Hotel marzeń Flanagans - Åsa Hellberg - ebook + książka

Hotel marzeń Flanagans ebook

Hellberg Asa

4,8

Opis

Åsa Hellberg

Hotel marzeń Flanagans

KSIĄŻKA LEPSZA NIŻ SERIAL!

Witamy we Flanagans! Kolejna kobieta, ten sam hotel i wszystko, o co warto walczyć. Pod kryształowymi żyrandolami rozgrywają się sceny z życia – miłości i miłostki, sukcesy, dramaty i wyzwania przynoszone przez kolejne epoki.

Naturalną koleją rzeczy prowadzenie hotelu powinny przejąć córki Emmy i Elinor – Frankie i Billie. A jednak ta rola przypada w udziale tylko Frankie, bowiem Billie jest daleko i skupia się na karierze aktorskiej. Właśnie otrzymała propozycję, która pozwoli jej podbić Hollywood. Co może pójść nie tak? Frankie uwielbia swoją pracę – dopóki ma przy sobie rodzinę i oddany zespół Flanagans, może dokonywać cudów. Pomagają jej w tym wieloletnia przyjaciółka Annika oraz szef kuchni Pierre, który sprawia, że serce Frankie przyspiesza, choć ona za żadne skarby nie chce się do tego przyznać. Kiedy uporządkowane życie Frankie się rozpada, a kolejne bliskie jej osoby odchodzą, zwraca się do siostry. Dla Billie wołanie o pomoc przychodzi w nieodpowiednim czasie. Właśnie przeniosła się do Nowego Jorku, kupiła dom, jest zakochana i dostała rolę życia...

Åsa Hellberg – szwedzka pisarka uwielbiana przez czytelniczki w siedemnastu krajach. W swoich powieściach przedstawia historie silnych, niezależnych kobiet w kluczowych momentach ich życia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 391

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (5 ocen)
4
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Maserati

Nie oderwiesz się od lektury

Piękna historia. Wszystkie trzy części. Mam nadzieję, że będzie kontynuacja. Polecam.
00

Popularność




Co się do tej pory wydarzyło

Co się do tej pory wyda­rzyło

W 1949 roku Linda Lan­sing z Fjällbacki w Szwe­cji, mająca zale­d­wie dwa­dzie­ścia jeden lat, dzie­dzi­czy po ojcu legen­darny hotel Fla­na­gans w Lon­dy­nie. Nie podoba się to jej kuzy­nom, Lau­rence’owi i Seba­stia­nowi, oraz ich matce Lau­rze Lan­sing.

Dzie­sięć lat póź­niej w noc syl­we­strową Emma zja­wia się we Fla­na­gans i szuka pracy u Lindy Lan­sing. W dniu swo­ich osiem­na­stych uro­dzin opu­ściła dom rodzinny na wsi i chce się stać kobietą na miarę współ­cze­snych cza­sów: nie­za­leżną, samo­dzielną i odno­szącą suk­cesy. W hote­lo­wej kuchni zaprzy­jaź­nia się z Eli­nor, córką Jamaj­czyka i Szwedki, która dora­stała w zupeł­nie innych warun­kach niż Emma. Stają się naj­lep­szymi przy­ja­ciół­kami. Eli­nor nie chce dopu­ścić, by kolor skóry decy­do­wał o jej przy­szło­ści, ale osoby z oto­cze­nia widzą to ina­czej. Marzy, by pew­nego dnia zostać kie­row­ni­kiem we Fla­na­gans. Wie, że ucieczka od biedy i bycie wpły­wową kobietą to uto­pia, ale bez tego marze­nia nie prze­trwa­łaby.

Linda Lan­sing dostrzega poten­cjał drze­miący w mło­dych kobie­tach i umoż­li­wia im roz­wój w swoim hotelu. W tym samym cza­sie obie wpa­dają w oko Seba­stia­nowi, kuzy­nowi Lindy. W poło­wie lat 60. Eli­nor jest w ciąży, a Seba­stian się z nią żeni.

W 1983 roku Eli­nor i Emma kie­rują Fla­na­gans. Emma jest żoną Ale­xan­dra, a Eli­nor – Seba­stiana. Każda para ma córkę: Fran­kie i Bil­lie, które przez długi czas się nie zno­szą.

Obie rodziny prze­żyły kilka poważ­nych tra­ge­dii, które je ukształ­to­wały, ale też przy­nio­sły ze sobą tajem­nice. W końcu wycho­dzi na jaw to, co Emma i Eli­nor sta­rały się ukryć przez wszyst­kie lata: zarówno Bil­lie, jak i Fran­kie są cór­kami męża Eli­nor – Seba­stiana.

Rozdział 1

1

Wie­czór syl­we­strowy 1999 roku

W taki wie­czór jak ten Fla­na­gans był pełen ludzi i Fran­kie potrze­bo­wała chwili dla sie­bie, zanim o pół­nocy wznie­sie tra­dy­cyjny nowo­roczny toast. Na­dal nie mogła uwie­rzyć, że jest to teraz jej zada­nie. Jesz­cze nie­dawno śmiała się tylko z takich rze­czy, jak odpo­wie­dzial­ność i tra­dy­cja. Mię­dzy tą cho­waną pod klo­szem, roz­piesz­czaną młodą kobietą, którą była kie­dyś, a tą, którą jest dzi­siaj, zauwa­żała ogromną róż­nicę. Życie przy­nio­sło ze sobą nie­spo­dzie­waną powagę – nie­spo­dzie­waną, gdyż w prze­szło­ści wszystko krę­ciło się wokół niej.

Jak bar­dzo bra­kuje mi cza­sem poczu­cia wol­no­ści, pomy­ślała i pchnęła cięż­kie drzwi pro­wa­dzące na wewnętrzny dzie­dzi­niec. Prze­szył ją chłód. Miała na sobie jedy­nie cienką suk­nię wie­czo­rową i na ramio­nach poja­wiła się gęsia skórka. Chciała tylko zaczerp­nąć świe­żego powie­trza i wró­cić do środka, kiedy nagle… Coś poru­szyło się u stóp scho­dów i wyrwało ją z zamy­śle­nia. W ciem­no­ści pra­wie nic nie było widać.

Kiedy ze stop­nia pod­nio­sła się mała postać, Fran­kie zorien­to­wała się, że to dziecko. W środku nocy, w dodatku w syl­we­stra? Mały gość hote­lowy, który nie odna­lazł drogi powrot­nej do domu?

– Stój! – krzyk­nęła Fran­kie, gdy dziecko zaczęło biec przez dzie­dzi­niec.

Zatrzy­mało się gwał­tow­nie i odwró­ciło do Fran­kie. W bla­sku oświe­tlo­nego hotelu widziała, że jest nie­od­po­wied­nio ubrane. Naprawdę ktoś mu pozwo­lił tak wyjść na dwór? Prze­cież taka kurtka nikogo nie ogrzeje!

– Wiesz, kim jestem? – zapy­tała Fran­kie.

Żad­nej odpo­wie­dzi. Kiw­nęła głową w stronę dużego, oświe­tlo­nego budynku z cegły. Przez otwarte okno docho­dził hałas zabawy syl­we­stro­wej. W taką noc jak ta hotel eks­plo­do­wał bla­skiem i tylko na dzie­dzińcu oświe­tle­nie było sto­sun­kowo skąpe.

– Ten hotel należy do mnie – powie­działa, sta­ra­jąc się brzmieć przy­jaź­nie, by nie onie­śmie­lać dziecka. – Chcesz wejść do środka i tro­chę się ogrzać?

Zbli­żała się pół­noc, goście cze­kali, a rok 1999 zbli­żał się do 2000. To była naj­więk­sza impreza we Fla­na­gans od lat. Pew­nie Gino prze­stę­po­wał już ner­wowo z nogi na nogę, nie wie­dząc, gdzie Fran­kie się podziewa. Nie mogła jed­nak zosta­wić tego bied­nego dziecka na mro­zie.

– Jak się nazy­wasz? – zapy­tała, kiedy na­dal nie usły­szała odpo­wie­dzi.

– Mały Char­les.

Zmru­żyła oczy, by lepiej widzieć w ciem­no­ści.

– Mój pra­dzia­dek pra­co­wał we Fla­na­gans, zanim umarł. To pani jest panią Nolan? – chło­piec odwa­żył się podejść bli­żej, wsu­nął rękę do kie­szeni, po czym podał Fran­kie kopertę. – Napi­sał do pani list.

Fran­kie wzięła kopertę i bez waha­nia powie­działa:

– Jego rodzina jest moją rodziną! Mów mi Fran­kie. Mam sporo pracy w ciągu naj­bliż­szych kilku godzin, ale ty możesz tym­cza­sem posi­lić się w kuchni.

Maluch jest tak chudy, że z pew­no­ścią potrze­buje posiłku, pomy­ślała Fran­kie.

– Chodź!

Otwo­rzyła przed nim drzwi. Jeśli mały Char­les szybko się nie ogrzeje, może to się źle dla niego skoń­czyć.

Scho­wała list do torebki. Prze­czyta, kiedy będzie już miała czas. W tej chwili nie jest to moż­liwe. Chce na spo­koj­nie się dowie­dzieć, co napi­sał naj­wier­niej­szy pra­cow­nik hotelu.

Pra­co­wał dla nich wszyst­kich: dla ojca Lindy, dla Lindy, dla Eli­nor i matki Fran­kie, i wresz­cie dla Fran­kie. Jego śmierć przed kilku laty wywo­łała głę­boki smu­tek i żal. Per­so­nel Fla­na­gans nosił żałobne kwiaty, a w dniu pogrzebu pano­wał nastrój przy­gnę­bie­nia. Jeśli ktoś kie­dy­kol­wiek kochał Fla­na­gans tak bar­dzo jak Fran­kie, to wła­śnie Char­les. Teraz, gdy nagle sta­nęła twa­rzą w twarz z jego pra­wnu­kiem, który w dodatku wyda­wał się zanie­dbany, była wstrzą­śnięta. Jak do tego doszło?

Gino wściek­nie się, jeśli weź­mie pod swoje skrzy­dła kolejne dziecko – ale było jej to obo­jętne. Nikt nie będzie mówił Fran­kie Nolan, co ma robić, nawet jej mąż – a już na pewno nie wtedy, gdy cho­dzi o dziecko, a w tym przy­padku o pra­wnuka Char­lesa.

Bil­lie na pewno by to zro­zu­miała. Ale była teraz w Los Ange­les na castingu. Cho­ciaż Fran­kie bar­dzo tęsk­niła za sio­strą, wie­działa, że rola, o którą Bil­lie się ubiega, może zmie­nić jej życie. Dziś wie­czo­rem Bil­lie była na przy­ję­ciu, ale jutro odbę­dzie się spo­tka­nie u pro­du­centa fil­mo­wego – czło­wieka, który od samego początku nie wzbu­dził sym­pa­tii Fran­kie. Widziała zbyt wiele zdjęć, na któ­rych ten facet z samo­za­do­wo­le­niem uśmie­chał się do apa­ratu, obej­mu­jąc ramie­niem młodą kobietę. Ale ten film to w końcu jego pro­duk­cja i jeśli wybie­rze Bil­lie, jej kariera nabie­rze tempa.

Przed drzwiami do pomiesz­czeń kuchen­nych powie­działa do małego Char­lesa:

– Musimy zejść na dół.

Wycią­gnęła do niego rękę. Bez waha­nia ruszył za nią i wsu­nął małą, lodo­watą dłoń w dłoń Fran­kie. Co za dziwne dziecko.

Kiedy szli kory­ta­rzem, Fran­kie odpo­wia­dała uśmie­chem na uśmie­chy pra­cow­ni­ków obsługi, któ­rzy mijali ich, nio­sąc duże tale­rze. Fran­kie mocno trzy­mała małego Char­lesa za rękę, żeby nikomu nie wszedł pod nogi. Była nie­zmier­nie wdzięczna, że per­so­nel był gotowy pra­co­wać w syl­we­stra. Żaden lon­dyń­ski hotel nie mógł się rów­nać z Fla­na­gans, a to wyłącz­nie zasługa jej pra­cow­ni­ków. W głębi duszy oba­wiała się, że któ­ryś z nich może odwró­cić się od niej i przejść do kon­ku­ren­cji. Kiedy myślała o swoim per­so­nelu, serce jej rosło.

Gdy dotarli do kuchni, poło­żyła ręce na ramio­nach chłopca.

– To jest mały Char­les. Koniecz­nie musi zjeść coś cie­płego – z uśmie­chem powie­działa do Pierre’a, który był nie­kwe­stio­no­wa­nym panem kuchni.

Pierre zmie­rzył chłopca wzro­kiem od stóp do głów, jakby chciał w ten spo­sób oce­nić, jaki rodzaj poży­wie­nia jest chłopcu potrzebny.

– Spa­ghetti – zde­cy­do­wał. – Nie sądzę, by ten smyk prze­pa­dał za pasz­te­tem stras­bur­skim.

W jasnym kuchen­nym świe­tle mały Char­les wyglą­dał na sie­dem, osiem lat. Jak to moż­liwe, że wędruje sam po mie­ście? W oce­nie Fran­kie pocho­dził z dobrego śro­do­wi­ska. Poroz­ma­wia z nim póź­niej, gdy goście rozejdą się do domów, a ona prze­czyta list jego pra­dziadka.

– Mógł­byś się nim zaopie­ko­wać? – zapy­tała Pierre’a.

Spoj­rzał jej w oczy i patrzył tro­chę za długo.

– Prze­cież wiesz – powie­dział w końcu. – I…

– Tak?

– Szczę­śli­wego Nowego Roku!

Fran­kie wsłu­chi­wała się w sie­bie, by spraw­dzić, czy coś się zmie­niło w pierw­szy pora­nek nowego tysiąc­le­cia, ale wszystko wyda­wało się takie samo. Pół­noc minęła bez nie­spo­dzia­nek, a fajer­werki, które towa­rzy­szyły pierw­szym minu­tom nowego roku, odpa­lił przed hote­lem Andy i zro­bił to jak zawsze z naj­więk­szą sta­ran­no­ścią i pre­cy­zją. Andy był złotą rączką we Fla­na­gans i znał się na wszyst­kim. Gdyby w noc syl­we­strową wystą­pił jakiś pro­blem, natych­miast by się nim zajął. „Gdzie jest Andy?”, to było chyba naj­czę­ściej zada­wane pyta­nie w hotelu.

Kiedy Fran­kie sta­nęła na scho­dach, by wznieść tra­dy­cyjny toast, Annika, naj­bliż­sza współ­pra­cow­niczka Fran­kie, objęła ją ramie­niem, poca­ło­wała w oba policzki i wznio­sła toast szam­pa­nem.

– Nie wypi­jemy za Bil­lie? – zapy­tała.

– Oczy­wi­ście. I za moją mamę! Mia­łaby dzi­siaj uro­dziny – odpo­wie­działa Fran­kie. Stuk­nęły się kie­lisz­kami i zawo­łały naj­gło­śniej, jak tylko mogły: – Za cie­bie, Bil­lie! I za cie­bie, Emmo!

Goście roze­śmiali się i rów­nież wznie­śli swoje kie­liszki. Fran­kie wypiła łyk lemo­niady i ski­nęła głową w stronę gości. Tego syl­we­stra nikt szybko nie zapo­mni.

A mimo to sie­działa na brzegu łóżka i miała wra­że­nie, że o czymś zapo­mniała. A może po pro­stu za krótko spała? Spoj­rzała na zega­rek. Wpół do ósmej. Pół godziny wię­cej snu dobrze by jej zro­biło, ale wie­działa, że już nie zaśnie. Zesztyw­niały jej plecy, nie mówiąc o karku. Wykrzy­wiła twarz i obra­cała głową w prawo i w lewo. Przy­dałby się masaż! Ale nie teraz, może po pracy w biu­rze, jeśli któ­ryś z masa­ży­stów z hote­lo­wej strefy fit­ness będzie miał dla niej czas.

Wyszła na pal­cach z pokoju, prze­szła przez salon i uchy­liła drzwi naj­pierw jed­nej, potem dru­giej sypialni. Zarówno Gino, jak i jej brat Nick jesz­cze spali. Tak jak ostroż­nie otwo­rzyła drzwi, tak samo zamknęła je za sobą.

W dro­dze do biura zatrzy­mała się i prze­je­chała dłońmi po poma­lo­wa­nej na biało ścia­nie. Sze­roko zakro­jone prace remon­towe zakoń­czyły się rok temu. Ciemne drew­niane panele zastą­piono ścia­nami w kolo­rze kości sło­nio­wej. Wyszło tak pięk­nie, jak sobie wyobra­żała. Bar­dzo zaan­ga­żo­wała się w remont, wybrała nowe kolory dla wszyst­kich pomiesz­czeń i była nie­zwy­kle zado­wo­lona z rezul­tatu. Pokoje wypo­sa­żono w nowe meble, znik­nęły toporne tele­wi­zory, a wykła­dziny zostały jedy­nie na kory­ta­rzach i scho­dach.

Dawny klub Lindy, który ist­niał zale­d­wie od kilku lat, ser­wo­wał teraz naj­smacz­niej­sze lun­che w Lon­dy­nie i był uwiel­biany przez młode kobiety, które świa­do­mie się odży­wiały. Pierre dosko­nale pora­dził sobie z wpro­wa­dze­niem nowego trendu, na który począt­kowo krę­cił nosem. Ale gdy zaczął two­rzyć nowe menu, nara­stał w nim entu­zjazm i przy­cią­gnię­cie do restau­ra­cji osób dba­ją­cych o zdro­wie stało się dla niego wyzwa­niem. Restau­ra­cję nazwali Ogród Jabłoni, od drzew rosną­cych w małym pry­wat­nym sadzie obok hotelu. Ale szybko przy­jęła się skró­cona wer­sja – Jabłko. Pra­wie od początku zawsze mieli kom­plet gości. Przed wej­ściem czę­sto two­rzyły się dłu­gie kolejki. W chłodne dni ser­wo­wano cze­ka­ją­cym gorący bez­al­ko­ho­lowy cydr. Fran­kie nie chciała, aby jej goście mar­zli w ocze­ki­wa­niu na sto­lik.

W ciągu dzie­się­ciu lat, kiedy Fran­kie była współ­wła­ści­cielką Fla­na­gans, zmie­niła tu wię­cej niż kie­dy­kol­wiek jej mama i Eli­nor. Bil­lie, do któ­rej nale­żała druga połowa hotelu, mogła tu wró­cić w każ­dej chwili i zająć się Fla­na­gans, jeśli jej kariera fil­mowa dobie­gnie końca. Miała prze­cież trzy­dzie­ści dzie­więć lat, a to sporo, by dopiero zaist­nieć w Hol­ly­wood.

Kiedy mama i Eli­nor zapy­tały, czy chcia­łaby prze­jąć hotel i zostać wspól­niczką, Fran­kie już od lat pra­co­wała w hotelu. Ona i Annika, naj­lep­sza przy­ja­ciółka Bil­lie i kole­żanka ze stu­diów w Uppsali, two­rzyły tak nie­roz­łączny duet jak kie­dyś jej matka i Eli­nor – tyle że z mniej­szymi pro­ble­mami.

Fran­kie zro­biło się cie­pło na sercu na wieść o tym, że jej rodzice znów się w sobie zako­chali. Jej mama pro­mie­niała szczę­ściem, gdy przy­jęła oświad­czyny byłego męża. A on padł przed nią na kolana w peł­nej gości restau­ra­cji Bel­le­mare w Calais. Fran­kie pamię­tała dokład­nie, co wtedy pomy­ślała: że ta miłość prze­zwy­cięży wszystko. Mimo że jej wewnętrzny cynik zawsze twier­dził, iż to czy­sty non­sens.

Ich ślub był naj­pięk­niej­szym wyda­rze­niem, jakie Fran­kie kie­dy­kol­wiek prze­żyła. Pierre był drużbą ojca, a Fran­kie druhną mamy – i wyglą­dało na to, że nastrój panu­jący w sali udzie­lił się także jej: Fran­kie i Pierre tań­czyli razem i gdyby Fran­kie posłu­chała tego, czego pra­gnie jej ciało, z pew­no­ścią robi­liby coś wię­cej, niż tylko tań­czyli, ale nie odwa­żyła się ponow­nie prze­jąć ini­cja­tywy. Pierre zbyt czę­sto dawał jej do zro­zu­mie­nia, że nie zależy mu na niej jako na part­nerce, i nie zmie­nił tego nawet fakt, że trzy­mał ją bli­sko sie­bie na par­kie­cie.

W biu­rze Fran­kie oparła się o ścianę, zamknęła oczy i wzięła głę­boki oddech. Łzy napły­nęły jej do oczu, gdy pomy­ślała o mamie, która tak bez­in­te­re­sow­nie porzu­ciła Fla­na­gans i zamiesz­kała z mężem w Calais, by razem z nim pro­wa­dzić restau­ra­cję. Kochała Fla­na­gans, ale ojciec Fran­kie był dla niej waż­niej­szy.

Restau­ra­cja. Cho­lera! Wresz­cie Fran­kie przy­po­mniała sobie, o czym zapo­mniała. Szybko otarła łzy i pospie­szyła do windy, którą zje­chała do kuchni. Cho­lera, zosta­wiła małego Char­lesa w kuchni Pierre’a! Ufała mu, ale on prze­cież nie pro­sił, by zosta­wić mu dziecko do towa­rzy­stwa, a już na pewno nie w syl­we­strową noc, kiedy miał naj­wię­cej pracy… Jak to się mogło stać? Listu też nie prze­czy­tała!

Zamiast wysiąść z windy i pójść do kuchni, naci­snęła guzik z nume­rem pię­tra, na któ­rym było jej miesz­ka­nie. Naj­pierw chciała się dowie­dzieć, co napi­sał Char­les, potem zaj­mie się dziec­kiem. Gdzie zosta­wiła torebkę, którą miała w noc syl­we­strową? Tam! Roze­rwała kopertę.

Droga Fran­kie!

Jeśli mój pra­wnuk Char­les przyj­dzie do Pani z tym listem, to zna­czy, że jego matka nie może się już nim opie­ko­wać. Pro­szę mi wie­rzyć, zro­bi­li­śmy wszystko, by wyzdro­wiała. Nie udało się nam. Mój syn już wcze­śniej się pod­dał, ale ja pró­bo­wa­łem przy­naj­mniej pomóc Char­lesowi. Kiedy jego mama nie była w sta­nie zaj­mo­wać się nim, chło­piec miesz­kał w moim domu.

Ale on jest samotny, Fran­kie, bo kiedy będzie Pani czy­tać te słowa, mnie już zabrak­nie na tym świe­cie. Char­les nie ma nikogo, do kogo mógłby się zwró­cić.

Jeśli nie będzie Pani mogła przy­jąć go do swo­jej rodziny, pomoże mu Pani zna­leźć inną rodzinę? Malec jest grzecz­nym, deli­kat­nym chłop­cem, który potrze­buje dużo miło­ści i opieki, aby nie skoń­czył tak jak jego rodzice. Nie znam nikogo innego, do kogo mógł­bym się zwró­cić z tą sprawą.

Ma Pani wiel­kie serce, które potrafi wiele znieść. Śle­dzi­łem Pani drogę przez życie, odkąd była Pani małym dziec­kiem, cier­pia­łem razem z Panią w obli­czu cięż­kich strat i myślę, że zro­zu­mie Pani samotne dziecko, jakim jest Karol. On potrze­buje kogoś u swego boku, a Pani jest osobą, do któ­rej mam naj­więk­sze zaufa­nie.

Ser­decz­nie pozdra­wiam,

Char­les

Z walą­cym ser­cem Fran­kie pobie­gła do kuchni, gdzie ostatni raz widziała chłopca, ale oczy­wi­ście nie zastała go tam. Co sobie wyobra­żała? Że będzie sie­dział na krze­śle i spał? Zaj­rzała do kuchni – Pierre’a też nie było. Minio­nej nocy pra­co­wał, więc teraz z pew­no­ścią leży w łóżku w swoim miesz­ka­niu. Nie wypada go budzić… Ale przede wszyst­kim musiała myśleć o chłopcu.

Fran­kie minęła kilku pra­cow­ni­ków, któ­rzy szy­ko­wali śnia­da­nie. Przez całą dobę wszy­scy sta­rali się zaspo­ka­jać nawet naj­bar­dziej błahe potrzeby gości hote­lo­wych, a w Nowy Rok prośby były licz­niej­sze niż kie­dy­kol­wiek: częst­szy ser­wis poko­jowy, póź­niej­sze przy­cho­dze­nie na śnia­da­nie, gdzie w bufe­cie było wię­cej gorą­cych potraw niż zwy­kle. Żało­wała, że nie miała czasu, aby się zatrzy­mać i zamie­nić kilka słów ze swoim zapra­co­wa­nym per­so­ne­lem, ale naj­pierw musiała dowie­dzieć się, jak radził sobie mały Char­les. Przy­szedł pro­sić ją o pomoc, a ona zupeł­nie bez­myśl­nie poło­żyła się po przy­ję­ciu do łóżka. To chyba wiele o niej mówi.

Cicho zapu­kała do drzwi miesz­ka­nia Pierre’a. Boże, spraw, żeby nie otwo­rzyła kobieta!

– Tak?

– To ja.

Usły­szała kroki, potem drzwi się otwo­rzyły. Pierre poło­żył palec na ustach i dał ręką znak, by weszła do środka.

O pokoju Pierre’a krą­żyły legendy. Czter­dzie­ści lat wcze­śniej mama Fran­kie dzie­liła go z Eli­nor. To tutaj Seba­stian uwiódł swoim uro­kiem jej mamę i spra­wił, że zaszła w ciążę. W innym pokoju zro­bił to samo z Eli­nor i tak na świat przy­szła Bil­lie.

Teraz Pierre miesz­kał w miej­scu, gdzie wszystko się zaczęło. Pierre, któ­rego Fran­kie poznała w Calais w restau­ra­cji ojca, Bel­le­mare. Pierre, któ­rego nie­na­wi­dziła do żywego już od pierw­szego spo­tka­nia. Pierre – jedyny męż­czy­zna, który potra­fił zbić ją z tropu.

Zanim poznała Pierre’a, potra­fiła okrę­cić sobie każ­dego męż­czy­znę wokół palca, ale ile­kroć Pierre tylko na nią spoj­rzał, momen­tal­nie mil­kła, miała nie­po­ko­jąco wysoki puls i czuła tysiąc motyli w brzu­chu. Zbli­że­nie się do niego na odle­głość jed­nego metra zagra­żało jej życiu, dla­tego trzy­mała się z daleka, gdy dowie­działa się, z iloma kobie­tami się zada­wał. Była idiotką, myśląc, że cokol­wiek dla niego zna­czy. Dla Pierre’a była tylko córką wła­ści­ciela restau­ra­cji i nikim wię­cej. Jakże tęsk­niła za tym poca­łun­kiem, który w końcu otrzy­mała… nawet jeśli po tylu latach nie chciała nawet myśleć, jak bar­dzo upo­ko­rzyła się w swoim dąże­niu do niego. Flir­to­wała z nim bez­wstyd­nie i krą­żyła wokół niego jak kotka.

I w końcu dopięła swego, nie ma co do tego wąt­pli­wo­ści. Ale co ten bie­dak mógł zro­bić?

Ten poca­łu­nek był zde­cy­do­wa­nie naj­bar­dziej elek­try­zu­jącą rze­czą, jakiej kie­dy­kol­wiek doznała w swoim dwu­dzie­sto­trzy­let­nim życiu – a do tego czasu pró­bo­wała już wiele. Wciąż czuła na ple­cach jego ręce, gdy przy­ci­skał ją do sie­bie. Ale po tam­tej wie­czor­nej zmia­nie sprawy nie poto­czyły się tak, jak Fran­kie sobie wyobra­żała. Zamiast kon­ty­nu­ować to, co wcze­śniej zaczęli, objął ramie­niem Nicole – fał­szywą żmiję z dużym biu­stem, któ­rej Fran­kie nie zno­siła – i wyszedł z restau­ra­cji, nie oglą­da­jąc się za sie­bie. Przy­się­gła sobie, że już ni­gdy wię­cej się do niego nie zbliży. Tylko że nie potra­fiła się opa­no­wać i kiedy zna­la­zła go w maga­zy­nie, ogar­nięta nagłą pew­no­ścią sie­bie, chwy­ciła go, poca­ło­wała i zaczęła roz­pi­nać mu koszulę. Wstyd, jaki poczuła, gdy ode­pchnął jej ręce i bąk­nął: „Nie chcę”, był nie do opi­sa­nia.

Przez resztę pobytu w Bel­le­mare ni­gdy wię­cej na nią nie spoj­rzał i całą swoją uwagę poświę­cał innym dziew­czy­nom z per­so­nelu. Nieco póź­niej, kiedy ojciec urzą­dził przy­ję­cie z oka­zji zarę­czyn Pierre’a z Marie, ciem­no­skórą pięk­no­ścią, która dała się lubić, Fran­kie odwró­ciła się od Fran­cji, wró­ciła do mamy i zapo­wie­działa, że chce się jak najwię­cej nauczyć o Fla­na­gans. Tak, ona i Pierre tań­czyli przy­tu­leni na weselu jej rodzi­ców, ale ni­gdy nie doszło mię­dzy nimi do więk­szego kon­taktu fizycz­nego.

Kiedy zaczął pra­co­wać jako szef kuchni we Fla­na­gans, szybko stał się popu­larny i lubiany jak wcze­śniej w Calais. Gdyby chciał, mógłby codzien­nie pozna­wać nową kobietę, bo zarę­czyny z Marie wkrótce zostały zerwane, podob­nie zresztą jak kolejne. To, że potra­fił tak bar­dzo ocza­ro­wać kobiety, było cał­kiem zro­zu­miałe, w końcu Fran­kie sama swego czasu wpa­dła w tę pułapkę. Pierre był atrak­cyjny, a w dodatku był dosko­na­łym sze­fem kuchni i miał łagodne uspo­so­bie­nie – bez niego czu­łaby się zupeł­nie zagu­biona. Teraz pozo­sta­wali dobrymi przy­ja­ciółmi… Nie myślała już o tym, że jest sek­sowny i prawdopodob­nie ogni­sty w łóżku.

O kuch­nię nie musiała się mar­twić w naj­mniej­szym stop­niu – i to było wspa­niałe, że mogła bez­gra­nicz­nie pole­gać na kimś takim jak on. Rozu­miał ją, po jed­nym spoj­rze­niu wie­dział, co się z nią dzieje. Kiedy była zdo­ło­wana, jej mąż nawet nie zwra­cał na to uwagi, nato­miast Pierre natych­miast to dostrze­gał i pytał, jak Fran­kie się czuje. Ale być może tak wła­śnie jest z dobrymi przy­ja­ciółmi płci męskiej: nie uwa­żają, że świat kręci się wokół nich.

– Szu­kasz tego mło­dego czło­wieka? – zapy­tał, wska­zu­jąc na łóżko, w któ­rym mały Char­les smacz­nie spał.

Fran­kie z ulgą zało­żyła ręce na pier­siach i gło­śno wypu­ściła powie­trze. Usia­dła na brzegu łóżka i pogła­skała chłopca po wło­sach.

– Dzię­kuję – wyszep­tała. – Na szczę­ście chciał z tobą zostać, mimo tej ohyd­nej piżamy!

Piżama z nadru­kiem kot­ków zupeł­nie nie paso­wała do męskiego Pierre’a.

– Kiedy ją kupi­łeś? – zapy­tała. – A raczej… dla­czego?

– To pre­zent – bąk­nął. – Zwy­kle śpię nago.

Jego ciemne oczy błysz­czały.

– Zawsze gotowy?

Ten pokój widział już pew­nie nie­zli­czoną liczbę gości płci żeń­skiej. Nie­trudno było sobie wyobra­zić, jak Pierre wygląda bez kawałka mate­riału na ciele – i rze­czy­wi­ście wyobra­żała to sobie wiele razy. Miał owło­sioną klatkę pier­siową, nie­zwy­kle umię­śniony brzuch jak na kucha­rza, dłu­gie nogi, dobrze wyćwi­czone górne par­tie ramion i aksa­mitną skórę. Pamię­tała to, bo kie­dyś zarzu­ciła mu ręce na szyję. Resztę wymy­śliła, obser­wu­jąc go pota­jem­nie. Skie­ro­wała wzrok na dziecko w łóżku.

Chło­piec obu­dził się. Kiedy zoba­czył Fran­kie sie­dzącą na brzegu łóżka, ode­tchnął z ulgą.

– Prze­czy­ta­łaś list? – zapy­tał. – Mogę u cie­bie zostać?

Rozdział 2

2

Bil­lie zrzu­ciła buty. Jej apar­ta­ment w luk­su­so­wym hotelu w Hol­ly­wood nie stał się ład­niej­szy, odkąd opu­ściła go kilka godzin wcze­śniej. Wes­tchnęła głę­boko i poszła do łazienki. Może to nie­spra­wie­dliwe wobec tych, któ­rzy mogli tylko marzyć o tak wytwor­nym pokoju hote­lo­wym, ale w syl­we­strową noc bar­dziej niż kie­dy­kol­wiek tęsk­niła za Anglią i domem. Nie­wiele hoteli mogło kon­ku­ro­wać z Fla­na­gans. Tam cze­kało na nią jej małe kró­le­stwo, a pię­tro niżej Fran­kie – po każ­dym poby­cie w domu z coraz więk­szym tru­dem zdo­by­wała się na powrót do Sta­nów Zjed­no­czo­nych. Ale jej kariera roz­wi­jała się w Los Ange­les i nie byłoby dobrze, gdyby w końcu nie dostała głów­nej roli. Zbyt wiele lat cze­kała na tę oka­zję. Każda kolejna przy­pa­dała kon­ku­rentce, a Bil­lie zawsze zaj­mo­wała dru­gie miej­sce. Oczy­wi­ście miała na swoim kon­cie występy fil­mowe, ale ni­gdy nie była to wyma­rzona główna rola.

Coraz czę­ściej wra­cała myślami do Lon­dynu. Gdyby obsa­dzono ją w nowym pro­jek­cie fil­mo­wym, więk­szość zdjęć krę­cono by w domu, a ona mogłaby miesz­kać we wła­snym miesz­ka­niu i spo­ty­kać się z Fran­kie i Anniką, gdy tylko mia­łaby wolne na pla­nie fil­mo­wym. Z pew­no­ścią wró­ci­liby też rodzice z Włoch, a ona cie­szyła się na myśl o ponow­nym spo­tka­niu z nimi. Zadzwo­nili do niej dzień wcze­śniej i życzyli szczę­śli­wego nowego roku. Na­dal byli tak samo bez­tro­scy i szczę­śliwi jak w poprzed­nich latach. Trudno uwie­rzyć, że mama wcale nie tęsk­niła za Fla­na­gans, a prze­cież przez tyle lat tak bar­dzo poświę­cała się dla hotelu. Dla ojca Fla­na­gans nic nie zna­czył. Cie­szył się, że może spę­dzać jak naj­wię­cej czasu z mamą Bil­lie. Jej tatuś… Kie­dyś dziki i nie­okieł­znany, teraz zado­wo­lony czło­wiek, który uci­nał sobie drzemki, pil­no­wał poziomu cho­le­ste­rolu i prze­stał pić w chwili, gdy u Eli­nor zdia­gno­zo­wano raka. Od tego czasu minęło sie­dem­na­ście lat. Bil­lie nie musiała już mar­twić się o rodzi­ców.

Zamiast tego, gdy była za gra­nicą, zwy­kle myślała o Fran­kie. Sio­stra zawsze chciała spra­wiać wra­że­nie, że pro­wa­dze­nie hotelu w poje­dynkę jest czymś wspa­nia­łym, ale to, że wiąże się z tym ciężka praca, nawet jeśli Fran­kie miała u boku Annikę, nie ule­gało naj­mniej­szej wąt­pli­wo­ści. Fakt, że nie może sio­strze pomóc, łamał Bil­lie serce – zda­wała sobie sprawę, że to samo­lubne z jej strony, iż na pierw­szym miej­scu sta­wia karierę aktor­ską. Jed­nak pra­gnie­nie spraw­dze­nia się towa­rzy­szyło jej nie­zmien­nie od cza­sów mło­do­ści i czuła, że ni­gdy nie będzie naprawdę szczę­śliwa, dopóki nie dotrze na szczyt.

Zmie­niła się, odkąd odkryła dla sie­bie scenę. Nie była już onie­śmie­loną małą Bil­lie. Ow­szem, stała się bar­dziej pewna sie­bie, ale jeśli ma być cał­kiem szczera, wszystko pod­po­rząd­ko­wała pracy. Nie pozwa­lała sobie nawet na minutę odpo­czynku. Pod­czas gdy inni w jej wieku zakła­dali rodziny, Bil­lie zawsze sku­piała się na kolej­nej roli. Nie pozwolę już nikomu zbli­żyć się do mnie, pomy­ślała. Jakby kie­dy­kol­wiek to zro­biła… Dopiero gdy pewien męż­czy­zna powie­dział jej, jak trudno dobrze ją poznać, zdała sobie z tego sprawę. Nie zako­chi­wała się i nie oka­zy­wała zbyt wiele cie­pła tym, z któ­rymi utrzy­my­wała bli­skie sto­sunki. Zaletą takiego postę­po­wa­nia było to, że oszczę­dziła sobie zła­ma­nego serca, wadą zaś – że z takiego doświad­cze­nia mogłaby prze­cież sko­rzy­stać w swoim zawo­dzie. Ale co miała zro­bić? Uma­wiała się z męż­czy­znami, jed­nak nie potra­fiła żywić do nikogo głęb­szych uczuć. Bawiła się w ich towa­rzy­stwie, sypiała z nimi – i to wszystko.

Nie była chyba aż tak nie­po­dobna do swo­jego ojca, co skry­cie ją cie­szyło. Gdyby odpu­ściła, to zna­czy, że zre­zy­gno­wa­łaby z cią­głego myśle­nia, iż wielki suk­ces jesz­cze nie nad­szedł i może wcale nie nadej­dzie. Długi wie­czór spę­dzony z przy­ja­ciółmi pra­wie ni­gdy nie wpły­wał na jej następny dzień, nie miała kaca, zawsze dzia­łała zgod­nie z pla­nem. Pod tym wzglę­dem była podobna do mamy. Ale czy warto, skoro w rolach, które były dla niej stwo­rzone, zawsze obsa­dzano kon­ku­rentki?

Bil­lie zsu­nęła sukienkę na pod­łogę. Zmyła maki­jaż i usu­nęła sztuczne rzęsy. Prze­szedł ją dreszcz. Powinna się wyką­pać, ale był śro­dek nocy, więc wzięła tylko prysz­nic.

Była pierw­sza. Z przy­ję­cia w hotelu Bil­lie wyszła tuż po pół­nocy, kiedy inni goście cało­wali się jesz­cze i życzyli sobie szczę­śli­wego nowego roku. Ale ona musiała wcze­śnie wstać – pra­gnęła wyglą­dać na wypo­czętą i świeżą. Spo­tka­nie miała zaraz po śnia­da­niu i chciała być dobrze przy­go­to­wana.

– Nie ufam temu czło­wie­kowi za grosz – powie­działa Fran­kie przez tele­fon.

I nie bez powodu. O Juliu­sie For­sy­cie krą­żyły nie­zli­czone plotki. Mówiło się, że żądał od akto­rek dowodu wdzięcz­no­ści za rolę w fil­mie. Nie­trudno zgad­nąć, o jaki dowód wdzięcz­no­ści mu cho­dzi, pomy­ślała Bil­lie, spłu­ku­jąc prysz­ni­cem pach­nącą pianę z mydła. Mimo to posta­no­wiła pójść na spo­tka­nie i przy­rze­kła sobie, że zakoń­czy je przy naj­mniej­szej pró­bie zbli­że­nia – jeśli For­syth będzie chciał cze­goś wię­cej niż tylko poroz­ma­wiać o fil­mie. Już sam fakt, że chciał się z nią spo­tkać w pokoju hote­lo­wym w Nowy Rok, wzbu­dził jej nie­po­kój. Owi­nęła się ręcz­ni­kiem i usia­dła na toa­le­cie.

Pra­gnęła dostać tę rolę. Czuła, jakby była dla niej stwo­rzona. Jej poten­cjalny part­ner fil­mowy, Hisz­pan Luca San­chez, to pierw­szy Laty­nos, który zdo­był Oscara w zeszłym roku – peł­nia szczę­ścia. Ze swoją nie­na­ganną bry­tyj­ską angielsz­czy­zną i ciem­nym, pło­ną­cym spoj­rze­niem był po pro­stu wyjąt­kowy. Grać z nim to speł­nie­nie marzeń. Muszę zdo­być tę rolę, pomy­ślała. Po pro­stu muszę.

Noc była nie­spo­kojna. Bil­lie stłu­miła myśl, że Hol­ly­wood wystrze­lał cały swój roczny budżet, stra­sząc fajer­wer­kami wszyst­kie zwie­rzęta bez wyjątku. Miała też obawy przed spo­tka­niem z Juliu­sem For­sy­them. Może to jej ostat­nia szansa w branży, w któ­rej gładka skóra i jędrne piersi liczą się bar­dziej niż wszystko inne – ona sama skoń­czy wkrótce czter­dzie­ści lat.

Bil­lie miała nadzieję, że w hotelu obecna będzie rów­nież sekre­tarka pro­du­centa. Ale plotka gło­siła, że wolał się spo­ty­kać z aktor­kami sam na sam. Zamie­rzała przyjść ze swoją agentką Leanne, ale on nie chciał o tym sły­szeć.

Były też nie­stety sprawy, które prze­ma­wiały na korzyść For­sy­tha – jego talent do wybie­ra­nia zawsze naj­lep­szego sce­na­riu­sza i znaj­do­wa­nia ide­al­nej obsady do każ­dej roli był wyjąt­kowy. Świad­czyły o tym liczne sta­tu­etki Oscara. Bil­lie pocie­szała się, że przy­naj­mniej uprze­dzono ją o zapę­dach pro­du­centa.

Ale gdzie leży gra­nica? Jest nią spro­śny komen­tarz? A może For­syth musi ją naj­pierw dotknąć, by posu­nąć się za daleko? A jeśli będzie uprzejmy, ale położy rękę na jej nodze, to będzie jesz­cze do przy­ję­cia?

Leanne udzie­liła wymi­ja­ją­cej odpo­wie­dzi: Trudno tu cokol­wiek dora­dzić. Nie były to zbyt pomocne słowa. Taka roz­mowa kwa­li­fi­ka­cyjna to draż­liwa sytu­acja – tym bar­dziej że Bil­lie nie wie, czy będzie musiała się bro­nić przed swoim poten­cjal­nym pra­co­dawcą. A gdyby Fran­kie popro­siła kucha­rzy, żeby roze­brali się przed roz­po­czę­ciem pracy? Tylko w branży fil­mo­wej takie rze­czy są w zwy­czaju i nikt nie widzi w tym pro­blemu. Nie przej­muj się, mawiali ludzie, jakby cho­dziło o kogoś, kto tylko zacho­wał się nie­zręcz­nie. Ale powód był jeden: ten czło­wiek zara­biał dużo pie­nię­dzy. Wię­cej niż wszy­scy inni pro­du­cenci fil­mowi razem wzięci. Inwe­sto­wa­nie w jego pro­jekty było prak­tycz­nie pozba­wione ryzyka, ponie­waż w biz­ne­sie nie znał gra­nic, a w Hol­ly­wood to pie­nią­dze nakrę­cały ludzi tak bar­dzo jak koka­ina.

Bil­lie obie­cała Fran­kie, że zadzwoni do niej przed spo­tka­niem i zaraz po nim. Jeśli tego nie zrobi, sio­stra wsią­dzie w naj­bliż­szy samo­lot do Los Ange­les. I wła­śnie z tego powodu Bil­lie miała ochotę nie zadzwo­nić.

– Dener­wu­jesz się? – zapy­tała Fran­kie.

Bil­lie stała w lobby hotelu Beverly Hills i serce pod­cho­dziło jej do gar­dła.

– Nie, bez obaw – odpo­wie­działa, by nie nie­po­koić sio­stry. – Nad wszyst­kim panuję.

– Nie oszu­kuj się – odparła Fran­kie. – Znam cię. Jesteś kłęb­kiem ner­wów.

– To po co pytasz? – ziry­to­wała się Bil­lie.

– Żeby cię roz­ru­szać i dodać ener­gii. Bądź twarda! A jak za bar­dzo się do cie­bie zbliży, ode­rwij mu kutasa. Obie­caj mi to!

– Chcia­ła­bym, żebyś tu była – powie­działa Bil­lie.

– Ja też bym chciała. Ale jest, jak jest. Która u cie­bie godzina? Musisz już iść?

– Jesz­cze nie, ale zaraz. Opo­wiedz mi o przy­ję­ciu syl­we­stro­wym we Fla­na­gans. Coś mnie omi­nęło?

– Pra­wnuk Char­lesa.

– Co? Kto? Naszego Char­lesa?!

– Tak. Mały chło­piec. Zna­la­złam go tuż przed pół­nocą na scho­dach na dzie­dzińcu.

– Żar­tu­jesz?

– Nie, sie­dział tam, jakby cze­kał do rana, aż zrobi się widno. Zabra­łam go oczy­wi­ście do środka. Zaopie­ko­wał się nim Pierre. Opieka spo­łeczna jesz­cze nic nie wie… Ale to długa histo­ria. Opo­wiem ci wszystko po spo­tka­niu.

– Biedne dziecko – powie­działa Bil­lie.

Zawsze z bólem słu­chała o dzie­ciach, dla któ­rych życie nie było zbyt łaskawe. Jej rodzice ją roz­piesz­czali, dbali o nią i byli zamożni, więc Bil­lie ni­gdy niczego nie bra­ko­wało, wręcz prze­ciw­nie – nale­żała do nie­wiel­kiego, nie­zwy­kle uprzy­wi­le­jo­wa­nego odsetka ludzi na świe­cie. Na szczę­ście w Hol­ly­wood pocho­dze­nie z wyż­szej klasy nie było ani zaletą, ani wadą, jak to działo się w Anglii. Fran­kie też miała dobrze. Bun­to­wała się, ale potem odna­la­zła drogę do sie­bie. Mimo to było jej trud­niej. Musiała się zmie­rzyć z wie­loma kon­flik­tami i ponieść straty. Ludzi, któ­rzy byli Fran­kie bli­scy, kochała miło­ścią bez­wa­run­kową, co było zro­zu­miałe tylko wtedy, gdy znało się jej histo­rię.

– Tak, nie­które dzieci muszą prze­cho­dzić przez straszne rze­czy – zgo­dziła się z nią Fran­kie.

– Dobrze, że mają cie­bie – powie­działa Bil­lie z uśmie­chem, bo jeśli jej sio­stra była w czymś dobra, to wła­śnie w opiece nad dziećmi.

– Zoba­czymy, co z tego wynik­nie – powie­dział Fran­kie. – Ale teraz nie będę cię już dłu­żej zatrzy­my­wać.

Bil­lie na kilka minut zapo­mniała o zbli­ża­ją­cym się spo­tka­niu, ale teraz spoj­rzała na zega­rek.

– Cho­lera, muszę się pospie­szyć!

– Leć już! A potem zadzwoń do mnie!

Julius For­syth był sam. Już na widok jego szla­froka Bil­lie miała złe prze­czu­cia. For­syth był wysoki, mie­rzył pra­wie metr dzie­więć­dzie­siąt i gdyby stał się agre­sywny, nie mia­łaby z nim szans. W apar­ta­men­cie uno­siła się lekka woń alko­holu. Pro­du­cent fil­mowy uśmiech­nął się sze­roko, odsła­nia­jąc dwa rzędy lśniąco bia­łych zębów. Każdy, kto wcze­śniej nie sły­szałby nic na jego temat, wpadłby w zachwyt. For­syth był przy­stoj­nym męż­czy­zną.

Wska­zał na kanapę i popro­sił, by usia­dła. Sam zajął miej­sce w fotelu naprze­ciwko i roz­ło­żył nogi. Bil­lie sta­rała się nie patrzeć w jego stronę. Oba­wiała się, że For­syth nie ma nic pod szla­fro­kiem. Przez chwilę roz­ma­wiali o syl­we­strze, on wspo­mi­nał o kilku zna­nych oso­bi­sto­ściach, z któ­rymi się bawił, a potem spoj­rzał jej w oczy.

– Bil­lie Lan­sing – powie­dział wolno. – Ty czy Halle Berry. Wiesz, prawda? Nie mogę obsa­dzić dwóch czar­nych kobiet w tym samym fil­mie. A obie jeste­ście cał­kiem niczego sobie pereł­kami. Pozwól, że ci się przyj­rzę – powie­dział, wykrzy­wia­jąc opa­lony palec. – Zdej­mij żakiet.

Był nie­przy­jem­nie bez­po­średni. Bil­lie potrzą­snęła głową.

– Nie, zostanę w żakie­cie – odpo­wie­działa, siląc się na sta­now­czy ton.

– To nie było pyta­nie.

– Ale to była moja odpo­wiedź.

– Taka jesteś – powie­dział, jakby ją przej­rzał. – Szu­kasz zwady. To ma być jakaś gra? – odchy­lił się do tyłu i spoj­rzał na nią pro­tek­cjo­nal­nie, po czym kon­ty­nu­ował: – Widzia­łem takie rze­czy dzie­siątki razy. Kobiety takie jak ty, które naj­pierw udają nie­śmiałe, a potem, zanim jesz­cze spo­tka­nie dobie­gnie końca, roz­kła­dają nogi. Mógł­bym się prze­spać z każdą aktorką o każ­dej porze dnia i nocy, gdy­bym nie miał nic innego do roboty – mie­rzył ją wzro­kiem, aż w końcu zatrzy­mał go na jej butach. – Małe stopy, wyso­kie obcasy. Lubię to. Dobrze o tym wie­dzia­łaś, prawda?

Jak długo była już w tym pokoju? Dzie­sięć minut? Nawet nie pró­bo­wał ukryć swo­ich inten­cji. Ten łaj­dak musiał to wszystko pla­no­wać od rana, skoro tak szybko odkrywa karty.

– Zapew­niam pana, że nie pro­wa­dzę żad­nej gry. Mie­li­śmy roz­ma­wiać o Oku Didrika. Jak pan wie, jestem zain­te­re­so­wana rolą Ellen. A sce­na­riusz jest świetny – powie­działa sta­now­czym gło­sem.

– Ty czy Berry, oto jest pyta­nie. Obie jeste­ście dobre, ale twoje nazwi­sko brzmi jakoś lepiej. Rola jest wyma­ga­jąca. Pora­dzisz sobie bez pro­blemu z roz­bie­ra­nymi sce­nami?

Bil­lie wzdry­gnęła się. Ni­gdzie w sce­na­riu­szu nie było napi­sane, że będzie musiała się roze­brać. Co For­syth miał na myśli?

– Mówimy o tym samym sce­na­riu­szu? – zapy­tała scep­tycz­nie.

– Cho­dzi ci o to, że nie ma w nim wzmianki o roz­bie­ra­nej sce­nie? Powiem tylko, że taki jest wymóg. Czarna kobieta w głów­nej roli musi poka­zać wię­cej skóry niż biała. I dobrze o tym wiesz. Chciał­bym też zoba­czyć, jak upra­wia­cie praw­dziwy seks, ale to chyba zbyt duże wyma­ga­nie. Komi­sja cen­zury fil­mo­wej wpa­dłaby w szał.

Zaśmiał się, a Bil­lie poczuła z jego ust obrzy­dliwy zapach alko­holu. Czuła się coraz bar­dziej nie­zręcz­nie. Wstać i po pro­stu wyjść? Jak postą­pi­łyby inne aktorki? Cze­ka­łyby na jego kolejny ruch czy też natych­miast opu­ściły pokój? Dla­czego jest taka nie­spo­kojna?

– Chęt­nie przyjdę na prze­słu­cha­nie – powie­działa, chcąc wró­cić do tematu.

– Wiesz, że powin­naś być wdzięczna, że w ogóle daję ci szansę. Prze­słu­cha­nie to mini­mum, aby dostać rolę.

– I jedyna rzecz, którą jestem gotowa zro­bić – odpo­wie­działa.

Naj­chęt­niej wsta­łaby i wyszła. Dla­czego tego nie zro­biła?

– Umów się ze mną na wie­czór. Chcę cię zoba­czyć w obci­słej, sek­sow­nej sukience.

Nowo­roczna impreza branży fil­mo­wej. Impreza, na którą wszy­scy chcieli być zapro­szeni. Będą tam pro­du­cenci, reży­se­rzy i sce­na­rzy­ści. Dosko­nała oka­zja do nawią­za­nia kon­tak­tów towa­rzy­skich. Ale u jego boku?

– Niech pan już prze­sta­nie – powie­działa, zaska­ku­jąc samą sie­bie tym, jak sta­now­czo zabrzmiała. – Możemy teraz poroz­ma­wiać o roli Ellen?

Odsło­nił poły szla­froka i wska­zał na swoje kro­cze.

– Dobrze… Powiedzmy, że ta rola jest twoja, jeśli… – uśmie­chał się szy­der­czo i spro­śnie. – Pod­nieca mnie, że jesteś taka nie­sforna. Boże, jestem naprawdę napa­lony. Mógł­bym… – urwał na chwilę, jakby zasta­na­wiał się, jak zaata­ko­wać Bil­lie. – Cho­lera, naprawdę mnie pod­nie­casz. Rola jest twoja, musisz tylko paść na czarne kolana i…

Pod­niósł się, zanim zdą­żyła zare­ago­wać. Nagle sta­nął tuż przed nią, wypi­na­jąc bio­dra do przodu i wysta­wia­jąc penisa w jej stronę jak broń gotową do strzału.

Reak­cja Bil­lie była cał­ko­wi­cie intu­icyjna. Jego krzyk, gdy go chwy­ciła i obró­ciła, sły­chać było chyba w całym hotelu, a zanim zdą­żył ją zła­pać, była już na kory­ta­rzu. Serce pode­szło jej do gar­dła. Pra­wie nie mogła oddy­chać.

– Jesteś skoń­czona! – krzy­czał za nią, gdy bie­gła kory­ta­rzem. – Sły­szysz? Już po tobie!

Rozdział 3

3

Pierre cały czas myślał o chłopcu.

– Biedne dziecko – powie­dział pod nosem, wcho­dząc do chłodni i prze­glą­da­jąc półki, na które lada moment miał tra­fić świeży towar. Samo­chód dostaw­czy był już w dro­dze i Pierre musiał zro­bić miej­sce. Prze­sta­wiał arty­kuły spo­żyw­cze, prze­su­wał i porząd­ko­wał, ale myślami cały czas wra­cał dziecka. Mały Char­les był bar­dzo głodny i nie byłoby w tym nic złego, gdyby nie to, że dziecko było chude jak szczapa. Z pew­no­ścią nie dosta­wał w domu wystar­cza­jąco dużo jedze­nia. Grzecz­nie podzię­ko­wał za jedze­nie, a kiedy Fran­kie nie wró­ciła, Pierre zabrał chłopca do sie­bie, by mógł się prze­spać. Char­les był szczę­śliwy. Nie wyglą­dało na to, by tęsk­nił za rodzi­cami. To było w sumie dziwne. I smutne.

Może powi­nien zapy­tać chłopca o numer tele­fonu do rodzi­ców, zanim mały zasnął? Chyba tak. Dopil­no­wał jed­nak, by wyszo­ro­wał się pod prysz­ni­cem. Potem poszedł do pralni i zapy­tał o pozo­sta­wione w hotelu ubra­nia dla dzieci. Takim spo­so­bem udało mu się skom­ple­to­wać gar­de­robę chłopca od stóp do głów.

Gdy wró­cił do pokoju, chło­piec leżał na koł­drze owi­nięty mokrym ręcz­ni­kiem. Pierre odło­żył nowe ubra­nia i pod­szedł do łóżka, by przy­kryć go grubą puchową koł­drą. Chło­piec szczę­kał zębami, pod­czas gdy Pierre osu­szał ręcz­ni­kiem jego dłu­gie włosy. Łóżko było na tyle sze­ro­kie, że mogli wygod­nie leżeć obok sie­bie na waleta, gdy nad­szedł czas, by także Pierre poszedł spać.

Zda­wał sobie sprawę, że Fran­kie nie pojawi się aż do następ­nego ranka. W taką noc jak ta miała zbyt wiele na gło­wie, a on nie miał ochoty jej szu­kać. Ow­szem, miło było spo­tkać się z gośćmi, ale nie w syl­we­stra, kiedy więk­szość z nich była pobu­dzona i nie chciała prze­stać mówić. Pierre cie­szył się, że może pomóc. Dotrzy­mał obiet­nicy danej Ale­xan­drowi, ojcu Fran­kie, i nie chciał jej zła­mać. Pierre miał oto­czyć dziew­czynę uwagą.

A mimo to zda­rzało się, że dopro­wa­dzała go do obłędu. Jej zie­lone błysz­czące oczy roz­pa­lały w nim emo­cje – tak jak wtedy w restau­ra­cji w Calais, gdy zawsze się kłó­cili i jed­no­cze­śnie cią­gnęło ich do sie­bie nawza­jem. Wtedy igrał z ogniem i teraz znów przy­po­mniał sobie, jak trudno było mu się wtedy opa­no­wać.

Po roz­po­czę­ciu pracy we Fla­na­gans nie potrze­bo­wał zbyt dużo czasu, by zdać sobie sprawę, że na­dal jest dla niego atrak­cyjna, mimo że ich pierw­sze spo­tka­nie miało miej­sce wiele lat temu. Ileż to razy musiał się opie­rać, by nie wsu­nąć rąk w jej dłu­gie włosy, by nie przy­cią­gnąć jej do sie­bie i nie uci­szyć gniewu poca­łun­kiem? Jako doro­sła kobieta była tak samo uwo­dzi­ciel­ska jak kie­dyś, a jej dzi­kie spoj­rze­nie tak samo odu­rza­jące. Mija­jący czas nie zmie­nił tego, kim była. Pierre dosko­nale wie­dział, kto kryje się za tą wypo­le­ro­waną fasadą. Cza­sami wda­wał się z Fran­kie w kłót­nię, by się upew­nić, że ta namiętna dziew­czyna, która nie potra­fiła zdła­wić w sobie zło­ści, na­dal ist­nieje.

Ale wtedy, w Calais… Spro­wo­ko­wała go, wyzwała na poje­dy­nek jego ego, a on na to pozwo­lił. Wpadł w pułapkę i poca­ło­wał ją. Ten jeden raz wystar­czył, aby uświa­do­mić sobie, że coś takiego już ni­gdy nie może się powtó­rzyć. To zła­ma­łoby jego młode serce. Przez lata miał wiele dziew­czyn, ale żadna z nich nie ocza­ro­wała go tak jak Fran­kie.

Nie musiał nawet sły­szeć stu­kotu jej wyso­kich obca­sów na kory­ta­rzu, by wie­dzieć, że idzie. Na długo zanim dotarł do niego zapach zna­jo­mych aksa­mit­nych per­fum, wyczu­wał jej obec­ność, a kiedy otwie­rała drzwi do kuchni, ni­gdy nie był zasko­czony. Czę­sto zasta­na­wiał się, czy Fran­kie wie, że jej spoj­rze­nie mówi mu wię­cej niż słowa. Może przy­wią­zy­wał do tych spoj­rzeń więk­szą wagę, niż powi­nien?

Nie miał odwagi o to zapy­tać, bo w mię­dzy­cza­sie zaprzy­jaź­nili się i zostali dobrymi przy­ja­ciółmi. Czę­sto spo­ty­kali się na lun­chu i śmiali z tych samych rze­czy. Nie dało się ukryć, że była mię­dzy nimi che­mia, ale jed­no­cze­śnie było to uczu­cie natu­ralne i nie­kło­po­tliwe. Ona dogry­zała mu z powodu jego roman­sów, a on – z powodu wyboru męża. Ni­gdy jed­nak nie wda­wali się w szcze­góły doty­czące ich życia uczu­cio­wego i ero­tycz­nego, zresztą nie było takiej potrzeby, poza tym mieli waż­niej­sze sprawy do omó­wie­nia.

Czy odważy się do niej zbli­żyć, kiedy w końcu pośle Gina do dia­bła? W oczach Pierre’a mąż Fran­kie był nik­czemną pijawką. Pierre nie znał odpo­wie­dzi na to pyta­nie. Ale i tak nie miało to zna­cze­nia, bo Fran­kie była mężatką, a Pierre nie sły­szał, by w naj­bliż­szym cza­sie cokol­wiek miało się zmie­nić w tej kwe­stii.

Fran­kie ni­gdy nie mówi źle o swoim mężu, ale Pierre nie jest ślepy. Włoch wyraź­nie żył ponad stan. Z tego, co Pierre wie­dział, Fran­kie utrzy­my­wała Gina, a kiedy ten przy­cho­dził do kuchni ze swo­imi dziw­nymi pyta­niami o menu, któ­rych Pierre nie rozu­miał, miał ochotę go wyrzu­cić. Ni­gdy tego nie zro­bił i wyma­gał też od swo­ich pra­cow­ni­ków, aby trak­to­wali Gina z sza­cun­kiem, ale w głębi duszy życzył sobie, by mąż Fran­kie pośli­zgnął się i skrę­cił kark na gołej pod­ło­dze w kuchni.

Nie powinna za niego wycho­dzić. Ale kim był Pierre, by to osą­dzać? Poza tym Fran­kie Nolan ni­gdy nikogo nie słu­chała. Zawsze szła wła­sną drogą. Pierre wie­dział, jak wiele ten czło­wiek dla niej zna­czy. Wie­lo­krot­nie pod­kre­ślała, że bar­dzo ceni jego lojal­ność i przy­jaźń, że jest ważny dla hotelu oraz jako­ści kuchni i uspo­kaja ją, gdy może prze­ka­zać mu część odpo­wie­dzial­no­ści…

Naj­le­piej będzie, jeśli zapo­mni o uczu­ciach, które skry­cie żywi do Fran­kie, bo grożą one zdu­sze­niem w zarodku tego, co aktu­al­nie rodziło się mię­dzy Penny a nim. Pew­nego wie­czoru w kuchni Fla­na­gans zatań­czyła dla niego uwo­dzi­ciel­sko, eks­po­nu­jąc swoje krą­gło­ści, i od tego czasu ich rela­cje ule­gły zmia­nie, coraz czę­ściej zauwa­żał, jak bar­dzo bra­kuje mu Penny, gdy miała wolne. Penny była zupeł­nie innym typem kobiety. Ona też była ambitna, ale nie miała takiej nie­złom­nej dumy jak Fran­kie, która ni­gdy się nie pod­da­wała. Obco­wa­nie z Penny było łatwe i nie­uciąż­liwe. Widok Penny nie przy­spie­szał wpraw­dzie bicia jego serca – ale czy to aż tak ważne?

Pierre zer­k­nął na duży zegar w kuchni. Wkrótce zjawi się per­so­nel – pew­nie na kacu i w złym humo­rze. Ni­gdy by tego nie zaak­cep­to­wał, gdyby nie Nowy Rok. Naj­waż­niej­sze, że rów­nież dzi­siaj będą w hotelu ser­wo­wać jedze­nie. Miał nadzieję, że Penny przyj­dzie przed roz­po­czę­ciem zmiany.

Kilka godzin póź­niej praca w kuchni szła pełną parą. Obsługa prze­ka­zy­wała zamó­wie­nia, a przy­stawki, dania główne i desery nie­prze­rwa­nie opusz­czały kuch­nię. Penny była świet­nie zor­ga­ni­zo­wana, szybko reago­wała i pra­co­wała z Pierre’em tak, jakby od lat sta­no­wili zgrany zespół.

– Jesteś ide­ałem, Penny – powie­dział z uzna­niem.

– To dobrze, bo pew­nego dnia chcę prze­jąć twoją pracę – odpo­wie­działa. – Ale do tego czasu będziesz moim naj­lep­szym nauczy­cie­lem.

Penny była ambitna. Kuch­nie restau­ra­cyjne wciąż sta­no­wiły domenę męż­czyzn, ale zanim Pierre dostał pracę we Fla­na­gans, w kuchni sze­fo­wała kobieta. Penny ma wszel­kie pre­dys­po­zy­cje, by szybko się piąć po szcze­blach kariery, jeśli tylko zechce. W tym hotelu zawsze sta­wiano na kobiety.

– Nie ma zbyt wielu nauczy­cieli, któ­rych można poca­ło­wać – wyszep­tała, upew­niw­szy się, że nikt nie słu­cha.

– Masz rację. Ale nie ma żad­nych zasad, które by tego zabra­niały – odparł szep­tem.

– Roz­ma­wia­łeś o tym z Fran­kie?

Skrzy­wił się lekko i miał nadzieję, że Penny niczego nie zauwa­żyła.

– Ni­gdy nie było tu z tym pro­blemu. Adele, była sze­fowa kuchni, wyszła za mąż za jed­nego z kucha­rzy i mają teraz trójkę dzieci.

– Mał­żeń­stwo i dzieci – roz­ma­rzyła się Penny. – „Fla­na­gans” to brzmi naprawdę obie­cu­jąco.

Pierre uda­wał, że nie wie, o co jej cho­dzi. W naj­mniej­szym stop­niu nie był zain­te­re­so­wany mał­żeń­stwem. Miał czter­dzie­ści trzy lata i gdyby chciał zało­żyć rodzinę, zro­biłby to w młod­szym wieku. Lubił dzieci i wyda­wało się, że one także go lubią, ale zde­cy­do­wał, że nie zamie­rza mieć wła­snych. Oby Penny mimo to na­dal chciała się z nim spo­ty­kać! Nie jest jed­nak pierw­szą sym­pa­tią, która pró­buje namó­wić go do mał­żeń­stwa. Ale po trzy­krot­nych zarę­czy­nach zro­bił się już ostrożny.

Penny wyrwała go z zadumy.

– O czym myślisz?

Było jesz­cze za wcze­śnie, by powie­dzieć jej prawdę. Ich zwią­zek dopiero się wyklu­wał.

Zamiast tego odparł:

– Sze­fowa nad­cho­dzi.

Miał wra­że­nie, że Fran­kie lada chwila otwo­rzy drzwi.

– Nie wiem, jak to moż­liwe, że za każ­dym razem to wyczu­wasz – powie­działa Penny, po czym popra­wiła cze­pek i wygła­dziła far­tuch. – Tro­chę to prze­ra­ża­jące.

– Intu­icja. Pra­cu­jemy razem od lat. Ma ostrzej­szy język niż inni, ale wraż­liwe wnę­trze.

Znał jej dobre strony, które teraz coraz czę­ściej się ujaw­niały. Fran­kie była już doro­sła. Jest jesz­cze bar­dziej atrak­cyjna, pomy­ślał, gdy otwo­rzyły się waha­dłowe drzwi i weszła Fran­kie z małym Char­le­sem u boku. Wbrew wła­snej woli Pierre zare­ago­wał tak, jak ni­gdy nie reago­wał na widok Penny. Przy nowej part­nerce czuł się szczę­śliwy, ale to Fran­kie coś w nim roz­bu­dzała. Coś głęb­szego, czego jesz­cze nie rozu­miał, a co mogłoby go zra­nić, gdyby nie zacho­wał ostroż­no­ści.

– Mały Char­les ma ci coś do powie­dze­nia, Pierre – powie­działa Fran­kie, błą­dząc wzro­kiem po garn­kach w kuchni. Wdy­chała sma­ko­wite zapa­chy, trzy­ma­jąc ręce na ramio­nach dziecka.

Pierre ucie­szył się na widok chłopca.

– Witaj, miło cię znowu widzieć.

Ubra­nie paso­wało na niego ide­al­nie, wyglą­dał naprawdę schlud­nie.

– Cześć. Chcia­łem tylko podzię­ko­wać za jedze­nie… I za to, że mogłem u pana zostać na noc – powie­dział nie­śmiało mały Char­les.

– Było faj­nie – odpo­wie­dział Pierre. – Nie­czę­sto się zda­rza, że dzieci odwie­dzają mnie w kuchni.

– Chęt­nie tu wrócę – odparł szybko chło­piec.

– Bar­dzo pro­szę. Jesteś tu mile widziany.

Pierre mówił poważ­nie. Polu­bił tego malca i chciałby zro­bić dla niego coś wię­cej. Bo gdzie Char­les miał pójść? Co go cze­kało?

– No cóż, to już wszystko – powie­działa Fran­kie. – Penny?

– Tak? – odpo­wie­działa nie­śmiało, jakby oba­wia­jąc się tego, co miało nastą­pić.

– Może już pani ode­tchnąć – powie­działa Fran­kie i uśmiech­nęła się do młod­szej kobiety. – Doszły do mnie infor­ma­cje, że ma pani wielki talent. Nie musi się więc pani niczego oba­wiać z mojej strony.

Fran­kie posta­no­wiła nie zabie­rać małego Char­lesa do miesz­ka­nia, na wypa­dek gdyby był tam Gino. Zamiast tego w salo­nie, gdzie pito her­batę, zamó­wiła mu wszystko, na co miał ape­tyt. Zjadł, zamknął oczy i zro­bił minę, jakby był w siód­mym nie­bie. W obu rękach trzy­mał sma­ko­łyk i jeden w ustach, jakby się bał, że obsługa zabie­rze mu talerz, zanim skoń­czy jeść.

Tym­cza­sem Fran­kie przy­glą­dała mu się w zamy­śle­niu. Trudno powie­dzieć, czy mały Char­les pamięta pra­dziadka, bo odkąd Fran­kie znała Char­lesa seniora, był pomarsz­czony i zgar­biony. Pra­co­wał aż do śmierci. Ostat­nio już nie na cały etat, tylko od czasu do czasu. I ni­gdy nie ocze­ki­wał innego trak­to­wa­nia ze względu na swój wiek. Jak zawsze nosił torby podróżne i opie­ko­wał się gośćmi w foyer. Fran­kie trudno było zro­zu­mieć, że komuś z rodziny sta­rego Char­lesa źle się wie­dzie. Nikt nie dbał o rodzinę bar­dziej niż Char­les i jego żona.

Fran­kie wie­działa jed­nak, jak szybko wszystko może się zmie­nić i jak łatwo wpaść w nie­od­po­wied­nie towa­rzy­stwo. Nar­ko­tyki można zdo­być nie­mal jak piwo w pubie. Tak się stało z rodzi­cami chłopca? Jej samej coś takiego się przy­tra­fiło. Wymknęła się rodzi­com spod kon­troli. Byli wtedy zbyt zajęci sobą. A od hucz­nej imprezy do przedaw­ko­wa­nia i hospi­ta­li­za­cji krótka droga.

Co widzieli goście, kiedy patrzyli na Fran­kie? Pew­nie mamę, która pije her­batę ze swoim synem. Dzięki Pierre’owi mały Char­les był schlud­nie ubrany i czy­sty. Dłu­gie krę­cone włosy się­gały mu do ramion. Wyglą­dał tak słodko jak ciastka, które wszy­scy jedli.

– Gdzie tak wła­ści­wie miesz­kasz? – zapy­tała Fran­kie.

To nie było prze­słu­cha­nie – Fran­kie chciała jedy­nie, by chło­piec się odprę­żył. Mimo to w jej gło­wie kłę­biły się pyta­nia, na które potrze­bo­wała odpo­wie­dzi.

– W miesz­ka­niu… Ale tam nie jest zbyt cie­pło – odpo­wie­dział. – Mama cza­sami zapo­mina zapła­cić rachunki i wtedy wszystko nam wyłą­czają. Ty też tak robisz?

Odwró­cił głowę i rozej­rzał się, jakby chciał spraw­dzić, czy wszyst­kie świa­tła są włą­czone.

– Nie, pod tym wzglę­dem jestem inna.

– Jesteś bar­dzo bogata?

Wypił łyk soku. Machał nogami, sie­dząc na roko­ko­wej sofie, i patrzył na wielki żyran­dol na sufi­cie.

– Nie wiem – powie­działa Fran­kie.

– W takim razie jesteś – zde­cy­do­wał. – Jeśli czło­wiek nie jest bogaty, to wie, że jest biedny. Moja mama nie jest bogata.

– Nie sądzisz, że za tobą tęskni? – zapy­tała Fran­kie z waha­niem.

Zamiast odpo­wie­dzieć, zapy­tał:

– Mogę u cie­bie zostać?

Co miała odpo­wie­dzieć? Nie może lek­ko­myśl­nie skła­dać obiet­nic.

– Wiesz – powie­działa po chwili – musisz mieć naprawdę dobre warunki… i dla­tego musimy naj­pierw poroz­ma­wiać z ludźmi, któ­rzy dobrze wie­dzą, jak zaj­mo­wać się dziećmi. Ci ludzie pomogą nam zna­leźć dla cie­bie naj­lep­szą rodzinę.

– Wy jeste­ście naj­lep­szą rodziną – powie­dział i patrzył na nią wytrwale.

Char­les senior mógł mu powie­dzieć tylko dobre rze­czy o mnie i Fla­na­gans, pomy­ślała, ponie­waż ten mały chło­piec zacho­wy­wał się tak, jakby byli sta­rymi przy­ja­ciółmi. Ufał jej, mimo że spo­tkał pierw­szy raz w życiu. A to mogło ozna­czać tylko tyle, że Char­les opo­wie­dział mu o Fran­kie, hotelu i rodzi­nach, do któ­rych nale­żał Fla­na­gans.

– Dużo czasu spę­dza­łeś z pra­dziad­kiem? – zapy­tała.

– Spo­ty­ka­łem się z nim tylko wtedy, gdy mama była naćpana. Wtedy dzwo­ni­łem do niego, żeby po mnie przy­je­chał – wes­tchnął. – Powie­dział mi, że można skoń­czyć z nar­ko­ty­kami, bo ty też prze­sta­łaś je brać. Już nie bie­rzesz, prawda, Fran­kie?

Wyglą­dał na nie­opi­sa­nie smut­nego. Char­les sta­no­wił opokę dla swo­jego pra­wnuka, gdy jego matka nie mogła się nim opie­ko­wać. Strata pra­dziadka była dla chłopca dotkliwa. Fran­kie poczuła ukłu­cie w sercu. Ona rów­nież opła­ki­wała przy­ja­ciela z daw­nych lat, ale ni­gdy nie przy­szło jej do głowy, żeby zapy­tać, jak się miewa jego rodzina i czy potrze­buje od niej pomocy. Zaj­mo­wała się tylko wła­snym smut­kiem.

Potrzą­snęła głową.

– Nie, nie biorę już nar­ko­ty­ków – odparła i pogła­skała go po ciem­nych wło­sach. – Zoba­czysz, twoja mama też prze­sta­nie.

Nie wie­działa, co jesz­cze może powie­dzieć ani jak pocie­szyć małego Char­lesa.

Spoj­rzał na nią scep­tycz­nie.

– Nie sądzę. Uważa, że to naj­lep­sza rzecz w jej życiu.

– Co?

– Nar­ko­tyki.

Fran­kie nie sądziła, by matka chłopca ujęła to dokład­nie w ten spo­sób. Żaden rodzic nie powie­działby cze­goś takiego swo­jemu dziecku. Ale sam fakt, że Char­les tak to zro­zu­miał, był już wystar­cza­jąco prze­ra­ża­jący… Dość doj­rzałe zacho­wa­nie jak na tak małego chłopca.

Mały Char­les patrzył na Fran­kie dużymi, ciem­nymi oczami i mocno trzy­mał ją za rękę. Wła­śnie przy­je­chały Alice i Viola z opieki spo­łecz­nej. Cała czwórka sie­działa teraz w gabi­ne­cie Fran­kie. Obie kobiety piły her­batę, a Fran­kie kawę. Mały Char­les nie chciał jeść ani pić. Był zde­ner­wo­wany i nie spusz­czał wzroku z Fran­kie, jakby oba­wiał się, że może wstać i odejść.

Fran­kie prze­ka­zała im list Char­lesa. Viola prze­czy­tała go, pod­czas gdy Alice pro­wa­dziła kur­tu­azyjną roz­mowę o hotelu i wyjąt­kowo mroź­nej zimie. Zapy­tała, jak czę­sto trzeba czy­ścić żyran­dole, które widziała w dro­dze do gabi­netu. Potem wodziła wzro­kiem po por­tre­tach poprzed­ni­ków Fran­kie i stwier­dziła, że roz­po­znaje Lindę Lan­sing, ale innych nie.

W Nowy Rok pra­cow­nice opieki spo­łecz­nej miały zapewne dyżur. Mały Char­les nie był z pew­no­ścią jedy­nym dziec­kiem, które potrze­bo­wało pomocy w święta. Fran­kie uznała, że dobrze by było, gdyby panie szybko prze­szły do rze­czy, bo zaczy­nało jej się udzie­lać zde­ner­wo­wa­nie chłopca.

Czy zosta­nie umiesz­czony w domu dziecka, czy też ma innych krew­nych, któ­rzy mogliby się nim zaopie­ko­wać? Z pew­no­ścią ktoś musiał zauwa­żyć, że był zanie­dby­wany. Nie znała oczy­wi­ście całej histo­rii, to była sprawa dla urzęd­ni­ków, ale mały Char­les powie­dział, że nie wie, kim jest jego ojciec, i że jego matka zażywa nar­ko­tyki. W sumie było bar­dzo mało praw­do­po­dobne, że chło­piec wróci do domu.

– Char­les, powiedz mi, jak się masz? – zachę­cała go Viola, odda­jąc list Fran­kie. – Fran­kie i Alice wyjdą na chwilę, żeby­śmy mogli spo­koj­nie poroz­ma­wiać.

– Nie – odpo­wie­dział sta­now­czo. – Fran­kie zostaje tutaj.

Jesz­cze moc­niej ści­snął jej dłoń.

– Obie­cuję ci, że będzie cze­kała tuż za drzwiami.

Fran­kie sta­rała się zacho­wać spo­kój, ale pew­nie ema­no­wała takim samym zde­ner­wo­wa­niem jak chło­piec. Zawie­dzie go, jeśli teraz wyj­dzie?

Naj­spo­koj­niej, jak potra­fiła, powie­działa:

– Usiądę naprze­ciwko drzwi. Widzia­łeś, że jest tam kanapa, prawda? Nie ruszę się z miej­sca, dopóki nie wyj­dziesz. Viola jest miła, chce tylko z tobą poroz­ma­wiać.

Deli­kat­nie uwol­niła swoją dłoń z jego uści­sku. Mały Char­les spu­ścił wzrok i wpa­try­wał się w swoje kolana. Jego pod­bró­dek drżał, a on sam wyda­wał się coraz mniej­szy w fotelu. Fran­kie bła­gała Violę wzro­kiem, by mogła zostać, ale kobieta led­wie dostrze­gal­nie potrzą­snęła głową i spoj­rzała w stronę drzwi. Fran­kie wstała z cięż­kim ser­cem. Nie miała nic do powie­dze­nia w tej spra­wie. Zna­la­zła dziecko przed swoim hote­lem, to wszystko.

– Co z nim będzie? – zapy­tała, kiedy sie­działa z Alice przed gabi­ne­tem.

– Przede wszyst­kim musimy spró­bo­wać odna­leźć jego rodzi­ców lub innych krew­nych. Według poli­cji nie ma donie­sie­nia o zagi­nię­ciu osoby. Ozna­cza to, że coś jest nie tak. Jeśli nikt z rodziny nie może lub nie chce się nim zająć, musimy zna­leźć dla niego dom. Ist­nieją pro­ce­dury usta­no­wione przez wła­dze dla takich przy­pad­ków. To już czwarty raz, kiedy Viola i ja musimy zaj­mo­wać się dziec­kiem, które ucie­kło z domu w nowo­roczny week­end.

– Nie wiem, czy uciekł – powie­działa Fran­kie. – Wczo­raj wie­czo­rem sie­dział na scho­dach i patrzył w niebo. Jego pra­dzia­dek był cenio­nym pra­cow­ni­kiem Fla­na­gans przez pra­wie osiem­dzie­siąt lat. Co mogę zro­bić? Naprawdę chcia­ła­bym pomóc.

Alice zasta­no­wiła się przez chwilę, po czym powie­działa poważ­nie:

– Chło­piec potrze­buje przy­ja­ciela, kogoś, kto go nie zawie­dzie. Myślę, że wiele prze­szedł.

Mały Char­les nie zaszczy­cił Fran­kie spoj­rze­niem, gdy wyszedł z Violą na kory­tarz.

– Idziemy – powie­działa Viola, a Alice natych­miast wstała.

– Zabie­rają panie chłopca? – zapy­tała Fran­kie drżą­cym gło­sem.

Viola poło­żyła rękę na ramie­niu małego Char­lesa.

– Zosta­nie umiesz­czony w dobrym domu dziecka, a my tym­cza­sem posta­ramy się odna­leźć jego rodzi­ców.

Fran­kie pokle­pała małego Char­lesa po gło­wie, a on wzdry­gnął się, jakby go ude­rzyła.

– Pra­dzia­dek powie­dział, że mi pomo­żesz.

W oczach chłopca był tak bez­gra­niczny smu­tek, że Fran­kie wystra­szyła się.

– Dzię­kuję, że zajęła się pani nim wczo­raj wie­czo­rem – powie­działa Viola. – Teraz my się nim zaj­miemy.

Fran­kie nie zdą­żyła nawet wyja­śnić, że to Pierre opie­ko­wał się Char­le­sem, bo kobiety odwró­ciły się i ruszyły w stronę scho­dów.

W poło­wie scho­dów mały Char­les jesz­cze raz się odwró­cił.

– Fran­kie, dla­czego nie mogę tu zostać? Obie­cuję, że będę grzeczny. Obie­cuję. Pro­szę, Fran­kie.

Pod powie­kami pie­kły ją łzy wstydu i bez­rad­no­ści. Zra­niła chłopca i nie mogła tego znieść. Nie powinna zosta­wiać go samego z kobietą z pomocy spo­łecz­nej. Prze­cież to ją pro­sił o pomoc! Był jesz­cze taki mały – jak mogła pozwo­lić, by kobiety go zabrały? Kiedy nie odpo­wie­działa, spu­ścił głowę i zszedł po ostat­nich stop­niach scho­dów. Łka­jąc, patrzyła, jak idzie przez hol i zmie­rza do wyj­ścia.

Rozdział 4

4

1990

– Mamma mia!

Fran­kie spie­szyła się i gdy jakiś męż­czy­zna zagro­dził jej drogę, wpa­dła w złość. Pod­nio­sła oku­lary prze­ciw­sło­neczne na czoło i spoj­rzała w parę roz­ba­wio­nych ciem­no­brą­zo­wych oczu.

– Jesteś naj­pięk­niej­szą kobietą, jaką kie­dy­kol­wiek widzia­łem!

Pew­nie Włoch, pomy­ślała. Wszystko na to wska­zy­wało: zie­lona kurtka, którą w Anglii nosiło się zwy­kle tylko w stajni, wypra­so­wane, obci­słe dżinsy i wypo­le­ro­wane buty.

– Jak masz na imię? – kon­ty­nu­ował, bez skrę­po­wa­nia mie­rząc ją wzro­kiem od stóp do głów.

– Prze­pra­szam, ale spie­szę się.

Z powro­tem zało­żyła oku­lary prze­ciw­sło­neczne, skie­ro­wała się w stronę przej­ścia dla pie­szych i pospiesz­nie prze­szła przez jezd­nię, zanim świa­tło zmie­niło się na czer­wone.

Po chwili męż­czy­zna znów poja­wił się przed nią.

– Prze­pra­szam. Nie chcia­łem cię ura­zić kom­ple­men­tem. Dasz się zapro­sić na her­batę, piwo lub kie­li­szek wina? Pój­dziesz ze mną do kina, na kola­cję lub na seks? Jesteś modelką?

– Zjeż­dżaj!

Zła­pał ją za ramię.

– Dla­czego tak się wście­kasz?

– Zostaw mnie w spo­koju! – krzyk­nęła i uwol­niła się od niego.

– Co robisz, Anto­nio? – zawo­łał ktoś za nimi i Fran­kie odwró­ciła się. – Prze­pra­szam, mój przy­ja­ciel naj­wy­raź­niej nie potrafi się zacho­wać.

Męż­czy­zna odcią­gnął Anto­nia na bok.

– Dzięki.

Fran­kie chciała jak naj­szyb­ciej pójść dalej. Idioci… przy­naj­mniej jeden z nich.

W pubie było tłoczno i gło­śno, więc musiała klu­czyć mię­dzy ludźmi, żeby dojść do baru.

– Fran­kie, tutaj! – Bil­lie już do niej machała. Sie­działa z piwem przy barze, zajęła też sto­łek dla Fran­kie. – Wyglą­dasz na zestre­so­waną – zauwa­żyła, gdy Fran­kie usia­dła. – Popro­szę sok poma­rań­czowy! – zwró­ciła się do bar­mana, wska­zała na sio­strę.

– Co za dzień!

Fran­kie wzięła głę­boki oddech i czuła, jak napię­cie z niej scho­dzi, gdy wresz­cie sie­działa naprze­ciwko Bil­lie.

– Opo­wia­daj!

– Czy Eli­nor z tobą roz­ma­wiała?

– O czym? Że pod­pi­sa­ły­ście dzi­siaj doku­menty? To wspa­niale, że przej­mu­jesz hotel od mamy i Emmy – powie­działa Bil­lie i uśmie­chała się zachę­ca­jąco, jakby chciała zapew­nić Fran­kie, że wszystko będzie dobrze. – Odkąd Emma prze­nio­sła się do Ale­xan­dra do Calais i tak sama się wszyst­kim zaj­mu­jesz.

– Może byłam w hotelu czę­ściej niż nasze mamy, ale nie pod­ję­łam żad­nej decy­zji, któ­rej bym wcze­śniej z nimi nie skon­sul­to­wała.

Fran­kie upiła dwa duże łyki soku. To było dokład­nie to, czego teraz potrze­bo­wała. Pro­wa­dze­nie Fla­na­gans sta­no­wiło ogromne wyzwa­nie i rzadko miała czas i ochotę na spo­tka­nie z Bil­lie w pubie. Na szczę­ście Bil­lie już nie­długo będzie współ­wła­ści­cielką hotelu, jeśli zgod­nie z obiet­nicą pod­pi­sze umowę. Czy tego chciały, czy nie, Fran­kie i ona będą musiały wspól­nie podej­mo­wać decy­zje.

– Od tej pory nasza dewiza brzmi: ty i ja – dodała Fran­kie, na wypa­dek gdyby Bil­lie zapo­mniała, że ona też dostała kawa­łek tortu.

– Tak, jasne, ty i ja. Ale ty tu rzą­dzisz. Moje udziały są w kom­pe­tent­nych rękach, taka była umowa i musisz się jej trzy­mać. Nie mogę pro­wa­dzić hotelu i być jed­no­cze­śnie gwiazdą fil­mową.

Fran­kie nie miała nic prze­ciwko, by jej sio­stra uga­niała się za rolami fil­mo­wymi, dopóki będzie mogła z nią oma­wiać swoje pomy­sły i wąt­pli­wo­ści, jak to się działo do tej pory. Poza tym Fran­kie może liczyć na pomoc Anniki, która była co naj­mniej tak samo dobrze poin­for­mo­wana jak ona sama.

– Cześć – powie­dział męski głos za nimi. Obie kobiety odwró­ciły się. – Miło cię znowu widzieć. Chcę jesz­cze raz prze­pro­sić za złe zacho­wa­nie mojego przy­ja­ciela – męż­czy­zna pod­niósł dwa palce w stronę bar­mana. – Potrafi być tro­chę natar­czywy.

Fran­kie wzru­szyła ramio­nami.

– Nie ma sprawy. Mimo to cie­szę się, że się pan poja­wił. W prze­ciw­nym razie dała­bym mu w twarz.

– Z pew­no­ścią na to zasłu­żył.

Uśmiech­nął się sze­roko, poka­zu­jąc przy tym lśniąco białe zęby, i wziął od bar­mana piwa.

– Zaraz, czy ja coś prze­ga­pi­łam? – zapy­tała Bil­lie i uśmiech­nęła się cza­ru­jąco do męż­czy­zny. – Bil­lie – przed­sta­wiła się i wycią­gnęła do niego rękę. – A pan nazywa się…?

– Gino. Miło mi cię poznać.

Fran­kie patrzyła, jak nagie, sze­ro­kie plecy i jędrne pośladki Gina zni­kają w łazience. Popra­wiła poduszki pod ple­cami. Jest naprawdę dobry, pomy­ślała. Od czasu do czasu potrze­bo­wała seksu, a on znał się na tym. Dobry seks jest korzystny zarówno dla ciała, jak i dla umy­słu. Spo­ra­dyczne przy­gody na jedną noc to wpraw­dzie też jakaś odmiana, ale im Fran­kie była star­sza, tym rza­dziej zda­rzały jej się takie przy­gody. Nie miała czasu ani ochoty na poważny zwią­zek, a wielu męż­czyzn, któ­rych spo­ty­kała, myślało o mał­żeń­stwie. Fran­kie jesz­cze do tego nie doj­rzała i być może ni­gdy nie doj­rzeje. Ile­kroć poja­wiał się temat obrą­czek, zawsze cho­dziło o zobo­wią­za­nia spo­łeczne, roz­wagę i kom­pro­misy, a to nie były mocne strony Fran­kie – wręcz prze­ciw­nie. Z tego też powodu chciała sama pro­wa­dzić Fla­na­gans, bo choć ta myśl ją onie­śmie­lała, wyzwa­nie paso­wało do jej odwagi. Mama na­dal będzie dla niej wiel­kim wspar­ciem, nawet jeśli w pełni poświęci się ojcu i restau­ra­cji w Calais.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki