Gniazdo żmij - Andrea Camilleri - ebook + książka

Gniazdo żmij ebook

Andrea Camilleri

4,8

Opis

Starszy mężczyzna zostaje znaleziony martwy w jadalni letniego domu nad morzem. Nie dość, że ma ranę postrzałową z tyłu głowy, okazuje się, że dosypano mu do kawy trucizny. Syn, który odkrył ciało, wydaje się mieć najwięcej do zyskania na przedwczesnej śmierci ojca, ale gdy Montalbano dowiaduje się więcej o haniebnym życiu ofiary, odkrywa, że połowa Vigàty miała motyw do zamordowania denata.

I kim jest tajemniczy włóczęga o nienagannych manierach, którego komisarz zastał pewnego ranka na werandzie swojego domu?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 222

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,8 (20 ocen)
17
3
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Lucysn

Nie oderwiesz się od lektury

Wciągająca, zakończenie niespodzianka.
00
elaggg

Nie oderwiesz się od lektury

Dobra zabawa trochę mniej mroczne od poprzednich historii.
00
dzust

Nie oderwiesz się od lektury

Uwielbiam historie Camilleriego, jak zawsze lektura sprawiła mi wielką przyjemność.
00

Popularność




Ty­tuł ory­gi­nału: Covo di vi­pere
Opra­co­wa­nie re­dak­cyjne: BE­ATA WY­RZY­KOW­SKA
Ko­rekta: BE­ATA CHA­RĘZA, ANNA KAN­DZIOR-ZUG
Pro­jekt okładki: TO­MASZ LEC
Co­py­ri­ght © 2011 Sel­le­rio Edi­tore, Pa­lermo For the Po­lish edi­tion Co­py­ri­ght © 2023, Noir sur Blanc, War­szawa
ISBN 978-83-7392-846-6
Ofi­cyna Li­te­racka Noir sur Blanc Sp. z o.o. ul. Fra­scati 18, 00-483 War­szawa
Za­mó­wie­nia pro­simy kie­ro­wać: – te­le­fo­nicz­nie: 800 42 10 40 (li­nia bez­płatna) – e-ma­ilem: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl – księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.noir.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Roz­dział pierw­szy

Nie ule­gało wąt­pli­wo­ści, że ten gę­sty las, w któ­rym nie wie­dzieć jak i dla­czego zna­leźli się z Li­vią, był la­sem dzie­wi­czym, bo dzie­sięć me­trów wcze­śniej zo­ba­czyli przy­bitą na drze­wie ta­blicę, na któ­rej li­te­rami wy­pa­lo­nymi ogniem na­pi­sano: las dzie­wi­czy. Przy­po­mi­nali Adama i Ewę, bo oboje byli go­lu­sieńcy i tylko swoje tak zwane czę­ści wsty­dliwe, choć na do­brą sprawę nie miały w so­bie nic wsty­dli­wego, przy­kryli kla­sycz­nymi list­kami fi­go­wymi. Li­ście owe ku­pili na stra­ga­nie przy wej­ściu za jedno euro od sztuki. Były tro­chę sztywne, bo zro­biono je z pla­stiku, i ob­cie­rały przy no­sze­niu. Naj­bar­dziej uciąż­liwe było jed­nak cho­dze­nie boso.

W miarę jak za­głę­biali się w las, Mon­tal­bano na­bie­rał co­raz więk­szego prze­ko­na­nia, że już kie­dyś był w tym miej­scu. Ale kiedy? Oświe­cił go wi­dok głowy lwa, wy­chy­la­ją­cej się spo­mię­dzy drzew, które nie były drze­wami, tylko ol­brzy­mimi pa­pro­ciami.

– Wiesz, gdzie się znaj­du­jemy, Li­vio?

– No pew­nie, w le­sie dzie­wi­czym. Wi­dzie­li­śmy ta­blicę.

– Tak, tylko że to jest na­ma­lo­wany las!

– Jak to na­ma­lo­wany?

– Znaj­du­jemy się w Śnie, sław­nym ob­ra­zie Cel­nika Ro­us­seau!

– Od­biło ci?

– Prze­ko­nasz się, że mam ra­cję, za­raz na pewno na­tkniemy się na Ja­dwigę.

– I niby skąd znasz tę ko­bietę? – spy­tała po­dejrz­li­wie Li­via.

I rze­czy­wi­ście, tuż po­tem na­po­tkali nagą Ja­dwigę wy­cią­gniętą na so­fie. Na ich wi­dok pod­nio­sła pa­lec do ust, na­ka­zu­jąc im mil­cze­nie, i po­wie­działa:

– Za­raz się za­cznie.

Na ga­łęzi drzewa usiadł ptak, być może sło­wik. Ukło­nił się wdzięcz­nie go­ściom i za­czął śpie­wać Il cielo in una stanza.

Sło­wik śpie­wał prze­pięk­nie, mo­du­lo­wał naj­trud­niej­sze nuty le­piej, niż zdo­ła­łaby to uczy­nić sama Mina. Nie­wąt­pli­wie im­pro­wi­zo­wał, ale z wdzię­kiem praw­dzi­wego ar­ty­sty.

Po­tem roz­legł się huk, je­den, drugi i trzeci jesz­cze gło­śniej­szy. Mon­tal­bano prze­bu­dził się gwał­tow­nie.

Za­czął wy­kli­nać pod no­sem, bo zro­zu­miał, że roz­pę­tała się gwał­towna bu­rza. Jedna z tych, które za­po­wia­dają ko­niec lata.

Ale ja­kim cu­dem, w tym okrop­nym ha­ła­sie i już obu­dzony, wciąż sły­szał ptaka śpie­wa­ją­cego Il cielo in una stanza? To po pro­stu nie było moż­liwe.

Wstał z łóżka, zer­k­nął na ze­ga­rek. Było wpół do siód­mej rano. Skie­ro­wał się na we­randę, to stam­tąd do­cho­dziły trele. Ale to nie był ptak, tylko męż­czy­zna, który umiał gwiz­dać jak ptak. Mon­tal­bano otwo­rzył drzwi bal­ko­nowe na we­randę.

Za­stał na niej wy­cią­gnię­tego na pod­ło­dze pięć­dzie­się­cio­latka w nędz­nym ubra­niu i po­dar­tej ma­ry­narce. Długa broda i gąszcz skoł­tu­nio­nych si­wych wło­sów upo­dab­niały go do Moj­że­sza. Obok niego le­żał wo­rek. Włó­częga, nie było co do tego wąt­pli­wo­ści.

Gdy uj­rzał Mon­tal­bana, usiadł i spy­tał:

– Czy zbu­dzi­łem pana? Bar­dzo mi przy­kro. Schro­ni­łem się tu­taj przed desz­czem. Je­śli prze­szka­dzam, za­raz so­bie pójdę.

– Ależ nie, może pan zo­stać – od­po­wie­dział ko­mi­sarz.

Ude­rzył go spo­sób mó­wie­nia męż­czy­zny. Nie tylko po­słu­gi­wał się po­prawną włosz­czy­zną, ale też wy­sła­wiał się kul­tu­ral­nie.

Ja­koś nie­zręcz­nie było ko­mi­sa­rzowi za­mknąć drzwi bal­ko­nowe przed no­sem nie­zna­jo­mego, dla­tego zo­sta­wił je uchy­lone i po­szedł za­pa­rzyć so­bie kawę.

Wy­pił fi­li­żankę i ogar­nęły go wy­rzuty su­mie­nia. Na­lał kawy do dru­giej i za­niósł ją na we­randę.

– To dla mnie? – zdzi­wił się włó­częga, wsta­jąc z pod­łogi.

– Tak.

– Bar­dzo dzię­kuję!

Bio­rąc prysz­nic, Mon­tal­bano po­my­ślał, że ten bie­dak pew­nie nie miał oka­zji się umyć nie wia­domo od jak dawna. Kiedy skoń­czył to­a­letę, wró­cił na we­randę. Da­lej lało jak z ce­bra.

– Chciałby pan wziąć prysz­nic?

Męż­czy­zna po­pa­trzył na niego ze zdu­mie­niem.

– Mówi pan po­waż­nie?

– Po­waż­nie.

– O ni­czym in­nym nie ma­rzę, uwie­rzy pan? Będę panu bar­dzo wdzięczny.

Mó­wił nad wy­raz kul­tu­ral­nie, aby był tym, na kogo wy­glą­dał. Nie­zna­jomy schy­lił się po swój wo­rek i ru­szył za ko­mi­sa­rzem. Ja­kim spo­so­bem ten naj­wy­raź­niej wy­kształ­cony czło­wiek do­pro­wa­dził się do ta­kiego stanu?

Kiedy męż­czy­zna wy­szedł z ła­zienki, miał na so­bie czy­stą ko­szulę, cho­ciaż i ona pruła się przy koł­nie­rzyku i man­kie­tach. Uśmiech­nął się do Mon­tal­bana.

– Czuję się jak nowo na­ro­dzony.

Po­tem skło­nił się lekko i do­dał:

– Po­zwoli pan? Na­zy­wam się So­va­stano.

– Miło mi. Mon­tal­bano – od­po­wie­dział ko­mi­sarz, po­da­jąc mu rękę.

Tam­ten, za­nim po­dał mu swoją, in­stynk­tow­nie wy­tarł ją o spodnie, jak gdyby chciał ją wy­czy­ścić. Uśmiech­nął się po­now­nie, bra­ko­wało mu zęba z przodu.

– Wie pan, ja pana znam. Któ­re­goś wie­czoru w ba­rze wi­dzia­łem pana w te­le­wi­zji.

– No tak – uciął Mon­tal­bano – mu­szę iść do pracy.

Męż­czy­zna zro­zu­miał od razu. Schy­lił się po swój wo­rek i wy­szedł na we­randę.

– Pa­nie ko­mi­sa­rzu, czy mógł­bym tu zo­stać, do­póki pada deszcz? Moje tak zwane miesz­ka­nie jest tuż obok, ale w tym desz­czu... Pan tym­cza­sem może wszystko po­za­my­kać.

– Je­śli pan chce, mogę pana pod­wieźć.

– Dzię­kuję, ale to by­łoby dość skom­pli­ko­wane.

– Dla­czego?

– Miesz­kam w gro­cie, w po­ło­wie wy­so­ko­ści mar­glo­wego wzgó­rza tuż za pana do­mem.

No tak, za­wsze le­piej spać w gro­cie niż w kar­to­no­wej bu­dzie pod ko­lum­nami ra­tu­sza.

Ko­mi­sarz wy­cią­gnął z kie­szeni port­fel, wy­jął z niego dwa­dzie­ścia euro i po­dał męż­czyź­nie.

– Nie, dzię­kuję, już i tak zbyt wiele pan dla mnie zro­bił – od­mó­wił tam­ten.

Mon­tal­bano nie na­le­gał.

Kiedy za­my­kał drzwi bal­ko­nowe, usły­szał, że męż­czy­zna znowu za­czął gwiz­dać.

Do­bry był, nie ma co. Pra­wie tak uta­len­to­wany jak ten sło­wik ze snu.

Gdy tylko Ca­ta­rella uj­rzał Mon­tal­bana wcho­dzą­cego do ko­mi­sa­riatu, odło­żył słu­chawkę te­le­fonu i wy­krzyk­nął:

– Oj, pa­nie ko­mi­sa­rzu, pa­nie ko­mi­sa­rzu! Ja wła­śnie do pana w pań­skim domu te­le­fo­nić za­mia­ro­wa­łem!

– Co się stało?

– Mor­der­stwo się stało! Fa­zio on przed ma­leńką chwilą na miej­sce się udał! Wielce chciał, aby pan z nim na miej­sce się udał także. I z ta­kiego po­wodu ja te­le­fo­nić do pana za­mia­ro­wa­łem w pana wła­snym domu o pierw­szym świ­cie!

– No do­brze, to gdzie jest to miej­sce?

– Ja so­bie wy­pi­sa­łem na kar­teczce. O tu­taj. Willa Pa­riella, gmina To­sa­cane.

– A gdzie jest ta willa?

– W gmi­nie To­sa­cane, pa­nie ko­mi­sa­rzu.

– Tak, ale gdzie jest ta gmina?

– A bo ja wiem?

– Słu­chaj, za­dzwoń do Fa­zia i daj mi go.

Kie­ru­jąc się wska­zów­kami udzie­lo­nymi mu przez Fa­zia, Mon­tal­bano do­tarł do willi Ma­rielli, bo Ca­ta­rella oczy­wi­ście prze­krę­cił na­zwę, do­piero po trzech kwa­dran­sach. Na dro­dze był duży ruch i wciąż pa­dał rzę­si­sty deszcz, więc wszy­scy mu­sieli je­chać wol­niej.

Jed­no­pię­trowy dom stał przy ulicy bie­gną­cej wzdłuż plaży. Brama była otwarta i pod por­ty­kiem, obok dwóch in­nych sa­mo­cho­dów, za­par­ko­wany był wóz po­li­cyjny. Po­nie­waż wciąż lało jak z ce­bra i Mon­tal­bano nie chciał się zmo­czyć, on także wje­chał do środka i za­par­ko­wał obok po­zo­sta­łych aut.

Wła­śnie wy­sia­dał, kiedy na progu po­ja­wił się Fa­zio.

– Dzień do­bry, pa­nie ko­mi­sa­rzu.

– To­bie wy­daje się do­bry?

– Nie, ale tak się mówi.

– Co się stało?

– Za­mor­do­wano wła­ści­ciela willi, księ­go­wego Co­sima Bar­lettę.

– Kto jest w środku?

– Gallo, nie­bosz­czyk i jego syn Ar­turo. To on od­krył ciało.

– Za­wia­do­mi­łeś wszyst­kich?

– Tak jest. Pięć mi­nut temu.

Ko­mi­sarz wszedł do willi, Fa­zio za nim.

W pierw­szym po­koju, dość du­żym i naj­wy­raź­niej słu­żą­cym za ja­dal­nię, znaj­do­wali się Gallo i czter­dzie­sto­la­tek w oku­la­rach, chudy i bez­barwny, wła­ści­ciel jed­nej z tych twa­rzy, które za­po­mina się za­raz po ich uj­rze­niu. Schludny, ele­gancko ubrany, pa­lił pa­pie­rosa i nie wy­glą­dał na zmar­twio­nego w naj­mniej­szym stop­niu tym, co przy­da­rzyło się jego ojcu.

– Na­zy­wam się Ar­turo Bar­letta.

– Prze­pra­szam, kim jest Ma­riella?

Tam­ten po­pa­trzył na ko­mi­sa­rza zdu­miony.

– Nie wiem... nie ro­zu­miem...

– Prze­pra­szam, za­py­ta­łem, bo willa tak się na­zywa...

Ar­turo Bar­letta pal­nął się dło­nią w czoło.

– No wi­dzi pan, w ta­kiej chwili czło­wiek nie my­śli... Ma­riella to było imię mo­jej bied­nej mamy.

– Zmarła?

– Tak. Pięć lat temu. To był wy­pa­dek.

– Jaki wy­pa­dek?

– Uto­nęła w mo­rzu. Może źle się po­czuła, pły­wa­jąc. To się zda­rzyło tu­taj przed do­mem.

– Gdzie jest nie­bosz­czyk? – spy­tał Mon­tal­bano Fa­zia.

– W kuchni. Pro­szę za mną.

W sa­lo­nie znaj­do­wały się schody pro­wa­dzące na pierw­sze pię­tro, po le­wej stro­nie drzwi do kuchni, a z pra­wej drzwi pro­wa­dzące do ła­zienki.

Kuch­nia była ob­szerna i za­pewne na co dzień miesz­kańcy willi tam wła­śnie spo­ży­wali po­siłki.

Wszystko było w ide­al­nym po­rządku, tylko na stole le­żała prze­wró­cona fi­li­żanka, z któ­rej wy­lała się resztka kawy i po­bru­dziła ob­rus.

Świę­tej pa­mięci Co­simo Bar­letta zo­stał za­mor­do­wany, kiedy sie­dział przy stole, pi­jąc so­bie kawę, któ­rej mor­derca nie dał mu skoń­czyć.

Po­je­dyn­czy strzał w po­ty­licę od­dany tuż przy gło­wie.

Nie­mal eg­ze­ku­cja.

Siła wy­strzału zrzu­ciła męż­czy­znę z krze­sła i ciało le­żało te­raz na boku, z no­gami pod sto­łem. Żeby zo­ba­czyć twarz zmar­łego, Mon­tal­bano także mu­siał po­ło­żyć się na pod­ło­dze. Nie­wiele jed­nak było do zo­ba­cze­nia, na­bój prze­bił czaszkę i wy­szedł nad no­sem, w re­zul­ta­cie bra­ko­wało jed­nego oka i czę­ści czoła. Bez wąt­pie­nia mor­derca, je­śli tylko nie był kar­łem, strze­lił, uno­sząc lekko lufę do góry, w prze­ciw­nym ra­zie tra­jek­to­ria strzału by­łaby inna.

Na pod­ło­dze nie było jed­nak dużo krwi.

Ko­mi­sarz wró­cił do ja­dalni. Ar­turo cały czas pa­lił.

– Pro­szę usiąść. Chciał­bym za­dać panu kilka py­tań.

– Oczy­wi­ście.

– Po­wie­dziano mi, że to pan od­krył ciało za­mor­do­wa­nego ojca.

– Tak.

– Pro­szę mi opo­wie­dzieć, jak to się stało.

– Miesz­kam w Mon­te­lu­sie i...

– Kim pan jest z za­wodu?

– Je­stem za­trud­niony jako księ­gowy w du­żej fir­mie bu­dow­la­nej, „Sy­cy­lij­ska wio­sna”. Zna ją pan?

– Nie. Jest pan żo­naty?

– Tak.

– Ma pan dzieci?

– Nie.

– Pro­szę mó­wić da­lej.

– Te­le­fo­no­wa­li­śmy do sie­bie każ­dego dnia. Wczo­raj wie­czo­rem za­dzwo­nił do mnie, żeby mnie uprze­dzić, że bę­dzie spać tu­taj, bo dzi­siaj rano chciał zro­bić po­rządki w willi.

– W ja­kim sen­sie?

– No cóż, lato się skoń­czyło i wo­bec tego...

– W zi­mie ni­gdy tu nie przy­jeż­dżał?

– Ależ tak, w każdą so­botę. Ale po­nie­waż ostat­nio prze­by­wała tu moja sio­stra z dwoj­giem dzieci, może zro­bili tro­chę ba­ła­ganu, a oj­ciec był bar­dzo...

– Jak się na­zywa pana sio­stra?

– Gio­vanna. Jest żoną przed­sta­wi­ciela han­dlo­wego i także mieszka w Mon­te­lu­sie.

– Pro­szę mó­wić da­lej.

– No więc tata za­dzwo­nił do mnie wczo­raj wie­czo­rem...

– O któ­rej go­dzi­nie?

– Za­raz po dzie­wią­tej. Zjadł już ko­la­cję u sie­bie w domu, w Vi­ga­cie i...

– Oże­nił się po­now­nie?

– Nie.

– Miesz­kał sam?

– Tak.

– Ile miał lat?

– Sześć­dzie­siąt trzy.

– Pro­szę mó­wić da­lej.

– Co to ja... prze­pra­szam, cały czas mi pan prze­rywa i stra­ci­łem wą­tek.

– Po­wie­dział pan, że oj­ciec za­dzwo­nił po dzie­wią­tej.

– Ach, tak, wła­śnie. Po­wie­dział, że prze­śpi się tu­taj. Wo­bec tego za­pro­po­no­wa­łem, że rano przy­jadę, aby mu po­móc.

– Z żoną?

Ar­turo Bar­letta tro­chę się zmie­szał.

– Z moją żoną oj­ciec się...

– Ro­zu­miem. I co po­tem?

– Przy­je­cha­łem o ósmej rano i...

– Sa­mo­cho­dem?

– Tak. Tym zie­lo­nym. Ama­ran­towy na­leży do taty. Drzwi wej­ściowe były za­mknięte. Otwo­rzy­łem je swoim klu­czem i...

– Pań­ska sio­stra także ma klu­cze od domu?

– Tak, my­ślę, że tak.

– Za­uwa­żył pan coś dziw­nego po wej­ściu?

– Nie... to zna­czy tak.

– Co ta­kiego?

– Że okien­nice są za­mknięte, a świa­tło za­pa­lone. Po­my­śla­łem, że tata pew­nie jesz­cze śpi i za­po­mniał zga­sić świa­tło. Wsze­dłem na górę, łóżko było nie­po­ście­lone, ale pu­ste. Wo­bec tego zsze­dłem na dół, zaj­rza­łem do kuchni i tam go zo­ba­czy­łem.

– Co pan zro­bił?

– Nie ro­zu­miem.

– Co pan zro­bił? Za­czął pan krzy­czeć? Pod­biegł do ojca, żeby spraw­dzić, czy jesz­cze żyje? Czy jesz­cze coś in­nego?

– Nie pa­mię­tam, czy krzyk­ną­łem. Na pewno jed­nak nie do­tkną­łem ojca.

– Dla­czego? To chyba od­ruch?

– Tak, ale wi­dzi pan, wy­star­czyło mi się schy­lić i po­pa­trzeć... Nie miał po­łowy twa­rzy i od razu zro­zu­mia­łem, że nie...

– Pro­szę po­wie­dzieć, co pan zro­bił.

– Wy­bie­głem z kuchni. Nie by­łem w sta­nie... Za­trzy­ma­łem się w ja­dalni i stąd za­dzwo­ni­łem.

– Z tego apa­ratu? – spy­tał Mon­tal­bano, wska­zu­jąc na te­le­fon sto­jący na sto­liku.

– Tak.

– Po­wie­dział pan, że po wej­ściu za­uwa­żył pan, że świa­tło jest włą­czone. Pa­liło się także w kuchni?

– Tak mi się wy­daje.

– Mu­siało być za­pa­lone, skoro okien­nice były za­mknięte.

– Pew­nie było za­pa­lone.

– Pój­dziemy na górę? – za­su­ge­ro­wał Fa­ziowi Mon­tal­bano.

We­szli po scho­dach.

Na pierw­szym pię­trze znaj­do­wały się dwie sy­pial­nie mał­żeń­skie i mniej­szy po­kój, do któ­rego wsta­wiono pię­trowe łóżko, oraz ła­zienka. W pierw­szej sy­pialni łóżko było nie­po­ście­lone, tak jak po­wie­dział Ar­turo.

Za­po­mniał jed­nak do­dać, że naj­wy­raź­niej spały w nim dwie osoby.

W po­zo­sta­łych po­ko­jach pa­no­wał ide­alny po­rzą­dek, na­to­miast dwa wiel­kie białe ręcz­niki ką­pie­lowe w ła­zience były jesz­cze wil­gotne. Dwie osoby wzięły ra­zem prysz­nic.

Po­li­cjanci ze­szli znowu do ja­dalni.

– Pana oj­ciec miał ko­chankę?

– Nic mi o tym nie wia­domo.

– Jed­nak tej nocy ktoś z nim spał. Nie wi­dział pan łóżka?

– Tak, ale nie zwró­ci­łem na to uwagi.

– Pro­szę się nie ob­ra­zić, ale nie jest po­wie­dziane, że osoba, która spała z pana oj­cem, mu­siała być ko­bietą.

Ar­turo Bar­letta uśmiech­nął się lekko.

– Mo­jemu ojcu po­do­bały się tylko ko­biety.

– Prze­cież do­piero co po­wie­dział pan, że nie miał ko­chanki.

– Bo my­śla­łem, że pan my­śli o sta­łym związku. On był... no, żad­nej nie prze­pu­ścił, je­śli tylko mógł. I lu­bił młode. Moja sio­stra czę­sto się z nim kłó­ciła z tego po­wodu.

– Czym zaj­mo­wał się pana oj­ciec?

Ar­turo Bar­letta jakby się za­wa­hał.

– Wie­loma rze­czami.

– Pro­szę ja­kieś wy­mie­nić.

– No... miał hur­tow­nię drewna... miał udziały w ja­kimś su­per­mar­ke­cie... był wła­ści­cie­lem z dzie­się­ciu miesz­kań wy­naj­mo­wa­nych w Vi­ga­cie i w Mon­te­lu­sie...

– To zna­czy, że był bo­gaty.

– Po­wiedzmy do­brze sy­tu­owany.

– Chciałby pan się ro­zej­rzeć, żeby po­wie­dzieć nam, czy cze­goś nie bra­kuje?

– Już to zro­bi­łem, kiedy na was cze­ka­łem. Nie wy­daje mi się, żeby coś znik­nęło.

– Pana oj­ciec miał wro­gów?

– No... tego bym nie wy­klu­czył.

– Bo?

– Tata nie miał ła­twego cha­rak­teru. A kiedy chciał ubić ja­kiś in­te­res, po­tra­fił się nie pa­tycz­ko­wać.

– Ro­zu­miem.

Mon­tal­bano za­milkł na chwilę, po czym zwró­cił się do Fa­zia.

– Czy są ślady wła­ma­nia na drzwiach albo na oknach?

– Żad­nego, pa­nie ko­mi­sa­rzu.

– Czyli tata mu­siał mu otwo­rzyć – wtrą­cił Ar­turo.

Ko­mi­sarz po­pa­trzył na niego z na­my­słem.

– Tak pan są­dzi? Drzwi mo­gła otwo­rzyć osoba, która spała z pana oj­cem. Nie można też wy­klu­czyć, że mor­derca miał swój klucz.

Bar­letta nie od­po­wie­dział.

– Pro­szę po­dać Fa­ziowi swój ad­res i te­le­fon, a także na­miary pana sio­stry.

Po­tem po­wie­dział do Fa­zia:

– Wra­cam do ko­mi­sa­riatu. Ty po­cze­kaj tu na pro­ku­ra­tora i resztę. Zo­ba­czymy się póź­niej. Na ra­zie.

Deszcz jesz­cze przy­brał na sile.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki

W wy­da­niu pa­pie­ro­wym do­stępne sąna­stę­pu­jące książki z cy­klu o ko­mi­sa­rzu Mon­tal­bano:

SKRZY­DŁA SFINKSA2013

ŚLAD NA PIA­SKU2013

POLE GARN­CA­RZA2014

WIEK WĄT­PLI­WO­ŚCI2015

ŚMIERĆ NA OTWAR­TYM MO­RZU2016

TA­NIEC MEWY2017

UŚMIECH AN­GE­LIKI2020

ŚWIETLNE OSTRZE2021

KSZTAŁT WODY2007 / 2021

PIES Z TE­RA­KOTY2022

GŁOSY NOCY2022

ZŁO­DZIEJ KA­NA­PEK2023

Za­równo te, jak i po­zo­stałe ty­tuły z se­rii,do­stępne są w for­mie ebo­oków na noir.pl