39,90 zł
Skończyłam z tym rokiem i skończyłam ze związkami. Nauczyłam się, że jedyną osobą, na którą można liczyć w życiu, jest ja sama. W przyszłości będę żyła dla siebie. Dążę do tego, by stanąć na własnych nogach - to mój cel. Zabawne, że spotkanie z nim zmieniło moją drogę…
Minęły lata, odkąd wróciłam do tego małego miasteczka w Zachodniej Wirginii na dłużej niż dzień lub dwa. Spędzony tu czas przywołuje wiele miłych wspomnień. Kiedy zatrzymałem się w barze starego przyjaciela, spodziewałem się, że pójdę na drinka i nadrobię zaległości. Nie spodziewałem się jednak Jej…
Łączy nas niezaprzeczalne uczucie, ale wciąż z nim walczymy.
Aż do chwili, gdy jedna noc w Vegas zmienia wszystko.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 371
Rozdział 1
Saylor
Siedzę na brzegu materaca i rozglądam się po pokoju zastawionym schludnie podpisanymi pudłami. To pomieszczenie zostawiłam sobie na koniec, bo nie wiedziałam, jak się z nią pożegnać. Nadal nie mam pojęcia. Serce wciąż ogromnie mnie boli. Była jedyną rodziną, jaką pamiętam. Rozlega się dzwonek leżącego na komodzie telefonu, więc wstaję pospiesznie, by odebrać, zanim połączenie zostanie przekierowane na pocztę głosową.
– Halo – mówię głosem ochrypłym od płaczu.
– Say.
Wzdycham, słysząc najlepszą przyjaciółkę.
– Hej, Tara – witam się z nią.
– Mogłaś się zgodzić, bym przyjechała i ci pomogła – poucza mnie.
– Nic mi nie jest, naprawdę. Tylko że to takie ostateczne.
– Wiem. Na pewno tego chcesz? To poważna decyzja, a minął zaledwie miesiąc.
Miesiąc. Trzydzieści dni od śmierci jedynej matki, jaką pamiętam. Elaine Phelps przygarnęła mnie, gdy miałam dwanaście lat, i tym samym uratowała od nieznanego świata – bólu, głodu i strachu.
– Bez niej nie jest już tak samo.
– To twój dom, Say. Jedyny, jaki znałaś – mówi łagodnie.
– Bez niej nie jest domem. Podjęłam dobrą decyzję. Poza tym uzgodniłam z Pete’em, że przenosimy się do Wirginii Zachodniej.
– Wiem i cieszę się waszym szczęściem. Nie chcę tylko, żebyś pod wpływem emocji dokonała wyboru, którego będziesz żałować.
– Nie będę niczego żałować. To dzięki niej czułam się tu jak w domu. Teraz jest inaczej. Miałam szczęście, że spędziłyśmy razem jedenaście lat. Będę przechowywać w pamięci wspólne chwile, jej lekcje i to, co od niej otrzymałam, nie potrzebuję nic więcej. Poza tym zapisała mi w testamencie kilka drobiazgów.
– Czyli sprzedaż już zatwierdzona?
– Tak. Chociaż muszę się wyprowadzić do piątku, wyjeżdżam już za kilka godzin. Meble i większość rzeczy Elaine przekazałam organizacji dobroczynnej. Zachowałam kilka przedmiotów i, oczywiście, swoje ubrania oraz rzeczy osobiste. Mogłam poczekać jeszcze parę dni, ale dom kupiła młoda para, która spodziewa się pierwszego dziecka. Na pewno chcą się zadomowić, zanim na świat przyjdzie maleństwo.
– Dzwoń, jeśli będziesz mnie potrzebować. Szkoda, że nie przyjmujesz pomocy.
– Radzę sobie. Naprawdę. Przykro mi, że nie zobaczyłyśmy się przed wyjazdem, ale sama musiałam wszystko spakować.
– Rozumiem, tylko się o ciebie martwię.
– W tej sytuacji radzę sobie tak dobrze, jak to możliwe. Mamy z Pete’em plany na kolację, więc pakuję rzeczy do samochodu i jadę.
– Szerokiej drogi. Musimy zaplanować jakiś weekendowy wypad, i to niedługo.
– Jasne. Zadzwonię za kilka dni. – Rozłączam się, po czym zanoszę pozostałe ciężkie pudła do samochodu. Nie mam za wiele – trochę ubrań i drobiazgi Elaine. Serce mnie boli, kiedy próbuję sobie wyobrazić życie bez niej.
Sprawdzam jeszcze raz, czy czegoś nie zapomniałam. Budynek jest prawie pusty, ale spacer po każdym pokoju wydaje się ostatecznym pożegnaniem, podczas którego pozwalam sobie wspominać. W głowie ożywa wieczór, kiedy to Elaine mnie tutaj przyprowadziła, i nasze pierwsze rodzinne święta. Formalnie mnie nie adoptowała, ale uparcie twierdziła, że jestem jej córką. Zawsze powtarzała, że miałam dwie matki, które kochały mnie nad życie. Ocaliła mnie i ukształtowała, za co będę jej dozgonnie wdzięczna.
– Żegnaj, mamo. – Słowa więzną mi w gardle. – Dziękuję za wszystko, co dla mnie zrobiłaś. Cholernie za tobą tęsknię. – Podnoszę ostatnią rzecz, którą planowałam zabrać, a której nie mogłam włożyć do pudła. To stary, szary sweter. Elaine nosiła go prawie codziennie. Przykładam materiał do twarzy i wyczuwam jej zapach. Rozdziera mnie smutek. Życie jest takie niesprawiedliwe. Dlaczego śmierć musiała zabrać właśnie ją? Dlaczego musiałam stracić też ją, jedyną prawdziwą rodzinę, jaką pamiętam?
Ostatni raz rozglądam się pobieżnie, następnie zamykam drzwi na klucz i ruszam do domu – tego nowego, budowanego z Pete’em, mężczyzną poznanym na drugim roku studiów na uniwersytecie w Cincinnati. Pracowałam wtedy w miejscowym pubie na swoje utrzymanie, co oczywiście nie podobało się Elaine. Kiedy nie mogłam jeszcze sprzedawać legalnie alkoholu, pracowałam na czarno. Elaine proponowała, że opłaci studia, ale nie zgodziłam się. Za wiele od niej otrzymałam. W końcu zawarłyśmy kompromis: mieszkałam z nią, nie płaciłam czynszu i codziennie dostawałam darmowy ciepły posiłek. Ciężko harowałam w pełnym wymiarze godzin, żeby zarobić na czesne. Dobrze zarabiałam w pubie, pijani chłopcy z bractwa dawali duże napiwki. Pete nie był zachwycony moim źródłem dochodu, ale nie miał nic do gadania. Istniały gorsze zajęcia. Mogłam zostać striptizerką, chociaż nie twierdzę, że to zła profesja, tylko nie dla mnie.
Trzygodzinna podróż do domu niemiłosiernie mi się dłużyła. Nie wysilam się, by wypakowywać kartony, zostawiam je na później. Biorę tylko telefon, klucze, torebkę i szary sweter i ruszam do naszego domu, a raczej domu Pete’a. Jasne, mieszkamy razem, ale nie czuję się tu u siebie. Jeszcze nie. Od ukończenia studiów minęło burzliwe pół roku. Czuję, jakbym nie miała czasu się zadomowić. Objęłam stanowisko menadżerki działu kadr w należącym do rodziny Pete’a przedsiębiorstwie działającym w branży nieruchomości. Dopiero wdrażałam się, zaczynałam poznawać tajniki tej pracy, gdy dostałam telefon, że Elaine trafiła do szpitala.
Zawał serca.
