Imperium Dzieci - Marta Sokołowska - ebook

Imperium Dzieci ebook

Marta Sokołowska

0,0

Opis

W Imperium Dzieci najwyższymi wartościami są dobro i szczęście dziecka. W społeczeństwie podzielonym hierarchicznie o upragnione dziecko stara się B-Maria, lecz reguły klasowe niszczą jej marzenia. Surowe zasady imperium wymuszają na bohaterkach i bohaterach posłuszeństwo wobec reżimu lub bunt okupiony karą i wykluczeniem. Czy warto zmieniać świat, w którym dzieci nie cierpią? Jaką cenę musi ponieść jednostka, która wpisze się w wymarzoną wspólnotę? Czy istnieje granica tyranii, w której Idea Ocalonego Dziecka usprawiedliwia wszelką przemoc? W dystopijnej powieści Marta Sokołowska opisuje świat, w którym dążenie do doskonałości przybiera formę fanatyzmu. Zadaje pytanie o człowieczeństwo, którego istotą jest nie tylko konflikt, ale też troska o najsłabszych.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 209

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Dla najbliższych

Lei Sokołowskiej i Sariana Jarosza,

Sylwii Räthe-Sokołowskiej oraz Valentiny i Constantina

PROLOG

Niskie ciemne niebo i zieleń. W ten spokój, w te ostatnie chwile spokoju wkracza cień człowieka. Wchodzi z nocy w jasny kwadrat placu z huśtawkami: małymi dla dzieci małych i sznurowanymi wprost na gałęziach drzew dla większych. Na tej drewnianej nieskończonej ruchomości sadza dziecko wyciągnięte spod płaszcza, wokół nieśmiała obecność ciem, nocnych ptaków i biało-czarnych kwiatów.

I siedzi na huśtawce krucha drobina, lekko wznosi się i opada, wznosi się i opada bez jednego pisku, i wyżej! Wzbija się więc w strachu, a jest to strach zbawienny, strach ukazujący dziecku znikomość istnienia, strach – istota doświadczania życia. Wyżej! Dziecko znika wśród gałęzi, huśtawka straszy pustotą, człowiek zamiera, nagle krzyczy zrozpaczony i rzuca się do ucieczki, wypada z jasnego pola zabawy i znika.

Leży powyginane ciało złożone z kilku niepasujących do siebie części. Wywrócone oczy i miękkość skóry parzą.

– Ludzie, ludzie, dziecko nie żyje – krzyczy kobieta z psem na smyczy, pies się szarpie.

– Spadło z huśtawki – mężczyzna wyciąga telefon.

Kobieta i mężczyzna, spacerowicze, którzy nocą wychodzą z domu, a to z psem, a to popatrzeć na coś innego niż codzienne życie. Jednak ten spacer nie skończy się w parku, lecz w mediach, dlatego ona filmuje nieruchome ciało i mężczyznę, który dodzwonił się na pogotowie, filmuje wszystko wokół, rozświetlony kwadrat placyku i czarne drzewa.

– Tam ktoś jest – mówi kobieta i wskazuje ciemność.

Za jej palcem skrada się mężczyzna. Po chwili wraca z okutanym w płaszcz człowiekiem, popycha paluchem, jakby się brzydził. Kobieta rejestruje sylwetkę z góry na dół i z powrotem do góry. Zbliżenie na cudzą twarz.

– To twoje dziecko? – przesłuchuje ta z psem, pies wyje.

Nie, kręci głową.

– Wiesz, co tu się wydarzyło?

Nie, zaprzecza.

– Kłamie – mówi mężczyzna i patrzy na sygnał karetki ratunkowej nocą.

– Ma dokumenty? – pyta kobieta.

Mężczyzna grzebie w ubraniach, nałożonych warstwa na warstwę, szarpie ze złością splątane szmaty.

– Ma dowód – trzyma w dwóch palcach.

Kobieta filmuje go, gdy podchodzi do dziecka i w milczeniu uciska drobną klatkę, a potem za nie oddycha.

– Caryca – kobieta literuje nazwisko, nie przerywając rejestrowania tego, co dzieje się z dzieckiem. – Poruszyło się!

Patrzą na nią, gdy wpatruje się w ekran i tam szuka oznak życia.

– Dziecko poruszyło się u mnie na ekranie! Ono żyje!

Od nowa reanimacja, uciskanie i szybkie pompowanie powietrza w dziecięce usta. Wtedy mężczyzna podnosi paluch, jakby wskazywał niebo. Kamera przenosi się na jego twarz. Mężczyzna zbiera myśli, chce jak należy oddać ich doniosłość, liczy się każde słowo, każdy gest.

– Przestało – mówi kobieta, a w nim coś pęka, w każdym by pękło.

– Mam nadzieję, że zdechniesz – mówi kobieta oko w oko z Carycą.

Plwocina Carycy uderza ją w twarz i płynie po ustach, których ta nie chce oblizać, zatrzymuje się na brodzie, zanim zostanie wytarta rękawem. Kobieta dotyka palcami czoła Carycy i rysuje krzyż.

– Zdychaj, Caryco.

1

B-Maria stała na najszczęśliwszym moście najpiękniejszego miasta pod słońcem, a to przecież niejedyny szczęśliwy most w Mieście Dzieci.

Radość malowała się na twarzach mijanych ludzi, duma człowieka z czynu człowieka i podziw dla myśli ludzkiej. Szkliła się trawa na moście, bujały słoneczniki splątane łodygami i dzwoniły po szynach wagony jeden za drugim, a z okien śnieżnobiałego tramwaju, do którego wskoczyła B-Maria, rozciągał się widok na rozlane jezioro.

Pędziła przez miasto połączone metrem i korzeniami drzew, zieloną metropolię, która była nie cmentarzem, lecz sadem ozdobionym domami między łąką a niebem, szczelną przyrodą, której się nikt nie przyglądał.

Dom bezpieczny, dom spokojny ukołysany był piosenką dla najmłodszych. Mieszkały tu rodziny trwale rozświetlone bogactwem i młodzież oddana zabawie. Wypełnione ludźmi bulwary tętniły radością, życie niosło się po Mieście Dzieci, a było to życie pełne cudów. Noce wypełniały się wspólnym śnieniem o dobrym świecie dobrych ludzi, którzy nie dodawali do świętego czasu dzieciństwa ani jednej złej chwili.

Miasto Dzieci nie było zwykłym miastem, lecz przestrzenią bez trosk, wolnym rośnięciem natury i ludzi, było stolicą Imperium Dzieci – dumą i wzorem do naśladowania dla innych miast.

Szczęśliwe chwile płynęły niezauważalnie, czas odczuwało się dzięki patrzeniu w kalendarz i odsłuchiwaniu komunikatu, co sześć równych godzin, doba w dobę.

Teraz tramwaj umilkł i umilkły piosenki na wietrze, niewielkie ekrany umieszczone na wiatach i ścianach domów zajaśniały słowo-obrazem.

– Nigdy dość przypominania, kim jesteśmy i kim bylibyśmy, gdyby nie Imperium – rozpoczął się przekaz. Najpierw cenne chwile na wskrzeszenie zastygłych wspomnień, potem historia powstania Imperium.

– Gdzież podziały się czasy żałoby? Minęły bezpowrotnie! Nie wrócą, nie zagarną młodości! Nie obrócą w perzynę marzeń! Zostały w pamięci ogarniętej wstydem za tych, którzy spojrzeli za siebie i odczuli winę. Ostatecznie pokona nas nie przyroda, nie szkodliwe nawyki, ale zawodna pamięć! – zapulsował ekran.

Głos niósł się we wszystkich językach i twardniała myśl o minionym niebezpieczeństwie wiszącym nad ludźmi.

– Jak żyło się, zanim powstało Imperium Dzieci? – zagrzmiały słowa, a paski grozy biły po oczach. – Brakowało radości, zawiły i ohydny świat wołał z przeszłości. Uczciwość stopiła się z występkiem, życzliwość z zazdrością. Domy, szkoły i miejsca pracy produkowały istoty samotne, żyjące w strachu przed przegraną w wyścigu o przeżycie. Dzieciom wypełniano czas od rana do nocy, by jako dorośli zarabiali pieniądze, za które nie mogli się najeść do syta. Ich wrażliwość spotykała się z okrutnym śmiechem. Dzieci stawały się placem boju i przedmiotami przekładanymi z kąta w kąt, zawracały głowę, gdy trzeba było iść za ciosem, miały być cicho i nie przeszkadzać dorosłym w zagłuszaniu ich pragnień. Osamotnieni opiekunowie uczyli niczyje dzieci sztuki przetrwania. Mówili: „nie czuj”, „nie kochaj” i „nie bądź naiwne”. Wytrząsali miłość do przyrody i radość z drobnych spraw. Niemowlęta, maluchy, nastolatki trzymane były godzinami bez słońca i świeżego powietrza. Dzieci-zabawki, dzieci-niewolnicy, dzieci-marionetki...

Szybko zmieniały się obrazy popychane słowami.

– Ludzie karmieni okrucieństwem, opowieściami o powszechnym terrorze i rzeziach, obojętnieli. Świat się wykolejał i musiał wymyślić się na nowo, jeśli chciał przetrwać. Tliła się nadzieja, że ratunek nadejdzie od tych ładnych i wykształconych, ale oni zajęci byli swoimi sprawami. Wtedy pojawiła się A-Caryca.

Ekran rozjaśnił się aureolą, z niej wyłoniła się kobieca postać w płaszczu i sznurowanych butach, włosy zaczesała do tyłu i związała na karku, ciemne oczy, brwi i usta znaczyły punktami gładką twarz.

– Zacznijmy od początku – powiedziała.

Mówiła prostymi słowami. Mówiła to, o czym myśleli inni. Jej idea była przepełnionym nadzieją głosem pokonanych, zwracała się przeciw egoizmowi i niesprawiedliwości. Ludzie w tramwaju chłonęli głos jakby pierwszy raz. Nieprzesłodzone dźwięki niosły się między głowami i układały wspólnotę tramwaju w zgrabny kopczyk.

– W marszu o przetrwanie patrzymy na najsilniejszych, wzrokiem omijamy słabych. Walczymy z tym, czego zmienić się nie da, z nawykami dziecięctwa zmienionymi w charakter. Jeśli dzieciństwo naznacza nas na całe życie, to szczęśliwe dzieciństwo czyni z nas szczęśliwych dorosłych. Dziecko jest najważniejsze. Jeśli ludzie oduczą się je kochać, jedyne, co im pozostanie, to pragnienie przetrwania, bezduszne i za wszelką cenę, kosztem tych, którzy nie mówią, nie dlatego, że nie cierpią, ale dlatego, że nie zostają wysłuchani. Chcesz szczęścia dla siebie, nie krzywdź słabszego, a im ktoś jest słabszy, tym usilniej nie rób mu krzywdy.

Ekrany zmieniły nastrój, rozjaśniły się fonty liter. Słowa krzepiły jak cukier.

– Wtedy ruszył marsz. Marsz dzieci. Wielki marsz dzieci – powiedziała lektorka. – Na jego czele górował schorowany maluch w rękach A-Carycy, a ona zwróciła się do dzieci dużych i małych, aby wyszły z domów, ze szkół i z podwórek, i przemówiły. Tak jak potrafią.

Łamał się obraz, puchł przekaz wzbogacony archiwaliami i treściwym napisem. Za każdym razem inny, atrakcyjny i interaktywny, wiernie oddawał historię Imperium.

Dzieci niosły balony i śpiewały piosenki, wykradały ze sklepów słodycze, deptały trawniki i rzucały kamieniami, ogarnięte pragnieniem niszczenia tego, co nie daje się określić, bo żywe i ładne, nienaruszalne i wyobrażone. Kilkuletnie dzieci szły pod rękę ze starszym rodzeństwem, dzieci miast i wsi, te wychuchane i te zarobione, ulice wypełniały się zabawą, śpiewem, grabieżą i krzykiem.

Pragnienie zemsty kazało im wołać: „Nie powstrzymacie nas!”, „Nie kupicie nas!”, w leniwym, odurzającym tempie destrukcja i gniew zalały drogi. Pęczniał marsz dzieci gotowych iść po swoje w oszałamiającej masie. Kilkuletnie włamywały się do sklepów, kilkunastoletnie rzucały puszkami z farbą. Było ich coraz więcej i więcej, potrzeba wyrównania rachunków z dorosłymi stała się upragnionym przymusem. Te, które zostały w domach, odmówiły pełnienia funkcji dziecięcych, to się stawało trudne do wytrzymania.

„Pamięć to coś więcej niż pomniki i rocznice, pamięć to ciało, które boli, i sny, które zmieniają się w koszmar” – pomyślała B-Maria. „Pamięć to pieszczota porozrywanej skóry, poklejonej byle jak. Pamięć to szczypcami rozerwane mięso wypełnione ropą i bólem, blizny niedające się ukryć”. Na ekranie dzieci odmawiały litanię skarg, a gdy zaczęły, nie umiały przestać. Nie było jak zamknąć im ust ani powstrzymać drżenia ramion.

I znowu pojawiła się A-Caryca. Chwyciła wspólne marzenia, a w jej dłoniach zasnęła straszna pamięć.

– Niech dzieci będą z wami! – powiedziała.

– Dzieci będą z wami! – obietnica niosła się z ekranu do ekranu.

– Nadchodzi Imperium Dzieci – dodała A-Caryca.

Imperium Dzieci nadeszło nieznoszącym sprzeciwu krokiem i A-Caryca zniknęła w tłumie młodych ciał. Dla siebie nie chciała nic. Koło dzieci stanęli zwykli ludzie, tacy, którzy mieli dość kłamstw i niesprawiedliwości. Ludzie skrzywdzeni, rozumiejący potrzebę odnalezienia wspólnoty przebaczenia i budowania nowego porządku.

Lektorka ugniatała myśli wspomnieniami. Mit założycielski Imperium musiał wypowiedzieć się do końca.

– Dziecko, każde dziecko było najważniejsze. Uprzywilejowanie jego potrzeb na nowo określiło hierarchię społeczną, przewartościowało wieczny porządek na taki, który doprowadził do powszechnego dobrobytu i sprawiedliwości.

„To prawda” – pomyślała wzruszona B-Maria. Przypomniała sobie niezliczoną liczbę pouczających filmów, które nigdy się nie nudziły, a każdy oświetlał inny fragment wspólnej historii Imperium. I teraz opowieść zmierzała do szczęśliwego zakończenia.

– Pionierka Idei Ocalonego Dziecka zbudowała Imperium nie wokół waluty, religii lub żądzy podbojów, ale wokół istoty człowieczeństwa, pragnienia posiadania i troski o potomstwo – szumiał ekran. – Mała historia zastąpiła wielką historię, szczęśliwa teraźniejszość unieważniła przeszłość wojen i przemocy. Od teraz będziemy dobrzy, powtarzaliśmy z nadzieją.

Słowa spadały kroplami, a sens lał się niczym wezbrana rzeka.

– Dzieci potrzebowały miłości i troski ‒ siła prostych słów torowała drogę do imperialnych serc. ‒ A-Caryca w swoim geniuszu postawiła na opiekunów, to w nich dostrzegła kluczową rolę w realizacji szlachetnych postulatów. Wspierano tych, którzy byli gwarantami przestrzegania zasad Imperium. Odrzucano wichrzycieli.

Drżał ledowy numer wagonu, za szybą wisiały chmury – ozdoba nieba. B-Maria wpatrywała się w baby ring, to tu odbywała się rozmowa o Imperium, w ciągle nowy, zaskakujący sposób. Czy to geniusz A-Carycy, czy siła obrazów poszukujących oczu sprawiały, że ani na chwilę nie chciało się odrywać wzroku od baby ringu.

– Nieprawość ludzka zniknęła w uzdrawiającym pocie ‒ odetchnęła lektorka. ‒ A-Caryca dała się poznać jako wytrawna znawczyni ludzkich słabości, prestidigitatorka w cudowny sposób unicestwiająca bolączki życia, cierpliwa działaczka ośmieszająca przeciwników idei. Imperium swoim zasięgiem ogarnęło całą ziemię, stając się wyznacznikiem powszechnego dostatku i spokoju. W chwili przyjęcia Idei Ocalonego Dziecka dla wszystkich zaczynał się dobry czas. A-Caryca stworzyła raj, w zamian poprosiła o niekrzywdzenie słabszych i nieustanne dążenie do doskonałości. Czy to cena zbyt wygórowana?

Dramatyczne pytanie zakończyło film na baby ringu i znowu zadźwięczały suwy tramwajowe.

B-Maria dotknęła nadgarstka, bo to, co niewypowiedziane, znajdowało się przy mankiecie jej koszuli – skromny dowód przywiązania do idei Imperium Dzieci, estetyczny i praktyczny baby ring. Nie było to jedynie urządzenie zacieśniające więź z mocarstwem, ale element czterostopniowej struktury społecznej, do której wszyscy należeli. Taki warunek powszechnego szczęścia postawiła A-Caryca – zgodne dostosowanie się do śmiałego wyzwania, ponieważ tylko wspólny trud dawał szansę wyjścia z tradycji obłędu i bezprawia.

Baby ring B-Marii mienił się na zielono, takich w tramwaju było najwięcej. Jako dorosła osoba ze statusem B żyła przyjemnie i bezpiecznie, mogła starać się o zgodę na rodzicielstwo i zmianę statusu na wyższy. Mogła, lecz nie musiała. Gdyby pozostała B, żyłaby życiem szczodrym. Jeśliby zechciała zostać A-rodzicem, przeszłaby – przy życzliwym wsparciu Imperium – wieloetapowe szkolenie i egzaminy. Bycie rodzicem weryfikowano sprawdzianem kompetencji. Każdemu przysługiwały trzy próby. Gdyby wynik testu był pozytywny, B-Maria otrzymałaby status A, pozwolenie na dziecko i złoty, błyszczący baby ring na rękę. „Niech dziecko będzie z tobą!”

Gdyby próby trzykrotnie się nie powiodły, B-Maria uzyskałaby status Q, neonowopomarańczowy baby ring i dożywotni zakaz posiadania dziecka. Należący do Q zachowywali pełnię praw obywatelskich oraz ograniczoną wolność wyboru pracy i mieszkania. B-Maria spojrzała w kąt tramwaju, stał tam jeden z nich, z tikami nerwowymi, strach było patrzeć na człowieka. Wróciła do myśli, które porządkowały imperialną rzeczywistość.

Z niechęcią przypomniała sobie, że w Imperium istniała jeszcze grupa X. Należały do niej osoby, które skrzywdziły najmłodszych. W Imperium nie było więzień, ale X stawał się wygnańcem przepędzanym z miejsca na miejsce. Śmierć wieczna stawała się ostatecznym potępieniem za wykroczenie przeciwko porządkowi, a znakiem rozpoznawczym tułaczy był metaliczny baby ring.

Dzieci do pełnoletniości pozostawały pod ochroną, miały złote baby ringi i status A. Po ostatnich dziecięcych urodzinach – już jako dorośli – otrzymywali od A-Carycy zielony baby ring, status B i moc prezentów na nową drogę życia: słoneczne mieszkanie oraz właściwe proporcje pracy i wypoczynku. Odtąd jako B mieli zasłużyć na złoty baby ring i prawo do dziecka. Mieli dorosnąć do siebie i stać się tym, kim A-Caryca chciałaby, żeby byli: dumnymi A-rodzicami lub szanowanymi przez Imperium B-obywatelami.

Przestrzeganie norm było nagradzane. Dobro przekładało się na dobrobyt, mieszkańcy Miasta trzymali się pewnie, jakby coś wyjątkowego unosiło ich cielesną powłokę ponad ziemią. Odstąpienie od normy stygmatyzowało. Drogi ludzi ze statusami się przecinały, nikt nie wadził sobie nawzajem, tylko istoty z grupy X przebywały poza Imperium.

Najwyższe, niedające się znieść poczucie harmonii i szczęścia wypchnęło B-Marię z tramwaju. Stanęła pod ścianą budynku, a chodniki wydały jej się przedłużeniem dziecięcych myśli.

– Niech dziecko będzie ze mną! – szepnęła tęsknie.

2

A-Elżbieta szukała w korytarzach i pokojach A-Fryderyka, ukochanego męża. Wreszcie runęła kulistym brzuchem w głąb fotela, wystawiła głowę i długie nogi gmerające po pluszowych dywanach.

– Co się z nami porobiło, aż się spłakałam i serce mi trzepocze jak oszalałe, zwyrodnienie ludzkie nie ma granic – westchnęła.

– Ludzka wyobraźnia nie ma granic – podsunął A-Fryderyk.

– Ludzka wyobraźnia ma granice.

– To, co słyszałem, przerosło ludzką wyobraźnię.

– To, czego nie słyszałam, było jeszcze gorsze.

– Najgorsze to, czego się domyśliłem.

Wszystkich niepokoiła zapowiedź nadchodzącej Ceremonii Oczyszczenia Imperium i nadliczba X wypchniętych poza życie. A-Fryderyk odsunął obrazy, które zabierały radość. Teraz śpieszył na kolanach do ukochanej.

– Jak mój brzuch?

– Nasz – A-Elżbieta zaśmiała się, tuląc serce do serca.

W domu A-Elżbiety i A-Fryderyka, rodziny ubogaconej dzieckiem oczekiwanym i drugim, już narodzonym, nie było sekretów. Mury nie pamiętały wojen, pokoje wyrastały jeden z drugiego, tarasy ściśle nachodziły na siebie, lustra odbijały to, co zdarzyło się chwilę wcześniej, ale była to twórcza i żmudna praca fachowców od cegieł i tynku, nie imperatorskich wizjonerów.

W A-rodzinie wszystko się ze sobą zgadzało, panowało ciepłe, ale nie za gorące lato, i akurat zbierało się na wieczorny deszcz, który miał zwilżyć wieczór. Złoto, czy to z baby ringów, czy z zachodzącego słońca, a może z błyszczących owoców w sadzie, wznosiło wymiar duchowy na wyższy poziom. W miejscu, w którym marzenie zmieniło się w życie, nie było wyboru – trzeba było być szczęśliwym.

W centralnej części domu wisiał oprawiony w złociste ramy portret A-Carycy, która w ten sposób przyjmowała wyrazy uznania od szczęśliwej A-rodziny. Myliłby się jednak każdy, kto by pomyślał, że to chęć przypodobania się kazała przydźwigać wielki obraz, wtłoczyć w mosiężną ramę i powiesić na głównej ścianie salonu.

Z wiecznego natchnienia myślą A-Carycy dobra energia szła do domostwa. Mimo że A-rodzina żyła dniem codziennym, a A-Caryca przebywała daleko od nich, siła jej spojrzenia pomagała dźwigać zwykły człowieczy los. Przestrzenią obecności A-Carycy było życie A-rodziny.

Zgodnie z wytycznymi Imperium Dzieci A-człowiek nie służył społeczności, to społeczność służyła A-ludziom. Mocarstwo powstało dla takich, jak A-Elżbieta i A-Fryderyk. Jego aparat został zaprojektowany w ten sposób, by utrzymać A-rodziny w doskonałym łańcuchu przekazywania czułości. A-człowiek może odnieść się jedynie do tego, co sam przeżył, dlatego celem Imperium było wyposażenie go w pozytywne doznania, oszczędzano mu gniewu i pogardy.

Projekt A-Carycy uwzględniał wszystkie elementy pracujące na optymizm A-rodziców. Boski algorytm, polegający na rozwinięciu starej maksymy, że jedno dziecko wychowywane jest przez całą wioskę, spisywał się znakomicie. W Imperium dziecko było otoczone troską przez wszystko, co składało się na świat: gatunki ludzkie i zwierzęce, cząstki ożywione i nieożywione, materię ziemskiej przyrody i odległych gwiazd. Wszyscy z jednakowym wytężeniem pracowali na szczęście dziecka, które kręciło się w brzuchu A-Elżbiety. Dlatego gdy A-Elżbieta zakrzyknęła o wróżbie na przyszłość, A-Fryderyk się nie zdziwił. Sięgnięcie po wiedzę proroczą, żeby wyjaśnić swoją rolę w wielkim planie Imperium, nie należało do czynów zabronionych. Można było bez szkody dla Imperium włączać czynniki nadprzyrodzone, a także rozwijać życie o chwile, gdy dzikie fantazje ucieleśniały się i zamieniały w rzeczywistość. Wszystko z umiarem i wszystko dla dzieci. Wszystko zgodnie z zasadą: „Niech dziecko będzie z tobą!”.

– Po drodze do domu stała willa magoi – A-Elżbieta rozpoczęła relację z wizyty u słynnej wróżki.

– Nie ma takiej drogi, przy której stoi willa magoi – zaprotestował łagodnie mąż.

– Na mojej drodze stała, więc weszłam w ciepło nagrzanych kamieni – postawiła na swoim A-Elżbieta.

– Czy są nowe witraże o A-Carycy?

– Piękny jest nieskończony żywot A-Carycy na witrażach u magoi!

– Co powiedziała magoi?

– Prosiła, żebym żałowała złych myśli.

– Żałowałaś?

– Szczerze.

– Powiedziałaś o snach?

– O winie, która męczy – westchnęła A-Elżbieta.

– O koszmarnych snach, w których wyniszczasz się winą – dopowiedział smutno ukochany.

– Trudno było znaleźć słowa opisujące stan kruszenia w środku.

– Co odpowiedziała magoi? – A-Fryderyk kierował rozmowę na stosowny tor.

– Że sny się skończą, gdy urodzę dziecko.

– Odejdzie wina?

– Odejdzie strach przed światem, do którego ono się szykuje.

– Koszmary się skończą?

– Zaczną się nowe.

Niepokój wdzierał się do domostwa. Mimo mieniącego się złota, drzew owocowych i A-Carycy spoglądającej pogodnie ze ściany, język torował sobie drogę do giezeł w głowie A-Fryderyka.

– Jakie? – zapytał.

– Zajrzałyśmy w przyszłość, której nie odwrócisz.

– A w niej co?

– „W nowym świecie nie ma miejsca na stary świat”, przepowiedziała magoi.

– To oczywiste.

– Dodała: „Strzeżcie się, bo w bezbłędnych sytuacjach będzie dużo błędów”.

– Obce słowa wykluczające się nawzajem – A-Fryderyk szukał pęknięcia w przepowiedni magoi.

– Zgłupiałam z ogólnej straszności – załkała A-Elżbieta.

A-Fryderyk przytulił ją, całował po włosach, szyi i ustach. Namawiał do szczęścia.

– To nie koniec. Magoi ostrzegła: „Nie widzisz tego, co na wyciągnięcie ręki”.

– A o dziecku co mówiła? – tylko dziecko interesowało mężczyznę.

– „Ono wróci, zanim skończy się to, co znane, i zacznie to, co nieznane”.

– To jej słowa? ‒ upewnił się.

– Co do sylaby.

Sylabizował zatem i szukał w zawiązkach słów pożytecznej wskazówki.

– Wróci, czyli utracimy? – do mężczyzny wreszcie dotarła groza słów magoi.

– Nie powiedziała.

– Co dalej? – czekał na pokrzepienie, które miało nie nadejść.

– Piłyśmy cierpki sok z jarzębiny.

„Zły znak” – pomyślał A-Fryderyk. – „Zła wróżba na początek nieurodzonego życia. Gorzkie słowa i gorzki napój, złe słowa ośmielą złe czyny”.

– Powiedziała, że wszystko ułoży się zgodnie z zamysłem A-Carycy – dodała A-Elżbieta.

