Oferta wyłącznie dla osób z aktywnym abonamentem Legimi. Uzyskujesz dostęp do książki na czas opłacania subskrypcji.
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł
Para reporterów śledczych działu historycznego pomorskiej gazety – Nina Kiryłło i Eryk Morski – dostaje polecenie zbadania niewyjaśnionej sprawy kryminalnej sprzed lat, zanim ta ulegnie przedawnieniu. Dotyczyła ona brutalnego morderstwa, popełnionego na zamożnej wdowie po dygnitarzu partyjnym z okresu PRL i zarazem kolekcjonerze dzieł sztuki. Kobieta przed śmiercią była torturowana. Śledczy podejrzewali włamanie w celach rabunkowych, połączone z zabójstwem, co byłoby prawdopodobne, gdyby nie to, że z willi ofiary nic cennego nie zginęło.
A tymczasem na jaw wychodzi fakt, że zaledwie parę lat wcześniej w równie tajemniczych okolicznościach śmierć poniosła prawie stuletnia „hrabina”, poetka, matka zamordowanej kobiety. Dziennikarze błądzą we mgle, coraz bardziej zyskując przekonanie, że wszelkie tropy wiodą w odległą przeszłość. Na wschód. Wkrótce sami znajdą się w niebezpieczeństwie...
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Zbiegu okoliczności nie ma i być nie może na świecie, bo najdrobniejsze wypadki nie układają się nigdy dowolnie. Wielkie rzeczy kształtują na swe podobieństwo małe. Że zaś małe rzeczy szybciej idą, można, patrząc na nie, domyśleć się wielkich.
Zofia Kossak-Szczucka, Pożoga
Ranek wstał rześki, ale słoneczny, prawie wiosenny, choć jeszcze w nocy spadł deszcz ze śniegiem. Starsza pani zaparzyła kawę w dzbanku, napełniła dwa ceramiczne, malowane w róże kubki i rozłożyła gazetę, którą syn sąsiadki wsunął jej – jak co dzień – pod wycieraczkę. Zaczytała się, czekając na dzwonek do drzwi, dopiero miarowe uderzenia ściennego zegara uświadomiły jej, że nikt nie przyszedł, a kawa tymczasem wystygła.
Zdjęła okulary i złorzecząc pod nosem, sięgnęła po słuchawkę telefonu, by zadzwonić do przyjaciółki i zganić ją za spóźnienie. Od lat spotykały się raz u jednej, raz u drugiej, piły razem kawę, jadły ciasteczka i wymieniały się mniej lub bardziej niewinnymi ploteczkami. To był ich codzienny poranny rytuał i jeszcze się nie zdarzyło, żeby któraś o nim zapomniała. Po kawie zwykle szły na spacer do pobliskiego parku. „Pewnie zaspała”, pomyślała kobieta. „Za dużo telewizji, a może w nocy odezwał się reumatyzm. W jej wieku to się coraz częściej zdarza”.
Wybrała numer, przyjaciółka jednak nie odbierała. Zirytowana monotonnym sygnałem odłożyła wreszcie słuchawkę na widełki, wylała do zlewu zimny napój i sięgnęła po płaszcz. Musiała sprawdzić, co się dzieje. Nie miała daleko, wystarczyło minąć kilka domów przy tej samej spokojnej, zadrzewionej uliczce. Czuła niepokój. Dzidzia mogła zachorować. Obie mieszkały samotnie, a Dzidka nie miała bliskiej rodziny. Ostatnio wydawała się podenerwowana, coś ją gryzło, opowiadała niestworzone rzeczy, stale na coś narzekała. Cóż, swoje przeżyła…
Postukując parasolem, który zabrała na wszelki wypadek, ruszyła raźnym krokiem w stronę eleganckiej starej willi stojącej, w dużym ogrodzie. Po drodze odpowiadała na pozdrowienia – wszyscy się tutaj dobrze znali – lecz nie zatrzymywała się na zwyczajowe pogaduszki; niepokój narastał, sama nie wiedziała dlaczego. W końcu dotarła na miejsce. Pchnęła furtkę, której właścicielka posesji nigdy nie zamykała, i spiesznie pokonała brukowaną alejkę prowadzącą między drzewami wprost pod sam ganek. Zadzwoniła, a kiedy nie było odzewu, nacisnęła klamkę. Drzwi były otwarte. To już w żadnym wypadku nie mogło zostać uznane za normalne. Coś było nie tak. Dzidka należała do osób ostrożnych. Czyżby zasłabła w ogrodzie i w ostatniej chwili dobrnęła do domu, nie myśląc o przekręceniu klucza? Oby tylko nie zawał…
Starsza pani zawahała się jedynie przez moment, zastukała w skrzydło drzwi parasolem, zawołała, następnie weszła.
Po chwili ze środka dobiegł mrożący krew w żyłach, rozpaczliwy krzyk, który zaalarmował nielicznych sąsiadów przebywających o tak wczesnej porze w swoich domach, ogrodach czy na ulicy…
Redakcja nie była duża, prezentowała się raczej skromnie: jedno większe pomieszczenie mieszczące stanowiska pracy kilku dziennikarzy, czyli dwa długie stoły, na których wśród mnóstwa szpargałów stały komputery, ponadto odgrodzony przeszkloną ścianką gabinet naczelnego plus salka konferencyjna, gdzie na co dzień można było jeść i parzyć sobie kawę. Oprócz tego pokoiki administracji przy dość ciemnym, wąskim korytarzu, na którego końcu znajdowała się miniaturowa toaleta. Eryk Morski, przyzwyczajony do standardów stolicy, był trochę zaskoczony, ale nawet mile: spodobało mu się tutaj. Przytulne kameralne wnętrze, luz oraz atmosfera twórczej pracy zdawały się czymś odświeżającym, jakże odmiennym od jego dotychczasowych doświadczeń. Gdy pierwszego dnia pojawił się tu po południu, by dopełnić formalności i obejrzeć biuro, nie było już większości dziennikarzy, nowi koledzy jednak – ci, którzy się zasiedzieli – przyjęli go życzliwie, oprowadzili, opowiedzieli kilka anegdotek z życia „Przeglądu Pomorskiego”, a także bez oporów odpowiedzieli na pytania. Morski dowiedział się na przykład, że od pandemii redakcja mocno się skurczyła, przynajmniej stacjonarnie, gdyż wydawca postawił na wersję internetową gazety i gros żurnalistów, podobnie jak graficy czy korektorzy, pracuje teraz zdalnie. I że przypuszczalnie on też dołączy do tego grona, bo jego działka raczej nie wymaga stałej obecności za biurkiem, tyle że na początku naczelny woli mieć na nowego pracownika oko.
