Jak zdobywaliśmy Pomorze. Mroczne historie z „ziem odzyskanych” - Artur Domosławski, Magdalena Grzebałkowska, Marta Grzywacz, Cezary Łazarewicz, Ewa Winnicka, Michał Wójcik - ebook + audiobook

Jak zdobywaliśmy Pomorze. Mroczne historie z „ziem odzyskanych” ebook i audiobook

Artur Domosławski, Magdalena Grzebałkowska, Marta Grzywacz, Cezary Łazarewicz, Ewa Winnicka, Michał Wójcik

0,0
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów w stałej cenie, by naprzemiennie czytać i słuchać. Tak, jak lubisz.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.

Dowiedz się więcej.
Opis

Zbiór reportaży o historii, którą przez lata tłumiono, przemilczano i mitologizowano.

Domosławski, Grzebałkowska, Grzywacz, Łazarewicz, Winnicka, Wójcik.

Sześcioro reporterów przygląda się przełomowemu momentowi, w którym niemieckie Rügenwalde i jego okolice stają się polskim Darłowem, Sławnem, Buszynem... Korzystając z pamiętników, relacji, dokumentów i rozmów, opowiadają o miejscach rozdartych między tym, co utracone, a tym, co się dopiero rodzi. O Niemcach, którzy nie chcieli wyjeżdżać. O Polakach, którzy nie chcieli pytać. O historii, którą przez lata tłumiono, przemilczano i mitologizowano.

To nie jest książka rocznicowa ani pamiątkowa. To reportaż o ludziach, którzy tracą i zyskują ojczyznę. To książka o pamięci, która długo nie mogła się przebić do debaty publicznej.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 294

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 7 godz. 56 min

Lektor: Andrzej Hausner

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Strona tytułowa

JAK ZDO­BY­WA­LI­ŚMY POMO­RZE

Mroczne histo­rie z „ziem odzy­ska­nych”

DOMO­SŁAW­SKI

GRZE­BAŁ­KOW­SKA

GRZY­WACZ

ŁAZA­RE­WICZ

WIN­NICKA

WÓJ­CIK

DOM WYDAW­NI­CZY REBIS

Wstęp

Darłowo, Sławno, Pomi­łowo i Buszyno zostały wyzwo­lone 7 marca 1945 roku. To wie każde dziecko z tam­tych stron.

Przez lata urzą­dzano z tej oka­zji cap­strzyki i apele. Każda pomor­ska miej­sco­wość uro­czy­ście obcho­dziła powrót, jak to się wów­czas mówiło, Ziem Odzy­ska­nych do macie­rzy.

I tylko bez odpo­wie­dzi pozo­sta­wało pyta­nie: Czy można wyzwo­lić coś, co nie było oku­po­wane?

Zanim do Rügenwalde wkro­czyła Armia Czer­wona, miesz­kali tutaj, nie licząc około dwóch tysięcy jeń­ców: Fran­cu­zów, Pola­ków i Rosjan, sami Niemcy. Długo nic nie było prze­są­dzone, bo losy takich nad­mor­skich mia­ste­czek ucie­rały się dopiero w tyglu histo­rii – w Tehe­ra­nie na prze­ło­mie listo­pada i grud­nia 1943, w Jał­cie w lutym 1945 i w Pocz­da­mie w lipcu i sierp­niu 1945 roku. To tam wiel­kie mocar­stwa zde­cy­do­wały, że Pol­ska będzie poło­żona mię­dzy Bugiem a Odrą. I że na połu­dniu oprze się o Tatry, a na pół­nocy o Bał­tyk. Tak oto Pomo­rze tra­fiło pod pol­ską admi­ni­stra­cję i Rügenwalde osta­tecz­nie zostało Dar­ło­wem. Gdy pol­skie Dar­łowo poja­wiło się na mapie, wszy­scy Niemcy stali się cudzo­ziem­cami. I żeby wyje­chać do Nie­miec, potrze­bo­wali pasz­por­tów, któ­rych czę­sto nie mieli.

W takiej sytu­acji zna­la­zło się dwa i pół miliona osób, któ­rych Pol­ska zaraz po woj­nie chciała się pozbyć w zapla­no­wany i upo­rząd­ko­wany spo­sób. W prak­tyce ozna­czało to szyb­kie prze­trans­por­to­wa­nie ich wszyst­kich za Odrę. Zostać mogli, i to krótko, wyłącz­nie ci, któ­rzy byli nie­zbędni nowej wła­dzy. Elek­trycy, mecha­nicy albo pie­ka­rze.

W Dar­ło­wie wysie­dle­nia nie­miec­kich miesz­kań­ców roz­po­częły się w grud­niu 1946 roku, w cza­sie potwor­nych mro­zów. Dawni rügenwaldczycy wysy­łani byli do obozu w Küchensee pod Ber­li­nem w wago­nach do prze­wo­że­nia zwie­rząt. A że nie była to kom­for­towa podróż, już w pierw­szym trans­por­cie z głodu, zimna i wycień­cze­nia zmarło sie­dem­na­ście osób. Depor­ta­cje wstrzy­mano aż do maja 1947 roku, ale potem suk­ce­syw­nie ruszały na nowo i trwały aż do osta­tecz­nego usu­nię­cia Niem­ców z mia­sta.

Na miej­sce Niem­ców wysie­dlo­nych z Pomo­rza przy­je­chali Polacy, któ­rzy stra­cili w woj­nie domy i miesz­ka­nia albo rzu­cili wszystko i pró­bo­wali zacząć od nowa. To też miliony ludzi. Do tego byli sza­brow­nicy, okra­da­jący pozo­sta­wione przez Niem­ców miesz­ka­nia, i napa­da­jący na oko­liczną lud­ność – tak pol­ską, jak i nie­miecką – czer­wo­no­ar­mi­ści.

Los na lote­rii wygrali ci, któ­rzy tra­fili do Dar­łowa. W miesz­ka­niach i domach można było prze­bie­rać. Mia­sto było dobrze zapro­jek­to­wane, muro­wane, bogate i w ogóle nie­znisz­czone.

Co prawda też pozba­wione duszy, bo Niemcy zabrali ze sobą histo­rię, kul­turę i tra­dy­cję. Lokalne legendy, przy­po­wie­ści, a także recep­tury i smaki. Z Dar­łowa – słynną do dziś kieł­basę Rügenwalder Teewurst. Razem z nimi znik­nęły miej­scowy folk­lor, cere­mo­niały, rytu­ały i zwy­czaje.

Nie miało to jed­nak zna­cze­nia dla tych, któ­rzy się tu osie­dlali, dla nich bowiem histo­ria zaczy­nała się w 1945 roku i sami ją pisali.

Dosta­wali piękne miesz­ka­nia i domy z ogro­dami i nie pytali, kto miesz­kał tu wcze­śniej.

Wszystko tutaj było tym­cza­sowe, a w powie­trzu długo wisiało nie­wy­po­wie­dziane pyta­nie: A jeśli wrócą?

Te lęk i obawę wła­dza pod­sy­cała bar­dzo umie­jęt­nie. Stra­szyła „nie­miec­kimi ziom­ko­stwami”, które tylko czy­hają, by wró­cić po swoje i wszystko nam ode­brać. W pro­pa­gan­dzie PRL słowo „ziom­ko­stwo” sym­bo­li­zo­wało to, co naj­gor­sze.

Ale gdy na początku lat 90. „ziom­ko­wie” pierw­szy raz ofi­cjal­nie poja­wili się w mie­ście, budzili bar­dziej cie­ka­wość niż strach. Przy­je­chali na zapro­sze­nie miej­sco­wego pro­bosz­cza, a ten uży­czał im kościoła i salek kate­che­tycz­nych na spo­tka­nia.

Wyglą­dali jak uoso­bie­nie dobro­bytu zachod­nio­nie­miec­kiego eme­ryta i od razu rzu­cali się w oczy, gdy szu­kali miejsc pamię­ta­nych z dzie­ciń­stwa. Miesz­kańcy Rügenwalde z miesz­kań­cami Dar­łowa spo­ty­kali się tylko ofi­cjal­nie, niczym na aka­de­mii. Nie opo­wia­dali o prze­ży­ciach z dru­giej połowy lat 40., kiedy to musieli stąd wyje­chać. Nie pytali o nic tych, któ­rzy przy­byli na ich miej­sce.

Niniej­sza książka repor­ter­ska to próba uchwy­ce­nia okresu burz­li­wej trans­for­ma­cji mia­sta, jego oko­lic i miesz­kań­ców. Przez pry­zmat pamięt­ni­ków, oso­bi­stych rela­cji i doku­men­tów źró­dło­wych przed­sta­wiamy obraz cza­sów, w któ­rych wielka histo­ria odci­skała piętno na codzien­nym życiu tysięcy ludzi. To opo­wieść o prze­mia­nach, o roz­dar­ciu mię­dzy prze­szło­ścią a powo­jenną rze­czy­wi­sto­ścią, o nadzie­jach i tra­ge­diach, które towa­rzy­szyły budo­wa­niu nowego porządku na Zie­miach Odzy­ska­nych. A Dar­łowo/Rügenwalde wraz z jego naj­bliż­szymi oko­licami posłu­żyło za stu­dium przy­padku.

ARTUR DOMOSŁAWSKI

„Konkwista” ziem przejętych i jej wykonawcy. Wypisy z kilku lektur

Wędro­wali ze wschodu, zachodu, połu­dnia i cen­trum kraju. Roz­bit­ko­wie wiel­kiej wojny – z robót przy­mu­so­wych w Trze­ciej Rze­szy, z obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych, z ofla­gów i sta­la­gów; prze­sie­dleńcy z Wilna, Lwowa i pozo­sta­łych ziem, które Sta­lin włą­czył do Związku Radziec­kiego; a także ci z innych obsza­rów, m.in. z cen­tral­nej Pol­ski, któ­rzy nie zastali po powro­cie swych domów albo po pro­stu liczyli na kolejną szansę w nowym miej­scu (począt­kowo samo­rzut­nie, z cza­sem orga­ni­zo­wani przez nowe pań­stwo). Zie­mie Zachod­nie to była nazwa zapo­wia­da­jąca coś nie­zna­nego. O całej zachod­niej Pol­sce mówiono wtedy Dziki Zachód1.

Dziki Zachód budził wpraw­dzie nie­po­kój, ale z dru­giej strony wią­zał się z aspi­ra­cjami i wiel­kimi ocze­ki­wa­niami na zmianę stanu rze­czy. Prze­ży­li­śmy kosz­mar – prze­cież może być tylko lepiej. A także – jak zauważa histo­ryk tam­tego czasu – na przy­kład „w cen­tral­nej Pol­sce udane podróże na »Dziki Zachód« dowo­dziły męskiej zarad­no­ści i sprytu”2.

„Mie­czy­sław – opi­sy­wany przez pewną współ­cze­sną badaczkę – który uda się do Szcze­cina, po pro­stu chce zna­leźć dla sie­bie jakieś miesz­ka­nie. Jego War­szawa leży w ruinach. Kiedy dowia­duje się, że »Rząd wydał ode­zwę ażeby Ci co nie mają miesz­ka­nia uda­wali się na Zachód celem zago­spo­da­ro­wy­wa­nia Ziem Odzy­ska­nych ażeby wyka­zać że na zie­miach tych już zamiesz­kują [P]olacy, przed spo­tka­niem w Pocz­da­mie«, rusza. Ale aby udo­wod­nić prawa Pol­ski do tych tere­nów, należy nie tylko spro­wa­dzić nowych, pol­skich miesz­kań­ców. Trzeba także stwo­rzyć sen­sowną admi­ni­stra­cję tere­nową, która wes­prze pro­ces osad­nic­twa, a w per­spek­ty­wie dopro­wa­dzi do sca­le­nia »odzy­ska­nych« tere­nów z resztą kraju, ścię­tego na wschod­nim przed­wo­jen­nym krańcu. Trudno jed­nak jasno wyło­żyć, jakie są prawne pod­stawy dzia­ła­nia pol­skiej admi­ni­stra­cji na »Zie­miach Odzy­ska­nych«. Wojna się wszak jesz­cze nie skoń­czyła. A pol­ska obec­ność na zacho­dzie i pół­nocy sięga tak daleko, jak doszła ofen­sywa”3.

Nim ustały dzia­ła­nia wojenne, wła­dze rodzą­cej się w 1945 roku nowej Pol­ski pod­jęły decy­zję o stwo­rze­niu admi­ni­stra­cji i zago­spo­da­ro­wa­niu ziem, które po zwy­cię­skiej woj­nie miały zostać włą­czone do pań­stwa pol­skiego. Orga­ni­zo­wa­nie struk­tur admi­ni­stra­cji i bez­pie­czeń­stwa na zie­miach nazwa­nych przez wła­dzę odzy­ska­nymi roz­po­częto jesz­cze w marcu – na dwa mie­siące przed zdo­by­ciem przez Armię Czer­woną Ber­lina i na cztery przed kon­fe­ren­cją pocz­dam­ską, która zapew­niła for­malne pod­stawy do dzia­łań pol­skiego rządu na tere­nach przed wojną nale­żą­cych do Trze­ciej Rze­szy.

Na Pomo­rzu – i sze­rzej: na całych Zie­miach Zachod­nich – zde­rzały się różne światy: ofiary wojny ze spraw­cami, a w każ­dym razie tymi, któ­rzy wspie­rali czyn­nie lub bier­nie impe­rialne zakusy przy­wód­ców Trze­ciej Rze­szy. Dalej: żoł­nie­rze Armii Czer­wo­nej z miej­sco­wymi (Niem­cami) i prze­sie­dleń­cami. Prze­sie­dleńcy z „lokal­sami”. Nowe wła­dze z nie­chęt­nym nasta­wie­niem tych, któ­rzy wole­liby inną wła­dzę, i oby­wa­tele pol­scy z obu stron wojny domo­wej – z radziec­kimi. „Fron­tów” zde­rzeń było co nie­miara.

„Ruch na dwor­cach kole­jo­wych jest duży, przy­by­wają repa­trianci z za Buga, któ­rzy czę­sto prze­by­wają całemi nocami na dwor­cach, lub na punk­tach roz­dziel­czych, z powodu braku opieki nad nimi – pisał autor tzw. raportu sytu­acyj­nego nowo powsta­łej Mili­cji Oby­wa­tel­skiej w jed­nym z miast Pomo­rza. – Do ruchu kole­jo­wego przy­czy­niają się także »sza­brow­nicy«, któ­rzy przy­by­wają z całego kraju, tak że czę­sto widzi się jadą­cych na dachach wago­nów”4.

Kró­lo­wały chaos i strach, a języ­kiem roz­strzy­ga­nia spo­rów była zazwy­czaj prze­moc. Po cza­sach heka­tomby życie ludz­kie wciąż miało niską cenę.

Mar­cin Zaremba, autor chyba naj­lep­szej książki o tuż­po­wo­jen­nym spo­łe­czeń­stwie pol­skim, nazywa lata 1945–1947 Wielką Trwogą.

„Po ucieczce Niem­ców w nie­któ­rych regio­nach kraju zapa­no­wał chaos – pisze. – Insty­tu­cje pań­stwa roz­po­czy­nały swoją dzia­łal­ność powoli i długo pozo­sta­wały słabe, pozba­wione kapi­tału spo­łecz­nego. Duże odłamy spo­łe­czeń­stwa znaj­do­wały się w sta­nie powo­jen­nej ano­mii. Domi­no­wało poczu­cie tym­cza­so­wo­ści i zawie­sze­nia. Z jed­nej strony Polacy żyli olbrzy­mimi nadzie­jami na nowe życie po woj­nie, z dru­giej – doskwie­rały im lęk i nie­pew­ność co do przy­szło­ści. Radość z zakoń­cze­nia oku­pa­cji zakłó­cały realne zagro­że­nia, m.in.: głód, Armia Czer­wona, »bez­pie­czeń­stwo«, ban­dy­tyzm. Lęk i strach gene­ro­wały też pro­cesy migra­cyjne nie tylko te prze­strzenne, ale rów­nież pio­nowe, zwią­zane z rewo­lu­cyj­nymi prze­obra­że­niami struk­tury spo­łecz­nej. Kumu­lu­jący się strach skła­niał jed­nostki do podej­mo­wa­nia pro­te­stów, straj­ków gło­do­wych. Swo­istą receptą na brak bez­pie­czeń­stwa była przy­na­leż­ność do grup ban­dyc­kich i sza­brow­ni­czych”5.

