IronLOVE - Małgorzata Falkowska - ebook
NOWOŚĆ

IronLOVE ebook

Falkowska Małgorzata

0,0

Opis

Sienna Miller ma jeden cel – udowodnić sobie i swojemu toksycznemu eks, że jest silniejsza niż kiedykolwiek. Postanawia wystartować w legendarnych zawodach Ironman na Hawajach, dając sobie zaledwie miesiąc na osiągnięcie wymarzonej formy. Jej menadżerka nie kryje obaw, ale w końcu podejmuje wyzwanie i organizuje cały sztab.

Do drużyny dołącza Elian, przystojny i stanowczy fizjoterapeuta. Już od pierwszego dnia stawia on Siennie granice, a jednocześnie burzy mury, które tak starannie wokół siebie zbudowała. Poranne biegi, godziny spędzone na treningach i bolesne masaże zamieniają się w coś więcej niż tylko przygotowania do startu.

Kiedy zaczynają się darzyć wzajemnym zaufaniem, na horyzoncie pojawia się przeszłość, przed którą Sienna tak desperacko uciekała. Jej były partner okazuje się… bratem Eliana.

Czy rodząca się między nimi chemia przetrwa tę próbę?
Czy Sienna zdoła wygrać najważniejszy wyścig… ten o miłość?

Nowelka z Kolekcji romansów sportowych Inanny

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 106

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



IronLOVE

Małgorzata Falkowska

Wydawnictwo Inanna

Spis treści

Dedykacja

Sienna

Eli

Sienna

NOTA COPYRIGHT

📖 Informacja o wersji demo

Lista stron

Strona 1

Strona 2

Strona 3

Strona 4

Strona 5

Strona 6

Dedykacja

Dla wszystkich, w których kiedykolwiek zwątpił ktoś bliski i podnieśli się silniejsi, by pokazać, że tylko od nich zależy, co osiągną. Siła jest w nas.

Kochani, nie dajmy sobie wmówić, że jest inaczej. Padłeś, powstań i tak w kółko, aż w końcu nie upadniesz, bo będziesz zbyt silny.

Sienna

Odalys patrzyła na mnie swoimi ciemnobrązowymi oczami, jakbym mówiła do niej w zupełnie obcym języku. Ja jednak się nie poddawałam i z szerokim uśmiechem na ustach trzymałam się swojego, wiedząc, że to do mnie należy ostatnie słowo. Rzadko dochodziłam do tak optymistycznych wniosków, bo z natury byłam raczej wyważona i bardziej pesymistyczna, co całkowicie gryzło się z uprawianiem wyczynowo przeze mnie sportu, bo jednak w nim wiara w siebie jest istotna. I ją akurat miałam. Wierzyłam mięśniom i głowie, ale na tym się zazwyczaj kończyło, bo daleko mi było do motywujących mów czy innych podobnych form zachęty do pozytywnego myślenia. Z czasem zaczęłam przypuszczać, że jestem taka przez to, jakimi ludźmi otaczałam się przez większość życia. Fakt, moja rodzina należała do tych sztywnych, gdzie strach było się śmiać bez powodu i każdy nosił poważną minę niczym maskę, i takie też wybierałam sobie towarzystwo. Chyba wyłącznie Odalys stanowiła tu wyjątek. Gdy tylko ujrzałam ją po raz pierwszy, poczułam, że coś nas łączy, i dałam jej szansę, którą wykorzystała tak dobrze, że stała się moją przyjaciółką. Kimś znacznie więcej niż menedżerką, która to rola została jej na początku przypisana.

– Czekaj, Si, bo ja naprawdę nie wiem, czy cię dobrze zrozumiałam, czy neurony jakoś mi nie stykają, bo jest za rano. – Spojrzała na tkwiącego na jej nadgarstku smartwatcha, który wskazywał kilka minut przed szóstą, co faktycznie nie było normalną dla niej porą.

Przyjechałam do niej natychmiast po przebudzeniu. W sumie powinna się cieszyć, że dzieliło nas jedynie ponad pół godziny drogi. Ja wolałam mieszkać w mniejszym i bardziej dla mnie urokliwym Boulder niż w Denver, gdzie było dla mnie zbyt tłoczno.

– A jak zrozumiałaś? – zapytałam, bo bez tego nie mogłam jej pomóc w odpowiedzi na zadane pytanie.

Domyślałam się, że nie wierzy w mój pomysł, bo brzmiał, przyznaję, naprawdę jak istne wariactwo, ale ja czułam to w sobie po raz pierwszy od dawna. Czułam, że podołam i wyjdę ze swojej strefy komfortu, co dla wielu już i tak było niewykonalne, na coś jeszcze bardziej ekstremalnego.

– Przyśnił ci się ten dupek Thiago i powiedział, że masz zrobić ironmana, bo nie podołasz?

Złapałam się za głowę, bo jednak Odalys miała rano problemy z rozumowaniem, co pewnie wiązało się z brakiem spójności mojej wypowiedzi. Cóż, nie moja wina, że chciałam wyrzucić to z siebie jak najszybciej.

– Nie, przyśnił mi się jego zmarły ojciec, którego widziałam kiedyś na zdjęciu, i powiedział, żebym to zrobiła. On we mnie uwierzył, podczas gdy Thiago wciąż ujmował moim osiągnięciom, mówiąc, że gdybym wykonała ironmana, mogłabym się tym szczycić, ale triathlon to coś, z czym poradzi sobie większość – wyjaśniłam.

Przyjaciółka się roześmiała, bo dobrze znała te słowa, które mój eks powtarzał mi regularnie, aby się dowartościować moim kosztem, a ja głupia zbyt późno dostrzegłam w tym coś toksycznego. Początkowo tłumaczyłam to sobie motywacją do sięgania po więcej, jednak kiedy klapki spadły mi wreszcie z oczu, zauważyłam więcej red flagów, które dotąd skrzętnie omijałam wzrokiem, bo wizja ponownej samotności brzmiała dla mnie gorzej niż szereg dzwonków alarmowych.

– Większość, a jednak jedyne, co on potrafił, to podnosić ciężary na siłowni i prężyć się wysmarowany samoopalaczem czy bronzerem na tych durnych konkursach. Jakoś nie widziałam go biegającego, jeżdżącego na rowerze czy pływającego – prychnęła.

Ona nigdy nie darzyła mojego eks wielką sympatią, żeby nie powiedzieć, że żadną. Ostrzegała mnie przed nim, ale ja ślepa usprawiedliwiałam wszystko miłością aż do dnia, gdy usłyszałam, że zmarnowałam mu życie, bo on powinien się bawić, a ja z zabawą nie mam nic wspólnego i liczy się dla mnie głównie sport. No, to ostatnie akurat się zgadzało.

To właśnie sportowi poświęciłam swoje życie, kiedy po wyjściu z otyłości w nastoletnich czasach odnalazłam w nim nie tylko drogę do uleczenia ciała, ale także duszy. Zaczęłam od miłości do biegania i jazdy na rowerze, a podczas którychś wakacji odnalazłam spokój również w pływaniu. I tak zyskałam całość.

– Kulturystyka to też sport i nie można mówić, że coś jest lepsze czy gorsze. – Starałam się nie tyle bronić Thiago, co innych ludzi, którzy brali udział w podobnych zawodach, bo jednak niosło to za sobą wiele wyrzeczeń i pracy nad sylwetką.

– Owszem, jednak on był wyjątkowo gorszy, wręcz najgorszy. – Zaśmiała się.

Skinęłam głową, ponieważ trudno było się z nią nie zgodzić, tym bardziej że przez ostatnie pół roku, czyli po zerwaniu, niezliczoną ilość razy przepraszałam ją za to, że tak późno zaczęłam wierzyć jej słowom o moim pożal się Boże partnerze.

– Jest jeszcze coś, co powinnaś wiedzieć. – Spojrzałam na managerkę i znów się uśmiechnęłam. – Najbliższe zawody są za miesiąc i to w nich mam zamiar wystartować – dodałam pewnie.

– Pojebało cię, Si!

Spodziewałam się dokładnie takiej reakcji, dlatego postanowiłam sięgnąć po koronny argument, który wiedziałam, że przekona Odalys.

– Szukaj plusów, wyjedziemy na Hawaje, bo to tam odbędą się zawody.

Oczy kobiety rozbłysły, co dało mi jasny znak, że trafiłam w punkt.

– No dobra, niech stracę – powiedziała niby obojętnie, ale jej wzrok mówił coś innego. – Dziś dam ci fory, bo mam rozmowy z fizjo do naszego zespołu, ale od jutra zapierdalasz, Si!

Eli

Pomysł przeprowadzki do Denver pojawił się spontanicznie, a może nawet przypadkiem. Miałem dość życia w Kalifornii i na kole fortuny w jednej z aplikacji w telefonie wpisałem dziesięć większych miast z innych stanów i po prostu kliknąłem. Ślepy los postawił na Denver i jeszcze tego samego dnia zacząłem przeglądać oferty pracy oraz mieszkania do wynajęcia. Już po pięciu dniach dostałem zaproszenie na trzy rozmowy, a i znalezienie lokum wydawało się proste, bo ponieważ rynek nieruchomości w tej metropolii miał się dobrze, a ceny znacząco różniły się od tych w Kalifornii, oczywiście na korzyść.

Spakowanie całego dobytku nie trwało długo, bo w wieku trzydziestu lat nie miałem go zbyt wiele. Dorobiłem się jedynie znośnych oszczędności na koncie, których jednak niestety nie wystarczało na kupno własnego mieszkania, i choroby kręgosłupa po części spowodowanej pracą, ale pozwalającej z nią żyć bez konieczności operacji.

Patrzenie na miasto z okna jedenastego piętra wydawało się najlepszą atrakcją, jaka mnie spotkała przez niespełna dwanaście godzin mieszkania w nowym lokum. Powoli się rozpakowywałem, tworząc w wynajętym mieszkaniu przestrzeń, w której poczuję się na tyle swobodnie, by móc mówić o nim jak o domu. Bo dla mnie domem było właśnie miejsce, gdzie mogłem być sobą, i tylko na tym mi w sumie zależało – na zachowaniu mojej autentyczności, co przez ostatnie lata niestety często próbowano zaburzyć, wpajając mi, jak powinienem żyć.

Pewnie właśnie dlatego nie utrzymywałem kontaktów z częścią rodziny. Jedynie mama zdawała się rozumieć, że każdy powinien żyć po swojemu, ojciec natomiast widział mnie w roli prawnika czy lekarza, a marny fizjoterapeuta medykiem dla niego nie był. Miał na mnie plan zupełnie inny niż na mojego młodszego brata, którego od małego pchał w sport. Tłumaczył, że starszy ma zostać intelektualistą, a młodszy sportowcem, nie widział po prostu innej opcji.

– Cholera jasna. – Spojrzałem zdenerwowany na zegarek, bo do pierwszej z dwóch rozmów o pracę została mi mniej niż godzina, a ja nadal nie byłem ubrany.

W walizce znalazłem coś, co wydawało się odpowiednie na spotkanie zarówno w przychodni, jak i u prywaciarza, bo właśnie tyle wiedziałem o tym, co mnie czekało. Żadnych konkretnych informacji, co chyba jednak nie powinno mnie dziwić, bo liczne ogłoszenia wyglądały tutaj podobnie. Zupełnie jakby pracodawcom nie chciało się wklepywać literek na komputerze, bo woleli powiedzieć coś podczas ewentualnych rozmów i liczyli, że widełki zarobków wystarczą, by kandydat wysłał swoją aplikację.

Mimo stresu towarzyszyła mi też ogromna ekscytacja. Cieszyło mnie nowe otoczenie, cieszyła mnie zmiana, jaka zaszła w moim życiu, bo tego właśnie potrzebowałem. Kalifornia mnie już zmęczyła i znużyła, podświadomie czułem, że stoję tam bezczynnie, a potrzebuję iść przed siebie. Bo taki właśnie byłem od dziecka. Nastawiony na rozwój, uzbrojony przy tym w ogrom cierpliwości i optymizmu, bo wszystko zawsze widziałem w jasnych barwach. Taki świat wydawał się łatwiejszy do zniesienia, dlatego gdy w mojej głowie zaczęły pojawiać się ciemne chmury na samą wizję dalszego życia w Kalifornii, postanowiłem spróbować czegoś innego. Nie bałem się bezrobocia, ponieważ fizjoterapeutów potrzebowano w różnych zakątkach świata. Mogłem pracować na siłowni, w przychodni czy szpitalu, w szkołach czy hotelach. Możliwości miałem naprawdę spore, a jako człowiek lubiący wyzwania nie nastawiałem się na konkretne miejsce.

Przebrałem się, poprawiłem delikatnie włosy, spryskałem się ulubionymi perfumami i z optymistycznym nastawieniem wyszedłem z mieszkania, by pojechać na pierwsze ze spotkań do pobliskiej przychodni. Co prawda szukali tam kogoś na zastępstwo, ale zawsze to lepsze niż nic. „Nie od razu odkryto Amerykę” – pomyślałem wtedy na widok ogłoszenia, po czym zaśmiałem się w duchu i kliknąłem „aplikuj”.

Przychodnia wyglądała na dość nowoczesną. Pasowała do otoczenia, a i teren zielony dookoła niej sprawiał wrażenie bardzo przyjaznego, co i mnie kupiło. Przedstawiłem się w recepcji. Kazano mi czekać, więc zająłem się przeglądaniem rozłożonych na stole ulotek z różnych dziedzin medycznych.

Dokształciłem się na temat skuteczności kubeczków menstruacyjnych, przeczytałem o szczepieniach dla dzieci, a także o wpływie diety na prawidłowe funkcjonowanie serca, nim w końcu usłyszałem swoje nazwisko:

– Elian Dravton? – zapytała patrząca na mnie kobieta w średnim wieku ubrana w kitel. – Zapraszam.

Sienna

Prosto od Odalys pojechałam na śniadanie do jednej ze tutejszych śniadaniowni, która niestety okazała się zamknięta.

– Denver śpi – skwitowałam i zdecydowałam jednak zjeść coś po dotarciu do domu.

Ponownie wsiadłam do wysłużonego Forda, który już dawno powinien przejść na emeryturę, ale nie miałam sumienia się go pozbywać, póki nadal zipiał. Ledwo, bo ledwo, ale jednak dowoził mnie w wiele miejsc, które na szczęście nie były oddalone od siebie o setki kilometrów. Na tak długą podróż nim na pewno bym się nie zdecydowała.

Zadowolona z wczesnej pobudki postanowiłam rozplanować dzień tak, aby móc nie tylko zająć się rozpisanymi treningami, które na pewno ze względu na zmianę celu ulegną modernizacji, ale i zrobić coś naprawdę dla siebie.

W mojej głowie zrodził się plan, który wywoływał uśmiech na twarzy, jednak najpierw czekały mnie inne rzeczy. A najważniejszą z nich było oczywiście pełnowartościowe śniadanie, którego nie udało się zaliczyć w moim ulubionym lokalu w Denver. Musiałam znów liczyć na siebie, co zresztą wyszło mi na dobre, bo kto lepiej znał swoje makro potrzeby, jak nie ja. W końcu wielokrotnie modyfikowałam według własnych zachcianek plan żywieniowy ustalony przez dietetyka. Przez wiele lat nauczyłam się o jedzeniu więcej niż pewnie niejeden „ekspert” z TikToka, który często swoją wiedzę opierał na różnych mitach dietetycznych. Niczym ja kilkanaście lat temu, gdy zaczynałam walkę z chorobą, jaką jest otyłość, i chwytałam się pierwszych lepszych pomysłów, które brzmiały w miarę logicznie, jak ten z niejedzeniem po godzinie osiemnastej.

Zjadłam pożywną owsiankę z owocami, bo lubiłam zacząć dzień na słodko. Dawka węglowodanów dawała mi szybki zastrzyk energii, którą chciałam czym prędzej wykorzystać, i wsiadłam na rower. Bieganie zostawiałam sobie zawsze na później.

Znałam ścieżki Boulder chyba już na pamięć i mogłam przyznać, że żadnej z nich nie pominęłam. Zarówno podczas biegania, jak i jazdy na rowerze, bo miasto nie należało do dużych. Jego siedemdziesiąt kilometrów kwadratowych nie robiło takiego wrażenia jak powierzchnia Denver, znacznie przewyższająca tę Boulder.

Niespieszna przeprawa przez miasto, które powoli się budziło, naprawdę przepełniała mnie satysfakcją. Lubiłam pedałować co sił, patrząc na znane mi dobrze tereny, które mimo ponownego widoku potrafiły mnie zachwycić, a nawet sprawić, że czasem zapierało dech w piersiach. Kiedy zaczynałam swoją przygodę z rowerem, podchodziłam do tematu zupełnie inaczej niż dziś. Skupiałam się na prędkości i jasnym celu, kiedy to głowa była w tym wszystkim najważniejsza i jej spokój dawał mi mechaniczną moc trzymania odpowiedniego tempa bez kontroli, a w wypadku wyścigów przyspieszenia, gdy widziałam ku temu potrzeby. Spokój w głowie nauczył mnie sportowej spontaniczności, którą z biegiem lat bardziej mi pomagała niż przeszkadzała.

Pokonywałam kolejne kilometry, w ogóle nie myśląc o upływającym czasie, bo na tym koncentrowałam się w wyznaczone dni kontrolne, ustalone wspólnie z Odalys. Ona dobrze znała moje podejście do sportu i starała się traktować mnie elastycznie, by wilk był syty i owca cała. W związku z relacją, jaka się przez lata pomiędzy nami wytworzyła, Odalys często dawała z siebie więcej, niż powinna. Oprócz osiąganych przeze mnie wyników, a miałam czym się pochwalić na arenie międzynarodowej, walczyła, bym w tym wszystkim nie straciła fascynacji sportem. Kiedyś wydawało mi się to wymysłem, ale dziś wiedziałam, że było to rozsądne podejście.

Wielu sportowców, tym bardziej wyczynowych, niejednokrotnie w jakimś momencie życia poddawało się rutynie, co nie dawało takich efektów, jak działanie z pasji. Wyuczone i wręcz wymuszone ruchy w obojętnie jakim sporcie bardziej gubiły, niż pomagały, i zdałam sobie z tego sprawę, gdy kilka moich koleżanek doszło do takiego właśnie etapu. Goniły za byciem coraz lepszymi, aż w końcu miały dość i poddawały się w głowie i sercu, choć ciało nadal działało jak robot. Jednak to nie wystarczało i każdy sportowiec wiedział, że bez miłości do tego, co się robi, nie osiągnie się zadowalających rezultatów.

Ja to zrozumiałam dzięki Odalys i chyba dlatego czułam do niej ogromną wdzięczność, której nadal nie potrafiłam okazać tak, jak na to według mnie zasługiwała.

NOTA COPYRIGHT

Powrót do gry

Copyright © Małgorzata Falkowska

Copyright © Wydawnictwo Inanna

Copyright © MORGANA Katarzyna Wolszczak

Wszelkie prawa zastrzeżone. All rights reserved.

Wydanie pierwsze, Bydgoszcz 2025 r.

ebook ISBN 978-83-7995-879-5

Redaktor prowadzący: Marcin A. Dobkowski

Redakcja: Paulina Kalinowska | proAutor.pl

Korekta: Agata Nowak | proAutor.pl

Projekt i adiustacja autorska wydania: Marcin A. Dobkowski

Projekt okładki: Ewelina Nawara | proAutor.pl

Skład i typografia: Bookiatryk.pl

Przygotowanie ebooka: Bookiatryk.pl

Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.

MORGANA Katarzyna Wolszczak

ul. Kormoranów 126/31

85-432 Bydgoszcz

[email protected]

www.inanna.pl

Najtaniej kupisz na www.madbooks.pl

📖 Informacja o wersji demo

📖 Wersja demonstracyjna

To jest wersja demonstracyjna zawierająca 10% treści książki.

Aby przeczytać pełną treść, skorzystaj z pełnej wersji EPUB.

Konwersja i przygotowanie ebooka Bookiatryk.pl