Grzeczna dziewczynka - Anna Sakowicz - ebook + audiobook + książka

Grzeczna dziewczynka ebook i audiobook

Anna Sakowicz

4,5

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Grzeczna dziewczynka to gorzko-zabawna opowieść o pisarce, która pomaga tacie w opiece nad mamą chorą na alzheimera, a nieoczekiwanie spada jej na głowę „Hun” w postaci ekscentrycznej babci. Miranda Dobson, właściwie Mirka Świerk, nie przewidziała też, że jej kolega po piórze wpadnie na szatański pomysł podniesienia sobie statystyk sprzedaży książek. Wciągnie ją w romans, który stanie się medialnym tematem. Czytelnicy żyć będą informacjami o miłości pisarzy, a Miranda postanowi za pomocą seksu zapomnieć o swoich rodzinnych problemach…

Jednak jak to w życiu, nic nie jest proste. Większość spraw wymyka się bohaterom spod kontroli, powoduje szereg nieoczekiwanych zwrotów akcji, wywołując niejednokrotnie uśmiech, ale także łzy. A w powietrzu będzie się unosić zapach najróżniejszych ziół, którymi babcia spróbuje odczarować życie Mirandy.

Grzeczna dziewczynka to z jednej strony zabawna historia pisarki i jej osobistego „Huna”, z drugiej smutna opowieść o odchodzeniu i starości.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 360

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 10 godz. 11 min

Lektor: Gabriela Całun

Oceny
4,5 (22 oceny)
14
6
2
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
yabkovsky

Nie oderwiesz się od lektury

Początek jakich wiele.A potem prawdziwe życie,zmagania,dramaty.Autorka potrafi opowiadać tak,by czegoś się nauczyć,coś zaakceptować u siebie i innych.Docenić otoczenie.
00
Aeksabdra

Nie oderwiesz się od lektury

Książkę przeczytałam jednym tchem, ale musiałam momentami odłoży. by przeżyć to co jest opisane. Choroba Alzheimera to nie jest ciężka dla osoby co na nią zapadają, ale dla osób co otaczają. Bliscy pomału widzą jak wyłączają się poszczególne komórki. polecam bardzo tę pozycję. następna świetna autorki.
00
marela

Nie oderwiesz się od lektury

Przejmująca, przerażająca i jednocześnie podtrzymującą na duchu.
00

Popularność




Roz­dział 1

Roz­dział 1

Jesz­cze tylko parę wio­sen1

„K” jak jedno z naj­bar­dziej soczy­stych wul­ga­ry­zmów w języku pol­skim, pomy­ślała i otwo­rzyła słow­nik wyra­zów obcych online. Wybrana litera paso­wała do jej nastroju. Miała ochotę zakląć. Poczuła już prze­kleń­stwo na języku, jed­nak osta­tecz­nie nie pozwo­liła mu wybrzmieć w powie­trzu. Zamiast tego przej­rzała listę zapo­ży­czeń zaczy­na­ją­cych się na „k”. Szu­kała cze­goś odpo­wied­niego. Miało być trudne do zapa­mię­ta­nia.

– Kan­ta­ry­dyna2 – prze­czy­tała, potem kilka razy powtó­rzyła słowo, nie­jako sma­ko­wała je, spraw­dzała, jak ułoży się w ustach. – Kan­ta­ry­dyna, kan­ta­ry­dyna… Potem zło­żyła litery od końca, jakby prze­wra­cała przed­miot na drugą stronę i spraw­dzała, jaki będzie od spodu, jak jest wykoń­czony i pozszy­wany. Ale wspak nie był przy­ja­zny, nie dawał się zapa­mię­tać ani płyn­nie wymó­wić. Zgrzy­tał. Poty­kała się o litery, ale spra­wiało jej to przy­jem­ność. To jak dźwi­ga­nie sztangi w siłowni. Naj­pierw jest ciężko, ale z cza­sem ćwi­cze­nia przy­no­szą radość, pod­no­szą poziom endor­fin. Tak się wła­śnie czuła, była zado­wo­lona.

– Kan­ta­ry­dyna… kan-ta-ry-dy-na… kan-ta-ry-dy-na – sma­ko­wała niczym Bia­ło­szew­ski swoją szarą nagą jamę w Nie­wy­czer­pa­nej odzie do rado­ści.

Klik­nęła łącze, by spraw­dzić zna­cze­nie.

– Tru­jąca sub­stan­cja we krwi muchy hisz­pań­skiej – prze­czy­tała. Wyraz był ide­alny. Paso­wał do jej bier­nego zasobu słów. Nie podej­rze­wała, by miała potrzebę go kie­dy­kol­wiek użyć. Odłoży go więc do kate­go­rii „na póź­niej”. Kiedy zapo­mni tych powsze­dnich jak „chleb”, będzie czer­pać z zapa­sów.

– Kan­ta­ry­dyna – powtó­rzyła szep­tem. – Kanta… ry… dyna. – Pierw­sza część była łatwa do zapa­mię­ta­nia, bo sko­ja­rzyła się jej z Imma­nu­elem Kan­tem. Rydyna brzmiała pra­wie jak uryna, więc też szło wbić sobie do głowy w miarę pro­sto. – Kanta uryna – zaśmiała się. – Kan­ta­ry­dyna…

* * *

Na drugi dzień Miranda posta­wiła kropkę na końcu ostat­niego zda­nia książki i szybko chwy­ciła za chu­s­teczkę, by wydmu­chać nos. To była bar­dzo wzru­sza­jąca scena, pomy­ślała. Łzy roz­ma­zy­wały jej obraz na moni­to­rze. Wytarła powieki, a potem spoj­rzała jesz­cze raz na stronę. Uważ­nie ją prze­czy­tała.

– I gitara… – powie­działa do sie­bie, a na jej twa­rzy dla odmiany zago­ścił uśmiech. Wie­działa, że kobiety poko­chają ją za tę scenę. Przez lata nauczyła się mani­pu­lo­wać uczu­ciami czy­tel­ni­czek. Umiała prze­wi­dzieć, kiedy będą się śmiać, a kiedy pła­kać. – Moje „geniu­sio­stwo” mnie cza­sami zadzi­wia – zaśmiała się w głos i jesz­cze wygod­niej roz­po­starła się na łóżku. Uwiel­biała to słowo. Dosko­nale odzwier­cie­dlało coś z pogra­ni­cza sza­leń­stwa i geniu­szu wyro­słego na pod­wa­li­nach absurdu i gro­te­ski.

Pogła­skała kota, który spoj­rzał na nią z podzi­wem. To prawda, że jego pani była naj­lep­sza. Nikt tak dobrze nie kar­mił. Leoś mruk­nął zado­wo­lony i wygod­nie się roz­ło­żył obok swo­jego czło­wieka. W nagrodę za kocie potwier­dze­nie słów Mirandy sier­ściuch został wygła­skany. W powie­trzu zawi­ro­wały czarne kłaczki.

– Chyba coś zjemy, nie? – spy­tała kota. Potem odło­żyła lap­topa, wstała z łóżka i otrze­pała dresy. Pod­cią­gnęła wyżej spodnie i, odna­la­zł­szy kap­cie, wsu­nęła w nie stopy. Wtedy skie­ro­wała się do kuchni. Kot pobiegł przo­dem, dobrze odczy­tu­jąc inten­cje Mirandy.

Otwo­rzyła lodówkę. Na jed­nej z pó­łek stały wyłącz­nie puszki dla Leosia. Reszta nie napa­wała opty­mi­zmem. Się­gnęła po sojowe parówki i spoj­rzała na datę waż­no­ści. Jesz­cze można je zjeść, pomy­ślała, naj­wy­żej prze­goni mnie do toa­lety.

Zaśmiała się, a kot miauk­nął, przy­po­mi­na­jąc o swo­jej misce. Szybko więc ją wypeł­niła, a potem zabrała się do jedze­nia paró­wek. Wyci­snęła na talerz sporą ilość keczupu i musz­tardy. Ukro­iła kromkę chleba i zagry­zła ją z przy­jem­no­ścią, choć nie była pierw­szej świe­żo­ści. Przez ostat­nie dni nie miała jed­nak czasu na zakupy, koń­czyła powieść. Wtedy nie ist­niał świat na zewnątrz, odda­wała się cał­ko­wi­cie two­rze­niu i zapo­mi­nała o rze­czy­wi­sto­ści. Na szczę­ście zapas żel­ków, cze­ko­lady i dobrego wina był wystar­cza­jący.

Podra­pała się po brzu­chu. Od razu wes­tchnęła, ponie­waż jego mięk­kość ją zasko­czyła. Popra­wiła więc koszulkę i bluzę dre­sową, by nie odkry­wały cien­kich fał­dek uko­cha­nego ciała.

– Dobrze jest, psia­krew, a kto powie, że nie, to go w mordę! – zacy­to­wała Wit­ka­cego. Leoś pró­bo­wał to sko­men­to­wać na swój koci spo­sób, lecz w tym momen­cie zadzwo­nił tele­fon. Miranda drgnęła na krze­śle i się­gnęła po apa­rat. Numer był nie­znany, ale ode­brała. Zdzi­wiła się, kiedy w słu­chawce usły­szała głos swo­jej babki Zuzanny, któ­rej nie widziała chyba od dzie­się­ciu lat.

– Przy­je­dziesz po mnie? – spy­tała seniorka bez kur­tu­azyj­nych wstę­pów, a Mirandę zmro­ziło. Jak to, czy przy­jadę? Prze­cież się nie lubimy! Babce nie odpo­wia­dał spo­sób życia wnuczki i nie krę­po­wała się wyra­żać gło­śno swo­ich opi­nii. Córka też nie speł­niała jej ocze­ki­wań, bo zło­śli­wie posta­no­wiła zacho­ro­wać na alzhe­imera.

– Po co? – spy­tała zasko­czona.

– Jestem chora. Nie będę owi­jać w bawełnę, bo nie daję sobie rady, a na moją córkę oczy­wi­ście nie mogę liczyć.

– Przy­po­mnę ci, że ona jest chora.

– Chora, chora – mruk­nęła. – Ma kło­poty z pamię­cią i tyle. A jesz­cze nie wia­domo, czy nie udaje, bo nie pamię­tać zawsze jest wygod­niej!

Miranda wes­tchnęła, ale nie sko­men­to­wała ostat­niego zda­nia.

– Co ci jest?

– Przy­jedź po mnie, pro­szę cię – powie­działa już innym tonem. – Źle się czuję, boję się być sama. Kilka dni… Ze mną koniec będzie…

– A czego się boisz?

– Że umrę w tym miesz­ka­niu i znajdą mnie dopiero, jak zaśmierdnę. Nie chcę zaśmierd­nąć i roz­ło­żyć się na dywa­nie. Ten dywan to dzia­dek jesz­cze kupił, jak był na wycieczce w Kowa­rach, więc sama rozu­miesz.

– Kilka dni… Masz prze­cież opie­kunkę…

– Słu­chaj. – Nagle babka ści­szyła głos. – Jej nie można ufać! Ta dzie­wu­cha to tylko patrzy, jak mnie okraść.

– Myślę, że jed­nak…

– Kochana moja wnu­siu, czy ja cię przez te wszyst­kie lata o coś pro­si­łam? – spy­tała.

– No… – Miranda zasta­no­wiła się i w końcu musiała babce przy­znać rację. Prze­cież nie roz­ma­wiały ze sobą pra­wie przez dekadę.

– A widzisz. Teraz naprawdę potrze­buję pomocy, a mam tylko cie­bie – powie­działa bła­gal­nym tonem. – Ja tu umrę, boję się – zaszlo­chała.

– Ech… – wes­tchnęła wnuczka. – Boisz się? – powtó­rzyła, zawie­sza­jąc się tylko na tej czę­ści wypo­wie­dzi. Wie­działa, że będzie żało­wać swo­jej decy­zji, ale osta­tecz­nie zgo­dziła się przy­wieźć do sie­bie babkę. – Dobrze, sie­dem dni, żebyś wydo­brzała, a potem cię odwiozę, może tak być?

– Dosko­nale – odparła. – Powin­nam dojść do sie­bie przez ten czas.

– Tylko pamię­taj, ja mam pracę – ostrze­gła.

– Masz wresz­cie nor­malną pracę? – Sta­ruszka ucie­szyła się.

– Nie, cią­gle tę nie­nor­malną. Sie­dzę, wymy­ślam histo­rie i piszę.

– Czyli cały czas kła­miesz za pie­nią­dze – pod­su­mo­wała babka w swoim stylu. – A słu­chaj… – znów zmie­niła ton. – To jak już się zgo­dzi­łaś i mogę przy­je­chać, sąsiad mnie do cie­bie pod­wie­zie, nie będziesz musiała się faty­go­wać, co? Byłoby szyb­ciej. Jestem spa­ko­wana, więc to nie będzie pro­blem.

Aha! Wszystko jed­nak babka prze­my­ślała i zapla­no­wała! Tele­fon był tylko taką pseu­do­kur­tu­azyjną próbą wpro­sze­nia się do niej na kilka dni.

– Bab­ciu… – zaczęła, jed­nak sta­ruszka weszła jej w słowo, że bar­dzo dzię­kuje i że jutro koło połu­dnia będzie, bo już się doga­dała z sąsia­dem. Nawet pie­nię­dzy od niej nie chciał na paliwo, taki szar­mancki. Potem jesz­cze dopo­wie­działa, jak to wszy­scy wokół bar­dzo ją lubią i są dla niej mili. Miranda chciała jej pora­dzić, że w takim razie nie ma co się ruszać z domu, ale babka zakoń­czyła już swój wywód i się roz­łą­czyła. – No to pięk­nie… – szep­nęła. Kot otarł się o jej nogi i mruk­nął. – Nie­stety, Leosiu, nad­cho­dzi arma­ge­don i musimy się na niego psy­chicz­nie przy­go­to­wać.

Miranda spoj­rzała na zega­rek. Zdąży jesz­cze poje­chać na zakupy. Musiała zaopa­trzyć lodówkę i posprzą­tać miesz­ka­nie przed jutrzej­szym najaz­dem Hunów, bo jeżeli bab­cia nie zmie­niła się przez ostat­nie dzie­sięć lat, to jej kru­cha postać wciąż była tylko przy­krywką dla całego stada dzi­kich koczow­ni­ków.

* * *

Naza­jutrz Miranda w tym samym wycią­gnię­tym dre­sie, w któ­rym spę­dziła poprzedni dzień, sprzą­tała dom. Myła okno w pokoju, w któ­rym miał miesz­kać jej nie­pla­no­wany gość. Wycie­rała kurze, przy­go­to­wy­wała pościel. Dosko­nale wie­działa, że babka była lep­sza niż oddział pra­cow­ni­ków

sane­pidu, a biała ręka­wiczka per­fek­cyj­nej pani domu to przy niej mały pikuś. Spraw­dzi każdy kąt, czy nie ma w nim dro­bi­nek kurzu.

– Leoś! – krzyk­nęła na kota, który wsko­czył na czy­stą pościel. – Zakła­czysz!

Kocur prze­cią­gnął się leni­wie i jesz­cze wygod­niej się roz­ło­żył. Nie spo­dzie­wał się prze­cież żad­nego gościa.

– Jestem wykoń­czona… – Miranda przy­sia­dła obok Leosia i pogła­skała go po futerku. – Spo­ci­łam się jak mysz. – Wytarła pot z czoła. Jej policzki były roz­grzane. Zwią­zała moc­niej włosy, bo mokre kosmyki opa­dały jej na twarz. I wtedy roz­brzmiał dzwo­nek domo­fonu. Kobieta pode­szła do moni­tora, by spraw­dzić, kto przy­szedł. Od razu miała ochotę scho­wać się za szafą i uda­wać, że nikogo nie ma w domu. Jed­nak przy­zwo­itość zwy­cię­żyła. Naci­snęła przy­cisk z klu­czy­kiem. Zamek zazgrzy­tał. Dopiero wtedy pode­szła do drzwi, bo babka prze­kro­czyła już próg pose­sji. Furtka trza­snęła. Sta­ruszka wcho­dziła po scho­dach, wspie­ra­jąc się jedną ręką o drew­nianą laskę.

Miranda czuła, że naj­bliż­sze dni zmie­nią się w kosz­mar. Prze­ra­biała to wiele lat temu, ale ni­gdy na tak długo. Zawsze dwa dni z babką koń­czyły się wielką awan­turą, obrazą i fochami sta­ruszki, a u niej poja­wiały się wizje mor­der­czych scen, a także tytuł jed­nego z jej ulu­bio­nych fil­mów Star­sza pani musi znik­nąć.

– Cześć, bab­ciu – powie­działa, siląc się na uprzejmy ton.

– Tutaj walizkę zosta­wiam! – krzyk­nął kie­rowca i po chwili wsiadł do auta.

Dziwne, pomy­ślała Miranda, nawet nie pomógł star­szej pani wnieść bagażu do środka, tylko odje­chał. Może bał się, że babka zde­cy­duje się od razu na powrót? Zachi­cho­tała w myślach. Kilka godzin z Hunem w małym aucie było pew­nie ponad siły tego faceta. Na jego miej­scu wia­ła­bym, gdzie pieprz rośnie, dodała.

– No, naresz­cie jestem! Ty nawet nie wiesz, jak ten mój sąsiad jeź­dzi! Jak wariat! Mówię ci, wokół same wariaty! Idź po tę walizkę, bo zaraz ukradną.

– Tu nikt nie krad­nie, to spo­kojna dziel­nica.

– Znam takie spo­kojne dziel­nice – odparła babka, roz­glą­da­jąc się. – Domy jak u Żydów – dodała, a Miran­dzie aż ciarki prze­szły po ple­cach. – Daw­niej to tak Żydzi miesz­kali w moim mia­steczku.

„Tak”, czyli jak?, zasta­no­wiła się Miranda, ale bab­cia kon­ty­nu­owała swój wywód. Od razu więc dowie­działa się, że w bli­żej nie­okre­ślo­nej prze­szło­ści Żydzi miesz­kali w par­te­ro­wych domach kry­tych czer­woną dachówką. Aż bała się zapy­tać, jak w takim razie miesz­kali porządni pol­scy kato­licy. Nie sko­men­to­wała jed­nak wypo­wie­dzi seniorki.

– Tu będziesz spała. – Wnuczka poka­zała pokój gościnny i sta­ran­nie zaście­lone łóżko. Babka rozej­rzała się po wnę­trzu i stwier­dziła, że może być. Prze­szka­dzały jej tylko regały z książ­kami, bo od tego tylko kurz i cho­roby, ale potem mach­nęła ręką i powie­działa, że się prze­mę­czy.

– A tu są moje zastrzyki. – Podała Miran­dzie pla­sti­kową torebkę. – Będziesz mi je dawać wie­czo­rami.

– Ja? – zdzi­wiła się i ostroż­nie wzięła paku­nek, jakby zawie­rał dyna­mit i nie można nim było wstrzą­snąć, by nie spo­wo­do­wać spek­ta­ku­lar­nej roz­pier­du­chy. – Przy­po­mi­nam ci, że nie jestem fachow­cem w tej dzie­dzi­nie.

– Tego nie da się zapo­mnieć – mruk­nęła babka. – Na niczym się nie znasz. A co to za filo­zo­fia wbić igłę w dupę i wyci­snąć zawar­tość strzy­kawki? Każdy głupi to umie.

– Aha – wes­tchnęła. – Każdy głupi oprócz mnie… Pójdę póź­niej do sąsiadki, jest pie­lę­gniarką, to popro­szę ją, żeby dawała ci te zastrzyki.

– No i rych­tig.

Miranda nie dopy­ty­wała już, na co są te lekar­stwa, ale gdy babka po chwili zaczęła kasz­leć, wyco­fała się z pokoju i dała jej czas na roz­pa­ko­wa­nie. Prze­szła do kuchni, by posta­wić na kuchence zupę, którą goto­wała od rana. Nie miała poję­cia, co lubiła jej babka, więc ugoto­wała zupę pie­trusz­kową. Nie wyma­gało to zbyt dużo wysiłku, a było smaczne i pożywne. Nie wyobra­żała sobie też, że nagle na jej stole znaj­dzie się mięso, więc cze­kało ją jesz­cze poin­for­mo­wa­nie seniorki, że jej wnuczka jest wege­ta­rianką.

Wrzu­ciła na patel­nię ziarnka sło­necz­nika, by się upra­żyły, gdy w kuchni poja­wiła się Zuzanna. Miranda uświa­do­miła sobie, że nawet się nie objęły na powi­ta­nie. Zupeł­nie jak dwie obce sobie osoby. Jed­nak na myśl, że sta­ruszka ją dotyka, wzdry­gnęła się. Nie wyobra­żała sobie żad­nego kon­taktu fizycz­nego z babką. Ni­gdy jej nie lubiła. Już jako dziecko pła­kała na jej widok, a że rodzice cią­gle się z nią kłó­cili, nie musiała jej zbyt czę­sto odwie­dzać. Z cza­sem nawet roz­mowy tele­fo­niczne stały się coraz rzad­sze. Bab­cia miała swoje życie, oni swoje. Brat Mirandy wyje­chał do Szwe­cji, gdzie pra­co­wał od pięt­na­stu lat, i rzadko bywał w Pol­sce. Tam zało­żył rodzinę i chyba wsiąkł w tam­tej­szy kli­mat. Rodzice miesz­kali kilka kilo­me­trów od niej i codzien­nie od czte­rech lat zma­gali się z alzhe­ime­rem. Miranda miała cza­sami wra­że­nie, że jest człon­kiem rodziny Adam­sów, a nie Świer­ków. Zresztą dla­tego pisała pod pseu­do­ni­mem jako Dobson. Miranda Dobson brzmiało świa­towo i zde­cy­do­wa­nie lepiej wyglą­dało na okładce niż Świerk.

– Co tam ugo­to­wa­łaś? – spy­tała babka i zaj­rzała jej przez ramię. – Wygląda jak kupa nie­mow­laka – sko­men­to­wała.

– To krem z pie­truszki z gruszką – wyja­śniła. – Jest bar­dzo dobry i zdrowy.

– No – zaśmiała się babka i nagle pokle­pała wnuczkę po brzu­chu. Skóra zatrzę­sła się niczym gala­reta. – Dobrze to ty wyglą­dasz. Jak pomiesz­kam tu kilka dni, to będę gruba jak ty.

Miranda miała ochotę prze­gryźć sta­ruszce tęt­nicę. Ważyła sześć­dzie­siąt pięć kilo przy wzro­ście metr sie­dem­dzie­siąt. Czuła się dobrze w swoim ciele, choć dosko­nale wie­działa, że już dawno temu pozbyła się kalo­ry­fera z brzu­cha. Zmie­nił się w sfla­czałe cia­sto, które pod­dało się gra­wi­ta­cji i stało się gala­re­to­wate. Może i nie było przy­jemne w dotyku, ale nie zamie­rzała z tego powodu roz­pa­czać. A zasu­szone i zgar­bione ciało babki na pewno wyglą­dało lepiej, oj tak! Chęt­nie by jej pod­su­nęła pod nos lustro. Oba­wiała się tylko tego, że wzrok bazy­lisz­kowy powa­liłby seniorkę na miej­scu i musia­łaby się tłu­ma­czyć na poli­cji, jak to się stało, że sza­nowna bab­cia zeszła z tego świata od razu po prze­kro­cze­niu progu domu swo­jej pier­wo­rod­nej wnuczki.

– Ty też niczego sobie – odparła, sta­wia­jąc na stole tale­rze z zupą. Po chwili na środku każ­dego z nich zro­biła klek­sik z natu­ral­nego jogurtu i posy­pała go pra­żo­nym sło­necz­ni­kiem.

– No teraz to wygląda jak kupa nie­mow­laka, który nażarł się pestek – zakpiła bab­cia i z obrzy­dze­niem zamie­szała w tale­rzu. Po chwili wło­żyła jed­nak łyżkę do ust. Zaraz drugą i trze­cią. Wię­cej się nie odzy­wała, choć kilka razy wypluła na stół sło­necz­nik. Miranda przy­kla­snęła w myślach, że dobra nasza, bo babka wyskro­bała talerz do czy­sta i popro­siła o dokładkę.

– Tylko bez pestek! – zazna­czyła.

– Sma­kuje ci?

– Jem, żeby się nie zmar­no­wało – odparła. – Ponadto dzi­siaj środa, a ja w środy i piątki nie jem mięsa.

– No tak… – wes­tchnęła i podała dokładkę.

– Ale ty jak chcesz mię­cho, to się nie krę­puj. Mnie nie prze­szka­dza.

– Ja nie jem mięsa w ogóle – odparła Miranda.

– Jak to w ogóle?

– Nor­mal­nie. Jestem wege­ta­rianką, kocham zwie­rzęta, więc ich nie jem.

– To ty się tak upa­słaś na rośli­nach? – szcze­rze zdzi­wiła się sta­ruszka i znów poka­zała na brzuch wnuczki, która szybko pocią­gnęła dres i jesz­cze bar­dziej się przy­gar­biła. Dotarło do niej, że kilka dni z babką pod jed­nym dachem wpę­dzi ją w kom­pleksy. Przy­po­mniała też sobie, jak Zuzanna doku­czała swo­jej córce i bra­to­wej. Zresztą dla niej każdy zawsze był za gruby. Naj­waż­niej­sze kry­te­rium oceny czło­wieka – tusza! Dru­gie kry­te­rium – zarost, na szczę­ście to doty­czyło tylko męż­czyzn.

– No widzisz. To dowód na to, że mięso nie jest potrzebne.

– Jak se chcesz… Ale jak się od tego pocho­ru­jesz, to nie miej do mnie pre­ten­sji, że cię nie ostrze­ga­łam – powie­działa babka i wło­żyła kolejną łyżkę zupy do ust. Zaraz jed­nak spoj­rzała na Mirandę i spy­tała, czy jej miłość do zwie­rząt obej­muje także nie­ku­po­wa­nie skó­rza­nych butów i tore­bek. Kobieta wes­tchnęła.

– Sta­ram się nie kupo­wać takich – odparła, ale od razu zwi­zu­ali­zo­wała swoje skó­rzane obu­wie zale­ga­jące w sza­fie. To był jej słaby punkt i bar­dzo się go wsty­dziła. Nie myślała, że babka jej to wytknie.

– Bo wiesz… – kon­ty­nu­owała zado­wo­lona sta­ruszka. – Raczej świnki samo­wol­nie nie zrzu­cają skóry.

– Co zamie­rzasz u mnie robić? – spy­tała Miranda, zmie­nia­jąc temat. – Pamię­taj, że ja muszę pra­co­wać. Koń­czę aku­rat książkę i chcę mieć spo­kój.

– Posie­dzę sobie w pokoju i pomó­wię paciorki. Naj­waż­niej­sze, że nie będę sama, bo ja ci powiem, wnu­siu kochana, ja się tak bar­dzo boję tej śmierci… Ja wiem, że ona już po mnie idzie. Czuję to w gna­tach.

– A czego tak się boisz? – spy­tała Miranda. Zro­biło się jej żal babki, a złość na nią szybko minęła.

– Bo ja nie wiem, czy wszystko odpo­ku­to­wa­łam… Boję się, że mnie dia­bły w smole będą goto­wać… W tele­wi­zji mówili, że naj­gor­szy jest czy­ściec, tam podobno strasz­niej niż w pie­kle. A ja bym tak chciała od razu do nieba, więc przy­je­cha­łam do cie­bie. Taką pokutę sobie narzu­ci­łam.

Miranda spoj­rzała na babkę. W pierw­szej chwili pomy­ślała, że Zuzanna żar­tuje, ale wystar­czył rzut oka, aby się prze­ko­nać, że mówiła śmier­tel­nie poważ­nie. Naprawdę się bała. Miranda miała ochotę uśmiech­nąć się na wyobra­że­nie dia­błów mie­sza­ją­cych w kotłach ze smołą. Pamię­tała takie obrazki z dzie­ciń­stwa. Jed­nak widząc prze­ra­że­nie babki, powstrzy­mała się przed pod­nie­sie­niem kąci­ków ust. Nie zwró­ciła też uwagi na ostat­nią część wypo­wie­dzi o poku­cie. W prze­ciw­nym razie nie byłaby taka spo­kojna, bo co ozna­czało poku­to­wa­nie według babki, tego nie wie­dział nikt.

– Nie ma się czego bać – pocie­szyła ją łagod­nym gło­sem. – Nie ma dia­błów. A pie­kłem mogą być tylko inni ludzie – dodała filo­zo­ficz­nie, choć wie­działa, że jej babka ni­gdy nie sły­szała o egzy­sten­cja­li­zmie Sar­tre’a. Za to daw­niej była dosko­nała w urzą­dza­niu pie­kła swo­jej córce i mężowi.

– Już ja swoje wiem.

– Gdy­byś cze­goś potrze­bo­wała, będę za drzwiami – powie­działa. Potem spoj­rzała na babkę. Miała pomarsz­czoną skórę i dłu­gie siwe włosy zaple­cione w war­kocz wokół głowy. Wyraz twa­rzy spra­wiał nie­przy­jemne wra­że­nie. Zmarszczki wokół ust suge­ro­wały, że była to osoba, która raczej się nie uśmie­chała. – A jak się czu­jesz?

– Bar­dzo źle, oj źle. Kulfy mnie bolą – poskar­żyła się, doty­ka­jąc nóg. – Tak mnie napier­ni­czają, że nie mogę cho­dzić! Gdyby nie one, to ja bym tu latała!

Miranda prze­łknęła ślinę i sko­men­to­wała w myślach, że chwała Bogu za te bolące kulfy. Ina­czej jej pry­watny Hun miałby siłę taj­funu.

– To odpocz­nij sobie w pokoju, a ja pójdę pra­co­wać.

– A dru­gie danie? – spy­tała nagle seniorka i rozej­rzała się po kuchni.

– Jakie dru­gie?

– No dru­gie! Kar­to­felki, sosik, surówka… Co ty myśla­łaś, że ja się taką papką najem?! – pod­nio­sła głos, a Miranda otwo­rzyła usta ze zdu­mie­nia. Zja­dła przed chwilą to, co babka, a czuła się naje­dzona. Jak to moż­liwe, że ten kru­chy zasu­szony czło­wie­czek nie napeł­nił się zupą?

– Nie ma… Ja zawsze tylko jedno robię. Jeżeli się nie naja­dłaś, to mogę ci dolać.

– To na co cze­kasz? Głodna jestem!

Miranda napeł­niła ponow­nie jej talerz. Posta­wiła naczy­nie przed seniorką i przez chwilę obser­wo­wała, jak bab­cia pochła­nia następną por­cję. Potem kilka razy się jej odbiło i wresz­cie stwier­dziła z zado­wo­le­niem, że czuje się pełna.

– Czyli mogę iść popra­co­wać?

Babka przy­tak­nęła i od razu zazna­czyła, że teraz będzie myć tale­rze po obie­dzie. Kiedy wnuczka poka­zała jej zmy­warkę, sta­ruszka stwier­dziła, że to dobre urzą­dze­nie, ale nie wolno tam wkła­dać brud­nych rze­czy, bo zaraz się zapa­sku­dzi. Umyła więc naczy­nia i dopiero potem wło­żyła do maszyny. Miranda nie miała siły się z nią szar­pać, uspo­ko­iła się w myślach, że to tylko kilka dni. Wzięła błą­ka­ją­cego się pomię­dzy nogami Leosia i poszła do swo­jej sypialni. Wygod­nie umo­ściła się na łóżku. Poło­żyła na kolana pod­kładkę pod lap­top i otwo­rzyła plik z książką. Zaczęła czy­tać ostatni roz­dział, gdy usły­szała cho­dzącą po domu Zuzannę. Pod­łoga wyło­żona była deskami, więc stu­ka­nie laską nio­sło się po wszyst­kich kątach.

– Dobra, tylko spo­kój nas ura­tuje – szep­nęła do Leosia. Kot wie­dział, że jego pani pod­czas pracy musi mieć ide­alną ciszę, bo ina­czej zacznie się mio­tać. Zamru­czał więc uspo­ka­ja­jąco.

Miranda nie mogła się sku­pić na tym, co czy­tała. Cały czas nasłu­chi­wała kro­ków drep­czą­cej babki i zasta­na­wiała się, po co robi ten obchód. Wresz­cie, gdy kroki zaczęły się zbli­żać do gościn­nego pokoju, miała nadzieję, że zaraz ucichną. Aż wstrzy­mała oddech w ocze­ki­wa­niu na to, co się za chwilę wyda­rzy.

Sta­ruszka fak­tycz­nie weszła do swo­jego pokoju. Usia­dła w fotelu uszaku i zaczęła się roz­glą­dać po wnę­trzu.

– Po co komu tyle ksią­żek? Tylko kurz zbie­rają – wymam­ro­tała pod nosem. Potem wstała i otwo­rzyła swoją walizkę. Wypa­ko­wała resztę ubrań i wło­żyła je do szafy, w któ­rej wnuczka przy­go­to­wała jej miej­sce. Znów usia­dła i znów spo­glą­dała po wolu­mi­nach. – Mam swoją – powie­działa wresz­cie i pogła­dziła dło­nią ksią­żeczkę do nabo­żeństw. Zaczęła pół­szep­tem czy­tać.

Miranda za ścianą ode­tchnęła. Wresz­cie nastała cisza. Sku­piła się na swo­jej histo­rii. Wpro­wa­dzała poprawki, gdy nagle ktoś zapu­kał do jej drzwi i po chwili sta­nęła przed nią babka. Wnuczka aż pod­sko­czyła, bo zapo­mniała o sta­ruszce. Szybko rzu­ciła okiem na zegar, bo wystra­szyła się, że może pod­czas pracy nie zauwa­żyła, jak szybko upły­nęło kilka godzin.

– Ożeż – jęk­nęła na widok wyświe­tla­cza. Minęło zale­d­wie pięt­na­ście minut! – Co się stało? – spy­tała. – Bab­ciu, ja muszę pra­co­wać.

– To pra­cuj, pra­cuj. Ja ci nie prze­szka­dzam. – Sta­ruszka usia­dła na łóżku i przy­glą­dała się Miran­dzie.

– Ale ja tak nie umiem. Muszę być sama.

– A ten sier­ściuch ci nie prze­szka­dza?

Leoś spoj­rzał na babkę i miauk­nął, jakby chciał jej powie­dzieć, co o tym sądzi. Został jed­nak zigno­ro­wany przez seniorkę.

– Co się stało? – spy­tała wnuczka, by jak naj­szyb­ciej skoń­czyć roz­mowę. – Potrze­bu­jesz cze­goś?

– Słu­chaj… Tak sobie pomy­śla­łam, że może byś mi dała jakąś książkę do prze­czy­ta­nia, bo sie­dzę tam w tym pokoju i się nudzę.

Miranda wstała i poszła do swo­jej biblio­teczki. Spoj­rzała na tytuły na grzbie­tach ksią­żek i chwilę ana­li­zo­wała, co może się spodo­bać jej babce. W końcu się­gnęła po Oskara i panią Różę. Nie była to zbyt obszerna lek­tura, więc seniorka, która do tej pory czy­tała jedy­nie ksią­żeczkę do nabo­żeń­stwa i histo­rię ojca Pio, sobie pora­dzi.

– Może być?

– Oskar i pani Róża – prze­czy­tała tytuł. – Dziwne imiona. A może mi dasz też jakąś swoją?

Miranda o mało co się nie zakrztu­siła wła­sną śliną. Babka ni­gdy prze­cież nie czy­tała jej ksią­żek. Gar­dziła tym, co robiła wnuczka, więc skąd ta nagła zmiana?

– Nie wiem, czy ci się spodo­bają…

– Dawaj, oce­nię – odparła zde­cy­do­wa­nym gło­sem. – Mam tu odbyć pokutę, to będzie w sam raz – dodała z wro­dzoną sobie zło­śli­wo­ścią.

Miranda zaci­snęła zęby, ale poło­żyła przed nią trzy swoje pierw­sze powie­ści. Na począ­tek to na pewno wystar­czy, a seniorka będzie miała w czym wybie­rać.

– Ale ja twoje chcia­łam.

– To są moje.

– To jest jakaś Mi-ran-da Dob-son – stwier­dziła, z tru­dem odczy­tu­jąc obco brzmiące nazwi­sko. – A ty prze­cież jesteś Miro­sława Świerk.

Kobieta par­sk­nęła śmie­chem. Kom­plet­nie zapo­mniała o tym, że pisała pod pseu­do­ni­mem, a babka prze­cież o tym nie wie­działa. Otwo­rzyła więc skrzy­dełko okładki i poka­zała jej swoje zdję­cie.

– Zobacz, to ja. – Poka­zała pal­cem. – Tu napi­sali, że to mój pseu­do­nim lite­racki.

– To ty się wsty­dzisz ojca i matki, że ukry­wasz się pod jakimś pseu­do­ni­mem?

– Nikogo się nie wsty­dzę, ale po pro­stu źle wyglą­dało na okładce moje praw­dziwe imię i nazwi­sko – wyja­śniła, a w tym momen­cie babka się prze­że­gnała, jakby pró­bo­wała odgo­nić od sie­bie złą moc wnuczki, która sprze­nie­wie­rzyła się rodzi­nie i sama sie­bie nazwała Dobso­nem. Co to w ogóle zna­czyło? Albo ta Miranda! Jak mira­belka. Toć świerk nie może być gor­szy od pospo­li­tej śliwki! Już miała to wnuczce wyja­śnić, gdy ta zakrę­ciła się na pię­cie, rzu­ciła, że musi pra­co­wać, i znik­nęła za drzwiami pokoju.

– Ska­ra­nie boskie z tą dzie­wu­chą – stwier­dziła babka. – To sta­ro­pa­nień­stwo na pewno rzu­ciło się jej na mózg!

* * *

Kiedy Miranda twardo spała, nagle drzwi do jej pokoju się uchy­liły. Pod­łoga skrzyp­nęła i tuż przy łóżku sta­nęła star­sza pani. Spo­glą­dała przez chwilę na wnuczkę, aż wresz­cie krzyk­nęła:

– Pobudka, śpio­chu!

Miranda pod­sko­czyła na łóżku. Natych­miast usia­dła, bo zupeł­nie zapo­mniała o swoim gościu, a raczej nikt do jej sypialni nie zaglą­dał. Przy­naj­mniej taki stan utrzy­my­wał się przez ostat­nie osiem lat. Tyle czasu pro­wa­dziła rado­sne życie sin­gielki i nie upra­wiała seksu, więc zawsze budziła się w swoim łóżku, leżąc naj­wy­żej koło Leosia. Dla­tego widok babki był niczym kubeł zim­nej wody.

– Co się stało? – spy­tała, prze­cie­ra­jąc z prze­ra­że­nia oczy. Miała nad sobą chudą, pomarsz­czoną twarz z zapad­nię­tymi policz­kami i roz­wia­nym siwym wło­sem. Zuzanna wyglą­dała jak postać z hor­roru. Szcze­rzyła się w bez­zęb­nym uśmie­chu nad wnuczką i wła­śnie wycią­gała do niej kości­stą dłoń, by szarp­nąć ją za ramię.

Miranda odsu­nęła się, potem rzu­ciła okiem na zega­rek sto­jący na szafce noc­nej i znów opa­dła na poduszkę.

– Bab­ciu, jest piąta czter­dzie­ści!

– No wła­śnie – odparła spo­koj­nym gło­sem. – Kto rano wstaje, temu Pan Bóg daje.

– Ja do pierw­szej w nocy pra­co­wa­łam! Chcę się wyspać!

– Wsta­waj, wsta­waj, skoda dnia! – zase­ple­niła z powodu braku sztucz­nej szczęki.

– Daj mi pospać! Wyjdź! Bar­dzo pro­szę!

– Jakaś ty ner­wowa… – Zuzanna nie spo­dzie­wała się takiej reak­cji, więc posta­no­wiła się wyco­fać. Po chwili zamknęła drzwi do sypialni, zosta­wia­jąc wnuczkę samą.

Kot czmych­nął pod szafę i spo­glą­dał na sta­ruszkę nie­uf­nie. Obser­wo­wał każdy jej ruch. A seniorka poczła­pała o lasce do kuchni. Wyjęła z kie­szeni podomki pro­tezy i wło­żyła je do ust. Splo­tła włosy w war­kocz, by jej nie prze­szka­dzały, a potem spoj­rzała do zlewu. Stały w nim dwa kubki! Zado­wo­lona zaka­sała rękawy. Potem otwo­rzyła zmy­warkę i zaczęła wysta­wiać naczy­nia. Zaj­rzała do wszyst­kich sza­fek, by zorien­to­wać się, gdzie co odsta­wić. I zaraz po kolei ukła­dała garnki i tale­rze. Jej ruchy nie były zgrabne, więc stu­kała naczy­niami.

Leoś głę­biej scho­wał się w swo­jej kry­jówce, a Miranda narzu­ciła poduszkę na głowę.

– Boże – jęk­nęła. – Tu się nie da spać. Zamor­duję ją, przy­się­gam. Jeżeli jutro mi wytnie ten sam numer, pakuję ją w kar­ton i odsy­łam do Bra­niewa.

Miranda liczyła na to, że babka po roz­ła­do­wa­niu zmy­warki zaj­mie się czymś, co nie będzie powo­do­wało hałasu, jed­nak się prze­li­czyła. Potem był czas na przy­rzą­dza­nie śnia­da­nia. Sta­ruszka robiła wszystko powoli i nie­zdar­nie, więc naczy­nia znów strze­lały. Jakiś kubek albo talerz pole­ciał na pod­łogę, roz­sy­pu­jąc się w drobny mak. Zaci­ska­nie poduszki na gło­wie nie­wiele poma­gało. Zmę­czona Miranda posta­no­wiła więc wstać i zakoń­czyć roz­pier­du­chę w kuchni.

– O, jesteś – ucie­szyła się sta­ruszka. – Twój kot zbił kubek – dodała, a wnuczka rozej­rzała się po kuchni w poszu­ki­wa­niu Leosia. Ten cią­gle nie wyściu­bił nosa spod szafy w przed­po­koju.

– Bab­ciu – zaczęła spo­koj­nie. – Nie możesz tak rano hała­so­wać, ja do późna pra­cuję.

– Ale ja nie umiem wyle­gi­wać się do połu­dnia w łóżku.

– Dobra, zróbmy tak. – Miranda cią­gle nie tra­ciła cier­pli­wo­ści. – Zmy­warkę roz­pa­ko­wu­jemy od ósmej, co? Nie wcze­śniej. Zapa­mię­tasz? Od ósmej!

– A co mam nie zapa­mię­tać? – Star­sza pani wzru­szyła ramio­nami. – A ty pamię­tasz o moich zastrzy­kach?

– Tak, ale o tej godzi­nie wszy­scy nor­malni ludzie jesz­cze śpią. Potem pójdę do sąsiadki.

– Dobra, a ja poszo­ruję ci garnki, bo one strasz­nie okop­cone.

– Nie są okop­cone. – Miranda wes­tchnęła, ale już nie dopo­wie­działa, że na induk­cyj­nej kuchence po pro­stu nie dało się tego zro­bić. Zro­biła odpo­wied­nią tem­pe­ra­turę pod czaj­ni­kiem i posta­wiła na bla­cie dwa kubki.

– Ja ci potem pokażę, jak powi­nien wyglą­dać czy­sty czaj­nik.

– Bab­ciu, a ty już nie czu­jesz się źle? – spy­tała. – Prze­szło ci?

– Oj, strzyka mnie strasz­nie, kulfy bolą, jak­bym już miała odcho­dzić z tego świata… – Bab­cia dla lep­szego efektu zakasz­lała.

Miranda nie sko­men­to­wała stanu zdro­wia seniorki. Sta­rała się zjeść śnia­da­nie w ciszy i spo­koju, ale gra­ni­czyło to z cudem. Bab­cia tonem głosu, któ­rego nie powsty­dzi­łaby się płaczka pogrze­bowa, kon­ty­nu­owała opo­wieść o swoim samo­po­czu­ciu. A opo­wia­dała z naj­mniej­szymi deta­lami! Nic nie mogło ujść jej uwagi. Nagle weszła w rolę scho­ro­wa­nej sta­ro­winki, która ledwo zipie, i ostat­kiem sił powy­cią­gała naczy­nia ze zmy­warki. Za chwilę nato­miast, na opa­rach swo­jego zdro­wia i mocy, zabie­rze się do szo­ro­wa­nia czaj­nika i garów, żeby odejść z tego świata z poczu­ciem dobrze wyko­na­nej roboty i porządku w kuchni wnuczki. Bo jak pokuta to pokuta!

Leoś na ugię­tych łapach wyszedł spod szafy i zbli­żył się do Mirandy. Spoj­rzał na nią i zamiau­czał. Kobieta miała wra­że­nie, że dosko­nale go rozu­mie. Pogła­skała go czule po główce i szep­nęła, że to kilka dni, że dadzą radę i że muszą trzy­mać się razem. Potem napeł­niła kocu­rowi miseczkę, czego babka oczy­wi­ście nie omiesz­kała sko­men­to­wać:

– Sier­ściu­chy to powinny w sto­dole być, a nie w domu. Ja lubię koty – dodała. – Ale jak polują na myszy.

– Nie­stety nie mamy sto­doły – odparła wnuczka.

* * *

Koło połu­dnia Miranda zosta­wiła bab­cię samą w domu i poszła do sąsiadki. Popro­siła ją o pomoc w poda­wa­niu zastrzy­ków. Hania zgo­dziła się i zapro­po­no­wała, że od razu pój­dzie do seniorki. Pisarka była jej wdzięczna, bo nie wyobra­żała sobie komu­kol­wiek wbi­jać igły w skórę.

– A co ty taka zmę­czona? – spy­tała pie­lę­gniarka, wsu­wa­jąc buty. – Babka dała ci popa­lić?

– Nic nie mów – odparła. – Jakby arma­ge­don nastał w moim domu. Prze­cież ja jej nie widzia­łam chyba z dzie­sięć lat i nagle mam ją pod swoim dachem. Podobno źle się czuje i boi się być sama, więc zgo­dzi­łam się jej pomóc. Ale pomię­dzy nami nie ma żad­nej więzi. Nic.

– Nikt z rodziny nie mógł jej wziąć do sie­bie?

– Nie – wes­tchnęła. – Mama jest jedy­naczką, a jak wiesz, ma alzhe­imera, więc zostaję ja albo brat. Wia­domo, że babki do Szwe­cji nie wyślemy.

– To może by pomy­śleć o jakimś ośrodku?

– Domu star­ców? – Miranda zdzi­wiła się, bo w sumie o tym nie pomy­ślała. – Chyba na to za wcze­śnie – dodała po chwili zasta­no­wie­nia. – Babka jest samo­dzielna, teraz tylko zacho­ro­wała, ale jak wydo­brzeje, to poje­dzie do sie­bie. Ma tam opie­kunkę, więc da sobie radę. Sta­rych drzew prze­cież się nie prze­sa­dza. A ona w życiu by się nie zgo­dziła na dom seniora. Trzeba by chyba ją zwią­zać, zakuć w kaj­danki i tam odsta­wić.

– No tak, w sumie trudno się dzi­wić. Chodźmy – powie­działa, chwy­ta­jąc klu­cze w dłoń. Miranda poszła przo­dem. Po chwili otwie­rała drzwi swo­jego domu. Od wej­ścia ude­rzyły ją gło­śne modli­twy. Przy­głu­cha bab­cia słu­chała radia nasta­wio­nego na całą moc.

– Wesoło masz – zaśmiała się Hania.

Miranda nie sko­men­to­wała. Ton modli­twy i muzyka przy­gnę­biły ją. Miała poczu­cie, że nie jest u sie­bie.

– Bab­ciu – zwró­ciła się do seniorki, wpro­wa­dza­jąc do pokoju Hanię. – To jest moja kole­żanka i sąsiadka. Zrobi ci zastrzyk.

– Zna się na tym? – spy­tała babka, nie­uf­nie spo­glą­da­jąc na kobietę. Na pierw­szy rzut oka wyglą­dała schlud­nie, pomy­ślała. Miała krótką fry­zurę z grzywką zarzu­coną na jedną stronę. Twarz budziła zaufa­nie, choć babce wydało się, że kobieta podej­rza­nie mruży oczy.

– Mam na imię Hania. Znam się, pro­szę się nie mar­twić – powie­działa sąsiadka. – Jestem pie­lę­gniarką, pra­cuję w szpi­talu. Pro­szę poka­zać te zastrzyki. – Miranda podała jej foliową torebkę z medy­ka­men­tami i ści­szyła radio, żeby nie musiały prze­krzy­ki­wać ludzi odma­wia­ją­cych publicz­nie róża­niec. – To prze­ciw­bó­lowe… Coś panią boli?

– Kulfy… Pani kochana, jak one mnie bolą… – Bab­cia pod­cią­gnęła spód­nicę, doty­kała kolan. – Takie sobie ochronki na kolana zro­bi­łam. Skar­pety pocię­łam i tro­chę mi lepiej. Oj, ale boli – zaszlo­chała. – Ratuj mnie, kocha­nieńka, ratuj. Pożyć jesz­cze bym chciała, wnuczce pomóc, bo ona ani męża nie ma, ani dzieci, jak sie­rota… – gło­śniej pocią­gnęła nosem, a Miranda stała jak zamu­ro­wana i przy­glą­dała się seniorce. Jakby nagle ktoś pod­mie­nił babkę. Nie dowie­rzała wła­snym oczom i uszom. Zuzanna była niczym dok­tor Jekyll i pan Hyde.

– Będzie dobrze – uspo­ko­iła ją Hania i przy­go­to­wała zastrzyk. Babka z tru­dem wstała i uchy­liła kawa­łek pół­dupka. Pie­lę­gniarka z wprawą wbiła igłę i wyko­nała iniek­cję. Potem przy­ło­żyła watę i pod­cią­gnęła bie­li­znę sta­ruszki. – I po bólu.

Babka nagle zła­pała ją za dłoń i zaczęła cało­wać.

– Dzię­kuję, kocha­nieńka, dzię­kuję. Niech pani Święta Matulka w dzie­ciach wyna­gro­dzi i zdrówko da. Ja się będę za panią modlić dzień i w nocy jak za moją Mireczkę… choć ja nie wiem, czy boziulka nadąża, kiedy ja o Mireczce mówię, a ona jako jakaś mira­belka teraz przed świa­tem. Widzi pani, co ja mam z tą moją wnuczką?

Hania zaśmiała się i po chwili poże­gnała się z seniorką. Wyszła z jej pokoju i uśmiech­nęła się do kole­żanki.

– Łatwo nie masz – szep­nęła, a Miranda prze­wró­ciła oczami na znak, że za chwilę osza­leje.

– Napi­jesz się kawy?

– Kiedy indziej, zaraz lecę do szpi­tala.

– Dzię­kuję za pomoc.

– Nie ma za co. Powo­dze­nia z bab­cią – zaśmiała się. Pra­cu­jąc w szpi­talu, nie­raz spo­ty­kała sta­ruszki, które miały dwa obli­cza. Jedno dla rodziny, dru­gie, to bar­dziej uni­żone, dla per­so­nelu szpi­tala.

Po wyj­ściu Hani Miranda poszła do swo­jego pokoju popra­co­wać. Roz­sia­dła się wygod­nie przy lap­to­pie. Leoś też zajął miej­sce przy niej i wszystko mogłoby wyglą­dać jak każ­dego dnia, gdyby po kilku minu­tach za drzwiami nie roz­legł się hałas. Miranda wes­tchnęła, ale posta­no­wiła za wszelką cenę sku­pić się na tek­ście i nie słu­chać tego, co działo się w kuchni. Trudno, niech strze­lają garnki, tłuką się naczy­nia, ona ma pracę i musi ją wyko­nać. W kalen­da­rzu na czer­wono miała zazna­czoną datę, która przy­po­mi­nała, że deadline nad­cho­dzi. A deadline był święty!

Miranda otwo­rzyła plik z tek­stem i zaczęła czy­tać, wpro­wa­dza­jąc poprawki, które bar­dzo czę­sto pole­gały na tym, że zazna­czała frag­ment i wci­skała „delete”. Sznury zdań zni­kały, a w ich miej­sce nale­żało stwo­rzyć coś nowego. Sku­piła się na pracy, i o dziwo, w domu zapa­no­wała cisza. Na jakiś czas cał­ko­wi­cie zapo­mniała, że nie jest sama. Dopiero po dwóch godzi­nach w pokoju roz­le­gło się puka­nie. Miranda pod­nio­sła głowę i stwier­dziła, że jest postęp. W ciągu jed­nego dnia taka zmiana zacho­wa­nia babki to cud. Nawet zdo­była się na śmiałą myśl, że w takim tem­pie to może uda się bab­cię zre­for­mo­wać.

– Pro­szę!

– Wnu­siu kochana – zaczęła seniorka, a w Miran­dzie nagle wszystko zady­go­tało. Taki miły ton nie mógł być bez powodu. Zamknęła lap­topa i zerwała się z łóżka.

– Co się stało? – Sta­nęła w progu i rzu­ciła okiem w kory­tarz. Ni­gdzie nie uno­sił się dym, więc to nie pożar, pomy­ślała, ale nie­winna mina babki nie dawała jej spo­koju. – Coś się stało? – powtó­rzyła.

– Nie, ale chcę ci coś poka­zać – powie­działa sta­ruszka i zła­pała Mirandę za rękę. Ta drgnęła, ale siłą woli zapa­no­wała nad tym, by się nie wyrwać. Dotyk seniorki nie był przy­jemny. Kości­ste palce wbiły się w jej przed­ra­mię. – Chodź!

Poszły do kuchni, ale tu młoda kobieta niczego nie zauwa­żyła. Za to zado­wo­lona mina seniorki od razu rzu­cała się w oczy.

– Co zro­bi­łaś?

– Nie­spo­dziankę – odparła z dumą. – Mówi­łam, że masz zapusz­czone gary?

I zanim skoń­czyła wyja­śniać, co się stało, wzrok Mirandy powę­dro­wał na kuchenkę. Stał na niej srebrny czaj­nik. Świe­cił się jak psu jajca! A prze­cież Miranda nie miała naczyń w tym kolo­rze!

– Co? – zdzi­wiła się, bo prze­cież jej czaj­nik kryty były ema­lią w pięk­nym kolo­rze wio­sen­nej zie­leni!

– Ele­gancko, nie? – spy­tała babka z dumą.

– Czy to jest mój czaj­nik? – Miranda nie dowie­rzała wła­snym oczom. – Zie­lony? Noż, kur…

– No! – krzyk­nęła babka. – Bez brzyd­kich słów! Piękny, nie? Teraz ele­gancki i czy­sty. Wypu­co­wany! Jutro zabiorę się za gary, bo to szo­ro­wa­nie to jed­nak nie takie łatwe. Zma­cha­łam się.

– Bab­ciu! Bab… – Miran­dzie zabra­kło tchu. Zuzanna jed­nak dumna z sie­bie mach­nęła ręką i poszła do swo­jego pokoju. Pisarka nato­miast pod­nio­sła czaj­nik i dokład­nie mu się przyj­rzała. – Jak to moż­liwe? Jak? Cho­lera!

Na naczy­niu nie było ani jed­nego śladu zie­lo­nej ema­lii. Wszystko zostało wyszo­ro­wane i wypo­le­ro­wane. Miranda nie miała poję­cia, że coś takiego jest w ogóle moż­liwe. Bo jak?! Może nie był to naj­droż­szy czaj­nik świata, więc jego jakość mogła być nie naj­lep­sza, ale żeby zedrzeć ema­lię? Od razu pomy­ślała o pozo­sta­łych garach. Zaj­rzała do szafki i ogar­nęła ją panika. Nie chciała, by jej naczy­nia zmie­niły barwy! Dobrała je ide­al­nie pod kolor far­tu­cha kuchen­nego! Wresz­cie gdy odzy­skała pano­wa­nie nad odde­chem, poszła do pokoju babki. Star­sza pani sie­działa w fotelu. Miranda otwo­rzyła już usta, by zro­bić jej wykład na temat garn­ków, gdy zauwa­żyła, że seniorka ma zamknięte oczy i drze­mie.

– Cho­lera – szep­nęła i zamknęła drzwi, wyco­fu­jąc się w kory­tarz. Babka wyglą­dała na zmę­czoną. W szo­ro­wa­nie czaj­nika wło­żyła pew­nie mnó­stwo ener­gii. Potem Miranda pró­bo­wała się prze­ko­ny­wać, że bab­cia chciała dobrze, tylko tro­chę jej nie wyszło. Posta­no­wiła, że zaci­śnie zęby i wytrzyma kolejne dni. Nie­długo prze­cież znów wszystko wróci do normy, pomy­ślała.

* * *

Par­cie na pęcherz zmu­siło Mirandę do prze­rwy w redak­cji tek­stu. Nawet przez chwilę ponow­nie zapo­mniała, że nie mieszka wyłącz­nie z Leosiem. W domu pano­wała cisza. Z obawą zaj­rzała więc do pokoju babci. Drzwi były uchy­lone, więc zer­k­nęła, by upew­nić się, że wszystko w porządku. Nagle jed­nak zamarła. Sta­nęła jak wryta i czuła, jak krew ude­rza jej do głowy.

Na wer­salce leżała sta­ruszka. Na wznak. Na piersi miała sple­cione dło­nie. Aż pro­siło się, by wło­żyć w nie róża­niec. Wnuczka poczuła, jak miękną pod nią nogi. Prze­nio­sła wzrok na twarz babki. Jej roz­chy­lone usta i zapad­nięte policzki spo­tę­go­wały maka­bryczne wra­że­nie.

Miranda wahała się, co powinna zro­bić. Strach trzy­mał ją w progu, wręcz para­li­żo­wał. Kiedy wresz­cie po cichu zbli­żyła się do babki, cią­gle nie miała odwagi jej dotknąć. Nachy­liła się, by przyj­rzeć się klatce pier­sio­wej. Rusz się, rusz, szep­tała w myślach. I kiedy wresz­cie dostrze­gła, że klatka pier­siowa unosi się i opada, nagle babka puściła tak gło­śnego bąka, że kobieta pod­sko­czyła.

– Łaaa! – krzyk­nęła, szybko chwy­ta­jąc się za usta, bo z pew­no­ścią nie miała zamiaru budzić swo­jego pry­wat­nego Huna.

– Aaaa! – wrza­snęła w odpo­wie­dzi babka. – Zamor­do­wać mnie chcesz?! Co się tak skra­dasz?

– Nie… – zająk­nęła się kobieta. – Nie chcia­łam cię prze­stra­szyć, ale… tak spa­łaś, że…

– Czy­hasz na moje życie?

Miranda się zawsty­dziła, bo fak­tycz­nie musiała nastra­szyć sta­ruszkę. Też była w sta­nie przed­za­wa­ło­wym, gdy obu­dził ją krzyk babki nad jej głową.

– A co tu tak śmier­dzi? – dodała po chwili. – Bąka mi w pokoju puści­łaś?

– Ja nie! To ty!

– No tak. – Mach­nęła ręką. – Jak się wsty­dzisz, to zwal na mnie. Stara babka wszystko przyj­mie.

– Rany, bab­ciu! Ty jesteś nie­moż­liwa! Nie chcia­łam ci prze­szka­dzać – dodała i szybko wyco­fała się z pokoju. Poszła do łazienki, szu­ka­jąc azylu. Tu jed­nak ude­rzył ją nie­przy­jemny zapach. Chwy­ciła więc odświe­żacz powie­trza i spry­skała pomiesz­cze­nie aro­ma­tem oce­anu. Potem usia­dła na muszli. Wykoń­czy się przez te dni z babką, pomy­ślała. Jakby ktoś nagle zabrał jej życie, a prze­cież seniorka przy­je­chała wczo­raj!

Zamknęła oczy i poma­so­wała skro­nie. Sztuczny zapach nie prze­niósł jej na brzeg morza, a por­ce­lana pod nią nie zmie­niła się w maleńką muszelkę zna­le­zioną na plaży. Miranda wes­tchnęła. Potem wstała i spu­ściła wodę. Już chciała opu­ścić klapę deski klo­ze­to­wej, gdy zauwa­żyła, że woda nie­bez­piecz­nie pod­cho­dzi w górę.

– No, cho­lera jasna! – wark­nęła. – Siku tylko zro­bi­łam! Co jest?

Woda się­gnęła kra­wę­dzi muszli. Miranda spo­glą­dała w nią, dokład­nie obser­wu­jąc, czy scho­dzi. Jed­nak miała wra­że­nie, że ta ani drgnie. Chwy­ciła więc szczotkę i pró­bo­wała zanu­rzyć ją jak naj­głę­biej, by pogme­rać w środku. Nic to nie dało. Zaczęła głów­ko­wać. Prze­cież ni­gdy się nie zaty­kało!

– Mirka! – usły­szała puka­nie w drzwi. – Wyłaź, bo naro­bię w gacie!

I wtedy Miranda nagle doznała olśnie­nia. Otwo­rzyła drzwi i wpu­ściła seniorkę do środka. Poka­zała jej muszlę wypeł­nioną wodą po brzegi.

– No to nabro­iłaś, kurde frak – powie­działa babka. – A ja zaraz naro­bię w gacie.

– Bab­ciu, co ty wrzu­ci­łaś do muszli?

– Ja? – obu­rzyła się sta­ruszka. – Wszystko na mnie, tak? A co ty myślisz, że ja wygódkę mam za domem i że nie umiem z toa­lety korzy­stać?

– Nie, ale… powiedz, co zro­bi­łaś – nale­gała wnuczka.

– Kupę, ot co!

– No, ale od tego by się nie zapchało.

– Bo ja wiem – zaczęła się zasta­na­wiać. – Ona twarda była, więc może zaki­to­wała muszlę.

– Musia­łaby być z kamie­nia!

– Ale to moja wina, tak? To ty gotu­jesz jakieś roślinne świń­stwa, a potem się dzi­wisz, że czło­wiek nor­mal­nie wypróż­nić się nie może! – Bab­cia pod­nio­sła głos i zaczęła wyrzu­cać z sie­bie słowa na temat tego, jak jej tu wszy­scy nie­na­wi­dzą i naj­chęt­niej uto­pi­liby ją w łyżce wody. A „wszy­scy” w jej rozu­mie­niu to była wnuczka i jej kot. Miranda więc posta­no­wiła pocze­kać, aż seniorka się wygada i znów spo­koj­nie popro­siła ją, by pomy­ślała, czy cza­sem coś jej nie wpa­dło do środka.

Babka zamil­kła i zaczęła dra­pać się po gło­wie. Potem kilka razy prze­stą­piła z nogi na nogę.

– A wiesz… – zawa­hała się. – Tu może wisiała…

– Kostka! Nie ma kostki!

– Kurde frak… – szep­nęła babka. – Wrzu­ci­łaś kostkę?

Wnuczka posłała babce mor­der­cze spoj­rze­nie. Potem wybrała numer tele­fonu do ojca i krótko stre­ściła mu prze­bieg zda­rzeń.

– Co robić? – spy­tała. A tata ze sto­ic­kim spo­ko­jem, pora­dził jej, by wsa­dziła rękę do muszli i spró­bo­wała wyjąć kostkę.

Miranda zer­k­nęła w otchłań toa­lety. Wykrzy­ki­wała usta z obrzy­dze­nia i prze­cią­gle zazna­czyła, że to jest „bleee”. Oczami wyobraźni zoba­czyła swoją dłoń gme­ra­jącą w otchłani muszli i tra­fia­jącą na… Tu jed­nak ima­gi­na­cja wyha­mo­wała i stwo­rzyła obraz bryzy mor­skiej. W prze­ciw­nym razie kobieta nie byłaby w sta­nie zanu­rzyć w wodzie ręki. Odszu­kała więc gumowe ręka­wiczki. Nacią­gnęła je na dło­nie i uklę­kła przed muszlą. O mor­skich zapa­chach nie było mowy, sta­rała się więc nie zacią­gać powie­trzem zbyt głę­boko.

Zba­dała dło­nią kształt muszli. Ni­gdzie jed­nak pod pal­cami nie wyczuła pla­sti­ko­wej osłonki z kostką. Nie było więc szans, by ją wycią­gnąć. Nie natknęła się też na rafę kora­lową, bursz­tyny ani zato­pione wraki. Pozo­stał więc plan B. Odpo­wied­nie narzę­dzie. Potrzebny był jej drut. Poszła do kuchni i prze­szu­kała szu­flady, ale nie zna­la­zła niczego, co by się nadało do wygię­cia. Nagle jed­nak doznała olśnie­nia. Sta­nęła przed szafą w przed­po­koju.

– A ty dokąd idziesz? – spy­tała bab­cia. – Chcesz mnie zosta­wić z dry­fu­ją­cym gów­nem w łazience?

– Jesz­cze nic nam nie dry­fuje, ale za chwilę może zacznie, jak mi nie dasz pomy­śleć.

– Nie wie­dzia­łam, że spo­glą­da­nie na szmaty uła­twia myśle­nie.

Miranda się­gnęła po dżin­sową kurtkę. Ścią­gnęła ją z wie­szaka i poka­zała go babce. Ta z poli­to­wa­niem postu­kała pal­cem w czoło i dodała coś na temat pomie­sza­nia zmy­słów od opa­rów toa­le­to­wych. Wnuczka jed­nak zaczęła wygi­nać meta­lowy wie­szak, nie zwa­ża­jąc na komen­ta­rze seniorki. A po chwili gme­rała nim w toa­le­cie. Bab­cia, sto­jąc obok, prze­stę­po­wała z nogi na nogę i poga­niała Mirkę. Wresz­cie woda powoli zaczęła scho­dzić, ale kostki zapa­cho­wej nie uda­wało się wydo­stać.

− Musiała utknąć gdzieś głę­biej – oce­niła fachowo wnuczka.

– Zaraz zro­bię w gacie – poin­for­mo­wała ją babka. – Zeszczam się!

– Dobra – odparła. – Sikaj, a ja idę dzwo­nić po hydrau­lika.

Miranda pode­szła do umy­walki i z ogromną sta­ran­no­ścią zaczęła myć dło­nie. Wtem zauwa­żyła, że umy­walka z jed­nej strony zapad­nięta jest w szafkę. Zaklęła pod nosem, bo jak to moż­liwe?! Huno­wie prze­szli przez łazienkę?! Potem spoj­rzała na swoją babkę i popra­wiła się w myślach. Jeden Hun…

– Bab­ciu, nie możesz cią­gnąć do sie­bie umy­walki, kiedy wsta­jesz z muszli. – Poka­zała sta­ruszce. – Zobacz, wyrwana z jed­nej strony ze ściany.

– I co? – krzyk­nęła Zuzanna. – To może też moja wina?

– Pew­nie nie – zakpiła wnuczka. – Ktoś się tu wła­mał, zapchał kibel i wyrwał umy­walkę – skwi­to­wała, jed­nak po chwili dodała spo­koj­niej­szym tonem: – Nie możesz cią­gnąć do sie­bie umy­walki, bo wyrwiesz ją z rurami, spo­wo­du­jesz powódź i albo uto­niesz, albo zgi­niesz pod wpły­wem ude­rze­nia.

– Tobie od tego pisa­nia ksią­żek to na mózg się rzu­ciło.

Bab­cia popu­kała się pal­cem w czoło, a potem nary­so­wała na nim kółko.

Wszystko w tema­cie, pomy­ślała wnuczka i wyszła z łazienki, naka­zu­jąc babci nie­spusz­cza­nie wody. Potem sama to zrobi, bo jesz­cze tylko bra­ko­wało jej zala­nia łazienki. Usia­dła w kuchni przy stole i zaczęła szu­kać w tele­fo­nie numeru do hydrau­lika. Potem zadzwo­niła i popro­siła o pomoc. Na szczę­ście męż­czy­zna miał wolny czas, więc obie­cał, że będzie za pół godziny. Miranda ode­tchnęła. A po chwili do kuchni przy­szła bab­cia.

– I co? – spy­tała. – Masz fachurę?

– Mam, nie­długo będzie – odparła zre­zy­gno­wana.

– To wiesz co? Idź, pra­cuj sobie, a ja go wpusz­czę, pokażę co i jak – zapro­po­no­wała nagle bab­cia, co wydało się bar­dzo dziwne. – Idź, wnu­siu, idź, kró­lowo moja…

Wnuczka o mało co się nie zakrztu­siła. Nie ufała seniorce, ale mimo wszystko poszła do swo­jego pokoju, bo bała się, że prze­by­wa­nie w jed­nym pomiesz­cze­niu z Zuzanną może za chwilę skoń­czyć się krwawą jatką. Nerwy miała napięte jak postronki. A to dopiero drugi dzień!

Miranda poło­żyła się na łóżku i przy­tu­liła do sie­bie Leosia. Kot zamru­czał leni­wie. Od razu zro­biło się przy­jem­niej. Kobieta zamknęła oczy i wtu­liła nos w sierść swo­jego ulu­bieńca. Zaczęła liczyć do dzie­się­ciu, by się uspo­koić. Nie wie­działa, czy nie przy­snęła na chwilę, bo ock­nęła się, gdy w domu roz­legł się dźwięk dzwonka. Pode­rwała się natych­miast, ale babka była szyb­sza. Aku­rat otwie­rała drzwi i już od progu tłu­ma­czyła hydrau­li­kowi, co zro­biła jej nie­uważna wnuczka.

– Dzień dobry – powie­działa Miranda, pró­bu­jąc prze­jąć fachowca, ale nie takie numery z Zuzanną. Seniorka nie miała zamiaru odpu­ścić, tym bar­dziej że męż­czy­zna wyglą­dał cał­kiem przy­zwo­icie. Może miał tro­chę za duży brzuch, czego babka u face­tów nie lubiła, ale ogól­nie jego apa­ry­cja była przy­jemna. Twarz miał gładko ogo­loną, a to już duży plus.

Hydrau­lik wszedł do łazienki i stwier­dził, że takie rze­czy czę­sto się zda­rzają. Przy­stą­pił do pracy, a bab­cia pod­su­nęła sobie tabo­ret, usia­dła i z uwagą przy­glą­dała się męż­czyź­nie. Żadne prośby Mirandy, by nie prze­szka­dzała, nie poma­gały.

– Ma żonę? – spy­tała nagle babka.

– Nie ma – zaśmiał się męż­czy­zna.

– Kawa­ler?

– Nie, jestem po roz­wo­dzie – odparł. – Mam dwoje dzieci – dodał, wyprze­dza­jąc kolejne pyta­nie.

– Czyli z gar­bem – sko­men­to­wała bez ogró­dek sta­ruszka.

– Bab­ciu! – upo­mniała ją wnuczka. – To nie wypada.

– Mnie to nie prze­szka­dza – uspo­koił ją hydrau­lik.

– A pije? – znów padło pyta­nie, a męż­czy­zna zaśmiał się i odpo­wie­dział, że od czasu do czasu mu się zda­rza. – Moja wnuczka jesz­cze panna…

– Bab­ciu! – Miranda się zde­ner­wo­wała. Poczuła, jak krew ude­rzyła jej na policzki. Teraz z pew­no­ścią jej twarz wyglą­dała jak peonia w peł­nym roz­kwi­cie.

Zasta­na­wiała się też, kiedy do jej babki dotrze, że jest roz­wódką! Co prawda ze swoim nie­wy­da­rzo­nym mężem roz­stała się po nie­ca­łych dwóch latach po ślu­bie, ale nie dało się tego wykre­ślić z życio­rysu. Roz­sta­nie poprze­dzili okła­da­niem się na oślep sło­wami. Na ringu mał­żeń­skich sprze­czek zna­leźli się nie­malże po pod­pi­sa­niu aktu potwier­dza­ją­cego zwią­zek „aż śmierć nas nie roz­łą­czy”. Na szczę­ście kostu­cha nie zdą­żyła. Zało­żyli więc naj­pierw ręka­wice, by zbyt mocno się nie ranić, ale te szybko zostały zrzu­cone. Walili w sie­bie tak mocno, aż kłyk­cie ocie­kały krwią. Wresz­cie Miranda posta­no­wiła oddać mał­żeń­skie życie wal­ko­we­rem. Co pew­nie trudno było zaak­cep­to­wać babce, ponie­waż to pierw­szy roz­wód w rodzi­nie. Hańba na lata. Być może z tego powodu seniorka szybko wykre­śliła ze świa­do­mo­ści, by jej wnuczka kie­dy­kol­wiek miała męża. Tak było zde­cy­do­wa­nie pro­ściej, choć stara panna zaszczytu rów­nież nie przy­no­siła.

– Co „bab­ciu”? Ja tu dbam o twoje sprawy. I nie patrz tak na mnie – skwi­to­wała, jakby czy­ta­jąc w myślach wnuczki. – Ten twój były mąż się nie liczy. Wzię­li­ście ślub, a potem płacz i zgrzy­ta­nie zębami. A ja od razu mówi­łam, że on jak Żyd wygląda i zacho­wuje się jak Arab. Tylko wiel­błąda mu bra­ko­wało, więc z cie­bie sobie chciał go zro­bić! Cho­ciaż może jeleń tu by bar­dziej paso­wał, bo ci poroże…

– Bab­ciu, ja cię bar­dzo pro­szę! – syk­nęła już cał­kiem nie­źle zde­ner­wo­wana. Rasi­stow­skie tek­sty babci nie poma­gały jej w zacho­wa­niu spo­koju. A już na pewno nie chciała wspo­mi­nać swo­jego byłego męża i jego wyczy­nów. – Od kiedy jesteś nacjo­na­listką?

– Nacjo… co?

Hydrau­lik przyj­rzał się Miran­dzie. Uśmiech­nął się do niej, choć kom­plet­nie nie była w jego guście. Wydała mu się star­sza od niego, a on już wie­dział, że takie kobiety zawsze chcą sta­łych związ­ków. Na to zde­cy­do­wa­nie nie był gotowy, ledwo uwol­nił się od gde­ra­ją­cej żony.

Cytaty otwie­ra­jące poszcze­gólne roz­działy pocho­dzą z pio­senki Kaba­retu Star­szych Panów Wesołe jest życie sta­ruszka.[wróć]

Miranda korzy­sta ze słow­nika wyra­zów obcych online ze strony: www.edu­pe­dia.pl [wróć]

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki