Erotyczny alfabet: O jak Orgia - zbiór opowiadań - Maciejczuk Ewa - ebook

Erotyczny alfabet: O jak Orgia - zbiór opowiadań ebook

Maciejczuk Ewa,

4,5

14 osób interesuje się tą książką

Opis

„To było jak magia, tamta noc była dziwna, magiczna, wypełniona strachem, radością i pożądaniem. Nigdy nie zapomnę, jak jego palce niecierpliwie rozpinały mi koszulę, jak nieporadne to było i jak bardzo nie przeszkadzało mi, że reszta jest obok, że zaledwie kilka metrów dalej przy ognisku siedzą dziewczyny, że chłopaki zamilkli. To chyba zniszczyło nasze bariery. To albo świadomość, że wywinęliśmy się śmierci".

Grupa przyjaciół z opowiadania „Jedeń tydzień w roku" ma nietypową tradycję: co roku, w niezmiennym składzie, spędzają siedem dni w zamkniętym gronie. Zasada jest jedna: w tym jednym tygodniu nie obowiązują ogólnie przyjęte standardy moralności, a seksualność nie zna granic. Poznaj opowiadania ze zbioru „O jak orgia", które przeniosą Cię w świat specyficznej odmiany seksualnej przyjemności – tej, która staje się tym silniejsza, im szerzej się nią dzielimy.

W skład zbioru wchodzi 11 opowiadań erotycznych:

Jeden tydzień w roku

Przyjemność do kwadratu

Pokaz mody i namiętności

Miłość na wakacje

Rozpuścić gniew

Kino Vega

Flamingo

Dla nieznanej publiczności

Trójkąt jak ze snu

Weekend z przyjaciółką: seksklub

Szeherezada

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 171

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (4 oceny)
3
0
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Chrystelle LeRoy, SheWolf, Mila Lipa, Ewa Maciejczuk, Annah Viki M., Black Chanterelle, Catrina Curant

Erotyczny alfabet: O jak Orgia - zbiór opowiadań

Tłumaczenie Ordentop

Lust

Erotyczny alfabet: O jak Orgia - zbiór opowiadań

Tłumaczenie Ordentop

Tytuł oryginału Erotyczny alfabet: O jak Orgia - zbiór opowiadań

Język oryginału francuski

Cover image: Shuttterstock

Copyright © 2023 Chrystelle LeRoy, SheWolf, Mila Lipa, Ewa Maciejczuk, Annah Viki M., Black Chanterelle, Catrina Curant i LUST

Wszystkie prawa zastrzeżone

ISBN: 9788727114057 

1. Wydanie w formie e-booka

Format: EPUB 3.0

Ta książka jest chroniona prawem autorskim. Kopiowanie do celów innych niż do użytku własnego jest dozwolone wyłącznie za zgodą Wydawcy oraz autora.

www.sagaegmont.com

Saga jest częścią Grupy Egmont. Egmont to największa duńska grupa medialna, należąca do Fundacji Egmont, która każdego roku wspiera dzieci z trudnych środowisk kwotą prawie 13,4 miliona euro.

Jeden tydzień w roku – opowiadanie erotyczne

Efekt skrzenia zachwyca mnie za każdym razem, jest niesamowity, jakby nagle świat zmienił się w jakąś magiczną krainę. Leżymy na dachu opuszczonego budynku, okna i drzwi już dawno nie istnieją, ale mury są solidne i chociaż roślinność zaczęła go niszczyć, jeszcze przez jakiś czas będzie można wdrapać się po betonowych schodach i leżeć tak, jak my teraz. Ściągam noktowizor i patrzę w gwiazdy. Jest druga w nocy, cudowna pora, jedna z moich ulubionych. Mój towarzysz zapala papierosa i zaciąga się głęboko. Przez trzy godziny chodziliśmy po ruinach wsi, która nigdy nie została odbudowana po zniszczeniach spowodowanych przez pożar mający miejsce ponad trzydzieści lat temu. Zresztą, „wieś” to słowo na wyrost, raptem piętnaście domów, teraz już całkiem zajętych przez naturę. Uwielbiam to, szczególnie w nocy, gdy wszystko nabiera innego wymiaru. Czuję się wtedy jak dziwny intruz, który przybył do obcego świata i szuka śladów dawnej cywilizacji. Taka moja forma archeologii, mocno niebezpieczna, tak po prawdzie. Chociaż może to niebezpieczeństwo mnie kręci?

– O czym myślisz? – pyta Anton, kładąc się na boku i patrząc na mój profil. Jest ciemno, ale ciemność mamy oswojoną. Jego ręka znajduje suwak mojej kurtki, rozpina go wolno, dziś nigdzie się nie spieszymy. Zresztą rzadko się śpieszymy, gdy spędzamy razem ten jeden tydzień w roku.

– O skrzeniu – odpowiadam, trochę tak jest, gwiazdy, skrzenie i to, jak teraz jego dłoń wędruje pod moją koszulką, wywołując w każdym dotkniętym miejscu mrowienie. Podnosi moją koszulkę, a potem nachyla się i zasysa sutek, nie noszę stanika. Z nim nigdy go nie noszę. Rozbiera mnie bez pośpiechu, ten już minął, gdy pieprzyliśmy się na masce samochodu, stęsknieni swoich ciał, dotyku. Mamy siedem dni w roku, niby dużo, a zawsze za mało. Przeciąga palcami po moim brzuchu, a potem wnętrzu ud, odnajduje ustami moje usta i wbija się w nie żarłocznie. Smakuje dymem, jest jedynym mężczyzną na świecie, który smakuje dymem w tak kuszący i podniecający sposób. Jego palce odnajdują moją wilgoć, zagłębiają się w niej, jęczę mu w usta. Uwielbiam to, jak mnie zawłaszcza, mocno, konkretnie, nie delikatnie. On nie bada, nie próbuje, on wie. Po prostu. Nigdy nie musi pytać, zdaje się, że od naszego pierwszego razu doskonale wie, jak mnie dotykać, bym krzyczała. Palce znikają, a po chwili zastępuje je kutas. Jest tak wielki, że gdy wziął mnie pierwszy raz, sprawił, że świat się zaskrzył. Teraz wiem już, czego się spodziewać, wiem ja i moje ciało, więc jestem gotowa na niego. Las wokoło żyje swoim życiem, a my pieprzymy się na dachu opuszczonego budynku. Leżę na kurtce, jest mi niewygodnie, plecy ocierają się o beton, ale i tak tego nie przerwę. Łapie mnie za szyję i zaciska lekko, na tyle, bym wiedziała i czuła, że w każdej chwili może ścisnąć mocniej, odcinając mi dopływ tlenu. Jest w tym coś groźnego, a ja lubię grozę. Gdybym jej nie uwielbiała, nie byłoby mnie tutaj. Noc jest ciemna, tak ciemna, że nawet jego ciało, które znajduje się tak blisko, ginie w tym mroku. Zaciska dłoń, a ja odpływam, moje ciało rozpada się na kawałki, gdy bierze mnie raz po raz, z siłą i uporem. Wciągam gwałtownie powietrze, gdy puszcza, i zachłystuję się tlenem. Wychodzi ze mnie, krople spermy spadają mi na brzuch, niektóre docierając wyżej, do piersi. Dyszę ciężko, urywanym oddechem, gdy jego duża dłoń ściska mi sutek, a potem rozmazuje spermę po brzuchu, by ostatecznie znów odnaleźć moją cipkę. Anton uwielbia to, uwielbia zagłębiać we mnie palce, szczególnie gdy jestem po orgazmie, zapach jego spermy jest wyraźny, mocny. Wypycham biodra w górę, gdy do palców dołącza język. Uwielbiam jego dziką zachłanność, to, jak wpija się we mnie, jakby nie wystarczało mu, że przed chwilą mnie naznaczył, że zerżnął mnie tak, że nie byłabym w stanie wstać. Nie, on bierze mnie dalej, mocniej, rozpycha się palcami, najpierw dwoma, ale wiem, że to za mało, że za chwilę dojdzie kolejny i następny, a ja będę krzyczała, drżała i wyła, bo będzie go za dużo…

– Dasz radę – mruczy, jakby czytał mi w myślach. Jego palce poruszają się we mnie, śliskie i wilgotne od moich soków i jego śliny. Jęczę i wiję się, ale trzyma mnie, jestem rozgrzana, więc nie przeszkadza mi chłodny wiatr, który zawiewa na piersi, nie przeszkadza mi nic.

Jest on, jego język i palce. Dłoń, którą mnie pieprzy. Krzyczę, dochodząc po raz kolejny, chociaż myślałam, że to niemożliwe. Orgazm ciągnie się, bolesny, obezwładniający, dziki.

– Jeszcze cię zerżnę, ale teraz idziemy. – Nie wiem, kiedy to powiedział, jestem zamroczona. Zgubiłam się w czasie, ale chyba leżeliśmy długo. Wstaję z trudem, nogi mi się uginają, cipka pulsuje. Przytrzymuje mnie, pomagając się ubrać. Przyciąga do siebie i gryzie w szyję. – Jesteś pieprznięta, większość kobiet wolałaby łóżko – mruczy. Większość. Ja lubię to, właśnie to. Schodzimy wolniej, asekuruje mnie, jakby się bał, że mogę się zachwiać. I chyba ma rację, mogę, moje nogi są jak z waty.

– Wracamy – jak zawsze stwierdza zamiast zapytać, ale nie protestuję. Marzę już tylko o tym, abyśmy doszli do samochodu i dojechali na miejsce, gdzie reszta ekipy ma rozbite namioty. Dzisiejszy dzień był intensywny, fizycznie ciężki.

*

Wysiadam z samochodu i idę wolno w stronę obozu. Piotra zauważam kątem oka, stoi przy drzewie i pali papierosa. Jest w nim coś, co zawsze mnie przeraża i fascynuje. Swoisty spokój, ale czymś podszyty. Jakby po prostu zawsze był wściekły, ale nauczył się to kontrolować. Waham się przez chwilę, a potem idę w jego stronę.

– Bałam się, że nie przyjedziesz – mówię, zawsze mnie dziwi, że jednak przyjeżdża. Jako jedyny trzyma się na boku, jest obserwatorem, nie uczestnikiem. Wzrusza ramionami.

– Niepotrzebnie. Jak bunkry? – pyta i podaje mi swojego papierosa, zaciągam się, filtr jest delikatnie wilgotny.

– Bajeczne. Jak zawsze.

Patrzy na mnie inaczej, w jego wzroku majaczy coś mrocznego, po chwili odwraca wzrok.

– Wracaj do obozu, zostanę tu chwilę. Muszę pobyć sam – prosi, waham się, ale odchodzę.

Nie śpią jeszcze, ognisko płonie, rzucając blask na jezioro. Jest nas dziesięcioro, od lat, niezmienny skład. Każdy z nas ma rodziny, życie, odpowiedzialności, a mimo to raz do roku, w czerwcu, każdy ucieka. Niektórzy oficjalnie – jak ja, z komfortem braku pytań i szukania wymówek. Niektórzy – teraz już też – jak Anton, który rok temu się rozwiódł. Niektórzy kłamią, aby tu być. Niektórzy nazywają to wyjazdem służbowym. Prawda jest taka, że od piętnastu lat, od pierwszego niewinnego wyjazdu, robimy to regularnie. Rodzaj uzależnienia, który dopadł wszystkich, ślubowania, które przetrwało. Z dwunastki wykruszyła się dwójka.

Siadam przy ogniu i opieram się o Halinę, nie tylko ja pachnę seksem.

– Pamiętasz? – pyta, rzucając patyk do ognia i patrząc w stronę jeziora, Anton właśnie się rozebrał do naga i zmierza w stronę brzegu, Jędrzej i Grzegorz też idą w tamtą stronę. Uśmiecham się leniwie. Czy pamiętam?

To było ciepłe lato, mieliśmy po osiemnaście lat i kilka zdezelowanych samochodów, które jakimś cudem dowoziły nas tam, gdzie chcieliśmy. Czyli z dala od rodziny, szkoły i obcych. Pierwszy wypad. Niebezpieczny, głupi, bo nie mieliśmy ani sprzętu, ani wiedzy, by sprawdzać stare bunkry. Tomek znał miejsce, gdzie można wejść, a wtedy tyle nam wystarczyło. Cud, że nikt nie zginął, było blisko, bardzo blisko, wróciliśmy na pole namiotowe mokrzy, poocierani, z siniakami i przekonaniem, że życie to coś cholernie ulotnego. Pamiętam, jak stałam przy drzewie i patrzyłam na jezioro, drżałam jeszcze lekko, przerażona tym, że mogliśmy nie wyjść, że to mógł być ostatni raz, a jednocześnie tak naładowana energią, adrenaliną, że gdy Grzegorz dotknął mojego ramienia – chyba po to, aby upewnić się, czy wszystko gra – odwróciłam się i go pocałowałam. Pamiętam ten pocałunek, czasami mam wrażenie, że to on wszystko zaczął. Wcześniej trzymaliśmy się razem, ktoś czasem z kimś flirtował, wiem, że Majka i Jędrzej sypiali ze sobą, ale tak naprawdę to ten pocałunek miał w sobie i żar, i rozpaczliwe pragnienie. Nie tylko ja je poczułam, to było jak magia, tamta noc była dziwna, magiczna, wypełniona strachem, radością i pożądaniem. Nigdy nie zapomnę, jak jego palce niecierpliwie rozpinały mi koszulę, jak nieporadne to było i jak bardzo nie przeszkadzało mi, że reszta jest obok, że zaledwie kilka metrów dalej przy ognisku siedzą dziewczyny, że chłopacy zamilkli. To chyba zniszczyło nasze bariery. To albo świadomość, że wywinęliśmy się śmierci.

Halina kładzie mi dłoń na udzie i przesuwa ją wyżej, to ona wtedy podeszła do nas, gdy Grzegorz pieprzył mnie, opierając o drzewo, to jej usta poczułam na szyi, policzku i to jej język wśliznął mi się do ust w czasie, gdy kutas zagłębiał się we mnie. To był dziwny wyjazd, przepełniony seksem, wyrzutami z zazdrości czy kłótni. Pięć dziewczyn, teraz już cztery. Aga wyjechała, założyła rodzinę i zniknęła z naszego życia. Aleksander też. Reszta została. Pieprzyłam się z prawie każdym z nich, chociaż z Antonem najczęściej. Aż dziwne, że nikt z nas nie został parą, że poza wyjazdem zaczęliśmy toczyć zupełnie inne życia. I że wracamy.

– Patrz na tych głupków. – Halina się śmieje, a ja kręcę głową. Właśnie tłuką się w wodzie, śmiejąc się i krzycząc jak młode szympansy. Zmienili się, fizycznie dorośli, spoważnieli, dwóch ma wielkie firmy, inni też żyją na wysokim poziomie. Co zabawne, poza tym tygodniem nigdy z nikim się nie spotkałam inaczej niż w interesach. Bo współpracujemy, wspieramy się, jak trzeba, to stajemy tarcza w tarczę. Tak jak wtedy, w bunkrach. Gdyby ktoś odpuścił, zabiłby innych.

Odwracam się do niej i całuję ją, smakuje spermą i piwem, jej krótkie, jasne włosy łaskoczą mnie w policzek.

– Chodź. – Podnoszę się i pociągam ją za sobą, rozbieram się, rzucając rzeczy przy ognisku. Reszty ekipy nie ma – albo tak jak ja wybrali się w teren, albo śpią w namiotach. Albo nie śpią. Halina idzie za mną, ma na sobie sukienkę, którą ściąga jednym ruchem. Zmieniła się, jej ciało stało się pełniejsze, piersi większe, uda solidniejsze. Podoba mi się bardziej niż kiedyś, jest teraz jak dojrzała śliwka, mięsista, soczysta.

– Zapomnij, nie wchodzę do wody – marudzi. Woda jest chłodna, do poziomu kolan jest nieźle. Zresztą nie musi wchodzić, jeśli wziąć pod uwagę minę Jędrzeja, i tak zaraz się w niej znajdzie. Próbuję zwiać, ale dopadają mnie we dwóch, chlapię i piszczę, ale jestem bez szans. Grzegorz ma prawie dwa metry i jest zawodowym zawodnikiem futbolu, więc po chwili ląduję w wodzie. Halina uciekła na brzeg, ale i tak jest cała mokra. Prycham i przywieram plecami do Grzesia, chowając się w jego ramionach. Oplata mnie rękoma, trącając moje piersi.

– Dołączymy do nich? – pyta, nie odrywając wzroku od Antona i Jędrzeja, którzy właśnie usiedli na trawie przy Halinie. Uwielbiam patrzeć, jak ją rżną, uwielbiam to od pierwszego razu.

– Nie, chcę patrzeć. – Pociągam go na brzeg, bliżej ognia, ale jednak tak, by móc się przyglądać, jak tamta trójka się bawi. – Połóż się – mówię, pieszcząc go. Czuję, jak jego penis pomału rośnie. Nie jesteśmy daleko, Grzegorz układa się na kocu, jego czarne włosy są mokre, tatuaż na klatce rozrósł się przez lata na całe ramiona, plecy i zaczyna schodzić na uda. Wchodzę na niego, wyciąga dłonie i zaczyna bawić się moimi piersiami. Jego fetysz, po tylu latach wiem doskonale, że uwielbia cycki. Na moje spuszczał się już nie raz. Ruszam się nieśpiesznie, nie odrywam wzroku od pozostałej trójki. Anton wciągnął Halinę na siebie, a Jędrzej pieprzy ją od tyłu tak, że wypełniają ją całkowicie. Poruszam się szybciej, łapiąc ten rytm, w którym Jędrzej posuwa swoją kochankę. Moje piersi są nabrzmiałe, każdy dotyk boli, podrażnia je mocniej, sprawia, że syczę, wije się, Grzegorz nie jest delikatny. Ściska je mocno, ciągnie za sutki, wykręca je i maltretuje. Dochodzę, gdy widzę, że Jędrzej dochodzi, wygina się i charczy gardłowo, wbijając się mocniej w Halinę, zalewając jej tyłek gorącą spermą. Grzegorz ściąga mnie z siebie jak lalkę, a potem czuję, jak ociera się penisem o moje piersi i klęcząc nade mną, pryska na nie. Jesteśmy zboczeni, każde z nas. Znamy się na wylot, wiec opatulam go dłońmi i przyciągam do siebie, splatając jego nogi z moimi. Potrzebuję jego bliskości niemal tak, jak on mojej. Z boku dochodzą do nas jęki, a ja przysypiam na ramieniu Grzesia. Nie wiem, kto kładzie na nas koc, ale jestem mu wdzięczna, nie mam siły wstać. Nie chcę. To nasz czas.

– Ciekawe – szept Grzegorza jest cichy – dlaczego wciąż to robimy.

– Bo możemy? – odpowiadam, jego dłonie gładzą mi plecy.

– Chyba tamtego dnia się zakochałem – mówi, a ja wiem, że tak było. Zresztą ja też.

– W życiu – rzucam. Ta rozmowa miała już miejsce, i to nie jeden raz. Jesteśmy permanentnie zakochani w życiu.

*

Ranek wstaje wcześnie, wychodzę z namiotu, który dzielę z Haliną i Jędrzejem, i idę na pomost. Uwielbiam wschody słońca nad wodą, ten moment, gdy mgła unosi się jeszcze nad taflą, gdy wszystko wkoło hałasuje zadowolone z kolejnego dnia. Ja jestem zadowolona ze swojego, nawet bardzo. Dzieci, dom, rodzina – to daje poczucie bezpieczeństwa. Wolność, którą dostałam od męża, sprawia, że nie czuję się zamknięta w klatce. Jeden tydzień w roku, gdy mogę zapomnieć o konwenansach życia, o odpowiedzialności, o wierności. Tak bardzo się zapętliliśmy w monogamii, że zapominamy, że nie każdy jest do niej stworzony. Ja nigdy nie byłam, zawsze przerażała mnie jej ostateczność.

– Przyniosłem ci kurtkę. I kawę. – Piotr siada obok mnie, jest mojego wzrostu, jego włosy siwieją już na skroniach. Zawsze był najspokojniejszy z nas, zawsze byłam przekonana, że to on się wykruszy. Zakocha się romantycznie, odejdzie. Został. Uratował mi wtedy życie swoim spokojem i opanowaniem.

– Jesteś wspaniały, zawsze.

Stykamy się ramionami, rozmawiamy o życiu, rodzinach. Jak para przyjaciół na niewinnym wyjeździe. Za plecami obóz wstaje, dziś jedziemy wspólnie na spływ kajakowy. Nie znam rzeki, ale Anton już po niej pływał, spodziewam się więc, że nie będzie prosto. Nigdy nie jest.

Łapię się na tym, że Piotr na mnie patrzy, nie wiem, kiedy uciekłam myślami, nie wiem też, kiedy w jego wzroku pojawił się ten dodatkowy błysk. Może był tam zawsze?

– Wpatrujesz się we mnie, jakbyś chciał mnie zjeść. – Śmieję się cicho, chociaż prawda jest taka, że czuję się dziwnie, jakbym wewnętrznie zadrżała. Nachyla się w moją stronę, a ja bezrefleksyjnie otwieram lekko usta, myśląc, że chce mnie pocałować. Przez tyle lat nigdy tego nie zrobił, a ja uświadamiam sobie, że liczyłam na to na każdym wyjeździe. Chciałam, by mnie całował. Czemu nigdy tego nie powiedziałam? Zamiast tego czuję jego usta na szyi, zostawia na nich delikatny pocałunek, który sprawia, że wilgotnieję.

– Powinienem był – mówi poważnie, a potem wstaje i odchodzi. Mam ochotę wstać i pobiec za nim, ale jestem tak rozdygotana, że nie wiem, czy dam radę.

*

Start jest spokojny, aż nudny, nurt rzeki taki, że wiosła służą praktycznie tylko do tego, by od czasu do czasu skorygować kierunek. Przymykam na chwilę oczy, zadowolona z życia, z wyjazdu, z dnia. Piotr nuci sobie coś pod nosem, dziewczyny w kolejnym kajaku znikają za zakrętem. Z każdą chwilą rzeka robi się węższa, tak że po kwadransie wiem już, że mogę zapomnieć o słowie „nuda”. Kłody, nisko zwisające gałęzie i uskoki. W jednym miejscu trafiamy na mieliznę, kawałek dalej nagle woda się podnosi i nurt znów jest taki, że czuję przerażenie. To nie jest łatwa trasa, początkowa cicha woda zmieniła się nagle w nieokiełznany żywioł, który nie chce mieć w sobie obcych. Trafiamy bokiem w przewrócone drzewo, bo nie zdołaliśmy wpłynąć w przerwę, dostaję gałęziami po twarzy, woda w nas uderza, a ja wiem, że za chwilę może nas wciągnąć. Walczymy, czuję każdy mięsień, balansujemy ciałami i z przerażeniem zdajemy sobie sprawę, że jeżeli ktoś w nas teraz uderzy, to przygoda może skończyć się źle.

– Trzymaj się. – Piotr się podnosi, a potem w zdumiewający sposób przechodzi na drzewo. Mamy dwie opcje: albo walczyć dalej, albo uciekać. Widzę po nim, że rozpatruje nasze szanse, a potem zaczyna wydawać polecenia. Kawałek po kawałku, z dłońmi poranionymi do krwi uwalniamy się z pułapki.

Milczymy oboje, stróżka potu spływa mi po plecach, w gardle mam sucho. Piotr wybucha nagle śmiechem.

– Zabiję tego skurwiela – mówi, oboje wiemy, kto wymyślił spływ tą rzeką. Ciekawe, jak reszta to przetrwa. – Chyba utopiłem telefon – dodaje i wzdycha. Rzeka dalej jest ciężka, ale nie aż tak.

– Zrobimy sobie przerwę? – pytam, z przodu jest kawałek brzegu, przy którym można się zatrzymać. Jestem cała mokra, bolą mnie mięśnie, a z tego, co kojarzę, jesteśmy ledwo w połowie. Wyciągamy kajak i padamy oboje na brzegu, dysząc ciężko. Przez ostatni rok moja kondycja spadła, za dużo pracy biurowej, domowych obowiązków, za mało czasu dla siebie. Na siebie. Muszę to zmienić, wygospodarować dzień na basen i na siłownię. Czuję jeszcze zmęczenie nocką, seks też uprawiam coraz rzadziej. Dzień dla męża, kolejna rzecz do zaplanowania. Seks wpisywany w kalendarz. Parskam śmiechem.

– Co cię bawi? – Piotr kładzie się na boku i wpatruje we mnie.

– To, że teraz seks wpisuję w plan dnia – odpowiadam, myśląc o tym, że tak jak wywóz śmieci ma swoją nalepkę, może i seks powinien mieć.

– Wciąż wszystko planujesz? Pamiętam, jak miałaś ścianę karteczek w domu. – Wstaje i podaje mi rękę.

– Uparcie. Tyle że teraz w sposób elektroniczny. – Podnoszę się. – To jedyny tydzień, w którym nie mam rozpisanych godzin – mówię coś, co nawet dla mnie brzmi przerażająco. Próbowałam to zmienić, ale nie potrafię. Może dlatego tak kocham wyjazdy z nimi. Tu mogę być kimś innym, kimś, kto prawie umarł, więc nie obowiązują go żadne ograniczenia. Nic.

– Chodź, rozwiesimy ubrania, zrobimy sobie godzinę laby. – Piotr zawsze był subtelny, zawsze delikatny. Ogień i woda, Anton i Piotr. Ten pierwszy namawiał nas na szalone rzeczy, ten drugi wyciągał nas z nich żywych. Najlepsi przyjaciele. Doskonale pamiętam, jak zaczęła się ta przyjaźń, jeden miał rozbitą wargę, drugi podbite oko. Stałam wtedy i krzyczałam na obu, aż w końcu oblałam ich wiadrem wody jak rozjuszone psy. Bili się o mnie, stare, dziwne czasy. Jeszcze przed wyjazdem na bunkry. Mieli wtedy po osiem lat, ja dziewięć. Z jakiegoś powodu obaj wtedy odkochali się w jednej chwili, za to najwidoczniej przelana krew u mężczyzn łączy ich na całe życie.

Ściągam bluzkę, a potem zsuwam spodnie, które lepią mi się do ciała. Na dworze znów jest upalnie, wręcz ekstremalnie.

– Zostawił siniaki. – Słyszę i dopiero teraz uświadamiam sobie, że Piotr wpatruje się we mnie uważnie. Nigdy ze sobą nie spaliśmy mimo tego, co zwykle wyrabiamy na wyjazdach. Piotr zawsze był na uboczu, bardziej obserwator niż uczestnik.

Robi krok w moją stronę i grzbietem dłoni przejeżdża po siniaku. Jest w tym tak wielka czułość, że w jednej chwili czuję się bezbronna.

– Anton – stwierdzam, Piotr nachyla się i całuje moje ramię.

– Wiem. Zawsze mam mu ochotę za to przyjebać – mówi, a ja uzmysławiam sobie coś, czego nie rozumiałam przez wiele lat. Zawsze o mnie dbał. Zawsze był blisko. To on wyciągnął mnie kiedyś z problemów finansowych, w które wpadłam. To on wiedział, że miałam operację. To on wtedy ryzykował życiem, abyśmy przeżyli. Abym ja przeżyła. Już wiem, po co przyjeżdża, dla kogo. Jak można być ślepym przez tyle lat?

– Nic nie mów. Proszę. – Próbuje się odsunąć, ale łapię go za nadgarstek.

– Dlaczego nigdy mi nic nie powiedziałeś?

Miał okazję, miliony okazji.

– Kochasz mnie? – pyta, a ja odwracam wzrok. Kocham go, ale nie tak. – Spokojnie, Maja, wiem. Od zawsze wiem i nic się nie zmieniło. Chociaż może? – Robi krok w moją stronę i się uśmiecha. – Dorosłem. Nauczyłem się z tym żyć.

– To dlatego nigdy mnie nie dotknąłeś? – zadaję pytanie, które nie jest pytaniem.

– Bo wtedy bym tego nie zniósł. – Jego usta są blisko.

Czy zmieniłabym coś w życiu, gdybym wiedziała? Nie.

– A teraz?

Jego palce błądzą po moim ramieniu.

– Dalej cię kocham, ale tydzień w roku nagle wydaje się całkiem niezłym wyjściem – odpowiada i muska moje usta swoimi. Całuje inaczej niż większość mężczyzn, robi to delikatniej, bawi się tym pocałunkiem, jakby czekał na niego pół życia. Zahacza zębami dolną wargę, zaczepia, drażni, prowadzi.

– Co się zmieniło?

Odsuwa się z trudem, jego dotyk jest cudowny, jest jak… dom, jak właściwe miejsce, coś, co wydaje się tak naturalne, że czuję rozpacz, że następuje dopiero teraz. Może, gdyby… ale nie, jest za późno i na „może”, i na „gdyby”.

– Poznałem kogoś – stwierdza, jakby to była oczywista oczywistość. I jest, bo teraz nie złamię mu serca. Jego dotyk jest inny niż pozostałych, nie ma w nim drapieżności Antona czy pasji Grzegorza. Nie ma tego, czego szuka Halina – zabawy. Dla Piotra i – jak właśnie odkryłam – dla mnie jest to zamknięcie rozdziału i oboje delektujemy się tym uczuciem. Ustami, które nieśpiesznie błądzą po mojej szyi, palcami, które rozbierają mnie do naga. Mężczyzna odsuwa się na chwilę i patrzy na mnie. Widział mnie już nagą, ale nigdy tak, nigdy dla niego. Ten wzrok mnie rozpala, bardziej niż dotyk i smak jego ust. Pomagam mu ściągnąć koszulę, rozpinam spodnie i zsuwam je z majtkami. Jest przystojny, chyba najprzystojniejszy z całej ekipy, tego też nie widziałam wcześniej. Ma pięknie wyrzeźbione ciało, idealne z wyjątkiem brzydkiej blizny ciągnącej się przez całą długość klatki piersiowej. Pamiętam, jak ją zdobył, krzyczał, ja krzyczałam, a mimo to nie puścił liny. Nie puścił do czasu, aż każdy z nas był bezpieczny. Dotykam jej teraz, zdumiona tym, jak wielka jest, jak głęboka. Chcę go dotykać i pieścić, chcę, aby zapamiętał ten raz na całe życie, gdyby więcej nie wrócił, bo wydaje mi się, że ten wyjazd jest ostatnim, na jaki przyjedzie. Jest pożegnaniem. Widzę to w jego oczach, w tym, jak mnie dotyka. Wtula twarz w moją szyję i zaplata mi ramiona za plecami, jego penis ociera się o mnie, gdy szepcze mi wszystko, co powinien wyszeptać przed laty.

Kładziemy się na trawie, para brązowych oczu przewierca mnie na wylot. Wiem, że jeżeli zaraz nie znajdzie się we mnie, będę krzyczeć, będę błagać i chyba to widzi. Wchodzi we mnie wolno, smakując moment, przeciągając go w nieskończoność.

– Patrz na mnie – mówi, gdy przymykam oczy – chcę cię widzieć. Chcę cię mieć w całości.

I ma. Jego ruchy stają się szybsze, mocniejsze, pewniejsze. Jego ciało jest idealnie dopasowane do mnie, stworzone dla mnie. Wypełnia mnie całkowicie albo to ja całkowicie i zachłannie go pochłaniam. Jest jak woda, która gasi mój ogień, moją potrzebę ciągłych doznań, emocji i niebezpieczeństwa. Jest jak krąg, który właśnie się domyka, a ja wiem, że chyba oddaje mi wolność. Może też go kochałam? Nieważne, już nieważne. Krzyczę cicho, przyciągając go do siebie, czuję, jak mięśnie mu się napinają, jak w oczach pojawia się żar. Podnosi głowę i krzyczy.

*

Wsiadam do samochodu i ruszam, mazda mruczy cicho, a ja czuję, że żyję. Pędzę krętą drogą, zmęczona, szczęśliwa, uspokojona. Włączam muzykę i śpiewam z zespołem, żyję. To cudowne uczucie, każdy dzień jest cenny, idealny i właściwy. Czy to, co robimy przez ten tydzień, jest normalne? Nie wiem, dla mnie jest. Dla świata? Czy to ważne? Nie dla mnie. Wrzucam ostatni bieg i zaciskam dłonie na kierownicy, ulica ucieka mi spod kół, ale prowadzę pewnie, jadąc do domu. Tęsknię za domem.

Byliśmy młodzi, zbyt głupi, by zdawać sobie sprawę z niebezpieczeństwa. Byliśmy zakochani w sobie, w życiu, w powietrzu. Prawie nas to zabiło. Doskonale pamiętam dźwięk upadających kamieni, wilgoć i chłód, który z każdą chwilą robił się większy. Tunel, który runął na nas. Przygniecioną nogę, krew z rozbitej głowy, krzyki i strach. I opanowany, spokojny głos Piotra, który wydawał polecenia. Pamiętam, jak spadał i jak złapał się liny w ostatnim momencie, jak podciągał się i jak przeszedł, mimo że zapłacił za to przejście krwią. Ale wrócił po nas, stracił przytomność, dopiero gdy wyszliśmy. Miesiąc śpiączki – tyle kosztowało go ocalenie przyjaciół.

To był ostatni wyjazd, teraz to wiem. I po raz pierwszy mi to nie przeszkadza.

Zamknęliśmy krąg.

To niestety koniec bezpłatnego fragmentu. Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.

Przepraszamy, ten rozdział nie jest dostępny w bezpłatnym fragmencie.