Historia Polski średniowiecznej - Marek Kazimierz Barański - ebook

Historia Polski średniowiecznej ebook

Marek Kazimierz Barański

4,2

Opis

Średniowieczna historia Polski, obejmująca pół tysiąclecia, to zarazem niemal połowa historii naszego kraju. Od momentu chrztu nasz kraj stawał się częścią świata zachodniego, wnosząc do niego również własne tradycje i wartości. Wielokrotnie zmieniały się granice, burzliwie przebiegała walka o sukcesję i wpływy w Europie oraz wewnątrz państwa. Wraz z pojawieniem się ustroju feudalnego zmieniały się formy gospodarowania i organizacja społeczna, zaczął się wykształcać system gospodarczo-społeczny, który przetrwał bardzo długo, w niektórych dziedzinach życia aż do XIX wieku. Pod koniec średniowiecza formował się ustrój demokracji szlacheckiej, rodził się polski system parlamentarny, tworzyła się oparta na rolnictwie i handlu gospodarka. W XV wieku ostatecznie ukształtowały się podstawy gospodarcze i ustrojowe Polski czasów nowożytnych.

Historia Polski średniowiecznej w zajmujący sposób przedstawia najwcześniejsze dzieje Polski, mechanizmy terytorialnego rozwoju i wzrostu politycznego znaczenia państwa polskiego.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 498

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (26 ocen)
13
6
6
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Agatokles

Całkiem niezła

Klasyczny chronologiczny bryk z naciskiem na wydarzenia polityczne.
00

Popularność




Okładka

Strona tytułowa

Marek Kazimierz Barański

Historia Polski Średniowiecznej

Strona redakcyjna

Copyright © by Zysk i S-ka Wydawnictwo, 2012

All rights reserved

Redaktor prowadzący

Donata Wojtkowiak

Redaktor

Karolina Kaczorowska

Projekt graficzny okładki

Krzysztof Rumowski

Opracowanie graficzne i techniczne

Barbara i Przemysław Kida

Wydanie I

ISBN 978-83-7785-041-1

Zysk i S-ka Wydawnictwo

ul. Wielka 10, 61-774 Poznań

tel. 61 853-27-51, 61 853-27-67, faks 61 852 63 26www.zysk.com.pl

Konwersja do formatu EPUB: Legimi Sp. z o.o.

Wstęp

Historia Polski średniowiecznej to zarazem połowa całej historii naszego kraju. Państwo polskie powstało bowiem na przełomie IX i X wieku, a koniec średniowiecza umieszcza się w ostatnich latach XV wieku. Tak długi okres w dziejach nie był oczywiście jednolity, w ciągu ponad pięciuset lat trwania średniowiecza zmieniały się formy gospodarowania, organizacja społeczna, nastąpiła zmiana religii, dwukrotnie zmieniał się nawet klimat. Najważniejsze spośród tych zmian to powstanie państwa i przyjęcie religii chrześcijańskiej, a wraz z nią zachodniej kultury. Wielki wpływ na życie ludzi i organizację państwa miał następny okres przemian, jaki się zaczął w XIII wieku. W tych czasach pojawiły się w Polsce elementy ustroju feudalnego, wtedy zaczął się wykształcać ustrój naszego państwa i system gospodarczo-społeczny, który przetrwał bardzo długo, niejednokrotnie aż do XIX wieku. Bardzo ważne były też przemiany zachodzące pod koniec średniowiecza. Nie miały one tak wielkiego znaczenia jak te, które nastąpiły wcześniej, jednak to właśnie wtedy zaczął powstawać ustrój demokracji szlacheckiej, kształtował się polski system parlamentarny, tworzyła się oparta na rolnictwie i handlu gospodarka polska. W XV wieku ostatecznie ukształtowały się podstawy gospodarcze i ustrojowe Polski czasów nowożytnych.

Dokładne opisanie dziejów Polski w średniowieczu wymagałoby spisania wielu tomów. W tak krótkim tekście jak ten obecnie przedstawiany można było zaprezentować tylko zarys historii politycznej. Zarys ten został uzupełniony krótkimi opisami rzeczywistości gospodarczej i społecznej w różnych okresach oraz przedstawieniem najważniejszych zmian, jakie rozpoczęły się w XIII wieku. Nie zdołałem omówić historii kultury polskiej w średniowieczu. O kulturze wspominam tylko tam, gdzie jest to konieczne, ukazując najwybitniejsze osiągnięcia w tej dziedzinie. Jest jeszcze wiele kwestii, które nie zostały uwzględnione lub powiedziano o nich zbyt mało. Czytelników zainteresowanych dokładniejszym poznaniem historii odsyłam do licznych szczegółowych opracowań poszczególnych okresów i różnych zagadnień dotyczących dziejów naszego kraju i naszej części Europy.

We wstępie muszę jeszcze zwrócić uwagę na różnice w opisie początków państwa polskiego oraz wydarzeń mających miejsce w końcu średniowiecza. Wraz z upływem wieków opis ten jest coraz bardziej szczegółowy, uwzględniać zaczyna nie tylko panujących, ale też niejednego z ich poddanych. Jest również coraz więcej rzeczy pewnych, zmniejsza się liczba hipotez. Wynika to oczywiście z jakości źródeł. Dla czasów plemiennych dysponujemy niemal wyłącznie źródłami archeologicznymi, które przekazują nam mnóstwo bardzo ważnych informacji, lecz nie mogą odpowiedzieć na pytania dotyczące wydarzeń szczegółowych. Ze źródeł archeologicznych nie możemy poznać imion ludzi działających w przeszłości, języka, jakim się posługiwali, niejasno rysują się ich wierzenia. Wraz z upływem czasu źródła stają się coraz bogatsze w treści. Przybywa tekstów pisanych, zaczynamy dysponować kronikami, rocznikami, dokumentami. W końcu średniowiecza pojawiają się księgi sądowe, dokumenty dyplomatyczne, z tego czasu zachowały się też fragmenty archiwów władców, a także archiwów kościelnych i miejskich. Dzięki tym przekazom historia zaczyna się stawać coraz pełniejsza, coraz więcej możemy się dowiedzieć o życiu i działalności konkretnych ludzi. Nie oznacza to, że o końcu średniowiecza wiemy wszystko. Również w tym okresie zdarzają się liczne zagadki i sprawy niewyjaśnione. Niektóre spośród nich rozwiążą badacze w przyszłości, inne być może nigdy nie zostaną rozwikłane. Ale tak już jest w nauce, historia nie stanowi tu wyjątku. Nie wszystko może być do końca wyjaśnione. Tym bardziej że rozwiązanie jednego problemu często stawia przed nami następne. Historię można poznawać, a stawiane przez nią zagadki rozwiązywać. Jednak materiał, którym się ta nauka zajmuje, jest tak obszerny, że pracy starczy dla wielu jeszcze pokoleń badaczy.

Ukazana w tej książce wizja historii naszego kraju jest opisem dziejów, który wydaje mi się najbardziej prawdopodobny. Wierzę, że tak właśnie wyglądał przebieg wypadków. Pogląd swój oparłem zarówno na przekazach z dawnych wieków, jak też na licznych pracach moich poprzedników. Im wszystkim, zarówno średniowiecznym kronikarzom, jak i historykom nowszych czasów, jestem szczerze wdzięczny, najważniejsze prace, na których się oparłem, znajdują się w umieszczonej na końcu bibliografii. Czytelników natomiast chciałbym zaprosić do lektury z nadzieją, że okaże się ona interesująca.

Powstanie państwa polskiego

CZASY PLEMIENNE

Przed tysiącem lat ziemie obecnej Polski porośnięte były ogromnymi puszczami. Nieco jaśniej wyglądały tylko południowo-wschodnie regiony, gdzie miejscami dominował krajobraz parkowy. Tam, pomiędzy niewielkimi lasami, rozpościerały się otwarte przestrzenie. Niewielkie też było zaludnienie. Ocenia się, że zamieszkiwać je mogło około półtora miliona ludzi. Półtora miliona, a więc liczba mniejsza od liczby dzisiejszych mieszkańców Warszawy. Istniejące wówczas osady nie były rozmieszczone równomiernie na całym obszarze kraju. Pomiędzy lasami gdzieniegdzie istniały nawet spore przestrzenie wolne od drzew i tam skupiały się ludzkie siedziby. Przyjmujemy, że takie skupiska zamieszkiwane były przez odrębne plemiona. Granicami pomiędzy terenami zaludnionymi były działy wodne i naturalne przeszkody, takie jak góry czy bagna. Rzeki natomiast stanowiły najczęściej oś osadnictwa, zapewniały najłatwiejszą komunikację w zalesionym i pozbawionym dróg lądowych kraju.

Plemienna geografia ziem polskich nie jest zbyt dobrze znana. Leżały one daleko od krajów, w których posługiwano się pismem, wczesnośredniowieczni kronikarze nie wiedzieli, jak wygląda świat oddalony od ich miejsc zamieszkania. Dlatego też geografię plemienną musimy odtwarzać na podstawie nielicznych przekazów pisanych i prac archeologów, którzy odkrywają zachowane w ziemi skupiska osad i niewielkie grody plemienne. Dzięki źródłom pisanym z IX i X wieku znamy żyjących na południu dzisiejszej Polski Wiślan i Lędzian, a na jej południowym zachodzie – kilka plemion nazywanych później śląskimi. Najprawdopodobniej w dzisiejszej północnej Wielkopolsce, w okolicach Gniezna i Poznania, żyli Polanie, którzy przed powstaniem państwa mogli nosić inną nazwę. Na wschód od Wisły natomiast, tam gdzie leży obecnie Płock, żyli Mazowszanie. Nad morzem znajdowały się siedziby plemion pomorskich. Z pewnością nie były to wszystkie plemiona, jakie zamieszkiwały ziemie polskie, nazw tych plemion, których ślady odkrywa tylko archeologia, nie poznamy zapewne nigdy. Nie wiemy, za kogo się uważali ludzie mieszkający na późniejszych ziemiach sieradzkiej i łęczyckiej, nie znamy nazwy plemienia żyjącego w okolicach Sandomierza.

Członkami plemion byli wolni rolnicy, którzy podczas wojny byli też wojownikami. Uprawiali oni ziemię, hodowali krowy, świnie, kozy. Uzupełniali swój jadłospis tym, co upolowali lub znaleźli w lesie. Mieszkali w niewielkich osadach rozrzuconych po polanach leśnych. Każdy rolnik uprawiał tyle ziemi, ile mógł zagospodarować własną pracą przy pomocy swej rodziny, wielkość uprawianej ziemi zależała też od tego, ile posiadał inwentarza. W IX wieku nie stosowano jeszcze bardziej wydajnych metod rolniczych, takich jak trójpolówka. Rolnicy brali pod uprawę ziemię i siali na niej zboże aż do jej wyjałowienia. Potem musieli na kilka czy kilkanaście lat pozostawić pole odłogiem, a pod uprawę wziąć nową rolę. Wiązało się to z koniecznością wypalenia lasu, a następnie wykarczowania korzeni i uzdatnienia pozyskanego pola. Po jakimś czasie powracano na odłogujące kawałki gruntu. W ciągu lat odpoczynku pola te zdążyły już porosnąć młodym lasem, który musiał być wypalany. Popiół, jaki wtedy powstawał, użyźniał ziemię i można było przez kilka lat znowu siać na niej zboże. Taki system uprawy ziemi zmuszał rolników do przenoszenia co kilka lat swych siedzib w nowe miejsca. Nie były to dalekie wędrówki, odbywały się na niewielkiej przestrzeni.

