Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł
Zbiór reportaży o historii, którą przez lata tłumiono, przemilczano i mitologizowano.
Domosławski, Grzebałkowska, Grzywacz, Łazarewicz, Winnicka, Wójcik.
Sześcioro reporterów przygląda się przełomowemu momentowi, w którym niemieckie Rügenwalde i jego okolice stają się polskim Darłowem, Sławnem, Buszynem... Korzystając z pamiętników, relacji, dokumentów i rozmów, opowiadają o miejscach rozdartych między tym, co utracone, a tym, co się dopiero rodzi. O Niemcach, którzy nie chcieli wyjeżdżać. O Polakach, którzy nie chcieli pytać. O historii, którą przez lata tłumiono, przemilczano i mitologizowano.
To nie jest książka rocznicowa ani pamiątkowa. To reportaż o ludziach, którzy tracą i zyskują ojczyznę. To książka o pamięci, która długo nie mogła się przebić do debaty publicznej.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 294
Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Czas: 7 godz. 56 min
Lektor: Andrzej Hausner
JAK ZDOBYWALIŚMY POMORZE
Mroczne historie z „ziem odzyskanych”
DOMOSŁAWSKI
GRZEBAŁKOWSKA
GRZYWACZ
ŁAZAREWICZ
WINNICKA
WÓJCIK
DOM WYDAWNICZY REBIS
Darłowo, Sławno, Pomiłowo i Buszyno zostały wyzwolone 7 marca 1945 roku. To wie każde dziecko z tamtych stron.
Przez lata urządzano z tej okazji capstrzyki i apele. Każda pomorska miejscowość uroczyście obchodziła powrót, jak to się wówczas mówiło, Ziem Odzyskanych do macierzy.
I tylko bez odpowiedzi pozostawało pytanie: Czy można wyzwolić coś, co nie było okupowane?
Zanim do Rügenwalde wkroczyła Armia Czerwona, mieszkali tutaj, nie licząc około dwóch tysięcy jeńców: Francuzów, Polaków i Rosjan, sami Niemcy. Długo nic nie było przesądzone, bo losy takich nadmorskich miasteczek ucierały się dopiero w tyglu historii – w Teheranie na przełomie listopada i grudnia 1943, w Jałcie w lutym 1945 i w Poczdamie w lipcu i sierpniu 1945 roku. To tam wielkie mocarstwa zdecydowały, że Polska będzie położona między Bugiem a Odrą. I że na południu oprze się o Tatry, a na północy o Bałtyk. Tak oto Pomorze trafiło pod polską administrację i Rügenwalde ostatecznie zostało Darłowem. Gdy polskie Darłowo pojawiło się na mapie, wszyscy Niemcy stali się cudzoziemcami. I żeby wyjechać do Niemiec, potrzebowali paszportów, których często nie mieli.
W takiej sytuacji znalazło się dwa i pół miliona osób, których Polska zaraz po wojnie chciała się pozbyć w zaplanowany i uporządkowany sposób. W praktyce oznaczało to szybkie przetransportowanie ich wszystkich za Odrę. Zostać mogli, i to krótko, wyłącznie ci, którzy byli niezbędni nowej władzy. Elektrycy, mechanicy albo piekarze.
W Darłowie wysiedlenia niemieckich mieszkańców rozpoczęły się w grudniu 1946 roku, w czasie potwornych mrozów. Dawni rügenwaldczycy wysyłani byli do obozu w Küchensee pod Berlinem w wagonach do przewożenia zwierząt. A że nie była to komfortowa podróż, już w pierwszym transporcie z głodu, zimna i wycieńczenia zmarło siedemnaście osób. Deportacje wstrzymano aż do maja 1947 roku, ale potem sukcesywnie ruszały na nowo i trwały aż do ostatecznego usunięcia Niemców z miasta.
Na miejsce Niemców wysiedlonych z Pomorza przyjechali Polacy, którzy stracili w wojnie domy i mieszkania albo rzucili wszystko i próbowali zacząć od nowa. To też miliony ludzi. Do tego byli szabrownicy, okradający pozostawione przez Niemców mieszkania, i napadający na okoliczną ludność – tak polską, jak i niemiecką – czerwonoarmiści.
Los na loterii wygrali ci, którzy trafili do Darłowa. W mieszkaniach i domach można było przebierać. Miasto było dobrze zaprojektowane, murowane, bogate i w ogóle niezniszczone.
Co prawda też pozbawione duszy, bo Niemcy zabrali ze sobą historię, kulturę i tradycję. Lokalne legendy, przypowieści, a także receptury i smaki. Z Darłowa – słynną do dziś kiełbasę Rügenwalder Teewurst. Razem z nimi zniknęły miejscowy folklor, ceremoniały, rytuały i zwyczaje.
Nie miało to jednak znaczenia dla tych, którzy się tu osiedlali, dla nich bowiem historia zaczynała się w 1945 roku i sami ją pisali.
Dostawali piękne mieszkania i domy z ogrodami i nie pytali, kto mieszkał tu wcześniej.
Wszystko tutaj było tymczasowe, a w powietrzu długo wisiało niewypowiedziane pytanie: A jeśli wrócą?
Te lęk i obawę władza podsycała bardzo umiejętnie. Straszyła „niemieckimi ziomkostwami”, które tylko czyhają, by wrócić po swoje i wszystko nam odebrać. W propagandzie PRL słowo „ziomkostwo” symbolizowało to, co najgorsze.
Ale gdy na początku lat 90. „ziomkowie” pierwszy raz oficjalnie pojawili się w mieście, budzili bardziej ciekawość niż strach. Przyjechali na zaproszenie miejscowego proboszcza, a ten użyczał im kościoła i salek katechetycznych na spotkania.
Wyglądali jak uosobienie dobrobytu zachodnioniemieckiego emeryta i od razu rzucali się w oczy, gdy szukali miejsc pamiętanych z dzieciństwa. Mieszkańcy Rügenwalde z mieszkańcami Darłowa spotykali się tylko oficjalnie, niczym na akademii. Nie opowiadali o przeżyciach z drugiej połowy lat 40., kiedy to musieli stąd wyjechać. Nie pytali o nic tych, którzy przybyli na ich miejsce.
Niniejsza książka reporterska to próba uchwycenia okresu burzliwej transformacji miasta, jego okolic i mieszkańców. Przez pryzmat pamiętników, osobistych relacji i dokumentów źródłowych przedstawiamy obraz czasów, w których wielka historia odciskała piętno na codziennym życiu tysięcy ludzi. To opowieść o przemianach, o rozdarciu między przeszłością a powojenną rzeczywistością, o nadziejach i tragediach, które towarzyszyły budowaniu nowego porządku na Ziemiach Odzyskanych. A Darłowo/Rügenwalde wraz z jego najbliższymi okolicami posłużyło za studium przypadku.
Wędrowali ze wschodu, zachodu, południa i centrum kraju. Rozbitkowie wielkiej wojny – z robót przymusowych w Trzeciej Rzeszy, z obozów koncentracyjnych, z oflagów i stalagów; przesiedleńcy z Wilna, Lwowa i pozostałych ziem, które Stalin włączył do Związku Radzieckiego; a także ci z innych obszarów, m.in. z centralnej Polski, którzy nie zastali po powrocie swych domów albo po prostu liczyli na kolejną szansę w nowym miejscu (początkowo samorzutnie, z czasem organizowani przez nowe państwo). Ziemie Zachodnie to była nazwa zapowiadająca coś nieznanego. O całej zachodniej Polsce mówiono wtedy Dziki Zachód1.
Dziki Zachód budził wprawdzie niepokój, ale z drugiej strony wiązał się z aspiracjami i wielkimi oczekiwaniami na zmianę stanu rzeczy. Przeżyliśmy koszmar – przecież może być tylko lepiej. A także – jak zauważa historyk tamtego czasu – na przykład „w centralnej Polsce udane podróże na »Dziki Zachód« dowodziły męskiej zaradności i sprytu”2.
„Mieczysław – opisywany przez pewną współczesną badaczkę – który uda się do Szczecina, po prostu chce znaleźć dla siebie jakieś mieszkanie. Jego Warszawa leży w ruinach. Kiedy dowiaduje się, że »Rząd wydał odezwę ażeby Ci co nie mają mieszkania udawali się na Zachód celem zagospodarowywania Ziem Odzyskanych ażeby wykazać że na ziemiach tych już zamieszkują [P]olacy, przed spotkaniem w Poczdamie«, rusza. Ale aby udowodnić prawa Polski do tych terenów, należy nie tylko sprowadzić nowych, polskich mieszkańców. Trzeba także stworzyć sensowną administrację terenową, która wesprze proces osadnictwa, a w perspektywie doprowadzi do scalenia »odzyskanych« terenów z resztą kraju, ściętego na wschodnim przedwojennym krańcu. Trudno jednak jasno wyłożyć, jakie są prawne podstawy działania polskiej administracji na »Ziemiach Odzyskanych«. Wojna się wszak jeszcze nie skończyła. A polska obecność na zachodzie i północy sięga tak daleko, jak doszła ofensywa”3.
Nim ustały działania wojenne, władze rodzącej się w 1945 roku nowej Polski podjęły decyzję o stworzeniu administracji i zagospodarowaniu ziem, które po zwycięskiej wojnie miały zostać włączone do państwa polskiego. Organizowanie struktur administracji i bezpieczeństwa na ziemiach nazwanych przez władzę odzyskanymi rozpoczęto jeszcze w marcu – na dwa miesiące przed zdobyciem przez Armię Czerwoną Berlina i na cztery przed konferencją poczdamską, która zapewniła formalne podstawy do działań polskiego rządu na terenach przed wojną należących do Trzeciej Rzeszy.
Na Pomorzu – i szerzej: na całych Ziemiach Zachodnich – zderzały się różne światy: ofiary wojny ze sprawcami, a w każdym razie tymi, którzy wspierali czynnie lub biernie imperialne zakusy przywódców Trzeciej Rzeszy. Dalej: żołnierze Armii Czerwonej z miejscowymi (Niemcami) i przesiedleńcami. Przesiedleńcy z „lokalsami”. Nowe władze z niechętnym nastawieniem tych, którzy woleliby inną władzę, i obywatele polscy z obu stron wojny domowej – z radzieckimi. „Frontów” zderzeń było co niemiara.
„Ruch na dworcach kolejowych jest duży, przybywają repatrianci z za Buga, którzy często przebywają całemi nocami na dworcach, lub na punktach rozdzielczych, z powodu braku opieki nad nimi – pisał autor tzw. raportu sytuacyjnego nowo powstałej Milicji Obywatelskiej w jednym z miast Pomorza. – Do ruchu kolejowego przyczyniają się także »szabrownicy«, którzy przybywają z całego kraju, tak że często widzi się jadących na dachach wagonów”4.
Królowały chaos i strach, a językiem rozstrzygania sporów była zazwyczaj przemoc. Po czasach hekatomby życie ludzkie wciąż miało niską cenę.
Marcin Zaremba, autor chyba najlepszej książki o tużpowojennym społeczeństwie polskim, nazywa lata 1945–1947 Wielką Trwogą.
„Po ucieczce Niemców w niektórych regionach kraju zapanował chaos – pisze. – Instytucje państwa rozpoczynały swoją działalność powoli i długo pozostawały słabe, pozbawione kapitału społecznego. Duże odłamy społeczeństwa znajdowały się w stanie powojennej anomii. Dominowało poczucie tymczasowości i zawieszenia. Z jednej strony Polacy żyli olbrzymimi nadziejami na nowe życie po wojnie, z drugiej – doskwierały im lęk i niepewność co do przyszłości. Radość z zakończenia okupacji zakłócały realne zagrożenia, m.in.: głód, Armia Czerwona, »bezpieczeństwo«, bandytyzm. Lęk i strach generowały też procesy migracyjne nie tylko te przestrzenne, ale również pionowe, związane z rewolucyjnymi przeobrażeniami struktury społecznej. Kumulujący się strach skłaniał jednostki do podejmowania protestów, strajków głodowych. Swoistą receptą na brak bezpieczeństwa była przynależność do grup bandyckich i szabrowniczych”5.
Na przeciwległym krańcu Wielkiej Trwogi płonęła wcale nie mniejsza nadzieja. Stanisław Dulewicz, pierwszy powojenny burmistrz Darłowa, porównywał miasto, w którym dopiero co objął urząd, do obfitej w złoto – a na pewno gwarantującej spokój i bezpieczeństwo – krainy ukrytej przed hiszpańskimi konkwistadorami – Eldorado. Oto co zanotował w swoim pamiętniku:
„W ciągu drugiej połowy 1945 r. i w roku następnym na skutek moich pism skierowanych do kraju zaczęli napływać do Darłowa ludzie, na których mi wiele zależało, a w ślad za zaproszonymi przeze mnie oraz przez niektórych już stałych mieszkańców miasta zjawiło się również wielu nieproszonych przez nikogo. Niektórzy wcześniej przybyli do Darłowa jak mówili »na rekonesans«, by na miejscu zbadać warunki bytowania, zanim sprowadziliby do Darłowa swoje rodziny wraz z mieniem ruchomym. Wracali do kraju, by w gronie swych najbliższych przedstawić to, na co własnymi patrzyli oczyma. Widocznie musieli przedstawić Darłowo zbyt pochlebnie, jak jakieś Eldorado, gdyż napływ ludzi pragnących się w naszym mieście osiedlić był tak liczny, że gdy we wczesnych godzinach rannych przybywałem do magistratu, zastawałem już duży ogonek kandydatów na przyszłych obywateli miasta. Czekający nie mieścili się w sekretariacie, tworzyli kolejkę rozciągającą się przez długi korytarz”6.
Metafora konkwisty powróci dekady później w zupełnie innym kontekście, gdy Zbigniew Rokita, młody pisarz z Ziem Odzyskanych, zauważy, że w pierwszych powojennych latach Warszawa traktowała dawne ziemie niemieckie (włączone do Polski) jako rodzaj kolonii: „kolonie ogołaca się z surowców, a surowcem Odzyskanych po wojnie jest między innymi cegła. Stolica zarządza akcję rabunkowej rozbiórki miast i wsi, poniemiecka cegła ma pojechać do Polski, a głównie do odbudowywanej Warszawy”7.
Fot. z archiwum Urzędu Miejskiego w Darłowie
Fot. akg-images/arkivi/BE&W
Dulewicz dotarł do Darłowa – wówczas Rügenwalde – jeszcze w czasie wojny, w maju 1944 roku; miał tu zostać robotnikiem przymusowym. Uczył na tajnych kompletach, został aresztowany i wraz z dwiema córkami i synem wywieziony najpierw do obozu przejściowego w Poznaniu, a następnie do obozu w Pile, gdzie przeżył piekło.
Przed wojną był nauczycielem w gimnazjach w Lublinie i tam też wykonywał swój zawód w konspiracji. Uczył polskiego, łaciny, przyrody, matematyki. Jeszcze wcześniej, przed odzyskaniem przez Polskę niepodległości należał do piłsudczykowskiej Polskiej Organizacji Wojskowej i ukończył tajną podchorążówkę. Był ochotnikiem w wojnie polsko-radzieckiej 1920 roku.
Wyjazd na roboty przymusowe do Darłowa był dla Dulewicza wybawieniem. „W obozie […] w Pile ludzie ginęli jak muchy – wspominał. – Ileż razy widziałem pędzonych do obozu jak bydło na rzeź mężczyzn o herkulesowej budowie ciała, a mimo to po krótkim czasie pobytu w tym piekle wszelkich udręk, ciała ich okaleczone i zniekształcone torturami i razami oprawców obozowych powiększały liczbę zmarlaków. Słabszej konstrukcji fizycznej kobiety i dzieci w najohydniejszych warunkach zdrowotnych, w straszliwej ciasnocie (w baraku na 60–90 ludzi umieszczono do 600 zdrowych i chorych kobiet i dzieci oraz mężczyzn), w powietrzu wypełnionym zaduchem, miazmatami różnych chorób, a nawet ekskrementami ginęły masami. Śmierć zbierała swe pokosy obficie, gdyż odżywianie więźniów nie tylko bardzo skąpe i niewystarczające dla wegetatywnej egzystencji, było pozbawione jakiejkolwiek organizacji, która zapewniłaby każdej jednostce przepisowe racje. Zanim wyznaczeni do przyniesienia kotłów z pożywieniem więźniowie przynieśli posiłek, na który i pies by się nie złakomił, zgłodniały tłum, bez względu na kopniaki lub uderzenia pałek gumowych, łamał szeregi kolejki i w masie rzucał się na kotły, przewracał niosących i kotły i chwytał zmieszaną z ziemią żywność. Wśród takich okoliczności nie zawsze obozowa racja dochodziła do mnie. Gdyby dzieci moje nie zatroszczyły się o mnie, niewątpliwie umarłbym śmiercią głodową”8.
Pozbawiony całkowicie sił nie przydał się niemieckiemu gospodarzowi w polu. Pracował i głodował przy pracach domowych u innej gospodyni. Nauczycielski fach i wiedza sprawiły, że dla pracujących przymusowo cudzoziemców, nie tylko z Polski, ale także z Francji, Czechosłowacji, Bułgarii i ZSRR, Dulewicz stał się centrum życia społecznego i towarzyskiego. Wypytywano go o sytuację na froncie czy prognozy na przyszłość lub proszono o napisanie listu.
Gdy front był blisko i na Niemców padł strach, prosili Dulewicza awansem o wstawiennictwo, pomoc, wręcz zagwarantowanie im bezpieczeństwa. To od nich – a konkretnie od ordynatora szpitala – dowiedział się, że ramię w ramię z Armią Czerwoną walczy polska 1. Dywizja Piechoty im. Tadeusza Kościuszki; dawni wrogowie byli teraz aliantami.
„Dzień wyzwolenia. Równocześnie z odgłosami szybko zbliżającej się do nas wojny przelatywały nad nami coraz częściej eskadry powietrzne, a wówczas do wybuchu dział i jazgotu karabinów maszynowych dołączyła się kakofonia potępieńczego wycia syren – wspominał Dulewicz. […] – Zebrani u mnie Polacy z rozradowanymi i zdziwionymi twarzami, słysząc rozmowę polską żołnierzy w umundurowaniu radzieckim, przyjęli ich z wylewną serdecznością, lecz nie długo cieszyli się nimi, gdyż żołnierze poznawszy ścisłość relacji, udzielonych przeze mnie komendantowi, powrócili do oddziału. Ale przedtem mój Jędrek wyniósł 2 butelki z wódką i wręczył dowódcy. Butelki te, puszczone w obieg, wędrowały od ust do ust żołnierskich i po krótkiej chwili rozległ się brzęk rozbitych butelek, gdyż z nich już całą zawartość wytrąbiono”9.
W nadchodzących dniach Dulewicz, jako lokalna osobistość, został wezwany przez jednego z radzieckich dowódców. Po rozmowie „rozpoznawczej” powierzono mu funkcję łącznika między zwycięską armią a miejscową ludnością niemiecką, nie tylko bowiem zdobył społeczną pozycję, ale również znał kilka języków, w tym i rosyjski, i niemiecki.
Było to zajęcie zapowiadające ważną w przyszłości funkcję w mieście, które z Rügenwalde miało się wkrótce stać Darłowem.
Zanim Armia Czerwona wkroczyła do Rügenwalde, większość Niemców ewakuowała się z miasta drogą morską. „Kilka kompanii niemieckich – czytamy w rocznicowym wydawnictwie z okazji 70-lecia przynależności Darłowa do Polski – dostało się do niewoli, a znaczna część ludności cywilnej uciekła. Wcześniej zablokowali port, wysadzili dwa mosty: kolejowy i drogowy na Wieprzy koło bazy rybackiej. Zniszczyli stocznię statków żelbetowych oraz poligon artylerii kolejowej”10.
Armia Czerwona zajęła Darłowo 7 marca 1945 roku, a konkretnie były to oddziały generała porucznika Władimira Romanowskiego i 3. Gwardyjski Korpus Pancerny pod dowództwem generała porucznika Panfiłowa. Niemiecki burmistrz wraz ze współpracownikami poddał miasto w cywilizacyjnej rozsypce. Nie działały elektrownie i wodociągi, nie było też żadnych środków transportu.
Nad Wielką Trwogą i równie wielkim chaosem dni wyzwolenia i następnych musiały zapanować organizowane w warunkach owej trwogi i chaosu władze administracyjne. Kluczową rolę odgrywały Urząd Bezpieczeństwa i Milicja Obywatelska, ale początkowo, gdy Armia Czerwona dopiero zajmowała zachodnie tereny dzisiejszej Polski, rządziły na nich komendantury wojenne powoływane przez dowództwo radzieckie. Utrzymywały one na miarę wojennych możliwości porządek na zapleczu frontu i sprawowały władzę cywilną.
„Tworzenie polskiej administracji na »Ziemiach Odzyskanych« – pisze Karolina Ćwiek-Rogalska w nowej pracy o powojennym zasiedlaniu ziem będących dziś zachodnią Polską – jest kompromisem między śmiałym, utopijnym planem zanurzonym w ideach przedwojennych, między niemal naukowym pomysłem, wspieranym przez gremia badawcze, a rzeczywistością nadzoru Związku Radzieckiego”11.
Nie inaczej było w Darłowie. Władzę, jak wszędzie na zdobytych terytoriach, przejęła radziecka komendantura wojenna, którą dowodził major Pietuchow.
„W magistracie usadowiło się dowództwo 26 dywizji II Frontu Białoruskiego na czele z gen. Czudiesowem – czytamy w gazetce rekonstruującej tamten czas. – Wprowadzono godzinę policyjną. Sowiecki komendant wyznaczył 10 marca niemieckiego ślusarza Leopolda na stanowisko burmistrza. Rosjanie zdemontowali i wywieźli broń, maszyny, silniki i urządzenia z poligonu kolejowej artylerii, tartaków, fabryk lodu i konserw, trzech cegielni, fabryki łożysk tocznych, fabryki maszyn rolniczych, fabryki pieców, wytwórni mączki, stoczni kutrów rybackich, wytwórni beczek oraz inne do ZSRR. Sowieci zajęli elewatory zbożowe, 3 fabryki konserw mięsnych i rybnych, rozlewnię piwa, mleczarnię, wędzarnie ryb, rzeźnię miejską, warsztaty mechaniczne, dwa młyny, mleczarnię, oraz port. Jednocześnie wywożono zboże, bydło, trzodę chlewną, ryby, masło i żywność oraz meble, radia, aparaty fotograficzne, maszyny do szycia, pościel. W mieście pozostało około tysiąca jego mieszkańców”12.
Nie czekając na powojenne rozstrzygnięcia terytorialne, władze w Warszawie – te wyłonione z PKWN, które sformowały wkrótce Rząd Tymczasowy – zaczęły wysyłać na Ziemie Odzyskane swoich pełnomocników. Każdy z nich sprawował władzę i organizował urzędy w swoim tymczasowo wyznaczonym okręgu. Armia Czerwona miała obowiązek udzielać im wsparcia w budowaniu nowych struktur administracji, a na mocy ustaleń polsko-radzieckich z maja 1945 roku pełnomocnicy ci przejęli na Ziemiach Odzyskanych pełnię władzy (m.in. rozwiązano komendantury wojenne). Mniej więcej rok później wskutek nowego podziału administracyjnego pełnomocników zastąpili wojewodowie i starostowie.
„Na wieloletnie strategie i plany pięcioletnie przyjdzie jeszcze czas – pisze Ćwiek-Rogalska. – Na razie pierwszym zmartwieniem są uszczuplone wojną zasoby. Jeden samochód, z którym trzeba sobie jakoś radzić, bo w razie nieodesłania grozi paraliż całego okręgu. A jeśli dodać do tego, że nie wiadomo, gdzie w zmiennokształtnej Polsce w połowie lat czterdziestych XX wieku znajdują się właściwe centra decyzyjne, to wypada za anonimowym korespondentem Biura Studiów Osadniczo-Przesiedleńczych z jednej ze wsi powiatu myśliborskiego jeszcze w 1947 roku powiedzieć: »Tu chaos«”13.
Ramieniem wykonawczym pełnomocników, a potem ich następców, byli funkcjonariusze UB i MO. Według czarnej legendy instytucje te zajmowały się przede wszystkim szykanowaniem wrogów nowego ładu. Ich kompetencje, podobnie jak rodzaj i obszar podejmowanych działań, były nieporównanie większe.
„Funkcjonariusze – jak pisze Adam Makowski, historyk z Uniwersytetu Szczecińskiego – podejmowali wiele decyzji dotyczących osadnictwa, przydziałów gospodarstw rolnych, ich wyposażenia, warsztatów rzemieślniczych, mieszkań, funkcjonowania instytucji, opiniowali kandydatów do służby państwowej, uczestniczyli w przejmowaniu przedsiębiorstw i majątków z rąk radzieckich, wydawali zezwolenia i kontrolowali działalność organizacji politycznych i społecznych, odpowiadali za stan bezpieczeństwa publicznego, także w kontaktach z Armią Radziecką. Byli stałymi uczestnikami ważniejszych świąt i uroczystości państwowych. W bezpośrednio powojennych miesiącach Urząd Bezpieczeństwa był najczęściej pierwszym – po siedzibie komendanta wojennego – miejscem, które odwiedzali przybywający przedstawiciele partii politycznych”14.
Między „bezpieczeństwem” a „cywilami” dochodziło do napięć. Formalnie ubecy i milicjanci podlegali pełnomocnikom rządu, jednak w praktyce działali zazwyczaj całkiem niezależnie. Niekoniecznie chodziło o samowolkę, której sprzeciwiali się „cywile”, raczej o „porządek dziobania”, czyli naruszenie prestiżu, niezgłaszanie spraw, samodzielne podejmowanie decyzji.
Ale plaga konfliktów dotykała bynajmniej nie tylko frontu cywilno-bezpieczniackiego. „Kłócą się wysłannicy mający zabezpieczać maszyny przemysłowe – entuzjastycznie demontowane i wysyłane na wschód przez Sowietów – z urzędnikami administracji ogólnej i partyjnej. Kłócą się milicjanci, służby bezpieczeństwa, urzędnicy Państwowego Urzędu Repatriacyjnego. Ze sobą i z innymi. Nie wiadomo, gdzie zaczynają się kompetencje jednego urzędu, a kończą drugiego”15.
Darłowo, ze względu na stosunkowo dużą liczbę napływających Polaków, miejscowy port rybacki i uprzemysłowienie (montowano tu działa dla wojsk Trzeciej Rzeszy), odgrywało w nowym powiecie wiodącą rolę. Nie miało jednak jeszcze swoich władz lokalnych. Początkiem ich organizacji było przybycie do odległego o około 20 kilometrów Sławna pierwszego pełnomocnika Rządu Tymczasowego – Józefa Czerneckiego, przedwojennego inspektora szkolnego ze Lwowa.
Najpierw miastem zarządzał kierownik delegatury starostwa Piotr Paul. Jednak już wkrótce pełnomocnik rządu zaproponował objęcie funkcji burmistrza Darłowa Dulewiczowi.
„Gdym po raz pierwszy na ziemiach Pomorza Zachodniego dowiedział się o fakcie przybycia do Sławna pierwszego pełnomocnika Rządu Najjaśniejszej Rzeczypospolitej Polskiej Ludowej […] – wspominał Dulewicz – ogarnęła mnie taka radość, że wrażenie tej chwili, w której zakomunikowali mi, że ziemia, na której za czasów niemieckich tyle wycierpiałem i na której zapracowywałem się dotąd dla radzieckich władz wojennych jako kombatantów, przyjaciół i sprzymierzeńców Narodu Polskiego, stała się polską, pozostało mi w pamięci tak żywe, jak gdyby rzecz, o której teraz opowiadam […] działa się […] wczoraj”16.
Początkowo Dulewicz nie chciał się zgodzić – uważał, że przyda się bardziej jako nauczyciel, a i obawiał się, że nie sprosta gigantycznemu zadaniu kierowania lokalnymi władzami w chaotycznej rzeczywistości, przekształcaniu miasta niemieckiego w polskie i setkom innych problemów.
„Dlatego – jak wspominał po latach – z miejsca odmówiłem przyjęcia tej godności, dodając nadto, że po rocznej pracy fizycznej u Niemców i po wyczerpującej pracy w paru instytucjach radzieckich jestem zbyt osłabiony, bym mógł się stać przydatnym staroście. Oświadczyłem nadto, że pożera mnie tęsknota za domem, z którego byłem nagle wywieziony kolejno do 2 obozów koncentracyjnych niemieckich w Poznaniu i Pile. Chciałbym sprawdzić, czy z dużej mej biblioteki, zawierającej wiele wartościowych książek oraz manuskryptów mojej poezji, której było ze 3 tomy, nie zostało co w Radziejowie Kujawskim, do którego chcę powrócić, aby później przenieść się do jednego z większych miast dla kontynuowania zawodu nauczycielskiego w szkolnictwie średnim”17.
Fot. za zgodą, z: Znani i nieznani mieszkańcy powiatu sławieńskiego, pod red. Jana Sroki, Sławno 2015
Fot. Magdalena Burduk, z archiwum Urzędu Miejskiego w Darłowie
Przekonały go argumenty pełnomocnika, późniejszego starosty, że zarządzać Darłowem powinien ktoś, kto już zna topografię miasta i okolic oraz stosunki, jakie panowały w mieście, gdy należało ono do Niemiec, i ma przetarte ścieżki do dowództwa wojsk radzieckich. A Dulewicz znał na dodatek języki.
„Przede wszystkim należało zapewnić mieszkańcom ich osobiste bezpieczeństwo oraz bezpieczeństwo mienia, które bądź przywieźli z kraju, bądź też otrzymali od miejskiego kwatermistrza – wspominał. – A z tym bezpieczeństwem było długo, bo prawie na przestrzeni 2 lat po ukończeniu wojny, bardzo krucho.
Utworzyłem pierwszą milicję polską w Darłowie złożoną z 5–6 osób. Zaopatrzyłem ją w mundury polowe, które znalazłem w magazynach wojskowych oraz w karabiny i broń krótką, jaką po ewakuacji miasta znajdowałem w mieszkaniach poniemieckich. Na czele tej grupy milicjantów ochotniczych postawiłem Jana Jeżewskiego, Polaka, który ożeniwszy się z Niemką, mieszka do dziś w Darłowie, uprawiając obecnie parohektarowe gospodarstwo i będąc nadto furmanem poczty. Pierwsi milicjanci obok właściwej pracy, związanej z bezpieczeństwem ludności, mieli obowiązek przeprowadzania łowów na zdziczałe zwierzęta domowe i dostarczania w ten sposób mięsa dla stołówek miejskich”18.
Z czasu pełnienia funkcji burmistrza zapamiętał, że współpraca między „cywilami” a „bezpieczeństwem” przebiegała względnie harmonijnie. Co w jednym miejscu było plagą, w innym nie wykraczało poza drobne, codzienne incydenty19.
Tym lepiej – i cywile, i ludzie od bezpieczeństwa mieli co robić, zamiast udowadniać jedni drugim swoją przewagę.
„Stan bezpieczeństwa jest tutaj problemem dotychczas nie rozwiązanym – pisał 14 kwietnia 1946 roku Stanisław Babisiak w wydawanej w Bydgoszczy gazecie »Ziemia Pomorska«. – Osadnik dając wieczorem koniowi wodę do picia, nie jest pewien czy rano koń będzie stanowił jego własność; wracając wieczorem z pola nie wie, czy we nocy ktoś nie puści mu z dymem jego gospodarstwa”.
Artykuł nosił tytuł Kraina chaosu.
„Oto na przestrzeni dwóch tygodni dokonano w powiecie 20 rabunków i 23 napadów na rolników. W przeciągu tego samego czasu ograbiono 340 mieszkań, skradziono 82 konie, kilkadziesiąt krów, zanotowano 11 pożarów. Rolnicy, na wsiach położonych daleko od miasta nie mają możności szybkiego skontaktowania się z władzami i dlatego nie podejmują żadnych kroków w kierunku wykrycia przestępców. Chaos trwa i przybiera na ostrości.
Panuje on także w aparacie administracyjnym. Na terenie powiatu nie są zorganizowane dotychczas ani miejskie, ani gminne Rady Narodowe. Burmistrzowie i wójtowie działają sami. Nie kontroluje ich żaden organ, żaden czynnik społeczny”.
Powszechne było zjawisko spekulacji.
„Od paru dni obserwujemy na Pomorzu dziwne zjawisko na rynku handlowym – donosiła »Ziemia Pomorska« w styczniu 1946 roku. – W okresie jednego tygodnia parokrotnie zmieniały się u nas ceny na produkty spożywcze. Raz notowaliśmy skok w górę, inny raz w dół. Nie ma potrzeby głowić się nad zgłębianiem tych wahań. Stanowią one zwykłe badanie podatności rynku na wywołanie niepokoju. […] uczciwe kupiectwo pomorskie pragnie jak najprędzej pozbyć się ze swego środowiska spekulantów”20.
Stan chaosu, w tym brak opieki medycznej, a przede wszystkim głód i niedożywienie powodowały wysoką śmiertelność dzieci. „Ziemia Pomorska” odnotowała 7 sierpnia 1945 roku, że „w dniach od 5 lutego do 15 lipca br. zmarło w Bydgoszczy [należącej wówczas administracyjnie do Pomorza – A.D.] 478 dzieci do lat 2. W czasie od 15 do 25 lipca zmarło 76 dzieci. Łącznie więc, w tym krótkim okresie zmarło 554 dzieci. Jest to największa śmiertelność dzieci, jaką dotychczas zanotowała statystyka miejska. Zaznaczyć należy, że liczba urodzeń dzieci jest bardzo niska. W czasie od 1 lutego do 15 lipca br. urodziło się 1097 dzieci (z tego połowa zmarła!).
Skąd taka śmiertelność wśród dzieci? Na to pytanie odpowiedzą nam kartoteki Miejskiej Stacji Opieki nad Matką i Dzieckiem. Pierwsza z brzegu kartka: Dziecko 10-miesięczne – waga 6040 gramów, a obok uwaga: przeciętne zdrowe dziecko 10-miesięczne powinno ważyć 9500 gramów. Waga 6040 gramów odpowiada dziecku 3-miesięcznemu. Wystarczy popatrzeć na dzieci, przynoszone przez matki do ośrodka Opieki. Są to małe kościotrupki”.
Chaos społeczny panujący zarówno na Pomorzu Środkowym – w okolicach Sławna i Darłowa zaliczanych wówczas do Pomorza Zachodniego – jak i na Pomorzu Gdańskim nieźle można odtworzyć również na podstawie raportów sytuacyjnych MO. Oto jeden z nich:
„Aprowizacja ludności jest ciężka, ludność nie dostaje przydziałów żywnościowych, powodem jest brak komunikacji i utrudnianie przez władze sowieckie, ludność żyje z nagromadzonych zapasów podczas okupacji. Zaopatrzenie ludności w opał, ubranie i obuwie jest ciężkie z powodu braku materiału opałowego, ubrania i obuwia, z powodu zniszczeń poczynionych przez wojnę i grabież żołnierzy sowieckich.
Bolączki ludności: to napady rabunkowe, spowodowane przez narodowość niemiecką, bardzo przychylnie tolerowaną przez władze sowieckie, nawet wypadki wspólnego dokonania rabunków przez żołnierzy niemieckich wraz [z] sowieckimi np. w Malborku żołnierze niemieccy wraz z sowieckimi skradli konie, gdzie zostali schwytani, a na drugi dzień przez Kom[endanta]. Woj[ewódzkiego] zwolnieni, żołnierze niemieccy chodzą w pasach z bagnetami, bez żadnego nadzoru, gdyż mają uprawnienia od władz sowieckich i z tego powodu ludność polska jest oburzona”21. (Warto tu wspomnieć, że jeszcze w miesiącach rządów komendantur wojennych dowódcy radzieccy powołali także przedstawicielstwo ludności niemieckiej i niemiecką milicję porządkową).
Mając do czynienia z pospolitymi rabunkami, czy to dokonywanymi przez szabrowników, czy przez zwycięską armię, i działając w realiach, w których byli nieustająco narażeni na ryzyko, funkcjonariusze milicji przeżywali frustracje z powodu nędznych pensji.
„Największą bolączką milicjantów jest niskie uposażenie w stos. do innych zawodów i brak mundurów i butów – pisał we wrześniu 1945 roku autor innego raportu sytuacyjnego na wybrzeżu. – Członkowie rodzin milicjantów często trudnią się handlem, aby mogli jako tako egzystować. Kwestia uposażeń i aprowizacji powoduje rozgoryczenie u wielu milicjantów. Do tego przyczynia się także lukratyczne życie niektórych kół społeczeństwa np. w Sopocie wszystkie bary, kawiarnie, których jest moc są stale zapełnione. Na ogół rachunki jakie się tam płaci są zawrotne”22.
W części dzisiejszej historiografii zorientowanej na „rozliczenia z komuną” zwraca się przede wszystkim uwagę na walki z podziemiem antykomunistycznym. Dla organów porządkowych nowej władzy – UB i MO – nie mniejszym wyzwaniem bywali jednak zwykli żołnierze dopuszczający się napadów, rabunków, szabru czy gwałtów. By zapanować nad nadużyciami mundurowych, dowództwa wojskowe pozwalały milicjantom zatrzymywać łamiących prawo żołnierzy.
Nadużyć niezwiązanych z wojną domową między „starym” a „nowym” dokonywali też ci, którzy mieli stać na straży porządku, m.in. funkcjonariusze UB. Komendant powiatowy MO w Słupsku, narzekając na fatalną współpracę z UB, raportował w kwietniu 1946 roku, że pracownicy tej służby to „dzieci i ludzie wykolejeni, zdemoralizowani okresem okupacji”, a także że „dopuszczają się samowoli i nadużyć”23.
Historyk tych służb Tomasz Pączek przytacza taką historię:
„[…] 23 listopada 1945 r. […] do IV Posterunku MO w Słupsku zgłosiła się Aleksandra Chomicz, która powiadomiła, że do jej mieszkania przy ulicy Szpitalnej 23 (dzisiejsza ul. Tuwima) wdarło się dwóch uzbrojonych mężczyzn w stanie nietrzeźwym. Podawali, że są funkcjonariuszami PUBP [Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego – A.D.]. Jeden z funkcjonariuszy grożąc kobiecie bronią, zażądał wydania futra męskiego albo 20 000 zł. Groził również, że aresztuje całą rodzinę. Napastnicy byli tak pijani, że po chwili zasnęli, i wtedy Chomicz powiadomiła milicję. Na miejsce zdarzenia udali się Stanisław Kamiński, funkcjonariusz IV Posterunku MO oraz Józef Celiński, funkcjonariusz Brygady Śledczej KM MO. W mieszkaniu Chomicz zastali jednego śpiącego mężczyznę uzbrojonego w broń palną. Funkcjonariusze MO odebrali mu broń, obudzili i usiłowali doprowadzić na posterunek MO. Mężczyzna ten w trakcie doprowadzenia nie mówił, że jest funkcjonariuszem PUBP. Tuż przed placem Dąbrowskiego do patrolu podjechał samochód z kilkoma funkcjonariuszami PUBP. Funkcjonariusze bezpieczeństwa oświadczyli, że zatrzymany to Józef Makwiński, funkcjonariusz PUBP, i mają go natychmiast im przekazać oraz oddać jego broń. Milicjanci stwierdzili, że całą sytuację trzeba wyjaśnić na posterunku MO. Wtedy funkcjonariusze BP siłą przejęli zatrzymanego oraz odebrali milicjantom jego broń, którą oddali Makwińskiemu. Podczas sprzeczki i szarpaniny Makwiński postrzelił Kamińskiego w głowę oraz Celińskiego w nogę. Po przewiezieniu do szpitala Kamiński zmarł”24.
Nadużycia tych, którzy mieli strzec bezpieczeństwa, niepokoiły też Warszawę. W styczniu 1946 roku minister Ziem Odzyskanych Władysław Gomułka pisał do ministra bezpieczeństwa publicznego Stanisława Radkiewicza:
„Jak wynika z załączonych raportów, funkcjonariusze milicji obywatelskiej i urzędów bezpieczeństwa, doprowadzają do zakłócenia porządku publicznego (bójki, strzelanina), karygodnie nadużywają władzy, dopuszczają się rabunków i nieprawnych rekwizycji, co wpływa na szerzenie się nastroju rozgoryczenia wśród ludności.
Ażeby uzdrowić stosunki na odcinku bezpieczeństwa, uważam za konieczne:
1. skoszarowanie funkcjonarjuszów milicji obywatelskiej i wprowadzenie w jej szeregach surowej dyscypliny wojskowej;
2. zwiększenie stanu liczebnego milicji obywatelskiej;
3. stworzenie w małych miasteczkach i wsiach straży porządkowej, zależnej od milicji obywatelskiej, a złożonej z ludzi godnych zaufania;
4. ściślejsze podporządkowanie milicji obywatelskiej wojewodom i starostom; milicja powinna być organem wykonawczym administracji; bez egzekutywy władza organów administracji jest władzą iluzoryczną; współpraca powinna być oparta na następujących zasadach:
a) periodyczne konferencje między władzami administracji ogólnej, a dowództwem milicji obywatelskiej i urzędów bezpieczeństwa;
b) na wniosek władz administracyjnych najsurowsze karanie nadużyć i przestępstw, popełnionych przez niesumiennych funkcjonariuszów, z wykluczeniem z szeregów milicji obywatelskiej i urzędów bezpieczeństwa oraz pociągnięciem do odpowiedzialności karnej;
c) ustalanie w porozumieniu z władzami administracyjnymi stanu liczebnego poszczególnych posterunków milicji obywatelskiej oraz ich rozmieszczenia w terenie;
5. celem usprawnienia interwencji stworzenie w większych ośrodkach pogotowia milicyjnego t.j. wzorowo wyszkolonych w odpowiednich szkołach oddziałów milicji obywatelskiej, wyposażonych w mechaniczne środki lokomocji i mających do dyspozycji połączenia telefoniczne ze wszystkimi ośrodkami danego powiatu, pogotowie to na wezwanie władz administracyjnych powinno jak najszybciej interweniować w przypadkach zakłóceń spokoju publicznego;
6. wydanie bezwzględnego zakazu jakichkolwiek rekwizycyj przez funkcjonariuszów milicji obywatelskiej i urzędów bezpieczeństwa oraz przestrzeganie zakazu wywożenia mienia ruchomego z obszaru ziem odzyskanych bez zezwolenia Ministerstwa Ziem Odzyskanych;
7. wydanie surowego zakazu używania przez funkcjonariuszów milicji obywatelskiej i urzędów bezpieczeństwa w czasie pełnienia służby alkoholu, z wykluczeniem z szeregów milicji obywatelskiej i urzędów bezpieczeństwa w przypadku stwierdzenia wykroczeń tego rodzaju;
8. jak najściślejsze określenie kompetencyj urzędów bezpieczeństwa, wydanie surowego zakazu przekraczania tych kompetencyj i mieszania się do zakresu działania władz administracyjnych z jak najsurowszym karaniem wszelkich tego rodzaju wykroczeń;
9. tworzenie na wniosek władz administracyjnych w porozumieniu z garnizonami wojskowymi radzieckimi i wojska polskiego w godzinach nocnych patroli mieszanych.
Proszę o rozważenie możliwości wycofania niektórych nie stojących na wysokości zadania jednostek milicji obywatelskiej i zastąpienia ich nowymi oddziałami z centralnej Polski. Poddaję również pod rozwagę, czy nie istniały by możliwości zasilenia kadr milicji obywatelskiej na ziemiach odzyskanych oficerami i żołnierzami jednostek wojskowych przybyłych z Francji”25.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Jak pisze historyk Andrzej Kozicki, terminem tym posłużył się jako pierwszy – przynajmniej w źródłach pisanych, tj. w swoim pamiętniku – osadnik z Pokucia Zygmunt Koryzma [w:] Andrzej Kozicki, Ziemie Odzyskane. Jak zdobywano polski Dziki Zachód, Fundacja na rzecz Warsztatów Analiz Socjologicznych, Warszawa 2021, s. 98. [wróć]
Marcin Zaremba, Wielka Trwoga. Polska 1944–1947. Ludowa reakcja na kryzys, Znak i ISP PAN, Kraków 2012, s. 307. [wróć]
Karolina Ćwiek-Rogalska, Ziemie. Historie odzyskiwania i utraty, Wydawnictwo RN, Warszawa 2024, s. 27. [wróć]
Raport sytuacyjny od dnia 23 lipca 1945 do dnia 9 sierpnia 1945, KW MO Gdańsk, 8 sierpnia 1945, k. 24 [w:] IPN KG MO 35/870. [wróć]
Zaremba, Wielka Trwoga, dz. cyt., s. 47. [wróć]
Stanisław Dulewicz, Troski pierwszego burmistrza [w:] Zygmunt Dulczewski, Andrzej Kwilecki, Z życia osadników na Ziemiach Zachodnich, PZWS, Warszawa 1961, s. 89–90. [wróć]
Zbigniew Rokita, Odrzania. Podróż po Ziemiach Odzyskanych, Znak Litera Nova, Kraków 2023, s. 259–261. [wróć]
Stanisław Dulewicz, Burmistrz z Darłowa [w:] Pamiętniki osadników Ziem Odzyskanych, opracowali Zygmunt Dulczewski i Andrzej Kwilecki, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1963, s. 457. [wróć]
Tamże, s. 473, 475. [wróć]
70 lat polskiego Darłowa. Bezpłatny biuletyn Królewskiego Miasta Darłowa – Wydanie Jubileuszowe, s. 2. [wróć]
Ćwiek-Rogalska, Ziemie, dz. cyt., s. 29. [wróć]
70 lat polskiego Darłowa, dz. cyt., s. 2. [wróć]
Ćwiek-Rogalska, Ziemie, dz. cyt., s. 33. [wróć]
Adam Makowski, Aparat bezpieczeństwa w procesach polonizacji Pomorza Zachodniego po 1945 r. [w:] Aparat bezpieczeństwa na Pomorzu Zachodnim w latach 1945–1956. Organizacja – ludzie – działalność, pod redakcją Magdaleny Semczyszyn i Zbigniewa Stanucha, Wydawnictwo IPN, Szczecin 2021, s. 19. [wróć]
Ćwiek-Rogalska, Ziemie, dz. cyt., s. 34. [wróć]
Dulewicz, Burmistrz z Darłowa, dz. cyt., s. 489–490. [wróć]
Tamże, s. 492. [wróć]
Tamże, s. 502–503. [wróć]
Warto zachować pewien dystans wobec miejscami „wygładzonych” opowieści Dulewicza. Jak pisze Kozicki, oryginał jego pamiętnika zaginął bądź został zniszczony. Znamy jedynie jego wersję ocenzurowaną, wzbogaconą o wspomnienia jego żony Kazimiery Dulewicz (Kozicki, Ziemie Odzyskane, dz. cyt., s. 41). [wróć]
Henryk Malewicz, Próby spekulantów, „Ziemia Pomorska”, 18 stycznia 1946. [wróć]
Raport sytuacyjny od dnia 15 czerwca do dnia 8 lipca 1945, KW MO Gdańsk, 8 lipca 1945, k. 1 [w:] IPN KG MO 35/870. [wróć]
Raport sytuacyjny od dnia 10 września do dnia 25 września 1945, KW MO Gdańsk, 22 września 1945, k. 24 [w:] IPN KG MO 35/870. [wróć]
Tomasz Pączek, Milicja Obywatelska w Słupsku i powiecie słupskim w latach 1945–1975, WNAP, Słupsk 2014, s. 278. [wróć]
Tamże. [wróć]
List ministra Władysława Gomułki do ministra bezpieczeństwa publicznego Stanisława Radkiewicza, dokument udostępniony autorowi przez Marcina Zarembę. [wróć]
Text Copyright © 2024 by Ewa Winnicka, Artur Domosławski, Magdalena Grzebałkowska, Marta Grzywacz, Cezary Łazarewicz, Michał Wójcik
All rights reserved
Copyright © for the Polish e-book edition by REBIS Publishing House Ltd., Poznań 2024
Informacja o zabezpieczeniach
W celu ochrony autorskich praw majątkowych przed prawnie niedozwolonym utrwalaniem, zwielokrotnianiem i rozpowszechnianiem każdy egzemplarz książki został cyfrowo zabezpieczony. Usuwanie lub zmiana zabezpieczeń stanowi naruszenie prawa.
Redaktor prowadząca: Ewa Winnicka
Redaktor: Błażej Kemnitz
We wszystkich zamieszczonych w książce cytatach ze źródeł – książek, pamiętników, czasopism, korespondencji urzędowej – zachowane zostały dla oddania ducha epoki oryginalne: fleksja, styl, ortografia i interpunkcja.
Projekt i opracowanie graficzne okładki: Michał Pawłowski
Fotografia na okładce: Narodowe Archiwum Cyfrowe
Książkę wydano przy wsparciu Miasta Darłowa w roku 2025 z okazji jubileuszu 80 lat Polskiego Darłowa.
Wydanie I e-book (opracowane na podstawie wydania książkowego: Jak zdobywaliśmy Pomorze. Mroczne historie z „ziem odzyskanych”, wyd. I, Poznań 2025)
ISBN 978-83-8338-603-4
WYDAWCA
Dom Wydawniczy REBIS Sp. z o.o.
ul. Żmigrodzka 41/49, 60-171 Poznań, Polska
tel. +48 61 867 47 08, +48 61 867 81 40
e-mail: [email protected]
www.rebis.com.pl
Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w systemie Zecer