Skrzywił się. Akceptował fakt, że przyszłość nie musi być jak teraźniejszość, ale wstrząsnęło nim to, co usłyszał. Może to oczekiwanie Ceremonii Oczyszczenia, może nieumiejętność rozwiązania problemu w pracy, a może smak jarzębiny w ustach czy zła wieść o potomku sprawiły, że zrobiło mu się żałośnie na duszy. Nie chciał własnego dziecka wędrującego po obcych domach. Wiedział, że dokądkolwiek ono pójdzie, zrozumie myśl A-Carycy. W Imperium bywało tak, że dzieci przekazywano z domów dobrych do tych jeszcze lepszych, lecz nie tego pragnął dla swojej A-rodziny.

Posłyszał nagłe mamroty z dawnych spotkań z ojcem, który zatruwał chłodem. Ojciec, wędrowiec zdany na grzeczność tubylców, zaraził A-Fryderyka pasją do odkrywania tego, co niezrozumiałe i niezmierzone. Dziś, nawet gdyby A-Fryderyk mógł, nie umiałby wytłumaczyć ojcu swojej służby dla Imperium i dziedzictwa idei A-Carycy. Dostrzegał dostatek ludzi dobrej woli, dobrostan szczodrze kapiący do wszystkich rąk, i czuł się wybrańcem szczęśliwego losu, ale nie wiedział, jak przekuć doświadczenie w opowieść dla ojca. Dziwnej wróżby też nie potrafiłby mu wytłumaczyć.

A-Fryderyk zademonstrował wewnętrzny spokój, który zdecydował o jego karierze, siedział niewzruszony, choć jego myśli rozpanoszyły się po Imperium. Jakże niepokojący wydał mu się nagle świat.

Wrócił do tego, co zawsze go uspokajało ‒ dumy z siebie. A-Fryderyk nie popierał szaleństwa naprawiania życia za wszelką cenę, a do miejsca, w którym się znajdował, doszedł dzięki opanowaniu i skrupulatności. Zamiast rozważań o tajemnicy życia wolał szarady logiczne, pragnął rozmyślać nad usterkami w systemie Imperium, które sprawiały, że energia informacyjna blokowała się w tych samych punktach w identycznym czasie. Tym się zajmował. Pracował w Ministerstwie Bezpieczeństwa, gdzie badał przyczyny zakłóceń emisji danych z baby ringów mieszkańców Imperium. Liczne testy pozwoliły wykluczyć wady techniczne systemu, pozostały mu fantazje o tajemniczych istotach zaburzających sygnał. W myślach pytał ojca o aktywność tajemniczych szkodników: „Kim były istoty, które zagrażały pokojowi Imperium, tato?”. A-Fryderyk pytał, ale ojciec nie odpowiadał, głuchy na żądania syna. Poprawiał więc w nieskończoność algorytm systemu i za każdym razem dostrzegał nowy błąd. Mechanizm nie działał należycie i A-Fryderyk mozolił się nad skazą. Od tych myśli źle spał i gorzej pracował, wikłał się w pytania prowadzące na manowce, lecz kto nie docieka, idzie łatwą drogą.

– Kto pilnuje pilnujących? – zapytał pewnego poranka w Ministerstwie Bezpieczeństwa.

Koledzy nie lubili jego powątpiewania w geniusz systemu, który – jak uważali ‒ spisywał się wyśmienicie.

– System jest doskonały, a doskonałość nie wymaga poprawek – podejrzliwie spojrzeli na miłego kolegę.

– Nie mówię o poprawkach.

– A o czym, A-Fryderyku?

– Chcę przyjrzeć się chwili, gdy gładko płynący sygnał intensyfikuje się na ułamek sekundy – mówił jakby w sekrecie.

– Chcesz się przyjrzeć czasowi?

– Z czego, jeśli nie z defektu, wynika nagłe wzmożenie?

– Zarzucasz Imperium defekt? – zapytali surowo.

Na marne szukał guzika uprzejmości.

– Radzimy odpuścić – powiedzieli już całkiem blisko jego twarzy.

Życzliwie wyrazili tę radę, przeciwnie do A-Fryderyka, który wolałby usłyszeć coś innego.

– Myślałem, że mnie poprzecie – bał się ich pewności siebie.

– Chcesz się wykazać i pominąć nas w zaszczytach? Mało ci A, mało dziecka jednego i drugiego w ciele A-Elżbiety, mało domu jak z bajki?

A-Fryderyk nie był przygotowany na okrucieństwo krytycznych i bezpardonowych sformułowań.

– Macie rację co do zasady i wykonawstwa – zamruczał tylko po to, by zostawili go w spokoju.

Nie potrafił pracować, kiedy sprawy działy się równolegle, dlatego wybierał noce na poszukiwanie szczelin, w które wciskał instrumenty rozsadzające przyzwyczajenia. Teraz też szykował się do opuszczenia jasnego pokoju, już uruchamiał do podróży spokój zasklepiony w ciele.

Era dzieci zaczynała świtać. Zamarzył, żeby wyjąć z wnętrza A-Elżbiety dziecko, które im bardziej nie mówiło, tym więcej miało do powiedzenia. Lecz czy zostałoby z nim? Pomyślał, że może wybrałoby A-Elżbietę albo A-Lilę, siostrę wierną własnym myślom.

Tęsknie patrzył na dziecko schowane pod szczęśliwą gwiazdą, oddech nienarodzonego mile ożywiał plan A-Fryderyka. „Dzieci są ufne” – pomyślał. „Dzieci są beztroskie, dzieci są promienne” – odprężył się wreszcie.

Koronkowa robota stanowiąca dowód geniuszu A-Carycy sprawiała, że w Imperium rodziły się tylko zdrowe maleństwa. To osiągnięcie było największym przełomem w historii ludzkości. Idealna mieszanka genów rodziców A-klasy sprawiała, że każde narodziny stawały się wyczekiwanym cudem. Świętem dziecka radosnego. Radością dziecka mądrego. Mądrością dziecka należącego do A-Carycy. To dzieci bez usterek, bez najmniejszej słabości, pozbawione obciążeń genetycznych i środowiskowych, zadbane od chwili poczęcia aż po przyjazny i kompetentny poród, były największym dobrostanem Imperium.

Zamarł.

Jeśli dziecko rodzi się idealne, a popsuć się może jedynie w zetknięciu z dorosłym, to podobnie może dziać się z systemem, który w warunkach laboratoryjnych działał bez zarzutu. Czy to znaczy, że system zacinający się tam, gdzie wzrok nie sięga, psują ludzie? Niegodziwcy wyrachowani i sprytni, zdolni zatrzeć za sobą ślady, niechętni Imperium, bo tylko tacy podaliby w wątpliwość dobro najmłodszych. Nie duszom potępionym, nie żywiołom natury, nie dzikim zwierzętom, ale ludziom wymykającym się systemowi powinien przyjrzeć się A-Fryderyk.

Teraz zrozumiał wcześniejszy błąd ‒ analitycznym umysłem chciał pojąć system. Rozbierał go na drobne w czysto mechaniczny sposób. Szukał zmian natężenia prądu, anomalii ciążenia lub obecności istot pozaziemskich i zjawisk paranormalnych wpływających na zaburzenia sygnału z baby ringów. Źle! Nie system był wadliwy, lecz elementy ludzkie wchodzące w jego strukturę. Zamiast skupiać się na śladach sygnałów, powinien przyjrzeć się ludziom noszącym baby ringi.

Jeśli pobierze informacje i porówna je z przepływem danych, to uzyska odpowiedź na pytanie o dziurę, w której znikała cudowna myśl A-Carycy. Połączy wiedzę z intuicją, postąpi tak, jak postąpiłby z dzieckiem. Tkliwością i uprzejmością zachęci system do współpracy. Podąży za wskazówkami, zawsze krok za nim, obserwując wyniki w milczeniu.

Rozmyślania uruchomiły wspomnienia. Przypomniał sobie maluchy maszerujące w krucjacie dziecięcej, odważne ponad miarę, dostrzegające bezprawie i walczące o prawdę. Nie chciał żyć w czasach, w których musiałby udowadniać swoje bohaterstwo albo żądać tego od najmłodszych. Imperium spragnione pokoju wpajało obywatelom i obywatelkom siłę doświadczania człowieczeństwa innego niż to z bronią w ręku. „O humanitaryzmie świadczy nie zdolność zwyciężania, ale umiejętność powstrzymywania się od walki” – głosiła A-Caryca.

Odmowa walki stanowiła cnotę, i lepiej było umrzeć, niż przegrać, ale A-Caryca nie pragnęła ofiary z ludzi, tylko ofiary z ich lęków. W swojej przenikliwości wiedziała, że dziecko prędzej przestanie kochać siebie niż dorosłych zmuszających je do marszu ku śmierci.

Smutne były te obrazy zaprzeszłych czasów, zanim A-Caryca narzuciła światu ideę odnowy, i A-Fryderyk z ulgą wrócił do jaśniejącej złotem A-rodziny. Na chwilę jeszcze powędrował myślami do A-Lili, ukochanej córki odpoczywającej w sypialni na piętrze.

– Moje słowa odbijały się od niej, jakbym mówił do siebie – poskarżył się A-Elżbiecie.

– Wciąż nie zdrowieje?

– Śpi, czyli zdrowieje.

– Kochana A-Lila, niech śpi.

Zmęczenie siadło mu na powieki. Też chciałby odpocząć, ale jak, skoro Imperium wzywało go do działania? Powlókł się do pokoju pracy. „A-rodzice mają w Imperium nie tylko prawa, ale też obowiązki” – pomyślał, zbierając siły do nowego zadania.