Homo nie całkiem sapiens. O automatyzmach myślenia, nadętych politykach, narzekaniu Polaków i pułapkach moralności - Bogdan Wojciszke, Marcin Rotkiewicz - ebook

Homo nie całkiem sapiens. O automatyzmach myślenia, nadętych politykach, narzekaniu Polaków i pułapkach moralności ebook

Wojciszke Bogdan, Marcin Rotkiewicz

4,1
34,90 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Ludzie od tysięcy lat spoglądali w niebo, starając się przeniknąć tajemnice gwiazd. Tymczasem psychologia istnieje od zaledwie stu dwudziestu lat, tak jakby to, co tuż obok, pod ręką, w naszym bliskim otoczeniu, nie było aż tak interesujące. A przecież świat – zarówno ten wokół nas, jak i ten w naszych umysłach – staje się coraz bardziej skomplikowany i wciąż stawia przed nami nowe wyzwania. Do tego, by choć trochę go zrozumieć, nie wystarczy nam zdrowy rozsądek ani nasze jednostkowe doświadczenie. Potrzebna jest także dobrze udokumentowana wiedza, między innymi ta płynąca z badań psychologów.

O tym, co psychologia ma dziś do powiedzenia na temat władzy, polityki i moralności, kobiet i mężczyzn, dobrych i złych ludzi, naszych zachowań, decyzji i wyborów (nie tylko politycznych), oraz o wielu innych sprawach z profesorem Bogdanem Wojciszke rozmawia Marcin Rotkiewicz.

Każdy w tej książce znajdzie pytanie, które sam chciałby zadać, a co ważniejsze – uzyska na nie mądrą odpowiedź.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 220

Oceny
4,1 (145 ocen)
66
43
25
10
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
keszamysz

Nie oderwiesz się od lektury

dobra książka
00

Popularność




Wstęp

Ta książka początkowo miała być rozmową o psychologii – pasjonującej dziedzinie nauki, która tak dynamicznie rozwija się od przeszło wieku. Jej pierwszy rozdział dotyczy jednak czegoś innego – spojrzenia, choć w dużym stopniu przez pryzmat psychologii, na ostatnie wydarzenia na świecie i w Polsce.

Pracę nad książką zaczęliśmy bowiem w sierpniu 2015 roku. Ponieważ nasze kolejne rozmowy odbywały się w dość dużych odstępach czasu, za każdym razem mieliśmy wrażenie, że spotykamy się w innej rzeczywistości społeczno-politycznej. Zmiana ekipy rządzącej w Polsce, walka polityków o podporządkowanie sobie Trybunału Konstytucyjnego, a następnie Sądu Najwyższego, przekształcenie mediów publicznych w propagandową tubę jednej opcji politycznej, kampania wrogości wobec uchodźców i obcych oraz rosnące podziały polityczne wśród Polaków, a także masowe protesty społeczne – to tylko część tego, czego byliśmy świadkami.

Również na świecie działo się sporo, i to, niestety, niepokojących rzeczy. Na Węgrzech następował dalszy odwrót od liberalnej demokracji, w USA prezydentem został równie nieprzewidywalny, co zakochany w sobie celebryta i populista Donald Trump, a Francja była bliska wyboru antyeuropejskiej nacjonalistki na swego prezydenta. Wielka Brytania postanowiła opuścić przeżywającą kryzys Unię Europejską, a Włosi oddali władzę w ręce populistów.

Wszystko to sprawiało – i nadal sprawia – wrażenie, że w świecie Zachodu dzieje się coś bardzo ważnego i jednocześnie niepokojącego, ale trudnego do zdiagnozowania. Że żyjemy w „międzyepoce”, z której nie wiadomo co się wyłoni. I nie wiemy, czy liberalna demokracja przeżywa jedynie chorobę, co prawda z wysoką gorączką, ale stosunkowo krótką, czy też jakiś fundamentalny kryzys rozsadza ją od środka.

Niełatwo jest odpowiedzieć na te pytania, czego dowodzi wielość pojawiających się hipotez politologów, filozofów, psychologów społecznych i socjologów. Nie chcieliśmy tego wszystkiego zignorować i rozmawiać wyłącznie o psychologii. Stąd pierwszy rozdział, który jest próbą spojrzenia przez psychologa społecznego na to, co się wokół nas dzieje, i przynajmniej częściowego zdiagnozowania sytuacji. Pozostałe rozdziały dotyczą już wyłącznie interesujących i ważnych koncepcji psychologicznych. Warto jednak podkreślić, że do zrozumienia tego, z czym obecnie mamy do czynienia na świecie, bardzo może się przydać Czytelnikom rozdział drugi, w którym rozmawiamy o władzy i jej wpływie (często niedobrym) na postawy, przekonania i działania ludzi. Staramy się także omówić zjawisko „zepsucia przez władzę”, opierając się na naprawdę fascynujących wynikach badań psychologów.

Rozdział trzeci dotyczy z kolei narzekania, głównie Polaków. I tu również pojawiają się wątki, które mogą być istotne dla zrozumienia naszych politycznych wyborów, nie tylko tych z ostatnich lat.

Dwa następne rozdziały (czwarty i piąty) poświęcamy niezwykle ważnemu dla życia społecznego tematowi: moralności. Omawiamy go tak obszernie, ponieważ najnowsze koncepcje psychologii moralności – przede wszystkim głośna teoria amerykańskiego profesora Jonathana Haidta, którego książka Prawy umysł jest uznawana za jedną z najbardziej inspirujących i dyskusyjnych publikacji ostatnich lat – wydały nam się godne osobnego potraktowania. Tu również pojawia się wątek bieżącej sytuacji politycznej, gdyż Haidt stara się odpowiedzieć na pytanie, dlaczego w ostatnich latach prawica lepiej sobie radzi z pozyskiwaniem wyborców niż zanikająca lewica.

Chyba najbardziej niepolitycznym (choć też nie do końca) rozdziałem naszej książki jest rozdział szósty, poświęcony różnicom i rolom płciowym. To gorący temat ostatnich dekad, w którym przewija się między innymi pytanie, czy mózg ma płeć i co z tego miałoby wynikać. Profesor Bogdan Wojciszke w tej części książki stara się odpowiedzieć na pytanie, jakie są różnice między kobietami a mężczyznami, a także w jakim stopniu są one istotne. Jak duży wpływ wywiera na to biologicznie ukształtowana natura człowieka, a jak istotny okazuje się wkład kultury. W kontekście spolityzowanej ostatnio dyskusji o gender ten rozdział powinien Czytelnikom pomóc się rozeznać, co jest mitem, a co faktem w kwestii różnic płciowych.

Rozdział siódmy, przedostatni, to opowieść profesora Bogdana Wojciszke o jego własnej koncepcji sprawczości i wspólnotowości, za której sformułowanie otrzymał w 2016 roku najbardziej prestiżową nagrodę naukową w naszym kraju, czyli przyznawanego przez Fundację na Rzecz Nauki Polskiej tak zwanego „polskiego Nobla”. Owa „sprawczość i wspólnotowość” to dwa bardzo ważne wymiary, na których każdy z nas ocenia otaczający świat społeczny, interpretuje zachowania swoje i bliźnich. Za ich pomocą decyduje też, czy kogoś polubi i obdarzy szacunkiem, oraz postrzega wszelkie grupy i kategorie społeczne: od kobiet i mężczyzn po biednych i bogatych.

W ostatnim, ósmym rozdziale książki postanowiliśmy poprowadzić rozmowę tak, by omówić najciekawsze teorie psychologii. Przede wszystkim te, które w istotny sposób wpłynęły na tę dziedzinę nauki. Znalazły się w nim również budzące spore kontrowersje kwestie, jak choćby problem replikacji wyników badań, czyli powtarzania eksperymentów przez inne zespoły psychologów, by sprawdzić, czy rzeczywiście dają one takie same wyniki. Jest z tym kłopot w psychologii społecznej (i nie tylko), gorąco dyskutowany w ostatnich latach.

Mamy ogromną nadzieję, że tak bogaty zestaw ważnych i ciekawych tematów będzie dla naszych Czytelników wartościową i wciągającą lekturą. Przy czym chcielibyśmy podkreślić, że nie jest to książka skierowana wyłącznie czy przede wszystkim do psychologów, ale do każdej osoby zainteresowanej otaczającym światem bez względu na posiadane wykształcenie. Dlatego staraliśmy się mocno, by wszystko zostało opowiedziane w jasny i interesujący sposób, aczkolwiek bez zbędnego upraszczania czy spłycania tematów.

Na koniec chcielibyśmy gorąco podziękować Ani Świtajskiej, szefowej wydawnictwa Smak Słowa, która namówiła nas do tej długiej rozmowy o psychologii (i nie tylko) oraz podjęła trud wydania niniejszej książki.

Autorzy

Polityka

Planowałem zacząć naszą rozmowę od czegoś zupełnie innego...

Od czego?

Chciałem od razu przejść do zagadnień psychologii i pańskich badań. Tylko że świat tymczasem zaczął się rozpadać...

Świat w ruinie, zupełnie jak Polska w 2015 roku.

O ile hasło wyborcze Prawa i Sprawiedliwości można potraktować wyłącznie jako polityczną propagandę – bo rozumiem, że do tego pan nawiązuje – o tyle procesy zachodzące w krajach zachodnich mocno niepokoją. Pracując nad naszą książką, po raz pierwszy rozmawialiśmy w 2015 roku, a później – w trzech kolejnych latach. Kiedy patrzę na te daty, to stwierdzam, że każde nasze spotkanie odbywało się w mocno zmienionej rzeczywistości – zarówno na krajowym podwórku, jak i globalnie. W połowie 2015 roku prezydentura Donalda Trumpa była jeszcze czymś trudnym do wyobrażenia, podobnie jak opuszczenie Unii Europejskiej przez Wielką Brytanię. Francja zaś wydawała się podążać w kierunku nacjonalizmu i ksenofobii. Tylko w tym ostatnim wypadku niepokojący trend uległ zatrzymaniu. W przełomowym 1989 roku miałem 17 lat, więc wchodziłem w dorosłość w atmosferze tryumfu liberalnej demokracji. Historia miała wręcz się na niej zakończyć, jak głosił Francis Fukuyama. Tymczasem dziś to liberalna demokracja wydaje się w odwrocie. Jak psycholog społeczny patrzy na te procesy? Skąd ten radykalny zwrot?

To, co obserwujemy w tej chwili w Polsce, jest naszym lokalnym i specyficznym odpryskiem pewnych zjawisk mniej czy bardziej globalnych, bo dotyczących szeroko pojętej cywilizacji zachodniej. Gdybym miał to, co się dzieje, ująć w jednym zdaniu, powiedziałbym: skończyło się pewne marzenie.

Jakie?

Że będzie nam się żyć coraz lepiej. Przez ostatnie ponad pół wieku prawie każdy mieszkaniec Zachodu mógł powiedzieć o sobie, że wiedzie mu się lepiej niż jego rodzicom. I to się bardzo wyraźnie skończyło. Dlatego ludzie nie odczuwają już optymizmu skierowanego w przyszłość, mają niewiele nadziei.

Co się takiego stało? Nie jest już możliwy dalszy wzrost ekonomiczny, system przestał być wydolny, zawiniła globalizacja czy może chodzi o subiektywne odczucia ludzi?

Bardzo zmienia się świat, zmieniają się źródła wiedzy o nim, a w konsekwencji i ludzkie oczekiwania. Zmienił się rynek pracy – drastycznie spadł popyt na pracowników, którzy oferują jedynie siłę mięśni i hart ducha. Nie tylko dlatego, że takie słabo dziś opłacane miejsca pracy przeniosły się do Azji, lecz także dlatego, że ludzie zostali zastąpieni tańszymi maszynami. Dzisiaj gwoździe wbijają maszyny, maszyny wytwarzają te gwoździe, a jeszcze inne maszyny wytwarzają owe maszyny. Kiedyś to wszystko robili słabo wykwalifikowani mężczyźni, którzy teraz są mało potrzebni i kiepsko opłacani. To fakt, ale i metafora współczesności.

Więc ludzie głosowali po prostu na tych, którzy obiecują, że rozwalą ten system, a następnie przywrócą dawne, złote czasy?

Tak, to widać zarówno w Polsce, jak i w USA. Ale faktyczny stan świata to nie wszystko, bo na przykład w Stanach nierówności dochodów są duże i szybko rosną, podczas gdy w Polsce są nieduże i raczej stoją w miejscu. Mimo to większość Amerykanów uważa świat za sprawiedliwie urządzony, większość Polaków zaś – za niesprawiedliwy. Ważny jest także obraz świata i to, skąd się on bierze. Współcześni ludzie czerpią informacje albo z telewizji (starsi), albo z internetu (młodsi). Oba te źródła są co prawda łatwe i tanie – i pewnie dlatego tak popularne – ale bardzo wybiórcze, a przez to mylące. Dobrze wiadomo, że za pomocą telewizji właściwie nie sposób przekazać jakichkolwiek skomplikowanych treści szerszemu audytorium. Ci, którzy tam się pokazują, nie powinni nawet używać zdań złożonych, bo część widowni odpłynie już na inny kanał. Zresztą większość już jest na tym innym kanale.

Z kolei internet okazuje się niesłychanie selektywny. Nasi znajomi podpowiadają nam jedynie te treści, które akceptujemy, a przeglądarki – tylko to, co można nam sprzedać albo co już oglądaliśmy. Na przykład ja, z racji wieku i korzystania ze słowników internetowych, ciągle otrzymuję informacje o kursach języków obcych dla seniorów i cudownych lekarstwach na przypadłości, które miewa moja grupa wiekowa. Przeciętny dwudziestolatek dowiaduje się z tego samego źródła czegoś zupełnie innego, więc żyjemy w innych światach i stajemy się odrębnymi plemionami. W dodatku żaden z nas nie wie, jak się przedstawia prawdziwość tych informacji, co przecież jest sprawą zasadniczą.

Zarówno telewizja, jak i internet sprawiają wrażenie bezpośredniego, wręcz namacalnego kontaktu z pokazywanymi ludźmi i zdarzeniami. To ma oczywiste zalety edukacyjne czy estetyczne, ale ma też swój rewers w postaci rosnących aspiracji, szczególnie konsumpcyjnych. Ta plaża z reklamy Malediwów wydaje się tak odczuwalnie gorąca, a elegancja księcia Williama i jego gości – tak bliska, że i mnie się należą takie stroje, skoro są na wyciągnięcie ręki.

Myśli pan, że Polaków naprawdę frustruje książę William?

Frustruje nas, że nie mamy kogoś takiego. Anglicy kochają swojego księcia, natomiast Polacy nie lubią swojego państwa ani się z nim nie utożsamiają.

Dlaczego?

Dlatego, że przez ostatnich 250 lat było ono rzeczywiście obce i wrogie. Rządzili jacyś „oni” z krajów ościennych lub ich mianowańcy. Nacjonalizmy w Europie kształtowały się w XIX wieku za sprawą elit poszczególnych narodów, a u nas, z powodu braku własnego państwa, przybrało to szczególną postać: polskość oznaczała antypaństwowość i antysystemowość. Przykładem tego paradoksu jest rządząca obecnie partia Prawo i Sprawiedliwość, która pozostaje antysystemowa nawet wówczas, gdy sama staje się systemem. Widać to było bardzo wyraźnie już za czasów jej pierwszych rządów, w latach 2005–2007.

A teraz do tego wraca ze zdwojoną siłą.

I jest jeszcze bardziej absurdalnie, bo PiS ma pełnię władzy, ale nie przestaje być antysystemowe, a w związku z tym staje się destruktywne dla państwa – na przykład niszcząc takie instytucje, jak Trybunał Konstytucyjny, publiczne media, czy uderzając w niezależność sądownictwa. Bierze się to również z bardzo anachronicznej wizji, na czym polega rządzenie i uprawianie polityki. Że w zasadzie sprowadzają się one do maksymalizowania władzy polityków, co stoi w sprzeczności z istotą demokracji. Jej podstawą jest bowiem wyraźne rozgraniczenie trzech rodzajów władzy: sądowniczej, wykonawczej i ustawodawczej, które nawzajem się kontrolują i ograniczają. Anglosasi nazywają to systemem checks and balances, co świetnie widać w ustroju Stanów Zjednoczonych. PiS zupełnie tego nie rozumie. Dla niego im władza silniejsza, tym lepsza. Oczywiście, dopóki do niego należy, choć przecież nie będzie należeć wiecznie. Tymczasem w demokracji zbyt silne rządy są szkodliwe dla społeczeństwa i instytucji obywatelskich, samorządów czy organizacji pozarządowych. Dlatego właśnie co cztery lata odbywają się wybory nowych władz.

