Highway of Dreams - Ewa Maciejczuk - ebook + audiobook + książka

Highway of Dreams ebook i audiobook

Maciejczuk Ewa,

3,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Świat Amelii sypie się niczym domek z kart. Zraniona i ośmieszona przez chłopaka dziewczyna niechętnie się zgadza, pod naciskiem nieustępliwej przyjaciółki, na spotkanie przy ognisku. Amelia nawet w najmniejszym stopniu się nie domyśla, że zwykła impreza zmieni jej życie.
Pech chce, że dziewczyna zostaje sama w obcym miejscu, skazana na nieznajomego motocyklistę Gabriela, który swoją tajemniczością i upodobaniem do prędkości powoduje u niej szybsze bicie serca. Przyparta do muru musi pokonać strach i powierzyć chłopakowi własne życie. Od tej pory Gabriel uparcie podejmuje próby, aby przekonać dziewczynę do siebie i do swojego niebezpiecznego hobby.
Los nieprzypadkowo postawił tych dwoje na swojej drodze, ale to oni muszą podjąć decyzję, którą ścieżkę życiową wybiorą.
Czy strach okaże się silniejszy od uczuć?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 256

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 6 godz. 5 min

Lektor: Anna Matusiak

Oceny
3,7 (72 oceny)
36
10
7
8
11
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Sylllkaaa

Nie oderwiesz się od lektury

"Highway of Dreams"to historia, która porwie nas do świata pełnego pasji i miłości do motocykli. Emocje, tajemnice i trzymająca w napięciu fabuła, która nie raz nas zaskoczy. Dajcie się porwać i sami przekonajcie, jaki los spotka bohaterów. Polecam.
71
aniakulka23

Nie oderwiesz się od lektury

To wspaniała i pełna emocji opowieść, gdzie skrywane tajemnice mogą zniszczyć nawet najgłębsze uczucie. Polecam, bardzo ciekawa pozycja.
51
BooksOfShadow

Nie oderwiesz się od lektury

ta książka to idealna pozycja na wakacje, biwak czy wolny wieczór. Wykreowani bohaterowie są zwyczajnie niezwykli i dają poczucie, że możemy się znajomi w każdej chwili zakumplowac. polecam!!
51
Gaska666

Nie oderwiesz się od lektury

Polecam ❤️
51
Dianakinga35

Nie oderwiesz się od lektury

Jestem po lekturze tej książki i szczerze mi się podobała ...ukazuje dwoje ludzi po przejściach którzy odnajdują się i prubuja coś wspólnie zbudować ...mnie książka porwała od pierwszych stron i nie mogłam się od niej oderwać aż do ostatniej strony i czekam na więcej ... Wiem że każdy jest inny i ma różne upodobania...gusta ... ale jak to się mówi ,,niechwalmy dnia przed zachodem słońca " i tak samo się tyczy tych negatywnych opinii ...radzilabym przeczytać do końca a później oceniać ...bo czasem to co wydaje się nam na początku do niczego potrafi w dobry sposób zaskoczyć ...Uważam że każdy powinien się sam przekonać na własnej opinii ...wiec czytajcie ...byle do końca ... Polecam z całego serca ...
63

Popularność



Podobne


Co­py­ri­ght © by Ewa Ma­ciej­czuk 2023 Co­py­ri­ght © by Wy­daw­nic­two Luna, im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­nesy 2023
Wy­dawca: NA­TA­LIA GO­WIN
Re­dak­cja: MI­LENA NA­PIÓR­KOW­SKA
Ko­rekta: KA­TA­RZYNA SZA­JOW­SKA, ANNA GO­DLEW­SKA
Pro­jekt okładki i stron ty­tu­ło­wych: DA­WID GRZE­LAK
Zdję­cia na okładce: fre­epik
Skład i ła­ma­nie: JENA
War­szawa 2023 Wy­da­nie pierw­sze
ISBN 978-83-67859-17-2
Wy­daw­nic­two Luna Im­print Wy­daw­nic­twa Mar­gi­nesy Sp. z o.o. ul. Mie­ro­sław­skiego 11a 01-527 War­szawawww.wy­daw­nic­two­luna.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

ROZ­DZIAŁ PIERW­SZY

Po za­koń­cze­niu ko­lej­nego nie­uda­nego związku roz­wa­li­łam się na ka­na­pie, po­wta­rza­jąc stare przy­zwy­cza­je­nia. Ku­be­łek lo­dów i piwo to mój stan­dar­dowy ze­staw po­cie­sze­nia. By się jesz­cze bar­dziej do­bić, na zna­nej stro­nie in­ter­ne­to­wej zna­la­złam obrzy­dli­wie ro­man­tyczny film. Trwał do­piero dzie­sięć mi­nut, a ja już zdą­ży­łam wy­pić piwo i roz­kleić się ni­czym małe dziecko. Uża­la­łam się nad sobą i ob­wi­nia­łam cały świat.

Wszystko przez Łu­ka­sza, który zro­bił ze mnie po­śmie­wi­sko przy swo­ich zna­jo­mych. Ta sy­tu­acja wró­ciła do mnie jak echo. Przed oczami sta­nął mi jego bez­czelny uśmiech, a w uszach za­bęb­niły szy­der­cze śmie­chy chło­pa­ków. Gdy to się stało, by­łam w szoku i nie wie­dzia­łam, co po­wie­dzieć. Ze­rwa­łam się bie­giem i pę­dzi­łam na oślep. Za­wsze ucie­ka­łam, gdy nie wie­dzia­łam, jak się za­cho­wać w da­nej sy­tu­acji. Ucieczka przed pro­ble­mami była moim spo­so­bem na nie. Te­raz, gdy o tym my­śla­łam, to ża­ło­wa­łam, że mu nie przy­wa­li­łam i nie star­łam tego py­szał­ko­wa­tego uśmie­chu z gęby. Mia­łam na­dzieję, że ni­gdy wię­cej nie sta­nie na mo­jej dro­dze.

Ze­rwał ze mną wczo­raj, bo – jak stwier­dził – znu­dzi­łam mu się jak za­bawka dziecku. Zwy­czaj­nie chciał się po­pi­sać przed ko­le­gami moim kosz­tem. Kre­tyn! Nie ko­cha­łam go, jed­nak to, że mnie od­rzu­cił i zmie­szał z bło­tem, bo­lało. Czu­łam się jak śmieć. Na moje nie­szczę­ście jesz­cze dziś na Fa­ce­bo­oku na­tknę­łam się na jego zdję­cie, na któ­rym ob­ści­ski­wał się z ja­kąś blon­dyną. W ko­men­ta­rzach ze­brała się loża szy­der­ców, która na­bi­jała się ze mnie, oplu­wa­jąc mnie ja­dem. Usu­nę­łam Łu­ka­sza i jego kum­pli ze zna­jo­mych, ale to, co już zo­ba­czy­łam i prze­czy­ta­łam, zo­sta­nie w mo­jej pa­mięci na długo. Wma­wia­łam so­bie, że mnie to nie obe­szło, ale prawda była cał­kiem inna. Nie po­tra­fi­łam się nie przej­mo­wać. Wie­dzia­łam, że to bę­dzie we mnie sie­działo, kłu­jąc ni­czym drza­zga w palcu i wra­ca­jąc w nie­od­po­wied­nich mo­men­tach.

Na­bie­ra­łam wła­śnie ostat­nią łyżkę lo­dów, grze­biąc za­wzię­cie w ku­bełku, by nie zmar­no­wało się na­wet tro­szeczkę, gdy roz­dzwo­nił się do­mo­fon. Kurwa, kogo li­cho nie­sie? – po­my­śla­łam, pod­no­sząc nie­chęt­nie ty­łek z ka­napy. Aku­rat dzi­siaj nie mia­łam ochoty spo­ty­kać się z kim­kol­wiek, na­wet gdyby to był sam książę Harry. Mój wy­gląd też po­zo­sta­wiał wiele do ży­cze­nia i ra­czej nie był prze­zna­czony dla oczu in­nych osób.

– Tak? – rzu­ci­łam od nie­chce­nia do słu­chawki, gdy już do­szłam do drzwi wej­ścio­wych, obok któ­rych wi­siało to prze­klęte ustroj­stwo. Niby do­mo­fon miał słu­żyć czło­wie­kowi, ale ten po­sia­dał tyle przy­ci­sków, że ni­gdy nie wie­dzia­łam, któ­rego z nich po­win­nam użyć.

– To ja – usły­sza­łam pi­skliwy głos mo­jej przy­ja­ciółki Emi­lii.

Ta dziew­czyna była gor­sza niż tor­nado! Wszę­dzie było jej pełno – w prze­ci­wień­stwie do mnie. Z na­tury by­łam bar­dzo spo­kojną osobą, taką ty­pową szarą myszką. Z nowo po­znaną osobą mu­sia­łam do­brze się za­przy­jaź­nić, aby móc się w pełni od­sło­nić. Emi­lia za to od razu po­ka­zy­wała sza­loną na­turę. Dzięki tym sprzecz­no­ściom ide­al­nie się uzu­peł­nia­ły­śmy. Inni wie­lo­krot­nie py­tali, jak to moż­liwe, że się do­ga­dy­wa­ły­śmy. Od­po­wiedź była pro­sta: po­mimo że mia­ły­śmy różne cha­rak­tery i uspo­so­bie­nia, ko­cha­ły­śmy się jak sio­stry.

– Już otwie­ram – mruk­nę­łam nie­zbyt przy­jaź­nie, prze­wra­ca­jąc oczami. Jesz­cze jej ga­dul­stwa mi te­raz bra­ko­wało!

Po chwili sta­nęła w drzwiach, lu­stru­jąc mnie od stóp do głów. Po mi­nie wi­dzia­łam, że nie była zbyt­nio za­do­wo­lona.

– No co? – za­py­ta­łam, prze­pusz­cza­jąc ją w progu, by we­szła.

– Wy­glą­dasz kosz­mar­nie! – oświad­czyła, szczera aż do bólu.

Na jej słowa wzru­szy­łam tylko ra­mio­nami.

Sama wy­glą­dała jak za­wsze, czyli tak, jakby wy­szła wprost z sa­lonu pięk­no­ści. Miała roz­pusz­czone brą­zowe włosy i pełny ma­ki­jaż. Do tego sek­sowne skó­rzane spodnie i ko­szulę w kratę, zwią­zaną pod cyc­kami, by eks­po­no­wać zgrabny brzuch. Nie­jedna dziew­czyna chcia­łaby mieć jej wy­gląd i fi­gurę. Ale nie ja! Wy­glądu jej nie za­zdro­ści­łam, choć pew­no­ści sie­bie – i ow­szem. Inne za­zdro­śnice czę­sto jej do­ku­czały, a ona z pod­nie­sioną głową po­ka­zy­wała im środ­kowy pa­lec. W prze­ci­wień­stwie do mnie ni­gdy nie przej­mo­wała się opi­nią in­nych. Ja bra­łam wszystko do sie­bie, pod­czas gdy Emi­lia li­czyła się tylko ze zda­niem naj­bliż­szych. Albo swoim wła­snym.

– Dzięki – sark­nę­łam, wzdy­cha­jąc przy tym te­atral­nie.

Usia­dły­śmy w sa­lo­nie, gdzie pod­su­nę­łam jej piwo. Zmarsz­czyła nos, po czym się­gnęła po wodę. No tak, jesz­cze za­szko­dzi­łoby jej ide­al­nej syl­wetce!

– Wpa­dłam, żeby wy­cią­gnąć cię na ogni­sko, ale wi­dzę, że trzeba zro­bić ci ak­cję re­ani­ma­cyjną, nim po­ka­żesz się lu­dziom.

Jej wzrok za­trzy­mał się dłu­żej na pla­mie na mo­jej ko­szulce, która po­wstała przy je­dze­niu lo­dów. Od­ru­chowo pró­bo­wa­łam ją ze­trzeć, ale zdą­żyła za­schnąć i bluzka nada­wała się już tylko do pra­nia. Więc da­łam za wy­graną.

– Za­po­mnij, ni­g­dzie nie idę! – oświad­czy­łam, po­cią­ga­jąc kilka ły­ków piwa z bu­telki. Nie mia­łam ochoty na żadne zgro­ma­dze­nia. Nie chcia­łam znowu być po­śmie­wi­skiem. Jesz­cze bra­ko­wało, że­bym spo­tkała tam zna­jo­mych Łu­ka­sza! Chwi­lowo nie po­trze­bo­wa­łam ko­lej­nych atrak­cji w moim ży­ciu.

– Daj spo­kój, co masz lep­szego do ro­boty w so­botni wie­czór? Chyba mi nie po­wiesz, że pu­ste wia­dro lo­dów i do­ło­wa­nie się jest cie­kaw­sze od po­zna­nia no­wych faj­nych lu­dzi? – Nie da­wała za wy­graną Emi­lia, pa­trząc z nie­sma­kiem na stary po­wy­cią­gany dres, który mia­łam na so­bie. Nie mu­siała py­tać, by wie­dzieć, co ozna­czał ten ze­staw.

– A ty skąd wiesz, że oni są tacy fajni? – za­py­ta­łam od nie­chce­nia. Pod­cią­gnę­łam nogi na ka­napę, usa­da­wia­jąc się wy­god­niej. Da­leko było mi do damy, ale prze­cież by­łam u sie­bie i mo­głam ro­bić to, co mi się po­do­bało.

– Za­ba­lo­wa­łam z nimi ty­dzień temu, jak bie­ga­łaś za tym ku­ta­sem, przez któ­rego wła­śnie zżar­łaś całe wia­dro lo­dów – wy­po­mniała mi, po czym z obrzy­dze­niem wy­ma­lo­wa­nym na twa­rzy wy­rzu­ciła pu­sty ku­be­łek do śmiet­nika.

– Wiesz co, jed­nak nie mam ochoty ni­komu się po­ka­zy­wać.

– Co się stało z tą Ame­lią „Chodźmy się Za­ba­wić”?

Wie­dzia­łam, że pró­bo­wała mnie pod­pu­ścić. Na dłuż­szą metę ni­gdy nie umia­łam jej od­ma­wiać. Aser­tyw­ność to był mój słaby punkt, a wła­ści­wie cał­ko­wi­cie mi jej bra­ko­wało. Emi­lia wie­działa, jak mnie po­dejść, i – jak­kol­wiek bym się sta­rała – ona za­wsze osią­gała swój cel.

– Umarła dawno temu.

– Weź, weź. To, że gów­niany zwią­zek ci się roz­le­ciał, to jesz­cze nie ko­niec świata!

– Może tak, może nie – wes­tchnę­łam.

Wie­dzia­łam, że mi nie od­pu­ści. Mo­głaby cho­ciaż raz dać mi święty spo­kój. Szcze­gól­nie wtedy, gdy ją o to pro­si­łam. Jed­nak nie by­łaby sobą, gdyby się pod­dała. Upar­ciuch!

– Wiesz, że nie dam ci żyć, póki się nie zgo­dzisz? – za­częła pa­plać, jakby w ogóle mnie nie słu­chała. – To nie są ja­cyś gów­nia­rze, niu­nia. To na­prawdę fajni fa­ceci. Obie­cuję ci, że jak po­wiesz, że jest chuj­nia, to wyjdę ra­zem z tobą. Dziew­czyny też ja­kieś będą, więc nie mu­sisz z żad­nym chło­pem na­wet ga­dać. Na­pi­jemy się, po­tań­czymy i nie będę cię na krok od­stę­po­wać, je­śli tak bę­dziesz chciała. – Zro­biła ma­ślane oczy i zło­żyła dło­nie jak do mo­dli­twy.

Już się na­krę­ciła... Skrzy­żo­wa­łam ręce, zwo­dząc ją chwilę, lecz zdą­żyła mnie już roz­pra­co­wać.

– Pro­szę, pro­szę! Nie pójdę prze­cież sama, a to­bie też do­brze zrobi wyj­ście do lu­dzi.

W su­mie... Dla­czego by nie pójść? Po­ża­lić się za­wsze mogę póź­niej. Jak bę­dzie nudno, wy­mknę się, a Emi­lia prze­sta­nie mi wier­cić dziurę w brzu­chu. Tak, to sprawi, że wilk bę­dzie syty i owca cała.

– Kiedy to ogni­sko? – za­py­ta­łam, a przy­ja­ciółce za­świe­ciły się oczy i za­częła pod­ska­ki­wać na sie­dząco. Po­krę­ci­łam głową, mi­mo­wol­nie się uśmie­cha­jąc. Jej en­tu­zjazm był za­raź­liwy. Od­su­nę­łam na bok swoje pro­blemy. Może miała ra­cję i nie warto było się uża­lać, pod­czas gdy Łu­kasz za­pewne świet­nie się ba­wił?

– Za go­dzinę. Jak mamy się wy­ro­bić, to mu­simy za­cząć dzia­łać. Już dawno nie wi­dzia­łam cię w tak opła­ka­nym sta­nie!

Za­cią­gnęła mnie do mo­jej szafy, szar­piąc za rękę i nie­malże wy­bi­ja­jąc mi zęby o sto­lik. Po czter­dzie­stu mi­nu­tach w od­bi­ciu w lu­strze zo­ba­czy­łam cał­kiem inną ko­bietę. Spo­glą­dała na mnie śliczna bru­netka o ciem­nych oczach, która była ubrana cał­kiem jak sio­stra bliź­niaczka Emi­lii. Wcale nie wy­glą­da­łam na zroz­pa­czoną roz­sta­niem, moja twarz pro­mie­niała świe­żo­ścią i pięk­nem. Emi­lia wy­ko­nała ka­wał do­brej ro­boty, w tym ma­ki­jażu było mi bom­bowo!

– To nie ja! – za­krzyk­nę­łam, a przy­ja­ciółka uśmiech­nęła się dum­nie do mo­jego od­bi­cia. Nie do­wie­rza­łam w to, co wi­dzia­łam. Sama nie umia­ła­bym zro­bić ta­kiego ma­gicz­nego ka­mu­flażu. Sztuką było, by z prze­cięt­nej dziew­czyny stwo­rzyć eks­tra­la­skę. Może by­łam zbyt le­niwa, by na co dzień na­kła­dać na sie­bie kil­ka­na­ście warstw róż­nych ko­sme­ty­ków...

– Je­steś śliczna, więc to ra­czej nie moja za­sługa, a do­brych ge­nów.

– Oj tam – burk­nę­łam za­wsty­dzona nie­spo­dzie­wa­nym kom­ple­men­tem. – Nie uwa­żam się za śliczną, ra­czej za prze­ciętną. A ta­kich pełno na każ­dym kroku.

– Ga­dasz głu­poty, wiesz?

Wzru­szy­łam ra­mio­nami. Nie było sensu się o to spie­rać. Mia­łam inne zda­nie i jej ga­da­nie by go nie zmie­niło.

Spóź­nione w końcu do­tar­ły­śmy na ogni­sko, które od­by­wało się na działce ja­kie­goś zna­jo­mego Emi­lii. Za­du­pie straszne, tak­sów­karz błą­dził i nie mógł zna­leźć drogi, a ja tych oko­lic nie ko­ja­rzy­łam. Wszę­dzie stało pełno mo­to­rów, od ści­ga­czy po har­leye. Matko ko­chana! Co to, zlot daw­ców? – prze­mknęło mi przez myśl. Gdzie ta prze­klęta Emi­lia mnie wy­cią­gnęła? Same chłopy w ob­ci­słych skó­rach! Z ły­symi gło­wami! Dziew­czyn to tu­taj jak na le­kar­stwo...

Prze­ra­zi­łam się i już za­czę­łam ża­ło­wać, że nie zo­sta­łam w domu. To nie było to­wa­rzy­stwo, które wzbu­dzało za­ufa­nie. Ra­czej mia­łam ochotę ucie­kać gdzie pieprz ro­śnie. Roz­glą­da­łam się w każdą stronę na wy­pa­dek, gdyby ktoś chciał mnie za­raz za­ata­ko­wać. Miny co po­nie­któ­rych nie świad­czyły, że są przy­jaź­nie na­sta­wieni. Idąc ciemną uliczką, na ich wi­dok dar­ła­bym ryja jak głu­pia, a po­de­szwy aż by się pa­liły od sprintu. Mia­łam ochotę udu­sić samą sie­bie, że zgo­dzi­łam się tu­taj przy­je­chać. Ni­gdy by mi do głowy nie przy­szło, że Emi­lia może wy­cią­gnąć mnie do ta­kich lu­dzi. Nie sły­sza­łam na­wet, by kie­dy­kol­wiek po­znała ja­kie­goś mo­to­cy­kli­stę.

– Gdzie ty żeś mnie przy­pro­wa­dziła? – wy­szep­ta­łam do przy­ja­ciółki. Głos mi­mo­wol­nie mi za­drżał, a w gar­dle na wi­dok nie­któ­rych wy­ta­tu­owa­nych fa­ce­tów sta­nęła gula stra­chu. Gdy furtka za­zgrzy­tała prze­raź­li­wie, wszy­scy jak je­den mąż obej­rzeli się w na­szą stronę.

– Ama, wy­lu­zuj, to na­prawdę fajni lu­dzie – oświad­czyła, prze­wra­ca­jąc oczami. Ona chyba miała nie po ko­lei w gło­wie! Jak te ban­dziory w skó­rach mo­gły być fajne?! Wy­glą­dali jak ja­kiś gang. – Nic ci tu­taj nie grozi. Nie oce­niaj ich po po­zo­rach.

Po­pa­trzy­łam na nią jak na wa­riatkę. Osza­lała jak nic.

– Hej, je­ste­śmy! – krzyk­nęła moja przy­ja­ciółka, zwra­ca­jąc po­now­nie uwagę wszyst­kich. – Po­znaj­cie Ame­lię.

Gdy usły­sza­łam grom­kie: „Cześć, Ame­lia!”, nie wie­dzia­łam, gdzie spoj­rzeć. By­łam za­że­no­wana. Mi­mo­wol­nie prze­stą­pi­łam z nogi na nogę i wbi­łam wzrok gdzieś da­leko przed sie­bie. Mia­łam ochotę udu­sić ją go­łymi rę­kami, ale czego in­nego mo­głam się spo­dzie­wać? Oto cała Emi­lia. Prze­cież za­wsze tak się za­cho­wy­wała. Bry­lo­wała w to­wa­rzy­stwie i uwiel­biała aten­cję. Ni­gdy nie zwra­cała uwagi na to, że ja nie lu­bi­łam ro­bić za atrak­cję i wo­la­łam stać gdzieś z tyłu.

Spo­koj­nie, prze­cież Emi­lia nie wie­działa, dla­czego się roz­sta­łam z Łu­ka­szem. Nie wzię­łaby mnie na tę im­prezę spe­cjal­nie – tłu­ma­czy­łam so­bie. Za­miast wy­lu­zo­wać, sie­dzia­łam ści­śnięta mię­dzy dwoma fa­ce­tami w skó­rach, każdy z bu­telką piwa w ręce. Chcąc nie chcąc, zmu­szona by­łam do słu­cha­nia wy­miany ich zdań na te­mat ja­kichś ma­ne­tek, cy­lin­drów i in­nego ba­dzie­wia. Gdy opo­wia­dali o stro­jach, my­śla­łam, że to coś, co znam. Jed­nak cho­dziło o kom­bi­ne­zony i odzież ter­miczną, o któ­rych nie mia­łam zie­lo­nego po­ję­cia. Nie było szans, bym wtrą­ciła choć jedno słowo do roz­mowy. Ni­czego nie ro­zu­mia­łam, brzmieli jak ko­smici, jakby byli z in­nej pla­nety. Nie czu­łam się kom­for­towo, w my­ślach prze­kli­na­łam przy­ja­ciółkę i się mo­dli­łam, by stąd uciec. Szcze­rze, chyba ni­gdy na żad­nej im­pre­zie nie nu­dzi­łam się aż tak bar­dzo jak te­raz. Nie wie­dzia­łam, co Emi­lia w nich wi­działa i skąd brała prze­ko­na­nie, że byli tacy fajni. Dla mnie to zwy­kłe po­dej­rzane typy o mor­der­czym hobby.

Z za­my­śle­nia wy­rwał mnie wi­dok lekko przy­ku­rzo­nych bu­tów mo­to­cy­klo­wych, które nie­spo­dzie­wa­nie zbli­żały się do mnie. Po­woli pod­nio­słam wzrok. Im wy­żej spo­glą­da­łam, tym więk­sze ro­bi­łam oczy. Po­do­bało mi się to, co wi­dzia­łam. Spo­glą­dał na mnie przy­stojny blon­dyn. Uśmie­chał się de­li­kat­nie, uka­zu­jąc do­łeczki w po­licz­kach. Miał przy­ja­zny wy­raz twa­rzy. Ubrany był w skó­rzane spodnie i białą ko­szulkę, która przy­le­gała do jego mię­śni ni­czym druga skóra. Od­ru­chowo prze­łknę­łam ślinę. Matko, jak taki przy­stojny fa­cet może za­da­wać się z tą bandą daw­ców? Nie mie­ściło mi się to w gło­wie.

– Masz na imię Ame­lia? – za­py­tał, a ja by­łam w sta­nie tylko po­ki­wać głową. Nie mo­głam ode­rwać wzroku od jego błę­kit­nych tę­czó­wek. To chyba ja­kiś głupi żart wy­sma­ro­wany przez Emi­lię. Za­biję ją! Jak nic, na­słała go na mnie, bo wie­działa, że wpad­nie mi w oko. Nie chcia­łam wpa­ko­wać się w ko­lejne ba­gno związ­kowe. Prze­cież obie­cy­wa­łam so­bie od­po­czy­nek od fa­ce­tów. Ten jed­nak zde­cy­do­wa­nie za bar­dzo mi się po­do­bał.

Nie­zna­jomy pe­szył mnie, bo nie spusz­czał ze mnie wzroku. Ką­ciki jego ust lekko drgnęły, a mnie od razu za­częły piec po­liczki. Ni­gdy nie re­ago­wa­łam tak na żad­nego fa­ceta, jed­nak jego spoj­rze­nie było tak elek­try­zu­jące, że mia­łam wra­że­nie, jak­bym była prze­świe­tlana rent­ge­nem. Czu­łam się naga. Od­ru­chowo ob­cią­gnę­łam ko­szulę, ale nie­stety to nie po­mo­gło. Ten strój nie po­do­bał mi się już tak bar­dzo jak w domu. Zwy­czaj­nie od­sła­niał dużo wię­cej, niż w tym mo­men­cie chcia­łam po­ka­zać.

– Je­stem Ga­briel. Ob­ser­wuję cię i wi­dzę, że się nu­dzisz. – Uśmiech­nął się, po­now­nie uka­zu­jąc do­łeczki. W tym sa­mym mo­men­cie prze­pa­dłam z kre­te­sem.

Prze­klęta Emi! Niech ja ją tylko do­rwę!

Ga­briel od razu mnie za­uro­czył. By­łam cie­kawa, co z niego za fa­cet. Mój ra­dar na nowo się włą­czył, choć świeżo zra­niona nie wie­rzy­łam, że jesz­cze spo­tka mnie szczę­ście. Szanse, aby tra­fić na nor­mal­nego fa­ceta, były jak wy­grana w lotka, czyli... nie­mal ze­rowe. Za­zwy­czaj z każ­dym na­po­tka­nym chło­pa­kiem było coś nie tak, a prze­cież nie mia­łam ja­kichś wiel­kich ocze­ki­wań. Chcia­łam być po pro­stu ro­zu­miana i ko­chana, a to chyba nie było nie­wy­ko­nalne?

– Chcesz się przejść? – za­pro­po­no­wał na­gle.

– Ja­sne – od­po­wie­dzia­łam szyb­ciej, niż po­my­śla­łam.

Gdy uniósł brew w ocze­ki­wa­niu, aż się pod­niosę, zo­rien­to­wa­łam się, że ga­pi­łam się na niego dłu­żej, niż to było ko­nieczne. Wsta­łam, po czym wy­rzu­ci­łam pu­stą bu­telkę do worka, który peł­nił funk­cję ko­sza na śmieci. Ga­briel wziął dwa piwa ze stołu, od razu otwo­rzył i po­dał mi jedno, a z dru­giego upił kilka ły­ków.

– Chyba nie za­mie­rzasz póź­niej pro­wa­dzić mo­toru, co? – do­py­ty­wa­łam, zer­ka­jąc na bu­telkę, którą trzy­mał w ręce.

By­łam prze­ciwna jeź­dzie po al­ko­holu, na­wet je­śli to miał być tylko je­den ły­czek. Dla­tego na żadne im­prezy nie jeź­dzi­łam au­tem, na­wet wtedy, gdy nie pla­no­wa­łam pić ni­czego, co za­wie­rało pro­centy. Dzi­siaj rów­nież nie mia­łam tego pro­blemu, bo pod­wio­zła nas tak­sówka.

– Za­mie­rzam – od­parł za­dzior­nie, wkła­da­jąc wolną dłoń do kie­szeni. Zmru­ży­łam oczy i już mia­łam za­cząć wy­kład o nie­od­po­wie­dzial­no­ści, gdy po­ka­zał mi przód bu­telki. – Bez­al­ko­ho­lowe.

– Aha – mruk­nę­łam tylko za­wsty­dzona.

Zga­ni­łam się za zbyt szyb­kie wy­cią­ga­nie wnio­sków.

Na­gle po­czu­łam się nie­kom­for­towo, że zna­la­złam się sam na sam z ob­cym męż­czy­zną. Czu­łam lek­kie na­pię­cie w karku, cho­ciaż sama nie wie­dzia­łam do końca dla­czego. Nie wy­glą­dał na se­ryj­nego mor­dercę. Wręcz prze­ciw­nie. Zwró­cił na mnie uwagę i wzbu­dził za­cie­ka­wie­nie swoją osobą.

– Co wy w nich wi­dzi­cie? – za­py­ta­łam, wska­zu­jąc głową na jed­no­ślady, które wła­śnie mi­ja­li­śmy.

Zer­k­nął na mnie prze­lot­nie, nim spoj­rzał na za­par­ko­wane mo­to­cy­kle.

– Wi­dzę, że nie je­steś fanką.

– Nie mam nic prze­ciwko mo­to­rom, acz­kol­wiek ja bym ni­gdy na nie nie wsia­dła. – Nim zdą­ży­łam się ugryźć w ję­zyk, do­da­łam: – Za bar­dzo lu­bię ży­cie.

Nie­pew­nie spoj­rza­łam na mo­jego kom­pana. By­łam cie­kawa, jak za­re­aguje na moje stwier­dze­nie. Wy­raz jego twa­rzy się nie zmie­nił, więc ra­czej go nie zde­ner­wo­wa­łam. Z ulgą wy­pu­ści­łam po­wie­trze, które nie­świa­do­mie wstrzy­ma­łam.

Matko, kiedy za­czę­łam ana­li­zo­wać wszyst­kie ru­chy dru­giej osoby?

– Mam nie­od­parte wra­że­nie, że masz ta­kie samo zda­nie jak ja­kieś osiem­dzie­siąt pro­cent ludz­ko­ści – po­wie­dział spo­koj­nie, otwie­ra­jąc furtkę i prze­pusz­cza­jąc mnie pierw­szą. Bramka za­zgrzy­tała prze­raź­li­wie, po czym trza­snęła, gdy sprę­żyna po­cią­gnęła za jej skrzy­dło.

– Tak? A co my­śli te osiem­dzie­siąt pro­cent? – do­py­ty­wa­łam za­in­try­go­wana.

Cie­ka­wość zwy­cię­żyła. Chcia­łam bli­żej po­znać jego punkt wi­dze­nia. Nie zna­łam się na mo­to­cy­klach, ale – tak jak inni po­dob­nie do mnie my­ślący – wi­dzia­łam, co się dzieje na dro­gach, i mia­łam wy­ro­bione zda­nie na te­mat ich użyt­kow­ni­ków. Przez to wrzu­ca­łam wszyst­kich do jed­nego worka, ale nie po­tra­fi­łam my­śleć ina­czej. W te­le­wi­zji od wio­sny do je­sieni non stop trą­bili o tym, że ko­lejny dawca nie wy­ro­bił na za­krę­cie i skoń­czył na drze­wie.

– Mo­to­cy­kli­ści to wa­riaci. Dawcy or­ga­nów, de­bile, któ­rzy nie my­ślą, i tym po­dobne. Też tak uwa­żasz, zga­dłem? My­ślisz, że je­stem taki sam?

– Nie do­słow­nie i nie tak dra­stycz­nie, jak to opi­sa­łeś, ale my­ślę, że miesz­czę się w tym prze­dziale – od­po­wie­dzia­łam szcze­rze. Wzru­szy­łam ra­mio­nami i po­szłam da­lej. Upi­łam łyk nie­przy­jem­nie cie­płego piwa.

Ni­gdy nie po­zna­łam ni­kogo, kto jeź­dziłby na mo­to­cy­klu, więc mia­łam ta­kie, a nie inne zda­nie na te­mat tego hobby. Czy też sportu. W za­sa­dzie to na­wet nie wie­dzia­łam, w ja­kiej ka­te­go­rii mo­to­cykl się mie­ścił.

– To może jest jesz­cze szansa, bym prze­ko­nał cię do zmiany opi­nii? – Za­śmiał się, sta­jąc przede mną. Wpa­dłam na niego i się za­chwia­łam. Nie spo­dzie­wa­łam się, że za­trzyma się tak na­gle. Zła­pał mnie i spoj­rzał mi głę­boko w oczy. Po­trzą­snę­łam głową, by ode­rwać od niego wzrok, po czym wy­rwa­łam się z jego uści­sku i ru­szy­łam da­lej przed sie­bie. Burk­nę­łam tylko prze­pro­siny, bo nie­chcący na­dep­nę­łam mu na stopę.

Chyba na te­mat fa­ce­tów je­dy­nie... – prze­le­ciało mi przez głowę. Moje my­śli krą­żyły w nie­bez­piecz­nych re­jo­nach, w któ­rych nie po­winny. Nie mo­głam nic na to po­ra­dzić ani tego kon­tro­lo­wać. Ga­briel był stu­pro­cen­to­wym fa­ce­tem, do tego me­ga­przy­stoj­nym. Pew­nie miał ko­biet na pęczki, wy­star­czyło, że kiw­nął pal­cem. Dzi­wi­łam się, że za­ga­dał aku­rat do mnie. Może wy­glą­da­łam aż tak ża­ło­śnie, że się zli­to­wał?

– A co ci tak na tym za­leży? – za­py­ta­łam po­dejrz­li­wie, wra­ca­jąc do jego py­ta­nia.

Za­czy­nało się ro­bić nie­przy­jem­nie ciemno. Gdy zbli­ży­li­śmy się do lasu, ciarki po­ja­wiły się na moim ciele. Po­mimo że nie da­wał mi po­wo­dów, bym się go oba­wiała, cień ostroż­no­ści za­tlił się w mo­jej gło­wie, a wy­obraź­nia za­czy­nała dzia­łać. Prze­cież wcale go nie zna­łam!

– Mo­gli­by­śmy po­je­chać na ja­kąś wy­cieczkę, na przy­kład.

Spoj­rza­łam na niego, a on znów cza­ro­wał mnie swoim uśmie­chem. Ach, te jego do­łeczki! Nie po­wiem, wy­glą­dał jak ło­buz, ale taki z ła­god­nym ob­li­czem.

– Mo­żemy po­je­chać moim au­tem – za­pro­po­no­wa­łam.

Nie wie­dzia­łam, czemu w ogóle bra­łam to pod uwagę. Czy mi się wy­da­wało, czy przy­stoj­niak chciał mnie wy­cią­gnąć na ja­kąś randkę? Spi­ja­łam każde słowo z jego ust. Nie mo­głam ode­rwać od niego wzroku. Na­wet nie sta­ra­łam się być dys­kretna. Po pro­stu bez­czel­nie się na niego ga­pi­łam. Wa­bił mnie ni­czym świa­tło ćmę. A ja ba­łam się, że znowu się spa­rzę. Wie­dzia­łam, że nie po­win­nam w ogóle z nim prze­by­wać, lecz to było sil­niej­sze ode mnie. Za­wsze lu­bi­łam uwo­dzić i być uwo­dzona. Te­sto­wa­łam gra­nice i je prze­su­wa­łam. To była swego ro­dzaju sub­telna gra, którą uwiel­bia­łam i która łech­tała moje ego. Choć w ży­ciu bym się do tego na głos nie przy­znała.

– W sa­mo­cho­dzie nie bę­dziesz mo­gła się do mnie przy­tu­lić. – Uśmiech­nął się, za­gar­nia­jąc mnie ra­mie­niem i przy­ci­ska­jąc do sie­bie. Czu­łam, jak po­liki mnie pie­kły, a serce przy­spie­szyło bi­cie. Szybko wy­swo­bo­dzi­łam się z jego ob­jęć. Czyżby on też pro­wa­dził po­dobną grę?

Był zu­chwal­szy, niż przy­pusz­cza­łam. Ni­gdy nie po­zwa­la­łam na tak szybki kon­takt fi­zyczny. Moja gra po­le­gała na uwo­dze­niu słow­nym, ni­gdy cie­le­snym.

– Masz ko­goś? – do­py­ty­wał. Był bar­dzo bez­po­średni, a ja za­czę­łam tra­cić czuj­ność i zdol­ność do lo­gicz­nego my­śle­nia. Po­win­nam ucie­kać od niego jak naj­da­lej.

– Nie, je­stem świeżo po roz­sta­niu – oznaj­mi­łam gorzko, od­da­la­jąc się na bez­pieczny dla mnie dy­stans. Nie spusz­cza­łam z niego wzroku, ba­da­jąc, czy znowu nie ze­chce się do mnie przy­kleić.

– Chciał­bym po­wie­dzieć, że mi przy­kro, ale wcale tak nie jest. – Za­śmiał się, a jego śmiech miał cu­downą barwę.  – Nie był cie­bie wart.

– Tak? A dla­czego tak uwa­żasz? – Za­trzy­ma­łam się i bun­tow­ni­czo skrzy­żo­wa­łam ręce. Na­wet nie wie­dział, dla­czego się roz­sta­li­śmy, a już wy­cią­gał swoje wnio­ski i przy­pusz­cze­nia. – Pew­nie uwa­żasz, że ty za to je­steś, zga­dłam? Nie znasz mnie... – wy­po­mnia­łam mu i za­czę­łam się roz­glą­dać. Z tego wszyst­kiego nie wie­dzia­łam, gdzie je­ste­śmy i jak wró­cimy na działkę. Moja orien­ta­cja w te­re­nie ni­gdy nie była naj­lep­sza. Lekko pa­ni­ko­wa­łam i mo­dli­łam się, żeby mój to­wa­rzysz znał drogę po­wrotną.

– Wy­star­czy po­pa­trzeć na cie­bie, żeby mieć pew­ność, że się po­doła. Je­steś śliczna i za nic bym cię nie wy­pu­ścił, gdy­bym cię już zła­pał.

W mo­jej gło­wie za­pa­liła się czer­wona lampka ozna­cza­jąca, że trzeba ucie­kać, i to jak naj­szyb­ciej! W końcu głowa za­częła my­śleć roz­sąd­nie. Pierw­sze za­uro­cze­nie opa­dło i za­czę­łam wi­dzieć w nim upar­tego na­tręta.

– Mo­żemy już wra­cać?

– Ja­sne. Prze­gią­łem?

Wzru­szy­łam ra­mio­nami w od­po­wie­dzi, nie chciało mi się tłu­ma­czyć. Nie na­le­ża­łam do osób, które zwie­rzały się każ­demu, a już na pewno nie nowo po­zna­nym przy­stoj­nia­kom. Na­wet je­śli się go nie ba­łam, to ni­gdy nic nie wia­domo. Nie wy­glą­dał na fa­ceta, który byłby w sta­nie zro­bić krzywdę ko­bie­cie. Do smar­ka­cza, który miałby głu­pie po­my­sły, też mu było da­leko.

Co ja­kiś czas ukrad­kiem na niego zer­ka­łam. Szedł za­my­ślony, nie zwra­ca­jąc na mnie uwagi. Przez całą drogę na działkę mil­cze­li­śmy. Na szczę­ście Ga­briel już nie wy­gła­szał swo­ich uwag, które mnie draż­niły i które spra­wiały, że nie wie­dzia­łam, jak się za­cho­wać. Przed furtką na działkę chwy­cił mnie na­gle za rękę, wy­ry­wa­jąc z za­my­śle­nia. Spoj­rza­łam wy­mow­nie na jego dłoń, lecz cał­ko­wi­cie to olał.

– Prze­pra­szam, je­śli czymś cię ob­ra­zi­łem – po­wie­dział po­waż­nym to­nem, pa­trząc mi pro­sto w oczy. – Nie mia­łem ni­czego złego na my­śli. Może nie do końca prze­my­śla­łem ko­men­ta­rze o twoim by­łym, ale to była szczera prawda. Nie po­zwala się odejść ta­kiej ko­bie­cie!

– Nie masz za co prze­pra­szać. Nie ob­ra­zi­łeś mnie, po pro­stu to świeża sprawa, a poza tym to było kiep­skie roz­sta­nie – wy­ja­śni­łam, nie­śmiało się do niego uśmie­cha­jąc.

Po­ki­wał głową i po­zwo­lił mi wejść pierw­szej. Na działce ro­ze­szli­śmy się każde w inną stronę. Po­sta­no­wi­łam po­szu­kać Emi­lii, ale ni­g­dzie jej nie wi­dzia­łam. Za­cze­pi­łam kilka na­po­tka­nych osób, ale nikt nie po­tra­fił okre­ślić, co się z nią stało. Za­czy­na­łam się mar­twić. Może któ­ryś z tych drani ją po­rwał i Bóg wie co jej zro­bił? Wie­dzia­łam, że to to­wa­rzy­stwo było ja­kieś dziwne. Głu­pia, choć raz mo­głam po­słu­chać in­tu­icji. Mia­łam same czarne my­śli i ro­biło mi się go­rąco ze stra­chu. Za­cze­pi­łam już chyba wszyst­kich lu­dzi na tym ogni­sku. W końcu ja­kiś ko­leś przy­po­mniał so­bie, że Emi­lia wy­szła ja­kiś czas temu. Po­dobno miała te­le­fon przy uchu i była zde­ner­wo­wana.

Su­per! Zo­sta­wiła mnie samą. Co z niej za przy­ja­ciółka? Wku­rzy­łam się. To ja się o nią mar­twi­łam, nie­malże wy­ry­wa­łam włosy z głowy, a ta pew­nie wró­ciła so­bie spo­koj­nie do domu. Za­biję ją, skoro nikt inny jesz­cze tego nie zro­bił!

Wy­ję­łam ko­mórkę z kie­szeni i zer­k­nę­łam na ekran. Kurwa! Jak na złość ba­te­ria się roz­ła­do­wała. Kurwa, kurwa, kurwa! Ro­zej­rza­łam się spa­ni­ko­wana, szu­ka­jąc wyj­ścia z tej gów­nia­nej sy­tu­acji. Nie wie­dzia­łam, gdzie do­kład­nie by­łam, a do tego zo­sta­łam bez te­le­fonu.

Uchwy­ci­łam spoj­rze­nie Ga­briela, który wła­śnie zmie­rzał w moim kie­runku.

ROZ­DZIAŁ DRUGI

Kilka go­dzin wcze­śniej

Udało się! Pod­pi­sa­łem wła­śnie ko­lejny prze­targ na bu­dowę bloku. Je­śli wszystko pój­dzie zgod­nie z pla­nem, moja firma do­brze na tym za­robi. Ga­briel Ke­lert znów wkro­czył do gry, i to ja­kim spo­so­bem! Ba­rany, gdyby nie spar­ta­czyły ostat­nich prze­tar­gów, miał­bym te­raz grube mi­liony na kon­cie, a tak mu­sia­łem obejść się sma­kiem. Mam na­uczkę na przy­szłość, by na ta­kie ne­go­cja­cje jeź­dzić sa­memu. No ale... Gdyby czło­wiek wie­dział, że się prze­wróci, toby usiadł – jak to się mówi. Po to mia­łem pra­cow­ni­ków, aby nie mu­sieć ro­bić wszyst­kiego sa­memu. Ale jak wi­dać, nie można po­le­gać na nich w stu pro­cen­tach. Ode­pchną­łem te my­śli od sie­bie, by za chwilę nie zwol­nić po­łowy ekipy. Na samo wspo­mnie­nie na­dal się we mnie go­to­wało.

Usły­sza­łem pu­ka­nie do drzwi. Spoj­rza­łem w ich kie­runku, w tym sa­mym cza­sie za­trza­sku­jąc ka­len­darz i od­kła­da­jąc go na stertę z do­ku­men­tami.

– Pro­szę – rzu­ci­łem od nie­chce­nia.

– Mam pa­piery do pod­pi­sa­nia – po­wie­działa Iza, wy­chy­la­jąc tylko głowę zza drzwi.

Mach­ną­łem, by we­szła do środka.

– A co to znowu za pa­piery? – za­py­ta­łem, gdy sta­nęła przed moim biur­kiem. Jak zwy­kle zro­biła swoją kwa­śną minę.

Nie lu­biła mnie, ja też nie da­rzy­łem jej ja­kąś wielką sym­pa­tią, lecz – mu­sia­łem przy­znać – do­brze wy­ko­ny­wała swoje obo­wiązki. Nic poza pracą nas nie łą­czyło, więc mia­łem na nią wy­wa­lone. Zresztą kie­dyś nie­chcący pod­słu­cha­łem, jak roz­ma­wiała z inną se­kre­tarką, i oka­zało się, że była les­bijką. To był ko­lejny plus dla niej, bo nie ro­biła mi tu ma­śla­nych oczek. Zda­wa­łem so­bie sprawę, że po­do­ba­łem się ko­bie­tom, ale by­wało to mę­czące. Z tego po­wodu stra­ci­łem kilka re­cep­cjo­ni­stek – za­loty w pracy dzia­łały na mnie jak płachta na byka. Wy­le­ciały, cho­ciaż miały wy­bitne kwa­li­fi­ka­cje na to sta­no­wi­sko.

– Przy­szły fak­tury za ma­te­riały, plus trzeba pod­pi­sać wy­płaty dla pra­cow­ni­ków, żeby Adam mógł zro­bić prze­lewy.

– Ja­sne, po­łóż na biurku, póź­niej to przej­rzę – od­po­wie­dzia­łem, ką­tem oka zer­ka­jąc na na­tręt­nie wi­bru­jący te­le­fon. Od­rzu­ci­łem po­łą­cze­nie i do­da­łem: – Coś jesz­cze?

– Nie, na ra­zie to wszystko.

Kiw­ną­łem głową, by ją od­pra­wić, a dziew­czyna tak­tow­nie opu­ściła mój ga­bi­net.

Wes­tchną­łem prze­cią­gle. Arek znów bom­bar­do­wał mnie te­le­fo­nami. Po co wcze­śniej zgo­dzi­łem się na to prze­klęte ogni­sko na za­du­piu? Nie mia­łem naj­mniej­szej ochoty na żadne spędy, cho­ciaż – nie po­wiem – od czasu prze­klę­tej Klau­dii nie by­łem na żad­nym. Żonka sku­tecz­nie wy­peł­niła mi czas, od­ci­na­jąc od chło­pa­ków. Tro­chę mi ich bra­ko­wało, ale po ca­łym dniu w biu­rze wo­la­łem wy­cią­gnąć się na ka­na­pie z bro­wa­rem w ręce.

Te­le­fon znów po­ru­szył się na bla­cie od wi­bra­cji. Zer­k­ną­łem w jego stronę – dzie­ciak ni­gdy nie od­pusz­czał. Mu­sia­łem ode­brać. Wzią­łem te­le­fon do ręki i au­to­ma­tycz­nie prze­su­ną­łem pal­cem zie­loną słu­chawkę na ekra­nie.

– Halo?

– Hejka, pa­mię­tasz o dzi­siej­szym ogni­sku?

– Ra­czej nie dał­byś mi o nim za­po­mnieć – od­po­wie­dzia­łem sar­ka­stycz­nie, roz­sia­da­jąc się wy­god­nie w fo­telu i zer­ka­jąc na su­fit. Dzie­ciak ni­gdy nie tra­cił en­tu­zja­zmu.

– Czyli wi­dzimy się o dwu­dzie­stej u Ka­mila na działce? – spy­tał po­now­nie, a ja po­ki­wa­łem głową, za­po­mi­na­jąc, że prze­cież nie może tego zo­ba­czyć.

– Ja­sne – za­bur­cza­łem. – Będę na pewno.

– Z Klau­dią? – za­py­tał, czym nie­świa­do­mie na­dep­nął mi na od­cisk.

– Na­wet nie wspo­mi­naj jej imie­nia! – za­war­cza­łem wkur­wiony. Po­de­rwa­łem się z fo­tela i ru­szy­łem w stronę okna. Ostat­nio znów wy­rwała ode mnie po­kaźną sumkę, bo się łu­dzi­łem, że to za­ła­twi sprawę i pod­pi­sze w końcu te cho­lerne pa­piery.

– Coś nie tak? – drą­żył Arek.

Roz­pią­łem górny gu­zik ko­szuli i po­lu­zo­wa­łem kra­wat. Zro­biło mi się na­gle go­rąco ze zło­ści.

– Roz­wo­dzimy się. I, pro­szę, nie py­taj o nic wię­cej.

Za­czą­łem wy­ty­czać ścieżkę wo­kół biurka, słu­cha­jąc jego wzdy­cha­nia.

– Stary, je­śli bę­dziesz chciał po­ga­dać, to wal jak w dym...

– Ja­sne, będę pa­mię­tać – wsze­dłem mu w słowo. Wie­dzia­łem, że nie po­trze­buję rad dzie­cia­ków. Lu­bi­łem ich, to prawda, ale nie mo­głem im po­zwo­lić, by mie­szali się w moje pry­watne sprawy. Mu­sia­łem roz­wią­zać to sam, bez żad­nych głu­pich rad. – Mu­szę koń­czyć, na ra­zie – po­wie­dzia­łem i roz­łą­czy­łem się, nim za­czął jesz­cze coś ga­dać albo, nie daj Boże, wy­py­ty­wać. Chło­pacy lu­bili być wścib­scy i mocno na­ci­skać, gdy nie chcia­łem pu­ścić pary z ust.

Szybko wzią­łem się w garść i od­go­ni­łem nie­pro­szone my­śli, sia­da­jąc na po­wrót w fo­telu. Praca to nie miej­sce do pry­wat­nych wy­cie­czek. Za­zwy­czaj nie od­bie­ra­łem te­le­fo­nów od zna­jo­mych, lecz dzie­ciak ni­gdy nie da­wał za wy­graną. Mę­czyłby mnie cały dzień, a tak mia­łem go z głowy. Do wie­czora.

Lu­bi­łem mieć spo­kój w biu­rze. Bli­scy mi lu­dzie wie­dzieli, że w pracy by­łem nie­osią­galny. Nie­chęt­nie chwy­ci­łem pa­piery i za­czą­łem je prze­glą­dać, by na­nieść ostat­nie po­prawki.

Gdy na­de­szła szes­na­sta, zło­ży­łem ostatni pod­pis. Czas było zbie­rać się do domu. Za­czą­łem pa­ko­wać więc wszyst­kie do­ku­menty do teczki, a lap­topa do torby. Omio­tłem spoj­rze­niem biurko, aby spraw­dzić, czy nic na nim nie zo­stało, i ru­szy­łem do wyj­ścia. W drzwiach wpa­dłem na moją se­kre­tarkę, rów­nie zdzi­wioną moim wi­do­kiem, jak i ja jej.

– Jesz­cze to jest do pod­pi­sa­nia. – Gdy już się wzięła w garść, wy­cią­gnęła ko­lejną teczkę w moją stronę.

– W po­nie­dzia­łek! – rzu­ci­łem tylko i wci­sną­łem jej w ręce świeżo pod­pi­sany plik.

– Ale... – za­częła i za­raz za­mil­kła, wi­dząc moje gro­miące spoj­rze­nie.

Czego nie zro­zu­miała w stwier­dze­niu „w po­nie­dzia­łek”? Nie lu­bi­łem, gdy ze mną dys­ku­to­wała. By­łem jej sze­fem i co jak co, ale po­winna się li­czyć z moim zda­niem.

– Coś waż­nego? – rzu­ci­łem na od­chodne. By­łem zi­ry­to­wany, że coś jej się przy­po­mniało aku­rat wtedy, gdy wy­cho­dzi­łem do domu. Lu­bi­łem swoją pracę, co­dzien­nie po­świę­ca­łem jej wiele go­dzin. Ale by­wały ta­kie dni, że zwy­czaj­nie wszystko mnie prze­ra­stało. Te­raz na szczę­ście nie mia­łem aż tylu spraw do ogar­nię­cia, że­bym mu­siał pra­co­wać jesz­cze w domu, jak daw­niej czę­sto by­wało. A może była to tylko wy­mówka, żeby nie wi­dzieć się z żoną?

– Może po­cze­kać do po­nie­działku.

– Do­brze. W ta­kim ra­zie do zo­ba­cze­nia – od­po­wie­dzia­łem i wy­sze­dłem z bu­dynku. Na ze­wnątrz ude­rzyło mnie cie­płe po­wie­trze i ja­skrawe słońce. Wyj­ście z kli­ma­ty­zo­wa­nego po­miesz­cze­nia na ze­wnątrz nie na­le­żało do przy­jem­nych. Szybko prze­mie­ści­łem się do auta i włą­czy­łem kli­ma­ty­za­cję, bo w środku też był me­ga­za­duch. Wes­tchną­łem zre­zy­gno­wany. Tłu­ma­czy­łem so­bie w my­ślach, że nie było sensu się wku­rzać na coś, na co się nie miało wpływu.

W domu od razu od­grza­łem obiad z ca­te­ringu. Ci­sza wy­peł­niła moje uszy, a ja znów za­czą­łem się za­sta­na­wiać, po jaką cho­lerę wje­ba­łem się w to ogni­sko. Cze­kała mnie dłuż­sza po­dróż, a ja prze­cież ni­gdy się nie spóź­nia­łem. Nie­chęt­nie się pod­nio­słem z krze­sła, po czym wrzu­ci­łem brudne na­czy­nia do zlewu. Zimny prysz­nic po­pra­wił mi sa­mo­po­czu­cie, lecz nie na długo. Gdy wsze­dłem do gar­de­roby i zo­ba­czy­łem ubra­nia Klau­dii, hu­mor znowu po­le­ciał na łeb na szyję. Za­po­mnia­łem o tych szma­tach. Mu­szę po­wie­dzieć go­sposi, żeby wszystko wy­nio­sła do ko­sza PCK. Niech inni mają z nich ko­rzyść, a ja nie będę mu­siał ich wię­cej oglą­dać. Mu­szę się ich po­zbyć jak naj­szyb­ciej. Pie­przona ma­te­ria­listka!

Gdy do­tar­łem na działkę, krę­ciło się tam już sporo chło­pa­ków. Za­uwa­ży­łem też kilka dziew­czyn – na szczę­ście żadna z nich nie była moją żonką ani jej ko­le­ża­neczką. Na ta­kich zlo­tach za­zwy­czaj by­wało mało dziew­czyn, bo wo­lały prze­glą­dać się przed lu­strem i zwy­czaj­nie nie in­te­re­so­wały się mo­to­cy­klami. Na pal­cach jed­nej ręki by­łem w sta­nie po­li­czyć, ile zna­łem dziew­czyn in­te­re­su­ją­cych się mo­to­cy­klami. A tych la­ta­ją­cych na ma­szy­nach było jesz­cze mniej.

Prze­cze­sa­łem te­ren wzro­kiem i w końcu do­strze­głem dzie­ciaka. Sie­dział na jed­nej z pro­wi­zo­rycz­nych ła­we­czek przy ogni­sku. Ru­szy­łem w jego stronę z za­mia­rem wy­pi­cia piwa czy dwóch i za­koń­cze­nia tego wie­czoru. Chyba już by­łem za stary na ta­kie im­prezy. Zgar­ną­łem po dro­dze bu­telkę z czymś bez­al­ko­ho­lo­wym i przy­sia­dłem się do niego.

– Już my­śla­łem, że się wy­krę­cisz i nie przy­je­dziesz. – Arek wy­szcze­rzył zęby, stu­ka­jąc się ze mną szkłem.

– Cza­sem i ta­kiemu sta­rusz­kowi jak ja do­brze zrobi wyj­ście do lu­dzi.

– Chło­pie, masz dwa­dzie­ścia dzie­więć lat! Nie kładź się jesz­cze do trumny, co?

– Aku­rat do trumny to mi jesz­cze nie­śpieszno... – urwa­łem, sły­sząc z od­dali zna­jomy głos. Prze­kli­na­łem w my­ślach. To ostat­nia osoba, którą te­raz chciał­bym oglą­dać. Szybko na­mie­rzy­łem ją spoj­rze­niem.

– Hej, je­ste­śmy! Po­znaj­cie Ame­lię – wy­darła się Emi­lia, jak zwy­kle ro­biąc przed­sta­wie­nie. Za to jej to­wa­rzyszka nie wy­glą­dała na za­do­wo­loną z tego po­wodu. Nie zna­łem jej, ale przy­cią­gała uwagę. Wy­da­wała się za­gu­biona, na­wet ze swo­jego miej­sca wi­dzia­łem, jak się ru­mie­niła i spusz­czała głowę. In­try­gu­jąca osóbka. Emi­lia za­zwy­czaj ota­czała się dziew­czy­nami swo­jego po­kroju, a ta ślicz­notka nie miała w so­bie ani krzty pew­no­ści sie­bie – przy­naj­mniej z tego, co wi­dzia­łem.

– Stary, ży­jesz? – Arek szturch­nął mnie łok­ciem. Nie­chęt­nie ode­rwa­łem wzrok od dziew­czyny i zer­k­ną­łem na niego, wra­ca­jąc na zie­mię.

– Sorry, nie słu­cha­łem. Co mó­wi­łeś? – Za­uwa­ży­łem, że po­dą­żył za moim wzro­kiem i kiw­nął głową w stronę Emi­lii i jej to­wa­rzyszki.

– Nie­zła jest, cie­kawe, czy za­jęta – za­sta­na­wiał się dzie­ciak, ra­zem ze mną ob­ser­wu­jąc dziew­czynę, która wy­da­wała się skrę­po­wana i cał­ko­wi­cie nie­pa­su­jąca do tego to­wa­rzy­stwa.

– Chyba jed­nak jest od cie­bie tro­chę star­sza, nie uwa­żasz? – Zlu­stro­wa­łem ją wzro­kiem. Miała śliczny cze­ko­la­dowy od­cień wło­sów. Tylko ten ubiór cał­kiem do niej nie pa­so­wał. Wi­dać od razu, że Emi­lia ubrała ją na swoją mo­dłę – tan­det­nie i ki­czo­wato. Ame­lia po­winna cho­dzić w ład­nych i skrom­nych ubra­niach, które do­da­łyby jej jesz­cze wię­cej uroku. Nie żeby cze­goś jej bra­ko­wało, ale ten strój odej­mo­wał jej punkty w mo­ich oczach.

– Czy ja wiem? – Za­my­ślił się na chwilę, po­cie­ra­jąc brodę. – Może fak­tycz­nie nie moja liga – stwier­dził i po­cią­gnął bursz­ty­nowy płyn z bu­telki.