Od tamtego dnia dryfuję, szukając kotwicy. Pete jest niesamowicie wyrozumiały, ale nawet ja mam już powoli siebie dość. Muszę się otrząsnąć i żyć dalej. Bez Elaine nie miałabym wielu możliwości. Załamałaby się, gdyby się dowiedziała, że pogrążyłam się w smutku i nie korzystam z życia. Zdaję sobie z tego sprawę, ale nie potrafię otrząsnąć się z poczucia osamotnienia. Zupełnie jakbym powróciła do czasów przed poznaniem Elaine, kiedy przerzucano mnie z jednego domu zastępczego do drugiego, gdy nie zaznałam stabilizacji emocjonalnej ani poczucia bezpieczeństwa. Wiem, że to niedorzeczne. Z Pete’em spotykamy się od czterech lat. Jest moją opoką, niemniej wciąż odnoszę wrażenie, że nic już nie będzie takie samo.
Biegnę po schodach do naszego pokoju, zrzucam zakurzone ubranie i wchodzę pod prysznic. Pete wróci za godzinę, a jak go znam, zapewne zarezerwował już stolik na kolację. Jest typem osoby, która lubi wszystko zaplanować, zatem każdy jego ruch jest przemyślany i wykalkulowany. Ponieważ mam za mało czasu na umycie włosów, upinam je na czubku głowy i opłukuję się po dniu spędzonym na wyprowadzce. Chwilę później szybko wkładam wyciągnięte z szafy legginsy i sweter. Kusi mnie, by włożyć sweter Elaine, ale zostawię go na inny dzień. Uśmiecham się, gdy oczami wyobraźni widzę, jak siedzi skulona na sofie i przykrywa się ulubionym swetrem, który nosiła w domu, oraz jak czytając, zakłada nogę na nogę. Choć się uśmiecham, pierś przygniata mi smutek. Tęsknię za nią. Przestaję rozmyślać, rozpuszczam włosy i czeszę je. Zerkam na zegarek. Nie wystarczy mi czasu na zakręcenie kilku pasm.
Biorę balerinki, kiedy z dołu woła mnie Pete.
– Idę! – krzyczę i z butami w dłoni zbiegam na parter. – Cześć – mówię, skacząc na jednej nodze i wkładając but na drugą, po czym podchodzę do niego. Pochylam się i daję mu buziaka. – Jak ci minął dzień?
– Dobrze. A tobie? – pyta szorstko.
– Wszystko w porządku? – Wydaje się… inny.
– Tak, tylko… musimy porozmawiać, Say.
– Dobra, teraz czy po kolacji?
Wzdycha i przeczesuje ciemne blond włosy.
– Myślałem, że lepiej będzie odłożyć tę rozmowę, ale… – Zamyka oczy. – Usiądziemy?
Przytakuję i idę za nim do salonu. Pete siada na kanapie i klepie siedzenie obok siebie.
– Przerażasz mnie – mówię.
– Wiem, przepraszam. – Wzdycha ciężko. – Słuchaj, Saylor, powiem ci coś okropnego. Przykro mi, ale cię zranię. Nie wiem, jak to się stało, po prostu tak wyszło, ale kiedy zmarła Elaine, chciałem trochę poczekać, a później…
– Wyrzuć to z siebie. No, mów.
– Żenię się – wypala. Patrzy mi w oczy i ani na sekundę nie zrywa kontaktu wzrokowego.
– Ż-żenisz się? – Zerkam na jego ręce. Nie trzyma w nich pierścionka. – Wyjaśnij – nakazuję, próbując powstrzymać złość. Może się denerwuje, może właśnie zepsuł oświadczyny, tylko dlaczego powiedział, że mnie zrani? O Boże. Przykładam dłoń do ust, aby nie wydostał się z nich szloch. Walcząc z emocjami, z trudem przełykam ślinę.
– Ogromnie mi przykro, Saylor. Nie chciałem tego. Pracowaliśmy z Tabithą do późna i jedno zaprowadziło do drugiego. No i jest w ciąży, to moje dziecko, więc muszę się z nią ożenić. Muszę się nimi zająć.
– W ciąży? Ożenić? – powtarzam cicho. Z trudem próbuję pojąć, co mówi. – Od kiedy, Pete? Jak długo sypiasz z nami obiema? – pytam przez zaciśnięte zęby. Serce mi się ściska. Jak mogłam nie zauważyć? Jak mogłam być tak głupia?
Spuszcza głowę.
– Sześć miesięcy – mamrocze.
Wstaję i chodzę tam i z powrotem. Pete nie unosi głowy, nie może już spojrzeć mi w oczy.
– Zdradzałeś mnie przez pół roku? Pieprzone sześć miesięcy! – krzyczę. – Zamieszkaliśmy wtedy razem. Wprowadziłam się do ciebie! – Nie przestaję krążyć po pokoju. – Jest zdrowa? Jezu, Peter, wiesz w ogóle, co zrobiłeś? Przez ciebie ja też spałam z tą szmatą! – syczę.
– Saylor, daj spokój. – W końcu zbiera się na odwagę i unosi wzrok. Ku mojemu zaskoczeniu wygląda na załamanego.
– Co?! Żenisz się z kobietą, z którą przez pół roku sypiałeś za moimi plecami. Pół roku. Przez ciebie muszę się zbadać, żeby mieć pewność, że nie zaraziłam się niczym od twojej puszczalskiej narzeczonej i mamusi twojego dziecka! – wrzeszczę.
– Zależy mi na tobie, Saylor, ale ona jest w ciąży. Muszę to zrobić.
– Od kiedy wiesz?
– Co? – Próbuje się wymigać od odpowiedzi.
– Od kiedy wiesz o dziecku?
– Niedawno skończył się pierwszy trymestr, więc od jakichś sześciu tygodni.
– Pozwoliłeś, żebym sprzedała jedyny dom, jaki znałam. – Myśli wirują mi w głowie. Sprzedałam dom. Nie mam rodziny. Co ja, do cholery, zrobię? – Wiedziałeś, Peter. Wiedziałeś! – Nie mogę przestać krzyczeć.
– Tak. Chciałem ci powiedzieć tego dnia, gdy zmarła Elaine, ale wtedy po prostu nie mogłem.
– Ty jebany tchórzu! – Zatrzymuję się i piorunuję go wzrokiem. – Muszę stąd wyjść – mówię, rozglądając się za torebką.
– Daj spokój, Saylor. Chcę, żebyśmy pozostali przyjaciółmi. Zależy mi na tobie.
– Serio? Czy ty siebie w ogóle słyszysz? Masz nierówno pod sufitem, jeśli myślisz, że chcę mieć z tobą cokolwiek wspólnego. – Zauważam torebkę. Leży na stoliku razem z kluczami i telefonem. Sweter Elaine też tam jest. Ręce trzęsą mi się niepohamowanie, gdy zgarniam rzeczy. – Muszę się stąd wynieść – mamroczę do siebie.
– Nie bądź taka – błaga.
Prycham.
– Wychodzę. Dam znać, kiedy przyjadę po swoje rzeczy. Byłabym wdzięczna, gdybyś się wtedy ulotnił. Nie dotknę niczego twojego. Wezmę tylko swoje ubrania i kilka drobiazgów. Klucz zostawię na stoliku. Zapomnij, że mnie znałeś.
– Zadzwonię. Kiedy już się uspokoisz i zrozumiesz, że musiałem tak postąpić. Bez względu na to, co do ciebie czuję, muszę się zająć dzieckiem.
– Godne podziwu, Pete, naprawdę. Tylko zapominasz o jednym. – Staje przede mną, czekając na ciąg dalszy. – Nie doszłoby do tego, gdybyś upilnował fiuta. Jesteś zdradzieckim tchórzem i nie chcę cię nigdy więcej widzieć. Udanego życia – mówię, idąc do wyjścia. Natychmiast zagradza mi drogę, ale wystarczy jedno spojrzenie, żeby się odsunął. Wychodzę na ganek i trzaskam drzwiami.
– Saylor, porozmawiamy niedługo – zapowiada, otwarłszy drzwi.
