Jaśminowa rewolucja - Sonia Hadj Said - ebook + audiobook + książka

Jaśminowa rewolucja ebook i audiobook

Sonia Hadj Said

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Mieszkanie w centrum Wrocławia, konto bankowe, które samo się uzupełnia, niekończące się imprezy i całkowity brak obowiązków. Życie Jasmin jest idealne do momentu, gdy dziewczyna przekracza linię i z dnia na dzień traci wszystko, włącznie z ukochaną babcią. Pozostając bez wyboru, Jasmin decyduje się wyjechać do Tunezji, gdzie mieszka jej ojciec.

Czy bezinteresowna miłość nieznanej rodziny ma szansę zwyciężyć z ignorancją? Na ile jesteśmy w stanie wzbraniać się przed uczuciem, które nie powinno istnieć? Czy życie na pograniczu islamu i chrześcijaństwa jest możliwe w świecie pełnym wojen i uprzedzeń?

Sonia Hadj Said – urodzona 26 stycznia 1991 roku, absolwentka studiów teatrologicznych na brytyjskich uniwersytetach Aberystwyth i Roehampton.

W trakcie pobytu w Londynie Sonia zaczęła pisać na portalu polonijnym „Londynek” oraz wystawiła swoją pierwszą sztukę pod tytułem „Jasmine Revolution” w angielskim teatrze Gatton Community.

Pisane przez nią książki i artykuły są odzwierciedleniem obserwacji bliskiego jej otoczenia i usłyszanych historii.

Jaśminowa rewolucja” jest pierwszą powieścią Sonii. Zainspirowana została jej tunezyjską rodziną, kulturą oraz rewolucją, która wybuchła w Tunezji na przełomie 2010 i 2011 roku.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 448

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 20 min

Lektor: Agata Skórska

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Prolog

Wieczór, trzynastego stycznia dwa tysiące jedenastego roku. Odkąd pamiętałam, styczniowe wieczory spędzałam w domu pod kocem, ubrana w najcieplejsze ubrania, jakie mogłam znaleźć. Duża choinka stała w kącie, ozdobiona kolorowymi łańcuchami i bombkami. Przyjaciele przychodzili na grzańca i świąteczne filmy. Moim największym zmartwieniem było, jak namówić mamę, by poszła rano po bułki. Nienawidziłam śniegu i zimna i zawsze modliłam się o to, by spędzić święta w ciepłym kraju.

Moje życzenie się spełniło. Nie było śniegu, grzańca, choinki.

Stałam na środku placu i nie wiedziałam, co się działo. Ludzie biegali dookoła mnie, krzycząc coś po arabsku, rzucając kamieniami przed siebie i chowając się w domach. Znalazłam się w centrum całego zamieszania. Bałam się poruszyć lub krzyknąć.

Z trudnością schodziłam w dół ulicą prowadzącą w stronę kawiarni. Przepychałam się przez tłum ludzi. Próbowałam go wypatrzeć, ale na ulicy nie było nic widać. Wiedziałam, że gdzieś tu był, na pewno. Może chował się za chustką, jak niektórzy młodzi Tunezyjczycy? Ale na pewno nie minąłby mnie bez słowa.

Doszłam do morza. Miałam wrażenie, że cała ludność wyspy zebrała się właśnie w tym miejscu, które normalnie służyło do relaksu i spotkań z przyjaciółmi. W tej chwili wszystkie stoliki i krzesła z kawiarni walały się pod nogami, niektóre leżały porozrzucane po całej plaży. Coraz więcej demonstrantów padało na ziemię pod ciosami policjantów, którzy działali bezlitośnie wobec każdego, kto im się sprzeciwił. Słońce już zachodziło. Zaczęłam panikować, że nie będę w stanie nikogo odnaleźć. W końcu zebrałam się w sobie i weszłam na plac, na którym toczyły się małe bitwy między Tunezyjczykami. Weszłam w paszczę lwa.

Ogień przede mną miał niewiele wspólnego z ogniem w kominku, a temperatura z tą, do której byłam przyzwyczajona w środku zimy. Dym snuł się po całej ulicy, przez co nie widziałam dokładnie. Ruch wstrzymano, żadne auta nie mogły przejechać przez porozrzucane po całej ulicy śmieci, kawałki rozbitych okien i masę ludzi. Dwa długie białe mury otaczające domki z obu stron ulicy miały w niektórych miejscach dziury, przez które było widać ogródki z palmami daktylowymi lub drzewkami pomarańczy. Gdzieniegdzie wychylały się długie palmy, nieśmiało zerkając na całą ulicę z daleka. Wydawało się, że te piękne drzewa jako jedyne nie brały udziału w całym zamieszaniu. Pod nogami turlały się owoce, które wcześniej leżały na swoim stałym miejscu, w bagażniku samochodu starszego mężczyzny sprzedającego je codziennie na ulicy. Właściciel zdawał się nie zwracać uwagi na to, że źródło jego dochodów walało się wszędzie.

Było mi ciepło, mimo to trzęsłam się i nie mogłam tego opanować. Byłam sparaliżowana, nie potrafiłam ruszyć się z miejsca. Mijający mnie ludzie potykali się, krzyczeli i wymachiwali flagami. Biegli przed siebie, jakby nic nie mogło ich zatrzymać. Niektórzy mieli na twarzach wściekłość, inni determinację, a jeszcze inni strach. Kobiety krzyczały coś po arabsku, grożąc policji ręką, inne biegały w poszukiwaniu swoich dzieci, nie bacząc na chustki, które zsuwały im się z włosów. Większość dzieci stała w jednym miejscu na środku ulicy, niektóre, przywoływane przez swoje matki, wbiegały do domów. Czułam się jak jedno z tych dzieci – zagubiona. Nieustraszeni młodzi ludzie w wieku od kilkunastu do dwudziestu paru lat wdawali się w dyskusje z policją, które przechodziły w lekkie szarpaniny. Inni stali dalej z zasłoniętymi twarzami i rzucali kamieniami, gotowi do ucieczki. Kojarzyłam kilku z nich, ale teraz chciałam znaleźć tylko jedną osobę. W końcu zmusiłam nogi do posłuszeństwa i zaczęłam iść. Powoli zbliżyłam się do źródła ognia, który okazał się pochodzić z podpalonego samochodu. Ulica była pogrążona w chaosie.

Nareszcie go zobaczyłam. Klęczał tuż przy drzwiach i tulił coś do siebie. Gdy podeszłam bliżej, zobaczyłam, czym było to „coś”. Na ziemi leżało ciało naszego przyjaciela. Jego twarz była mocno pokaleczona. Szybko podbiegłam i uklękłam obok.

– Czy on…? – wykrztusiłam.

Chłopak podskoczył i spojrzał na mnie z obłędem w oczach.

– Co ty tu robisz?! – krzyknął. – Wracaj do domu, w tej chwili!

– Chodź ze mną – powiedziałam drżącym głosem.

– IDŹ JUŻ! – wrzasnął na mnie z całych sił.

Z przerażenia osunęłam się na ziemię jeszcze bardziej i próbowałam znaleźć się jak najdalej od tego widoku. Trzęsłam się na całym ciele i nie mogłam nad tym zapanować. Zaczęłam szlochać i próbowałam go odciągnąć od zwłok. On jednak wstał i podniósł mnie do góry. Mocno chwycił mnie za ramiona i potrząsnął. Nic nie czułam.

– Masz wrócić do domu, natychmiast – powiedział powoli i dobitnie normalnym, bezbarwnym głosem, po czym odwrócił się do mnie tyłem.

Znów poczułam się jak sparaliżowana. Mózg krzyczał, by uciekać, ale nogi nie chciały go słuchać. Miałam wrażenie, że gdybym próbowała wstać, mimowolnie osunęłabym się z powrotem na ziemię. Próbowałam podeprzeć się rękami, które trzęsły się tak mocno, że w tej chwili wydawały się bezużyteczne. Kręciło mi się w głowie, jakby nagle cały świat zaczął wirować. Nie słyszałam krzyków ludzi i nie czułam nic – drgania ziemi, smrodu spalenizny ani krwi. Ciało przyjaciela rozmazywało się przed moimi oczami, jakbym śniła. Może to był sen? Przecież takie rzeczy ogląda się tylko na filmach wojennych, prawda? Po chwili czucie w ciele zaczęło do mnie wracać i zorientowałam się, że zamazany obraz nie był snem. To były łzy, które kapały mi z policzków na ziemię. Ziemię, na której nieraz leżałam wieczorem i spoglądałam na bezchmurne, rozgwieżdżone niebo. On nigdy nie podniósł na mnie głosu.

W końcu opanowałam się i wstałam. Śmieci walały się po całej ulicy, szyby w sklepach były powybijane, niektórzy ludzie wybiegali z nich z ukradzionymi rzeczami. Bramy na podwórka wszystkich domów stały otwarte na oścież, policja wbiegała do środka bez ostrzeżenia, krzycząc coś do mieszkańców. Kątem oka zobaczyłam, jak ciało mojego przyjaciela zostaje wniesione do domu. Po chwili usłyszałam głośny krzyk kobiety. Zagubiona, usiadłam na krawężniku i spojrzałam na swoje białe trampki, które teraz były czerwone. Gdybym wiedziała, że to on, nawet bym nie podeszła, nie chciałabym tego widzieć. Poczułam zapach krwi i mimowolnie przypomniałam sobie leżące na chodniku ciało. Szybko odbiegłam na bok i zwymiotowałam w jakieś krzaki.

Nie czułam się ani trochę zagrożona, jedynie zdezorientowana. Jeszcze niedawno szłam właśnie tą drogą z tym chłopakiem, ramię w ramię, i rozmawiałam z nim o Tunezji. Przypomniała mi się nasza rozmowa. „To jest mój kraj, umarłbym za niego”, powiedział. Wciąż pamiętałam jego oczy, z których biły blask i zapał. Uśmiech, który nigdy nie schodził z jego twarzy. Był buntownikiem i zawsze podkreślał, że zrobiłby wszystko dla swojego kraju. Jaka szkoda, że nie spędziłam z nim więcej czasu, tylko byłam zajęta ocenianiem jego zachowania. Nie podobały mi się jego puste komplementy, to, co mówił o kobietach, to, że moi znajomi za nim nie przepadali. Tak naprawdę zawsze mówił, co czuł, i nie bał się tego. Był odważnym i otwartym mężczyzną, gotowym zginąć za swój kraj. Nigdy jednak nie sądziłam, że jego słowa odnajdą odbicie w rzeczywistości.

Zaczęłam głośno szlochać i oparłam się o mur. Przed oczami wciąż miałam jego twarz, najpierw roześmianą i piękną, potem zastygłą w bezruchu, martwą. To niemożliwe. Przecież miałam jego numer w telefonie. Mogłam napisać i za chwilę zjawiłby się pod moim domem z nonszalanckim uśmiechem, gotów pokazać mi prawdziwą zabawę. Boże, dlaczego on?

Nagle usłyszałam czyjś jęk. Obok mnie leżał starzec, któremu leciała krew z boku głowy. Kojarzyłam go, był znajomym dziadka.

– Spokojnie – powiedziałam po angielsku. – Zaraz ci pomogę. Co ci jest? – Zaczęłam niezdarnie sprawdzać jego głowę, ale widziałam tylko lekkie skaleczenie. Nie był ciężko ranny, lecz osłabiony.

Mężczyzna zaczął mówić coś po francusku, ale oczywiście nie rozumiałam ani słowa. Próbowałam przewrócić go na bok, lecz był zbyt ciężki.

– Pomocy!!! – krzyknęłam głośno.

Nikt nie zwracał na mnie uwagi. Mogłam pobiec po dziadka, ale nie było mowy, żebym go narażała na takie niebezpieczeństwo. W końcu jakiś młody chłopak pomógł mi wnieść rannego do najbliższego domu, po czym złapał nóż i szybko wybiegł na ulicę. Sprawdziłam, czy wszystko było w porządku z przyjacielem dziadka, ułożyłam go wygodniej na łóżku i podłożyłam mu poduszkę pod głowę. Weszłam do łazienki, żeby obmyć się z krwi. Gdy spojrzałam na czerwone ręce, mój organizm znów nie wytrzymał i zwymiotowałam. Nie byłam wystarczająco odporna na takie widoki. Czułam się słabo i miałam wrażenie, że w każdej sekundzie mogę zemdleć. Odgłosy strzałów dobiegające z zewnątrz ocuciły mnie. Ostrożnie się wychyliłam zza drzwi, by zobaczyć, co się dzieje. Policja zaczęła strzelać. Ludność panikowała, na ziemi leżało coraz więcej rannych. Nie mogłam dojrzeć, czy jest tam ktoś, kogo znam. Niestety, wyspa była bardzo mała, a ludzie na niej jak jedna wielka rodzina. Gdy o tym pomyślałam, znów zrobiło mi się niedobrze. Hałas naokoło stawał się nie do zniesienia, policja z bronią mnie przerażała, a zapach krwi wciąż unosił się w powietrzu. Gdzie on jest? Leży pośród rannych? Walczy z policjantami, napędzany nienawiścią i chęcią zemsty? Wtem coś poruszyło się obok mnie. Mały kotek próbował uciec przez zamieszaniem i schował się w kartonie. Wzięłam go na ręce i usiadłam na progu. Nawet kot był skaleczony. Zaczęłam go głaskać, uspokajać, choć tak naprawdę próbowałam uspokoić siebie i opanować drżące ręce. Wciąż zadawałam sobie pytanie: dlaczego to musiało się wydarzyć? Przez głowę przebiegły mi obrazy sprzed kilku tygodni. Co przeoczyłam? Dlaczego nie zwracałam większej uwagi na to, co się dzieje wokół mnie? Prawda uderzyła mocniej niż wybuch, który rozdzielił mnie od przyjaciół.

Nie obchodziło mnie to, dopóki dobrze się bawiłam. To była cena za moją ignorancję. Nagle przed oczami mignął mi chłopak w czarnej koszuli. Podniosłam się i pobiegłam za nim. Pędził w stronę policji z garścią kamieni w rękach. Czułam, że serce zaraz wyskoczy mi z piersi. Musiałam go zatrzymać, zanim zrobi coś głupiego.

– Stój! – krzyknęłam rozpaczliwie. Raptownie zatrzymał się na dźwięk mojego głosu. Jego koledzy biegli dalej, nieustraszeni wizją walki z policją na śmierć i życie. Jego twarz wykrzywiła się w grymasie złości.

– Co ci mówiłem? – spytał cicho, z ledwością powstrzymując drżenie głosu.

– Miałam iść, naprawdę, ale zobaczyłam przyjaciela dziadka, jest ranny, ktoś zaniósł go do domu obok… Ja nie rozumiem, co się dzieje, dlaczego on… jak mogli go…

– Wynoś się stąd w tej chwili! – wrzasnął.

– To nie fair… – Załkałam. Nie potrafiłam znaleźć żadnych mądrych argumentów.

– OBUDŹ SIĘ! – krzyknął na całą ulicę. Z przerażenia cofnęłam się o kilka kroków. Mijający nas ludzie biegli przed siebie, policja mijała nas, nie zwracając na nas żadnej uwagi. – Myślałaś, że zawsze będzie tak kolorowo?! To jest mój kraj, rozumiesz? Moja wyspa, na której się urodziłem i wychowałem. Nie możesz zwyczajnie prosić, żebym odszedł! Odchodzenie w trudnej sytuacji to twoja specjalność – powiedział na pożegnanie i oddalił się pospiesznie.

Stałam tam, gdzie mnie zostawił, i nie widziałam żadnej drogi wyjścia. Powoli zaczęło do mnie docierać, że miał rację. To nie było moje miejsce. Stało się coś złego i jedyne, o czym myślałam, to ucieczka. Byłam egoistką, nie zmieniłam się. Nagle ktoś przebiegł obok, trącając mnie, przez co zatoczyłam się w miejscu i prawie upadłam. Nieznajomy zaczął coś mówić po arabsku. Policjant. Przestraszona, spojrzałam na niego i powiedziałam zdanie, które najlepiej wychodziło mi po francusku: „Je ne comprends pas[1]”. Zaczęłam rozglądać się za drogą ucieczki. Co, jeśli zostanę zamknięta w areszcie za zakłócanie porządku? Mężczyzna spojrzał na mnie zdziwiony i odpowiedział po angielsku.

– Co ty tu robisz? Wszyscy turyści od kilku dni mają nakaz pozostania w hotelu! – wytłumaczył.

– Przepraszam – odpowiedziałam. – Możesz mi zawołać taksówkę? – poprosiłam. Nie miałam zamiaru wracać do domu.

– Teraz to niemożliwe – powiedział policjant i rozejrzał się dookoła. Zawołał jednego ze swoich kolegów i zaczął coś do niego mówić. – On cię odwiezie pod sam hotel, podaj tylko nazwę – powiedział i odszedł.

– „Cercina” – odpowiedziałam bez zastanowienia. Nie miałam zamiaru wracać do domu, więc podałam nazwę jedynego hotelu, jaki znałam z wypadów z przyjaciółmi.

 

Oczywiście, hotel nic się nie zmienił przez ostatnie dwa tygodnie. Dało się czuć napiętą atmosferę, ale poza tym było spokojnie, jak zawsze. Przystojny portier w wieku trzydziestu lat stał na swojej pozycji i uśmiechał się do każdej przechodzącej osoby, jakby próbował w ten sposób zapewnić, że na terenie hotelu nic złego się nie działo. Gdy ktoś prosił o swój klucz, podawał go powoli, jakby miał na to cały dzień, a każda czynność sprawiała mu wielką przyjemność. Tradycyjna tunezyjska muzyka pobrzmiewała w tle i wszędzie dało się czuć zapach jaśminu. Wyszłam na ulubioną ścieżkę z boku hotelu, prowadzącą nad morze, i ujrzałam te piękne kwiaty. Zerwałam jeden z nich, wąchając go całą drogę na plażę, mijając białe domki, w których mieszkali turyści. Szłam plażą i szukałam leżaka, który byłby najdalej od hotelu, a najbliżej morza. Gdy w końcu taki znalazłam, położyłam się na nim z zamkniętymi oczami. Nie słyszałam nic oprócz fal i latających dookoła ptaków. Niestety, nawet morze nie mogło być moją ucieczką, jego szum kojarzył mi się tylko z jednym. Miałam wrażenie, że słyszę znajomy głos, który niemal odbijał się od fal i krążył dookoła mnie, czekając, aż go w końcu wpuszczę do środka swojej głowy. „To jest najpiękniejsza muzyka, jaka istnieje, mówił. Szum morza”. Dokładnie pamiętałam, jaka była moja reakcja na te słowa: śmiech. Kto by pomyślał, że po jakimś czasie sama zacznę tak uważać? Moje pytania i wątpliwości sunęły w głąb wody, a fale zwracały mi je w postaci odpowiedzi, które jakby same do mnie przychodziły. Tym razem nie mogło być inaczej. Mój stary, potężny przyjaciel nigdy nie zawodził.

Mimo siedzenia ponad godzinę na leżaku, na horyzoncie wciąż nie było żadnej pomocy. Przestraszona zaczęłam myśleć, że może po prostu jej nie otrzymam. Że miarka się przebrała i nie było dobrego rozwiązania. Na domiar złego fale nagle ustały, a morze ucichło, jakby nawet ono nie miało mi nic do powiedzenia. Postanowiłam podejść bliżej i usiąść na samym brzegu, gdzie woda delikatnie łaskotała mi nogi.

Próbowałam. Naprawdę próbowałam walczyć, ale nie wiedziałam, czy walka przeciwko własnym regułom miała jakikolwiek sens. Nawet nie wiedziałam tak naprawdę, czy sama nie byłabym przeciwko temu, co miałoby nadejść. Moje łkanie zamieniło się w płacz, którego nie mogłam już dłużej powstrzymywać. Jak mogłam pozwolić, by sprawy się tak potoczyły? Czułam do siebie wstręt, że dałam się tak zaślepić! Czas wyjechać stąd i zapomnieć.

Nagle usłyszałam jakieś głosy. Szybko wstałam i otarłam łzy. Plażą szły dwie pary w średnim wieku. Gdy usłyszałam, że mówią po polsku, miałam wrażenie, że niebo daje mi znak – pora wracać do domu.

– Banda dzikusów – mówił jeden z mężczyzn.

– Jak oni mogli dopuścić do czegoś takiego? – zastanawiała się kobieta.

– Widzicie, bo Tunezja to nie jest cywilizowany kraj – odpowiedziała jej koleżanka, a pozostali pokiwali głowami z aprobatą.

Poczułam się tak, jakby słowa wypowiedziane przez tę kobietę chlasnęły mnie po policzku. Jakbym otrząsnęła się ze złego snu, którym było wszystko od momentu, gdy znalazłam się w tym kraju. Aż do teraz.

[1] Nie rozumiem.

1. Krajobraz

– Bo Tunezja to nie jest cywilizowany kraj – powiedziałam znudzona. Powoli zaczynało brakować mi argumentów.

– Jasmin, to tylko tydzień! – zniecierpliwiła się mama.

– A co ze szkołą? – spytałam, przyglądając się jednemu z puzzli z bliska.

– Właśnie, jak tam w szkole? – Mama podchwyciła temat, ale nie tak, jak tego sobie życzyłam. – Skoro idzie ci tak dobrze, na pewno nie będą mieli nic przeciwko. Zwłaszcza biorąc pod uwagę, że jest to prywatna uczelnia, na którą się dostajesz dzięki pieniądzom, a nie…

– Mamo, muszę kończyć, jestem u dziadków – przerwałam jej szybko.

– Znowu? Niedługo będziemy musieli zacząć sprowadzać puzzle z zagranicy…

– Jestem pewna, że nie zabraknie nam puzzli.

– Babci na pewno spodobałaby się inna sceneria, na przykład palmy i morze, a nie tylko góry i góry. Nie mam pojęcia, jak w ogóle jesteście w stanie odróżnić jeden od drugiego, dla mnie to wszystko wygląda tak samo…

– Dlatego nigdy cię nie zapraszamy – odgryzłam się, na co babcia spojrzała na mnie znad swoich okularów. – Żartowałam – dodałam szybko. – Muszę kończyć, jadę do domu.

– Jasmin, proszę cię, żadnych imprez w apartamencie! – Mama wyrzuciła jednym tchem, jakby czytała mi w myślach.

– Przecież po to właśnie istnieją mieszkania w centrum…

– Ja mogę to mieszkanie bardzo szybko odistnieć! – krzyknęła, na co babcia aż się zaśmiała. – Jeśli dostanę jeszcze jeden telefon od właściciela kamienicy, wprowadzasz się z powrotem do mnie!

– Dobrze, już dobrze, obiecuję – żadnych imprez – próbowałam ją przekrzyczeć. – Naprawdę muszę kończyć, do usłyszenia.

Babcia ułożyła ostatni kawałek układanki i z satysfakcją zacmokała.

– To był jeden z cięższych krajobrazów – powiedziała z zadowoleniem.

– To znaczy, że idzie na ścianę? – spytałam. Obie spojrzałyśmy na ścianę sypialni dziadków. Tak naprawdę ściany nie było widać przez przyklejone na niej dziesiątki ułożonych puzzli.

– Po moim trupie! – usłyszałyśmy głos dziadka z salonu.

– Uważaj, kochany, w twoim wieku takie groźby są raczej ryzykowne. – Zaśmiała się babcia.

– Muszę uciekać – powiedziałam. Ona jednak chwyciła mnie za ramię i poprosiła, bym pomogła jej zanieść naczynia do kuchni.

– Jak ci idzie w szkole? – spytała, siadając na krześle. Szybko odwróciłam się tyłem i zaczęłam myć szklanki.

– W porządku – odpowiedziałam, robiąc przy tym spory hałas. – Wiesz, szkoła jak szkoła.

– Wiem, wiem. Podoba ci się?

– Nie jest źle. – Odchrząknęłam. – Ale tak naprawdę to chcę tylko to zaliczyć i mieć z głowy.

– Tak, oczywiście. A co potem?

– Jeszcze się nie zastanawiałam.

– To może być dobry moment, by zacząć. – Babcia wciąż naciskała. Odwróciłam się do niej i zobaczyłam, jak się uśmiecha.

– Martwisz się o mnie? – spytałam wprost.

– O ciebie? W życiu! – Zaśmiała się. – Jesteś moją wnuczką, wiesz, co robisz.

– Szkoda, że mama tak nie sądzi.

– Mama lubi panikować. Przysięgam, ta kobieta kiedyś sama wywoła u siebie zawał.

Starannie wytarłam naczynia suchą ścierką i zaczęłam je odkładać na półkę.

– Masz duży potencjał – usłyszałam znów głos babci. – Jak byłaś mała, wszyscy mówili, że będziesz poliglotką albo zaczniesz robić coś związanego z turystyką.

– Cóż, nie sądzę, aby dzieci przejawiały zamiłowanie do psychologii.

– Nie, na pewno nie. Choć gdy byłaś nastolatką, też tego w tobie nie widziałam.

– Widziałaś wtedy cokolwiek we mnie? – spytałam, przypominając jej czasy liceum, których zapewne nikt w rodzinie nigdy nie zapomni. Byłam złośliwa i nie do wytrzymania. Nie chodziłam do szkoły, nic mnie nie obchodziło. Przez większość czasu byłam pijana. Na koniec trzeciej klasy, gdy było pewne, że nikt mi nie odpuści, spięłam się na kilka tygodni i zdałam ze średnim wynikiem. Mama, która już szukała mi prywatnych liceów, była tak zaskoczona, że w nagrodę kupiła mi mieszkanie w samym rynku. W jej oczach to był moment, w którym w końcu dojrzałam.

– Cokolwiek się wydarzy, podejmiesz słuszną decyzję.

– Twoja wiara we mnie jest zbyt duża, babciu.

– To dlatego, że muszę wierzyć za nas obie – powiedziała, podchodząc do mnie. Obie stanęłyśmy przy oknie i patrzyłyśmy na ludzi spacerujących po placu.

– Chyba faktycznie poszukam innych puzzli – odezwała się po chwili milczenia babcia. – Nie można wciąż układać tego samego krajobrazu.

– Dlaczego nie? A jeśli ktoś lubi, gdy widok się nie zmienia?

– Może ten ktoś się po prostu boi spojrzeć przez inne okno.

 

Siedziałam w tramwaju, zastanawiając się nad tą dziwną rozmową z babcią. Wiedziałam, co próbowała mi przekazać i kochałam ją za to, że nie naciskała i nie wtrącała się. Za każdym razem, gdy między mną a mamą wybuchała kłótnia, babcia stawała z boku i stwierdzała, że jej „wnuczusia” wie, co robi. Ostatnio jednak tych kłótni było zdecydowanie zbyt dużo, a unikanie mamy stawało się coraz trudniejsze. Zawsze znajdowałam jakąś wymówkę.

Mama wiedziała, że większość z tego to kłamstwa, a ja czułam, jak jej cierpliwość powoli się kończy. W tej chwili ostatnią rzeczą, na jaką miałam ochotę, był wyjazd do Tunezji, gdzie mieszkał mój tata. Jakby tego było mało, za kilka tygodni mój ojciec miał ponownie stanąć na ślubnym kobiercu czy co tam robią w Tunezji.

Sayed przyjechał do Polski pierwszy raz, gdy był na studiach. Umożliwiło mu to stypendium z jego uniwersytetu. Najpierw spędził rok w Łodzi, gdzie uczył się języka polskiego, by móc potem studiować z polskimi studentami. Tutaj właśnie zaczyna się cała historia.

Tunezyjczyk poznał szczupłą niebieskooką blondynkę. Para od razu zakochała się w sobie, a przynajmniej tak sądzili. Krótko po tym urodziłam się ja i moi rodzice byli zmuszeni do małżeństwa. Jedynym pocieszeniem dla mamy był fakt, że Sayed raczej nie próbował jej wykorzystać poprzez ślub. Był w Polsce legalnie. Miał studia, potem pracę, nikt nie miał prawa go deportować. Gdy okazało się, że mama zaszła w ciążę, tylko on się tak naprawdę cieszył, o czym mama nie omieszkała mnie poinformować wielokrotnie.

Kilka lat po moim urodzeniu rodzice postanowili odwiedzić Tunezję, gdzie mieszkała cała rodzina taty. Miałam wtedy sześć lat, więc moje wspomnienia z wycieczki nie obfitowały w obrazy i postacie. Nie pamiętałam prawie nic, tylko kilka przebłysków od czasu do czasu i to, co opowiedziała mi mama. Nawet po tych wszystkich latach zawsze wspominała te dni z uśmiechem na twarzy. Mówiła, że ten kraj jest po prostu inny od naszego. Kochała pogodę, która nigdy nie zawodziła, ludzi, zawsze wesołych, z zapasem czasu na wszystko. Ponoć brat taty opiekował się nią jak własną siostrą i codziennie brał na wycieczki do innych miast. Mimo tego, że nie potrafiła się z nikim dogadać, radziła sobie półsłówkami i na migi. Wszystko było idealne do momentu, gdy wróciliśmy do Polski. Według mamy Sayed stał się markotny i przestał z nią rozmawiać. Tęsknił za krajem. „Tunezyjczycy to ogromni patrioci”, mówiła zawsze, gdy jeszcze próbowałam zrozumieć, co się wydarzyło. Mama uważała, że zasługuje na coś więcej niż zwykłe „cześć” i „dobranoc”, więc powiedziała Sayedowi, żeby wyjechał. Prosił, żebyśmy pojechały z nim, zaczęły inne życie, ale dla niej to znaczyło jedno: stuprocentowe uzależnienie od męża, brak pracy, brak szczęścia.

Co ona, Polka bez dobrej znajomości języka, robiłaby w Afryce? Co ja robiłabym w Afryce? Co prawda północnej, ale Afryka to Afryka.

Sayed wrócił do swojej ojczyzny, a my zostałyśmy we Wrocławiu. Tata odwiedzał nas każdego lata i na święta, dopóki nie przestałam za nim tęsknić i wolałam go w ogóle nie widzieć. W tej chwili miałam dwadzieścia lat, byłam na pierwszym roku studiów i nie widziałam ojca od ponad siedmiu lat. Rodziny z jego strony nie pamiętałam w ogóle i nie miałam zamiaru tego zmieniać. Żyło mi się naprawdę dobrze. Miałam własne mieszkanie, byłam zapisana na prywatną uczelnię i nie musiałam się martwić o pieniądze. Nie chciałam żadnych zmian. Życzyłam Sayedowi, by żył szczęśliwie i dał mi żyć tak, jak ja tego chciałam. Mama wciąż powtarzała, że muszę za nim tęsknić i na pewno chciałabym go zobaczyć. Tak, to właśnie ja. W środku serca chowałam ogrom uczucia dla mojego taty, udając, że tak nie jest. To były bajki, które mama wciąż opowiadała nauczycielom, gdy miałam kłopoty w szkole. „Ona po prostu tęskni za swoim ojcem”, mówiła. „Jest w wieku dojrzewania i potrzebuje silnej ręki, a ja takiej nie mam”. Cóż, przynajmniej wiedziałam, po kim odziedziczyłam dar kłamania.

Prawda jest taka, że Sayed i Tunezja to ostatnia rzecz, o której myślałam. Niestety, moja mama, w kółko mówiąca o ślubie ojca, nie dawała mi żyć. Według niej to byłby odpowiedni moment, by w końcu poznać rodzinę z Afryki, ten kraj i zżyć się z tatą. A ja miałam opinię na temat tego miejsca i swoich opinii zmieniać nie lubiłam. Tunezja to nie jest cywilizowany kraj. Moja wizja tego kraju ograniczała się do ludzi z wyspy chodzących na boso i mieszkających w lepiankach ze skorpionami. I wybacz mi, mamo, ale nie widzę w tym żadnej frajdy. Wolałam piękne apartamenty, własny basen i najlepiej widok na napis „Hollywood”, więc jeśli w najbliższym czasie miałabym wyjechać do ciepłego kraju, nie kierowałabym się na południe. Gdyby tata był bogatym Amerykaninem? Dajcie mi bilet w jedną stronę, wsadźcie w najbliższy samolot i zapewniam, że byłabym idealną córką.

W domu wsadziłam wcześniej kupione wino do lodówki i rzuciłam się na swoje łóżko.

– Ciężki dzień? – spytała Ania, siadając w fotelu obok.

– Nawet nie wiesz, jak bardzo.

– Jak na osobę, która nic nie robi, jesteś wyjątkowo zmęczona.

– Spróbuj rozmowy z moją mamą.

– Znów dzwoniła?

– Tak, chyba zaczyna tracić cierpliwość. Ja zresztą też.

– Może jednak warto trochę to przemyśleć? – zasugerowała przyjaciółka.

– Ania, nie ma takiej siły, która przekonałaby mnie do tego wyjazdu.

– A istnieje coś, co przekona cię do chodzenia na uczelnię? – spytała, bez pozwolenia wchodząc na moją e-mailową skrzynkę uniwersytecką. – Wiesz, tym razem nie dam rady ci pomóc, studiuję coś zupełnie innego.

– Wiem, wiem – mruknęłam, chowając głowę pod poduszkę.

To, że przebrnęłam przez ostatni rok liceum, nie było w stu procentach moją zasługą. Ania, blondynka o urodzie tak delikatnej, że czasem wydawała się niewidzialna, była zupełnie ignorowana przeze mnie w trakcie trzech lat liceum. To się jednak zmieniło, gdy znalazła mnie płaczącą na schodach. Byłam pewna, że nie zdam, ale ona nie pozwoliła mi się poddać i obiecała pomóc. Spędziłyśmy razem kilka tygodni, zaczynając od nauki, a kończąc na wspólnej kawie po szkole. I tak zostałyśmy przyjaciółkami. Gdy moja mama poznała Anię, niemal widziałam malującą się na jej twarzy ulgę. Zaprzyjaźniłam się z dobrze wychowaną, pilną dziewczyną. W ten sposób mieszkanie było prezentem nie tylko dla mnie, ale również dla Ani – ulubienicy mojej mamy. Zdawałam sobie sprawę z tego, że tym razem nie pojawi się żadna wróżka, która z machnięciem różdżki sprawi, że wszystko się ułoży. Nie potrafiłam uczyć się na błędach.

– To jest prywatna szkoła – powiedziałam bardziej do siebie niż do Ani. – Tam panują inne zasady.

– Obyś miała rację – odparła przyjaciółka. – Ponieważ nie mogę się zalogować na twój e-mail, chyba powinnaś to sprawdzić.

– Pewnie coś nie działa – uspokoiłam ją. – Jest sobota, może robią coś z serwerem.

– Mimo wszystko powinna być jakaś wiadomość…

– Wrzuć na luz! – krzyknęłam i zeskoczyłam z łóżka. – W lodówce chłodzi się wino, chodźmy się napić.

– Pamiętasz, jak to się skończyło ostatnim razem?

– Zależy, o którym ostatnim razie mówisz – powiedziałam wymijająco, wchodząc do kuchni. Ania usiadła na jednym z wysokich krzeseł i odchrząknęła.

– O tym razie, gdy tak się spiłaś na dachu, że zaczęłaś zapraszać obcych ludzi z ulicy. I o tym, gdy właściciel budynku prawie nas wyrzucił.

– Wciąż nie rozumiem, przecież to jest nasze mieszkanie…

– Twojej mamy.

– Więc jak ktoś może mieć prawo do wyrzucenia nas?

– To się nazywa spółdzielnia, Jasmin. Mieszkamy w spółdzielni, co oznacza, że ludzie muszą się szanować nawzajem.

– Dobrze – powiedziałam, popijając wino. – Moje pytanie brzmi: dlaczego nikt nie szanuje faktu, że lubię imprezy?

Ania wywróciła oczami i upiła duży łyk wina.

– Wiem! – krzyknęłam nagle. – Powinnyśmy wyjść do klubu. Tam możemy być tak głośno, jak nam się podoba.

– Pracuję jutro rano.

– Chyba nie musisz być w idealnym stanie, żeby układać ubrania na półkach – wymsknęło mi się, na co przyjaciółka posłała mi piorunujące spojrzenie.

– Ja przynajmniej mam pracę – powiedziała spokojnie, podnosząc się z krzesła. Otworzyła jedną z szafek komody i wyjęła z niej plik listów. – Wiesz, co to jest? – spytała, machając nimi przede mną.

– Listy.

– Zaadresowane do ciebie. Otworzysz je w końcu?

– Po co mam je otwierać? To tylko rachunki, którymi i tak zajmuje się mama.

– Jasmin… – Ania westchnęła ciężko. – Mam wrażenie, że zupełnie zapomniałaś o tamtym roku.

– Nigdy bym nie zapomniała.

– Więc pamiętasz, co powiedziałaś? Że jeśli uda ci się przebrnąć przez szkołę, to się zmienisz. Dla siebie, dla mamy, dla dziadków. Udawanie, że się zmieniłaś, to nie to samo.

– OK, nie chcesz iść na imprezę, rozumiem. Nie musisz mi dawać wykładu – powiedziałam, wychodząc z pomieszczenia.

– Żadnych ludzi w mieszkaniu! – Ania krzyknęła, zanim zdążyłam trzasnąć drzwiami.

– Żadnych ludzi w mieszkaniu – zaczęłam ją przedrzeźniać, stając przed szafą. Jeśli Anka chciała być nudna, to był jej wybór. Ja nie miałam zamiaru siedzieć w domu w sobotę wieczorem. Zaczęłam zastanawiać się nad wyborem ubioru, gdy zadzwonił telefon. Dlaczego znów dzwoniła mama?

– Co się dzieje? – spytałam od razu. Miałam wielką nadzieję, że Ania nie postanowiła posunąć się aż tak daleko w próbach zatrzymania mnie w domu.

– Nic, co się ma dziać? – Mama odpowiedziała pytaniem.

– Drugi telefon w ciągu dnia to rekord.

– Dokładnie, ostatnio coraz rzadziej się widujemy – powiedziała, dzięki czemu poczułam taką ulgę, że prawie się zaśmiałam.

– To nic, jesteś zajętą bizneswoman, a ja jestem dorosła.

– Mimo wszystko chciałabym cię zobaczyć, bądź w naszej restauracji za pół godziny.

– Tak późno? – wymamrotałam.

– Jasmin, jest osiemnasta. Jakiekolwiek masz plany, na pewno nigdzie nie uciekną.

– Ale Ania miała mi właśnie pomóc poprawić CV. Wiesz, chcę znaleźć pracę, żeby sobie dorobić.

– Pół godziny – powtórzyła mama i się rozłączyła.

– Nie! – Uparcie krzyknęłam do głuchej słuchawki.

 

Dokładnie pół godziny później stałam pod restauracją. Weszłam do środka i rozejrzałam się po stolikach. Przy jednym z nich siedziała szczupła, wysoka kobieta, pisząc coś w swoim kalendarzu. Jej blond włosy były spięte w kucyk i sięgały do ramion. Miała na sobie obcisłą czarną sukienkę i złoty łańcuszek na szyi. Moja matka. Nerwowo poprawiłam koszulę, próbowałam zetrzeć głupkowatą minę z twarzy (miałam ją za każdym razem, gdy wiedziałam, że zaraz zacznę kłamać) i z przyklejonym uśmiechem podeszłam do stolika.

– Cześć, mamo – przywitałam się grzecznie, całując ją w policzek. Usiadłam naprzeciwko i czekałam, aż skończy coś notować.

– Cześć. Zamówiłam ci sałatkę – powiedziała, zamykając notatnik i wyłączając telefon. Robiła tak zawsze, gdy jadłyśmy razem obiad. Światła w restauracji były przyciemnione, przez co miałam wrażenie, że już był wieczór. To był jeden z powodów, dla których mama lubiła to miejsce. Cisza, intymna atmosfera i – jak zawsze się śmiałam – tylko młodzi przystojni kelnerzy.

– A jakieś frytki do tego? – spytałam. Nie zdążyłam nic zjeść, odkąd wróciłam od dziadków, i mój brzuch powoli domagał się czegoś tłustego.

– Sałatka.

– Chcesz mi powiedzieć, że jestem gruba? – spytałam, udając obrażoną. Gdybym obrażała się za każdym razem, gdy mama sugerowała, że powinnam schudnąć, w ogóle byśmy nie rozmawiały.

– Nie gruba – odpowiedziała mama, kręcąc się na krześle. – Ale szczupła też nie. Dbaj o siebie trochę, wyglądasz okropnie.

– Dzięki, mamo.

– Mówię tylko prawdę.

– OK – syknęłam. Zabrałam się za danie, które właśnie przyniósł kelner. Mama wzięła dla siebie łososia. Szybko rzuciłam się na jedzenie, a mama posłała mi piorunujące spojrzenie.

– Co u dziadków? – spytała.

– W porządku. Byłam u nich prawie codziennie przez ostatni tydzień. Dziadek próbuje nauczyć mnie tego przepisu na zapiekankę, ale na razie nam nie wychodzi.

– Nie masz szkoły?

– Co? – spytałam. Przez chwilę nie byłam pewna, co odpowiedzieć, więc jak zwykle zaczęłam nerwowo paplać. – Mam, oczywiście, że mam, po prostu bardzo ich kocham, jestem trochę bardziej rodzinna, nie to co ty. Ty masz gdzieś swoich najbliższych…

– Jasmin, zamknij buzię. Mam mało czasu i muszę z tobą porozmawiać – warknęła mama.

– Aha, myślałam, że po prostu chciałaś zjeść ze mną obiad.

– Tacie naprawdę zależy na twojej wizycie.

– Nie! Daj spokój, aż mi się jeść odechciało. Ile razy mam ci mówić, że nie dam się wysłać do tej dżungli!

Mama pierwszy raz się uśmiechnęła.

– Aż ci się jeść odechciało, a to dobre. Co z ciebie za córka? – powiedziała z wyrzutem.

– Taka, jaka z ciebie matka – odpyskowałam, zanim zdążyłam ugryźć się w język. Mama tylko podniosła brwi i napiła się trochę wody.

– A co, źle ci?

– Nie! – krzyknęłam trochę za głośno. – To był taki żart.

– Ojciec nie widział cię już kilka lat – kontynuowała, jakbym nic nie powiedziała.

– Mogę napisać mu list.

– Zaczynasz mnie poważnie irytować i nie mam na to siły – powiedziała mama. Wiedziałam, że jak zawsze udało mi się doprowadzić ją do utraty cierpliwości w zaledwie kilka minut. – Jesteś egoistką i ignorantką. Czasem mam wrażenie, że nie zależy ci na nikim poza babcią i dziadkiem – dodała.

Otworzyłam buzię, by powiedzieć, że to nieprawda, ale tym razem kłamstwo nie przeszło przez moje usta.

– No właśnie. – Westchnęła, jakby moje milczenie było potwierdzeniem jej tezy. – Jestem zawiedziona twoim zachowaniem i chcę, żebyś to sobie przemyślała. Nie mogę cię zmusić do wyjazdu, ale wiedz, że to bardzo skrzywdzi Sayeda.

– Nie rozumiem. – Sapnęłam poirytowana. – Nigdy tak mnie nie pchałaś w jego stronę, co się zmieniło teraz?

– To, że jesteś już dorosła. Myślałam, że gdy okres buntowniczego wieku będzie już za tobą, spojrzysz na sprawy inaczej. W końcu myślisz poważnie o szkole, przyjaźnisz się z odpowiednimi osobami, dojrzałaś. Naprawdę chcesz mi powiedzieć, że nie brakuje ci taty? On cię w ogóle nie zna i jestem pewna, że też byłby z ciebie dumny. Twój ojciec to dobry człowiek. Nie chcę, żebyś oceniała wszystkich Tunezyjczyków po jednej osobie, której tak naprawdę nie znasz.

– Pomyślę o tym, OK?

– Wesele jest w grudniu.

– Myślisz, że będą jakieś dziwaczne rytuały? – spytałam, by rozbawić mamę. – To z chęcią bym zobaczyła. Dopóki nie każą mi jeść żadnych skorpionów oczywiście – dodałam. Mama się trochę rozluźniła.

– Myślę, że zdziwiłabyś się, jak fajnie może być w tym niecywilizowanym kraju.

 

Po powrocie do domu od razu wyjęłam resztę wina z lodówki i wypiłam prosto z butelki. Wybrałam pierwszą sukienkę, która rzuciła mi się w oczy, i szybko się ubrałam. Miałam dość gadania o odpowiedzialności. Wszyscy nagle zdawali się myśleć, że byłam nowo narodzoną osobą. „Nawet babcia próbowała pchnąć mnie do podjęcia dojrzałych decyzji”, pomyślałam z goryczą. Czy naprawdę nie mogłam po prostu żyć tu i teraz? Dlaczego żadne z nich nie rozumiało, że istnieją ludzie, którzy nie mają wielkich ambicji? Może ja byłam jedną z tych osób, które chciały zwyczajnie cieszyć się życiem bez większej odpowiedzialności. Czas na zaakceptowanie mnie taką, jaką byłam, to był mój krajobraz i nie miałam zamiaru go zmieniać. Zresztą to tylko impreza, jedna noc, przekonywałam się. Co takiego mogłoby się wydarzyć przez jedną noc? Najgorszy możliwy scenariusz to obudzenie się jutro rano z okropnym kacem, do którego i tak byłam już przyzwyczajona. Należał mi się relaks. Złapałam torebkę i wyszłam. Tylko jedna noc. Nic nie zmieni się w trakcie jednej nocy.

2. Jedna noc

Z wysiłkiem otworzyłam oczy i rozejrzałam się po pokoju. Piszczenie w uszach nie dawało mi spokoju. Moje niegdyś czerwone firanki były brudne i do połowy zerwane. Na dywanie leżało kilka butelek po piwie, a z szafy wysypywały się puste paczki po papierosach. Próbowałam sobie przypomnieć, kiedy ostatni raz sprzątałam, i cicho chrząknęłam. Może powinnam zadzwonić po pomoc domową.

Spojrzałam na siebie w lustrze. Ciągłe imprezowanie dawało mi się we znaki. Moje jasnobrązowe włosy były trochę sztywne i lepkie, zapewne od alkoholu. Mocno pociągnęłam nosem i poczułam nieświeży zapach papierosów.

– Fuj! – jęknęłam. Głos miałam zachrypnięty. Spróbowałam odkaszlnąć kilka razy. – Halo, halo – powiedziałam na próbę. Dalej miałam chrypę. Stanęłam przed lustrem i zobaczyłam w nim bardzo niezadowoloną dziewczynę. Moja twarz wyglądała na kilka lat starszą niż była w rzeczywistości. Cienie pod oczami, które miałam zawsze, bez względu na liczbę przespanych godzin, były wyjątkowo mocno widoczne. Ściągnęłam koszulkę, która – jak po chwili zauważyłam – nie należała do mnie. Zlustrowałam krytycznie moje piersi albo raczej „pagórki”, jak je nazywałam. Czasem mówiłam nawet „guziczki”, co bardzo rozśmieszało wszystkich. Cóż, nie ma sensu zamartwiać się tym, jak stworzyła nas natura. Lepiej to przyjąć z uśmiechem. Nawet biodra, które mogłyby zawstydzić niejedną Afrykankę, i włosy, które zdecydowały, że chcą żyć swoim życiem, a ich największym wrogiem była prostownica.

Miałam zamiar wrócić z powrotem do łóżka, gdy zobaczyłam, że ktoś w nim leżał. Cholera.

Szybko założyłam na siebie długą białą tunikę i potrząsnęłam nieznajomym. Zero reakcji.

– Psst! Ej… ty. – Próbowałam go zbudzić. Niechciany gość wciąż się nie poruszał. – Koleś! – krzyknęłam w końcu. Chłopak szybko się zbudził i spojrzał na mnie zaspanym wzrokiem.

– Hej, wracaj do łóżka – powiedział i wyciągnął do mnie rękę, na co parsknęłam śmiechem i spojrzałam na niego jak na wariata. Nie miałam pojęcia, co się wydarzyło ostatniej nocy, ale cokolwiek to było, powinno zostać w dalekiej przeszłości. Nieznajomy opadł z powrotem na poduszki, więc szybko złapałam go za rękę i pociągnęłam. Blondyn. Brązowe oczy. Cienkie usta. W miarę umięśnione ciało. Przynajmniej nie był aż taki brzydki.

– Hola, hola! Pański czas w tym hotelu się skończył, dziękujemy za odwiedziny i zapraszamy do wypróbowania innych miejsc w przyszłości – powiedziałam, ciągnąc go i zmuszając, by usiadł na łóżku.

– Wywalasz mnie? – spytał zdziwiony, a ja przewróciłam oczami. Czyli trafiłam na jednego z tych miłych.

– Tak, a przynajmniej próbuję – odpowiedziałam. – Idę pod prysznic, wyjdę, powiedzmy, za jakieś trzydzieści sekund i ciebie tu już nie będzie, jasne? – wyjaśniłam mu, po czym ściągnęłam tunikę i ruszyłam do łazienki. – I nie próbuj nic zwinąć, moja przyjaciółka to wyczuje! – krzyknęłam na pożegnanie.

Minęło zaledwie dziesięć sekund, gdy usłyszałam głośne trzaśnięcie drzwi. Głęboko odetchnęłam pod gorącym prysznicem. Jedna noc okazała się czymś więcej, niż planowałam. Miałam tylko ogromną nadzieję, że nie byłam zbyt głośno.

Po prysznicu poszłam do Ani.

– Aniu? – spytałam, stojąc pod drzwiami przyjaciółki. Nikt się nie odzywał. No tak, było już po trzynastej, więc Ania była pewnie w pracy. Wróciłam do pokoju i włączyłam telefon komórkowy, który od razu zaczął dzwonić, dając mi znać, że mam mnóstwo wiadomości. Wśród nieodebranych połączeń od mamy był też SMS od Ani: „Jasmin, dlaczego nie ma cię jeszcze w domu?”. Naprawdę chciałabym znać odpowiedź. Zaczęłam powoli sprzątać, gdy doszłam do wniosku, że jestem głodna. Otworzyłam lodówkę, w której nie było nic. Najpierw jedzenie, potem sprzątanie.

Wyszłam z mieszkania i powolnym krokiem udałam się w stronę rynku. Było zimno, lecz słońce przebijało się przez chmury. Główny plac był zapełniony ludźmi, którzy spieszyli na lunch lub właśnie z niego wracali. Kręciło mi się w głowie i czułam się bardzo słabo. W końcu dotarłam do bankomatu, wstukałam PIN i wybrałam kwotę, sto złotych. Transakcja odrzucona. Zdezorientowana, rozejrzałam się na boki, jakby istniała możliwość, że ktoś robił sobie ze mnie żarty. Spróbowałam ponownie, tym razem pięćdziesiąt złotych. Znowu bez powodzenia. Mama musiała zapomnieć o przelewie, ale i tak powinnam mieć coś na koncie. Dostałam pieniądze dwa tygodnie temu, na pewno nie zdążyłabym wydać wszystkiego. Z lekkim ściskiem w brzuchu nacisnęłam na dwadzieścia złotych, następnie na dziesięć. Transakcja odrzucona. Usłyszałam, jak ktoś za mną chrząka. Odwróciłam się i posłałam jadowite spojrzenie mężczyźnie w garniturze.

– Ten bankomat nie działa – powiedziałam cicho, na co on podniósł brwi i podszedł, by skorzystać z urządzenia. Byłam już bardzo głodna, a przez to bardzo zła. Weszłam do banku, gotowa zrobić awanturę.

– Dzień dobry – powiedziałam niemiłym głosem na powitanie. – Czy z bankiem jest coś nie tak dzisiaj? Nie mogę wypłacić pieniędzy.

Starsza kobieta za szybą spojrzała na mnie znudzonym wzrokiem.

– Może nie ma pani pieniędzy na koncie? – odpowiedziała, patrząc na mnie jak na upośledzoną osobę.

– Zawsze mam – odparłam, kładąc nacisk na słowo „zawsze”.

– Proszę dać mi kartę – powiedziała.

Podałam jej wszystkie dane i czekałam. Kasjerka odchrząknęła, uśmiechając się do mnie krzywo.

– O co chodzi? – spytałam.

– Na pani koncie jest pięćdziesiąt groszy.

Szybko zabrałam kartę i wyszłam z banku bez pożegnania. Chciałam znaleźć się w domu jak najszybciej. Po drodze próbowałam zadzwonić do mamy, ale ona nie odbierała. Miałam bardzo złe przeczucia. Możliwe, żeby ona umyślnie nie przelała mi pieniędzy? Na sto procent chodziło o tę durną Tunezję. Mama na pewno postanowiła posunąć się do szantażu i stwierdziła, że odcięcie mnie od funduszy będzie najlepszym wyjściem. Nie pomyślała jednak o takich rzeczach jak jedzenie i bilety na dojazd do uczelni! Co ona sobie myślała? Zadzwoniłam jeszcze raz, ale wciąż nic. Mogłam sobie wyobrazić uśmiech na jej twarzy, gdy patrzy w ekran telefonu. Sadystka.

W domu usiadłam przy blacie kuchennym i zaczęłam myśleć, czy nie pojechać do firmy mamy, gdy z mojego brzucha wydobyło się bardzo głośne burczenie. Jeszcze raz zajrzałam do lodówki, w której były tylko jajka. Zrobiłam więc jajecznicę i zjadłam ją w pośpiechu. Po namyśle z niechęcią zabrałam się za sprzątanie. Nakrycie łóżka wrzuciłam do prania, umyłam prysznic, wyrzuciłam wszystkie papierki i butelki walające się po podłodze. Na koniec zostało mi tylko wytarcie paneli. Byłam spocona i zła, sprzątanie zajęło mi całe dwie godziny.

Nagle usłyszałam dźwięk mojego telefonu i aż podskoczyłam w miejscu. Na ekranie wyświetliło się „mama”. Moje złe przeczucia zamieniły się w ogromne obawy.

– Halo? – powiedziałam cicho i grzecznie.

– Witaj, Jasmin. – Głos mamy był bardzo chłodny i formalny. Czułam, jak wszystkie wnętrzności skręcają mi się w środku. – Dzwoniłaś.

– Tak, dzwoniłam. Jest jakiś błąd z moim kontem.

– Co masz na myśli?

– Kobieta w banku powiedziała, że mam pięćdziesiąt groszy na koncie. To jakaś pomyłka, prawda?

– Czy ty sobie kpisz ze mnie? – Mama podniosła głos. Teraz słyszałam w nim gniew.

– O co ci chodzi? – wypaliłam, jak zawsze niewiele myśląc.

– Posłuchaj, jestem teraz zajęta. Odezwij się, jak będziesz miała ochotę na poważną, dorosłą rozmowę – powiedziała i rozłączyła się.

– A moje pieniądze? – zawołałam do słuchawki. Cóż, zapowiadało się na to, że mogłam tylko pomarzyć o zamówieniu pizzy i liczyć na to, iż mamie wróci rozsądek. Tylko o co mogło jej chodzić?

Do domu weszła Ania, która – dzięki Bogu! – przyniosła ze sobą zakupy.

– Mama zablokowała mi konto – powiedziałam na powitanie. Przyjaciółka zmarszczyła brwi i nalała mi dużą szklankę coli.

– Myślisz, że chodzi o Tunezję? – spytała.

– Tak! – potwierdziłam, popijając kilka łyków naraz. Ogromna ilość cukru dodała mi energii. – Myślę, że dokładnie o to chodzi!

– Tylko czy twoja mama aż tak by cię karała? Osobiście zgadzam się z nią i uważam, że powinnaś jechać, ale to jest trochę drastyczne podejście.

– Oczywiście, że zrobiłaby coś takiego. Jaki może być inny powód? – spytałam, gdy nagle oczy Ani zrobiły się wielkie z przerażenia. Pobiegła do szafki i wyjęła z niej listy, które mi pokazywała dzień wcześniej.

– Aniu, mówiłam ci, że to tylko rachunki. – Machnęłam ręką.

– Nie wszystkie! Niektóre są z twojej szkoły! – powiedziała dziewczyna, na co zrobiło mi się słabo.

– Dlaczego nie mówiłaś wcześniej? – Prawie krzyknęłam.

– Ja też dostaję listy ze szkoły, ale nie tak dużo. Myślałam, że może u ciebie jest inaczej…

Przejrzałyśmy koperty, których nadawcą był w większości uniwersytet SWPS.

– Co w nich jest? – jęknęłam.

– Nie mam pojęcia.

– Ale się domyślasz – powiedziałam. Lekko trzęsącymi się rękami otworzyłam pierwszy list, w którym było ostrzeżenie z powodu zbyt rzadkiej frekwencji na zajęciach. Dalej kolejne ostrzeżenia, informacja o zablokowaniu mojego e-maila i wezwanie do dziekana. Został ostatni list. Powoli otworzyłam go trzęsącymi się rękami. Wydalona. To było jedyne słowo, które zdołałam przeczytać. Zostałam wydalona ze szkoły. Mama musiała się dowiedzieć. Wszystko naokoło mnie zaczęło wirować. Miałam ochotę wsiąknąć w ziemię. Dopiero co uniknęłam problemów w szkole, to nie mogło się znowu dziać.

– Cholera… – mruknęła Ania, która czytała przez moje ramię. – Tym razem naprawdę nawaliłaś.

– Tym razem się z tobą zgadzam – powiedziałam cicho. – Matka mnie zabije. Nie, pokroi na kawałeczki i zje.

– Zadzwoń do niej.

– I co mam powiedzieć?

– Nie wiem, przeproś, przyznaj się do winy, cokolwiek. Nie przeciągaj tego.

– Nie bądź taka cwana, też byś nie wiedziała, co zrobić w takiej sytuacji – warknęłam.

– Ja bym się nigdy nie znalazła w takiej sytuacji – odpowiedziała Ania. Mój telefon znów zadzwonił, aż obie podskoczyłyśmy w miejscu.

Serce zaczęło mi się tłuc w klatce piersiowej tak mocno, jakbym była bliska zawału. Nie odważyłam się odebrać, ponieważ zwyczajnie nie wiedziałam, co powiedzieć. Jedyne, co wiedziałam – tym razem nie miałam szans na wywinięcie się z problemu.

Usiadłam na fotelu i zaczęłam gorączkowo myśleć. Co miałam jej powiedzieć? Że nie dawałam sobie rady, ale nie chciałam jej zawieść? To by na pewno nie zadziałało, przecież po prostu nie chodziłam na zajęcia. A gdyby tak wyjąć najstarszą kartę – ojciec? Powiedzieć, że to przez ciągłe gadanie o nim nie mogłam się na niczym skupić i nie wiedziałam, co robić? W życiu by w to nie uwierzyła. Musiałam pomyśleć i przeanalizować całą sytuację, zawsze było jakieś rozwiązanie.

Nie miałam żadnych pieniędzy, OK, to się zdarzało nie raz. Wyrzucili mnie ze szkoły, OK, to się przydarza wielu osobom. Nie miałam pracy, OK, zawsze można jakąś znaleźć, prawda? Nie miałam doświadczenia, OK, jakoś zdobędę. Jest OK!

 

Minęło kilka dni i nic się nie zmieniło. Wciąż nie odbierałam telefonów od mamy i od dziadków. Nie byłam gotowa na zawód w głosie babci. Gdyby nie Ania, która regularnie robiła zakupy, już dawno musiałabym spotkać się z mamą. Jednak to nie ona mnie martwiła. Za każdym razem, gdy widziałam słowo „babcia” na ekranie telefonu, moje wnętrzności skręcały się tak, jakby chciały znaleźć drogę wyjścia z mojego ciała i zostawić mnie pustą. W ogóle nie wychodziłam z domu, jakbym się bała, że na moim czole wyskoczy napis „wydalona”. Tak naprawdę nie byłam pewna, na co liczyłam. Chciałam zniknąć aż do czasu, gdy złość na mnie wszystkim minie.

– Jasmin? – Ania weszła do domu i jak codziennie sprawdzała, czy w końcu gdzieś wyszłam.

– Jestem – odpowiedziałam. Dziewczyna przyszła do salonu z niezadowolonym wyrazem twarzy.

– Co się stało? – spytałam od razu.

– Twoja mama dzwoniła – powiedziała, siadając na skraju kanapy. Z nerwów chwyciła moje papierosy i zaczęła się nimi bawić. – Powiedziała, że masz się z nią spotkać…

– Nie ma mowy.

– Albo od następnego tygodnia mamy się obie wynieść – dokończyła dużo ciszej. Między nami na chwilę zapadło milczenie. Ania była bliska płaczu.

– Nie mogę wrócić do domu – szepnęła. – Zmuszą mnie do opieki nad Robertem i dawaniem im pieniędzy – wyrzuciła z siebie, a każde kolejne słowo przychodziło jej coraz trudniej. Moja mama dokładnie wiedziała, co robiła, i przez chwilę poczułam do niej szczerą nienawiść. Rodzice Ani nie mieli porządnej pracy i zawsze na nią zrzucali obowiązek opieki nad młodszym bratem. Największym celem mojej przyjaciółki było ukończenie prawa i zabranie chłopaka do siebie, gdy będzie ją na to stać. Gdyby wprowadziła się do domu, nie miałaby czasu ani miejsca na nic.

– Blefuje – powiedziałam przekonująco. – Moja mama w życiu nie wyrzuciłaby cię z mieszkania.

– Jasmin, błagam… – Ania zaczęła szlochać.

– Dobrze, dobrze, tylko nie płacz! – powiedziałam szybko. Nigdy nie radziłam sobie z emocjami innych. Moje nie były problemem, bo rzadko jakieś intensywniejsze odczuwałam. – Spotkam się z nią, tylko nie panikuj – dodałam już spokojniej. Przyjaciółka kiwnęła głową i wyszła z pokoju.

– Wiedźma – powiedziałam do siebie, wyobrażając sobie triumf na twarzy mamy, gdy wpadła na ten okropny pomysł.

Wyszłam z mieszkania i w kilka minut znalazłam się przy pomniku Fredry. Za nic nie chciałabym wyprowadzić się z miejsca, które mieściło się tak blisko wrocławskiego rynku. Krople deszczu delikatnie uderzały o mój płaszcz, więc mocniej się opatuliłam i ruszyłam do restauracji. Najchętniej odwróciłabym się w drugą stronę i pobiegła w ramiona babci, która by na pewno zrozumiała. Czemu więc tego nie zrobiłam? Ponieważ tylko w jej oczach istniała idealna wersja mnie samej. Ponieważ nie wiedziałam, ile takich zawodów by wytrzymała. Nie mogłam jej tego zrobić.

Z ciężkim sercem weszłam do restauracji, gotowa na osobistą klęskę.

 

Siedziałam przy stoliku z mamą. Żadna z nas się nie odzywała. W końcu jednak to ona przerwała ciszę.

– Nie możesz już kłamać, więc nie masz nic do powiedzenia? – powiedziała lekkim tonem, zanim kelner przyniósł jedzenie.

