Jesteś zwycięzcą - Borkowski Michał - ebook

Jesteś zwycięzcą ebook

Borkowski Michał

4,0

Opis

Jak namierzyć najważniejsze sprawy w życiu, a potem znaleźć na nie czas w nawale obowiązków? Jak żyć z pasją, świadomie i mądrze, a potem nauczyć tego swoje dzieci? Autor tej książki podrzuca kilka świetnych pomysłów, ciekawych spostrzeżeń i… mnóstwo dobrego humoru. 
*
Zwycięzcy wiedzą, że trening czyni mistrza. Ta książka może być twoim towarzyszem w treningu uważności, abyś osiągał sukcesy w tych dziedzinach, które mają największy wpływ na twoje poczucie szczęścia. Znajdziesz w niej dobre pomysły na najważniejsze inwestycje swojego życia – małżeństwo i ojcostwo. 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 137

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (2 oceny)
0
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ta książ­ka jest ta­nia.

KU­PUJ LE­GAL­NIE.

NIE KO­PIUJ!

Mi­chał Bor­kow­ski

JE­STEŚ

ZWY­CIĘZ­CĄ

Z pa­sją o oj­co­stwie

i in­nych mę­skich spra­wach

Ni­hil ob­stat: L.dz. 2017/10/NO/P

Za po­zwo­le­niem

Prze­ło­żo­ne­go Pro­win­cji Wiel­ko­pol­sko-Ma­zo­wiec­kiej

To­wa­rzy­stwa Je­zu­so­we­go – o. To­ma­sza Ort­man­na SJ

War­sza­wa, 11 wrze­śnia 2017 r.

Książ­ka nie za­wie­ra błę­dów teo­lo­gicz­nych.

Re­dak­cja

Anna La­soń-Zy­ga­dle­wicz

Jo­an­na Sztau­dyn­ger

Pro­jekt gra­ficz­ny i skład

Bo­gu­mi­ła Dzie­dzic

© by Moc­ni w Du­chu

Łódź 2017

ISBN 978-83-65469-23-6

Moc­ni w Du­chu – Cen­trum

90-058 Łódź, ul. Sien­kie­wi­cza 60

tel. 42 288 11 53

moc­ni.cen­trum@je­zu­ici.pl

www.od­no­wa.je­zu­ici.pl

Za­mó­wie­nia

tel. 42 288 11 57, 797 907 257

moc­ni.wy­daw­nic­two@je­zu­ici.pl

www.od­no­wa.je­zu­ici.pl/sklep

Wy­da­nie dru­gie

Wstęp

Dro­gi Ko­le­go, je­śli je­steś po­dob­ny do mnie, to je­steś lata świetl­ne za swo­ją żoną (czy w ogó­le za ko­bie­ta­mi) w te­ma­cie ży­cia emo­cjo­nal­ne­go. Roz­róż­niasz pew­nie dwa uczu­cia: jest do­brze lub źle. To Two­ja sła­bość, nad któ­rą war­to po­pra­co­wać. Ale jest to też Two­ja moc­na stro­na – je­śli so­bie coś prze­my­ślisz, po­ukła­dasz w gło­wie po swo­je­mu, wte­dy je­steś nie do za­trzy­ma­nia. Dzia­łasz spo­koj­nie, sku­tecz­nie, idziesz do przo­du jak czołg – je­steś zwy­cięz­cą.

Ze­spół Raz Dwa Trzy śpie­wa: „Na­zy­waj rze­czy po imie­niu, a zmie­nią się w oka mgnie­niu”. To jest o nas – męż­czy­znach. Ta książ­ka sta­wia py­ta­nia, na któ­re sam mo­żesz zna­leźć od­po­wie­dzi.

Dro­ga Ko­le­żan­ko, może ta książ­ka tak­że To­bie coś da. Pa­mię­taj, pro­szę, że męż­czy­zna jest inny niż Ty, i to jest skarb, a nie pro­blem.

Tek­sty, któ­re prze­czy­ta­cie, pi­sa­łem przez kil­ka lat, głów­nie dla sie­bie – by sta­wać się co­raz bar­dziej świa­do­mym oj­cem. W tym pro­ce­sie po­ma­ga mi moja pra­ca – je­stem psy­cho­lo­giem, na co dzień pra­cu­ję z dzieć­mi i ro­dzi­ca­mi. Na blo­gu by­coj­cem.pl dzie­lę się spo­strze­że­nia­mi, ale na lu­zie – nie chcę ni­ko­go po­uczać i wska­zy­wać na je­dy­nie słusz­ne roz­wią­za­nia. Taka też jest ta książ­ka.

