Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
441 osób interesuje się tą książką
Ryan to ten typ chłopaka, który ma wszystko – jest przystojny, szybki jak błyskawica, zawsze z uśmiechem na twarzy i z dziewczyną u boku, której zazdrości mu pół uczelni. Ale to tylko jedna wersja jego historii. Bo rzeczywiste życie Ryana to coś zupełnie innego – chaos, niepewność i codzienna, ukrywana przed wszystkimi walka.
Kiedy po latach przypadkiem spotyka Sally, jedyną dziewczynę, którą naprawdę kochał, jego poukładany dotąd świat zaczyna się chwiać. Dawne uczucia nie wygasły. Ale Lana, kapitanka cheerleaderek i jego „oficjalna” dziewczyna, nie zamierza się tak łatwo wycofać. Dla niej przegrana nie wchodzi w rachubę.
„Powrót do gry” to historia o miłości, która pojawia się na nowo, gdy najmniej się tego spodziewasz. O wyborach, które bolą. I o tym, że czasem trzeba coś stracić, żeby odzyskać siebie.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 100
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Powrót do gry
Małgorzata Falkowska
Wydawnictwo Inanna
Ryan
Sally
Ryan
NOTA COPYRIGHT
📖 Informacja o wersji demo
Strona 1
Strona 2
Strona 3
Strona 4
Strona 5
Strona 6
– Niech to szlag! – powiedziałem głośno zamiast w myślach po odczytaniu wiadomości od ojca.
Wychodziliśmy z chłopakami z szatni i musiałem sprawdzić ten głupi telefon, na którym znalazłem SMS, jakiego może nie tyle się nie spodziewałem, ale na pewno nie chciałem go akurat w tej chwili. Wybieraliśmy się do Noah, gdzie miała odbyć się mała impreza zapoznawcza, bo do drużyny aligatorowych cheerleaderek dołączyły dwie nowe dziewczyny, które zdaniem Lany musieliśmy poznać i wprowadzić w życie Magnolii.
– Co jest? Odczytałeś, że Lana ma okres i nie poruchasz? – zaśmiał się Jackson znajdujący się najbliżej mnie.
Nie lubiłem tych docinków chłopaków odnośnie do mojej relacji z Laną, bo sam nie brałem tego na serio. Traktowałem to raczej jako coś w stylu friends with benefits, jednak Lana, która była kapitanką cheerleaderek, zdawała się coraz bardziej w to wkręcać, mimo ustalonych kilka tygodni temu zasad. Niczego jej nie obiecywałem, wręcz przeciwnie, powtarzałem, że to zabawa, i gdy tylko ktoś nazywał nas parą, prostowałem to i tłumaczyłem, że dla mnie liczy się jedynie futbol, a to, co łączy mnie i Lanę, jest tylko dobrą zabawą i sposobem na odreagowanie.
– Odczytałem, że mój kumpel nie ma mózgu i jest to stwierdzone medycznie, więc nic się na to nie poradzi. Przykro mi, Jackson. – Poklepałem go po plecach.
Nie chciałem zdradzać prawdziwego powodu mojego zaniepokojenia, bo nikt na uniwerku nie wiedział o tym, co działo się w moim rodzinnym domu, i tak miało zostać. Huntsville, oddalone od mojej rodzinnej miejscowości o blisko trzydzieści mil, dawało mi coś w rodzaju anonimowości, jakiej nie zapewniało Cane River, w którym każdy wiedział wszystko o każdym. Chyba właśnie dlatego tak bardzo marzyłem o ucieczce z tego miejsca i rozpoczęciu nauki na Magnolia State University, gdzie dostałem się po części dzięki osiągnięciom sportowym. W pewnym sensie drużyna Aligatorów stała się moją przepustką na renomowaną uczelnię, mimo moich niezbyt mocnych ocen.
Plany na resztę dnia diametralnie się zmieniły, bo nie mogłem przejść obojętnie obok wiadomości ojca. Obiecałem mu, że zawsze będę czujny, nawet gdy wyjadę z Cane River, i zamierzałem dotrzymać słowa nawet kosztem własnego życia towarzyskiego.
– Ja będę leciał – rzuciłem do chłopaków i zacząłem przyspieszać kroku, aby nie wpaść na Lanę, która powinna skończyć trening o tej godzinie co ja.
Pech chciał, że ujrzałem ją przy swoim aucie. Nieco już zdezelowany niebieski pickup nie pasował do dziewczyny pokroju Lany, ale ona nie robiła z tego problemu. Gdy tylko mogła, wybierała jazdę ze mną zamiast podróż swoim sportowym autem otrzymanym od rodziców na urodziny.
– Czekałam na ciebie – zaśmiała się słodko. – Już się nie mogę doczekać imprezy u Noah i chrztu dla nowych – ekscytowała się.
Robienie tak zwanego chrztu dla nowych cheerleaderek czy zawodników Aligatorów było czymś w rodzaju tradycji, a z każdym kolejnym pomysły okazywały się coraz bardziej idiotyczne, co oczywiście bawiło, zamiast zniesmaczać. W końcu byliśmy młodzi i kochaliśmy szaleństwo.
– Ja odpadam, muszę coś załatwić, ale ty baw się dobrze. Któryś z chłopaków na pewno zabierze cię ze sobą – poinformowałem ją szybko i zająłem miejsce za kierownicą.
– Jak to odpadasz? A niby dokąd jedziesz? – zapytała nerwowo.
Odebrałem jej pytania jako chęć kontrolowania mnie, co bardzo mi się nie spodobało. Nienawidziłem czegoś takiego, bo zawsze, ale to zawsze decydowałem sam o sobie, tego nauczyło mnie życie. Nie pozwalałem innym wtrącać się w coś, co dotyczyło mnie, na tyle, by naruszyć moją przestrzeń, a Lana właśnie to według mnie robiła.
– Przypominam ci, że nie jesteś moją dziewczyną, więc nie muszę ci się tłumaczyć – rzuciłem oschle, wręcz lodowato, co sprawiło, że odsunęła się od auta i mogłem odjechać.
– Ryan, ty padalcu! – krzyczała, a w lusterku wstecznym zauważyłem, jak pokazuje środkowe palce obu rąk skierowane w moją stronę.
Nawet nie chciałem się denerwować. Lana nie rozumiała, że nie każdy ma tak usłane różami życie jak ona i że ktoś może mieć większy kłopot niż to, jaką sukienkę włożyć na wieczorną imprezę. Byliśmy z innych światów, ale mimo wszystko w łóżku uzupełnialiśmy się idealnie i tylko dlatego nadal nie rzuciłem jej w twarz tego, co naprawdę o niej sądzę, choć pewnie powinienem.
Myśli o Lanie postanowiłem zostawić w Huntsville, bo miałem swoje problemy. Życie znów się pojebało bardziej, niż powinno, a ja niczym rycerz znów miałem ratować sytuację, choć dla mnie wyjście nadal było jedno. Jedno jedyne. Najprostsze, a zarazem najtrudniejsze…
Patrzyłam na Joy, która wymiotowała kolejny raz, i zastanawiałam się, czy powinnam nadal trzymać jej włosy, czy już odpuścić. Zupełnie nie rozumiałam tego podejścia, bo jaki sens miało przejmowanie się czymś tak błahym? To zwykła impreza zapoznawcza, coś w stylu domówki, a ta już trzeci raz zwracała na trawnik zawartość żołądka.
Miałam wrażenie, że pochodzimy z dwóch różnych światów, i pewnie dokładnie tak było. Ona, typowa cheerleaderka z filmów, z kucykiem wysoko u góry, uśmiechem od ucha do ucha oraz ciałem i stylem gwiazd z czerwonego dywanu, i ja, ubrana w sprane dżinsy i za dużą koszulkę ulubionego zespołu, frywolnie potargana blondynka. I chyba właśnie tylko to ostatnie nas łączyło, bo Joy także należała do typu słonecznowłosych, jak mawiał od zawsze mój dziadek.
– Masz może gumę do żucia? – zapytała, uniósłszy wzrok na mnie.
Nadal pochylała się nad trawnikiem za krzakami, które były jedynym w miarę anonimowym miejscem na dość ruchliwej ulicy, gdzie mogła wyrzucić z siebie stres w sposób, jakiego nie rozumiałam.
– Po tym, co widziałam, wątpię, żeby pomogła ci nawet cała paczka – skomentowałam prosto z mostu, choć zobaczywszy smutek w jej oczach, pożałowałam, że nie ugryzłam się w język.
Moja pięta achillesowa już dała o sobie znać, ale naprawdę ceniłam sobie w życiu szczerość po tym wszystkim, co mnie spotkało. Miałam wrażenie, że jestem wyczulona na kłamstwa, a jednak dotkliwie się przekonałam, że życie, a raczej ludzie potrafią zaskoczyć.
– Masz. – Wyjęłam z plecaka tubkę i rzuciłam dziewczynie.
– Przygotowana na każdą okazję – pochwaliła mnie niemrawo i chwilę później psiknęła zawartością tubki na język.
Owszem, lubiłam się przygotować na wszelkie ewentualności. W moim plecaku prócz sprayu na nieświeży oddech znaleźć można było też inne rzeczy, jak prezerwatywy, chusteczki, tampony (nawet gdy nie miałam aktualnie okresu), różne leki, a nawet scyzoryk, który wiele razy ratował mi dupę, gdy musiałam coś otworzyć czy odkręcić.
– Może nie wyglądam, ale staram się być zawsze dobrze zorganizowana, żeby nikogo nie zawieść – wyjaśniłam z nadzieją, że nie pociągnie tematu.
Nie należałam do osób śmiałych społecznie i chyba właśnie dlatego podczas realizacji pieprzonego postanowienia, że nowe życie to zupełnie nowa droga, poszłam na casting do lokalnej drużyny. I się dostałam. Aligatorki, bo tak o sobie mówiły tutejsze cheerleaderki, wymagały figur, które dobrze znałam z lekcji tańca, na jakie uczęszczałam dawno temu w rodzinnym mieście. Taniec był wtedy moją terapią i to jedynie w nim otwierałam się na tyle, by psycholog po latach mogła stwierdzić, że chyba będą ze mnie ludzie. W obcowaniu z ludźmi kwalifikowałam się nawet nie do introwertyków, ale do super, ekstra, nadzwyczajnych introwertyków, bo bliższe relacje mogłam policzyć na palcach jednej ręki i często tworzyły się one poprzez podobną przeszłość.
– Brzmisz jak reprezentantka kółka szachowego, a nie cheerleaderka – zaśmiała się, a mnie ucieszyło, że na jej twarz powoli wracają kolory, a poprzez głupią rozmowę zapomniała chyba o stresie.
– A jak brzmią cheerleaderki? – zapytałam zaciekawiona, co odpowie, bo nie lubiłam takiego wkładania wszystkich do jednego worka, bo każdy z nas był inny.
Zbyt często oceniano mnie na podstawie rzeczy, które w ogóle mnie nie określały. Słyszałam o tym, jaka jestem, bo przecież wychowałam się w takiej, a nie innej rodzinie, ubierałam się tak, a nie inaczej, w dodatku niespecjalnie lgnęłam do ludzi, co tłumaczono na różne sposoby, ale nikt nie wpadł na to, że po prostu dobrze czuję się sama ze sobą.
– Do boju, Aligatory! – Nawet nie zauważyłam, kiedy wstała i piszczącym głosem, wraz z wykonaniem akrobacji, wydała z siebie okrzyk, jaki prezentowały nam dziewczyny z drużyny na castingu.
Złapałam się za głowę, bo moja teoria o byciu typową cheerleaderką się chyba sprawdziła. Chcąc nie chcąc, oceniłam Joy tak, jak robili to ze mną inni i ona sama pewnie też, i trafiłam w punkt. Dziewczyna nawet w zwykłej konwersacji ze mną zachowywała się tak, jakby starała się o miejsce w drużynie, choć już do niej należała.
– Sally, zobacz, chyba jadą. – Wskazała palcem na kilka samochodów zbliżających się do miejsca, jakiego adres nam podano.
Lana, kapitanka drużyny, wyjątkowo pozwoliła Joy i mnie zerwać się z pierwszego treningu, abyśmy mogły się przygotować do imprezy, za co chyba oczekiwała pochwał i wyrazów wdzięczności, jakie oczywiście otrzymała od mojej towarzyszki.
– Tylko już nie rzygaj – powiedziałam groźnie, bo serio obawiałam się powtórki z rozrywki.
– Spokojnie, Sally, już mi lepiej, bo chyba nie mam co zwracać – zażartowała. – A, i jeszcze jedno. – Spojrzała na mnie lekko zmrużonymi oczami. – Co wydarzyło się w krzakach, zostaje w krzakach, okej?
Starałam się nie uśmiechnąć, ale kąciki ust mimowolnie mi się podniosły, co Joy zauważyła i chyba odebrała jako zgodę. Bawiło mnie jej podejście, bo przecież nie zamierzałam o tym nikomu wspominać, a co dopiero rozpowiadać na prawo i lewo, żeby mieli z niej polewkę. Nie należałam do takich ludzi i nie chciałam nigdy taka się stać.
Znałem trasę na pamięć. Gdyby ktoś kazał mi wymienić mijane znaki, z pewnością wykonałbym zadanie idealnie, choć nie dlatego, że przechowywałem takie pierdoły w pamięci długotrwałej. Po prostu przez ostatnie dwa lata z hakiem pokonywałem tę drogę wielokrotnie, na szczęście tylko kilka razy z powodu, który zmusił mnie do tego dziś.
Telefon schowany w kieszeni dzwonił tak często, że się dziwiłem, że nie siadła bateria, ale konsekwentnie nie odbierałem połączeń. Wiedziałem, że to Lana, która albo chce wylać swoje żale i zwyzywać mnie od najgorszych, albo dla odmiany przeprosić, co także było prawdopodobne w sytuacji takiej jak ta. Wszystko zależało od jej nastroju, opinii koleżanek z drużyny i pewnie wielu innych zmiennych, które miałem głęboko w dupie.
W głowie miałem jedynie wiadomość od ojca i pytanie „dlaczego znowu?”, które powtarzałem sobie za każdym razem, gdy działo się coś takiego. Moje życie poniekąd przypominało pole minowe, po którym stąpałem codziennie z obawą, że w końcu bomba wybuchnie, a ja nie będę mógł nic z tym zrobić. Bo właśnie tak się czułem od wielu lat. Nie było dnia, żebym nie myślał o tym, czy świat, jaki zostawiłem w Cane River, nadal jest tym samym światem…
I choć w Huntsville znalazłem przyjaciół, to żadnemu z nich nigdy nie powiedziałem stuprocentowej prawdy o sobie i swoim życiu. Nie chciałem litości, z jaką mogli mnie traktować, i przede wszystkim chyba nikogo dotąd nie obdarzyłem pełnym zaufaniem. Takiego naprawdę na maksa, choć kiedyś było ku temu blisko.
Nawet trochę tęskniłem za tamtymi czasami, gdy ktoś wiedział, co się u mnie dzieje, i nie starał na siłę pocieszyć, a w zamian dał od siebie swoją historię. I choć byliśmy już nastolatkami, to obydwoje mieliśmy dorosłe problemy, przez które nasze codzienności nie należały do beztroskich, jak to bywało u większości naszych rówieśników. Uwięzieni w ciałach, które nadal dojrzewały, borykaliśmy się z dylematami, jakie w ogóle nie powinny nas dotyczyć. A na pewno nie w tak młodym wieku, kiedy powinniśmy się bawić, korzystać z życia i rozwijać pasje.
Na widok tablicy z nazwą miejscowości głośno westchnąłem. Z jednej strony powinno mi ulżyć, że jestem już blisko domu, a z drugiej wiedziałem, co mnie czeka, gdy do niego wejdę. Wewnętrzna walka zupełnie nie przypominała tej, jaką rozgrywałem na boisku, gdzie wiele zależało ode mnie. Byłem biegaczem i drużyna często polegała na mnie, a ja nie czułem presji, choć pewnie powinienem. Nie czułem jej, bo wiedziałem, że presja to coś, co kojarzy mi się z domem rodzinnym, gdzie bitwa nie toczyła się o punkty i miejsce w tabeli, ale dosłownie o życie.
Miałem wrażenie, że z każdym kolejnym pokonanym metrem zwalniam, jakbym chciał naprawdę odwlec to w czasie. Uwielbiałem moją rodzinę, kochałem mamę i tatę, ale w takich chwilach znów walczyło we mnie to dziecko, które musiało zbyt szybko dorosnąć, na co nie zostało odpowiednio przygotowane. Czasem nawet rozważałem czy w przyszłości nie doradzać podobnym do mnie, nie wspierać ich swoją historią i doświadczeniem, ale dotarło do mnie, że to byłoby niczym ciągłe rozdrapywanie ran. Strup znów się zrywał i przypominał o bólu, i tak w kółko.
Niewielki biały dom z werandą niespecjalnie wyróżniał się pośród innych. Zaparkowałem na podjeździe i nim zdążyłem wyjąć kluczyki ze stacyjki, już ujrzałem zapalające się przed wejściem światło, a zaraz potem światło, a w drzwiach pojawił się ojciec.
– Ciii, niedawno zasnęła, więc lepiej pogadajmy chwilę tutaj, bo sen jest jej potrzebny – poinformował mnie ojciec, a we mnie aż zawrzało, bo w tym momencie nie rozumiałem, po co pokonałem drogę do Cane River, skoro i tak będę musiał jeszcze dziś wracać do kampusu.
– Wzięła leki? – Znałem odpowiedź, ale wolałem się upewnić.
Skinął głową bez patrzenia na mnie, co dało mi jasny znak, że wie, co myślę. I nie dziwiło mnie to. Starałem się go rozumieć, ale on nigdy nie chciał postawić się na moim miejscu. Wiele razy namawiałem go na leczenie, na hospitalizację czy nawet terapię, ale zawsze słyszałem teksty w stylu, co powiedzą ludzie, lub jakieś chrześcijańskie wywody. Jakby wierzący w Boga nie mogli mieć depresji. A matka na pewno ją miała, co do tego nie było wątpliwości.
– To już siódmy raz, od kiedy wyjechałem na studia – oznajmiłem.
– Staram się, jak mogę, jestem przy niej non stop, nie mam własnego życia, a jednak ona… – Nim dokończył, zaniósł się płaczem, co mnie nie zdziwiło, bo rozumiałem jego emocje.
Naprawdę kochał mamę i poświęcił się dla niej. Pracował tylko zdalnie, co na szczęście umożliwiała posada programisty, zakupy robił online i tak naprawdę niespecjalnie ruszał się z domu, a jak już to robił, to oczywiście zabierał ją ze sobą, bo mama miała dobre momenty. Nawet nie momenty, a tygodnie czy miesiące, gdy ojciec dzwonił i z euforią mówił, że modlitwy pomogły i mama jest taka jak kiedyś, a potem znów działo się najgorsze. Jakby każda poprawa jej stanu zwiastowała potężny upadek i tak bez przerwy. Dawniej, gdy ktoś stwierdzał, że życie zatacza koło, to śmiałem się z jego logiki. Dziś wiedziałem, że miał rację, jednak zapomniał dodać, że często jest to niestety błędne koło.
Powrót do gry
Copyright © Małgorzata Falkowska
Copyright © Wydawnictwo Inanna
Copyright © MORGANA Katarzyna Wolszczak
Wszelkie prawa zastrzeżone. All rights reserved.
Wydanie pierwsze, Bydgoszcz 2025 r.
ebook ISBN 978-83-7995-864-1
Redaktor prowadzący: Marcin A. Dobkowski
Redakcja: Paulina Kalinowska | proAutor.pl
Korekta: Agata Nowak | proAutor.pl
Projekt i adiustacja autorska wydania: Marcin A. Dobkowski
Projekt okładki: Ewelina Nawara | proAutor.pl
Skład i typografia: Bookiatryk.pl
Przygotowanie ebooka: Bookiatryk.pl
Książka ani żadna jej część nie może być przedrukowywana ani w jakikolwiek inny sposób reprodukowana czy powielana mechanicznie, fotooptycznie, zapisywana elektronicznie lub magnetycznie, ani odczytywana w środkach publicznego przekazu bez pisemnej zgody wydawcy.
MORGANA Katarzyna Wolszczak
ul. Kormoranów 126/31
85-432 Bydgoszcz
www.inanna.pl
Najtaniej kupisz na www.madbooks.pl
To jest wersja demonstracyjna zawierająca 10% treści książki.
Aby przeczytać pełną treść, skorzystaj z pełnej wersji EPUB.
Konwersja i przygotowanie ebooka Bookiatryk.pl