Hrabina - Anna Klejzerowicz - ebook + audiobook + książka

Hrabina ebook i audiobook

Anna Klejzerowicz

4,8
29,98 zł
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 29,98 zł

TYLKO U NAS!
Synchrobook® - 2 formaty w cenie 1

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym. Zamów dostęp do 2 formatów, by naprzemiennie czytać i słuchać.

DO 50% TANIEJ: JUŻ OD 7,59 ZŁ!
Aktywuj abonament i zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego, aby zamówić dowolny tytuł z Katalogu Klubowego nawet za pół ceny.


Dowiedz się więcej.
Opis

Para reporterów śledczych działu historycznego pomorskiej gazety – Nina Kiryłło i Eryk Morski – dostaje polecenie zbadania niewyjaśnionej sprawy kryminalnej sprzed lat, zanim ta ulegnie przedawnieniu. Dotyczyła ona brutalnego morderstwa, popełnionego na zamożnej wdowie po dygnitarzu partyjnym z okresu PRL i zarazem kolekcjonerze dzieł sztuki. Kobieta przed śmiercią była torturowana. Śledczy podejrzewali włamanie w celach rabunkowych, połączone z zabójstwem, co byłoby prawdopodobne, gdyby nie to, że z willi ofiary nic cennego nie zginęło.

A tymczasem na jaw wychodzi fakt, że zaledwie parę lat wcześniej w równie tajemniczych okolicznościach śmierć poniosła prawie stuletnia „hrabina”, poetka, matka zamordowanej kobiety. Dziennikarze błądzą we mgle, coraz bardziej zyskując przekonanie, że wszelkie tropy wiodą w odległą przeszłość. Na wschód. Wkrótce sami znajdą się w niebezpieczeństwie...

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 254

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 24 min

Lektor: Ewa Abart

Oceny
4,8 (5 ocen)
4
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Mbotka_56

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca bardzo. Polecam
00
Zenka

Nie oderwiesz się od lektury

Ciekawa fabuła,dobrze sie czyta.Polecam.
00
helutek7

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam bardzo
00



Cytat

Zbiegu oko­licz­no­ści nie ma i być nie może na świe­cie, bo naj­drob­niej­sze wypadki nie ukła­dają się ni­gdy dowol­nie. Wiel­kie rze­czy kształ­tują na swe podo­bień­stwo małe. Że zaś małe rze­czy szyb­ciej idą, można, patrząc na nie, domy­śleć się wiel­kich.

Zofia Kos­sak-Szczucka, Pożoga

Prolog

Gdańsk, marzec 1995 roku

Ranek wstał rześki, ale sło­neczny, pra­wie wio­senny, choć jesz­cze w nocy spadł deszcz ze śnie­giem. Star­sza pani zapa­rzyła kawę w dzbanku, napeł­niła dwa cera­miczne, malo­wane w róże kubki i roz­ło­żyła gazetę, którą syn sąsiadki wsu­nął jej – jak co dzień – pod wycie­raczkę. Zaczy­tała się, cze­ka­jąc na dzwo­nek do drzwi, dopiero mia­rowe ude­rze­nia ścien­nego zegara uświa­do­miły jej, że nikt nie przy­szedł, a kawa tym­cza­sem wysty­gła.

Zdjęła oku­lary i zło­rze­cząc pod nosem, się­gnęła po słu­chawkę tele­fonu, by zadzwo­nić do przy­ja­ciółki i zga­nić ją za spóź­nie­nie. Od lat spo­ty­kały się raz u jed­nej, raz u dru­giej, piły razem kawę, jadły cia­steczka i wymie­niały się mniej lub bar­dziej nie­win­nymi plo­tecz­kami. To był ich codzienny poranny rytuał i jesz­cze się nie zda­rzyło, żeby któ­raś o nim zapo­mniała. Po kawie zwy­kle szły na spa­cer do pobli­skiego parku. „Pew­nie zaspała”, pomy­ślała kobieta. „Za dużo tele­wi­zji, a może w nocy ode­zwał się reu­ma­tyzm. W jej wieku to się coraz czę­ściej zda­rza”.

Wybrała numer, przy­ja­ciółka jed­nak nie odbie­rała. Ziry­to­wana mono­ton­nym sygna­łem odło­żyła wresz­cie słu­chawkę na widełki, wylała do zlewu zimny napój i się­gnęła po płaszcz. Musiała spraw­dzić, co się dzieje. Nie miała daleko, wystar­czyło minąć kilka domów przy tej samej spo­koj­nej, zadrze­wio­nej uliczce. Czuła nie­po­kój. Dzi­dzia mogła zacho­ro­wać. Obie miesz­kały samot­nie, a Dzidka nie miała bli­skiej rodziny. Ostat­nio wyda­wała się pode­ner­wo­wana, coś ją gry­zło, opo­wia­dała nie­stwo­rzone rze­czy, stale na coś narze­kała. Cóż, swoje prze­żyła…

Postu­ku­jąc para­so­lem, który zabrała na wszelki wypa­dek, ruszyła raź­nym kro­kiem w stronę ele­ganc­kiej sta­rej willi sto­ją­cej, w dużym ogro­dzie. Po dro­dze odpo­wia­dała na pozdro­wie­nia – wszy­scy się tutaj dobrze znali – lecz nie zatrzy­my­wała się na zwy­cza­jowe poga­duszki; nie­po­kój nara­stał, sama nie wie­działa dla­czego. W końcu dotarła na miej­sce. Pchnęła furtkę, któ­rej wła­ści­cielka pose­sji ni­gdy nie zamy­kała, i spiesz­nie poko­nała bru­ko­waną alejkę pro­wa­dzącą mię­dzy drze­wami wprost pod sam ganek. Zadzwo­niła, a kiedy nie było odzewu, naci­snęła klamkę. Drzwi były otwarte. To już w żad­nym wypadku nie mogło zostać uznane za nor­malne. Coś było nie tak. Dzidka nale­żała do osób ostroż­nych. Czyżby zasła­bła w ogro­dzie i w ostat­niej chwili dobrnęła do domu, nie myśląc o prze­krę­ce­niu klu­cza? Oby tylko nie zawał…

Star­sza pani zawa­hała się jedy­nie przez moment, zastu­kała w skrzy­dło drzwi para­so­lem, zawo­łała, następ­nie weszła.

Po chwili ze środka dobiegł mro­żący krew w żyłach, roz­pacz­liwy krzyk, który zaalar­mo­wał nie­licz­nych sąsia­dów prze­by­wa­ją­cych o tak wcze­snej porze w swo­ich domach, ogro­dach czy na ulicy…

1

Redak­cja nie była duża, pre­zen­to­wała się raczej skrom­nie: jedno więk­sze pomiesz­cze­nie miesz­czące sta­no­wi­ska pracy kilku dzien­ni­ka­rzy, czyli dwa dłu­gie stoły, na któ­rych wśród mnó­stwa szpar­ga­łów stały kom­pu­tery, ponadto odgro­dzony prze­szkloną ścianką gabi­net naczel­nego plus salka kon­fe­ren­cyjna, gdzie na co dzień można było jeść i parzyć sobie kawę. Oprócz tego poko­iki admi­ni­stra­cji przy dość ciem­nym, wąskim kory­ta­rzu, na któ­rego końcu znaj­do­wała się minia­tu­rowa toa­leta. Eryk Mor­ski, przy­zwy­cza­jony do stan­dar­dów sto­licy, był tro­chę zasko­czony, ale nawet mile: spodo­bało mu się tutaj. Przy­tulne kame­ralne wnę­trze, luz oraz atmos­fera twór­czej pracy zda­wały się czymś odświe­ża­ją­cym, jakże odmien­nym od jego dotych­cza­so­wych doświad­czeń. Gdy pierw­szego dnia poja­wił się tu po połu­dniu, by dopeł­nić for­mal­no­ści i obej­rzeć biuro, nie było już więk­szo­ści dzien­ni­ka­rzy, nowi kole­dzy jed­nak – ci, któ­rzy się zasie­dzieli – przy­jęli go życz­li­wie, opro­wa­dzili, opo­wie­dzieli kilka aneg­do­tek z życia „Prze­glądu Pomor­skiego”, a także bez opo­rów odpo­wie­dzieli na pyta­nia. Mor­ski dowie­dział się na przy­kład, że od pan­de­mii redak­cja mocno się skur­czyła, przy­naj­mniej sta­cjo­nar­nie, gdyż wydawca posta­wił na wer­sję inter­ne­tową gazety i gros żur­na­li­stów, podob­nie jak gra­ficy czy korek­to­rzy, pra­cuje teraz zdal­nie. I że przy­pusz­czal­nie on też dołą­czy do tego grona, bo jego działka raczej nie wymaga sta­łej obec­no­ści za biur­kiem, tyle że na początku naczelny woli mieć na nowego pra­cow­nika oko.

– Bo to ty masz się zaj­mo­wać tym, no wiesz… tym naszym Archi­wum X, tak? – upew­nił się wysoki blon­dy­nek w oku­la­rach i fla­ne­lo­wej koszuli.

– Archi­wum X? – zdzi­wił się Mor­ski. – Tak to nazy­wa­cie?

– Nie­ofi­cjal­nie! – par­sk­nął roz­mówca. – Tylko mię­dzy sobą. Rozu­miesz. Że niby tam się grze­bie w sta­rych spra­wach kry­mi­nal­nych i tak dalej. Nie­wy­ja­śnio­nych.

Eryk wzru­szył ramio­nami.

– Mam się zaj­mo­wać zagad­kami histo­rycz­nymi – odparł. – Można to nazwać Archi­wum X, czemu nie? – Uśmiech­nął się. – Dzięki za wpro­wa­dze­nie, chło­paki. Miło było, ale czas na mnie.

– No to do jutra, stary. Cze­kaj, odpro­wa­dzę cię, bo pew­nie już zamknęli główne wej­ście. – Niski, łysy trzy­dzie­sto­la­tek pod­niósł się zza biurka. – Czyli będziesz pra­co­wał razem z Niną? – dodał po dro­dze.

– Podobno z… – Mor­ski grze­bał w pamięci, by wydo­być z jej cze­lu­ści imię i nazwi­sko swo­jej nowej part­nerki. – Chyba Nina, ale nazwi­ska nie mogę sobie przy­po­mnieć, takie nie­ty­powe, jakby ary­sto­kra­tyczne…

– Nina Kiryłło – pomógł mu łysol. – No, no, stary… Z jed­nej strony można ci pozaz­dro­ścić, a z dru­giej współ­czuć. – Zaśmiał się pod nosem.

– Aż tak? Bo? – Mor­ski przy­sta­nął.

– E, co ja ci będę gadał… jutro sam się prze­ko­nasz. To nasza gwiazda, tyle ci mogę zdra­dzić. Była w eki­pie, która zakła­dała tę gazetę. A wasza kan­ciapa jest po tych schod­kach w dół. Obok archi­wum – wyja­śnił. – Żaden tam luk­sus, cia­sna klitka, ale przy­naj­mniej nie na widoku.

– Tyle wiem. Jesz­cze raz dzięki…

Kilka godzin wcześniej

– Musia­łaś? – Z pre­ten­sją w gło­sie Nina zaata­ko­wała sze­fową. – Serio? Dobrze wiesz, że pora­dzi­ła­bym sobie sama… na tym zesła­niu.

Sie­działy w bok­sie (szum­nie zwa­nym gabi­ne­tem) zastępcy redak­tora naczel­nego. Funk­cję tę peł­niła od lat Marzanna Kowal­ska, ponie­kąd stara przy­ja­ciółka Niny Kiryłło, a zara­zem jej oso­bi­sta prze­ciw­niczka. Nina nie do końca potra­fiła się zde­cy­do­wać, co bar­dziej. Obie przed laty zakła­dały tę gazetę, były tutaj od zawsze. Kowal­ską nazy­wano duchem „Prze­glądu”, to ona nada­wała mu kształt i cha­rak­ter, dla zespołu zawsze była i pozo­sta­nie „naczelną”. Kiryłło robiła za jego legendę i tro­chę za szarą emi­nen­cję. Była znana, ceniona, cie­szyła się sza­cun­kiem i podzi­wem. Nawet mimo swo­ich dzi­wactw. For­malny naczelny gościł tutaj rzadko i głów­nie w celach kon­tro­l­nych, ofi­cjal­nie nato­miast urzę­do­wał w sie­dzi­bie wydawcy, a przy­naj­mniej było tak, od kiedy zmu­szone zostały sprze­dać tytuł mię­dzy­na­ro­do­wej kor­po­ra­cji. Na szczę­ście nie wtrą­cał się zanadto w poli­tykę tygo­dnika. Inte­re­so­wały go przede wszyst­kim reklamy i od czasu do czasu tek­sty spon­so­ro­wane. Z tego powodu Kiryłło wie­działa, że decy­zja o prze­nie­sie­niu jej do nowo utwo­rzo­nej komórki – nieco prze­śmiew­czo nazy­wa­nej przez dzien­ni­ka­rzy Archi­wum X – nale­żała do Kowal­skiej. A teraz się oka­zało, że ma pra­co­wać z jakimś dup­kiem z War­szawki…

– Na jakim zesła­niu, nie dra­ma­ty­zuj! – odparła obu­rzona Marzanna. – Dosta­łaś samo­dzielny dział, jesz­cze ci źle?

– Jestem dzien­ni­karką śled­czą. Moją działką zawsze były sprawy kry­mi­nalne. Kry­mi­nalne, a nie jakieś pierdy z odmę­tów histo­rii! – Nina ze zło­ścią zaanek­to­wała kubek z kawą, który stał obok kom­pu­tera sze­fo­wej.

– Chcesz kawy? – zapy­tała Kowal­ska spo­koj­nie.

– Ta mi wystar­czy. Zrób sobie nową.

– Dzięki, kochana, bar­dzo jesteś łaskawa. A teraz posłu­chaj. Na­dal zaj­mu­jesz się spra­wami kry­mi­nal­nymi, tyle że tymi, któ­rych poli­cji nie udało się roz­wią­zać. Rezy­gnu­jemy ze śledztw dzien­ni­kar­skich i dobrze wiesz dla­czego…

– Uwa­żasz, że już się do tego nie nadaję? Wypa­li­łam się? A może chcesz mnie wysłać na eme­ry­turę?

Marzanna pokrę­ciła głową z dez­apro­batą i osten­ta­cyj­nie wypu­ściła powie­trze z płuc.

