Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
263 osoby interesują się tą książką
Droga ku wolności usłana jest nierównościami…
Rhys
Wystarcza mi jedno spojrzenie w jasnoniebieskie oczy Madison, aby dostrzec kryjące się w nich ból i cierpienie. Rozum podpowiada, że nie powinienem wchodzić z buciorami do życia sąsiadki, ale jednocześnie nie potrafię tak po prostu zostawić tej sprawy. Cichy głos z tyłu głowy nieustannie powtarza, że w domu naprzeciwko dojdzie kiedyś do tragedii…
Muszę zdobyć zaufanie starszej o siedem lat kobiety, a potem jej pomóc i przy okazji nie pozwolić, aby wdarła się do mojego serca.
Madison
Mam męża i dwoje dzieci. Powinnam być szczęśliwa, czuć się spełniona jako matka i żona, ale… ani trochę nie jestem. Na domiar złego mój nowy sąsiad, członek klubu motocyklowego, jest zbyt spostrzegawczy, bezpośredni i budzi we mnie silne pragnienie wyrwania się ku wolności.
Przy nim zaczynam dostrzegać, że moje życie nie wygląda tak, jak sobie wymarzyłam, a mój mąż nie jest tym samym człowiekiem, w którym się kiedyś zakochałam…
Książka przeznaczona wyłącznie dla pełnoletnich czytelników.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 355
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Redakcja: Paulina Zyszczak – Zyszczak.pl
Skład DTP: Andrzej Zyszczak – Zyszczak.pl
Korekta: Kinga Dąbrowicz – Zyszczak.pl
Projekt okładki: Justyna Knapik – Justyna.es.grafik
Druk: Abedik SA
Zamówienia hurtowe oraz detaliczne:
Wydawnictwo Kreatywne – https://www.wydawnictwokreatywne.pl
Dystrybutorzy:
Platon Sp. z o.o. – https://www.platon.com.pl
Ateneum – https://www.ateneum.net.pl
Copyright © Lena M. Bielska
Copyright © Wydawnictwo Kreatywne
Wszelkie prawa zastrzeżone. Powielanie i rozpowszechnianie z wykorzystaniem jakiejkolwiek techniki całości bądź fragmentów niniejszego dzieła bez uprzedniego uzyskania pisemnej zgody wydawcy jest zabronione.
Wydanie pierwsze
Bytom 2024
ISBN 978-83-68236-06-4
Chociaż spędziłam naprawdę mnóstwo czasu nad researchem do całej serii o The Infamous MC, pamiętajcie, że to tylko fikcja literacka. Starałam się jak najlepiej przedstawić realizm współczesnego klubu motocyklowego, nie jestem jednak w stanie zrobić tego w stu procentach z prostej przyczyny. Osobiście nie miałam do czynienia z klubem motocyklowym, a wiedzę w głównej mierze czerpałam z ogólnodostępnych źródeł. Przeszukiwałam fora internetowe, strony poświęcone klubom, czytałam historie powstania i oglądałam mnóstwo filmików nagranych przez członków MC. Dlatego przed zaproszeniem Was do czytania chciałabym podkreślić, że The Infamous MC, ich zasady, hierarchia i działania to w sporej mierze wytwór mojej wyobraźni. Zbieżność imion, osób, nazwisk czy wydarzeń jest przypadkowa. :)
Highway to Freedom to pierwszy z dwóch tomów historii Madison i Rhysa, które przeznaczone są wyłącznie dla pełnoletnich czytelników.
Poniżej zamieszczam informacje o tym, co może wprawić Was w dyskomfort: przemoc psychiczna, przemoc domowa, rozwód, zdrada, wulgarność, przekleństwa, zaburzenia osobowości, gaslighting (forma manipulacji emocjonalnej, w której wprowadza się drugą osobę w stan dezorientacji).
Klub MC (Motorcycle Club) – klub motocyklowy, w którym najważniejszymi wartościami są: wzajemny szacunek, braterstwo oraz lojalność. W klubie motocyklowym obowiązuje określona hierarchia.
1. High Three (wysoka trójka): President, Vice President, Sergeant at Arms.
2. Officers (oficerowie): Secretary, Treasurer, Road Captain.
3. Members (członkowie): Patched Members.
4. Prospects (prospekci).
President (Prezydent) – członek najwyższej rangi. Odpowiedzialny za ogólne funkcjonowanie i zarządzanie klubem. Podejmuje decyzje odnośnie do spraw członkowskich i dyscyplinarnych. Reprezentuje również klub na zewnątrz. Zwykle nie oddaje głosu podczas głosowań – robi to tylko przy przyjęciu nowego członka bądź wtedy, gdy jest remis po głosowaniu pozostałych członków.
Vice President (Wiceprezydent) – drugi w kolejności rangi członek klubu. Wspomaga Prezydenta przy zarządzaniu klubu oraz zastępuje go podczas jego nieobecności. Ściśle współpracuje z oficerami, aby zapewnić odpowiednie funkcjonowanie klubu.
Sergeant at Arms (Sierżant) – odpowiedzialny jest za bezpieczeństwo klubu i jego członków. Dodatkowo utrzymuje porządek podczas spotkań i imprez klubowych.
Treasurer (Skarbnik) – dba o utrzymanie dokumentacji finansowej klubu i dokonywanie płatności w terminie. Pilnuje, aby składki za członkostwo były opłacane na czas.
Secretary (Sekretarz) – zajmuje się utrwalaniem wszelkich zapisów dotyczących działalności klubu, jak również sprawozdań z decyzji podjętych w trakcie spotkań. Przekazuje też informacje na temat działalności klubu członkom oraz potencjalnym członkom. Może koordynować działania klubu i nadzorować wydarzenia klubowe.
Road Captain (Kapitan) – odpowiada za bezpieczeństwo w trakcie jazdy, komunikację z resztą motocyklistów biorących udział w przejeździe, a także za ustalanie trasy.
Associate – osoba, która nie chce należeć do klubu, ale jest z nim w jakiś sposób powiązana (np. członkiem klubu jest rodzeństwo tej osoby albo Associate pracuje w firmie prowadzonej przez klub).
Supporter – osoba, która wspiera klub (np. finansując jego działania, kupując jego oficjalny merch, jeśli taki istnieje).
Hangaround – osoba, która została zaproszona do domu klubowego; ktoś, komu w jakimś stopniu klub ufa. Hangaround może również jeździć z klubem w formacji.
Prospekt – kandydat na członka klubu. Często wygląda to tak, że hangaround po jakimś czasie dostaje propozycję dołączenia do klubu i zostaje prospektem. Żeby stać się pełnoprawnym członkiem (Patched Member), przez pewien okres jest „testowany” przez członków klubu. Pozostaje do ich pełnej dyspozycji przez 24 godziny na dobę, zdarza się, że w jakimś stopniu sprawdza się jego lojalność itp.
Groupies/passaround – kobiety, które nie są na stałe związane z żadnym z członków, lecz mają prawo brać udział w imprezach, przebywać w domu klubowym i dobrze się bawić.
Ol’ Lady – w środowisku motocyklowym termin ten oznacza więcej niż „dziewczyna” czy „żona”. Ol’ Lady to kobieta, z którą biker zamierza się zestarzeć. Jest chroniona przez członków klubu i traktowana jako rodzina.
Bad standing (BS) – status nadawany osobie, która zadziałała na szkodę klubu lub została usunięta z jego szeregów ze względu na naganne zachowanie. Osoba taka nie jest mile widziana w środowisku motocyklowym.
Good standing (GS) – status nadawany osobie, która odeszła z klubu w dobrej atmosferze. Nadal jest mile widziana w środowisku motocyklowym.
Dom klubowy – należący do klubu motocyklowego lokal, w którym organizowane są imprezy oraz spotkania.
Kaplica – obowiązkowe niedzielne spotkania, na których przeprowadza się głosowanie dotyczące ważnych spraw klubowych lub przedstawia podsumowania z akcji.
Jupa – kamizelka z naszywkami klubowymi.
Barwy – naszywki na kamizelce klubowej (zarówno te na przodzie, jak i te na plecach).
Plecy – pełne barwy klubu, które dostaje się w momencie awansu na pełnoprawnego członka (logo, dolny i górny rocker oraz oznaczenie klubu).
Przody – określenie naszywek znajdujących się na przodzie kamizelki.
Rocker – fragment barw umieszczony nad i pod logiem klubu.
Wysoka trójka
President: Spencer „Hawk” James
Vice President: Dean „Gunner” Young
Sgt. at Arms: Dylan „Knuckles” Foster
Oficerowie
Road Captain: Zander „Hustle” Lopez
Secretary: Casey „Texas” Ward
Treasurer: Brandon „Peppermint” Wright
Członkowie
Ramon „Doc” Vargas
Oscar „Arky” Turner
Sam „Bear” Porter
Crosby „Baldie” Wright
Peter „Arsenal” Carson
Rhys „Mad Dog” Hodge
Prospekci
Darryl Dunn
Dla każdej Mamy, która kiedykolwiek poczuła się samotna i niedoceniona.
Która w macierzyństwie zatraciła siebie.
Nie jesteś sama. Nigdy nie będziesz sama.
Jesteś silna, nawet jeśli jeszcze w to nie wierzysz.
A ja jestem z Ciebie dumna.
Wdech i wydech.
Wciągam powoli nosem powietrze i jeszcze wolniej wypuszczam je ustami. Przymykam nawet powieki, żeby w pełni skupić się na rozluźnieniu ciała.
Wdech i wydech.
Kiedy czytałam o technikach walczenia ze zdenerwowaniem, to wydawało się znacznie prostsze, niż jest w rzeczywistości. Szczególnie teraz, gdy Dayton wrzeszczy jak opętany i wyrywa mi się z rąk tylko dlatego, że chciałam pójść do toalety.
Do toalety, do diabła!
– Skarbie, proszę – mówię spokojnie, chociaż wiem, że mnie teraz nie słucha.
Moje półtoraroczne dziecko czuje się zranione, bo akurat wtedy, kiedy chciało się ze mną pobawić, mój pęcherz postanowił dać o sobie znać. Łzy stają mi w oczach, a cierpliwość trzyma się na ostatniej naprawdę cieniutkiej żyłce. Zaciskam mocno uda. Jeszcze chwila i się posikam.
Zerkam w stronę zegara wiszącego przy wejściu do kuchni. Patrick powinien lada moment…
Oddycham z ulgą, gdy do moich uszu dociera trzask drzwi wejściowych. Szybko jednak markotnieję – mąż mija mnie pospiesznym krokiem i tylko rzuca:
– Muszę do toalety.
Sekundę później zamyka się w łazience, a Dayton, jakby właśnie ogarnął, że coś się zmieniło, niespodziewanie milknie. Jego wielkie niebieskie oczy wpatrują się we mnie z zaskoczeniem.
– Tata? – pyta tym swoim dziecięcym głosikiem z wyczuwalną ekscytacją.
– Tak. – Uśmiecham się, chociaż nie przychodzi mi to z łatwością. – Tatuś wrócił.
– Tata!
Wyrywa się i pokazuje palcem na drzwi. Muszę go postawić na podłodze, bo wbija mi kolano w brzuch. Jeszcze chwila i popuszczę.
Mały natychmiast biegnie w stronę łazienki.
– Patrick?! – Przestępuję z nogi na nogę. – Za ile wyjdziesz?
– Przecież dopiero wszedłem!
– Tata! – Dayton puka delikatnie piąstką w drewno. – Tata!
Zaraz mi chyba mózg eksploduje. Nie boli go gardło? Chryste. Ja bym już dawno miała je zdarte.
– Wiem, ale naprawdę muszę iść się wysikać!
Odpowiada mi cisza. Zupełnie jakby Patrick nie usłyszał. Już mam nawet otworzyć usta i powtórzyć to, co do niego powiedziałam, ale w tym samym momencie dociera do mnie szczęknięcie zamka. W moim wnętrzu wybucha strach, owijając oślizgłe macki wokół żołądka.
– Uważaj! – krzyczę.
Wyrywam się do przodu, ale nim zdołam dotrzeć do Daytona, Patrick otwiera zamaszystym ruchem drzwi. Dziecięcy wrzask przeszywa powietrze, a mnie serce nieomal staje w piersi. Dopadam do syna w ostatniej chwili – zanim uderzy głową w kafelki na korytarzu. Biorę go w objęcia, chwytam delikatnie za twarz i z przerażeniem odkrywam, że na czole już pojawiła się opuchlizna. Do tego mały zanosi się płaczem, chaotycznie łapiąc powietrze. Nawet zapominam, że chciało mi się sikać.
– Dlaczego go nie pilnowałaś? – pyta ostro Patrick.
Synek wtula się we mnie jak małpka, łkając w moją szyję i mocząc mi koszulkę. Gryzę się w język i zamiast nawrzeszczeć na męża, ruszam żwawo do kuchni. Otwieram zamrażalnik i grzebię w nim przez chwilę, aż moje palce natrafiają na okład chłodzący.
– Ćśś – uspokajam Daytona i przykładam kompres do spuchniętego czoła.
– Auaaa! – piszczy z bólu, sprawiając, że łzy szczypią mnie pod powiekami.
Najgorsze, co mogę teraz zrobić, to się rozpłakać, ale nie potrafię zmusić oczu do współpracy. Po policzku spływa mi łza złości i frustracji. Spoglądam znad głowy Daytona na Patricka i stukam się po skroni.
– Oszalałeś? – syczę cicho. – Przecież słyszałeś, że puka.
Mój mąż potrząsa głową, jakby źle zrozumiał.
– Żartujesz sobie? – warczy. – Próbujesz zwalić winę na mnie? To ty miałaś go pilnować.
Mam ochotę mu wygarnąć, że ja go wiecznie pilnuję, ale rezygnuję. Nie będę się z nim kłócić przy Daytonie. Dziecko nie powinno tego słuchać. Może nie mówi za wiele, ale wszystko doskonale ogarnia, a ja nie zamierzam go dodatkowo stresować.
– Trzymaj go. – Podaję syna mężowi. – I przykładaj mu okład.
– A ty dokąd idziesz?
– Muszę się wysikać.
– Teraz?! – woła za mną, akurat gdy trzaskam drzwiami łazienki.
Sekundę później opróżniam pęcherz, ukrywając twarz w dłoniach. Łzy ciekną mi ciurkiem po policzkach, a fakt, że z salonu docierają płacz Daytona i jego wołanie: „Mama!”, nie pozwala mi się uspokoić.
Ale muszę wziąć się w garść i zająć czymś syna, inaczej faktycznie zedrze sobie gardło.
Pospiesznie się wycieram, jeszcze szybciej myję dłonie i wychodzę z łazienki powoli – na wypadek, gdyby Dayton stał zbyt blisko. Kiedy się orientuję, że płacz wciąż ma swoje źródło w głębi domu, bez wahania tam ruszam.
Ręce mi opadają, gdy dostrzegam syna płaczącego na kanapie. Patricka nie ma obok – właściwie nie ma go nawet w zasięgu wzroku. Wzbiera we mnie wściekłość.
Przecież miał tylko trzymać cholerny okład!
Szybko zgarniam kompres ze stolika i podchodzę do Daytona. Pozwalam mu się przytulić, jednocześnie przykładając chłodny kwadracik do guza na czole. Jeśli opuchlizna nie zejdzie, będziemy musieli jechać na ostry dyżur. Mały wtula się we mnie mocno, ale na szczęście powoli przestaje płakać. Teraz już jedynie pochlipuje.
Patricka oczywiście jak nie było, tak nie ma. Zgrzytam zębami, ale nie krzyczę. Nie wołam. Porozmawiam z nim później, gdy dzieci pójdą spać.
***
Wpatruję się w sączącego drinka męża. Od dobrych kilkunastu minut zastanawiam się, jak zacząć z nim rozmowę. Nie chcę, żebyśmy się kłócili, bo wtedy niczego nie zrozumie. Tyle że on… tak naprawdę nigdy niczego nie rozumie, nawet jeśli udaje, że jest inaczej.
– Patrick…
Nawet na mnie nie zerka. Nieustannie gapi się w telewizor.
– Co?
– Możemy porozmawiać? – proszę spokojnie, chociaż mam ochotę wrzasnąć, a najlepiej rzucić pilotem w ekran, byleby zwrócić na siebie uwagę.
– O czym?
Przymykam na moment powieki i oddycham głęboko. Okej, Madison, tylko spokojnie. Przecież wiesz, że z facetami trzeba postępować jak z dziećmi. Nie wyciągają wniosków tak jak kobiety. Nie czytają między wierszami. Trzeba im powiedzieć wprost. Mama też zawsze robiła tacie listę rzeczy, które należy zrobić, załatwić czy naprawić. To normalne. Tak już jest z mężczyznami.
– O tym, co się dziś wydarzyło.
Sukces! Odrywa wzrok od telewizora i spogląda na mnie ze ściągniętymi brwiami.
– Nie dopilnowałaś Daytona, ale przecież nic takiego się nie stało – odpowiada luźno. – Lekarz powiedział, że wszystko dobrze i skończy się na siniaku. – Następnie po prostu wraca do oglądania programu o giełdzie.
Otwieram usta, żeby wyprowadzić go z błędu. Chcę powiedzieć, że to nie ja nie dopilnowałam naszego syna, tylko on się nie zainteresował, czy jego dziecko nie biega gdzieś przy drzwiach. Chcę mu wygarnąć, że po wejściu do domu po dwunastu godzinach nieobecności nie zapytał, czy ma coś zrobić. Chcę wrzasnąć, że siedzenie w łazience tylko po to, żeby przeczytać nowe maile, które dostał w trakcie jazdy, może poczekać te zasrane trzy minuty. Pragnę mu to wszystko wyrzucić, ale…
Duszę to w zarodku. Znowu wyjdę na wariatkę. Może faktycznie musiał pilnie skorzystać z toalety? Skąd mógł wiedzieć, że ja też chciałam iść się wysikać? Przecież powiedziałam mu o tym dopiero wtedy, gdy sam się tam zamknął. Chyba jestem już po prostu przemęczona i szukam powodu do kłótni, byleby działo się coś więcej. Może powinnam pójść na terapię? Ha, zabawne. Kiedy miałabym to zrobić i kto zostałby wtedy z Daytonem? Tak czy siak…
Nie kontynuuję rozmowy.
A Patrick o nic nie dopytuje.
– Idę się położyć – informuję go cicho, na co tylko kiwa głową.
Nie mówi „dobranoc”. Nie całuje mnie. Nawet nie spogląda w moim kierunku. Tym wszystkim udowadnia, że traktuje mnie jak powietrze. Jako kogoś, kto jest, ale kogo równie dobrze mogłoby nie być. To okrutne i cholernie przytłaczające.
***
Budzę się w środku nocy. W pierwszej chwili nie rozumiem, co wyrwało mnie ze snu. Zaraz jednak wszystko staje się jasne. Patrick przysunął się do mnie, a jego dłoń wędruje po moim brzuchu, podczas gdy usta przywierają do szyi. W jego oddechu wyczuwam mocny zapach alkoholu.
Zazdroszczę mu, że może sobie wypić wieczorami i nie musi patrzeć na nic ani na nikogo. Nie musi pytać o pozwolenie, bo to przecież jasne, że ja będę tym trzeźwym rodzicem w domu. Zawsze jestem. Od dziewięciu cholernych lat, kiedy dowiedziałam się o pierwszej ciąży.
– Mmm… – mruczy z zadowoleniem.
Nim zajdzie to za daleko, zaciskam palce wokół jego nadgarstka.
– Jestem zmęczona, Patrick – wyjaśniam cicho.
I nie mam najmniejszej ochoty na jakiekolwiek zbliżenie.
Tego drugiego oczywiście nie mówię na głos.
– Niby czym? – pyta, po czym wydaje z siebie pełne frustracji sapnięcie i przekręca się na drugi bok. – Ty ciągle jesteś zmęczona.
Zaciskam zęby ze wściekłości.
– Bo nie mam ani chwili odpoczynku.
Prycha kpiąco.
– Zajmujesz się tylko dziećmi i domem.
Wzbiera we mnie irytacja.
– Tylko? – syczę cicho. – Wstaję o piątej.
– No i po co? Żeby się pomalować?
– Nie. Nie maluję się.
– Tylko co?
Zaraz mnie szlag trafi.
– Wstawiam pranie, robię nam kawę, dzieciom śniadanie – wyliczam, z całych sił starając się nie podnosić głosu. On naprawdę tego nie widzi? Jest aż tak ślepy? – Sprawdzam plecak Evie. Budzę dzieci. Prasuję ci koszulę…
– Zawsze możesz wyprasować wieczorem – przerywa mi. – Plecak też możesz sprawdzić wieczorem.
Aż siadam z wrażenia. Nie, nie przyjemnego wrażenia, tylko cholernie chłodnego i przykrego.
– A może mógłbyś sam wyprasować sobie wieczorem koszulę? – proponuję. Staram się brzmieć na spokojną, chociaż szaleje we mnie istne tornado. Jeszcze chwila i zabrakłoby skali Fujity. – Albo sprawdzić plecak Evie? A może mógłbyś wykąpać Daytona i położyć go spać?
Patrick przekręca się na bok, słyszę szelest pościeli. Nie patrzę na niego, ale wyczuwam jego wzrok na swoim policzku. Uparcie jednak gapię się w przestrzeń. Jeśli teraz na niego spojrzę i zobaczę w jego oczach znudzenie, nasza rozmowa na pewno zmieni się w ostrą awanturę.
– Ale ty znasz na pamięć plan zajęć Evie. – Układa dłoń na moich plecach i lekko je pociera. – Mnie spakowanie plecaka zajęłoby trzy razy więcej czasu.
– To może prasowanie koszuli? – mówię. Mam cichą nadzieję, że na to pójdzie. Co prawda to niewiele, ale zawsze coś.
– Nie zrobię tego tak dobrze jak ty, a w mojej pracy ważna jest prezencja.
Przymykam powieki i zaciskam szczęki.
Dziesięć.
Wciągam nosem powietrze i wypuszczam je ustami.
Dziewięć.
Wbijam nawet paznokcie we wnętrze dłoni, żeby opanować złość.
Osiem.
On chce mi pomóc czy chce się wytłumaczyć, do cholery?!
Liczenie nie pomoże.
– W takim razie zajmij się wieczorną toaletą Daytona, a ja w tym czasie zajmę się sobą.
Zerkam na niego kątem oka akurat wtedy, gdy przez jego twarz przebiega pełen niezadowolenia grymas, jakbym zmuszała go do czegoś okropnego.
Autentycznie robi mi się przykro. Po prostu przykro. W gardle rośnie gula wielkości piłki do golfa, a nos swędzi od zbliżającego się płaczu. Wokół serca zaś pojawia się nieprzyjemne pieczenie. Nienawidzę się prosić, a właśnie to robię.
Nigdy więcej nie spróbuję.
Nigdy.
– Zresztą zapomnij. – Macham dłonią i układam się z powrotem na łóżku. Tym razem jednak plecami do męża. – Dobranoc.
Prycha w odpowiedzi.
– Jak zwykle strzelasz fochem, gdy rozmowa nie idzie po twojej myśli.
Pozwalam sobie na płacz, dopiero kiedy Patrick zaczyna chrapać. Łzy skapują mi z twarzy i moczą poduszkę, podczas gdy umysł podsuwa jedno ze wspomnień: słowa matki, które skierowała do mnie po tym, jak powiedzieliśmy jej o mojej pierwszej ciąży: „Gdy urodzisz, w końcu zrozumiesz, że miejsce kobiety jest w domu. Przy dzieciach i mężu”.
Parę dni później budzi mnie zapach świeżo parzonej kawy. Jedno spojrzenie na zegarek wystarcza, żeby przez moje ciało przetoczyła się panika. Boże, zaspałam! Zrywam się z łóżka i nawet nie wkładam szlafroka, tylko wystrzeliwuję z sypialni z prędkością światła. Zbiegam po schodach i wpadam do kuchni nieźle zasapana. Już od progu chcę zacząć się tłumaczyć i przepraszać, ale powstrzymuje mnie przed tym widok, który zastaję.
Patrick karmi Daytona siedzącego na krzesełku. Mój mąż ma na sobie śnieżnobiałą koszulę, która oberwała chyba sosem truskawkowym – dostrzegam przy kieszonce kilka czerwonych plam. Stoję w wejściu i gapię się jak sroka w gnat. Nie tego się spodziewałam. Pomijam bałagan na blacie kuchennym i w zlewozmywaku. To teraz nieważne, bo… Patrick coś zrobił. Sam z siebie. W mojej duszy budzi się nadzieja, że może wreszcie coś do niego dotarło.
– Cześć, kochanie. – Wstaje od stołu, gdy tylko mnie zauważa. Całuje miękko moje usta i kiwa głową na wolne krzesło. – Siadaj. Zrobiłem nam naleśniki.
– Cześć. – Uśmiecham się czule. – Dziękuję.
– Nie ma sprawy.
– A gdzie Evie? – pytam, nakładając sobie na talerz jedzenie. Patrick w tym czasie stawia przede mną kubek z kawą.
– Poszła umyć zęby.
– Już zjadła? – Ściągam brwi w poszukiwaniu pustego talerza córki, ale nigdzie go nie widzę.
– Nie była głodna.
Otwieram usta, ale szybko je zamykam. Nie milczę jednak długo. Chyba nie potrafię.
– A zrobiłeś jej płatki?
– Płatki? – Posyła mi pełne dezorientacji spojrzenie i wyciąga Daytona z krzesełka. – Zrobiłem naleśniki. Dla wszystkich.
– Evie nie je naleśników – przypominam mu spokojnie i się uśmiecham. – Ale to nic. Zaraz jej zrobię.
– Siedź – protestuje Patrick, gdy się podnoszę. – Ja zrobię. Tylko… – Spogląda to na naszego syna, to na zegar wiszący na ścianie, a potem na swoją brudną koszulę. – Cholera. Już tak późno?
Niemal natychmiast odczuwam wyrzuty sumienia. Wstał wcześniej, ogarnął dzieci, chce dać mi jeszcze chwilę spokoju, ale… powinien już wychodzić.
Trudno.
Przynajmniej się starał.
– Daj mi go. – Wyciągam ręce po Daytona.
Patrick się waha. Widzę to w jego spojrzeniu.
– Musisz się przebrać. – Kiwam podbródkiem na brudną koszulę. – Poradzę sobie. Dziękuję.
– Na pewno? – pyta, podając mi naszego syna.
Mały natychmiast obejmuje mnie lepkimi od sosu rączkami. Uśmiecham się do niego i całuję go w czoło. Ono również smakuje owocami. Będę musiała go wykąpać – ma pozlepiane włosy.
– Na pewno – odpowiadam mężowi, bo jeszcze nie wyszedł.
– Jesteś aniołem. – Całuje mnie przelotnie w skroń i pospiesznie opuszcza kuchnię.
Zerkam tęsknie na talerz z jedzeniem i ciepłą kawę, ale jedynie cicho wzdycham i podchodzę do blatu. Podgrzewam Evie mleko, sypię płatki do jej ulubionej różowej miseczki i jednocześnie próbuję zjeść naleśnika, póki jest ciepły.
Oczywiście nie udaje mi się to – Dayton już wierci się na moich rękach.
– Za chwilkę, skarbie – mruczę do niego spokojnie. – A teraz nie ruszaj się, bo mama musi nalać mleko.
Na szczęście zalewam płatki bez żadnego uszczerbku na zdrowiu. Stawiam je na blacie, akurat gdy Evie wchodzi do kuchni.
– Cześć, mamusiu! – Rozpromienia się na mój widok. Oczy błyskają jej jeszcze większą radością, gdy dostrzega różową miseczkę. – Płatki! – piszczy i dopada do jedzenia, jakby nie jadła od trzech dni.
– Pospiesz się, proszę – mówię. – Tata zaraz będzie wychodzić.
– Mrph – mamrocze z pełną buzią.
Uśmiecham się i wreszcie siadam – oczywiście z Daytonem na rękach. Robię łyk już chłodnej kawy, ale udaje mi się ugryźć dwa razy naleśnika. To nie jest takie łatwe, bo mały non stop się wierci i próbuje zejść. Kiedy zaczyna się już mocno irytować i wymachiwać rękami, z ciężkim westchnieniem wstaję od stołu. Evie akurat kończy śniadanie, a Patrick – już w świeżej koszuli i marynarce – wchodzi do pomieszczenia.
– Gotowa, Evie?
– Tylko wezmę plecak! – odpowiada mała w biegu.
– Pospiesz się! – krzyczy za nią, ruszając do wyjścia. – Jesteśmy już spóźnieni!
– Dobrze, tatusiu!
Idę za Patrickiem, żeby się z nim pożegnać. Dayton wyciąga do niego rączki, ale szybko się odsuwam, żeby znowu nie ubrudził mu ubrania.
– Tatuś da ci buziaka, skarbie – wyjaśniam spokojnie.
Patrick z lekkim roztargnieniem cmoka małego w czoło, po czym całuje mnie w usta i uśmiecha się czule.
– Do zobaczenia wieczorem.
– Do zobaczenia. – Uśmiecham się. Chyba pierwszy raz od dawna naprawdę szczerze. – Spokojnej pracy.
– Powodzenia – odpowiada i wychodzi, wołając przez ramię: – Evie!
– Już idę! – Córka niemal w biegu wkłada buty i wypada za Patrickiem.
Stoję w wejściu, dopóki SUV nie znika mi z pola widzenia. Dopiero po tym zamykam drzwi i wracam do kuchni. Zatrzymuję się w progu i głęboko wzdycham. Teraz dostrzegam, jakie pobojowisko zostawił po sobie Patrick. Rozlane mleko na blacie, dwie patelnie na kuchence, w tym jedną mocno przypaloną. Pełno pojemników, talerzy i szklanek w zlewozmywaku. Przymykam powieki. Nie powinnam się frustrować. Nie, gdy najwyraźniej postanowił jakoś odciążyć mnie od obowiązków. Niemniej… po jego śniadaniu mam trzy razy więcej roboty. Nie tak powinno to wyglądać.
– To nic – mamroczę pod nosem i uśmiecham się do Daytona. – Będziemy mieć pracowity poranek, skarbie, ale najpierw pójdziemy się wykąpać. Trzeba zmyć z ciebie te truskawki, bo cały się lepisz.
Mały śmieje się do mnie radośnie, jakbym opowiedziała żart. Cóż. Przynajmniej on ma wyśmienity humor.
***
Opadam tyłkiem na kanapę i zamykam oczy. Chwila dla siebie. Dayton śpi w łóżeczku w swoim pokoju, a ja w końcu mogę odsapnąć. Biorę telefon do ręki, ale nie piszę do nikogo, nawet nie wchodzę na Facebooka, tylko loguję się do sklepu odzieżowego dla dzieci. Przeglądam ubranka i wrzucam do koszyka jedynie potrzebne produkty. Nie wiem, jak to możliwe, że większość ubranek nie jest już dobra na Daytona. Przecież składałam zamówienie całkiem niedawno. To dziecko rośnie jak na drożdżach. Nie pamiętam, żebym musiała tak szybko zmieniać Evie garderobę, ale minęło sześć lat, odkąd była w wieku braciszka, więc…
Zerkam na zegarek i kręcę głową z niedowierzaniem. Już dziesiąta?! Cholera jasna, mały zaraz wstanie, a ja nie zrobiłam jeszcze prania.
Czym prędzej ogarniam rozgardiasz. Potykam się o zabawki syna, gdy niemal z prędkością światła próbuję pozbierać je do pudełek. Oczywiście nie mogę ich tak po prostu powrzucać. Jak znam swoje szczęście, któraś od razu by się uruchomiła i obudziła hałasem nawet zmarłego.
Kiedy salon wygląda w miarę dobrze, zgarniam ciuchy porozrzucane po domu. Większość to spodenki albo bodziaki Daytona, ale znajduję też kilka skarpetek Patricka. Mielę w ustach przekleństwo. Tyle razy mu powtarzałam, żeby wrzucał ubrania do kosza na pranie, ale nie, bo po co? Madison znajdzie i pozbiera, prawda?
Pakuję brudne rzeczy do pralki i sięgam do szafki obok. Odpinam zabezpieczenie i po omacku próbuję znaleźć butelkę z płynem. Natrafiam jednak na pustkę, więc otwieram szerzej drzwiczki. Niemal opadam tyłkiem na podłogę. Cholera. Musiał się skończyć, a ja zapomniałam kupić nowy. Przesuwam dłonią po karku i ciężko wzdycham. No nic. Przejdziemy się do sklepu, gdy Dayton zje lunch po drzemce. Trochę rozwali mi to plan dnia, ale mówi się „trudno”. Muszę zrobić pranie jak najszybciej i wysuszyć w suszarce, żebym mogła jeszcze dzisiaj je złożyć i poukładać w szafkach.
Dayton budzi się jak w zegarku. Punktualnie o jedenastej trzydzieści.
– Mama! – piszczy radośnie, kiedy wchodzę do pokoju.
– Cześć, skarbie – szepczę i biorę go na ręce.
Wtula się we mnie, owijając maleńkie rączki wokół mojej szyi. Przymykam powieki, gdy daje mi buziaka w policzek.
– Wyspałeś się? – pytam miękko.
– Tak – odpowiada zaspanym głosem i ziewa. – Mniam!
– Jesteś głodny? – Śmieję się cicho. – Oczywiście, że jesteś. Już ci obrałam owoce, ale zanim zjemy, musimy przebrać pieluszkę.
– Mniam! – piszczy, ściągając nieznacznie brwi. Spogląda na mnie z tą swoją miną niezadowolonego dziecka, które nie dostało w ciągu sekundy jedzenia.
Pstrykam go lekko w nosek.
– Najpierw pieluszka.
– Pam.
– Tak, trzeba przebrać pampersa. – Uśmiecham się i cmokam go w nos. Nie umiem się powstrzymać. Przy okazji zerkam też na czoło, ale na szczęście po zderzeniu z drzwiami został już tylko zielonkawy siniak.
Nieustannie obwiniam się za to, że go wtedy nie dopilnowałam. Cholera. Powinnam była się domyślić, że Patrick wyjdzie z łazienki, nie zważając na to, czy nasz syn stoi po drugiej stronie.
– Pam, pam!
– Tak, tak, już – odpowiadam z roztargnieniem i ruszam w stronę komody z ubrankami.
Po raz kolejny notuję w głowie, żeby przypomnieć Patrickowi o przykręceniu mebla do ściany. Prosiłam go o to trzy miesiące temu, gdy Dayton zaczął stawiać pierwsze kroki.
Sprawnie udaje mi się przebrać syna. Nawet się specjalnie nie niecierpliwi, dzięki czemu prędko zjada posiłek i wychodzimy do sklepu o w miarę normalnej porze. Szkoda tylko, że nie potrafiłam znaleźć nigdzie swoich słuchawek. Z chęcią posłuchałabym muzyki w drodze.
Poprawiam Daytona w chuście, mocniej zawiązując materiał pod jego tyłkiem. Mały przytula się policzkiem do mojego dekoltu i mruczy do siebie po swojemu. Co jakiś czas, gdy mija nas pojazd, chłopczyk podrywa głowę i się rozgląda.
– Brum, brum!
– Tak, skarbie. To było auto.
– Tam! – Macha dłonią w stronę, w którą skierował się samochód.
– Tak, tam pojechało.
– Pan!
– Myślisz, że to pan prowadził? – Udaję, że się zamyślam. – A może to była pani?
Dayton ściąga brwi i chyba poważnie zastanawia się nad odpowiedzią. Zanim jednak się namyśli, znowu przejeżdża auto. Mały natychmiast zapomina o pytaniu i krzyczy:
– Brum!
Śmieję się do siebie i kręcę głową. Po co mi słuchawki, skoro równie dobrze mogę pogawędzić z Daytonem? Co prawda nasza rozmowa jest totalnie zapętlona, ale jest.
„Brum!” „Tam!” „Pan!” Czasem jeszcze krzyknie: „hau!” na widok psa.
Wchodzimy do sklepu, robimy szybkie zakupy i jeszcze szybciej wychodzimy. Dzisiaj Evie kończy wcześniej lekcje, więc musimy się pospieszyć. Jest już przed pierwszą, autobus zaraz podjedzie pod dom. Wracam więc żwawym krokiem. Dziękuję Bogu za chustę. Gdybym musiała iść teraz z Daytonem za rękę, na pewno wracalibyśmy co najmniej godzinę.
Zdążamy na ostatnią chwilę. Akurat skręcam w naszą uliczkę, gdy zza zakrętu naprzeciwko wyłania się żółty autobus. Przystaję na poboczu, zerkając pod nogi, żeby nie nadepnąć ewentualnego węża albo skorpiona. Przebiega mi po kręgosłupie nieprzyjemny dreszcz, bo dostrzegam wygrzewającego się na kamieniu nieopodal grzechotnika. Mieszkamy w Sedonie już od kilku lat, ale do tej pory tylko dwukrotnie widziałam jadowite stworzenie i za każdym razem ten widok wywoływał – i nadal wywołuje – ucisk w żołądku.
– Mamusia! – Evie wyskakuje z autobusu i podbiega do nas w podskokach. – Day!
– E! – Mały miota się w chuście i wymachuje radośnie rączkami.
Muszę się schylić, asekurując plecy syna, żeby Evie mogła dać mu buziaka.
– Jak było w szkole? – pytam, kiedy wchodzimy do domu. Przekręcam klucz w zamku, zrzucam ze stóp buty i zostawiam zakupy na stole w kuchni.
– Fajnie! Mamy zrobić w domu kryształy! – odpowiada córka z ekscytacją. – I projekt w parach na temat klimatu!
– Ooo. – Uśmiecham się szczerze. – Jakie kryształy?
– Z soli. – Rzuca plecak na podłogę i sięga do torby z zakupami. Wyciąga ze środka płyn do prania. – Zaniosę! – I już jej nie ma.
Wzdycham z rozczuleniem. Evie jest tak pomocnym dzieckiem… Cholera, nawet ja taka nie byłam w jej wieku. Migałam się od wszelkich obowiązków domowych, a ona? Prędzej posprząta, niż zrobi to Patrick. Krzywię się i rozpakowuję resztę produktów, zmuszając myśli do zejścia na neutralne tory. Gdy kończę, rozplątuję Daytona z chusty i stawiam na podłodze. Zanim puszczam go wolno, żeby się pobawił, sprawdzam pieluszkę. Dobra, jeszcze nie trzeba jej zmieniać.
– Day, chodź! – Evie łapie brata za rękę i prowadzi do salonu. – Pobawimy się, co ty na to? Chcesz układać puzzle? A może zbudujemy wieżę?
– Bam!
– Okej, czyli wieża.
Przyglądam się przez chwilę, jak Evie wysypuje z pudełka klocki, po czym zaczyna je powoli układać. Dayton szybko podłapuje, co robi siostra, i sam zaczyna się bawić. Kiedy już się na tym w pełni skupia, córka zerka na mnie znad jego ciemnej czupryny i uśmiecha się delikatnie. Posyłam jej buziaka i próbuję przekazać wzrokiem, jak bardzo jestem wdzięczna, że chce spędzać z bratem czas, zamiast zajmować się swoimi sprawami.
Zapiekanka ląduje w piekarniku, a pralka zaczyna pranie. Wtedy wchodzę do salonu. Siadam obok swoich dzieci i całuję każde kolejno w czubek głowy. Dayton odsuwa się z krzywą miną, jakby mu to nie pasowało, a Evie się śmieje.
– Kocham cię, mamusiu – szepcze.
– Ja ciebie też kocham, skarbie – odpowiadam rozczulonym głosem. – A teraz zmykaj odrobić lekcje. Dziękuję za pomoc.
– Nie ma za co. Chciałam ci pomóc. Wiesz… mogę w weekend zostać z Dayem, jeśli będziesz chciała iść na spacer czy coś.
– Och, kochanie. – Serce mi puchnie. – To bardzo miłe z twojej strony, ale nie trzeba.
– Chcę ci pomóc…
– Już mi bardzo pomagasz – zapewniam ją miękko.
– Nie ufasz mi? – Mina jej rzednie.
– Oczywiście, że ci ufam.
– To dlaczego…
– Dayton nie jest twoim obowiązkiem, myszko – wyjaśniam spokojnie. – Bardzo dziękuję, że chcesz się nim zająć, ale nie ma takiej potrzeby.
– Chciałabym, żebyś odpoczęła.
Mrugam kilkakrotnie. Jeszcze chwila i się rozpłaczę. Boże, nawet moje dziecko widzi, że jestem wyczerpana.
– Jeśli będę potrzebować odpoczynku, skarbie, zatrudnimy nianię – obiecuję. – Na razie nie ma takiej potrzeby.
Patrick chyba wyszedłby z siebie, gdyby usłyszał o tym pomyśle.
Evie wzdycha ciężko i kręci głową, ale już nic więcej nie mówi. Wychodzi z salonu, a chwilę później znika na piętrze. Dopiero gdy włącza muzykę, mogę sobie pozwolić na ściągnięcie maski. Gdyby teraz ktoś zrobił mi zdjęcie, pewnie uznałby, że mam ze czterdzieści pięć lat i nie spałam od dobrych trzech dni.
Cóż. Czasem tak właśnie się czuję.
***
Patrick wraca z pracy wyjątkowo późno. Wchodzi do domu z winem i szerokim uśmiechem. Posyłam mu pytające spojrzenie, a on uśmiecha się jeszcze szerzej i rozkłada ramiona.
– Patrzysz właśnie na nowego menedżera sprzedaży! – oznajmia z dumą.
– Dostałeś awans?! – Niemal piszczę, rzucając się na męża. Ściskam go mocno. Wiem, jak bardzo mu na tym zależało. Harował jak wół. – Gratulacje!
– Dziękuję. – Całuje mnie w usta. Długo. Namiętnie. Tak głęboko, że aż zapiera mi dech w piersi. – Dzieci już śpią? – pyta, odstawiając na szafkę butelkę.
– Tak – odpowiadam powoli, dostrzegając w jego oczach błysk ekscytacji.
W mig rozumiem, co mu chodzi po głowie. Nie sposób inaczej odebrać jego zachowania, gdy mocno chwyta mnie za pośladek, a jego usta ponownie wpijają się w moje. Przyciska mnie do ściany i całuje namiętnie. Ani trochę nie przeszkadza mu fakt, że stoję jak kłoda i tylko oddaję pocałunki. Nie przemyka mu przez myśl, że coś mi się nie podoba – już jest w swoim świecie, w którym żona czeka na jego powrót, żeby rozłożyć przed nim nogi.
– Mam nadzieję, że dzisiaj nie jesteś zmęczona – szepcze zachrypniętym głosem, zjeżdżając wargami na moją szyję. Jego wolna dłoń wędruje jeszcze niżej i wsuwa się za pasek legginsów i majtek. – Mmm, jesteś wilgotna. Chyba muszę częściej robić śniadania, żebyś mogła dłużej pospać.
Przymykam powieki i… nie wydaję z siebie nawet jednego słowa protestu. Wzdycham cicho i oczyszczam umysł z natrętnych myśli, skupiając się wyłącznie na ruchach palców Patricka. Zapominam o tym, że najchętniej po prostu bym się do niego przytuliła i poszła spać. W jego objęciach, które nie sugerują, że zaraz mnie rozbierze. Pozwalam sobie i jemu na tę chwilę przyjemności. Może dzięki temu poczuję się lepiej? Przede wszystkim jak żona, a nie… gospodyni.
– Och… – jęczę cicho, po czym zaciskam zęby na dolnej wardze.
– Idziemy do sypialni – mruczy mi w usta i ciągnie za rękę.
Gdy zamykają się za nami drzwi, znowu mnie całuje, ale już nie dotyka. Ściąga z siebie ubrania z prędkością światła i popycha mnie na łóżko. Opadam plecami na materac, otaczam męża ramionami i jęczę mu do ucha, żeby mnie dotknął.
Robi to. Ściąga mi legginsy i bieliznę, a potem wsuwa we mnie palce. Dotyka. Pieści i całuje, ale… już nie tak jak na korytarzu. Robi to szybko, niechlujnie, jakby wcale nie miał na to ochoty. Jakby chciał tylko odbębnić mój orgazm i skupić się na sobie.
– Wejdź we mnie – szepczę.
– Nareszcie – mruczy z zadowoleniem i sięga do szafki nocnej po gumkę. Nakłada ją, obejmuje moje uda i spogląda mi w oczy, zatapiając się w wilgotnym wnętrzu. – Cholera, jak ja za tobą tęskniłem.
Ściska moje piersi i porusza się we mnie, goniąc za własnym spełnieniem. A ja leżę pod nim, jęczę i zaciskam mięśnie na jego penisie. Wsuwam między nas dłonie i poruszam palcami po łechtaczce. Przymykam powieki, odchylam głowę i skupiam się tylko na doznaniach. Na niczym więcej.
Dochodzę sekundę przed nim. Z trudem tłumię głośny jęk. Patrick opada na mnie i wzdycha ciężko wprost do mojego ucha.
– Kocham cię, Madison.
– Ja ciebie też – odpowiadam szeptem. Przekręcam głowę w bok i chrząkam. Dławi mnie przykrość, którą sama na siebie sprowadziłam. – Muszę siku.
– Jasne. – Odsuwa się i ściąga gumkę. – Wyrzucisz przy okazji?
– Mhm.
– Mad. – Chwyta moją dłoń, gdy odbieram prezerwatywę. – Coś nie tak? Boli cię?
– Nie – odpowiadam szybko. – Tylko naprawdę muszę siku.
– Okej… – Ściąga brwi. – Ale na pewno wszystko w porządku?
– Tak. Puść. Jeśli zaraz nie usiądę na toalecie, to się posikam.
Uwalnia mój nadgarstek, ale czuję, że odprowadza mnie wzrokiem, gdy idę do łazienki.
Nie wiem, ile dokładnie siedzę w środku. Kilka, a może kilkanaście minut. W każdym razie na tyle długo, że kiedy wychodzę, Patrick śpi rozwalony na swojej połowie łóżka. W kącikach ust gra mu lekki uśmiech.
Przyglądam mu się przez chwilę i kręcę głową. Czuję do siebie obrzydzenie. Nie do niego. Do siebie. Nie miałam ochoty na seks, po stokroć wolałabym poprzestać na słodkich pocałunkach, ale pozwoliłam mu pójść o krok dalej. I po co? Dla kilkudniowego spokoju? Równocześnie jednak…
Czego się nie robi, żeby uniknąć pretensji i strzelania fochami, prawda?