Kaci Polski Ludowej - Iwona KIenzler - ebook + książka

Kaci Polski Ludowej ebook

Kienzler Iwona

5,0

Opis

Zasadniczym zadaniem urzędu bezpieczeństwa w początkowym okresie PRL było wspieranie komunistycznej władzy, która pełnymi garściami czerpała z systemu ZSRR. W okresie stalinowskim do walki z członkami niepodległego podziemnego państwa walczącego z okupantem niemieckim zaangażowano nie tylko bezpiekę, ale cały aparat sprawiedliwości. Nazywało się to walką z „wrogami ludu”, a celem było unicestwienie całego patriotycznego podziemia.

Ówczesne sądownictwo nie było niezawisłe, lecz całkowicie podporządkowane partii, jej nakazom i zakazom, służąc wiernie i ferując wyroki zgodnie z żądaniem władz. Instytut Pamięci Narodowej, powołany do życia w styczniu 1999 roku, wprowadził przepisy o zbrodni komunistycznej, jak również nieznane wcześniej w polskim prawodawstwie pojęcie mordu sądowego, odnosząc je do czasów stalinowskiego terroru. Procesy przed stalinowskimi sądami były mordami sądowymi, prokuratorzy oskarżali na podstawie spreparowanych dowodów i zeznań wymuszonych torturami, sąd orzekał z góry narzucony wyrok. Do tego oskarżony przechodził piekło przesłuchań prowadzonych przez funkcjonariuszy aparatu bezpieczeństwa.

W świadomości większości Polaków dominuje pogląd, że w czasach stalinowskich w kadrach zbrodniczego aparatu bezpieczeństwa, podobnie jak wśród morderców sądowych, dominowali Żydzi. Jednak oficerowie pochodzenia żydowskiego stanowili tylko dość znaczny procent wśród kierowników i zastępców szefów wojewódzkich UB.

Książka pokazuje życiorysy katów stalinowskich, na czele z Julią Brystigerową, Heleną Wolińską czy Jackiem Różańskim.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 442

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wstęp

Peere­low­skie wła­dze dys­po­no­wały dość roz­bu­do­wa­nym apa­ra­tem bez­pie­czeń­stwa, któ­rego zasad­ni­czym zada­niem nie było sta­nie na straży bez­pie­czeń­stwa pań­stwa i jego oby­wa­teli, ale wspie­ra­nie funk­cjo­no­wa­nia dyk­ta­tury par­tii. Był to więc nie tylko oręż komu­ni­stów, ale naj­waż­niej­sze spo­iwo ich wła­dzy. Jan Nowak-Jezio­rań­ski stwier­dził kie­dyś, że bez­pieka, jak potocz­nie nazy­wano służby bez­pie­czeń­stwa funk­cjo­nu­jące w PRL, była ni mniej, ni wię­cej tylko narzę­dziem wojny pro­wa­dzo­nej przez „wła­dzę ludową” ze spo­łe­czeń­stwem, wojny bez­par­do­no­wej, bru­tal­nej, w któ­rej sto­so­wano nie­zgodne z obo­wią­zu­ją­cym pra­wem i czę­sto bestial­skie metody. Ofi­cjalna pro­pa­ganda mówiła o walce czy wręcz o nisz­cze­niu „wro­gich sił”, a wszyst­kie wewnętrzne akty prawne obli­go­wały bez­piekę do zapo­bie­ga­nia i zwal­cza­nia „wro­giej dzia­łal­no­ści”. Pro­blem jed­nak pole­gał na tym, że pojęć „wro­gie siły” czy „wroga dzia­łal­ność” nie defi­nio­wał żaden kodeks prawny, dla­tego można było je dowol­nie sto­so­wać, kie­ru­jąc się jedy­nie kry­te­riami poli­tycz­nymi.

Wojna ze spo­łe­czeń­stwem pro­wa­dzona przez komu­ni­styczne wła­dze przy­brała wyjąt­kowo bru­talne obli­cze w cza­sach sta­li­now­skich, kiedy do walki z „wro­gami ludu” zaan­ga­żo­wano nie tylko bez­piekę, ale także cały apa­rat spra­wie­dli­wo­ści. Ówcze­sne sądow­nic­two nie było by­naj­mniej nie­za­wi­słe, ale pod­po­rząd­ko­wane par­tii, jej naka­zom i zaka­zom, słu­żąc wier­nie i feru­jąc wyroki zgod­nie z żąda­niem władz. Insty­tut Pamięci Naro­do­wej, powo­łany do życia w stycz­niu 1999 roku, wpro­wa­dził prze­pisy o zbrodni komu­ni­stycznej, jak rów­nież nie­znane wcze­śniej w pol­skim pra­wo­daw­stwie poję­cie mordu sądo­wego, odno­sząc je do cza­sów sta­li­now­skiego ter­roru. Zgod­nie z defi­ni­cją do mordu sądo­wego docho­dzi wtedy, kiedy sąd orzeka karę śmierci, która zostaje w rze­czy­wi­sto­ści wyko­rzy­stana do zamor­do­wa­nia czło­wieka, lub kiedy orze­cze­nie kary osta­tecz­nej jest nie­współ­mierne do czynu, za który ska­zany sta­nął przed sądem. A pro­cesy przed sta­li­now­skimi sądami były w isto­cie mor­dami sądo­wymi, ponie­waż pro­ku­ra­tor oskar­żał na pod­sta­wie spre­pa­ro­wa­nych dowo­dów i zeznań wymu­szo­nych tor­tu­rami. Rola obrońcy została zmar­gi­na­li­zo­wana, a sąd orze­kał z góry narzu­cony wyrok. Zanim jed­nak oskar­żony tra­fił przed obli­cze sądu, prze­cho­dził istne pie­kło prze­słu­chań pro­wa­dzo­nych przez funk­cjo­na­riu­szy apa­ratu bez­pie­czeń­stwa.

Cho­ciaż dzia­łal­no­ści peere­low­skiej służby bez­pie­czeń­stwa nie można porów­ny­wać, jak cza­sem czy­nią to współ­cze­śni ultra­pra­wi­cowi dzien­ni­ka­rze, do hitle­row­skiej SS, to nie spo­sób nie zgo­dzić się z Janem Nowa­kiem-Jezio­rań­skim, który nazywa ją orga­ni­za­cją prze­stęp­czą. „Nikt nie poli­czy ludzi, któ­rym par­tia i bez­pieka znisz­czyły życie, zamy­ka­jąc im przez dys­kry­mi­na­cję w nauce, pracy i wyko­ny­wa­niu zawodu drogę do zaję­cia należ­nego miej­sca w hie­rar­chii spo­łecz­nej – pisze Kurier z War­szawy. – Świa­dec­twem zbrodni bez­pieki są pol­skie katy­nie. Te masowe groby roz­siane po całej Pol­sce kryją szczątki ludzi naj­bar­dziej ofiar­nych, któ­rzy gotowi byli oddać swe życie w walce z wro­giem, a stra­cili je z ręki pol­skich katów ze Służby Bez­pie­czeń­stwa”1.

W świa­do­mo­ści więk­szo­ści Pola­ków domi­nuje pogląd, że w cza­sach sta­li­now­skich w kadrach zbrod­ni­czego apa­ratu bez­pie­czeń­stwa, podob­nie jak wśród mor­der­ców sądo­wych, domi­no­wali Żydzi. Jest to zgodne z prawdą, gdyż, jak wyka­zały współ­cze­sne bada­nia, wśród per­so­nelu ówcze­snego apa­ratu repre­sji, a więc zarówno woj­sko­wego, jak i powszech­nego wymiaru spra­wie­dli­wo­ści, Infor­ma­cji Woj­sko­wej, Kor­pusu Bez­pie­czeń­stwa Wewnętrz­nego, Mili­cji Oby­wa­tel­skiej oraz wię­zien­nic­twa liczba ofi­ce­rów i osób spra­wu­ją­cych funk­cje kie­row­ni­cze legi­ty­mu­ją­cych się pocho­dze­niem żydow­skim, wyno­siła od kilku do kil­ku­dzie­się­ciu pro­cent, pod­czas gdy Żydzi sta­no­wili zale­d­wie jeden pro­cent lud­no­ści ówcze­snej Pol­ski. Ofi­ce­ro­wie pocho­dze­nia żydow­skiego sta­no­wili także dość znaczny pro­cent wśród kie­row­ni­ków i zastęp­ców sze­fów woje­wódz­kich UB. Nie zna­czy to oczy­wi­ście, że wszy­scy oprawcy sta­li­now­skiej bez­pieki i mor­dercy sądowi mieli żydow­skie korze­nie, nie bra­ko­wało wśród nich także Pola­ków, czę­sto wywo­dzą­cych się z przed­wo­jen­nej inte­li­gen­cji, z wykształ­ce­niem praw­ni­czym i prak­tyką jesz­cze z cza­sów Dru­giej Rze­czy­po­spo­li­tej. Nale­żał do nich cho­ciażby Zbi­gniew Domino, pro­ku­ra­tor Naczel­nej Pro­ku­ra­tury Woj­sko­wej, Wła­dy­sław Gar­now­ski, pre­zes Naj­wyż­szego Sądu Woj­sko­wego (nota­bene były ako­wiec), naczel­nik osła­wio­nego wię­zie­nia moko­tow­skiego Alojzy Gra­bicki, Teo­fil Karcz­marz, sędzia NSW, sły­nący z fero­wa­nia wyro­ków śmierci sędzia Roman Kryże (o któ­rym mece­nas Siła-Nowicki mawiał, że „kry­żuje” ludzi), pro­ku­ra­tor Wacław Krzy­ża­now­ski, oskar­ży­ciel „Inki”, sani­ta­riuszki w oddziale „Łupaszki”, a przede wszyst­kim Sta­ni­sław Rad­kie­wicz, szef Resortu Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego PKWN, a po jego prze­kształ­ce­niu w mini­ster­stwo – mini­ster bez­pie­czeń­stwa publicz­nego.

Gdy pisa­łam o sta­li­now­skich opraw­cach czy mor­der­cach sądo­wych, nie inte­re­so­wała mnie jed­nak ich naro­do­wość, ale poglądy, wyzna­wane przez nich ide­ały oraz droga, jaka dopro­wa­dziła ich do sta­li­now­skich sądów czy UB, gdzie jako śled­czy znę­cali się nad prze­słu­chi­wa­nymi ludźmi, wymu­sza­jąc odpo­wied­nie zezna­nia. Czy wie­rzyli w słusz­ność obra­nej przez sie­bie drogi, sądząc, że gdy wyeli­mi­nują prze­ciw­ni­ków sys­temu, zbu­dują nowe, lep­sze i bar­dziej spra­wie­dliwe pań­stwo? Czy byli komu­ni­stami z prze­ko­na­nia? Czy też zaprze­dali się dla kariery i zaszczy­tów, jakie ofe­ro­wała im nowa wła­dza? A może, tak jak twier­dził na swoim pro­ce­sie Różań­ski, byli z gruntu dobrymi ludźmi, ale zepsuł ich „zły sys­tem”? Sądzę, że nie ma jed­no­znacz­nej odpo­wie­dzi na te pyta­nia. Jedno jed­nak jest pewne: każda wła­dza nie­prze­strze­ga­jąca zasad demo­kra­cji, dążąca do pod­po­rząd­ko­wa­nia sobie nie­za­wi­słych sądów i lek­ce­wa­żąca pod­sta­wowe prawa pro­wa­dzi do poja­wie­nia się całej armii takich ludz­kich bestii.

W pierw­szych latach po woj­nie jurys­dyk­cji woj­sko­wej pod­le­gały wszyst­kie sprawy karne

Represyjność prawa i sądownictwa w powojennej Polsce

Rządy komu­ni­stów w powo­jen­nej Pol­sce spo­wo­do­wały, że zasad­ni­czym zada­niem, zarówno apa­ratu bez­pie­czeń­stwa, jak i apa­ratu sądow­ni­czego PRL, zwłasz­cza w latach 1944–1955, była walka z wszel­kiego rodzaju „wro­gami kla­so­wymi”, „wro­gami ustroju”, „reak­cją”, „kar­łami bur­żu­azji”, „zaplu­tymi kar­łami reak­cji”, „bur­żu­azją”, „wstecz­nic­twem”. Jak słusz­nie zauwa­żają współ­cze­śni histo­rycy, pro­blem pole­gał na tym, że defi­ni­cji powyż­szych pojęć, któ­rymi tak ocho­czo sza­fo­wała peere­low­ska pro­pa­ganda, przed­sta­wi­ciele władz, a nawet feru­jący surowe wyroki sędzio­wie, próżno szu­kać w kodek­sie praw­nym, dla­tego można było je dowol­nie sto­so­wać, kie­ru­jąc się jedy­nie kry­te­riami poli­tycz­nymi. Okre­śle­nia te sto­so­wano więc wobec Kościoła, przed­wo­jen­nej bur­żu­azji, inte­li­gen­cji, zie­miań­stwa, Armii Kra­jo­wej oraz innych orga­ni­za­cji wal­czą­cych o wol­ność Pol­ski, oczy­wi­ście z wyklu­cze­niem tych, mogą­cych się wyle­gi­ty­mo­wać komu­ni­stycz­nym lub cho­ciaż ludo­wym rodo­wo­dem. Na domiar złego, o meto­dach zwal­cza­nia dzia­łal­no­ści tych orga­ni­za­cji lub jed­no­stek, okre­śla­nych wcze­śniej przy­to­czo­nymi poję­ciami, decy­do­wały z reguły wewnątrz­re­sor­towe instruk­cje, a cza­sem po pro­stu wymy­ślali je sami funk­cjo­na­riu­sze bez­pieki. Jakby tego było mało, apa­rat bez­pie­czeń­stwa, podob­nie jak sądow­nic­two, tak bar­dzo zaan­ga­żo­wał się w ści­ga­nie i kara­nie, jak rów­nież cał­ko­wite wyeli­mi­no­wa­nie ze spo­łe­czeń­stwa wszel­kich „wro­gów ustroju”, że naj­waż­niej­sze zada­nie poli­cji i sądow­nic­twa w pań­stwach demo­kra­tycz­nych, jakim jest kara­nie prze­stęp­ców, spa­dło na ostat­nie miej­sce.

Pierw­szym orga­nem komu­ni­stycz­nego apa­ratu bez­pie­czeń­stwa powo­ła­nym na zie­miach pol­skich był Resort Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego, utwo­rzony jako jeden z 13 resor­tów Pol­skiego Komi­tetu Wyzwo­le­nia Naro­do­wego. PKWN był dość oso­bli­wym two­rem o cha­rak­te­rze rządu, dzia­ła­ją­cym de facto bez legi­ty­ma­cji praw­nej. Zgod­nie z zamia­rem Sta­lina miał być for­mal­nym part­ne­rem w roz­mo­wach doty­czą­cych powsta­nia „nowej Pol­ski”, pań­stwa, które na mocy kon­fe­ren­cji jał­tań­skiej miało zna­leźć się w stre­fie wpły­wów ZSRR.

Jak wia­domo, PKWN, wbrew kłam­li­wej pro­pa­gan­dzie, nie powstał wcale w Lubli­nie 22 lipca 1944 roku, ale utwo­rzono go z ini­cja­tywy Sta­lina mię­dzy 18 a 20 lipca 1944 roku w Moskwie, a jego człon­ko­wie przed koń­cem lipca 1944 roku nie zdą­żyli nawet dotrzeć na zie­mie pol­skie. Zadbano też o pozory prawne dla dzia­ła­nia tego organu, mają­cego peł­nić funk­cję rządu. Słu­żył temu sto­sowny dekret tzw. Kra­jo­wej Rady Naro­do­wej, samo­zwań­czego par­la­mentu utwo­rzo­nego przez PPR, okre­śla­ją­cego sie­bie jako: „fak­tyczna repre­zen­ta­cja poli­tyczna narodu pol­skiego, upo­waż­niona do wystę­po­wa­nia w imie­niu narodu i kie­ro­wa­nia jego losami do czasu wyzwo­le­nia Pol­ski spod oku­pa­cji”. W rze­czy­wi­sto­ści był to twór poli­tyczny powstały z inspi­ra­cji Sowie­tów, cał­ko­wi­cie spe­ne­tro­wany przez NKWD i obsa­dzony przez jego agen­turę. Aby przy­naj­mniej zacho­wać pozory legal­no­ści, Pol­ski Komi­tet Wyzwo­le­nia Naro­do­wego został powo­łany (anty­da­to­waną) ustawą Kra­jo­wej Rady Naro­do­wej z 21 lipca 1944 roku.

Zgod­nie z przy­wo­łaną ustawą PKWN miał 13 resor­tów, w tym Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego – narzę­dzie do utrzy­ma­nia wła­dzy i porządku komu­ni­stycz­nego w ówcze­snej Pol­sce. Nazwa „resort” funk­cjo­no­wała do chwili powsta­nia Rządu Tym­cza­so­wego i 1 stycz­nia 1945 roku została zmie­niona na Mini­ster­stwo Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego, podob­nie pozo­stałe resorty także zostały prze­kształ­cone w mini­ster­stwa. Na ich czele mieli sta­nąć kie­row­nicy, a kie­row­ni­kiem Resortu Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego został Sta­ni­sław Rad­kie­wicz. W tym miej­scu należy zwró­cić uwagę, że ustawa nie zawie­rała żad­nych prze­pi­sów okre­śla­ją­cych zada­nia i kom­pe­ten­cje poszcze­gól­nych resor­tów. Ponie­waż ten kie­ro­wany przez Rad­kie­wicza miał być naj­waż­niej­szym gwa­ran­tem zdo­by­cia i utrzy­ma­nia przez komu­ni­stów wła­dzy w Pol­sce, kolejne dekrety PKWN, a więc akty prawne z mocą ustawy, wyda­wane przez organ inny niż par­la­ment, nadały mu bar­dzo sze­ro­kie upraw­nie­nia. Obej­mo­wały one m.in. wyko­ny­wa­nie czyn­no­ści pro­ku­ra­tury oraz sądów, jak rów­nież pro­wa­dze­nie śledztw wobec podej­rza­nych o prze­stęp­stwa w rozu­mie­niu dekre­tów PKWN. Resort zaj­mo­wał się więc ści­ga­niem osób wro­gich lub tylko uzna­nych za wro­gie wobec wła­dzy. Jak łatwo się domy­ślić, w orga­ni­za­cji Resortu Bez­pie­czeń­stwa Wewnętrz­nego nie­mały udział mieli towa­rzy­sze z brat­niego ZSRR. Funk­cjo­nu­jący tam sys­tem prawny był dla komu­ni­stycz­nych władz w Pol­sce wzo­rem do naśla­do­wa­nia. Dla­tego, mimo że, przy­naj­mniej teo­re­tycz­nie, wciąż obo­wią­zy­wał przed­wo­jenny kodeks karny z 1932 roku, komu­ni­ści pod­jęli dość kar­ko­łomną próbę prze­mo­de­lo­wa­nia jego prze­pi­sów za pomocą odpo­wied­nich dekre­tów.

Nic więc dziw­nego, że osta­tecz­nie prawu kar­nemu wyzna­czono funk­cję narzę­dzia w utwo­rzo­nym na wzór sowiecki sys­te­mie repre­sji, które słu­żyło reali­za­cji celów poli­tycz­nych i gospo­dar­czych nowej wła­dzy utwo­rzo­nej na tere­nach ZSRR, która przy­była wraz z woj­skiem. Tak spryt­nie „skro­jone” prawo karne słu­żyło jed­nemu zasad­ni­czemu celowi: nisz­cze­niu opo­zy­cji poli­tycz­nej, z czego zresztą wywią­zy­wało się nie­źle, a jego zasto­so­wa­nie w gospo­darce zastą­piło mecha­ni­zmy wol­nego rynku.

Już w pierw­szych dniach funk­cjo­no­wa­nia PKWN można było się prze­ko­nać, jakie inten­cje przy­świe­cają ludziom go two­rzą­cym, już bowiem 26 lipca 1944 roku, a więc zale­d­wie cztery dni po ofi­cjal­nym ogło­sze­niu Mani­fe­stu, stro­nie radziec­kiej prze­ka­zano jurys­dyk­cję nad oby­wa­te­lami pol­skimi, któ­rzy w stre­fie przy­fron­to­wej popeł­nili prze­stęp­stwa prze­ciwko oddzia­łom Armii Czer­wo­nej. 30 paź­dzier­nika tego samego roku uchwa­lono dekret o ochro­nie pań­stwa, który de facto był po pro­stu narzę­dziem do walki z anty­ko­mu­ni­stycz­nym pod­zie­miem. Ponad rok póź­niej, 16 listo­pada 1945 roku, wydano kolejne spe­cjalne akty karne – dekrety o postę­po­wa­niu doraź­nym, o utwo­rze­niu i zakre­sie dzia­ła­nia Komi­sji Spe­cjal­nej do Walki z Nad­uży­ciami i Szkod­nic­twem Gospo­dar­czym oraz o prze­stęp­stwach szcze­gól­nie nie­bez­piecz­nych w okre­sie odbu­dowy pań­stwa. Ten ostatni uwa­żany jest obec­nie za pierw­szą wer­sję tzw. Małego kodeksu kar­nego, cał­ko­wi­cie zmie­nia­ją­cego prze­pisy kodeksu z 1932 roku. Zmiana ta pole­gała głów­nie na zaostrze­niu prze­pi­sów i skie­ro­wa­niu ich prze­ciwko poten­cjal­nej opo­zy­cji. Kolej­nym kro­kiem zmie­rza­ją­cym ku roz­bu­do­wie sys­temu prawa kar­nego było uchwa­le­nie 13 czerwca 1946 roku dekretu, noszą­cego zresztą iden­tyczny tytuł, jak ten z poprzed­niego roku.

Naj­bar­dziej zna­czą­cymi aktami były te o cha­rak­te­rze obra­chun­ko­wym, np. z 31 sierp­nia 1944 roku zwany dekre­tem sierp­nio­wym lub po pro­stu sierp­niówką. Co cie­kawe, jak stwier­dza dziś znawca prawa kar­nego z cza­sów sta­li­now­skich, Piotr Kła­doczny, wspo­mniany akt prawny nie miał swo­jego odpo­wied­nika nawet w sys­te­mie praw­nym ZSRR, który pol­scy komu­ni­ści chcieli prze­szcze­pić na pol­ski grunt. Ostat­niego sierp­nia PKWN uchwa­lił więc dekret o wymia­rze kary dla faszy­stow­sko–hitle­row­skich zbrod­nia­rzy win­nych zabójstw i znę­ca­nia się nad lud­no­ścią cywilną i jeń­cami oraz dla zdraj­ców narodu pol­skiego, skąd można wysnuć wnio­sek, że doty­czył on wyłącz­nie zbrodni wojen­nych doko­na­nych na lud­no­ści pol­skiej. Tak rze­czy­wi­ście było, ale oprócz zbrod­nia­rzy wojen­nych, katów z obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych, kon­fi­den­tów, zdraj­ców, szmal­cow­ni­ków i volks­deut­schów komu­ni­ści wyko­rzy­sty­wali go także do roz­prawy z AK czy też cywil­nymi dzia­ła­czami Pol­skiego Pań­stwa Pod­ziem­nego, wal­czą­cymi prze­cież z najeźdźcą o wol­ność naszego kraju. W tym przy­padku posił­ko­wano się ter­mi­no­lo­gią radziecką, w któ­rej mia­nem „faszy­zmu” nie okre­ślano tylko ide­olo­gii w pań­stwie wło­skim pod wodzą Mus­so­li­niego czy hitle­row­skich Niem­czech. Okre­śle­nie to wyko­rzy­sty­wano też do styg­ma­ty­za­cji sił poli­tycz­nych wro­gich wła­dzy komu­ni­stycz­nej, dla­tego uży­wano go wobec pod­zie­mia nie­pod­le­gło­ścio­wego, i to nie tylko w Pol­sce, ale także na Ukra­inie oraz w pań­stwach bał­tyc­kich. Dekret sierp­niowy został więc wyko­rzy­stany m.in. w pro­ce­sach gene­rała Emila Fiel­dorfa „Nila” i Kazi­mie­rza Moczar­skiego.

Kolej­nym aktem odwe­to­wym wyko­rzy­sty­wa­nym do roz­prawy z pod­zie­miem i opo­zy­cją, ale także z elitą przed­wo­jen­nej Pol­ski, w tym z urzęd­ni­kami admi­ni­stra­cji i funk­cjo­na­riu­szami pań­stwo­wymi Dru­giej Rze­czy­po­spo­li­tej, był uchwa­lony 22 stycz­nia 1946 roku dekret o odpo­wie­dzial­no­ści za klę­skę wrze­śniową i faszy­za­cję życia pań­stwo­wego. W ofi­cjal­nej pro­pa­gan­dzie nowych władz Druga Rzecz­po­spo­lita przed­sta­wiana była nie tylko jako pań­stwo bur­żu­azyjne, ale też, zwłasz­cza w ostat­nich latach swego ist­nie­nia, jako pań­stwo… faszy­stow­skie. Ukuto nawet poję­cie „rodzimy faszyzm”, sto­so­wane wobec rzą­dów sana­cji, jak potocz­nie nazy­wano obóz poli­tyczny spra­wu­jący rządy w Pol­sce w okre­sie od maja 1926 do wrze­śnia 1939 roku, a więc po prze­wro­cie majo­wym doko­na­nym przez Józefa Pił­sud­skiego.

Nowe komu­ni­styczne wła­dze poka­zy­wały jed­no­stronny obraz tego okresu w histo­rii naszego kraju, przed­sta­wia­jąc go jako czas wiel­kiej biedy, nie­rów­no­ści spo­łecz­nych, ter­roru poli­cyj­nego, prze­śla­do­wa­nia lewi­co­wych (a więc postę­po­wych) orga­ni­za­cji poli­tycz­nych i spo­łecz­nych oraz okru­cieństw Berezy Kar­tu­skiej. Józefa Pił­sud­skiego porów­ny­wano nawet do dyk­ta­tora III Rze­szy. Par­tyjny „Sztan­dar Ludu” pisał o nim: „to mały Hitle­rek w pol­skim wyda­niu, który lek­ce­wa­żył wyraź­nie Sejm, z Kon­sty­tu­cji uczy­nił świ­stek papieru i reali­zo­wał kon­se­kwent­nie poli­tykę Brze­ścia i Berezy”2. Upar­cie lan­so­wano też pogląd, że wrze­śniowa klę­ska 1939 roku była wyni­kiem nie­udol­nej poli­tyki sana­cji i „zbrod­ni­czej” dzia­łal­no­ści ówcze­snych elit poli­tycz­nych. Przy oka­zji pod nie­biosa wyno­szono zasługi pol­skich komu­ni­stów, skwa­pli­wie omi­ja­jąc draż­liwą kwe­stię napa­ści ZSRR na Pol­skę 17 wrze­śnia 1939 roku.

Dekret był dra­stycz­nym przy­kła­dem zła­ma­nia fun­da­men­tal­nej zasady prawa: lex retro non agit – prawo nie działa wstecz, gdyż w jego arty­kule 10 zapi­sano, że ma on zasto­so­wa­nie „do prze­stępstw, prze­wi­dzia­nych niniej­szym dekre­tem, a popeł­nio­nych przed dniem 1 wrze­śnia 1939 r.”3. Co wię­cej, dekret ten zawie­rał dość nie­ja­sne sfor­mu­ło­wa­nia, które można było dopa­so­wać nie­mal do każ­dej sytu­acji, a wszyst­kie dzia­ła­nia przy­po­rząd­ko­wać do kate­go­rii dzia­łal­no­ści „na szkodę Narodu lub Pań­stwa Pol­skiego”. Nie­ja­sny był też arty­kuł 3, gło­szący: „Kto, idąc na rękę ruchowi faszy­stow­skiemu lub naro­do­wo­so­cja­li­stycz­nemu, dzia­łał w zakre­sie roz­strzy­ga­nia w spra­wach publicz­nych na szkodę Narodu lub Pań­stwa Pol­skiego w spo­sób inny niż prze­wi­dziany w art. 1 lub 2, pod­lega karze wię­zie­nia”4. Cóż bowiem może ozna­czać pój­ście „na rękę ruchowi faszy­stow­skiemu”? Co wię­cej, usta­wo­dawca celowo nie do końca okre­ślił kon­kretny wymiar kary za poszcze­gólne czyny, co sta­no­wiło pre­tekst do zasą­dza­nia ich w bar­dzo wyso­kim wymia­rze.

Na pod­sta­wie tego dekretu ści­gano więc nie tylko przed­wo­jen­nych urzęd­ni­ków pań­stwo­wych, co było zresztą zada­niem nie­mal nie­wy­ko­nal­nym, gdyż w więk­szo­ści ludzie ci albo już nie żyli, albo prze­by­wali na emi­gra­cji, ale rów­nież osoby uznane przez komu­ni­styczne wła­dze za przed­sta­wi­cieli sana­cyj­nego apa­ratu repre­sji. Do tej grupy należy zali­czyć nie­wąt­pli­wie puł­kow­nika Wacława Kostka-Bier­nac­kiego, spra­wu­ją­cego nad­zór nad obo­zem w Bere­zie Kar­tu­skiej, ska­za­nego w gło­śnym pro­ce­sie w 1953 roku na karę śmierci, zamie­nioną póź­nej na doży­wo­cie. Zna­leźli się w niej także kie­row­nicy Bry­gady I Urzędu Śled­czego na m.st. War­szawę, Hen­ryk Pogo­rzel­ski i Tade­usz Paw­łow­ski, któ­rych oskar­żono o zwal­cza­nie komu­ni­stycznej dzia­łal­no­ści w cza­sach Dru­giej Rze­czy­po­spo­li­tej. Ich rów­nież ska­zano na karę śmierci, którą osta­tecz­nie zamie­niono na 15 lat wię­zie­nia dla Pogo­rzel­skiego i doży­wo­cie dla Paw­łow­skiego. Na pod­sta­wie oma­wia­nego dekretu na ławę oskar­żo­nych tra­fiło też wielu wyso­kich rangą funk­cjo­na­riu­szy przed­wo­jen­nego sys­temu wię­zien­nic­twa. Bar­dzo czę­sto na pod­sta­wie dekretu z 22 stycz­nia 1946 roku sta­wiano zarzuty także w innych spra­wach kar­nych, w któ­rych oskar­żeni nie mieli nic wspól­nego ani z przed­wo­jenną wła­dzą, ani ze służ­bami wię­zien­nic­twa w Dru­giej Rze­czy­po­spo­li­tej. Na przy­kład aresz­to­wa­nemu w 1951 roku i sądzo­nemu w poka­zo­wym pro­ce­sie w dniach 14–20 wrze­śnia 1953 roku bisku­powi Cze­sła­wowi Kacz­mar­kowi, oprócz zarzutu szpie­go­stwa na rzecz USA i Waty­kanu, nie­le­gal­nego han­dlu walu­tami i kola­bo­ra­cji, zarzu­cono także faszy­za­cję życia spo­łecz­nego. Duchow­nego oskar­żono o to, że w trak­cie pobytu we Fran­cji w latach 1922–1928 brał udział w zwal­cza­niu pol­skiego ruchu robot­ni­czego na emi­gra­cji, a w okre­sie rzą­dów sana­cji współ­pra­co­wał z „faszy­stow­skim rzą­dem” w zwal­cza­niu tzw. ruchów postę­po­wych, znacz­nie przy­czy­nia­jąc się w ten spo­sób do… osła­bie­nia obron­no­ści kraju.

Krótko mówiąc, każda forma repre­sji zasto­so­wana wobec dzia­ła­czy komu­ni­stycz­nych w cza­sach Dru­giej Rze­czy­po­spo­li­tej albo jedy­nie, jak w przy­padku biskupa Kacz­marka, mil­czące jej akcep­to­wa­nie, zasłu­gi­wała w oczach ówcze­snego wymiaru spra­wie­dli­wo­ści na uzna­nie za dzia­łal­ność na szkodę narodu i pań­stwa pol­skiego. Jak pokrętne było to rozu­mo­wa­nie, dowo­dzi cho­ciażby orze­cze­nie sądu w spra­wach Hen­ryka Pogo­rzel­skiego i Tade­usza Paw­łow­skiego: „Jest oczy­wi­stym, że gdyby w Pol­sce w okre­sie dru­giej nie­pod­le­gło­ści zwy­cię­żyła poli­tyka KPP, Pol­ska nie byłaby we wrze­śniu 1939 r. kra­jem zaco­fa­nym pod wzglę­dem gospo­dar­czym i woj­sko­wym, nie byłaby izo­lo­wana i pozba­wiona potęż­nego sojusz­nika w postaci Związku Radziec­kiego, nie byłaby nie­omal bez­bronna wobec hitle­row­skiej napa­ści. […] Wtrą­ca­nie naj­wy­bit­niej­szych dzia­ła­czy tych par­tii [tj. KPP, jak rów­nież rady­kal­nych par­tii lewi­co­wych – I.K.] do wię­zień, do Berezy i tych wszyst­kich miejsc udręki, jakimi dys­po­no­wał reżim sana­cyjny, było przede wszyst­kim dzia­łal­no­ścią prze­ciwko Naro­dowi Pol­skiemu, który w tra­giczne dni wrze­śnia 1939 r. został zmu­szony do ponie­sie­nia kon­se­kwen­cji zdra­dziec­kiej poli­tyki reak­cji”5.

Ludzie wtrą­ca­jący dzia­ła­czy komu­ni­stycz­nych do wię­zie­nia lub spra­wu­jący nad­zór nad nimi w cza­sie odsia­dy­wa­nia przez nich wyro­ków, zda­niem sądu, pro­wa­dzili dzia­łal­ność prze­stęp­czą, wymie­rzoną „prze­ciwko par­tiom komu­ni­stycz­nym i anty­fa­szy­stow­skim, jedy­nej wów­czas sile prze­ciw­sta­wia­ją­cej się poważ­nie siłom agre­syw­nym faszy­zmu i budzą­cej czuj­ność spo­łe­czeń­stwa przez wska­zy­wa­nie na nie­bez­pie­czeń­stwo gro­żące Naro­dowi i Pań­stwu Pol­skiemu ze strony faszy­zmu – osła­biali ducha obron­nego spo­łe­czeń­stwa, para­li­żu­jąc jego aktyw­ność, izo­lu­jąc od spo­łe­czeń­stwa naj­ak­tyw­niej­sze i naj­dziel­niej­sze jed­nostki”6, a więc, pośred­nio, dopro­wa­dzili do klę­ski wrze­śnio­wej.

W latach 1944–1954 wydano ponad 100 dekre­tów i ustaw doty­czą­cych funk­cjo­no­wa­nia gospo­darki i nowego poli­tycz­nego ładu, któ­rych reali­za­cję zapew­niał sys­tem repre­sji. Nie­stety, ich skutki były nie do napra­wie­nia.

Komu­ni­ści nie tylko nagi­nali obo­wią­zu­jący sys­tem prawny do swo­ich potrzeb, ale i posu­wali się do oszu­stwa, jakim było cho­ciażby sfał­szo­wa­nie wybo­rów w stycz­niu 1947 roku, dzięki czemu prze­jęli peł­nię wła­dzy w powo­jen­nej Pol­sce. Zanim jed­nak do tego doszło, dopro­wa­dzono do prze­kształ­ce­nia PKWN w komu­ni­styczny rząd, sta­no­wiący kon­ku­ren­cję dla wciąż prze­cież legal­nego i uzna­wa­nego na are­nie mię­dzy­na­ro­do­wej rządu emi­gra­cyj­nego w Lon­dy­nie.

Utwo­rze­nie takiego rządu było dla ZSRR koniecz­no­ścią, głów­nie z powodu kom­pli­ka­cji, jakie poja­wiały się na are­nie mię­dzy­na­ro­do­wej. Sytu­acja, w któ­rej PKWN funk­cjo­no­wał w Lubli­nie, a rząd na emi­gra­cji, bar­dzo utrud­niała „roz­mowy mię­dzy­so­jusz­ni­cze na temat ładu powo­jen­nego, nie­wiele posu­wa­jąc naprzód kwe­stię uzna­nia mię­dzy­na­ro­do­wego »nowej« Pol­ski”7. Nic dziw­nego, że znie­cier­pli­wiony Sta­lin w paź­dzier­niku 1944 r., pod­czas spo­tka­nia z przed­sta­wi­cie­lami PKWN w Moskwie, powie­dział, aby przy­spie­szyli czyn­no­ści zmie­rza­jące w tym kie­runku oraz orga­ni­zo­wali „wystą­pie­nia dołów w tej spra­wie”8. Aby spro­stać ocze­ki­wa­niom dyk­ta­tora, pol­scy komu­ni­ści zin­ten­sy­fi­ko­wali dzia­ła­nia. Przede wszyst­kim sta­rano się wywo­łać wra­że­nie, że powsta­nie rządu w Lubli­nie jest życze­niem narodu, dla­tego prasa roz­pi­sy­wała się o wie­cach, na któ­rych lud miast i wsi doma­gał się powo­ła­nia Rządu Tym­cza­so­wego, a człon­ko­wie PKWN w swo­ich wypo­wie­dziach na łamach gazet mówili o żąda­niu całego spo­łe­czeń­stwa. W końcu słowo stało się cia­łem i 31 grud­nia 1944 r. „Kra­jowa Rada Naro­dowa, przy­chy­la­jąc się do ogól­nych żądań spo­łe­czeń­stwa pol­skiego, wyra­żo­nych w maso­wych uchwa­łach, rezo­lu­cjach i wezwa­niach orga­ni­za­cji spo­łecz­nych, poli­tycz­nych i zawo­do­wych, zebrań fabrycz­nych, chłop­skich, inte­li­genc­kich, mło­dzie­żo­wych oraz zjaz­dów i kon­gre­sów: spół­dziel­czego, chłop­skiego, związ­ków zawo­do­wych i poszcze­gól­nych par­tii poli­tycz­nych”9 powo­łała w miej­sce PKWN „Rząd Tym­cza­sowy Rze­czy­po­spo­li­tej Pol­skiej oparty o pro­gram dzia­ła­nia wyra­żony w Mani­fe­ście Lip­co­wym Pol­skiego Komi­tetu Wyzwo­le­nia Naro­do­wego”10.

Rząd lon­dyń­ski oczy­wi­ście z miej­sca opro­te­sto­wał powo­ła­nie tego organu wła­dzy, ale nikt się tym spe­cjal­nie nie prze­jął. Powsta­nie Rządu Tym­cza­so­wego było na rękę przede wszyst­kim przy­wódcy ZSRR, który dzięki temu „mógł łatwiej wyco­fać się z zarysu poro­zu­mie­nia co do for­muły lega­li­za­cji faktu funk­cjo­no­wa­nia dwóch pol­skich ośrod­ków wła­dzy, do któ­rego zbli­żono się w paź­dzier­niku 1944 r. W zamie­rze­niu Sta­lina nowy byt miał zara­zem uła­twić Roose­vel­towi i Chur­chil­lowi decy­zję cof­nię­cia uzna­nia Rzą­dowi RP na wychodź­stwie”11.

Wraz z powsta­niem nowego rządu Resort Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego prze­kształ­cono w Mini­ster­stwo Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego, a na jego czele sta­nął Sta­ni­sław Rad­kie­wicz, teraz w ran­dze mini­stra, który wcze­śniej nie­jed­no­krot­nie miał oka­zję udo­wod­nić swoje odda­nie i lojal­ność, zarówno wobec kra­jo­wych komu­ni­stów, jak i Wiel­kiego Brata ze Wschodu. W tere­nie funk­cjo­no­wały pod­le­głe mini­ster­stwu Urzędy Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego, które z cza­sem zaczęto okre­ślać skró­tem UB, a ich funk­cjo­na­riu­szy – ube­kami.

Wraz z utwo­rze­niem mini­ster­stwa z Pol­ski wyje­chali ofi­ce­ro­wie radzieccy, wcze­śniej ofi­cjal­nie peł­niący funk­cje dorad­ców nowo utwo­rzo­nych służb bez­pie­czeń­stwa na zie­miach pol­skich. A było ich nie­mało, tylko w struk­tu­rach Infor­ma­cji WP dzia­łało aż 100 pra­cow­ni­ków kontr­wy­wiadu woj­sko­wego „Smiersz”, a kolej­nych 15 funk­cjo­na­riu­szy NKWD – w Resor­cie Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego. Swo­jego doradcę, któ­rym był pod­puł­kow­nik Bie­la­jew z NKWD, miał nie tylko Rad­kie­wicz, ale też poszcze­gólni wice­mi­ni­stro­wie, dyrek­to­rzy depar­ta­men­tów, naczel­nicy wydzia­łów oraz sze­fo­wie woje­wódz­kich i powia­to­wych urzę­dów bez­pie­czeń­stwa. Funk­cjo­na­riu­szy będą­cych dorad­cami mini­stra nazy­wano potocz­nie sowiet­ni­kami; w latach 1944–1956 byli to kolejno: gene­rał Sie­row, peł­niący funk­cję do kwiet­nia 1945 roku, gene­rał Niko­łaj Seli­wa­now­ski, który wytrwał na sta­no­wi­sku do kwiet­nia 1946 roku, puł­kow­nik Sie­mio­now i Sier­giej Dawy­dow, dora­dza­jący sze­fowi resortu bez­pie­czeń­stwa do 1950 roku, puł­kow­nik Michaił Bie­zbo­ro­dow, peł­niący funk­cję doradcy od 1950 do 1953 roku, Niko­łaj Kowal­czuk współ­pra­cu­jący z mini­strem w 1953 roku, gene­rał Sera­fin Lalin, będący doradcą do począt­ków 1954 roku, któ­rego w 1954 roku zastą­pił gene­rał Gie­or­gij Jew­do­chi­mienko.

Ofi­ce­ro­wie radzieccy pra­co­wali rów­nież na eks­po­no­wa­nych sta­no­wi­skach w logi­styce, pio­nach tech­nicz­nych oraz kadrach. Ich zasad­ni­czym zada­niem była oczy­wi­ście kon­trola nad „pol­skim” apa­ra­tem bez­pie­czeń­stwa. Poza tym dys­po­no­wali wła­sną, świet­nie zor­ga­ni­zo­waną i spraw­nie funk­cjo­nu­jącą sie­cią agen­tu­ralną, która pozwa­lała wni­kać im we wszyst­kie dzie­dziny życia w Pol­sce. Kor­pus dorad­ców miał nawet wła­sny sztab, któ­rego sie­dziba znaj­do­wała się w amba­sa­dzie radziec­kiej w War­sza­wie. Poza korzy­sta­niem z rad i boga­tego doświad­cze­nia sowiet­ni­ków apa­rat bez­pie­czeń­stwa wypo­sa­żony był także w radziec­kie uzbro­je­nie, umun­du­ro­wa­nie i sprzęt łącz­no­ści.

Radzieccy kon­sul­tanci, któ­rych nale­ża­łoby okre­ślać mia­nem nad­zor­ców, spra­wo­wali oczy­wi­ście kon­trolę nad pro­ce­sem likwi­da­cji oddzia­łów pol­skiego pod­zie­mia nie­pod­le­gło­ścio­wego. Jed­nak wyjazd owych „dorad­ców” nie odmie­nił obli­cza służb bez­pie­czeń­stwa ani też obli­cza wymiaru spra­wie­dli­wo­ści, które stały się sku­tecz­nym narzę­dziem ter­roru i przy­musu w rękach komu­ni­stycz­nych władz. Co wię­cej, dzia­łal­ność apa­ratu bez­pie­czeń­stwa: sto­so­wany przez niego ter­ror i towa­rzy­szące mu bez­pra­wie, stała się sym­bo­lem pierw­szej dekady powo­jen­nych rzą­dów. Lata 1944–1956, nazy­wane okre­sem sta­li­now­skim, nale­żały do naj­mrocz­niej­szych roz­dzia­łów powo­jen­nej histo­rii Pol­ski. Oby­wa­tele byli inwi­gi­lo­wani przez wła­dzę, a Mini­ster­stwo Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego, któ­remu pod­le­gały urzędy bez­pie­czeń­stwa na szcze­blu woje­wódz­kim, powia­to­wym i miej­skim – siały strach i ter­roryzowały oby­wa­teli. Na porządku dzien­nym były nocne aresz­to­wa­nia, bez­prawne zatrzy­ma­nia, bru­talne prze­słu­cha­nia, wymu­sza­nie zeznań. Do wię­zie­nia można było tra­fić za słu­cha­nie zagra­nicz­nych audy­cji radio­wych, kry­ty­ko­wa­nie wła­dzy, brak akcep­ta­cji dla kolek­ty­wi­za­cji wsi. Nie można było nawet obcho­dzić świąt kościel­nych, na przy­kład Matki Boskiej Ziel­nej 15 sierp­nia, czy przed­wo­jen­nych świąt pań­stwo­wych, jak Kon­sty­tu­cji 3 maja.

Repre­sje miały dwa cele: wia­ry­god­ność wła­dzy wobec spo­łe­czeń­stwa nie­ak­cep­tu­ją­cego nowego porządku i wyeli­mi­no­wa­nie, także dosłowne, osób nie­wy­god­nych dla wła­dzy. Drugi cel, eli­mi­no­wa­nie osób nie­wy­god­nych, osią­gnięto przez sto­so­wa­nie wspo­mnia­nych wyżej dekre­tów: sierp­nio­wego i o faszy­za­cji.

Nad orga­ni­za­cją apa­ratu bez­pie­czeń­stwa czu­wał oczy­wi­ście Sta­lin, wyka­zu­jąc wyjąt­kową tro­skę o wła­ściwy dobór zatrud­nio­nych w nim funk­cjo­na­riu­szy. Począt­kowo mieli oni rekru­to­wać się spo­śród Pola­ków słu­żą­cych w sze­re­gach Armii Czer­wo­nej lub żoł­nie­rzy tej for­ma­cji nie­przy­zna­ją­cych się do pol­skiego pocho­dze­nia, ale w stop­niu dobrym lub zado­wa­la­ją­cym wła­da­ją­cych języ­kiem pol­skim. To wła­śnie wśród nich pol­scy komu­ni­ści, oczy­wi­ście z bło­go­sła­wień­stwem Wiel­kiego Brata, mieli zna­leźć ludzi goto­wych do peł­nie­nia naj­wyż­szych funk­cji w two­rzo­nej wła­śnie bez­piece. Po sta­ran­nym wybo­rze kan­dy­da­tów pod­dano ich szko­le­niu w NKWD, pole­ga­ją­cym głów­nie na zazna­jo­mie­niu z tech­ni­kami ope­ra­cyj­nymi i meto­dami śled­czymi – nie­odzow­nymi skład­ni­kami apa­ratu ter­roru, jaki miał funk­cjo­no­wać na tere­nie Pol­ski.

Naj­ob­fit­szym źró­dłem kadr przy­szłych służb bez­pie­czeń­stwa oka­zała się jed­nak szkoła ofi­cer­ska nr 366 w Kuj­by­sze­wie (obec­nie Samara), skąd wywo­dzili się póź­niejsi kie­row­nicy jed­no­stek apa­ratu bez­pie­czeń­stwa. Co cie­kawe, przy­szli ucznio­wie szkoły ofi­cer­skiej nie wie­dzieli o jej ist­nie­niu, nie mogli zatem zgło­sić chęci nauki w tej pla­cówce. Kan­dy­da­tów na szko­le­nie wybie­rano bez ich wie­dzy, po wcze­śniej­szym roz­pra­co­wa­niu, wery­fi­ka­cji i spraw­dze­niu pod wzglę­dem poli­tycz­nym przez NKWD. Jak wynika z zacho­wa­nej doku­men­ta­cji, selek­cja i nabór na kursy w Kuj­by­sze­wie były pro­wa­dzone już w lecie 1943 roku, kiedy do sta­cjo­nu­ją­cej w Siel­cach 1 Dywi­zji im. T. Kościuszki przy­je­chała tajem­ni­cza komi­sja zło­żona z ofi­ce­rów sowiec­kich w mun­du­rach róż­nych rodza­jów broni. Zróż­ni­co­wane umun­du­ro­wa­nie miało zama­sko­wać funk­cjo­na­riu­szy NKWD. Komi­sja wzy­wała na roz­mowy wcze­śniej sta­ran­nie wyse­lek­cjo­no­wa­nych żoł­nie­rzy i ofi­ce­rów, któ­rych pod­da­wano szcze­gó­ło­wemu prze­słu­cha­niu. Enka­wu­dzi­stów inte­re­so­wała zwłasz­cza prze­szłość ewen­tu­al­nych kan­dy­da­tów, któ­rych badano, sto­su­jąc metodę krzy­żo­wych pytań.

Po wyjeź­dzie komi­sji nie nastą­piły żadne dal­sze dzia­ła­nia, ale w marcu i kwiet­niu 1944 r., kiedy pol­ska dywi­zja sta­cjo­no­wała w oko­li­cach Smo­leń­ska, wielu z bada­nych w Siel­cach otrzy­mało nagłe wezwa­nie do Kuj­by­szewa. Tam zdzi­wio­nego deli­kwenta infor­mo­wano, że weź­mie udział w szko­le­niu ofi­cer­skim, poda­wano mu infor­ma­cje odno­śnie do jego dłu­go­ści, ter­minu i miej­sca. Jak łatwo się domy­ślić, odmowa nie wcho­dziła w grę. Dopiero na miej­scu kur­sanci się dowia­dy­wali, na czym ma pole­gać ich edu­ka­cja. For­mal­nie kurs roz­po­czął się w poło­wie kwiet­nia 1944 roku, ale był to jedy­nie wstęp do zasad­ni­czego szko­le­nia, który miał wyło­nić naj­lep­szych kan­dy­da­tów do nauki w Kuj­by­sze­wie, dokąd osta­tecz­nie tra­fiło 217 osób. Stwo­rzono z nich dwie kom­pa­nie, każda po pięć plu­to­nów.

Czego uczyli się „kuj­by­sze­wiacy”, jak ich póź­niej nazy­wano w Pol­sce? Jak się oka­zuje, pro­gram obej­mu­jący dwa mie­siące nauki podzie­lony był na trzy zasad­ni­cze działy: przed­mioty ogól­no­kształ­cące, w tym m.in. histo­ria pol­skiego ruchu robot­ni­czego, histo­ria ZSRR, ze szcze­gól­nym uwzględ­nie­niem dzia­łal­no­ści Czeka, czyli Ogól­no­ro­syj­skiej Nad­zwy­czaj­nej Komi­sji do Walki z Kontr­re­wo­lu­cją i Sabo­ta­żem (poprzed­niczki NKWD), oraz histo­ria lite­ra­tury rosyj­skiej i radziec­kiej (naukę histo­rii lite­ra­tury pol­skiej uznano za zbędną). Drugi dział obej­mo­wał woj­sko­wość, w tym naukę o broni, strze­la­nie i musz­trę. Wykształ­ce­nia dopeł­niała tema­tyka zawo­dowa, czyli nauka metod pracy śled­czej i ope­ra­tyw­nej w połą­cze­niu z wybra­nymi zagad­nie­niami prawa.

Ci kur­sanci, któ­rzy nie opa­no­wali zbyt dobrze języka rosyj­skiego, mieli poważne pro­blemy z nauką i ze zro­zu­mie­niem wykła­dow­ców, ponie­waż w Kuj­by­sze­wie wszyst­kie zaję­cia, z wyjąt­kiem histo­rii pol­skiego ruchu robot­ni­czego, pro­wa­dzone były w języku rosyj­skim. Ale to nie koniec pro­ble­mów, na jakie natknęli się uczest­nicy kursu. Co prawda codzien­nie kła­dziono im do głowy, że są „naj­lep­szymi z naj­lep­szych”, ale naj­waż­niej­szymi kry­te­riami doboru uczest­ni­ków szko­le­nia nie były prze­cież inte­li­gen­cja i poziom wykształ­ce­nia. W efek­cie więk­szość miała zale­d­wie pod­sta­wowe, czę­sto nie­pełne wykształ­ce­nie i na ogół nie miała nawyku ucze­nia się, co dodat­kowo utrud­niało przy­swa­ja­nie wie­dzy. Nic dziw­nego, że, jak wspo­mi­nał jeden z uczest­ni­ków, wykła­dowcy wkła­dali „mak­si­mum wysiłku i serca, aby w jak naj­przy­stęp­niej­szy spo­sób prze­ka­zać swoje wia­do­mo­ści i doświad­cze­nie”12.

Trzy­dzie­stego pierw­szego lipca 1944 r. około dwu­stu kur­san­tów zakoń­czyło zaję­cia i zdało egza­min koń­cowy, po któ­rym moco­dawcy bez­zwłocz­nie wysłali ich do Lublina, a do Kuj­by­szewa przy­była następna, stu­oso­bowa grupa. Z cza­sem przy­sy­łano tam kur­san­tów z Pol­ski, ale z powodu bra­ków kadro­wych czas szko­le­nia stop­niowo był skra­cany, co dra­stycz­nie odbiło się na jego pozio­mie.

Absol­wenci pierw­szego kursu w Kuj­by­sze­wie sta­wili się w Lubli­nie na początku sierp­nia 1944 roku, z zada­niem orga­ni­za­cji apa­ratu bez­pie­czeń­stwa i obję­cia w nim kie­row­ni­czych funk­cji na szcze­blu resortu woje­wództw i powia­tów. Do dys­po­zy­cji Teo­dora Dudy, kie­row­nika Woje­wódz­kiego Urzędu Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego w Lubli­nie, skie­ro­wano trzy­na­stu ofi­ce­rów, z któ­rych więk­szość została w urzę­dzie woje­wódz­kim, a pozo­stali zasi­lili urzędy powia­towe, gdzie z reguły obej­mo­wali kie­row­ni­cze sta­no­wi­ska. „Kuj­by­sze­wiacy” wyróż­niali się umun­du­ro­wa­niem, skła­da­ją­cym się m.in. ze spodni w kolo­rze gra­na­to­wym oraz cha­rak­te­ry­stycz­nych butów z mięk­kimi, marsz­czą­cymi się cho­le­wami, tzw. har­mosz­kami.

Pod koniec 1944 roku w sze­re­gach bez­pieki słu­żyło już około 2500 funk­cjo­na­riu­szy, a prze­cież wojna wciąż trwała, front znaj­do­wał się na Wiśle, a komu­ni­ści mieli w swych rękach jedy­nie 30 pro­cent obszaru dzi­siej­szej Pol­ski. Apa­rat bez­pie­czeń­stwa roz­ra­stał się coraz bar­dziej i w maju 1945 r. zatrud­niał 24 000 funk­cjo­na­riu­szy.

Jak można się domy­ślić, funk­cjo­na­riu­sze bez­pieki nie cie­szyli się sym­pa­tią oby­wa­teli. Wkrótce poja­wił się pogląd, że są to komu­ni­ści pocho­dze­nia żydow­skiego, wysłani przez Sowie­tów na kurs w Kuj­by­sze­wie, któ­rzy po powro­cie do kraju przy­wdzie­wali pol­skie mun­dury, by kon­tro­lo­wać spo­łe­czeń­stwo. Tym­cza­sem w zde­cy­do­wa­nej więk­szo­ści ist­nie­ją­cych urzę­dów bez­pie­czeń­stwa na obsza­rze powiatu jego funk­cjo­na­riu­sze byli Pola­kami, podob­nie jak w mili­cji i woj­sku. Osoby żydow­skiego pocho­dze­nia, ale także człon­ko­wie innych mniej­szo­ści naro­do­wych, jak rów­nież Rosja­nie, zaj­mo­wali naj­waż­niej­sze sta­no­wi­ska na szcze­blu cen­tral­nym. Przy czym Rosja­nie byli nie tylko dorad­cami, ale peł­nili także funk­cje orga­ni­za­cyjne i dowód­cze.

Obok apa­ratu bez­pie­czeń­stwa komu­ni­ści zajęli się także orga­ni­za­cją sądow­nic­twa. Zaraz po woj­nie w Pol­sce funk­cjo­no­wało szes­na­ście rejo­no­wych sądów woj­sko­wych i sek­cje spraw taj­nych w sądach powszech­nych, które pod­le­gały wła­dzom bez­pie­czeń­stwa i infor­ma­cji. Od początku wia­domo było, że sądow­nic­two w pań­stwie, w któ­rym wła­dzę mieli prze­jąć komu­ni­ści, by­naj­mniej nie będzie nie­za­wi­słe i nie­za­leżne. Już w sierp­niu 1944 roku zastępca kie­row­nika resortu spra­wie­dli­wo­ści PKWN, Leon Chajn, oświad­czył: „Od sądu Demo­kra­tycz­nej Pol­ski ocze­ku­jemy suro­wych wyro­ków dla tych wszyst­kich, któ­rzy stoją na dro­dze postępu, dla tych, któ­rzy prze­szka­dzają w zapa­no­wa­niu na świe­cie wznio­słych haseł wol­no­ści i rów­no­ści”13. Zgod­nie z tą wska­zówką, w latach 1944–1955 pol­skie sądow­nic­two pro­wa­dziło walkę z tymi, któ­rzy, zda­niem par­tii, stali „na dro­dze postępu”, a więc zwal­czało wszelką opo­zy­cję i wro­gów wła­dzy ludo­wej, sta­jąc się de facto orga­nem apa­ratu prze­mocy i ter­roru wymie­rzo­nym prze­ciw oby­wa­te­lom.

W tym cza­sie, a więc w latach 1944–1955, jurys­dyk­cji sądów woj­sko­wych pod­le­gały wszel­kie czyny, przed­mio­towo lub pod­mio­towo. W roku 1944 sądy woj­skowe objęły swoją wła­ści­wo­ścią rów­nież wszyst­kich pra­cow­ni­ków kolei, PKP bowiem zostały zmi­li­ta­ry­zo­wane dekre­tem z 4 listo­pada 1944 roku, a lud­ność cywilna objęta jurys­dyk­cją woj­skową na pod­sta­wie dekretu z 30 paź­dzier­nika 1944 roku o ochro­nie pań­stwa, dekre­tem z 16 listo­pada 1945 o ochro­nie pań­stwa, tudzież dekre­tem z 16 listo­pada 1945 roku o prze­stęp­stwach szcze­gól­nie nie­bez­piecz­nych w okre­sie odbu­dowy pań­stwa pol­skiego. Mały kodeks karny z 13 czerwca 1946 roku umac­niał wła­ści­wo­ści sądów woj­sko­wych wobec osób cywil­nych. Od 12 lipca 1946 roku w sądach woj­sko­wych za wszystko karano w try­bie doraź­nym: zarówno za prze­stęp­stwa uzna­wane za poli­tyczne, mające na celu oba­le­nie ustroju, za dzia­łal­ność pod­czas wojny, jak i za nie­ma­jące nic wspól­nego z poli­tyką. „Tylko w latach 1944–1948 aresz­to­wano około 100–150 tysięcy osób, a sądy woj­skowe wydały w tym cza­sie ponad 22 tysiące wyro­ków, w tym 2500 wyro­ków śmierci, z któ­rych więk­szość wyko­nano. W latach pięć­dzie­sią­tych został roz­wi­nięty pro­ce­der taj­nych roz­praw sądo­wych, utrzy­ma­nych w ści­słej tajem­nicy, a rów­no­le­gle odby­wały się gło­śne pro­cesy poka­zowe, w więk­szo­ści oparte na fał­szy­wych oskar­że­niach”14.

Takiego sfin­go­wa­nego pro­cesu, z wyro­kiem usta­lo­nym odgór­nie, cudem unik­nął pre­zes PSL Sta­ni­sław Miko­łaj­czyk, któ­remu 20 paź­dzier­nika 1947 roku udało się odpły­nąć z Gdyni do Wiel­kiej Bry­ta­nii na pokła­dzie bry­tyj­skiego statku „Bal­ta­via”. Ukryto go mię­dzy baga­żami bry­tyj­skiego chargé d’affa­ires, które przy­wie­ziono na sta­tek z War­szawy cię­ża­rówką amba­sady. Dzięki spro­wo­ko­wa­nej awan­tu­rze urzęd­nika amba­sady z żoł­nie­rzami WOP Miko­łaj­czyk nie­po­strze­że­nie zna­lazł się na statku. Kilka dni wcze­śniej, 17 paź­dzier­nika, popro­sił amba­sadę ame­ry­kań­ską o pomoc w wydo­sta­niu się z kraju. Miał infor­ma­cje, że 27 paź­dzier­nika, pod­czas posie­dze­nia sejmu, pozba­wiony zosta­nie immu­ni­tetu posel­skiego, a potem osą­dzony na karę śmierci. Ame­ry­ka­nie pomo­gli w zor­ga­ni­zo­wa­niu ucieczki, ale pol­skie wła­dze wyko­rzy­stały to pro­pa­gan­dowo. Zenon Kliszko na mów­nicy sej­mo­wej oświad­czył, że „Obce czyn­niki kie­ru­jące poli­tyką S. Miko­łaj­czyka doszły do prze­ko­na­nia, że należy go zabrać z kraju, zanim osta­tecz­nie kom­pro­mi­ta­cja wobec narodu pol­skiego nie uczyni go cał­kiem nie­przy­dat­nym narzę­dziem”15. Nie wszy­scy, nie­stety, mieli tyle szczę­ścia co Miko­łaj­czyk. Oskar­żeni w pro­ce­sie przy­wódcy WiN, który odbył się w pierw­szych dniach stycz­nia 1947 roku, otrzy­mali wyso­kie wyroki, z karą śmierci włącz­nie.

Wła­ści­wo­ści sądów woj­sko­wych umac­niał także dekret z 26 paź­dzier­nika 1949 roku o ochro­nie tajem­nicy pań­stwo­wej. W latach 1944–1955, oprócz żoł­nie­rzy WP, jeń­ców, zakład­ni­ków, pobo­ro­wych od chwili powo­ła­nia, pra­cow­ni­ków PKP i lud­no­ści cywil­nej, w obsza­rze wła­ści­wo­ści sądow­nic­twa woj­sko­wego zna­leźli się funk­cjo­na­riu­sze Mini­ster­stwa Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego (MO, KBW, Służby Wię­zien­nej),człon­ko­wie Powszech­nej Orga­ni­za­cji „Służba Pol­sce” i żoł­nie­rze WOP. Stan taki trwał aż do roku 1955, bo wła­śnie 1 maja 1955 roku weszła w życie Ustawa o prze­ka­za­niu sądom powszech­nym dotych­cza­so­wej wła­ści­wo­ści sądów woj­sko­wych w spra­wach kar­nych osób cywil­nych, funk­cjo­na­riu­szy orga­nów bez­pie­czeń­stwa publicz­nego, Mili­cji Oby­wa­tel­skiej i Służby Wię­zien­nej z dnia 5 kwiet­nia 1955 roku.

Kwe­stię zadań sto­ją­cych przed „nowym”, „ludo­wym” wymia­rem spra­wie­dli­wo­ści poru­szył nawet Bole­sław Bie­rut, prze­ma­wia­jąc 20 kwiet­nia 1949 roku pod­czas ple­num KC PZPR. Według niego te naj­waż­niej­sze to: wzmoc­nie­nie walki z obcą agen­turą, wyostrze­nie i udo­sko­na­le­nie form tej walki, dema­sko­wa­nie i uniesz­ko­dli­wia­nie ośrod­ków obcej agen­tury, wzmoc­nie­nie obron­no­ści kraju oraz walka z pod­że­ga­czami wojen­nymi i ich eks­po­zy­turą w kraju.

Sędziom mają­cym wąt­pli­wo­ści wykładni udzie­lił dyrek­tor Depar­ta­mentu Usta­wo­daw­czego Mini­ster­stwa Spra­wie­dli­wo­ści oraz redak­tor naczelny „Nowego Prawa” – Leszek Ler­nell. W reda­go­wa­nym przez sie­bie perio­dyku pisał, że: „Pod­sta­wową funk­cją sądow­nic­twa w nowym pań­stwie jest ochrona ustroju demo­kra­cji ludo­wej […] walka o rugo­wa­nie i likwi­da­cję ele­men­tów kapi­ta­li­stycz­nych”16.

Zda­niem mark­si­stow­skiego teo­re­tyka pań­stwa i prawa Sta­ni­sława Wło­dyki „Skut­kiem takiego stanu rze­czy było przy­ję­cie, że:

1) sądy mogły odmó­wić zasto­so­wa­nia »norm for­mal­nie co prawda obo­wią­zu­ją­cych, ale sprzecz­nych z postu­la­tem ochrony demo­kra­cji ludo­wej i jej roz­woju w kie­runku socja­li­zmu«;

2) w spo­rach cywil­nych, któ­rych stro­nami była jed­nostka repre­zen­tu­jąca »wła­sność spo­łeczną« i jed­nostka repre­zen­tu­jąca »inną kate­go­rię wła­sno­ści – należy dać bez­względną prze­wagę jed­nost­kom repre­zen­tu­ją­cym wła­sność spo­łeczną«;

3) w spo­rach, w któ­rych jedną ze stron jest przed­sta­wi­ciel »klasy wyzy­sku­ją­cej«, należy »dawać bez­względne pierw­szeń­stwo stro­nie prze­ciw­nej […] nawet z naru­sze­niem obo­wią­zu­ją­cych prze­pi­sów pro­ce­du­ral­nych«”17.

Inny pro­mi­nentny praw­nik i pro­ce­su­ali­sta karny Leon Schaff w swo­jej roz­pra­wie dok­tor­skiej uznał, że naj­waż­niej­szymi dzia­ła­niami wymiaru spra­wie­dli­wo­ści w kraju, w któ­rym wła­dzę spra­wuje lud, są m.in.: „dła­wie­nie oporu oba­lo­nych klas wyzy­ski­wa­czy”18, obrona przed „wszel­kimi zama­chami wroga kla­so­wego”19, walka „prze­ciw wła­snym wyzy­ski­wa­czom, […] prze­ciw szpie­gom, dywer­san­tom, agen­tom obcego wywiadu nasła­nym przez pań­stwa kapi­ta­li­styczne”20 oraz „ści­ga­nie i tępie­nie wszel­kich prze­ja­wów wro­giej ide­olo­gii, repre­zen­tu­ją­cej inte­resy oba­lo­nych klas wyzy­ski­wa­czy”21.

Hen­ryk Świąt­kow­ski, mini­ster spra­wie­dli­wo­ści w latach 1945–1956, uwa­żał, że wśród zadań sądów „szcze­gólną rolę odgrywa walka o pra­wo­rząd­ność ludową”22. Można było rów­nież spo­tkać poglądy takie, jakie repre­zen­to­wali sędzia Sądu Naj­wyż­szego Gustaw Ausca­ler oraz zastępca Naczel­nego Pro­ku­ra­tora Woj­sko­wego i zastępca Pro­ku­ra­tora Gene­ral­nego PRL Hen­ryk Pod­la­ski, któ­rzy uwa­żali, że „Nasza pra­wo­rząd­ność ludowa skie­ro­wana jest prze­ciw wszel­kim obcym agen­tom, prze­ciw zdra­dziec­kim poczy­na­niom WiN, PSL i WRN, prze­ciw wszel­kim prze­ja­wom oporu wroga kla­so­wego w zaostrza­ją­cej się walce kla­so­wej na wsi i w mie­ście”23. Jak widać, żaden z przy­to­czo­nych „auto­ry­te­tów” nawet nie zająk­nął się na temat ści­ga­nia i kara­nia spraw­ców prze­stępstw pospo­li­tych, kry­mi­nal­nych czy roz­po­zna­wa­nia spo­rów cywil­nych. Nic dziw­nego, skoro w kwe­stii orga­ni­za­cji apa­ratu sądow­ni­czego w Pol­sce naśla­do­wano naj­wspa­nial­szy wzór, jaki funk­cjo­no­wał w ZSRR. Jak zauwa­żył mini­ster Świąt­kow­ski w swoim arty­kule Sąd i pro­ku­ra­tura w walce o wyko­na­nie Planu Sze­ścio­let­niego w Pol­sce Ludo­wej (jak widać komu­ni­styczna gospo­darka pla­nowa objęła także wymiar spra­wie­dli­wo­ści), zamiesz­czo­nym na łamach „Prze­glądu Praw­ni­czego” w 1956 roku, Pol­ska Ludowa, ze względu na „swój cha­rak­ter kla­sowy, swoje cele i zada­nia”24 jest podobna do „radziec­kiego pań­stwa socja­li­stycz­nego pierw­szej fazy swo­jego roz­woju”25 i dla­tego powinna reali­zo­wać i reali­zuje „te same funk­cje, które reali­zo­wało pań­stwo radziec­kie w pierw­szej fazie swo­jego roz­woju”. Do owych funk­cji mini­ster zali­czył:

„1. funk­cje łama­nia oporu oba­lo­nych klas […];

2. funk­cje obrony kraju przed ata­kiem z zewnątrz […];

3. funk­cje gospo­dar­czo-orga­ni­za­tor­skie i kul­tu­ralno-wycho­waw­cze […]”26.

I znów próżno szu­kać choćby wzmianki o ści­ga­niu pospo­li­tych prze­stęp­ców.

Oczy­wi­ście nowy „ludowy” apa­rat spra­wie­dli­wo­ści nie mógł opie­rać się na sędziach, pro­ku­ra­to­rach czy też adwo­ka­tach wykształ­co­nych i pro­wa­dzą­cych swoją dzia­łal­ność w cza­sach Dru­giej Rze­czy­po­spo­li­tej, dla­tego zadbano o kuź­nię wła­snych kadr praw­ni­czych, mimo że przy­szłych praw­ni­ków kształ­cono na odra­dza­ją­cych się w bólach pol­skich uczel­niach i szko­łach wyż­szych. Jako pierw­szy swoje podwoje otwo­rzył Kato­licki Uni­wer­sy­tet Lubel­ski, gdzie uru­cho­miono począt­kowo jeden wydział jury­dyczny – Wydział Prawa i Nauk Spo­łeczno-Eko­no­micz­nych, a od 1945 roku także Wydział Prawa Kano­nicz­nego. Oba wydziały od 1949 roku stop­niowo likwi­do­wano, na sku­tek decy­zji mini­stra, pod pre­tek­stem niskiego poziomu naucza­nia. Wyni­kało to oczy­wi­ście z zało­żeń ide­olo­gicz­nych komu­ni­stów, któ­rzy pra­gnęli pod­po­rząd­ko­wać sobie szkol­nic­two wyż­sze, i było eta­pem likwi­da­cji sek­tora nie­pań­stwo­wego, a przede wszyst­kim – szkol­nic­twa kościel­nego. Prawo wykła­dano także na Uni­wer­sy­te­cie Marii Curie-Skło­dow­skiej, powo­ła­nym do życia dekre­tem Pol­skiego Komi­tetu Wyzwo­le­nia Naro­do­wego z 23 paź­dzier­nika 1944 roku. Wydział Prawa reak­ty­wo­wano też na Uni­wer­sy­te­cie Jagiel­loń­skim, Uni­wer­sy­te­cie Poznań­skim oraz na Uni­wer­sy­te­cie War­szaw­skim, gdzie kate­drę prawa otwo­rzono w listo­pa­dzie 1945 roku.

Ist­nie­jące pla­cówki nie speł­niały jed­nak ocze­ki­wań władz, któ­rym marzyło się wykształ­ce­nie „praw­ni­ków nowego typu”, posłusz­nych nie tyle lite­rze prawa, ile naka­zom par­tii. Pozy­ska­niu takich praw­ni­ków miał słu­żyć Dekret Tym­cza­so­wego Rządu Jed­no­ści Naro­do­wej z 22 stycz­nia 1946 roku o wyjąt­ko­wym dopusz­cza­niu do obej­mo­wa­nia sta­no­wisk sędziow­skich, pro­ku­ra­tor­skich i nota­rial­nych oraz do wpi­sy­wa­nia na listę adwo­ka­tów. W arty­kule 1 dekretu napi­sano, że mini­ster spra­wie­dli­wo­ści ma prawo zwol­nić z odby­wa­nia stu­diów, a co za tym idzie, z apli­ka­cji sędziow­skiej i egza­minu sędziow­skiego osoby, „które ze względu na kwa­li­fi­ka­cje oso­bi­ste oraz dzia­łal­ność naukową, zawo­dową, spo­łeczną lub poli­tyczną i dosta­teczną zna­jo­mość prawa nabytą bądź przez pracę zawo­dową, bądź w uzna­nych przez Mini­ster­stwo Spra­wie­dli­wo­ści szko­łach praw­ni­czych dają rękoj­mię nale­ży­tego wyko­ny­wa­nia obo­wiąz­ków sędziow­skich”27.

Na mocy owego prze­pisu na sta­no­wi­ska sędziów, ase­so­rów sędziow­skich i pro­ku­ra­to­rów powo­ły­wano więc osoby ledwo umie­jące czy­tać i pisać, a cza­sem nawet pozba­wione tych cen­nych umie­jęt­no­ści, ale za to usłuż­nie wyko­nu­jące pole­ce­nia par­tii, co usta­wo­dawca nazwał rękoj­mią „nale­ży­tego wyko­ny­wa­nia obo­wiąz­ków”. Ten sam dekret powo­ły­wał do życia tzw. szkoły praw­ni­cze, które w zamy­śle usta­wo­dawcy sta­no­wiły średni szcze­bel edu­ka­cji, ale w rze­czy­wi­sto­ści były co naj­wy­żej kur­sami przy­ucza­ją­cymi do zawodu. Współ­cze­snych stu­den­tów, któ­rzy mają przed sobą dłu­gie lata stu­diów, a póź­niej apli­ka­cję, zapewne wprawi w osłu­pie­nie, że to przy­ucza­nie do zawodu trwało naj­pierw 6 mie­sięcy, a następ­nie prze­dłu­żono je do 15 mie­sięcy. Nawet osoba mająca dość pobieżne poję­cie o pra­wie dosko­nale zdaje sobie sprawę, że taki okres nie wystar­czy, by posiąść nawet uła­mek wie­dzy potrzeb­nej do wyko­ny­wa­nia zawodu sędziego czy pro­ku­ra­tora. Nie dość, że kursy te były sta­now­czo za krót­kie, by ich słu­cha­cze mogli nabyć jakie takie poję­cie o zawi­ło­ściach prawa, to jesz­cze główny nacisk kła­dziono nie na naukę zagad­nień praw­ni­czych, ale na wpa­ja­nie słu­cha­czom zasad eko­no­mii poli­tycz­nej, mate­ria­li­zmu dia­lek­tycz­nego i histo­rycz­nego oraz histo­rii pol­skiego ruchu robot­ni­czego. Prawo rzym­skie, pod­stawa kształ­ce­nia praw­ni­ków nie­mal na całym świe­cie, zostało uznane za relikt prze­szło­ści, balast, któ­rym nie ma co obcią­żać umy­słów przy­szłych sędziów i pro­ku­ra­to­rów.

Dok­tor Emil Merz, jeden z sędziów odpo­wie­dzial­nych za mord sądowy na boha­te­rze Pol­skiego Pań­stwa Pod­ziem­nego Emilu Fiel­dor­fie „Nilu”, tak uza­sad­niał potrzebę stwo­rze­nia owych szkół: „Powstały one w wyniku zapo­trze­bo­wa­nia spo­łecz­nego, wymiar spra­wie­dli­wo­ści Pol­ski Ludo­wej nie mógł bowiem oprzeć się wyłącz­nie na przed­wo­jen­nych kadrach sędziów i pro­ku­ra­to­rów, któ­rzy dzięki cią­żą­cemu na ich umy­sło­wo­ści bala­stowi ide­olo­gii bur­żu­azyj­nej, z tru­dem tylko przy­sto­so­wy­wali się do nowych sto­sun­ków i nie podą­żali za bie­giem wypad­ków. Cho­dziło o wpro­wa­dze­nie do orga­nów wymiaru spra­wie­dli­wo­ści ludzi świe­żych, nowych, nie mają­cych wpraw­dzie czę­sto­kroć matury lice­al­nej, posia­da­ją­cych nato­miast pewien staż pracy poli­tycz­nej lub spo­łecz­nej, doświad­cze­nie życiowe, a nade wszystko – instynkt kla­sowy. Uni­wer­sy­tety ludzi takich dostar­czyć nie mogły. Dla­tego stwo­rzono Szkoły Praw­ni­cze, do któ­rych wstęp mają tylko odpo­wied­nio dobrani ludzie, skie­ro­wani przez par­tie poli­tyczne i związki zawo­dowe. […] Szkoły Praw­ni­cze – to nie tylko awans spo­łeczny dla ich absol­wen­tów, to w pierw­szym rzę­dzie olbrzymi suk­ces Demo­kra­cji Ludo­wej na dro­dze zwy­cię­skiego mar­szu ku Socja­li­zmowi”28.

Jak można się domy­ślić, szkoły przy­ucza­jące do zawodu praw­nika cie­szyły się w spo­łe­czeń­stwie, deli­kat­nie mówiąc, nie­zbyt wysoką renomą, ale i tak nie narze­kały na brak kan­dy­da­tów na „stu­den­tów”. Osta­tecz­nie ukoń­czyło je 1081 absol­wen­tów, z któ­rych 44 pro­cent roz­po­częło pracę jako sędzio­wie, pozo­stali zaś zostali pro­ku­ra­to­rami.

Wkrótce jed­nak nawet sami komu­ni­ści byli zaże­no­wani pozio­mem repre­zen­to­wa­nym przez osoby, które te szko­le­nia ukoń­czyły, dla­tego jesie­nią 1948 roku powzięto decy­zję o powo­ła­niu do życia Cen­tral­nej Szkoły Praw­ni­czej im. Teo­dora Dura­cza, z dwu­let­nim cyklem naucza­nia. Jej pierw­szym dyrek­to­rem został Igor Andre­jew, nawia­sem mówiąc, wywo­dzący się z rodziny legi­ty­mu­ją­cej się praw­ni­czymi tra­dy­cjami: adwo­ka­tami byli zarówno jego dzia­dek Bazyl, jak i ojciec Paweł. Ten drugi w 1927 roku zyskał roz­głos, bro­niąc syna bia­ło­gwar­dyj­skiego dzia­ła­cza, odpo­wia­da­ją­cego za zabój­stwo sowiec­kiego dyplo­maty, za co po zaję­ciu Wilna przez Armię Czer­woną został zesłany na Sybe­rię.

Igor Andre­jew był świet­nie przy­go­to­wany do kie­ro­wa­nia pla­cówką kształ­cącą mło­dych praw­ni­ków: ukoń­czył prawo na Wydziale Prawa i Nauk Spo­łecz­nych Uni­wer­sy­tetu im. Ste­fana Bato­rego w Wil­nie, a także miał za sobą staż w cha­rak­te­rze apli­kanta sądo­wego i asy­stenta na wydziale prawa wspo­mnia­nej uczelni. Ale i on zaprze­dał się sys­te­mowi, ponie­waż bez bez­względ­nego pod­po­rząd­ko­wa­nia się komu­ni­stom nie mogło być nawet mowy o powie­rze­niu mu tak odpo­wie­dzial­nej funk­cji, jaką było kie­ro­wa­nie szkołą praw­ni­czą. Obej­mu­jąc sta­no­wi­sko, Andre­jew z dumą stwier­dzał, że „CSP jest pierw­szą w Pol­sce wyż­szą uczel­nią praw­ni­czą, w któ­rej wszyst­kie przed­mioty wykła­dane są zgod­nie z zało­że­niami mark­si­zmu i leni­ni­zmu”29. Jak widać, naukę w tej pla­cówce okre­ślano mia­nem stu­diów praw­ni­czych, cho­ciaż było w tym sporo prze­sady.

Sta­tut CSP okre­ślał, że zada­niem szkoły jest: „(a) kształ­ce­nie teo­re­tyczne i prak­tyczne kan­dy­da­tów na sta­no­wi­ska sędziow­skie i pro­ku­ra­tor­skie w wymia­rze spra­wie­dli­wo­ści; (b) wycho­wa­nie słu­cha­czy w duchu ide­olo­gii demo­kra­tycz­nej i spra­wie­dli­wo­ści spo­łecz­nej”30. Zgod­nie ze sta­tu­tem słu­cha­czami szkoły mogły być jedy­nie osoby „skie­ro­wane […] przez zarządy cen­tralne par­tii poli­tycz­nych, związ­ków zawo­do­wych lub orga­ni­za­cji spo­łecz­nych, w wieku lat od 21 do 40, posia­da­jące co naj­mniej wykształ­ce­nie lice­alne (ogólne lub zawo­dowe) względ­nie rów­no­znaczne, które złożą z wyni­kiem pomyśl­nym egza­min wstępny. Mini­ster spra­wie­dli­wo­ści może w wyjąt­ko­wych przy­pad­kach zwol­nić kan­dy­data do Cen­tral­nej Szkoły Praw­ni­czej od wymogu wykształ­ce­nia lice­alnego”31.

Przy­glą­da­jąc się pro­gra­mowi tej pla­cówki z punktu widze­nia dzi­siej­szych wyma­gań, musimy także stwier­dzić, że poziom kształ­ce­nia w CSP był daleki od dosko­na­ło­ści i nie­wiele odbie­gał od tego, co ofe­ro­wały funk­cjo­nu­jące wcze­śniej szkoły praw­ni­cze. Co prawda ujęto w nim takie przed­mioty, jak: histo­ria prawa, prawo admi­ni­stra­cyjne, prawo skar­bowe, prawo gospo­dar­cze, medy­cyna sądowa czy kry­mi­na­li­styka, a nawet, wcze­śniej pogar­dzane, prawo rzym­skie, ale wszyst­kie przed­mioty wykła­dane były zgod­nie z zało­że­niami mark­si­zmu-leni­ni­zmu. Nie zabra­kło też miej­sca dla prawa i ustroju ZSRR.

Za patrona szkoły obrano Teo­dora Dura­cza, przed­wo­jen­nego praw­nika i dzia­ła­cza komu­ni­stycz­nego, zamor­do­wa­nego przez hitle­row­ców w 1943 roku na Pawiaku, w ofi­cjal­nych życio­ry­sach przed­sta­wia­nego jako ide­alny patriota. Tym­cza­sem w rze­czy­wi­sto­ści jego patrio­tyzm był co naj­mniej dys­ku­syjny. Jak bowiem uznać za przy­kład miło­ści ojczy­zny nawo­ły­wa­nia do odda­nia Niem­com „oku­po­wa­nych” przez Drugą Rzecz­po­spo­litą Gdań­ska i Gór­nego Ślą­ska? Poza tym Duracz przed sądami bro­nił nie tylko dzia­ła­czy ruchu komu­ni­stycz­nego, co jesz­cze można byłoby zro­zu­mieć i wytłu­ma­czyć jego lewi­co­wymi zapa­try­wa­niami, ale rów­nież sowiec­kich szpie­gów. Zresztą, jak dowie­dziono, on sam był agen­tem radziec­kiego wywiadu.

W 1950 roku Cen­tralna Szkoła Praw­ni­cza im. Teo­dora Dura­cza prze­stała ist­nieć, a zastą­piła ją Wyż­sza Szkoła Praw­ni­cza tego samego imie­nia. Był to rezul­tat ostrej kry­tyki uni­wer­sy­tec­kiego naucza­nia prawa, prze­pro­wa­dzo­nej na ple­num KC PZPR w kwiet­niu 1949 roku, pod­czas któ­rego doma­gano się „zmiany obli­cza pro­fe­sury”32, jak rów­nież nowych, wier­nych par­tii kadr oraz prze­tłu­ma­cze­nia w try­bie pil­nym na język pol­ski „dosko­na­łych pod­ręcz­ni­ków radziec­kich”33. Stu­dia w Wyż­szej Szkole Praw­ni­czej trwały dwa lata w sys­te­mie dzien­nym i kolejne cztery w sys­te­mie zaocz­nym, a pro­gram naucza­nia był bar­dzo podobny do pro­gramu Cen­tral­nej Szkoły Wyż­szej. Szkoła ist­niała for­mal­nie do 1953 roku, do czasu, kiedy jej dal­sze funk­cjo­no­wa­nie nie miało już sensu. Po pierw­sze: zada­nie dostar­cze­nia „praw­ni­ków nowego typu” zostało w pełni wyko­nane, a po dru­gie: w tym samym cza­sie prze­pro­wa­dzono reformę uni­wer­sy­tec­kich stu­diów praw­ni­czych, dosto­so­wu­jąc je do wyma­gań ide­olo­gicz­nych nowego ustroju.

Nie­stety, zde­cy­do­wana więk­szość „praw­ni­ków nowego typu” oka­zała się wier­nymi słu­gu­sami par­tii i sys­temu. Za ich sprawą moż­liwe były mordy sądowe, do któ­rych docho­dziło w naszym pań­stwie w latach czter­dzie­stych i pięć­dzie­sią­tych. Nie­któ­rzy więź­nio­wie nawet nie zdą­żyli sta­nąć przed sądem, ponie­waż zostali zabici jesz­cze w trak­cie śledz­twa, w budyn­kach urzędu bez­pie­czeń­stwa i wię­zie­niach. Pod­czas prze­słu­chi­wa­nia udu­szono naukowca pro­fe­sora Mariana Grzy­bow­skiego, a z okien przy ulicy Koszy­ko­wej wyrzu­cono Jana Rodo­wi­cza, żoł­nie­rza AK z bata­lionu „Zośka”. Ksiądz Zyg­munt Kaczyń­ski, redak­tor kato­lic­kiego pisma „Tygo­dnik War­szaw­ski”, zgi­nął w celi wię­zien­nej w nie­wy­ja­śnio­nych oko­licz­no­ściach. Taki sam los spo­tkał puł­kow­nika Wacława Lipiń­skiego, orga­ni­za­tora obrony War­szawy w 1939 roku. Są to tylko nie­które przy­kłady.

Sys­tem prawny funk­cjo­nu­jący w owym cza­sie był paro­dią sądow­nic­twa. W haniebny spo­sób kom­pro­mi­to­wano nie­pod­le­gło­ściowy ruch oporu i wła­dze mię­dzy­wo­jenne, przy­pi­su­jąc im kola­bo­ra­cję z nie­przy­ja­cie­lem. Na porządku dzien­nym, po zasto­so­wa­niu okrut­nych tor­tur, była kara śmierci lub cięż­kie wię­zie­nie. Nie uzna­wano przedaw­nie­nia, stanu wyż­szej koniecz­no­ści, nie sto­so­wano warun­ko­wego zawie­sze­nia kary, a pod­sta­wo­wym środ­kiem utrwa­la­ją­cym nową wła­dzę stało się eli­mi­no­wa­nie „wroga ustroju”.

Organy wła­dzy sto­su­jące ostre repre­sje, a więc Główny Zarząd Infor­ma­cji, sądy, pro­ku­ra­tury i Komi­sja Spe­cjalna do Walki z Nad­uży­ciami i Szkod­nic­twem Gospo­dar­czym, były pod­po­rząd­ko­wane Mini­ster­stwu Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego. Komi­sja Spe­cjalna do Walki z Nad­uży­ciami i Szkod­nic­twem Gospo­dar­czym powo­łana została w 1949 roku w celu „uprosz­cze­nia” ludo­wego wymiaru spra­wie­dli­wo­ści, dla­tego insty­tu­cji tej nie obo­wią­zy­wało prawo karne i z całą pew­no­ścią nie wyróż­niała się nie­za­wi­sło­ścią, podob­nie zresztą jak ówcze­sne sądy. Orze­cze­nia Komi­sji Spe­cjal­nej, będące w rze­czy­wi­sto­ści aktami admi­ni­stra­cyj­nymi, miały moc podobną do orze­czeń sądo­wych i nie było od nich odwo­ła­nia – pro­ku­ra­tor je nie­zwłocz­nie wyko­ny­wał.

Nie tylko sądow­nic­two, ale i wię­zien­nic­two było czę­ścią apa­ratu repre­sji i ter­roru poli­tycz­nego. Nie roz­róż­niano zatrzy­ma­nia od aresz­to­wa­nia, zamy­kano ludzi bez naka­zów i wyro­ków, a wię­zie­nia nie były instru­men­tem poli­tyki kar­nej, ale słu­żyły walce poli­tycz­nej, gdyż izo­lo­wano w nich ludzi nie na pod­sta­wie wyro­ków sądów, lecz za pomocą dzia­łań poza­praw­nych. „Zresztą fakt zapad­nię­cia wyroku ska­zu­ją­cego tak naprawdę nie zmie­niał niczego w dotych­cza­so­wym sta­tu­sie oskar­żo­nego. Wyda­nie i zatwier­dze­nie wyroku nie zamy­kało defi­ni­tyw­nie śledz­twa, powo­do­wało jedy­nie przy­ję­cie przez nie formy utaj­nio­nej. Ta utaj­niona forma w każ­dej chwili mogła prze­mie­nić się w jawne, for­mal­nie pro­wa­dzone śledz­two, zmie­rza­jące do kolej­nego pro­cesu sądo­wego, jaw­nego bądź taj­nego, i do kolej­nego ska­za­nia”34.

Nic w tym dziw­nego, skoro prawo zostało cał­ko­wi­cie pod­po­rząd­ko­wane komu­ni­stycz­nej ide­olo­gii. Naj­su­row­szy wymiar kary – karę śmierci – orzec można było rów­nież na pod­sta­wie dekretu z 16 listo­pada 1945 roku o prze­stęp­stwach szcze­gól­nie nie­bez­piecz­nych w okre­sie odbu­dowy pań­stwa (kara śmierci z trzech arty­ku­łów), dekretu z 22 stycz­nia 1946 roku o odpo­wie­dzial­no­ści za klę­skę wrze­śniową i faszy­za­cję życia pań­stwo­wego (kara śmierci z jed­nego arty­kułu), dekretu z 13 czerwca 1946 roku [drugi] o prze­stęp­stwach szcze­gól­nie nie­bez­piecz­nych w okre­sie odbu­dowy pań­stwa (kara śmierci z jede­na­stu arty­ku­łów). Jak słusz­nie zauwa­żają współ­cze­śni bada­cze zaj­mu­jący się pro­ble­ma­tyką cza­sów sta­li­now­skich, „Poli­tyka, ide­olo­gia i zasady funk­cjo­no­wa­nia pań­stwa tota­li­tar­nego stwa­rzały warunki do popeł­nia­nia zbrodni komu­ni­stycz­nych i gwa­ran­to­wały bez­kar­ność”35.

Zbrod­ni­czy sys­tem prawny funk­cjo­nu­jący w Pol­sce w cza­sach sta­li­now­skich nie oszczę­dzał też dzieci i mło­dzieży, któ­rych do 1950 roku trak­to­wano na równi z doro­słymi. Mło­do­ciani nie byli zatem sądzeni w sądach dla nie­let­nich, ale przez sądy woj­skowe. Osa­dzano ich w wię­zie­niach w Rawi­czu i Wron­kach, cza­sem z kil­ku­na­sto­let­nimi wyro­kami, byli tor­tu­ro­wani, depra­wo­wani i wynisz­czani ciężką, fizyczną pracą. Z począt­kiem lat pięć­dzie­sią­tych ponie­miecki obóz w Jaworz­nie, filię obozu oświę­cim­skiego, prze­kształ­cono na obóz dla mło­dzieży. Cały teren oto­czono sze­ścio­me­tro­wej wyso­ko­ści murem z cegły. Od strony wewnętrz­nej roz­po­starto drut kol­cza­sty pod napię­ciem elek­trycz­nym i pas codzien­nie gra­bio­nego pia­sku. Przez ten obóz w okre­sie pię­ciu lat ist­nie­nia prze­szło pra­wie dzie­sięć tysięcy chłop­ców. Obóz pracy w Jaworz­nie sta­no­wił zaple­cze taniej siły robo­czej dla wielu kopalń węgla, w któ­rych zatrud­niano pra­wie połowę więź­niów. Praca ruj­no­wała ich orga­ni­zmy, była bar­dzo ciężka, chłopcy byli nie­do­ży­wieni, a wła­ści­wie gło­dzeni. „Nie można prze­mil­czeć tego, jaki wysi­łek wkła­dano (w śledz­twie, a póź­niej w wię­zie­niach i obo­zach) w łama­nie cha­rak­te­rów tych dzieci, ich moralne uni­ce­stwie­nie”36.

Nie bez przy­czyny lata 1944–1956 nazy­wane są czę­sto naj­mrocz­niej­szym okre­sem pol­skiego sądow­nic­twa. Jak słusz­nie zauważa Zbi­gniew Hołda, zaj­mu­jący się pro­ble­ma­tyką prawa kar­nego wyko­naw­czego i pra­wami czło­wieka: „nowa pol­ska wła­dza uczy­niła repre­sję prawną i poza­prawną pod­sta­wo­wym środ­kiem walki z opo­zy­cją poli­tyczną oraz środ­kiem roz­wią­zy­wa­nia pro­ble­mów spo­łecz­nych i gospo­dar­czych. Zacho­wano wpraw­dzie w mocy przed­wo­jenne kodeksy, ale doko­nano ich nowe­li­za­cji. Co wię­cej, w latach 1944–1953 wydano około 100 ustaw i dekre­tów z zakresu prawa kar­nego. Tak powstała hybryda łącząca ele­menty libe­ral­nego prawa kar­nego opar­tego na stan­dar­dach euro­pej­skich z ele­men­tami repre­syj­nego, nie­ludz­kiego prawa kar­nego rodem ze Związku Radziec­kiego. Prawo karne (w tym prze­pisy doty­czące wyko­ny­wa­nia kar) zostało zde­gra­do­wane i wyna­tu­rzone”37. A temu wyna­tu­rzo­nemu sys­te­mowi praw­nemu słu­żyli ludzie – jego funk­cjo­na­riu­sze, mor­dercy w togach sędziow­skich i pro­ku­ra­tor­skich oraz oprawcy na eta­cie Urzę­dów Bez­pie­czeń­stwa.

Witold Pilecki pod­czas pro­cesu przed Rejo­no­wym Sądem Woj­sko­wym w War­sza­wie, marzec 1948 roku, fot. NAC

Praca operacyjna i metody śledcze aparatu bezpieczeństwa w okresie stalinowskim

Komu­ni­ści, przej­mu­jąc wła­dzę w powo­jen­nej Pol­sce, dosko­nale zda­wali sobie sprawę, że jej utrzy­ma­nie nie będzie moż­liwe bez spraw­nie dzia­ła­ją­cego apa­ratu bez­pie­czeń­stwa, dla­tego, poza przy­zna­niem mu sze­ro­kich upraw­nień, nie szczę­dzili środ­ków na jego funk­cjo­no­wa­nie. W efek­cie środki finan­sowe, jakimi na potrzeby kie­ro­wa­nego przez sie­bie resortu dys­po­no­wał Rad­kie­wicz, znacz­nie prze­wyż­szały moż­li­wo­ści budże­towe pań­stwa pol­skiego, z tru­dem dźwi­ga­ją­cego się ze znisz­czeń wojen­nych. Aż do 1955 roku fun­du­sze prze­wi­dziane na ten cel sta­no­wiły drugi co do wiel­ko­ści skład­nik wydat­ków naszego pań­stwa. Wię­cej wyda­wano tylko na Mini­ster­stwo Obrony Naro­do­wej.

Aby nie być goło­słow­nym, wystar­czy wspo­mnieć, że w 1946 roku na dzia­łal­ność resortu bez­pie­czeń­stwa wyasy­gno­wano 19 590 tysięcy zło­tych, a więc o 100 tysięcy zło­tych wię­cej, niż wyno­sił budżet Mini­ster­stwa Oświaty, co sta­no­wiło bar­dzo zna­czącą kwotę w wydat­kach pań­stwa. Budżety dwóch innych mini­sterstw, waż­niej­szych z punktu widze­nia dobra oby­wa­teli i gospo­darki pań­stwa – Mini­ster­stwa Pracy oraz Mini­ster­stwa Zdro­wia – pre­zen­to­wały się także znacz­nie skrom­niej. Pierw­szy z nich miał do dys­po­zy­cji 1 113 tysięcy zło­tych, a drugi –1 244 tysięcy zło­tych. Dwa lata póź­niej na potrzeby Mini­ster­stwa Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego prze­zna­czono kwotę dzie­się­cio­krot­nie więk­szą niż dla Mini­ster­stwa Odbu­dowy. W 1947 roku mini­ster Rad­kie­wicz mógł dys­po­no­wać kwotą 17 010 tysięcy zło­tych, prze­kra­cza­jącą łączne budżety resor­tów najważ­niej­szych dla gospo­darki odbu­do­wu­ją­cego się pań­stwa, a więc Mini­ster­stwa Ziem Odzy­ska­nych, które otrzy­mało 5 308 tysięcy zło­tych, Mini­ster­stwa Komu­ni­ka­cji, na któ­rego potrzeby wyasy­gno­wano 5 320 tysięcy zło­tych, Mini­ster­stwa Prze­my­słu i Han­dlu, dys­po­nu­ją­cego budże­tem w wyso­ko­ści 2 572 tysiące zło­tych oraz Mini­ster­stwa Admi­ni­stra­cji Publicz­nej, które na swoje potrzeby otrzy­mało 1 511 tysięcy zło­tych. Bio­rąc to pod uwagę, śmiało można posta­wić tezę, że powta­rzane niczym man­tra przez cały okres trwa­nia PRL twier­dze­nie o zaan­ga­żo­wa­niu „wła­dzy ludo­wej” w odbu­dowę kraju jest jedy­nie pro­pa­gan­do­wym mitem. Nie­wąt­pli­wie, zarówno tempo odbu­dowy, jak i poziom życia oby­wa­teli byłyby znacz­nie wyż­sze, gdyby pie­nią­dze prze­wi­dziane na utrzy­ma­nie apa­ratu bez­pie­czeń­stwa zostały prze­zna­czone zgod­nie z rze­czy­wi­stymi potrze­bami spo­łe­czeń­stwa i powsta­ją­cego z ruin pań­stwa.

Mini­ster­stwo Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego umiało wyko­rzy­stać każdą prze­zna­czoną na ten resort zło­tówkę. Dużą część środ­ków pochła­niały pen­sje funk­cjo­na­riu­szy, któ­rych liczba z roku na rok rosła. W listo­pa­dzie 1944 roku w bez­piece pra­co­wało około 2,5 tysiąca funk­cjo­na­riu­szy, ale w końcu 1945 roku ich liczba wzro­sła do około 24 tysięcy, by w 1953 roku dojść do 33 tysięcy. Zgod­nie z sza­cun­kami współ­cze­snych histo­ry­ków, w latach pięć­dzie­sią­tych jeden funk­cjo­na­riusz przy­pa­dał na 1300 oby­wa­teli. Resort od początku się roz­bu­do­wy­wał i został ukształ­to­wany w struk­turę o pio­no­wej zależ­no­ści. W jego skład weszło oczy­wi­ście Mini­ster­stwo Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego, peł­niące funk­cję cen­trali, oraz woje­wódz­kie i powia­towe Urzędy Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego, a na niektó­rych tere­nach w latach 1944–1945 rów­nież gminne Urzędy Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego, Refe­raty Ochrony (RO), jak rów­nież Refe­raty Woj­skowe (RW).

Rok 1953 był nie­wąt­pli­wie szczy­to­wym okre­sem roz­woju liczeb­nego i orga­ni­za­cyj­nego resortu. Wów­czas na tere­nie Pol­ski, oprócz mini­ster­stwa, któ­rego sie­dziba mie­ściła się oczy­wi­ście w sto­licy, funk­cjo­no­wało: sie­dem­na­ście woje­wódz­kich Urzę­dów Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego, dwa miej­skie Urzędy Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego na pra­wach woje­wódz­kich (w War­sza­wie i Łodzi), czter­na­ście miej­skich Urzę­dów Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego, dzie­sięć Urzę­dów Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego na mia­sto i powiat (w: Toru­niu, Będzi­nie, Biel­sku, Byto­miu, Czę­sto­cho­wie, Gli­wi­cach, Rado­miu, Tar­no­wie, Jele­niej Górze oraz Wał­brzy­chu), dwie­ście sześć­dzie­siąt pięć powia­to­wych Urzę­dów Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego, jeden Urząd Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego na Nową Hutę i pla­cówki Urzę­dów Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego na m.st. War­szawę: Urząd Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego Wawer oraz Urząd Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego Wło­chy.

W okre­sie ist­nie­nia mini­ster­stwa nie tylko sys­te­ma­tycz­nie zwięk­szała się liczba eta­tów, ale i roz­bu­do­wy­wała się jego struk­tura, która z cza­sem była tak skom­pli­ko­wana, że obec­nie nie­liczni znawcy tematu potra­fią wymie­nić poszcze­gólne wydziały, depar­ta­menty i resorty, z poda­niem ich peł­nej nazwy oraz kom­pe­ten­cji. Dość powie­dzieć, że na przy­kład w 1951 roku w skład działu Sze­fo­stwa Zaopa­trze­nia wcho­dziło aż 14 wydzia­łów peł­nią­cych funk­cje pomoc­ni­cze. Nic więc dziw­nego, że roz­bu­do­wu­jący swoje struk­tury resort z cza­sem stał się ist­nym pań­stwem w pań­stwie, dys­po­no­wał bowiem wła­sną sie­cią punk­tów usłu­go­wych, w któ­rych zaopa­try­wać się mogli wyłącz­nie funk­cjo­na­riu­sze bez­pieki i urzęd­nicy resor­towi, przed­szkoli (tylko w War­sza­wie dzia­łało aż pięć resor­to­wych pla­có­wek tego typu), a nawet szpi­tali i sana­to­riów.

Jak obli­czyli współ­cze­śni histo­rycy, na początku lat pięć­dzie­sią­tych mini­ster­stwo miało dwa szpi­tale i poli­kli­nikę w sto­licy, kil­ka­na­ście resor­to­wych szpi­tali w mia­stach woje­wódz­kich oraz aż dwa­na­ście sana­to­riów. Pra­cow­nicy apa­ratu bez­pie­czeń­stwa mogli wybie­rać spo­śród sied­miu domów wcza­so­wych zlo­ka­li­zo­wa­nych w naja­trak­cyj­niej­szych tury­stycz­nie rejo­nach naszego kraju. Tak roz­ro­śnięta struk­tura spra­wiła, że na liście płac resortu znaj­do­wali się nie tylko jego funk­cjo­na­riu­sze, współ­pra­cow­nicy czy urzęd­nicy admi­ni­stra­cji, ale także osoby nie­ma­jące nic wspól­nego z pracą w apa­ra­cie bez­pie­czeń­stwa, jak cho­ciażby pie­lę­gniarki ose­skowe oddziału gine­ko­lo­giczno-położ­ni­czego Cen­tral­nego Szpi­tala MBP. Takie sze­roko roz­bu­do­wane zaple­cze socjalne, obok wyso­kich zarob­ków, miało zachę­cić do wstę­po­wa­nia w sze­regi służb bez­pie­czeń­stwa.

Pro­ble­mem oka­zało się wykształ­ce­nie funk­cjo­na­riu­szy, z któ­rych nie­wielu mogło wyka­zać się świa­dec­twem matu­ral­nym. „Ilość aktywu (ogólna) kie­row­ni­czego – stwier­dził pod­czas narady odby­wa­ją­cej się 26 maja 1950 roku Sta­ni­sław Rad­kie­wicz – wynosi 2059 ludzi. W wieku do 22 lat mamy 2 osoby, do 25 [lat] 283. […] Można powie­dzieć, że w zasa­dzie, jeśli cho­dzi o wiek – apa­rat kie­row­ni­czy naszego mini­ster­stwa w WUBP jest na ogół zado­wa­la­jący. Rzecz jasna, że nie jest nor­malną rze­czą, że mamy 283 osoby, które nie mają pełne 25 lat. […] Robot­ni­ków mamy 76%, chło­pów 16%, inte­li­gen­cji pra­cu­ją­cej 10%, drob­no­miesz­czań­stwa 4%, innych 3%. Stan spo­łeczny kadr naszego apa­ratu w zasa­dzie przed­sta­wia się zado­wa­la­jąco. Ze szkołą powszechną mamy 38% (800 osób); 43 ludzi na kie­row­ni­czych sta­no­wi­skach naszego apa­ratu w całym kie­row­nic­twie ma zale­d­wie 7 kl[as] wykształ­ce­nia. Pod wzglę­dem wykształ­ce­nia ogól­nego kadra nasza przed­sta­wia się opła­ka­nie”38. Chcia­łoby się powie­dzieć: „przy­ga­niał kocioł garn­kowi”, bo autora tej wypo­wie­dzi trudno byłoby zali­czyć do osób wykształ­co­nych – mini­ster ukoń­czył zale­d­wie kilka klas szkoły pod­sta­wo­wej. Podob­nym wykształ­ce­niem legi­ty­mo­wała się zde­cy­do­wana więk­szość ówcze­snej kadry kie­row­ni­czej resortu, osoby mające dyplom ukoń­cze­nia stu­diów można było poli­czyć na pal­cach jed­nej ręki, nawet bio­rąc pod uwagę urzędy woje­wódz­kie i powia­towe.

Tak jak w innych kra­jach bloku wschod­niego, zwa­nych potocz­nie demo­lu­dami, pol­ski apa­rat bez­pie­czeń­stwa słu­żył wyłącz­nie inte­re­som „prze­wod­niej siły narodu”, czyli PPR, a póź­niej – PZPR. Wszy­scy jego funk­cjo­na­riu­sze musieli nale­żeć do par­tii. Resort pra­co­wał zgod­nie z wytycz­nymi Biura Poli­tycz­nego Komi­tetu Cen­tral­nego PPR, a póź­niej – PZPR, a wszyst­kie otrzy­my­wane stam­tąd pole­ce­nia i zale­ce­nia były w mini­ster­stwie prze­kła­dane na język resor­to­wych roz­ka­zów lub instruk­cji, a następ­nie prze­ka­zy­wane do pod­le­głych depar­ta­men­tów i jed­no­stek tere­no­wych. Zarówno mini­ster, jak i sze­fo­wie lokal­nych urzę­dów utrzy­my­wali ści­sły kon­takt z kie­row­nic­twem par­tyj­nym, a obsada wyż­szych sta­no­wisk musiała być zaak­cep­to­wana przez sto­sowne czyn­niki par­tyjne.

Zgod­nie z naka­zami wła­dzy apa­rat bez­pie­czeń­stwa, sto­jąc na straży zdo­by­czy socja­li­zmu, zaj­mo­wał się iden­ty­fi­ka­cją, roz­pra­co­wy­wa­niem i eli­mi­na­cją rze­czy­wi­stych bądź uro­jo­nych wro­gów par­tii rzą­dzą­cej, posłu­gu­jąc się wzor­cami zaczerp­nię­tymi, jak­żeby ina­czej, zza wschod­niej gra­nicy. 24 lutego 1949 roku powo­łano nie­jawną Komi­sję Bez­pie­czeń­stwa, która jako Komi­sja Biura Poli­tycz­nego ds. Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego miała za zada­nie spra­wo­wać nad­zór par­tii nad orga­nami bez­pie­czeń­stwa. Jej sze­fem został Bole­sław Bie­rut, wspie­rany przez innych par­tyj­nych tuzów – Jakuba Ber­mana, Hila­rego Minca oraz oczy­wi­ście Sta­ni­sława Rad­kie­wi­cza.

W pierw­szym okre­sie ist­nie­nia resortu główny cię­żar „oczysz­cza­nia tere­nów z wro­gich ele­men­tów” spo­czy­wał jed­nak na for­ma­cjach radziec­kich, obec­nych na zie­miach pol­skich jesz­cze przed stycz­niową ofen­sywą 1945 roku. Już wów­czas zrzu­cano na tyły frontu radziec­kie oddziały wywia­dow­cze i par­ty­zanc­kie. Krok w krok za regu­larną armią w głąb tery­to­rium naszego kraju prze­su­wały się grupy ope­ra­cyjne NKWD i „Smier­sza” – zjed­no­czo­nej struk­tury kontr­wy­wiadu woj­sko­wego Armii Czer­wo­nej, posłu­gu­ją­cej się akro­ni­mem hasła smiert’ szpio­nam – śmierć szpie­gom, które bez­zwłocz­nie po wkro­cze­niu na tereny naszego kraju roz­po­częły aresz­to­wa­nia człon­ków Armii Kra­jo­wej.

W mel­dunku przy­go­to­wa­nym pod koniec lutego przez puł­kow­nika Jana Zien­tar­skiego, komen­danta Okręgu AK Radom–Kielce, dla komen­danta głów­nego AK, czy­tamy: „Na tere­nie Okręgu wszyst­kie wię­zie­nia są już zapeł­nione żoł­nie­rzami AK. Aresz­to­wa­nia trwają w dal­szym ciągu”39. A dowo­dzący Okrę­giem Bia­ło­stoc­kim pod­puł­kow­nik Wła­dy­sław Linar­ski doda­wał: „NKWD z całą pasją wście­kło­ści prze­pro­wa­dza aresz­to­wa­nia dowód­ców AK. Bada w bestial­ski spo­sób, bije dru­tem kol­cza­stym, kłuje szpilki za paznok­cie, łamie żebra i wszyst­kich wywozi do Rosji”40.

W efek­cie sze­roko zakro­jo­nych dzia­łań for­ma­cji radziec­kich Armia Kra­jowa tylko w ciągu pierw­szych tygo­dni 1945 roku ponio­sła znacz­nie więk­sze straty niż w cza­sie oku­pa­cji nie­miec­kiej! Jed­nak naj­więk­szy cios AK zadała radziecka bez­pieka, aresz­tu­jąc w Prusz­ko­wie 27 i 28 marca 1945 roku 16 przy­wód­ców Pol­skiego Pań­stwa Pod­ziem­nego, któ­rych wywie­ziono do Moskwy i posta­wiono przed sądem. Posłu­żono się w tym celu pod­stę­pem: pol­scy dzia­ła­cze zostali zapro­szeni na spo­tka­nie z przed­sta­wi­cie­lami dowódz­twa 1 Frontu Bia­ło­ru­skiego – gene­ra­łem Iwa­no­wem (pseu­do­nim, pod któ­rym ukry­wał się wspo­mniany już w niniej­szej publi­ka­cji Iwan Sie­row) i puł­kow­ni­kiem Pime­no­wem – który ręczył sło­wem honoru za bez­pie­czeń­stwo zapro­szo­nych Pola­ków. Pomimo nie­uf­no­ści wobec Sowie­tów i ogrom­nego ryzyka Polacy posta­no­wili przy­być na spo­tka­nie.

Jak zauważa pro­fe­sor Andrzej Gar­licki: „Można uwa­żać, że przy­wódcy pod­zie­mia łatwo dali się zwa­bić w pułapkę zręcz­nie zasta­wioną przez gen. Iwana Sie­rowa […]. Ale sprawa nie była wcale taka pro­sta. Decy­zja roz­mów z wła­dzami radziec­kimi była decy­zją poli­tyczną. Zakła­dano moż­li­wość aresz­to­wa­nia, ale przede wszyst­kim poszu­ki­wano drogi do włą­cze­nia się w życie legalne. […] Przy­wódcy pod­zie­mia chcieli wyko­rzy­stać wszel­kie formy legal­nej opo­zy­cji w zapo­wia­da­nym przez posta­no­wie­nia jał­tań­skie sys­te­mie demo­kra­tycz­nym”41. Ponie­waż na nawią­za­nie kon­tak­tów z Sowie­tami nale­gały także rządy Wiel­kiej Bry­ta­nii i USA, przy­wódcy Pol­skiego Pań­stwa Pod­ziem­nego uznali je za swój patrio­tyczny obo­wią­zek. Według wstęp­nych usta­leń roz­mowy miały doty­czyć sta­no­wi­ska pol­skiego wobec władz ZSRR, uzgod­nień jał­tań­skich oraz sytu­acji na zaple­czu frontu. Ze względu na wagę spo­tka­nia, Rząd RP na Uchodź­stwie został rów­nież o nim poin­for­mo­wany.

Dwu­dzie­stego siód­mego marca do Prusz­kowa przy­byli: dele­gat rządu na kraj i wice­pre­mier Jan Sta­ni­sław Jan­kow­ski, ostatni Komen­dant Główny AK, gene­rał Leopold Oku­licki, peł­niący funk­cję Komen­danta Głów­nego orga­ni­za­cji NIE *, Kazi­mierz Pużak, prze­wod­ni­czący Rady Jed­no­ści Naro­do­wej, oraz peł­niący funk­cję tłu­ma­cza Józef Stem­ler–Dąb­ski, jed­no­cze­śnie wice­mi­ni­ster Depar­ta­mentu Infor­ma­cji Dele­ga­tury RP na Kraj. Następ­nego dnia dołą­czyli do nich: Antoni Paj­dak (PPS-WRN), Sta­ni­sław Jasiu­ko­wicz, Kazi­mierz Koby­lań­ski, Zbi­gniew Sty­puł­kow­ski i Alek­san­der Zwie­rzyń­ski ze Stron­nic­twa Naro­do­wego, Józef Cha­ciń­ski i Fran­ci­szek Urbań­ski ze Stron­nic­twa Pracy, Adam Bień, Kazi­mierz Bagiń­ski i Sta­ni­sław Mierzwa ze Stron­nic­twa Ludo­wego oraz Euge­niusz Czar­now­ski i Sta­ni­sław Micha­łow­ski ze Zjed­no­cze­nia Demo­kra­tycz­nego.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. J. Nowak-Jezio­rań­ski, Wstęp, [w:] J. Widacki, W. Wró­blew­ski, Czego nie powie­dział gene­rał Kisz­czak, War­szawa 1992, s. 7. [wróć]

2. Za: T. Lesz­ko­wicz, Zemsta w imie­niu prawa. Dekret o odpo­wie­dzial­no­ści za klę­skę wrze­śniową i faszy­za­cję życia pań­stwo­wego, na por­talu histo­rycz­nym Hist­mag.org [online], dostępne w inter­ne­cie: http://hist­mag.org/Zemsta-w-imie­niu-prawa.-Dekret-o-odpo­wie­dzial­no­sci-za-kle­ske-wrze­sniowa-i-faszy­za­cje-zycia-pan­stwo­wego-7864 [wróć]

3. Dekret o odpo­wie­dzial­no­ści za klę­skę wrze­śniową i faszy­za­cję życia pań­stwo­wego, „Dzien­nik Ustaw” 1946, nr 5, poz. 46, [w:] Inter­ne­towy Sys­tem Aktów Praw­nych [online], dostępne w inter­ne­cie: http://isap.sejm.gov.pl/Deta­ils­Se­rvlet?id=WDU19460050046 [wróć]

4. Ibi­dem. [wróć]

5. Za: T. Lesz­ko­wicz, Zemsta w imie­niu prawa, op. cit. [wróć]

6. Za: ibi­dem. [wróć]

7. W. Mater­ski, Dyplo­ma­cja Pol­ski „lubel­skiej” lipiec 1944 – marzec 1947, War­szawa 2007, s. 43–44. [wróć]

8. E. Osóbka-Moraw­ski, Dzien­nik poli­tyczny 1943–1948, Gdańsk 1981, s. 61. [wróć]

9. Ustawa z dnia 31 grud­nia 1944 r. o powo­ła­niu Rządu Tym­cza­so­wego Rze­czy­po­spo­li­tej Pol­skiej, „Dzien­nik Ustaw” 1944, nr 19, poz. 99, [w:] Inter­ne­towy Sys­tem Aktów Praw­nych [online], dostępne w inter­ne­cie: http://isap.sejm.gov.pl/Deta­ils­Se­rvlet?id=WDU19440190099 [wróć]

10. Ibi­dem. [wróć]

11. W. Mater­ski, op. cit., s. 44. [wróć]

12. M. Kor­kuć, „Kuj­by­sze­wiacy” – awan­garda UB, „Arcana” 2002, nr 46–47, s. 76. [wróć]

13. L. Chajn, Odro­dze­nie sądow­nic­twa pol­skiego, [w:] Trzy lata demo­kra­ty­za­cji prawa i wymiaru spra­wie­dli­wo­ści, War­szawa 1947, s. 77. [wróć]

14. J. Mig­dał, Poli­tyka karna i peni­ten­cjarna Pol­ski w latach 1944–1956, Lublin 2008, s. 130. [wróć]

15. Za: M.R. Bom­bicki, AK i WiN przed sądami spe­cjal­nymi, Poznań 1993, s. 23. [wróć]

16. Za: S. Wło­dyka, Orga­ni­za­cja wymiaru spra­wie­dli­wo­ści w PRL, War­szawa 1963, s. 67. [wróć]

17. J. Mig­dał, op. cit., s. 131. [wróć]

18. Za: ibi­dem, s. 132. [wróć]

19. Za: ibi­dem. [wróć]

20. Za: ibi­dem. [wróć]

21. Za: ibi­dem. [wróć]

22. H. Świąt­kow­ski, Sądow­nic­two Pol­skiej Rze­czy­po­spo­li­tej Ludo­wej w walce o umac­nia­nie pra­wo­rząd­no­ści ludo­wej, „Nowe Drogi” 1955, nr 5, s. 3. [wróć]

23. Za: H. Pod­la­ski, G. Ausca­ler, M. Jaro­szyń­ski, G.L. Seidler, J. Wró­blew­ski, Pra­wo­rząd­ność ludowa w świe­tle Kon­sty­tu­cji Pol­skiej Rze­czy­po­spo­li­tej Ludo­wej, głos w dys­ku­sji W. Świąt­kow­skiego,[w:] Zagad­nie­nia prawne Kon­sty­tu­cji Pol­skiej Rze­czy­po­spo­li­tej Ludo­wej. Mate­riały Sesji Nauko­wej PAN 4–9 lipca 1953 r., t. I, War­szawa 1954,s. 354. [wróć]

24. H. Świąt­kow­ski, Sąd i pro­ku­ra­tura w walce o wyko­na­nie Planu Sze­ścio­let­niego w Pol­sce Ludo­wej, „Prze­gląd Praw­ni­czy” 1950, nr 5, s. 6. [wróć]

25. Ibi­dem. [wróć]

26. Ibi­dem. [wróć]

27. Dekret z 22 stycz­nia 1946 roku o wyjąt­ko­wym dopusz­cza­niu do obej­mo­wa­nia sta­no­wisk sędziow­skich, pro­ku­ra­tor­skich i nota­rial­nych oraz do wpi­sy­wa­nia na listę adwo­ka­tów, „Dzien­nik Ustaw” 1946, nr 4, poz. 33, [w:] Inter­ne­towy Sys­tem Aktów Praw­nych [online], dostępne w inter­ne­cie: http://isap.sejm.gov.pl/Deta­ils­Se­rvlet?id=WDU19460040033 [wróć]

28. Za: Duracz wiecz­nie żywy – arty­kuł Tade­usza M. Płu­żań­skiego na stro­nie Damiana Padjasa [online], dostępne w inter­ne­cie: http://damian­pa­djas.pl/blog/2014/11/19/duracz-wiecz­nie-zywy-arty­kul-tade­usza-m-plu­zan­skiego/ [wróć]

29. Za: T. Płu­żań­ski, Lista opraw­ców, War­szawa 2014, s. 23. [wróć]

30. Za: Duracz wiecz­nie żywy…, op. cit. [wróć]

31. Za: ibi­dem. [wróć]

32. Za: M. Kal­las, A. Lityń­ski, Histo­ria ustroju i prawa Pol­ski Ludo­wej, War­szawa 2000, s. 223. [wróć]

33. Za: ibi­dem. [wróć]

34. T. Koste­wicz, Wyko­na­nie kary pozba­wie­nia wol­no­ści wobec więź­niów poli­tycz­nych w latach 1944–1956, „Prze­gląd Wię­zien­nic­twa Pol­skiego” 1991, nr 1, s. 86. [wróć]

35. L. Gar­docki, Zagad­nie­nia odpo­wie­dzial­no­ści kar­nej za zbrod­nie sta­li­now­skie, „Prze­gląd Prawa Kar­nego” 1992, nr 6, s. 62. [wróć]

36. S. Murzań­ski, PRL zbrod­nia nie­do­sko­nała. Roz­wa­ża­nia o ter­ro­rze wła­dzy i spo­łecz­nym opo­rze, War­szawa 1996, s. 248. [wróć]

37. Z. Hołda, Prawo karne wyko­naw­cze, Kra­ków 2003, s. 23. [wróć]

38. Za: Apa­rat bez­pie­czeń­stwa w Pol­sce. Kadra kie­row­ni­cza, t. I 1944–1956, red. nauk. K. Szwa­grzyk, War­szawa 2005, s. 72. [wróć]

39. Za: R. Ter­lecki, Miecz i tar­cza komu­ni­zmu. Histo­ria apa­ratu bez­pie­czeń­stwa w Pol­sce 1944–1990, Kra­ków 2007, s. 48. [wróć]

40. Za: ibi­dem. [wróć]

41. Za: 69 lat temu w Moskwie ska­zano przy­wód­ców Pol­skiego Pań­stwa Pod­ziem­nego, [na:] dzieje.pl por­tal histo­ryczny [online], dostępne w inter­ne­cie: http://dzieje.pl/aktu­al­no­sci/69-lat-temu-w-moskwie-ska­zano-przy­wod­cow-pol­skiego-pan­stwa-pod­ziem­nego [wróć]