– Wal się! – krzyczę, wsiadając do SUV-a, w którym nadal leżą pozostałości mojego życia z Ohio. Zastanawiam się, co począć. Dziś prześpię się w hotelu, ale co potem? Kto ma to, do cholery, wiedzieć? Facet złamał mi serce, nie mam rodziny ani domu. Podskakuję, gdy dzwoni telefon, który trzymam w dłoni. Zakładam, że to Pete, jednak rzut okiem na ekran zdradza, że się mylę. To Tara.
– H… – Odchrząkuję. – Halo – mówię w końcu.
– Saylor?
– Tak. – Ponownie odchrząkuję.
– Dlaczego tak dziwnie mówisz?
– Nic mi nie jest. Co tam?
– Chciałam zapytać, czy dojechałaś bez problemu.
Jej słowa sprawiają, że pęka tama i wylewają się łzy. Nie mam siły, by powstrzymać płacz.
– Tak – mówię, pochlipując.
– Say, co się dzieje?
– Miałam kiepski dzień – odpowiadam wymijająco.
– Co się stało?
– Pete… – Z mojej piersi wyrywa się płacz.
– Skrzywdził cię? – Unosi głos. Wiem, że jest na skraju paniki. Moja przyjaciółka wszystkim się martwi.
– Fizycznie nic mi nie zrobił. Słuchaj, nic mi nie jest. – Głęboko nabieram powietrza. – Zamelduję się w hotelu i zadzwonię do ciebie. Muszę jechać, a nie mogę jednocześnie prowadzić i rozmawiać. Prowadzenie auta wymaga skupienia.
– Wsiadam w samochód… – zaczyna.
Przerywam jej:
– Nie, Tara, nic się nie stało. Zadzwonię za jakieś dwadzieścia minut. Tylko znajdę nocleg. Przysięgam, że fizycznie nic mi nie jest.
– A Pete’owi? – pyta z wahaniem.
Śmieję się.
– Jemu i matce jego nienarodzonego dziecka nic nie dolega – wypalam bez namysłu.
– Jasna cholera – szepcze.
– Właśnie. Niedługo oddzwonię. Nic mi nie jest, naprawdę. Nie przyjeżdżaj. Wszystko ci wyjaśnię.
– Jedź ostrożnie i jeśli nie odezwiesz się w ciągu godziny, to wsiadam w samochód.
– Dobra. Zadzwonię – obiecuję potulnie.
Wrzucam telefon do uchwytu na kubek, po czym opieram czoło o kierownicę. W głowie wciąż słyszę jego słowa: „sześć miesięcy”, „w ciąży”, „ślub”. Jak mogłam być taka głupia? Jak mogłam niczego nie zauważyć? Muszę oddalić się od niego i jego domu, więc unoszę głowę, zapinam pas, wkładam kluczyk do stacyjki i ruszam. Pozwalam sobie na płacz, ponieważ tęsknię za Elaine, ponieważ od zdrady, kłamstw i utraty rodziny boli mnie serce. Kiedy parkuję przed hotelem, uświadamiam sobie, zerkając w lusterko wsteczne, że wyglądam okropnie. Oczy mam czerwone i opuchnięte, a makijaż rozmazany. Biorę ze schowka chusteczki, którymi próbuję doprowadzić się do stanu, w jakim mogłabym pokazać się ludziom, zanim pójdę wynająć pokój.
Trzymam w dłoni klucz i patrzę na zamykające się drzwi windy. Widzę w lustrze swoje odbicie. Nie wyglądam lepiej. Zamykam oczy i otwieram je, dopiero gdy rozsuwają się drzwi. Jestem na swoim piętrze. Wysiadam z windy i kieruję się do pokoju. Wchodzę i zaraz zakładam na klamkę zawieszkę z napisem: „Nie przeszkadzać”. Torebkę i klucz do pokoju rzucam na mały stolik, a następnie padam na łóżko. Oddycham głęboko, podnoszę komórkę, odblokowuję i wybieram numer Tary.
– Jak się trzymasz? – pyta od razu.
Parskam.
– A jak niby mam się czuć po tym, jak chłopak, który mnie zdradza, oznajmił, że ma ciężarną narzeczoną? – pytam, powstrzymując łzy, które znów cisną się do oczu.
– Jasna cholera! Zacznij od początku – mówi. Słyszę, jak się rusza, bez wątpienia próbuje usiąść wygodnie, by posłuchać o moim koszmarze. Tara wspiera mnie, od kiedy poznałyśmy się pierwszego dnia w ósmej klasie. Byłam nowa w szkole, a ona wzięła mnie pod swoje skrzydła. Od razu się zaprzyjaźniłyśmy i stałyśmy nierozłączne. – Saylor – przypomina mi, że jest gotowa mnie wysłuchać.
Opowiadam jej o wszystkim. Mówię o rozmowie z Pete’em, o tym, że mnie zdradzał i że się żeni.
– Wiesz, powtarzał, że mu na mnie zależy i że niedługo pogadamy. Dlaczego miałabym z nim rozmawiać? – pytam, choć nie oczekuję odpowiedzi.
– Wróć do domu i zamieszkaj ze mną – proponuje od razu Tara. – Mamy z Colinem wolny pokój w mieszkaniu nad garażem, które chcieliśmy wyremontować. Ogarniemy je, a ty będziesz miała własny kąt.
– Nie mogę. Muszę… wymyślić jakiś plan. I zabrać swoje rzeczy, i… o Boże, co ja zrobię z pracą?
– Jak często go widujesz? Ich? – poprawia się.
– Na tyle często, że nie chcę dłużej tam pracować.
– Kolejny argument przemawiający za powrotem do domu.
W tym tkwi problem. Gdzie jest dom? Była nim Elaine; nie budynek, lecz osoba. Później zaakceptowałam, że Pete będzie moim domem, ale teraz…
– Saylor, wróć do domu – powtarza przyjaciółka.
– Nie wiem, gdzie jest mój dom – wyznaję cicho.
– Say – szepce. – Jak mogę ci pomóc? Moje drzwi stoją dla ciebie otworem. Kurde, przyjadę za kilka godzin i zabierzemy twoje rzeczy.
– Nie, muszę coś wymyślić, Tara. Doceniam propozycję, ale… muszę coś wymyślić.
– Dlaczego nie zrobisz tego tutaj, przy mnie, gdzie będę mogła ci pomóc? – docieka.
– Nie wiem, kim jestem, Tara. Nie wiem, gdzie jest dom. Gdzie jest moje miejsce? Gdzie pasuję?
– Mogę coś zrobić?
Za to ją kocham. Wspiera mnie bezwarunkowo, cokolwiek by się działo. Po prostu jest moją opoką.
– Daj mi trochę czasu. Wspieraj mnie, jeśli będzie trzeba. Obiecuję, że jeśli będę potrzebowała lokum, to przyjadę do ciebie. Teraz muszę obmyślić następny krok.
– Dobra – mówi z wahaniem. – Obiecujesz, Say?
– Tak. Odezwę się za kilka dni. – Rozłączam się i wypuszczam telefon z ręki. Upada na łóżko.
Wpatruję się w surowy biały sufit, w głowie wirują mi tysiące myśli. Muszę znaleźć jakieś mieszkanie i pracę. Sprzedaż domu Elaine zostanie sfinalizowana dopiero za kilka dni. Zamykam oczy i wspominam otwarcie jej testamentu. Byłam przy tym obecna tylko ja, prawnik i jego asystent. Napisała mi list, pamiętam każde słowo.
Wszystko, co mam, przekazuję Tobie, Saylor Keller, moja córko. Dom możesz sprzedać albo w nim zamieszkać, rób, co chcesz. Wykorzystaj pieniądze z jego sprzedaży na kupno pierwszego domu, własnych czterech kątów. Opłać dalszą edukację. Żyj dzięki nim, Say.
Po paru dniach rozmów z Pete’em zdecydowaliśmy, że sprzedaż będzie najlepszym wyjściem, bo wiedliśmy życie w Wirginii Zachodniej. Wiedział już wtedy. Miał świadomość, że mnie zostawi, że się żeni, że będzie miał z nią dziecko. Wiedział, a mimo to pozwolił mi sprzedać dom, ba, nawet mnie do tego przekonał.
Siadam, biorę klucze, torebkę i telefon i wychodzę. W drodze do hotelu minęłam bar, to do niego zmierzam. Nie będę siedzieć w pokoju, gapić się na ściany i użalać nad sobą. Nie dam Pete’owi takiej władzy nade mną. Przeszłam gorsze chwile, przetrwałam wiele burz. Tę też przetrwam. Ocieram łzy i przybieram opanowany wyraz twarzy. Nie będę więcej płakać z jego powodu. Nie jest wart moich łez. Poza tym jestem nowa w mieście, a dobrze jest wyjść i poznać teren. Najpierw pochłaniała mnie praca, a później zmarła Elaine, dlatego przez ostatni miesiąc jeździłam tam i z powrotem, stąd do Cincinnati. Czas, żebym odwiedziła tutejsze miejsca spotkań. Przez jedną noc nie będę myśleć o jutrze. Później wymyślę, co dalej.
Rozdział 2
Rhett
Wszystko rozmywa mi się przed oczami. Przez cały cholerny dzień gapiłem się na sprawozdania z produkcji. Odchylam się na oparcie fotela i odwracam do okna. Zaplatam dłonie za głową i zamykam oczy. Muszę tylko chwilę odpocząć.
– Panie Baxter – odzywa się przez interkom Carrie, moja sekretarka.
Jęczę. Obracam się i naciskam guzik.
– Słucham, Carrie.
– Pan Baxter chce się z panem widzieć.
Dobrze ją usłyszeliście. Mówi o moim ojcu. Rhetcie Baxterze II. Dziadek i ja jesteśmy numerami pierwszym i trzecim.
– Już idę.
Wstaję, biorę telefon i idę do gabinetu taty na końcu korytarza. Macham do Betty, jego wieloletniej sekretarki, po czym lekko pukam do drzwi.
– Chciałeś mnie widzieć? – pytam, wchodząc bez zaproszenia.
– Usiądź, synu – mówi tata. Zaciska zęby, patrzy posępnie.
– Co się stało?
– Twój dziadek zachorował.
Przesuwam się na brzeg fotela.
– Co mu dolega?
– Wygląda na to, że w końcu dopadły go skutki lat palenia jak lokomotywa. Zdiagnozowano u niego rozedmę płuc, z której wywiązało się jeszcze zapalenie.
– Jak się ma?
– Jak zawsze, natomiast przez chorobę nie może pracować. Ktoś musi go zastąpić. Chociaż twierdzi, że nie potrzebuje pomocy, ja swoje wiem. Dyskutowaliśmy o tym z matką i zdecydowaliśmy, że najlepiej sprawdzisz się ty.
– Ja? – pytam, choć nie powinienem się dziwić. Spędzałem u dziadka każde wakacje. Rodzice przyjeżdżali co któryś weekend, a mama zawsze próbowała mnie przekonać do powrotu do domu. Zawsze odmawiałem, bo uwielbiałem odwiedzać dziadka.
– Tak. Wiem, że przeprowadzasz podsumowanie kwartału. Powiedz, na czym skończyłeś, zajmę się resztą.
– Dobra. Carrie jest na bieżąco. Dużo wie, więc możesz na niej polegać.
Tata kiwa głową.
– Na pewno tak zrobimy. Przejmiemy z matką twoje obowiązki.
– Czy to dobry pomysł? – pytam.
Mama dopiero zaczyna chodzić o kulach po kilku operacjach, które przeszła po wypadku samochodowym. Pijany kierowca uderzył w bok jej auta, gdy wracała do domu ze sklepu. W gazetach pojawiły się niezłe nagłówki, na przykład: „Właścicielka Browaru Baxtera poszkodowana przez pijanego kierowcę”. Minęło kilka tygodni, zanim dziennikarskie sępy znalazły sobie inną ofiarę.
Wzrusza ramionami.
– Wiesz, jaka jest. Od tygodni przymierzała się do powrotu do pracy, a ja ją powstrzymywałem. Kiedy rano zadzwonili w sprawie taty, nie chciała słyszeć odmowy.
– Jak zawsze uparta – mówię rozbawiony.
Rodzice są jednymi z najwspanialszych osób, jakie znam. Zawsze mieli dla mnie czas, muszę też przyznać, że mnie rozpieszczali i właśnie z tego powodu pozwalali mi spędzać całe wakacje z dziadkiem. Niełatwo było im rozstawać się na tyle czasu z jedynym dzieckiem, ale rozumieli, ile wspólne lato znaczyło dla mnie i dziadka. Kompromisem były ich wizyty co dwa tygodnie. Tak, przesadzali, ale mogli sobie pozwolić na tak częste odwiedziny. Czasami wybierali się w ośmiogodzinną podróż samochodem z Tennessee. Przeważnie jednak latali, żeby w poniedziałek stawić się w browarze.
– Wygląda na to, że z piwa przerzucisz się na whiskey. – Tata szczerzy zęby w uśmiechu.
Nie wspomniałem, że dziadek jest właścicielem destylarni Baxtera? Tata, jak przystało na uparciucha, myślał, że wie więcej od swojego ojca, więc otworzył z mamą własny biznes – Browar Baxtera. Gdy byłem niemowlakiem, relacje taty i dziadka były napięte, ale kiedy podrosłem na tyle, by to zauważyć, pogodzili się. Teraz wymieniają się pomysłami i wspólnie prowadzą marketing.
Śmieję się.
– Na to wygląda. Tęsknię za domem dziadka. Od lat nie spędziłem tam za wiele czasu. Ostatni raz gościłem u niego dłużej chyba latem przed rozpoczęciem studiów.
– Pewnie tak – zgadza się ze mną tata. – Dziś jedziemy do niego z mamą. Kupiłem ci bilet na poniedziałek rano, więc dziś i jutro możesz uporządkować sprawy i przekazać obowiązki, a w weekend przygotować się na kilkutygodniowy wyjazd. Zdążysz?
Zastanawiam się. W domu nic mnie nie trzyma, jestem singlem i mieszkam sam. W pracy mogę wszystko ogarnąć.
– Tak. Przekaż dziadkowi, że niedługo się z nim spotkam.
– Dobra.
Szybko się żegnamy i wracam do swojego gabinetu.
– Hej, Carrie, muszę wyjechać na jakiś czas. Mama mnie zastąpi, pomoże jej w tym tata. – W pracy wciąż mówię o nich mama i tata. W końcu to rodzinny biznes. Jednakże personel nigdy tak o nich nie mówi. Zawsze są profesjonalni.
– Mogę jakoś pomóc? – pyta od razu.
– Dokończę sprawozdania finansowe. Dopilnujesz, by tata je dostał? W kalendarzu mam kilka spotkań. Czy możesz poinformować wszystkich, że przyjdzie na nie mama? Nie chcę, żeby ktoś się wkurzył, bo nie wiedział o zmianie.
– Jasne. Zarezerwować ci bilet?
– Nie. Już mam. Dziadek jest chory, więc muszę go zastąpić, dopóki nie wróci do zdrowia. Nie jestem pewien, ile to zajmie. Ze dwa tygodnie albo dłużej. Gdy nie będziesz czegoś pewna, wysyłaj do mnie maile. Mama dobrze sobie radzi, więc nie przewiduję problemów.
– Położyłam na pana biurku umowę z Big Marketplace. Pojawiła się kontroferta.
Wzdycham i przeczesuję włosy palcami.
– Dzięki. Przejrzę i zrobię notatki. Możesz dopilnować, żeby tata dostał ją w poniedziałek? Jutro jadą do dziadka.
– Robi się, panie Baxter. Coś jeszcze?
– Yyy, teraz nie, ale później na pewno coś sobie przypomnę. Dzięki, Carrie.