Być może każdą z osad zamieszkiwał jeden ród chłopski, być może zespół sąsiadujących ze sobą siedzib już wtedy był nazywany opolem. Zapewne w ramach opola regulowano podstawowe problemy dotyczące życia zamieszkujących je rolników. Możemy przypuszczać, że lokalne wiece rozstrzygały sąsiedzkie spory, na nich decydowano, do kogo mają należeć wzięte pod uprawę pola oraz jak rozdzielić powinności ponoszone na rzecz wspólnoty.

Pośród wolnych rodów chłopskich wyróżniały się rody arystokracji plemiennej. Możni przewyższali innych plemienników ilością posiadanej ziemi. Nie były to wielkie majątki, najwyżej takie, które zwalniały członków możnowładczych rodów od pracy w celu zdobycia środków do życia. Pracowali za nich nieliczni jeszcze niewolni. Pozwalało to możnym oddawać się polowaniom, a także zajmować polityką. W owych czasach jednak horyzonty ludzi nie były zbyt rozległe, a ówczesna polityka dotyczyła, jak byśmy to dzisiaj powiedzieli, tylko spraw lokalnych. Na przykład, czy zaatakować sąsiednie plemię i zdobyć łupy oraz niewolników, czy też zawrzeć z sąsiadami pokój. Możni decydowali, czy należy wybudować gród mający chronić wszystkich przed niebezpieczeństwem, czy trzeba wzmocnić zasieki leśne na granicach wspólnoty.

Niewykluczone, że niekiedy przed X wiekiem już na opolach kończyła się organizacja społeczna naszych przodków. Z badań antropologicznych znane są społeczeństwa, które nie tworzyły, czy też nie tworzą szerszej organizacji poza wsią albo niewielkim związkiem rodów. Mamy jednak dowody na to, że przed powstaniem państwa na ziemiach polskich istniały organizacje ponadlokalne. Świadczą o tym widoczne niejednokrotnie jeszcze dziś niewielkie grody plemienne. Ilość pracy, jaką należało włożyć w ich budowę, przekraczała możliwości kilkunastu rodzin chłopskich zamieszkujących niewielką osadę, czy nawet trochę większą grupę tworzącą opole. O istnieniu większych organizacji społecznych świadczą też odkrywane przez archeologów skupiska osad oddzielonych od innych siedzib ludzkich gęstymi lasami. Znane jest na przykład zagęszczenie osadnictwa w południowo-zachodniej Wielkopolsce, nad Obrą, czy też w okolicach Sandomierza. Podobne skupiska osad istniały w pobliżu Krakowa, a także w innych miejscach. Nieliczne źródła pisane przekazują nam imiona książąt plemiennych, niestety nie z terenów dzisiejszej Polski. Znani są niektórzy książęta małych plemion czeskich z IX wieku, a także książęta z terenów połabskich, wieleckich i obodryckich. Możemy przypuszczać, że ponadlokalne organizacje istniały na polskich ziemiach już bardzo dawno, że na ich czele stali przywódcy zwani książętami. Świadczy o tym także samo słowo „książę”. Pochodzi ono z bardzo dawnych czasów, językoznawcy wywodzą je z gockiego określenia kuningas. Podobny źródłosłów mają w wielu współczesnych językach określenia króla. Po niemiecku król to König, po angielsku – king, a po litewsku książę kùnigas. Jeśli więc oznaczający władcę wyraz „książę” został przez Słowian przejęty od Gotów, to możemy przypuszczać, że już w III wieku był on potrzebny. Już w III wieku istniały struktury, na czele których stali jacyś przywódcy. Do podobnych wniosków musimy dojść nawet wtedy, gdy przyjmiemy, że zarówno gocki kuningas, jak i słowiański „książę” pochodzą od wyrazu praindoeuropejskiego oznaczającego przywódcę. Również wtedy byłby to wyraz bardzo stary. Oczywiście w różnych epokach książęta dysponowali różną władzą, a znaczenie wyrazu „książę” ulegało zmianie.

Większość badaczy przyjmuje, że nasi przodkowie sprzed ponad tysiąca lat stworzyli struktury plemienne. Historycy piszący pod koniec XX wieku uważali, że struktury te były dwustopniowe – małe plemiona miały tworzyć większe związki nazwane wielkimi plemionami. Tak więc Polanie mieli być wielkim plemieniem zamieszkującym całą dzisiejszą Wielkopolskę i dzielili się na plemiona małe. Wielkie plemiona miały być ogniwem pomiędzy systemem plemiennym a państwowym. Do niedawna historycy i archeolodzy widzieli w państwie ostateczny twór długiej ewolucji. Nie wydaje się jednak, aby tak było, przeczą temu najnowsze wyniki badań archeologicznych. Zapewne więc Polanami byli tylko mieszkańcy ziem leżących wokół dzisiejszego Gniezna i Poznania, mieszkańcy pozostałych części Wielkopolski nazywali się inaczej. Można też sądzić, że Polanie, tak jak i inne związki plemienne, nie podlegali nikomu, że przed X wiekiem nie powstały jeszcze na ziemiach polskich struktury większe od małych plemion.

Zapewne wodzów zwanych książętami wybierano spośród plemiennej arystokracji. Być może z czasem tylko niektóre rody arystokratyczne zaczęły wydawać się godne tego, aby ich członkowie mogli pełnić funkcję księcia. Prawdopodobnie ostatecznie tylko jeden ród stawał się rodem dynastycznym. Jednak władza księcia plemiennego nie była zbyt duża. Na podstawie wiadomości pochodzących z różnych części Słowiańszczyzny możemy przypuszczać, że o ważnych dla plemienia sprawach decydował nie książę, lecz wiec. Wiece plemienne gromadziły wszystkich wolnych członków plemienia. Rozstrzygano na nich spory, wydawano wyroki sądowe, decydowano o polityce plemienia. Uchwała wiecu musiała być przyjęta jednogłośnie.

Jak obradowały słowiańskie wiece, wiemy ze źródeł nieco późniejszych, przede wszystkim z napisanej na początku XI wieku Kroniki Thietmara. Kronikarz ten opisał wiec wielecki. Decyzje zapadały na nim jednogłośnie, w ten sposób jego uczestnicy zobowiązywali się do przestrzegania tego, co zostało uchwalone. Thietmar przekazał także, co się działo, gdy niektórzy z uczestników wiecu nie zgadzali się na przyjęcie decyzji większości. Ponieważ uchwały musiały zapadać jednomyślnie, więc tych, którzy mieli inne zdanie, tak długo bito, aż w końcu zgodzili się z większością. Podobnie postępowały również inne ludy znajdujące się na zbliżonym etapie rozwoju społecznego, wśród nich byli na przykład Sasi w czasach Karola Wielkiego. Nie mamy żadnych przekazów, które informowałyby nas o tym, jak wyglądały wiece na terenach między Odrą a Bugiem, możemy jednak przypuszczać, że ich przebieg był podobny.

Zapewne problemy do dyskusji przedstawiał na wiecu plemienny książę i otaczający go możni, jednak bez zgody ludu ich propozycje nie mogły być przyjęte. Jeśli książę posiadał autorytet, mógł narzucić swą wolę większości. Również zdanie możnych się liczyło. Natomiast uczestniczący w wiecu pospolici członkowie plemienia na ogół nie byli w stanie podejmować decyzji dotyczących spraw sięgających dalej niż granice zamieszkiwanej przez nich osady. Zwykli rolnicy nie orientowali się w układzie sił i możliwościach swego plemienia. Potrafili uprawiać ziemię, hodować zwierzęta czy polować. Ogół wolnych mógł decydować przy rozsądzaniu sporów. Sądownictwo opierało się na starych zwyczajach, które znali wszyscy. Natomiast w sprawach dotyczących polityki całej wspólnoty, konieczności budowy plemiennego grodu czy budowy zasieków na granicach decydowali możni wraz z księciem. Oni posiadali szerszą wiedzę na temat tego, co jest konieczne dla zapewnienia wspólnego bezpieczeństwa. Zapewne też możni i książę ustalali daniny niezbędne dla funkcjonowania plemienia, a zarazem pozwalające im powiększać swój majątek i potęgę. Gdy jednak decyzje społecznych elit nie spotkały się z aprobatą większości uczestników wiecu, wiec mógł je odrzucić, a nawet przekształcić układ sił, doprowadzając do zmian w elicie.

Tak ukształtowana struktura plemienna nie była zdolna do stworzenia państwa. Władzę księcia ograniczał wiec, bez jego zgody nie mógł on podjąć żadnej decyzji. Również środki, jakie miał do dyspozycji, nie wystarczały na zbudowanie struktur państwowych. Wprawdzie w czasie wojny książę był niekwestionowanym wodzem, ale wojna nie mogła trwać długo. Wojownikami byli rolnicy, którym wprawdzie zależało na łupach wojennych, ale ważniejsze były dla nich gospodarstwa. Nie mogli ich opuszczać na zbyt wiele dni, bo nawet najwspanialsze łupy nie rekompensowały strat, jakie mogliby ponieść, przebywając z dala od swych pól. Nie zapominajmy, że ówczesne wojny toczyły się w lecie, a więc wtedy, gdy było najwięcej prac polowych. Dysponujący takim wojskiem książę musiał zaniechać podbojów, gdyż wojsko plemienne po pokonaniu wroga nie mogło okupować jego terytorium. Po zwycięstwie wojownicy wracali przecież do swoich gospodarstw. Struktury plemienne nie były więc zdolne do budowy większych tworów terytorialnych. W IX wieku jednak sytuacja zaczęła się zmieniać.

POCZĄTKI PAŃSTWA

Prawdopodobnie pierwszą próbą stworzenia państwa na ziemiach polskich były czyny „księcia silnego bardzo”, który w drugiej połowie IX wieku „siedział w Wiśle” i szkodził chrześcijanom. Z tego lakonicznego przekazu zawartego w Żywocie św. Metodego wiemy, że na południu obecnej Polski jakiś tamtejszy wódz zaczął atakować ziemie Świętopełka morawskiego. Zapewne widząc bogactwo południowych sąsiadów, któryś z wiślańskich możnych zebrał wokół siebie zbrojną drużynę i na jej czele wyprawiał się po łupy. Autor Żywota pisze przecież, że „czynił szkody chrześcijanom”. Działalność łupieżcza tego wodza przybrała zapewne spore rozmiary, skoro został zauważony i opisany. Jednak działalność ta, choć nie zagrażała bytowi państwa wielkomorawskiego, była dla panującego tam Świętopełka uciążliwa i książę ten zlikwidował tworzące się państwo wiślańskie. Wyrządzający szkody chrześcijanom książę został pokonany i ochrzczony na obcej ziemi, a Wiślanie stracili szansę zbudowania państwa. Twórcami państwa polskiego stali się wodzowie, a później książęta wywodzący się z ziem leżących pomiędzy dzisiejszym Gnieznem i Poznaniem. Tak mówi tradycja, potwierdzają to wykopaliska archeologów.

Nie mamy świadectw pisanych ukazujących powstawanie państwa polskiego. Najstarsza informacja na ten temat pochodzi dopiero z początków XII wieku, zapisał ją Gall Anonim w swojej Kronice. Kronikarz, który przybył do Polski po to, aby na zamówienie Bolesława Krzywoustego napisać utwór sławiący księcia i jego przodków, poznawał dzieje państwa i dynastii z relacji Polaków. Wśród nich byli najwyżsi dostojnicy kościelni i świeccy, może nawet informował go o dziejach swego rodu sam książę Bolesław.

Gall napisał, że ród książąt Polski wywodził się z Gniezna. Kiedyś w grodzie tym miał panować książę Popiel. Gdy przygotowywał on ucztę dla uświetnienia postrzyżyn swego syna, do bram grodu zapukali dwaj wędrowcy. Ponieważ Popiel nie chciał ich przyjąć, poszli na podgrodzie i zapukali do drzwi ubogiego oracza Piasta i jego żony Rzepki, protoplastów panującej w Polsce dynastii. Piast również przygotowywał się do uroczystości, gdyż także jego syn miał być postrzyżony. Zaprosił już do siebie kilku przyjaciół, ale choć był biedny i niewiele miał jadła w domu, gościnnie otworzył drzwi przed wędrowcami. Uczta, jaką urządził gospodarz, miała niezwykły przebieg. Piast miał dla gości tylko jedno prosię i jedną małą beczułkę piwa. Choć jednak goście jedli i pili, jadła i napitku na stole nie ubywało, ale przybywało. Tymczasem w grodzie, na uczcie u księcia Popiela, jedzenie znikało ze stołów znacznie szybciej, niż goście jedli. W końcu zupełnie go zabrakło. Wtedy książę Popiel wraz ze swymi gośćmi udał się do chatki Piasta. Po uczcie wędrowcy dokonali postrzyżyn Piastowego syna i nadali mu na dobrą wróżbę imię Siemowit.

Dalej Gall napisał, że Siemowit wzrastał, lecz nie oddawał się zabawom, ale pracy i ćwiczeniom. Gdy dorósł, to „król królów i książę książąt”, czyli Bóg, „za powszechną zgodą” uczynił go księciem. Popiel natomiast został wygnany z kraju, a w końcu zjadły go myszy. Dalej zwięźle podał Gall imiona i czyny potomków Piasta. Byli nimi jego syn Siemowit, wnuk Lestek i prawnuk Siemomysł. Wszyscy oni mieli rozszerzać królestwo i pomnażać jego chwałę. Ten fragment Kroniki kończy się stwierdzeniem, że Siemomysł spłodził wielkiego i sławnego Mieszka.

Zapisana przez Galla opowieść przekazuje nam świadomość historyczną Polaków z początku XII wieku. Może nie wszystkich mieszkańców ziem polskich, ale członków dynastii i otaczającej ich elity społecznej. Była to legenda dynastyczna i lista kolejnych władców. Historię tę powtarzali wszyscy późniejsi kronikarze, czasem tylko nieznacznie ją modyfikując i wzbogacając w nowe wątki. W prawdziwość opowiedzianej przez Galla historii zaczęli wątpić dopiero historycy, od końca XVIII wieku poczynając. Najpierw oczywiście została odrzucona opowieść o myszach i o cudach na uczcie u Piasta. Natomiast dalsza część Gallowej relacji sprawia historykom do dziś dużo kłopotów. Choć prawie nikt nie wierzy w istnienie Piasta i Rzepki, to już następni zapisani w Kronice książęta są przez jednych uznawani za postacie historyczne, inni natomiast uważają, że oni też należą do legendy. Według najnowszej teorii zaprezentowanej przez Jacka Banaszkiewicza cała opowiedziana przez Galla historia jest mitem dynastycznym. Według tego uczonego Piast pierwotnie nie był uważany za ubogiego oracza spod Gniezna, lecz za Oracza, mitycznego protoplastę rodu związanego z bogiem zapewniającym ludowi pomyślność materialną. Gdy przyjmiemy tę hipotezę, to rozumiemy, dlaczego potężni już w XII wieku Piastowie mogli się szczycić takim przodkiem. Zdumiewać tylko może tak długie trwanie pogańskiego mitu w chrześcijańskim już od wieków kraju. Jednak pod tym względem Polska nie była wyjątkiem.

Banaszkiewicz uznał również Siemowita, Lestka i Siemomysła za postacie mityczne. Sądzę jednak, że należy przyjąć ich historyczność. Wydaje się, że potwierdzają to najnowsze wyniki badań archeologicznych. Archeolodzy potrafią, dzięki badaniu słojów drzew znajdowanych w ziemi, określać dokładnie datę ścięcia drzewa, a drewno stanowiło rdzeń konstrukcji grodów obronnych. Dawniej uważano, że grody polańskie były starsze i że powstawały stopniowo. Na przykład w Gnieźnie dostrzegano pochodzącą z VII wieku osadę otwartą, która w VIII wieku miała być ufortyfikowana. Następnie, jak sądzono, fortyfikacje te stawały się coraz większe i mocniejsze, aż w końcu, w X wieku, zostały zbudowane potężne wały wieloczłonowego piastowskiego grodu znane z odkryć archeologicznych. Obecnie wiemy, że gród w Gnieźnie powstał około 940 roku, a przedtem na jego terenie nie było osadnictwa. Podobnie było z innymi potężnymi grodami piastowskimi w ziemi Polan, a więc na terenach wokół Gniezna i Poznania. Poza Gnieznem odnajduje się ich po zostałości również w Poznaniu, na Ostrowie Lednickim, w Lądzie, Grzybowie i jeszcze w kilku innych miejscowościach. Wszystkie te warownie zbudowano w latach 920-970, potem je powiększano i wzmacniano. Zaznaczyć jednak należy, że w Gnieźnie, na górze zwanej dziś Górą Lecha, odnaleziono starsze od grodu sanktuarium pogańskie. Spośród grodów polańskich jedynie Giecz ma starszą metrykę. Tylko tam, przed wybudowaniem wielkiego grodu piastowskiego, istniały mniej potężne umocnienia, datowane na połowę IX wieku. Ukazany przez archeologów obraz wyraźnie sugeruje, że w X wieku istniała już jakaś organizacja ponadplemienna, której zwierzchnik nakazał budowanie tych umocnień. Zastanawiają też badania nad gęstością zaludnienia. W początkach X wieku ziemia gnieźnieńska była – obok terenów nad Notecią – najsłabiej zaludnioną ziemią dzisiejszej Wielkopolski. Do najgęściej zaludnionych należały natomiast tereny nad Obrą, gęsto zaludnione były ziemie na zachód od Poznania, a także ziemie leżące wokół Kalisza. Tymczasem w końcu X wieku ziemia gnieźnieńska stała się najludniejszą częścią Wielkopolski. Ziemie nad Obrą zachowały swój potencjał ludnościowy, ale go nie powiększyły, podobnie było w okolicach Kalisza, natomiast tereny położone na zachód od Poznania zostały wyludnione. Żadne naturalne procesy demograficzne nie mogły doprowadzić do takiego rezultatu. Należy jeszcze dodać, że od początku X wieku zaczynają się na terenie Wielkopolski pojawiać tzw. skarby, czyli schowane kiedyś w ziemi wyroby ze srebra, oraz monety.

Zaobserwowane zjawiska można łączyć z istniejącym już państwem. Tylko władza państwowa była w stanie zorganizować ludzi do budowy potężnych fortyfikacji, tylko władza państwowa mogła dokonać przemieszczeń ludności. Również ze zmianami ustrojowymi możemy łączyć napływ skarbów na ziemie polańskie.

Ukazane tu zjawiska są zgodne z tym, co napisał Gall Anonim. Mieszko I rozpoczął swe panowanie około 960 roku. Kronika wylicza trzech jego przodków: Siemowita, Lestka i Siemomysła. Jeśli przyjmiemy około dwudziestu pięciu lat na działalność każdego z nich, to z prostego wyliczenia wynika, że Siemowit musiał żyć i działać w końcu IX lub na przełomie IX i X wieku. W jaki jednak sposób doszło do zdobycia władzy w plemieniu Polan przez protoplastę Piastów?

Jak już wspomniałem, władza książąt plemiennych była słaba, musieli się liczyć ze zdaniem wiecu. Wprawdzie w czasie wojny książęta plemienni byli wodzami plemiennego wojska i wtedy ich władza stawała się silniejsza, ale po ustaniu trwających najwyżej kilka tygodni działań wojennych powracały normalne stosunki i znowu książę musiał się liczyć ze zdaniem możnych ple miennych, a niekiedy też całego ludu zebranego na wiecu. W czasach pokoju książę plemienny nie mógł narzucić swej wyłącznej władzy własnemu ludowi. Możliwości władcze księcia zależały w dużej mierze od jego osobistego autorytetu, nie miał on bowiem zależnego tylko od siebie wojska, przy pomocy którego mógłby narzucić swą wolę innym. Na stworzenie takiego wojska brakowało środków. Nie mogły ich dać łupy wojenne, jakie uzyskiwano w czasie niezbyt częstych zapewne wojen z innymi plemionami. Zdobycze wojenne musiały być skromne, gdyż sąsiadujące z Polanami plemiona nie były bogate. Najwyżej stado krów, może kilku niewolników. Jednak nawet te zdobycze trudno było księciu gromadzić. Niewolnicy wzbogacali niezbyt wielkie majątki nie tylko wodza plemiennego, ale też innych wojowników biorących udział w wojnie, natomiast krowy zapewne były w większości zjadane podczas uczty, na której świętowano zwycięstwo. Aby można było zgromadzić środki wystarczające do rozpoczęcia budowy państwa, musiały się zmienić warunki w sąsiedztwie Polan. Sąsiednie plemiona musiały się znacznie wzbogacić.

W IX wieku na Pomorzu zaczęły się pojawiać srebrne skarby. Jest to dowód na to, że mieszkańcy ziem nadmorskich włączyli się w handel bałtycki, zapewne też zaczęli parać się rozbójnictwem. Skarby świadczą o tym, że stali się bogatsi. Dla mieszkańców ziem położonych w głębi kraju byli atrakcyjnym celem napadów rabunkowych. Zapewne więc pojawili się wodzowie, którzy po zebraniu wokół siebie niewielkich jeszcze drużyn urządzali wyprawy po srebro. Wodzów takich niewątpliwie było wielu, natomiast dowodzone przez nich drużyny nie były duże. Śladem tej działalności są prawdopodobnie pierwsze srebrne skarby znajdowane w Wielkopolsce.

Gwałtownie wzrastająca aktywność wojenna jakiegoś ludu poprzedza zazwyczaj powstanie państwa. W XII wieku nasiliła się aktywność Prusów, którzy zaczęli atakować Mazowsze i Pomorze. Do powstania państwa pruskiego nie doszło, przeszkodził w tym zakon krzyżacki. Ale powstanie państwa litewskiego również poprzedziły wyprawy drużyn litewskich na sąsiadów. Od połowy XIII wieku bardzo często niepokoiły one ziemie polskie. Po tym okresie wzmożonej aktywności łupieskiej na Litwie zostało utworzone państwo. Podobnie musiało być także na ziemiach polskich w końcu IX i na początku X wieku. Działalność wojenna powodowała, że wzbogacali się uczestnicy wypraw wojennych, jednak największe łupy zaczęły wpadać w ręce tych, którzy takie wyprawy organizowali.

Wodzami prowadzącymi drużyny byli zapewne członkowie możnych rodów. Tylko oni, jako bogatsi od innych i znający się na rzemiośle wojennym, mogli dowodzić wojskiem. Wokół nich gromadzili się ci, którzy liczyli na łupy, którzy pragnęli przeżyć przygodę, pokazać swe męstwo i sprawność, którym w końcu nudziło się spokojne życie rolnika. Początkowo drużyny nie były liczne. Zapewne znaczniejsi członkowie plemienia, którzy wyróżniali się zamożnością, skupiali wokół siebie po kilku czy kilkunastu zbrojnych. Ten orszak towarzyszył możnemu panu na wiecach. Wiemy o tym z późniejszych przekazów, z żywotów św. Ottona z Bambergu. Czytamy tam, że niektórych Pomorzan na wiecach otaczali uzbrojeni jeźdźcy, a ich liczba świadczyła o znaczeniu możnego. Żywoty opisują czasy znacznie późniejsze od tych, w których powstawało państwo polskie, dotyczą początków XII wieku. Odnoszą się jednak do społeczeństwa na etapie tworzenia się organizacji państwowej, zapewne więc mogą być ilustracją tego, co działo się u Polan w drugiej połowie IX wieku.

Możni mieli tylko niewielkie stałe grupy zbrojnych wokół siebie. Na większe nie było ich stać, musieli ich bowiem utrzymywać. Gdy jednak stało się możliwe prowadzenie zyskownych wojen, gdy u sąsiadów Polan pojawiło się srebro, niektórzy spośród możnych zaczęli wykorzystywać swych drużynników do zdobywania łupów. Organizowali szybkie wypady na ziemie pomorskie, rabowali znajdujące się tam dobra i równie szybko wracali do siebie. Zaczęli więc działać tak, jak w drugiej połowie IX wieku wiślański wódz. Jednak ich przeciwnikiem nie był książę Świętopełk, potężny władca Moraw, tylko niezorganizowane w państwo liczne plemiona pomorskie. Wyprawy rabunkowe były więc bezpieczniejsze. Niewątpliwie Pomorzanie odpowiadali na ataki wyprawami odwetowymi. Wtedy ci, którzy mieli pod swoimi rozkazami zbrojnych, stawali się obrońcami swych współplemieńców.

Działalność wodzów nie zmieniała początkowo życia plemienia. Nadal o wszystkich ważnych sprawach decydował wiec, nadal obowiązywały dawne zwyczaje. Organizowane przez wodzów wyprawy łupieżcze były ich prywatną działalnością.

Powstające drużyny nie były wielkie. Jednak w wyprawach na sąsiadów zaczęli brać udział również młodzi ludzie, którzy do drużyn nie należeli, przyłączali się tylko do jednej wyprawy. Jeśli się powiodła, oni także przywozili ze sobą zdobycz. Największy łup należał jednak do wodza. W wyniku takiej działalności w rękach wodzów zaczęły się gromadzić bogactwa. Pozwalały one na utrzymanie coraz większej drużyny. Początkowo niejeden z możnych polańskich stawał na czele zbrojnych i wiódł ich po sławę i łupy. Podobni wodzowie istnieli z pewnością również w innych plemionach. Koniec IX wieku był to czas bohaterski, czas wodzów, którzy prowadzili swe hufce na wroga, którzy zdobywali dla siebie i dla swoich ludzi bogactwa i o których zapewne śpiewano pieśni. Ówcześni wodzowie słowiańscy przypominać musieli skandynawskich jarlów wyprawiających się za morza dla zdobycia sławy i łupów. Mniej jednak o nich wiemy, ich wyprawy rabunkowe nie docierały do odległych krajów i nie znali ich władający piórem pisarze z Europy Zachodniej.

Z pewnością również przodkowie Piastów prowadzili do boju swoje drużyny. Może śladem ich działalności jest przekaz Galla o tym, że Siemowit oddawał się służbie rycerskiej i powiększał swoje księstwo. Ponieważ protoplaści Mieszka I byli lepszymi wodzami od swych konkurentów, pod ich rozkazy zaciągali się ci, którzy chcieli zaznać sławy oraz się wzbogacić. Drużyna zwycięskiego wodza zaczęła się powiększać. Początkowo jej skład często się zmieniał, gdyż po udanej wyprawie większość wojowników wracała do swych domów. Ale czekali na następny apel wodza, gotowi go wesprzeć i wraz z nim przeżyć nowe zwycięstwa. Z czasem, wraz z sukcesami i coraz większym bogactwem skumulowanym w rękach przywódcy, drużyna zaczynała przekształcać się w stałą siłę zbrojną.

Niewielkie łupy, jakie można było zdobyć, wyprawiając się na sąsiadów, nie wystarczały jeszcze do zbudowania struktur państwowych. Zgromadzony kapitał musiał być większy, a powiększyć go można było tylko poprzez włączenie się w handel międzynarodowy. Ówczesne ziemie polskie mogły zaoferować innym krajom produkty pól i lasów. A więc futra zwierząt, miód, wosk, a także owada o nazwie czerwiec, z którego pancerzyków wytwarzano czerwoną farbę do barwienia tkanin. Jednak towary, które interesowałyby obcych kupców, były rozproszone, każdy z zajmujących się rolnictwem i hodowlą rolników miał do zaoferowania tylko niewielkie ich ilości. Żadnemu obcemu kupcowi nie opłaciłoby się przyjeżdżać i od poszczególnych producentów kupować niewielkie partie towaru. Dopiero władca państwa, ustanawiając daniny, był zdolny zebrać ich większą ilość. Ponieważ jednak państwo jeszcze nie powstało, obcych kupców na razie nie interesowały produkty ziem polańskich, a tworzące się władze państwa nie były jeszcze zainteresowane ich zbieraniem i eksportowaniem. Nie powstał dotąd odpowiedni aparat administracyjny, w Gnieźnie jeszcze nie wiedziano, że w ten sposób można osiągać korzyści materialne. Pojawił się jednak towar, którego eksport dawał wielkie zyski, którego poszukiwali obcy kupcy. Tym towarem byli niewolnicy.

Niewolnicy towarem? To brzmi strasznie! Czyżby nasi przodkowie parali się handlem niewolnikami, tak jak w XVI i XVII wieku Anglicy i Hiszpanie przewożący afrykańskich niewolników do Ameryki? Wszystko, niestety, wskazuje na to, że tak istotnie było. W X wieku łacińskie słowo servus oznaczające niewolnika zostało w Europie Zachodniej zastąpione przez słowo sclavus. A przecież Sclavus po łacinie to Słowianin. Ta zmiana językowa okazała się trwała. Do dziś niewolnik po niemiecku to Sklave, po francusku – l’esclave, po angielsku – slave. W omawianych przez nas czasach również po arabsku określenie niewolnika brzmiało saqualiba, a więc Słowianin. Są to mocne dowody na to, że istotnie targi niewolników w końcu IX i w X wieku zapełniali, jako towar, niewolnicy słowiańscy. Potwierdzają to również zapisywane w tamtych czasach teksty. Z żywotów św. Wojciecha możemy się dowiedzieć między innymi, że pod koniec X wieku w czeskiej Pradze sprzedawano niewolników Żydom, którzy ich dalej odsprzedawali poganom, czyli Arabom.

We wczesnym średniowieczu niewolnikami handlowali również kupcy z Europy Zachodniej. Europa Zachodnia w owych czasach nie miała bowiem innych towarów, które mogłaby sprzedać i uzyskać srebro niezbędne w handlu ze Wschodem. Chrześcijańscy niewolnicy byli porywani przez grasujące na wybrzeżach Morza Śródziemnego bandy Arabów, ale w procederze tym brali także udział kupcy z miast włoskich, a zapewne i kupcy z innych części monarchii karolińskiej. Również kraje słowiańskie zaczęły uzyskiwać większe ilości srebra, angażując się w handel niewolnikami. Nie należy sobie wyobrażać, że niewolnicy, którzy pojawiali się na rynkach Europy Zachodniej czy państw arabskich, byli porywani przez agresorów z zewnątrz, że Arabowie czy Frankowie urządzali wyprawy na Słowian i porywali ludzi. Sporadycznie tak mogło być. Jednak większość żywego towaru dostawała się na rynki niewolników w wyniku aktywności samych Słowian. Jedni Słowianie napadali na innych, brali jeńców i sprzedawali ich obcym kupcom. Dodajmy, że tak samo wyglądało pozyskiwanie czarnych niewolników przez Anglików i Hiszpanów w XVI i XVII wieku. Wtedy to jedni Afrykanie napadali na innych, porywali ich i sprzedawali Europejczykom czekającym na towar na okrętach przy wybrzeżach Afryki.

Niektórzy spośród licznych początkowo wodzów zaczęli się wyróżniać sukcesami wojennymi. Przy nich gromadziło się najwięcej wojowników, wielu młodzieńców myślało o zdobyciu sławy i majątku u boku szczęśliwego dowódcy. Początkowo taka działalność wojenna nie kolidowała z dawnymi strukturami społecznymi, nie wykraczała poza ustalony porządek. Nadal zbierano się na wiece, zapewne nadal, tam gdzie wybierano plemiennych książąt, książęta ci zajmowali pierwsze miejsce w plemieniu. Działalność wojenna wodzów była ich sprawą prywatną. Być może nawet znajdowała aprobatę członków plemienia, zawsze miło było usłyszeć, że nasi odnieśli sukces, zdobyte przez nich dobra wzbogacały też niejednego z rolników nieuczestniczących w wyprawach, gdyż łupy zdobywali ich synowie będący członkami drużyny. Gdy natomiast napadani sąsiedzi organizowali wyprawę odwetową, drużyny możnych stanowiły najlepsze oddziały plemiennego wojska, ich wodzowie najlepiej znali się na sztuce dowodzenia. W dysponujących drużynami możnych zaczęto widzieć obrońców.