Dlaczego Prawo i Sprawiedliwość odniosło podwójny sukces w 2015 roku, wygrywając wybory prezydenckie i parlamentarne? Oczywiście pytam, czyniąc zastrzeżenie, że owo zwycięstwo nie było aż tak spektakularne, jak to rządowa propaganda zwykła przedstawiać. PiS nie rządziłoby samodzielnie, gdyby na przykład Zjednoczona Lewica nie zarejestrowała się jako koalicja z wymogiem przekroczenia ośmioprocentowego progu wyborczego. Tymczasem dostała 7,55 procent głosów i znalazła się poza Sejmem. Komentatorzy twierdzą też, że sukces PiS to rezultat naturalnego zmęczenia ośmioletnimi rządami koalicji PO–PSL oraz trafionego programu 500+. Co pan o tym sądzi?

Zgoda, że częściowo był to zbieg przypadków. Ale moim zdaniem ważną rolę odegrał też pewien typ elektoratu. W każdym społeczeństwie znajdziemy 20–30 procent ludzi o otwartych umysłach, którzy są ciekawi świata, odmienności, różnorodności, i tyleż samo tych z zamkniętymi głowami. Do tych drugich PiS zawsze się odwoływało i robi to nadal. Ta część społeczeństwa nie jest wielka, bo na PiS głosowało przecież niespełna 19 procent osób pełnoletnich, ale to wystarczyło w obliczu obojętności niemal połowy wyborców, którzy nie zechcieli zagłosować. Spora część owego elektoratu to ludzie „zwarci i gotowi”. Taki osobliwy odłam Polaków, bardzo łatwo utożsamiający się z PiS. Partią, która rękami jej prezesa, Jarosława Kaczyńskiego, została tak ukształtowana, by świetnie pasować do tego elektoratu. Kaczyński zresztą sam się zmienił w tym kierunku – na przykład kiedyś zachowywał spory dystans do Kościoła katolickiego, a dziś jest z nim w ścisłym sojuszu. Politycy PiS wcale nie musieli w trakcie kampanii nadymać się i udawać, że są kimś innym. Po prostu podobają się pewnemu elektoratowi, gdyż stanowią jego emanację – tej części społeczeństwa, która prawie nie zna świata zewnętrznego, bo też niespecjalnie chce go poznać. A skoro nie zna, to go nie lubi, nie rozumie i się go boi.

Czyli lęk mógł odegrać istotną rolę w wyborach z 2015 roku?

Jedną z podstawowych prawidłowości rządzących poglądami politycznymi jest to, że jak się pojawia zagrożenie, a nawet sam lęk bez realnego niebezpieczeństwa, to następuje przesunięcie poglądów w prawo, w kierunku konserwatyzmu. Bo to daje większe poczucie pewności, szczególnie gdy jednoczymy się z podobnymi sobie. Wiele badań dowodzi, że ludzie dostrzegający większe zagrożenie dla swojej grupy zaczynają wyznawać bardziej prawicowe poglądy i marzyć o powrocie do „złotych czasów” z przeszłości. Przykładem tego jest atak terrorystyczny w Madrycie w 2004 roku. Jeden z hiszpańskich kolegów akurat prowadził wtedy badania nad poglądami politycznymi stu czy dwustu osób. I po zamachu zbadał kolejne setki ludzi, co wykazało bardzo wyraźne przesunięcie poglądów właśnie w prawo.

Dziś dokładnie widać, że propaganda PiS-owska – na przykład w mediach publicznych, przekształconych teraz w „narodowe” – cały czas podsyca poczucie zagrożenia z zewnątrz, które przedtem w ogóle ludzi nie interesowało i w zasadzie nie dotyczyło naszego kraju. Przecież jesteśmy mało atrakcyjni dla imigrantów i u nas prawie ich nie ma. Za to cały czas są obecni w kontrolowanej przez PiS telewizji, by straszyć i żeby partia Jarosława Kaczyńskiego mogła nas przed nimi bronić. Widać tu jak na dłoni, że dobrze znany mechanizm wytwarzania wrogów – czy to na zewnątrz, czy wewnątrz – przydaje się w rządzeniu i zwieraniu szeregów. I to jest właśnie zarządzanie poprzez konflikt, bardzo podobne do antyniemieckiej i antyzachodniej propagandy z czasów Władysława Gomułki.

Poczucie zagrożenia poza przesunięciem poglądów w kierunku konserwatywnym skutkuje także wzrostem zwartości i poczucia wartości grupy własnej. To zaś może prowadzić do nasilenia autorytaryzmu. Współcześnie bowiem inaczej się na niego patrzy w psychologii niż kiedyś. Klasyczne podejście zakładało, że autorytaryzm to cecha osobowości będąca skutkiem surowego wychowania w patriarchalnej rodzinie. Teraz postrzega się go jako przemijające zjawisko grupowe: wspólną walkę z poczuciem zagrożenia. Zwieramy szeregi i podążamy za naszym przywódcą, który zaprowadzi nas ku lepszej, bezpiecznej przyszłości. W ten sposób następuje grupowe odzyskiwanie poczucia sensu i bezpieczeństwa. Właśnie ten mechanizm wykorzystuje Jarosław Kaczyński.

Czyli kwestia imigrantów pomogła wygrać PiS wybory?

To był szczęśliwy traf tej partii. Z jej perspektywy niczego lepszego w tamtym momencie nie można było sobie wyobrazić. Dlatego politycy PiS tak ochoczo podchwycili temat i zaczęli straszliwie głośno walić w ten bęben. Jestem przekonany, że gdyby nie ten kryzys imigracyjny, PiS nie uzyskałoby większości. Co pokazuje po raz kolejny, że polityką rządzi w dużym stopniu przypadek, ale także umiejętność jego wykorzystania.

To dorzucę jeszcze, trochę w kontrze do tego, co pan powiedział, kolejną interpretację sukcesu PiS. W wywiadzie dla „Gazety Wyborczej” socjolog Maciej Gdula mówił, że wygrana Kaczyńskiego nie jest skutkiem prawicowych poglądów społeczeństwa ani programowego przeciwstawienia się przez PiS elitom i pomagania słabym, czego element stanowi program 500+. Według niego partia ta zaproponowała ludziom opowieść o niespełnionych aspiracjach, podpartą dumą z Wielkiej Polski, która nie jest przecież wyłącznie domeną nacjonalistów. Takiej dumy pragnie zwykła klasa średnia, która zamiast „nie da się” chce usłyszeć: „możemy, stać nas na to”.

Wydaje mi się, że odrzucanie tezy o przesunięciu opinii publicznej w prawo jest bezzasadne w świetle różnych badań, które obaj tu przywołujemy. Interpretacja w kategoriach przywracania dumy ma jednak sporo sensu. Zanim PiS przejęło władzę, w Polsce dominował dyskurs doganiania Europy, zresztą dość realistyczny w świetle faktów dotyczących funkcjonowania ekonomicznego i obywatelskiego różnych krajów. Konieczność doganiania oznacza, że jest się gorszym, a to, rzecz jasna, trudno znieść na długą metę, szczególnie jako opowieść o własnym życiu. Szkoda, że poprzednicy PiS nie potrafili rozpropagować autentycznych sukcesów naszego społeczeństwa, tylko ciągle mówili o tym doganianiu. Kiedy więc PiS snuje swą opowieść o „wstawaniu z kolan”, spotyka się to z aplauzem wielu ludzi. Nawet kiedy widzą, że owo wstawanie z kolan prowadzi do nabijania sobie guzów na głowie. Pytanie brzmi, ile guzów potrafimy znieść?

Powiedział pan wcześniej, że PiS nie musiało udawać kogoś innego, bo Kaczyński tak ukształtował swoją partię, by pasowała do elektoratu. W trakcie wyborów jednak schowano na przykład głównego kapłana „religii smoleńskiej”, Antoniego Macierewicza, który nie miał nawet wejść do rządu – jak publicznie zapewniała w trakcie kampanii przyszła premier. Zniknął też Kaczyński, a twarzą PiS stała się mało wcześniej znana Beata Szydło, mówiąca głównie o dawaniu pieniędzy na dzieci i odbudowie Polski z rzekomych ruin. Andrzej Duda zaś prezentował się jako dość niezależny, młody i energiczny przedstawiciel wszystkich Polaków. Czy bez tych sporych wizerunkowych retuszy PiS wyszłoby poza swój twardy elektorat?

Dobrze wiadomo, że i Kaczyński, i Macierewicz od dawna znajdują się w czołówce polityków budzących największą nieufność Polaków. Przed ostatnimi wyborami było bardzo wyraźnie widać, że gdy nasilała się obecność Kaczyńskiego w mediach, to spadały notowania PiS. Obaj ci politycy nadają się do pokazywania tylko zdobytym już wyznawcom. W wyborach natomiast chodzi o pozyskanie nowych zwolenników, głównie spośród niezdecydowanych. Chowanie tych polityków na czas wyborów było więc niewątpliwie świadomym zabiegiem marketingowym. Taki sam marketingowy charakter ma chowanie Kaczyńskiego podczas sprawowania władzy przez PiS w obecnej kadencji. Jak dotąd, mamy już drugiego premiera, którym nie jest Kaczyński, choć w normalnych demokracjach urząd premiera obejmuje lider partii, która wygrała wybory. Oba te zabiegi okazały się bardzo skuteczne. Co zdumiewające, „namiestnicy” Kaczyńskiego cieszą się większym zaufaniem społecznym od niego samego, choć przecież tylko posłusznie wykonują jego wolę.

Nasze umysły są tak skonstruowane, że większą rolę i znaczenie przypisujemy tym osobom, które są widoczne, które przyciągają uwagę. Kiedy ludzie obserwują pracę zespołu, którego jeden członek ma koszulę w paski, a pozostali noszą koszule w jednolitych barwach, to ulegają złudzeniu, że wkład „pasiastego” w uzyskany wynik jest większy, bo na nim skupia się ich uwaga. My, Polacy, ulegamy więc złudzeniu, że skoro Kaczyńskiego nie widać, to odgrywa on mniejszą rolę niż premierzy, którzy przecież tylko po to są, aby ich było widać. Takie niedostatki myślenia, czy wręcz jego unikanie, to, rzecz jasna, nie tylko polska specjalność. Gdy ogłoszono wyniki brytyjskiego referendum w sprawie brexitu, miliony Brytyjczyków rzuciły się do internetu, by sprawdzić, co to właściwie jest ta Unia Europejska. Czyli najpierw podejmujemy decyzję, a dopiero potem sprawdzamy, czego ona dotyczyła.

Po wygranych przez PiS wyborach pojawiło się sporo głosów rozliczeniowych w gronie, powiedzmy ogólnie, liberalnych demokratów. W jednym z wywiadów Michał Boni, minister w rządzie Donalda Tuska, mówił, że w 2011 roku został przygotowany krytyczny raport rządowy zatytułowany „Młodzi 2011”. „Śmieciówki, niestabilność, całe to poczucie opuszczenia i wkurzenia” prowadziło, jego zdaniem, do przegranej, ale w rządzie nikt się specjalnie owym raportem nie przejął. Czy ci młodzi wkurzeni, o których mówił pan na początku naszej rozmowy, to też jeden z elementów sukcesu PiS?

Ciąg dalszy w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Dostępne w wersji pełnej

Copyright © 2018 by Bogdan Wojciszke, Marcin Rotkiewicz

and Wydawnictwo Smak Słowa

Wszystkie prawa zastrzeżone.

Książka ani żadna jej część nie może być publikowana ani powielana w formie elektronicznej oraz mechanicznej bez zgody wydawcy.

Edytor: Anna Świtajska

Opracowanie redakcyjne: Małgorzata Jaworska

Korekta: Anna Mackiewicz

Okładka i strony tytułowe: Agnieszka Karmolińska

ISBN 978-83-65731-67-8

Wydanie pierwsze

Smak Słowa

ul. Sobieskiego 26/4,

81-781 Sopot

Tel. 507-030-045

Szukaj nas także na

Plik ePub przygotowała firma eLib.pl

al. Szucha 8, 00-582 Warszawa

e-mail: [email protected]

www.eLib.pl