Idę do gabinetu i zanim skupię się na umowie z Big Marketplace, wyciągam telefon, by napisać do Jake’a, który mieszka w Wirginii Zachodniej. Jego wujek miał bar i robił z dziadkiem interesy. Podczas wakacji codziennie pakowaliśmy się w kłopoty. Udało nam się utrzymać kontakt. Prawie dokładnie rok temu przyjechał do Nashville z Molly, swoją dziewczyną.
Ja: Hej, stary. W następnym tygodniu przyjeżdżam do miasta. Dam znać, jak się zadomowię.
Jake: Właśnie mówiłem Molly, że muszę się do Ciebie odezwać. Co u niego?
Jake oczywiście słyszał już o chorobie dziadka, który przyjaźni się z jego wujkiem Jerrym. Podczas wakacji w Wirginii Zachodniej spędzaliśmy czas we czwórkę.
Ja: Dobrze. Rodzice lecą do niego dziś wieczorem. Musi odpocząć, więc go zastąpię.
Jake: Zawsze mówił, że któregoś dnia przejmiesz biznes.
Ja: A ty mówiłeś, że będziesz prowadził bar. Jak wam idzie?
Jake: Dobrze. Bawimy się z Molly w samozwańczych stróżów porządku publicznego. Wprowadziliśmy kilka zmian.
Ja: Dobra, stary. Odezwę się w następnym tygodniu.
Jake: Wiesz, gdzie mnie znaleźć.
Kładę telefon na biurku i otwieram grubą teczkę leżącą przed nosem.
Czas się z tym rozprawić, aby tata miał po moim wyjeździe o jedną rzecz mniej do zrobienia.
Zatracam się w sprawozdaniach. Dobrze nam się wiodło w tym kwartale. Dociera do mnie, która jest godzina, dopiero gdy Carrie puka i mówi, że wychodzi. Jeszcze godzina i skończę. Biorę komórkę i piszę do Douga, z którym umówiłem się na drinka.
Ja: Hej, stary. Spędzę w pracy jeszcze co najmniej godzinę. Przekładamy spotkanie na 20?
Doug: Spoko.
Rzucam telefon na biurko, przeglądam ostatnie rzędy cyfr i kończę pracę. Biorę laptop i kilka teczek, żeby popracować zdalnie, po czym jadę do domu. Spisałem dla Carrie informacje na liście, którą przekażę jej w weekend.
W mieszkaniu kładę torbę na kanapie i idę pod prysznic. Zamierzam tylko szybko się opłukać, ale gorąca woda działa cuda na zmęczone mięśnie. Całodniowe siedzenie przed ekranem komputera i patrzenie na cyferki powoduje, że sztywnieje mi kark.
Ze względu na przedłużoną kąpiel muszę się ubrać w ekspresowym tempie. W drodze do drzwi zgarniam telefon, portfel i kluczyki. Burczy mi w brzuchu, ale na szczęście umówiliśmy się w pubie, w którym podają dobre jedzenie. Umiem gotować, niemniej przygotowywanie posiłków dla jednej osoby uważam za stratę czasu. Poza tym zawsze jemy coś podczas naszych męskich spotkań.
Pod pubem parkuję przy lexusie Douga, który jest wybitnym inżynierem. Przysięgam, że gdy poznaliśmy się na uniwersytecie i powiedział, że studiuje inżynierię, nie uwierzyłem mu. Miał długie włosy, tatuaże i zawsze był duszą towarzystwa, więc byłem pewien, że nie ukończy edukacji. Myliłem się. Kilka miesięcy później poznał Dawn, która jest teraz jego żoną i która nagle go naprostowała. Kobieta ma na niego pozytywny wpływ. Szczęściarzowi udało się znaleźć jedną z tych dobrych. Doug też pochodzi z zamożnej rodziny. Jego ojciec jest właścicielem największej firmy deweloperskiej w Tennessee. Kiedy dziewczyny dowiadują się, że mamy pieniądze, oblatują nas jak sępy, i nawet nie odstrasza ich obrączka na jego palcu. Jego żona znosi to z iście anielską cierpliwością. Jasne, kiedy byłem młodszy (mam dwadzieścia pięć lat, więc nie jestem jeszcze stary), czyli na studiach, cieszyłem się, że mogłem łatwo zaliczyć jakąś panienkę. Nigdy nie musiałem zbytnio się namęczyć, żeby dobrać się dziewczynie do majtek. Teraz zaczynam mieć tego dość. Nigdy nie wiadomo, komu można ufać i szczerze mówiąc, mam po dziurki w nosie łatwych lasek.
Gdy tylko przestępuję próg baru, słyszę, jak ktoś woła mnie po nazwisku. Przy naszym ulubionym stoliku zauważam Douga.
– Hej. – Siadam naprzeciw niego.
Kumpel spogląda na drugi koniec baru i kiwa mi głową, co oznacza tylko jedno – jest tu Dawn z przyjaciółkami.
– Hej – odpowiada w końcu. Upija spory łyk piwa.
Ruchem głowy wskazuję stolik Dawn i jej koleżanek.
– Mogą się do nas dosiąść.
Przyjaciel bez wahania pędzi do żony. Podążam za nim wzrokiem i od razu zauważam problem. Dwaj faceci w biznesowych garniturach zagadują cztery kobiety. Doug jest zaborczy w stosunku do Dawn, i słusznie. Jestem pewien, że ona ma odmienne zdanie, ale nie można pozwalać innym mężczyznom wchodzić na swój teren. Chwilę później dosiadają się do nas Dawn i jej koleżanka Tessa. Przesuwam się, robiąc Tessie miejsce. Próbuję nie zrzędzić, że z trójki towarzyszek Dawn musiała dołączyć do nas akurat ona. Doug twierdzi, że Tessa jest bliską przyjaciółką jego żony, ale kobieta ciągle próbuje mnie przelecieć. Kilka dni temu niemal jej się udało. Wypiłem za dużo, co przyćmiło mój osąd, ale otrząsnąłem się, zanim było za późno. Tessa jest jednym z tych sępów, które chcą się przyssać do faceta na zawsze. Nie, dziękuję.
– Hej, Rhett – grucha. Tak, grucha, i szczerze mówiąc, wcale nie jest to pociągające.
– Cześć. – Upijam piwo, nie podsuwając jej tematu do rozmowy.
– Dzięki za zaproszenie – mówi ochrypłym, nienaturalnym głosem. Próbuje być seksowna, ale daleko jej do tego.
– Dawn zawsze jest mile widziana – odpowiadam, patrząc na żonę kumpla. – Hej, D. – Puszczam do niej oko.
Śmieje się, a Doug spojrzeniem przekazuje, bym nie patrzył na jego żonę.
Chichoczę cicho. Przy niej zawsze łatwo go wkurzyć.
– Długi dzień? – pyta z lekkim rozbawieniem Dawn.
– Można tak powiedzieć. W poniedziałek lecę do Wirginii Zachodniej.
– Dlaczego? – pyta Doug.
Ignoruję Tessę, która chłonie każde słowo, aby wtrącić się w dogodnym dla niej momencie.
– Dziadek zachorował. Musi zrobić sobie kilka tygodni wolnego, a sam się wszystkim zajmuje. Ma świra na punkcie kontroli.
Doug się śmieje.
– Wspominałeś. To dlatego twój tata poszedł swoją drogą, tak?
– Mniej więcej. Przynajmniej tak mi mówią.
– O, biedactwo – mówi Tessa, zaciskając małe dłonie o tygrysich pazurach na moim bicepsie.
Poważnie, czy kobiety myślą, że kilometrowe paznokcie kręcą facetów? Jasne, jak każdy mężczyzna piszę się na zadrapania pleców w odpowiednich okolicznościach, ale takimi szponami można wydłubać oko. Nie, dziękuję. Strząsam jej dłonie. Nie obchodzi mnie, że zachowuję się jak palant. Musi dać mi spokój i trzymać narzędzia tortur z daleka ode mnie.
– Zatem wyjeżdżam. – Znów skupiam uwagę na przyjacielu i jego żonie. – Nie będzie mnie przez kilka tygodni. Dziadek ma rozedmę płuc i z tego, co mówił tata, złapał dość poważne zapalenie.
– Dlaczego nie pojedzie twój tata? – pyta Doug.
– Teraz się dogadują, ale wydaje mi się, że nawet po tylu latach nie potrafią przeboleć, że każdy poszedł swoją drogą. Poza tym tata nie chce opuszczać browaru. Lepiej będzie, jeśli ja pojadę. Spędzałem z dziadkiem każde wakacje. Jestem pewien, że znam destylarnię lepiej niż staruszek, chociaż przebywałem w niej tylko latem.
– Whiskey, tak? – pyta Doug.
– Tak, założenie jest to samo, receptury inne.
– Przykro mi z powodu twojego dziadka – mówi Dawn.
– Dzięki. Jest twardy, szybko wróci do zdrowia – odpowiadam z nadzieją, że się nie mylę. Dziadek zawsze był silny, nie wiem, czy poradziłbym sobie, gdybym zobaczył go wątłego i schorowanego.
– Powinniśmy dziś świętować – mówi Tessa tym sztucznie zachrypniętym głosem. Jak ona w ogóle to robi?
– Świętować chorobę mojego dziadka? – pytam, patrząc na nią ostro.
– N-nie, chodziło mi o to, że wyjeżdżasz.
– Nie ma mowy – mówię jej. Patrzę na Douga oraz Dawn i dodaję: – Umieram z głodu. Jedliście?
– Tak, ugotowałam kolację. – Dawn patrzy na męża. Doug pochyla się i daje jej buziaka.
– Jeszcze nie. Powinniśmy pójść gdzieś, żeby coś zjeść. – Tessa ponownie próbuje mnie gdzieś wyciągnąć.
Patrzę na nią.
– Słuchaj, nic z tego. Daj sobie spokój – mówię surowo. Otwiera usta, jakby zamierzała coś powiedzieć, ale uciszam ją uniesioną dłonią. – Nie.
– Tess, pozwólmy facetom pogadać i zobaczmy, co robią dziewczyny? – proponuje Dawn.
Doug znów ją całuje i dziękuje jej szeptem.
Kobiety odchodzą.
– Stary, nic ci nie jest? – pyta kumpel.
– W porządku – mówię przez zaciśnięte zęby.
– Właśnie widzę – przyznaje rozbawiony.
– Skończyłem z tymi głupotami, D. Nie wiesz nawet, jak dobrze masz z Dawn.
– A cóż to się stało? Rhett Baxter jest gotowy na poważny związek? – drwi ze mnie.
– Odpieprz się – mówię, choć się uśmiecham. – Nie mam nic przeciw związkom, ale, stary, nie z takimi laskami jak ona.
– Racja. – Unosi piwo i stukamy się butelkami. – Proszę. – Podaje mi menu, następnie przywołuje kelnerkę. – Może jedzenie cię rozweseli.
Nie potrzebuję cholernego menu, bo przychodzimy tu od lat. Podchodzi kelnerka i zamawiam jak dla wojska. Reszta wieczoru przebiega gładko. Dawn dosiada się do nas, gdy Tessa i pozostałe dziewczyny wychodzą. Najwidoczniej Tessa uświadomiła sobie, że tego wieczoru nic nie ugra. Mam nadzieję, że zrozumie, iż nigdy jej się nie poszczęści, przynajmniej nie ze mną.
Kiedy ogłaszają ostatnią kolejkę, nadchodzi pora, by wrócić do domu. Żegnam się z Dougiem i Dawn. Patrząc, jak odchodzą, odsuwam od siebie zazdrość, jaką czuję wobec przyjaciela na myśl o tym, że samotnie wrócę do domu.
Rozdział 3
Saylor
Spacer w chłodny listopadowy wieczór dobrze na mnie wpłynął. Mam nadzieję, że oczu nie mam podpuchniętych. Gdyby ktoś pytał, choć tak się nie stanie, ponieważ nikogo tu nie znam, powiedziałabym, że twarz mam zaczerwienioną od zimnego wiatru. Kiedy dochodzę do baru Corner Pocket, zaglądam przez okno. Jest zatłoczony, to dobrze. Chcę niezauważona wypić jednego drinka albo ze dwadzieścia, by zapomnieć o tym jakże fantastycznym dniu.
Głęboko nabieram powietrza, mocniej otulam się swetrem Elaine i otwieram drzwi. Na szczęście nikt na mnie nie spogląda, wszyscy zajmują się sobą.
Siadam przy barze, telefon kładę na blacie i pocieram zmarznięte dłonie.
– Co podać? – pyta uśmiechnięta dziewczyna, na oko w moim wieku.
Wskazuję stojącą na regale za nią butelkę whiskey Baxtera.
– Podwójną – mówię.
Uśmiecha się i mi nalewa.
– Otworzyć rachunek? – pyta.
Kiwam głową, wlewając w siebie alkohol. Pali w przełyku i od razu mnie rozgrzewa.
– Polać jeszcze? – pyta, nie odstawiwszy butelki.
– Nie, dzięki. Poproszę piwo, może być z beczki.
Uśmiecha się.
– Nie odchodźmy od tradycji, dobra? W beczce mamy lagera od Baxtera.
Kiwam głową. Rozsiadam się wygodnie i myślę o tym, żeby się rozluźnić, kiedy ciało mi rozmarza. Pete’a i jego zdradę zagrzebuję głęboko w pamięci i zabraniam sobie je roztrząsać. Barmanka stawia przede mną piwo i obiecuje, że niedługo wróci.
Upijam łyk i biorę telefon, aby poszukać nowej pracy. Nie podoba mi się, że ledwie przyzwyczaiłam się do obecnej posady, a już muszę z niej zrezygnować, ale nie mam innego wyjścia. Nie mogę z nimi pracować. Przewijam strony z ofertami pracy w działach kadr i zaznaczam interesujące ogłoszenia, żeby po powrocie rozesłać CV.
– Szukasz pracy? – pyta barmanka.
Przestraszyła mnie nieco, bo jej nie zauważyłam. Odrywam wzrok od telefonu.
– Tak, niestety. Mój chłopak zdecydował się poślubić inną, której zrobił dzidziusia. Mieszkamy razem i pracujemy w jego rodzinnej firmie, więc zdecydowanie powinnam zmienić pracę. – Przykładam dłoń do ust, by przerwać wypływający z nich potok słów. Nie wiem, co się ze mną dzieje.
Barmanka parska śmiechem.
– Czym się zajmujesz? – pyta, wskazując mój pusty kufel. – Dolewkę?
– Poproszę. Mam dyplom z zarządzania zasobami ludzkimi, ale pracowałam też za barem. Przez całe studia podawałam alkohol.
– Serio? Gdzie?
– W Cincinnati. W U Tuffa, melinie sprzedającej studentom tanie piwo – mówię ze śmiechem.
– Pewnie by mi się tam spodobało. Do nas też przychodzą studenci. Mamy zróżnicowaną klientelę.
– Jesteś właścicielką?
– Niezupełnie. Właścicielem jest Jake, mój chłopak. Kilka lat temu przejął bar od wujka.
– Może nie wypada wspominać, ale alkohol uderza mi do głowy i… się nie kontroluję. – Chichoczę. – Jesteś w moim wieku, tak? Masz dwadzieścia dwa lata?
– Tak. Chciałabyś wyjaśnić, jak przez całe studia serwowałaś alkohol? – Uśmiecha się ironicznie.
– To zabawna historia. Właściciel nie był z tych… praworządnych. Zatrudniał na czarno, co mi nie przeszkadzało. Byłam ostrożna. Jeśli przychodził ktoś, kto wyglądał, jakby interesowało go coś więcej niż wychylenie kilku kieliszków, szłam do kuchni albo układałam towar. Nigdy nie pracowałam sama, więc było miło.
Gwiżdże.
– Szczęściara – mówi.
Wzruszam ramionami.
– Być może. Z perspektywy czasu wiem, że obydwoje postąpiliśmy źle. Potrzebowałam wtedy pracy, a nie miałam doświadczenia i musiałam dostosować grafik do zajęć. Ta praca mi pasowała.
– Cieszę się.
– Mówi się, że czas zmienia perspektywę, nie?
– Niby kto tak mówi? – Barmanka się śmieje.
Udziela mi się jej wesołość.
– Nie mam pojęcia.
– Jak masz na imię? – pyta, gdy już udaje jej się opanować śmiech.
– Saylor – przedstawiam się, wyciągając rękę.
– Miło cię poznać, Saylor. Jestem Molly. – Ściska moją dłoń. Barmanka nie przestaje mi się przyglądać. – Szukamy kogoś do pracy – mówi.
– Serio? – pytam. – Na jakie stanowisko?
– Barmana, teraz możesz już legalnie pracować. – Puszcza do mnie oko.
– Niewykluczone, że się zgłoszę, ale muszę znaleźć jakieś mieszkanie. Jestem pewna, że do chłopaka wprowadzi się jego ciężarna przyszła żona. Muszę jutro pojechać po swoje rzeczy, a nie mam gdzie ich umieścić. Myślisz, że w hotelu będą na mnie dziwnie patrzeć, gdy przytaszczę mnóstwo pudeł? – pytam, znów zdradzając za wiele. Chciałabym winić alkohol, ale nie wypiłam dużo. To ostatnie wydarzenia rozwiązały mi język, znalazłam się tu przez Pete’a.
– Z tym też mogę pomóc. Nad garażem mamy mieszkanie. Trzeba je odmalować, ale możemy umówić się na jakiś czynsz.
– Jesteś moim aniołem stróżem? – zagaduję.
Śmieje się, ale zapytałam poważnie. Zabawne, że gdy Tara proponowała mi swoje mieszkanie nad garażem, nie skusiła mnie tak jak Molly.
– Nie, ale mam świetną intuicję, więc wiem, że jesteś dobrą osobą, którą spotkał pech w postaci beznadziejnego chłopaka.
– Hej, maleńka – mówi wytatuowany ciemnowłosy wysoki bóg, kładąc dłoń na biodrze Molly i całując ją w szyję.
– Jake, to Saylor. Saylor, to mój chłopak Jake. Mówiłam właśnie Saylor, że szukamy barmanki. Ma doświadczenie, ale szuka też mieszkania. Pokrótce: przeprowadziła się tu dla chłopaka, a on puścił ją kantem.
– Ej, nie powiedziałam tego – mówię niepewna, skąd to wie.
Molly wzrusza ramionami.
– Zgadłam. Potrzebowałabyś mieszkania, gdybyś miała w mieście kogoś, u kogo mogłabyś się zatrzymać?
Gdyby tylko wiedziała, że ma rację. Nie mam gdzie się zatrzymać nie tylko w tym mieście, ale też na całym świecie. Mam Tarę, jednak powrót do Cincinnati po śmierci Elaine za bardzo by bolał. Już wolę zaryzykować, że wpadnę na Pete’a i jego ciężarną lafiryndę, niż wrócić do miejsca, w którym wszystko będzie mi przypominać, że straciłam jedyną rodzinę. Pocieram mostek, próbując rozproszyć ból pojawiający się za każdym razem, gdy pozwalam sobie myśleć o zastępczej mamie.
– Miło mi, Saylor – mówi głębokim głosem Jake, wyciągając dłoń.
Ujmuję ją i przyznaję, że mnie też miło go poznać.
– Mamy mieszkanie nad garażem – informuje mnie.
Molly szczerzy zęby i puszcza do mnie oko.
– Porozmawiajmy o czynszu. Muszę znaleźć nową pracę, bo do obecnej nie wrócę – wyznaję.
– Co? Nie chcesz tu pracować? – Jake przykłada dłoń do piersi, jakbym go zraniła. Zaczynam się martwić, jednak zaraz dostrzegam jego uśmiech. – Potrzebna nam barmanka. – Wskazuje za mnie. Odwracam się. Na oknie umieszczono tabliczkę z informacją, że szukają pracowników. – Kiedy możesz zacząć? – pyta.
– Ot tak?
Znowu obejmuje Molly.
– Moja dziewczyna uważa, że jesteś w porządku, a ja ufam jej ocenie.
– Rety. Nie… nie wiem, co powiedzieć.
– Powiedz: Biorę tę pracę, kiedy mogę się wprowadzić? – Molly się szczerzy.
Nigdy nie wierzyłam w los, w to, że można się znaleźć w odpowiedniej chwili w odpowiednim miejscu i takie tam. Życie jest do kitu. Jest trudne i niepoukładane, dobrym ludziom przytrafiają się złe rzeczy. Ale są też chwile, kiedy dobrym ludziom przytrafiają się dobre rzeczy. Na przykład, kiedy pracownica socjalna, której cię przydzielili, ma już dość patrzenia, jak przerzucają cię z jednego domu do drugiego, więc bierze cię do siebie. Albo kiedy słyszysz od chłopaka wyznanie, które zmienia twoje życie i lądujesz w barze.
– Saylor? – odzywa się Molly.
Unoszę wzrok, obydwoje przyglądają mi się wyczekująco.
– Biorę tę pracę, kiedy mogę się wprowadzić? – Uśmiecham się.
– Zaczniemy od mieszkania. Jak mówiłam, wymaga odświeżenia. Spotkamy się tu jutro około jedenastej? Skoczymy kupić farbę i zaczniemy je malować, żebyś jak najszybciej mogła się wymeldować z hotelu. Kiedy już ogarniemy ściany, pojedziemy zabrać twoje rzeczy od fiuta.
– Fiuta? – dziwi się Jake.
– Jej byłego – wyjaśnia Molly.
– Pasuje. – Mężczyzna się śmieje.
– Na imię ma Pete, ale muszę przyznać, że fiut brzmi nieźle.
– Dobra, w takim razie jutro pomożemy ci z mieszkaniem, a kiedy się zadomowisz, staniesz za barem.
– Na pewno? Praca będzie na mnie czekać? – pytam.
Molly macha dłonią.
– Dajemy sobie radę, Saylor.
Wyciągam z torebki kartę debetową.
– Będę się zbierać. – Podaję Molly kartę. – Nie wiem, jak wam dziękować. Nie… po prostu dziękuję – mówię w końcu. Prawie znów zaczęłam się żalić, ale się powstrzymałam, bo nie muszą słuchać mojego biadolenia. Nigdy nie dowiedzą się, jak bardzo mi pomogli.
– My stawiamy – mówi Jake, odsuwając moją dłoń. – Uznaj, że to była rozmowa kwalifikacyjna.
– Nalegam. – Ponownie podsuwam kartę.
– Nie potrzebujemy twoich pieniędzy. – Jake raz jeszcze odsuwa moją dłoń. – Idę na drugą stronę baru. – Daje Molly buziaka, tym razem w usta, macha do mnie i znika.
– Molly, naprawdę czuję się okropnie. Tyle już dla mnie zrobiłaś. – Próbuję podać jej kartę.
– Nie. – Szczerzy się. – Przyjdź rano, Saylor. Każdy z nas ma za sobą trudne chwile. Z radością ci pomożemy.
– Dziękuję. Ogromnie dziękuję – mówię, chowając kartę do portfela.
– Prowadzisz?
Kręcę głową.
– Przyszłam z hotelu za rogiem.
– Podwieźć cię? Zrobiło się zimno.
– Nie, nie trzeba.
– Już późno. Lepiej, żebyś nie chodziła sama. Pozwól, że cię odwiozę.
Molly oddala się i mówi coś do Jake’a, który kiwa głową. Mężczyzna podchodzi do mnie.
– Odwiozę cię. O tej porze kobieta nie powinna sama szwendać się po ulicach. – Wyciąga z kieszeni kluczyki. – Mój samochód stoi na tyłach, chodź. – Gestem wskazuje, bym za nim poszła.
Z jakiegoś powodu wiem, że mogę im zaufać. Macham do Molly i dziękuję bezgłośnie. Ruszam za Jakiem, za barem wchodzimy na korytarz i mijamy biuro właściciela oraz inne pomieszczenia, po czym puszcza mnie przodem, gdy wychodzimy na zewnątrz. Ku mojemu zaskoczeniu jego samochód jest już uruchomiony.
– Pilot. – Unosi klucz.
– Fajnie. Jeszcze raz za wszystko dziękuję – mówię, kiedy już znajdujemy się w aucie.
– Dojazd do hotelu zajmie dwie minuty, żaden problem, Saylor.
Miał rację, droga trwa krótko. Rozpinam pas i otwieram drzwi.
– Dziękuję, Jake, i podziękuj Molly.
– Do jutra, Saylor. – Macha mi na pożegnanie i odjeżdża, gdy tylko wysiadam.
W pokoju uświadamiam sobie, że nie mam w co się przebrać. W samochodzie zostawiłam kilka rzeczy, które zabrałam z domu Elaine, ale jest już za późno, by iść na parking i grzebać w pudłach, zatem zdejmuję tylko buty i nakrywam się kocem. Telefon, w którym pada bateria, też jest gotowy na odpoczynek. Jestem w rozsypce, a mimo to czuję nadzieję, choć przyszłość jeszcze przed kilkoma godzinami nie malowała się w jasnych barwach. Wygląda na to, że będę żyć dalej i dzień po dniu, krok po kroku wszystko się ułoży.
Budzi mnie dobiegający z sąsiedniego pokoju dźwięk wody lejącej się pod prysznicem. Hotel jest porządny, ale jak w większości podobnych ściany są cienkie jak papier. Dłuższą chwilę leżałam w łóżku, zanim udało mi się zasnąć, a teraz zegarek na szafce nocnej informuje, że jest jeszcze za wcześnie na pobudkę. Z Molly mam się spotkać dopiero za pięć godzin, lecz jestem osobą, która jak już się obudzi, to nie zaśnie. W domach zastępczych musiałam wcześnie wstawać, żeby przed wyjściem do szkoły wypełnić powierzone mi obowiązki. Zawsze zrywałam się skoro świt, nawet u Elaine. Trudno pozbyć się starych nawyków i w ogóle. Kilka razy próbowałam przekonać Pete’a, byśmy cały dzień spędzili w łóżku, ale wybijał mi ten pomysł z głowy, zanim jeszcze słowa przeszły mi przez usta. Nie zarobisz, śpiąc do południa. Albo, jak w jego przypadku, nie zapłodnisz pracownicy. Zawsze wcześnie wychodził i późno wracał. Cholera, nigdy nie wydało mi się to podejrzane.
Życie to niekończąca się lekcja.
Wstaję z łóżka, wkładam buty, biorę klucz i idę na parking. Muszę albo kupić ubranie, albo wyjąć jakieś z samochodu. Powietrze o poranku jest chłodne, aż para ulatuje mi z ust. Podchodzę do auta, otwieram tylne drzwi i przerzucam zawartość kartonów. Znajduję szare wypłowiałe dżinsy z dziurami na kolanach – moje ulubione, chociaż Pete’owi nigdy się nie podobały. Nie przypomnę sobie, co dokładnie powiedział, ale rzucił uwagę o tym, że osobie na moim stanowisku nie przystoi taki strój. Kolejny przytyk. Uświadamiam sobie, że było ich kilka. Nie jestem pewna, dlaczego wytrzymałam z nim tyle czasu. Nie, nieprawda. Wiem. Zależało mi na nim. Był pierwszym facetem, który okazał mi czułość, i uczepiłam się go jak rzep psiego ogona. Na początku dobrze nam się układało. Tak, rzucał niepochlebne komentarze i trochę się mnie czepiał, a jednak chciałam go uszczęśliwiać. Wtedy nie myślałam o tym za wiele, ale teraz widzę wszystko w innym świetle. Wykorzystywał mnie. Cały czas. Jestem pewna, że Tabitha, ta ciężarna dziewczyna, nie jest pierwszą, z którą mnie zdradził. Aż przechodzą mnie ciarki. Muszę umówić się do lekarza i zrobić badania.
Trzymam w ręce spodnie, drugą grzebię w ubraniach i wyciągam starą koszulkę z koncertu Def Leppard oraz bluzę z kapturem z logo uniwersytetu stanowego w Ohio. Następnie znajduję sportowy stanik, bawełniane majtki, na które Pete narzekał za każdym razem, gdy je nosiłam, i skarpetki. Na szczęście stare tenisówki spakowałam wcześniej do torby na zakupy. Wyrzucam z niej prawie wszystko, zostawiam tylko parę nike’ów i dokładam rzeczy, które mam w ręce. Tylko ich potrzebuję. No i jeszcze ładowarki. Zamykam drzwi i biegiem wracam do hotelu. Gdy wchodzę do holu, recepcjonistka wita mnie radosnym „dzień dobry”. Odpowiadam jej i spieszę do windy.
Reklamówkę z rzeczami z samochodu opróżniam na łóżko i rozkładam ubrania, żeby się dłużej nie gniotły. Jasne, mogłabym je wyprasować, ale tego spodziewałby się po mnie Pete. Dziś nie przejmuję się takimi drobiazgami. Poza tym jadę tylko kupić farbę i liczę, że zacznę malować. Rozbieram się, w drodze pod prysznic biorę z umywalki hotelowy szampon, odżywkę i mydło. Nie spieszę się, stojąc pod gorącym strumieniem. Przez moje myśli przewijają się wydarzenia ostatnich dwudziestu czterech godzin i płaczę z żalu. Nienawidzę go, ale jednocześnie mi na nim zależy. Kochałam go. Naprawdę. Myślałam, że byliśmy szczęśliwi. Może się nie myliłam. Tylko że mu nie wystarczałam.
Chciałabym, żeby Elaine żyła. Zawsze była niczym spokojny głos rozsądku. Kiedy stresowałam się przeprowadzką i zamieszkaniem z Pete’em, powiedziała, że muszę zacząć żyć dla siebie. Od tego dnia minęło sześć miesięcy, ona zmarła, on mnie zostawił, więc jestem… sama. Nogi mi się trzęsą. Opieram plecy o ścianę i osuwam się na podłogę. Chowam głowę między kolana, pozwalając płynąć łzom. Płaczę za Elaine, Pete’em i życiem, które, jak mi się wydawało, budowaliśmy.
Wszystko się zmienia.
Rozdział 4
Saylor
Wychodzę spod prysznica, dopiero gdy woda robi się zimna. Wkładam stare, wygodne ciuchy, a następnie zamawiam śniadanie. Wybrałam jedzenie na pocieszenie, czyli naleśniki z polewą i boczek. Danie, które pierwszy raz jadłam u Elaine i które szybko stało się moim ulubionym. Zapisuję sobie w głowie, żeby wyciągnąć jej przepisy i perfekcyjnie się ich nauczyć. Po śniadaniu biorę klucze, telefon oraz torebkę i ruszam do baru. Zjawię się przed umówioną godziną, ale wolę poczekać na Molly, niżby ona czekała na mnie. Wiele jej zawdzięczam, bo zaproponowała mi pracę i mieszkanie.
Ku mojemu zaskoczeniu zastaję Molly przed Corner Pocket. Rozmawia przez telefon w samochodzie. Macham do niej i wykonuję gesty oznaczające, że będę prowadzić.
– Dzięki – mówi, wsiadłszy do mojego auta. – Chcesz najpierw zobaczyć mieszkanie, żeby wybrać kolory?