Jednorożce - Barbora Hrínová - ebook

Jednorożce ebook

Barbora Hrínová

3,3

Opis

[O KSIĄŻCE]

Osiem opowiadań o inności i odkrywaniu własnej tożsamości. - Nawet to, co oryginalne i wyjątkowe może występować powszechnie - tak z queerowością opowiadań Barbory Hrínovej próbowali sobie radzić twórcy i twórczynie opisów wydawniczych. - Autorka "Jednorożców" nie spełnia oczekiwań dyktowanych wprost lub subtelnie sugerowanych przez przestrzeń kulturową, w której żyje. A jednak, potrafi precyzyjnie i trafnie odwzorować tę przestrzeń, niezależnie od tego, czy znajduje się ona w kawiarni, wiejskim domu, wynajętym mieszkaniu, czy oddziale psychiatrycznym, i niezależnie od tego, czy jesteśmy w Bratysławie, Tbilisi, czy na wsi we wschodniej Słowacji - pisano. - Ta książka jest introwertyczna, w najlepszym znaczeniu tego słowa - twierdzi słowacka poetka Mária Ferenčuhová.

„To, co często bywa niewidoczne i postrzegane jako marginalne lub gorsze, w książce Barbory Hrínovej Jednorożce znajduje się w centrum uwagi” – podkreślało jury słowackiej nagrody literackiej Anasoft Litera. „Hrínová pokazuje nam, że kruchość, przed którą zazwyczaj uciekamy, może być wartością. Wrażliwość w jej debiutanckich opowiadaniach nie jest przedstawiana jako synonim słabości, lecz podstawowy wyznacznik człowieczeństwa. Hrínová w przekonujący sposób pisze o inności, nie egzotyzując i nie wykorzystując jej, dzięki czemu możemy lepiej zrozumieć różne sposoby życia czy poszukiwania własnej tożsamości”.


Za każdym razem, gdy po maturze odwiedzała babcię na wsi, pytano ją o to samo: „Masz już chłopaka?”.

Kiedyś Tereza powiedziała Oskarowi od niechcenia:

— Wiesz, czasem mija cały dzień, tydzień, miesiąc, i ani razu nie pomyślę o tym, że brakuje mi drugiej osoby.

— Pod czymś takim sam bym się podpisał — odpowiedział Oskar.

Fragment opowiadania Jednorożce

Kiedy przed oczami Boniego mignęły tęczowe flagi, kolorowe fryzury i odważne gesty społeczności LGBT+, poczuł ukłucie niesprawiedliwości.

Kto będzie walczył o jego prawa? Brzydkiego mężczyzny z chorobą afektywną dwubiegunową?

Fragment opowiadania Chemia

Ze swojego pokoju wysłała Dance linki do artykułów o ludziach, którzy mieli trzydzieści, czterdzieści lat i nigdy się nie całowali, nie byli w związku i nie mieli żadnych doświadczeń seksualnych. Niektórym było z tego powodu przykro i zastanawiali się, what’s wrong with me, inni z dumą mówili o sobie, że są aseksualni. W każdym razie ludzi takich jak ona było więcej.

Wprawdzie nie w najbliższym otoczeniu Lujzy, ale World Wide Web dużo o nich wiedział.

Fragment opowiadania Nasza


Barbora Hrínová - pisarka, scenarzystka i pedagożka. Trzykrotna finalistka prestiżowego konkursu literackiego Poviedka (Opowiadanie). Autorka reportaży radiowych i scenarzystka seriali telewizyjnych. Pracuje jako adiunktka w pracowni scenopisarstwa na Wydziale Filmowo-Telewizyjnym Wyższej Szkoły Sztuk Scenicznych w Bratysławie. Za swój debiutancki zbiór opowiadań "Jednorożce" otrzymała nagrodę literacką Anasoft Litera 2021.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 246

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,3 (4 oceny)
0
1
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność



Kolekcje



Bar­bora Hrínová, Jed­no­rożce, prze­ło­żyła Olga Sta­wiń­ska, Kra­ków 2023
Co­py­ri­ght © 2020, by Bar­bora Hrínová Co­py­ri­ght © 2023, for the trans­la­tion by Olga Sta­wiń­ska Co­py­ri­ght © 2023, for this edi­tion by Wy­daw­nic­two Ha!art
Ori­gi­nal pu­bli­shed in Slo­vak lan­gu­age by Vy­da­va­te­ľstvo Aspekt.
This book was pu­bli­shed with a fi­nan­cial sup­port from SLO­LIA, Cen­tre for In­for­ma­tion on Li­te­ra­ture in Bra­ti­slava.
Re­dak­tor pro­wa­dzący • Piotr Ma­recki
Re­dak­cja • Ju­styna Ada­mus
Ko­rekta • Ma­ciej No­wacki
Pro­jekt okładki • Mi­cha­lina Jur­czyk
Pro­jekt ty­po­gra­ficzny • Mar­cin Her­nas
Skład i ła­ma­nie • By Mo­use www.by­mo­use.pl
Po­dzię­ko­wa­nia • Ra­fał Bu­ko­wicz
Wy­da­nie I
ISBN 978-83-66571-93-8
520. pu­bli­ka­cja wy­daw­nic­twa
Wy­daw­nic­two Ha!art ul. Ko­nar­skiego 35/8, 30-049 Kra­ków tel. 795 124 207wy­daw­nic­[email protected]
Wy­daw­nic­two Ha!art
@wy­daw­nic­two­ha­art
@wy­dha­art
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

SE­RIA PRZE­KŁA­DÓW pro­wa­dzona przez Alek­san­drę Ma­łecką i Pio­tra Ma­rec­kiego

· Na­pitki & li­te­ra­tura. An­to­lo­gia opo­wia­dań ho­len­der­skich i fla­mandz­kich, pod re­dak­cją Bar­bary Kalli i Bo­żeny Czar­nec­kiej, prze­ło­żyły z ję­zyka ni­der­landz­kiego Bar­bara Kalla, Bo­żena Czar­necka i Ewa Dy­na­ro­wicz

· Am­brose Bierce, Dia­bli dyk­cjo­narz, prze­ło­żył Ma­te­usz Ko­pacz

· An­thony Jo­seph, Afry­kań­skie ko­rze­nie UFO, prze­ło­żyła Te­resa Ty­szo­wiecka Blask!

· Ro­bert Bur­ton, Ana­to­mia me­lan­cho­lii, wy­brał i prze­ło­żył Mi­chał Ta­ba­czyń­ski

· Jean Ray, Mal­per­tuis, prze­ło­żył Ja­kub Po­lasz­czyk

· Niña We­ijers, Kon­se­kwen­cje, prze­ło­żyła Ja­dwiga Ję­dryas

· Ish­mael Reed, Mambo dżambo, prze­ło­żyła prze­ło­żyła Te­resa Ty­szo­wiecka blasK!

· Ka­ta­rína Kuc­be­lová, Cze­piec, prze­ło­żyła Ka­ta­rzyna Du­dzic-Gra­biń­ska

· Pe­ter Mar­kus, Bob albo męż­czy­zna na ło­dzi, prze­ło­żył Piotr Si­wecki

· An­to­lo­gia opo­wia­dań. Ru­ska kla­syka ze­sta­wił i prze­ło­żył Da­niel Maj­ling, prze­pi­sała We­ro­nika Go­gola

· Ka­thy Ac­ker, Krew i flaki w szkole śred­niej, prze­ło­żył An­drzej Woj­ta­sik

· Ju­dith Scha­lan­sky, Spis paru strat, prze­ło­żył Ka­mil Idzi­kow­ski

· Łeś Be­łej, Plan na­prawy Ukra­iny, prze­ło­żyli Alek­san­dra Brzuzy, Ma­ciej Pio­trow­ski, Zie­mo­wit Szcze­rek

· Ni­col Ho­ch­hol­cze­rová, Tego po­koju nie da się zjeść, prze­ło­żył Ra­fał Bu­ko­wicz

· Bar­bora Hrínová, Jed­no­rożce, prze­ło­żyła Olga Sta­wiń­ska

KO­LEJNE KSIĄŻKI W SE­RII

· Ice­berg Slim, Al­fons. Hi­sto­ria mo­jego ży­cia, prze­ło­żyła Te­resa Ty­szo­wiecka Blask!

· Ju­dith Scha­lan­sky, Szyja ży­rafy, prze­ło­żył Ka­mil Idzi­kow­ski

· Ger­trude Stein, Kru­che przy­ci­ski, prze­ło­żyła Te­resa Ty­szo­wiecka Blask!

· Alena Sa­bu­chová, Szep­tu­chy, prze­ło­żyła Olga Sta­wiń­ska

Moim ko­cha­nym ro­dzi­com i Jur­kowi

Po­wrót Sa­turna

Ro­mana robi so­bie li­sty. Pi­sze dłu­go­pi­sem na wy­rwa­nej z ze­szytu kartce w li­nie. Wczo­raj zro­biła ko­lejny spis – wi­dzia­łam kartkę, kiedy prze­cho­dzi­łam przez jej po­kój na bal­kon.

bi­let mie­sięczny

do­radca kre­dy­towy

Klára!!!

sąd re­jo­nowy dla Bra­ty­sławy III

mama – Skype

dro­ge­ria

kawa, cu­kier, her­bata

świeczki za­pa­chowe

Do­brze by­łoby, gdyby te­raz po­roz­ma­wiała na Sky­pie, żeby szybko od­ha­czyć mamę.

– O Boże, dziecko, kiedy u sie­bie po­sprzą­tasz?

– Nie mam czasu, ma­muś.

– Za­wsze się znaj­dzie chwilka, choćby w so­botę.

So­bota od za­wsze była u nich w domu dniem sprzą­ta­nia. Po­kój w tle za mamą wy­glą­dał czy­sto i schlud­nie. Na sza­fie po­nad trzy­dzie­sto­letni za­do­wo­lony anio­łek pod­pie­rał dłońmi por­ce­la­nowy pod­bró­dek.

– No jak się masz? Co sły­chać w pracy? Już ci za­pła­ciła?

Ro­mana nie od­po­wie­działa.

– Cier­pli­wo­ści, jesz­cze na­wet trzech mie­sięcy tam nie pra­cu­jesz. – W gło­sie mamy sły­chać było obawę.

– Nie­ważne. A jak ty się masz?

– Wszystko po sta­remu. Kręcę się po domu. Obej­rza­łam nowy od­ci­nek „Po­dró­żo­ma­nii”, o An­da­lu­zji. Co to za wspa­niały kraj!

– A nie chcia­ła­byś so­bie gdzieś po­je­chać na wy­cieczkę? Gdzie­kol­wiek – za­pro­po­no­wała Ro­mana.

– No prze­cież jeż­dżę – tłu­ma­czyła się mama. – Ju­tro jadę po­cią­giem do Ži­liny.

Prze­klęta Ži­lina. Od­kąd sio­strze uro­dziły się dzieci, mama cho­dziła tam jak do fa­bryki.

Ro­mana chciała ją gdzieś za­brać. Wy­cią­gnąć od ojca i obo­wiąz­ków. Choćby na czte­ro­dniową wy­cieczkę do Rzymu. Mama w końcu bę­dzie mo­gła się po­mo­dlić w Ba­zy­lice świę­tego Pio­tra. Ni­gdy tam nie była, znała ją tylko z te­le­wi­zyj­nych trans­mi­sji bło­go­sła­wień­stwa Urbi et Orbi.

Ich roz­mowa nie trwała dłu­żej niż wy­pa­le­nie przeze mnie pa­pie­rosa na bal­ko­nie.

– Idę do Kláry! – krzyk­nęła do mnie Ro­mana, a po chwili usły­sza­łam, jak trza­snęły drzwi wej­ściowe. Z fo­tela znik­nęły spodnie do jazdy kon­nej.

Z przy­stanku au­to­bu­so­wego do stajni był jesz­cze ki­lo­metr pod górę za­ku­rzoną drogą. Ro­mana nie po­ja­wiła się tam od dwóch ty­go­dni. Miała wy­rzuty su­mie­nia. Klára może się na nią zło­ścić. Może nie wy­su­nąć ra­do­śnie łba z boksu tuż po tym, jak wy­czuje jej za­pach. Może spoj­rzeć na nią ura­żo­nym wzro­kiem – że to już nie to, co daw­niej, kiedy Ro­mana pra­co­wała u Dok­tora i od­wie­dzała ją co­dzien­nie, w naj­gor­szym ra­zie raz na dwa dni. Ale Klára nie pa­mię­tała ta­kich rze­czy, a przede wszyst­kim nie ba­wiła się w po­rów­na­nia. Prze­żyła już gor­sze rze­czy.

Ro­mana pod­su­nęła kla­czy pod pysk jabłko. Cie­pły, wil­gotny ję­zyk Kláry ob­li­zał dłoń ko­biety. Chwilę póź­niej Ro­mana wy­pro­wa­dziła klacz przed stad­ninę. Przed jazdą mu­siała zwie­rzę wy­cze­sać, umyć i osio­dłać. Kiedy je szczot­ko­wała, z sier­ści wzbił się w po­wie­trze kurz.

Z du­żego je­epa, który pod­je­chał przed stad­ninę, wy­siadł kie­row­nik ośrodka. Skie­ro­wał kroki w stronę Ro­many.

– Dzień do­bry. Nie do­sta­łem od pani opłaty za ostatni mie­siąc. Może fak­tura nie przy­szła – na­po­mknął. – Prąd po­dro­żał. Za każdy boks bę­dzie te­raz do­dat­kowo pięt­na­ście euro.

Ro­ma­nie zro­biło się wstyd z po­wodu wy­so­ko­ści usta­lo­nego wcze­śniej li­mitu prze­le­wów na swoim kon­cie. Nie są­dziła, że koszt sied­miu me­trów kwa­dra­to­wych wy­ście­lo­nych słomą może kie­dy­kol­wiek prze­kro­czyć sumę dwu­stu euro.

– Oczy­wi­ście. Za­płacę, prze­pra­szam za opóź­nie­nie.

Ko­bieta pró­bo­wała wsko­czyć na sio­dło, ale wzięła za słaby za­mach. Mu­siała od­bić się od ziemi po­now­nie. Gdy w końcu się udało, koń ru­szył stę­pem w kółko po wy­zna­czo­nym to­rze ujeż­dżalni. Po chwili Ro­mana do­ci­snęła łydkę moc­niej i Klára po­bie­gła kłu­sem. Prze­sko­czyły przez ni­ski płot i wje­chały na le­śną ścieżkę. Cwa­łem mi­jały pnie drzew.

Ro­mana tego wła­śnie po­trze­bo­wała.

***

Wpa­dła do sklepu po kawę, cu­kier i her­batę, do ko­szyka do­rzu­ciła też świece. Chciała je ku­pić w ja­kimś pach­ną­cym skle­pie orien­tal­nym, ale te z Kau­flandu też mogą być. Ro­mana zer­k­nęła na te­le­fon, żeby spraw­dzić, czy Vanda na­pi­sała, że już je­dzie. Po­winna była skoń­czyć pracę na re­cep­cji o ósmej, chyba że aku­rat za­ga­dała się z ja­kąś tu­rystką. W ho­stelu ma kon­takt z ró­wie­śnicz­kami z ca­łego świata.

W ko­lejce do kasy Ro­mana za­sta­na­wiała się, czy nie jest dla Vandy tro­chę za stara. Dziew­czyna mu­siała już za­uwa­żyć zmarszczki, które ona sama ob­ser­wo­wała na swo­jej twa­rzy od dwu­dzie­stego siód­mego roku ży­cia, a które te­raz, w wieku trzy­dzie­stu dwóch lat, są już cał­kiem wi­doczne. Wo­kół oczu za­częły po­ja­wiać się ku­rze łapki, zwłasz­cza kiedy Ro­mana się śmiała. Mo­głaby się już w ogóle nie uśmie­chać, zresztą i tak nie miała do tego wielu po­wo­dów. Do­brze, że lu­stro w ła­zience było dla niej ta­kie ła­skawe. Pęk­nięte i po­kryte co­raz ciem­niej­szą war­stwą ku­rzu. Na­prawdę po­winna je umyć. Albo po­pro­sić o to swoją współ­lo­ka­torkę, która i tak ca­łymi dniami cho­dzi tylko po miesz­ka­niu w dre­sie.

***

Ro­mana pró­bo­wała wy­szo­ro­wać starą wannę. Vanda za­ży­czyła so­bie wspól­nej ką­pieli. Być może li­czyła na to, że Ro­mana zmieni dla niej ła­zien­kowy skan­sen w praw­dziwe cen­trum spa. Może gdyby zga­siły świa­tło i zo­sta­wiły tylko pło­nące świeczki na brze­gach wanny, nie by­łoby tak źle.

Przy­szedł SMS. Dziew­czyna pew­nie stoi już pod drzwiami.

Ale nie, to wia­do­mość od Kri­stíny – sze­fo­wej, która chce, żeby zwra­cać się do niej Kira.

Hejka, to pilne!! Ten roz­wód Ivana trzeba skoń­czyć do ju­tra. Prze­czy­tać, za­na­li­zo­wać i przy­go­to­wać umowy. Wy­star­czą wstępne wer­sje. Mu­szę mieć to rano na ma­ilu. Za­po­mnia­łam, że to na już. Mo­żesz się tym za­jąć? Dzięki wiel­kie!

Ro­mana za­sty­gła z za­pa­loną świecą w ręce. Nie, to się nie dzieje. Te­raz. O dwu­dzie­stej pierw­szej trzy­dzie­ści. Do­ku­menty roz­wo­dowe miały pięć­dzie­siąt stron. Ana­liza zaj­mie jej dwie, trzy go­dziny, a pierw­szy szkic umowy skoń­czy pew­nie do­piero przed świ­tem. Ro­mana miała ochotę wrzu­cić ko­mórkę do czę­ściowo wy­peł­nio­nej wodą wanny. Drżącą ręką odło­żyła te­le­fon na pralkę. Wy­szła z ła­zienki i za­pu­kała do mo­jego po­koju.

– Idziesz na bal­kon?

Wsta­łam od mo­ni­tora. Już i tak chcia­łam iść za­pa­lić.

Usia­dłam na wy­tar­tym krze­śle, a Ro­mana na sto­sie opon, które zo­stały tu po po­przed­nim wy­naj­mu­ją­cym. Wró­ciła się jesz­cze po kawę, po­rządną sie­kierę-za­le­wajkę.

– Zwal­niam się. Se­rio, to nie jest nor­malne. Nie je­stem jej nie­wol­nicą. – Ro­mana po­pa­trzyła z de­ter­mi­na­cją w ciem­ność roz­rze­dzoną punk­to­wym świa­tłem ulicz­nych la­tarni. Z pro­filu wy­glą­dała jak grecki bóg, któ­rego piętą achil­le­sową był jego wła­sny lęk.

– BTW, staj­nia po­dro­żała. Mogę się za­ło­żyć, że za­raz nam wła­ści­ciel też pod­nie­sie czynsz. Je­stem tu ostatni rok, przy­się­gam – po­wie­działa zde­ner­wo­wana i odło­żyła fi­li­żankę na roz­chy­bo­tany sto­lik mię­dzy nami.

Usły­sza­ły­śmy dzwo­nek do drzwi. Ro­mana po­szła otwo­rzyć. Zro­bi­łam Van­dzie miej­sce na bal­ko­nie. Po chwili mi­nęła mnie dwu­dzie­stocz­te­ro­let­nia dziew­czyna. Miała ko­szulkę z na­pi­sem: Lu­dziom od­pier­dala. Tur­ku­sowe włosy za­kry­wały po­łowę twa­rzy. Przy­wi­tała się ze mną od nie­chce­nia, jak za­wsze.

– Ku­pi­łam la­wen­dową sól do ką­pieli. – Vanda po­ca­ło­wała Ro­manę i wy­cią­gnęła po­jem­ni­czek.

– Prze­pra­szam cię, ko­cha­nie. Mo­żesz się wy­ką­pać sama. Ja mu­szę pra­co­wać.

– Se­rio? Znowu? – Vanda od razu strze­liła fo­cha.

– To wy­szło do­piero te­raz. Do­wie­dzia­łam się pięt­na­ście mi­nut temu.

– A ona sły­szała o czymś ta­kim jak dzień ro­bo­czy? – spy­tała ostro dziew­czyna.

– Po­patrz na swoją ko­szulkę. Wiele ci wy­ja­śni – od­cięła się Ro­mana.

***

Kiedy w nocy po­szłam do to­a­lety, w po­koju obok jesz­cze się świe­ciło. Drzwi nie za­my­kają się do końca. Klamki są wy­ro­bione. Bez względu na to, jak mocno do­ci­śnie się drzwi, i tak za­wsze się uchylą.

– Kiedy ku­pisz so­bie auto? – usły­sza­łam głos Vandy.

– Mo­żesz być ci­cho? Pró­buję się skon­cen­tro­wać.

– Można wziąć w le­asing. Mo­gły­by­śmy so­bie w le­cie zro­bić road trip po Nor­we­gii.

– Weź so­bie ja­kąś książkę albo idź spać. Mo­żesz zga­sić, wy­star­czy mi świa­tło z mo­ni­tora.

– My­śla­łam, że ko­nia ku­pują so­bie lu­dzie, któ­rzy już mają dwa auta w ga­rażu.

Ko­chały się do­piero nad ra­nem. Sma­ro­wa­łam chleb ma­słem i sły­sza­łam ich stłu­mione wes­tchnie­nia. Przez chwilę na­słu­chi­wa­łam, ale póź­niej włą­czy­łam ra­dio.

O ósmej trzy­dzie­ści wy­szły z miesz­ka­nia. Ulica przed na­szym do­mem pnie się w górę, a po­tem skręca w lewo. Ro­mana, lekko po­chy­lona, sta­wiała dłu­gie kroki. Vanda mu­siała się sta­rać, aby zrów­nać się z part­nerką. Dziew­czy­nie bra­ko­wało de­ter­mi­na­cji, była bar­dziej roz­ko­ja­rzona. Spra­wiała wra­że­nie, że za­raz się za­trzyma i ru­szy w prze­ciwną stronę. W sza­rych płasz­czach i z płó­cien­nymi tor­bami za­wie­szo­nymi przez ra­mię wy­glą­dały, jakby je­chały na ja­kiś fe­sti­wal mu­zyczny. Od­wró­ci­łam wzrok od okna i włą­czy­łam lap­topa.

***

Stały w za­tło­czo­nym au­to­bu­sie. Był tak prze­peł­niony ludźmi, że ciała part­ne­rek sty­kały się, ale Vanda ce­lowo od­wró­ciła wzrok. W uszach miała słu­chawki. Mo­głaby wyjść z miesz­ka­nia go­dzinę póź­niej, w au­to­bu­sie by­łoby o po­łowę mniej pa­sa­że­rów. Spo­koj­nie zdą­ży­łaby na wy­kład o ma­lar­stwie an­tycz­nym na Wy­dziale Kul­tu­ro­znaw­stwa.

Ro­mana miała wra­że­nie, że stop­niowo roz­cza­ro­wuje dziew­czynę. Trzeba było nie mó­wić od razu na pierw­szym spo­tka­niu, że ma ko­nia. Nie spo­dzie­wała się jed­nak, że Vanda wy­ro­biła so­bie o niej tak ste­reo­ty­powe zda­nie: praw­niczka, którą stać na wła­snego ko­nia, na pewno ma sa­mo­chód w pry­wat­nym ga­rażu i po­może swo­jej mło­dej part­nerce ru­szyć do przodu. Na przy­kład po­zna ją z kimś, a ten ktoś z ko­lei z dy­rek­to­rem Mu­zeum Gug­gen­he­ima, gdzie Vanda pew­nie wi­dzi się za pięć lat w roli ku­ra­torki. To wpraw­dzie bar­dzo mało praw­do­po­dobne, ale w jej przy­padku nie cał­kiem nie­moż­liwe. Taka była pod­sta­wowa róż­nica mię­dzy nimi. Coś po­mię­dzy obie­cu­ją­cym po­ten­cja­łem a szarą rze­czy­wi­sto­ścią, która opla­tała Ro­manę tak cia­sno, że nie mo­gła się z niej wy­rwać.

***

Kira sie­działa przed lap­to­pem i prze­glą­dała ma­te­riały, które Ro­mana wy­słała jej o czwar­tej rano.

– Masz tu kilka li­te­ró­wek – za­uwa­żyła – ale poza tym good job!

To chyba był kom­ple­ment, a w związku z tym oka­zja do za­da­nia trud­niej­szych py­tań. Na przy­kład o pod­wyżkę. Ale Ro­mana bała się o to spy­tać. Chciała się tylko do­wie­dzieć, kiedy Kri­stína za­płaci jej to, co już się na­le­żało. Za skoń­czone pro­jekty, które Ro­mana ro­biła po go­dzi­nach. Brak snu tę­pił jej cier­pli­wość.

Kri­stína zro­biła minę nie­wi­niątka.

– Od razu, ko­chana. Od razu, jak tylko klienci za­płacą mnie.

– Już dawno po­winni to zro­bić. Upły­nęły wszyst­kie ter­miny w umo­wach.

– Nie jest im te­raz ła­two, uwierz mi. Rę­czę za nich, że za­płacą.

– A mo­gła­byś się im, pro­szę, przy­po­mnieć? Przy­naj­mniej tym trzem. – Po­dała sze­fo­wej li­stę na­zwisk na po­ma­rań­czo­wej kar­teczce, która od mie­siąca wi­siała przy­le­piona do mo­ni­tora. Naj­chęt­niej Ro­mana za­dzwo­ni­łaby do nich oso­bi­ście.

Ku­rucz

Ho­rváth

Sy­na­ková

Kira skrzy­wiła się, jakby do kan­ce­la­rii wpadł ja­kiś owad i po­psuł jej przy­jemny po­ra­nek. Przy­szła tu z luk­su­so­wego apar­ta­mentu w cen­trum mia­sta. Na­wet za­pro­siła tam kie­dyś Ro­manę, gdy jesz­cze ra­zem stu­dio­wały. Szcze­gól­nie za­pa­dały w pa­mięć ma­te­race z koń­skiego wło­sia.

– Do­sta­łaś wy­płatę? Do­sta­łaś. Dwu­na­stego, je­śli do­brze wi­dzę.

To prawda. Ta marna pod­stawa za­warta w umo­wie. Tylko dla tego nie warto było zmie­niać pracy. Kri­stína mó­wiła, że ma godną za­ufa­nia klien­telę. Że roz­wo­dzi na­wet ce­le­bry­tów. Ale od­kąd Ro­mana za­częła tu pra­co­wać, żadna z tych osób, o któ­rych bru­ko­wiec „Nový Čas” pi­sał, że się roz­wo­dzi, nie przy­szła do Kri­stíny. Przy­cho­dzili tylko przy­ja­ciele i zna­jomi jej chło­paka. To on za­ra­biał praw­dziwe pie­nią­dze. Pro­du­ko­wał pompy fil­tru­jące do ba­se­nów. Miały wzię­cie na­wet w Taj­lan­dii i w Chi­nach.

– Za­ła­twimy to do końca ty­go­dnia. Zgoda? – Ro­mana się nie pod­da­wała.

– Ja­sne – po­wie­działa Kri­stína i wstała od biurka. – Te­raz mu­szę ucie­kać. Mam spo­tka­nie na mie­ście. Może bę­dziemy mieć no­wego klienta.

Zdjęła z wie­szaka ma­ry­narkę i ru­szyła do wyj­ścia. Ro­mana za­częła po­dej­rze­wać, że Kri­stína idzie do ko­sme­tyczki.

Przy­glą­dała się jej dłu­gim, szczu­płym no­gom, które wła­śnie opusz­czały kan­ce­la­rię. Blon­dynki jak z pla­ka­tów ni­gdy się Ro­ma­nie nie po­do­bały. „Piękno to skom­pli­ko­wana sprawa” – przy­po­mniała so­bie słowa Kiry jesz­cze z cza­sów miesz­ka­nia w aka­de­miku. „Trzeba o nie dbać i je po­mna­żać”. Ro­mana miała wra­że­nie, że sze­fowa tę firmę też trak­tuje jak modny do­da­tek, który do­stała od chło­paka na uro­dziny. Żeby nie było – skoro już zdo­była ten dy­plom ukoń­cze­nia stu­diów praw­ni­czych.

O szó­stej po po­łu­dniu Ro­mana miała jesz­cze dużo pa­pier­ko­wej ro­boty przed sobą, ale nie chciała już trzeci raz prze­kła­dać spo­tka­nia z do­radcą kre­dy­to­wym. Za­mknęła kan­ce­la­rię i udała się w umó­wione miej­sce. Mar­twiła się tym, jak eks­pert oce­nił jej ze­szło­roczne do­chody.

Kiedy wró­ciła do miesz­ka­nia, z obu­rze­niem rzu­ciła ana­lizy na ku­chenny stół.

– Mogę so­bie za­cząć szu­kać ja­kiejś ka­wa­lerki.

– Słu­cham?

– Da­dzą mi kre­dyt naj­wy­żej na sześć­dzie­siąt ty­sięcy. Z mo­imi oszczęd­no­ściami bę­dzie mnie stać na ka­wa­lerkę gdzieś na wy­gwiz­do­wie.

– To wcale nie musi być ta­kie złe. Ja bym w to szła. – Pró­bo­wa­łam ją uspo­koić.

Wska­zała na mnie pal­cem. Zdzi­wi­łam się, że w ręce nie miała noża.

– Gdy­bym stu­dio­wała sztukę, po­go­dzi­ła­bym się z tym, że będę żyć gdzieś na obrze­żach mia­sta. Ale ja skoń­czy­łam prak­tyczny kie­ru­nek! – Za­trza­snęła za sobą drzwi do po­koju.

Za­sta­na­wia­łam się, czyj to był po­mysł z tym prak­tycz­nym kie­run­kiem stu­diów. Czy zmu­sili ją do tego ro­dzice, czy może lewa pół­kula mó­zgu, która w wieku osiem­na­stu lat naj­wi­docz­niej do­szła do głosu. Do dzie­więt­na­stego roku ży­cia Ro­mana pi­sała wier­sze. Do­stała na­wet drugą na­grodę w kon­kur­sie po­etyc­kim Skrzy­dła Ivana Lau­číka.

Ostat­nio po­wie­działa mi na bal­ko­nie:

– Klára jest dla mnie jak róża dla Ma­łego Księ­cia. Wiem, że ona gdzieś tam jest i ja się mu­szę nią opie­ko­wać. To mnie trzyma przy ży­ciu.

Wie­czo­rem ja­dły­śmy ko­la­cję w kuchni, każda swoją owsiankę.

– Swoją drogą, to miesz­ka­nie da­łoby się ład­nie wy­re­mon­to­wać. – Ro­mana ro­zej­rzała się łap­czy­wie po kuchni. – Gdyby było moje.

***

Pró­bo­wa­łam do­wie­dzieć się cze­goś o sy­tu­acji Ro­many z In­ter­netu. W tym wieku mu­siała mieć już za sobą modny te­raz kry­zys ćwierć­wie­cza. Na kry­zys wieku śred­niego jesz­cze miała czas. Na pod­sta­wie wpro­wa­dzo­nych słów wy­szu­ki­warka po­le­ciła mi stronę www.astro­go­raczka.sk.

Zna­la­złam tam cał­kiem trafną dia­gnozę.

Naj­póź­niej tuż po trzy­dzie­stce do­cho­dzi do po­waż­nej zmiany w ludz­kiej psy­chice. Na­wet naj­więk­szy ma­rzy­ciel od­czuwa po­trzebę za­pusz­cze­nia ko­rzeni w twar­dej rze­czy­wi­sto­ści. Spo­wo­do­wane jest to po­wro­tem Sa­turna do po­zy­cji wyj­ścio­wej z dnia na­szych uro­dzin...

***

Ro­mana wciąż nie mo­gła zro­zu­mieć, dla­czego pra­co­wała dla Dok­tora aż sześć lat. Jego klien­tami były wal­czące z dłu­gami oraz de­we­lo­perką schro­ni­ska, cen­tra po­mocy bez­dom­nym i oso­bom z nie­peł­no­spraw­no­ściami. I jesz­cze or­ga­ni­za­cje pro­zwie­rzęce.

Jedna z ak­ty­wi­stek wpa­dła na trop nie­le­gal­nego han­dlu końmi. Prze­trzy­my­wane w pa­skud­nych wa­run­kach zwie­rzęta miały być wy­wie­zione do rzeźni w Pol­sce. Dok­tor po­ży­czył Ro­ma­nie swo­jego SUV-a i wy­słał ją tam, żeby zro­biła do­ku­men­ta­cję.

Kiedy jedna z kla­czy spoj­rzała na nią swoim za­ro­pia­łym okiem, Ro­mana wie­działa już, że wy­gra tę sprawę i że zwie­rzę otrzyma wła­sne imię. Na­dal uśmie­chała się na wspo­mnie­nie or­ga­ni­zo­wa­nia trans­portu Kláry z wio­ski pod My­javą do Bra­ty­sławy. Stara przy­czepka do prze­wozu koni tłu­kła się wśród sa­mo­cho­dów na au­to­stra­dzie, a Ro­ma­nie ro­biło się cie­pło na sercu. Może dla­tego tyle tam wy­trzy­mała.

Były też inne plusy. Dok­tor wy­da­wał po­le­ce­nia ze swo­jego biura, które, w od­róż­nie­niu od skrzynki ma­ilo­wej, za­my­kało się o pią­tej. Ro­mana mo­gła się od­da­wać swo­jej neu­ra­ste­nii, cho­dzić na spo­tka­nia li­te­rac­kie i wer­ni­saże. Na jed­nym z nich po­znała Vandę, która ser­wo­wała tam ape­ri­tify. Za­częły roz­ma­wiać przed na­stro­jo­wym ob­ra­zem Ed­munda Gwerka. Wciąż pa­mię­tała to dzieło – Je­sień na Sit­nie.

Dok­tor sta­no­wił gwa­ran­cję po­sia­da­nia pry­wat­nego ży­cia. Po­tra­fił też po­chwa­lić: „Pani Ro­mano, pani daje z sie­bie wszystko. Już pa­nią wi­dzę w Eu­ro­pej­skim Try­bu­nale Praw Czło­wieka w Stras­burgu”.

Nie­stety, pła­cił wciąż tyle samo. Po od­by­ciu prak­tyk mu­siała się z nim po­że­gnać.

***

żel pod prysz­nic, szam­pon

pa­sek

obej­rzeć miesz­ka­nie – Púcho­vská

ba­da­nie krwi – umó­wić się na ter­min

Klára!!!

ubez­pie­cze­nie

ża­rówki – ła­zienka

Na sche­ma­cie li­nii tram­wa­jo­wych Púcho­vská była ostat­nim przy­stan­kiem przed pę­tlą.

Ro­mana roz­glą­dała się po wą­skim ko­ry­ta­rzu. Stali stło­czeni ra­zem: ona, agent nie­ru­cho­mo­ści i Vanda. Ro­mana wzięła dziew­czynę ze sobą, żeby jej do­ra­dzała. Kie­dyś tu ra­zem za­miesz­kają.

We­szli do je­dy­nego po­koju. W rogu aneks ku­chenny, po­środku wiel­kie, mał­żeń­skie łóżko. W ce­nie miesz­ka­nia.

Przez krótką chwilę Ro­mana wi­działa w nim Zu­zanę. Zu­zanę o brą­zo­wych wło­sach, która ukrad­kiem pusz­czała jej oczko: „Ku­pimy so­bie coś lep­szego, z eko­ce­gły, kilka mi­nut od cen­trum”.

Był taki czas, kiedy Ro­mana wy­obra­żała so­bie, że będą miały na drzwiach wspólną ta­bliczkę z na­zwi­skami. Olšo­vská, Ko­váčová, to my tu miesz­kamy. Ra­zem ana­li­zo­wały pa­ra­grafy i de­ba­to­wały nad tek­stami Fra­nço­ise Sa­gan. Aż do kon­certu, na któ­rym Zu­zana w dziwny spo­sób wy­jęła rękę z jej dłoni. Ro­mana sta­rała się nie my­śleć o tym, że Vanda jest w naj­lep­szym ra­zie tylko na­miastką.

Pod­czas oglą­da­nia me­bli ku­chen­nych ko­bieta za­uwa­żyła, że part­nerka bez­czel­nie dmu­cha ba­lony z gumy do żu­cia. Po­kój był mały, z wi­do­kiem na po­bli­skie bloki. Ale naj­waż­niej­sze, że miał bal­kon. Nie­spo­dzie­wa­nie prze­stronny.

– Patrz, tu by się na­wet Klára zmie­ściła – za­żar­to­wała Ro­mana. – Mo­gła­bym zre­zy­gno­wać z opła­ca­nia stajni w zoo.

Na mo­ment czuła się tak wolna jak ta ru­do­włosa dziew­czynka z ksią­żek dla dzieci. W dzie­ciń­stwie Ro­mana zmu­szała mamę do czy­ta­nia jej tego na okrą­gło: uwiel­biała ko­nia na bal­ko­nie i skrzy­nię z du­ka­tami na sza­fie.

– Na­prawdę chcesz być jak Pippi? – Vanda prze­wró­ciła oczami. – Skoro nie masz auta, to roz­wią­za­niem by­łoby miesz­ka­nie w cen­trum – do­dała jesz­cze, kiedy scho­dziły po scho­dach.

Ro­mana miała ochotę ją po­wie­sić. Na tym pa­sku, któ­rego jesz­cze nie zdą­żyła ku­pić. Ale za­miast tego za­pro­po­no­wała, żeby prze­szły się do zoo.

***

Wsko­czyła na sio­dło, wy­pchnęła klatkę pier­siową do przodu i przy­jęła pra­wi­dłową po­stawę. Klacz przy­spie­szyła i prze­szła w ga­lop. Na­brała pręd­ko­ści, po czym prze­sko­czyła przez płot. Ro­mana wi­działa, że Vanda zro­biła jej zdję­cie. Taka się wła­śnie dziew­czy­nie po­do­bała. Zde­cy­do­wana, na ko­niu, zdolna wy­grać każdą wojnę – Ro­mana d’Arc.

Na­gle Klára sta­nęła dęba i cof­nęła się, rżąc. Ro­mana prze­chy­liła się na jedną stronę. Stra­ciła rów­no­wagę i spa­dła na zie­mię. Le­żała na za­ku­rzo­nej dro­dze, czu­jąc tępy ból w krzyżu. Prze­stra­szona Vanda pod­bie­gła do niej.

– Je­steś cała?

– Je­stem, je­stem. – Ro­mana nie czuła się po­waż­nie ranna. Dużo bar­dziej za­bo­lało ją upo­ko­rze­nie, któ­rego do­znała.

Vanda po­mo­gła Ro­ma­nie wstać. Po­woli, krok po kroku, wra­cały do stad­niny. Na szczę­ście Klára nie od­bie­gła da­leko. Szła przed nimi, jed­nak co kilka me­trów wy­da­wała z sie­bie bo­le­sne rże­nie.

– Zła­pała silną kolkę – oznaj­miła póź­niej pra­cow­niczka stajni w za­bło­co­nych bu­tach, pod­cho­dząc do cze­ka­ją­cych ko­biet. – Kiedy nie jeź­dzi z nią pani re­gu­lar­nie, za­czy­nają się pro­blemy z je­li­tami. We­te­ry­narz do­pa­trzył się też stanu za­pal­nego w łydce. Do­stała za­strzyk. Pro­szę za mną, le­karz zo­sta­wił dla pani ra­chu­nek.

Osiem­dzie­siąt euro. Ro­mana spoj­rzała na pa­ra­gon, który wła­śnie otrzy­mała, i od razu zmięła go w dłoni. W port­felu miała tylko po­łowę tej sumy.

– Zro­bię prze­lew na konto – po­wie­działa ugo­dowo i ku­le­jąc, opu­ściła stad­ninę oparta o Vandę.

***

Ro­mana le­żała na łóżku, a Vanda sma­ro­wała jej plecy ma­ścią, którą ku­piła w ap­tece.

– Chcesz ja­kieś ziółka?

– Wo­la­ła­bym kawę – od­po­wie­działa Ro­mana.

– Chcesz te­raz pra­co­wać? Nie ma mowy.

Vanda po­tra­fiła być opie­kuń­cza, je­śli sy­tu­acja tego wy­ma­gała. Ro­mana pa­trzyła na nią zero-je­dyn­kowo: kie­ru­jąc się rolą, którą każda z nich ma do ode­gra­nia. „Nie jest ła­two mieć młod­szą part­nerkę” – stwier­dziła w my­ślach, po czym i tak za­brała się do pracy. W skrzynce ma­ilo­wej miała trzy za­da­nia od Kiry. Kiedy spró­bo­wała usiąść, po­czuła bo­le­sne ukłu­cie w krzyżu.

Wtedy przy­szedł SMS od matki.

Co ro­bisz? Zdzwo­nimy się na Sky­pie? Cią­gle je­stem w Ži­li­nie, bliź­niaki za­cho­ro­wały. Evka też by cię chciała zo­ba­czyć...

Ro­mana z nie­chę­cią od­su­nęła ko­mórkę na bok. Vanda przy­nio­sła kawę i prze­pro­siła – musi ucie­kać na re­cep­cję, ma nocną zmianę w ho­stelu.

We­szłam do po­koju aku­rat w chwili, w któ­rej ca­ło­wały się na po­że­gna­nie.

Za­mknę­łam drzwi bal­ko­nowe z ze­wnątrz, żeby do po­koju nie wkradł się chłód i dym, ale po chwili Ro­mana za­pu­kała w szybę. Za­wi­nięta w koc oparła się o ścianę i ode­zwała ze zło­ścią:

– Mam roz­ma­wiać z mamą na Sky­pie? Boję się, że pusz­czą mi nerwy.

– A co jej chcesz po­wie­dzieć?

– Że to nie­spra­wie­dliwe. Dla wnu­ków wy­pruwa so­bie żyły, ale o Klárze w ogóle nie pa­mięta. Nie do­kłada się do ni­czego, w ogóle się o nią nie trosz­czy.

– Aha – stwier­dzi­łam ze śmie­chem. – A jakby się miała o nią trosz­czyć?

– Je­śli nie fi­nan­sowo, to mo­głaby cho­ciaż cza­sem ją od­wie­dzić. Mo­głaby spać u mnie. Mo­głaby koło niej po­ro­bić i po­cho­dzić z nią na uwią­zie. Po­ra­dzi­łaby so­bie z tym bez pro­blemu.

Kiw­nę­łam głową z roz­ba­wie­niem.

– Z czego się śmie­jesz? Prze­cież Klára jest dla mnie jak dziecko. Mama do­brze wie, że in­nego mieć nie będę.

Osła­biony Samko po­ma­chał do ka­mery. Miał trzy­dzie­ści osiem i pół stop­nia go­rączki. Mama Ro­many wy­sie­działa już z nim swoje rano, u le­karki.

– Ro­manko, a ty przy­pad­kiem też nie masz go­rączki? – spy­tała matka, gdy Ro­mana przed­sta­wiła jej swój po­mysł.

– Nie. Mó­wię zu­peł­nie po­waż­nie.

– Wiesz, że mam tylko jedną eme­ry­turę.

Ale na­dal ja­kimś cu­dem uda­wało się jej po­dzie­lić tę eme­ry­turę mię­dzy sze­ścioro swo­ich wnu­cząt.

– Klára to też czło­nek ro­dziny. Nic by się nie stało, gdy­byś ją od­wie­dziła od czasu do czasu.

– Może, gdyby to był pie­sek – za­sta­na­wiała się gło­śno mama – ale...

– Ale?

– Mu­sia­łaś so­bie wziąć ko­nia?

„Nie mu­sia­łam”, po­my­ślała Ro­mana. Mo­głaby jej wy­star­czyć rybka akwa­riowa. Samko za­czął pła­kać. Do po­koju na­tych­miast we­szła sio­stra, wzięła go na ręce i bez wa­ha­nia włą­czyła się do roz­mowy:

– Wie­cie, ja­kie by­łoby naj­lep­sze roz­wią­za­nie? Po­zbyć się tej ko­były. Wiesz, ile Ro­mana płaci za staj­nię?

– Ile?! – Mama str­wo­żyła się pre­wen­cyj­nie.

– Dwie­ście euro mie­sięcz­nie – od­po­wie­działa Eva. Opie­kuń­cza i wszyst­ko­wie­dząca sio­stra.

– Je­zus Ma­ria, Ro­manko! – Matka za­ła­mała ręce. – To jest straszne. Evka ma ra­cję. Dwie­ście euro. Prze­cież to jedna rata kre­dytu na miesz­ka­nie.

***

Mimo że Ro­mana nie wy­ko­nała noc­nych za­dań, Kira była rano w po­dej­rza­nie do­brym na­stroju. Oznaj­miła, że w przy­szłym ty­go­dniu leci do Du­baju.

– Mamy tam ja­kie­goś klienta? – Ro­mana pró­bo­wała mieć choć raz po­zy­tywne po­dej­ście. Wy­obra­ziła so­bie bo­ga­tego arab­skiego szejka, który z po­mocą ich firmy chce roz­wieść się ze swo­imi czte­rema żo­nami.

– Nie, Erik ma tam ja­kieś sprawy biz­ne­sowe. No a ja w Du­baju jesz­cze nie by­łam, więc tak. – Kira omal nie kla­snęła w ręce.

Ro­mana zer­k­nęła w ka­len­darz na na­stępny ty­dzień. Wszyst­kie okienka były za­peł­nione.

– Je­steś pewna, że to do­bry mo­ment?

– Ni­gdy nie było lep­szego. Wiem, że so­bie po­ra­dzisz – stwier­dziła Kri­stína.

– Wy­zysk! Zwol­nię się! Jak tylko wróci, bę­dzie mieć wy­po­wie­dze­nie na biurku – ogło­siła Ro­mana, gdy tylko za­mknęła za sobą drzwi do miesz­ka­nia.

Spraw­dziła, jaka jest po­goda w Zjed­no­czo­nych Emi­ra­tach Arab­skich. To pierw­sza rzecz, którą zro­biła w po­nie­dzia­łek, pierw­szego dnia sama w biu­rze.

W Du­baju było trzy­dzie­ści pięć stopni. W Bra­ty­sła­wie le­dwo sie­dem­na­ście. Na prze­ło­mie paź­dzier­nika i li­sto­pada już się za­czy­nało ochła­dzać. Ro­mana pod­nio­sła tem­pe­ra­turę na grzej­niku o dwa stop­nie. Nie bę­dzie prze­cież mar­z­nąć, kiedy Kira wy­grzewa się w tro­pi­kach. Ro­mana po­sta­no­wiła, że da so­bie radę. Wy­ko­rzy­sta każdą chwilę, żeby pod ko­niec ty­go­dnia można było wy­kre­ślić po­zy­cje z li­sty.

spo­tka­nie – Ka­mil Gre­guš (przed­ro­zwo­dowy brie­fing)

sąd re­jo­nowy dla Bra­ty­sławy I

ana­liza umowy Ka­me­nec

ana­liza do­ku­men­tów roz­wo­do­wych

po­dział ma­jątku wspól­nego Ja­niga

sąd re­jo­nowy dla Bra­ty­sławy IV – roz­prawa czwar­tek, pią­tek

I dzie­sięć in­nych punk­tów.

Poza tym Ro­mana mu­siała mieć czas na spraw­dza­nie Fa­ce­bo­oka. Kira pu­bli­ko­wała do­kładną re­la­cję ze swo­jego po­bytu w Du­baju. Gdyby po po­wro­cie po­chwa­liła się sto­si­kiem wy­wo­ła­nych zdjęć, by­łoby ła­twiej, a tak co go­dzinę wrzu­cała re­la­cję z le­ża­ko­wa­nia na plaży. Mu­siała mieć też zdję­cie pod palmą. Zdję­cie stóp za­ko­pa­nych w pia­sku. I wresz­cie jak stoi w płyt­kiej, prze­zro­czy­stej wo­dzie. Ku­piła w re­stau­ra­cji na plaży ko­kos i piła z niego przez słomkę. Do­dała ha­sh­tag: #Raj­Na­Ziemi.

– Gdyby moja mama była w Du­baju, zła­zi­łaby wszystko. Zwie­dzi­łaby każdy za­ką­tek Wysp Pal­mo­wych. Gdyby jej nie po­zwo­lili sko­rzy­stać z to­a­lety w ho­telu Al Arab, zro­bi­łaby so­bie przy­naj­mniej zdję­cie przed wej­ścio­wymi drzwiami na fo­to­ko­mórkę.

Ro­mana kar­miła się nie­spra­wie­dli­wo­ścią i piła kawę. Za­cią­gnę­łam się pa­pie­ro­sem. Wy­star­czyło jej, że słu­cha­łam.

– Na na­szych je­dy­nych wa­ka­cjach z ro­dzi­cami by­li­śmy dwa­dzie­ścia lat temu. Cztery dni w Wy­so­kich Ta­trach...

***

Ro­mana miała trzy wia­do­mo­ści na Mes­sen­ge­rze. Od Vandy. Chcia­łaby gdzieś wyjść ra­zem. Kiedy się w końcu zo­ba­czą?

Sorry, wiesz, że mam za­job. Wy­na­gro­dzę ci to na­stęp­nym ra­zem.

Jed­nak kiedy Ro­mana sie­działa za biur­kiem w swoim po­koju, trudno było jej się sku­pić na mo­ni­to­rze. Wyj­rzała przez okno. Sza­rość wcze­snego wie­czoru mie­szała się z gę­stą mgłą. Nie było na­wet wi­dać do­mów po prze­ciw­le­głej stro­nie drogi. Ide­alna po­goda na spa­cer. Na­pi­sała do Vandy.

Przy­jedź do mnie. Wy­sko­czymy cho­ciaż tu, do Hor­skiego Parku.

Uschnięte ga­łę­zie trzesz­czały pod ich sto­pami. Nad zie­mią wzno­sił się za­pach gni­ją­cych li­ści. Ro­mana wy­cią­gnęła ko­mórkę, włą­czyła flesz i pró­bo­wała uchwy­cić mgli­ste kształty uno­szące się przed nimi.

– Co ci się tak w tej mgle po­doba? – spy­tała po­iry­to­wana Vanda.

– Nie wiesz? Te­raz to jest modne.

W głębi du­szy Ro­mana do­kład­nie wie­działa, co jej się w tym po­do­bało. Zna­jome uczu­cie fru­stra­cji. Do­kład­nie taka sama mgła była w Ta­trach, kiedy w la­tach dzie­więć­dzie­sią­tych cho­dziła tam z ro­dziną. Su­mien­nie wy­ru­szali na szlaki, ale żad­nych szczy­tów nie zo­ba­czyli. Mo­men­tami z po­wodu mgły nie wi­dzieli, co mają pod no­gami. Było to tro­chę nie­bez­pieczne. Ro­dzice ku­pili buty trek­kin­gowe tylko dzie­ciom.

Zdję­cie mgły wrzu­ciła wie­czo­rem do sieci. Jesz­cze nikt nie po­lu­bił. Z li­to­ści da­łam pierw­szego lajka.

– Dzię­ku­jęęę! – krzyk­nęła, prze­cho­dząc z po­koju do kuchni.

Po­nie­waż Ro­mana ko­men­to­wała zdję­cia z Du­baju, wi­dzia­łam je też w moim fe­edzie. Kira wzno­siła z part­ne­rem to­a­sty drin­kami na ta­ra­sie ja­kiejś knajpy. W kie­lisz­kach wi­dać było od­bi­cie pa­no­ramy Du­baju. Sy­pały się lajki. Liczba po­lu­bień u Ro­many za­trzy­mała się na dzie­się­ciu.

Vanda też jesz­cze nie po­laj­ko­wała. Ro­mana sta­nęła w drzwiach mo­jego po­koju i prze­czy­tała mi nową wia­do­mość od niej:

– „Mo­żemy na przy­szłość iść gdzieś, gdzie bę­dziemy się na­wza­jem wi­dzieć? I, przede wszyst­kim, na dłu­żej niż pół go­dziny?”.

Przez chwilę Ro­mana w mil­cze­niu stała w miej­scu.

– Roz­pusz­czone dziecko – szep­nęła w końcu ze zło­ścią, za­brała z kuchni her­batę i za­mknęła się w swoim po­koju.

We­szła na stronę in­ter­ne­tową ofe­ru­jącą ku­pony zniż­kowe. Zwra­cała uwagę na week­en­dowe po­byty dla par w ter­mach Sliač. Przy­naj­mniej je­den z wa­run­ków Vandy zo­stałby speł­niony: by­łyby tam dłu­żej niż trzy­dzie­ści mi­nut. Ale por­tal cią­gle pro­po­no­wał Ro­ma­nie ro­man­tyczne week­endy w eu­ro­pej­skich sto­li­cach. Uświa­do­miła so­bie, że jesz­cze ni­gdy nie była w Ber­li­nie, Ate­nach, Am­ster­da­mie czy Pa­ryżu.

Na­stęp­nego dnia rano na biurku le­żała nowa li­sta:

zro­bić pra­nie

że­lazko – na­pra­wić

ma­ry­narka

sąd re­jo­nowy dla Bra­ty­sławy III

farba do wło­sów

Pa­ryż – Vanda

***

W biu­rze Ro­mana pró­bo­wała się sku­pić. Miała przed sobą gruby plik do­ku­men­tów. In­ży­nier Ka­me­nec już drugi raz bie­rze roz­wód. Kira pro­wa­dziła jego pierw­szą sprawę trzy lata temu. Przy­da­łaby się te­raz jej po­moc. O ogró­dek dział­kowy na Vi­noh­ra­dach wal­czą te­raz dwie byłe żony.

Ro­mana wy­słała do Du­baju kilka zwią­za­nych z pracą py­tań. Wi­działa, że Kri­stína od­czy­tała je pod­czas le­że­nia na plaży. Nie od­pi­sała.

Je­dyne py­ta­nie, na które sze­fowa zna­la­zła od­po­wiedź, to py­ta­nie ja­kie­goś Marka Rie­čana:

Jaka woda?

Ge­nialna!

Wła­śnie się za­sta­na­wiamy z dziew­czyną nad Du­ba­jem

Wpa­daj­cie! Na­prawdę warto! Choć my się już pew­nie nie zo­ba­czymy :)

Praw­do­po­dob­nie Ro­mana nie po­winna była czy­tać cu­dzej ko­re­spon­den­cji, jak i wielu in­nych rze­czy w sieci, ale dla­czego w ta­kim ra­zie ist­niała plat­forma, która to wszystko umoż­li­wiała? W wy­obraźni ko­biety już za­ist­niał Ma­rek Rie­čan, który za­sta­na­wiał się ra­zem z dziew­czyną, czy nie po­le­cieć do Du­baju. Czy Ro­mana też po­winna się nad tym gło­wić, za­jąć w tej spra­wie sta­no­wi­sko i na­pi­sać Rie­ča­nowi, żeby nie za­po­mniał spa­ko­wać ma­ski do nur­ko­wa­nia? Czy może trak­to­wać to jako ga­da­nie dla ga­da­nia, nie­for­malny ma­ni­fest por­tali spo­łecz­no­ścio­wych? Trudna sprawa.

Roz­wód in­ży­niera Ka­menca utknął w mar­twym punk­cie. Kira nie od­pi­sała też cztery go­dziny póź­niej z re­stau­ra­cji At.mo­sphere.

***

Nie była to je­dyna z moż­li­wych opcji. Po zwol­nie­niu się u Dok­tora Ro­mana wzięła udział w spo­tka­niu re­kru­ta­cyj­nym w re­no­mo­wa­nej kan­ce­la­rii ad­wo­kac­kiej. Była ko­le­żanka ze stu­diów dała jej cynk, że zwol­niło się u nich miej­sce po oso­bie, którą jed­nak nie bę­dzie ła­two za­stą­pić.

– Prze­zy­wali ją eks­tre­mo­fil. Dwa­na­ście kaw dzien­nie, żad­nego Fa­ce­bo­oka – tłu­ma­czyła mi Ro­mana pew­nego wie­czoru. – Zo­sta­wała w pracy do dru­giej, do trze­ciej w nocy. Ko­le­dzy ją zna­leźli rano mar­twą. Za­wał. Miała trzy­dzie­ści sześć lat.

Ro­mana sie­działa na bal­ko­no­wym krze­śle cała roz­trzę­siona i wy­glą­dała jak wi­zjo­nerka. Jak Sy­billa z na­głym sko­kiem ci­śnie­nia. Zo­ba­czyła świat tak trudny, że w nie­da­le­kiej przy­szło­ści nie bę­dzie nic bar­dziej na­tu­ral­nego niż za­wały lu­dzi przed czter­dziestką.

Do dru­giego etapu re­kru­ta­cji już nie po­de­szła. Wi­dać było, że się prze­stra­szyła. Może nie­po­trzeb­nie dała się znie­chę­cić. Ko­le­żanka ze stu­diów pod­świa­do­mie wi­działa w niej kon­ku­ren­cję. Przy­czyna śmierci tej osoby mo­gła być też inna. Może rzadka cho­roba serca. Rów­nie nie­spo­ty­kana i śmier­telna te­raz, jak i dwie­ście lat temu.

***

Na week­end Ro­mana za­brała ze sobą pracę do domu. Do pierw­szej umowy usia­dła już o szó­stej rano, ale jesz­cze nie po­tra­fiła wtedy po­rząd­nie my­śleć. W po­ran­nym świe­tle tań­czyły dro­binki ku­rzu. Ich gę­stość w po­wie­trzu i na pół­kach osią­gnęła masę kry­tyczną.

O dzie­sią­tej w Ro­ma­nie doj­rzała drę­cząca myśl: skoro nie ma czasu na sprzą­ta­nie, to chcia­łaby mieć pie­nią­dze na wy­na­ję­cie sprzą­taczki. Skoro nie ma pie­nię­dzy na sprzą­taczkę, to chcia­łaby mieć czas, żeby so­bie po­sprzą­tać.

Do­sta­łam nie­spo­dzie­wa­nego ma­ila. Może chciała go wy­słać sa­mej so­bie jako przy­po­mnie­nie?

od­ku­rzyć ko­ry­tarz

umyć pod­łogę w ła­zience

wy­szo­ro­wać wannę

lu­stro!!

wy­czy­ścić to­a­letę – na­lać żelu za­pa­cho­wego do krążka

umyć zlew i ka­felki w kuchni (Cif na tłuszcz)

prze­płu­kać sitko z czaj­nika (wodą z octem)

Po chwili Ro­mana wpa­ro­wała do mo­jego po­koju.

– Jak ci się po­doba? Opra­co­wa­łam plan sprzą­ta­nia. Bę­dziemy to ro­bić na zmianę, co dwa ty­go­dnie. Wy­cho­dzi jedno sprzą­ta­nie w mie­siącu, nie tak źle. Mo­gła­byś za­cząć ty?

– Nie mogę. – Bro­ni­łam się. – Też mam te­raz za­job i nie po­doba mi się, że po­sta­wi­łaś mnie przed fak­tem do­ko­na­nym. Mo­głaś wcze­śniej zwo­łać ze­bra­nie bal­ko­nowe.

– A co masz ta­kiego waż­nego do ro­boty? – Za­ata­ko­wała mnie Ro­mana. – Ca­łymi dniami sie­dzisz w domu. Ty pra­cu­jesz gdzieś w ogóle?

– Mó­wi­łam ci. Pi­szę se­rial. Wie­czo­rem mamde­adline.

– Czy­ta­łam, że nad tym za­wsze pra­cuje ze­spół au­to­rów. Gdzie masz ze­spół?

– Na Go­ogle Dri­vie.

– Hmm...

Ostat­nio Ro­mana czy­ty­wała głów­nie cza­so­pi­sma. Na noc­nym sto­liku le­żał otwarty „For­bes”, a na te­le­wi­zo­rze „Oko”. Stosy ksią­żek od­po­czy­wały na półce. Roz­draż­niona Ro­mana tłu­ma­czyła, że czas na czy­ta­nie bę­dzie miała do­piero na eme­ry­tu­rze i książki ku­puje te­raz tylko dla ty­tu­łów. Stąd:

Di­no­zaury na in­nych pla­ne­tach

Dziwna myśl w mo­jej gło­wie

Chcę ci coś po­wie­dzieć

Dziwny smu­tek cy­try­no­wego cia­sta

Roz­szar­pany czas

Atlas państw, które nie ist­nieją

W ar­bu­zo­wym cu­krze

In­struk­cja dla pań sprzą­ta­ją­cych

– No do­bra, ja za­cznę – po­wie­działa Ro­mana z po­wagą, jakby wła­śnie miała roz­pę­tać re­be­lię.

Włą­czyła od­ku­rzacz. Huk ma­szyny i mo­no­tonne ru­chy uci­szyły wy­rzuty su­mie­nia spo­wo­do­wane tym, że nie sie­działa przed kom­pu­te­rem. Wy­si­łek przy­niósł na­tych­mia­stowy re­zul­tat. Wszystko, co nie­po­trzebne, znik­nęło: okruszki, kępki wło­sów, kurz. Za­ja­śniał wzór na dy­wa­nie. Du­żym wy­zwa­niem była pod­łoga w ła­zience, praw­dziwy pa­limp­sest. Co wie­czór struk­tura za­nie­czysz­czeń ule­gała za­mo­cze­niu, wzbo­ga­cała się o nowe ele­menty i za­sy­chała w ciągu nocy. Jed­nak z po­mocą środka do czysz­cze­nia Ro­mana do­tarła do źró­dła: pra­wie cał­kiem wy­tar­tego li­no­leum.

Muszlę to­a­le­tową po­trak­to­wała kul­kami za­pa­cho­wymi i że­lem do de­zyn­fek­cji. Na drzwiach za­wie­siła cho­inkę za­pa­chową, którą zo­sta­wił w sza­fie mo­to­cy­kli­sta wy­naj­mu­jący to miesz­ka­nie przed nami. Z za­pa­łem umyła na­wet cały ła­du­nek zgro­ma­dzony w ku­chen­nym zle­wie. Nie roz­dzie­lała ta­le­rzy na moje i jej.

Kiedy my­łam ręce w ła­zience, do­zna­łam szoku. Lu­stro już nie było przy­ja­zne. Za­uwa­ży­łam swoje pierw­sze siwe włosy. Wy­da­wało mi się, że jak do­tąd tylko Ro­mana je miała. Me­cha­nizm sta­rze­nia się do­kład­nie wy­kry­wał, że na­le­żymy do rocz­ni­ków ’86 i ’87.

Za­padł zmrok, ale Ro­mana miała przy­jemne po­czu­cie wy­ko­na­nia usta­lo­nego planu. Kiedy w dzie­ciń­stwie nie po­sprzą­tały z sio­strą po­koju w so­botę, ro­dzice ro­bili im wy­rzuty.

Na bal­ko­nie zdała so­bie sprawę z nie­oczy­wi­stej rze­czy – ju­tro jest nie­dziela.

Dawno temu było to dla niej czymś na­tu­ral­nym, że po so­bo­cie przy­cho­dzi nie­dziela, ale Ro­mana już od dawna żyła w stru­mie­niu dni trud­nych do roz­róż­nie­nia, z któ­rych każdy był po­ten­cjal­nie ro­bo­czy. „Pa­mię­taj, aby dzień święty świę­cić” – przy­szła jej do głowy he­re­tycka myśl. We wsi Mútne w nie­dzielę nie wolno na­wet pal­cem ru­szyć. A co do­piero po­ma­gać ko­muś się roz­wieść.

Ju­trzej­szy dzień Ro­mana spę­dzi ina­czej. Po­śpi so­bie do