Grzeczna dziewczynka musi zginąć - Holly Jackson - ebook + książka
BESTSELLER

Grzeczna dziewczynka musi zginąć ebook

Holly Jackson

4,4

36 osób interesuje się tą książką

Opis

Jak myślisz, kto będzie cię szukał, jeśli zaginiesz? Pippa wciąż pochłonięta jest swoim ostatnim śledztwem. Wkrótce jednak inna sprawa przyciąga jej uwagę. Tym razem dotyczy niej samej. Choć dziewczyna przyzwyczaiła się już do stosowanych wobec niej gróźb w sieci, teraz pojawiła się taka, wobec której nie może przejść obojętnie. W wiadomościach od stalkera wciąż powtarza się pytanie: Jak myślisz, czy gdy zaginiesz, ktoś w ogóle będzie cię szukał? Pippa postanawia namierzyć tego, kto ją obserwuje. Szybko znajduje powiązania między swoim prześladowcą a miejscowym seryjnym mordercą. Policja odmawia jednak wszczęcia śledztwa. Zabójca przecież od sześciu lat przebywa w więzieniu, ale Pip podejrzewa, że za kratkami siedzi niewłaściwy mężczyzna. Jeśli nie uda się jej znaleźć odpowiedzi na wszystkie pytania, ma świadomość tego, że może zginąć… Obok tej serii nie da się przejść obojętnie! Wciągająca i zaskakująca kontynuacja bestsellerowego "Przewodnika po zbrodni według grzecznej dziewczynki" oraz "Grzecznej dziewczynki, zepsutej krwi". Trzeci tom serii przygód o Pippie – Grzeczna dziewczynka musi zginąć – podobnie jak poprzednie tomy, wciąga tak bardzo, że każdy, kto sięgnie po tę książkę, odłoży ją na półkę dopiero po odkryciu zakończenia.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 588

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,4 (303 oceny)
191
67
34
10
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KNieszka

Z braku laku…

Do połowy mi się podobała. W jakimś stopniu rozumiałam bohaterkę i mimo, ze nie zgadzałam się z decyzjami Pip, to akcja spełniała moje oczekiwania. Niestety, druga połowa książki bardzo mnie rozczarowała. Większość decyzji podjętych przez Pip była irracjonalna i nie miała sensu. Rozwiązanie bardzo przekombinowane i naciągane. Mam wrażenie, ze bohaterowie gdzieś zgubili swoje cele i priorytety. Pomijając fakt, ze bardzo szybko można domyślić się kto jest „tym złym” w ostatniej części trylogii, ale autorka próbuje nam wmówić, ze główna bohaterka na to nie wpadła. Ta sama bohaterka, która rozwiązała już w zasadzie trzy zabójstwa. To mi w ogóle nie pasowało. W tej części najbardziej podobała mi się reakcja detektywa i to, ze wiedział, jaka jest prawda, mimo, ze nie miał dowodów. Okazało się, ze jest mądrzejszy niż był kreowany. Podsumowując, nie jest to zakończenie jakiego oczekiwałam. Nadrabia dobry styl pisania i próba wyjaśnienia wszystkiego.
60
Pattsymal

Całkiem niezła

Mam bardzo mieszane odczucia co do tej książki. Pierwsza połowa była naprawdę interesująca, tym razem to Pip staje się osobą, której coś się przytafia i wszystko byłoby jak najbardziej okej gdyby nie jej decyzja w drugiej połowie książki. Totalnie nie wiem co tu się wydarzyło. Czytałam i nie wierzyłam w to co się dzieje, miałam wrażenie, że to zupełnie inna osoba niż Pip, ale niestety to była ona. Rozczarowało mnie to co zrobiła i moim zdaniem zepsuło to całkowicie zakończenie serii.
10
centner

Nie oderwiesz się od lektury

cóż, z całej trylogii podobała mi się najmniej, zdecydowanie zaskoczył mnie kierunek, w którym podążyła autorka. niemniej seria warta polecania.
10
Oszka84

Nie oderwiesz się od lektury

Wow! Świetna kontynuacja, mroczniejsza niż poprzednie książki, ale dosadna, kropka nad i, bez ubarwień i słodyczy. Historia przednia, niesamowicie wciągająca i opowiedziana w intrygujący sposób. Polecam serdecznie
10
Aneila

Nie oderwiesz się od lektury

Wspaniała cudowna
10

Popularność




Książka za­wiera opisy mor­der­stwa oraz znę­ca­nia się nad zwie­rzę­ciem, co może ura­żać uczu­cia od­bior­ców.
Ty­tuł ory­gi­nału: As Good As Dead
Ori­gi­nally pu­bli­shed in En­glish by Far­shore, an im­print of Har­per­Col­lin­sPu­bli­shers Ltd, The News Bu­il­ding, 1 Lon­don Bridge St, Lon­don, SE1 9GF un­der the ti­tle: As Good As Dead Text co­py­ri­ght © 2021 Holly Jack­son The au­thor as­serts the mo­ral ri­ght to be ack­now­led­ged as the au­thor of this work.
Prze­kład: Er­nest Kac­per­ski, Marta Lis
Re­dak­tor pro­wa­dzący: Syl­wia Ku­rek
Re­dak­cja: Ka­ta­rzyna Ma­li­now­ska
Ko­rekta: Be­ata Wój­cik
Opra­co­wa­nie okładki: Ra­do­sław Ka­miń­ski
DTP: Ra­do­sław Ka­miń­ski
© Co­py­ri­ght for the Po­lish edi­tion by Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o. War­szawa 2023 All ri­ghts re­se­rved.
Wy­da­nie I
Wszyst­kie prawa za­strze­żone. Prze­druk lub ko­pio­wa­nie ca­ło­ści lub frag­men­tów książki moż­liwe jest tylko na pod­sta­wie pi­sem­nej zgody wy­dawcy.
ISBN 978-83-8299-274-8
Wy­daw­nic­two Zie­lona Sowa Sp. z o.o. 00-807 War­szawa, Al. Je­ro­zo­lim­skie 94 tel. 22 379 85 50, fax 22 379 85 51wy­daw­nic­two@zie­lo­na­sowa.plwww.zie­lo­na­sowa.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Mar­twe oczy. Tak wła­śnie się mówi, prawda? Bez ży­cia, zimne, pu­ste. Mar­twe oczy, które stały się jej nie­od­łącz­nymi to­wa­rzy­szami, wo­dziły za nią wszę­dzie, nie od­stę­po­wały na krok. Przy­cza­jały się w jej gło­wie i na­wie­dzały ją w snach. Jego mar­twe oczy. Do­kład­nie w chwili, gdy prze­kro­czyły gra­nicę mię­dzy ży­ciem a śmier­cią. Wi­działa je w prze­lot­nych spoj­rze­niach i w naj­głęb­szych mro­kach. A cza­sem także w lu­strze. W od­bi­ciu swo­jej twa­rzy.

Wi­działa je wła­śnie te­raz. Prze­wier­cały ją na wskroś. Mar­twe oczy osa­dzone w gło­wie pa­dłego go­łę­bia, który z roz­po­star­tymi skrzy­dłami le­żał na pod­jeź­dzie przed do­mem. Oczy szklane i bez ży­cia, poza od­bi­ja­ją­cymi się w nich ru­chami Pip, która uklę­kła i wy­cią­gnęła rękę. Nie chciała go do­tknąć, tylko zna­leźć się jak naj­bli­żej.

– Go­towa do drogi, ser­delku? – spy­tał zza ple­ców tata Pip.

Wzdry­gnęła się, kiedy z im­pe­tem za­trza­snął drzwi. W tym huku krył się od­głos wy­strzału. Jesz­cze je­den to­wa­rzysz Pip.

– Ta... tak – po­wie­działa, wy­pro­sto­wała się i od­chrząk­nęła. Od­dy­chaj, po pro­stu to prze-tchnij. – Patrz. – Wska­zała cał­kiem nie­po­trzeb­nie. – Mar­twy go­łąb.

Oj­ciec po­chy­lił się, żeby obej­rzeć go z bli­ska. Jego ciemna skóra zmarsz­czyła się wo­kół przy­mru­żo­nych oczu, a nie­ska­zi­telny trzy­czę­ściowy gar­ni­tur zmarsz­czył się wo­kół ko­lan. Po chwili na­gła zmiana wy­razu twa­rzy – znała ją aż za do­brze – i już wie­działa, że oj­ciec za­raz rzuci ja­kimś cię­tym żar­tem w stylu...

– Czyli dzi­siaj na ko­la­cję go­łą­bek? – za­py­tał.

Jak na za­wo­ła­nie. Pra­wie wszystko, co ostat­nio mó­wił, ob­ra­cał w żart, jakby nie­stru­dze­nie sta­rał się roz­we­se­lić Pip. Ta w końcu ustą­piła i po­słała mu wy­mu­szony uśmiech.

– Je­śli upich­cisz do tego swoje słynne ra-tata-tuj, to zgoda – śmiesz­ko­wała, co po­zwo­liło jej ode­rwać uwagę od pu­stych go­łę­bich oczu.

Wstała i za­rzu­ciła na ra­mię brą­zowy ple­cak.

– Ha! – Oj­ciec z ra­do­ści klep­nął ją w plecy. – Moje chu­cherko nie­szczę­sne. – Ko­lejna zmiana mi­miki, kiedy do­tarło do niego, co wła­śnie po­wie­dział.

W tych trzech pro­stych sło­wach kłę­biło się tak wiele zna­czeń. Pip nie mo­gła umknąć przed śmier­cią, na­wet w ten sło­neczny póź­no­sierp­niowy po­ra­nek pod­czas nie­roz­waż­nych żar­tów z tatą. Wy­da­wało jej się, że nie robi nic in­nego, tylko ucieka.

Po ojcu szybko spły­nęła ta nie­zręczna wpadka. Za­wsze po­tra­fił bły­ska­wicz­nie się otrzą­snąć.

– Chodź już, nie mo­żesz się spóź­nić na to spo­tka­nie – oznaj­mił, wska­zu­jąc głową sa­mo­chód.

– Taa – od­parła Pip, otwo­rzyła drzwi i usa­do­wiła się na sie­dze­niu.

Nie wie­działa, co jesz­cze mo­głaby po­wie­dzieć. Ru­szyli, a jej my­śli zo­stały w tyle. Obok mar­twego go­łę­bia.

Do­go­niły ją, kiedy wje­chali na par­king przy sta­cji ko­le­jo­wej Lit­tle Kil­ton. Było tłoczno. Od­bla­ski słońca śli­zgały się po usta­wio­nych w rządku sa­mo­cho­dach prze­siad­ko­wi­czów.

– Ten dzban z po­rsche znowu za­jął moje miej­sce – wes­tchnął tata.

Dzban: ko­lejne słowo, któ­rego Pip go na­uczyła, czego na­tych­miast po­ża­ło­wała.

Trzy ostat­nie miej­sca były na da­le­kim końcu, przy ogro­dze­niu z dru­cia­nej siatki, gdzie nie się­gały ka­mery. Dawny re­wir Ho­wiego Bo­wersa. W jed­nej kie­szeni pie­nią­dze, w dru­giej małe pa­pie­rowe to­rebki. Za­nim Pip zdo­łała się opa­no­wać, klik­nię­cie od­pi­na­nego pasa prze­ro­dziło się w stu­kot bu­tów Stan­leya For­besa na be­to­nie tuż za nią. Na­gle jest noc, Ho­wie nie sie­dzi w wię­zie­niu, ale stoi tuż obok w po­ma­rań­czo­wym bla­sku la­tarni, jego oczy spo­wija cień. Stan­ley pod­cho­dzi do niego i za plik bank­no­tów ku­puje swoje ży­cie, swoją ta­jem­nicę. Kiedy z mar­twym wzro­kiem od­wraca się do Pip, jego ciało prze­szywa sześć kul, krew prze­siąka przez ko­szulę, ska­puje na be­ton i... na dło­nie Pip. Jej ręce są całe we krwi...

– Ser­delku, idziesz? – Tata przy­trzy­my­wał dla niej otwarte drzwi.

– Idę, idę – rzu­ciła i wy­tarła dło­nie o swoje naj­bar­dziej ele­ganc­kie spodnie.

W po­ciągu do Lon­dynu Ma­ry­le­bone rów­nie było tłoczno. Pa­sa­że­ro­wie stali po­upy­chani ra­mię przy ra­mie­niu po­śród in­nych po­dróż­nych. Po­trą­cali się nie­ustan­nie, z za­kło­po­ta­niem za­ci­ska­jąc pół­u­śmiech­nięte usta wy­ra­ża­jące nieme „prze­pra­szam”. Dło­nie ucze­pione me­ta­lo­wej po­rę­czy, cia­sno, jedna przy dru­giej. Pip mu­siała się przy­trzy­my­wać zgię­tej w łok­ciu ręki ojca, żeby za­cho­wać rów­no­wagę. Gdyby tylko to było ta­kie pro­ste...

Dwa razy do­strze­gła Char­liego Gre­ena. Pierw­szy raz, kiedy wy­cią­gał szyję zza głowy ja­kie­goś męż­czy­zny, żeby pod­czy­ty­wać mu przez ra­mię ga­zetę „Me­tro”. Drugi raz, kiedy cze­kał na pe­ro­nie, ści­ska­jąc w ręku broń. Jed­nak kiedy wsiadł do wa­gonu, jego twarz przy­brała nowe rysy, całe po­do­bień­stwo do Char­liego znik­nęło, a broń oka­zała się zwy­kłym pa­ra­so­lem.

Mi­nęły cztery mie­siące, a po­li­cja na­dal go nie od­na­la­zła. Osiem ty­go­dni temu jego żona, Flora, po­ja­wiła się na ko­mi­sa­ria­cie w Ha­stings. Nie wie­działa, gdzie jest jej mąż, z któ­rym w ja­kiś spo­sób udało jej się roz­dzie­lić w cza­sie ucieczki. Jed­nak we­dług krą­żą­cych w sieci plo­tek mógł się ukryć we Fran­cji. Mimo to Pip nie usta­wała w po­szu­ki­wa­niach. Nie dla­tego, że chciała go schwy­tać, ale dla­tego, że mu­siała go zna­leźć. Wła­śnie ta róż­nica spra­wiała, że już nic nie mo­gło być ta­kie jak daw­niej.

– De­ner­wu­jesz się spo­tka­niem? – Tata ścią­gnął ją wzro­kiem, prze­krzy­ku­jąc skrzy­pie­nie kół po­ciągu zwal­nia­ją­cego przed sta­cją Ma­ry­le­bone. – Bę­dzie do­brze. Po pro­stu słu­chaj Ro­gera. To zna­ko­mity praw­nik. Wie, co mówi.

Ro­ger Tur­ner był ad­wo­ka­tem pra­cu­ją­cym w fir­mie ojca, po­dobno naj­lep­szym w pro­ce­sach o znie­sła­wie­nie. Kilka mi­nut póź­niej spo­tkali się z nim przed sta­rym cen­trum kon­fe­ren­cyj­nym z czer­wo­nej ce­gły, gdzie za­re­zer­wo­wali salę.

– Miło znów cię wi­dzieć, Pip – po­wie­dział Ro­ger, wy­cią­ga­jąc rękę. Pip, za­nim ją uści­snęła, prędko zer­k­nęła na swoje dło­nie, upew­nia­jąc się, że nie ma na nich żad­nych śla­dów krwi. – Jak mi­nął week­end, Vic­to­rze?

– Bar­dzo przy­jem­nie, dzię­kuję. Po­nie­dzia­łek też za­po­wiada się wspa­niale, bo wzią­łem ze sobą tro­chę resz­tek z nie­dziel­nego obiadu.

– Chyba po­win­ni­śmy już iść. Je­steś go­towa? – za­py­tał Ro­ger i spoj­rzał na ze­ga­rek.

W dru­giej ręce ści­skał lśniącą teczkę.

Pip przy­tak­nęła. Czuła, że znowu ma mo­kre dło­nie, ale tym ra­zem od potu. Tylko od potu.

– Po­ra­dzisz so­bie, skar­bie – oznaj­mił tata i po­pra­wił jej koł­nie­rzyk.

– Na pewno. Mam za sobą ty­siące me­dia­cji – uśmiech­nął się Ro­ger, za­cze­su­jąc do tyłu swoje siwe włosy. – Nie ma się czym mar­twić.

– Za­dzwoń, gdy już bę­dzie po wszyst­kim. – Tata Pip po­chy­lił się i dał jej bu­ziaka w czu­bek głowy. – Wi­dzimy się wie­czo­rem w domu. A z tobą, Ro­ger, nie­długo w biu­rze.

– Ja­sne, Vic­tor, na ra­zie. Pani przo­dem... – rzu­cił do Pip.

Znaj­do­wali się na ostat­nim pię­trze w po­koju kon­fe­ren­cyj­nym 4E. Wcze­śniej Pip po­pro­siła, żeby po­szli scho­dami, bo skoro jej serce i tak miało ło­mo­tać, wo­lała, żeby ło­mo­tało z po­wodu wy­siłku. Wpa­dła na po­mysł, że za każ­dym ra­zem, gdy po­czuje ucisk w klatce pier­sio­wej, wyj­dzie po­bie­gać. I bie­gała, do­póki ból nie zmie­nił swo­jego źró­dła.

Wdra­pali się na samą górę. Stary Ro­ger dy­szał ciężko kilka kro­ków za nią. Na ko­ry­ta­rzu przed po­ko­jem 4E stał ele­gancko ubrany męż­czy­zna, który uśmiech­nął się na ich wi­dok.

– Ty pew­nie je­steś Pippa Fitz-Amobi – po­wie­dział. Ko­lejna wy­cią­gnięta ręka, ko­lejne spraw­dze­nie śla­dów krwi na dło­niach. – A pan, Ro­ger Tur­ner, jej ad­wo­kat. Na­zy­wam się Has­san Ba­shir i dzi­siaj będę wa­szym nie­za­leż­nym me­dia­to­rem.

Uśmiech­nął się i po­pra­wił oku­lary. Wy­glą­dał sym­pa­tycz­nie i nie­mal pod­ska­ki­wał z prze­ję­cia. Pip nie mo­gła znieść my­śli, że z pew­no­ścią już za kilka chwil ze­psuje mu cały dzień.

– Miło pana po­znać – od­po­wie­działa i od­chrząk­nęła.

– Mnie rów­nież. – Kla­snął w dło­nie, czym za­sko­czył Pip. – Druga strona sporu już czeka w środku. Są go­towi. Czy ma­cie jesz­cze ja­kieś py­ta­nia? – Zer­k­nął na Ro­gera. – Je­śli nie, to mo­żemy za­czy­nać.

– Ja­sne. – Ro­ger prze­zor­nie sta­nął przed Pip i prze­pu­ścił Has­sana, który otwo­rzył drzwi do po­koju 4E i je przy­trzy­mał.

W środku pa­no­wała ci­sza. Ro­ger prze­kro­czył próg, dzię­ku­jąc Has­sa­nowi ski­nie­niem głowy. Na­stępna w ko­lejce była Pip. Wzięła głę­boki wdech, pod­kur­czyła ra­miona i wy­pu­ściła po­wie­trze przez za­ci­śnięte zęby.

Była go­towa.

We­szła do po­miesz­cze­nia i na­tych­miast do­strze­gła jego twarz. Sie­dział po dru­giej stro­nie dłu­giego stołu. Jego wy­raź­nie za­ry­so­wane ko­ści po­licz­kowe scho­dziły ku ustom, a ja­sne włosy były nie­dbale za­cze­sane do tyłu. Pod­niósł wzrok i spoj­rzał na nią. W jego ciem­nych oczach po­ja­wił się prze­błysk triumfu.

Max Ha­stings.

Pip wbrew wła­snej woli sta­nęła jak ska­mie­niała. Kie­ro­wał nią ja­kiś pier­wotny in­stynkt, nie­na­zwane prze­czu­cie. Jesz­cze je­den krok da­lej, a by­łaby zbyt bli­sko.

– Tu­taj, Pip – po­wie­dział Ro­ger, wy­su­nął krze­sło sto­jące do­kład­nie na­prze­ciwko Maksa i wska­zał ge­stem, żeby usia­dła.

Poza Mak­sem za sto­łem sie­dział rów­nież Chri­sto­pher Epps. Ten sam ad­wo­kat, który re­pre­zen­to­wał chło­paka w cza­sie pro­cesu. Pip ostat­nim ra­zem sta­nęła z nim twa­rzą w twarz, kiedy ze­zna­wała zza pul­pitu dla świad­ków. Miała na so­bie do­kład­nie ten sam ko­stium, a Epps pa­stwił się nad nią, po­szcze­ku­jąc szorst­kim gło­sem. Jego też nie­na­wi­dziła, ale to uczu­cie zdą­żyło się stę­pić, po­chło­nięte nie­na­wi­ścią do osoby sie­dzą­cej na­prze­ciw niej. Dzie­liła ich tylko sze­ro­kość stołu.

– Do­brze... Dzień do­bry wszyst­kim – ode­zwał się po­god­nie Has­san, zaj­mu­jąc miej­sce u szczytu stołu po­mię­dzy dwiema stro­nami. – Na po­czątku kilka słów wstępu. Moja rola jako me­dia­tora ozna­cza, że je­stem tu­taj, aby po­móc pań­stwu osią­gnąć po­ro­zu­mie­nie za­do­wa­la­jące obie strony. Moim je­dy­nym ce­lem jest to, żeby wszy­scy wy­szli stąd za­do­wo­leni. Czy wy­ra­zi­łem się wy­star­cza­jąco ja­sno?

Za­do­wo­leni? Has­san naj­wi­docz­niej nie przyj­rzał się zbyt uważ­nie ich mi­nom.

– Za­sad­ni­czo ce­lem me­dia­cji jest unik­nię­cie sporu są­do­wego. Sprawa w są­dzie to spory kło­pot i nie­mały wy­da­tek dla wszyst­kich za­in­te­re­so­wa­nych, dla­tego za­nim zo­sta­nie zło­żony po­zew, le­piej bę­dzie spró­bo­wać dojść do po­ro­zu­mie­nia. – Wy­szcze­rzył się naj­pierw do Pip, a po­tem do Maksa. Oboje zo­stali ob­da­ro­wani uśmie­chem po równo i spra­wie­dli­wie. – Je­śli nie zdo­łamy za­wrzeć ugody, pan Ha­stings i jego obrońca za­po­wia­dają, że wniosą po­zew o znie­sła­wie­nie prze­ciwko pan­nie Fitz-Amobi za twe­eta oraz wpis blo­gowy z trze­ciego maja tego roku, które we­dług nich za­wie­rały znie­sła­wia­jące oświad­cze­nie. – Has­san zer­k­nął do no­ta­tek. – Pan Epps w imie­niu po­woda, pana Ha­stingsa, twier­dzi, że znie­sła­wia­jąca wy­po­wiedź po­waż­nie od­biła się na zdro­wiu psy­chicz­nym jego klienta oraz spo­wo­do­wała nie­od­wra­calne nad­szarp­nię­cie jego re­pu­ta­cji. To z ko­lei do­pro­wa­dziło do kło­po­tów fi­nan­so­wych, za które obec­nie do­maga się od­szko­do­wa­nia.

Pip za­ci­snęła pię­ści pod sto­łem, a jej kłyk­cie uwy­pu­kliły się jak krę­go­słup ja­kie­goś pre­hi­sto­rycz­nego gada. Nie wie­działa, czy bę­dzie w sta­nie usie­dzieć na miej­scu i wy­słu­chi­wać tego wszyst­kiego. Po pro­stu, kurwa, nie wie­działa. Ale ode­tchnęła głę­boko i po­sta­no­wiła spró­bo­wać. Dla taty, dla Ro­gera i dla tego nie­szczę­snego Has­sana.

Na stole przed Mak­sem stał jego ohydny bi­don z wodą. Przy­bru­dzony ciem­no­nie­bie­ski pla­stik z gu­mową za­tyczką. Pip nie pierw­szy raz wi­działa go z tym bi­do­nem. W tak ma­łym mia­steczku jak Lit­tle Kil­ton trasy bie­gowe czę­sto za­cho­dzą na sie­bie i się prze­ci­nają. Jed­nak Pip za­częła po­dej­rze­wać, że Max z pre­me­dy­ta­cją bie­gał jej trasą. I za­wsze z tym pie­przo­nym nie­bie­skim bi­do­nem.

Max zo­ba­czył, że Pip spo­gląda na jego bi­don. Się­gnął po niego, jed­nym szyb­kim ru­chem pstryk­nął w za­tyczkę, po­cią­gnął długi, gło­śny łyk wody i prze­płu­kał so­bie usta. Na­wet na se­kundę nie spu­ścił wzroku z Pip.

– A za­tem, pa­nie Epps – Has­san nieco po­lu­zo­wał kra­wat – ze­chce pan roz­po­cząć od wy­gło­sze­nia oświad­cze­nia wstęp­nego.

– Oczy­wi­ście – po­wie­dział Epps, prze­rzu­ca­jąc pa­piery. Pip do­brze pa­mię­tała jego prze­ni­kliwy głos. – Otóż od trze­ciego maja wie­czo­rem, kiedy panna Fitz-Amobi opu­bli­ko­wała oszczer­czy wpis, mój klient do­świad­cza po­twor­nego cier­pie­nia, szcze­gól­nie że panna Fitz-Amobi cie­szy się w in­ter­ne­cie znaczną po­pu­lar­no­ścią. Liczba osób śle­dzą­cych jej konto się­gała w tam­tym cza­sie trzy­stu ty­sięcy. Mój klient ode­brał zna­ko­mite wy­kształ­ce­nie na re­no­mo­wa­nej uczelni, co ozna­cza, że na rynku pracy po­wi­nien ucho­dzić za bar­dzo atrak­cyj­nego kan­dy­data.

Max po­now­nie po­cią­gnął wodę z bi­donu, jakby chciał przy­pie­czę­to­wać jego wy­po­wiedź.

– Tym­cza­sem od kilku ostat­nich mie­sięcy pan Ha­stings bo­ryka się ze zna­le­zie­niem za­trud­nie­nia na od­po­wied­nim dla niego po­zio­mie. Jest to bez­po­średni sku­tek uszczerbku na re­pu­ta­cji spo­wo­do­wa­nego oszczer­czym wpi­sem panny Fitz-Amobi. W kon­se­kwen­cji mój klient jest zmu­szony wciąż miesz­kać z ro­dzi­cami, po­nie­waż nie może zna­leźć za­do­wa­la­ją­cej pracy, a co za tym idzie – utrzy­mać się w Lon­dy­nie.

Ojej, mały, biedny se­ryjny gwał­ci­ciel – po­my­ślała Pip, po­sy­ła­jąc mu wy­mowne spoj­rze­nie.

– Jed­nak po­krzyw­dzony jest nie tylko mój klient – cią­gnął Epps. – Jego ro­dzice, pan i pani Ha­stings, rów­nież cier­pią z po­wodu stresu. Co wię­cej, nie­dawno mu­sieli wy­je­chać z kraju i na kilka mie­sięcy za­miesz­kać w swo­jej po­sia­dło­ści we Flo­ren­cji. Dla­czego? Otóż tej sa­mej nocy, kiedy panna Fitz-Amobi za­mie­ściła znie­sła­wia­jący wpis, ich dom zo­stał zde­wa­sto­wany. Na fron­to­wej ścia­nie ktoś wy­ma­lo­wał na­pis: „Do­padnę cię, gwał­ci­cielu”.

– Pa­nie Epps – prze­rwał mu Ro­ger. – Mam na­dzieję, że nie su­ge­ruje pan, ja­koby moja klientka miała coś wspól­nego z tym ak­tem wan­da­li­zmu. Po­li­cja w tej spra­wie na­wet się do niej nie ode­zwała.

– By­naj­mniej, pa­nie Tur­ner. – Epps po­krę­cił głową. – Wspo­mi­nam o tym, po­nie­waż mo­żemy po­dej­rze­wać, że ist­nieje zwią­zek przy­czy­nowy po­mię­dzy oszczer­czym wpi­sem panny Fitz-Amobi a ak­tem wan­da­li­zmu, któ­rego do­ko­nano w go­dzi­nach po­prze­dza­ją­cych pu­bli­ka­cję. W kon­se­kwen­cji ro­dzina Ha­sting­sów nie czuje się bez­piecz­nie w swoim domu i mu­siała za­mon­to­wać ka­mery. Mam na­dzieję, że po czę­ści wy­ja­śnia to nie tylko pro­blemy fi­nan­sowe, w ja­kie po­padł pan Ha­stings, lecz także ogromny ból i cier­pie­nie od­czu­wane przez jego ro­dzinę w na­stęp­stwie pod­łego, oszczer­czego oświad­cze­nia panny Fitz-Amobi.

– Pod­łego? – ode­zwała się Pip, a jej po­liczki po­czer­wie­niały. – Na­zwa­łam go gwał­ci­cie­lem, bo jest gwał­ci­cie­lem i...

– Pa­nie Tur­ner – wark­nął Epps pod­nie­sio­nym to­nem. – Ze­chce pan po­pro­sić swoją klientkę o spo­kój i przy­po­mnieć jej, że ja­kie­kol­wiek rzu­cone przez nią oszczer­stwo może zo­stać uznane za po­mó­wie­nie.

– Do­brze, do­brze, dajmy so­bie chwilę wy­tchnie­nia – od­parł Has­san, pod­no­sząc ręce. – Panno Fitz-Amobi, druga strona doj­dzie do głosu już nie­ba­wem – oznaj­mił i znów po­lu­zo­wał kra­wat.

– Już do­brze, Pip, ro­zu­miem – po­wie­dział ci­cho Ro­ger.

– Chciał­bym przy­po­mnieć pan­nie Fitz-Amobi – mó­wił Epps, wbi­ja­jąc wzrok w Ro­gera i na­wet na nią nie spo­glą­da­jąc – że cztery mie­siące temu mój klient zo­stał oczysz­czony z za­rzu­tów i uznany za nie­win­nego przez sąd ko­ronny. Co sta­nowi nie­zbity do­wód na to, że oświad­cze­nie z trze­ciego maja było jaw­nym znie­sła­wie­niem.

– Pra­gnę jed­nak za­uwa­żyć – wtrą­cił się Ro­ger i za­sze­le­ścił do­ku­men­tami – że oświad­cze­nie można uznać za znie­sła­wia­jące je­dy­nie wtedy, gdy przed­sta­wia prawdę. Na­to­miast tweet mo­jej klientki brzmi na­stę­pu­jąco: „Osta­teczne pod­su­mo­wa­nie pro­cesu Maksa Ha­stingsa. Nie ob­cho­dzi mnie, co my­śli ława przy­się­głych. Max jest winny” – od­chrząk­nął. – Stwier­dze­nie „nie ob­cho­dzi mnie” wy­raź­nie wska­zuje, że mamy do czy­nie­nia z su­biek­tywną opi­nią, nie zaś z fak­tem...

– Nieee, pro­szę so­bie nie żar­to­wać – prze­rwał mu Epps. – Pró­buje się pan pod­pie­rać pra­wem do wy­ra­ża­nia opi­nii? Do­prawdy? Bła­gam. Ten wpis jest sfor­mu­ło­wany jako czy­sty fakt, a plik dźwię­kowy – jako za­pre­zen­to­wa­nie prawdy.

– Bo to jest prawda – po­wie­działa Pip. – Chce­cie go od­słu­chać?

– Pip, pro­szę...

– Pa­nie Tur­ner...

– Prze­cież to jawne fał­szer­stwo. – Max pierw­szy raz za­brał głos. Ode­zwał się z nie­zno­śnym spo­ko­jem i za­plótł ręce na piersi, sku­pia­jąc wzrok wy­łącz­nie na me­dia­to­rze. – Ja w ogóle tak nie brzmię.

– Niby jak? Jak gwał­ci­ciel? – syk­nęła Pip.

– PA­NIE TUR­NER...

– Pip...

– Dro­dzy pań­stwo! – Has­san wstał. – Po­sta­rajmy się za­cho­wać zimną krew. Każdy z nas bę­dzie miał oka­zję, żeby się wy­po­wie­dzieć. Pa­mię­tajmy, że na­szym ce­lem jest wy­pra­co­wa­nie za­do­wa­la­ją­cego wszyst­kich po­ro­zu­mie­nia. Pa­nie Epps, ze­chce pan nas za­po­znać z kwo­tami od­szko­do­wa­nia, ja­kich do­maga się pań­ski klient.

Epps po­chy­lił głowę i spod sterty pa­pie­rów wy­cią­gnął ja­kieś kartki.

– Bio­rąc pod uwagę fakt, że przez ostat­nie cztery mie­siące mój klient po­zo­sta­wał bez pracy, a śred­nie wy­na­gro­dze­nie na jego sta­no­wi­sku wy­nosi trzy ty­siące fun­tów, strata fi­nan­sowa sięga dwu­na­stu ty­sięcy.

Max ko­lejny raz po­cią­gnął wodę z bi­donu, ochla­pu­jąc so­bie szyję. Pip miała ochotę wy­szar­pać mu ten pie­przony bi­don i chlu­snąć go wodą pro­sto w twarz. Je­śli miała mieć krew na rę­kach, to wła­śnie Maksa.

– Oczy­wi­ście ból i cier­pie­nie psy­chiczne, ja­kich do­znał mój klient, a ra­zem z nim cała jego ro­dzina, są trudne do osza­co­wa­nia. Jed­nak je­ste­śmy skłonni uznać, że kwota ośmiu ty­sięcy fun­tów by­łaby za­do­wa­la­jąca, co w su­mie da­wa­łoby dwa­dzie­ścia ty­sięcy fun­tów szter­lin­gów.

– Nie­do­rzecz­ność – po­wie­dział Ro­ger, po­trzą­sa­jąc głową. – Moja klientka ma do­piero osiem­na­ście lat.

– Pa­nie Tur­ner, pro­szę po­zwo­lić mi skoń­czyć. – Epps uśmiech­nął się z prze­ką­sem, ob­li­zał pa­lec i prze­wró­cił stronę. – Jed­nakże mój klient przy­znał, że jego usta­wiczne cier­pie­nie spo­wo­do­wane jest przede wszyst­kim bra­kiem wy­co­fa­nia znie­sła­wia­ją­cej wy­po­wie­dzi, a także nie­za­miesz­cze­niem pu­blicz­nych prze­pro­sin, które w rze­czy­wi­sto­ści mia­łyby dla niego więk­szą war­tość niż ja­kie­kol­wiek od­szko­do­wa­nie pie­niężne.

– Panna Fitz-Amobi ska­so­wała swój wpis kilka ty­go­dni temu, gdy tylko do­stała pi­smo z pań­skiej kan­ce­la­rii – oznaj­mił Ro­ger.

– Pa­nie Tur­ner, pro­szę – po­wtó­rzył Epps. Pip po­my­ślała, że je­śli jesz­cze raz usły­szy to jego „pro­szę”, to roz­trza­ska mu łeb. – Wy­ka­so­wa­nie twe­eta po fak­cie nie umniej­sza wy­rzą­dzo­nej szkody. A za­tem na­sza pro­po­zy­cja jest na­stę­pu­jąca: panna Fitz-Amobi wy­sto­so­wuje oświad­cze­nie na swoim pu­blicz­nym kon­cie spo­łecz­no­ścio­wym, w któ­rym wy­co­fuje się z po­mó­wień, uznaje swoją winę i prze­pra­sza za wszel­kie krzywdy, ja­kie jej słowa wy­rzą­dziły mo­jemu klien­towi. Po­nadto – i jest to naj­waż­niej­szy punkt sporny, pro­szę więc zwró­cić na niego baczną uwagę – w oświad­cze­niu musi przy­znać, że sfał­szo­wała rze­czone na­gra­nie, a mój klient ni­gdy nie wy­po­wie­dział przy­ta­cza­nych słów.

– Pie­prz­cie się.

– Pip...

– Panno Fitz-Amobi – za­chry­piał Has­san, sza­mo­cząc się z kra­wa­tem, jakby ten co­raz moc­niej za­ci­skał się na jego szyi w po­goni za swoim ogo­nem.

– Pusz­czę w nie­pa­mięć wy­buch pań­skiej klientki, pa­nie Tur­ner – po­wie­dział Epps. – Je­śli te żą­da­nia zo­staną speł­nione, je­ste­śmy skłonni za­sto­so­wać zniżkę i zmniej­szyć war­tość od­szko­do­wa­nia do dzie­się­ciu ty­sięcy fun­tów.

– To do­bry punkt wyj­ścia – przy­znał Has­san, pró­bu­jąc od­zy­skać kon­trolę. – Pa­nie Tur­ner, ze­chciałby pan od­po­wie­dzieć na tę pro­po­zy­cję?

– Dzię­kuję, pa­nie Ba­shir – za­brał głos Ro­ger. – Pro­po­no­wane za­dość­uczy­nie­nie wciąż jest zbyt wy­gó­ro­wane. Czyni pan zbyt da­leko po­su­nięte za­ło­że­nia, je­śli cho­dzi o po­ten­cjalny sta­tus za­wo­dowy swo­jego klienta. Nie po­strze­gam go jako wy­jąt­kowo po­żą­da­nego kan­dy­data, szcze­gól­nie na obec­nym rynku pracy. Moja klientka ma osiem­na­ście lat. Jej je­dyny do­chód sta­no­wią wpływy z re­klam na pod­ca­ście o praw­dzi­wych zbrod­niach. Po­nadto za kilka ty­go­dni roz­po­czyna stu­dia, na które za­cią­gnie znaczny kre­dyt. W związku z po­wyż­szym pań­skie wy­ma­ga­nia są nie­uza­sad­nione.

– Zgoda, sie­dem ty­sięcy – oznaj­mił Epps, mru­żąc oczy.

– Pięć – li­cy­to­wał Ro­ger.

Epps zer­k­nął prze­lot­nie na Maksa, który nie­znacz­nie ski­nął głową i osu­nął się na krze­śle.

– Je­ste­śmy go­towi to za­ak­cep­to­wać – po­twier­dził Epps. – Wraz z wy­co­fa­niem oszczerstw i prze­pro­si­nami.

– Wi­dzę, że zmie­rzamy w do­brym kie­runku. – Na twarz Has­sana po­wró­cił za­cho­waw­czy uśmiech. – Pa­nie Tur­ner, panno Fitz-Amobi, czy ze­chcą pań­stwo wy­ra­zić swoje zda­nie?

– Cóż – za­czął Ro­ger. – My­ślę, że...

– Żad­nych ukła­dów – prze­rwała mu Pip i od­su­nęła się od stołu.

Krze­sło za­szu­rało o wy­po­le­ro­waną pod­łogę.

– Pip... – Ro­ger od­wró­cił się do niej, za­nim zdą­żyła się pod­nieść. – Może po­roz­ma­wiamy o tym na spo­koj­nie gdzieś w...

– Nie wy­co­fam swo­jego oświad­cze­nia i nie za­mie­rzam kła­mać, że sfał­szo­wa­łam na­gra­nie. Na­zwa­łam go gwał­ci­cie­lem, bo jest gwał­ci­cie­lem. Prę­dzej zdechnę, niż cię prze­pro­szę. – Wy­szcze­rzyła zęby do Maksa, a wście­kłość prze­wier­cała jej krę­go­słup i roz­pły­wała się po skó­rze.

– PA­NIE TUR­NER! Pro­szę na­tych­miast uspo­koić swoją klientkę! – Epps ude­rzył w stół.

Zdez­o­rien­to­wany Has­san nie wie­dział, jak za­re­ago­wać.

Pip wstała.

– Chcesz pro­cesu, tak? O to ci cho­dzi, Max? – Wy­pluła jego imię za­le­ga­jące go­ry­czą na ję­zyku. – Ja dys­po­nuję bro­nią osta­teczną: prawdą. Po­zy­waj mnie więc, pro­szę bar­dzo. Cze­kam na spo­tka­nie w są­dzie. A wiesz, jak to bę­dzie wy­glą­dać? Bę­dziesz mu­siał udo­wod­nić, że moje oświad­cze­nie jest fał­szywe, co ozna­cza po­wtó­rze­nie ca­łego pro­cesu o gwałt. Z tymi sa­mymi świad­kami, ze­zna­niami ofiar, do­wo­dami. Tym ra­zem bez żad­nych za­rzu­tów, ale przy­naj­mniej wszy­scy raz na za­wsze po­znają twoje praw­dziwe ob­li­cze. Ob­li­cze gwał­ci­ciela.

– Panno Fitz-Amobi!

– Pip...

Oparła się o stół i po­chy­liła się, jej oczy pło­nęły, a spoj­rze­nie wwier­cało się w Maksa. Gdyby tylko wzrok mógł wy­krze­sać ogień, twarz Maksa za­ję­łaby się pło­mie­niem.

– Na­prawdę my­ślisz, że dasz radę po­wtó­rzyć swój suk­ces? Prze­ko­nać ko­lej­nych dwa­na­ście osób z ławy przy­się­głych, że nie je­steś po­two­rem?

– Ty chyba osza­la­łaś – syk­nął szy­der­czo, prze­szy­wa­jąc ją wzro­kiem.

– Może i tak. Czyli po­wi­nie­neś się bać.

– Dość tego! – Has­san wstał i kla­snął w dło­nie. – Naj­wy­raź­niej po­trze­bu­jemy chwili prze­rwy na cia­steczka i her­batę.

– Skoń­czy­łam – ci­snęła Pip, za­rzu­ciła ple­cak na ra­mię i z im­pe­tem otwo­rzyła drzwi, które od­biły się od ściany.

– Panno Fitz-Amobi, pro­szę wró­cić. – Roz­pacz­liwy głos Has­sana niósł się przez ko­ry­tarz.

Po chwili usły­szała także stu­kot kro­ków. Od­wró­ciła się. To tylko Ro­ger. Go­nił ją, nie­zdar­nie usi­łu­jąc wci­snąć pa­piery do teczki.

– Pip – wy­sa­pał – na­prawdę uwa­żam, że po­win­ni­śmy...

– Nie za­mie­rzam z nim ne­go­cjo­wać.

– Po­cze­kaj­cie chwilę! – Uja­da­nie truch­ta­ją­cego Ep­psa wy­peł­niło ko­ry­tarz. – Daj­cie mi mi­nutkę, pro­szę – dy­szał, przy­gła­dza­jąc siwe włosy. – W naj­bliż­szym mie­siącu nie zło­żymy żad­nego po­zwu. Unik­nię­cie sporu są­do­wego leży w na­szym wspól­nym in­te­re­sie. Masz za­tem kilka ty­go­dni na prze­my­śle­nie sprawy bez nie­po­trzeb­nych emo­cji. – Spoj­rzał z góry na Pip.

– Ni­czego nie będę prze­my­ślać – od­parła Pip.

– Pro­szę, cho­ciaż... – Epps wy­grze­bał z kie­szeni dwie no­wiut­kie wi­zy­tówki w ko­lo­rze ko­ści sło­nio­wej. – To dla was – po­wie­dział, wy­cią­ga­jąc rękę do Pip i Ro­gera. – Tu jest mój nu­mer te­le­fonu. Za­sta­nów się jesz­cze raz, a je­śli zmie­nisz zda­nie, za­dzwoń do mnie.

– Nie zmie­nię – od­parła i nie­chęt­nie wzięła wi­zy­tówkę, którą wsu­nęła w nie­uży­waną kie­szeń kurtki.

Chri­sto­pher Epps zmarsz­czył brwi i przez chwilę ba­daw­czo jej się przy­glą­dał. Pip wy­trzy­mała jego spoj­rze­nie. Od­wró­ce­nie wzroku ozna­cza­łoby ustą­pie­nie z pola walki.

– Dam ci do­brą radę – do­dał Epps. – Weź ją so­bie do serca albo od­rzuć... Zna­łem osoby, które wpa­dły w spi­ralę sa­mo­znisz­cze­nia. Wiele z nich było mo­imi klien­tami. I wiesz co? Na sa­mym końcu cier­pią wszy­scy wo­kół cie­bie. I ty rów­nież. Nie zdo­łasz temu za­po­biec. Dla­tego na­le­gam, że­byś się wy­co­fała, za­nim wszystko stra­cisz.

– Dzię­kuję za rze­czową radę – po­wie­działa Pip. – Ale zdaje się, że nie do­ce­nia mnie pan. Z wielką chę­cią je­stem go­towa wszystko stra­cić i do­ko­nać sa­mo­znisz­cze­nia, je­śli bę­dzie to ozna­czało jed­no­cze­sne znisz­cze­nie pań­skiego klienta. To chyba uczciwy układ. Ży­czę mi­łego dnia, pa­nie Epps.

Po­słała mu uśmiech, słodki i ja­do­wity, i od­wró­ciła się na pię­cie. Przy­spie­szyła kroku. Stu­kot jej bu­tów nie­mal się zle­wał z ryt­mem dud­nią­cego serca. I wtedy, w huku ude­rzeń, pod war­stwą mię­śni i ścię­gien, roz­le­gło się sześć strza­łów z broni pal­nej.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki