Jezioro wspomnień - Irmina Klocek, Grażyna Saj-Klocek - ebook

Jezioro wspomnień ebook

Irmina Klocek, Grażyna Saj-Klocek

2,5

Opis

Powieść o teściowej i synowej? A może powieść o przeszłości i teraźniejszości? Jedno jest pewne – „Jezioro wspomnień” to nietypowy projekt literacki pełen MIŁOŚCI

Mariola, mądra, delikatna i wrażliwa dziewczyna zakochuje się bez pamięci i z ogromną wzajemnością w Jarku, koledze ze szkoły. Spędzając ze sobą każdą chwilę, cieszą się młodzieńczą beztroską i tym, co daje im skromne małomiasteczkowe życie w czasach PRL. Czy ta niezwykła i głęboka, choć wciąż nastoletnia miłość przetrwa, gdy na horyzoncie pojawi się niesamowicie pociągający Wiktor z głową pełną wzniosłych idei?

Madzia, dziewczyna po przejściach, w podziękowaniu za nową rodzinę chce obdarować teściową niezwykłym prezentem. Spisane za młodu wspomnienia Marioli opracuje, uzupełni i wyda w prezencie z okazji jej 60. urodzin.

Dla jednej będzie to powrót do przeszłości, dla drugiej próba zmierzenia się z teraźniejszością.

Dwie kobiety, które połączyła miłość do jednego mężczyzny, ruszają w sentymentalną podróż po dawnym i współczesnym Szczytnie, gdzie w pełen życzliwości sposób spróbują napisać wspólną historię.

Jezioro wspomnień” to nietypowy projekt literacki stworzony z miłości, w hołdzie marzeniom.

 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 394

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,5 (2 oceny)
0
1
0
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
zolza91_czyta

Dobrze spędzony czas

" Jezioro wspomnień " to podróż do Szczytna do krainy tysiąca jezior w czasy PRL. To opowieść o dorastaniu, pierwszej miłości, przyjaźni. To opowieść o rozsterkach życiowych, pasji i namiętności. Napisana przez kobiety dla kobiet. Pełna ciepła, radości i uśmiechu powieść. Rozmowa teściowej z synową gdzie ta pierwsza wspomina swoją młodość. Świetnie napisana, z lekkim humorem, szczyptą romansu, cudowna książka, polecam każdemu z czystym sumieniem!
00

Popularność




Opieka redakcyjna

Agnieszka Gortat

Redaktor prowadzący

Marta Stusek, Agnieszka Wójtowicz-Zając

Korekta

Ewa Ambroch, Jolanta Miedzińska

Opracowanie graficzne i skład

Marzena Jeziak

Projekt okładki

OMYDEER (Piotr Milej)

© Copyright by Grażyna Saj-Klocek 2022© Copyright by Irmina Klocek 2022© Copyright by Borgis 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone

Wydanie I

Warszawa 2022

ISBN 978-83-67036-18-4

Wydawca

Borgis Sp. z o.o.ul. Ekologiczna 8 lok. 10302-798 Warszawatel. +48 (22) 648 12 [email protected]/borgis.wydawnictwowww.instagram.com/wydawnictwoborgis

Druk: Sowa Sp. z o.o.

Spis treści

Od Teściowej 7

Od Synowej 9

Kilka słów tytułem wstępu 11

Część I. JAREK 15

Rozdział 1 17

Rozdział 2 27

Rozdział 3 37

Rozdział 4 43

Rozdział 5 61

Rozdział 6 67

Rozdział 7 83

Rozdział 8 93

Rozdział 9 101

Rozdział 10 127

Rozdział 11 145

Rozdział 12 161

Rozdział 13 167

Rozdział 14 173

Rozdział 15 185

Rozdział 16 195

Rozdział 17 201

Rozdział 18 211

Rozdział 19 219

Rozdział 20 231

Rozdział 21 245

Rozdział 22 255

Rozdział 23 265

Rozdział 24 275

Rozdział 25 285

Rozdział 26 291

Rozdział 27 297

Rozdział 28 301

Część II. MARIOLA 311

Rozdział 29 313

Rozdział 30 321

Rozdział 31 327

Rozdział 32 335

Rozdział 33 341

Rozdział 34 349

Rozdział 35 355

Rozdział 36 365

Rozdział 37 371

Rozdział 38 377

Rozdział 39 385

Rozdział 40 393

Rozdział 41 401

Rozdział 42 407

Od Teściowej

Gdy stoję na molo nad brzegiem mojego ukochanego jeziora Dużego Domowego w Szczytnie, to w lustrze wody widzę Mariolę – zadumaną nastolatkę. Odgarnia z twarzy niesforne kosmyki przeszkadzające podziwiać słoneczną kulę.

Stoję zapatrzona, zadumana, zasłuchana… Patrzę na zachód słońca, na coś oczywistego, powtarzalnego, ale też jakże unikatowego. Widzę, jak promienie figlarnie pieszczą fale, muskają molo, czeszą szuwary, połyskują na koronach drzew półwyspu, płyną żabką, odpoczywają na plaży, przysiadają na żaglach, ogrzewają moje serce…

Jestem szczęśliwa, spokojna, spełniona. Nie żałuję żadnej chwili, nie mam do siebie pretensji o podjęte takie czy inne decyzje. Ze spokojem oglądam się za siebie i… widzę WAS – moją całą literacką gromadkę – jak dokazujecie na plaży.

Dziękuję, że WAS mam, a Tobie, kochana SYNOWO… och, co ja piszę – CÓRECZKO – dziękuję za to, że dajesz nam radość. Swoją żywiołowością i ciepłem skradłaś po prostu nasze serca. Tak to wszystko widzę, czuję też smak przeszłości, a w mojej głowie fikcja literacka przeplata się z teraźniejszością. Ale tak już mam.

Irmino, cieszę się, że ocaliłaś od zapomnienia ślad mojego istnienia w Szczytnie. Powierzając Ci swoje pamiętniki, zwierzając się (jesteś uważnym słuchaczem i obserwatorem), nie zastanawiałam się nawet, jak z tym wszystkim sobie poradzisz, a Ty po mistrzowsku przywołałaś tamte czasy.

Jesteś kochana.

Dziękuję.

Teściowa

Od Synowej

Pierwotny tekst, stanowiący trzon tej książki, został napisany przez moją teściową, gdy była panienką na życiowym zakręcie. Sama do tej pory wspomina, jak ucieczka w świat literackiej twórczości pomogła jej przetrwać ciężkie chwile, o których może kiedyś zechce nam więcej opowiedzieć. Ze względu na ten sentyment postanowiłam wziąć się za powieść, oszlifować ją i wręczyć mamie Grażynce na sześćdziesiąte urodziny w formie książki – z okładką, zdjęciem autorki na odwrocie i notą biograficzną.

Mimo że praca nad tekstem okazała się dla mnie nadspodziewanie wartościowym doświadczeniem, które otworzyło mi umysł na nowe możliwości, to nie to było moją główną motywacją. Była nią sama mama Grażyna, dla której warto robić rzeczy nieprzeciętne. Nie co dzień przecież zwykły człowiek zaczyna pisać książki. Aby zaczął to robić, jakaś siła wyższa musi go za uszy wyciągnąć z jego strefy komfortu. Moją siłą jest Grażyna Saj-Klocek. Choćbym świat obeszła dookoła, choćbym poznała wszystkich influencerów w mediach społecznościowych i przeczytała wszystkie biografie wielkich autorytetów, drugiej takiej osoby nie znajdę.

Długo myślałam nad tym, jak wytłumaczyć nieprzeciętność mojej teściowej. Bo powiedzieć, że jest wyjątkowa, to nic nie powiedzieć. Doszłam do wniosku, że jej siłą jest to, że „zawsze chce jej się chcieć”. Też mi coś, powiesz. Ludzie robią większe rzeczy i nikt ich za to szczególnie nie chwali, dodasz. Na pewno będziesz miał rację. Jednak w moim świecie mama Grażyna jest jedyną osobą, która z życia wyciska tyle, ile się da, a jak już nic nie leci, to wykręci jeszcze kilka kropel.

Rower, narty, łyżwy, rolki, górskie wycieczki, morsowanie, a wieczorami teatr, klub książki, kino. No dobrze. Obecnie tak wygląda codzienność wielu osób. Ale powiedz mi szczerze, ile znasz osób, które otwierają minimuzeum, robią kurs żeglarski, zabierają swoje dorosłe dzieci do Konsulatu Świętego Mikołaja, jednym telefonem załatwiają wejście na teren ścisłego rezerwatu przyrody lub podczas zawodów jako jedyne okrążają Duże Domowe na różne sposoby – biegiem, na rolkach, z kijkami do nordic walking – a do tego mają czas i chęci na pisanie felietonów za jeden uśmiech i książek z synową?

Taka jest moja teściowa i jak mało kto zasługuje na to, żeby spełniały się jej marzenia. Nawet te, które w szufladzie przeleżały czterdzieści lat. Mój wkład w tę książkę niech będzie dowodem podziwu i wyrazem zachwytu, których nigdy nie będę szczędzić Autorce, a na które tak bardzo zasługuje. Mamo Grażynko, jesteś moją inspiracją, a nasza wspólna praca niech będzie dowodem mojego wsparcia, którego nigdy nie będę Ci żałować, choćbyś wpadła na najbardziej szalony pomysł.

Synowa

Kilka słów tytułem wstępu

Pomysł napisania tej książki w rodzinie mojego Adasia pobrzmiewał od niepamiętnych czasów. Mąż, odkąd pamięta, słyszał od swojej mamy, że chciałaby wydać tekst, który napisała, będąc jeszcze studentką. Wszyscy wiedzą, że mama Mariola ambicje pisarskie miała zawsze. Odkąd sama sięga pamięcią, skrupulatnie zapełniała kolejne zeszyty i dzienniki, a w latach osiemdziesiątych część wspomnień w nich zawartych umyśliła sobie zmienić w powieść. W ten sposób powstał fabularyzowany tekst, który już za moich czasów Adaś, wtedy jeszcze mój chłopak, drobiazgowo przepisywał z maszynopisu, godzinami ślęcząc przed komputerem.

Mimo zamiłowania do literatury i pasji pisarskich, teściowa nigdy później poza tę jedną próbę nie wyszła. Powody były prozaiczne. Zaczęła się praca, później pojawił się Adam, jeszcze później to już samo życie. Jednak sentyment do pierwszego i jedynego tekstu był tak głęboko zakorzeniony w sercu autorki, że z nostalgią niejednokrotnie do niego wracała przy najróżniejszych okazjach, dając nam do zrozumienia, jak wiele dla niej znaczy.

Choć sama tego wprost nie przyznaje, zawsze dawało się odczuć, że to zaledwie pięćdziesięciostronicowe opowiadanie jest dla niej bardzo ważne. Dlatego chyba nigdy nie miałam wątpliwości ze względu na charakter mojej pracy zawodowej, że przyjdzie ten dzień, kiedy będę musiała wrzucić swój kamyczek do tego ogródka. Jako copywriterka czuję się zobligowana do wsparcia literackich ambicji mojej teściowej, zwłaszcza że ona nigdy wsparcia mi nie żałowała.

Wydaje się, że teraz jest na to najlepszy czas. Wytrzymałyśmy ze sobą dziesięć lat. Mogę śmiało powiedzieć, że kończymy się docierać. Poznałyśmy się na tyle dobrze jako teściowa i synowa, że możemy śmiało przestać rywalizować o Adasia i uznać remis na tym polu. Zresztą kiedy, jak nie teraz? Kapi ma już czternaście lat, chodzi swoimi ścieżkami, Anielka, rezolutna sześciolatka, nie potrzebuje już mamy na każdym kroku, a za pół roku pojawią się bliźniaki i wszystko zacznie się od nowa. Dodatkową motywacją jest przypadający we wrześniu jubileusz dwudziestopięciolecia pracy zawodowej Marioli jako bibliotekarki. Gotowy tekst byłby miłym podarkiem. Jak widać, okienko czasowe jest niewielkie i nie ma miejsca na wymówki. Tym bardziej że moje relacje z teściową są, odpukać, na tyle zdrowo poukładane, iż nic nie stoi na przeszkodzie, abyśmy dały sobie nawzajem przestrzeń jako powieściopisarki. Zresztą chyba każdy na moim miejscu skorzystałby z okazji, aby pogrzebać nieco w przeszłości kobiety, która wychowywała mojego mężczyznę przez sporą część jego życia i zrobiła to na tyle dobrze, że ja mam teraz zdecydowanie mniej pracy niż moje zamężne rówieśniczki.

Z mojej strony wkład nie jest szczególnie duży, z tekstem zawodowo pracuję na co dzień. Większe wyzwanie stoi przed teściową, ponieważ autorytatywnie zdecydowałam, że fabuła będzie w całości bazować na jej dziennikach i wspomnieniach, choć ona zapiera się, że jej historia nie jest aż tak interesująca. Cóż, to się dopiero okaże…

CZĘŚĆ I

– Jarek –

Rozdział 1

– Słucham! Halo! Halo! Idiota! – Dziewczyna ze złością cisnęła słuchawkę. To już kolejny raz ktoś dzwoni i milczy. Po chwili telefon odezwał się ponownie drażniącym sygnałem. Wolno podniosła słuchawkę. – Niesmaczne żarty. – Po wypowiedzeniu tych słów ponownie się rozłączyła.

Przeszła do swojego pokoju, by wrócić do przerwanej lektury. Jednak sprawa z telefonem pochłaniała całą jej uwagę, nie wiedziała, jak ją sobie tłumaczyć. Wpatrzona w litery zapisanej strony rozmyślała: „Może ktoś nieśmiały wykręca ten numer i boi się odezwać, a może to rodzice sprawdzają, czy jestem w domu. Ale nie, oni na pewno nie…”. Te rozmyślania przerwał dźwięk telefonu. Nie ruszyła się z miejsca.

– Zobaczymy, kto kogo przetrzyma! – rzuciła głośno wyzwanie.

Raz, dwa, trzy, cztery, pięć… a może tym razem to ktoś inny? Przeszła do pokoju, w którym stał telefon. Nie powiedziała swojego „słucham”, czekała. Ona tu u siebie w domu i ktoś po drugiej stronie w niewiadomym miejscu. Było jej wygodnie w miękkim fotelu i mogła ze słuchawką przy uchu siedzieć długo, tak długo, aż usłyszy sygnał. Wsłuchiwała się w nicość. Nagle ciszę przerwał warkot motoru, a za chwilę odgłos silnika samochodu. Już wiedziała, że ten ktoś dzwoni z budki telefonicznej. Ciekawe z której. Czy tej przy przejeździe kolejowym, a może tej przy Muszelce, a może jeszcze z innej, przecież w Szczytnie kilka ich stoi. Było już późno i zastanowiło ją, komu chciałoby się po nocy przesiadywać w budce. „A może to otwarte okno?”. Nie była pewna, bo ten ktoś równie dobrze mógł dzwonić z domu, jak z budki.

– Długo jeszcze będziesz gadał? – Dalsze słowa przerwał długi sygnał świadczący o przerwaniu połączenia.

Tak, teraz była przekonana, że to z budki telefonicznej. Siedziała zamyślona ze słuchawką, której zapomniała odłożyć. Myśl o tym, kto i dlaczego bawi się w ten dziwny sposób, nie dawała jej spokoju. Otrząsnęła się z tych rozmyślań, odłożyła słuchawkę i poszła do kuchni, by tam napić się zimnej wody z syfonu. Po chwili biegła do pokoju, w którym znowu dzwonił telefon. Biegła, jakby to był telefon od bliskiej osoby, jakby długo czekała na ten sygnał.

– Proszę cię, odezwij się, mam już dość tego milczenia – powiedziała przymilnym głosem, choć w środku aż wrzała. Tym sposobem próbowała pokazać, że jest przyjaźnie nastawiona, aby czym prędzej zakończyć tę farsę. Była zmęczona, ale ciekawość nie dawała jej spokoju.

– Jestem tchórzem – usłyszała ni to chłopięcy, ni to męski głos, którego nie mogła dopasować do żadnej znanej sobie twarzy. – Chodzę od budki do budki i wykręcam ten numer, by przez chwilę słyszeć twoje „idiota, niesmaczne żarty” i inne urywane słowa. Proszę, nie przerywaj mi, ale cierpliwie wysłuchaj. – W jego głosie słychać było zdenerwowanie. Mówił z pośpiechem, nie dając jej szansy na zatrzymanie go, tak jakby bał się, że jak tylko przerwie, straci całą odwagę. – Obserwuję cię od dawna. Chyba przypominasz sobie tego wysokiego chłopaka, który bezczelnie wgapia się w ciebie na każdej prawie przerwie. To ja… – Niepewnie zawiesił głos, jakby właśnie przyznawał się do czegoś nieprzyzwoitego. – Chciałem już dawno z tobą porozmawiać, ale wokół ciebie kręci się tylu chłopców… – Przerwał, ale po chwili zaczął się tłumaczyć: – Ja nie jestem nieśmiały… – Ton jego głosu przeczył słowom, co mogło świadczyć o tym, jak bardzo jest zdenerwowany. – Ale nie lubię być owcą w stadzie wilków. Najchętniej spotkałbym się teraz z tobą i porozmawiał, ale… – Szukał słów. – Dużo wiem o tobie. – Roześmiał się zmieszany, bo zabrzmiał jak prześladowca. – Marzę o spotkaniu.

– Dobrze, przyjdź zaraz do mnie. – Niespodziewanie dla samej siebie wypowiedziała to zdanie i odłożyła słuchawkę.

Coś w głosie nieznajomego sprawiło, że nawet nie pomyślała o niebezpieczeństwie. W tej chwili zupełnie zignorowała późną porę i to, że była w domu sama. Ciekawość okazała się silniejsza. Do tego stopnia, iż lekkomyślnie martwiła się, że on może nie wiedzieć, gdzie ona mieszka; zaraz jednak uspokoiła się, bo przypomniała sobie, jak mówił, że dużo o niej wie. Działała w sposób dla siebie niecodzienny. Pierwszy raz w życiu była nierozsądna i miała to gdzieś.

Chłopak nie przedstawił się, nie rozpoznała jego głosu, a podany przez niego skromny opis własnej osoby niewiele jej powiedział. Jednak od razu pomyślała o tym wysokim, przystojnym blondynie z równoległej klasy.

Tyle dziewczyn do niego wzdychało, ale ona nie chciała być podobna do nich i tylko ukradkiem, i to nieczęsto, pozwalała sobie spojrzeć na niego. Kilka razy ich spojrzenia skrzyżowały się, ale nigdy nie przypuszczała, że on się nią interesuje. I nagle te dziwaczne telefony… A teraz ma przyjść… Spojrzała na zegarek. Była dwudziesta druga piętnaście. „Tak, to odpowiednia godzina do składania wizyt”, pomyślała trochę ironicznie, ale z rozbawieniem. Dobrze, że była sama. Gdyby rodzice byli w domu, to prędzej umarłaby z ciekawości, niż zaprosiła CHŁOPAKA o takiej porze. Zaraz okaże się, kto stroił sobie żarty, i wszystko wróci do normy. Nikt nie musi się o tym dowiedzieć.

O godzinie dwudziestej drugiej trzydzieści pięć zadźwięczał dzwonek u drzwi. Otworzyła. Na progu stał wysoki chłopak o miłym dla jej oka wyglądzie, trochę zmieszany swoją nagłą odwagą. W pierwszej chwili się zawahała, ale to, jak na nią patrzył, dodało jej śmiałości.

– Proszę, wejdź, jestem sama. – Otworzyła szeroko drzwi i zachęcającym gestem wpuściła go do środka.

– Jest już bardzo późno, o tej porze nie powinno się składać wizyt. Wybacz mi, obiecuję, że długo nie zabawię. – Stanął w przedpokoju, niepewny, czy może wejść dalej.

Krótką chwilę patrzyli na siebie, po czym chłopak uśmiechnął się i wyciągnął rękę w geście powitania.

– Mam na imię…

– Jarek, wiem. – Słowa same wyrwały się jej z gardła. Spojrzała na niego zawstydzona, bo od razu się zdradziła, że też coś o nim wie. Trudno, i tak nie umiała kłamać. A niech tam, niech wie, że ona również zwróciła na niego uwagę w szkole. Szczególnie dobrze zapamiętała, kiedy wystrojony w garnitur i białą koszulę niósł sztandar podczas uroczystej akademii, gdy szkole nadawano imię Stanisława Staszica.

Chłopak okazał się tym, o którym myślała, co pozbawiło ją pewności siebie i zawstydziło. Weszli do pokoju, w którym za całe oświetlenie wystarczyć musiało ciepłe światło lampy z abażurem wciśniętej między okno a meblościankę. Posadziła go na kanapie, sama usiadła na fotelu, tak że teraz siedzieli naprzeciwko siebie. Dzielił ich tylko niewielki puf, na którym mama z ulgą kładła zmęczone po pracy nogi.

Pierwszy raz była w takiej sytuacji. Mimo że wielokrotnie podejmowała gości, głównie wiecznie roześmiane koleżanki, tym razem nie wiedziała, co robić. Rozumiała, że spoczywają na niej obowiązki gospodyni i w normalnych okolicznościach z automatu poradziłaby sobie z nimi. Jednak to nie były normalne okoliczności. Przynajmniej nie dla niej. Ten niespodziewany gość onieśmielał ją. Siedział na jej kanapie lekko zaczerwieniony, w kurtce i w butach, jakby gotowy do wyjścia, i patrzył na nią tymi swoimi pięknymi oczami.

Wcześniej była zdeterminowana, by rozwiązać zagadkę głuchych telefonów, a teraz czuła się zawstydzona, jakby to ona była intruzem we własnym domu. Zupełnie nie mogła pojąć, jak doszło do tego, że jeszcze pół godziny temu rozsadzała ją ciekawość, a teraz ma żartownisia jak na dłoni i nie wie, co robić. Zadania nie ułatwiało jej również to, że siedziała przed nim w swoich najgorszych, zniszczonych ubraniach. Była tak skołowana całą sytuacją, że nawet nie pomyślała, aby się przebrać na wizytę gościa. Tymczasem on, w skórzanej kurtce włożonej na lekki, czarny golf wsunięty w dopasowane, sprane dżinsy, z lekko zmierzwionymi, proszącymi o przycięcie włosami, wyglądał, jakby wpadł do niej, wracając z serii udanych randek, na których nieświadomie rozkochiwał i porzucał takie niewinne dziewczęta jak ona.

„Weź się w garść, dziewczyno!”, nakazała sobie w myślach, tym samym przywołując się do porządku. „Mariola, w tej chwili masz tylko jedno wyjście!”, pouczyła sama siebie i zrobiła to, czego wymaga się od wzorowej pani domu. Wstała, poprawiła koszulę w kratę i zadała pytanie:

– Masz ochotę na herbatę?

Z całego serca dziękuję Opatrzności za Szczytno. Jesteśmy szczęściarzami, że w tym zabieganym świecie mamy oazę spokoju w postaci rodzinnego domu mojego Adasia. Tutaj zawsze jesteśmy wyczekiwanymi gośćmi, na których jak na strudzonych pielgrzymów czeka przytulny, cichy dom z suto zastawionym stołem. Na początku, a będzie to już dobre dziesięć lat temu, czułam się tu jak przypadkowy turysta, który przycupnął na chwilę, by odpocząć przed dalszą drogą. Zapewne dla teściów też byłam tylko kolejną dziewczyną Adasia. Na szczęście dla mnie okazałam się ostatnią.

Tym razem przyjechaliśmy tylko na weekend majowy, ale już wiem, że żal będzie mi odjeżdżać. Pogoda zapowiada się piękna, a znając moją teściową, atrakcji nam nie zabraknie. Z teściem jeszcze się nie widzieliśmy. Zajechaliśmy późnym wieczorem. Dzieci, znużone jazdą, zasnęły w czasie drogi. I o ile Kapi o własnych siłach wygramolił się z auta i na autopilocie trafił do łóżka, o tyle Anielka potrzebowała tragarza. Nawet nie zarejestrowała, kiedy dotarła na miejsce i została przeniesiona do domu i otulona kołdrą.

Na pytanie Adama o tatę teściowa tylko machnęła ręką i zrobiła bezradną minę. Nie potrzebowaliśmy dalszych wyjaśnień. Wiedzieliśmy, że jest u swojej dziewczyny.

– Koniecznie chciał się z wami zobaczyć – tłumaczyła męża teściowa, choć my wcale tego nie potrzebowaliśmy, wiedzieliśmy, jak jest. – Jednak było już bardzo późno, a sami wiecie, że z jego wzrokiem nie robi się lepiej. Niepokoję się, gdy jeździ po nocy.

Dzisiaj moi dwaj wiecznie głodni mężczyźni nawet nie poczekali na śniadanie. Z samego rana wyruszyli za nestorem rodu. Rodzina została po równo podzielona. Dziadek, ojciec i syn ruszyli na mazurską przygodę. Babcia, mama i córka zostały w domu. Czyli wszystko układa się dokładnie tak, jak sobie wymarzyłam. Uwielbiam te leniwe poranki na werandzie domu w Szczytnie, kiedy to mam błogie piętnaście minut tylko dla siebie. Anielka zamęcza Babciolę, jak w skrócie mówi na babcię Mariolę, milionem pytań, na które ja nie umiałam odpowiedzieć. Dziewczyny widują się tak rzadko, że jednej nie przeszkadza liczba pytań wystrzeliwanych z szybkością karabinu maszynowego, a drugiej niesatysfakcjonujące na nie odpowiedzi. One świetnie się bawią w kuchni, ja jeszcze lepiej rozłożona na najwygodniejszych meblach ogrodowych na świecie. Mój teść własnoręcznie je zbudował i powinien je opatentować. To artysta, drewno w jego rękach jest jak nieoszlifowany diament.

Końcówka pierwszego trymestru okazała się dla mnie wyjątkowo litościwa. Gdyby nie dwie kreski na teście i potwierdzone badanie ginekologiczne miałabym wątpliwości, czy w ogóle jestem w ciąży. Do tego bliźniaczej. Czyli zupełnie inaczej niż było z Anielką, kiedy byłam gotowa kąpać się we wrzątku, gdyby ktoś dał mi gwarancję, że to ukoi dolegliwości. Dała mi wtedy tak popalić, że już nawet nie pamiętam, jak to było z Kapim. Zresztą z tamtego czasu o wielu rzeczach wolę nie pamiętać.

Teraz wszystko się układa. Cieszę się, że znaleźliśmy dla siebie miejsce. Tym bardziej zaniepokoiłam się, gdy Mariola przysiada przy mnie na tarasie, przysłaniając poranne słońce, do którego zwróciłam twarz, żeby uzupełnić witaminę D, podaje mi szklankę z wodą i patrzy na mnie niemal z boleścią. Natychmiast wyczułam, że coś ją trapi. Od razu pomyślałam, że ma wątpliwości co do naszego pisarskiego projektu, i ze wstydem teraz przyznaję, iż egoistycznie przestraszyłam się, że chce się wycofać. Bałam się, że naszły ją obawy przed odsłonięciem przeszłości, teraz, gdy całym sercem zaangażowałam się w pisanie powieści.

– Madziu – zaczęła nieśmiało teściowa – nie ma brakującego pamiętnika. – Mówi o dziennikach, które dała mi podczas wielkanocnej wizyty, kiedy razem z Adamem zaproponowaliśmy dokończenie jej dzieła sprzed czterdziestu lat.

Mieliśmy na myśli redakcję i korektę tekstu, który leżał nietknięty przez dekady. Tymczasem po rodzinnej burzy mózgów projekt urósł do niebotycznych rozmiarów. Tak jak ruiny zamku w Szczytnie budują od nowa, tak od nowa miała zostać napisana ta niezapomniana historia. Dostaliśmy wtedy, oprócz tradycyjnej wałówki na drogę, pudło pamiątek rodzinnych, a wśród nich pamiętniki z młodości, na podstawie których studentka Mariola pisała swoją powieść. Podczas lektury czułam, że wkraczam w bardzo intymny świat nastoletniej Marioli i teraz, gdy tak nade mną stała, bałam się, że przekroczenie tej granicy to dla niej krok, którego nie może zrobić.

Tymczasem chodziło o lukę w dziennikach, na którą zwróciłam jej uwagę podczas jednego z naszych rodzinnych cotygodniowych wideoczatów. Pamiętniki urywały się po osiemnastych urodzinach Marioli w 1979 roku, by zacząć się na nowo dwa lata później, gdy zaczynała studia w Warszawie.

– Nigdy go nie zapisałam – tłumaczyła zapatrzona w dal na rząd świeżo wypielonych malin. – Widzisz, po osiemnastych urodzinach przestałam prowadzić dziennik.

Nie ukrywam, że trochę się tego spodziewałam. Pamiętnik urywał się w dość burzliwym momencie. Sądząc z treści, młoda autorka miała niezły mętlik w głowie i potrzebowała czasu, żeby odreagować. Co nie zmienia faktu, że milion pytań cisnęło mi się na usta. Podekscytowana poderwałam się gwałtownie z siedziska i rozlałam wodę, na siebie i na odeskowaną podłogę.

– Ale co z kolegą Jarka, ale co z Adamem? Co z Ulą? Jak to w końcu z nimi było? Co z Wiktorem? Dlaczego wyjechał? Dlaczego Danka zniknęła? – Zupełnie zapominam o porannym leniuchowaniu i o mokrym t-shircie, sypiąc kolejnymi pytaniami, na które Mariola nawet nie próbuje odpowiadać. Przeczekuje cierpliwie mój słowotok.

– Opowiem ci wszystko po kolei. Jak wiesz, zaczęło się od głuchych telefonów. A później to już sama bym sobie nie uwierzyła, że to naprawdę przeżyłam, gdyby nie te pamiętniki. Bo sama, Madziu, wiesz, jak miłość potrafi ogłupić bezbronną, niespodziewającą się jej młodą dziewczynę. – Nie wiem, czy próbuje nawiązać bezpośrednio do mnie, ale jak zawsze rozbawiła mnie tym swoim poważnym tonem kontrastującym z roześmianymi oczami, elegancko ozdobionymi kurzymi łapkami, które śmieją się razem z nimi.

Rozdział 2

Na początku nie wiedział, jak się zachować. Nie był przygotowany na taki obrót sprawy, a już na pewno nie spodziewał się, że po serii głuchych telefonów ona zaprosi go do domu, posadzi na kanapie i jeszcze poczęstuje herbatą. Jego plan nie wykraczał poza wsłuchiwanie się w jej głos. Teraz będzie musiał się tłumaczyć. Zrobiło mu się gorąco, musiał zdjąć kurtkę.

– Zdenerwowałeś mnie tymi swoimi telefonami, dziesięć razy…

– Tylko dziewięć – poprawił ją.

Oboje wybuchli śmiechem. Nagle całe napięcie między nimi gdzieś się ulotniło. Wszystko stało się naturalne. Wyjaśnienia były niepotrzebne. Gdy tylko spojrzał w jej mądre oczy, wyczytał w nich, że ona już wszystko wie. Wszystko rozumie, a jedyne, czego będzie w przyszłości żałował, to tego, że czekał tak długo.

Jeszcze przed chwilą obojgu brakowało słów, a teraz gadali jak najęci, jedno przez drugie, momentami przerażeni, że kończą za siebie zdania. Mała chwila przemieniła się w kilka godzin. Długo rozmawiali, powiedzieli sobie tej nocy prawie wszystko. Rozmowa przeciągnęła się aż do świtu i jednak nie obyło się bez herbaty.

– Jeszcze nigdy i z nikim nie rozmawiałem tak wspaniale i o wszystkim, jak właśnie z tobą – wyznał szczerze Jarek. – Nie chcę stąd iść, ale słuchaj, kiedy wrócą twoi rodzice?

– Wrócą, wrócą, ale dopiero wieczorem, mamy dużo czasu. Mam pomysł. – W jej roześmianym spojrzeniu rozbłysła iskierka jak u małego dziecka, które właśnie wymyśliło świetną psotę. – Odłóżmy tę ciekawą pogawędkę na jakieś dwie godziny. Położę cię w pokoju moich rodziców, dobrze? Prześpimy się troszkę i wrócimy do rozmowy.

Zaskoczyła go ta niecodzienna i jakże śmiała propozycja. Prawda, nie potrafił sobie tego wytłumaczyć, ale podświadomie wiedział, że nie kryje się w niej nic niestosownego. Każda chwila z tą dziewczyną upewniała go tylko w przeświadczeniu, że jest we właściwym miejscu z właściwą osobą. Cokolwiek by robili, było to całkowicie naturalne. A teraz najbardziej oczywistym wydawało się chwilę odpocząć.

– Tak, to dobry pomysł. Prawdę powiedziawszy, trochę chce mi się spać.

– I bardzo dobrze, idź do łazienki, zaraz dam ci ręczniki.

Gdy Jarek zniknął w łazience, Mariola zajęła się pościelą i łóżkami. Jarek wyszedł otulony w brązowy szlafrok gospodarza domu. Wolała mu w tej chwili nie mówić, co zrobiłby jej tata, gdyby go teraz zobaczył. Marioli wydał się bardzo męski, jeszcze bardziej bliski. Sama nie wiedziała, skąd jej to przyszło teraz do głowy, ale wyglądał dużo dojrzalej niż koledzy z klasy. A przecież wszyscy byli w tym samym wieku. Oczywiście nie zamierzała się dzielić z nim tą refleksją.

– Tu będziesz spał, tylko musimy zrobić sztuczną noc, bo za oknami już zaczyna się dzień. Pomóż mi zaciągnąć zasłony.

Jarek podszedł do okna, ujął w dłoń gruby, bordowy materiał i po chwili w pokoju ponownie zapanowała ciemność, rozświetlona jedynie miękkim światłem lampy. Odwrócił się od okna i wtedy źle zawiązany pasek rozwiązał się i Jarek stał przez moment naprzeciwko Marioli z rozchylonymi połami szlafroka, był prawie nagi. Aż ją zamurowało. Tak jakby w pokoju zabrakło powietrza. Spuściła oczy zawstydzona swoją niespodziewaną reakcją. Czy to miała na myśli Danka, kiedy rozpływała się nad wyglądem niektórych chłopców? Gdy mówiła, że czasami na sam widok nie można złapać tchu? Mariola nie wiedziała, co o tym sądzić. Było to całkowicie sprzeczne z jej oczekiwaniami. Zawsze wierzyła, że takie uczucia może w niej wzbudzić tylko bliskość emocjonalna z osobą, która oczaruje jej umysł. Chciała wierzyć, że jest ponad małostkowe fizyczne zauroczenia. Poczuła się, jakby obserwowała siebie z boku podczas jakiegoś dziwnego eksperymentu, w którym testowano jej reakcję na nieznane bodźce.

– Zostawiam cię tutaj, połóż się i śpij, życzę ci przyjemnych snów. – Miała nadzieję, że zabrzmiała naturalnie.

– Ja też życzę ci wspaniałego snu, obawiam się tylko, że nie będę mógł zasnąć.

– Postaraj się. – W przypływie dobrego humoru puściła do niego oczko. Przez chwilę jeszcze ociągała się w progu, coś zatrzymywało jej rękę na klamce. Minęła chwila, zanim wyszła z pokoju i wolno zamknęła drzwi.

* * *

Pod strugami wody sen nagle odpłynął. Mariola owinęła się płachtą białego ręcznika. Rutynowo wykonała kilka zabiegów z kremem i dezodorantem. Jak we wszystkim, również w tej kwestii była sumienna i obowiązkowa. Założyła swoją różową koszulkę, na to podomkę i wyszła z łazienki. Jarek stał w przedpokoju, na ramiona miał zarzucony płaszcz kąpielowy. Zaskoczył ją.

– Przepraszam, ale nie mogłem zasnąć, porozmawiajmy jeszcze – powiedział przymilnym, proszącym głosem. W oczach błyszczała mu wesołość.

– Moja ochota na sen też gdzieś uleciała, w takim razie porozmawiajmy.

Przeszli do dużego pokoju. Zajęli miejsca w dwóch fotelach. Jak dwójka domowników zrelaksowanych kąpielą, odpoczywających wygodnie po długim dniu ciężkiej pracy, którzy w końcu mogą nacieszyć się swoim towarzystwem. Tak jakby to było ich codziennością.

– To wszystko jest takie nieoczekiwane, niezwykłe. Ta noc, ta rozmowa. Przecież znamy się tylko z opowiadań innych i z rozmowy, którą przed chwilą prowadziliśmy. Nie dziwi cię to wszystko? – zapytał.

– Sama nie wiem, jak to się stało. Siedziałam w domu, czytałam książkę i nagle te denerwujące telefony, a teraz ty jesteś ze mną i jest tak… tak jak powinno być. Potrafimy cudownie rozmawiać, o wszystkim.

– Zimno ci – zauważył zmartwiony, że drży. – Wejdź pod kołdrę, bo będziesz miała katar. Nastroszył poduszki, odchylił kołdrę, podał jej rękę. Posłusznie wstała i dała się zaprowadzić do kanapy. Zdjęła kapcie i podomkę. Jarek przez chwilę widział ją w przezroczystej koszulce. Udał, że nic nie zauważył, ale już wiedział, który obraz z całego tego wieczoru będzie pielęgnował w pamięci. Gdy się położyła, troskliwie otulił ją puchem i przysiadł obok niej na skraju łóżka.

– A teraz opowiedz mi bajkę i ja grzecznie zasnę – poprosiła.

Jarek spojrzał na nią zaskoczony. Myślał, że żartuje. Tymczasem Mariola ułożyła się wygodnie z ręką pod policzkiem i czekała. Uśmiechnął się na myśl o tym zadaniu i zaczął improwizować.

– Daleko, daleko, za górą, za rzeką w pięknym pałacu żyła śliczna królewna. – Starał się modulować głos, jakby usypiał małą dziewczynkę. – Była tak piękna, że wszyscy młodzieńcy kochali się w niej. Ale piękna Parysada gardziła ich bogactwem i próżnością…

– Pary… co? – zapytała zaspanym głosem.

– Nie przerywaj! – skarcił ją czule. – Pewnego razu, będąc na spacerze, usłyszała przecudny dźwięk fujarki. To pastuszek Adolier tak ślicznie grał. Stała jak zaczarowana, serce mocno…

Przerwał opowiadanie, bo zastanowił go miarowy oddech dziewczyny.

– Mariola? Zasnęła – odpowiedział sam sobie.

Leżała ufna, zagłębiona w senne marzenia. Patrzył na jej śliczną twarz, zamknięte powieki, czerwone, pięknie wykrojone usta, mały, zgrabny nosek, blade policzki i krucze włosy zaplecione w gruby, długi warkocz. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Podniósł się powoli, żeby jej nie obudzić, po czym długo stał, wpatrując się w tę piękną twarz. Uśmiechał się do swoich myśli – nastąpił szczęśliwy dzień dla niego. Ostrożnie wyszedł, by po chwili być w pokoju Marioli. Miał teraz na wyciągnięcie ręki dostęp do skrywanych tu tajemnic pięknej lokatorki. Powstrzymał się jednak przed myszkowaniem. Zresztą wystarczyło rzucić okiem na pokój, by dowiedzieć się wielu rzeczy o jego mieszkance bez zaglądania do szuflad.

Pokoik był niewielki. W sam raz dla jednej osoby. Pomieszczenie musiało być niedawno odnawiane, bo na ścianach położona była tapeta, którą w niedawnym numerze zachwalała redakcja „Przyjaciółki”, a której zakup do pokoju gościnnego rozważała jego mama. Naprzeciwko drzwi, pod oknem stało biurko z trzema szufladami, a na nim było kilka książek, przyborów, mała lampka i talerzyk z okruszkami, ale nie sprawiało to wrażenia nieładu. Po lewej, zaraz za drzwiami schowana była dwudrzwiowa szafa, a na niej leżała spora waliza, na którą gdzie indziej zabrakło miejsca. Obok szafy przycupnęła komoda, ale nie od kompletu, będąca jednocześnie toaletką, na której obok siebie stały: drewniana szkatułka na biżuterię, ramka ze zdjęciem Marioli z przyjęcia pierwszej komunii w towarzystwie pary starszych osób, duża szczotka do włosów i kilka kosmetyków. Po prawej stronie pokoju na niemalże całej długości ściany stała wersalka, zaścielona teraz do spania. U wezgłowia wisiało kilka półek wypełnionych książkami, na dłuższej ścianie zaś słomiana mata, na której swoje miejsce znalazło kilka sentymentalnych skarbów. Do tego malutki dywanik na środku, miś wciśnięty między łóżko a biurko, torba szkolna przewieszona przez jedyne krzesło w pokoju i wieszak na drzwiach obarczony kilkoma sztukami wierzchniej odzieży, tej niezbędnej pod ręką, gdyby zrobiło się chłodniej. Pokoik urządzony był schludnie, ale nie pedantycznie. Czuło się, że korzysta z niego młoda dziewczyna. Jej obecność wypełniała całe pomieszczenie.

Jarek zdjął przyjemny strój gospodarza domu. Wolał teraz nie myśleć, co właściciel ubrania by mu zrobił, gdyby go w nim zobaczył. Wskoczył do łóżka. Myśli krążyły w jego głowie, aż nagle stracił orientację i nie wiedział już, czy to sen, czy jawa.

Spali, przeżywając jeszcze raz wszystko we śnie. To, co wydarzyło się tej nocy, było dla nich czymś wspaniałym, a zarazem dziwnym. Ona zaufała prawie nieznajomemu chłopcu, a on powierzył jej swoje nadzieje, niepewność, oczekiwania…

– Madziu, myśmy się wtedy nie bali. Nie było zboczeńców, typów spod ciemnej gwiazdy i tego wszystkiego, co teraz. Chłopcy nie mieli niecnych zamiarów.

Gdy siedzimy w salonie i teściowa pokazuje mi zdjęcia zrobione w jej nastoletnim pokoju, żebym mogła sobie lepiej wyobrazić jego wnętrze, nie mogę ukryć zdziwienia, jak swobodnie podchodzi do tematu intencji młodych chłopców. Tylko się uśmiecha, gdy wyrażam swoje zdumienie, że pozwoliła dopiero co poznanemu Jarkowi nocować u niej w domu. Pod nieobecność rodziców. W pewnym momencie uniosłam się tak bardzo, że prawie pomięłam trzymaną w ręku fotografię, na której pozowały trzy szeroko uśmiechnięte dziewczęta, przyjacielsko i czule się obejmujące. Nie kupuję jej wyjaśnień.

– W głowie się nie mieści – kwituję. – Dzisiaj nie pozwoliłabym na to dzieciom, a co dopiero czterdzieści lat temu.

– Nie wiem, jak ci to wytłumaczyć – próbuje się bronić Mariola i szuka słów. – Nam nie chodziło o te rzeczy. Chcieliśmy… chciałam tylko, żeby ktoś mnie rozumiał, przytulił. W tym nie było zagrożenia.

– Oczywiście, że było! – wyrywa mi się trochę głośniej niż zamierzałam. Całe szczęście, że mogę zrzucić winę na hormony. Nabieram tchu i zaczynam jeszcze raz: – Wydaje mi się, że młodzi chłopcy i młode dziewczęta mieli wtedy dokładnie takie same zamiary jak teraz. – Chcę dodać, że mi też zawsze chodziło tylko o to, żeby mnie ktoś rozumiał i przytulał, kiedy tego potrzebuję, ale nie zamierzam wyjść na naiwną idiotkę. Może jednak czasy się zmieniły. Może wtedy rzeczywiście dziewczęta dostały tylko tyle i aż tyle, a teraz muszą być silne, niezależne i trzymać gardę. Mam mętlik w głowie. To przez hormony. Próbuję z innej strony: – Zboczeńcy też byli, tylko informacje o nich nie wylewały się strumieniami na człowieka. Wtedy media nie umiały jeszcze tak sprawnie żerować na tragediach jak teraz. – Zapatrzona w fotografię kontynuowałam, unikając spojrzenia teściowej: – Mieliście szczęście. Mogliście żyć w ochronnej bańce nieświadomości.

– To moje koleżanki z liceum. – Teściowa wskazuje na zdjęcie, żeby delikatnie zmienić temat. Całe szczęście, bo za chwilę moje kwieciste mądrości popłynęłyby za daleko. – To Ewa. – Pokazała na drobniejszą osobę po prawej. – W środku ja, a to Danka. A za nami słomiana mata. Tylko spójrz. – Wskazała palcem dokładnie w środek zdjęcia, które podsunęłam sobie pod sam nos, żeby dojrzeć, co mi pokazuje. – To pierwszy sfotografowany przeze mnie zachód słońca nad Dużym Domowym. Miałam wspaniałego nauczyciela – dodaje i milknie na chwilę, porwana przez falę wspomnień.

Rozdział 3

Mariola otworzyła oczy. Przez zasłony wdzierały się intensywne promienie słońca. Zastanowiło ją, co robi w pokoju rodziców, jednak ubrania leżące na poręczy fotela wszystko wyjaśniły. Nie wiedziała tylko, gdzie jest ich właściciel. Spojrzała na zegarek. Jego nieruchome wskazówki pokazywały godzinę piątą. Przyłożyła rękę do ucha, ale nic nie usłyszała. Szybko wyskoczyła spod kołdry. Założyła podomkę i poszła do łazienki. Wyszła ubrana i zajęła się w kuchni przygotowywaniem czegoś do jedzenia. Już nie miała problemu z odnalezieniem się w roli wzorowej pani domu. Sprawnie zajęła się śniadaniem, naparzyła herbaty, wyjęła talerzyki i wraz z tacą wypełnioną kanapkami postawiła na niewielkim kuchennym stole przykrytym ceratą. Sięgnęła po sztućce do jednej z szuflad lakierowanego na kremowo segmentu ze szczycieńskiej fabryki mebli, zajmującego całą dłuższą ścianę kuchni. Włożyła szklanki w wiklinowe koszyczki, ale się rozmyśliła i wymieniła je na te aluminiowe, zarezerwowane dla gości. Spojrzała na przygotowane śniadanie, po czym energicznie zabrała się do przenoszenia wszystkiego na duży stół w pokoju rodziców. Wiedziała już, że Jarek śpi w jej łóżku. Gdy miała wszystko przygotowane, ostrożnie weszła do niego. Na tle pościeli wyglądał niewinnie. Jedna ręka leżała na kołdrze, druga za głową.

– Pastuszku, mój pastuszku, pora wstawać. – Próbowała naśladować głos mamy, gdy ta z czułością budziła ją jeszcze nie tak dawno temu do szkoły.

Wolno otworzył oczy, a gdy ją zobaczył, uśmiechnął się.

– Śliczna królewna już się wyspała? – Szybkim ruchem odchylił kołdrę. Zapomniał o swoim skąpym stroju, ale szybko schwycił szlafrok, zerwał się na nogi i wybiegł z pokoju wołając: – Przepraszam, zaraz wracam! – Po czym zniknął za drzwiami łazienki.

Rozbawiona, ale już nie zmieszana zrobiła błyskawicznie porządek z łóżkami. Po chwili siedzieli razem przy stole nakrytym obrusem, z tapicerowanymi krzesłami do kompletu.

– Pyszne są te twoje kanapki, głodny jestem jak wilk, zjem wszystkie. – Jarek w żartach przybrał postawę głodnego dzikiego zwierzęcia. – Cieszę się, ale powiedz mi, która to godzina? – Spojrzał na zegarek. – Wyobraź sobie, że przespaliśmy pół dnia – powiedział szczerze zdumiony. – Dochodzi czternasta trzydzieści.

– Dziwne, a wydawało mi się, że sen trwał tak krótko, śnił mi się jakiś pastuszek i królewna…

– To chyba dalsza część mojej bajki, zasnęłaś, gdy ci ją opowiadałem.

– Czy masz ochotę, pastuszku, na następną porcję kanapek? Pójdę zrobić.

– Nie, królewno, dziękuję. Mam ochotę na spacer.

– Świetna myśl, takie wspaniałe słońce wróży dobrą przechadzkę.

Zanim wyszli z mieszkania, pamiętali, żeby po sobie posprzątać, tak aby tata nie miał podstaw do wszczęcia śledztwa. Co prawda mogła powiedzieć, że to dziewczyny znowu wpadły w odwiedziny do ich telefonu, z którego szczególnie Danka namiętnie korzystała, ale bała się, że przyparta do muru przez zawodowca może pęknąć podczas przesłuchania. Przed wyjściem skorzystała z możliwości przebrania się w swoim pokoju. Ponieważ nie chciała przeszkadzać Jarkowi, gdy spał, nadal miała na sobie wczorajsze domowe ubrania.

Maszerowali przed siebie w blasku jesiennego słońca. Doszli do ratusza i skręcili nad jezioro. Za Zaciszem, mimo że była dopiero końcówka września, rozpościerała się zasypana listowiem droga. To jedyna oznaka jesieni, ponieważ pogoda była zdecydowanie letnia, a świat nie szykował się jeszcze do zimowego snu. Oboje nieśli kurtki w rękach – on swoją skórzaną, ona tę rewelacyjną jesionkę z kapturem, której zazdrościła jej nawet Ewka, jedyna chyba na świecie dziewczyna, która zupełnie nie interesowała się strojem i traktowała go jako element wyposażenia człowieka zapewniający jedynie komfort termiczny. Mariola po raz pierwszy w swoim siedemnastoletnim życiu wystroiła się dla chłopaka. Założyła swoje wyjściowe niebieskie dzwony, na których mama wyhaftowała jej słoneczniki – jej dumę i znak rozpoznawczy – do tego biały golf i oczywiście czarną kamizelkę.

Wędrowali, ciesząc się pięknym dniem, i rozmawiali; doszli do alei brzóz. Szli białym szpalerem aż do ginącej wśród zarośli ścieżynki.

– Zawracamy, bo tam mokradła. – Jarek złapał ją pod ramię i nakazał odwrót. – Udało ci się kiedyś obejść Duże Domowe? – zapytał.

– Tak – odpowiedziała Mariola z dumą. – Kiedyś latem wybrałyśmy się z koleżankami, ale była to niezła przeprawa, trochę łąkami, trochę przez płoty, przez druty kolczaste… – Uśmiechnęła się na to wspomnienie. – A ty obszedłeś jezioro?

– Będziesz się ze mnie śmiała, kiedyś wybrałem się rowerem i efekt był taki, że moją „Błękitną Strzałę” niosłem na plecach, ale udało się. Rower musiałem szorować, a buty zupełnie nie nadawały się do chodzenia. Może kiedyś razem powtórzymy wyprawę. – Jarek bardziej stwierdził fakt niż zaproponował.

– Zastanawiam się, co powiedzą twoi rodzice, przecież tak długo nie byłeś w domu.

– O to nie musisz się martwić, będą dopiero w poniedziałek rano. Zapraszam cię na naleśniki.

– To wspaniale, zamawiam trzy – zgodziła się bez wahania, ciekawa przede wszystkim jego domu, o którym jej wczoraj opowiadał. Czekał ich spory kawałek drogi, gdyż Jarek mieszkał niemalże za miastem, bliżej lasu niż cywilizacji.

– Może byśmy zrobiły Duże Domowe, zanim chłopcy wrócą? – proponuję, bo pogoda jest wprost wymarzona.

Anielka trochę się ociąga, bo u sąsiadów jest szczeniaczek, który bawi się z nią przez ogrodzenie. Za to Marioli nie trzeba dwa razy powtarzać. Nim kończę zdanie, jest gotowa do wyjścia. Zawsze podziwiałam jej młodzieńczą werwę i zapał do wszelkich aktywności. Wśród moich rówieśniczek ze świecą szukać osób z taką energią. Co ja plotę? Sama nie mam jej tyle, co moja teściowa, a uważam się za osobę bardzo „pro fit”.

– Chodź, Aniołku! – woła wnuczkę Mariola. – Zajdziemy do miasta na lody i pobujamy się na huśtawkach przy jeziorze.

Mnie też Adaś zaprowadził w krzaki nad wodą. To chyba tutejsza tradycja. Jednak nam nie udało się wtedy obejść jeziora. Nie ryzykowaliśmy utraty obuwia. Niedługo potem zarośla wykarczowano, a Szczytno od tej pory może być dumne ze swoich dwóch jezior, które teraz otaczają brukowane, rekreacyjne ścieżki. Pięć kilometrów wkoło Dużego i rzut kamieniem wkoło Małego. Zgrzeszyłby ten, kto powiedziałby, że w Szczytnie nie ma gdzie wyjść.

Rozdział 4

Jarek pchnął metalową furtkę i weszli na krótką ścieżkę prowadzącą do drzwi frontowych przedwojennego, parterowego domu, krytego czerwoną dachówką na dwuspadowym dachu, z murowaną werandą od frontu. Z tyłu znajdował się sad, niegdyś dużo większy, wraz z ogrodem i zabudowaniami gospodarczymi, teraz okrojony do kilku jabłoni, śliw i jednej gruszy. Gospodarstwo należące do dziadka Jarka zostało podzielone na mniejsze parcele pod budowę osiedla, a rodzina mogła uważać się za szczęśliwą, że zachowała dom z niewielkimi przyległościami.

Chociaż Jarek o swoim domu mówił mimochodem, Mariola zdążyła zbudować w głowie jego własną wizję. Wydawało jej się, że będzie to ciekawe miejsce. Teraz zauważyła, jak bardzo się pomyliła, jak skromnych informacji Jarek jej udzielił. Powiedzieć, że dom był ciekawy, to nic nie powiedzieć.

Już samo to, że trzyosobowa rodzina ma do swojej dyspozycji dom z sadem, dało jej do myślenia. Wśród jej znajomych tylko Krysia mieszkała w domu, ale co z tego, skoro ten dom leżał na wsi oddalonej od szkoły czterdzieści minut jazdy autobusem. Z tego powodu zaraz po zajęciach biegła na przystanek, by jak najszybciej zająć się młodszym rodzeństwem lub pomóc w gospodarstwie. Nikt jej warunków mieszkaniowych nie zazdrościł. Danka i jej dwie młodsze siostry zgodnie twierdziły, że wolą swoje życie w ciasnym bloku, spędzone na półko-tapczanach, ale wśród koleżanek. Ewa, Ala i Beata także wolały skromne warunki internatu niż los dojeżdżającej, mimo jej domu. Chociaż Krysia siedziała z Ewką w ławce, dziewczęta prawie się nie znały. Mariola była w nieco lepszej sytuacji, bo mieszkała z rodzicami w dwupokojowym mieszkaniu w przedwojennej kamienicy, w którym metraż nie został zredukowany do wielkości pudełka zapałek. Wszystkie pomieszczenia miały wejście z korytarza, nie było pokoi przejściowych, a u rodziców było na tyle dużo miejsca, że swobodnie mieściły się: duża, brązowa, lakierowana kętrzyńska meblościanka na chudych nóżkach, stół z sześcioma krzesłami, dwa fotele i wersalka.

Nic dziwnego, że w pierwszej chwili Mariolę zaskoczyła przestrzeń. Aby dostać się do środka, trzeba było przejść przez oszkloną z trzech stron drewnianą werandę. Prowadziła ona do korytarza zakończonego oknem z widokiem na sad. Mniej więcej w połowie drogi korytarz się zwężał w miejscu, w którym po prawej stronie znajdowały się drzwi do zabudowanej klatki schodowej. Bezpośrednio z korytarza wchodziło się do czterech pomieszczeń. Po prawej, najbliżej wejścia, była niewielka jadalnia, z której przechodziło się do największej kuchni, w jakiej Mariola była, z oknami również wychodzącymi na sad. Kolejne drzwi po prawej stronie korytarza prowadziły do prostokątnej łazienki, której okno znajdowało się między oknem korytarza a kuchennym. Po lewej stronie od wejścia był duży pokój dzienny. Można było zajrzeć do niego od frontu, aby umilić sobie pukanie do drzwi. Jarek już zdążył jej wytłumaczyć, że najpewniej takie pukanie na nic by się zdało, bo te drzwi zawsze są otwarte i pukać należy w te w werandzie. Podpowiedział jej też, że jeżeli przyjdzie do niego z wizytą-niespodzianką i drzwi frontowe będą zamknięte na klucz, to znaczy, że na pewno nikogo nie ma w domu.

Drugie drzwi po lewej stronie prowadziły do pokoju Jarka. Z niego też był widok na sad i, jak zapewniał chłopak, było to najlepsze miejsce na świecie, gdy kwitły drzewa owocowe. Mariola domyślała się, że rodzice Jarka mają oddzielną sypialnię na poddaszu, zauważyła okno nad werandą lekko wypuszczone z dachu, pokryte dwuspadkowym zadaszeniem z czerwonej dachówki.

Jednak to nie przestrzeń zrobiła największe wrażenie, ale klimat wnętrz. Jarek wspomniał, że dziadek miał warsztat stolarski, z którego poza gospodarką utrzymywał rodzinę, ale nie wspomniał, że meble jego produkcji zapierają dech w piersiach. Całe mieszkanie wyposażone było w solidne dębowe sprzęty o klasycznej, pięknej i przemyślanej linii. Od kredensu w kuchni niczym nieprzypominającego tego seryjnie produkowanego w latach pięćdziesiątych przez Wolsztyńską Fabrykę Mebli, po wolno stojące szafy, komody, serwantki i bieliźniarki.

– Jak widzisz, nie ma tu żywego ducha, chodźmy więc do kuchni pitrasić. – Jarek zrobił jej szybką wycieczkę, podczas której zdawał się w ogóle nie dostrzegać jej podniecenia, po czym przez jadalnię zaprowadził do kuchni, gdzie objął dowództwo.

– W lodówce na drugiej półce jest twaróg, na drzwiach jajka. Wyjmij trzy, cukier tu w kredensie po prawej stronie, proszę, podaj mi to.

Przez krótką chwilę stała onieśmielona w obcej kuchni, ale bardzo chciała pomóc, więc trochę niepewnie zaczęła wypełniać polecenia szefa kuchni. Widziała, jak sprawnymi ruchami rozrabiał ciasto na naleśniki, później smażył je na patelni. Sama ograniczyła się do roli pomocy kuchennej.

– Dobry z ciebie kucharz. – Doceniła go szczerze, ale udał, że nie słyszy.

– A twoje nadzienie już gotowe?

– Prawie, ale mało słodkie.

– Lubczyku dosyp.

Mariola posłusznie dodała odrobinę i wymieszała.

– Chyba już nie trzeba… – Była gotowa wsadzić palec w miskę, powstrzymała się jednak, nabrała odrobinę masy na łyżkę i podała mu do posmakowania.

– A teraz podpieczemy naleśniki z nadzieniem i będziemy jeść. – Patrzyła na niego z zachwytem, bo wspaniale sobie radził. – Do tego najodpowiedniejsze będzie mleko, i to zimne, z lodówki.

– Skąd ty to masz?

– Co, mleko? – spytał, nie bardzo orientując się, o co chodzi. – Od krowy.

– Ten dryg do kucharzenia.

– To długa historia, a w skrócie bardzo często jestem sam i muszę sobie radzić.

– Świetnie ci to wychodzi.

– Dziękuję za uznanie, zobaczymy, jak to smakuje. – Teraz już pewniej się do niej uśmiechnął. Obiad wyglądał i pachniał cudownie.

Usiedli w kuchni przy oknie, gdzie mogli podziwiać wczesnojesienny sad. Naleśniki były pyszne, jedli je z apetytem. Mariola zjadła cztery, a Jarek o dwa więcej. Po obiedzie od razu zabrali się za sprzątanie. „Zacieramy ślady”, pomyślała Mariola. Gdy już wszystkie resztki mąki zostały starte z blatów, a ostatni talerz czysty i wytarty wylądował na swoim miejscu w szafce, Jarek, biorąc przykład z zachowania Marioli w jej domu, przygotował herbatę, wziął dziewczynę za rękę, w drugą złapał dwa kubki i zaprowadził ją do swojego pokoju.

– Pastuszek zaprasza cię teraz do owczarni, ale zamiast na fujarce zagra ci na flecie.

Gdy wyjął z futerału flet, zaskoczył ją chyba najbardziej. Wiedziała już, że gra, przecież opowiadał jej o tym, ale o lekcjach gry na flecie napomknął tak lakonicznie, że wyobraziła sobie małego chłopca z prostym instrumentem, radośnie doprowadzającego rodziców do szewskiej pasji. Tymczasem z wyłożonego atłasem futerału Jarek wydobył piękny, błyszczący flet poprzeczny. Prawdziwie bajkowy instrument niczym różdżka czarodzieja. Czy to możliwe, że opowiadał o sobie, nic tak naprawdę nie mówiąc?

– Pastuszku, nikt mi nie mówił, że grasz na czymś takim!

– Królewno, ty pierwsza będziesz o tym wiedziała.

Wprowadził ją do małego, przytulnego pokoiku. Tak jak Jarek nie miał wątpliwości, że pokój Marioli to… pokój Marioli, tak ona od razu poczuła, że mieszkańcem tego miejsca może być tylko Jarek. Pomieszczenie nieco różniło się od reszty domu. Co prawda stała tu duża, dębowa szafa z owalnym lustrem na drzwiach, jednak reszta mebli była bardziej współczesna. Jednoosobowy tapczan z laminowanej płyty meblowej i takie samo biurko, a przy nim krzesło z metalowych rurek z siedziskiem i oparciem z plecionki. Zielona zasłona w geometryczny wzór wnosiła powiew nowoczesności do domu zatrzymanego w czasie. Całości dopełniał duży regał, na którym prócz książek swoje miejsce znalazł gramofon i spora kolekcja płyt.

– Królewna powinna siedzieć na tronie, chyba ten bujany fotel się do tego nadaje. Ale nie siadaj jeszcze. – Wyjął z szafy miękki pled i położył na siedzisku. – Teraz proszę, królewno, tron jest do twojej dyspozycji.

Sam, trzymając w ręku flet, usiadł na podłodze. Po chwili popłynęły pierwsze dźwięki smutnej melodii. Nie znała jej, słuchała w zamyśleniu. Melodia początkowo brzmiała cicho, łagodnie, a nawet smętnie. Stopniowo przekształcała się w nuty głośne i zarazem radosne.

– Co to było? Pierwszy raz słyszę taką „flecią” muzykę – spytała, gdy melodia ucichła.

– To utwór własnej kompozycji, taka mała improwizacja, ale możemy go nazwać „Spotkanie Pastuszka i Królewny”.

– Wspaniały utwór i wyszukany tytuł – pochwaliła jego kreatywność.

– Starałem się – powiedział z dumą, ponieważ widział, że jego gra zrobiła na niej wrażenie. Oparł brodę o jej kolana i spojrzał głęboko w oczy.

– Widzę u ciebie dużo książek, są nawet poezje. – Powiedziała to szybko i z zaciekawieniem, odwracając w ten sposób uwagę od tego czułego gestu, którym ją zawstydził. Poderwała się z miejsca, niezdarnie zrzuciła pled na podłogę i podeszła do półki z książkami. Proszę, przeczytaj mi coś z Tuwima.

– Jeśli tak bardzo chcesz, chętnie przeczytam ci wiersz, uwielbiam poezję. – Nie dał po sobie poznać, że stropiła go jej reakcja na jego dotyk. Wstał z podłogi, podszedł do biblioteczki, wziął z półki dwa tomy poezji Tuwima i wrócił do poprzedniej pozycji na dywanie. Zachęcającym gestem wskazał jej miejsce na fotelu, na którym posłusznie usiadła. Otworzył księgę i zaczął czytać:

WSZYSTKO

Oddać ci wszystko: każdy sen i drgnienie,

Każdy nerw ciała, każdy ruch i krok!

Przeszłość – to tylko o tobie wspomnienie.

Przyszłość – to tylko twój najświętszy wzrok!

Oddać ci wszystko: każde pulsu tętno

I grosz ostatni, i ostatek sił,

Trwonić dla ciebie swą miłość namiętną,

Znaczyć ci drogę – krwią serdeczną z żył!

Zaprzeć się! Bluźnić! Z Judaszem paktować!

Żwir na twej drodze w miękki piasek gryźć!

Natchnioną wiarą zakrzyczeć: „Ach, prowadź!”

Gdy mi na własną każesz zgubę iść!

A potem – oddać ci ostatnie tchnienie,

Skonać spokojnie, wiernie u twych nóg

I wstecz spojrzawszy wierzyć niewzruszenie.

Że tak – za Ciebiem tylko umrzeć mógł.

Umilkł, zawstydzony treścią śmiałych słów i tym, że z tak wielkim przekonaniem wkuwał je w swoje serce.

– Jakie to piękne słowa… – dodał po chwili.

– Ten wiersz to jak wróżba…

– Masz rację. – Udał, że nie zrozumiał, o co jej chodzi, i dla rozluźnienia atmosfery przesiąkniętej emocjami wywołanymi wierszem zaproponował niewinną dziecięcą zabawę: – W ten sposób można wróżyć, otwierasz książkę w dowolnym miejscu, a wiersz, który odnajdziesz, jest swego rodzaju wyrocznią. Proszę, teraz ty zobacz, co ci los przepowiada. – Podał jej tomik poezji. Jego intencją było zmniejszenie nieco napięcia, tymczasem osiągnął efekt odwrotny od zamierzonego, ponieważ Mariola położyła tomik na kolanach i długo milcząc, patrzyła na białą okładkę książki.

– Nie lubię wróżb, wolę nie wiedzieć, co mnie czeka – powiedziała, oddając mu książkę. – Naprawdę nie chcę – dodała.

– Ale dlaczego? Przecież nic ci się nie stanie, zrób to dla mnie. Proszę, otwórz i przeczytaj. – Położył książkę ponownie na jej kolanach.

– Dobrze, zrobię to jedynie dla ciebie i pamiętaj, że na twoją odpowiedzialność. – Dała się przekonać, bo w jego głosie słychać było wesołość zachęcającą do zabawy. Chwilę czekali w napięciu, nim tomik został otwarty.

– Pastuszku, ale ten wiersz to nie dla mnie…

– Dlaczego? – Wstał i przeczytał głośno tytuł: „Niczyj”. – Chwilę milczał. – To nic, dodaj „a” i będzie wszystko dobrze.

– Oj, namówiłeś mnie i wyszło nie tak, jak powinno. – Sama nie wiedziała dlaczego, ale nie mogła się przekonać do tych wróżb. Może czuła, że Tuwim za dużo wiedział o jej duszy, i bała się traktować jego słów jako proroctwa.

– Królewno, przecież to tylko wiersz. Przeczytasz mi go, prawda? Bardzo cię o to proszę. – Spojrzał na nią tym swoim wesoło proszącym wzrokiem w taki sposób, że w tej chwili zrobiłaby dla niego wszystko, o co tylko by poprosił. Nie mogła się oprzeć tym figlarnym, proszącym oczom.

Rozparła się wygodnie w fotelu, zaczęła się wolno kołysać. On czekał w swojej dawnej pozie na podłodze. Minuty płynęły, ona zamyślona patrzyła gdzieś przed siebie, milczała. Napięcie rosło, wreszcie atmosferę oczekiwania przerwały słowa wiersza:

NICZYJ /a/:

Niczyj/a/ ja jestem na świecie,

Niczyj/a/ jak trawa lub zdrój,

Jam jeno Twoja jest i Boża,

Jam twoja.

Jam jeno Twoja jest i Boża,

Dzień za dniem podążam w dal,

Jasnemu Bogu spowiadam

swój żal.

I cicha jest spowiedź moja, i ciche są moje łzy,

I Bóg mój jest wielką ciszą,

I Ty…

Dzień za dniem na przyjście czekam,

By mówić o żalu znów,

I płynie smutna rozmowa –

Bez słów…

Dzień mój się kończy modlitwą,

Wspominam jasnymi sny…

Wspomnienie o moim Bogu –

– To Ty…

Do pokoju wkradł się mrok, ogarniał wszystkie sprzęty i tych dwoje zatopionych w milczeniu. Nie widzieli igraszek nocy, która zachwycona wybiciem swojej godziny przepędziła krótki cień wieczoru, królując dookoła. W głowie dziewczyny huczały uparcie słowa: „Niczyja, niczyja, niczyja… jestem”, bezwiednie zasłoniła usta dłonią w obawie, że i myśli same, bez jej wiedzy, zamienią się w słowa. Jarek siedział u stóp Marioli, on też trwał w milczeniu, bijąc się z myślami „moja, moja, moja jesteś”, ale bał się głośno wypowiedzieć tych myśli. Milczeli więc oboje, dając sobie wzajemnie pierwszeństwo głosu.

Wreszcie Jarek wstał, przysunął się w ciemności do tronu królewny, oparł dłonie na poręczy fotela. Widział w mroku zarys jej twarzy.

– Jednak jesteś. Jesteś naprawdę, noc tak nagle zaskoczyła, przez chwilę myślałem, że to wszystko jest snem, ale ty jesteś. Jesteś i będziesz…

– Dla mnie noc to najbezpieczniejsza kryjówka przed wzrokiem innych. Często długo siedzę w takiej nocnej mgle, pozwalając myślom na swobodną wędrówkę.

– To dobrze, że tak jak ja lubisz noc, więc nie będę teraz zapalał światła.

– Chodź, wyjdziemy na drogę i popatrzymy na Szczytno. Miasto stąd wygląda jak inny, odległy świat. – Mariola z przykrością uświadomiła sobie, że powinna już dawno być w domu, że nie ma odrobionych lekcji i że cudowny dzień przeminął tak szybko, jak to cudowne dni mają w zwyczaju. – Jarku, oboje zapomnieliśmy o otaczającym nas świecie. – Ponownie zerwała się z fotela, by tym razem szykować się do wyjścia. – Jutro przecież poniedziałek, szkoła, lekcje. Muszę wracać do domu, rodzice pewnie się o mnie martwią.

– Jaka szkoda, że najpiękniejsze chwile z tobą się kończą. – Jarek wstał z ociąganiem, zaprowadził Mariolę do wyjścia i pomógł włożyć kurtkę. Jej warkocz uwalniał z objęć kołnierza być może nieco dłużej niż było to konieczne, ale Bóg niech mu wybaczy, bo było to najprzyjemniejsze uczucie w jego życiu. Te włosy musiały być oszałamiające, gdy były rozpuszczone. – Chodź, odprowadzę cię do domu, pierwszy raz pójdę nieprzygotowany do szkoły.

– Niech się dzieje co chce, ja też. – Dwoje prymusów zgodnie stwierdziło, że w tej chwili najmniej ważne są dla nich lekcje.

Wyszli na zewnątrz trochę zaskoczeni chłodem. Gdy zeszli w dół, w kierunku miasta, przeszli spacerkiem po niemalże polnej drodze i szybkim krokiem wyszli na chodnik. Zegar na ratuszu wybił pełną godzinę.

– Spotkaliśmy się w nocy i w nocy się rozstaniemy – powiedziała Mariola nieco melancholijnie.

– Tramwaj! Chodź, pobiegniemy, bo nam ucieknie. – Jarek wszedł jej w słowo i chwycił za rękę, zmuszając do biegu. Z dłonią Niczyjej w swojej dłoni wpadł zdyszany do środka.

– Z majówki, kochasie, wracacie? – spytał jakiś pijany głos.

– Coś ty, jesień, a ty o maju? Dzieciaki już się uczą – odpowiedział za nich sąsiad pijanego.

– Zamiast wolno spacerkiem, to oni tłuką się autobusem, i to w taką noc. Ja z taką panną…

Na szczęście autobus zatrzymał się na docelowym przystanku i Jarek z Mariolą uciekli od pijackiej gadaniny. Do przejechania mieli dwa przystanki i gdyby nie późna pora, wybraliby spacer.

– Jarku, dlaczego mówisz tramwaj? Przecież to zwykły autobus miejski.

– „A w maju zwykłem jeździć, szanowni panowie, na przedniej platformie tramwaju” – zadeklamował w odpowiedzi.

– Nie znam tego.

– To również z Tuwima. Pamiętam tylko urywek tego wiersza, ale od dnia, w którym go przeczytałem, autobus to dla mnie tramwaj.

– Żeby nie było nieporozumień, ja także zmieniam nazwę – zobowiązała się Mariola, rozbawiona, ale z przekonaniem.

– Zobacz, światła w waszych oknach.

– Rodzice już wrócili. Zastanawiają się, gdzie jestem. Która to już godzina?

– Późno, może razem pójdziemy cię usprawiedliwiać?

– Nie martw się, dam sobie radę, a do domu zaproszę cię innym razem. – Rozczuliła ją ta szarmancka propozycja, ale wiedziała, że o tej porze w konfrontacji z jej ojcem przyniosłoby to więcej szkody niż pożytku. Wolała, aby rodzice poznali Jarka w bardziej sprzyjających okolicznościach. Znając tatę, to najlepiej na ich ślubie…

Może jestem małostkowa, ale gdy tak przemierzamy ścieżkę nad Dużym Domowym, a po błękitnym niebie leniwie suną puchate obłoczki, moje myśli wciąż zaprząta zachowanie młodej Marioli. Gdy spoglądam na babcię Mariolę zapuszczającą się z wnuczką w nadrzeczną łączkę w poszukiwaniu motyli, trudno mi uwierzyć, że jako nastolatka była tak łatwowierna i lekkomyślna. Gdyby któreś z moich dzieci urywało się na całe dnie i nie dawało znaku życia, to najpierw umarłabym ze zmartwienia, a później utłukłabym winnego doprowadzania matki do rozpaczy. Czy jestem nadopiekuńcza? Już teraz mój czternastoletni syn spędza więcej czasu z kolegami niż z rodziną, a za pięć minut zaczną się dziewczyny. Losie niezbadany, za dziesięć minut chłopcy zaczną ustawiać się w kolejce do Anielki!

Nie rozumiem nonszalancji mojej teściowej, gdy opowiada o tamtych pierwszych chwilach z przystojnym Jarkiem. Moim zdaniem żaden nastolatek nie ma czystych zamiarów. Zresztą doskonale pamiętam, jak wydzwaniała do Adasia, gdy wychodziliśmy z jego znajomymi na Dni i Noce Szczytna, aby wracał do domu, bo jest już dwunasta. A byliśmy już po ślubie.

Nie będę jej teraz męczyć zarzutami o hipokryzję. Zresztą czy facet recytujący wiersze i grający na flecie mógł być dla niej zagrożeniem? Trudno powiedzieć. Pewnie tak, ale dziewczyna pierwszy raz się zakochała. Czy można się dziwić, że nie zachowywała się zbyt racjonalnie? Odpuszczam. Sama nie byłam lepsza. Dałam się zbałamucić ojcu Kapiego, więc nie mnie oceniać. Mariola przynajmniej, mimo młodzieńczej lekkomyślności, ułożyła sobie sielankowe, wartościowe życie. Dziękuję Bogu, że mnie do niego przyjęła i pozwoliła zostać.

Gdy Anielka bryka radośnie nad brzegiem i beztrosko grzebie patykiem w błocie, brudząc sobie rajstopki, mamy z Mariolą chwilę na rozmowę. Wykorzystuję każdą okazję, aby męczyć ją pytaniami o przeszłość. Na szczęście znosi to bardzo dzielnie. Ten wspólny projekt bardzo nas zbliżył. W dodatku zaszczepił we mnie ciekawość tamtych lat. Do tej pory PRL jawił mi się jako era kamienia łupanego, okraszona kartkami, „niczego-nie-byciem”, kolejkami, cenzurą, lampami z abażurem, MO i fiatem 126p. Pamiętniki teściowej pokazały mi zupełnie inny świat. Świat, w którym nasi rodzice dorastali, zakochiwali się, kłócili ze swoimi rodzicami, stroili się na imprezki, które wtedy nazywały się prywatkami, mieli pryszcze i całowali się po kątach. Wspólnie odkrywamy tamten świat. Dyskretnie zaglądam przez zasłonkę, ponieważ to teren prywatny mojej teściowej. Dla niej nasze rozmowy to wehikuł czasu. Odkrywa na nowo świat swojej pierwszej miłości, ukazując własne oblicze, tak inne od tego dobrze mi znanego, czyli babci i matki. Dostrzegam w niej kobietę taką jak ja, która wpuściła do serca mężczyznę.

Aby nie spłoszyć jej i siebie, zamierzam rozegrać to małymi kroczkami. Chcę wyciągnąć z całej historii tak aromatyczną esencję, jak tylko się da. Gdy Anielka oddaje się błotnym zabiegom, chcę zadać jedno z pytań, które nurtują mnie, odkąd oddaję się lekturze pamiętników, ale teściowa mnie uprzedza i zaczyna opowieść o tym, jakie wrażenie zrobił na niej dom Jarka pełen pięknych przedmiotów, stworzonych przez utalentowanego dziadka stolarza. Rozmowa schodzi na temat warunków mieszkaniowych. Aż trudno mi uwierzyć, że tak niewiele zmieniło się od tamtego czasu. Co prawda półko-tapczany zastąpiły wielofunkcyjne meble smart z Ikei, ale problem wciśnięcia ich do mieszkań o zawsze za małym metrażu pozostał ten sam. Drżę na myśl, jak pomieścimy się z czwórką dzieci w naszym i tak dużym, bo siedemdziesięciometrowym mieszkaniu po mojej babci. Zaczynam tracić nadzieję, że znajdziemy coś odpowiedniego w przystępnej dla nas cenie. Poznań robi się coraz droższy i mimo dobrych zarobków Adasia wiele lokalizacji pozostaje dla nas niedostępnych.

– Właściwie mogę się tylko cieszyć, że mój mąż jest synem swoich czasów – kwituje rozważania o samodzielności pokolenia jej rodziców Mariola. Nie rozumiem, co wyczytała z mojej miny, bo od razu zaczęła mi tłumaczyć: – Wtedy dużo trzeba było umieć zrobić samemu. Nie było diet pudełkowych z dostawą do domu, jednorazowych maszynek do golenia i do wszystkiego. Widzisz, Madziu, mam wrażenie, że ludzie są coraz mądrzejsi i mają coraz klarowniejsze opinie na każdy temat, ale coraz mniej potrafią zrobić. Mój mąż za to zawsze ze wszystkim sobie sam radził. W domu wszystko zrobione. Może nie od razu – dodała z uśmiechem. – Ale nie ma takiej rzeczy, której nie potrafiłby naprawić. Wtedy tak u nas było. Ubrania szyłyśmy sobie same. Tapetowało się samemu, malowało się samemu. Zlewy przepychało się samemu. Jak człowiek chciał zrobić remont, to nie musiał mieć pozwoleń z pięciu różnych urzędów i od konserwatora zabytków (tego nie byłabym taka pewna, musiałabym sprawdzić).

– Adam ma to po tacie – powiedziałam z dumą. – Koleżanki zazdroszczą mi, że potrafi wszystko zrobić. Obejrzy kilka filmików na YouTubie i bierze się do roboty. Niezliczone razy musiałam chwalić mojego męża, choć każdy wie, że żony nie lubią tego robić. – Puszczam oczko do teściowej. Przy niej mogę pozwolić sobie na takie żarciki. – Adam zawsze wychodzi z założenia, że jeżeli ktoś przed nim to zrobił, to i on będzie potrafił.

To samo jest z moim teściem. Czy to pozostałość po tamtych czasach? Może to kwestia wychowania. W każdym razie mam nadzieję, że Kapi również posiądzie te umiejętności. W końcu ma dwa autorytety do naśladowania. Czas spędzony z dziewczyną dziadka to dla młodego lekcja życia w praktyce. Bardzo się cieszę, że dzieciak ma taką niepowtarzalną okazję nabycia nieco umiejętności poza miastem. Może i teściowa trochę narzeka, że jej mąż większość wolnego czasu spędza z tą starą łodzią, ale wszyscy wiemy, że jest dumna z tego, co z niej zrobił.

Gdy odkupywał to cudo od kolegi z pracy, który widocznie stracił już cierpliwość, żaglówka typu Skrzat 560 z 1988 roku wyglądała jak gotowa do złomowania i tylko mój teść widział w niej potencjał. Było to ponad piętnaście lat temu, więc nie miałam przyjemności patrzenia, jak Mariola puka się w głowę. Choć temu zaprzecza, jestem pewna, że tak było.

Przez te lata teść właściwie zbudował ten mały jacht od nowa. Nazwał go Mariola, a jakże, ale my się śmiejemy, że to jego dziewczyna. Bardzo wymagająca, bardzo kapryśna, droga w utrzymaniu i nieprzewidywalna, ale za to piękna, dostojna i mimo wieku wyglądająca młodo i promiennie dzięki zabiegom swojego stwórcy. Choć ta zabawa trwa już drugą dekadę i nie widać jej końca, to przynajmniej moi chłopcy cudownie spędzają czas na Mazurach. Przy okazji uczą się, jak używać narzędzi i jak żeglować.

Rozdział 5