– Bo to ty masz się zajmować tym, no wiesz… tym naszym Archiwum X, tak? – upewnił się wysoki blondynek w okularach i flanelowej koszuli.
– Archiwum X? – zdziwił się Morski. – Tak to nazywacie?
– Nieoficjalnie! – parsknął rozmówca. – Tylko między sobą. Rozumiesz. Że niby tam się grzebie w starych sprawach kryminalnych i tak dalej. Niewyjaśnionych.
Eryk wzruszył ramionami.
– Mam się zajmować zagadkami historycznymi – odparł. – Można to nazwać Archiwum X, czemu nie? – Uśmiechnął się. – Dzięki za wprowadzenie, chłopaki. Miło było, ale czas na mnie.
– No to do jutra, stary. Czekaj, odprowadzę cię, bo pewnie już zamknęli główne wejście. – Niski, łysy trzydziestolatek podniósł się zza biurka. – Czyli będziesz pracował razem z Niną? – dodał po drodze.
– Podobno z… – Morski grzebał w pamięci, by wydobyć z jej czeluści imię i nazwisko swojej nowej partnerki. – Chyba Nina, ale nazwiska nie mogę sobie przypomnieć, takie nietypowe, jakby arystokratyczne…
– Nina Kiryłło – pomógł mu łysol. – No, no, stary… Z jednej strony można ci pozazdrościć, a z drugiej współczuć. – Zaśmiał się pod nosem.
– Aż tak? Bo? – Morski przystanął.
– E, co ja ci będę gadał… jutro sam się przekonasz. To nasza gwiazda, tyle ci mogę zdradzić. Była w ekipie, która zakładała tę gazetę. A wasza kanciapa jest po tych schodkach w dół. Obok archiwum – wyjaśnił. – Żaden tam luksus, ciasna klitka, ale przynajmniej nie na widoku.
– Tyle wiem. Jeszcze raz dzięki…
– Musiałaś? – Z pretensją w głosie Nina zaatakowała szefową. – Serio? Dobrze wiesz, że poradziłabym sobie sama… na tym zesłaniu.
Siedziały w boksie (szumnie zwanym gabinetem) zastępcy redaktora naczelnego. Funkcję tę pełniła od lat Marzanna Kowalska, poniekąd stara przyjaciółka Niny Kiryłło, a zarazem jej osobista przeciwniczka. Nina nie do końca potrafiła się zdecydować, co bardziej. Obie przed laty zakładały tę gazetę, były tutaj od zawsze. Kowalską nazywano duchem „Przeglądu”, to ona nadawała mu kształt i charakter, dla zespołu zawsze była i pozostanie „naczelną”. Kiryłło robiła za jego legendę i trochę za szarą eminencję. Była znana, ceniona, cieszyła się szacunkiem i podziwem. Nawet mimo swoich dziwactw. Formalny naczelny gościł tutaj rzadko i głównie w celach kontrolnych, oficjalnie natomiast urzędował w siedzibie wydawcy, a przynajmniej było tak, od kiedy zmuszone zostały sprzedać tytuł międzynarodowej korporacji. Na szczęście nie wtrącał się zanadto w politykę tygodnika. Interesowały go przede wszystkim reklamy i od czasu do czasu teksty sponsorowane. Z tego powodu Kiryłło wiedziała, że decyzja o przeniesieniu jej do nowo utworzonej komórki – nieco prześmiewczo nazywanej przez dziennikarzy Archiwum X – należała do Kowalskiej. A teraz się okazało, że ma pracować z jakimś dupkiem z Warszawki…
– Na jakim zesłaniu, nie dramatyzuj! – odparła oburzona Marzanna. – Dostałaś samodzielny dział, jeszcze ci źle?
– Jestem dziennikarką śledczą. Moją działką zawsze były sprawy kryminalne. Kryminalne, a nie jakieś pierdy z odmętów historii! – Nina ze złością zaanektowała kubek z kawą, który stał obok komputera szefowej.
– Chcesz kawy? – zapytała Kowalska spokojnie.
– Ta mi wystarczy. Zrób sobie nową.
– Dzięki, kochana, bardzo jesteś łaskawa. A teraz posłuchaj. Nadal zajmujesz się sprawami kryminalnymi, tyle że tymi, których policji nie udało się rozwiązać. Rezygnujemy ze śledztw dziennikarskich i dobrze wiesz dlaczego…
– Uważasz, że już się do tego nie nadaję? Wypaliłam się? A może chcesz mnie wysłać na emeryturę?
Marzanna pokręciła głową z dezaprobatą i ostentacyjnie wypuściła powietrze z płuc.
– Nie bądź kretynką – powiedziała. – Ciebie nikt nie zmusi do przejścia na emeryturę, a jeśli o mnie chodzi, to możesz tu sobie siedzieć do grobowej deski. Rzecz w tym, że podczas twojej ostatniej sprawy gangusy groziły ci śmiercią, a redakcji podłożeniem bomby. Wydawca się wreszcie zbuntował. Rzadko nam cokolwiek narzucają, ale tym razem wyrazili się jasno: koniec z tym. Dlatego tylko zagadki z przeszłości. Ale przecież nie chodzi o jakieś średniowiecze! Choć czemu by nie, wtedy też bywało ciekawie. – Wzruszyła ramionami i włączyła ekspres.
Nina parsknęła szyderczym śmiechem.
– Jasne. Będę śledzić duchy, co mi tam! Tylko dlaczego w towarzystwie?
– Nowy ma cię wspomagać. Na początek, bo nawet nie wiadomo, jak długo u nas zostanie. Wbrew pozorom będziecie mieli sporo roboty. On podobno jest dobry. Daj mu szansę, to naprawdę miły gość. Kulturalny, spokojny, ambitny, zrównoważony. Twoje przeciwieństwo. Taki miś…
– Miś? Czyli kretyn! No to pięknie mnie urządziłaś. Mam jeszcze niańczyć misia. Wydawca nam go nasłał?
– Fakt, prosili, żeby go przyjąć. – Naczelna nalała sobie świeżej kawy do drugiego kubka. – Nie mogłam odmówić. Nina, proszę, nie rób mi pod górkę…
– Jaki on jest? Tylko konkretnie. Na razie wiem tyle, że przypomina ci misia. W dupie mam misie, nigdy się nimi nie bawiłam. Wolałam samochodziki. – Kiryłło dopiła duszkiem zimną kawę szefowej i z trudem się powstrzymała przed sięgnięciem po papierosa. Nie mogła aż tak prowokować. Za szybą pracowało sporo młodych dziennikarzy.
Marzanna westchnęła.
– Po czterdziestce, raczej przystojny, szatyn, bródka, samotny, flegmatyk – wyliczyła. – Ale mówili, że pracowity. I z osiągnięciami…
– Fascynujące! – zakpiła Nina. – Co takiego osiągnął? Poza plecami u naszego wydawcy?
– Jest historykiem.
– Co?!
– Do niedawna pracował w redakcji pewnego ogólnopolskiego miesięcznika historycznego. Co prawda w dziale historii najnowszej, ale na średniowieczu też się zna, zapewne lepiej od ciebie – zażartowała. – Przyda ci się jego wiedza. Więcej nic nie powiem. Zresztą jutro się poznacie…
Miał przyjść na jedenastą, więc starał się być punktualny, stawił się nawet kilka minut przed czasem. Po przywitaniu z nowymi kolegami i koleżankami – tych drugich było w redakcji znacznie mniej, bo zaledwie dwie kobiety siedziały przed laptopami, nie licząc szefowej i… no właśnie, nie licząc jego partnerki z dwuosobowego zespołu – od razu skierował się na dół, do ich kanciapy. Przed drzwiami się zawahał i na wszelki wypadek zapukał, po czym – nie słysząc odpowiedzi – uchylił drzwi i zajrzał. Za biurkiem pod oknem siedziała kobieta pochylona nad papierami, częściowo przysłonięta ekranem komputera.
– Dzień dobry… cześć… – zagaił Morski lekko speszony brakiem reakcji.
Po chwili nieznajoma podniosła głowę, mierząc go krytycznym wzrokiem.
– Jesteś za wcześnie – stwierdziła zamiast powitania.
Eryk jeszcze bardziej się speszył.
– Tak? Może rzeczywiście… parę minut – odparł niepewnie.
– Wejdź i zamknij za sobą te cholerne drzwi – poleciła zniecierpliwiona. – Chciałam mieć czas na przejrzenie w spokoju dokumentacji, ale póki co słabo z nią. Nie gap się tak, tylko siadaj. Twoje biurko jest pod ścianą. Zajęłam lepsze, bo byłam tu pierwsza, poza tym jestem szefową tego działu i lepiej, żeby to było jasne od samego początku. Czy się rozumiemy? – Uniosła brwi.
– Oczywiście – zgodził się, lustrując pobieżnie stanowisko pracy. Musiał zapalić lampkę, ponieważ mimo przedpołudniowej pory w pomieszczeniu było ciemno, a dzienne światło z jedynego tutaj, wąskiego okna padało niemal wyłącznie na pulpit biurka kobiety. Usiadł za swoim biurkiem, zauważając z ulgą, że przynajmniej nowoczesne obrotowe krzesło jest wygodne.
– To dobrze – ciągnęła. – Jestem Nina. A ty to pewnie…
– Eryk – przedstawił się. – Eryk Morski.
– Ten miś… – kontynuowała, nie przejmując się jego słowami. – Nawet to do ciebie pasuje. Okej, misiu. Mam gdzieś, że przyjechałeś ze stolicy, teraz stolica jest tutaj. Nie wchodź mi w drogę, a będzie nam się lepiej pracowało. – Siorbnęła z czarnego kubka ozdobionego srebrną trupią czaszką. – Jeśli chcesz kawy albo herbaty, to musisz ją sobie przynieść z domu. Na początek możesz pożyczyć moją, słoik stoi obok czajnika na parapecie. Kto przyjdzie pierwszy, ten napełnia go wodą. Tyle w temacie. Masz jakieś pytania?
Teraz wreszcie mógł się jej przyjrzeć. Pierwsze, co rzuciło mu się w oczy, to fakt, że była piękną kobietą, choć w nieokreślonym wieku. Już wczoraj usłyszał od kogoś, że nikt nie wie, ile lat ma Kiryłło, i że lepiej o to nie pytać. Tlenione włosy nosiła upięte z tyłu głowy w ciasny węzeł, fryzura podkreślała ostre, szlachetne rysy twarzy. Duże ciemne oczy spoglądały przenikliwie. Zdecydowanie brakowało jej uśmiechu. Był w niej jakiś mrok, który zarówno odpychał, jak i przyciągał. Jego zaciekawił. Gdy wstała, by włączyć czajnik, zwrócił uwagę na jej drobną, lecz wysportowaną sylwetkę. Ubrana w sprane dżinsy i koszulkę, figurą mogłaby przypominać nawet nastolatkę.
– Mam pytanie – odezwał się. – Nie jestem nastawiony na konflikt. Ale co to znaczy, żeby ci nie wchodzić w drogę, skoro mamy razem pracować?
Nie zmieszała się, choć na to liczył.
– To znaczy, że dzielimy obowiązki – odpowiedziała ostro. – Jestem reporterką śledczą, więc to ja rozdzielam zadania. Ty jesteś podobno historykiem?
– Jestem też dziennikarzem…
– Wiem, pracowałeś w redakcji historycznego czegoś tam. Dlatego bierzesz na siebie źródła, biblioteki, archiwa i tak dalej. Pasuje?
– Pasuje. Choć myślę, że i tak wszystko wyjdzie w praniu.
– Nie myśl za dużo, na razie nikt tego od ciebie nie wymaga. – Wreszcie się uśmiechnęła, choć trochę krzywo. – Pranie też zostaw w spokoju. Jeśli będzie trzeba kogoś sprać, to obawiam się, że pierwszy dasz nogę.
– Bardzo zabawne – skonstatował. – Może i tak. Aczkolwiek trochę trenuję. Chyba jednak rzeczywiście wolę myśleć, niż kogoś prać.
– To widać, misiu.
Morski już bez słowa włączył komputer zabezpieczony hasłem, które dostał od naczelnej. Nina w tym czasie zajęła się parzeniem kawy. Ponieważ nie przyniósł do pracy własnego kubka – zapomniał o nim – pożyczyła mu swój zapasowy, wyszczerbiony, z wymalowanym tańczącym szkieletem.
– Dzięki. Fajne kubki.
– To prezenty. – Wzruszyła ramionami.
– Miłe gadżety. Mamy już jakąś sprawę? – zapytał.
– Nic nie mamy. Musimy ją sobie sami znaleźć, chyba że coś nam spadnie z nieba. Dlatego zaczynamy od szukania w sieci. Najlepiej, żeby było to coś związanego z regionem. A może masz jakiś pomysł, panie historyku?
Wzruszył ramionami.
– Nie mam. Ale na jutro mogę ci dostarczyć całą listę tematów.
– No, no. – Nina uniosła brwi. – Nie miś, a prawdziwy niedźwiedź z ciebie. Zuch! Tak trzymaj, a będzie ci ze mną dobrze.
Uśmiechnął się w odpowiedzi i zaczął się zastanawiać, czy już powinien wyłączyć komputer (pomyślał, że propozycje tematów może przygotować w domu), lecz go powstrzymała:
– Ale zaczynamy od razu – oznajmiła.
Pracowali w milczeniu, każde przy swoim stanowisku, z jedną tylko przerwą na drugą kawę. Wreszcie Morski oderwał wzrok od ekranu i się przeciągnął. Miał już kilka interesujących historii, chciał chwilę odsapnąć. Zerknął na partnerkę i… spotkał się z jej skupionym spojrzeniem, o dziwo, jakby łagodniejszym, a przynajmniej mniej osądzającym.
– Masz coś godnego uwagi? – zapytała.
– Nawet sporo – odparł. – I w sumie wszystko jest ciekawe. Mieliście w końcu kawał historii na tych terenach…
– Ale nie ze średniowiecza, mam nadzieję? – weszła mu w słowo.
Eryk się zaśmiał.
– Nie, skąd ci to przyszło do głowy? Szukałem od dwudziestolecia międzywojennego. A chcesz też starsze?
– Niekoniecznie – mruknęła, uciekając wzrokiem. – Aż tak odległe czasy raczej nie są moją mocną stroną.
Przez chwilę znów panowała cisza. Morski powrócił do przeszukiwania sieci, gdy odezwała się służbowa komórka Niny. Reporterka zamieniła z kimś kilka zdawkowych słów, po czym się rozłączyła.
– To naczelna – wyjaśniła. – Pytała, jak mija nam pierwszy wspólny dzień pracy. Więc jak ci mija?
– Mnie? Jest okej. – Wzruszył ramionami.
– Dlaczego uciekłeś z Warszawy?
– Słucham?
– No, dlaczego się tutaj przeniosłeś? Z jakiego powodu?
Morski się zmieszał. Nie był przygotowany na osobiste pytania, doszedł jednak do wniosku, że nie ma nic do ukrycia, a warto zadbać o dobre stosunki w tak małym zespole.
– Moja dotychczasowa redakcja postanowiła zmienić profil – wyjaśnił. – I poszła za bardzo, jak na mój gust, w kierunku komercji. Postawili na młodych, którzy wolą oglądać obrazki, niż czytać dłuższe teksty. Nie odnajdywałem się w tym. A że akurat… w moim życiu prywatnym też nastąpiły zmiany, postanowiłem zmienić w nim wszystko… – Urwał, czując, że trochę się zaplątał. – Za jednym zamachem – dokończył.
– Nie mów, jeśli nie chcesz. – Nina nadal przyglądała mu się badawczo.
– Po prostu nie chcę cię zanudzać swoimi sprawami – wybrnął. – No cóż, rozpadło się moje małżeństwo. Zostałem na lodzie, tylko z bagażem wspomnień. Wtedy się dowiedziałem od naszego wspólnego wydawcy, że tutaj tworzycie taki dział, zainteresowałem się i złożyłem ofertę. Po kilku dniach dostałem pozytywną odpowiedź. Nie zastanawiałem się długo. Lubię morze. – Rozłożył ręce, uśmiechając się z zakłopotaniem. – Wynająłem kawalerkę, na razie na rok, a jeśli zdecydowałbym się tu zostać na stałe, to może kupię coś za kasę z podziału mieszkania w Warszawie. Wiem, że to trochę za późno na rozpoczynanie życia od nowa, ale nie mam za bardzo wyboru. Nie mogłem i nie chciałem tam zostać.
– Za późno? – Kiryłło machnęła ręką. – Daj spokój. Młody jesteś… – Zamyśliła się. – Macie dzieci?
– Córkę. Ale jest już w zasadzie dorosła, w tym roku zdała maturę, wyjeżdża na studia za granicę.
– Dogadujecie się?
– Z córką? Jako tako. Kama jest… Trzyma raczej stronę matki. Choć to ona mnie zostawiła. Ale wiesz, tamten jest bogatszy. Biznesmen. Zapewni im lepsze życie. – Eryk zauważył, że ręce mu drżą, oderwał więc dłonie od klawiatury.
– To trochę smutne, nie? – stwierdziła Nina. – Kobiety czasem też się gubią.