Na prze­ciw­le­głym krańcu Wiel­kiej Trwogi pło­nęła wcale nie mniej­sza nadzieja. Sta­ni­sław Dule­wicz, pierw­szy powo­jenny bur­mistrz Dar­łowa, porów­ny­wał mia­sto, w któ­rym dopiero co objął urząd, do obfi­tej w złoto – a na pewno gwa­ran­tu­ją­cej spo­kój i bez­pie­czeń­stwo – kra­iny ukry­tej przed hisz­pań­skimi kon­kwi­sta­do­rami – Eldo­rado. Oto co zano­to­wał w swoim pamięt­niku:

„W ciągu dru­giej połowy 1945 r. i w roku następ­nym na sku­tek moich pism skie­ro­wa­nych do kraju zaczęli napły­wać do Dar­łowa ludzie, na któ­rych mi wiele zale­żało, a w ślad za zapro­szo­nymi przeze mnie oraz przez niektó­rych już sta­łych miesz­kań­ców mia­sta zja­wiło się rów­nież wielu nie­pro­szo­nych przez nikogo. Nie­któ­rzy wcze­śniej przy­byli do Dar­łowa jak mówili »na reko­ne­sans«, by na miej­scu zba­dać warunki byto­wa­nia, zanim spro­wa­dzi­liby do Dar­łowa swoje rodziny wraz z mie­niem rucho­mym. Wra­cali do kraju, by w gro­nie swych naj­bliż­szych przed­sta­wić to, na co wła­snymi patrzyli oczyma. Widocz­nie musieli przed­sta­wić Dar­łowo zbyt pochleb­nie, jak jakieś Eldo­rado, gdyż napływ ludzi pra­gną­cych się w naszym mie­ście osie­dlić był tak liczny, że gdy we wcze­snych godzi­nach ran­nych przy­by­wa­łem do magi­stratu, zasta­wa­łem już duży ogo­nek kan­dy­da­tów na przy­szłych oby­wa­teli mia­sta. Cze­ka­jący nie mie­ścili się w sekre­ta­ria­cie, two­rzyli kolejkę roz­cią­ga­jącą się przez długi kory­tarz”6.

Meta­fora kon­kwi­sty powróci dekady póź­niej w zupeł­nie innym kon­tek­ście, gdy Zbi­gniew Rokita, młody pisarz z Ziem Odzy­ska­nych, zauważy, że w pierw­szych powo­jen­nych latach War­szawa trak­to­wała dawne zie­mie nie­miec­kie (włą­czone do Pol­ski) jako rodzaj kolo­nii: „kolo­nie ogo­łaca się z surow­ców, a surow­cem Odzy­ska­nych po woj­nie jest mię­dzy innymi cegła. Sto­lica zarzą­dza akcję rabun­ko­wej roz­biórki miast i wsi, ponie­miecka cegła ma poje­chać do Pol­ski, a głów­nie do odbu­do­wy­wa­nej War­szawy”7.

Stare zdję­cie rynku w Dar­ło­wie. Po pra­wej, za pomni­kiem Rybaka, budy­nek, w któ­rym mie­ści się obec­nie ratusz miej­ski.

Fot. z archi­wum Urzędu Miej­skiego w Dar­ło­wie

Przed­wo­jenna foto­gra­fia przed­sta­wia­jąca port w Rügenwaldermünde.

Fot. akg-ima­ges/arkivi/BE&W

Epizody z jednego żywota (1)

Dule­wicz dotarł do Dar­łowa – wów­czas Rügenwalde – jesz­cze w cza­sie wojny, w maju 1944 roku; miał tu zostać robot­ni­kiem przy­mu­so­wym. Uczył na taj­nych kom­ple­tach, został aresz­to­wany i wraz z dwiema cór­kami i synem wywie­ziony naj­pierw do obozu przej­ścio­wego w Pozna­niu, a następ­nie do obozu w Pile, gdzie prze­żył pie­kło.

Przed wojną był nauczy­cie­lem w gim­na­zjach w Lubli­nie i tam też wyko­ny­wał swój zawód w kon­spi­ra­cji. Uczył pol­skiego, łaciny, przy­rody, mate­ma­tyki. Jesz­cze wcze­śniej, przed odzy­ska­niem przez Pol­skę nie­pod­le­gło­ści nale­żał do pił­sud­czy­kow­skiej Pol­skiej Orga­ni­za­cji Woj­sko­wej i ukoń­czył tajną pod­cho­rą­żówkę. Był ochot­ni­kiem w woj­nie pol­sko-radziec­kiej 1920 roku.

Wyjazd na roboty przy­mu­sowe do Dar­łowa był dla Dule­wi­cza wyba­wie­niem. „W obo­zie […] w Pile ludzie ginęli jak muchy – wspo­mi­nał. – Ileż razy widzia­łem pędzo­nych do obozu jak bydło na rzeź męż­czyzn o her­ku­le­so­wej budo­wie ciała, a mimo to po krót­kim cza­sie pobytu w tym pie­kle wszel­kich udręk, ciała ich oka­le­czone i znie­kształ­cone tor­tu­rami i razami opraw­ców obo­zo­wych powięk­szały liczbę zmar­la­ków. Słab­szej kon­struk­cji fizycz­nej kobiety i dzieci w naj­ohyd­niej­szych warun­kach zdro­wot­nych, w strasz­li­wej cia­sno­cie (w baraku na 60–90 ludzi umiesz­czono do 600 zdro­wych i cho­rych kobiet i dzieci oraz męż­czyzn), w powie­trzu wypeł­nio­nym zadu­chem, mia­zma­tami róż­nych cho­rób, a nawet eks­kre­men­tami ginęły masami. Śmierć zbie­rała swe pokosy obfi­cie, gdyż odży­wia­nie więź­niów nie tylko bar­dzo skąpe i nie­wy­star­cza­jące dla wege­ta­tyw­nej egzy­sten­cji, było pozba­wione jakiej­kol­wiek orga­ni­za­cji, która zapew­ni­łaby każ­dej jed­no­stce prze­pi­sowe racje. Zanim wyzna­czeni do przy­nie­sie­nia kotłów z poży­wie­niem więź­nio­wie przy­nie­śli posi­łek, na który i pies by się nie zła­ko­mił, zgłod­niały tłum, bez względu na kop­niaki lub ude­rze­nia pałek gumo­wych, łamał sze­regi kolejki i w masie rzu­cał się na kotły, prze­wra­cał nio­są­cych i kotły i chwy­tał zmie­szaną z zie­mią żyw­ność. Wśród takich oko­licz­no­ści nie zawsze obo­zowa racja docho­dziła do mnie. Gdyby dzieci moje nie zatrosz­czyły się o mnie, nie­wąt­pli­wie umarł­bym śmier­cią gło­dową”8.

Pozba­wiony cał­ko­wi­cie sił nie przy­dał się nie­miec­kiemu gospo­da­rzowi w polu. Pra­co­wał i gło­do­wał przy pra­cach domo­wych u innej gospo­dyni. Nauczy­ciel­ski fach i wie­dza spra­wiły, że dla pra­cu­ją­cych przy­mu­sowo cudzo­ziem­ców, nie tylko z Pol­ski, ale także z Fran­cji, Cze­cho­sło­wa­cji, Buł­ga­rii i ZSRR, Dule­wicz stał się cen­trum życia spo­łecz­nego i towa­rzy­skiego. Wypy­ty­wano go o sytu­ację na fron­cie czy pro­gnozy na przy­szłość lub pro­szono o napi­sa­nie listu.

Gdy front był bli­sko i na Niem­ców padł strach, pro­sili Dule­wi­cza awan­sem o wsta­wien­nic­two, pomoc, wręcz zagwa­ran­to­wa­nie im bez­pie­czeń­stwa. To od nich – a kon­kret­nie od ordy­na­tora szpi­tala – dowie­dział się, że ramię w ramię z Armią Czer­woną wal­czy pol­ska 1. Dywi­zja Pie­choty im. Tade­usza Kościuszki; dawni wro­go­wie byli teraz alian­tami.

„Dzień wyzwo­le­nia. Rów­no­cze­śnie z odgło­sami szybko zbli­ża­ją­cej się do nas wojny prze­la­ty­wały nad nami coraz czę­ściej eska­dry powietrzne, a wów­czas do wybu­chu dział i jazgotu kara­bi­nów maszy­no­wych dołą­czyła się kako­fo­nia potę­pień­czego wycia syren – wspo­mi­nał Dule­wicz. […] – Zebrani u mnie Polacy z roz­ra­do­wa­nymi i zdzi­wio­nymi twa­rzami, sły­sząc roz­mowę pol­ską żoł­nie­rzy w umun­du­ro­wa­niu radziec­kim, przy­jęli ich z wylewną ser­decz­no­ścią, lecz nie długo cie­szyli się nimi, gdyż żoł­nie­rze poznaw­szy ści­słość rela­cji, udzie­lo­nych przeze mnie komen­dan­towi, powró­cili do oddziału. Ale przed­tem mój Jędrek wyniósł 2 butelki z wódką i wrę­czył dowódcy. Butelki te, pusz­czone w obieg, wędro­wały od ust do ust żoł­nier­skich i po krót­kiej chwili roz­legł się brzęk roz­bi­tych bute­lek, gdyż z nich już całą zawar­tość wytrą­biono”9.

W nad­cho­dzą­cych dniach Dule­wicz, jako lokalna oso­bi­stość, został wezwany przez jed­nego z radziec­kich dowód­ców. Po roz­mo­wie „roz­po­znaw­czej” powie­rzono mu funk­cję łącz­nika mię­dzy zwy­cię­ską armią a miej­scową lud­no­ścią nie­miecką, nie tylko bowiem zdo­był spo­łeczną pozy­cję, ale rów­nież znał kilka języ­ków, w tym i rosyj­ski, i nie­miecki.

Było to zaję­cie zapo­wia­da­jące ważną w przy­szło­ści funk­cję w mie­ście, które z Rügenwalde miało się wkrótce stać Dar­ło­wem.

Chaosu ogarnianie

Zanim Armia Czer­wona wkro­czyła do Rügenwalde, więk­szość Niem­ców ewa­ku­owała się z mia­sta drogą mor­ską. „Kilka kom­pa­nii nie­miec­kich – czy­tamy w rocz­ni­co­wym wydaw­nic­twie z oka­zji 70-lecia przy­na­leż­no­ści Dar­łowa do Pol­ski – dostało się do nie­woli, a znaczna część lud­no­ści cywil­nej ucie­kła. Wcze­śniej zablo­ko­wali port, wysa­dzili dwa mosty: kole­jowy i dro­gowy na Wie­przy koło bazy rybac­kiej. Znisz­czyli stocz­nię stat­ków żel­be­to­wych oraz poli­gon arty­le­rii kole­jo­wej”10.

Armia Czer­wona zajęła Dar­łowo 7 marca 1945 roku, a kon­kret­nie były to oddziały gene­rała porucz­nika Wła­di­mira Roma­now­skiego i 3. Gwar­dyj­ski Kor­pus Pan­cerny pod dowódz­twem gene­rała porucz­nika Pan­fi­łowa. Nie­miecki bur­mistrz wraz ze współ­pra­cow­ni­kami pod­dał mia­sto w cywi­li­za­cyj­nej roz­sypce. Nie dzia­łały elek­trow­nie i wodo­ciągi, nie było też żad­nych środ­ków trans­portu.

Nad Wielką Trwogą i rów­nie wiel­kim cha­osem dni wyzwo­le­nia i następ­nych musiały zapa­no­wać orga­ni­zo­wane w warun­kach owej trwogi i cha­osu wła­dze admi­ni­stra­cyjne. Klu­czową rolę odgry­wały Urząd Bez­pie­czeń­stwa i Mili­cja Oby­wa­tel­ska, ale począt­kowo, gdy Armia Czer­wona dopiero zaj­mo­wała zachod­nie tereny dzi­siej­szej Pol­ski, rzą­dziły na nich komen­dan­tury wojenne powo­ły­wane przez dowódz­two radziec­kie. Utrzy­my­wały one na miarę wojen­nych moż­li­wo­ści porzą­dek na zaple­czu frontu i spra­wo­wały wła­dzę cywilną.

„Two­rze­nie pol­skiej admi­ni­stra­cji na »Zie­miach Odzy­ska­nych« – pisze Karo­lina Ćwiek-Rogal­ska w nowej pracy o powo­jen­nym zasie­dla­niu ziem będą­cych dziś zachod­nią Pol­ską – jest kom­pro­mi­sem mię­dzy śmia­łym, uto­pij­nym pla­nem zanu­rzo­nym w ide­ach przed­wo­jen­nych, mię­dzy nie­mal nauko­wym pomy­słem, wspie­ra­nym przez gre­mia badaw­cze, a rze­czy­wi­sto­ścią nad­zoru Związku Radziec­kiego”11.

Nie ina­czej było w Dar­ło­wie. Wła­dzę, jak wszę­dzie na zdo­by­tych tery­to­riach, prze­jęła radziecka komen­dan­tura wojenna, którą dowo­dził major Pie­tu­chow.

„W magi­stra­cie usa­do­wiło się dowódz­two 26 dywi­zji II Frontu Bia­ło­ru­skiego na czele z gen. Czu­die­so­wem – czy­tamy w gazetce rekon­stru­ują­cej tam­ten czas. – Wpro­wa­dzono godzinę poli­cyjną. Sowiecki komen­dant wyzna­czył 10 marca nie­miec­kiego ślu­sa­rza Leopolda na sta­no­wi­sko bur­mi­strza. Rosja­nie zde­mon­to­wali i wywieźli broń, maszyny, sil­niki i urzą­dze­nia z poli­gonu kole­jo­wej arty­le­rii, tar­ta­ków, fabryk lodu i kon­serw, trzech cegielni, fabryki łożysk tocz­nych, fabryki maszyn rol­ni­czych, fabryki pie­ców, wytwórni mączki, stoczni kutrów rybac­kich, wytwórni beczek oraz inne do ZSRR. Sowieci zajęli ele­wa­tory zbo­żowe, 3 fabryki kon­serw mię­snych i ryb­nych, roz­lew­nię piwa, mle­czar­nię, wędzar­nie ryb, rzeź­nię miej­ską, warsz­taty mecha­niczne, dwa młyny, mle­czar­nię, oraz port. Jed­no­cze­śnie wywo­żono zboże, bydło, trzodę chlewną, ryby, masło i żyw­ność oraz meble, radia, apa­raty foto­gra­ficzne, maszyny do szy­cia, pościel. W mie­ście pozo­stało około tysiąca jego miesz­kań­ców”12.

Nie cze­ka­jąc na powo­jenne roz­strzy­gnię­cia tery­to­rialne, wła­dze w War­sza­wie – te wyło­nione z PKWN, które sfor­mo­wały wkrótce Rząd Tym­cza­sowy – zaczęły wysy­łać na Zie­mie Odzy­skane swo­ich peł­no­moc­ni­ków. Każdy z nich spra­wo­wał wła­dzę i orga­ni­zo­wał urzędy w swoim tym­cza­sowo wyzna­czo­nym okręgu. Armia Czer­wona miała obo­wią­zek udzie­lać im wspar­cia w budo­wa­niu nowych struk­tur admi­ni­stra­cji, a na mocy usta­leń pol­sko-radziec­kich z maja 1945 roku peł­no­moc­nicy ci prze­jęli na Zie­miach Odzy­ska­nych peł­nię wła­dzy (m.in. roz­wią­zano komen­dan­tury wojenne). Mniej wię­cej rok póź­niej wsku­tek nowego podziału admi­ni­stra­cyj­nego peł­no­moc­ni­ków zastą­pili woje­wo­do­wie i sta­ro­sto­wie.

„Na wie­lo­let­nie stra­te­gie i plany pię­cio­let­nie przyj­dzie jesz­cze czas – pisze Ćwiek-Rogal­ska. – Na razie pierw­szym zmar­twie­niem są uszczu­plone wojną zasoby. Jeden samo­chód, z któ­rym trzeba sobie jakoś radzić, bo w razie nie­ode­sła­nia grozi para­liż całego okręgu. A jeśli dodać do tego, że nie wia­domo, gdzie w zmien­no­kształt­nej Pol­sce w poło­wie lat czter­dzie­stych XX wieku znaj­dują się wła­ściwe cen­tra decy­zyjne, to wypada za ano­ni­mo­wym kore­spon­den­tem Biura Stu­diów Osad­ni­czo-Prze­sie­dleń­czych z jed­nej ze wsi powiatu myśli­bor­skiego jesz­cze w 1947 roku powie­dzieć: »Tu chaos«”13.

Ramie­niem wyko­naw­czym peł­no­moc­ni­ków, a potem ich następ­ców, byli funk­cjo­na­riu­sze UB i MO. Według czar­nej legendy insty­tu­cje te zaj­mo­wały się przede wszyst­kim szy­ka­no­wa­niem wro­gów nowego ładu. Ich kom­pe­ten­cje, podob­nie jak rodzaj i obszar podej­mo­wa­nych dzia­łań, były nie­po­rów­na­nie więk­sze.

„Funk­cjo­na­riu­sze – jak pisze Adam Makow­ski, histo­ryk z Uni­wer­sy­tetu Szcze­ciń­skiego – podej­mo­wali wiele decy­zji doty­czą­cych osad­nic­twa, przy­dzia­łów gospo­darstw rol­nych, ich wypo­sa­że­nia, warsz­ta­tów rze­mieśl­ni­czych, miesz­kań, funk­cjo­no­wa­nia insty­tu­cji, opi­nio­wali kan­dy­da­tów do służby pań­stwo­wej, uczest­ni­czyli w przej­mo­wa­niu przed­się­biorstw i mająt­ków z rąk radziec­kich, wyda­wali zezwo­le­nia i kon­tro­lo­wali dzia­łal­ność orga­ni­za­cji poli­tycz­nych i spo­łecz­nych, odpo­wia­dali za stan bez­pie­czeń­stwa publicz­nego, także w kon­tak­tach z Armią Radziecką. Byli sta­łymi uczest­ni­kami waż­niej­szych świąt i uro­czy­sto­ści pań­stwo­wych. W bez­po­śred­nio powo­jen­nych mie­sią­cach Urząd Bez­pie­czeń­stwa był naj­czę­ściej pierw­szym – po sie­dzi­bie komen­danta wojen­nego – miej­scem, które odwie­dzali przy­by­wa­jący przed­sta­wi­ciele par­tii poli­tycz­nych”14.

Mię­dzy „bez­pie­czeń­stwem” a „cywi­lami” docho­dziło do napięć. For­mal­nie ubecy i mili­cjanci pod­le­gali peł­no­moc­ni­kom rządu, jed­nak w prak­tyce dzia­łali zazwy­czaj cał­kiem nie­za­leż­nie. Nie­ko­niecz­nie cho­dziło o samo­wolkę, któ­rej sprze­ci­wiali się „cywile”, raczej o „porzą­dek dzio­ba­nia”, czyli naru­sze­nie pre­stiżu, nie­zgła­sza­nie spraw, samo­dzielne podej­mo­wa­nie decy­zji.

Ale plaga kon­flik­tów doty­kała by­naj­mniej nie tylko frontu cywilno-bez­piecz­niac­kiego. „Kłócą się wysłan­nicy mający zabez­pie­czać maszyny prze­my­słowe – entu­zja­stycz­nie demon­to­wane i wysy­łane na wschód przez Sowie­tów – z urzęd­ni­kami admi­ni­stra­cji ogól­nej i par­tyj­nej. Kłócą się mili­cjanci, służby bez­pie­czeń­stwa, urzęd­nicy Pań­stwo­wego Urzędu Repa­tria­cyj­nego. Ze sobą i z innymi. Nie wia­domo, gdzie zaczy­nają się kom­pe­ten­cje jed­nego urzędu, a koń­czą dru­giego”15.

Epizody z jednego żywota (2)

Dar­łowo, ze względu na sto­sun­kowo dużą liczbę napły­wa­ją­cych Pola­ków, miej­scowy port rybacki i uprze­my­sło­wie­nie (mon­to­wano tu działa dla wojsk Trze­ciej Rze­szy), odgry­wało w nowym powie­cie wio­dącą rolę. Nie miało jed­nak jesz­cze swo­ich władz lokal­nych. Począt­kiem ich orga­ni­za­cji było przy­by­cie do odle­głego o około 20 kilo­me­trów Sławna pierw­szego peł­no­moc­nika Rządu Tym­cza­so­wego – Józefa Czer­nec­kiego, przed­wo­jen­nego inspek­tora szkol­nego ze Lwowa.

Naj­pierw mia­stem zarzą­dzał kie­row­nik dele­ga­tury sta­ro­stwa Piotr Paul. Jed­nak już wkrótce peł­no­moc­nik rządu zapro­po­no­wał obję­cie funk­cji bur­mi­strza Dar­łowa Dule­wi­czowi.

„Gdym po raz pierw­szy na zie­miach Pomo­rza Zachod­niego dowie­dział się o fak­cie przy­by­cia do Sławna pierw­szego peł­no­moc­nika Rządu Naj­ja­śniej­szej Rze­czy­po­spo­li­tej Pol­skiej Ludo­wej […] – wspo­mi­nał Dule­wicz – ogar­nęła mnie taka radość, że wra­że­nie tej chwili, w któ­rej zako­mu­ni­ko­wali mi, że zie­mia, na któ­rej za cza­sów nie­miec­kich tyle wycier­pia­łem i na któ­rej zapra­co­wy­wa­łem się dotąd dla radziec­kich władz wojen­nych jako kom­ba­tan­tów, przy­ja­ciół i sprzy­mie­rzeń­ców Narodu Pol­skiego, stała się pol­ską, pozo­stało mi w pamięci tak żywe, jak gdyby rzecz, o któ­rej teraz opo­wia­dam […] działa się […] wczo­raj”16.

Począt­kowo Dule­wicz nie chciał się zgo­dzić – uwa­żał, że przyda się bar­dziej jako nauczy­ciel, a i oba­wiał się, że nie spro­sta gigan­tycz­nemu zada­niu kie­ro­wa­nia lokal­nymi wła­dzami w cha­otycz­nej rze­czy­wi­sto­ści, prze­kształ­ca­niu mia­sta nie­miec­kiego w pol­skie i set­kom innych pro­ble­mów.

„Dla­tego – jak wspo­mi­nał po latach – z miej­sca odmó­wi­łem przy­ję­cia tej god­no­ści, doda­jąc nadto, że po rocz­nej pracy fizycz­nej u Niem­ców i po wyczer­pu­ją­cej pracy w paru insty­tu­cjach radziec­kich jestem zbyt osła­biony, bym mógł się stać przy­dat­nym sta­ro­ście. Oświad­czy­łem nadto, że pożera mnie tęsk­nota za domem, z któ­rego byłem nagle wywie­ziony kolejno do 2 obo­zów kon­cen­tra­cyj­nych nie­miec­kich w Pozna­niu i Pile. Chciał­bym spraw­dzić, czy z dużej mej biblio­teki, zawie­ra­ją­cej wiele war­to­ścio­wych ksią­żek oraz manu­skryp­tów mojej poezji, któ­rej było ze 3 tomy, nie zostało co w Radzie­jo­wie Kujaw­skim, do któ­rego chcę powró­cić, aby póź­niej prze­nieść się do jed­nego z więk­szych miast dla kon­ty­nu­owa­nia zawodu nauczy­ciel­skiego w szkol­nic­twie śred­nim”17.

Sta­ni­sław Dule­wicz (1893–1963), pierw­szy powo­jenny bur­mistrz Dar­łowa.

Fot. za zgodą, z: Znani i nie­znani miesz­kańcy powiatu sła­wień­skiego, pod red. Jana Sroki, Sławno 2015

Sta­ni­sław Dule­wicz darzony jest w Dar­ło­wie wielką estymą. W 2015 roku odsło­nięto na rynku rzeźbę Jacka Ber­nera przed­sta­wia­jącą tego zasłu­żo­nego samo­rzą­dowca.

Fot. Mag­da­lena Bur­duk, z archi­wum Urzędu Miej­skiego w Dar­ło­wie

Prze­ko­nały go argu­menty peł­no­moc­nika, póź­niej­szego sta­ro­sty, że zarzą­dzać Dar­ło­wem powi­nien ktoś, kto już zna topo­gra­fię mia­sta i oko­lic oraz sto­sunki, jakie pano­wały w mie­ście, gdy nale­żało ono do Nie­miec, i ma prze­tarte ścieżki do dowódz­twa wojsk radziec­kich. A Dule­wicz znał na doda­tek języki.

„Przede wszyst­kim nale­żało zapew­nić miesz­kań­com ich oso­bi­ste bez­pie­czeń­stwo oraz bez­pie­czeń­stwo mie­nia, które bądź przy­wieźli z kraju, bądź też otrzy­mali od miej­skiego kwa­ter­mi­strza – wspo­mi­nał. – A z tym bez­pie­czeń­stwem było długo, bo pra­wie na prze­strzeni 2 lat po ukoń­cze­niu wojny, bar­dzo kru­cho.

Utwo­rzy­łem pierw­szą mili­cję pol­ską w Dar­ło­wie zło­żoną z 5–6 osób. Zaopa­trzy­łem ją w mun­dury polowe, które zna­la­złem w maga­zy­nach woj­sko­wych oraz w kara­biny i broń krótką, jaką po ewa­ku­acji mia­sta znaj­do­wa­łem w miesz­ka­niach ponie­miec­kich. Na czele tej grupy mili­cjan­tów ochot­ni­czych posta­wi­łem Jana Jeżew­skiego, Polaka, który oże­niw­szy się z Niemką, mieszka do dziś w Dar­ło­wie, upra­wia­jąc obec­nie paro­hek­ta­rowe gospo­dar­stwo i będąc nadto fur­ma­nem poczty. Pierwsi mili­cjanci obok wła­ści­wej pracy, zwią­za­nej z bez­pie­czeń­stwem lud­no­ści, mieli obo­wią­zek prze­pro­wa­dza­nia łowów na zdzi­czałe zwie­rzęta domowe i dostar­cza­nia w ten spo­sób mięsa dla sto­łó­wek miej­skich”18.

Z czasu peł­nie­nia funk­cji bur­mi­strza zapa­mię­tał, że współ­praca mię­dzy „cywi­lami” a „bez­pie­czeń­stwem” prze­bie­gała względ­nie har­mo­nij­nie. Co w jed­nym miej­scu było plagą, w innym nie wykra­czało poza drobne, codzienne incy­denty19.

Tym lepiej – i cywile, i ludzie od bez­pie­czeń­stwa mieli co robić, zamiast udo­wad­niać jedni dru­gim swoją prze­wagę.

Z pomorskiej prasy

„Stan bez­pie­czeń­stwa jest tutaj pro­ble­mem dotych­czas nie roz­wią­za­nym – pisał 14 kwiet­nia 1946 roku Sta­ni­sław Babi­siak w wyda­wa­nej w Byd­gosz­czy gaze­cie »Zie­mia Pomor­ska«. – Osad­nik dając wie­czo­rem koniowi wodę do picia, nie jest pewien czy rano koń będzie sta­no­wił jego wła­sność; wra­ca­jąc wie­czo­rem z pola nie wie, czy we nocy ktoś nie puści mu z dymem jego gospo­dar­stwa”.

Arty­kuł nosił tytuł Kra­ina cha­osu.

„Oto na prze­strzeni dwóch tygo­dni doko­nano w powie­cie 20 rabun­ków i 23 napa­dów na rol­ni­ków. W prze­ciągu tego samego czasu ogra­biono 340 miesz­kań, skra­dziono 82 konie, kil­ka­dzie­siąt krów, zano­to­wano 11 poża­rów. Rol­nicy, na wsiach poło­żo­nych daleko od mia­sta nie mają moż­no­ści szyb­kiego skon­tak­to­wa­nia się z wła­dzami i dla­tego nie podej­mują żad­nych kro­ków w kie­runku wykry­cia prze­stęp­ców. Chaos trwa i przy­biera na ostro­ści.

Panuje on także w apa­ra­cie admi­ni­stra­cyj­nym. Na tere­nie powiatu nie są zor­ga­ni­zo­wane dotych­czas ani miej­skie, ani gminne Rady Naro­dowe. Bur­mi­strzo­wie i wój­to­wie dzia­łają sami. Nie kon­tro­luje ich żaden organ, żaden czyn­nik spo­łeczny”.

Powszechne było zja­wi­sko spe­ku­la­cji.

„Od paru dni obser­wu­jemy na Pomo­rzu dziwne zja­wi­sko na rynku han­dlo­wym – dono­siła »Zie­mia Pomor­ska« w stycz­niu 1946 roku. – W okre­sie jed­nego tygo­dnia paro­krot­nie zmie­niały się u nas ceny na pro­dukty spo­żyw­cze. Raz noto­wa­li­śmy skok w górę, inny raz w dół. Nie ma potrzeby gło­wić się nad zgłę­bia­niem tych wahań. Sta­no­wią one zwy­kłe bada­nie podat­no­ści rynku na wywo­ła­nie nie­po­koju. […] uczciwe kupiec­two pomor­skie pra­gnie jak naj­prę­dzej pozbyć się ze swego śro­do­wi­ska spe­ku­lan­tów”20.

Stan cha­osu, w tym brak opieki medycz­nej, a przede wszyst­kim głód i nie­do­ży­wie­nie powo­do­wały wysoką śmier­tel­ność dzieci. „Zie­mia Pomor­ska” odno­to­wała 7 sierp­nia 1945 roku, że „w dniach od 5 lutego do 15 lipca br. zmarło w Byd­gosz­czy [nale­żą­cej wów­czas admi­ni­stra­cyj­nie do Pomo­rza – A.D.] 478 dzieci do lat 2. W cza­sie od 15 do 25 lipca zmarło 76 dzieci. Łącz­nie więc, w tym krót­kim okre­sie zmarło 554 dzieci. Jest to naj­więk­sza śmier­tel­ność dzieci, jaką dotych­czas zano­to­wała sta­ty­styka miej­ska. Zazna­czyć należy, że liczba uro­dzeń dzieci jest bar­dzo niska. W cza­sie od 1 lutego do 15 lipca br. uro­dziło się 1097 dzieci (z tego połowa zmarła!).

Skąd taka śmier­tel­ność wśród dzieci? Na to pyta­nie odpo­wie­dzą nam kar­to­teki Miej­skiej Sta­cji Opieki nad Matką i Dziec­kiem. Pierw­sza z brzegu kartka: Dziecko 10-mie­sięczne – waga 6040 gra­mów, a obok uwaga: prze­ciętne zdrowe dziecko 10-mie­sięczne powinno ważyć 9500 gra­mów. Waga 6040 gra­mów odpo­wiada dziecku 3-mie­sięcznemu. Wystar­czy popa­trzeć na dzieci, przy­no­szone przez matki do ośrodka Opieki. Są to małe kościo­trupki”.

Los milicjanta, los ubeka

Chaos spo­łeczny panu­jący zarówno na Pomo­rzu Środ­ko­wym – w oko­li­cach Sławna i Dar­łowa zali­cza­nych wów­czas do Pomo­rza Zachod­niego – jak i na Pomo­rzu Gdań­skim nie­źle można odtwo­rzyć rów­nież na pod­sta­wie rapor­tów sytu­acyj­nych MO. Oto jeden z nich:

„Apro­wi­za­cja lud­no­ści jest ciężka, lud­ność nie dostaje przy­dzia­łów żyw­no­ścio­wych, powo­dem jest brak komu­ni­ka­cji i utrud­nia­nie przez wła­dze sowiec­kie, lud­ność żyje z nagro­ma­dzo­nych zapa­sów pod­czas oku­pa­cji. Zaopa­trze­nie lud­no­ści w opał, ubra­nie i obu­wie jest cięż­kie z powodu braku mate­riału opa­ło­wego, ubra­nia i obu­wia, z powodu znisz­czeń poczy­nio­nych przez wojnę i gra­bież żoł­nie­rzy sowiec­kich.

Bolączki lud­no­ści: to napady rabun­kowe, spo­wo­do­wane przez naro­do­wość nie­miecką, bar­dzo przy­chyl­nie tole­ro­waną przez wła­dze sowiec­kie, nawet wypadki wspól­nego doko­na­nia rabun­ków przez żoł­nie­rzy nie­miec­kich wraz [z] sowiec­kimi np. w Mal­borku żoł­nie­rze nie­mieccy wraz z sowiec­kimi skra­dli konie, gdzie zostali schwy­tani, a na drugi dzień przez Kom[endanta]. Woj[ewódz­kiego] zwol­nieni, żoł­nie­rze nie­mieccy cho­dzą w pasach z bagne­tami, bez żad­nego nad­zoru, gdyż mają upraw­nie­nia od władz sowiec­kich i z tego powodu lud­ność pol­ska jest obu­rzona”21. (Warto tu wspo­mnieć, że jesz­cze w mie­sią­cach rzą­dów komen­dan­tur wojen­nych dowódcy radzieccy powo­łali także przed­sta­wi­ciel­stwo lud­no­ści nie­miec­kiej i nie­miecką mili­cję porząd­kową).

Mając do czy­nie­nia z pospo­li­tymi rabun­kami, czy to doko­ny­wa­nymi przez sza­brow­ni­ków, czy przez zwy­cię­ską armię, i dzia­ła­jąc w realiach, w któ­rych byli nie­usta­jąco nara­żeni na ryzyko, funk­cjo­na­riu­sze mili­cji prze­ży­wali fru­stra­cje z powodu nędz­nych pen­sji.

„Naj­więk­szą bolączką mili­cjan­tów jest niskie upo­sa­że­nie w stos. do innych zawo­dów i brak mun­du­rów i butów – pisał we wrze­śniu 1945 roku autor innego raportu sytu­acyj­nego na wybrzeżu. – Człon­ko­wie rodzin mili­cjan­tów czę­sto trud­nią się han­dlem, aby mogli jako tako egzy­sto­wać. Kwe­stia upo­sa­żeń i apro­wi­za­cji powo­duje roz­go­ry­cze­nie u wielu mili­cjan­tów. Do tego przy­czy­nia się także lukra­tyczne życie nie­któ­rych kół spo­łe­czeń­stwa np. w Sopo­cie wszyst­kie bary, kawiar­nie, któ­rych jest moc są stale zapeł­nione. Na ogół rachunki jakie się tam płaci są zawrotne”22.

W czę­ści dzi­siej­szej histo­rio­gra­fii zorien­to­wa­nej na „roz­li­cze­nia z komuną” zwraca się przede wszyst­kim uwagę na walki z pod­zie­miem anty­ko­mu­ni­stycz­nym. Dla orga­nów porząd­ko­wych nowej wła­dzy – UB i MO – nie mniej­szym wyzwa­niem bywali jed­nak zwy­kli żoł­nie­rze dopusz­cza­jący się napa­dów, rabun­ków, sza­bru czy gwał­tów. By zapa­no­wać nad nad­uży­ciami mun­du­ro­wych, dowódz­twa woj­skowe pozwa­lały mili­cjan­tom zatrzy­my­wać łamią­cych prawo żoł­nie­rzy.

Nad­użyć nie­zwią­za­nych z wojną domową mię­dzy „sta­rym” a „nowym” doko­ny­wali też ci, któ­rzy mieli stać na straży porządku, m.in. funk­cjo­na­riu­sze UB. Komen­dant powia­towy MO w Słup­sku, narze­ka­jąc na fatalną współ­pracę z UB, rapor­to­wał w kwiet­niu 1946 roku, że pra­cow­nicy tej służby to „dzieci i ludzie wyko­le­jeni, zde­mo­ra­li­zo­wani okre­sem oku­pa­cji”, a także że „dopusz­czają się samo­woli i nad­użyć”23.

Histo­ryk tych służb Tomasz Pączek przy­ta­cza taką histo­rię:

„[…] 23 listo­pada 1945 r. […] do IV Poste­runku MO w Słup­sku zgło­siła się Alek­san­dra Cho­micz, która powia­do­miła, że do jej miesz­ka­nia przy ulicy Szpi­tal­nej 23 (dzi­siej­sza ul. Tuwima) wdarło się dwóch uzbro­jo­nych męż­czyzn w sta­nie nie­trzeź­wym. Poda­wali, że są funk­cjo­na­riu­szami PUBP [Powia­to­wego Urzędu Bez­pie­czeń­stwa Publicz­nego – A.D.]. Jeden z funk­cjo­na­riu­szy gro­żąc kobie­cie bro­nią, zażą­dał wyda­nia futra męskiego albo 20 000 zł. Gro­ził rów­nież, że aresz­tuje całą rodzinę. Napast­nicy byli tak pijani, że po chwili zasnęli, i wtedy Cho­micz powia­do­miła mili­cję. Na miej­sce zda­rze­nia udali się Sta­ni­sław Kamiń­ski, funk­cjo­na­riusz IV Poste­runku MO oraz Józef Celiń­ski, funk­cjo­na­riusz Bry­gady Śled­czej KM MO. W miesz­ka­niu Cho­micz zastali jed­nego śpią­cego męż­czyznę uzbro­jo­nego w broń palną. Funk­cjo­na­riu­sze MO ode­brali mu broń, obu­dzili i usi­ło­wali dopro­wa­dzić na poste­ru­nek MO. Męż­czy­zna ten w trak­cie dopro­wa­dze­nia nie mówił, że jest funk­cjo­na­riuszem PUBP. Tuż przed pla­cem Dąbrow­skiego do patrolu pod­je­chał samo­chód z kil­koma funk­cjo­na­riu­szami PUBP. Funk­cjo­na­riu­sze bez­pie­czeń­stwa oświad­czyli, że zatrzy­many to Józef Makwiń­ski, funk­cjo­na­riusz PUBP, i mają go natych­miast im prze­ka­zać oraz oddać jego broń. Mili­cjanci stwier­dzili, że całą sytu­ację trzeba wyja­śnić na poste­runku MO. Wtedy funk­cjo­na­riusze BP siłą prze­jęli zatrzy­ma­nego oraz ode­brali mili­cjan­tom jego broń, którą oddali Makwiń­skiemu. Pod­czas sprzeczki i szar­pa­niny Makwiń­ski postrze­lił Kamiń­skiego w głowę oraz Celiń­skiego w nogę. Po prze­wie­zie­niu do szpi­tala Kamiń­ski zmarł”24.

Nad­uży­cia tych, któ­rzy mieli strzec bez­pie­czeń­stwa, nie­po­ko­iły też War­szawę. W stycz­niu 1946 roku mini­ster Ziem Odzy­ska­nych Wła­dy­sław Gomułka pisał do mini­stra bez­pie­czeń­stwa publicz­nego Sta­ni­sława Rad­kie­wi­cza:

„Jak wynika z załą­czo­nych rapor­tów, funk­cjo­na­riu­sze mili­cji oby­wa­tel­skiej i urzę­dów bez­pie­czeń­stwa, dopro­wa­dzają do zakłó­ce­nia porządku publicz­nego (bójki, strze­la­nina), kary­god­nie nad­uży­wają wła­dzy, dopusz­czają się rabun­ków i nie­praw­nych rekwi­zy­cji, co wpływa na sze­rze­nie się nastroju roz­go­ry­cze­nia wśród lud­no­ści.

Ażeby uzdro­wić sto­sunki na odcinku bez­pie­czeń­stwa, uwa­żam za konieczne:

1. sko­sza­ro­wa­nie funk­cjo­nar­ju­szów mili­cji oby­wa­tel­skiej i wpro­wa­dze­nie w jej sze­re­gach suro­wej dys­cy­pliny woj­sko­wej;

2. zwięk­sze­nie stanu liczeb­nego mili­cji oby­wa­tel­skiej;

3. stwo­rze­nie w małych mia­stecz­kach i wsiach straży porząd­ko­wej, zależ­nej od mili­cji oby­wa­tel­skiej, a zło­żo­nej z ludzi god­nych zaufa­nia;

4. ści­ślej­sze pod­po­rząd­ko­wa­nie mili­cji oby­wa­tel­skiej woje­wo­dom i sta­ro­stom; mili­cja powinna być orga­nem wyko­naw­czym admi­ni­stra­cji; bez egze­ku­tywy wła­dza orga­nów admi­ni­stra­cji jest wła­dzą ilu­zo­ryczną; współ­praca powinna być oparta na nastę­pu­ją­cych zasa­dach:

a) perio­dyczne kon­fe­ren­cje mię­dzy wła­dzami admi­ni­stra­cji ogól­nej, a dowódz­twem mili­cji oby­wa­tel­skiej i urzę­dów bez­pie­czeń­stwa;

b) na wnio­sek władz admi­ni­stra­cyj­nych naj­su­row­sze kara­nie nad­użyć i prze­stępstw, popeł­nio­nych przez nie­su­mien­nych funk­cjo­na­riu­szów, z wyklu­cze­niem z sze­re­gów mili­cji oby­wa­tel­skiej i urzę­dów bez­pie­czeń­stwa oraz pocią­gnię­ciem do odpo­wie­dzial­no­ści kar­nej;

c) usta­la­nie w poro­zu­mie­niu z wła­dzami admi­ni­stra­cyj­nymi stanu liczeb­nego poszcze­gól­nych poste­run­ków mili­cji oby­wa­tel­skiej oraz ich roz­miesz­cze­nia w tere­nie;

5. celem uspraw­nie­nia inter­wen­cji stwo­rze­nie w więk­szych ośrod­kach pogo­to­wia mili­cyj­nego t.j. wzo­rowo wyszko­lo­nych w odpo­wied­nich szko­łach oddzia­łów mili­cji oby­wa­tel­skiej, wypo­sa­żo­nych w mecha­niczne środki loko­mo­cji i mają­cych do dys­po­zy­cji połą­cze­nia tele­fo­niczne ze wszyst­kimi ośrod­kami danego powiatu, pogo­to­wie to na wezwa­nie władz admi­ni­stra­cyj­nych powinno jak naj­szyb­ciej inter­we­nio­wać w przy­pad­kach zakłó­ceń spo­koju publicz­nego;

6. wyda­nie bez­względ­nego zakazu jakich­kol­wiek rekwi­zy­cyj przez funk­cjo­na­riu­szów mili­cji oby­wa­tel­skiej i urzę­dów bez­pie­czeń­stwa oraz prze­strze­ga­nie zakazu wywo­że­nia mie­nia rucho­mego z obszaru ziem odzy­ska­nych bez zezwo­le­nia Mini­ster­stwa Ziem Odzy­ska­nych;

7. wyda­nie suro­wego zakazu uży­wa­nia przez funk­cjo­na­riu­szów mili­cji oby­wa­tel­skiej i urzę­dów bez­pie­czeń­stwa w cza­sie peł­nie­nia służby alko­holu, z wyklu­cze­niem z sze­re­gów mili­cji oby­wa­tel­skiej i urzę­dów bez­pie­czeń­stwa w przy­padku stwier­dze­nia wykro­czeń tego rodzaju;

8. jak naj­ści­ślej­sze okre­śle­nie kom­pe­ten­cyj urzę­dów bez­pie­czeń­stwa, wyda­nie suro­wego zakazu prze­kra­cza­nia tych kom­pe­ten­cyj i mie­sza­nia się do zakresu dzia­ła­nia władz admi­ni­stra­cyj­nych z jak naj­su­row­szym kara­niem wszel­kich tego rodzaju wykro­czeń;

9. two­rze­nie na wnio­sek władz admi­ni­stra­cyj­nych w poro­zu­mie­niu z gar­ni­zo­nami woj­sko­wymi radziec­kimi i woj­ska pol­skiego w godzi­nach noc­nych patroli mie­sza­nych.

Pro­szę o roz­wa­że­nie moż­li­wo­ści wyco­fa­nia nie­któ­rych nie sto­ją­cych na wyso­ko­ści zada­nia jed­no­stek mili­cji oby­wa­tel­skiej i zastą­pie­nia ich nowymi oddzia­łami z cen­tral­nej Pol­ski. Pod­daję rów­nież pod roz­wagę, czy nie ist­niały by moż­li­wo­ści zasi­le­nia kadr mili­cji oby­wa­tel­skiej na zie­miach odzy­ska­nych ofi­ce­rami i żoł­nie­rzami jed­no­stek woj­sko­wych przy­by­łych z Fran­cji”25.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Jak pisze histo­ryk Andrzej Kozicki, ter­mi­nem tym posłu­żył się jako pierw­szy – przy­naj­mniej w źró­dłach pisa­nych, tj. w swoim pamięt­niku – osad­nik z Poku­cia Zyg­munt Kory­zma [w:] Andrzej Kozicki, Zie­mie Odzy­skane. Jak zdo­by­wano pol­ski Dziki Zachód, Fun­da­cja na rzecz Warsz­ta­tów Ana­liz Socjo­lo­gicz­nych, War­szawa 2021, s. 98. [wróć]

Mar­cin Zaremba, Wielka Trwoga. Pol­ska 1944–1947. Ludowa reak­cja na kry­zys, Znak i ISP PAN, Kra­ków 2012, s. 307. [wróć]

Karo­lina Ćwiek-Rogal­ska, Zie­mie. Histo­rie odzy­ski­wa­nia i utraty, Wydaw­nic­two RN, War­szawa 2024, s. 27. [wróć]

Raport sytu­acyjny od dnia 23 lipca 1945 do dnia 9 sierp­nia 1945, KW MO Gdańsk, 8 sierp­nia 1945, k. 24 [w:] IPN KG MO 35/870. [wróć]

Zaremba, Wielka Trwoga, dz. cyt., s. 47. [wróć]

Sta­ni­sław Dule­wicz, Tro­ski pierw­szego bur­mi­strza [w:] Zyg­munt Dul­czew­ski, Andrzej Kwi­lecki, Z życia osad­ni­ków na Zie­miach Zachod­nich, PZWS, War­szawa 1961, s. 89–90. [wróć]

Zbi­gniew Rokita, Odrza­nia. Podróż po Zie­miach Odzy­ska­nych, Znak Litera Nova, Kra­ków 2023, s. 259–261. [wróć]

Sta­ni­sław Dule­wicz, Bur­mistrz z Dar­łowa [w:] Pamięt­niki osad­ni­ków Ziem Odzy­ska­nych, opra­co­wali Zyg­munt Dul­czew­ski i Andrzej Kwi­lecki, Wydaw­nic­two Poznań­skie, Poznań 1963, s. 457. [wróć]

Tamże, s. 473, 475. [wróć]

70 lat pol­skiego Dar­łowa. Bez­płatny biu­le­tyn Kró­lew­skiego Mia­sta Dar­łowa – Wyda­nie Jubi­le­uszowe, s. 2. [wróć]

Ćwiek-Rogal­ska, Zie­mie, dz. cyt., s. 29. [wróć]

70 lat pol­skiego Dar­łowa, dz. cyt., s. 2. [wróć]

Ćwiek-Rogal­ska, Zie­mie, dz. cyt., s. 33. [wróć]

Adam Makow­ski, Apa­rat bez­pie­czeń­stwa w pro­ce­sach polo­ni­za­cji Pomo­rza Zachod­niego po 1945 r. [w:] Apa­rat bez­pie­czeń­stwa na Pomo­rzu Zachod­nim w latach 1945–1956. Orga­ni­za­cja – ludzie – dzia­łal­ność, pod redak­cją Mag­da­leny Sem­czy­szyn i Zbi­gniewa Sta­nu­cha, Wydaw­nic­two IPN, Szcze­cin 2021, s. 19. [wróć]

Ćwiek-Rogal­ska, Zie­mie, dz. cyt., s. 34. [wróć]

Dule­wicz, Bur­mistrz z Dar­łowa, dz. cyt., s. 489–490. [wróć]

Tamże, s. 492. [wróć]

Tamże, s. 502–503. [wróć]

Warto zacho­wać pewien dystans wobec miej­scami „wygła­dzo­nych” opo­wie­ści Dule­wi­cza. Jak pisze Kozicki, ory­gi­nał jego pamięt­nika zagi­nął bądź został znisz­czony. Znamy jedy­nie jego wer­sję ocen­zu­ro­waną, wzbo­ga­coną o wspo­mnie­nia jego żony Kazi­miery Dule­wicz (Kozicki, Zie­mie Odzy­skane, dz. cyt., s. 41). [wróć]

Hen­ryk Male­wicz, Próby spe­ku­lan­tów, „Zie­mia Pomor­ska”, 18 stycz­nia 1946. [wróć]

Raport sytu­acyjny od dnia 15 czerwca do dnia 8 lipca 1945, KW MO Gdańsk, 8 lipca 1945, k. 1 [w:] IPN KG MO 35/870. [wróć]

Raport sytu­acyjny od dnia 10 wrze­śnia do dnia 25 wrze­śnia 1945, KW MO Gdańsk, 22 wrze­śnia 1945, k. 24 [w:] IPN KG MO 35/870. [wróć]

Tomasz Pączek, Mili­cja Oby­wa­tel­ska w Słup­sku i powie­cie słup­skim w latach 1945–1975, WNAP, Słupsk 2014, s. 278. [wróć]

Tamże. [wróć]

List mini­stra Wła­dy­sława Gomułki do mini­stra bez­pie­czeń­stwa publicz­nego Sta­ni­sława Rad­kie­wi­cza, doku­ment udo­stęp­niony auto­rowi przez Mar­cina Zarembę. [wróć]

Text Copy­ri­ght © 2024 by Ewa Win­nicka, Artur Domo­sław­ski, Mag­da­lena Grze­bał­kow­ska, Marta Grzy­wacz, Cezary Łaza­re­wicz, Michał Wój­cik

All rights rese­rved

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2024

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor pro­wa­dząca: Ewa Win­nicka

Redak­tor: Bła­żej Kem­nitz

We wszyst­kich zamiesz­czo­nych w książce cyta­tach ze źró­deł – ksią­żek, pamięt­ni­ków, cza­so­pism, kore­spon­den­cji urzę­do­wej – zacho­wane zostały dla odda­nia ducha epoki ory­gi­nalne: flek­sja, styl, orto­gra­fia i inter­punk­cja.

Pro­jekt i opra­co­wa­nie gra­ficzne okładki: Michał Paw­łow­ski

Foto­gra­fia na okładce: Naro­dowe Archi­wum Cyfrowe

Książkę wydano przy wspar­ciu Mia­sta Dar­łowa w roku 2025 z oka­zji jubi­le­uszu 80 lat Pol­skiego Dar­łowa.

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Jak zdo­by­wa­li­śmy Pomo­rze. Mroczne histo­rie z „ziem odzy­ska­nych”, wyd. I, Poznań 2025)

ISBN 978-83-8338-603-4

WYDAWCA

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań, Pol­ska

tel. +48 61 867 47 08, +48 61 867 81 40

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer