Hattin 1187 (edycja specjalna) - Piotr Biziuk - ebook

Hattin 1187 (edycja specjalna) ebook

Piotr Biziuk

3,8

Opis

Fenomenalna publikacja, napisana przystępnym językiem, z dużą dbałością o szczegóły. Idealny przewodnik dla zainteresowanych dziejami krucjat. Wnikliwa praca poświęcona jest jednej z najważniejszych średniowiecznych bitew. Starcie pod Hattin doprowadziło do opanowania Jerozolimy przez sułtana muzułmanów Saladyna i upadku Królestwa Krzyżowców na Bliskim Wschodzie. Książka opowiada o kryzysie 1187 roku, przedstawia genezę konfliktu, jego przebieg oraz skutki dla ówczesnego świata. Opisuje główne postacie, armie Franków i Saracenów. Teksty źródłowe pozwalają czytelnikom poznać różne punkty widzenia na wydarzenia, prezentowane przez kronikarzy. Saladyn wysłał mameluków pod dowództwem Taki ad-Dina, by zablokowali drogę Frankom. Sam uderzył z całą mocą na ostatnią z kolumn. Rajmund wyrąbał sobie dalszą drogę, zadając muzułmanom spore straty. Zamykający szyk templariusze odpierali atak za atakiem, jednak – nie mogąc podołać wyzwaniu – wysłali posłańca do króla, błagając go o pomoc. Gwidon wstrzymał marsz i ruszył z odsieczą. Rycerze zaszarżowali, lecz muzułmanie nie podjęli walki. Uporządkowanie szyku łacinników zajęło wiele czasu. Konie odmawiały już posłuszeństwa. Lousignan, litując się nad konającymi ze zmęczenia wojownikami, zdecydował, że należy rozbić obóz. Ach! Boże wielki! Wojna skończona! To nasz grób! Królestwo, przepadło! – zakrzyknął Rajmund. Prawdopodobnie decyzja o wstrzymaniu marszu zadecydowała o wyniku całej bitwy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 165

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,8 (6 ocen)
1
3
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
koldar

Dobrze spędzony czas

Bardzo lubię czytać pozycje z tej serii.
00

Popularność




Wstęp

WSTĘP

W XI i XII wieku Europa Zachod­nia rosła w siłę. Naj­starsi pamię­tali jesz­cze nisz­czy­ciel­skie wyprawy żegla­rzy pół­nocy, Wikin­gów, lecz wspo­mnie­nia te odcho­dziły w mroki prze­szło­ści. We Fran­cji, Anglii, Cesar­stwie Niem­ców, wło­skich repu­bli­kach, na Sycy­lii rosły strze­li­ste wieże świą­tyń, a każda z miej­sco­wo­ści chciała mieć kościół pięk­niej­szy niż u sąsia­dów. Kar­czo­wano pusz­cze, na ich miej­scu zaś powsta­wały sioła i mia­sta. Przy­by­wało drewna, żelaza, jak też wszel­kiego jadła. Nie bra­kło przy tym rąk do pracy, dobro­byt pozwa­lał bowiem na przy­rost lud­no­ści. Chłopi upra­wiali w poko­rze rolę, ryce­rze wal­czyli mię­dzy sobą, w wol­nych chwi­lach odda­jąc się polo­wa­niom i ucztom, mnisi wychwa­lali Pana, wyśpie­wu­jąc ula­tu­jące ku niebu cho­rały, a papież spie­rał się z cesa­rzem o władz­two nad całym chrze­ści­jań­stwem. Był to jed­nak wciąż świat str­wo­żony, w każ­dej bowiem chwili zaraza, głód czy pożary mogły przy­po­mnieć o tym, że ist­nieją na tej ziemi siły, nad któ­rymi czło­wiek nie jest w mocy zapa­no­wać.

Na Wscho­dzie sła­bło Cesar­stwo Bizan­tyj­skie, chro­niące spu­ści­znę rzym­skich ceza­rów. Fala, która draży kamie­ni­sty brzeg, w końcu wali go w morze. Takim wła­śnie kli­fem było pań­stwo Gre­ków. Oparło się Bizan­cjum Sło­wia­nom, Per­som, Ara­bom, Buł­ga­rom, Nor­ma­nom i Rusom. Wyda­wać by się mogło, że podob­nie sta­nie się z Tur­kami, któ­rzy przy­byli do gra­nic cesar­stwa ze środ­ko­wo­azja­tyc­kich ste­pów. Tym­cza­sem w jed­nej zale­d­wie bitwie sto­czo­nej z koczow­ni­kami legł cały auto­ry­tet cesa­rzy bizan­tyj­skich. Turcy zbyt byli zasko­czeni swym suk­ce­sem, a może po pro­stu nie przy­szedł jesz­cze ich czas, by się­gnąć po naj­więk­szy klej­not – Kon­stan­ty­no­pol. Stali się mimo to panami całej nie­mal Ana­to­lii i Syrii.