– Tak bywa. – Zbył te słowa udawaną beztroską. – A ty? – zdobył się na odwagę.
– Co ja?
– Opowiedziałem ci o sobie. Teraz twoja kolej. Masz męża, dzieci? – Sam się dziwił swojej śmiałości, trochę się obawiał wybuchu lub kolejnych złośliwości, nic takiego się jednak nie wydarzyło.
Reporterka zabębniła palcami po blacie. Zauważył, że nie ma pomalowanych paznokci, tylko naturalne, krótkie, obcięte po męsku. Makijażu chyba także nie nosiła, ale nie musiała: pod oczami i w kącikach ust widać było trochę zmarszczek – raczej mimicznych – lecz cerę miała wciąż zdrową, jędrną. Mimo swego wieku, którego nawet nie starała się ukryć, była naprawdę atrakcyjną kobietą. Nieudającą niczego.
– Nie ma o czym gadać. Ja nie mam prywatnego życia – rzuciła w końcu.
Nie zamierzał się poddać.
– Każdy je ma – zaprotestował. – Mniej czy bardziej udane, ale każdy ma jakieś życie prywatne …
Kiryłło odchyliła się na oparcie krzesła i przez dłuższą chwilę myślała.
– Nie masz żadnej astmy czy coś? – zapytała znienacka.
– Astmy? Nie, a dlaczego?
– Bo muszę zajarać. Otworzę okno, jest ciepło.
– Wolno tu palić?
Wzruszyła ramionami.
– Nie pytałam. I nie zamierzam. Co to kogo obchodzi? Oprócz nas i tak nikt tu nie przychodzi.
– Ja nie palę, ale nie przeszkadza mi, kiedy inni palą. – Wstał i uchylił okno.
Nina wygrzebała z szafki słoik po kawie, który po chwili wykorzystała w charakterze popielniczki.
– Zadajesz trudne pytania, no to cierp. – Wydmuchała dym nosem. – Ale fakt, odpowiedź ci się należy. No więc nie mam męża, nie mam dzieci. Nikogo nie mam i nikogo nie potrzebuję. Moje życie prywatne, jak je nazywasz, polega na tym, że po dniu pracy wracam wieczorami do pustego mieszkania, otwieram sobie browara albo nalewam szklaneczkę whisky i siedzę w ciszy, aż zachce mi się spać. Potem idę w kimę, chyba że nie mogę zasnąć, wtedy coś czytam. Zadowolony?
– A co czytasz?
– Lubię stare kryminały.
– Ja też je lubię.
– No to mamy jednak coś ze sobą wspólnego, misiu. – Westchnęła.
Morski się żachnął:
– Skończ już z tym misiem, dobrze? Po co te złośliwości?
– Ale to nie są złośliwości! – Nina zrobiła wielkie oczy. – To czysta sympatia. To określenie pasuje do ciebie.
– Bo co, jestem gruby, niezdarny?
– Nie. No, może trochę okrąglutki, ale całkiem miły. – Tym razem uśmiechnęła się zupełnie szczerze i jej twarz od razu pojaśniała. – Jak pluszowy miś.
– Dzięki. – Musiał się roześmiać. – Dobra, to nie będę się czepiał. Fakt, trochę mi się ostatnio przytyło, stres i za mało ruchu. Czyli takie życie, mam na myśli życie tylko pracą, odpowiada ci?
– Nie jestem towarzyska.
– Rozumiem. I… zawsze tak żyłaś? – Ponownie zaryzykował, a Nina ponownie wzruszyła ramionami.
– Kiedyś miałam męża – rzuciła od niechcenia, gasząc niedopalonego papierosa w słoiku po kawie. – Ale to było dawno temu i nie trwało długo. Był żeglarzem. Utonął na Mazurach podczas białego szkwału.
Erykowi zrobiło się głupio.
– Wybacz – bąknął. – Tak mi przykro…
– Niepotrzebnie – odparła twardo. – Był dupkiem. A do tego idiotą. Głupio żył i zginął na własne życzenie.
– Rozumiem, że nie składasz kwiatów na jego grobie.
– On nie ma grobu. Nie wyłowili go. Raz pojechałam nad tamto jezioro i wrzuciłam do wody stokrotkę.
– Nie kochałaś go? – wyrwało mu się, po czym natychmiast umilkł zmieszany.
Kiryłło zapaliła drugiego papierosa.
– Nie wiem – odpowiedziała w końcu. – Może i tak? Byłam wtedy młoda i durna.
– A jednak nie wyszłaś drugi raz za mąż.
– O nie, ten jeden raz mi w zupełności wystarczył! – parsknęła. – Potem zmądrzałam. Wolę odpowiadać tylko za siebie. No, dosyć tych ckliwych zwierzeń. Wiemy już o sobie całkiem dużo. Zamykaj tego kompa i zawijaj się na chatę. Listę tematów dokończysz w domu – zarządziła.
– A ty?
– Ja tu jeszcze trochę posiedzę. Za godzinę mam spotkanie z naczelną. Muszę coś jej przygotować, żeby wiedziała, że ciężko pracowaliśmy. Aha, te dotychczasowe mi jeszcze przed wyjściem wydrukuj, akurat się nadadzą.
Morski zrobił to, wyłączył komputer i sprawdził temperaturę na staroświeckim termometrze okiennym: było ciepłe czerwcowe popołudnie. Przyda się trochę wolnego dnia, bo jeszcze się do końca nie rozpakował.
Nagle, gdy stał już pod drzwiami, coś mu przyszło do głowy.
– Wiesz co, Nina… – powiedział. – Nikogo tu jeszcze nie znam i też lubię wypić browarka przed snem. Może czasem moglibyśmy wypić go razem?
Kiryłło oderwała wzrok od komputera i uniosła wysoko brwi.
– Flirtujesz ze mną, misiu? – Zaśmiała się. – Uspokój się, dla mnie jesteś za młody. I o wiele za poczciwy.
– No wiesz co, to przecież nie flirt! – obruszył się. – Jesteśmy zespołem, siłą rzeczy będziemy spędzać mnóstwo czasu razem…
– Czyli uznałeś, że warto zacieśniać więzi?
– Pomyślałem, że warto się zaprzyjaźnić.
– Do przyjaźni nam jeszcze daleko, misiu. – Uśmiechnęła się lekko. – Bo kto to widział, żeby tak od razu odwiedzać się w domu…
– Jak uważasz. – Morski się spiął. – Przepraszam za przedwczesną propozycję, zapomnijmy o niej. Cześć.
Nacisnął klamkę.
– Żartuję przecież, wyluzuj. – Nina ponownie głośno się roześmiała, a śmiała się zaraźliwie. – Nie jestem aż taka staroświecka. Możemy się od czasu do czasu napić, czemu nie. Ale pogadamy o tym innym razem, teraz mam robotę.
Wieczór nadchodził powoli, w końcu jednak zapadł zmierzch. Eryk zszedł z balkonu, z którego usiłował dojrzeć morze, ponieważ o zmroku zrobiło się chłodniej, aż poczuł dreszcz. Zamknął drzwi balkonowe i – potykając się o kartony – poszedł do kuchni. Przyrządził sobie kanapkę z pasztetem drobiowym i wyjął z małej lodówki puszkę piwa. Pociągając z niej, napisał esemesa do córki z pytaniem, co słychać, ale od razu odpisała, że jest teraz na koncercie. Dał więc sobie spokój, dziewczyna ma własne towarzystwo, nie będzie zawracał jej głowy.
Na stoliku kuchennym otworzył laptopa i przejrzał listę tematów, następnie wszedł do sieci z zamiarem dalszych poszukiwań. Ale od razu pomyślał o Ninie Kiryłło. Miał wobec niej mieszane uczucia. Z jednej strony drażniła go i odpychała, z drugiej – no właśnie… nie tylko intrygowała. Bo to też. Czuł jednak także do niej – wbrew sobie – jakąś przedziwną sympatię. Jak gdyby nić porozumienia. Z pozoru wszystko ich różniło, byli zupełnie inni. On spokojny, opanowany, skłonny do kompromisu, wyrozumiały. Uważał się za stoika. Ona porywcza, nawet lekko szalona, szorstka i złośliwa. Może trochę zgorzkniała, stąd cynizm i agresja na pokaz. Ale mimo wszystko coś ich łączyło. Samotność? Wyobcowanie? „Tak, ale nie tylko to”, uznał. Nadawali na tych samych falach, prawie od samego początku. To przecież coś znaczy…
Do tego Nina mu się podobała. Nie jako kobieta, to znaczy to również, ale nie jako potencjalna kochanka. Nie w tym sensie. Była zresztą od niego znacznie starsza. Spodobała mu się jako człowiek: jej myśląca twarz, przepastne oczy, uśmiech, głos. Charakter? Sposób myślenia? Zdecydowanie mogła uchodzić za charyzmatyczną osobowość. I – z tego, co zdążył się już zorientować – za taką ją uważano. Już wiedział, że przyjaźń z nią to zaszczyt, trudny zaszczyt. Rzadko się do kogoś zbliżała, a i codzienne kontakty z taką osobą do łatwych z pewnością nie należą…
Morski chciał spróbować. I nie zamierzał się szybko poddać. Skoro los przywiódł go tutaj, na Wybrzeże, to widocznie po coś. Nina Kiryłło była częścią tego czegoś. Tak czuł, a intuicja rzadko go zawodziła. Czuł też, że otwiera się przed nim nowy rozdział życia. Ważny rozdział, choć w sumie każdy jest ważny.
Dopił piwo, myśląc, że do lustra jednak gorzej smakuje, zaparzył sobie mocnej kawy i zabrał się do pracy…
Wróciła do swojego niedużego mieszkania na osiedlu Żabianka dopiero wieczorem. Jak zwykle zasiedziała się w redakcji, najpierw na długiej rozmowie z Marzanną Kowalską, która wypytywała ją przede wszystkim o „nowego”, a potem po prostu… przy pracy. Choć na razie nie mieli jeszcze konkretnych zadań, trzeba jednak przygotować jakiś plan, przejrzeć zebrane przez partnera tematy… no i tak zleciało. Byleby tylko jak najmniej czasu spędzić w pustych czterech ścianach.
Kiryłło nie lubiła ani tego osiedla, ani swojego mieszkania, prawdę mówiąc, nie lubiła w ogóle swojego życia. Czuła, jakby przeciekło jej przez palce, nie wiadomo jak i kiedy. Jeszcze całkiem niedawno – tak się jej zdawało – była młoda i świat do niej należał, wszystko miała przed sobą. A później nagle obudziła się z ręką w nocniku i zrozumiała, że więcej już za nią niż przed nią, że nic nie wróci, zwłaszcza stracone lata. Wszystkim, co miała, była praca. Nie „kariera” – bo co to niby za kariera! – lecz właśnie praca, w której topiła swoje smutki i rozczarowania. Owszem, kochała to, co robiła przez niemal całe swoje życie, nawet nie odczuwała braku rodziny. Dopiero gdy w końcu uświadomiła sobie, że w ten sposób uciekły nie dni, tygodnie, miesiące, ale lata, dziesiątki lat, zrozumiała, że coś jej przeszło koło nosa.
W domu się nudziła. Dlatego zazwyczaj dalej pracowała. Tego dnia jednak zrzuciła adidasy, przebrała się w miękki welurowy dres i nie włączyła komputera, tylko nastawiła muzykę w tradycyjnym odtwarzaczu. Wracając z redakcji, zatrzymała się po drodze na kebab, nie była więc teraz głodna. Przyrządziła sobie tylko burbona z lodem i wyciągnęła się w fotelu, dając ujście myślom.
Musiała przyznać sama przed sobą, że cieszy ją współpraca z Morskim. Odmiana, być może nawet twórcza odmiana. Zakładała, że warszawiak będzie ją wkurzał, tymczasem polubiła gościa niemal od razu. Okazał się naturalny, nie wyczuwała w nim żadnej fałszywej nuty. Z dystansem do siebie, a to rzadkość. Do tego pracowity. I też dostał od życia w dupę, może nie tak jak ona, ale jednak, a takie doświadczenia łączą. Zrobiło jej się odrobinę niewyraźnie, kiedy sobie przypomniała, jak paskudnie go przyjęła. Dobrze, że facet z miejsca nie uciekł. Mało tego, udało mu się nawet przywrócić jej coś w rodzaju dobrego humoru.
Nina parsknęła, pociągając łyk whisky. Najbardziej zszokowana była chyba Kowalska, kiedy przyjaciółka zaczęła rozmowę od pochwał pod adresem nowego partnera… Cóż, Kiryłło też była tym zdumiona. Dlatego później odrobinę przystopowała, żeby Marzanna nie była pewna, kiedy Nina mówi serio, a kiedy robi sobie jaja. To jej się udało. Jak zwykle.
Westchnęła. Właściwie chętnie by zaprosiła chłopa na szklaneczkę whiskacza, ale to by było za szybko. Nie, nie chodziło o względy przyzwoitości – ostatecznie gdyby się bardzo postarała, mógłby być jej synem. No, może przesada. Nieważne. Nie powinien za dużo sobie wyobrażać. Eryk to całkiem przystojny miś. Tacy faceci bywają pewni siebie. Ona tymczasem przywykła do tego, że w pracy wiedzie prym. Wprawdzie w tej robocie zależności nie są tak oczywiste jak na przykład w jakimś normalnym biurze, ale jednak… Kiryłło wolała najpierw ugruntować swoją pozycję w tym duecie.
Zapaliła papierosa, ostatniego tego dnia, zresztą kończyła jej się paczka. Następnie wstała, by wywietrzyć swoją niemal pustą dziuplę. Położyła się na wersalce. Dopiła drinka, rozmyślając o tym, jak będzie wyglądała ich współpraca, aż zrobiła się senna. Zasypiając, uśmiechnęła się do uparcie powracającego brodatego oblicza z dobrotliwym spojrzeniem, po raz pierwszy od dawna odczuwając coś w rodzaju wspólnoty z drugim człowiekiem…
Oboje musieli przyznać, że dobrze im się razem pracowało, i to niemal od samego początku. Nawet nie musieli się za bardzo docierać. Już po kilku dniach rozumieli się w zasadzie bez słów i idealnie się uzupełniali. Praca stała się źródłem przyjemności oraz zaspokajała ambicje, odnieśli też pierwszy sukces: ich „historyczny” reportaż o nawiedzonym domu w pewnej pomorskiej wsi cieszył się popularnością. Sprytnie podzielili się obowiązkami: Morski przekopał archiwa i czytelnie, Nina rozmawiała z ludźmi, nawet pisali z podziałem na role: on opracował część historyczną, ona współczesną, czyli „akcję”, wywiady i opisy, zdjęcia robili na zmianę, oboje to potrafili, nie musieli ciągnąć ze sobą fotografa. Całe dnie spędzali w redakcji lub w terenie, wieczorami spotykali się często „na browarka”, u niej lub u niego w domu – mieszkali blisko, na sąsiednich osiedlach – i wtedy urządzali sobie zazwyczaj burze mózgów. Obecnie przygotowywali się do kolejnego tematu – kradzieży obrazu z Muzeum Narodowego w Gdańsku. Większą część kwerendy mieli już praktycznie za sobą, pozostało tylko zrobić z tego dobry tekst…
Kiedy jednak tego dnia Eryk wszedł do kanciapy, zastał tam Ninę (zazwyczaj przychodziła przed nim) zdenerwowaną, co od razu zauważył.
– Co się dzieje? – zapytał, wieszając na gwoździu w ścianie ortalionową bluzę, gdyż akurat się rozpadało.
– Cholera, szlag mnie od rana trafia! – wybuchła. – Siadaj, bo zaraz padniesz. Nie uwierzysz!
– Zaczekaj, włączę czajnik…
– Masz kawę przy komputerze – odparła zniecierpliwiona. – Nawet z cukrem, tak jak lubisz. Chyba jeszcze nie wystygła.
– Jeśli chodzi o te poprawki, to się nie wkurzaj, zaraz je naniosę, wczoraj sobie darowałem, bo późno się zrobiło…
– Jakie poprawki?… A, daj sobie spokój z poprawkami! Dobrze, że nie zrobiłeś. Bo już nie ma takiej potrzeby. – Skrzywiła się, zapalając papierosa.
Morski uchylił okno.
– Jak to? Co się stało? – zdziwił się. – O co chodzi? Coś skopaliśmy?
Nina machnęła ręką.
– My? Skąd! My niczego nie skopaliśmy, po prostu wydawca ma kaprysy – prychnęła. – Dziś od rana alarmowali naczelną. Mamy rzucać, co robimy, i zająć się tematem, którego oni sobie zażyczyli. Bo jakaś rocznica czy coś, nie wiem. – Wzruszyła ramionami, głośno wydmuchując dym.
Morski usiadł za biurkiem i napił się kawy.
– Co to za temat? – zapytał rzeczowo.
– Morderstwo jakiejś dzianej damulki z lat dziewięćdziesiątych. Nierozwiązana sprawa kryminalna, podobno w swoim czasie budziła emocje. Coś nawet pamiętam, choć wtedy jeszcze nie zajmowałam się dziennikarstwem śledczym.
– Morderstwo? Czemu my?
– Przecież jesteśmy Archiwum X, nie? – rzuciła z przekąsem. – Mogą nam w związku z tym podłożyć każdą świnię. I nieważne, że harujemy jak te woły, podnosimy statystyki, nasz temat idzie się właśnie bujać. Pan chce, sługa musi.
– Ale to jeszcze nie historia… wiesz, co mam na myśli. My jesteśmy działem historycznym. Możesz coś więcej?…
– Masz wszystko w mailu od Marzanny. Zdaje się, że to nie było takie zwykłe zabójstwo, ale co ja ci będę gadać, sam przeczytaj. I musimy brać się ostro do roboty, bo chcą zdążyć przed przedawnieniem. Będzie o tym znowu głośno w mediach i naczelna życzy sobie, rzecz jasna, żebyśmy byli pierwsi. Czuję, że to będzie straszna nuda. Lubię zagadki kryminalne, od lat w tym robię, no ale… nie tego typu… Jakieś brudy elit?… Sorry. I nie cierpię, kiedy mi się coś narzuca! – Nina ze złością stuknęła kubkiem o blat biurka, po czym, ciągle jeszcze złorzecząc pod nosem, poszła dolać sobie kawy.
Eryk bez słowa włączył komputer i otworzył pocztę…
Kiryłło obserwowała go ukradkiem, choć wcale nie musiała się z tym kryć, bo cała uwaga Morskiego skupiła się na ekranie. Czytał dość długo i uważnie, marszcząc przy tym brwi i szukając czegoś w sieci.
– No i co sądzisz? – przerwała w końcu milczenie, zauważywszy, że oderwał się wreszcie od laptopa i w zamyśleniu zerkał za okno, skubiąc bródkę.
Drgnął z lekka.
– Ależ to ciekawa historia! – wykrzyknął z roziskrzonym wzrokiem. – Nina, nie narzekaj, to serio może być hit!
– A kradzież w muzeum?
– Nie ten sam kaliber. – Zamachał dłonią. – Tamto wałkowano już milion razy, właściwie jasne, że obraz został zwinięty na zlecenie komunistycznych służb, tymczasem tu mamy prawdziwą zagadkę…
– Mówię ci przecież, że ta sprawa też była w swoim czasie dosyć głośna – przypomniała mu Kiryłło.
– Nie do tego stopnia. W Internecie wcale nie ma o niej dużo. Podejrzewam raczej, że wręcz ją wyciszono.
– Możliwe. To wszystko dotyczyło ówczesnych elit. – Wzruszyła ramionami. – Wprawdzie nie było już komuny, ale wciąż żyły i działały peerelowskie szychy. Czyli, jak rozumiem, ciebie cieszy ta zmiana planów?
Eryk się zastanowił, pociągając łyk zimnej kawy.
– Wiesz, oczywiście wolałbym dokończyć najpierw jedno, a potem dopiero zaczynać drugie, ale skoro nalegają…
– Okej. – Nina dała za wygraną. – I tak nie mamy wyjścia, bierzmy się więc do tego cholerstwa. Choć nadal nie kumam, co cię tak podnieca w tej historii. W grę musiały wchodzić albo rabunek, albo jakieś porachunki, kobieta była bogata po mężu nieboszczyku, partyjnym dygnitarzu… – przerwała, widząc po jego minie i charakterystycznym błysku w oku, że Morski i tak za chwilę wszedłby jej w słowo.
I się nie myliła.
– Ano właśnie! – wydał z siebie triumfalny okrzyk. – A którą kobietę masz konkretnie na myśli?
– Co? – Nie zrozumiała.
– Obawiam się, że ta sprawa jest o wiele bardziej skomplikowana. Zwróć uwagę, że wmieszane w nią są co najmniej dwie kobiety.
– Tę, która została zamordowana. Dokonano wtedy włamania i zabójstwa. Nie rozumiem, o co ci chodzi.
– To weź przeczytaj sobie artykuł, który ci zaraz podeślę. Tam jest streszczenie całej historii. I z niego wynika, że zaledwie dwa lata wcześniej wydarzyło się coś jeszcze…
– Dawaj. – Westchnęła z rezygnacją. – Przeczytam, bo chyba mi coś umknęło. Musimy zacząć od dokładnego obgadania sprawy. Uporządkowania faktów, chronologii i tak dalej. – Kiryłło wstała, żeby włączyć czajnik.
– To zrobimy wieczorem, u mnie w domu. Mam już w lodówce twojego ulubionego portera. Na razie ty sobie czytaj, a ja będę szukać dalej, może znajdę coś więcej w zdigitalizowanych archiwach…
Nina wyciągnęła się wygodnie w fotelu, z nogami opartymi o krzesło, podczas gdy Eryk krzątał się w miniaturowej kuchence wynajmowanej kawalerki. Znajdowali się w falowcu przy ulicy Piastowskiej.
– Mam nadzieję, że nie przyjechałaś samochodem? – Morski pojawił się w pokoju, niosąc tacę zastawioną szkłem.
– No coś ty. Przyszłam z buta. To raptem piętnaście minut spacerowym krokiem.
– To dobrze, bo ten porter lekki nie jest. Że też lubisz takie paskudztwa…
– A ty co będziesz pił?
– Zwykłego browarka. – Otworzył butelki i rozlał napoje do wysokich szklanek, które Nina kupiła mu na coś w rodzaju parapetówki. Spędzili ją we dwoje, kiedy Eryk rozpakował swoje rzeczy. Inna sprawa, że do dziś prawie nie miał tu mebli. Jedyny fotel, dwa wysłużone krzesła oraz szafa ze sklejki należały do właścicieli mieszkania. Dziennikarz spał na materacu, a jako stolik służyła mu skrzynka po owocach nakryta serwetką. Mimo tego ascetyzmu Nina lubiła tu przebywać.
– No to zdrowie! – Nina uniosła swoją szklankę. – I do roboty. Co wiemy? Podsumujesz?
– Jasne. Z grubsza, bo szczegóły wysłałem ci na maila. Jakby co, dopytuj.
– Okej. Zapalić można? – Stale o to pytała w nadziei, że kiedyś zmięknie, choć dobrze znała odpowiedź.
– Na balkonie. Dobra, to zaczynam. Rok tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiąty piąty, marzec. Zaledwie kilka lat po transformacji. Dżungla prawna, lewe biznesy, układy, mafie, gangi, raj dla przestępców wszelkiej maści. Korupcja kwitła na każdym szczeblu władzy. Mówię o tym nie dlatego, że ma to jakiś bezpośredni związek ze sprawą, ale takie było tło. Wykrywalność zbrodni praktycznie zerowa, nikt się niczym nie przejmował, wszystko, co niewygodne, dało się zatuszować. Możliwe, że i w tym przypadku tak było.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki