Gospodarczy poczet władców Polski - Michał Wójcik - ebook + książka

Gospodarczy poczet władców Polski ebook

Michał Wójcik

4,0

Opis

Przewrotny obraz władców Polski od Mieszka I po samego Edwarda Gierka! Może nie czeka nas wkrótce koniec historii, jaki wieszczył swego czasu Francis Fukuyama, ale na pewno będzie to koniec pewnej epoki. Epoki niewiedzy. No i będzie to rewolucja. Dla niektórych wstrząs, dla innych gorzka pigułka, jeszcze dla innych potwierdzenie wcześniejszych podejrzeń. Zwycięstwo pod Grunwaldem wiele Polsce nie dało, za to sama obecność Krzyżaków na Pomorzu i Warmii ekonomicznie przydała nam się bardzo. Bitwa, jedna czy druga pod Chocimiem, mogłaby się zdarzyć lub nie. Za to sąsiedztwo i symbioza z kulturą oraz gospodarką Turcji były na wagę złota. Nasi poprzednicy czerpali z tej bliskości pełnymi garściami. Tak samo zresztą jak od innych. Wymiana, ruch, handel i wzajemne przenikanie – to przecież esencja życia. Książka ta jest dla wszystkich, którzy chcą nieco głębiej zajrzeć pod podszewkę historii. To zaledwie szkic, ale może skłoni do szerszego patrzenia niż uczą nas podręczniki.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 244

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (5 ocen)
1
3
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
makalonka2000

Nie oderwiesz się od lektury

ekstra książka, bardzo ciekawa, prosty język
00
TBekierek

Dobrze spędzony czas

Fajnie napisana skrócona historia gospodarcza Polski. Sami możemy sprawdzić jak to się stało że nie wyszło i teraz musimy gonić.
00

Popularność




Re­dak­cjaPa­weł Wie­lo­pol­ski
Ko­rek­taMag­da­le­na Świer­czek-Gry­boś
Skład i ła­ma­nieAgniesz­ka Kie­lak
Pro­jekt gra­ficz­ny okład­kiSzcze­pan Sa­dur­ski
Ilu­stra­cjeSzcze­pan Sa­dur­ski
© Co­py­ri­ght by Skar­pa War­szaw­ska, War­sza­wa 2022 © Co­py­ri­ght by Mi­chał Wój­cik, War­sza­wa 2022
Ze­zwa­la­my na udo­stęp­nia­nie okład­ki ksi­ążki w in­ter­ne­cie
Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67343-79-4
Wy­daw­ca Agen­cja Wy­daw­ni­czo-Re­kla­mo­wa Skar­pa War­szaw­ska Sp. z o.o. ul. Bo­row­skie­go 2 lok. 24 03-475 War­sza­wa tel. 22 416 15 81re­dak­cja@skar­pa­war­szaw­ska.plwww.skar­pa­war­szaw­ska.pl
Kon­wer­sja: eLi­te­ra s.c.

WSTĘP

Nie­dłu­go cze­ka nas ko­niec pew­nej epo­ki – epo­ki nie­wie­dzy. Będzie to re­wo­lu­cja. Dla nie­któ­rych za­pew­ne wstrząs, dla in­nych gorz­ka pi­gu­łka, jesz­cze dla ko­lej­nych po­twier­dze­nie wcze­śniej­szych po­dej­rzeń.

Pia­sto­wie, mimo pro­pa­gan­do­we­go ro­do­wo­du od Pia­sta Ko­ło­dzie­ja, to nie Sło­wia­nie. Pierw­szą dy­na­stię pa­nu­jącą w Pol­sce za­ło­ży­li wi­kin­go­wie. Gdy efek­ty wie­lo­let­nich ba­dań ujaw­nią wkrót­ce na­ukow­cy (DNA nie kła­mie!), za­pew­ne roz­le­gnie się na­ro­do­wy la­ment obu­rzo­nych su­per-Po­la­ków. Aby za­tem uspo­ko­ić przy­spie­szo­ny puls co nie­któ­rych, przy­pom­nę, że dru­ga dy­na­stia pa­nu­jąca w Pol­sce – za­raz po tych okrut­nych Skan­dy­na­wach – była li­tew­ska, trze­cia – szwedz­ka, po­tem na tro­nie był Fran­cuz, na­stęp­nie Sied­mio­gro­dzia­nin, by­wa­li Sasi i ko­smo­po­li­ci, jak ten strasz­ny Sta­ni­sław Au­gust Po­nia­tow­ski. Po­tem było jesz­cze go­rzej, bo na przy­własz­czo­nym, za­własz­czo­nym, ukra­dzio­nym tro­nie sia­dy­wa­li ro­syj­scy Ro­ma­no­wo­wie, a ta­kże i ce­sar­scy Habs­bur­go­wie czy Pru­sa­cy. I co? No wła­śnie: nic. Świat kręci się da­lej.

Choć po­wi­nie­nem na­pi­sać ina­czej: wła­śnie dzi­ęki temu, że wła­da­li nami tacy mul­ti-kul­ti, hi­sto­ria Pol­ski jest tak fa­scy­nu­jąca. Jest tu do­słow­nie wszyst­ko: try­um­fy, ra­do­ści, klęski i zgo­ny. Po­wo­dy do wiel­kiej chwa­ły, jak i pre­tek­sty do wsty­du.

Go­spo­dar­czy po­czet wład­ców Pol­ski rzu­ca na hi­sto­rię na­sze­go kra­ju nie­co inne świa­tło. Go­spo­dar­ka, zresz­tą jak i kul­tu­ra za­wsze ustępo­wa­ły miej­sca w na­ro­do­wym pan­te­onie chwa­ły zwy­ci­ęstwom mi­li­tar­nym. Jak­by ło­mo­ta­nie sąsia­dów czy zbie­ra­nie tęgich ra­zów było tym, co war­to za­pa­mi­ętać na za­wsze. Jak­by te nie­licz­ne zresz­tą try­um­fy i nie­co częst­sze klęski bu­do­wa­ły na­szą to­żsa­mo­ść. A dzi­ęki nim sta­wa­li­śmy się lep­szy­mi i jesz­cze pe­łniej­szy­mi Po­la­ka­mi.

A prze­cież tak nie jest. Zwy­ci­ęstwo pod Grun­wal­dem wie­le Pol­sce nie dało, za to sama obec­no­ść Krzy­ża­ków na War­mii i Ma­zu­rach eko­no­micz­nie przy­da­ła nam się bar­dzo. Bi­twa, jed­na czy dru­ga, pod Cho­ci­miem, mo­gła­by się zda­rzyć lub nie. Za to sąsiedz­two i sym­bio­za z kul­tu­rą oraz go­spo­dar­ką Tur­cji były na wagę zło­ta. Nasi po­przed­ni­cy czer­pa­li z tej bli­sko­ści pe­łny­mi ga­rścia­mi. Tak samo zresz­tą jak od in­nych. Wy­mia­na, ruch, han­del i wza­jem­ne prze­ni­ka­nie to prze­cież esen­cja ży­cia.

Ksi­ążecz­ka ta za­tem jest dla wszyst­kich, któ­rzy nie w ma­cha­niu mie­czem, cho­ćby sa­mym świ­ętym Szczerb­cem, wi­dzą sens na­szych dzie­jów. Jest dla wszyst­kich, któ­rzy chcą nie­co głębiej zaj­rzeć pod pod­szew­kę hi­sto­rii. To za­le­d­wie szkic, ale może skło­ni do szer­sze­go pa­trze­nia, niż uczą nas pod­ręcz­ni­ki.

Kil­ka pierw­szych roz­dzia­łów o Pia­stach uka­za­ło się kie­dyś w One­cie (dzi­ęki za ten po­my­sł Mi­ko­ła­jo­wi Ku­ni­cy, sze­fo­wi Bu­si­ness In­si­der). Jed­nak zde­cy­do­wa­na wi­ęk­szo­ść to efekt mo­ich pó­źniej­szych do­cie­kań. Tom ko­ńczę syl­wet­ką i epo­ką Edwar­da Gier­ka. Czym bo­wiem by­ła­by hi­sto­ria Pol­ski bez ery fil­mo­we­go „Czter­dzie­sto­lat­ka”, bez Huty Ka­to­wi­ce, ma­lu­cha i pierw­sze­go za­chły­śni­ęcia się coca-colą? Do­kład­nie tym sa­mym, czym twarz Krzysz­to­fa Kraw­czy­ka bez słyn­nych ba­ków. Ni­czym. Mi­łej lek­tu­ry.

MIESZ­KO I 

EKS­POR­TER NIE­WOL­NI­KÓW

.

Krót­ki quiz na po­czątek. Ja­kie jest naj­wy­bit­niej­sze dzie­ło pol­skiej sztu­ki ro­ma­ńskiej? A. Ka­te­dra No­tre Dame w Pa­ry­żu? Nie, to go­tyk. B. Szczer­biec? Ład­ny, ale też nie. C. Drzwi gnie­źnie­ńskie? Bin­go! Wiel­kie brązo­we wro­ta do pierw­szej pol­skiej ka­te­dry to ab­so­lut­ny maj­stersz­tyk. Ufun­do­wał je pra­pra­praw­nuk na­sze­go pierw­sze­go ksi­ęcia, Miesz­ko III. Za­by­tek bez­cen­ny, uni­ka­to­wy, ale... moc­no nie­dy­skret­ny.

Spójrz­my na to, co przed­sta­wia. Są na nim sce­ny z ży­wo­ta świ­ęte­go Woj­cie­cha. To dziś pa­tron Pol­ski, a za­ra­zem brat­nich Czech. To o jego świ­ęte tru­chło to­czy­li­śmy z sąsia­da­mi gwa­łtow­ne spo­ry. I je­śli Cze­chom wy­da­je się dziś, że bru­tal­ny na­jazd na Pol­skę, spa­le­nie Gnie­zna i kra­dzież świ­ętych re­li­kwii w 1038 roku spra­wę za­ko­ńczy­ło, są w błędzie. Sto lat pó­źniej uda­ło nam się re­li­kwie od­na­le­źć. Gdzie? W Gnie­źnie oczy­wi­ście! Pew­nie otu­ma­nie­ni pi­wem Cze­si coś tam prze­oczy­li, za­bra­li do pra­skiej ka­te­dry ko­goś in­ne­go. Nie­wa­żne, coś in­ne­go woła o po­mstę do nie­ba.

Na jed­nej z przed­sta­wio­nych scen Woj­ciech uwal­nia z nie­wo­li ro­da­ków. Upo­mi­na przy tym wład­cę, tak jak­by to on był spraw­cą ca­łe­go za­mie­sza­nia. Wy­da­rze­nie mia­ło miej­sce jesz­cze w cze­skiej Pra­dze, czy­li tam, gdzie świ­ęty Woj­ciech dzia­łał, za­nim prze­nió­sł się do Pol­ski już za ży­cia Miesz­ko­we­go syna, Bo­le­sła­wa Chro­bre­go. Sce­na wpro­wa­dza w kon­fu­zję, to trud­ny mo­ment dla hi­sto­ry­ków, jesz­cze trud­niej­szy dla ka­to­li­ków, a już kom­plet­ny ga­li­ma­tias dla hi­sto­ry­ków sztu­ki. Świ­ęty ra­tu­je bo­wiem ro­da­ków z rąk ży­dow­skich han­dla­rzy. Nie­wol­nic­two – strasz­ny pro­ce­der, ale dla­cze­go miał miej­sce w chrze­ści­ja­ńskim kra­ju?!

Na szczęście mo­że­my ode­tchnąć: ta­kie rze­czy tyl­ko w Pra­dze, u nas świ­ęty Woj­ciech ra­to­wać ziom­ków nie mu­siał. Kło­pot jed­nak w tym, że twór­ca tej sce­ny, jak i ca­łych drzwi z brązu, za­pew­ne świa­tły uczo­ny i ar­ty­sta, do­dał świ­ęte­mu, a ta­kże bied­nym Sło­wia­nom i okrut­nym Ży­dom jesz­cze ko­goś do to­wa­rzy­stwa. To mi­tycz­ny i grec­ki Her­ku­les, a za nim cała gro­źna sfo­ra: gry­fy, sfink­sy, lwy i ma­łpy, pe­łne be­stia­rium sta­ro­żyt­no­ści. Na co komu to po­trzeb­ne?

U po­łu­dnio­wych sąsia­dów, a ta­kże nie­ste­ty w Pol­sce sprzed ty­si­ąca lat, kwi­tł han­del nie­wol­ni­ka­mi i trud­no nad tym prze­jść do po­rząd­ku dzien­ne­go. Trze­ba to przy­jąć do wia­do­mo­ści, a w za­sa­dzie... ob­li­czyć zy­ski i stra­ty. Wszak obok nie­bia­ńskich za­sług jed­no­stek są podłe grze­chy ca­łej resz­ty. Obok świa­tłych uczyn­ków – sza­re spra­wy do­cze­sne. To, czym dziś trud­no się chwa­lić, ale prze­mil­czeć nie spo­sób, to pia­stow­ska eko­no­mia.

Spójrz­my za­tem praw­dzie w oczy. Ow­szem, lu­dźmi han­dlo­wa­li Ży­dzi, ale po­lo­wa­nia na nich or­ga­ni­zo­wa­li już po­ma­gie­rzy ksi­ęcia. Z mi­ło­sier­dziem na­sze­go Miesz­ka Pia­sto­wi­cza (bo to jego kon­kret­nie ob­ci­ąża ten pro­ce­der) mo­gło być tro­chę na ba­kier, bo głów­na wina jest strasz­na: han­dlo­wał ro­da­ka­mi, Sło­wia­na­mi, Po­la­na­mi wła­śnie! To tak jak­by dziś rząd PiS-u or­ga­ni­zo­wał ła­pan­ki na spa­ce­ro­wi­czów Kut­na, Koła i So­cha­cze­wa i od­da­wał ich po­śred­ni­kom z Haj­fy. A ci co da­lej? O zgro­zo! Sprze­da­wa­li na­szych Ara­bom! Spęta­ni Ko­wal­scy i Ma­li­now­scy – przez fa­tal­ne dro­gi nie­miec­kie – wędro­wa­li po­tem do da­le­kiej Hisz­pa­nii, by tra­fić na dwór zde­ge­ne­ro­wa­nych Ab­ba­sy­dów. A tam wia­do­mo: So­do­ma i Go­mo­ra, Se­wil­la i Gre­na­da.

O tem­po­ra, o mo­res! – słusz­nie pła­kał Cy­ce­ron nad upad­kiem rzym­skich oby­cza­jów. Nad kra­iną Miesz­ka też po­wi­nien za­szlo­chać. Swo­ich lu­dzi w nie­wo­lę! Za arab­skie dir­ha­my! Na ży­dow­skich wo­zach po­wie­źli! Ha­ńba, po­wia­da­li za­tro­ska­ni kro­ni­ka­rze. Co za wstyd, po­wtórz­my za nimi.

Ale to nie ko­niec łez. Jest jesz­cze je­den aspekt pia­stow­skiej go­spo­dar­ki. Nie­wy­klu­czo­ne (a po­twier­dzić to mają wkrót­ce ofi­cjal­ne wy­ni­ki ba­dań ge­ne­tycz­nych), że Miesz­ko nie był żad­nym Sło­wia­ni­nem, a jed­nak wi­kin­giem z Pó­łno­cy. Mówi się o tym już od wie­lu lat, być może wkrót­ce to się po­twier­dzi. Je­śli tak było w isto­cie, han­dlo­wał do­brem prze­jętym. Tro­chę jak pa­ser, któ­ry wsze­dł w po­sia­da­nie cu­dze­go i czer­pał zy­ski po­dwój­nie.

I tu zdru­zgo­ta­ny hi­sto­ryk mó­głby spra­wę za­ko­ńczyć, wszak nic na­sze­go wład­cy nie uspra­wie­dli­wia. A jed­nak war­to do­kład­nie przyj­rzeć się gnie­źnie­ńskim wro­tom i zro­zu­mieć śre­dnio­wiecz­ny prze­kaz do ko­ńca.

Pra­pra­praw­nuk wład­cy-han­dla­rza-pa­se­ra, Miesz­ko III, miał bo­wiem nie lada kło­pot. Jego wła­sne pa­no­wa­nie to czas słyn­nych kru­cjat na Wschód. Wal­ka z Sa­ra­ce­na­mi o Je­ro­zo­li­mę, krew prze­le­wa­na za Zie­mię Świ­ętą, boje o Chry­stu­so­we dzie­dzic­two. Wiel­ka mi­li­tar­na in­we­sty­cja, osiem wo­jen­nych kam­pa­nii. On nie po­fa­ty­go­wał się na żad­ną. Nie wy­słał ani jed­ne­go ry­ce­rza. Ow­szem, jego młod­szy brat Hen­ryk San­do­mier­ski tam ru­szył, ale w ro­dzi­nie ucho­dził za dzi­wa­ka. Zgi­nął zresz­tą pod­czas jed­nej z ta­kich wy­cie­czek, tyle że w po­bli­skie pru­skie knie­je. Miesz­ka III pró­żno szu­kać w Pa­le­sty­nie, ale... fun­du­jąc drzwi i na­ka­zu­jąc rze­źbia­rzom przed­sta­wić od­po­wied­nie sce­ny, wy­tłu­ma­czył dla­cze­go.

Otóż my, Po­la­nie (jak wi­dać, po­to­mek wi­kin­gów trzy­mał się tej ście­my), mamy swo­je obo­wi­ąz­ki mi­syj­ne i swo­ich po­gan za pro­giem. To Pru­so­wie; wła­śnie ich pró­bo­wał na­wra­cać świ­ęty Woj­ciech. Na­wra­cał, na­wra­cał i nic z tego nie wy­szło. Te­raz sku­pi­my się wła­śnie na tych osta­ńcach, a wy, ko­le­dzy z Za­cho­du, do­ko­ńcz­cie spra­wę w Zie­mi Świ­ętej. Dla Boga to jed­na­ka ro­bo­ta, wal­ka o wia­rę wszędzie tak samo wa­żna.

A co ze sło­wia­ński­mi nie­wol­ni­ka­mi, głów­nym pro­duk­tem eks­por­to­wym Pia­stów? Co z in­te­re­sem, tak nie­dy­skret­nie nam wy­po­mnia­nym? Daj­cie spo­kój, ba­ga­te­li­zo­wał pol­ski ksi­ążę, lu­dzi u nas do­sta­tek, a też krzyw­da im się ja­kaś wiel­ka nie sta­ła.

Sło­wia­nie, jak się oka­zu­je, co po­twier­dza­ją arab­skie kro­ni­ki, ro­bi­li w An­da­lu­zji praw­dzi­wą fu­ro­rę. Tych bit­nych i od­wa­żnych ka­li­fo­wie (cho­ćby Abd ar-Rah­man czy Ha­kam II) ob­sa­dzi­li w roli ochro­nia­rzy. Inni na cze­le mu­zu­łma­ńskich flot pod­bi­ja­li dla nich Śró­dzie­mie. Słyn­ny Mu­ja­hid Ju­suf al-Amir, chło­pak (za­pew­ne) spod Ło­mży czy Wy­szko­wa, w perzy­nę ob­ró­cił Sar­dy­nię w 1015 roku. A poza tym Sło­wia­nie sze­fo­wa­li ha­re­mom (cóż, że kil­ku z nich przy­pła­ci­ło to stra­tą oso­bi­stych klej­no­tów), za­rządza­li skarb­cem i z cza­sem stwo­rzy­li wła­sne gmi­ny czy po­wia­ty. Przez wie­ki ró­żni­li się od Ber­be­rów ko­lo­rem skó­ry i bla­skiem tęczó­wek. Ca­łkiem nie­daw­no an­tro­po­lo­dzy wpa­dli na trop Qar­jat as-Sa­qa­li­ba, za­gi­nio­nej sto­li­cy Sło­wian w ma­ro­ka­ńskich gó­rach Rifu.

Han­del pod­da­ny­mi Pia­stom się po pro­stu opła­cał. Co Pol­ska bo­wiem zy­ska­ła? Przede wszyst­kim sła­wę ku­źni kadr me­ne­dżer­skich, a ta­kże nie­ma­łe pie­ni­ądze. Aku­rat pierw­sze­mu Miesz­ko­wi arab­skie mo­ne­ty nie były do ni­cze­go po­trzeb­ne. Wła­snej men­ni­cy nie miał, mo­net nie bił, a i ku­pić za te dziw­ne krążki ni­cze­go u nas nie mo­żna było. Co in­ne­go samo sre­bro! Krusz­cem Miesz­ko opła­cał wi­kin­gów (to ogól­na sła­bo­ść ów­cze­snych wło­da­rzy do wy­naj­mo­wa­nia ochro­nia­rzy, z któ­ry­mi jego pod­da­ni nie mo­gli się po­ro­zu­mieć) i do­brze in­we­sto­wał. W drzwi? Skądże, miał szer­sze ho­ry­zon­ty.

Pew­nie z po­ło­wę bu­dże­tu wsa­dził w swo­ją sie­dzi­bę, pa­la­tium w Po­zna­niu – to był do­pie­ro cud ar­chi­tek­tu­ry. Arab­skie sre­bro z ży­dow­skich rąk za pol­skich nie­wol­ni­ków po­wędro­wa­ło bo­wiem do Afga­ni­sta­nu, a stam­tąd dum­ny wład­ca-biz­nes­men spro­wa­dził le­gen­dar­ny nie­bie­ski barw­nik pro­du­ko­wa­ny z la­pis la­zu­li. Dziś już wie­my po co. Na ścia­nie ka­pli­cy ka­zał wy­ma­lo­wać gi­gan­tycz­ną iko­nę Ma­ryi. Pierw­sza pol­ska Ma­don­na wca­le nie była czar­na. Była błękit­na jak fon­tan­ny Kor­do­by, jak su­fi­ty Se­wil­li i ka­fel­ki Gre­na­dy. Jak oczy na­szych Sło­wian, z arab­ska zwa­nych se­qla­bijn.

BO­LE­SŁAW CHRO­BRY

PIERW­SZY SE­KRE­TARZ

.

„Państwo to ja!” – ma­wiał Lu­dwik XIV, król Fran­cji, zwa­ny też nie­skrom­nie Kró­lem Sło­ńcem. Ale co on tam wie­dział o ape­ty­cie na wła­dzę? „Świat to za mało” – oto mot­to na­sze­go pierw­sze­go kró­la. Bo­le­sław, zwa­ny Chro­brym, całe swo­je ży­cie po­wi­ęk­szał, naj­pierw wpły­wy i wła­dzę, po­tem te­ry­to­rium ksi­ęstwa, a na ko­niec już tyl­ko sie­bie w pa­sie. Jego przy­do­mek nie tyl­ko zna­czy „sil­ny” i „po­tężny”, ozna­cza ta­kże „gru­by” i „tłu­sty”. I o ile o gni­jących dzi­ąsłach i po­da­grze kró­la Fran­cji świat co nie­co sły­szał, to o ja­kiej­kol­wiek cho­ro­bie na­sze­go Chro­bre­go już nikt. Ow­szem, mó­wi­ło się coś o jego kom­plek­sach na punk­cie tu­szy, ale ten, kto ją wy­po­mi­nał, gorz­ko tego ża­ło­wał. Cho­ćby Ja­ro­sław Mądry, ksi­ążę Rusi. Nie­po­mny swe­go przy­dom­ka, gdy Bo­le­sław sta­nął zbroj­nie u jego wrót, nie­ostro­żnie par­sk­nął coś o „wie­przu w ka­łu­ży” i „prze­bo­dze­niu oszcze­pem jego tłu­ste­go brzu­cha”. To, co po­tem bódł swo­im pod­brzu­szem Bo­le­sław na Rusi, prze­szło do hi­sto­rii jako „za­cho­wa­nie sro­dze nie­oby­czaj­ne” i le­piej o tym za­mil­czeć.

Bo­le­sław Chro­bry – a twier­dzą tak wszy­scy kro­ni­ka­rze – chciał wszyst­kie­go, i to od razu. I co cie­ka­we, uda­ło mu się to z na­wi­ąz­ką. Z ma­łej po­la­ny w środ­ku głu­szy zro­bił eu­ro­pej­skie mo­car­stwo, kró­le­stwo mle­kiem i mio­dem pły­nące. A w za­sa­dzie zło­tem. Gdy w 1000 roku przy­je­chał do nie­go w od­wie­dzi­ny sam Otto III, ce­sarz Nie­miec, nie mógł wy­jść z po­dzi­wu. Po uczcie, a już wie­my, że Bo­le­sław zje­ść lu­bił, cała zło­ta za­sta­wa po­szła pro­sto w nie­miec­kie juki. Go­ści­na zro­bi­ła na ce­sa­rzu tak wiel­kie wra­że­nie, że uczy­nił coś, cze­go nie wy­ba­czy­li mu na­stęp­cy. Naj­pierw ofia­ro­wał Chro­bre­mu bez­cen­ną włócz­nię z gwo­ździem Chry­stu­so­wym (ko­pię wpraw­dzie, ale kto by tam w Gnie­źnie ta­ki­mi szcze­gó­ła­mi się przej­mo­wał), a po­tem na­ło­żył mu na gło­wę swój ce­sar­ski dia­dem.

Gest – przy­znać trze­ba – nie­co­dzien­ny. Bo była to i ko­ro­na­cja, i no­mi­na­cja na sze­fa ca­łej wschod­niej flan­ki. Chro­bry stał się bo­wiem na­miest­ni­kiem wiel­kie­go muru. Nie, nie chi­ńskie­go – o tym po­tem – ale muru, któ­ry od­dzie­lać miał świat Za­cho­du od Wscho­du na li­nii od Ba­łty­ku po Mo­rze Czar­ne. Z pla­nów tych, jak wia­do­mo, nic nie wy­szło, Otto szyb­ko zma­rł, po­grążo­ny w mo­dłach (z ca­łe­go rządze­nia to lu­bił naj­bar­dziej), zaś Bo­le­sław za­czął się roz­py­chać już sam, bio­rąc mil­le­nij­ną na­ukę do ser­ca.

Fran­cja Lu­dwi­ka XIV mia­ła pół mi­lio­na ki­lo­me­trów po­wierzch­ni. Gdy Bo­le­sław za­czy­nał swo­je pa­no­wa­nie, wła­dał za­le­d­wie po­ło­wą tego. Ale już w kil­ka­na­ście lat po­tem przy­łączył do oj­co­wi­zny całe Cze­chy, Mo­ra­wy i Sło­wa­cję, jesz­cze po­łu­dnio­we NRD, a od skwa­szo­ne­go Ja­ro­sła­wa za­brał Gro­dy Czer­wie­ńskie. Pol­ska sta­ła się na dwie de­ka­dy mi­li­tar­ną po­tęgą, pora za­tem po­roz­ma­wiać o go­spo­dar­ce. Bo jak ta­kie­go ko­lo­sa utrzy­mać, sko­ro w kra­ju mia­ło się same lasy?

I tu kła­nia­ją się chi­ńskie stan­dar­dy. Bo­le­sław nie miał cza­su na feu­da­lizm, od razu prze­sze­dł do go­spo­dar­ki pla­no­wej. Zu­pe­łnie jak Mao, któ­ry za­mie­nił kraj w sieć fa­bryk za­rządza­nych zza biur­ka. Gdy pół wie­ku temu pro­fe­sor Ka­rol Mo­dze­lew­ski, wy­bit­ny hi­sto­ryk i słyn­ny w PRL-u opo­zy­cjo­ni­sta, pró­bo­wał ten fe­no­men opi­sać, sta­rał się to ro­bić z gra­cją. Być może nie chciał do­bi­jać so­cja­li­zmu. W jego opi­sie nie brak ta­kich okre­śleń jak „or­ga­ni­za­cja słu­żeb­na”, „prze­jaw ten­den­cji au­tar­kicz­nej” czy „ty­po­wa do­me­na wcze­sno­feu­dal­na”.

Dziś nie mu­si­my już Pia­stów oszczędzać. Go­spo­dar­ka Chro­bre­go i jego na­stęp­cy nie po­wsta­wa­ła sa­mo­rzut­nie, nie ste­ro­wał nią ry­nek, pra­wo po­py­tu i po­da­ży. Chło­pi nie sia­li i zbie­ra­li, co chcie­li, a rze­mie­śl­ni­cy nie szu­ka­li klien­tów. Go­spo­dar­ką za­rządzał ksi­ążę oso­bi­ście, ty­po­wy pierw­szy se­kre­tarz. To on de­cy­do­wał, komu i co jest po­trzeb­ne, zle­ce­nia przy­dzie­lał z im­pe­rial­nym roz­ma­chem.

Gdzie zor­ga­ni­zu­je­my me­ta­lur­gię, po­sta­wi­my za­kła­dy zbro­je­nio­we? Pro­szę bar­dzo, w Grot­ni­kach i Szczyt­ni­kach. Nie jed­nych, a w kil­ku! Wsie ist­nie­ją do dziś, za Bol­ka wy­ra­bia­no w niej broń: że­la­zne gro­ty i ostrza, nic in­ne­go. Skąd brać po­tra­wy po­st­ne? Pro­szę bar­dzo: Ry­bi­twy i Pie­ka­ry. A mi­ęso: tro­chę da­lej, w Owcza­rach. Z miej­sca ru­szy­ło wspó­łza­wod­nic­two pra­cy w Bed­na­rach, Szew­cach, So­kol­ni­kach, Złot­ni­kach, Psia­rach...

Efekt? Pra­wie czte­ry­sta ośrod­ków wy­ro­bów kon­kret­nych. A co, je­śli rze­mie­śl­nik ze Złot­nik wo­lał wy­ra­biać grze­bie­nie z ko­ści? A garn­ca­rza pcha­ło bar­dziej do wy­ro­bu wo­zów? Bar­dzo nam przy­kro, nie­omyl­ny ad­mi­ni­stra­tor pra­cę już roz­dzie­lił i le­piej wład­cy nie de­ner­wo­wać.

Bo Chro­bry po­ryw­czy był. Wie­my to od kro­ni­ka­rza Thiet­ma­ra. Gdy ja­kiś jego pod­da­ny zbyt­nio swa­wo­lił, ksi­ążęcy lu­dzie przy­bi­ja­li mu mosz­nę do mo­stu i zo­sta­wia­li nóż. (Dla­cze­go aku­rat mo­stu? O in­we­sty­cjach za chwi­lę). De­li­kwent miał dwa wy­jścia: po­zba­wić się przy­ro­dze­nia lub zgi­nąć. I żeby wszyst­ko funk­cjo­no­wa­ło, jak na­le­ży, wład­ca wpro­wa­dził jesz­cze sys­tem „wi­zyt go­spo­dar­skich”.

Sie­dzieć Bo­le­sław w sto­li­cy bo­wiem nie lu­bił. Po­bu­do­wał wpraw­dzie pa­ła­ce w Gnie­źnie, Po­zna­niu czy na Ostro­wiu Led­nic­kim, po­sta­wił coś w Prze­my­ślu czy Gie­czu, ale je­dy­ną gwa­ran­cją dzia­ła­nia sys­te­mu była jego twar­da ręka. Dla­te­go nogi za pas, a w za­sa­dzie brzu­szy­sko do sio­dła i w dro­gę. Od wsi do sio­ła, z osa­dy do mia­sta. Od jed­ne­go obo­zu pra­cy przy­mu­so­wej do dru­gie­go. Praw­dzi­wy Dux am­bu­lans, bo taką na­zwę nada­li mu kro­ni­ka­rze. Bo­le­sław je­śli nie na­pa­dał, wy­rzy­nał i pod­bi­jał, to ob­je­żdżał, do­ra­dzał i roz­sądzał.

Kro­ni­ki nie są tu dys­kret­ne. Gdy już zbli­żał się do wsi, pod­da­ni czmy­cha­li w po­pło­chu. Prze­cież wiecz­nie głod­ny prin­ceps nie pod­ró­żo­wał sam. Ra­zem z nim kom­plet dy­gni­ta­rzy. Wszy­scy z ocho­tą na wy­żer­kę i noc­ne roz­ryw­ki. Dla­te­go często wi­ta­ła go je­dy­nie bez­zęb­na ba­bi­na z chu­dą kozą na sznur­ku. Co wte­dy? Nie po to Bo­le­sław si­ęgał, gdzie wzrok się si­ęga. Nie po to my­ślał glo­bal­nie, a dzia­łał lo­kal­nie. W Złot­ni­kach roz­da­wał miód, w Pie­ka­rach ryby. Wo­za­kom roz­da­wał oszcze­py, a w Miecz­ni­kach garn­ki. Szczo­drą ręką uzu­pe­łniał za­pa­sy, by za­pra­co­wać na ko­lej­ny ty­tuł – Prin­ceps Di­stri­bu­tor.

Dłu­go tak mo­żna? Lu­dwik XIV przy­naj­mniej pa­no­wał pół wie­ku i go­spo­dar­ka Fran­cji ja­koś ci­ągnęła. Bo­le­sław rządził kró­cej, a o kon­dy­cji jego pa­ństwa spo­ro mó­wią wy­ko­pa­li­ska. Gdy 17 czerw­ca 1025 roku du­cha wresz­cie wy­zio­nął, in­we­sty­cje sta­nęły. Mo­sty? Być może, ko­ścio­ły na pew­no. Wi­dać to w ma­łym za­gaj­ni­ku Ka­łdus koło pod­to­ru­ńskie­go Che­łm­na. Bo­le­sław chciał tu po­sta­wić nową ka­te­drę, być może na­wet mau­zo­leum świ­ęte­go Bru­no­na, ko­lej­ne­go po świ­ętym Woj­cie­chu męczen­ni­ku. Bu­do­wa ru­szy­ła, ale gdy tyl­ko do­ta­rła tu wie­ść o kró­lew­skim zgo­nie, eki­pa bu­dow­la­na ucie­kła, zo­sta­wia­jąc ar­che­olo­gom je­dy­nie fun­da­men­ty.

Nie­ste­ty, z tłu­stych mrzo­nek wiel­kie­go Bo­le­sła­wa zo­sta­ło nie­wie­le. Ale o ca­łko­wi­tej ka­ta­stro­fie im­pe­rium Pia­stów w ko­lej­nym roz­dzia­le.

Za­pra­sza­my do za­ku­pu pe­łnej wer­sji ksi­ążki