Europa doro­sła już wtedy do podzie­le­nia się z nie­wier­nymi i poga­nami wiarą w Chry­stusa. Dru­go­rzędny był spo­sób, w jaki miała to czy­nić. Gdy na Zachód dotarły wie­ści o dzi­kich Tur­kach, o tym, jak utrud­niają piel­grzy­mom przy­by­wa­nie do miejsc, po któ­rych cho­dził sam Zba­wi­ciel, wśród ludu zawrzało. Idea kru­cjaty mimo­cho­dem rzu­cona przez papieży, zna­ko­mi­cie wpa­so­wała się w ocze­ki­wa­nia wszyst­kich. Żar­li­wość reli­gijna ponio­sła na Wschód tysiące pąt­ni­ków, któ­rzy zamiast kostu­rów mieli mie­cze i topory, a odziani byli nie w zgrzebne lniane wło­sien­nice, lecz w kol­cze zbroje. W roku 1099 stało się coś nad­zwy­czaj­nego – prze­trze­biona trwa­ją­cymi kilka lat wal­kami, gło­dem i zmę­cze­niem armia była w sta­nie poko­nać sil­niej­szego prze­ciw­nika i zająć Jeru­za­lem. Kil­ka­na­ście lat zabrało Fran­kom stwo­rze­nie rzą­dzo­nych przez sie­bie państw w Lewan­cie. Jako że nie znali niczego innego, ich domeny ukształ­to­wane zostały na podo­bień­stwo feu­dal­nych orga­ni­zmów z Zachodu.

Cóż jed­nak z tego, że zna­ko­mi­cie wyekwi­po­wane rycer­stwo stało co naj­mniej o klasę wyżej od muzuł­mań­skich wojow­ni­ków, skoro łacin­nicy tonęli w ciż­bie ota­cza­ją­cych ich ze wszech stron Sara­ce­nów? Kolo­ni­za­cja nie powio­dła się, łatwiej bowiem było wykar­czo­wać las nad Loarą, niż osie­dlić się wśród wyzna­ją­cych islam. Cóż z tego, że rośli jak libań­skie cedry i zręczni w swym wojen­nym rze­mio­śle Nor­ma­no­wie jed­nym cio­sem topora potra­fili roz­pła­tać arab­skiego mut­ta­wija, skoro tych pierw­szych było tak nie­wielu, tych dru­gie zaś mro­wie? Gdy­byż jesz­cze można było uło­żyć się z wyznaw­cami Pro­roka, tak, by pozwo­lili na ist­nie­nie chrze­ści­jań­skich pań­ste­wek pod swoim bokiem… Z pew­no­ścią, chcieli tego pul­la­nie, potom­ko­wie krzy­żow­ców, uro­dzeni w Syrii, ludzie Zachodu, któ­rzy stali się ludźmi Wschodu. Ina­czej myśleli nato­miast piel­grzymi, zbrojni i awan­tur­nicy, przy­by­wa­jący do Jeru­za­lem na skrzy­dłach reli­gij­nego unie­sie­nia, lecz także po to, by dopeł­nić ślu­bów, by szybko się wzbo­ga­cić, zabić iluś tam nie­wier­nych, w końcu zna­leźć zba­wie­nie. Kon­fra­trom zako­nów rycer­skich, które wyro­sły w Pale­sty­nie, rów­nież nie w smak było szu­ka­nie zgody z Sara­ce­nami. Nie było więc dane pań­stew­kom fran­kij­skim cie­szyć się poko­jem.

Musiały one za wszelka cenę utrzy­my­wać jak naj­lep­sze sto­sunki z Zacho­dem, pozba­wione bowiem wspar­cia współ­wy­znaw­ców zza Morza Śród­ziem­nego, szybko sta­łyby się łatwym łupem muzuł­mań­skich emi­rów. Dopóki islam­scy władcy pozo­stali podzie­leni, wal­cząc mię­dzy sobą o przy­wódz­two, dopóty Fran­ko­wie mogli zacie­rać ręce, mie­niąc się panami sytu­acji i zli­cza­jąc zyski z intrat­nego han­dlu korze­niami oraz jedwa­biem. Gdy jed­nak poja­wiła się groźba zjed­no­cze­nia muzuł­ma­nów, powinni byli ude­rzyć. Bogaty Egipt sta­no­wił klucz do odnie­sie­nia suk­cesu.

Los chciał, że mimo sta­rań łacin­ni­ków wła­dzę nad Nilem prze­jął pewien Kurd o imie­niu Salah ad-Din. Szybko oka­zało się, jak nie­bez­piecz­nego wroga mają, w nim Fran­ko­wie. Tym­cza­sem gdy ten jed­no­czył muzuł­ma­nów, oni spie­rali się o to, kto powi­nien stać się władcą Kró­le­stwa Jero­zo­lim­skiego. I wło­żyli koronę na skro­nie jed­nego z pośled­niej­szych spo­śród sie­bie. Na widok Gwi­dona z Lusi­gnan mogły co naj­wy­żej mdleć panny i mężatki podzi­wia­jące na tur­nie­jach w Euro­pie przy­stoj­nych ryce­rzy. Jed­nak do kie­ro­wa­nia pań­stwem czło­wiek ów nie nada­wał się zupeł­nie.

Muzuł­ma­nie mogli prze­grać nie­jedną bitwę, a i tak mieli jesz­cze gdzie się wyco­fać i kim wal­czyć. Klę­ska łacin­ni­ków ozna­czała dla nich koniec wschod­niego mirażu. Pod Hat­tin wła­śnie speł­nił się fran­kij­ski kosz­mar. Jak do tego doszło i co wyda­rzyło się wśród spa­lo­nych słoń­cem gali­lej­skich wzgórz – opo­wiada ta książka.

Pod­bój. Kró­le­stwo Jero­zo­lim­skie i pod­le­głe mu pań­stwa feu­dalne krzy­żow­ców

Pod­bój. Kró­le­stwo Jero­zo­lim­skie i pod­le­głe mu pań­stwa feu­dalne krzy­żow­ców

Pierw­sza kru­cjata. Zdo­by­cie Edessy, Antio­chii i Jero­zo­limy

Latem 1071 roku bizan­tyń­ska armia pod dowódz­twem cesa­rza Romana Dio­ge­nesa zna­la­zła się w Arme­nii. 40 tysięcy Gre­ków miało powstrzy­mać Tur­ków w ich mar­szu na Azję Mniej­szą. Dwu­dzie­stego szó­stego sierp­nia pod twier­dzą Mant­zi­kert doszło do decy­du­ją­cej bitwy. Pierw­szy dzień zma­gań nie przy­niósł roz­strzy­gnię­cia, woj­sko suł­tana Alp-Arslana bro­niło się sku­tecz­nie. W nocy cesarz posta­no­wił wyco­fać swoją armię do obozu. Nie­ocze­ki­wany wybuch paniki i zdrada jed­nego z ary­sto­kra­tów, Andro­nika Dukasa, prze­są­dziły o wyniku star­cia. Eli­tarna gwar­dia Wara­giana dosyć długo sta­wiała opór, jed­nak na widok wyco­fu­ją­cej się kawa­le­rii i stra­co­nego obozu, Roman Dio­ge­nes pod­jął decy­zję o pod­da­niu się. Cesar­stwo ni­gdy nie ponio­sło tak sro­mot­nej klę­ski: basi­leus poj­many, armia roz­bita, droga do sto­licy sto­jąca przed suł­ta­nem otwo­rem.

Wojna domowa, która zaraz po bitwie ogar­nęła Bizan­cjum, pozwo­liła Tur­kom na zaję­cie pra­wie całej Ana­to­lii. Lud­ność grecka albo ucie­kła na zachód, albo została wymor­do­wana. Na pod­bi­tych tere­nach osie­dlali się koczow­nicy, pod­dani emi­rów. Turcy ruszyli też na połu­dnie. Z Pale­styny wyparli arab­skich Faty­mi­dów, w 1078 roku zajęli Jero­zo­limę. Nie zda­wali sobie sprawy, że mimo­wol­nie obu­dzili potęgę, z którą przyj­dzie im się mie­rzyć przez ponad 200 lat.

Z Europy do Świę­tego Mia­sta wyru­szały co roku tysiące piel­grzy­mów. O ile Ara­bo­wie nie prze­szka­dzali im, o tyle Turcy, pry­mi­tywni koczow­nicy, nie byli aż tak tole­ran­cyjni. Pąt­nicy wra­ca­jący z Pale­styny do domów powta­rzali opo­wie­ści o prze­śla­do­wa­niach tam­tej­szych chrze­ści­jan, o tym, że zie­mię, po któ­rej cho­dził Chry­stus, bez­czesz­czą nie­wierni. Wie­ści te powta­rzane z ust do ust ura­stały do roz­mia­rów epo­sów. Nie cho­dziło zresztą o obiek­tywne rela­cje, ale o ich oddzia­ły­wa­nie na słu­cha­czy. Nie bez zna­cze­nia była tu też rodząca się toż­sa­mość i siła mili­tarna Europy. Gdy wspo­mni się jesz­cze o auten­tycz­nym zapale reli­gij­nym, żądzy posia­da­nia reli­kwii1 (gdzie, jeśli nie w Ziemi Świę­tej będzie ich naj­wię­cej!) i eks­pan­sji wła­dzy papieży, widać, że bra­ko­wało tylko iskry, by móc roz­po­cząć zor­ga­ni­zo­waną akcję woj­skową prze­ciwko zewnętrz­nemu wro­gowi. Przy­czy­nek ku temu dała prośba o pomoc bizan­tyń­skiego cesa­rza Alek­sego I Kom­nena.

Basi­leus zwró­cił się do papieża Urbana II o wspar­cie w walce z muzuł­ma­nami. Ten nie pozo­stał głu­chy na wezwa­nie, widział w takiej akcji szansę na umoc­nie­nie swo­jej pozy­cji w chrze­ści­jań­skim świe­cie. Na zakoń­cze­nie synodu w Cler­mont, w listo­pa­dzie 1095 roku, następca świę­tego Pio­tra prze­mó­wił do tłumu zapeł­nia­ją­cego bło­nia za mia­stem:

„Bra­cia żyjący na Wscho­dzie potrze­bują pomocy i musi­cie pośpie­szyć, by im jej udzie­lić, co zresztą wie­lo­krot­nie obie­cy­wa­li­śmy uczy­nić. Jak wielu z was sły­szało, Ara­bo­wie i Turcy zaata­ko­wali i pod­bili pań­stwo Rum [Cesar­stwo Bizan­tyń­skie aż po zachod­nie brzegi Morza Śród­ziem­nego (…). Zajęli zie­mie chrze­ści­jan i prze­mo­gli ich w sied­miu bitwach. Zabili i poj­mali wielu, znisz­czyli kościoły, spu­sto­szyli impe­rium. Im bar­dziej pozwo­li­cie czy­nić te nie­go­dzi­wo­ści, tym moc­niej cier­pieć będą wierni Boga. Z tego też powodu ja, lub raczej Pan Nasz, zaklina was, jako wyznaw­ców Chry­stusa, by ogło­sić to wszyst­kim i prze­ko­nać wszyst­kich, jakie­go­kol­wiek stanu by byli: sta­ją­cych do boju pie­szo i jeźdź­ców, bied­nych i boga­tych, do nie­sie­nia bez­zwłocz­nej pomocy naszym bra­ciom i do star­cia pod­łej rasy [nie­wier­nych z ziemi naszych przy­ja­ciół. Mówię to do tych, któ­rzy są tu obecni i do tych, któ­rych tu brak. Chry­stus pro­wa­dzi!”2.

Odpo­wie­dział mu okrzyk: „Deus le volt!” – „Bóg tak chce!”. Ade­mar, biskup Le Puy, uklęk­nął przed papie­żem i zwró­cił się z prośbą o pozwo­le­nie na wzię­cie udziału w pla­no­wa­nej wypra­wie3. Tłum opa­no­wał auten­tyczny zapał. Na wieść o kru­cja­cie wielu przy­szyło do ubrań krzyże, znak, że chcą udać się do Ziemi Świę­tej.

Odzew na apel zasko­czył przede wszyst­kim samego papieża. W jego zamy­śle w skład two­rzą­cej się armii mieli wejść „zawo­dowcy”, a więc wszy­scy, któ­rych było stać na wysta­wie­nie zbroj­nego zastępu, jak i stale para­jące się wojen­nym rze­mio­słem. Oka­zało się jed­nak, że gdy wia­do­mo­ści o syno­dzie w Cler­mont roze­szły się po Euro­pie, zarówno męż­czyźni, jak i kobiety, ludzie pocho­dzący ze wszyst­kich klas spo­łecz­nych, przed­sta­wi­ciele wszel­kich zawo­dów zde­cy­do­wali się wyru­szyć na zbrojną piel­grzymkę.

Już wio­sną 1096 roku, za sprawą wędrow­nych kazno­dziei gło­szą­cych kru­cjatę, do drogi gotowe były masy bie­doty, głów­nie z pół­noc­nej Fran­cji, Nider­lan­dów, Nad­re­nii i Sak­so­nii, wsparte nie­wiel­kimi oddzia­łami rycer­stwa. Prze­wo­dził im Piotr Pustel­nik, odzna­cza­jący się tak wielką cha­ry­zmą, że wyry­wano włosy z grzywy jego muła jako reli­kwie. Po Wiel­ka­nocy wyprawa, nazwana póź­niej ludową, wyru­szyła z połu­dnio­wych Nie­miec w kie­runku Kon­stan­ty­no­pola. Po dro­dze doszło do pogro­mów lud­no­ści żydow­skiej, walk z Węgrami i starć z woj­skami cesar­skimi. Trudno było utrzy­mać dys­cy­plinę i posłuch wśród 25-tysięcz­nej tłusz­czy, mówią­cej róż­nymi języ­kami, chci­wej, łak­ną­cej odmiany swego nędz­nego losu, a jed­no­cze­śnie nie­sio­nej reli­gij­nym entu­zja­zmem. Aleksy Kom­nen mógł ode­tchnąć dopiero wtedy, gdy prze­pro­wa­dził tych kło­po­tli­wych sojusz­ni­ków na drugi brzeg Bos­foru. Ci udali się w kie­runku twier­dzy Cive­tot prze­ka­za­nej im przez cesa­rza. Po dro­dze złu­pili miej­scową lud­ność grecką. Nie cze­ka­jąc na nadej­ście głów­nych sił kru­cjaty, baro­nów wio­dą­cych swoje zastępy, sami posta­no­wili zmie­rzyć się z Tur­kami. Suk­ces oddziału fran­cu­skiego w wypra­wie na Nikeę, sto­licę suł­tana, a przede wszyst­kim łupy zwie­zione do obozu pobu­dziły wyobraź­nię i wbiły wojow­ni­ków w pychę. Jesie­nią Niemcy do spółki z Wło­chami zdo­byli twier­dzę Kse­ri­gor­don, jed­nak nie­ba­wem sami zostali w niej uwię­zieni. Turcy poko­nali ich, odci­na­jąc od źró­dła wody. Krzy­żowcy z pra­gnie­nia pili krew koni i osłów, a do latryn wrzu­cali płachty, by „wpro­wa­dzić wil­goć do ust”4. Po ośmiu dniach Kse­ri­gor­don padł. Tych, któ­rzy nie prze­szli na islam, zabito.

Wkrótce pozo­stała część kru­cjaty dała się wcią­gnąć w zasadzkę zale­d­wie pięć kilo­me­trów za Cive­tot. Wybuch paniki uła­twił muzuł­ma­nom zada­nie. Tego dnia musieli prze­dzierz­gnąć się w sie­pa­czy, bez­względ­nie mor­du­ją­cych wszyst­kich, któ­rzy nawi­nęli się im pod sza­ble. Z całej wyprawy oca­lało kilka tysięcy osób, które ewa­ku­owała bizan­tyń­ska flota. Mury w Cive­tot odbu­do­wano póź­niej, wyko­rzy­stu­jąc do tego kamie­nie oraz kości zamor­do­wa­nych krzy­żow­ców5.

W cza­sie, gdy dogo­ry­wała kru­cjata malucz­kich, możni na czele swo­ich oddzia­łów wyru­szali ku sto­licy Bizan­cjum. Naj­więk­szym pod wzglę­dem liczeb­nym kon­tyn­gen­tem dowo­dził Raj­mund, hra­bia Tuluzy. W nim też papież chciał widzieć przy­wódcę całej wyprawy. Lota­ryń­czy­ków pro­wa­dzili bra­cia Got­fryd z Bouil­lon i Bal­dwin z Boulo­gne. Nor­ma­no­wie z pół­nocy podą­żali za Rober­tem z Nor­man­dii, synem Wil­helma Zdo­bywcy. Wraz z nim szli Ste­fan, hra­bia Blois i Robert, hra­bia Flan­drii. Nor­ma­nów wło­skich wie­dli Boemund z Tarentu i jego bra­ta­nek Tan­kred. Nie­wielki oddział wysta­wił też Hugon z Ver­man­dois, brat Filipa I, króla Fran­cji. Ducho­wym przy­wódcą kru­cjaty Urban II uczy­nił Ade­mara, biskupa Le Puy. „I tak stop­niowo, dzień po dniu, z nad­cho­dzą­cych z zachodu huf­ców powstały armie skła­da­jące się z nie­zli­czo­nej liczby ludzi, któ­rzy przy­byli ze wszyst­kich stron” – pisał Ful­cher z Char­tres6. Kro­ni­ka­rze poda­wali, że pod Kon­stan­ty­no­po­lem zebrało się od 100 tys. do 600 tys. wojow­ni­ków. Dane te, zda­niem histo­ry­ków, znacz­nie odbie­gają od rze­czy­wi­sto­ści. Obec­nie uważa się, że w dru­giej fali pierw­szej kru­cjaty na Wschód ruszyło 40–50 tys. osób.

Tak jak wcze­śniej, cesarz bizan­tyń­ski szybko pozbył się Fran­ków, ode­braw­szy od nich wcze­śniej przy­sięgę lenną. Krzy­żowcy prze­szli na drugi brzeg Morza Mar­mara w kwiet­niu 1097 roku. Pierw­szym ich celem stała się Nikea, którą oble­gli. Suł­tana Kilidż Arslana nie było wtedy w mie­ście. Turcy, prze­ko­nani, że oto mają do czy­nie­nia z kolejną grupą pobi­tych wcze­śniej intru­zów, posta­no­wili zaata­ko­wać ich z mar­szu. Bitwa wyka­zała wyż­szość zachod­niego rycer­stwa nad koczow­ni­kami. „Starły się dwie odmienne szkoły walki, z któ­rych jedna odnio­sła bez­a­pe­la­cyjne zwy­cię­stwo. Zawio­dła cał­ko­wi­cie główna broń lek­kiej kawa­le­rii Sel­dżu­ków – łuki. Ostrzał pro­wa­dzony z nich był dla cięż­ko­zbroj­nych ryce­rzy pra­wie nie­szko­dliwy. (…) Sta­lowa ława jeźdź­ców po pro­stu oba­lała lek­ko­zbroj­nych prze­ciw­ni­ków. W bitew­nym zamę­cie cięż­kie mie­cze i topory jesz­cze bar­dziej potę­go­wały tę prze­wagę, sza­ble turec­kie zaś nie imały się cięż­kich zbroi krzy­żow­ców. Nie bez zna­cze­nia był rów­nież fakt znacz­nej prze­wagi fizycz­nej ryce­rzy oraz ich sztuki wła­da­nia białą bro­nią”7.

Oblę­żeni Turcy, widząc klę­skę idą­cych im z pomocą roda­ków, prze­ka­zali Nikeę Bizan­tyj­czy­kom, po roko­wa­niach prze­pro­wa­dzo­nych za ple­cami Fran­ków. Nad­we­rę­żyło to i tak już nie naj­lep­sze sto­sunki łacin­ni­ków z Gre­kami.

Do kolej­nej bitwy doszło pod Dory­leum 1 lipca 1097 roku. Kilidż Arslan zaata­ko­wał w typowy dla koczow­ni­ków spo­sób: oto­czył kolumnę rycer­ską, zaś jego jeźdźcy zaczęli mio­tać w prze­ciw­nika setki strzał. Nie przy­nio­sło to ocze­ki­wa­nego rezul­tatu. Krzy­żow­com bra­ko­wało co prawda zwrot­no­ści, ale grube zbroje pozwa­lały wytrwać kolejne szarże nie­przy­ja­ciela. Nadej­ście odsie­czy wzbu­dziło panikę wśród Tur­ków. Suł­tan uciekł, zosta­wia­jąc skarb prze­zna­czony na żołd dla woj­ska. Arab­ski kro­ni­karz Ibn al-Kala­nisi pisał, że Fran­ko­wie wycięli w pień turecką armię. „Zabi­jali, gra­bili i wzięli wielu jeń­ców, któ­rych sprze­dali jako nie­wol­ni­ków”8. Sara­ceni nie pró­bo­wali już powstrzy­my­wać rycer­stwa. Zajęli się przede wszyst­kim rywa­li­za­cją mię­dzy sobą, co można uznać za sytu­ację nor­malną w wypadku klę­ski władcy. Brak jed­no­ści muzuł­mań­skiego świata był zresztą jedną z przy­czyn suk­ce­sów euro­pej­skich armii.

Marsz przez Ana­to­lię był wyjąt­kowo ciężki. Konie padały tak, że „wielu ryce­rzy szło pie­szo i uży­wało jako ruma­ków wołów”9. W paź­dzier­niku 1097 roku na nie­bie poja­wiła się kometa z ogo­nem w kształ­cie mie­cza. Uwa­żano ją za dobry znak. Jed­nak pod­czas oblę­że­nia Antio­chii zapał wielu krzy­żow­ców wysta­wiony został na ciężką próbę. Armia wgry­zała się w mury tego naj­więk­szego mia­sta pół­noc­nej Syrii10 do czerwca 1098 roku. Naj­więk­sze kło­poty wyni­kały z powta­rza­ją­cych się co jakiś czas kłótni, jed­nak w stan przy­gnę­bie­nia wpę­dzały rycer­stwo głód i desz­cze pada­jące przez kilka tygo­dni po Bożym Naro­dze­niu 1097 roku. Antio­chię zdo­byto osta­tecz­nie dzięki zdra­dzie chrze­ści­jań­skich pod­wład­nych muzuł­mań­skiego namiest­nika. Kil­ku­dzie­się­ciu ryce­rzy weszło na jedną z baszt po spusz­czo­nej dra­bi­nie i otwo­rzyło bramy, przez które wdarła się cała armia. Doszło do rzezi. Pod koniec dnia „nikt nie mógł iść wąskimi ulicz­kami mia­sta jak tylko po cia­łach pomor­do­wa­nych”11.

Suk­ces ten wcale nie popra­wił sytu­acji krzy­żow­ców. Już pod­czas oblę­że­nia udało im się zmu­sić do odwrotu Dukaka z Damaszku zmie­rza­ją­cego do Antio­chii z odsie­czą. Teraz musieli sta­wić czoła armii Kir­bogi, ata­bega Mosulu, który przy­był ze spóź­nioną odsie­czą. „Ogar­nęło ich prze­ra­że­nie, ponie­waż byli mocno osła­bieni, a ich zapasy na wyczer­pa­niu” – rela­cjo­no­wał arab­ski histo­ryk Ibn al-Asir12. Styl, w jakim udało im się i tym razem zwy­cię­żyć, świad­czyć może o wpły­wie reli­gij­nych pobu­dek na zapał bojowy Fran­ków. W tra­gicz­nej sytu­acji do biskupa Le Puy zgło­sił się wie­śniak, Piotr Bar­tło­miej, który wyznał, że święty Andrzej wska­zał mu w wizjach miej­sce ukry­cia włóczni, którą prze­bito bok Chry­stusa. Miała się ona znaj­do­wać w antio­chij­skiej kate­drze świę­tego Pio­tra. Poszu­ki­wa­nia zakoń­czyły się suk­ce­sem. Kolejna część obja­wie­nia mówiła o tym, że Fran­ko­wie odniosą zwy­cię­stwo. Morale armii zde­cy­do­wa­nie wzro­sło. Wszy­scy odbyli trzy­dniowy post, wyspo­wia­dali się i przy­jęli komu­nię świętą. Do bitwy doszło 28 czerwca 1098 roku. Kir­boga, ufny w swoje siły, pozwo­lił na wyj­ście krzy­żow­ców z mia­sta i usta­wie­nie się wojsk prze­ciw­nika w nie­na­gan­nym szyku. Ryce­rze sta­nęli do walki pie­szo, swoje konie dawno już bowiem zje­dli. Turcy zaata­ko­wali od frontu w typowy dla sie­bie spo­sób – szar­żo­wali, wypusz­czali strzały, po czym się wyco­fy­wali. Na nie­wiele się to jed­nak zdało. Ata­beg rzu­cił więc swo­ich wojow­ni­ków do bez­po­śred­niego star­cia. Lep­sze zbroje i dłuż­sze włócz­nie krzy­żow­ców zade­cy­do­wały o wyniku tego ude­rze­nia. Fran­ko­wie utrzy­mali szyk i parli do przodu. Kir­boga naka­zał obejść lewą flankę prze­ciw­nika. Turcy oto­czyli kolumnę rycer­ską dru­giego rzutu. Odsiecz oddziału wydzie­lo­nego z sił głów­nych zmu­siła Sara­ce­nów do odstą­pie­nia. Pierw­szy uciekł z pola bitwy Dukak z Damaszku. To był w zasa­dzie finał bitwy i kariery samego Kir­bogi. Bata­lia potwier­dziła prawdę, że lek­ko­konna kawa­le­ria nie jest w sta­nie poko­nać wal­czą­cej w szyku pie­choty.

Tym­cza­sem nad Eufra­tem powstało pierw­sze pań­stewko krzy­żow­ców. Jesz­cze przed dotar­ciem do Antio­chii Bal­dwin z Boulo­gne odłą­czył się od głów­nych sił i udał na tery­to­rium pozo­sta­jące pod kon­trolą Ormian. Ci powi­tali oddział fran­kij­ski jak wyzwo­li­cieli. Ich przy­wódcę w lutym 1098 roku przy­jął Toros, władca Edessy. Jako że sam nie miał potomka, adop­to­wał Bal­dwina. Kilka tygo­dni póź­niej, w wyniku spi­sku pała­co­wego Toros został zamor­do­wany, a Fran­ko­wie prze­jęli ster rzą­dów w pań­stwie.

Tym­cza­sem wyprawa utknęła w Antio­chii. Doszło do sporu o to, kto powi­nien objąć władz­two nad mia­stem. Baro­no­wie zaczęli też pod­po­rząd­ko­wy­wać sobie pobli­skie tereny. Do dan­tej­skich scen doszło po zdo­by­ciu muzuł­mań­skiego mia­sta Ma’arrat an-Nu’man. „Nasi goto­wali doro­słych pogan w kotłach, a dzieci nadzie­wali na rożny i poże­rali upie­czone” – pisał kro­ni­karz Radulf z Caën13.

„Zabili w okrutny spo­sób wielką liczbę ludzi. Zabrali ich doby­tek. Unie­moż­li­wili dostęp do wody, którą im sprze­da­wali. Wielu zmarło z pra­gnie­nia… żaden mają­tek nie oca­lał. Znisz­czyli mury mia­sta, spa­lili jego domy i meczety, poła­mali min­bary” – rela­cjo­no­wał pocho­dzący z Aleppo Ibn al-’Adim14.

W końcu, pona­glani przez swo­ich pod­wład­nych, krzy­żowcy ruszyli w dal­szą drogę. Antio­chia przy­pa­dła w udziale Boemun­dowi, który zajął się utrwa­la­niem swej nowej domeny. Praw­do­po­dob­nie ter­ror zasiany po bestial­skim pod­bi­ciu Ma’arrat an-Nu’man wpły­nął na fakt, że miej­sco­wo­ści na tra­sie prze­mar­szu Fran­ków z reguły pod­da­wały się im. Siód­mego czerwca 1099 roku, ponad trzy lata po opusz­cze­niu swych domostw, krzy­żowcy ujrzeli kopuły Jeru­za­lem.

Mia­sto z rąk Tur­ków – w wyniku ich ostat­nich klęsk – prze­jęli arab­scy Faty­mi­dzi i posta­no­wili go bro­nić. Prze­ciwko sobie mieli nie­liczną armię krzy­żow­ców (10 tys. pie­chu­rów i do 1,8 tys. kon­nych!) – nie­do­ży­wio­nych, zmę­czo­nych, ale nie­sio­nych reli­gij­nym zapa­łem i wpra­wio­nych w nie­ustan­nych bojach. Fran­ko­wie nie mogli pozwo­lić sobie na trwo­nie­nie sił. Do pierw­szego szturmu doszło 13 czerwca, po prze­po­wiedni pustel­nika napo­tka­nego na Górze Oliw­nej, który miał powie­dzieć, że to dzięki wie­rze krzy­żowcy zdo­będą Jero­zo­limę. Sam entu­zjazm nie wystar­czył, zabra­kło dra­bin i machin, atak został odparty. Sytu­ację ura­to­wało nad­pły­nię­cie okrę­tów genu­eń­skich i angiel­skich do portu w Jaf­fie. Roze­brano je i prze­trans­por­to­wano, zaś z uzy­ska­nego w ten spo­sób drewna powstały trzy wieże oblęż­ni­cze. Dwie z nich usta­wiono przy murze pół­noc­nym, jedną naprze­ciw połu­dnio­wych obwa­ro­wań. Znów ogło­szono trzy­dniowy post. Krzy­żowcy w pro­ce­sjach trzy­krot­nie obe­szli wały Jero­zo­limy. Czter­na­stego lipca, po zasy­pa­niu fosy, ruszyli do osta­tecz­nego ataku. „Chrze­ści­ja­nie, przy­wdziaw­szy zbroje i hełmy i zakryw­szy się tar­czami – ude­rzyli na mury i umoc­nie­nia; spo­tkali się z zaporą z kamieni, strzał i poci­sków, prze­la­tu­ją­cych tam i z powro­tem, ale nie usta­wali w walce przez cały dzień” – zano­to­wał Albert z Aix15. Pięt­na­stego lipca na mury udało się wedrzeć ryce­rzom z oddziału Got­fryda z Boul­lion. Cho­ciaż Ara­bo­wie spro­wa­dzili pomoc z innych sek­to­rów mia­sta, to przez otwartą bramę wdarło się już zbyt wielu prze­ciw­ni­ków, by można było opa­no­wać sytu­ację. „W bez­po­śred­nim star­ciu, w cha­otycz­nych wal­kach wręcz prze­waga cięż­ko­zbroj­nych krzy­żow­ców była bez­dy­sku­syjna”16. Po walce nie brano jeń­ców, wyrżnięto nie­mal wszyst­kich. Na uli­cach ponie­wie­rały się stosy ciał ludz­kich. Cel został jed­nak osią­gnięty – Jeru­za­lem zdo­byte!

Pod pano­wa­niem Fran­ków. Kró­le­stwo Jero­zo­lim­skie u szczytu potęgi

Zaję­cie mia­sta nie zaże­gnało wcale pro­ble­mów, które pię­trzyły się przed krzy­żow­cami. W bitwie pod Aska­lo­nem udało im się co prawda poko­nać silną armię egip­ską, dzięki któ­rej Faty­mi­dzi zamie­rzali odbić Pale­stynę, jed­nak wielu Fran­ków uwa­żało, że wypeł­niło już dane śluby, co ich zda­niem pozwa­lało na spo­kojny powrót do Europy. Wkrótce oka­zało się, że Got­fryd z Boul­lion – któ­rego baro­no­wie wybrali na swo­jego suwe­rena (przy­jął on tytuł Obrońcy Grobu Świę­tego) – nie ma kim wal­czyć. Dys­po­no­wał 300 ryce­rzami i tyluż pie­szymi. W sumie liczba łacin­ni­ków na zdo­by­tych zie­miach (włą­cza­jąc w to hrab­stwo Edessy i księ­stwo Antio­chii) nie prze­kra­czała 3 tysięcy.

Urban II zmarł nie docze­kaw­szy wie­ści o opa­no­wa­niu Jero­zo­limy. Jed­nak wzbu­dziły one nie­kła­many entu­zjazm w Euro­pie. Już we wrze­śniu 1100 roku ruszyła na Wschód trze­cia fala pierw­szej kru­cjaty. Wyprawa zakoń­czyła się nie­po­wo­dze­niem. Krzy­żowcy posta­no­wili przyjść z pomocą Boemun­dowi, który wcze­śniej wpadł w zasadzkę zor­ga­ni­zo­waną przez Tur­ków i był teraz prze­trzy­my­wany na zamku w Niska­rze w Ana­to­lii. Pół­pu­stynny pła­sko­wyż, surowy kli­mat, a co za tym idzie – nie­moż­ność zor­ga­ni­zo­wa­nia przy­zwo­itego sys­temu apro­wi­za­cji – przy­czy­niły się do roz­bi­cia armii Fran­ków przez muzuł­ma­nów. Do Ziemi Świę­tej dotarli nie­liczni. Porażka spra­wiła, iż zde­cy­do­wano się utrzy­my­wać kon­takt z Zacho­dem, wyko­rzy­stu­jąc mor­skie szlaki komu­ni­ka­cyjne. To z kolei rodziło koniecz­ność zdo­by­cia pale­styń­skiego wybrzeża. W 1001 roku zajęto Arsuf i Ceza­reę, trzy lata póź­niej pod­bite zostały Hajfa i Akra, w 1110 roku – Bej­rut i Sydon, do 1124 roku opie­rał się Tyr, dopiero w 1153 roku padł stra­te­giczny Aska­lon.

Szybko ukształ­to­wało się też władz­two Fran­ków nad pod­bi­tymi obsza­rami. Nie­wielu łacin­ni­ków tra­fiło do hrab­stwa Edessy, które zamiesz­ki­wali głów­nie chrze­ści­jań­scy Ormia­nie, raczej przy­jaź­nie nasta­wieni do przy­by­szów z Europy. Pań­stewko to, naj­da­lej wysu­nięte na wschód spo­śród utwo­rzo­nych przez krzy­żow­ców, wbi­jało się kli­nem w posia­dło­ści Tur­ków, przez co było naj­bar­dziej nara­żone na ich ataki. Księ­stwo Antio­chii nie sta­no­wiło nawet lenna wład­ców Jero­zo­limy, teo­re­tycz­nie pod­le­gało bowiem cesa­rzowi Bizan­cjum. Zie­mią, która była ojczy­zną zarówno chrze­ści­jan, jak i muzuł­ma­nów, Ormian i Syryj­czy­ków, wła­dali wło­scy Nor­ma­no­wie. Dalej na połu­dnie roz­cią­gały się wło­ści, które wykroił dla sie­bie Raj­mund z Tuluzy, two­rząc udzielne hrab­stwo Try­po­lisu. Fran­ko­wie, któ­rzy w nim osie­dli, pocho­dzili z połu­dnio­wej Fran­cji, sta­no­wili jed­nak mniej­szość w sto­sunku do żyją­cych tam wyznaw­ców islamu. Sze­roki pas ziem cią­gną­cych się od Bej­rutu na pół­nocy po Gazę i Ajlę (Ejlat) nad Morzem Czer­wo­nym sta­no­wił domenę Kró­le­stwa Jero­zo­lim­skiego. Nad kil­koma warow­niami w górach środ­ko­wej Syrii pano­wali człon­ko­wie muzuł­mań­skiej sekty asa­sy­nów17.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

1. Jacques Le Goff okre­ślił reli­kwie jako „naj­cen­niej­szą zdo­bycz dla poboż­nych zło­dziei, któ­rzy zacho­wają swój łup, i dla łako­mych gra­bież­ców, któ­rzy go drogo sprze­da­dzą” (Kul­tura śre­dnio­wiecz­nej Europy, War­szawa 1994, str. 154). Jed­nak praw­dziwe skarby Fran­ko­wie znajdą w 1204 r. w zdo­by­tym Kon­stan­ty­no­polu. [wróć]

2. Rela­cja Ful­chera z Char­tres za Medie­val Sour­ce­book, www.for­dham.edu/hal­sall/source/urban2-ful­cher.html, tłum. autor. [wróć]

3. S. Run­ci­man, Dzieje wypraw krzy­żo­wych, t. 1, War­szawa 1987, str. 107 [wróć]

4. M. Bil­lings, Wyprawy krzy­żowe, War­szawa 2002, str. 23. [wróć]

5.Tamże, str. 24. [wróć]

6.Tamże, str. 27. [wróć]

7. A. Micha­łek, Wyprawy krzy­żowe. Armie ludów turec­kich, War­szawa 2003, str. 102. [wróć]

8. A. Maalouf, Wyprawy krzy­żowe w oczach Ara­bów, War­szawa 2001, str. 31. [wróć]

9. Bil­lings, op. cit., str. 35. [wróć]

10. Ano­ni­mowy kro­ni­karz Gesta Fran­co­rum pisał o Antio­chii: „wyra­sta z niego czte­ry­sta pięć­dzie­siąt wież”. Mia­sto było oto­czone podwój­nym murem o dłu­go­ści 30 km. Nie mogło być mowy o opa­no­wa­niu go bez dłu­go­trwa­łego oblę­że­nia i machin. [wróć]

11. Bil­lings, op. cit., str. 41. [wróć]

12. Maalouf, op. cit., str. 43. [wróć]

13. Maalouf, op. cit., str. 53. [wróć]

14. Bil­lings, op. cit., str. 45. [wróć]

15.Tamże, str. 50. [wróć]

16. Micha­łek, op. cit., str. 120. [wróć]

17. Asa­syni byli szy­icką sektą reli­gijną, w któ­rej obo­wią­zy­wała zasada bez­względ­nego posłu­szeń­stwa. Jej człon­ko­wie ucho­dzili za per­fek­cyj­nych skry­to­bój­ców. Dzięki spe­cjal­nym meto­dom szko­le­nia, pro­wa­dzo­nym także przy wyko­rzy­sta­niu haszy­szu, byli w sta­nie speł­nić każdy roz­kaz swo­jego przy­wódcy. W XIII w. plotka o przy­by­ciu dwóch z nich do Fran­cji wywo­łała panikę w całym kraju. Fran­cu­skie słowo assas­sin, czyli zabójca, pocho­dzi wła­śnie od nazwy człon­ków tej sekty, któ­rych prze­zwano tak ze względu na zaży­wa­nie przez nich haszy­szu (spo­tyka się też nazwę hasz­sza­szini). [wróć]