Za­wsze po­mi­jam tę część wstę­pu, w któ­rej au­tor dzię­ku­je. Sam jed­nak też chcę po­dzię­ko­wać. Ro­dzi­com za ży­cie, żo­nie za po­jem­ne ser­ce, Mać­ko­wi za sło­wa wy­po­wie­dzia­ne czte­ry lata temu: „Pisz, bo bę­dzie z tego książ­ka”, a lu­dziom z Moc­nych w Du­chu za to, że tę książ­kę wy­da­li.

CZĘŚĆ I – Siła pro­fe­sjo­na­li­stów

1. Dziś jest naj­pięk­niej­szy dzień ży­cia

Ty­tu­ło­wym zda­niem: „Dziś jest naj­pięk­niej­szy dzień ży­cia!” mę­czę bliż­szych i dal­szych od kil­ku mie­się­cy. Je­śli ktoś ma czas i cie­ka­wość za­py­tać dla­cze­go, od­po­wia­dam krót­ko i do bólu lo­gicz­nie: „bo wczo­raj już nie ma, a ju­tro nie wia­do­mo, czy na­dej­dzie”.

Zda­rzy­ło się w stycz­niu, że mój syn, wzo­rem Ma­szy z baj­ki Ma­sza i niedź­wiedź pi­sał i pod­rzu­cał w róż­ne miej­sca kart­ki z na­pi­sa­mi „to za 5 dni”, „to za 4 dni” itd., od­li­cza­jąc w ten spo­sób czas po­zo­sta­ły do jego uro­dzin. W dniu uro­dzin ja na­pi­sa­łem kart­kę „to dziś” i ukry­łem ją tak, żeby na pew­no na nią na­tra­fił. Spodo­ba­ło się to mło­de­mu, bo na­pro­du­ko­wał jesz­cze kil­ka ta­kich kar­tek. Jed­na z nich zo­sta­ła przy­wie­szo­na na drzwiach jego po­ko­ju. Kie­dy wie­czo­rem utu­la­łem go do snu, za­py­ta­łem, dla­cze­go nie zdjął jesz­cze kart­ki. Od­po­wie­dział: „Tata, ty za­wsze po­wta­rzasz, że to dzi­siaj jest naj­pięk­niej­szy dzień ży­cia, więc ta kart­ka może chy­ba zo­stać?”. Po­czu­łem wiel­ką radość, bo chy­ba uda­ło mi się prze­ka­zać dziec­ku coś bar­dzo waż­ne­go, o co sam w co­dzien­no­ści naj­bar­dziej się sta­ram i za­bie­gam. Co może być praw­dzi­wym skar­bem na całe ży­cie.

Każ­da po­waż­na du­cho­wość osta­tecz­nie pro­wa­dzi do tego, aby żyć tu i te­raz, aby do­świad­czać ży­cia w trwa­ją­cej chwi­li. Jed­no­cze­śnie jest to tak trud­ne, wy­ma­ga ogrom­nej dys­cy­pli­ny, ćwi­czeń, a osta­tecz­nie chy­ba ła­ski, oświe­ce­nia czy jak to na­zwie­my. Ktoś po­wie­dział, że ludz­kość obec­nie cho­ru­je na dwie po­waż­ne cho­ro­by – jed­na na­zy­wa się wczo­raj, a dru­ga ju­tro. Albo spa­la­my na­sze ży­cie na oł­ta­rzu wspo­mnień prze­szło­ści (po­wo­du­ją­cych tę­sk­no­tę lub żal), albo cze­ka­my na przy­szłość (i przed nią drży­my). Nie je­ste­śmy w każ­dym ra­zie w tym, co jest tu i te­raz, a tak na­praw­dę – tyl­ko to ist­nie­je.

Tak wie­le po­świę­ca­my cza­su, pie­nię­dzy, sta­rań roz­wo­jo­wi na­szych dzie­ci – ba­sen, an­giel­ski, sza­chy, pla­sty­ka, ko­do­wa­nie…, a czy ktoś trosz­czy się o to, żeby roz­wi­ja­ła się też ich sfe­ra du­cho­wa? I nie mam tu na my­śli tyl­ko ży­cia re­li­gij­ne­go, ale od­waż­ne wpro­wa­dza­nie dziec­ka w sfe­ry głęb­sze niż tyl­ko psy­cho­lo­gia. Czy sami w ogó­le trosz­czy­my się o tę sfe­rę w nas?

Na­ukę mu­zy­ki, ję­zy­ków, tre­ning spor­to­wy świa­do­mie za­czy­na­my ser­wo­wać na­szym dzie­ciom wcze­śnie, bo „czym sko­rup­ka za mło­du na­siąk­nie”, a tre­ning du­cho­wy? Dla­cze­go nie dziś, dla­cze­go póź­niej?

2. Wy­cho­wa­nie to sport ze­spo­ło­wy

Sie­dzę w par­ku miej­skim, nie­dzie­la go­dzi­na 19.00. Cór­ka do­sko­na­li jaz­dę na rol­kach, syn wy­naj­du­je co­raz dziw­niej­sze spo­so­by jaz­dy na ro­we­rze, ja ob­ser­wu­ję. W po­bli­żu pię­ciu in­nych oj­ców z dzieć­mi, któ­re jeż­dżą na rol­kach, ro­we­rach bądź gra­ją w pił­kę, i jed­na mama z dwie­ma dziew­czyn­ka­mi, któ­re pró­bu­ją jeź­dzić na de­sko­rol­kach i za­ja­dać lody w tym sa­mym cza­sie.

Cy­ta­ty z wy­po­wie­dzi oj­ców: „na­bi­ta była, gra­my da­lej”, „ile ma­cie pun­któw?”, „da­jesz, da­jesz, da­jesz”, „wsta­waj, gra­my da­lej”, „zmień prze­rzut­kę, to prze­je­dziesz pę­tlę szyb­ciej”. Wy­po­wiedź mamy: „chodź­cie już, bo robi się zim­no”. Po­my­śla­łem wte­dy – by­cie oj­cem jest COOL!!! Na­stęp­ne­go dnia zna­jo­my przy­wiózł syna mo­to­cy­klem do szko­ły, mło­dy pę­kał z dumy, a chłop­cy z jego kla­sy z za­zdro­ści. „Tyl­ko żona cały czas su­szy gło­wę, żeby go nie wo­zić” – skar­żył się po ci­chu mój ko­le­ga. Po­my­śla­łem, że by­cie oj­cem jest COOL.

I rze­czy­wi­ście, by­cie oj­cem to naj­więk­sza przy­go­da ży­cia. Ale, ale, ale…

My, oj­co­wie, je­ste­śmy naj­czę­ściej od even­tów, od wy­da­rzeń, od osią­gnięć, a mat­ka? Od cze­go jest mat­ka? Czę­sto sły­szę od mam, że czu­ją się nie­do­ce­nia­ne, sfru­stro­wa­ne, że dzie­ci trak­tu­ją je nie­spra­wie­dli­wie. Ona przez cały dzień jest z dziec­kiem i daje z sie­bie wszyst­ko, a w za­mian do­sta­je – nic. Mąż wra­ca po pra­cy i jest trak­to­wa­ny przez dzie­ci jak bóg. Mama jest od za­ple­cza, dba, kar­mi, le­czy, ogar­nia ca­łość. Nie­ste­ty, jej rola po­zo­sta­je nie­wi­dzial­na, do­pó­ki wszyst­ko jest ok. Ale jest to rola bar­dzo, bar­dzo waż­na, fun­da­men­tal­na i bez niej nie ma ojca z jego even­ta­mi.

Tak to mą­drze Bóg (a dla nie­wie­rzą­cych: ja­kiś inny ele­ment spraw­czy) prze­wi­dział, że do­pie­ro ra­zem – męż­czy­zna i ko­bie­ta – są w sta­nie osią­gnąć peł­nię ludz­kich moż­li­wo­ści. Do­pie­ro wte­dy wszyst­kie cy­lin­dry sil­ni­ka mogą pra­co­wać na peł­nej mocy. Do­pie­ro ra­zem two­rzą jed­no cia­ło, któ­re może na­praw­dę wie­le. Nie prze­sko­czy­my tu­taj Księ­gi Ro­dza­ju, któ­ra wy­kła­da tę praw­dę za­raz na po­cząt­ku Bi­blii.

Trze­ba tyl­ko, aby­śmy byli świa­do­mi tego, co wno­si­my. Że­by­śmy sza­no­wa­li i do­ce­nia­li naj­pierw sa­mych sie­bie, swo­ją róż­no­rod­ność, od­mien­ność. I tego wła­śnie sza­cun­ku do swo­jej nie­po­wta­rzal­no­ści, „nie­za­stę­po­wal­no­ści” ży­czę wszyst­kim pa­niom. Pa­nom tego sza­cun­ku do sa­mych sie­bie naj­czę­ściej nie bra­ku­je. Je­śli na­to­miast fa­cet nie po­tra­fi do­ce­nić roli ko­bie­ty, to wy­star­czy go zo­sta­wić na kil­ka dni sa­me­go z tym maj­da­nem. Choć osta­tecz­nie to i tak ko­bie­ta bę­dzie mu­sia­ła po­tem od­gru­zo­wać dom…

Gdy­by dziec­ko mia­ło tyl­ko dwie mat­ki, nie roz­wi­nę­ło­by się w peł­ni, ale gdy­by mia­ło tyl­ko dwóch oj­ców, to w ogó­le by nie prze­ży­ło.

3. Czło­wiek czło­wie­ko­wi Po­la­kiem

Pro­wa­dzi­łem ostat­nio przy­jęcie we­sel­ne, na którym wraz z pa­nem mło­dym było jesz­cze sześć­dzie­się­ciu Niem­ców. Ku ich ucie­sze sta­ra­łem się tłu­ma­czyć pol­skie tra­dy­cje po nie­miec­ku, choć jak za­czy­nam zda­nie w tym ję­zy­ku, to ni­gdy nie mam pew­no­ści, czy będę umiał je do­koń­czyć, stąd cza­sem lą­du­ję po an­giel­sku. Ale go­ście za­gra­nicz­ni byli wy­raź­nie ura­do­wa­ni tym, że sły­szą swo­ją oj­czy­stą mowę, a gdy wi­dzie­li, że nie jest mi ła­two – uśmie­cha­li się z jesz­cze więk­szą życz­li­wo­ścią. Nie­któ­rzy na­wet chwa­li­li, że do­brze mó­wię po nie­miec­ku. Ale obec­ni na przy­ję­ciu Po­la­cy, któ­rzy bie­gle mó­wią po nie­miec­ku, zwró­ci­li mi kil­ka razy z obu­rze­niem uwa­gę, że po­wi­nie­nem użyć in­ne­go sło­wa. Niem­cy cie­szy­li się moim nie­miec­kim, a Po­la­ków on de­ner­wo­wał. Wa­rum? Dla­cze­go? Why?

Wczo­raj z ko­lei ob­ser­wo­wa­łem dzie­ci, któ­re ry­wa­li­zo­wa­ły w tur­nie­ju mię­dzysz­kol­nym w pił­kę noż­ną. Ko­le­dzy, któ­rzy wy­szli aku­rat na prze­rwę, też przy­szli na bo­isko. My­śla­łem, że będą do­pin­go­wać swo­ich, a tym­cza­sem oni na­śmie­wa­li się z błę­dów wła­snej dru­ży­ny. Dla­cze­go?

Nie­daw­no pe­wien gim­na­zja­li­sta opo­wia­dał mi, że pierw­sze pół­ro­cze w no­wej szko­le prze­żył pod ha­słem: „Abyś zgno­ił, za­nim sam zo­sta­niesz zgno­jo­ny”. Dla­cze­go?

Dla­cze­go tak cie­szy po­raż­ka dru­gie­go Po­la­ka? Dla­cze­go Po­la­cy nie zno­szą mó­wić w ob­cym ję­zy­ku przy in­nym Po­la­ku? Dla­cze­go dzie­ci po szko­le cho­dzą w nie­ustan­nym na­pię­ciu, lu­dzie boją się i krę­pu­ją sie­bie na­wza­jem?

Dla­cze­go wy­star­czy wy­je­chać do pierw­szej miej­sco­wo­ści za za­chod­nią gra­ni­cą, żeby po­czuć, że nie mu­sisz z ni­kim wal­czyć, że lu­dzie się do cie­bie uśmie­cha­ją, twój suk­ces ni­ko­mu nie za­gra­ża, żeby usły­szeć: „do­ce­niam”, „do­bra ro­bo­ta”?

Co mam zro­bić dzi­siaj, aby moje dzie­ci za dwa­dzie­ścia lat były od tego wol­ne? Żeby nie mu­sia­ły gno­ić i były od­por­ne na gno­je­nie?

4. Naj­prost­sza za­baw­ka świa­ta – BYĆ

Kil­ka ty­go­dni temu wró­ci­łem z pra­cy tak zmę­czo­ny i wy­czer­pa­ny emo­cjo­nal­nie, że gdy syn po­wi­tał mnie tra­dy­cyj­nym: „po­ba­wisz się ze mną?”, za­miast od­po­wie­dzieć jak zwy­kle: „za chwi­lę, po­cze­kaj, naj­pierw mu­szę…”, po­wie­dzia­łem po pro­stu: „tak” i po­ło­ży­łem się na pod­ło­dze w jego po­ko­ju. Mło­dy wła­śnie od­grze­bał Jen­ga An­gry Birds – moim zda­niem jed­ną z naj­dur­niej­szych za­ba­wek, jaką kie­dy­kol­wiek wy­my­ślo­no. Dur­na gra, bez­sen­sow­ne za­sa­dy, je­śli ktoś w ogó­le za­dał so­bie trud za­po­zna­nia z nimi, ob­le­śne ele­men­ty, tan­det­ne wy­ko­na­nie – sło­wem try­umf mar­ke­tin­gu nad wszel­kim roz­sąd­kiem i sma­kiem.

Moim za­da­niem było ukła­da­nie z tych kil­ku nie­przy­jem­nie pla­sti­ko­wych kloc­ków prze­róż­nych kon­struk­cji, w któ­re syn ce­lo­wał ob­le­śny­mi stwo­ra­mi wy­strze­la­ny­mi z tram­po­li­ny. Dno! I w tym mo­men­cie usły­sza­łem sło­wa: „To jest naj­faj­niej­szy wie­czór z tatą”. Jak to?! Otóż tak, wy­star­czy BYĆ, przede wszyst­kim trze­ba być. Być ca­łym sobą, bez zer­ka­nia okiem na te­le­fon, bez pla­no­wa­nia pra­cy w dniu na­stęp­nym. Być tak, jak się jest, gdy się jest zbyt zmę­czo­nym, żeby na­dal pro­du­ko­wać.

Tego tak na­praw­dę ocze­ku­je dziec­ko. Więc może za­miast pla­no­wać dro­gie wa­ka­cje, żeby dzie­ci miały radość, wspo­mnie­nia i te­mat do opo­wia­da­nia ko­le­gom w szko­le, war­to za­pla­no­wać coś prost­sze­go, bliż­sze­go, tań­sze­go, co po­zwo­li po pro­stu być ze sobą, spę­dzić ra­zem czas? A jed­no­cze­śnie, jeśli to bę­dzie coś tań­sze­go – to już te­raz bę­dzie moż­na wię­cej być, bo nie trze­ba bę­dzie aż tyle za­ro­bić.

5. 500+ czy­li siła pro­fe­sjo­na­li­stów

Mam chwi­lę wol­ne­go, bo na gó­rze mło­dy ma sza­chy z pa­nem Mar­ci­nem. Poza tym jesz­cze pły­wa­nie z in­dy­wi­du­al­ny­mi tre­ne­ra­mi dla oboj­ga dzie­ci, an­gol, pla­sta dla mło­dej i tak 500+ po­szło, a ten plus nie bez po­wo­du, bo jesz­cze trze­ba pra­wie dru­gie tyle mie­sięcz­nie do­dać. To jed­nak jest kasa, któ­rej ni­gdy nie szko­da. Ale nie o tym, nie o pie­nią­dzach i nie o po­li­ty­ce.

Ostat­nio jed­na pani w ga­bi­ne­cie, pod­czas roz­mo­wy o jej synu, wy­cią­gnę­ła ko­ron­ny ar­gu­ment: „Pro­szę pana, ja też je­stem psy­cho­lo­giem…”. Pro­szę pani, dla swo­je­go dziec­ka jest pani mat­ką. „Tyl­ko” czy „aż”, ale za­wsze mat­ką, a nie psy­cho­lo­giem. Nikt pani nie po­dej­rze­wa o obiek­ty­wizm wo­bec wła­sne­go dziec­ka, nikt tego obiek­ty­wi­zmu nie ocze­ku­je, wręcz prze­ciw­nie – by­cie su­biek­tyw­nie nie­ra­cjo­nal­nym jest pani przy­wi­le­jem, a może i za­da­niem. Trud­no jest być na­uczy­cie­lem wła­sne­go dziec­ka, a co do­pie­ro psy­cho­lo­giem!

I tu wy­cho­dzi wyż­szość fa­chow­ców. Dy­stans emo­cjo­nal­ny to wiel­ka siła. Wła­śnie dla­te­go pan Mar­cin te­raz uczy sza­chów, a pani Ania przy­je­dzie na an­giel­ski. Mimo że jed­ne­go i dru­gie­go uczę bądź uczy­łem cu­dze dzie­ci. Ze swo­imi mogę po­tem iść na ro­wer, do par­ku, na lody czy do na­sze­go ulu­bio­ne­go drąż­ka w le­sie, żeby się pod­cią­gać.

6. Po­śpiech, któ­ry za­bi­ja

Przy­ja­ciel opo­wia­dał mi wczo­raj o wo­lon­ta­riusz­ce, któ­ra przy­le­cia­ła do Pol­ski z Au­stra­lii na pięć mie­się­cy, żeby uczyć mło­dzież an­giel­skie­go w jed­nym z war­szaw­skich re­no­mo­wa­nych gim­na­zjów. Mło­da ko­bie­ta była głę­bo­ko po­ru­szo­na fak­tem, że ucznio­wie, wy­cho­dząc z ostat­nich za­jęć, nie po­wie­dzie­li jej na­wet „do wi­dze­nia”, nie mó­wiąc już o tym, żeby ktoś po­dzię­ko­wał za te kil­ka mie­się­cy wspól­nej pra­cy. Wel­co­me to Po­land, baby – chcia­ło­by się po­wie­dzieć. Wi­taj w kra­ju, gdzie wdzięcz­ność jest rów­nie eg­zo­tycz­na jak two­je kan­gu­ry i ko­ale.

Nasi wy­gra­li trze­ci mecz, wresz­cie za­gra­ją czwar­ty na mi­strzo­stwach. Wy­cho­dzę z dzie­cia­ka­mi na mia­sto, żeby po­świę­to­wać, a tu: „Ku… dla­cze­go nie wię­cej, co to za gra, pa­ta­ła­chy”. Jak by­łem dwa lata temu w Bel­gii i ich „Czer­wo­ne Dia­bły” oje­cha­ły Ro­sję w fa­zie gru­po­wej, to na uli­cach Bruk­se­li była fie­sta god­na Rio. Wel­co­me to Po­land, man, in the co­un­try of na­rze­ka­nie.

Czy jak dzie­cia­ki przy­no­szą świa­dec­twa w czerw­cu, to ro­dzi­ce oka­zu­ją im wdzięcz­ność? Czy za­pla­no­wa­łeś już, gdzie za­pro­sisz swo­je dzie­ci albo jaką atrak­cję im za­pro­po­nu­jesz w po­dzię­ko­wa­niu za ich ca­ło­rocz­ną pra­cę? Czy bę­dziesz uczył swo­je dzie­ci wdzięcz­no­ści przez pro­ste ge­sty wo­bec na­uczy­cie­li – kwia­ty? Czy w ogó­le wzią­łeś urlop na dzień za­koń­cze­nia roku szkol­ne­go?

Ostat­nio jed­na pani chcia­ła za­bić moją zna­jo­mą na przej­ściu dla pie­szych, bo aku­rat wy­prze­dza­ła au­to­bus, któ­re­go kie­row­ca za­trzy­mał się, żeby tę ko­bie­tę prze­pu­ścić. Po­śpiech może za­bić. A co­dzien­ny po­śpiech, w któ­rym de­cy­du­je­my się żyć, za­bi­ja nie­ustan­nie wie­le prze­ja­wów ży­cia, mię­dzy in­ny­mi wdzięcz­ność i radość.

Nie­ste­ty, w więk­szo­ści prze­ży­wa­my swo­je ży­cie bez od­po­wie­dzi na py­ta­nie, co jest naj­waż­niej­sze. Czy­ta­my ko­lej­ny po­rad­nik Jak-osią­gnąć suk­ces, a nie po­świę­ca­my cza­su na zna­le­zie­nie od­po­wie­dzi na py­ta­nie, co dla mnie tym suk­ce­sem jest. W kon­se­kwen­cji naj­waż­niej­sze spra­wy w wy­cho­wa­niu dzie­ci po­zo­sta­wia­my na pa­stwę losu, a w naj­lep­szym wy­pad­ku po­zo­sta­wia­my je bab­ci, któ­ra, zaj­mu­jąc się wnu­kiem, naj­czę­ściej uczy je pa­cie­rza. My nie mamy na to cza­su albo, co bar­dziej nie­bez­piecz­ne, sami ży­je­my w pu­st­ce, bez du­cho­wo­ści. Go­ni­my cele każ­de­go dnia, po­świę­ca­my całą swo­ją uwa­gę tzw. bie­żącz­ce, a tra­ci­my z oczu cele nad­rzęd­ne. Jak wę­dro­wiec, któ­ry za­czął go­nić mo­ty­le na łące i za­po­mniał o tym, że jest w dro­dze, i po­wi­nien iść da­lej…

7. Ro­dzi­ce (nie)ide­al­ni

Pe­wien czło­wiek opo­wia­dał mi ostat­nio, że jego żona po­wie­dzia­ła cór­ce: „Jak chcesz, mo­żesz te­raz po­grać na ta­ble­cie”. Pię­cio­let­nie dziec­ko od­po­wie­dzia­ło na to: „A co będę mu­sia­ła za to dla was zro­bić?”. I wte­dy ro­dzi­ców za­tka­ło. To było jak ude­rze­nie obu­chem w gło­wę! Uświa­do­mi­li so­bie, że ich dziec­ko zdą­ży­ło się już na­uczyć, że wszyst­ko jest za coś. A nie tego chcie­li prze­cież je na­uczyć. Obo­je są wie­rzą­cy­mi chrze­ści­ja­na­mi i ich sys­tem war­to­ści jest opar­ty na wie­rze, że naj­waż­niej­sze w ży­ciu jest wła­śnie za dar­mo… Gdzieś po­peł­ni­li BŁĄD!

My­ślę, że wisi nad nami ni­czym stu­to­no­wy słoń taka oba­wa, że nie bę­dzie­my ide­al­ni jako ro­dzi­ce. Jest tyle ksią­żek, blo­gów, kon­fe­ren­cji na te­mat do­bre­go oj­co­stwa, ma­cie­rzyń­stwa, że mo­że­my czuć się moc­no ob­cią­że­ni. Co i rusz na przy­kład na FB moż­na prze­czy­tać ar­ty­ku­lik typu „Ja­kich słów ni­gdy nie mó­wić dziec­ku” albo „Ja­kie sło­wa two­je dziec­ko po­win­no od cie­bie usły­szeć”. Czło­wiek ma ocho­tę so­bie ścią­gaw­kę zro­bić i z nią cho­dzić, albo le­piej niech ktoś stwo­rzy apli­ka­cję, któ­ra po­mo­że nam kon­tro­lo­wać za­cho­wa­nie.

Mam wra­że­nie, że kie­dyś było bar­dziej „po pro­stu”. Nie było tak dużo dostęp­nej wie­dzy, ale było wię­cej „dostęp­ne­go cza­su”. Moi ro­dzi­ce na pew­no mniej rozkmi­nia­li, a bar­dziej byli. Za­wsze gdy or­ga­ni­zu­je­my warsz­ta­ty dla ro­dzi­ców, za­sta­na­wiam się, czy nie le­piej by­ło­by te kil­ka go­dzin spę­dzić z dzieć­mi, za­miast za­sta­na­wiać się, jak spę­dzić kil­ka go­dzin z dzieć­mi.

8. My się zło­ścić nie lu­bi­my! (cz. 1.)

Pla­kat z ta­kim zda­niem wisi w szat­ni przed­szko­la, do któ­re­go cho­dzą moje dzie­ci. „My się zło­ścić nie lu­bi­my, być mą­dry­mi się uczy­my”. Lu­dzie!!! Po­mo­cy!!! Co z tą zło­ścią?

Złość – emo­cja, czy­li ener­gia po­ja­wia­ją­ca się w mo­men­cie, kie­dy ktoś albo coś sta­je nam na dro­dze do celu. Naj­kró­cej. Jak mi ko­leś za­jeż­dża dro­gę – złość. Jak tra­cę het­ma­na w sza­chach przez swo­ją nie­uwagę – złość. Jak szef bom­bar­du­je moje po­my­sły – złość. Tyle w te­ma­cie.

My się zło­ścić nie umie­my – na to się zgo­dzę. My się zło­ścić bo­imy – ow­szem. Bo­imy się, bo po­ku­tu­je nie­ko­rzyst­na ko­no­ta­cja zło­ści ze złem. „Jaki on jest? ZŁY!!!” mó­wi­my, pa­trząc na ry­su­nek twa­rzy ze zmarsz­czo­ny­mi brwia­mi i ścią­gnię­ty­mi usta­mi. Nie!!! Nie jest zły, TYL­KO roz­złosz­czo­ny. A jak jest roz­złosz­czo­ny, to pew­nie nie wie, jak się za­cho­wać, bo od przed­szko­la sły­szał: „My się zło­ścić nie lu­bi­my, być mą­dry­mi się uczy­my”. Zro­zu­miał więc, że mą­dry się nie zło­ści, że jak czu­je złość, to jest głu­pi. Mój sze­ścio­let­ni syn na py­ta­nie: „Co ro­bisz, jak się zło­ścisz?”, od­po­wie­dział: „Za­trzy­mu­ję złość”. Lu­dzie!!! Po­mo­cy!!!

Jak na­uczyć dziec­ko do­brze i mą­drze prze­ży­wać złość? Jak wy­cho­wać czło­wie­ka, któ­ry nie bę­dzie wy­pie­rał i tłu­mił swo­ich naj­bar­dziej na­tu­ral­nych od­ru­chów ży­cio­wych, któ­ry nie bę­dzie za­bi­jał ży­cia w so­bie?! Przede wszyst­kim, przez przy­kład. Dziec­ko musi wi­dzieć we mnie czło­wie­ka od­waż­ne­go, któ­ry pa­trzy w twarz sa­me­mu so­bie, któ­ry re­agu­je ade­kwat­nie do sy­tu­acji. Oczy­wi­ście waż­ne jest re­ago­wa­nie bez­piecz­ne, któ­re wy­ma­ga ćwi­cze­nia. Cały tzw. tre­ning kon­tro­li zło­ści, z któ­rym mo­że­my spo­tkać się na warsz­ta­tach psy­cho­lo­gicz­nych, stresz­cza się dla mnie w jed­nym zda­niu: ZY­SKAJ CZAS.

Emo­cje są jak ben­zy­na – wy­bu­cha­ją gwał­tow­nie, pło­ną bar­dzo in­ten­syw­nie, ale tak­że krót­ko. Pięk­nie po­wie­dział o tym kie­dyś mój dzie­wię­cio­let­ni pa­cjent z ze­spo­łem Asper­ge­ra, któ­ry miał kło­pot z agre­sją w szko­le: „Gdy­by to inne dziec­ko dało radę przede mną uciec, to ja bym go już nie ude­rzył, gdy­bym po chwi­li je do­go­nił”. Wy­star­czy do­słow­nie kil­ka se­kund, żeby kora mó­zgo­wa za­czę­ła od­zy­ski­wać kon­tro­lę nad re­ak­cja­mi. Jed­nak taką „nie­spiesz­ność” trze­ba ćwi­czyć, po­nie­waż je­ste­śmy od naj­młod­szych lat przy­zwy­cza­je­ni do tego, że w re­la­cjach mię­dzy­ludz­kich musi być jak w dy­na­micz­nym ra­diu – żad­nych przesto­jów, szyb­ka ri­po­sta, za­wsze ostat­nie sło­wo. W ta­kim śro­do­wi­sku wy­cho­wu­ją się na­sze dzie­ci – re­aguj szyb­ko, od razu, wy­graj, bo ina­czej prze­grasz. To nie­praw­da. Cza­sa­mi prze­gra­na ozna­cza wy­gra­ną.