Jak zostałem standuperem, czyli historia Billy'ego Plimptona - Helen Rutter - ebook

Jak zostałem standuperem, czyli historia Billy'ego Plimptona ebook

Rutter Helen

5,0

Opis

Dlaczego pulpet poszedł do terapeuty?

Bo był nie w sosie.

BA DUM TSS

Billy Plimpton to jedenastolatek z wielkim marzeniem. Kiedy dorośnie, zostanie standuperem! Tłumy na widowni, światło reflektorów, scena, a na niej on – Billy. Jest tylko jeden, dość poważny problem. Billy się jąka. A to, jak możecie sobie wyobrazić, znacząco utrudnia opowiadanie kawałów przed wielką publicznością.

W nowej szkole Billy chce ukryć swoje jąkanie. Postanawia więc w ogóle się nie odzywać. Wkrótce przekonuje się jednak, że to nie jest najlepszy sposób na rozwiązanie problemu – nie ułatwia poznawania nowych kolegów ani opowiadania dowcipów i występowania na scenie…

Czy Billy mimo wszystko zdoła spełnić swoje marzenie?

„Jak zostałem standuperem” to pełna humoru, inspirująca opowieść o pokonywaniu lęków i przeszkód na drodze do celu oraz o uporczywości w dążeniu do swoich marzeń. Inspirację czerpała autorka z własnego doświadczenia rodzinnego – jej syn, jak główny bohater powieści, mierzy się z problemem jąkania.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 255

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: The Boy Who Made Eve­ry­one Laugh
Tekst: HE­LEN RUT­TER
Prze­kład: ANNA JURGA
Re­dak­tor pro­wa­dzący: JU­LITA DZIE­KAŃ­SKA-GĘB­SKA
Re­dak­cja: ELŻ­BIETA WO­ŁO­SZYŃ­SKA-WI­ŚNIEW­SKA
Ko­rekta: SYL­WIA CHO­JECKA, KA­TA­RZYNA MA­LI­NOW­SKA, AGATA TON­DERA
Opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki i skład: RA­DO­SŁAW KA­MIŃ­SKI
Text co­py­ri­ght © He­len Rut­ter, 2021 Au­thor pho­to­graph co­py­ri­ght © Kate Chap­pell
First Pu­bli­shed in the UK by Scho­la­stic Chil­dren’s Bo­oks, 2021 Eu­ston Ho­use, 24 Ever­sholt Street, Lon­don, NW1 1DB A di­vi­sion of Scho­la­stic Li­mi­ted
© Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o., War­szawa 2023
All ri­ghts re­se­rved
Wy­da­nie I
Wszyst­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści albo frag­men­tów książki moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
ISBN 978-83-8299-181-9
Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o. 00-807 War­szawa, Al. Je­ro­zo­lim­skie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51 e-mail: wy­daw­nic­two@zie­lo­na­sowa.plwww.zie­lo­na­sowa.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Lenny’emu i Cleo

ROZ­DZIAŁ 1

Prze­szłość, te­raź­niej­szość i przy­szłość wcho­dzą do baru.

Co za czasy.

Wszystko, co mó­wię, jest ważne. Przy­naj­mniej tak twier­dzi moja mama. Cza­sem każe mi po­wta­rzać to na głos. Okropny wstyd. W moim przy­padku mó­wie­nie cze­go­kol­wiek na głos może być kom­pro­mi­tu­jące.

To wła­śnie ro­bię te­raz. Ćwi­czę. Raz za ra­zem przed lu­strem. Znaj­dzie­cie mnie tu dość czę­sto, bo tu pro­wa­dzę więk­szość mo­ich mo­no­lo­gów. Wi­dzę, jak za­ci­skają mi się po­wieki i szczęki.

– N-n-na-z-z-zy­wam się B-B-B-Billy Pliiimp­ton iii się j-j-ją­kam. Na-a-a-z-y-y-ywam się B-i-i-i-i-i-l-l-l-y i się j-j-ją­ka­aam.

Kiedy się nie ją­kam, mó­wiąc to, ro­bię się cały czer­wony. Tak jak­bym okła­my­wał swoje od­bi­cie w lu­strze. A kiedy się ją­kam, to i tak strze­lam bu­raka, bo ją­ka­jąc się do sie­bie, czuję się jak głu­pek. Moja lo­go­pedka Sue po­wie­działa, że­bym ćwi­czył. Więc ćwi­czę. I TO DUŻO.

To kon­kretne zda­nie wy­po­wia­dam tylko do sie­bie i tylko w moim po­koju. Ni­gdy przy in­nych lu­dziach. Szkoda, że w ogóle mu­szę ko­mu­kol­wiek tłu­ma­czyć, że z moją wy­mową jest coś nie tak. Uprze­dza­nie nowo po­zna­nych osób jest po­mocne, bo nie mu­szą się mę­czyć i za­sta­na­wiać, co się ze mną dzieje. Nie­któ­rym to zaj­muje mnó­stwo czasu. Nie­ła­two pa­trzeć, jak usi­łują za­pa­no­wać nad swoim wy­ra­zem twa­rzy, cho­ciaż ich oczy mó­wią bar­dzo wiele. Za­sta­na­wiają się, czy przy­pad­kiem nie stroję so­bie żar­tów. Chciał­bym.

A to jest dru­gie, co ćwi­czę: żarty. UWIEL­BIAM dow­cipy. Grę słów. Za­ska­ki­wa­nie lu­dzi pu­entą. Śmia­nie się do swo­jego od­bi­cia w lu­strze.

– C-c-c-o p-o-o-owie­dział k-ka­aan­gur, k-kiedy w-wy­rzuci-cili go z-z-z zoo? T-to ja p-paku-u-uję t-torbę.

Jak mam być za­bawny, skoro na­wet nie po­tra­fię mó­wić? Nie­ła­two opo­wie­dzieć ka­wał, kiedy nie można wy­krztu­sić z sie­bie słów. Ca­łymi go­dzi­nami oglą­dam ko­mi­ków na YouTu­bie. Mó­wią płyn­nie i szybko. Ich pu­blicz­ność jest wnie­bo­wzięta. De­spe­racko usi­łuję ich na­śla­do­wać.

Moje ją­ka­nie nie za­wsze jest oczy­wi­ste. Cza­sem brzmi jak długa pauza, a in­nym ra­zem, jak­bym śpie­wał jedno słowo bar­dzo długo bez żad­nego po­wodu. Jak­bym kon­ku­ro­wał sam ze sobą, żeby spraw­dzić, jak długo po­tra­fię prze­cią­gnąć je­den wy­raz. Dziś po po­łu­dniu utkną­łem na „babce cy­try­no­wej” i my­śla­łem, że ni­gdy nie skoń­czę tego mó­wić. Roz­ma­wia­li­śmy o na­szych ulu­bio­nych cia­stach. Przez ten czas, jaki za­jęło mi wy­krztu­sze­nie tej na­zwy, praw­dziwa babka pew­nie zdą­ży­łaby sczer­stwieć. Cza­sami same słowa mnie de­ner­wują, kiedy tak okrop­nie się za­tnę, tak jakby ro­biły to na­umyśl­nie.

Dziś po szkole przy­szła do nas Aisha, ko­le­żanka mo­jej młod­szej sio­stry Chloe. Ga­lo­po­wały po kuchni i wy­da­wały dźwięki pa­ta­taj. Chloe ma bzika na punk­cie ku­cy­ków. W jej po­koju jest tak dużo plu­szo­wych ku­cy­ków i pla­ka­tów z końmi, że mam ochotę zwy­mio­to­wać. Tro­chę boję się koni, ale prze­cież ni­gdy jej tego nie po­wiem, więc po pro­stu nie wcho­dzę tam zbyt czę­sto.

Aisha ni­gdy wcze­śniej u nas nie była. Zo­stała na ko­la­cję i kiedy je­dli­śmy, wy­śpie­wa­łem swój nowy żar­cik.

– K-k-k-którą ręką le­piej pi-i-i-i-isać?

– Dla­czego tak mó­wisz? – za­py­tała Aisha bez ogró­dek, pa­trząc wprost na mnie znad wi­delca peł­nego spa­ghetti.

Więc Chloe wy­ja­śniła za mnie.

– On się jąka. Wie, co chce po­wie­dzieć, ale jego mózg nie po­zwala temu pra­wi­dłowo wyjść. Mu­sisz po pro­stu za­cze­kać, aż skoń­czy.

Aisha za­sta­no­wiła się nad tym przez chwilę i wcią­gnęła nitkę ma­ka­ronu.

– Po­doba mi się!

To było miłe. Ro­ze­śmiała się też z mo­jej pu­enty.

– Żadną. N-n-naj­le­piej pi­sać d-d-dłu­go­pi­sem!

To było jesz­cze mil­sze.

Aisha przy­naj­mniej była szczera i za­py­tała mnie wprost. Dzieci są tro­chę lep­sze niż do­ro­śli, kiedy spo­ty­kają mnie pierw­szy raz. Albo od razu otwar­cie py­tają o moje ją­ka­nie, tak jak Aisha, albo zu­peł­nie je igno­rują. Tak jest naj­le­piej: kiedy ktoś za­cho­wuje się tak, jakby nie za­uwa­żał mo­jego ją­ka­nia, i czeka, aż skoń­czę, wie­dząc, że prę­dzej czy póź­niej do­brnę do końca. Mama mówi, że wiele pro­ble­mów tego świata ro­dzi się z po­śpie­chu, w ja­kim żyją lu­dzie, i że ja wy­świad­czam wszyst­kim przy­sługę, po­nie­waż zmu­szam ich do odro­biny cier­pli­wo­ści.

Pro­blemy za­czy­nają się do­piero wtedy, gdy dzie­ciaki do­wia­dują się, co mi do­lega; kiedy zo­rien­tują się, że mogą to wy­ko­rzy­stać prze­ciwko mnie albo żeby śmiać się ze mnie. Za­zwy­czaj wi­dzę, jak ro­bią do sie­bie śmieszne miny lub chi­cho­czą, za­kry­wa­jąc twarz dłońmi, kiedy pró­buję coś po­wie­dzieć. Ale spy­ta­nie o to tak, jak zro­biła to Aisha, jest w po­rządku. Wolę już to, niż pa­trzeć na pół po­marsz­czoną, pół uśmiech­niętą minę, jaką ro­bią do­ro­śli, kiedy roz­ma­wiam z nimi po raz pierw­szy: uno­szą ką­ciki ust i marsz­czą czoło. Nie cier­pię, kiedy lu­dzie pa­trzą na mnie w ten spo­sób. Chcę spra­wiać, żeby uśmie­chali się nor­mal­nie i nie marsz­czyli się przy tym. Za­wsze po­tra­fię roz­po­znać ten mo­ment, gdy wresz­cie za­ła­pują, o co cho­dzi, i do­ciera do nich, że to, co sły­szą, jest wadą wy­mowy, a nie wy­bo­rem. Wy­glą­dają tak, jakby im ulżyło; jakby byli z sie­bie za­do­wo­leni. Na­stęp­nie za­czy­nają się po­pi­sy­wać, jak bar­dzo znają się na tych spra­wach. Na pod­sta­wie wła­snego do­świad­cze­nia dzielę do­ro­słych na cztery główne ka­te­go­rie.

1. Za­chę­ca­cze

Mają spo­kojny wy­raz twa­rzy, uśmie­chają się i bez prze­rwy mó­wią coś w stylu: „no da­lej”, „to cie­kawe” i „ro­zu­miem”. Za­chę­ca­cze są w po­rządku. Mimo to mogą de­ner­wo­wać, kiedy po­suną się za da­leko i mó­wią: „weź głę­boki wdech” albo „uspo­kój się”. Mó­wie­nie ko­muś, żeby się uspo­koił, kiedy ten wy­raź­nie się mę­czy, jest jak wo­ła­nie „Bie­gnij szyb­ciej!” do ko­goś, kogo goni ty­grys. Gdyby mógł, to prze­cież by tak zro­bił.

2. Te­le­paci

To naj­pow­szech­niej­sza ka­te­go­ria i chyba naj­bar­dziej iry­tu­jąca. Mnó­stwo do­ro­słych za­cho­wuje się tak wo­bec dzieci, na­wet tych nie­ją­ka­ją­cych się, ale w SZCZE­GÓL­NO­ŚCI wo­bec mnie. My­ślą, że do­kład­nie wie­dzą, co pró­buję po­wie­dzieć, i jakże „po­moc­nie” koń­czą zda­nie za mnie. Zwy­kle mó­wią coś zu­peł­nie in­nego. Na ogół go­dzę się na ich wer­sję roz­mowy, po­nie­waż nie mam ochoty za­wra­cać so­bie głowy po­nowną próbą. Któ­re­goś razu po­sze­dłem do to­a­lety, cho­ciaż wcale nie po­trze­bo­wa­łem siu­siu. Pani w ka­sie w ki­nie naj­wy­raź­niej po­my­ślała, że za­py­tam: „Czy może mi pani po­wie­dzieć, gdzie są to­a­lety?”. Tym­cza­sem ja pró­bo­wa­łem wy­krztu­sić: „Czy może mi pani po­wie­dzieć, gdzie do­stanę po­pcorn?”. Za­pro­wa­dziła mnie do to­a­lety, mimo że były tam wielki znak i strzałka, więc uzna­łem, że po­wi­nie­nem tam wejść. W końcu na­wet nie ku­pi­łem tego po­pcornu. Kiedy wró­ci­łem na miej­sce, po­wie­dzia­łem ma­mie, że się roz­my­śli­łem, i na­zwała mnie „dziwną rybką”. To dru­gie, co się dzieje, kiedy się ją­kasz. Lu­dzie my­ślą, że je­steś albo tępy, albo dziwny.

3. Dow­cip­ni­sie

Naj­bar­dziej przy­kra ka­te­go­ria. Do­ro­śli, któ­rzy nie wie­dzą, jak się za­cho­wać, więc po­sta­na­wiają mał­po­wać mnie „dla żartu”. Wierz­cie mi, że to się dzieje czę­ściej, niż mo­gli­by­ście przy­pusz­czać. Parę dni temu po­sze­dłem do sklepu i mu­sia­łem po­pro­sić jed­nego star­szego pana w brą­zo­wej czapce, żeby mi po­dał cze­ko­la­dowy na­pój mleczny z wyż­szej półki. Od­parł: „T-t-t-tak, oczy­wi­ście!”, po czym ro­ze­śmiał się z tego, jaki jest za­bawny. Nie ro­zu­miem, dla­czego do­ro­śli tak się za­cho­wują. To jest tak za­gma­twane, że na­wet mnie nie de­ner­wuje. Tak czy siak, czu­łem się z tym źle.

4. Cze­ka­cze

To naj­lep­sza ka­te­go­ria i wła­śnie z nią po­win­ni­ście spró­bo­wać się utoż­sa­mić, kiedy na­tknie­cie się na ją­kałę. Są to rzadko spo­ty­kani lu­dzie – nie prze­szka­dza im cze­ka­nie i wy­trzy­mują tak długo, aż wy­krztu­szę wszelką in­for­ma­cję, na któ­rej utkną­łem. Za­zwy­czaj jest to nowy dow­cip. Tak to mniej wię­cej wy­gląda. Im bar­dziej chcę coś po­wie­dzieć, tym bar­dziej głos mi na to nie po­zwala. To jest jak ja­kiś chory żart.

Oczy­wi­ście nie­któ­rzy Cze­ka­cze nie są tacy ide­alni. Nie uwie­rzy­cie, jak wy­raź­nie wi­dać, że ktoś czeka, ale tak na­prawdę wcale nie chce cze­kać. To trudne. Wtedy mam ochotę mu po­wie­dzieć: „Nie przej­muj się. Idź i zaj­mij się tym, co wo­lał­byś ro­bić za­miast tego. To żadna frajda ani dla mnie, ani dla cie­bie”. Ale nie mó­wię tego, bo to po­trwa­łoby jesz­cze dłu­żej niż to, na czym utkną­łem.

Od­wra­cam się do lu­stra, żeby po­no­wić próbę.

– Na­zy­wam się B-B-B-B...

Wtedy mama wtyka głowę do po­koju.

– Z kim roz­ma­wiasz, Billy? – pyta.

– Z n-ni­kim – od­po­wia­dam i wska­zuję swoje od­bi­cie w lu­strze.

– Ojej, gdyby tylko to lu­stro po­tra­fiło mó­wić. Na pewno sły­szało nie­złe rze­czy!

– To, co mó­wisz do lu­stra, zo­staje w lu­strze, ja­sne? – mó­wię moim naj­lep­szym gang­ster­skim gło­sem.

Mama jest cał­kiem nie­złym Cze­ka­czem. Przy­pusz­czam, że dużo ćwi­czyła.

– Ty i twoje lu­stro mo­że­cie so­bie po­ga­wę­dzić jesz­cze dzie­sięć mi­nut, a po­tem do łóżka, do­brze? Ju­tro ważny dzień i mu­sisz się wy­spać.

Mruga do mnie i znika za drzwiami. Gdy­bym był nor­malny, po­czą­tek roku w li­ceum Ban­ner­dale byłby ła­twy. Za­mie­rzam wy­pró­bo­wać wszystko, co tylko przyj­dzie mi do głowy, żeby po­zbyć się ją­ka­nia i stać się taki jak inni. Może na­wet lep­szy niż inni. Tylko so­bie wy­obraź­cie: mógł­bym być naj­po­pu­lar­niej­szym chło­pa­kiem w szkole.

– Znasz tego Billy’ego Plimp­tona, jest naj­lep­szy i TAKI za­bawny.

– Tak, każdy chce się kum­plo­wać z Bil­lym Plimp­to­nem. My­ślę, że bę­dzie sławny.

– Opo­wiedz jesz­cze je­den ka­wał, Billy, no weź!

Wszy­scy zbiorą się wo­kół mnie na dłu­giej prze­rwie go­towi na wszystko, aby tylko zo­stać mo­imi przy­ja­ciółmi. Będą z prze­ję­ciem słu­chać mo­ich żar­tów... gdy­bym tylko po­zbył się tego ją­ka­nia. Na­wet nie chcę my­śleć o tym, jak to bę­dzie w Ban­ner­dale, je­żeli mi się nie uda.

Zro­bi­łem li­stę wszyst­kiego, czego mogę spró­bo­wać, żeby mó­wić jak nor­malny je­de­na­sto­la­tek. Uwiel­biam ro­bić li­sty. Ro­bię li­sty wszyst­kiego. Mam bar­dzo fajny no­tes w kształ­cie ra­kiety, czyli ide­al­nym. Przy­pi­nam te li­sty na ta­blicy kor­ko­wej w moim po­koju, po­tem od­ha­czam punkty lub do­daję nowe, kiedy przyjdą mi do głowy. Ta­blica jest pełna mo­ich no­ta­tek. Chyba nie­długo będę po­trze­bo­wał no­wej. Może po­wi­nie­nem po­pro­sić o nią na uro­dziny. Oto nie­które z mo­ich ulu­bio­nych list:

10 NAJ­LEP­SZYCH KA­WA­ŁÓW

Ta li­sta cią­gle się zmie­nia. Obec­nie nu­mer je­den jest taki:

1. Dla­czego dziecko opu­ściło plac za­baw? Bo mu ka­zali zjeż­dżać.

CO ZRO­BIĆ, ŻEBY CHLOE SIĘ ROZ­BE­CZAŁA

To może się wy­da­wać podłą li­stą, ale nie taki jest mój za­mysł. Rzecz w tym, że Chloe pła­cze z naj­głup­szych po­wo­dów. Więc pew­nego dnia, kiedy się nu­dzi­łem, na­pi­sa­łem tę li­stę. Okrop­nie się śmieję, kiedy ją czy­tam. Obec­nie trzy pierw­sze punkty są ta­kie:

1. Ob­wi­nie­nie jej za pusz­cze­nie bąka, któ­rego nie pu­ściła.

2. Po­wie­dze­nie jej, że jed­no­rożce nie ist­nieją.

3. Do­tknię­cie jed­nego z jej mi­siów gołą stopą.

A oto moja naj­now­sza i naj­waż­niej­sza li­sta:

JAK SIĘ PO­ZBYĆ JĄ­KA­NIA

1. Ćwi­czyć przed lu­strem

To ulu­biona po­rada mo­jej lo­go­pedki. Po­doba mi się, ale jesz­cze nie za­dzia­łała. Za­czą­łem się ją­kać, kiedy mia­łem pięć lat. Mama uważa, że to się stało po tym, kiedy nie­mal uto­pi­łem się w ba­se­nie. Nie je­stem pe­wien, czy fak­tycz­nie pa­mię­tam to, że by­łem pod wodą, czy tylko wy­obra­zi­łem so­bie to wspo­mnie­nie. Tak samo jak pa­mię­tamy coś ze zdję­cia, a nie z rze­czy­wi­sto­ści, albo kiedy usły­sze­li­śmy tę samą opo­wieść tyle razy, że wy­daje się nam, że tego do­świad­czy­li­śmy, cho­ciaż wcale tak nie było. Moje stopy na próżno szu­ka­jące dna ba­senu. Pa­nika. Czy­jeś nogi ko­piące wodę wo­kół mnie i stłu­mione głosy nade mną. Do dziś nie je­stem wiel­kim fa­nem pły­wa­nia.

Mama twier­dzi, że za­czą­łem się ją­kać na­stęp­nego dnia. Tak przy­naj­mniej po­wie­działa lo­go­pedce. Po­dobno mój pra­dzia­dek też się ją­kał. Sue po­wie­działa, że ją­ka­nie może być dzie­dziczne. W związku z tym mama ob­wi­nia i ba­sen, i pra­dziadka, któ­rego ni­gdy nie po­zna­łem. Nie był­bym taki pewny co do winy to­pie­nia się. Oglą­da­łem różne na­gra­nia sprzed tego in­cy­dentu. Na jed­nym mam trzy lata i trzy­mam ob­rączki mamy oraz taty pod­czas ich ślubu. Je­stem ubrany w ka­mi­ze­leczkę. Na in­nym na­gra­niu mam mniej wię­cej cztery lata i opo­wia­dam ka­wał „puk, puk”. Tata mówi, że uwiel­bia­łem dow­cipy, jesz­cze za­nim za­czą­łem je ro­zu­mieć. Na fil­miku mó­wię: „Puk, puk”, po czym sły­chać tatę zza ka­mery mó­wią­cego: „Kto tam?”. Na co od­po­wia­dam: „Ku-kupa”, i wy­bu­cham śmie­chem jak kom­pletny wa­riat. Na­wet nie od­po­wia­dam, kiedy tata mówi: „Jaka kupa?”. Ta­rzam się na pod­ło­dze prze­ko­nany, że to ko­niec żartu, mimo że nie ma on żad­nego sensu. Tata mówi, że samo wy­po­wie­dze­nie słowa „kupa” spra­wiało, że wy­bu­cha­łem hi­ste­rycz­nym śmie­chem. To mu­siało wszyst­kich okrop­nie wku­rzać. Cie­szę się, że tro­chę do­ro­słem i moje dow­cipy znacz­nie się po­pra­wiły, cho­ciaż nie opo­wia­dam ich wielu lu­dziom. A już na pewno nie po­zwo­lił­bym ta­cie, żeby na­grał mnie, jak opo­wia­dam swoje ka­wały. Nie ma mowy.

Moim zda­niem już na tych na­gra­niach można usły­szeć moje ją­ka­nie. Po pro­stu po­gor­szyło się, gdy mia­łem pięć lat. Sue są­dzi, że mo­gło się „na­si­lić”, kiedy Chloe za­częła mó­wić. (Za­wsze używa słowa „na­si­lać” za­miast „po­gar­szać”. My­ślę, że robi tak dla­tego, że­bym nie pa­trzył na moje ją­ka­nie jak na coś ne­ga­tyw­nego, mimo że prze­cież wła­śnie ta­kie jest. Na­si­le­nie brzmi ład­niej niż po­gor­sze­nie). Wów­czas po­ja­wiło się wię­cej oka­zji, żeby mi prze­ry­wać. We­dług mnie to bar­dziej lo­giczne wy­tłu­ma­cze­nie niż to­pie­nie się. My­ślę, że mama nie chce zrzu­cać winy na Chloe. Prze­cież ła­twiej ob­wi­nić ba­sen albo ja­kie­goś pra­dziadka. Prze­sta­łem się ją­kać na dłuż­szy czas w wieku sze­ściu lat, ale po­tem pro­blem po­wró­cił. Wtedy za­czę­li­śmy cho­dzić do Sue. Mó­wię do sie­bie przed lu­strem już od ja­kichś dwóch lat, więc można by po­my­śleć, że je­śli to mia­łoby mi po­móc, to już by po­mo­gło. A może to rze­czy­wi­ście po­maga i gdy­bym po­rzu­cił te wspa­niałe po­ga­wędki z sa­mym sobą, to dziś ją­ka­nie by­łoby jesz­cze gor­sze! Nie za­ry­zy­kuję, żeby spraw­dzić.

2. Prze­czy­tać książkę So­phie Bell Ży­cie bez ją­ka­nia

Po­sze­dłem z mamą ku­pić ar­ty­kuły pa­pier­ni­cze i książki, któ­rych po­trze­bo­wa­łem do szkoły. Kiedy mama po­szła do to­a­lety, po kry­jomu ku­pi­łem tę książkę za ku­pon. Nie chcę, żeby mama się do­wie­działa, jak bar­dzo pra­gnę po­zbyć się ją­ka­nia. To ją tylko zmar­twi i bę­dzie chciała cią­gle o tym „po­roz­ma­wiać”. To była je­dyna książka o ją­ka­niu, jaką zna­la­złem w ca­łej księ­garni. Sta­ra­łem się za­cho­wy­wać jak gdyby ni­gdy nic, kiedy mama wy­szła z to­a­lety, ale cała twarz mi się na­pięła i wla­złem w wy­stawę, gdy wy­cho­dzi­li­śmy. Prze­wró­ci­łem wielką kar­to­nową mysz i mnó­stwo ksią­żek. Mama na­zwała mnie „nie­po­rad­nym stwo­rzon­kiem” i mu­sie­li­śmy po­ukła­dać wszyst­kie książki na miej­scu. Ju­tro za­czy­nam czy­tać.

3. Pić her­batkę zio­łową z Ma­tri­ca­ria re­cu­tita, o któ­rej prze­czy­ta­łem w in­ter­ne­cie

(Spró­buj­cie to wy­po­wie­dzieć, ją­ka­jąc się. Ja pró­bo­wa­łem – nie wy­szło do­brze). Prze­czy­ta­łem o niej na blogu pew­nego ją­kały Johna. John pi­sze, że her­batka uspo­kaja „nad­po­bu­dliwy mózg”. Może wła­śnie w tym tkwi mój pro­blem. Będę pił ją co­dzien­nie przez mie­siąc. Ale naj­pierw mu­szę zna­leźć sklep, gdzie ją sprze­dają. By­łem już w Te­sco i As­dzie[1] i tam jej nie mieli. Od­kła­dam też kie­szon­kowe.

4. Mo­dlić się do bo­gów mowy o to, żeby moja lo­go­pedka Sue wy­na­la­zła cu­downy lek

To mało re­alne, bo nie tym zaj­mują się lo­go­pe­dzi. Nie po­tra­fią zli­kwi­do­wać ją­ka­nia, ale mogą je nieco zła­go­dzić. Dają różne za­da­nia do ćwi­cze­nia, mó­wią, jak od­dy­chać, i za­dają pod­chwy­tliwe py­ta­nia zwią­zane nie tylko z wy­mową, lecz także ze wszyst­kim in­nym. Sue jest bar­dzo we­soła i miła, ma mocno po­krę­cone włosy ze śla­dem si­wi­zny tuż przy gło­wie i za­wsze nosi ko­rale, które wy­glą­dają jak wiel­kie ko­lo­rowe lan­drynki. Jak do­tąd nie po­czy­ni­li­śmy zbyt wiel­kiego po­stępu w te­ra­pii ją­ka­nia, mimo że cho­dzę do Sue od lat. Może oprócz mo­dle­nia się po­wi­nie­nem jed­nak ćwi­czyć to, co mi za­daje. Ostat­nim ra­zem dała mi do prze­czy­ta­nia ulotkę z ca­łym mnó­stwem na­ry­so­wa­nych lu­dzi­ków. Mają mi przy­po­mi­nać o tym, jak mó­wić, żeby zła­go­dzić ją­ka­nie. Na­zy­wają się Wy­gła­dza­cze. Każda tech­nika ma osob­nego Wy­gła­dza­cza:

• Wol­nik wy­gląda jak dżdżow­nica i ma przy­po­mi­nać, żeby zwol­nić. Wiem, bez­na­dziejna na­zwa.

• Wielki Mię­kiś (ko­lejna ge­nialna na­zwa!) mówi, żeby two­rzyć mięk­kie dźwięki. Miękki dźwięk po­wstaje wtedy, gdy wy­ma­wia się słowa nie­za­czy­na­jące się twar­dymi gło­skami. Tak jak­by­ście byli zbyt znu­dzeni lub zmę­czeni, żeby wy­mó­wić dane słowo po­praw­nie. Spró­buj­cie cze­goś ta­kiego: po­wiedz­cie „piłka” bez „p” na po­czątku, żeby brzmiało tak, jak­by­ście mó­wili „piłka”. Dziwne, no nie?

• Śli­zgacz przy­cze­pia się do słów w po­staci du­żego „yyy” na po­czątku. Więc ile­kroć utknie się na sło­wach za­czy­na­ją­cych się na przy­kład na „s”, można do­cze­pić do nich ta­kie „yyy”. Jak „yyy-ser” za­miast „ser”. Sue mówi, że nikt na­wet tego nie za­uważy, ale ja sły­szę to dość wy­raź­nie. Dla­czego „yyy-ser” mia­łoby być lep­sze od „s-s-ser”? Ja chciał­bym móc po­wie­dzieć „ser” tak jak inni.

W ulotce są wi­ze­runki każ­dego Wy­gła­dza­cza. Wielki Mię­kiś jest przed­sta­wiony jako ogromna kula śnie­gowa owi­nięta nie­bie­skim sza­li­kiem. Śli­zgacz fi­gu­ruje jako „spoko kolo”. Kto dziś mówi: „kolo”? Że­nada. Cza­sem wy­daje mi się, że do­ro­śli, któ­rzy wy­my­ślają ta­kie rze­czy, po­winni ra­dzić się ja­kie­goś dziecka-re­dak­tora, żeby spraw­dziło, czy przy­pad­kiem nie mó­wią cze­goś tak głu­piego, jak „spoko kolo”. Szcze­rze mó­wiąc, uwa­żam, że Wy­gła­dza­cze są tro­chę dzie­cinne, ale Sue je uwiel­bia. Za­sta­na­wiam się, czy wciąż bę­dzie o nich mó­wić, kiedy skoń­czę dwa­na­ście lat. Mam na­dzieję, że nie. Nie chcę być li­ce­ali­stą, który wciąż my­śli o Wol­niku i Wiel­kim Mię­ki­siu.

Ju­tro mu­szę ja­koś prze­żyć pierw­szy dzień w Ban­ner­dale. Gdyby tylko ist­niał ja­kiś spo­sób na unik­nię­cie mó­wie­nia. Może będę po­ro­zu­mie­wał się wy­łącz­nie za po­mocą mi­miki jak Char­lie Cha­plin. Zgraja gniew­nych na­sto­lat­ków z pew­no­ścią świet­nie przyj­mie po­ka­za­nie na migi: „Pro­szę, nie rób­cie mi krzywdy. Je­stem taki mały i słaby”, pod­czas gdy będą mnie tłuc po gło­wie.

Przy­naj­mniej mam świeży start w zu­peł­nie no­wym miej­scu. Mogę być kim­kol­wiek ze­chcę i nikt mnie tam nie zna. Może bę­dzie zu­peł­nie ina­czej – po­znam mnó­stwo no­wych ko­le­gów i nikt nie od­kryje, że się ją­kam. Ale jed­no­cze­śnie je­stem prze­ra­żony, bo wiem, że bę­dzie tam wię­cej wy­śmie­wa­ją­cych się ze mnie dzie­cia­ków niż w szkole pod­sta­wo­wej.

Tam przy­naj­mniej wszy­scy się do mnie przy­zwy­cza­ili. Dla nich mój głos był nor­malny, więc przez więk­szość czasu mo­głem o nim za­po­mnieć. Pani Jack­son, moja wy­cho­waw­czyni, też była w po­rządku. Za­wsze wy­bie­rała tych sa­mych uczniów do od­po­wie­dzi, co było bar­dzo fajne (bo nie by­łem jed­nym z nich), i nie prze­szka­dzało jej moje bęb­nie­nie ołów­kami w ko­lana. (W prze­ci­wień­stwie do pana Al­l­sopa w po­przed­niej kla­sie. Nie cier­piał tego! „Billy Plimp­ton, po raz dzie­siąty dzi­siaj: prze­stań bęb­nić!”)W szó­stej kla­sie było naj­le­piej, po­nie­waż by­łem naj­star­szy. (Nie naj­wyż­szy – je­stem mi­kru­sem – ale przy­naj­mniej naj­star­szy). Nie było żad­nych dzie­cia­ków ze star­szych klas, które wpy­cha­łyby się przede mnie w ko­lejkę w sto­łówce. Było su­per. Mo­głem sia­dać na ławce dla szó­sto­kla­si­stów na ape­lach i na dłu­giej prze­rwie wolno nam było ba­wić się na opo­nach na placu za­baw.

Ash był moim naj­lep­szym ko­legą w pod­sta­wówce – po­nie­kąd. Nie je­stem pe­wien, czy ja by­łem jego naj­lep­szym kum­plem, ale on z pew­no­ścią był moim. Przy­cho­dził do mnie w każdy czwar­tek po szkole, bo na­sze mamy się przy­jaź­niły. Więc ra­czej nie miał wy­boru, czy się ze mną ko­le­go­wać, czy też nie, ale my­ślę, że za bar­dzo mu to nie prze­szka­dzało. Za­wsze w ogro­dzie ćwi­czył na mnie swoje rzuty karne.

Kiedy wpi­sa­li­śmy na po­da­niu Ban­ner­dale jako szkołę pierw­szego wy­boru, czu­łem się świet­nie, cho­ciaż wszy­scy z mo­jej klasy szli do li­ceum Hil­l­side.

– Nie bę­dziesz tę­sk­nił za Ashem? – spy­tała mama na chwilę przed wy­sła­niem po­da­nia on­line.

– Wci-ą-ą-ą-ż będę się z nim spo­ty­kał. T-y-y-y spo­ty­kasz się z jego m-a-a-a-mą cały czas.

– No chyba tak, skar­bie. Tylko nie chcę, że­byś się czuł sa­motny.

Nie po­wie­dzia­łem jej, że i tak bez prze­rwy czuję się sa­motny. Że tak na­prawdę Ash nie ba­wił się za czę­sto ze mną w szkole. Nikt się ze mną nie ba­wił. Ash chciał na­le­żeć do faj­nej paczki na prze­rwach obia­do­wych. Ci z faj­nej paczki zbie­rali się na scho­dach i roz­ma­wiali o youtu­be­rach, pod­czas gdy ja ćwi­czy­łem rzuty do ko­sza z pią­to­kla­si­stami. Z tego wła­śnie po­wodu wy­bra­łem Ban­ner­dale: żeby za­cząć od po­czątku i uciec od nich wszyst­kich. Nie chcia­łem też mó­wić ma­mie, że Ash po­wie­dział, że już nie bę­dzie do mnie przy­cho­dził w czwartki po szkole.

– Skoro idziemy do in­nych szkół, naj­le­piej bę­dzie, je­śli znaj­dziemy so­bie no­wych ko­le­gów – stwier­dził ostat­niego dnia szkoły, kiedy wszy­scy pod­pi­sy­wali so­bie wza­jem­nie ko­szulki. – A poza tym mama mówi, że już mogę zo­sta­wać sam w domu w czwartki do czasu, aż wróci. Więc nie będę już się z tobą spo­ty­kał. Po­wo­dze­nia w Ban­ner­dale!

– No do­bra – od­par­łem. – Chcesz, ż-ż-że­bym po-o-o-o-d-pi-pi-pi­sał twoją...

Ale ten już so­bie po­szedł do faj­nej paczki. Mimo to ni­gdy nie był wo­bec mnie nie­miły i ni­gdy nie śmiał się z tego, jak mó­wię.

Inni cza­sem się śmiali, kiedy na przy­kład czy­ta­łem na głos w kla­sie albo kiedy mu­sia­łem po­wie­dzieć „muuu” w ja­seł­kach. Pani Jack­son uwa­żała, że to rola ide­alna dla mnie. Wie­działa, że uwiel­biam dow­cipy, więc po­pro­siła mnie, że­bym po­szu­kał ja­kichś żar­tów z cie­lę­tami do przed­sta­wie­nia. To był na­prawdę do­bry po­mysł: cielę od­po­wia­da­jące „muuu” na wszystko, o co je py­tają, i za każ­dym ra­zem to pa­suje. Ma­ryja mówi: „Komu po­da­ru­jemy te dary?”, a ja na to: „Muuu”, i wska­zuję na Je­zu­ska, i to ma być śmieszne. Jed­nak nie po­tra­fi­łem wy­du­sić z sie­bie na­wet „M”, więc to było bez sensu.

Cała klasa się śmiała. My­ślę, że na­wet nie­któ­rzy ro­dzice się śmiali, za­kry­wa­jąc so­bie usta. To był je­den z mo­ich naj­gor­szych dni w szkole i nie mo­głem prze­stać o nim my­śleć przez całe święta Bo­żego Na­ro­dze­nia. O tym, jak wszy­scy się ze mnie śmiali, uni­kali mo­jego wzroku, wy­krzy­wiali podle usta i wy­wra­cali oczami. Ale nie Ash. Zer­k­ną­łem na niego zza ma­ski cie­laka i zo­ba­czy­łem, że tylko na mnie pa­trzył i cze­kał, aż skoń­czę swoje „muuu”. Dla­tego był moim naj­lep­szym ko­legą. To jest rów­nież je­den z po­wo­dów, dla­czego mu­szę iść do no­wego miej­sca, gdzie nikt nie bę­dzie pa­mię­tać tych ja­se­łek ani in­nych sy­tu­acji, w któ­rych tak bar­dzo utkną­łem. Może po­wi­nie­nem iść gdzieś, gdzie znajdę wię­cej lu­dzi, ta­kich jak Ash, któ­rzy nie przy­łą­czają się do ogól­nego śmie­chu.

Tego naj­bar­dziej się oba­wiam w Ban­ner­dale. Że wszy­scy będą się ze mnie śmiać. Chciał­bym, żeby śmiali się ze mną, z mo­ich żar­tów, lecz nie ze mnie. A nie mogę na­wet opo­wie­dzieć im żad­nego dow­cipu, do­póki nie po­zbędę się ją­ka­nia. Gdy­bym opo­wie­dział, śmia­liby się z nie tego, co trzeba, zu­peł­nie jak na tam­tych ja­seł­kach. To ja był­bym pu­entą.

A prze­cież nie mogą się śmiać z mo­jego głosu, je­żeli go nie usły­szą, no nie? Dla­tego za­mie­rzam dać z sie­bie wszystko, żeby się nie od­zy­wać. Nie pi­snąć ani słówka, do­póki nie zre­ali­zuję wszyst­kich po­zy­cji na mo­jej li­ście; aż moje ją­ka­nie znik­nie i wów­czas nie będę już Bil­lym Plimp­to­nem, chłop­cem, który się jąka. Będę za to Bil­lym Plimp­to­nem, naj­za­baw­niej­szym chłop­cem w ca­łej szkole.

Trzy­maj­cie za mnie kciuki.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

PRZY­PISY

[1] Asda – sieć su­per­mar­ke­tów dzia­ła­ją­cych w Wiel­kiej Bry­ta­nii (przyp. red.).