– Nie bądź kre­tynką – powie­działa. – Cie­bie nikt nie zmusi do przej­ścia na eme­ry­turę, a jeśli o mnie cho­dzi, to możesz tu sobie sie­dzieć do gro­bo­wej deski. Rzecz w tym, że pod­czas two­jej ostat­niej sprawy gan­gusy gro­ziły ci śmier­cią, a redak­cji pod­ło­że­niem bomby. Wydawca się wresz­cie zbun­to­wał. Rzadko nam cokol­wiek narzu­cają, ale tym razem wyra­zili się jasno: koniec z tym. Dla­tego tylko zagadki z prze­szło­ści. Ale prze­cież nie cho­dzi o jakieś śre­dnio­wie­cze! Choć czemu by nie, wtedy też bywało cie­ka­wie. – Wzru­szyła ramio­nami i włą­czyła eks­pres.

Nina par­sk­nęła szy­der­czym śmie­chem.

– Jasne. Będę śle­dzić duchy, co mi tam! Tylko dla­czego w towa­rzy­stwie?

– Nowy ma cię wspo­ma­gać. Na począ­tek, bo nawet nie wia­domo, jak długo u nas zosta­nie. Wbrew pozo­rom będzie­cie mieli sporo roboty. On podobno jest dobry. Daj mu szansę, to naprawdę miły gość. Kul­tu­ralny, spo­kojny, ambitny, zrów­no­wa­żony. Twoje prze­ci­wień­stwo. Taki miś…

– Miś? Czyli kre­tyn! No to pięk­nie mnie urzą­dzi­łaś. Mam jesz­cze niań­czyć misia. Wydawca nam go nasłał?

– Fakt, pro­sili, żeby go przy­jąć. – Naczelna nalała sobie świe­żej kawy do dru­giego kubka. – Nie mogłam odmó­wić. Nina, pro­szę, nie rób mi pod górkę…

– Jaki on jest? Tylko kon­kret­nie. Na razie wiem tyle, że przy­po­mina ci misia. W dupie mam misie, ni­gdy się nimi nie bawi­łam. Wola­łam samo­cho­dziki. – Kiryłło dopiła dusz­kiem zimną kawę sze­fo­wej i z tru­dem się powstrzy­mała przed się­gnię­ciem po papie­rosa. Nie mogła aż tak pro­wo­ko­wać. Za szybą pra­co­wało sporo mło­dych dzien­ni­ka­rzy.

Marzanna wes­tchnęła.

– Po czter­dzie­stce, raczej przy­stojny, sza­tyn, bródka, samotny, fleg­ma­tyk – wyli­czyła. – Ale mówili, że pra­co­wity. I z osią­gnię­ciami…

– Fascy­nu­jące! – zakpiła Nina. – Co takiego osią­gnął? Poza ple­cami u naszego wydawcy?

– Jest histo­ry­kiem.

– Co?!

– Do nie­dawna pra­co­wał w redak­cji pew­nego ogól­no­pol­skiego mie­sięcz­nika histo­rycz­nego. Co prawda w dziale histo­rii naj­now­szej, ale na śre­dnio­wie­czu też się zna, zapewne lepiej od cie­bie – zażar­to­wała. – Przyda ci się jego wie­dza. Wię­cej nic nie powiem. Zresztą jutro się pozna­cie…

Nazajutrz

Miał przyjść na jede­na­stą, więc sta­rał się być punk­tu­alny, sta­wił się nawet kilka minut przed cza­sem. Po przy­wi­ta­niu z nowymi kole­gami i kole­żan­kami – tych dru­gich było w redak­cji znacz­nie mniej, bo zale­d­wie dwie kobiety sie­działy przed lap­to­pami, nie licząc sze­fo­wej i… no wła­śnie, nie licząc jego part­nerki z dwu­oso­bo­wego zespołu – od razu skie­ro­wał się na dół, do ich kan­ciapy. Przed drzwiami się zawa­hał i na wszelki wypa­dek zapu­kał, po czym – nie sły­sząc odpo­wie­dzi – uchy­lił drzwi i zaj­rzał. Za biur­kiem pod oknem sie­działa kobieta pochy­lona nad papie­rami, czę­ściowo przy­sło­nięta ekra­nem kom­pu­tera.

– Dzień dobry… cześć… – zagaił Mor­ski lekko spe­szony bra­kiem reak­cji.

Po chwili nie­zna­joma pod­nio­sła głowę, mie­rząc go kry­tycz­nym wzro­kiem.

– Jesteś za wcze­śnie – stwier­dziła zamiast powi­ta­nia.

Eryk jesz­cze bar­dziej się spe­szył.

– Tak? Może rze­czy­wi­ście… parę minut – odparł nie­pew­nie.

– Wejdź i zamknij za sobą te cho­lerne drzwi – pole­ciła znie­cier­pli­wiona. – Chcia­łam mieć czas na przej­rze­nie w spo­koju doku­men­ta­cji, ale póki co słabo z nią. Nie gap się tak, tylko sia­daj. Twoje biurko jest pod ścianą. Zaję­łam lep­sze, bo byłam tu pierw­sza, poza tym jestem sze­fową tego działu i lepiej, żeby to było jasne od samego początku. Czy się rozu­miemy? – Unio­sła brwi.

– Oczy­wi­ście – zgo­dził się, lustru­jąc pobież­nie sta­no­wi­sko pracy. Musiał zapa­lić lampkę, ponie­waż mimo przed­po­łu­dnio­wej pory w pomiesz­cze­niu było ciemno, a dzienne świa­tło z jedy­nego tutaj, wąskiego okna padało nie­mal wyłącz­nie na pul­pit biurka kobiety. Usiadł za swoim biur­kiem, zauwa­ża­jąc z ulgą, że przy­naj­mniej nowo­cze­sne obro­towe krze­sło jest wygodne.

– To dobrze – cią­gnęła. – Jestem Nina. A ty to pew­nie…

– Eryk – przed­sta­wił się. – Eryk Mor­ski.

– Ten miś… – kon­ty­nu­owała, nie przej­mu­jąc się jego sło­wami. – Nawet to do cie­bie pasuje. Okej, misiu. Mam gdzieś, że przy­je­cha­łeś ze sto­licy, teraz sto­lica jest tutaj. Nie wchodź mi w drogę, a będzie nam się lepiej pra­co­wało. – Siorb­nęła z czar­nego kubka ozdo­bio­nego srebrną tru­pią czaszką. – Jeśli chcesz kawy albo her­baty, to musisz ją sobie przy­nieść z domu. Na począ­tek możesz poży­czyć moją, słoik stoi obok czaj­nika na para­pe­cie. Kto przyj­dzie pierw­szy, ten napeł­nia go wodą. Tyle w tema­cie. Masz jakieś pyta­nia?

Teraz wresz­cie mógł się jej przyj­rzeć. Pierw­sze, co rzu­ciło mu się w oczy, to fakt, że była piękną kobietą, choć w nie­okre­ślo­nym wieku. Już wczo­raj usły­szał od kogoś, że nikt nie wie, ile lat ma Kiryłło, i że lepiej o to nie pytać. Tle­nione włosy nosiła upięte z tyłu głowy w cia­sny węzeł, fry­zura pod­kre­ślała ostre, szla­chetne rysy twa­rzy. Duże ciemne oczy spo­glą­dały prze­ni­kli­wie. Zde­cy­do­wa­nie bra­ko­wało jej uśmie­chu. Był w niej jakiś mrok, który zarówno odpy­chał, jak i przy­cią­gał. Jego zacie­ka­wił. Gdy wstała, by włą­czyć czaj­nik, zwró­cił uwagę na jej drobną, lecz wyspor­to­waną syl­wetkę. Ubrana w sprane dżinsy i koszulkę, figurą mogłaby przy­po­mi­nać nawet nasto­latkę.

– Mam pyta­nie – ode­zwał się. – Nie jestem nasta­wiony na kon­flikt. Ale co to zna­czy, żeby ci nie wcho­dzić w drogę, skoro mamy razem pra­co­wać?

Nie zmie­szała się, choć na to liczył.

– To zna­czy, że dzie­limy obo­wiązki – odpo­wie­działa ostro. – Jestem repor­terką śled­czą, więc to ja roz­dzie­lam zada­nia. Ty jesteś podobno histo­ry­kiem?

– Jestem też dzien­ni­ka­rzem…

– Wiem, pra­co­wa­łeś w redak­cji histo­rycz­nego cze­goś tam. Dla­tego bie­rzesz na sie­bie źró­dła, biblio­teki, archiwa i tak dalej. Pasuje?

– Pasuje. Choć myślę, że i tak wszystko wyj­dzie w pra­niu.

– Nie myśl za dużo, na razie nikt tego od cie­bie nie wymaga. – Wresz­cie się uśmiech­nęła, choć tro­chę krzywo. – Pra­nie też zostaw w spo­koju. Jeśli będzie trzeba kogoś sprać, to oba­wiam się, że pierw­szy dasz nogę.

– Bar­dzo zabawne – skon­sta­to­wał. – Może i tak. Acz­kol­wiek tro­chę tre­nuję. Chyba jed­nak rze­czy­wi­ście wolę myśleć, niż kogoś prać.

– To widać, misiu.

Mor­ski już bez słowa włą­czył kom­pu­ter zabez­pie­czony hasłem, które dostał od naczel­nej. Nina w tym cza­sie zajęła się parze­niem kawy. Ponie­waż nie przy­niósł do pracy wła­snego kubka – zapo­mniał o nim – poży­czyła mu swój zapa­sowy, wyszczer­biony, z wyma­lo­wa­nym tań­czą­cym szkie­le­tem.

– Dzięki. Fajne kubki.

– To pre­zenty. – Wzru­szyła ramio­nami.

– Miłe gadżety. Mamy już jakąś sprawę? – zapy­tał.

– Nic nie mamy. Musimy ją sobie sami zna­leźć, chyba że coś nam spad­nie z nieba. Dla­tego zaczy­namy od szu­ka­nia w sieci. Naj­le­piej, żeby było to coś zwią­za­nego z regio­nem. A może masz jakiś pomysł, panie histo­ryku?

Wzru­szył ramio­nami.

– Nie mam. Ale na jutro mogę ci dostar­czyć całą listę tema­tów.

– No, no. – Nina unio­sła brwi. – Nie miś, a praw­dziwy niedź­wiedź z cie­bie. Zuch! Tak trzy­maj, a będzie ci ze mną dobrze.

Uśmiech­nął się w odpo­wie­dzi i zaczął się zasta­na­wiać, czy już powi­nien wyłą­czyć kom­pu­ter (pomy­ślał, że pro­po­zy­cje tema­tów może przy­go­to­wać w domu), lecz go powstrzy­mała:

– Ale zaczy­namy od razu – oznaj­miła.

Dwie godziny później

Pra­co­wali w mil­cze­niu, każde przy swoim sta­no­wi­sku, z jedną tylko prze­rwą na drugą kawę. Wresz­cie Mor­ski ode­rwał wzrok od ekranu i się prze­cią­gnął. Miał już kilka inte­re­su­ją­cych histo­rii, chciał chwilę odsap­nąć. Zer­k­nął na part­nerkę i… spo­tkał się z jej sku­pio­nym spoj­rze­niem, o dziwo, jakby łagod­niej­szym, a przy­naj­mniej mniej osą­dza­ją­cym.

– Masz coś god­nego uwagi? – zapy­tała.

– Nawet sporo – odparł. – I w sumie wszystko jest cie­kawe. Mie­li­ście w końcu kawał histo­rii na tych tere­nach…

– Ale nie ze śre­dnio­wie­cza, mam nadzieję? – weszła mu w słowo.

Eryk się zaśmiał.

– Nie, skąd ci to przy­szło do głowy? Szu­ka­łem od dwu­dzie­sto­le­cia mię­dzy­wo­jen­nego. A chcesz też star­sze?

– Nie­ko­niecz­nie – mruk­nęła, ucie­ka­jąc wzro­kiem. – Aż tak odle­głe czasy raczej nie są moją mocną stroną.

Przez chwilę znów pano­wała cisza. Mor­ski powró­cił do prze­szu­ki­wa­nia sieci, gdy ode­zwała się służ­bowa komórka Niny. Repor­terka zamie­niła z kimś kilka zdaw­ko­wych słów, po czym się roz­łą­czyła.

– To naczelna – wyja­śniła. – Pytała, jak mija nam pierw­szy wspólny dzień pracy. Więc jak ci mija?

– Mnie? Jest okej. – Wzru­szył ramio­nami.

– Dla­czego ucie­kłeś z War­szawy?

– Słu­cham?

– No, dla­czego się tutaj prze­nio­słeś? Z jakiego powodu?

Mor­ski się zmie­szał. Nie był przy­go­to­wany na oso­bi­ste pyta­nia, doszedł jed­nak do wnio­sku, że nie ma nic do ukry­cia, a warto zadbać o dobre sto­sunki w tak małym zespole.

– Moja dotych­cza­sowa redak­cja posta­no­wiła zmie­nić pro­fil – wyja­śnił. – I poszła za bar­dzo, jak na mój gust, w kie­runku komer­cji. Posta­wili na mło­dych, któ­rzy wolą oglą­dać obrazki, niż czy­tać dłuż­sze tek­sty. Nie odnaj­dy­wa­łem się w tym. A że aku­rat… w moim życiu pry­wat­nym też nastą­piły zmiany, posta­no­wi­łem zmie­nić w nim wszystko… – Urwał, czu­jąc, że tro­chę się zaplą­tał. – Za jed­nym zama­chem – dokoń­czył.

– Nie mów, jeśli nie chcesz. – Nina na­dal przy­glą­dała mu się badaw­czo.

– Po pro­stu nie chcę cię zanu­dzać swo­imi spra­wami – wybrnął. – No cóż, roz­pa­dło się moje mał­żeń­stwo. Zosta­łem na lodzie, tylko z baga­żem wspo­mnień. Wtedy się dowie­dzia­łem od naszego wspól­nego wydawcy, że tutaj two­rzy­cie taki dział, zain­te­re­so­wa­łem się i zło­ży­łem ofertę. Po kilku dniach dosta­łem pozy­tywną odpo­wiedź. Nie zasta­na­wia­łem się długo. Lubię morze. – Roz­ło­żył ręce, uśmie­cha­jąc się z zakło­po­ta­niem. – Wyna­ją­łem kawa­lerkę, na razie na rok, a jeśli zde­cy­do­wał­bym się tu zostać na stałe, to może kupię coś za kasę z podziału miesz­ka­nia w War­sza­wie. Wiem, że to tro­chę za późno na roz­po­czy­na­nie życia od nowa, ale nie mam za bar­dzo wyboru. Nie mogłem i nie chcia­łem tam zostać.

– Za późno? – Kiryłło mach­nęła ręką. – Daj spo­kój. Młody jesteś… – Zamy­śliła się. – Macie dzieci?

– Córkę. Ale jest już w zasa­dzie doro­sła, w tym roku zdała maturę, wyjeż­dża na stu­dia za gra­nicę.

– Doga­du­je­cie się?

– Z córką? Jako tako. Kama jest… Trzyma raczej stronę matki. Choć to ona mnie zosta­wiła. Ale wiesz, tam­ten jest bogat­szy. Biz­nes­men. Zapewni im lep­sze życie. – Eryk zauwa­żył, że ręce mu drżą, ode­rwał więc dło­nie od kla­wia­tury.

– To tro­chę smutne, nie? – stwier­dziła Nina. – Kobiety cza­sem też się gubią.

– Tak bywa. – Zbył te słowa uda­waną bez­tro­ską. – A ty? – zdo­był się na odwagę.

– Co ja?

– Opo­wie­dzia­łem ci o sobie. Teraz twoja kolej. Masz męża, dzieci? – Sam się dzi­wił swo­jej śmia­ło­ści, tro­chę się oba­wiał wybu­chu lub kolej­nych zło­śli­wo­ści, nic takiego się jed­nak nie wyda­rzyło.

Repor­terka zabęb­niła pal­cami po bla­cie. Zauwa­żył, że nie ma poma­lo­wa­nych paznokci, tylko natu­ralne, krót­kie, obcięte po męsku. Maki­jażu chyba także nie nosiła, ale nie musiała: pod oczami i w kąci­kach ust widać było tro­chę zmarsz­czek – raczej mimicz­nych – lecz cerę miała wciąż zdrową, jędrną. Mimo swego wieku, któ­rego nawet nie sta­rała się ukryć, była naprawdę atrak­cyjną kobietą. Nie­uda­jącą niczego.

– Nie ma o czym gadać. Ja nie mam pry­wat­nego życia – rzu­ciła w końcu.

Nie zamie­rzał się pod­dać.

– Każdy je ma – zapro­te­sto­wał. – Mniej czy bar­dziej udane, ale każdy ma jakieś życie pry­watne …

Kiryłło odchy­liła się na opar­cie krze­sła i przez dłuż­szą chwilę myślała.

– Nie masz żad­nej astmy czy coś? – zapy­tała znie­nacka.

– Astmy? Nie, a dla­czego?

– Bo muszę zaja­rać. Otwo­rzę okno, jest cie­pło.

– Wolno tu palić?

Wzru­szyła ramio­nami.

– Nie pyta­łam. I nie zamie­rzam. Co to kogo obcho­dzi? Oprócz nas i tak nikt tu nie przy­cho­dzi.

– Ja nie palę, ale nie prze­szka­dza mi, kiedy inni palą. – Wstał i uchy­lił okno.

Nina wygrze­bała z szafki słoik po kawie, który po chwili wyko­rzy­stała w cha­rak­te­rze popiel­niczki.

– Zada­jesz trudne pyta­nia, no to cierp. – Wydmu­chała dym nosem. – Ale fakt, odpo­wiedź ci się należy. No więc nie mam męża, nie mam dzieci. Nikogo nie mam i nikogo nie potrze­buję. Moje życie pry­watne, jak je nazy­wasz, polega na tym, że po dniu pracy wra­cam wie­czo­rami do pustego miesz­ka­nia, otwie­ram sobie bro­wara albo nale­wam szkla­neczkę whi­sky i sie­dzę w ciszy, aż zachce mi się spać. Potem idę w kimę, chyba że nie mogę zasnąć, wtedy coś czy­tam. Zado­wo­lony?

– A co czy­tasz?

– Lubię stare kry­mi­nały.

– Ja też je lubię.

– No to mamy jed­nak coś ze sobą wspól­nego, misiu. – Wes­tchnęła.

Mor­ski się żach­nął:

– Skończ już z tym misiem, dobrze? Po co te zło­śli­wo­ści?

– Ale to nie są zło­śli­wo­ści! – Nina zro­biła wiel­kie oczy. – To czy­sta sym­pa­tia. To okre­śle­nie pasuje do cie­bie.

– Bo co, jestem gruby, nie­zdarny?

– Nie. No, może tro­chę okrą­glutki, ale cał­kiem miły. – Tym razem uśmiech­nęła się zupeł­nie szcze­rze i jej twarz od razu poja­śniała. – Jak plu­szowy miś.

– Dzięki. – Musiał się roze­śmiać. – Dobra, to nie będę się cze­piał. Fakt, tro­chę mi się ostat­nio przy­tyło, stres i za mało ruchu. Czyli takie życie, mam na myśli życie tylko pracą, odpo­wiada ci?

– Nie jestem towa­rzy­ska.

– Rozu­miem. I… zawsze tak żyłaś? – Ponow­nie zary­zy­ko­wał, a Nina ponow­nie wzru­szyła ramio­nami.

– Kie­dyś mia­łam męża – rzu­ciła od nie­chce­nia, gasząc nie­do­pa­lo­nego papie­rosa w sło­iku po kawie. – Ale to było dawno temu i nie trwało długo. Był żegla­rzem. Uto­nął na Mazu­rach pod­czas bia­łego szkwału.

Ery­kowi zro­biło się głu­pio.

– Wybacz – bąk­nął. – Tak mi przy­kro…

– Nie­po­trzeb­nie – odparła twardo. – Był dup­kiem. A do tego idiotą. Głu­pio żył i zgi­nął na wła­sne życze­nie.

– Rozu­miem, że nie skła­dasz kwia­tów na jego gro­bie.

– On nie ma grobu. Nie wyło­wili go. Raz poje­cha­łam nad tamto jezioro i wrzu­ci­łam do wody sto­krotkę.

– Nie kocha­łaś go? – wyrwało mu się, po czym natych­miast umilkł zmie­szany.

Kiryłło zapa­liła dru­giego papie­rosa.

– Nie wiem – odpo­wie­działa w końcu. – Może i tak? Byłam wtedy młoda i durna.

– A jed­nak nie wyszłaś drugi raz za mąż.

– O nie, ten jeden raz mi w zupeł­no­ści wystar­czył! – par­sk­nęła. – Potem zmą­drza­łam. Wolę odpo­wia­dać tylko za sie­bie. No, dosyć tych ckli­wych zwie­rzeń. Wiemy już o sobie cał­kiem dużo. Zamy­kaj tego kompa i zawi­jaj się na chatę. Listę tema­tów dokoń­czysz w domu – zarzą­dziła.

– A ty?

– Ja tu jesz­cze tro­chę posie­dzę. Za godzinę mam spo­tka­nie z naczelną. Muszę coś jej przy­go­to­wać, żeby wie­działa, że ciężko pra­co­wa­li­śmy. Aha, te dotych­cza­sowe mi jesz­cze przed wyj­ściem wydru­kuj, aku­rat się nada­dzą.

Mor­ski zro­bił to, wyłą­czył kom­pu­ter i spraw­dził tem­pe­ra­turę na sta­ro­świec­kim ter­mo­me­trze okien­nym: było cie­płe czerw­cowe popo­łu­dnie. Przyda się tro­chę wol­nego dnia, bo jesz­cze się do końca nie roz­pa­ko­wał.

Nagle, gdy stał już pod drzwiami, coś mu przy­szło do głowy.

– Wiesz co, Nina… – powie­dział. – Nikogo tu jesz­cze nie znam i też lubię wypić bro­warka przed snem. Może cza­sem mogli­by­śmy wypić go razem?

Kiryłło ode­rwała wzrok od kom­pu­tera i unio­sła wysoko brwi.

– Flir­tu­jesz ze mną, misiu? – Zaśmiała się. – Uspo­kój się, dla mnie jesteś za młody. I o wiele za poczciwy.

– No wiesz co, to prze­cież nie flirt! – obru­szył się. – Jeste­śmy zespo­łem, siłą rze­czy będziemy spę­dzać mnó­stwo czasu razem…

– Czyli uzna­łeś, że warto zacie­śniać więzi?

– Pomy­śla­łem, że warto się zaprzy­jaź­nić.

– Do przy­jaźni nam jesz­cze daleko, misiu. – Uśmiech­nęła się lekko. – Bo kto to widział, żeby tak od razu odwie­dzać się w domu…

– Jak uwa­żasz. – Mor­ski się spiął. – Prze­pra­szam za przed­wcze­sną pro­po­zy­cję, zapo­mnijmy o niej. Cześć.

Naci­snął klamkę.

– Żar­tuję prze­cież, wylu­zuj. – Nina ponow­nie gło­śno się roze­śmiała, a śmiała się zaraź­li­wie. – Nie jestem aż taka sta­ro­świecka. Możemy się od czasu do czasu napić, czemu nie. Ale poga­damy o tym innym razem, teraz mam robotę.

Kilka godzin później

ERYK

Wie­czór nad­cho­dził powoli, w końcu jed­nak zapadł zmierzch. Eryk zszedł z bal­konu, z któ­rego usi­ło­wał doj­rzeć morze, ponie­waż o zmroku zro­biło się chłod­niej, aż poczuł dreszcz. Zamknął drzwi bal­ko­nowe i – poty­ka­jąc się o kar­tony – poszedł do kuchni. Przy­rzą­dził sobie kanapkę z pasz­te­tem dro­bio­wym i wyjął z małej lodówki puszkę piwa. Pocią­ga­jąc z niej, napi­sał ese­mesa do córki z pyta­niem, co sły­chać, ale od razu odpi­sała, że jest teraz na kon­cer­cie. Dał więc sobie spo­kój, dziew­czyna ma wła­sne towa­rzy­stwo, nie będzie zawra­cał jej głowy.

Na sto­liku kuchen­nym otwo­rzył lap­topa i przej­rzał listę tema­tów, następ­nie wszedł do sieci z zamia­rem dal­szych poszu­ki­wań. Ale od razu pomy­ślał o Ninie Kiryłło. Miał wobec niej mie­szane uczu­cia. Z jed­nej strony draż­niła go i odpy­chała, z dru­giej – no wła­śnie… nie tylko intry­go­wała. Bo to też. Czuł jed­nak także do niej – wbrew sobie – jakąś prze­dziwną sym­pa­tię. Jak gdyby nić poro­zu­mie­nia. Z pozoru wszystko ich róż­niło, byli zupeł­nie inni. On spo­kojny, opa­no­wany, skłonny do kom­pro­misu, wyro­zu­miały. Uwa­żał się za sto­ika. Ona poryw­cza, nawet lekko sza­lona, szorstka i zło­śliwa. Może tro­chę zgorzk­niała, stąd cynizm i agre­sja na pokaz. Ale mimo wszystko coś ich łączyło. Samot­ność? Wyob­co­wa­nie? „Tak, ale nie tylko to”, uznał. Nada­wali na tych samych falach, pra­wie od samego początku. To prze­cież coś zna­czy…

Do tego Nina mu się podo­bała. Nie jako kobieta, to zna­czy to rów­nież, ale nie jako poten­cjalna kochanka. Nie w tym sen­sie. Była zresztą od niego znacz­nie star­sza. Spodo­bała mu się jako czło­wiek: jej myśląca twarz, prze­pastne oczy, uśmiech, głos. Cha­rak­ter? Spo­sób myśle­nia? Zde­cy­do­wa­nie mogła ucho­dzić za cha­ry­zma­tyczną oso­bo­wość. I – z tego, co zdą­żył się już zorien­to­wać – za taką ją uwa­żano. Już wie­dział, że przy­jaźń z nią to zaszczyt, trudny zaszczyt. Rzadko się do kogoś zbli­żała, a i codzienne kon­takty z taką osobą do łatwych z pew­no­ścią nie należą…

Mor­ski chciał spró­bo­wać. I nie zamie­rzał się szybko pod­dać. Skoro los przy­wiódł go tutaj, na Wybrzeże, to widocz­nie po coś. Nina Kiryłło była czę­ścią tego cze­goś. Tak czuł, a intu­icja rzadko go zawo­dziła. Czuł też, że otwiera się przed nim nowy roz­dział życia. Ważny roz­dział, choć w sumie każdy jest ważny.

Dopił piwo, myśląc, że do lustra jed­nak gorzej sma­kuje, zapa­rzył sobie moc­nej kawy i zabrał się do pracy…

NINA

Wró­ciła do swo­jego nie­du­żego miesz­ka­nia na osie­dlu Żabianka dopiero wie­czo­rem. Jak zwy­kle zasie­działa się w redak­cji, naj­pierw na dłu­giej roz­mo­wie z Marzanną Kowal­ską, która wypy­ty­wała ją przede wszyst­kim o „nowego”, a potem po pro­stu… przy pracy. Choć na razie nie mieli jesz­cze kon­kret­nych zadań, trzeba jed­nak przy­go­to­wać jakiś plan, przej­rzeć zebrane przez part­nera tematy… no i tak zle­ciało. Byleby tylko jak naj­mniej czasu spę­dzić w pustych czte­rech ścia­nach.

Kiryłło nie lubiła ani tego osie­dla, ani swo­jego miesz­ka­nia, prawdę mówiąc, nie lubiła w ogóle swo­jego życia. Czuła, jakby prze­cie­kło jej przez palce, nie wia­domo jak i kiedy. Jesz­cze cał­kiem nie­dawno – tak się jej zda­wało – była młoda i świat do niej nale­żał, wszystko miała przed sobą. A póź­niej nagle obu­dziła się z ręką w noc­niku i zro­zu­miała, że wię­cej już za nią niż przed nią, że nic nie wróci, zwłasz­cza stra­cone lata. Wszyst­kim, co miała, była praca. Nie „kariera” – bo co to niby za kariera! – lecz wła­śnie praca, w któ­rej topiła swoje smutki i roz­cza­ro­wa­nia. Ow­szem, kochała to, co robiła przez nie­mal całe swoje życie, nawet nie odczu­wała braku rodziny. Dopiero gdy w końcu uświa­do­miła sobie, że w ten spo­sób ucie­kły nie dni, tygo­dnie, mie­siące, ale lata, dzie­siątki lat, zro­zu­miała, że coś jej prze­szło koło nosa.

W domu się nudziła. Dla­tego zazwy­czaj dalej pra­co­wała. Tego dnia jed­nak zrzu­ciła adi­dasy, prze­brała się w miękki welu­rowy dres i nie włą­czyła kom­pu­tera, tylko nasta­wiła muzykę w tra­dy­cyj­nym odtwa­rza­czu. Wra­ca­jąc z redak­cji, zatrzy­mała się po dro­dze na kebab, nie była więc teraz głodna. Przy­rzą­dziła sobie tylko bur­bona z lodem i wycią­gnęła się w fotelu, dając ujście myślom.

Musiała przy­znać sama przed sobą, że cie­szy ją współ­praca z Mor­skim. Odmiana, być może nawet twór­cza odmiana. Zakła­dała, że war­sza­wiak będzie ją wku­rzał, tym­cza­sem polu­biła gościa nie­mal od razu. Oka­zał się natu­ralny, nie wyczu­wała w nim żad­nej fał­szy­wej nuty. Z dystan­sem do sie­bie, a to rzad­kość. Do tego pra­co­wity. I też dostał od życia w dupę, może nie tak jak ona, ale jed­nak, a takie doświad­cze­nia łączą. Zro­biło jej się odro­binę nie­wy­raź­nie, kiedy sobie przy­po­mniała, jak paskud­nie go przy­jęła. Dobrze, że facet z miej­sca nie uciekł. Mało tego, udało mu się nawet przy­wró­cić jej coś w rodzaju dobrego humoru.

Nina par­sk­nęła, pocią­ga­jąc łyk whi­sky. Naj­bar­dziej zszo­ko­wana była chyba Kowal­ska, kiedy przy­ja­ciółka zaczęła roz­mowę od pochwał pod adre­sem nowego part­nera… Cóż, Kiryłło też była tym zdu­miona. Dla­tego póź­niej odro­binę przy­sto­po­wała, żeby Marzanna nie była pewna, kiedy Nina mówi serio, a kiedy robi sobie jaja. To jej się udało. Jak zwy­kle.

Wes­tchnęła. Wła­ści­wie chęt­nie by zapro­siła chłopa na szkla­neczkę whi­ska­cza, ale to by było za szybko. Nie, nie cho­dziło o względy przy­zwo­ito­ści – osta­tecz­nie gdyby się bar­dzo posta­rała, mógłby być jej synem. No, może prze­sada. Nie­ważne. Nie powi­nien za dużo sobie wyobra­żać. Eryk to cał­kiem przy­stojny miś. Tacy faceci bywają pewni sie­bie. Ona tym­cza­sem przy­wy­kła do tego, że w pracy wie­dzie prym. Wpraw­dzie w tej robo­cie zależ­no­ści nie są tak oczy­wi­ste jak na przy­kład w jakimś nor­mal­nym biu­rze, ale jed­nak… Kiryłło wolała naj­pierw ugrun­to­wać swoją pozy­cję w tym duecie.

Zapa­liła papie­rosa, ostat­niego tego dnia, zresztą koń­czyła jej się paczka. Następ­nie wstała, by wywie­trzyć swoją nie­mal pustą dziu­plę. Poło­żyła się na wer­salce. Dopiła drinka, roz­my­śla­jąc o tym, jak będzie wyglą­dała ich współ­praca, aż zro­biła się senna. Zasy­pia­jąc, uśmiech­nęła się do upar­cie powra­ca­ją­cego bro­da­tego obli­cza z dobro­tli­wym spoj­rze­niem, po raz pierw­szy od dawna odczu­wa­jąc coś w rodzaju wspól­noty z dru­gim czło­wie­kiem…

2

Kilka tygodni później

Oboje musieli przy­znać, że dobrze im się razem pra­co­wało, i to nie­mal od samego początku. Nawet nie musieli się za bar­dzo docie­rać. Już po kilku dniach rozu­mieli się w zasa­dzie bez słów i ide­al­nie się uzu­peł­niali. Praca stała się źró­dłem przy­jem­no­ści oraz zaspo­ka­jała ambi­cje, odnie­śli też pierw­szy suk­ces: ich „histo­ryczny” repor­taż o nawie­dzo­nym domu w pew­nej pomor­skiej wsi cie­szył się popu­lar­no­ścią. Spryt­nie podzie­lili się obo­wiąz­kami: Mor­ski prze­ko­pał archiwa i czy­tel­nie, Nina roz­ma­wiała z ludźmi, nawet pisali z podzia­łem na role: on opra­co­wał część histo­ryczną, ona współ­cze­sną, czyli „akcję”, wywiady i opisy, zdję­cia robili na zmianę, oboje to potra­fili, nie musieli cią­gnąć ze sobą foto­grafa. Całe dnie spę­dzali w redak­cji lub w tere­nie, wie­czo­rami spo­ty­kali się czę­sto „na bro­warka”, u niej lub u niego w domu – miesz­kali bli­sko, na sąsied­nich osie­dlach – i wtedy urzą­dzali sobie zazwy­czaj burze mózgów. Obec­nie przy­go­to­wy­wali się do kolej­nego tematu – kra­dzieży obrazu z Muzeum Naro­do­wego w Gdań­sku. Więk­szą część kwe­rendy mieli już prak­tycz­nie za sobą, pozo­stało tylko zro­bić z tego dobry tekst…

Kiedy jed­nak tego dnia Eryk wszedł do kan­ciapy, zastał tam Ninę (zazwy­czaj przy­cho­dziła przed nim) zde­ner­wo­waną, co od razu zauwa­żył.

– Co się dzieje? – zapy­tał, wie­sza­jąc na gwoź­dziu w ścia­nie orta­lio­nową bluzę, gdyż aku­rat się roz­pa­dało.

– Cho­lera, szlag mnie od rana tra­fia! – wybu­chła. – Sia­daj, bo zaraz pad­niesz. Nie uwie­rzysz!

– Zacze­kaj, włą­czę czaj­nik…

– Masz kawę przy kom­pu­te­rze – odparła znie­cier­pli­wiona. – Nawet z cukrem, tak jak lubisz. Chyba jesz­cze nie wysty­gła.

– Jeśli cho­dzi o te poprawki, to się nie wku­rzaj, zaraz je naniosę, wczo­raj sobie daro­wa­łem, bo późno się zro­biło…

– Jakie poprawki?… A, daj sobie spo­kój z popraw­kami! Dobrze, że nie zro­bi­łeś. Bo już nie ma takiej potrzeby. – Skrzy­wiła się, zapa­la­jąc papie­rosa.

Mor­ski uchy­lił okno.

– Jak to? Co się stało? – zdzi­wił się. – O co cho­dzi? Coś sko­pa­li­śmy?

Nina mach­nęła ręką.

– My? Skąd! My niczego nie sko­pa­li­śmy, po pro­stu wydawca ma kaprysy – prych­nęła. – Dziś od rana alar­mo­wali naczelną. Mamy rzu­cać, co robimy, i zająć się tema­tem, któ­rego oni sobie zaży­czyli. Bo jakaś rocz­nica czy coś, nie wiem. – Wzru­szyła ramio­nami, gło­śno wydmu­chu­jąc dym.

Mor­ski usiadł za biur­kiem i napił się kawy.

– Co to za temat? – zapy­tał rze­czowo.

– Mor­der­stwo jakiejś dzia­nej damulki z lat dzie­więć­dzie­sią­tych. Nie­roz­wią­zana sprawa kry­mi­nalna, podobno w swoim cza­sie budziła emo­cje. Coś nawet pamię­tam, choć wtedy jesz­cze nie zaj­mo­wa­łam się dzien­ni­kar­stwem śled­czym.

– Mor­der­stwo? Czemu my?

– Prze­cież jeste­śmy Archi­wum X, nie? – rzu­ciła z prze­ką­sem. – Mogą nam w związku z tym pod­ło­żyć każdą świ­nię. I nie­ważne, że haru­jemy jak te woły, pod­no­simy sta­ty­styki, nasz temat idzie się wła­śnie bujać. Pan chce, sługa musi.

– Ale to jesz­cze nie histo­ria… wiesz, co mam na myśli. My jeste­śmy dzia­łem histo­rycz­nym. Możesz coś wię­cej?…

– Masz wszystko w mailu od Marzanny. Zdaje się, że to nie było takie zwy­kłe zabój­stwo, ale co ja ci będę gadać, sam prze­czy­taj. I musimy brać się ostro do roboty, bo chcą zdą­żyć przed przedaw­nie­niem. Będzie o tym znowu gło­śno w mediach i naczelna życzy sobie, rzecz jasna, żeby­śmy byli pierwsi. Czuję, że to będzie straszna nuda. Lubię zagadki kry­mi­nalne, od lat w tym robię, no ale… nie tego typu… Jakieś brudy elit?… Sorry. I nie cier­pię, kiedy mi się coś narzuca! – Nina ze zło­ścią stuk­nęła kub­kiem o blat biurka, po czym, cią­gle jesz­cze zło­rze­cząc pod nosem, poszła dolać sobie kawy.

Eryk bez słowa włą­czył kom­pu­ter i otwo­rzył pocztę…

Kiryłło obser­wo­wała go ukrad­kiem, choć wcale nie musiała się z tym kryć, bo cała uwaga Mor­skiego sku­piła się na ekra­nie. Czy­tał dość długo i uważ­nie, marsz­cząc przy tym brwi i szu­ka­jąc cze­goś w sieci.

– No i co sądzisz? – prze­rwała w końcu mil­cze­nie, zauwa­żyw­szy, że ode­rwał się wresz­cie od lap­topa i w zamy­śle­niu zer­kał za okno, sku­biąc bródkę.

Drgnął z lekka.

– Ależ to cie­kawa histo­ria! – wykrzyk­nął z roz­iskrzo­nym wzro­kiem. – Nina, nie narze­kaj, to serio może być hit!

– A kra­dzież w muzeum?

– Nie ten sam kali­ber. – Zama­chał dło­nią. – Tamto wał­ko­wano już milion razy, wła­ści­wie jasne, że obraz został zwi­nięty na zle­ce­nie komu­ni­stycz­nych służb, tym­cza­sem tu mamy praw­dziwą zagadkę…

– Mówię ci prze­cież, że ta sprawa też była w swoim cza­sie dosyć gło­śna – przy­po­mniała mu Kiryłło.

– Nie do tego stop­nia. W Inter­ne­cie wcale nie ma o niej dużo. Podej­rze­wam raczej, że wręcz ją wyci­szono.

– Moż­liwe. To wszystko doty­czyło ówcze­snych elit. – Wzru­szyła ramio­nami. – Wpraw­dzie nie było już komuny, ale wciąż żyły i dzia­łały peere­low­skie szy­chy. Czyli, jak rozu­miem, cie­bie cie­szy ta zmiana pla­nów?

Eryk się zasta­no­wił, pocią­ga­jąc łyk zim­nej kawy.

– Wiesz, oczy­wi­ście wolał­bym dokoń­czyć naj­pierw jedno, a potem dopiero zaczy­nać dru­gie, ale skoro nale­gają…

– Okej. – Nina dała za wygraną. – I tak nie mamy wyj­ścia, bierzmy się więc do tego cho­ler­stwa. Choć na­dal nie kumam, co cię tak pod­nieca w tej histo­rii. W grę musiały wcho­dzić albo rabu­nek, albo jakieś pora­chunki, kobieta była bogata po mężu nie­bosz­czyku, par­tyj­nym dygni­ta­rzu… – prze­rwała, widząc po jego minie i cha­rak­te­ry­stycz­nym bły­sku w oku, że Mor­ski i tak za chwilę wszedłby jej w słowo.

I się nie myliła.

– Ano wła­śnie! – wydał z sie­bie trium­falny okrzyk. – A którą kobietę masz kon­kret­nie na myśli?

– Co? – Nie zro­zu­miała.

– Oba­wiam się, że ta sprawa jest o wiele bar­dziej skom­pli­ko­wana. Zwróć uwagę, że wmie­szane w nią są co naj­mniej dwie kobiety.

– Tę, która została zamor­do­wana. Doko­nano wtedy wła­ma­nia i zabój­stwa. Nie rozu­miem, o co ci cho­dzi.

– To weź prze­czy­taj sobie arty­kuł, który ci zaraz pode­ślę. Tam jest stresz­cze­nie całej histo­rii. I z niego wynika, że zale­d­wie dwa lata wcze­śniej wyda­rzyło się coś jesz­cze…

– Dawaj. – Wes­tchnęła z rezy­gna­cją. – Prze­czy­tam, bo chyba mi coś umknęło. Musimy zacząć od dokład­nego obga­da­nia sprawy. Upo­rząd­ko­wa­nia fak­tów, chro­no­lo­gii i tak dalej. – Kiryłło wstała, żeby włą­czyć czaj­nik.

– To zro­bimy wie­czo­rem, u mnie w domu. Mam już w lodówce two­jego ulu­bio­nego por­tera. Na razie ty sobie czy­taj, a ja będę szu­kać dalej, może znajdę coś wię­cej w zdi­gi­ta­li­zo­wa­nych archi­wach…

Wieczorem

Nina wycią­gnęła się wygod­nie w fotelu, z nogami opar­tymi o krze­sło, pod­czas gdy Eryk krzą­tał się w minia­tu­ro­wej kuchence wynaj­mo­wa­nej kawa­lerki. Znaj­do­wali się w falowcu przy ulicy Pia­stow­skiej.

– Mam nadzieję, że nie przy­je­cha­łaś samo­cho­dem? – Mor­ski poja­wił się w pokoju, nio­sąc tacę zasta­wioną szkłem.

– No coś ty. Przy­szłam z buta. To rap­tem pięt­na­ście minut spa­ce­ro­wym kro­kiem.

– To dobrze, bo ten por­ter lekki nie jest. Że też lubisz takie paskudz­twa…

– A ty co będziesz pił?

– Zwy­kłego bro­warka. – Otwo­rzył butelki i roz­lał napoje do wyso­kich szkla­nek, które Nina kupiła mu na coś w rodzaju para­pe­tówki. Spę­dzili ją we dwoje, kiedy Eryk roz­pa­ko­wał swoje rze­czy. Inna sprawa, że do dziś pra­wie nie miał tu mebli. Jedyny fotel, dwa wysłu­żone krze­sła oraz szafa ze sklejki nale­żały do wła­ści­cieli miesz­ka­nia. Dzien­ni­karz spał na mate­racu, a jako sto­lik słu­żyła mu skrzynka po owo­cach nakryta ser­wetką. Mimo tego asce­ty­zmu Nina lubiła tu prze­by­wać.

– No to zdro­wie! – Nina unio­sła swoją szklankę. – I do roboty. Co wiemy? Pod­su­mu­jesz?

– Jasne. Z grub­sza, bo szcze­góły wysła­łem ci na maila. Jakby co, dopy­tuj.

– Okej. Zapa­lić można? – Stale o to pytała w nadziei, że kie­dyś zmięk­nie, choć dobrze znała odpo­wiedź.

– Na bal­ko­nie. Dobra, to zaczy­nam. Rok tysiąc dzie­więć­set dzie­więć­dzie­siąty piąty, marzec. Zale­d­wie kilka lat po trans­for­ma­cji. Dżun­gla prawna, lewe biz­nesy, układy, mafie, gangi, raj dla prze­stęp­ców wszel­kiej maści. Korup­cja kwi­tła na każ­dym szcze­blu wła­dzy. Mówię o tym nie dla­tego, że ma to jakiś bez­po­średni zwią­zek ze sprawą, ale takie było tło. Wykry­wal­ność zbrodni prak­tycz­nie zerowa, nikt się niczym nie przej­mo­wał, wszystko, co nie­wy­godne, dało się zatu­szo­wać. Moż­liwe, że i w tym przy­padku tak było.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki