Gdzie jest Ewa? - Olka Abaczurowska - ebook

Gdzie jest Ewa? ebook

Olka Abaczurowska

0,0

Opis

Ewa nie zabrała rzeczy osobistych, dlatego Mariusz głęboko wierzył, że tylko jakiś paskudnie nieszczęśliwy splot okoliczności nie pozwolił jej od tygodnia wrócić do domu. Świadomy umysł narzucał się z racjonalizacjami, ale gdzieś głęboko w sercu, cicho i jednocześnie gwałtownie, pojawiało się napięcie. I przez ułamek sekundy Mariusz czuł, że nie znikła, ale odeszła…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 161

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Olka Abaczurowska

Gdzie jest Ewa?

© Olka Abaczurowska, 2017

Ewa nie zabrała rzeczy osobistych, dlatego Mariusz głęboko wierzył, że tylko jakiś paskudnie nieszczęśliwy splot okoliczności nie pozwolił jej od tygodnia wrócić do domu. Świadomy umysł narzucał się z racjonalizacjami, ale gdzieś głęboko w sercu, cicho i jednocześnie gwałtownie, pojawiało się napięcie. I przez ułamek sekundy Mariusz czuł, że nie znikła, ale odeszła…

ISBN 978-83-8126-251-4

Książka powstała w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero

Wiodłam niedokończone życie w niedomkniętych objęciach

1.

Mariusz dziś już po raz setny odwiedził różne strony na temat zaginionych. Dręczyło go pytanie, jak właściwe powinien zakwalifikować przypadek swojej żony? Czy okoliczności jej zniknięcia uzasadniają podejrzenie samobójstwa? Czy jej życie może być zagrożone? Czy też może niezadowolona ze swojej sytuacji życiowej opuściła ostatnie miejsce pobytu z własnej woli? Policja uznała ją wprawdzie za osobę z pierwszej kategorii, ale wiedział, że o innej nie było mowy ze względu na koneksje. Ewa nie zabrała rzeczy osobistych, dlatego Mariusz głęboko wierzył, że tylko jakiś paskudnie nieszczęśliwy splot okoliczności nie pozwolił jej od tygodnia wrócić do domu. Świadomy umysł narzucał się z racjonalizacjami, ale gdzieś głęboko w sercu, cicho i jednocześnie gwałtownie, pojawiało się napięcie. I przez ułamek sekundy Mariusz czuł, że nie znikła, ale odeszła. Tylko Ewa nie miała żadnych powodów do tego, żeby odejść. Sytuacja między nimi, jak to po piętnastu latach małżeństwa, nie była szczególnie emocjonująca, ale łączyło ich pełne przyjaźni uczucie, że razem trzymają się dzielnie pewnego ustalonego porządku, który w świecie zbudowanym na chaosie, w tym kosmosie wszystkiego i niczego, pozwala w miarę stabilnie się poruszać. Kłócili się intensywnie przez pierwsze trzy lata, kiedy dzieci były tak absorbujące, że siły wystarczało tylko do południa. Potem zmęczenie brało górę i wyskakiwało z nich na przemian różnymi emocjami. Ale w końcu dzieci zaczęły przesypiać większą część nocy, on przestał pracować w domu, ona wróciła do pracy na pół etatu. Mieli więcej czasu na odzwyczajenie się od ciągłej obecności, mieli też więcej pieniędzy, i zaczęli się dogadywać. Odkąd Ewa poszła do pracy i znalazła sobie koleżanki i pasję, przestała mieć ataki niekontrolowanej złości, wybuchy furii i szaleństwa. Skończyło się także to, czego nie lubił i obawiał się najbardziej: tygodnie depresji, nastroju obniżonego tak, że nie wiadomo było, co z nią robić. Przyzwyczaili się do siebie, nauczyli się radzić sobie z dziećmi i wiedli dostanie spokojne życie w domku za miastem. Ona kochała sport i podróże, a on najbardziej na świecie kochał swój biznes. Ona pozwalała mu pracować bez przerwy, on nie zabraniał jej tańczyć i wyjeżdżać. Po tych wspólnych latach, na tym status quo wypracowali coś niezwykle ważnego, coś o kształtach pewności i spokoju, co czyniło ich udanym małżeństwem. Mariuszowi brakowało tylko seksu, ale któremu mężczyźnie wystarcza seks w małżeństwie z długoletnim stażem? Czytał dużo na ten temat, nawet zdarzyło mu się dyskutować o tym z kimś w sieci, i pocieszał się, że ten brak dotyczy prawie całej męskiej populacji. Mógł coś z tym zrobić, mógł rozładować to napięcie inaczej niż samodzielnie pod prysznicem. Mógł, bo był całkiem przystojnym mężczyzną, ale nie chciał, bo kochał Ewę całym sercem, mocno na tyle, żeby nie szukać innych kobiet, nawet kosztem łóżkowych rozkoszy, które oddalały się od niego z każdym zanikającym jak młodość tygodniem, miesiącem, rokiem… Czasem tylko, kiedy zniesmaczona, po raz kolejny odwracała się do niego plecami, a napięcie wrzynało mu się w podbrzusze gorącym płomieniem, żałował prawie do łez tego seksu namiętnego i dzikiego, który mógł mieć z nią albo z inną, a którego nie miał. Wtedy był zły na nią za to, że taka beznamiętna i obojętna. Bardzo był zły i chciał odejść. Ale już o poranku rozczulała go jej drobna postać, skulona w kłębek, wciśnięta głęboko pod kołdrę, ukryta przed jego natarczywymi, pragnącymi objęciami. I już rano wyrzucał sobie, że tak nie potrafi zapanować nad popędami, że ją naciska, że zmusza. Byłby przecież głupcem, gdyby dla seksu chciał zostawić trzy ukochane kobiety. Żonę i córeczki, które urodziły się im tak szybko, jedna po drugiej, wystawiając na wielką próbę związek i wytrzymałość ich organizmów.

A teraz ona znikła, bo nie odeszłaby bez powodu. Ludzie zawsze odchodzą dla czegoś i do czegoś albo dla kogoś i do kogoś. A Ewa nie miała ani czegoś, ani kogoś. To była piękna, wysportowana, zadbana kobieta, spełniona w pracy i zadowolona w domu. Takie kobiety nie znikają z własnej woli. Przydarzył im się wypadek, jakaś tragedia. Wiedział jednak, że Ewa żyje. Gdyby umarła, poczułby jej śmierć. Zapukałaby także do niego. Śmierć ukochanej osoby nie wydarza się w życiu jej bliskich bez żadnego śladu. Nie rozumiał tej pewności, ale był jej wierny prawie tak samo jak Ewie. Brak wątpliwości stwarzał przestrzeń do działania i do poszukiwań żony.

Szukali jej wszyscy, bo Ewa była wspaniałą, towarzyską kobietą i wiele osób ją kochało.

2.

Usiadł przed policjantem. Był to niezbyt wysoki, krępy mężczyzna, z zarostem. Spojrzenie miał ciepłe, a wiek do Mariusza zbliżony. Budził zaufanie. Po krótkiej wymianie okoliczności i faktów, z których żaden nie przybliżał ich do odnalezienia Ewy, Mariusz spojrzał na niego inaczej, głębiej, i odważył się wypowiedzieć na głos słowa, które od tygodni błądziły w jego zmęczonym umyśle.

— Proszę o szczerość, panie sierżancie — wziął oddech głębszy, silniejszy, żeby siłą wydechu wesprzeć to, co miało z niego wyjść — Proszę powiedzieć, tak bez ogródek. Czy po takim czasie są szanse, że ją znajdziemy… żywą?

Po „żywą” zapadła cisza, prawie identyczna jak ta, w której w domu ukryła się Ewa. Taka mglista, obklejająca, zacierająca wszystko, co realne i ważne. Niewyraźna, blada i głucha…

— Lub martwą — dodał po chwili, ale to słowo wydobyło się z niego prawie bezszelestnie. Mariusz czuł, że gulą nie do przełknięcia stanęło mu w gardle. Uwięzło boleśnie.

Policjant popatrzył na niego tak jak przyjaciel, który opuszcza cię w potrzebie. Obdarzył Mariusza wzrokiem nieśmiałym, zawstydzonym i unikającym.

— Niestety z każdym dniem szanse maleją…

Słowa były nieposzarpane, rytmiczne. Gładko wydostały się z jego miękkiej, zarośniętej lekko żuchwy. Zawirowały w powietrzu, zafurczały, a potem niczym pocisk rozerwany przedwcześnie, tysiącem odłamków uderzyły Mariusza prosto w serce. Szarpnięty bólem, doprowadzony do granic wytrzymałości, miał ochotę rzucić się na policjanta i, dając upust wszelkiej złości, chwycić go za to gardło. Ścisnąć mocno na tyle, żeby już nigdy nie wydało z siebie czegoś tak raniącego. A potem udusić go tak zwyczajnie, jak zwyczajnie wypowiedział słowa, które na zawsze wykrzywią życie człowieka. Czy ten policjant pomyślał o jego córkach, które za chwilę przekroczą granicę tego wieku najtrudniejszego i najdelikatniejszego? Czy choć przez chwilę zastanowił się nad tym, że oto jednym zdaniem przekreślił ich kończące się dzieciństwo? Odebrał w sposób najgorszy z możliwych. Czy pomyślał choć przez ułamek minuty o nim? Podobnie jak Mariusz mógł być ojcem… Czy pomyślał, co on ma teraz zrobić? Z czym wrócić do dzieci? Ma tylko mgłę, w której ukryła się Ewa. Nie ma ani żony, ani ciała. A jego ukochane córki nie dostaną ani matki, ani pogrzebu. I będą brodzić w tej mgle, oblepiać się nią, zamiast żałobą. Od żałoby człowiek może się uwolnić, nawet dziecko, z pomocą, może ją pomieścić w życiu i dźwigać. Każdy ma jakiś ciężar, i każdy dźwigać będzie jakąś żałobę, wcześniej lub później. Ale co on ma przynieść dzieciom? Mgłę? Matkę, która jest, bo przecież nie umarła, i której nie ma, bo nie jest obecna w ich życiu? Nie zawiezie dziewczynek do szkoły, nie kupi im stanika, sukienki, nie pomoże założyć podpaski, nie przytuli po nieudanej randce i nie pomaluje rzęs na kolejną.

Mariusz bił się z myślami i okładał nimi policjanta dłuższą chwilę. A ten nie pomyślał o nim, tak jak nie pomyślał o niczym. Był tylko w pracy, a w pracy nie myśli się o takich rzeczach, bo człowiek zamiast pracować, musiałby zwariować.

— To co ja mam teraz? — jęknął, żebrząc o nadzieję albo choć jej skrawek, który mógłby rozświetlić, rozrzedzić ciężką, mglistą rzeczywistość.

— Wiem, że to niełatwe. Ale musi się pan poddać. Proszę się poddać, ale nie przestawać szukać. Kiedy odpuszczamy, zazwyczaj znajdujemy, niekoniecznie to, czego początkowo chcieliśmy, ale to, czego szukamy naprawdę.

Mariusz zdążył tylko przekląć go w myślach, bo musiał wybiec. Na zewnątrz, po powietrze i światło, bo mgła wtargnęła za nim także do komisariatu.

3.

Żona patrzyła na niego już tylko z fotografii. Zniknęła, ale nie odeszła. I zostawiła po sobie pustkę tak rozciągliwą, że wypełniała wszystkie miejsca, w których kiedyś pojawiała się Ewa. I jego też wypełniała aż po brzegi, po krańce ciała. Czuł ją każdym porem i każdym włoskiem na skórze, która jeżyła się prawie boleśnie na myśl o tym, co się mogło stać z Ewą, która tak długo nie wraca. Została po niej tylko pustka i cisza, która unosiła się nad śladami jej stóp. W tej pustce Mariusz zaczynał spotykać Ewę inaczej, jakby dopiero zniknięcie pozwoliło mu doświadczyć całej jej obecności. Czuł zapach, który zostawiła w pościeli, słyszał jej subtelny oddech, odbijający się od ścian sypialni i czuł delikatny rytm jej serca poprzez skroń, przytuloną do jego piersi. Ewa wypełniła całe jego życie swoim zniknięciem. Nie mógł zrozumieć, dlaczego dopiero strata przybliżyła go do niej tak bardzo, że miał ją prawie całą, choć niecielesną. Słyszał jej głos, widział jej oczy. Były zamyślone i smutne, choć tak często się uśmiechała. Teraz w jej spojrzeniu dostrzegł coś nowego, prawdziwego jak uczucia, którymi była przepełniona. Miała wielkie oczy, bo tylko w wielkich oczach można pomieścić świat. I miała długie ciemne rzęsy, bo tylko takimi długimi rzęsami można się przed wielkim światem przysłonić, szczególnie w chwilach, w których patrzenie staję cię zbyt męczące.

Dziewczynki zrobiły się nieznośne, bo zniknięcie matki to nie jest doświadczenie, które może pomieścić dziecięce serce. Takie opuszczenie przekracza granice wytrzymałości. Ból odbiera dzieciństwo, wyrywa z niego tęsknotą i zmienia. Czuł, że z jego dziewczynkami dzieje się coś niedobrego, przez co przestają być dziećmi. Widział to w ich zuchwałych, agresywnych spojrzeniach, słyszał w brzydkich słowach, wyrzucanych przy byle okazji, bez powodu. A w oczach, podkrążonych od łez i bezsenności odnajdował strach. Jeszcze trochę, a jego córeczki przestaną żyć tu i teraz i, przedwcześnie, niczym dorośli, wpadną w pułapkę wspominania bolesnej przeszłości. I będą drżeć o przyszłość, bo poznały już, doświadczyły, że przyszłość w każdej chwili, bez ostrzeżenia, doświadczyć może człowieka straszliwym ciężarem cierpienia. Widział wszystko, co się dzieje z jego dziećmi i wiedział też, co gorszego może się jeszcze wydarzyć, ale nie potrafił działać. Powstrzymywała go Ewa, która niczym niedający się zoperować nowotwór rozgościła się w jego głowie i sparaliżowała ruchy. Był tylko bólem…

Ewa nie mogła odejść, bo nie porzuciłaby dzieci. Macierzyństwo, czasem jej dawało w kość, przytłaczało ją jak każdą matkę, ale całym sercem kochała dziewczynki i poświęcała się im bez reszty. A teraz, kiedy dorosły na tyle, że nie domagały się stałej obecności matki, były dla niej tylko radością. Mieli bardzo piękne, zdolne i urocze córki. Wychowane w warunkach bezpiecznych i w spokoju, nie sprawiały problemów. Dawały więcej niż brały i nie sposób było ich nie kochać. Ewa, nawet gdyby bardzo zezłościła się na niego, z powodu, którego jeszcze nie znał i być może nigdy nie pozna, nie porzuciłaby dzieci.

Obejrzał już wszystkie jej zdjęcia tak dokładnie, że znał już każdy centymetr jej ciała, każdą fałdkę na skórze, zagłębienie. Umiał nawet oszacować liczbę włosów na jej głowie. Niesamowite, że fotografie oglądane z wystarczającą uwagą potrafią powiedzieć o człowieku więcej niż jego obecność. Ale Mariusz nie chciał już fotografii, chciał odzyskać żonę, żywą i ciepłą. Czasem chciał nawet martwą, ale cielesną! A ona była tylko pustką… Rozpychającą się wszędzie, ogarniającą. Była niczym mgła spowijająca rzeczywistość, zniekształcająca, rozpływająca się w nicość. Mgła, która jak bagno pochłania do siebie, zasysa. I taki porwany przez mgłę niby jesteś, ale tylko częścią czegoś nietrwałego, nieprawdziwego i takiego bez wyrazu, bladego i mdławego.

Nie chciał już jej fotografii, ale pragnął wspomnień, bo najbardziej na świecie nie chciał o niej zapomnieć. I wtedy, kiedy już nie chciał oglądać jej zdjęć, sięgnął do jej komputera. Sięgnął bezmyślnie, ale powodowany czymś zewnętrznym i większym od niego. Jej maile, pliki i inne, podobnie jak zdjęcia, znał już na pamięć. Ale tego dnia potrzebował czegoś konkretnego. I zupełnie bez powodu otworzył katalog o nazwie „praca”. I znalazł tam zabałaganione, we właściwy dla Ewy sposób, notatki ze spotkań, reportaże i opracowania. Artykuły, które czasem wysyłała do gazet. Raz po raz otwierał kolejny dokument i uważnie mu się przyglądał. Jego głowa pracowała jednak na innych obrotach. Widział tekst, ale z jakiegoś powodu litery nie układały się w słowa, a słowa nie wiązały się w zdania. Niczym dotknięty aleksją widział, ale nie czytał. Mimo tego nie przestawał przeglądać. Plik po pliku, dokument po dokumencie, otwierał i zawieszał na ekranie, jakby łudził się, liczył, że w końcu w którymś odnajdzie Ewę. I żona pojawi się znów w jego świecie, i będzie jak dawniej. Bez szaleństwa i uniesień, tak codziennie, spokojnie. Ona zajmie się swoimi ćwiczeniami i reportażami, a on wróci do pracy. Dziewczynki wrócą do swoich dziecięcych postaci, do stanu niewinności, który przynależny jest ich wiekowi. I będą sobie dorastać powoli, każda w swoim rytmie. Wróci Ewa, a wraz z nią porządek. Ale Ewy nie było nigdzie, nawet w plikach. Rozpłynęła się we mgle, która z jakiegoś zupełnie niewiadomego mu powodu rozgościła się w jego domu. Myśli Mariusza, niczym sępy krążyły przy Ewie, ale nie mogły jej dopaść, bo stała się niewidoczna.

Nagle jego analityczny umysł doznał poruszenia, które można porównać jedynie z uczuciem ogarniającym wynalazcę, który rozwiązuje nieznane dotąd równanie. Ślepy na słowa zauważył liczby. Wszystkie pliki, które otwierał, kończyły się tekstem na stronie, która nie była ostatnią stroną dokumentu. Niekiedy zapiski urywały się już w połowie właściwej liczby stron, czasem szybciej. Ale żaden z tych dokumentów nie kończył się na ostatniej stronie pliku. Odkrywanie, jak każdy proces twórczy, bywa niezwykle wyczerpujące i bolesne, w końcu jednak przynosi coś, co można nazwać ekstazą. Mariusz ożywił się, pobudził. Mgła trochę opadła, zaczął odzyskiwać wzrok w pełnej funkcji. Źrenice się rozszerzyły, policzki zaróżowiły, a do ciała napłynęło więcej krwi i nawet stopy zrobiły się cieplejsze. Odnalazł! Może nie Ewę, ale coś, co mu ją przybliży i pomoże znaleźć. Pod tekstami służbowych dokumentów, zapisków i notatek według sobie tylko znanego klucza Ewa ułożyła myśli. Pozamykała jej w krótsze lub dłuższe zdania, uwięzione maleńką, prawie niewidoczną czcionką na końcu plików. Dlatego w każdym dokumencie stron było więcej niż tekstu, bo w każdym z nich Ewa zamknęła coś ze swojej przeszłości. Cząstkę życia, które dzieliła z nim, zanim zniknęła.

Dziś znowu to zrobiłam. Lubię tancerzy, choć większość z nich to geje, to jednak trafiają się biseksualni. Seks z biseksualnym partnerem musi być podobny do seksu z kobietą. Taki delikatny, trochę nieśmiały i taki prawie czuły…

Westchnął głęboko, tak jak wzdycha się w chwilach pełnych napięcia. Potem cała jego twarz spłonęła rumieńcem. Czuł, jak coś rozgrzewa ją od środka. Bardziej był to wstyd czy może nieposkromiona ciekawość? Nie wiedział… Zdawał sobie jednak sprawę, że nic nie powstrzyma go przed lekturą. Myśl, że to odkrycie, to niezwykłe znalezisko, trzeba zgłosić na policję, zatrzymała go tylko na chwilę. Potem wiedziony jakimś instynktem śledczego zaczął otwierać nerwowo wszytko, co napotykała ręka. Plik po pliku, dokument po dokumencie, aż ekran zaroił się od okienek, migających słowami skreślonymi przez Ewę. Na pewno nie pokaże tego nikomu, dopóki sam nie przeczyta! Przecież zapiski Ewy nie bez powodu ukryte były pod innymi materiałami.

Na razie nie był w stanie czytać, tylko zaglądał, przeszukiwał. To, co znalazł, oglądał. Kopiował maleńki tekst, wklejał do nowego dokumentu, powiększał i katalogował. Na razie według daty dokumentu pierwotnego. Zapisków było mnóstwo, porozrzucanych bez żadnych reguł. Podobnie jak wszystkie pliki, także te „sekretne”, Ewa układała w sobie tylko znany, właściwy jej osobie klucz. Jednak Mariusz był już przekonany, a nawet pewny, że znajdzie wytrych do tych jej myśli. Odszyfruje je, uporządkuje, pogrupuje i będzie czytał. Noc i dzień, i dzień i noc, aż dzięki nim odnajdzie swoją Ewę.

Mój mąż to maszyna. Bezmyślny robokop! Za to w ramionach Marcina i w jego oczach spotykam człowieka. Jest taki wrażliwy i taki zagubiony, taki uwięziony w czymś, co nie daje mi spokoju. I nie pozwala mi o nim zapomnieć. Dziś przyszłam na tańce wyjątkowo spięta. Natychmiast to wyczuwa. Nie wiem, kto dał mu taką zdolność współodczuwania, ale wiem, że to dzięki niej uwodzi wszystkie te dziewczyny i kobiety. Nie lubię być spięta, bo wtedy wszystkie moje zahamowania i ograniczenia podaję mu jak na tacy. Poza tym, kiedy jestem spięta, mylę kroki i gubię rytm. Dziś wejście do fun ćwiczyliśmy milion razy… Nie patrzyłam na niego, a to zawsze go wkurza, omijałam go wzrokiem. Więc chwycił mnie w końcu za włosy, pociągnął, a potem jakby sam zawstydził się tej reakcji. Prawie się rozpłakałam, nie z powodu szarpania za włosy, bo to było takie niespodziewane, że aż podniecające, tylko z tej bezsilności nad moim ciałem. Moje ciało jest jak przeklęte, a tancerz potrzebuje ciała, żeby w rytmie muzyki opowiedzieć tę historię, która wydarza się w muzyce. A to ciało moje nie słucha mnie, nie poddaje się. I muzyki nawet nie słyszy, jakby uwięzione było w nim jakieś wulgarne słowo na temat tej mojej pokracznej, raczkującej seksualności. Marcin we właściwy sobie sposób natychmiast wychwycił moje napięcie. I zrobił coś, coś takiego, że od dziś będę z nim tańczyć do końca życia! Choć na co dzień raczej agresywny niż czuły, dziś chwycił mnie, taką bezradną i nieszczęśliwą w objęcia i przytulił. Objął mocno i pogładził po spoconej głowie.

— No chodź tutaj, chodź do tatusia!

Przez chwilę wtuliłam się w niego i zamarłam bez ruchu w czymś na kształt wzruszenia. Poczułam się spokojna i bezpieczna. A potem tańczyliśmy już tak zgrabnie i pięknie. Byłam taka szczęśliwa. Do szczęścia nic mi nie potrzeba więcej…

W pierwszej chwili najbardziej zabolała go myśl, że Ewa mogła coś z Marcinem… Zjawiła się niczym obraz, na którym jego śliczna, delikatna żona posuwana jest od tyłu przez chudego i rudego gówniarza. Ale szybko ją odsunął, przepędził. W końcu rozmawiali o tym wiele razy. Z Marcinem łączyła ją szczególna więź, bo był jej partnerem, ale był też gejem, a nie żadnym biseksualnym stworzeniem. Poza tym miał chłopaka, który swoją zazdrością zniszczył pasję Ewy. Pewnego dnia tak po prostu przestała tańczyć z Marcinem, choć te lekcje z nim przynosiły jej tak wiele radości. Powiedziała, że nie może żyć dłużej z gejami w trójkącie, że to stało się zbyt męczące, zbyt obciążające. Napisała do Marcina bardzo długi list i przestała przychodzić na zajęcia. Przez jakiś czas była smutna i milcząca, a potem znalazła innego tancerza, aż taniec znudził się jej zupełnie. Kiedy Mariusz pozbył się idiotycznej myśli o żonie zdradzającej go z tancerzem, uderzyło go zdanie dotyczące jego samego. Ewa nazwała go maszyną. Bezmyślnym robokopem…

Musiał przerwać, bo zadzwoniła Marysia. Zdenerwowana wykrzyczała mu do słuchawki wielką złość, gdyż już od ponad pół godziny obie córki czekały na niego pod szkołą.

4.

Życie Mariusza, tak wzburzone, a nawet zatopione odejściem Ewy, na powrót odzyskało porządek, wynurzyło się z mgły. Oto w ukrytych przez Ewę zapiskach z przeszłości mógł odnaleźć jakiś schemat. Musiał tylko jakoś je usystematyzować, skatalogować, zanim przeczyta. Porządkowanie rzeczywistości, przynajmniej tej, która w jakiś sposób powiązana była z liczbami, było czymś, co Mariusz umiał i rozumiał. Odzyskał spokój. Może nie cały, ale znaczącą jego część, pięć szóstych tego, co rozsypało się po zniknięciu Ewy.

Czas spędzony na analizowaniu danych był udany. Dziewczynki nie dokuczały. Tylko starsza, Marysia, która była podobna do Ewy, oświadczyła, że potrzebuje jego zgody na tatuaż. Zażądała pozwolenia na skorpiona, wielkiego tak, że całe długie życie, które dopiero przed nią, nie byłaby w stanie go pomieścić. Był na pewno za duży na jej plecy. Takie wciąż jeszcze kruche i malutkie.

— Mama miała skorpiona na plecach! A ty tchórzu, nigdy byś tego nie zrobił! Gdyby mama była, to by się zgodziła!

Gdyby mama była, to by się nie zgodził. Miałby siłę, żeby zbuntować się przeciwko trwałemu naznaczeniu ciała dziecka. Tatuować się mogą dorośli, ale tylko z estetycznych pobudek. Każdy inny tatuaż, zdaniem Mariusza, był tylko żałosną próbą. W normalnych warunkach nigdy by na to nie pozwolił. Teraz jednak był w niewoli. Jego zdolności myślenia, postrzegania, a także poruszania się były zupełnie ograniczone. Uwięziła go mgła, gęsta na tyle, że nie warto było szukać drogi, która znikła. W takich czeluściach, w które zapadł się Mariusz, można było jedynie modlić się o siłę, żeby się nie zatrzymać, żeby nie paść w miejscu. Żeby nie zostać na zawsze tam, gdzie cisza i mdława pustka. Mariuszowi wystarczało energii tylko na tyle, żeby poruszać się w nieznaną stronę. Nie był gotowy na spotkanie tego, co kryło się w jego mgle, co było mu przeznaczone.

Ewa była jego działaniem i jego siłą, kiedy znikła, nie wiele z tego zostało, wszystko się rozmyło. Dlatego zgodził się i podpisał papierek, który dla jego pięknej córki stał się furtką do tatuowania się wszędzie i u byle kogo. Ale Marysia nie potrzebowała tatuażu, tylko wojny z nim, która sprawi, że dostrzeże jej obecność, że ją zauważy. Wojny dzieją się zawsze na temat czegoś niezaspokojonego, jednak nawet przedwcześnie wciśniętej w świat nastolatce trudno jest zacząć wojnę bez powodu. Tym samym udało się Mariuszowi odsunąć walkę na jakiś czas. Marysia nie skorzystała z wolności i nie zrobiła tatuażu.

— Nie mogę się zdecydować. Podoba mi się kilka, ale żaden nie zachwyca. Poza tym boję się złej kreski, takiej, co przez brak kunsztu i różne nierówności odbije się na mnie, zaburzy moją kobiecość i mój kształt człowieczy jako całości…

Pomyślał wtedy, że jego starsza córka jest bardzo skomplikowaną kobietą. Zaczął żałować, że nie może się nią zająć. Wewnętrzny przymus, wszystkie myśli i całą związaną z nimi energię zatrzymał przy Ewie, co sprawiało, że sił wystarczało mu tylko na dochodzenie do własnych granic.

Kiedy porządkował i katalogował, odczuwał spokój. Niełatwo było rozwikłać zagadkę, którą pozostawiła dla niego Ewa. Ale w końcu odnalazł pewną logikę w zapiskach żony i udało mu się poukładać je prawie chronologicznie. Na tej podstawie stworzył dziennik Ewy. Teraz wystarczyło jedynie przeczytać i poznać. Tylko czy można czytać cudze myśli? Po śmierci to co innego, ale przecież Ewa żyła, tylko zniknęła. Kiedy wróci i dowie się, że dobrał się do jej tajemnic, nie będzie zadowolona. Wiele z tych myśli powstało pod wpływem silnych emocji, wzburzenia. Wiele zapewne było o nim, niekoniecznie przychylnych. Musi się do tego jakoś przygotować. Musi tak się z tym ułożyć, żeby nie traktować tych wpisów aż tak bardzo osobiście. W końcu to ich wspólna przeszłość, a wiele emocji przykurzył czas. Byli bardzo udanym, szczęśliwym małżeństwem. Ekspresyjna, żywiołowa natura Ewy radziła sobie w ten sposób z emocjami. A emocje mają to do siebie, że nie są prawdziwymi uczuciami. Emocja pojawia się jak błyskawica, prawdziwa energetyczna potęga przecina rozum człowieka, oślepia, ale po krótkiej chwili wybuchu gaśnie. Chowa się do wewnątrz i czeka spokojnie na kolejną burzę. Emocja to takie chwilowe wyładowanie. Za to uczucia są trwałe. Uczucia to coś, na co się pracuje, co buduje się latami, i to także coś takiego, co w nas dojrzewa. Taka miłość, na przykład. Przynosi ją zakochanie, ale to tylko takie ziarenko rzucone do serca, które może rozkwitnąć lub zwiędnąć. Od samego zakochania nie wyhoduje się miłości, bo miłość to uczucie, a zakochanie jest jak emocja. Oni z Ewą przez te długie lata wyhodowali prawdziwe i stabilne uczucie. Na początku ich miłość była bardzo emocjonalna, niejedną bezsenną noc Mariusz martwił się, czy uda się im wytrwać. Ale z czasem w ich związku coraz mniej było burz, a coraz więcej spokojnej, wspólnej podróży. Za to ostatnimi laty nie kłócili się prawie wcale. Naprawdę był z nią szczęśliwy. Wracał do domu, ona zawieszała się mu na ramionach, uśmiechała. Całowała go w usta lub w policzek. Potem gdzieś biegła, ale zawsze wracała. Dwa razy do roku wyjeżdżała w dziką podróż. Początkowo umierał ze strachu i niepewności, ale szybko przyzwyczaił się do tego, że wróci do niego, opalona i szczęśliwa, pełna wrażeń. Doładowana na wiele miesięcy. On też dużo podróżował, tyle że służbowo. Dzikie miejsca i kraje nie były jego pasją, więc jak dojrzali kochający się ludzie ułożyli się z tym, ile i na co dają sobie przestrzeń.

Kończył już katalogowanie. Był przygotowany do lektury. Od jutra zacznie. Zapozna się dzień po dniu z zapiskami Ewy. Może, jeśli wróci, będzie miała mu to za złe? Może nawet jak za dawnych czasów wybuchnie, zacznie krzyczeć i płakać, może nawet rzuci się na niego z pięściami? Ale kiedy ochłonie, zrozumie, że nie miał innego wyjścia, bo odkąd zniknęła, nie zależało mu już na niczym, tylko na tym, żeby ją odnaleźć. Położył się spać i po raz pierwszy od dawna zasnął szybko. I spał snem zdrowego człowieka, nieprzerywanym, nieposzarpanym koszmarami i chwilami paskudnej bezsenności, w której wszystkie najczarniejsze myśli i najokropniejsze niepokoje dopadają człowieka, który wpatrzony w blady sufit, sparaliżowany, nie ma się gdzie podziać ani gdzie przed nimi uciekać.

5.

Wstał, dokładnie umył się i ogolił. Starannie