Historia polityczna Polski 1989-2005 - Antoni Dudek - ebook

Historia polityczna Polski 1989-2005 ebook

Antoni Dudek

0,0

Opis

[PK]

 

Książka dostępna w katalogu bibliotecznym na zasadach dozwolonego użytku bibliotecznego. 
Tylko dla zweryfikowanych posiadaczy kart bibliotecznych. 

 

Książka dostępna w zasobach: 
Biblioteka Publiczna Gminy Grodzisk Mazowiecki

Biblioteka Publiczna w Mirosławcu 
Miejska Biblioteka Publiczna im. Zofii Nałkowskiej w Przasnyszu 
Gminna Biblioteka Publiczna w Lesznowoli 
Gminna Bibliotek Publiczna im. Marii Dąbrowskiej w Komorowie 

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 989

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




HISTORIA POLITYCZNA POLSKI

Antoni Dudek

HISTORIA

POLITYCZN

POLSKI

1989-2005

©Antoni Dudek

© Wydawnictwo ARCANA, 2007

Projekt okładki Konrad Glos

Opracowanie map Studio Cubus

Na okładce: obchody 25-lecia podpisania porozumień sierpniowych i powstania NSZZ Solidarność. Międzynarodowa konferencja Od Solidarności do wolności. Na zdjęciu: prezydent Aleksander Kwaśniewski podczas przemówienia - 31 VIII 2005, fot. Maciej Kosycarz (KFP).

Redakcja Zuzanna Dawidowicz

ISBN 83-89243-29-6

Wydanie pierwsze, Kraków 2007

Wydawnictwo ARCANA ul. Dunajewskiego 6 33-133 Kraków tel./fax (0 prefixl2) 422-84-48 (0 prefixl2) 429-56-29 - dział handlowy [email protected]

e-mail [email protected]

Druk i oprawa: Rzeszowskie Zakłady Graficzne

SPIS TREŚCI

ROZDZIAŁ V

SPIS TREŚCI

7

8.5. Kryzys i rozpad koalicji AWS-UW

8.6. Reelekcja Kwaśniewskiego

8.7. Rozkład AWS

378

387

404

ROZDZIAŁ IX

POWRÓT LEWICY (2001-2005)

9.1. Triumf SLD

9.2. Wejście do Unii Europejskiej

9.3. Era Millera

9.4. Afera Rywina

9.5. Rok Belki

9.6. Podwójne wybory

409

411

421

434

456

472

496

Bibliografia

Wykaz skrótów

Indeks osób

511

519

524

WSTĘP

„Przeszłość jest treścią naszej tożsamości także i dzisiaj”. Te słowa papieża Jana Pawła II dotyczą również historii najnowszej, choć dla wielu nie jest ona do końca historią. Jej bohaterowie są wszak w większości obecni w życiu publicznym, nie znamy też wielu dotyczących ich dokumentów oraz wspomnień, które w przyszłości rzucą więcej światła na niedawne wydarzenia, zwykle wciąż budzące spore emocje. Zarazem jednak każdy, kto chciałby zrozumieć współczesną polską scenę polityczną bez jej rozmaitych uwikłań i kontekstów sięgających wstecz kilkanaście, a czasem nawet kilkadziesiąt lat wstecz, wydaje się skazany na porażkę. Tymczasem w miarę jak oddalamy się od 1989 r., w którym Polska po półwieczu wybiła się na niepodległość, coraz silniej zacierają się w pamięci późniejsze wydarzenia. Przypomnieniu niektórych z nich ma służyć ta książka. Jednak nie tylko przypomnieniu, bowiem wyrosło już całe pokolenie Polaków, dla których ostatnia dekada XX wieku stanowi tylko historię. To politycy wywodzący się z tego pokolenia, będą stopniowo przejmować ster rządów i im właśnie dedykuję tę pracę. Nie tyle w nadziei, że unikną błędów swych poprzedników -bo jak można się przekonać, dla polityków historia nadzwyczaj rzadko bywa nauczycielką życia - ile po to, by mieli świadomość, skąd się wzięła spora część problemów, z którymi będą się zmagać.

Wśród historyków krąży, opowiadana w różnych wersjach anegdota, o tym co by się stało, gdyby po nuklearnej katastrofie, która zniszczyła naszą cywilizację, odnaleziono tylko jedno źródło do dziejów Polski w początkach XXI wieku. Na przykład rocznik „Trybuny”, „Gazety Wyborczej” lub „Naszego Dziennika”. Przypadek rozstrzygnąłby, czy pozytywnymi bohaterami podręczników szkolnych staliby się Aleksander Kwaśniewski, Tadeusz Mazowiecki czy też raczej o. Tadeusz Rydzyk. Na szczęście tego rodzaju dylemat, który jest realnym problemem mediewistów, w nieskończoność analizujących kroniki Galla Anonima czy Jana Długosza, w odniesieniu do historii najnowszej jest czysto teoretyczny. Badacze tej ostatniej mają raczej problem z nadmiarem informacji, często zresztą wykluczających się wzajemnie. Jednak to nie nadmiar faktów, ale ich bieżący kontekst polityczny, stanowi główny problem, z jakim musi sobie poradzić historyk porywający się na opisywanie wydarzeń ostatnich lat. Decydując się na to, wkracza bowiem na obszar zdominowany przez polityków i publicystów, dla których przeszłość jest tylko jednym z argumentów w teraźniejszych sporach o przyszłość.

Każdy historyk jest też obywatelem, posiadającym mniej czy bardziej wykrystalizowane poglądy polityczne. Kiedy podejmuje się pisania o dziejach najnowszych, elementarna uczciwość wobec Czytelnika nakazuje ich przedstawienie. Niech będzie mi zatem wolno stwierdzić, że bliski jest mi światopogląd konserwatywny, wiara w przewagę gospodarki wolnorynkowej nad innymi modelami ekonomicznymi, a przede wszystkim demokratyczny system polityczny i związany z nim system wartości. „Demokracja jest dyskusją. Ale prawdziwa dyskusja jest tylko tam, gdzie ludzie ufają sobie wzajemnie i uczciwie szukają prawdy”-napisał przed laty wybitny teoretyk i praktyk demokratycznej polityki Tomasz Garrigue Masaryk. Dlatego właśnie, starając się uczciwie szukać prawdy, nie ukrywałem na kartach tej książki, jak rozlokowałem moje sympatie i antypatie.

W miarę możliwości, starałem się jednak wyraźnie oddzielić warstwę informacyjną od własnych komentarzy. Tych ostatnich wszakże nie unikałem, wielokrotnie korzystając z prawa do formułowania osobistych ocen i interpretacji. W jakim stopniu udało mi się je uzasadnić, pozostawiam to ocenie Czytelników.

Kiedy przed laty rozpoczynałem pracę nad książką Pierwsze lata III Rzeczypospolitej 1989-1995 (Kraków 1997) polska polityka znajdowała się w cieniu ogromnego sukcesu obozu postkomunistycznego, który po zwycięstwie wyborczym w 1993 r., a następnie przejęciu urzędu prezydenta przez Aleksandra Kwaśniewskiego w dwa lata później, znalazł się u szczytu swej potęgi. Rodziło to pytania o przyczyny porażki całego postsolidarnościowego obozu politycznego oraz powody, dla których na jego klęsce w największym stopniu skorzystały partie będące spadkobiercami PZPR i ZSL. Od tego czasu polityczne wahadło już kilkakrotnie wychyliło się zarówno na prawo, jak i na lewo, dając władzę nad Polską na przemian przedstawicielom sił politycznych wywodzących się zarówno z obozu postkomunistycznego, jak i postsolidarnościowego. Na tamte pytania wciąż jednak warto szukać odpowiedzi, tym bardziej że powoli poszerza się też stan naszej wiedzy na temat okoliczności towarzyszących narodzinom III Rzeczypospolitej, czemu zresztą poświęciłem odrębną pracę1.

Obecnie, przygotowując do druku znacząco zmodyfikowany i uzupełniony tekst Pierwszych lat III Rzeczypospolitej, zdecydowałem się nie tylko zmienić tytuł książki na bardziej adekwatny do jej zawartości, ale też podjąć próbę odpowiedzi na dwa kolejne pytania. Po pierwsze, dlaczego Polacy są coraz bardziej niezadowoleni ze sposobu, w jaki funkcjonuje demokracja w naszym kraju? Jak bowiem wynika z badań socjologicznych, w latach 1993-2004 odsetek obywateli zadowolonych z kształtu naszej demokracji spadł z i tak niezbyt wysokiego poziomu 37 proc, do zaledwie 20 proc., podczas gdy w tym samym okresie liczba niezadowolonych zaczęła się zbliżać do poziomu 80 proc.2 Drugą kwestią wartą refleksji jest pytanie, czy tzw. podział postkomunistyczny, stanowiący dotąd najważniejszy czynnik definiujący polską scenę polityczną, ulega utrwaleniu czy też ma charakter zanikający3.

Obok podjęcia tych fundamentalnych kwestii, starałem się też dokonać bilansu dokonań poszczególnych ekip rządowych oraz prezydentów. Temu też podporządkowałem konstrukcję niemal całej książki, czyniąc wyjątek jedynie w rozdziale pierwszym, w którym omawiam okres schyłku PRL, bezpośrednio poprzedzający powstanie rządu Tadeusza Mazowieckiego. Zauważalna dysproporcja między rozmiarami tekstu dotyczącego lat 1989-1997 oraz okresu późniejszego, wynika nie tylko z mniejszej liczby źródeł dla ostatnich lat, ale też z mojego przekonania, że w pierwszej połowie lat dziewięćdziesiątych XX wieku określone zostały podstawowe kierunki rozwoju państwa polskiego, które pozostają aktualne po dzień dzisiejszy.

Antoni Dudek

Warszawa, jesień 2006 r.

ROZDZIALI

OKRĄGŁY STÓŁ I WYBORY CZERWCOWE (1989)

Transformacja, a następnie stopniowy rozkład dyktatury komunistycznej w Polsce, były rezultatem złożonego splotu czynników o charakterze zewnętrznym i wewnętrznym. Do najważniejszych źródeł zmiany systemowej należały: reorientacja polityki Związku Radzieckiego wobec Europy Środkowej; pogarszanie się nastrojów społecznych w Polsce od połowy lat 80.; proces de-regulacji i swoistej prywatyzacji państwa komunistycznego; wreszcie działalność opozycji demokratycznej i Kościoła katolickiego. Korzeni nowej Polski dopatrywać się też można w kolejnych etapach erozji PRL, znaczonych datami kryzysów z 1956, 1970 i 1980 roku. Każdy z nich - choć w różnym stopniu - zwiększał zakres autonomii narodu polskiego wobec narzuconej z zewnątrz władzy, ale także poziom niezależności owej władzy od moskiewskiej centrali imperium. Realny schyłek rządów komunistycznych rozpoczął się jednak dopiero w 1986 r., wraz z pierwszymi przejawami liberalizacji rządów gen. Wojciecha Jaruzelskiego. Zapoczątkowane wówczas procesy, miały niezwykle istotny wpływ na kształt ustrojowy III Rzeczpospolitej i panujący w niej układ sił politycznych i ekonomicznych.

1.1. ZMIERZCH DYKTATURY

Podobnie jak w przypadku II Rzeczpospolitej, decydujące znaczenie dla narodzin jej spadkobierczyni miała zmiana sytuacji międzynarodowej, po dojściu do władzy w ZSRR w 1985 r. Michaiła Gorbaczowa. Już w trakcie spotkania przywódców państw bloku radzieckiego w Warszawie, 26 kwietnia 1985 r., podczas którego podpisano protokół o przedłużeniu istnienia Układu Warszawskiego Gorbaczow mówił o konieczności „otwartego omawiania pojawiających się różnic poglądów i wypracowywania wspólnego stanowiska. Należy w porę usuwać nieporozumienia i wzajemne pretensje, nie dopuszczając do ich nawarstwiania”. Dodał też, że „każda z bratnich partii samodzielnie określa swoją politykę i jest za nią odpowiedzialna przed swoim narodem”4. Był to bardzo subtelny, ale równocześnie czytelny sygnał, że Moskwa zamierza zwiększyć zakres autonomii, jakim dysponują kraje satelickie.

W lipcu 1986 r. Gorbaczow, mówiąc na posiedzeniu Biura Politycznego KC KPZR o państwach Europy Środkowo-Wschodniej, stwierdził, że dłużej

Dom Handlowy - próba przetrwania - koniec lat 80., fot. Grzegorz Kozakiewicz.

„nie można brać ich na swój kark. Główny powód - to gospodarka”5. Ozna-cżałtrto, że na Kremlu zwycięża przekonanie, że zmiany wymaga model współpracy gospodarczej w ramach Rady Wzajemnej Pomocy Gospodarczej, którego podstawę stanowił rubel transferowy. Dostawy ropy i gazu ziemnego - głównych artykułów eksportowych ZSRR - do krajów RWPG po stałych cenach, nie były korzystne dla gospodarki radzieckiej. Nie było też sprawą przypadku, że jednym z najważniejszych postulatów Moskwy wobec władz w Warszawie już po powstaniu rządu Tadeusza Mazowieckiego, stało się jak najszybsze przejście na rozliczanie wzajemnej wymiany handlowej w dolarach USA.

Z ekspertyz opracowanych w ZSRR na początku 1989 r. przez radziecki MSZ, Wydział Zagraniczny KC KPZR oraz Akademię Nauk6 wynika, że Kreml godził się na daleko idące zmiany w Polsce i innych krajach bloku, a priorytet stanowiło dlań utrzymanie w tych państwach spokoju wewnętrznego oraz współpracy politycznej i gospodarczej z ZSRR. W Moskwie nie zamierzano oczywiście rezygnować z utrzymania Europy Środkowej w strefie swoich wpływów, ale - wobec rosnących trudności wewnętrznych - uznano, że nie musi to być równoznaczne z podtrzymywaniem reżimów komunistycznych, które nie potrafią skutecznie kontrolować sytuacji społeczno-politycznej, a równocze-

I. OKRĄGŁY STÓŁ I WYBORY CZERWCOWE (1989)13 śnie przejść na nowe zasady wymiany gospodarczej. Zakładano, że kraje Europy Środkowej pozostaną członkami Układu Warszawskiego, a partie komunistyczne - ograniczając swój dotychczasowy monopol władzy - nie doprowadzą do jej całkowitej utraty. Zarazem jednak, nawet w przypadku „gwałtownego zaostrzenia się sytuacji”, wykluczano na Kremlu możliwość radzieckiej interwencji zbrojnej, która - jak głosiło opracowanie Wydziału Zagranicznego KC KPZR - „byłaby usprawiedliwiona tylko w jednym wypadku - bezpośredniego i oczywistego zbrojnego wmieszania się obcych sił w wewnętrzne sprawy socjalistycznego państwa”. W procesie wpływania na bieg wydarzeń w krajach bloku, dopuszczano natomiast wykorzystywanie „powiązań politycznych i gospodarczych” i w związku z tym zalecano „czynnie szukać kontaktu ze wszystkimi siłami w krajach socjalistycznych, które pretendują do udziału we władzy”7. Dlatego też poczynając od 1988 r. Rosjanie zaczęli szukać kontaktów z różnymi środowiskami polskiej opozycji, najwyraźniej postrzegając w nich potencjalnych partnerów do przyszłych rozmów o nowym układzie sił nad Wisłą. Szczegóły tych rozmów kryją krem-lowskie archiwa oraz pamięć tych działaczy polskiej opozycji, z którymi nawiązano wówczas pośrednie lub bezpośrednie kontakty8.

Mimo wciąż ograniczonego stanu wiedzy na temat planów radzieckiego kierownictwa w drugiej połowie lat 80., można uznać za trafną ocenę Andrzeja Paczkowskiego, że

„Gorbaczow dokonał czegoś w rodzaju częściowej amputacji na »doktrynie Breżniewa«, która straciła swój ideologiczny sens stając się coraz bardziej zasadą o charakterze geopolitycznym. Nie później niż w latach 1987-1988 dawna presja Moskwy na Warszawę ustąpiła, zastąpiona przez daleko idącą zgodność intencji i działań9”.

Ekipa gen. Wojciecha Jaruzelskiego miała zatem rozwiązane ręce w zakresie reform ustrojowych, co jednak nie przeszkadzało jej niemal do końca swych rządów posługiwać się radzieckim „straszakiem” w kontaktach z Zachodem, opozycją oraz Kościołem. Francuski badacz Jacques Levesque ocenia wręcz, że Jaruzelski długo nie wykorzystywał swobody działania, jaką otrzymał od Gorbaczowa10.

Kierownictwo PZPR rzeczywiście reagowało na zmiany w ZSRR ostrożnie, długo nie wierząc w trwałość proklamowanego przez Gorbaczowa nowego kursu. Jednak ewolucja nastrojów społecznych w Polsce od końca 1985 r.

Handel uliczny - koniec lat 80.; fot. Grzegorz Kozakiewicz.

sprawiła, że stopniowo w umysłach części współpracowników gen. Jaruzelskiego zaczął się krystalizować scenariusz głębokiej zmiany systemu politycznego i gospodarczego, jako jedynego sposobu na uniknięcie nadciągającego wybuchu niezadowolenia społecznego. Wedle poufnych wyników badań opinii publicznej, prowadzonych przez CBOS, w grudniu 1985 r. sytuację gospodarczą jako złą określało 46% badanych. W następnych miesiącach wskaźnik ten rósł dość systematycznie: 55% w kwietniu, 58,5% w grudniu 1986 r. i aż 69,1% w kwietniu 1987 r. Pogarszały się też oceny sytuacji politycznej, chociaż w tym przypadku punkt wyjścia w grudniu 1985 r. był znacznie korzystniejszy dla władz. Sytuację polityczną jako złą określało wówczas 15% badanych, podczas gdy za dobrą uznawało ją 27,8%. W niespełna półtora roku później proporcje uległy już istotnej zmianie: w dalszym ciągu sytuację jako dobrą oceniało 25% respondentów, natomiast jej pogarszanie się odnotowywało już 28,1%. Pozostali natomiast - a zatem około połowy społeczeństwa -określali sytuację jako „ani dobrą, ani złą”, bądź uchylali się od odpowiedzi8. W1988 r. wszystkie te wskaźniki zaczęły się pogarszać jeszcze szybciej. Wpływ na to miało zarówno narastające rozczarowanie fiaskiem reform gospodarczych zapowiadanych przez władze PRL po wprowadzeniu stanu wojennego, jak i wchodzenie w dorosłe życie tych Polaków, dla których solidarnościowa rewolucja lat 1980-1981 i jej klęska nie stanowiły osobistego doświadczenia. 11 12

Sygnały płynące ze wschodu, w połączeniu z pogarszaniem się nastrojów społecznych, stworzyły atmosferę, w której ekipa Jaruzelskiego zdecydowała się jesienią 1986 r. na „manewr kooptacji”. Jednak takie kroki jak uchwalenie amnestii, w wyniku której zwolniono we wrześniu 1986 r. niemal wszystkich więźniów politycznych, utworzenie w końcu tego roku Rady Konsultacyjnej przy Przewodniczącym Rady Państwa, ani też socjotechniczna operacja propagandowa, której początek miało stanowić referendum z listopada 1987 r. nie spełniły pokładanych w nich nadziei13. Ekipie Jaruzelskiego nie udało się też uzyskać kredytu zaufania od Kościoła, w zamian za dopuszczenie do udziału we władzy niektórych działaczy katolickich związanych z Episkopatem. Biskupi, mimo kilkakrotnych rozmów sondażowych prowadzonych w latach 1986-1987, nie chcieli podżyrować układu, w którym ich autorytet stanowiłby osłonę przed potencjalnym wybuchem niezadowolenia społecznego.

25 kwietnia 1988 r. rozpoczął się strajk pracowników komunikacji miejskiej w Bydgoszczy. Miał on charakter czysto płacowy i wybuchł bez udziału podziemnej „Solidarności”, niemniej okazał się zapalnikiem, który zapoczątkował kolejne protesty. Następnego dnia zastrajkowała załoga jednego z wydziałów krakowskiej Huty im. Lenina; obok żądań podwyżki płac wysunięto tam postulat przywrócenia do pracy zwolnionych w stanie wojennym działaczy „Solidarności”. Jeszcze radykalniejsze stanowisko zajęli pracownicy Huty Stalowa Wola, którzy przerywając pracę 29 kwietnia zażądali umożliwienia „Solidarności” legalnej działalności w ich zakładzie pracy. Protest w Stalowej Woli załamał się bardzo szybko, ale 2 maja do strajku doszło w Stoczni Gdańskiej. W tym czasie kierownictwo PZPR rozpatrywało propozycję spotkania, z jaką wystąpił pod adresem wicepremiera Zdzisława Sadowskiego Lech Wałęsa. 3 maja doradca kierownictwa podziemnej „Solidarności” Andrzej Wielowieyski spotkał się z sekretarzami KC PZPR Józefem Czyr-kiem i Stanisławem Cioskiem, którzy poinformowali go o zgodzie generała Jaruzelskiego na rozpoczęcie rozmów z Wałęsą. Warunkiem miało być zakończenie strajków14. Zanim jednak doszło do rozmów w zakładach i wygaszenia strajków - w tym celu do Gdańska udał się Tadeusz Mazowiecki i Andrzej Wielowieyski, a do Krakowa Andrzej Stelmachowski oraz Jan Olszewski - w nocy z 4 na 5 maja oddziały ZOMO spacyfikowały Hutę im. Lenina. W kilka dni później zakończył się, bez jakichkolwiek ustępstw ze strony władz, ale i bez użycia siły, strajk w Stoczni Gdańskiej.

Brutalna akcja ZOMO w Nowej Hucie zamroziła na pewien czas rozpoczynający się dialog. W kierownictwie PZPR daleko było jednak do nastrojów triumfalizmu, zdawano sobie bowiem sprawę z tego, że majowe protesty stanowiły jedynie pierwsze zwiastuny nadciągającej burzy, co potwierdzały badania opinii publicznej, sygnalizujące nieustanne pogarszanie się nastrojów społecznych. Wygaśnięcie protestów, obnażające słabość opozycji, stwarzało natomiast dogodną sytuację do wystąpienia z konkretnymi propozycjami pod jej adresem. Uczyniono to za pośrednictwem Kościoła, którego ludzie mieli odegrać w całym procesie późniejszych negocjacji bardzo istotną rolę. 3 czerwca Stanisław Ciosek, w rozmowie z dyrektorem Biura Prasowego Episkopatu ks. Alojzym Orszulikiem, w następujący sposób charakteryzował zamierzenia władz:

„[...] jest rozważana idea powołania Senatu lub izby wyższej parlamentu. W Sejmie koalicja rządząca zachowałaby 60-65% miejsc. Natomiast w Senacie byłoby odwrotnie. Senat miałby prawo wnioskowania, aby kontrowersyjne decyzje Sejmu ponownie poddać pod głosowanie, przy czym powinny one wtedy uzyskać większość 2/3 głosów. Ciosek stwierdził, że pluralizm polityczny w Polsce jest konieczny, dodając, że jest przeciwny pluralizmowi związków zawodowych. Wracał do koncepcji połączenia »Solidarności« z istniejącymi związkami, przy czym nie musiałyby być one partyjne. [...] Ciosek powiedział, że sytuacja wymaga rozważenia możliwości powołania rządu koalicyjnego z udziałem opozycji. Obecny skład rządu nie rokuje wyprowadzenia kraju z kryzysu15”.

Oferta złożona przez Cioska opozycji za pośrednictwem Kościoła była dość jasna: mniejszościowy udział we władzy, w zamian za rezygnację z przywrócenia zdelegalizowanej po wprowadzeniu stanu wojennego „Solidarności”. Właśnie ta ostatnia sprawa miała stać się główną przeszkodą w dalszych rozmowach.

W sierpniu 1988 r., jeszcze przed drugą w tym roku falą strajków, rzecznik rządu Jerzy Urban, sekretarz KC PZPR Stanisław Ciosek i wiceminister spraw wewnętrznych Władysław Pożoga, tworzący tzw. zespół trzech doradców Jaruzelskiego, ostrzegali go w ściśle tajnym memoriale, że

„aktywa naszej ekipy sprowadzają się do poparcia radzieckiego. Jednak ono musi osłabnąć, nawet zaniknąć w miarę jak okaże się nieskuteczność naszych działań. Zjawisko rozczarowania Moskwy przypieczętowujące nasz koniec może się pojawić w rezultacie jesiennej fali strajków16”.

Tymczasem już 15 sierpnia wybuchł strajk w kopalni „Manifest Lipcowy”, który szybko rozprzestrzenił się na inne kopalnie, w szczytowym okresie obejmując 14 z nich. Listę żądań otwierał postulat zalegalizowania NSZZ „Solidarność”. 17 sierpnia strajk rozpoczął się też w Porcie Szczecińskim, a następnie w tamtejszych zakładach komunikacyjnych. 20 sierpnia fala strajkowa dotarła do Gdańska, obejmując najpierw Port Północny, a w dwa dni później Stocznię im. Lenina oraz inne zakłady. Tego samego dnia stanęła też Huta Stalowa Wola. W tej sytuacji gen. Jaruzelski, mimo wielu wątpliwości, zdecydował się porzucić nieskuteczną koncepcję kooptacji, na rzecz manewru negocjacyjnego, do czego wstęp stanowiło spotkanie ministra spraw wewnętrznych gen. Czesława Kiszczaka z Lechem Wałęsą 31 sierpnia 1988 r.

Demonstracja NZS oraz Ruchu Wolność i Pokój w dwudziestą rocznicę wydarzeń marcowych, 8 marca 1988 w Krakowie, fot. Grzegorz Kozakiewicz.

Rozpoczęcie rozmów z Wałęsą stanowiło dla ekipy Jaruzelskiego przełom psychologiczny, a zarazem wstęp do rezygnacji z forsowania rozwiązań siłowych, jakie selektywnie zastosowano podczas wiosennych strajków. Wprawdzie od kwietnia 1988 r. prowadzono w MSW i MON, ściśle tajne przygotowania do wprowadzenia stanu wyjątkowego13, jednak z każdym miesią

cem alternatywa siłowa stawała się coraz mniej prawdopodobna. Działo się tak nie tyle z powodu obaw przed reakcją opozycji, która wciąż była bardzo słaba, ile z racji postępującego rozkładu wewnętrznego samego aparatu władzy komunistycznej, który wydaje się jednym z najważniejszych, a równocześnie niedocenianych przyczyn upadku systemu. Podjęta przez Jaruzelskiego po wprowadzeniu stanu wojennego próba zastępowania osłabionego aparatu PZPR przez wojsko oraz służby specjalne, doprowadziła do stopniowego rozregulowania całego aparatu władzy, który podzielił się na rywalizujące ze sobą grupy biurokratyczne. Za spektakularny przykład deregulacji systemu politycznego PRL można uznać losy wspomnianego referendum z listopada 1987 r., w którego przypadku - mimo odmiennej decyzji Biura Politycznego - w Sejmie uchwalono ordynację ustawiającą próg jego prawomocności na po-

ziomie 50 proc, wszystkich uprawnionych do głosowania, a nie 50 proc, uczestników. To zaś stało się bezpośr         ęzyną porażki propagandowej władz,

jaką były wyniki tego referje^uKim

13 Zob. szerzej A. Dudi

s. 131-132.

Chaos w obozie władzy komunistycznej pogłębiała też działalność Ogólnopolskiego Porozumienia Związków Zawodowych (OPZZ), które działając pod przywództwem Alfreda Miodowicza, od przełomu 1986 i 1987 r. coraz wyraźniej kontestowało politykę rządu Zbigniewa Messnera. Reagując na kolejną podwyżkę cen oraz wzrost liczby konfliktów płacowych w zakładach pracy, kierownictwo OPZZ jeszcze w marcu 1987 r. opublikowało oświadczenie, w którym otwarcie skrytykowano plany reform ogłoszone przez rząd. „W gruncie rzeczy można się cieszyć, że to OPZZ skanalizowało niezadowolenie mas, a nie opozycja” - oceniał to wydarzenie w memoriale dla I sekretarza KC PZPR Mieczysław F. Rakowski17. Dla Rakowskiego, reprezentującego liberalne skrzydło w PZPR-owskim establishmencie, było jednak oczywiste, że centrala utworzona w stanie wojennym jako przeciwwaga dla „Solidarności” nie może odgrywać w nieskończoność roli swoistego wentyla bezpieczeństwa. Nie jest jasne czy Miodowicz już wówczas rozpoczął samodzielną grę polityczną, czy też - co bardziej prawdopodobne - działał w porozumieniu z gen. Jaruzelskim, próbującym wykorzystywać działaczy OPZZ nie tylko do odbierania potencjalnych zwolenników opozycji, ale i wywierania „oddolnego” nacisku na nie mający spodziewanych sukcesów rząd Messnera, działający od 1985 r. W każdym razie od początku 1988 r. OPZZ coraz wyraźniej destabilizowała aparat rządowy i odegrało istotną rolę w doprowadzeniu do upadku gabinetu Messnera we wrześniu tego roku, co z kolei utorowało drogę do utworzenia „technokratycznego” rządu Mieczysława Rakowskiego.

Procesowi stopniowej dezintegracji obozu władzy, towarzyszyła w końcu lat osiemdziesiątych swoista prywatyzacja państwa komunistycznego. Gen. Jaruzelski, jako I sekretarz KC PZPR, nie potrafił lub też nie chciał zahamować coraz silniejszych w szeregach aparatu władzy dążeń do konwersji kurczącego się kapitału politycznego na kapitał ekonomiczny, có nazwano później uwłaszczeniem nomenklatury. „To krzycząca niesprawiedliwość, gangster-stwo pod naszym bokiem” - oburzał się w maju 1988 r., kiedy okazało się, że utworzona cztery lata wcześniej spółdzielnia mieszkaniowa „Młoda Gwardia”, której członkami zostało m.in. osiemdziesięciu funkcjonariuszy Komitetu Centralnego PZPR, stała się narzędziem pomnażania prywatnego kapitału18. Podobne zjawiska zachodziły też w służbach specjalnych, gdzie maskowano je m.in. jako działania mające ograniczyć wydatki budżetowe na ich działalność, ale największą skalę przybrały w szeregach aparatu gospodarczego. Kiedy w końcu 1989 r. Prokuratura Generalna zbadała na polecenie rządu Mazowieckiego skalę tego zjawiska, doliczono się 1593 tzw. spółek nomenklaturowych, a więc utworzonych przez osoby z aparatu władzy państwowej. Większość z nich należała do ludzi pracujących w aparacie gospodarczym

I. OKRĄGŁY STÓŁ I WYBORY CZERWCOWE (1989)19 (około tysiąca dyrektorów, kierowników i głównych księgowych oraz 580 prezesów spółdzielni), znacznie mniej natomiast do funkcjonariuszy administracji państwowej (9 wojewodów, 57 prezydentów i naczelników) oraz aparatu partyjnego (80 funkcjonariuszy różnych szczebli)19.

W rzeczywistości jednak liczba tego rodzaju spółek była znacznie większa, bowiem powyższe szacunki nie obejmują firm, w których udziały posiadali członkowie rodzin osób należących do nomenklatury PZPR. Dopiero w 1990 r. wydano przepisy, które zakazały łączenia kierowniczych stanowisk w państwowym aparacie gospodarczym i administracyjnym z udziałami w prywatnych spółkach. Proces uwłaszczenia w następujący sposób opisał później szef Służby Bezpieczeństwa, wiceminister spraw wewnętrznych gen. Henryk Dankowski, komentując uchwaloną z inicjatywy rządu Rakowskiego ustawę o niektórych warunkach konsolidacji gospodarki narodowej z lutego 1989 r.:

„Gdy tylko weszła ustawa i okazało się, że w dziesiątkach fabryk tworzą się de facto fikcyjne spółki i oszukują budżet państwa, natychmiast podjęliśmy działania. Można sprawdzić, ile wysyłaliśmy informacji o tym zjawisku. Zmian systemowych nie udało się nam od kierownictwa PRL wyegzekwować, ale w końcu nie od tego byliśmy”20.

Istotnie w materiałach MSW można odnaleźć incydentalnie dokumenty sygnalizujące „niekorzystne zjawiska w zakresie tworzenia spółek”. W jednym z nich - powstałym w drugiej połowie sierpnia 1989 r. - stwierdzono:

„Należy zauważyć, że bardzo poważną rolę w przyzwoleniu na uprawianie takich i podobnych praktyk odegrało oficjalne stanowisko czynników rządowych przez formowanie tezy »co nie jest zabronione - jest dozwolone«”21.

Zarazem jednak należy pamiętać, że funkcjonariusze podlegli MSW, a zwłaszcza członkowie ich rodzin bardzo często sami byli organizatorami i udziałowcami prywatnych spółek powstających z udziałem majątku państwowego. Odbywało się to za zgodą kierownictwa resortu, czego nawet nie ukrywano na wewnętrznych naradach.

„Nie jesteśmy przeciwko podejmowaniu działalności handlowej, usługowej czy produkcyjnej na własny rachunek przez rodziny funkcjonariuszy, z wyjątkiem firm polonijnych i z udziałem kapitału zagranicznego”

- mówił w kwietniu 1989 r. na II Krajowej Konferencji Przewodniczących Rad Funkcjonariuszy MO i SB szef Służby Polityczno-Wychowaczej MSW Czesław Staszczak, a zatem człowiek odpowiedzialny za ideologiczny kręgosłup aparatu bezpieczeństwa22. W styczniu 1989 r. na dorocznej odprawie

kadry kierowniczej MSW w Legionowie Staszczak mówił też o „możliwości stworzenia funkcjonariuszom uzyskiwania dodatkowych dochodów” i - Jeśli na to wskazuje interes służby” - o „udzielaniu zgody funkcjonariuszom na dodatkową pracę poza resortem spraw wewnętrznych”23.

Innym czynnikiem rzutującym na zachowanie samego Jaruzelskiego i jego otoczenia było zjawisko, które sam generał określił później mianem „zmęczenia materiału”. „Władza się w jakimś sensie zużyła. Jak jest zmęczenie materiału, tak bywan zmęczenie sprawowaniem wład^y^j^ów^ł na ten temat w 1991 r.24. Jako jeden z pierwszych dostrzegł je/Rąkowski,/który jeszcze w połowie 1987 r., w cytowanym już memoriale, który przyczynił się do jego powrotu do władzy oceniał, że „zespół przywódczy wytracił sporo z dynamiki, którą posiadał w 1981 r. i w latach stanu wojennego. [...] Odnosi się wrażenie, że »bohaterowie są zmęczeni«”25. Tworząc w październiku 1988 r. swój rząd, Rakowski starał się zdynamizować elitę władzy poprzez wprowadzenie do niej nowych ludzi. Miejsce skostniałych urzędników partyjnych, którzy dominowali w rządzie Messnera, zajęli dynamiczni pragmatycy, widzący w dyktaturze PZPR korzystny parawan dla realizowania swoiście rozumianej polityki unowocześnienia kraju. Jej istotą miała być umiejętnie dozowana liberalizacja, która z jednej strony zmniejszyć miała absurdy i marnotrawstwo socjalistycznej gospodarki, z drugiej zaś ułatwić proces adaptacji dotychczasowej elity władzy do przyszłych warunków wolnego rynku. Przyjęte przez Sejm 23 grudnia 1988 r. ustawy „O podejmowaniu działalności gospodarczej” oraz „O działalności gospodarczej z udziałem podmiotów zagranicznych”, stanowiły istotny krok na drodze do tworzenia racjonalnego systemu ekonomicznego. Podobnie należy ocenić wprowadzone z dniem 15 marca 1989 r. nowe prawo dewizowe, które zalegalizowało obrót walutami obcymi. Jednak Rakowski, mimo uzyskania krótkotrwałego wzrostu poparcia dla rządu, nie był w stanie zahamować pogarszania się nastrojów społecznych. Dlatego ciągnące się z przerwami od września 1988 r. poufne negocjacje z częścią opozycji solidarnościowej, mimo silnych oporów wewnątrz aparatu władzy, zakończyły się w styczniu 1989 r. osiągnięciem wstępnego porozumienia. Ekipa Jaruzelskiego zgodziła się wówczas na legalizację „Solidarności”, bez czego Lech Wałęsa i jego ówcześni współpracownicy skupieni w utworzonym w grudniu 1988 r. Komitecie Obywatelskim, nie chcieli usiąść przy okrągłym stole. Członkowie Komitetu Centralnego PZPR, obradujący w dniach 16-17 stycznia 1989 r., na drugiej części X Plenum, uchwalili większością 143 głosów (przy 32 przeciwnych i 14 wstrzymujących się) „Stanowisko KC PZPR w sprawie pluralizmu politycznego i pluralizmu związkowego”, które zawierało faktyczną zgodę na legalizację NSZZ „Solidarność” po zakończeniu obrad okrągłego stołu.

1.2. WOKÓŁ OKRĄGŁEGO STOŁU

Obrady rozpoczęły się 6 lutego 1989 r. w należącym do Urzędu Rady Ministrów Pałacu Namiestnikowskim w Warszawie. Tym samym, który w sześć lat później miał się stać oficjalną siedzibą Prezydenta RP. Jednak przy słynnym okrągłym stole, wykonanym specjalnie na tę okazję w fabryce mebli w Henrykowie, debatowano tylko dwukrotnie: z okazji inauguracji i zakończenia rozmów. Rzeczywiste obrady toczyły się przy stołach o tradycyjnym, jak najbardziej prostokątnym kształcie. Óbradowano w trzech głównych zespołach roboczych: gospodarki i polityki społecznej (przewodniczyli mu Władysław Baka ze strony koalicji rządowej i Witold Trzeciakowski reprezentujący „Solidarność”), reform politycznych (przewodniczącymi byli odpowiednio Janusz Reykowski i Bronisław Geremek) oraz pluralizmu związkowego. Ten ostatni zespół miał trzech przewodniczących: Aleksandra Kwaśniewskiego, Tadeusza Mazowieckiego i reprezentującego OPZZ Romualda Sosnowskiego. Takie rozwiązanie było konsekwencją postępującej emancypacji prorządowych związków zawodowych, których kierownictwo - wyraźnie zaniepokojone przebiegiem wypadków - postanowiło prowadzić w czasie negocjacji bardziej samodzielną grę.

Obok głównych zespołów powołano także podzespoły: rolnictwa, górnictwa, reformy prawa i sądów, stowarzyszeń, samorządu terytorialnego, młodzieży, środków masowego przekazu, nauki, oświaty i postępu technicz-ńego, zdrowia i ekologii. Już samo to wyliczenie podzespołów - niejednokrotnie zresztą dzielonych na jeszcze bardziej specjalistyczne grupy robocze - obrazuje jak szeroki zakres zagadnień stał się przedmiotem dyskusji. W negocjacyjnym maratonie wzięło łącznie udział 452 ludzi. W rzeczywistości jednak najistotniejsze kwestie sporne rozstrzygnięto poza tymi strukturami, w trakcie poufnych spotkań kierownictw wszystkich delegacji, które najczęściej odbywały się w ośrodku MSW w Magdalence. W toczonych tam rozmowach uczestniczyły w sumie aż 42 osoby, ale faktycznie liczyło się tylko kilkanaście z nich. Po stronie koalicyjnej byli to Stanisław Ciosek, Andrzej Gdula, Czesław Kiszczak, Aleksander Kwaśniewski i Janusz Reykowski. Do pewnego stopnia uczestnikiem był też Jaruzelski, który chociaż nigdy się w Magdalence nie zjawił, to faktycznie - wskutek bardzo licznych telefonicznych konsultacji - kierował na odległość swoją delegacją. Natomiast w reprezentacji „Solidarności” kluczową rolę poza Wałęsą odgrywali: Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk, Bronisław Geremek, Jacek Kuroń, Tadeusz Mazowiecki i Adam Michnik. W rozmowach w Magdalence brali też udział przedstawiciele Kościoła: bp Tadeusz Gocłowski i ks. Alojzy Orszulik26.

Z punktu widzenia dalszego biegu wydarzeń, najistotniejsze znaczenie przy okrągłym stole miały reformy polityczne. Władze chciały skłonić opozycję do udziału w tzw. niekonfrontacyjnych wyborach parlamentarnych, co miało stanowić wstęp do wbudowania jej w system polityczny PRL w sposób nie naruszają-

Obrady okrągłego stołu.

cy jego fundamentu, czyli kierowniczej roli PZPR z państwie. Do najostrzejszych sporów doszło w trzech sprawach: ordynacji wyborczej, kompetencji prezydenta oraz relacji między Sejmem i Senatem. Strona solidarnościowa z góry godziła się na niedemokratyczny charakter wyborów, domagając się jednak, aby opracowana przy okrągłym stole ordynacja dotyczyła wyłącznie jednej kadencji parlamentu. Kolejne wybory, do jakich miało dojść najpóźniej po upływie czteroletniej kadencji, byłyby już wolne. Dlatego też nie kwestionowano samej zasady wcześniejszego podziału miejsc w parlamencie, a jedynie starano się uzyskać jego jak najbardziej korzystną postać. Z kolei władzom zależało nie tylko na odpowiednim rozdziale mandatów, ale także na uzyskaniu wpływu na to, kto konkretnie będzie w parlamencie reprezentował opozycję. Starano się to osiągnąć poprzez wielokrotnie zgłaszane propozycje wprowadzenia do ordynacji zapisu o skreślaniu z list kandydatów osób „naruszających zasady konstytucyjne”27. Niekonfrontacyjny charakter wyborów zapewnić też miała wspólna lista krajowa, na której znaleźć się mieli czołowi reprezentanci obu stron. Ostatecznie, wskutek zdecydowanego oporu strony solidarnościowej, plany te nie zostały zrealizowane, ale władze - bardzo przywiązane do swoich pomysłów - pozostawiły w ordynacji listę krajową, która miała być złożona wyłącznie z koalicyjnych kandydatów. Trafili na nią m.in.: Kazimierz Barcikowski, Stanisław Ciosek, Czesław Kiszczak, Alfred Miodowicz, Mieczysław Rakowski, Florian Siwicki oraz czołowi działacze ZSL (Roman Malinowski) i SD (Jerzy Jóźwiak). Posunięcie to, a zwłaszcza zawarte w uchwalonej później ordynacji wyborczej zasady wyboru posłów z tej listy, okazały się fatalnym błędem władz PRL.

Jeszcze bardziej dolegliwe następstwa dla PZPR i jej sojuszników miała propozycja zgłoszona 2 marca w czasie obrad w Magdalence przez Aleksandra Kwaśniewskiego. Pragnąc przełamać impas, jaki zaistniał w sprawie podziału mandatów do Sejmu i zakresu władzy prezydenta, którego strona koalicyjna chciała wyposażyć w bardzo szerokie kompetencje, Kwaśniewski zaproponował, aby wybory do Senatu były całkowicie wolne. Propozycja ta, podobno nie uzgodniona wcześniej z Jaruzelskim i innymi członkami kierownictwa PZPR, została natychmiast podchwycona przez drugą stronę, która dostrzegła w niej szansę na stworzenie - niezależnie od mocno ograniczonej roli Senatu - organu państwa o w pełni reprezentatywnym charakterze. Po krótkich wahaniach strona koalicyjna zdecydowała się podtrzymać propozycję Kwaśniewskiego. Zgoda była związana z wyrażanym, m.in. przez Cioska i Urbana, przekonaniem, że kandydaci reprezentujący ugrupowania prorządowe zdobędą około połowy miejsc w Senacie28. Kalkulacja ta opierała się na założeniu, że „Solidarność” uzyska poparcie jedynie w dużych miastach, natomiast w regionach mniej zurbanizowanych zwyciężą kandydaci obozu rządzącego. Szanse koalicji wzmocnić miał też zaproponowany przez jej przedstawicieli nieproporcjonalny podział ; mandatów na okręgi wyborcze: z każdego z 49 istniejących wówczas województw - niezależnie od liczby mieszkańców - miano wybierać po dwóch senatorów. Preferowało to małe, rolnicze województwa, gdzie władze spodziewały się odnieść zwycięstwo. Mimo wielu prób, negocjatorom z „Solidarności” nie udało się doprowadzić do powiązania liczby mandatów z ilością mieszkańców danego województwa. Jedynym ustępstwem władz była zgoda na przyznanie województwom warszawskiemu i katowickiemu trzech miejsc w Senacie. W ten zresztą sposób osiągnięto okrągłą liczbę 100 senatorów.

Zgoda władz na wolne wybory do Senatu skłoniła przedstawicieli opozycji do akceptacji kompromisowego podziału mandatów w Sejmie. Zamiast proponowanej przez „Solidarność” formuły 60:40 (sugerował ją jeszcze w 1988 r. Stanisław Ciosek), zgodzono się ostatecznie na proporcję 65:35_. Ozna-czała ona, że 65% miejsc w Sejmie (299 mandatów).miało być z góry zagwarantowane dla członków PZPR, ZSL, SD oraz trzech prprządowych organizacji katolickich (Stowarzyszenia PAX, Polskiego Związku Katolicko-Społeczne-go i Unii Chrześcijańsko-Społecznej), natomiast o pozostałe 35% (161 mandatów) walczyć mieli kandydaci bezpartyjni. Mimo optymizmu co do wyniku wyborów do Senatu, dla reprezentantów koalicji ogromne znaczenie miał zapis dotyczący większości, jaką Sejm będzie mógł przełamywać ewentualne weto senackie. Bardzo długo upierano się przy większości 3/5, do osiągnięcia której wystarczyłoby dysponowanie głosami 65% posłów. Zdając sobie z tego sprawę negocjatorzy ze strony „Solidarności” konsekwentnie postulowali wpisanie do konstytucji większości 2/3 głosów. W końcu - 3 kwietnia -sprawę rozstrzygnięto po myśli opozycji, jednak za cenę jej ustępstw w kwestii uprawnień prezydenta.

Dla PZPR, czego jej reprezentanci specjalnie nie ukrywali, prezydent wyposażony w szerokie kompetencje miał być kluczowym gwarantem zachowania wpływów w państwie przez formację komunistyczną. Nie ukrywano też, że kandydatem koalicji na stanowisko szefa państwa będzie gen. Jaruzelski. Opozycja, zachęcona zgodą władz na wolne wybory do Senatu, zgodziła się w końcu, że prezydenta PRL wybierać będzie na 6-letnią kadencję Zgromadzenie Narodowe tj. połączone izby parlamentu. Został on wyposażony w prawo weta ustawodawczego (uchylanego przez Sejm większością 2/3) oraz rozwiązywania parlamentu, jeśli Sejm w terminie trzech miesięcy nie powoła rządu, nie przyjmie budżetu, „bądź uchwali ustawę lub podejmie uchwałę uniemożliwiającą Prezydentowi wykonywanie jego konstytucyjnych uprawnień”. Do kompetencji prezydenta zaliczono m.in.: sprawowanie “zwierzchnictwa nad siłami zbrojnymi, przewodniczenie Komitetowi Obrony Kraju, występowanie do Sejmu z wnioskiem o powołanie i odwołanie Prezesa NBP wreszcie wprowadzanie stanu wojennego i wyjątkowego. Ten ostatni mógł być ogłoszony na okres do 3 miesięcy, a jego przedłużenie wymagało _zgody parlamentu.

Wszystkie omówione powyżej zmiany ustrojowe zostały w wielkim pośpiechu uchwalone 7 kwietnia 1989 r. przez Sejm PRL29. Tego samego dnia przyjęto nowe, liberalne „Prawo o stowarzyszeniach”. Nie omieszkano jednak przy tej okazji wprowadzić do wynegocjowanej już treści ustaw kilku poprawek, takich jak np. przyznanie prezydentowi nadzoru nad radami narodowymi. Wprowadzone w Sejmie zmiany nie miały kluczowego znaczenia, ale pokrętny sposób ich przeforsowania nie najlepiej świadczył o rzetelności władz.

Stosunkowo łatwo osiągnięto przy okrągłym stole zgodę co do sposobu legalizacji „Solidarności”, która ostatecznie nastąpiła 17 kwietnia 1989 r. decyzją Sądu Wojewódzkiego w Warszawie. Podkreślić jednak trzeba, że także i w tej sprawie nie obeszło się bez ustępstwa strony opozycyjnej. Statut „Solidarności” został bowiem uzupełniony o aneks, w którym zawieszone zostały artykuły sprzeczne z ustawą o związkach zawodowych z 1982 r., w tym m.in. prawo do strajku. Takie rozwiązanie zostało później ostro skrytykowane przez radykalnych działaczy związkowych i legło u podstaw utworzenia w lutym 1990 r. konkurencyjnej „Solidarności ’80”, zdecydowanie odrzucającej ustawę z czasów stanu wojennego i zawarte w niej ograniczenia prawa do strajku. W trzy dni po rejestracji „Solidarności”, 20 kwietnia, zalegalizowany został także NSZZ Rolników Indywidualnych „Solidarność”.

Znacznie bardziej zażarte i równocześnie w dużym stopniu jałowe były dyskusje dotyczące reformy prawa i sądownictwa, ograniczenia zakresu nomenklatury partyjnej w gospodarce oraz stworzenia podstaw rzeczywistego samorządu terytorialnego. We wszystkich tych sprawach przedstawiciele władz stosowali najrozmaitsze uniki, a nawet wprost odrzucali propozycje

Okrągły stół: od lewej Jerzy Urban i Czesław Kiszczak, fot. Damazy Kwiatkowski, PAP.

zmian. Niewielkie też były sukcesy „Solidarności” na polu przełamywania monopolu PZPR w środkach masowego przekazu. Po żmudnych przetargach opozycja uzyskała prawo do emitowania raz na tydzień półgodzinnej audycji w telewizji i godzinnej w radiu. Zgodzono się także na wydawanie „Tygodnika Solidarność”, tygodnika NSZZ Rolników Indywidualnych oraz ogólnokrajowego dziennika, który początkowo miał mieć formę gazety wyborczej firmowanej przez Komitet Obywatelski30.

Poza przesunięciem głównego ośrodka władzy ze skompromitowanej PZPR do formalnie bezpartyjnego urzędu prezydenta, okrągły stół miał w planach ekipy Jaruzelskiego jeszcze jeden istotny cel: powstrzymanie gwałtownie pogarszających się nastrojów społecznych. „Niektóre kręgi młodzieży [...] stały się bardziej radykalnie nastawione do partii niż ich duchowi ojcowie z lat 1980-1981” - oceniano w grudniu 1988 r. w Biurze Studiów MSW31. Młodzież zaczęła w coraz większej liczbie zasilać szeregi tzw. sympatyków opozycji, których liczebność wzrosła wedle drobiazgowych wyliczeń SB z niespełna 20 tys. w maju do ponad 55 tys. w grudniu 1988 r. Był to zatem wzrost lawinowy, a jego przyczyny komentowano w innym dokumencie MSW następująco:

„W 1988 r. do działań opozycyjnych włączyło się aktywnie młode pokolenie, które w latach 1980-81 było jeszcze w wieku szkolnym. Jego działanie charakteryzuje radykalizm i zwalczanie wszystkich sił i osób o tendencjach ugodowych32”.

Oceny analityków z MSW, powtarzane również w niektórych dokumentach kierownictwa PZPR, stanowiły w istocie rzeczy ostrzeżenie dla obu stron negocjujących rozpoczęcie obrad okrągłego stołu.

„Groźba, to radykalizm młodego pokolenia” - mówił w końcu stycznia 1989 r. na posiedzeniu Sekretariatu KC PZPR Janusz Reykowski33, a wydarzenia następnych tygodni zaalarmowały nie tylko władze. „Z niepokojem grupa postkorowska ocenia radykalizację młodzieży studenckiej” - informowano pod koniec lutego kierownictwo PZPR, uznając zarazem, że środowisko to „uważa za konieczne podjęcie [...] pewnych działań tonizujących”34. 17 lutego na krakowskim Rynku Głównym odbył się wiec zorganizowany z okazji ósmej rocznicy rejestracji Niezależnego Zrzeszenia Studentów. Próba wręczenia przez demonstrantów petycji przebywającemu w Krakowie ministrowi edukacji Jackowi Fisiakowi doprowadziła do interwencji ZOMO i rozpoczęcia zamieszek. Do kolejnej demonstracji studenckiej - tym razem w obronie uwięzionego Vaclava Havla - doszło w Krakowie 21 lutego. Tego samego dnia demonstrowano także - z inicjatywy KPN i PPS - w stolicy, gdzie domagano się przeprowadzenia wolnych wyborów do parlamentu. 24 lutego doszło w Krakowie do najpoważniejszych od kilku lat zamieszek ulicznych, które rozpoczęły się, kiedy milicja nie dopuściła maszerujących studentów pod siedzibę władz miejskich. W trakcie starć rannych zostało 74 funkcjonariuszy MO i trudna do ustalenia liczba manifestantów. Regularne, niedzielne demonstracje odbywały się także w Gdańsku, po zakończeniu mszy w kościele św. Brygidy. Najpoważniejszy charakter miały zajścia z 16 kwietnia, kiedy kilkuset ludzi starło się z otaczającym gmach KW PZPR kordonem milicji. Z kolei w Poznaniu protestowano przeciwko budowie elektrowni atomowej w pobliskim Klempiczu. Pierwsza z demonstracji, 21 marca, miała spokojny przebieg, ale druga - do jakiej doszło 2 kwietnia - spotkała się z brutalną interwencją ZOMO. Pobito wówczas kilkaset osób, z których wiele znalazło się w szpitalu35.

Zwiastunem pogarszania się nastrojów stała wzbierająca z początkiem 1989 r. fala strajkowa. W styczniu 1989 r. w 49 strajkach uczestniczyło 15 tys. ludzi, w lutym było ich już 67, zaś w marcu 260 z udziałem ponad stu tysięcy ludzi. W tym czasie, po raz pierwszy od lat Polska znalazła się o krok od wielkiego wybuchu społecznego, który mógł zmieść ekipę Jaruzelskiego,

Obrady okrągłego stołu. Od lewej: Tadeusz Mazowiecki, Czesław Kiszczak, Wojciech Jaruzelski, Bronisław Geremek i Mieczysław Rakowski - 1989, fot. Damazy Kwiatkowski, PAP

ale i skupioną wokół Wałęsy grupę czołowych działaczy i doradców „Solidarności”, którzy od połowy 1988 r. pozostawali głównymi rozmówcami władz. Jeszcze w trakcie trwania obrad okrągłego stołu, które zakończyły się 5 kwietnia, doszło do próby integracji sił politycznych przeciwnych paktowaniu z komunistami. 4 marca, w Jastrzębiu, przedstawiciele KPN, PPS-Rewolucja Demokratyczna, Solidarności Walczącej, Ruchu .Wolność i Pokój” oraz oponenci Wałęsy z „Solidarności” uczestniczyli w Kongresie Opozycji Antyustro-jowej. Mimo zatrzymania przez Służbę Bezpieczeństwa ponad 120 uczestników spotkania, organizatorom udało się wydać oświadczenie stwierdzające, że ich celem „jest zniesienie monopolistycznej władzy PZPR i doprowadzenie do pełnej demokracji politycznej i gospodarczej, do wolnych wyborów”36. Tego rodzaju poglądy były atakowane jako ekstremistyczne i pozbawione realizmu, nie tylko przez oficjalne środki masowego przekazu, ale także przez większość prasy niezależnej, pozostającej pod kontrolą zwolenników porozumienia z władzą. Radykalna opozycja była zbyt słaba, aby przebić się ze swoimi hasłami do szerszego kręgu odbiorców, zaś jej potencjał dodatkowo pomniejszał brak trwałego porozumienia między poszczególnymi ugrupowaniami. Działania tonizujące, będące wspólnym dokonaniem uczestników okrągłego stołu, zakończyły się doraźnym sukcesem. W kwietniu, gdy w Pałacu Namiestnikowskim podpisano porozumienie końcowe i rozpoczęła się przedwyborcza gorączka, liczba strajków gwałtownie zmalała.

„Okrągły stół jest ideą władzy [...] widzę różnicę między »okrągłym stołem« tutaj na Krakowskim Przedmieściu, dyskusją która tu się toczy, a okrągłym stołem, który stał w sali BHP w Stoczni Gdańskiej w roku 1980. To są zupełnie inne jakości polityczne”

- mówił w lutym 1989 r. na posiedzeniu Biura Politycznego PZPR Aleksander Kwaśniewski37. W tym samym czasie podobnie oceniał obrady okrągłego stołu Jacek Kuroń:

Zjak wiadomo obradujemy w pałacu URM. Opozycjoniści wchodzą do pa-} /raców władzy albo na czele zbrojnego ludu - i wtedy przychodzą zabrać (y władzę; albo na zaproszenie władzy - i wtedy nie ma się co łudzić - nie po to przychodzą, by władzę wziąć, tylko dlatego, że władza widocznie uważa, że ^sojusz z opozycją jakoś ją wzmocni. I to jest motto tego, co się tutaj dzieje38”. Warto mieć na uwadze obie te oceny, dokonując bilansu okrągłego stołu, który w świetle znanych dziś faktów wydaje się następujący: ekipa Jaruzelskiego, nie rezygnując z kontroli nad najistotniejszymi narzędziami sprawowania władzy, postanowiła zbudować dla umiarkowanej części opozycji reglamentowane miejsce w systemie politycznym, a równocześnie przesunąć rzeczywiste centrum dyspozycji politycznej z Komitetu Centralnego PZPR do urzędu prezydenta, którym zostać miał Jaruzelski. W stosunku do ofert składanych opozycji jeszcze przed okrągłym stołem, najważniejszy sukces strony solidarnościowej stanowiła decyzja o wolnych wyborach do Senatu. Jednak to nie okrągły stół, ale wydarzenia czterech następnych miesięcy przesądziły o tym, że Polską co najmniej do 1995 r. nie rządził - jako prezydent PRL - generał Jaruzelski. W kwietniu 1989 r., gdy składano podpisy pod porozumieniami okrągłego stołu, ta ostatnia perspektywa wydawała się całkiem realna.

1.3. CZERWCOWY PRZEŁOM

Kierownictwu PZPR bardzo zależało na przeprowadzeniu wyborów do parlamentu w jak najkrótszym terminie; chciano w ten sposób wykorzystać szybko topniejące poparcie części społeczeństwa dla rządu Rakowskiego oraz dać opozycji jak najmniej czasu na zorganizowanie kampanii. Dlatego datę pierwszej tury wyborów wyznaczono już na 4 czerwca 1989 r. Zdecydowana większość posłów (425), miała zostać wybrana w 108 okręgach, którym przypisano - w zależności od liczby mieszkańców - od 2 do 5 mandatów. W każdym okręgu przeprowadzony został z góry podział mandatów dla poszczególnych

Adam Michnik i Lech Wałęsa, Gdańsk 29.04.1989, fot. Sławomir Sierzputowski, Agencja Gazeta.

ugrupowań koalicyjnych oraz dla kandydatów bezpartyjnych. Pozostałe 35 miejsc w Sejmie przeznaczono dla kandydatów z tzw. listy krajowej, która -wobec odmowy wejścia na nią ludzi z „Solidarności” - w całości została przyznana koalicji rządzącej. Aby uzyskać mandat w okręgu w pierwszej turze, należało otrzymać ponad połowę wszystkich ważnie oddanych głosów, natomiast w drugiej turze posłem zostawał kandydat, który dostał większą ilość ważnych głosów. W drugim głosowaniu brało udział tylko dwóch kandydatów, którzy podczas pierwszego głosowania otrzymali największą ilość głosów. Inne rozwiązanie przyjęto natomiast w odniesieniu do listy krajowej: posłami zostawali wyłącznie kandydaci otrzymujący ponad połowę głosów. Ordynacja nie przewidywała natomiast dla kandydatów z listy krajowej drugiej tury.

Podział mandatów wyglądał następująco: PZPR miała zagwarantowane 171 mandatów poselskich (w tym 15 z listy krajowej), ZSL - 76 (9), SD - 27 (3), PAX - 10 (3), UChS - 8 (2), PZKS - 5 (1); dwa mandaty na liście krajowej zostały przyznane bezpartyjnym kandydatom koalicji (Szymonowi Szurmiejowi i Adamowi Zielińskiemu). Łącznie, ordynacja zapewniała kandydatom wywodzącym się z obozu rządzącego 299 miejsc w Sejmie. Dodatkowo władze mogły wysunąć własnych (byle bezpartyjnych) kandydatów do walki o pozostałe 161 mandatów, na uzyskanie których szansę - ale już nie gwarancję - miała „Solidarność”. Aby ułatwić zadanie wspieranym przez siebie bez-

nasza lista

małopolski KOMITET OBYWATELSKI

partyjnym, Rada Państwa przydzieliła sporą część przeznaczonych dla nich mandatów do tych okręgów, w których oceniano, że poparcie dla „Solidarności” będzie słabsze39.

Wyboru stu senatorów miano dokonać w 49 okręgach, których granice pokrywały się z obszarem województw; w 47 z nich można było zdobyć po 2 mandaty, zaś w dwóch (katowickim i warszawskim) po 3. W przypadku wyborów do Senatu, które zgodnie z okrągłostołowym kontraktem miały być wolne, przynależność partyjna kandydata nie miała znaczenia, a do zarejestrowania się wymagane było jedynie uzyskanie 3000 podpisów. Senatorem zostawał kandydat, który zdobył ponad połowę ważnie oddanych głosów. Jeśli w pierwszej turze wszystkie mandaty w okręgu nie zostałyby obsadzone, odbywać się miała druga tura, w której prawo uczestnictwa otrzymywali (oczywiście do każdego wolnego miejsca), dwaj kandydaci najlepsi w pierwszym głosowaniu.

Kierownictwo „Solidarności” zdawało sobie sprawę, że władze zrobią wszystko, aby dać opozycji jak najmniej czasu na przygotowanie się do wyborów. Dlatego już w dniu uchwalenia nowej ordynacji przez Sejm, 7 kwietnia, Krajowa Komisja Wykonawcza NSZZ „Solidarność” podjęła decyzję o powierzeniu kierownictwa kampanią wyborczą utworzonemu w grudniu 1988 r. przez Wałęsę Komitetowi Obywatelskiemu i rozbudowie jego struktur poprzez utworzenie komitetów regionalnych; w niektórych miejscowościach takie komitety już zresztą istniały. Miały zająć się opracowaniem list kandydatów, wyłanianiem przedstawicieli „Solidarności” do komisji wyborczych oraz agitacją wyborczą.

W pierwszej połowie kwietnia, w sposób zaiste błyskawiczny, we wszystkich województwach powstały regionalne Komitety Obywatelskie. W następnych tygodniach proces budowy ruchu obywatelskiego uległ dalszemu rozszerzeniu: komitety zakładano w małych miejscowościach, dzielnicach,

a nawet w osiedlach położonych w większych miastach. Tworzyli je najczęściej działacze „Solidarności” oraz „Solidarności” Rolników Indywidualnych, ale także członkowie rozmaitych struktur opozycyjnych, w tym działających dotąd legalnie Klubów Inteligencji Katolickiej. W wielu regionach proces narodzin ruchu obywatelskiego był wspierany przez Kościół, a księża bardzo często odgrywali rolę faktycznych założycieli komitetów. W tym żywiołowym procesie nie obyło się oczywiście bez konfliktów związanych z równoległym tworzeniem komitetów przez zwalczające się środowiska. Do sporów na tym tle doszło m.in. w Bydgoszczy, Łodzi, Radomiu i Suwałkach, ale były one dosyć sprawnie rozwiązywane przez istniejące w centralnym KO zespoły: organizacyjny i ds. koordynacji listy kandydatów, w których czołową rolę odgrywali Zbigniew Bujak, Władysław Frasyniuk, Bronisław Geremek, Jacek

W SAMO POŁUDNIE 4 CZERWCA 1989

Kuroń, Andrzej Wielowieyski i Henryk Wujec. Pierwszym zadaniem komitetów stało się przygotowanie list kandydatów na posłów i senatorów z ramienia „Solidarności”. Także na tym tle dochodziło do wielu sporów, które niekiedy centralny KO rozwiązywał narzucając własnych kandydatów. W ocenie Geremka z warszawskiego nadania pochodziło 10-15% ogółu kandydatów40.

Decyzje centralnego KO były w przeważającej części akceptowane. Do wyjątków należała sytuacja, jaka zaistniała w Radomiu, gdzie miejscowy biskup Edward Materski, a wraz z nim większość działaczy rolniczej „Solidarności”, wystąpiła przeciwko kandydaturze przewodniczącego PPS Jana Józefa Lipskiego. W efekcie z Lipskim, dysponującym oficjalnym poparciem KO, konkurował o mandat senatora wspierany przez Kościół Jan Pająk - przewodniczący radomskiej „Solidarności” RI. Najczęściej jednak, istniejące już wówczas różnice wenątrz ruchu obywatelskiego były tłumione dzięki powszechnemu przekonaniu, że tylko jedność może zapewnić „Solidarności” sukces wyborczy. Rozumiało to także kierownictwo Kościoła, które mimo rozmaitych zastrzeżeń do poszczególnych kandydatów, udzieliło faktycznego poparcia „Solidarności” i w komunikacie z Konferencji Episkopatu odbytej 2 maja wezwało katolików do udziału w wyborach. Oczywiście zaangażowanie poszczególnych biskupów i proboszczów w kampanię Komitetu Obywatelskiego było zróżnicowane, jednak większość z nich nie próbowała nawet ukrywać swoich prosolidarnościowych sympatii41. Postawa Kościoła mocno rozczarowała władze PRL, które - licząc na neutralność hierarchii - doprowadziły do przyjęcia przez Sejm 17 maja dwóch ustaw regulujących stosunki wyznaniowe: „O gwarancjach wolności sumienia i wyznania” oraz „O stosunku Państwa do Kościoła katolickiego”. Ta ostatnia nadała - po latach zabiegów - osobowość prawną Kościołowi i jego instytucjom oraz zagwarantowała prawo tworzenia organizacji kościelnych i katolickich. Kościół otrzymał prawo posiadania własnych drukarń, stacji radiowych i telewizyjnych, a także kin, teatrów oraz wytwórni filmowych. Przyznano mu ponadto istotne ulgi podatkowe i celne, a mająca powstać komisja majątkowa miała zająć się zwrotem nieruchomości odebranych Kościołowi w przeszłości przez władze państwowe42.

Kampania prowadzona przez Komitet Obywatelski odznaczała się dużą dynamiką. Ulice polskich miast i miasteczek tonęły w plakatach nawołujących do głosowania na kandydatów „Solidarności”. Znakomitym pomysłem okazały się zwłaszcza plakaty reklamujące kandydatów Komitetu Obywatelskiego z Lechem Wałęsą. Powszechnie znany wizerunek popularnego wówczas Wałęsy, wzmacniał w oczach wyborców wiarygodność poszczególnych kandydatów, z których zdecydowana większość nie miała wcześniej szans na zaistnienie w społecznej świadomości. Dodatkowo kreował mit, który okazał się szczególnie nośny: mit spójnej i solidarnej „drużyny Wałęsy”, wyraźnie odcinającej się od silnie zdezintegrowanego obozu władzy.

Mocną stronę kampanii KO „Solidarność” stanowił także sposób organizowania zebrań przedwyborczych, zasadniczo różniący się od zrytualizowa-nego i śmiertelnie nudnego schematu, do jakiego przyzwyczaiła obywateli PZPR i jej satelici.

„Imprezy wyborcze »Solidarności« - oceniał Andrzej W. Lipiński - miały profesjonalny charakter politycznego show. [...] Publiczności dozowano dawkę wielkiej polityki, a również rozrywki w dobrym guście. Gościli na spotkaniach kandydatów solidarnościowych znani ludzie estrady i filmu, którzy tworzyli stosowną oprawę i potrafili umiejętnie ubarwić atmosferę gorącej walki politycznej43”.

Na marginesie można dodać, że poparcia kandydatom Komitetu udzielili nie tylko znani polscy artyści i ludzie kultury, ale także zachodnie gwiazdy (m.in. Jane Fonda, Yves Montand i Steve Wonder). W czasie spotkań kolportowano na wielką skalę tzw. ściągi, mające ułatwić wyborcom sam akt głosowania. Pomysł ten zrodził się z trafnego przekonania, że duża część obywateli

I. OKRĄGŁY STÓŁ I WYBORY CZERWCOWE (1989)33 przyzwyczajona w PRL do mechanicznego wrzucania kartki do urny, będzie miała kłopoty z oddaniem ważnych głosów, co wymagało dokonania szeregu skreśleń na kilku kartach. Na rozpowszechnianych przez komitety ściągach zaznaczano jedynie nazwiska kandydatów „Solidarności”, zalecając równocześnie skreślanie wszystkich innych nazwisk, w tym także tych umieszczonych na liście krajowej. Towarzyszyły temu zręczne slogany w rodzaju: „Dobry komunista, to skreślony komunista”.

Słabością KO był ograniczony dostęp do środków masowego przekazu, który jednak potrafiono wykorzystać w bardzo zręczny sposób. Audycje telewizyjne „Solidarności”, po raz pierwszy wyemitowane dopiero 9 maja, zostały przygotowane w sposób profesjonalny i cieszyły się ogromnym zainteresowaniem widzów. Potęgowały je bezsensowne decyzje władz o cenzurowaniu, a nawet zawieszaniu emisji poszczególnych programów. Takie działania w istocie rzeczy znacznie bardziej szkodziły wizerunkowi koalicji, aniżeli skuteczności solidarnościowej agitacji. Na początku czerwca wznowiono wydawanie „Tygodnika Solidarność”, a jego redaktorem naczelnym został - podobnie jak w roku 1981 - Tadeusz Mazowiecki. Jednak najistotniejsze znaczenie dla prasowej akcji propagandowej „Solidarności”, miało ukazanie się 8 maja, w nakładzie 150 tys. egzemplarzy, pierwszego numeru „Gazety Wyborczej”. Trzon redakcji pierwszego legalnego dziennika opozycji tworzył zespół podziemnego „Tygodnika Mazowsze”, a jego redaktorem naczelnym Wałęsa mianował Adama Michnika. Przekonał on przewodniczącego „Solidarności” do swojej kandydatury w czasie wspólnej podróży pociągiem z Gdańska do Warszawy44. Wybór Michnika nie był szczególnie zaskakujący: Wałęsa wyraźnie faworyzował wówczas środowisko post-korowskiej lewicy solidarnościowej, w którym nowy redaktor naczelny odgrywał czołową rolę. „Gazeta Wyborcza”, występując w roli pisma całego ruchu obywatelskiego, szybko zdobyła ogromną rzeszę czytelników, którzy pozostali jej wierni także po rozpadzie obozu solidarnościowego.

Komitet Obywatelski „Solidarność” nie był jedyną formacją opozycyjną, która zdecydowała się na uczestnictwo w wyborach do parlamentu. Podobną

decyzję podjęli także przywódcy części opozycyjnych partii politycznych, wśród których największym potencjałem dysponowała Konfederacja Polski Niepodległej. Kierownictwo KPN zamierzało początkowo porozumieć się z „Solidarnością”, ale zaproponowana Konfederacji liczba 3 miejsc na liście KO nie satysfakcjonowała lidera KPN Leszka Moczulskiego. Ostatecznie KPN wystawił samodzielnie 16 kandydatów na posłów i 6 na senatorów. Swoich kandydatów zarejestrowały także: Grupa Robocza Komisji Krajowej (tworzyli ją przeciwnicy Wałęsy należący do władz „Solidarności” w latach 1980-1981), konserwatywno-liberalna Unia Polityki Realnej Janusza Korwin-Mikke oraz Ruch Wolnych Demokratów Karola Głogowskiego. W wyborach wystartowało ponadto cały szereg kandydatów niezależnych, w tym m.in. działacze katoliccy pozostający poza obozem solidarnościowym (np. Ryszard Bender, Janusz Zabłocki, Henryk Goryszewski) oraz opozycjoniści, którzy pozostawali w konflikcie z grupą kierującą KO (m.in. Kazimierz Świtoń i Władysław Siła-Nowicki). Odrębną grupę osób, ubiegających się o mandaty w ramach puli dla bezpartyjnych, tworzyli kandydaci popierani - mniej lub bardziej otwarcie - przez PZPR i stąd nazywani „bezpartyjnymi bolszewikami”. Sztandarową postacią w tej grupie był Jerzy Urban, wówczas prezes Radiokomitetu, próbujący zdobyć mandat poselski w okręgu Warszawa-Śródmieście.

Radykalne skrzydło opozycji, obejmujące m.in. Solidarność Walczącą, Federację Młodzieży Walczącej (FMW) oraz Liberalno-Demokratyczną Partię „Niepodległość”, wezwało natomiast do bojkotu wyborów. Ugrupowania te - odrzucające okrągłostołowy kompromis z komunistami oraz wszystkie jego efekty - żądały odsunięcia PZPR od władzy i przeprowadzenia całkowicie wolnych wyborów parlamentarnych. Hasła głoszone przez fundamentali-styczny odłam opozycji były szczególnie bliskie niektórym środowiskom młodzieżowym. Panujący wśród nich nastrój buntu, w najbardziej spektakularny sposób dał o sobie znać w Krakowie. Tam właśnie, w dniach od 16 do 18 maja, doszło do gwałtownych starć ulicznych, których organizatorami była tzw. grupa krakowska, skupiająca młodych radykałów z NZS, KPN, FMW oraz anarchizującej Akcji Studenckiej WiP. W trakcie zajść doszło m.in. do krótkotrwałego zablokowania Konsulatu ZSRR, którego budynek ozdobiono napisem „Sowieci do domu”45. Wydarzenia krakowskie stanowiły jedynie incydent na tle generalnie spokojnego okresu przedwyborczego i nie wpłynęły na wyniki głosowania. Dowodziły jednak, że w społeczeństwie polskim nie brak ludzi, którzy odrzucają okrągłostołowy kompromis, a jego zawarcie uważają za porozumienie elit dotyczące podziału władzy.

Generalne założenia kampanii wyborczej PZPR zostały opracowane w Wydziale Polityczno-Organizacyjnym KC i zatwierdzone na posiedzeniu Biura Politycznego jeszcze w końcu lutego 1989 r. Opierały się one na nierealistycznym założeniu, że możliwe będzie przeprowadzenie „niekonfrontacyj-nych” wyborów z udziałem opozycji.

„Strategicznym zadaniem partii jest włączenie - na bazie rezultatów »okrą-

I. OKRĄGŁY STÓŁ I WYBORY CZERWCOWE (1989)35 głego stołu« - konstruktywnej opozycji do wspólnego prowadzenia kampanii wyborczej, podkreślanie, iż kampania wyborcza nie ma konfrontacyjnego charakteru, zakłada zgodną współpracę dla przeprowadzenia wyborów. Oznaczać to powinno wchodzenie lokalnych organizacji partyjnych w porozumienia opierane na wspólnocie interesów ze strukturami opozycji dla przeprowadzenia wspólnych działań wyborczych.”

W założeniu tym pokutowała naiwna wiara kierownictwa PZPR, że - za sprawą kontraktu okrągłego stołu - uda się powtórzyć generalny scenariusz wyborów realizowanych wcześniej pod szyldem FJN czy PRON, z tą tylko różnicą, że tym razem w wyborach weźmie udział szersze spektrum sił politycznych. Równie naiwna była wiara, iż „w wyniku postępu normalizacji stosunków państwo-Kościół jego postawa wobec wyborów ulegnie korzystnym przewartościowaniom”, co wyrazi się m.in. w walce „z wszelkiego rodzaju ekstremizmami”46.

Pierwszym poważnym błędem, jakiego dopuszczono się w PZPR, ale także w innych ugrupowaniach tworzących koalicję, był sposób wyboru kandydatów. Przez lata decyzje w tej sprawie zapadały na posiedzeniach Biura Politycznego, którego rozstrzygnięcia personalne miały ostateczny charakter. Tym razem, próbując tchnąć ducha aktywności w zaskorupiałe struktury partyjne, dopuszczono do decentralizacji całego procesu. W efekcie, na konwencjach wojewódzkich wybierano po trzech kandydatów PZPR na dwa miejsca w Senacie, ignorując przy tym całkowicie interesy własnych koalicjantów. Postępujący w partii ferment sprawił, że niektórzy pretendenci, wyeliminowani w trakcie wstępnej selekcji, buntowali się i samodzielnie zbierali wymagane do rejestracji 3 tysiące podpisów. Doprowadziło to do sytuacji, w której zamiast stu kandydatów koalicji PZPR-ZSL-SD w wyborach do Senatu uczestniczyło 178 ludzi z PZPR, 87 z ZSL i 67 z SD47. W ten prosty sposób już na starcie podzielono i tak kurczący się coraz bardziej koalicyjny elektorat. Do konfliktów dochodziło także podczas obsadzania miejsc na partyjnych listach poselskich. W szeregu przypadków lokalne instancje PZPR więcej uwagi poświęcały zwalczaniu buntowników we własnych szeregach aniżeli kandydatów Komitetu Obywatelskiego. Zdarzały się nawet wypadki usuwania z partii, w celu uniemożliwienia danej osobie ubiegania się o mandat zarezerwowany dla PZPR.

Zasadniczo błędna okazała się cała koncepcja kampanii opracowana w kierownictwie PZPR, zakładająca lansowanie poszczególnych kandydatów, nie zaś - jak to uczynił KO - całej partyjnej czy wręcz koalicyjnej drużyny. Dlatego na listach kandydatów koalicyjnych znalazło się cały szereg osób popularnych z telewizji, ale nie mających wiele wspólnego ze światem polityki i działalnością publiczną. Należeli do nich m.in. Zdzisława Guca, Antoni Gucwiński, Mirosław Hermaszewski, Jan Płócienniczak, Zbigniew Religa. Przyjęcie takiej strategii wynikało z chęci odejścia od występującego w poprzednich wyborach mechanizmu, w którym liczył się jedynie fakt firmowania listy wyborczej przez Front Jedności Narodu, a później PRON, nie zaś jej konkretny skład

personalny. Jednak wybory w 1989 r. - czego aż do końca zdawano się nie dostrzegać - miały mieć charakter plebiscytu, a przy takiej właśnie formule cechy poszczególnych kandydatów były bez znaczenia. Podkreślić też trzeba, że PZPR - dysponując prawie całkowitą kontrolą nad środkami masowego przekazu -nie potrafiła utrzymać spójnej polityki promowania wybranych, najlepszych kandydatów, co byłoby zgodne z przyjętym planem lansowania indywidualności.

Kampania koalicji pozbawiona była dynamiki, ponieważ jej organizatorzy - ludzie aparatu partyjnego - nie chcieli, bądź nie potrafili sprostać wyzwaniom, jakie rzuca prawdziwa akcja wyborcza. W organizacji zebrań powielano fatalne wzorce z przeszłości. Kandydaci o swoich programach czytali z kartek, co z reguły trwało tak długo, że na pytania z sali nie starczało już czasu. Zdarzały się spotkania w rodzaju tego, które później opisał w swoich wspomnieniach gen. Józef Kuropieska, kandydujący w województwie radomskim do Senatu. Uczestniczyło w nim 5 kandydatów koalicyjnych i... 7 wyborców48. Komentując relację Kuropieski, gen. Jaruzelski stwierdził dwa lata później:

„Kiedy czyta się jego opis, jak to wyglądało, jak kampanię organizowała partia, Komitet Wojewódzki, inne instancje, to rozpacz ogarnia. W soboty i w niedziele przedwyborcze już ich w ogóle nie było, nie interesowali się sytuacją naszych kandydatów, a jednocześnie byli przekonani, że łatwo się wygra. [...] A więc indolencja, pasywność, przekonanie, że i tak wygramy, bo się przyzwyczailiśmy do wygrywania zawsze49”.

Do wyjątków należały prowadzone w nowoczesnym stylu kampanie Aleksandra Kwaśniewskiego i Mieczysława Wilczka, którzy dzięki znacznym środkom finansowym i osobistej przebojowości potrafili zdobyć sporą popularność.

Wbrew temu co sugeruje cytowana wypowiedź gen. Jaruzelskiego, kierownictwo PZPR orientowało się w poziomie skuteczności własnej kampanii, bowiem w początkach maja stosowne badania przeprowadził CBOS. Na pytanie, która ze stron lepiej zachęca do głosowania na siebie, 44,4% respondentów wskazało na „Solidarność”, a jedynie 6,8% na koalicję; wśród pozostałych przeważał pogląd, że wszyscy robią to równie dobrze (32,7%). Podobnie wyglądały oceny jakości programów wyborczych w radiu i telewizji. Dane te miały dość jednoznaczny wydźwięk, ale tryby machiny partyjnej były już wówczas tak zatarte, że żadne monity centrali nie były w stanie ich naoliwić. Mimo to w kierownictwie PZPR do końca liczono na przeciągnięcie na swoją stronę niezdecydowanej grupy wyborców, która - jak wynikało z sondaży przeprowadzonych w połowie maja - liczyła wówczas aż 31% zamierzających głosować50.

Frekwencja wyborcza w dniu 4 czerwca 1989 r. wyniosła 62%, co większość obserwatorów uznała - zważywszy na sytuację polityczną - za zaskakująco niski poziom. Tak wysoka - jak się wówczas wydawało - absencja,

I. OKRĄGŁY STÓŁ I WYBORY CZERWCOWE (1989)37 dowodziła, że ponad 10 z 27 milionów uprawnionych do głosowania Polaków nie uwierzyło, że wyniki wyborów mogą w sposób realny zmienić coś w ich życiu. Interesująca była zarysowana w wyborach czerwcowych mapa frekwencji, której zasadnicze cechy miały pozostać niezmienne także w kilku następnych głosowaniach powszechnych. Najwięcej Polaków poszło do urn w trzech historycznych regionach: Małopolsce, Wielkopolsce i Pomorzu Gdańskim. Rekordową frekwencję odnotowano w województwach: rzeszowskim (71,52%), leszczyńskim (70,62%), pilskim (70,20%), krośnieńskim (69,61%), przemyskim (69,49%) i nowosądeckim (69,08%). Najmniej obywateli uczestniczyło w głosowaniu w Polsce centralnej oraz północno-wschodniej. Szczególnie niska była frekwencja w województwach: łódzkim (53,28%), radomskim (55,51%), skierniewickim (56,63%), siedleckim (57,74%) i piotrkowskim (58,38%).

Wyniki pierwszej tury wyborów stanowiły olbrzymi sukces Komitetu Obywatelskiego, a równocześnie nokautującą klęskę koalicji rządzącej. Porażki doznali także przedstawiciele opozycji niesolidamościowej. Kandydaci KO do Sejmu uzyskali 160 ze 161 możliwych do zdobycia miejsc w parlamencie. Na uzyskanie jednego mandatu brakującego do absolutnego zwycięstwa, kandydat „Solidarności” (Andrzej Wybrański z okręgu Inowrocław) miał szansę w drugiej turze. W wyborach do Senatu reprezentanci KO zdobyli 92 mandaty, a ośmiu innych, którym zabrakło wymaganej większości głosów, weszło do drugiej tury. Strona koalicyjna nie zdobyła natomiast ani jednego miejsca w Senacie, a wymaganą większość głosów w wyborach do Sejmu uzyskali tylko trzej jej kandydaci (Marian Czerwiński z PZPR oraz Teresa Liszcz i Władysław Żabiński z ZSL), zawdzięczający to zresztą nieformalnemu poparciu „Solidarności”. Pozostałych 296 mandatów koalicyjnych miało zostać obsadzonych dopiero w drugiej turze. Jednak najbardziej dotkliwy dla władz był upadek listy krajowej, gromadzącej większość przywódców partii tworzących koalicję. Nie uratował jej nawet apel Lecha Wałęsy, który w przeddzień wyborów oświadczył w telewizji, że z listy tej skreśli tylko jedno nazwisko. Większość wyborców okazała się bardziej radykalna i z 35 kandydatów umieszczonych na liście krajowej jedynie dwóch (Mikołaj Kozakiewicz i Adam Zieliński) otrzymało ponad 50% głosów, co w świetle obowiązującej ordynacji oznaczało, że 33 mandaty poselskie pozostaną nieobsadzone. To zaś było równoznaczne z zachwianiem przewagi koalicji w parlamencie. Podkreślić jednak trzeba, że większości przegranych niewiele zabrakło do przekroczenia progu - najczęściej ok. 2-3%. Wyraźnie gorsze wyniki uzyskali jedynie Kazimierz Barcikowski (38,8%), Józef Czyrek (40,03%), Stanisław Kania (40,33%) i Alfred Miodowicz (42,95%). W każdym jednak przypadku, procenty te przekładały się na kilka milionów głosów, które obywatele oddali na czołowych działaczy PZPR.

Rozmiary wygranej „Solidarności” i przegranej władz w poszczególnych regionach były oczywiście zróżnicowane, a ich układ tworzył nową geografię polityczną Polski. Największe poparcie kandydaci „Solidarności” uzyskali w województwach Polski południowo-wschodniej (rzeszowskim, nowosądeckim, zamojskim, przemyskim, krośnieńskim i tarnowskim) oraz na Dolnym Ślą-

sku, natomiast relatywnie najsłabiej wypadli w województwach północno-zachodnich: pilskim, leszczyńskim, bydgoskim i słupskim. Kandydaci Komitetu Obywatelskiego triumfowali na obszarach społecznie silniej zintegrowanych, zamieszkiwanych przez ludność o wyższym poziomie religijności. Natomiast koalicja najlepiej wypadła w Polsce zachodniej i północno-zachodniej, gdzie średnie poparcie dla kandydatów z listy krajowej wyraźnie przekroczyło połowę, dochodząc do 62% w województwie pilskim, 61% w zielonogórskim i koszalińskim oraz 59% w zielonogórskim51. Ten charakterystyczny podział Polski na dwa główne obszary o odmiennych preferencjach politycznych miał się okazać dosyć trwały. W wyborach, jakie odbywały się w następnych latach, na pół-nocnym-zachodzie większe poparcie uzyskiwali kandydaci szeroko rozumianej lewicy, natomiast na południowym-wschodzie dominowała prawica.

Mogło się wydawać, że niespodziewanie dobry wynik wyborów skłoni kierownictwo ruchu obywatelskiego do działań ofensywnych, do próby wykorzystania zwycięstwa dla ograniczenia władzy PZPR. Oczekiwało tego wielu szeregowych członków „Solidarności” oraz jej wyborców. Tymczasem przywódcy Komitetu Obywatelskiego okazali się skonsternowani rezultatami wyborów w stopniu niewiele mniejszym niż władze. Przyzwyczajeni przez ostatnie miesiące do prowadzenia polityki metodami gabinetowymi, przestraszyli się, że sytuacja wymknie im się spod kontroli i zacznie przebiegać inaczej niż według scenariusza napisanego przy okrągłym stole. Dlatego już w dwa dni po wyborach Adam Michnik uświadamiał czytelników na łamach „Gazety Wyborczej”, że nie wolno

„pozwolić sobie na triumf alistyczno-konfrontacyjną retorykę. [...] Ład instytucjonalny po wyborach winien być budowany wokół idei dialogu i kompromisu. Nie zmieniło się przecież polskie położenie geopolityczne, nie zmienili się dysponenci aparatu przemocy52”.

W podobnym duchu utrzymane były instrukcje, jakie kierownictwo Komitetu Obywatelskiego poczynając od 5 czerwca kierowało w teren. Jacek Kuroń przekazał na przykład Władysławowi Frasyniukowi, że

„NSZZ »Solidarność« ma nie organizować żadnych demonstracji z okazji »zwycięstwa nad koalicją«; w gazetkach i ulotkach sygnowanych przez »Solidarność« nie wolno używać określeń typu »śmierć komunie«”53.

Takie stanowisko pochwalił później we wspomnieniach Mieczysław Rakowski, pisząc, że „opozycja wywodząca się z pnia korowskiego rozumowała racjonalnie”54.

Ugodową linię kierownictwa KO ułatwiła postawa przedstawicieli PZPR, którzy na porażkę zareagowali agresją. Pogróżki, z jakimi Kiszczak, Ciosek

I. OKRĄGŁY STÓŁ I WYBORY CZERWCOWE (1989)39 i Gdula wystąpili na spotkaniu z Geremkiem i Mazowieckim w dniu 6 czerwca, utwierdziły przywódców ruchu obywatelskiego w ich obawach przed powrotem polityki represji.

„Strona rządowa - wspomina Bronisław Geremek - była tym razem kategoryczna, ostra i agresywna. Zapytali nas wprost, czy chcemy przejąć władzę, czy po naszej stronie nastąpiła zmiana sposobu myślenia.”

Kiedy Geremek pośpiesznie zaprzeczył, usłyszał, że władze „znajdują się pod silnym naciskiem na unieważnienie wyborów i że zdaniem części partyjnego kierownictwa klęska listy krajowej narusza kontrakt polityczny, z czego należy wyciągnąć konsekwencje”.

„Zdawaliśmy sobie sprawę - komentuje dalej sytuację Geremek - że ta tendencja jest w aparacie silna, że nie można jej wzmacniać naszym sztywnym stanowiskiem. Cały demokratyczny proces był jeszcze wówczas niezwykle kruchy i jeden podmuch mógł wszystko przewrócić55.”

W taki właśnie sposób, po raz kolejny zwyciężył stanowiący fundament okrągłego stołu strach przed atakiem zachowawczych sił w aparacie władzy. Tymczasem jak dotąd nie znaleziono żadnego poważnego dowodu na przygotowywanie owego „podmuchu”. Sam Jaruzelski, który później bardzo chętnie akceptował przypisywaną mu rolę obrońcy procesu transformacji, zapytany konkretnie o to czy były podejmowane próby powstrzymania zmian odpowiedział: „Gdybym miał potraktować to jako pytanie, czy były próby swego rodzaju zamachu, to na pewno nie”. Zdaniem generała występowały jedynie „różnego rodzaju opory, zahamowania, wątpliwości, krytycyzm”56. Także w protokołach pierwszych po wyborach posiedzeń Sekretariatu KC PZPR trudno znaleźć ślady występowania orientacji siłowej. Nie wiadomo zresztą, kto miałby ów zamach przeprowadzać, skoro kandydatów „Solidarności” poparło wielu oficerów Wojska Polskiego, a nawet milicji. Także z Moskwy nie dochodziły żadne niepokojące sygnały.

Kierownictwo KO, jednoznacznie wspierane w tej mierze przez stronę kościelną, zdecydowało się 8 czerwca - na posiedzeniu tzw. Komisji Porozumiewawczej koalicji i „Solidarności” - wyrazić zgodę na zmianę ordynacji umożliwiającą obsadzenie 33 mandatów z listy krajowej. Strona solidarnościowa posunęła się nawet do udzielenia koalicji merytorycznego wsparcia w tej sprawie.

„Tow. Cz.Kiszczak poinformował - można przeczytać w protokole z posiedzenia Sekretariatu KC w dniu 9 czerwca - że nasi prawnicy (prof. A. Klafkowski, prof. A. Łopatka) nie wyrazili gotowości szukania rozwiązań prawnych, wskazujących możliwości wyjścia z zaistniałej sytuacji w związku z listą krajową, natomiast KO »S« wymusił na swoich prawnikach taką interpretację prawa, która umożliwiła zwrócenie się do Rady Państwa o przyjęcie stosownego dekretu57.”

Opory przeciwko bezprecedensowemu zmienianiu ordynacji w trakcie wyborów mieli nie tylko prorządowi prawnicy, ale także niektórzy członkowie Rady Państwa, na którą spadł niezbyt chwalebny obowiązek wydania stosownego dekretu. Ostatecznie został on przyjęty 12 czerwca i przewidywał przekazanie 33 nieobsadzonych mandatów do okręgów. Ponieważ większość osób kandydujących z listy krajowej wołała uniknąć upokarzającej procedury ponownego wyboru, dekret stanowił, że o miejsca w Sejmie mogą się ubiegać wyłącznie nowi kandydaci. Konsekwencją tego zapisu stała się ostateczna eliminacja czołowych działaczy PZPR, ZSL i SD z Sejmu, co oczywiście miało swoje dalsze reperkusje.

W drugiej turze wyborów, która odbyła się 18 czerwca, uczestniczyło zaledwie 25% uprawnionych do głosowania. Był to kolejny policzek dla koalicji, sytuował bowiem jej posłów w roli parlamentarzystów drugiej kategorii, o wyraźnie słabszym mandacie społecznym. „Solidarność” zdobyła jedyny brakujący jej mandat poselski oraz 7 z 8 pozostałych jeszcze do obsadzenia mandatów senatorskich. Jako jedyny kandydat KO przegrał wybory Piotr Baumgart, startujący w województwie pilskim. Pokonał go miejscowy przedsiębiorca Henryk Stokłosa, występujący jako kandydat niezależny, faktycznie jednak powiązany z obozem władzy. Przed drugą turą „Solidarność” zaapelowała do swoich zwolenników o głosowanie na niektórych kandydatów z list koalicyjnych. Chodziło tu o ludzi, którzy startowali w opozycji do kierownictw własnych partii i rokowali nadzieje na zachowanie w Sejmie niezależnej postawy. Łącznie udzielono poparcia 55 późniejszym posłom, w tym 21 należącym do PZPR. Byli wśród nich m.in. Tadeusz Fiszbach, Wiesław Kaczmarek, Alicja Kornasiewicz, Waldemar Pawlak, Jacek Soska, Marcin Święcicki i Wiesława Ziółkowska58. Wejście niektórych z tych ludzi do Sejmu osłabiło znacząco spójność koalicji i przyspieszyło jej rozpad.

Wybory czerwcowe miały kluczowe znaczenie dla upadku reżimu komunistycznego i narodzin III Rzeczypospolitej. Stało się tak mimo postawy kierownictwa „Solidarności”, w istocie rzeczy całkowicie nieprzygotowanego do wykorzystania ogromnej fali poparcia społecznego jaka objawiła się 4 czerwca. W obawie przed siłową reakcją władz oraz wybuchem niekontrolowanego ruchu społecznego, sparaliżowano wszelkie próby odejścia od kontraktu okrągłego stołu. Cena uniknięcia tego ryzyka, którego prawdopodobieństwo jest do dziś przedmiotem licznych kontrowersji, była wysoka. Zgoda na manipulowanie ordynacją dowiodła bowiem, że przywódcy Komitetu Obywatelskiego skłonni są dla realizacji swoich planów politycznych instrumentalnie traktować wolę większości społeczeństwa. Dla wielu Polaków oznaczało to zdradę ideowych fundamentów na których zbudowana została „Solidarność” i początek epoki moralnego relatywizmu, który w następnych latach niepodzielnie zapanował w polskim życiu publicznym. Paradoksalnie 4 czerwca dał także początek legendzie, w którą już po kilku miesiącach uwierzyli nawet ci, którzy bezpośrednio po wyborach nawoływali do umiaru I. OKRĄGŁY STÓŁ I WYBORY CZERWCOWE (1989)41 ze strachu przed widmem polskiego Tiananmen. Legenda ta - opowiedziana po raz pierwszy w kilka miesięcy później w telewizji przez aktorkę Joannę Szczepkowską - głosiła, że 4 czerwca skończył się w Polsce komunizm59. Niezwykle szybko zapomniano w obozie solidarnościowym, że listę krajową poparło kilka milionów Polaków, a poglądy o możliwości powrotu spadkobierców PZPR do władzy dość powszechnie uznano za absurdalne.

ROZDZIAŁU

RZĄD MAZOWIECKIEGO (1989-1990)

Z chwilą ogłoszenia wyników pierwszej tury wyborów stało się jasne, że proces ewolucyjnej zmiany ustroju, zaplanowany przy okrągłym stole na kilka lat, ulegnie przyspieszeniu. O ile przed wyborami wydawało się, że zarówno stanowisko prezydenta, jak i misja tworzenia nowego rządu, będą zarezerwowane dla ludzi z PZPR, to po 4 czerwca 1989 r. nie było to już takie pewne. Ogromne poparcie społeczne dla opozycji otworzyło przed jej przywódcami nowe, znacznie szersze możliwości działania, a równocześnie gwałtownie pogłębiło dezorientację i kryzys całego aparatu władzy.

2.1. PREZYDENT JARUZELSKI I PREMIER KISZCZAK

11 czerwca Jerzy Urban oświadczył w telewizji, że przy okrągłym stole zadecydowano o powierzeniu urzędu prezydenta gen. Jaruzelskiemu. Stwierdzenie to wywołało falę oburzenia oraz formalny protest strony solidarnościowej. W istocie w oficjalnych porozumieniach nie było ani słowa o osobie generała, niemniej w trakcie obrad przedstawiciele PZPR nie ukrywali, kto ma zostać głową państwa, a strona solidarnościowa - mimo początkowych sprzeciwów - faktycznie się z tym pogodziła i walczyła jedynie o ograniczenie kompetencji prezydenta. Tymczasem radykalizacja nastrojów społecznych, jaka nastąpiła w okresie przedwyborczym, a także postępujący ferment w szeregach ZSL i SD, sprawiły, że kandydatura gen. Jaruzelskiego zaczęła być coraz częściej kwestionowana.

Równocześnie - i to w kierownictwie PZPR - pojawiły się opinie o możliwości oddania „Solidarności” stanowiska premiera przyszłego rządu, w czym upatrywano szansy na utrzymanie przynajmniej częściowej kontroli nad procesem zmian politycznych. 8 czerwca, w przerwie obrad Komisji Porozumiewawczej koalicji i „Solidarności”, członek Biura Politycznego Janusz Reykowski zapytał Adama Michnika „czy oni byliby gotowi do przejęcia władzy. A on mi na to odpowiedział: niech pan poczeka, ja się zapytam Lecha [Wałęsę]. I poszedł. Wrócił za pół godziny i powiedział: tak. Ja się zapytałem także wtedy kto zostałby premierem. Odpowiedział, że Bronisław Geremek”60. Jednak zdecydowana większość ścisłego kierownictwa PZPR nie dopuszczała jeszcze w tym czasie myśli o utracie któregokolwiek z kluczowych

n. RZĄD MAZOWIECKIEGO (1989-1990)43 ośrodków władzy. Na posiedzeniu Sekretariatu KC PZPR w dniu 16 czerwca, od możliwości objęcia stanowiska premiera przez przedstawiciela „Solidarności” kategorycznie odżegnali się wszyscy jego członkowie z wyjątkiem Władysława Baki. Taki scenariusz uznał on za niekorzystny, ale niewykluczony.