Przede mną leżał pięknie pachnący kebab, frytki i sałatka. Minęły wieki, odkąd miałam w ustach ulubione niezdrowe jedzenie. Czułam, jak brzuch krzyczy, żeby się na nie rzucić, ale nie mogłam. Zerknęłam na stojącą obok szklankę coli. Mama naprawdę mnie testowała. To miał być najmniej miły obiad stulecia.

– Jasmin! – Podniesiony głos rodzicielki wyrwał mnie z zamyślenia. – Słuchasz mnie? Najpierw jedz, potem porozmawiamy.

Próbowałam jeść w nieskończoność. Powoli i dokładnie żułam każdy kęs. Wiedziałam, że nie ucieknę przed rozmową, ale na pewno nie miałam zamiaru jej przyspieszać. Mama obserwowała mnie znad swojej gazety.

– Jasmin, zaczynasz mnie irytować – powiedziała cicho, gdy przez kilka minut żułam jeden kęs mięsa. Głośno przełknęłam i spojrzałam na talerz. Był pusty.

– Skończyłam – powiedziałam z wysiłkiem.

– Widzę – odpowiedziała i wyprostowała się na krześle. – Nie mam zamiaru mówić ci, jak bardzo się zawiodłam. I zgaduję, że ty też nie masz nic na swoje usprawiedliwienie? Czy może wymyśliłaś coś, jedząc obiad przez… – zerknęła na zegarek – pięćdziesiąt minut?

– Nie – powiedziałam zrezygnowana. – Po prostu wydaj wyrok i miejmy to z głowy. Będziesz kontrolować wszystkie moje wydatki? Zamontujesz kamery w mieszkaniu? – zaczęłam zgadywać. Wiedziałam, że posuwam się za daleko, ale było mi wszystko jedno. Ku mojemu zdziwieniu mama się zaśmiała.

– Kochana, ty już nie masz żadnego mieszkania! – powiedziała, jakby to było oczywiste. Poczułam, jak mój obiad niebezpiecznie podnosi się w brzuchu.

– Ale Ania… – zaczęłam.

– O Anię się nie martw, nie pozwoliłabym, żeby ta biedna dziewczyna cierpiała przez swoją tak zwaną przyjaciółkę. Nie wiem, jakim cudem ona się do ciebie jeszcze odzywa. Jak mogłaś być tak nieodpowiedzialna, wiedząc, że Ania jest na naszej łasce? Czy to, jak bardzo ci pomogła, nic nie znaczy? Masz jakiekolwiek skrupuły? – Każde słowo wymawiała coraz głośniej, z trudem się kontrolując. Na chwilę przerwała, by wziąć kilka głębokich oddechów. Poczułam, jak ogromna fala gniewu rośnie mi w trzewiach. „Ania, Ania, Ania. Dlaczego jej po prostu nie adoptujesz”, pomyślałam.

– Przejdź do rzeczy – warknęłam.

– Żadnych pieniędzy i żadnej kary. Karę daje się dziecku, gdy chce się je czegoś nauczyć. Ty masz dwadzieścia lat i nie jesteś już dzieckiem. Naprawdę próbowałam i zawsze zwalałam wszystko na brak ojca. Myślałam, że to jego nieobecność tak na ciebie wpływa, ale to nie to. Tutaj po prostu chodzi o luksusowe życie, jakie ci oferowałam w zamian za to, że jego tu nie było. Przykro mi, ale koniec z tym. Zrobiłaś ze mnie idiotkę, ze mnie i z twoich dziadków…

– Tylko im nie mów! – Przerwałam jej szybko, przez co prawie zachłysnęłam się powietrzem.

– Nie mam zamiaru, ignorowałam ich telefony i zgaduję, że robiłaś to samo. Sama im to powiesz w ten weekend, gdy ich odwiedzimy. Oczywiście, już się pewnie domyślają, skoro ich wnuczusia nie przyjechała do nich przez tak długi czas.

– Mamo! – Zaczęłam, ale nie dała mi dojść do słowa.

– Żadne „mamo”! – Podniosła głos, aż kelnerzy zaczęli na nas zerkać. – Ani „mamo”, ani „jestem zajęta”, ani „mam szkołę”, rozumiesz? Koniec z tym! Możesz zostać w mieszkaniu do końca tygodnia. Do tego czasu albo znajdź pracę i coś zdecydowanie mniejszego i tańszego, albo zapraszam do mnie. I wtedy tak, będę ci dokładnie wydzielać kieszonkowe i sprawdzać, czy się uczysz, by dostać się do jakiejkolwiek szkoły. Chyba że dziadkowie cię przygarną, ale Jasmin… – powiedziała z udawaną troską w głosie – babcia będzie bardzo zawiedziona. Bardzo.

– Więc lepiej jej nie mówić! – Uparcie obstawałam przy swoim. – Co jeśli to będzie miało wpływ na jej zdrowie? Wiesz, że nie jest z nią za dobrze.

– To jest twoje wytłumaczenie dla okłamywania jej? – powiedziała mama. – Nie rozumiem. Jak, kiedy stałaś się taką osobą?

– Zawsze nią byłam – warknęłam zdenerwowana.

– I najwyraźniej nią pozostaniesz – odpowiedziała chłodno i wstała. – Już powiedziałam tacie, że nie przyjedziesz, i uważam, że dobrze robisz. Niech przynajmniej on uważa, że ma dobrą córkę.

– Nie wprowadzę się z powrotem do domu. To będzie jak koniec życia – wyszeptałam bardziej do pustego talerza niż do mamy. – Wolę głodować.

– Ty nie znasz innego życia – odpowiedziała. – Jesteś rozpuszczona, nieodpowiedzialna, fałszywa i nie przeżyjesz dnia sama. Jest mi wstyd, że mam taką córkę.

– Ty wiedźmo – syknęłam wściekła, tym razem do niej, a nie do siebie. Matka spojrzała na mnie z obłędem w oczach i wiedziałam, że zaraz wybuchnie, ale zadzwonił jej telefon. Byłam pewna, że odrzuci połączenie, ona jednak odebrała i pokazała mi palcem, żebym się nie odzywała.

– Mam to gdzieś – burknęłam. Rzuciłam serwetkę na stół i poczułam, jak gniew buzuje w moich żyłach. – Mam gdzieś ciebie, ojca, twoje durne zasady i na pewno mam gdzieś to, co o mnie sądzisz! Wolę spać na ulicy niż z tobą w domu. Nic dziwnego, że jesteś wciąż sama, żaden normalny facet nie wytrzymałby z taką wariatką… – przerwałam, gdy zobaczyłam, jak twarz mamy przechodzi z wściekłej czerwieni w biel prześcieradła. Momentalnie zamilkłam i czekałam, aż się rozłączy.

– Babcia – powiedziała cicho. – Z babcią jest gorzej.

3. Sumienie

Siedziałam w salonie dziadków, tępo wpatrując się w ścianę zapełnioną puzzlami. Na półkach stały dziesiątki ramek ze zdjęciami przedstawiającymi pucołowatą dziewczynkę z wykrzywioną buzią. Zawsze mi mówiono, że byłam nieznośnym dzieckiem. Wciąż płakałam i nic mi się nie podobało. Gdy mama przychodziła odebrać mnie od dziadków, nie obchodziło się bez szarpaniny i płaczu – nigdy nie chciałam stamtąd odejść, ponieważ tylko tam czułam się dobrze, jak w prawdziwym domu. Mój dom był cichy, zupełnie jakby mieszkały tam duchy. Rodzice pracowali bez przerwy, obydwoje kończyli też studia. Zapomnieli, dlaczego byli tam co noc, razem w jednym łóżku. Mój ciągły płacz był przypomnieniem. Ach tak, mamy dziecko, jesteśmy rodzicami, musimy zapewnić jej stabilne życie. Pracujmy, uczmy się, a wszystko skończy się dobrze. Jeszcze będzie pięknie.

Jeszcze będzie pięknie.

Mantra moich rodziców.

Gdy nadchodziły egzaminy, byłam wysyłana do dziadków. Układanie puzzli, herbatka, domowe obiady i mnóstwo, ale to mnóstwo śmiechu. Dzięki nim poczułam nikły posmak tego, jak powinna wyglądać prawdziwa rodzina. Popołudniowe spacery po parku, karmienie gołębi, marudzenie babci, że znów się tak wybrudziłam, jej cierpliwe mycie mnie dzień w dzień. Jak to się więc stało, że wyrosłam na nieodpowiedzialną, rozpuszczoną dziewczynę bez sumienia? Wszystko trwało za krótko, ponieważ rodzice wierzyli, że jeszcze będzie pięknie.

Niejedno dziecko zazdrościłoby mi tego „pięknie”. Przez determinację rodziców zawsze miałam najlepsze ubrania, jeździłam na mnóstwo wycieczek. Niczego nam nie brakowało. Cóż, kto by pomyślał, że herbatka może być lepszym terapeutą niż dwutygodniowe wakacje w luksusowym hotelu? Kto uwierzyłby w to, że układanie puzzli to lepsza rozrywka niż zabawa z nianią, której głównym obowiązkiem było robienie wszystkiego, czego sobie zażyczyłam?