Jak zostać Wielkim Szopenistą - profesor Zbigniew Szruba - ebook + audiobook

Jak zostać Wielkim Szopenistą ebook i audiobook

profesor Zbigniew Szruba

5,0

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

profesor Zbigniew Szruba jest bodaj pierwszym polskim narysowanym profesorem, który poświęcił się muzyce i edukacji. W podręczniku wyjawia początkującym artystom niezbędne minimum, żeby mogli trafić do panteonu Wielkich Szopenistów. Niezrównany pedagog uczy dostojności, elegancji, wysublimowanej gracji oraz jak nie dać się podejść łysym oszustom, tylko doprowadzić ich do zasłużonej nędzy.

Bohater może liczyć na Izę Stępień, kulturystkę dwojga znaczeń. Pani zajmuje się z tą samą biegłością sztuką, co i dźwiganiem ciężarów. Lubi muzykę, ale z równą przyjemnością podejmuje walkę wręcz.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 86

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 2 godz. 39 min

Oceny
5,0 (1 ocena)
1
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Julia_mistrz

Nie oderwiesz się od lektury

Zabawna.
00

Popularność




 

Wydawnictwo Wesołe Bąki

na uprzejme życzenie profesora Zbigniewa Szruby, który to wszystko napisał.

Notarialnie zaświadcza się, że autor nie jest łysy.

 

Ilustracje: Monika Rejkowska, www.rejkowska.pl

 

Korekta: afroamerykańska sztuczna inteligencja

 

Konsultacja merytoryczna: Izabela Kleopatra Stępień (z siostrą)

 

Katering: Centrala Zaopatrzenia Filharmonii w Bigos Sp. z o.o.

 

Igła z nitką: pasmanteria Haftix, www.epasmanteria.pl

 

ISBN: 978-83-968159-8-9

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Niniejszą pracę dedykuję Koleżance Stępień.

 

Dziękuję za wsparcie, pomoc i ofiarną obronę przed włamywaczem.

 

Wstęp

Nazywam się profesor Zbigniew Szruba. Jeżeli moje nazwisko nic Ci nie mówi, koniecznie poczytaj encyklopedię. W żadnym razie nie przyznawaj się do owej niewiedzy w towarzystwie, a podczytując niniejszy podręcznik w księgarni, zmień szybko grymas zdumienia na minę podziwu, jeśli zależy Ci choć odrobinę na reputacji człowieka będącego za pan brat z kulturą wyższą.

Jestem bojownikiem sztuki pianistycznej i najlepszym Szopenistą, jakiego znam. Trudno sobie wyobrazić, żeby wśród tylu galaktyk, gwiazd i planet, i niewątpliwie licznych inteligentnych cywilizacji, istniała jakakolwiek istota, mająca taką biegłość w Szopenizmie jak ja, a szczególnie w mazurkach, a szczególnie w takim jednym. Najbardziej pod koniec.

Od maleńkości chciałem być Szopenistą. Pamiętam, jak stawałem za filarami w ogromnych salach koncertowych i nieśmiało wyglądałem, obserwując mistrzów. Któż wtedy mógł przypuszczać, że ten skromny, ubrany w sweterek trzydziestoparolatek sięgnie szczytów, o jakich marzył.

Przede wszystkim obowiązek moralny, odpowiedzialność za przyszłe pokolenia (a i niewielka dotacyjka z Ministerstwa, za którą pięknie dziękuję) skłoniły mnie do napisania tego podręcznika.

Oczami wyobraźni (te prawdziwe mam przymknięte, ledwo piszę) widzę naszą ukochaną Ojczyznę pełną muzycznego geniuszu... Na każdym rogu, w każdym barze, na każdym straganie, na co drugim drzewie – Szopeniści. Ech, piękny to obrazek. Niestety płonny.

Pewnego razu, zaraz po codziennej, rekreacyjnej przejażdżce tramwajem, wyjrzałem zza okularów i spostrzegłem przerażony, że muzyka jest w głębokim kryzysie. Ani na rogu, ani w barze, ani na straganie, ani nawet na najlichszym drzewie Szopenisty nie zauważyłem. Jedynie mignięcie własnego odbicia w mijanych właśnie szklanych drzwiach uratowało mnie przed paniką.

Postanowiłem działać.

Oddaję w Wasze ręce ciepły jeszcze (niosłem go pod pachą) tomik. Znajdziecie w nim całą wiedzę potrzebną do tego, by sięgnąć szczytów, samodzielnie osiągnąć najwyższy poziom kultury i na koniec, jako nagrodę, wejść do elitarnego grona Wielkich Szopenistów.

Jeśli go przeczytacie, to sceny wszystkich sal koncertowych staną przed Wami otworem, powstaną pomniki na Waszą cześć, w miłości spotka Was szczęście i nigdy do Waszego pokoju nie wleci nietoperz.

Niniejszym doskonałym podręcznikiem daję też prztyczka w nos samozwańczym, łysym niby-Szopenistom, jakich namnożyło się ostatnio jak pcheł.

Instrument

Pojawieniu się w domu pianina (fortepian może by wlazł, ale są same czarne, ponure i nie komponują z chodnikiem) towarzyszy zawsze niesłychana gorączka z jednej strony i strach z drugiej. Zaznaczmy, że zaraźliwe. Najpierw rozpala się przyszły Szopenista, staje się podekscytowany, gorączka trawi jego ciało i – jak głęboko wierzy – artystyczną duszę.

W tym czasie rodzina zwykle odczuwa przerażenie. Po kilku dniach wytrwałego ogrywania instrumentu przerażenie udziela się i sąsiadom, aby po paru kolejnych ustąpić miejsca narastającej gorączce. W niekontrolowanych warunkach dochodzi do starcia sił, z tendencją do eskalacji w razie uporu muzyka.

Zdarzają się na przykład: rozpraszanie adepta niezręcznym wtórowaniem na kaloryferze (jeśli mieszkamy w budownictwie wielorodzinnym), straszenie fizycznym kontaktem z klawiaturą albo pozostawianie u sąsiadów głośno grającej muzyki pod nieobecność właścicieli. Szczególnie okrutne jest wystawianie wschodzącego artysty na dźwięki np. Kapeli Czerniakowskiej czy piosenkarskich gwiazd internetu. Przerażenie ogarnia naszego bohatera i, podkreślmy, często może skutecznie podciąć skrzydła sztuce, która akurat miała chęć wydać na świat Szopenistę przez duże „Sz”.

Dlatego, zanim uderzymy w pierwszy klawisz, warto zapobiegliwie – każdy poważny wykonawca to wie i praktykuje – zgromadzić wiedzę o sposobie życia sąsiadów. Nie tylko po to, by czas prób ustalać na godziny o największej absencji mimowolnych słuchaczy. Bardzo pożyteczne okazują się informacje o śmieceniu przez sąsiada niedopałkami, zrzucaniu jedzenia i niepotrzebnych już rurek z papieru toaletowego do ogródka innego sąsiada, regularnym dreptaniu o drugiej w nocy i chlupotaniu czymś w sedesie, posiadaniu nielegalnych odbiorników AGD i RTV itp.

To trzeba wiedzieć i wiedzę swą manifestować zainteresowanym. Bezcenne i niezwykle przydatne są zwłaszcza nagrania utworów wokalnych, wykonywanych przez oponentów, a to podczas kąpieli, a to przy dłuższych nasiadówkach w toalecie, rejestrowane telefonem komórkowym włożonym do szybu wentylacyjnego. Z takiego nagrania robimy sobie dzwonek w telefonie i w przypadku, gdy domorosłemu piosenkarzowi nie podoba się nasza pasja, odtwarzamy go, manipulując klawiszami aparatu w kieszeni, a następnie nalegamy „przepraszam najmocniej, porozmawiajmy kiedy indziej, ktoś do mnie dzwoni” i nie czekając na odpowiedź, zamykamy drzwi.

Jeżeli autor rozpozna się, nie będzie miał już zastrzeżeń do naszych ćwiczeń, a przynajmniej do rozmowy nie wróci.

O niezwykłym szczęściu może mówić aspirujący artysta, jeżeli wejdzie w posiadanie dowodów, że jego sąsiad co noc kradnie samochody albo przemienia się w krwiożerczego potwora. Kiedy załomoce do drzwi, wrzaskiem żądając ciszy i próbując zagłuszyć ćwiczenie gamy, odkrzykujemy „jakie auto?!”, tudzież „jaki trup pod piętnastką?!”. Uderzenia momentalnie osłabną, gdyż najbardziej aktywną częścią ciała natarczywca stanie się ucho. Po kilku podobnych zdaniach, zamiast hałasu usłyszymy oddalające się szuranie kapci.

Przestępcy nie musimy się bać. Złodziej ma honorowe zasady terytorialne, zakazujące włamań w najbliższym otoczeniu. W związku z tym logiczne jest, że nie możemy grać za głośno, żeby nie było nas słychać w sąsiednim bloku.

Na wszelki wypadek na drzwiach wejściowych naklejamy dużą nalepkę z napisem „WIĘZIENIE” i karteczką „Przepraszamy za pchły. Po wejściu proszę nie otwierać ust, bo wskakują”, działających odstraszająco na ciemne charaktery.

Opisana procedura pomaga przejść kluczowy etap rozczarowania aktywnym i solidarnym brakiem wsparcia ze strony otoczenia.

***

Ustawienie instrumentu w prywatnym domku, w lesie, może skutkować początkowo licznymi protestami miłośników zwierząt, ale porozkładane wokół gospodarstwa wnyki, nie dalej niż w trzy tygodnie po rozpoczęciu ćwiczeń pozwolą cieszyć się ciszą, mąconą tylko szumem drzew, śpiewem ptaków i włączającej się co pół godziny lodówkozamrażarki.

Warto wspomnieć przy tej okazji, że jeśli Szopenista posiada domek, może on podnieść swą klasę, sadząc wokół posesji wierzby – stare, próchniejące, romantycznie zwieszające gałązki. W ostateczności plastikowe, grające melodyjki, kiedy wykryją ruch w pobliżu.

Wiadoma rzecz jakie melodyjki – rzewne.

***

Wróćmy do pianina lub fortepianu. Te dwa instrumenty nie różnią się niczym. Pianino to taki fortepian z mniejszym bagażnikiem. Ich tożsamość daje nam pole do uproszczenia. Od tej pory skupimy się na jednym z nich – dostojniejszym, klasycznym, bogatszym w tradycję muzyczną i jedynym z tych dwóch, na którym da się usiąść okrakiem – pianinie.

Fortepian nie zniknął z rynku, gdyż skromne kiesy państwowych zespołów, orkiestr, szkół zmuszają do zakupu sprzętu bardziej topornego, niezgrabnego, ale dosyć dobrze spełniającego funkcje muzyczne. Fortepian doskonale nadaje się dla dzieci przedszkolnych. W razie znudzenia nauką gry, łatwo go przy pomocy dostępnych w domu przedmiotów i wyobraźni przekształcić w wigwam, jaskinię czy udawany szpital dla księżniczek i strażaków.

Każdy z instrumentów, które nas interesują, posiada bagażnik. Otwiera się go podobnie jak w samochodzie, podnosząc do góry klapę. Doświadczeni kierowcy mogą być w pierwszym momencie zdezorientowani brakiem świateł stopu. Nie przejmujcie się tym w ogóle. W salach koncertowych, tam gdzie ma zagrać Szopenista, nie ustawia się nigdy dwóch instrumentów, więc do stłuczek nie dochodzi. W każdym razie nigdy mi się coś podobnego nie zdarzyło. Zdecydowanie wymyśloną, głupią plotką jest historia o muzyku, który wjechał innemu w tył fortepianem. Przynajmniej nie w czasie występu.

Bagażnik w instrumencie jest ważny i użyteczny, mimo że pełni rolę prawie wyłącznie ozdobną. Nie należy doń wkładać zapasowej bielizny, naczyń, starych kłódek ani innych przydatnych skądinąd towarów. Jest już on i tak w dużej mierze zajęty przez mechanizmy grające. Napisałem „prawie wyłącznie ozdobną”, bo ma on też swoje zastosowania praktyczne, które wyjaśnię za chwilę. Najpierw jednak ważna zasada.

Nie wolno zostawiać bagażnika z w pół uchyloną klapą! Nie wolno! W tejże pozycji, nawet jeśli jakimś sposobem sprawimy, że postawiony nań talerz z zupą się nie zsunie, to zupa się zsunie. A przecież musi tam stać, jak i kopytka, goloneczka, kawałek śledzia i owoce.

Są jeszcze na świecie przedstawiciele starej szkoły grania, którzy twierdzą, że jak grać to na głodniaka. Zapytuję: w imię niby czego? Obumierający artysta często słania się przy instrumencie, musi się go przytrzymywać, żeby pokłonić publiczności, razi bladością. Nie wygląda to efektownie, grozi także omdleniem, wpadnięciem do orkiestronu i przygnieceniem jakiegoś faceta (zawsze jest ich tam pełno).

Jako że stare nawyki zakorzenione są jeszcze w branży koncertowej i ciężko z nimi walczyć merytorycznie, ja z Kolegami i Koleżankami z naszego Instytutu poszliśmy na ustępstwo w żądaniach i zgodziliśmy się, żeby tymczasowo, podczas Konkursu Szopenowskiego, wykonawcy mieli wykładane przed sobą wyłącznie kanapki oraz wodę mineralną. Po to oczywiście, aby mogli posilać się przed trudniejszymi partiami utworu.

***

Instrument klawiszowy wymaga swoistej higieny. Nie wolno pozostawiać go samemu sobie, wierząc, że przetrwa samodzielnie w bezwzględnym dla muzyki środowisku naturalnym. Nasze biedactwo narażone jest na liczne zagrożenia, nadchodzące z rozmaitych stron.

Pierwsza rzecz, o którą musimy się zatroszczyć to drewno, z którego zrobiono pianino. Drewno rozsycha się i wypacza instrument. Jeśli trafimy na zaniedbany egzemplarz, ze zwichrowaną klawiaturą, niekiedy będziemy zmuszeni grać pod kątem, a pasaże w jedną stronę będą łatwiejsze niż w drugą. Wiadomo, pod górkę będzie ciężej. Choć z drugiej strony wyrabia to solidniejszą muskulaturę palców, dając jednocześnie podwaliny ewentualnej karierze i sukcesom podczas szopenistycznych konkursów kulturystycznych, idących w parze z konkursami muzycznymi.

Aby zapobiec osobliwej skoliozie, musimy zadbać o właściwą wilgotność warsztatu pracy oraz wnętrza pianina. Nie nastręcza to większych trudności, ale wymaga systematycznych działań. Raz w tygodniu zaopatrujemy się w kilogram jednego z gatunków owoców: jabłek, gruszek, śliwek, moreli, w najgorszym przypadku nabywamy arbuza. Zjadamy je, a ogryzki lub pestki wrzucamy do otwartego na tę okazję bagażnika instrumentu. Można także raz na miesiąc wstawić niewypróżniony słoik po korniszonach, lecz pierwsza metoda jest lepsza, bo twórcza – podczas nawilżania instrument gra, jeśli trafimy w strunę.

To wewnątrz. Od zewnątrz... wystarczy grać, wytrwale grać. Im większy upał, tym lepszy skutek. W warunkach koncertowych obyczaj nie pozwala na zdecydowany negliż, ale nie chodzi wyłącznie o dobre maniery. Głównym celem jest wyciśnięcie potu. Częstokroć widzimy, jak wykonawca wyciera chusteczką czoło, a następnie wciera pot w klawiaturę (choć powinien oblecieć dookoła i nasmarować wszystkie powierzchnie, a zwłaszcza nóżki i kółka).

Kobiety, używające preparatów przeciwpotowych mogą pomiędzy taboretem a pedałami (chodzi o dźwignie w instrumencie poruszane stopami, o nich w innym miejscu) ustawić miskę z wodą, jednocześnie kojącą zbolałe od gry stopy. Woda ta posłuży w tym przypadku do nawilżania i pianina, i pianisty.

Jak ważna jest do gry woda, niech poświadczy fakt, że profesjonalni muzycy, szykujący się do występu, nalewają jej sobie do butów. Istnieje przypuszczenie archeologiczne, że drugi co do wielkości Szopenista wszech czasów, pan Fryderyk Chopin (nomen omen, bo nazwisko miał podobne) grywał z tego właśnie powodu w gumiakach. Krytycy tej hipotezy jako jedyny powód noszenia kaloszy wskazują panujące wówczas obyczaje i fason towarzyski.

***

Innym problemem, dotykającym pianistów są mole. Właściwie mole to nie problem, tylko owady, a problemem jest to, że nikt ich nie lubi. Potrafią dekoncentrować gracza, potrafią i słuchacza. Plusem mola na tle innych stworzeń jest to, że jest on bezgłośny. W odróżnieniu od np. żaby, lelka czy jenota.

Na mole mamy dwa sposoby. Łatwiejszym jest chemiczny. Wrzucamy przez klapę bagażnika kostkę dostępną w sklepach drogeryjnych i po kłopocie... na jakiś czas. Po około miesiącu kostka antymolowa znika i trzeba zastosować kolejną.

Producenci kostek antymolowych ścisłą tajemnicą okrywają ich skład i sposób produkcji i na dobrą sprawę nikt nie wie, jak one działają. Przypuszcza się, że sekretem jest ich znikanie. Owad, po zjedzeniu tworzącej kostkę substancji, która ma wkomponowany silny potencjał nihilacyjny, również znika. Trudno powiedzieć, czy przestaje istnieć, czy tylko być widoczny. Uspokajamy, że raczej to pierwsze.

Z tego powodu kostek antymolowych nie wolno dawać dzieciom! Jeszcze łykną i szukaj wiatru w polu.

Druga metoda walki z molami jest trudniejsza, lecz działa długotrwale i jest bardziej ekologiczna. W sklepach muzycznych są do nabycia jajeczka pajączków fortepianowych. Chodzi o gatunek wyspecjalizowany w eliminacji szkodników instrumentów muzycznych (wyjątkiem są instrumenty dęte, w których używa się nartników). Posiada on miękkie nóżki, więc nie słychać tupotu, i jednocześnie jest kompletnie głuchy.

Pajęcze jajeczka kontrolujemy po wydobyciu z tubki pod kątem świeżości. Nieświeże poznamy po tym, iż rozbiegną się momentalnie, zdesantują na linkach na dywan lub będą przechadzały się bezsensownie po krawędzi tubki. Dlatego pierwsze otwarcie warto zapobiegliwie wykonywać nad sedesem.

Po sprawdzeniu wykładamy jajeczka na dno z prawej strony pianina (w rozsądnej odległości od słoika po korniszonach). Nie wrzucamy ich jak ogryzków – z góry, tylko kładziemy na dole. Jest to o tyle ważne, że jeśli jajeczko przyklei się gdzieś wyżej, możemy mieć kłopoty. Pajęczak po wykluciu tka w pobliżu pajęczynę – konstrukcję działającą podobnie jak kostka antymolowa, z tą tylko różnicą, że intruz przestaje co prawda istnieć, ale nie znika.

Co się stanie, jeżeli sieć powstanie wyżej niż dno? Jeśli bardziej z lewej strony, istnieje ryzyko, że odegranie poloneza As-dur drastycznie zmniejszy możliwości łowne, o ile nie urwie nóżek stojącego na strunie pająka. Jeśli bardziej z prawej strony, możliwe, że przez pajęczynę utracimy dźwięczność brzmienia pełnej oktawy. Poza tym uderzenie na przykład w C dwukreślne spowoduje, że odpowiadająca temu dźwiękowi struna zostanie momentalnie schwytana, omotana szczelnym kokonem i nasączona jadem.

Jak wspomniałem, jajeczka wykładamy na dnie z prawej strony. W tym miejscu pająk będzie miał dosyć wolnej przestrzeni. Nie musimy starać się wyłuskiwać jednego jajeczka, można wycisnąć całą tubkę. Nadwyżka pająków posłuży jako pożywienie zapasowe dla innych. Po tygodniu od wylęgnięcia powinny ustać kanibalistyczne walki, a my mamy spokój na 2 lata.

Pamiętajmy jednakowoż, aby nie zostawiać otwartego bagażnika instrumentu – pod naszą nieobecność mogą w nim założyć gniazdo sójki, a dopiero co wysiedziane młode nakarmić naszym pająkiem. Dlatego, jeżeli nachyliwszy się do wnętrza zobaczymy w nim sójki, możemy być pewni, że za moment pojawią się także niechciane przez nas mole.

Tematy szkodników i zagrożeń, z jakimi spotkamy się rzadziej, pominięte w niniejszym opracowaniu, znajdziecie Państwo opisane szczegółowiej w serii publikacji naszego Instytutu. Na dzień dzisiejszy drukiem ukazały się tytuły: „Kornik w pianinie”, „Sowa w pianinie”, „Kura w pianinie”, „Dziura w pianinie (w tym na wylot)”, „Przestępca poszukiwany listem gończym w pianinie”, „Portal do światów równoległych w pianinie”.

Spis treści

Wstęp

Instrument

Poprawianie brzmienia

Taboret

Fryzura

Kosmyk włosów

Dieta i używki

Garnitur i trzewiki

Postawy sceniczne

Zmieniacz kartek partytury

Wyposażenie dodatkowe

Dzieci

Szopenistki

Ćwiczenia fizyczne

Biżuteria

Pseudonim

Politycy

Kamerdyner

Tournée i podróże

Wyścigi szopenistyczne

Technika gry

Landmarks