Zapewne w drugiej połowie IX wieku jeden z wyłaniających się wodzów polańskich zdobył przewagę nad innymi. Dysponując drużyną, mógł narzucić swą władzę całemu plemieniu. Jednak jego władza różniła się od władzy dawnych książąt. Miał on stałe wojsko, przy jego pomocy mógł narzucić innym swą wolę. Nie musiał się już liczyć z decyzjami wiecu. Wiece nadal się zbierały, nadal rozstrzygano na nich spory sąsiedzkie. Zaczynały jednak pełnić nieco inną funkcję. Na wiecach książę ogłaszał swoje decyzje.

Księcia zaczęli otaczać poddani mu dostojnicy. Wśród nich byli najwyżsi dowódcy drużyny, osoby czuwające nad poborem danin, być może już wtedy zaczęli się pojawiać książęcy namiestnicy poszczególnych regionów. Dowódcami drużyny mogli być potomkowie możnych rodów plemiennych, ale na awans mógł liczyć również każdy wyróżniający się wojownik. Także syn ubogiego rolnika. Stanowiska dowódcze stały początkowo otworem nawet przed ludźmi, którzy do drużyny trafili jako niewolnicy. Musieli się tylko wykazać sprawnością wojenną, zdolnościami i wiernością wobec wodza. W drużynie bowiem wszyscy byli sobie równi. Drużyna przecież to zespół druhów, czyli towarzyszy wodza. W ramach struktur plemiennych wszystko było ustalone. Ci, którzy pochodzili z bogatych rodów, cieszyli się bogactwem i prestiżem. Natomiast przed synami prostych rolników otwierała się tylko perspektywa pracy na roli i zachowanie pozycji swych przodków. Trudno było marzyć o zdobyciu majątku pozwalającego na wejście w szeregi arystokracji plemiennej. Tymczasem poprzez służbę w drużynie stało się to możliwe. Drużyna, poza tym, że pozwalała przeżyć przygodę, poczuć radość z uczestnictwa w grupie rówieśniczej, stanowiła też ścieżkę awansu społecznego, umożliwiała awans majątkowy.

Gall Anonim pisze, że „król królów i książę książąt, za powszechną zgodą” ustanowił Siemowita księciem. Nie wiemy, jak było z tą powszechną zgodą. Można przypuszczać, że zdobywający dzięki drużynie władzę nowy książę polański miał jakieś poparcie w swoim plemieniu. Odnosił przecież sukcesy wojenne, a Polanie okazywali się lepsi od ich sąsiadów. Zapewne książę ten potrafił odpierać najazdy odwetowe, jawił się jako obrońca wszystkich. Być może, gdy odnosił sukcesy, wielu możnych przyłączyło się do niego. Również pozostali członkowie plemienia dostrzegali atuty szczęśliwego wodza. Książąt plemiennych wybierano od niepamiętnych czasów, teraz poparcie ogółu znalazł ten, który pokazał, że potrafi dowodzić wojskiem. Niewątpliwie w zdobyciu władzy pomogło wodzowi narzędzie nacisku, jakim była drużyna.

Plemię, którym książę władał, opierając się na drużynie, mimo niewielkich rozmiarów było już państwem. Wydaje się, że przemiana plemienia w państwo niewiele zmieniła w życiu podległego księciu ludu. Choć wszyscy wolni nadal byli pełnoprawnymi uczestnikami wiecu, zapewne już nie od nich zależały decyzje wiecowe. Dawniej, w czasach plemiennych, na wiecach decydowali możni, teraz książę przedstawiał ludowi problemy, a lud je akceptował. Książę miał drużynę, która mogła być ostatecznym argumentem w dyskusji, nie wydaje się jednak, aby zbyt często musiał się do niej odwoływać. Wiec nadal bowiem rozstrzygał spory i wydawał wyroki, tę dziedzinę działalności mógł mu książę pozostawić. Wśród innych spraw ważne były świadczenia materialne niezbędne dla funkcjonowania państwa.

Świadczenia na rzecz księcia były konieczne. W przeciwieństwie do systemu, jaki panował wcześniej, książę musiał mieć środki na utrzymanie swych wojowników, na budowę nowych fortyfikacji, a także na potrzeby własne i powstającej elity państwowej. Zarówno on, jak też tworzona administracja były kosztowne. Książę, jego dwór i współpracownicy nie produkowali żywności, a musieli przecież żyć na poziomie wyższym niż inni mieszkańcy powstającego państwa. Na to wszystko potrzebne były środki materialne.

Możemy przypuszczać, że przodkowie Piastów opanowali wzgórze gnieźnieńskie, które obecnie nazywa się Górą Lecha. Tam znajdował się pogański ośrodek kultowy. Był on sanktuarium plemienia mieszkającego w okolicach Gniezna i Poznania. Opanowanie miejsca kultu podniosło prestiż księcia, który tego dokonał. Potem przyszły dalsze osiągnięcia.

Zdobywca pogańskiego sanktuarium z pewnością nie zdawał sobie sprawy, do czego prowadzi jego działalność. Również następne jego poczynania nie były powodowane chęcią budowy państwa, to w umysłach ówczesnych ludzi pojęcie państwa jeszcze nie istniało. Książę dążył do osiągnięcia sławy i zdobycia jak największej władzy. W swej działalności opierał się na drużynie, która stabilizowała jego władzę wśród własnego ludu. Jednak powodem, dla którego młodzi ludzie gotowi byli do niej wstąpić, była wojna. Drużynnicy oczekiwali od wodza organizowania atrakcyjnych wypraw, na których mogliby się wykazać swoją dzielnością oraz wzbogacić, biorąc łupy. Wódz drużyny, chcąc, aby jego wojownicy byli mu wierni, musiał podejmować ciągle nowe działania bojowe. Dlatego kolejne lata jego panowania to kolejne wyprawy na sąsiadów. W pewnym momencie jednak pojawiły się nowe cele, władca i jego współpracownicy postawili przed sobą nowe zadania. Rozpoczął się okres podbojów i powiększania państwa.

Wolno żyjące plemiona nie były zdolne do opanowania terytorium swoich sąsiadów. Nowe możliwości pojawiły się wraz z powstaniem państwa. Gdy jeden z przodków Mieszka I zdobył władzę we własnym plemieniu, miał już drużynę, która mogła zostać użyta do podboju terenów sąsiednich i utrzymania tam jego władzy. Książę mógł bowiem na zawojowanym terytorium pozostawić swojego namiestnika dowodzącego wydzielonym oddziałem drużyny. Namiestnik pilnował, aby nowi poddani księcia byli mu posłuszni, aby utrzymywali zarówno samego namiestnika, jak też jego wojowników, aby płacili daniny, a w przypadku wojny wsparli drużynę w walkach. W wyniku podbojów wytworzony już w plemieniu gnieźnieńskim ustrój państwowy zaczął się rozprzestrzeniać na inne tereny.

Na miejscu niszczonych grodów plemiennych gnieźnieńscy książęta budowali własne, potężniejsze fortyfikacje. Powstawały one tam, gdzie znajdowały się większe skupiska ludzi. W grodach tych stacjonowała załoga książęca, tam rezydował książęcy namiestnik. Ludność podbitego terytorium była zmuszana do budowy wałów grodowych, a potem do ich naprawy, a także do utrzymywania załogi grodowej i jej dowódcy. Następowały też przesiedlenia ludzi. Najważniejszą częścią władztwa książąt gnieźnieńskich były ich rodzinne tereny leżące wokół Gniezna i Poznania. Tam stacjonowały największe oddziały drużyny, tam najczęściej przebywał książę i jego otoczenie. Niezbędni więc byli ludzie do obsługi tego centrum władzy. Dlatego w X wieku władcy gnieźnieńscy tam zaczęli przesiedlać chłopów z terenów podbitych. Przesiedlenia tłumaczą znaczny przyrost ludności, jaki nastąpił w X wieku wokół Gniezna i Poznania, tłumaczą też zmniejszenie się osadnictwa na innych obszarach. Gdy państwo już istniało, sprzedaż niewolników stawała się coraz mniej opłacalna. Handel nimi istniał nadal, lecz bardziej zaczęło się opłacać osadzanie brańców na ziemi w najważniejszych regionach, aby tam pracowali na rzecz nowej władzy. Nie byli oni niewolnikami, takiej liczby niewolników nikt w owych czasach nie zdołałby pilnować. Byli przymusowymi osadnikami.

Ślady tych działań dadzą się zaobserwować w pozostałościach, które bada archeologia. Archeolodzy odkrywają spalone nagle grody plemienne, czasem nawet obserwują powstawanie nowych, potężniejszych fortyfikacji. O przesiedleniach świadczy zwiększenie się liczby osad wokół Gniezna i Poznania oraz wyludnienie innych terenów, co można zauważyć, badając współczesne mapy. Na przykład w północnej Wielkopolsce, nad Narwią, istnieje do dziś wieś o nazwie Kaliszany. Jej nazwa, mająca związek z Kaliszem, wskazuje, że kiedyś osadzono w niej brańców przesiedlonych z okolic tego grodu.

Powiększenie się liczby ludności na terenach, z których wywodzą się Piastowie, pozwoliło władcom gnieźnieńskim na rozpoczęcie fortyfikowania centrum państwa. Od lat dwudziestych X wieku między Gnieznem a Poznaniem zaczynają powstawać wielkie, silnie ufortyfikowane warownie. Ich budowa była kosztowna i pracochłonna. Grody piastowskie były konstrukcjami naprawdę potężnymi, ich imponujące pozostałości w wielu miejscach są widoczne nawet dzisiaj. Grody te obejmowały przestrzeń od 1,5 do ponad 2 hektarów. Ich wały wznosiły się na kilkanaście metrów ponad poziom ziemi, a u podstawy miały do 20 metrów szerokości. Niektóre z nich od strony zewnętrznej były obłożone kamieniami, robiąc wrażenie kamiennych murów. Szkielet takiego wału konstruowany był z belek drewnianych, a potem obsypywany ziemią. Istniały dwa typy konstrukcji: rusztowa i izbicowa. W konstrukcji rusztowej belki były układane warstwami, jedna warstwa pni biegła wzdłuż wału, kolejna, leżąca na niej, w poprzek. Następnie konstrukcję drewnianą zasypywano ziemią. W konstrukcji izbicowej najpierw budowane były na zrąb wielkie skrzynie, a do nich i na nie sypano ziemię. Konstrukcja rusztowa wymagała większej ilości drewna, ale nawet przy konstrukcji izbicowej do zbudowania jednego grodu należało, za pomocą siekier, wyciąć cały las. Następnie trzeba było ze ściętych pni stworzyć elementy konstrukcyjne i przetransportować je na miejsce budowy. Tam tworzono z nich wewnętrzną konstrukcję wału. Potem na nią sypano ziemię. Do tej pracy używano łopat, innych narzędzi nie było. Wznosząc wał, tworzono jednocześnie fosy chroniące gród. Do wykonania tych wszystkich prac potrzebnych było wielu robotników, bardzo więc przydawali się brańcy przesiedlani z terenów podbitych. Osadzani byli na miejscu wyrąbanego lasu, tam przygotowywali sobie pola, na których mieli w przyszłości żyć i pracować. Po wybudowaniu grodu brańcy stawali się rolnikami, ich zadaniem było oddawanie danin i wykonywanie prac niezbędnych dla grodu oraz na rzecz księcia, jego dworu i coraz liczniejszych dostojników. Z czasem brańcy integrowali się z dawną ludnością ziemi gnieźnieńskiej.

Ogromne inwestycje związane z budową grodów wielkopolskich doprowadziły do wycięcia gęstych lasów, jakie pokrywały niegdyś ziemię gnieźnieńską. W ich miejscu zaczęły powstawać pola orne, tworzone były nowe osady. W końcu X wieku Wielkopolska miała już niewiele więcej lasów niż obecnie. Może więc dopiero w X wieku na określenie mieszkańców ziemi gnieźnieńskiej zaczęto używać określenia Polanie? Nazwa ta pochodzi od pól, a pola stały się cechą charakterystyczną tej ziemi właśnie w X wieku.

Grody broniły centrum państwa piastowskiego, strzegła go też zgrupowana tam drużyna. Na potrzeby księcia, jego dworu, dostojników i drużyny oraz na potrzeby grodów pracowali dawni i nowi mieszkańcy ziemi gnieźnieńskiej i poznańskiej. Zapewne bardzo wcześnie w skład powstającego państwa weszły Kujawy, gdzie zbudowano potężny gród we Włocławku. Ziemie te utworzyły centrum państwa. Wokół centrum leżały kolejno przyłączane prowincje. Nie stworzono w nich tak gęstej sieci potężnych grodów jak w ziemi centralnej. Małe grody powstawały tam, gdzie znajdowały się większe skupiska ludności. W każdej prowincji wznoszony był jeden gród, w którym rezydował namiestnik, tam też stacjonował oddział drużyny.

W połowie X wieku, gdy władzę w Gnieźnie obejmował Mieszko I, zręby państwa polskiego już istniały. Około 966 roku Niemcy i Czechy odwiedził żydowski podróżnik i dyplomata, Ibrahim Ibn Jakub. Przekazał on nam między innymi opis ówczesnej Polski. Na podstawie jego relacji, a także jeszcze kilku nieco późniejszych źródeł możemy odtworzyć zasięg władzy Mieszka I w momencie jego wstąpienia na tron. Do Mieszka, poza centralną ziemią gnieźnieńską, należała cała dzisiejsza Wielkopolska, Mazowsze, wschodnia część Pomorza, ziemie lubuska i sandomierska. Tyle zdobyć musieli jego przodkowie. W skład państwa Piastów nie wchodziła jeszcze ziemia krakowska i Śląsk. Prowincje te podlegały wtedy władzy czeskich Przemyślidów. Mimo to Ibrahim Ibn Jakub nazwał państwo Mieszka największym z państw słowiańskich.

Monarchia pierwszych Piastów

POLSKA WCHODZI DO EUROPY

W najstarszym polskim roczniku czytamy: „965 Dobrawa przybywa do Mieszka, 966 Książę Mieszko jest ochrzczony”. Te dwa zapisy są świadectwem wielkiego wydarzenia, którego skutki trwają do dzisiaj. Przyjmując chrzest w obrządku rzymskim, Mieszko I zdecydował, że Polska weszła w skład Europy Zachodniej. W wyniku tego zaczęła przejmować wartości i tradycje chrześcijańskie, a także kulturę antyczną w wersji łacińskiej. Na tym podłożu ukształtowała się kultura polska, wnosząc do europejskiego dziedzictwa własne wartości. Jednak Mieszko nie mógł przewidzieć tak daleko sięgających konsekwencji chrztu Polski. Co spowodowało więc, że odważył się podjąć tę rewolucyjną decyzję? Dlaczego się zdecydował, mimo że zmiana religii mogła okazać się niebezpieczna? Poganie wierzyli, że dzięki wyznawanej przez nich religii cały ich świat zachowuje swój porządek. Byli przekonani, że dzięki odprawianym obrzędom ziemia wydaje plon, zapewniając dostatek, dzięki przychylności bogów rozmnaża się bydło i rodzą się dzieci. Wierzyli, że dzięki ofiarom składanym w sanktuariach, w domach, na polach mogą żyć dostatnio i bezpiecznie. Poddani Mieszka, a może i on sam, obawiali się odrzucenia dawnych bogów, bali się, że gdy wyrzekną się dawnego kultu, ich świat przestanie istnieć. Nie wiedzieli, czy Bóg chrześcijański przyjmie ich pod swoją opiekę. Był on przecież Bogiem obcym. Książę mógł też obawiać się buntu poddanych broniących dawnej wiary i dawnych zwyczajów. A ponadto dawna wiara była mu znana od dziecka, była swojska i zrozumiała. Jednak mimo tych obaw Mieszko, a z pewnością również otaczający go doradcy zdecydowali się na przyjęcie nowej religii. Co mogło nimi kierować?

W 966 roku ziemie polskie nie miały zbyt wielu kontaktów z chrześcijaństwem, niemal ze wszystkich stron państwo gnieźnieńskie otaczali jeszcze poganie. Na północnym zachodzie graniczyło ono z Wieletami, którzy choć zależni od Niemiec, pozostawali przy pogaństwie. Na północny wschód od państwa Mieszka żyli pogańscy Prusowie, a na wschodzie rozciągały się ziemie podległe ruskim Rurykowiczom. W 966 roku Ruś również była pogańska. W połowie X wieku państwo Mieszka zaczynało nawiązywać kontakty z Węgrami, z tym że w 966 roku również Węgry były pogańskie. Tylko na południu ziemie Mieszka stykały się z chrześcijańskim państwem Przemyślidów. Jednak podległe Przemyślidom ziemie, z którymi graniczyło państwo Mieszka, to nie były kilkadziesiąt lat wcześniej ochrzczone Czechy czy jeszcze wcześniej związane z wiarą chrześcijańską Morawy, lecz niedawno podbity przez czeskiego Bolesława I Śląsk i ziemia krakowska. Tam chrześcijaństwo dopiero było wprowadzane. Nowa wiara nie mogła więc przenikać do państwa Mieszka z krajów sąsiednich, wśród sąsiadów nie znajdował on wzorów ani inspiracji. Może więc obawiał się agresji niemieckiej prowadzonej pod hasłami chrystianizacji?

W 966 roku agresja niemiecka nie groziła jeszcze Polsce. Granice królestwa niemieckiego dopiero w 963 roku zetknęły się z granicami państwa Mieszka. Stało się to wtedy, gdy margrabia Marchii Wschodniej Gero pokonał Łużyczan i podporządkował ich swemu królowi. Trudno było jednak już wtedy przewidzieć, że stamtąd może nadejść niebezpieczeństwo. Granica z Niemcami była krótka i oddalona od Gniezna. Od świadków ówczesnych wydarzeń wiemy, że Gero pokonał Łużyczan po ciężkich walkach, że w bojach sam odniósł rany, a jego bratanek zginął. Skoro tyle trudu Niemcy musieli włożyć, aby podporządkować sobie słabsze przecież od państwa gnieźnieńskiego Łużyce, to Mieszko nie musiał się ich obawiać.

Nie mogło też Mieszka niepokoić tworzenie przez Ottona I arcybiskupstwa magdeburskiego, które miało chrystianizować Słowian. W roku 966 arcybiskupstwo to jeszcze nie istniało, powstało dopiero w 968 roku.

Na decyzję Mieszka mogła wpłynąć konieczność zawarcia sojuszu z Czechami. Księcia czeskiego łączyła przyjaźń z mieszkającymi nad Bałtykiem Wieletami, a z Wieletami Mieszko prowadził wojny. Kilka lat wcześniej dowodzeni przez niemieckiego banitę, hrabiego Wichmana, Wieleci zadali ciężką klęskę Mieszkowi, w walkach zginął jego brat. Książę polański dążył do zmiany sojuszów, chciał mieć Czechów po swojej stronie. Jednak zawarcie sojuszu nie wymagało przyjęcia chrześcijaństwa. Wydaje się, że inne były przyczyny, dla których władca Polan zdecydował się na zmianę wiary.

W tzw. Legendzie Krystiana, źródle czeskim zapewne z X wieku, znajdujemy bardzo interesującą historię. Opisana została wizyta czeskiego księcia Borzywoja na dworze władcy Moraw Świętopełka. Borzywoj był poganinem, ale podporządkowanym Świętopełkowi. Gdy przybył na dwór swego zwierzchnika, został zaproszony na ucztę. Nie dopuszczono go jednak do stołu, lecz posadzono koło drzwi i wynoszono mu resztki, jak psu. Po zakończeniu uczty podszedł do Borzywoja Metody i zapytał się, czy tak znacznemu jak on człowiekowi nie wstyd być traktowanym jak pies. Poradził, aby się ochrzcił, to będzie ucztował przy jednym stole ze Świętopełkiem. Następnego dnia Borzywoj zdecydował się na chrzest, ochrzcił go sam arcybiskup Metody. A wieczorem książę czeski zasiadł do jednego stołu ze Świętopełkiem.

Relacja Krystiana nie jest historią, która wydarzyła się naprawdę. Podobną opowieść znajdujemy w napisanym w IX wieku tekście zwanym Conversio Bogoariorum et Carantanorum. W utworze tym występuje chrześcijanin o imieniu Ingo, który zapraszał na uczty możnych słowiańskich, ale nie siadał z nimi przy jednym stole, gdyż byli poganami. Kazał im pozostawać za drzwiami, gdzie wynoszono im resztki jak psom. Obie opowieści nie oddają rzeczywistości, ale pokazują, jak traktowano wtedy pogan. Nawet gdy ich pozycja była znaczna, nie uważano ich za równych chrześcijanom. Poganie byli gorsi, nie należeli do ówczesnego „dobrego towarzystwa”. Mieszko natomiast pragnął dorównać najwyższym. Nie cesarzowi oczywiście, lecz książętom niemieckim czy też Bolesławowi, księciu czeskiemu.

Być może na Mieszku zrobiły wrażenie chrześcijańskie kraje, jakie odwiedzał. Był przecież niewątpliwie w Pradze, do której musiał podróżować, układając sojusz z Czechami i oświadczając się o rękę córki Bolesława czeskiego, Dobrawy. Możemy przyjąć, że Mieszko odwiedzał też Niemcy. Wiemy, że w latach siedemdziesiątych X wieku był sojusznikiem cesarza, że płacił władcy Niemiec trybut. Zapewne więc jeszcze przed swoją konwersją bywał w Niemczech w celu zawarcia układu. Zarówno w Czechach, jak i w Niemczech widział wspaniałe kamienne kościoły, mógł być świadkiem chrześcijańskich ceremonii religijnych. Może to wywarło na nim wrażenie i uwierzył, że Bóg chrześcijan wesprze także jego poczynania? Choć tak mogło być, nie sprawdzimy tych przypuszczeń. Bardziej prawdopodobne, że na decyzji zaważyła chęć dorównania wielkim tego świata. Mieszko pragnął znaleźć się w ówczesnym cywilizowanym świecie i zająć w nim godne miejsce. Dziś byśmy powiedzieli, że pragnął wejść do Europy.

Być może pierwsze rozmowy na temat przyjęcia chrześcijaństwa odbyły się, gdy książę gnieźnieński zawierał układ z cesarzem Ottonem. Mogło się to zdarzyć około 963 roku. Zapewne zawierając sojusz z Czechami i żeniąc się z Dobrawą, Mieszko był już zdecydowany i również z księciem Czech, Bolesławem, rozmawiał o przyjęciu nowej wiary. Małżeństwo z Dobrawą było jednym z kroków w tym kierunku. Z pewnością decyzja Mieszka była dobrze przemyślana i została podjęta przed 966 rokiem. Potwierdzają to najnowsze odkrycia, jakich dokonano w Poznaniu. Otóż w tym mieście, na Ostrowie Tumskim, pod kościołem Najświętszej Marii Panny odkryto pozostałości rezydencji z kaplicą. Archeolodzy takie budowle nazywają „palatium”. W Polsce zachowało się kilka pozostałości po palatiach, jednak te znalezione w Poznaniu zaskakują. Fundamenty pod tę budowlę zaczęto bowiem kłaść około 965 roku, czyli jeszcze przed datą chrztu Polski. A więc Mieszko już na rok przed swym chrztem czynił przygotowania do godnego powitania Dobrawy i do aktu konwersji. Możemy się też domyślać, że decyzję o zmianie wiary podjął wraz ze swymi doradcami, z namiestnikami prowincji i dowódcami wojska. Zapewne współdecydowali też przywódcy najsilniejszych, wspierających księcia rodów możnowładczych. Musiał mieć ich poparcie, aby zmiana wiary została przyjęta. Zapewne również otaczający księcia możni pragnęli znaleźć się w kręgu chrześcijańskim. Spodziewali się, że wraz z chrztem ich status w ówczesnym szerokim świecie ulegnie podniesieniu. Gdy bowiem państwo gnieźnieńskie zaczęło wchodzić w relacje z Czechami i Niemcami, możni polańscy niewątpliwie musieli odczuć, że są traktowani gorzej niż odpowiadający im znaczeniem chrześcijanie. Chrzest miał to zmienić.

Wiadomo powszechnie, że Mieszko przyjął chrześcijaństwo z Czech. Stwierdzenie to jest tylko częściowo prawdziwe. Niewątpliwie Dobrawa pomagała w konwersji męża, nauczając go prawd wiary. Również z Dobrawą przybyła do Gniezna pewna liczba księży, towarzyszyli oni chrześcijańskiej księżniczce jadącej do pogańskiego kraju. Księża ci byli potem bardzo pomocni w krzewieniu chrześcijaństwa nad Wisłą i Wartą. Mimo to jednak Czechy nie mogły prowadzić misji chrystianizacyjnej. W 966 roku państwo to nie miało jeszcze własnego biskupa, a bez biskupa niemożliwa była misja. W tym czasie ziemie czeskie należały do biskupstwa w Passawie podlegającego archidiecezji salzburskiej, a więc formalną zgodę na misję w państwie Mieszka musiał wyrazić biskup z Bawarii i on sprawował nad nią nadzór. Jednak Czechy musiały odegrać znaczną rolę w chrystianizacji Polski, zapewne wielu misjonarzy przybyło do niej z państwa Przemyślidów.

Możemy się tylko domyślać, jak przebiegał chrzest. Prawdopodobnie na czele misji stał późniejszy biskup Jordan i to on ochrzcił Mieszka i jego najbliższych. Potem misjonarze rozpoczęli podróż po kraju. Odwiedzali większe skupiska ludności, gdzie po krótkim nauczaniu dokonywali masowych chrztów. Nie mogli oczywiście ochrzcić wszystkich, gdyż w 966 roku przybyła do państwa gnieźnieńskiego tylko niewielka grupa kapłanów. Nie zdołali dotrzeć do wszystkich osad ludzkich, zbyt były rozproszone, wiele z nich od centrów państwa oddzielały puszcze i bezdroża. Tak przeprowadzona chrystianizacja była oczywiście bardzo powierzchowna. Najczęściej ograniczała się do krótkiego nauczania i zanurzenia w wodzie.

Mieszko bardzo szybko po przyjęciu chrztu zdołał nadać nowy kształt utworzonej organizacji kościelnej. Już w 968 roku w jego państwie ustanowione zostało biskupstwo, biskupem został Jordan. Był on na razie biskupem misyjnym, nie powstała jeszcze w tym czasie regularna polska diecezja. Podkreślić należy, że Jordan podlegał tylko papieżowi, nie został zaś podporządkowany utworzonemu w tym samym roku arcybiskupstwu magdeburskiemu.

Chrzest Mieszka nie od razu zmienił wierzenia jego poddanych. Początkowo obrzędy nowej wiary wypełniali tylko władcy i ich najbliższe otoczenie. Zapewne też związani z Piastami możni dość szybko przyjęli zachowania religijne dworu. Wkrótce też stali się oni prawdziwymi wyznawcami chrześcijaństwa. Natomiast lud długo jeszcze, mimo nawet formalnego chrztu, zachował liczne obrzędy i wierzenia pogańskie. Prości rolnicy, zwłaszcza ci, którzy mieszkali z dala od ówczesnych centrów państwa, wyznawali nadal dawną religię, choć wielu spośród nich brało udział w chrześcijańskich obrzędach i nawet przyjmowało niektóre spośród nauk głoszonych przez misjonarzy. Mimo to chrześcijańska Europa zaczęła inaczej postrzegać poddanych książąt gnieźnieńskich. Uderzający jest stosunek do Polski Thietmara, niemieckiego kronikarza. Thietmar pisał w dwóch pierwszych dziesięcioleciach XI wieku, w czasie wojen polsko-niemieckich. Zdecydowanie nie lubił Polski i jej władcy Bolesława Chrobrego. Mimo to nigdy nie nazwał Polaków barbarzyńcami. Nazywał tak natomiast Wieletów, których w czasie wojen polsko-niemieckich łączył z Niemcami sojusz i liczne wspólne akcje militarne. Dla Thietmara Polacy byli wrogami, ale jednak należącymi do tego samego świata, z którego pochodził kronikarz, natomiast Wieleci, choć sojusznicy, byli mu obcy.

Przyjęcie chrześcijaństwa oraz sojusz z Czechami i z cesarzem Ottonem szybko przyniosły Mieszkowi korzyści polityczne. Już w 967 roku, gdy państwo gnieźnieńskie ponownie zaatakowali Wieleci i znów na czele ich wojsk stanął hrabia Wichman, po stronie Mieszka walczyli czescy wojownicy – sojusznik księcia gnieźnieńskiego, Bolesław czeski, przysłał swemu zięciowi na pomoc dwa oddziały konnicy. W decydującej bitwie zwyciężyły wojska polańskie. Kronikarz Widukind barwnie opisał koniec tych zmagań. Po pokonaniu głównych sił wieleckich ich dowódca Wichman został otoczony przez wojowników Mieszka. Widząc swą klęskę, zawołał do otaczających go wojów, że podda się tylko samemu ich wodzowi. Kilku spośród zwycięzców oddaliło się, aby o wszystkim powiadomić Mieszka, pozostali natomiast nie myśleli czekać na decyzję swego księcia i postanowili zabić Wichmana. Zagrożony Wichman poprosił atakujących, aby jego miecz oddali Mieszkowi, a ten przekazał go cesarzowi. Prośba jego została spełniona, Otton I otrzymał miecz Wichmana.

Poważne niebezpieczeństwo zawisło nad Mieszkiem i jego państwem w 972 roku, gdy zaatakował go margrabia Hodon. Mieszko poradził sobie jednak z agresją. W bitwie pod Cedynią, gdzie ważną rolę odegrał brat księcia, Czcibor, wojska niemieckie zostały rozgromione, Hodon, a także hrabia Zygfryd, ojciec kronikarza Thietmara, z nielicznymi niedobitkami ledwie uratowali się od śmierci czy niewoli. Wygrana wojsk księcia gnieźnieńskiego wywołała jednak poważny problem polityczny. Hodon należał do najważniejszych współpracowników Ottona I. Gdy wieść o jego klęsce dotarła do cesarza, który przebywał wtedy we Włoszech, wywołała konsternację. Gdyby Mieszko był poganinem, nie wahano by się, jak postąpić. Zapewne w następnym roku wyruszyłaby na państwo gnieźnieńskie znacznie lepiej przygotowana wyprawa niemiecka i wtedy sytuacja Mieszka mogłaby być naprawdę groźna. Jednak w 972 roku Mieszko był już chrześcijaninem, a ponadto, jak pisze kronikarz, był przyjacielem cesarza i płacił mu trybut „aż po rzekę Wartę”. W tej sytuacji cesarz nakazał obu przeciwnikom powstrzymać się od działań zbrojnych, a w następnym roku stawić się przed jego oblicze. Otton osobiście rozsądzić miał spór pomiędzy dwoma podległymi mu książętami. Obaj zostali potraktowani jak równi sobie.

W 973 roku na wiosnę przybyli do Kwedlinburga obaj przeciwnicy, tam też Otton ogłosił swoją decyzję. Mieszko nie poniósł strat terytorialnych, nie pogorszyła się jego pozycja w stosunkach z Niemcami. Cesarz nakazał mu jednak oddać syna Bolesława na zakładnika. Liczący sobie wtedy siedem lat Bolesław miał być gwarantem wierności Mieszka.

Nie wiemy, jak długo Bolesław przebywał w Niemczech. Już w kilka miesięcy po zjeździe w Kwedlinburgu zmarł Otton I. Niewykluczone więc, że zaraz po śmierci cesarza mały książę powrócił do domu. Bardziej jednak prawdopodobne, że przebywał dłużej na dworze cesarskim, być może wiele lat. Na pewno nie zamknięto go w więzieniu. Wszyscy przecież wiedzieli, że Bolesław jest następcą tronu i po śmierci swego ojca obejmie władzę w państwie gnieźnieńskim. Z pewnością starano się więc wzbudzić w nim przyjazne uczucia do cesarza. Najprawdopodobniej, przebywając na dworze cesarskim, mały Bolesław był traktowany, tak jak synowie największych panów i książąt niemieckich oddawani przez rodziców na dwór władcy w celu nabycia ogłady i zawarcia znajomości potrzebnych im w późniejszym życiu. Brał udział w uroczystościach dworskich, bawił się i zawierał przyjaźnie ze swymi niemieckimi rówieśnikami, miał dostęp do cesarza i innych dostojników. Z pewnością w tym czasie nauczył się dobrze mówić po niemiecku, a gdy nieco dorósł, mógł zaobserwować, w jaki sposób jest zorganizowane niemieckie królestwo, poznać tamtejsze stosunki oraz tajniki rządzenia. Ważne też były przyjaźnie, które zawierał w niewoli. Okres ten był doskonałą szkołą, która w przyszłości ułatwiła Bolesławowi rządzenie Polską.

W kilka miesięcy po zjeździe w Kwedlinburgu zmarł cesarz Otton I. Mimo że jego syn Otton II był już koronowany i objął formalnie władzę, w Niemczech wybuchła wojna domowa. Konkurentem Ottona II został jego brat stryjeczny Henryk, książę Bawarii. Po stronie księcia bawarskiego opowiedział się władca Czech, Bolesław II, oraz książę Mieszko. Znamy szczegóły walk pomiędzy Ottonem II a czeskim Bolesławem, o Mieszku wiemy tylko tyle, że w wojnie tej uczestniczył u boku swego szwagra. W Niemczech ostatecznie wygrał Otton II, około 979 roku doszło też do zgody pomiędzy księciem Polan a cesarzem. Mieszko wychodził z tych zmagań z sukcesem, sojusz z Niemcami wzmacniało małżeństwo, jakie książę gnieźnieński zawarł po śmierci Dobrawy. Nową żoną Mieszka została Oda, córka margrabiego Teodoryka, przedstawiciela jednego z najpotężniejszych rodów niemieckich. Niemcom musiało bardzo zależeć na tym pokoju, skoro Teodoryk zdecydował się na zabranie córki z klasztoru, gdzie była mniszką. Thietmar pisze, że odbyło się to bez zgody biskupa i wywołało oburzenie, jednak sprawę prędko zatuszowano. Kronikarz dodaje, że dzięki temu małżeństwu nastał pokój, a wielu jeńców wróciło do ojczyzny. Mieszko natomiast wchodził w koligacje z najwyższą niemiecką arystokracją. Przez niemieckich książąt został więc uznany za równego.

Należy zaznaczyć, że wojna, jaką toczył Mieszko, nie była wojną polsko-niemiecką. Książę Polan walczył bowiem ze zwolennikami Ottona II w sojuszu z innym pretendentem do niemieckiego tronu, Henrykiem bawarskim. Mieszko włączył się w niemiecką wojnę domową, gdy zaś Otton wygrał, książę polański uznał ten wynik i znowu znalazł się w kręgu sojuszników cesarza.

Bardzo szybko sytuacja się powtórzyła. W 983 roku cesarz Otton II poniósł ogromną klęskę w wojnie z Arabami w południowych Włoszech. Osłabiło to jego prestiż. A gdy w tym samym roku zmarł, Niemcy ponownie stanęły przed problemem zmiany władcy. Żył wprawdzie syn zmarłego cesarza, Otton III, lecz był jeszcze małym chłopcem. W imieniu Ottona władzę przejęła jego matka, cesarzowa Teofano, jednak wielu wątpiło w to, czy podoła ona zadaniu. Czasy stały się bowiem niespokojne. Ośmieleni klęską i śmiercią cesarza Słowianie połabscy strząsnęli z siebie całkowicie zależność od Niemiec i zaatakowali północno-wschodnie ziemie niemieckie. Zagrozili nawet Hamburgowi. Pojawiły się też problemy w innych częściach Niemiec. Ponownie więc wysunięto kandydaturę Henryka bawarskiego. I znowu poparł go Bolesław czeski oraz Mieszko. Jednak władca Polan niedługo pozostawał zwolennikiem Henryka. Wkrótce zmienił front i już w 985 roku uznał władzę małego Ottona III. Z roczników niemieckich wiemy, że oddał się królowi, czyli uznał jego władzę, uznał też jego zwierzchność nad sobą. Ponadto, co z podziwem zanotowały wszystkie niemieckie roczniki, podarował małemu Ottonowi wielbłąda. Z pewnością egzotyczny dar zrobił wrażenie na kilkuletnim królu.

Do porozumienia się z królem niemieckim i do uznania jego zwierzchnictwa skłoniła Mieszka sytuacja polityczna. Państwu gnieźnieńskiemu zagrażali Wieleci. Mieszko liczył też, że wspólnie z Niemcami będzie mógł rozszerzyć swe posiadłości w rejonie ujścia Odry, a może dalej na zachód. Równocześnie książę gnieźnieński był pożądanym sojusznikiem dla cesarzowej Teofano, a także dla zagrożonych przez Słowian Sasów. Wojska Mieszka mogły poważnie wesprzeć Niemców na Połabiu, gdzie nie dochodziło jeszcze do konfliktu interesów obu partnerów. I rzeczywiście, w następnych latach organizowane były polsko-niemieckie wyprawy wojenne na Połabie, brał w nich udział również książę polański.

W połowie lat osiemdziesiątych X wieku został zawarty ścisły sojusz pomiędzy państwem gnieźnieńskim i Niemcami. Ściślejszy od tego, jaki istniał już dawniej. Cementowały go wspólne interesy i dlatego przetrwał przez następne niemal dwa dziesięciolecia. Oczywiście Mieszko był słabszym sojusznikiem, musiał więc uznawać zwierzchnictwo Niemiec nad sobą i swoim państwem, musiał też nadal płacić trybut. Władcy ówczesnych Niemiec, przejmując cesarską ideologię, uważali się za władców całego świata. Mieszko, aspirując do zajmowania godnego miejsca w Europie, musiał uznać tę teorię polityczną. Sojusz z Niemcami, poza nadzieją na zdobycze terytorialne na Połabiu, przynosił również inne korzyści. Podczas walk o tron niemiecki książę Czech Bolesław II do końca pozostał wierny Henrykowi bawarskiemu. Jego postawa polityczna nie zmieniła się nawet wtedy, gdy sam Henryk uznał w Ottonie III króla. Władca Czech zajął bowiem Łużyce i długo nie chciał z nich ustąpić. Spowodowało to izolację polityczną jego państwa, na czym skorzystał polański władca.

W 989 roku Mieszko rozpoczął wojnę z Czechami. Wiemy, że nieco wcześniej odebrał Przemyślidom Kraków wraz z ziemią krakowską, teraz natomiast postanowił zdobyć Śląsk. W wojnie tej miał poparcie niemieckie, cesarzowa Teofano wysłała mu na pomoc oddział doskonale uzbrojonych rycerzy. Wojna polsko-czeska zakończyła się pełnym sukcesem Mieszka, Śląsk stał się częścią państwa gnieźnieńskiego.

Panowanie Mieszka I pełne było sukcesów, zdołał on powiększyć swoje państwo, zabezpieczyć je mocnymi sojuszami, jak też, co bardzo ważne, trwale włączyć w krąg łacińskiej Europy. Mimo to w ostatnich latach swego życia odczuwał zapewne niepokój. Obawiał się o przyszłość swoich potomków.

Najstarszym synem Mieszka był Bolesław nazwany później Chrobrym. Jego matką była Dobrawa. Gdy zbliżał się kres życia starego księcia, Bolesław był dorosły, miał żonę Emnildę oraz synów. O niego ojciec nie musiał się bać. Niepokoił go los zrodzonych z Ody młodszych synów – Mieszka i Lamberta. Każdemu ze swych potomków pragnął zapewnić godne książąt życie, każdemu chciał dać część swego dziedzictwa. Ponieważ młodsi synowie byli jeszcze małymi chłopcami, Mieszko się obawiał, że Bolesław w jakiś sposób ich skrzywdzi, może wydziedziczy, a może posunie się jeszcze dalej. Takie były czasy, w rodzinach władców nie zawsze panowała miłość braterska. Dlatego też w ostatnich latach swego życia spróbował zabezpieczyć przyszłość Mieszka i Lamberta.

Wysuwano różne wyjaśnienia powodów, dla których Mieszko I kazał sporządzić dokument zwany przez historyków Dagome iudex. Dokument ten nie zachował się do naszych czasów, znamy go tylko ze streszczenia uczynionego w latach siedemdziesiątych XI wieku w Rzymie. Tekst, którym dysponujemy, pozwala jednak poznać treść oryginału. Otóż dokument ten potwierdza nadanie Mieszka I dla papieża. Mieszko wraz ze swą żoną Odą i synami, Mieszkiem i Lambertem, nadali św. Piotrowi państwo gnieźnieńskie wraz z jego pertynencjami. W tekście tym znalazł się opis granic państwa gnieźnieńskiego. Jednak w nadaniu dla papieża zabrakło najstarszego syna księcia, Bolesława, opis granic nie objął ziemi krakowskiej. Wydaje się więc, że Mieszko już wcześniej osadził Bolesława w Krakowie, a pozostałą część państwa postanowił pozostawić swym młodszym synom. Zarazem to, co chciał im przekazać, ofiarował papiestwu. Stary książę liczył, że dzięki temu nadaniu synowie Ody znajdą się pod opieką najwyższej instancji kościelnej. Zapewne jednak, mimo tego zabezpieczenia, nie umierał spokojnie.

Mieszko I zmarł w 992 roku. Jak pisze kronikarz Thietmar, umierał jako męczony gorączką zgrzybiały starzec. Lecz czy rzeczywiście był aż tak stary? Przecież zaledwie rok wcześniej osobiście poprowadził swych wojowników na wojnę przeciw Wieletom. A więc jeszcze rok wcześniej był sprawny fizycznie. Ile więc mógł mieć lat w chwili śmierci?

W owych czasach ludzie żyli znacznie krócej niż obecnie. Badania przeprowadzane zarówno na terenie Polski, jak i innych krajów ówczesnej Europy wskazują, że na niski średni wiek życia wpływała nie tylko duża śmiertelność niemowląt i małych dzieci, ale też liczba lat przeżywanych przez osoby dorosłe. Większość ówczesnych ludzi nie osiągała czterdziestego roku życia, nieliczni tylko dożywali pięćdziesięciu lub pięćdziesięciu kilku lat. Możemy to sprawdzić, zaglądając do tablic genealogicznych królów i książąt. Aż do początku XIII wieku władcy nie tylko polscy, a więc ludzie mający najlepsze warunki życia, umierali pomiędzy czterdziestym a sześćdziesiątym rokiem życia. Na przykład Bolesław Chrobry dożył pięćdziesięciu ośmiu lat, natomiast jego wnuk, Kazimierz Odnowiciel, żył tylko czterdzieści dwa lata. Również Mieszko I w chwili śmierci liczył zapewne pięćdziesiąt lub najwyżej sześćdziesiąt lat. Starszy chyba nie był, skoro kilka lat wcześniej płodził jeszcze dzieci, a w roku poprzedzającym zgon osobiście dowodził wojskiem.

WALKA O KSZTAŁT EUROPY I GODNE W NIEJ MIEJSCE