Galaktyka - Wojtek Miłoszewski - ebook

Galaktyka ebook

Wojtek Miłoszewski

4,6

Opis

Kontynuacja przebojowego serialu audio.

Ludzie całkowicie zatruli i zniszczyli Ziemię. Ruszyli więc w Wielką Podróż, przeczesując galaktykę w poszukiwaniu innych nadających się do zamieszkania planet. W odległości 14 lat świetlnych znaleźli, podbili i skolonizowali Tercję. Przyszło im to łatwo, bowiem Tercjanie okazali się całkowicie pozbawieni agresji. Na Ziemi pozostała zaś garstka ludzi, przez lata odwracając skutki wyniszczenia. Przywrócono równowagę klimatyczną. Przeprowadzono rekultywację. Ziemię zamieszkuje tylko milion ludzi. Tworzą Areopag, radę decydującą o losach Tercji. Raz na trzy lata losuje się osobę, która dołącza do Rady. Jest to absolutny zaszczyt. Tym razem losowanie wygrywa Tercjanin Borg. Rusza więc na Ziemię, gdzie zamiast spodziewanego raju znajduje stosy trupów, a za wielkim murem – społeczeństwo podzielone na Wybitnych i Mizernych. Poznaje też Aurorę… Czy Borg rzeczywiście trafił tam, gdzie powinien? I czy na pewno jako Tercjanin pozbawiony jest agresji?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 365

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,6 (12 ocen)
8
3
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Rozdział I

1.

Cha­rak­te­ry­styczna srebrna śmie­ciarka obni­żyła lot i z cichym sykiem wypu­ściła pod­wo­zie. Gdy dotknęło ziemi, z szo­ferki wysko­czył bar­czy­sty Ter­cja­nin w nie­ska­zi­tel­nie czy­stym beżo­wym kom­bi­ne­zo­nie. Borg rap­tem tydzień wcze­śniej skoń­czył dzie­siątą trójkę. Według ziem­skiej miary był więc trzy­dzie­sto­lat­kiem, ale trzeba było pamię­tać o tym, że Ter­cja­nie żyli śred­nio od 20 do 30 pro­cent dłu­żej niż ludzie.

Przej­rzał się z zado­wo­le­niem w bocz­nym lusterku, popra­wia­jąc krót­kie ciemne włosy. Głę­boki brąz cery oraz mocno zary­so­wana szczęka zawsze mu się podo­bały. Wie­dział, że to próżne, ale naprawdę uwa­żał, że jest przy­stojny. Odsu­nął klapkę skry­wa­jącą prze­łącz­niki i uru­cho­mił spa­la­nie.

Potem ruszył w dół ulicy, na plac Odkryw­ców. Jesz­cze 50 ziem­skich lat wcze­śniej Gar­dia była senną rybacką wio­ską. Pra­dzia­dek Borga wypły­wał na ocean łódką ple­cioną z kar­nasu. A teraz? Zie­mia­nie wybu­do­wali wspa­niały plac, oto­czony monu­men­tal­nymi budyn­kami. Tłum szczel­nie oble­gał małą archi­tek­turę oraz dwa ska­te­parki. Z jed­nej strony z placu roz­cho­dziło się pro­mie­ni­ście osiem ulic, a z dru­giej widać było jachty w mari­nie koły­szące się na łagod­nych falach.

Mała jasna tar­cza Alfy powoli kryła się za hory­zon­tem. Infra, czte­ro­krot­nie więk­sza od swej sio­strza­nej gwiazdy, była krwi­sto­czer­wo­nym olbrzy­mem. Wypa­lała się, dawała mocne czer­wone świa­tło i bar­dzo mało cie­pła. Borg wie­dział, że gdy tylko Alfa znik­nie na dobre, o tej porze trójki zrobi się dość chłodno. Jed­nak teraz marsz­cząca się powierzch­nia Oce­anu Olbrzy­miego mie­niła się w bla­sku obu gwiazd. Na Ter­cji zawsze wiało, ale w okre­sie zimo­wym Wieczny Sztorm na dru­giej pół­kuli słabł tro­chę i teraz podmu­chy nie były tak uciąż­liwe.

Zapa­liły się pierw­sze latar­nie i olbrzy­mia rzeźba na środku placu zapło­nęła wie­lo­ko­lo­ro­wym ledo­wym pod­świe­tle­niem. Była to replika Voy­agera 1, wspa­wano w nią nawet ory­gi­nalne frag­menty, rzu­cone na odle­głą Ter­cję nie­znaną siłą i potem odna­le­zione przez Zie­mian pod­czas kolo­ni­za­cji. Sondę wystrze­lono z Ziemi w 1977 roku; teraz efek­tow­nie pod­świe­tlona rzeźba wzbu­dzała zachwyt miesz­kań­ców Gar­dii.

Plac ota­czały olbrzy­mie holo­gramy, rekla­mu­jące mul­tum pro­duk­tów, które Zie­mia­nie spro­wa­dzili ze sobą. Reklama pasty do zębów ustą­piła zło­tym łukom oraz mon­stru­al­nemu ham­bur­ge­rowi, który góro­wał nad pomni­kiem Voy­agera. Świe­cące litery przy­kryły plac: MCDO­NALD’S. 600 ZIEM­SKICH LAT JESTE­ŚMY DLA CIE­BIE. BY ŻYŁO SIĘ SMACZ­NIEJ! Z oka­zji tej okrą­głej rocz­nicy zor­ga­ni­zo­wali gigan­tyczną pro­mo­cję. Przez jubi­le­uszowy mie­siąc każ­demu, kto zare­je­stro­wał się w sieci firmy, przy­słu­gi­wały dwa dar­mowe che­ese­bur­gery dzien­nie. Borg zamie­rzał korzy­stać z tej pro­mo­cji do samego końca, a jakże.

Się­gnął do komma, umiesz­czo­nego na nad­garstku, i prze­su­nął pal­cem po wyświe­tla­czu, jed­no­cze­śnie ska­nu­jąc holo­gra­mowy kod zawie­szony w powie­trzu. Po chwili nie­wielki dron zawisł przy nim bez­sze­lest­nie i Borg ode­brał jesz­cze cie­płe kanapki, zawi­nięte w ele­gancki papier. Usiadł na murku i zaczął jeść, mruk­nąw­szy do sie­bie:

– Ależ to dobre.

Przez stu­le­cia Ter­cja­nie wypie­kali chleb oraz bułki, mieli mięso z upo­lo­wa­nych war­gu­nów. Ale nikt ni­gdy nie wpadł na to, żeby kotlet wetknąć w roz­ciętą na pół bułkę. Borg za każ­dym razem dzi­wił się temu pięk­nemu w swo­jej pro­sto­cie wyna­laz­kowi.

Zie­mian było na placu mniej wię­cej tyle samo ile Ter­cjan. Jed­nak rodo­wici miesz­kańcy ginęli w tłu­mie, bo jeśli któ­ryś miał przy­kła­dowo metr sześć­dzie­siąt wzro­stu, to już nale­żało uwa­żać go za bar­dzo wyso­kiego. Ter­cja była o mniej wię­cej połowę więk­sza od Ziemi; wyż­sza masa skut­ko­wała sil­niej­szym przy­cią­ga­niem. Ter­cjanki i Ter­cjanie, z moc­nym szkie­le­tem i roz­bu­do­waną musku­la­turą, przy przy­by­szach wyda­wali się przy­sa­dzi­ści. Ci z kolei musieli wspo­ma­gać naturę, pod­da­wali się zabie­gom wzmac­nia­ją­cym ich kości i mię­śnie. Nano­chi­rur­gia Zie­mian dzia­łała cuda, jed­nak nie wszy­scy chęt­nie kła­dli się pod laser. U nie­któ­rych, zwłasz­cza tych star­szych, pod ubra­niem odzna­czały się egzosz­kie­lety poma­ga­jące w codzien­nym życiu w więk­szej gra­wi­ta­cji.

Borg zauwa­żył sporo mie­sza­nych par, z któ­rych zde­cy­do­wana więk­szość docze­kała się nawet wspól­nego potom­stwa. Rzecz trzy trójki wcze­śniej prak­tycz­nie nie do pomy­śle­nia. Coraz wię­cej Zie­mian doce­niało ter­cjań­skie kształty, a może jesz­cze bar­dziej cha­rak­tery. Rodo­wici miesz­kańcy pla­nety byli abso­lut­nie pozba­wieni agre­sji. Nie znali walk czy zabójstw. Jedy­nymi prze­stęp­stwami były kra­dzieże lub oszu­stwa, mordy i gwałty poja­wiły się wraz z kolo­ni­za­to­rami. Zie­mianki miały swoje orga­ni­za­cje i od stu­leci wal­czyły o równe prawa i godne trak­to­wa­nie. Ter­cjanki ni­gdy się nie skar­żyły na swój los i nie były zdolne prze­ciw­sta­wić się mężom z innej pla­nety. Borg nie­jed­no­krot­nie widy­wał zastra­szone, zahu­kane Ter­cjanki u boku wład­czych Zie­mian.

Alfa znik­nęła już za hory­zon­tem na tyle, że Infra zyskała na zna­cze­niu i teraz świat zalała czer­wień, doda­jąc pla­cowi Odkryw­ców grozy ze sta­rego ziem­skiego hor­roru. Zamiast holo­gra­mo­wych reklam poja­wiło się stu­dio tele­wi­zyjne. Pięk­nej Zie­miance, Jes­sice Agbar, towa­rzy­szył Ter­cja­nin Douan. Zro­bił zawrotną karierę jako gwiaz­dor kina akcji. Wszy­scy mło­dzi Ter­cja­nie chcieli być tacy jak on. W swo­ich fil­mach prze­ska­ki­wał z drona na wiro­loty i podusz­kowce, sypał żar­tami jak z rękawa i sypiał z pięk­nymi dziew­czy­nami. I to Zie­mian­kami! Para w tele­wi­zyj­nym stu­diu obwie­ściła, że nad­szedł czas na uświę­coną tra­dy­cję.

Lote­ria. Na zakoń­cze­nie każ­dej trójki każdy z Zie­mian otrzy­my­wał swoją wielką szansę. Nie­któ­rzy Ter­cja­nie osten­ta­cyj­nie igno­ro­wali tę zabawę, bo sami nie mogli brać w niej udziału. Borg jed­nak to uwiel­biał. Wylo­so­wany szybko sta­wał się cele­brytą i otrzy­my­wał jedyną w swoim rodzaju nagrodę – zapro­sze­nie na Rejs.

Na Ter­cji każdy, nie­ważne, czy Zie­mia­nin, czy rdzenny miesz­ka­niec, miał swój uni­ka­towy numer. Dwa­dzie­ścia jeden cyfr, które go opi­sy­wały i towa­rzy­szyły mu od uro­dze­nia. Dzięki nim zaj­mo­wał okre­ślone miej­sce w sys­te­mie. Pozwa­lały obsłu­gi­wać płat­no­ści lub też zała­twiać urzę­dowe sprawy. Borg obser­wo­wał, jak pod parą uśmiech­nię­tych pre­zen­te­rów poja­wiały się kolejne sza­leń­czo kolo­rowe cyfry.

Gdy w powie­trzu nad pla­cem roz­ja­rzył się wresz­cie pełen numer, Borg wypu­ścił z ręki papier po che­ese­bur­ge­rach, który natych­miast porwał podmuch ter­cjań­skiego wia­tru. Gdyby zoba­czył to szef, Borg dostałby naganę z wpi­sem do akt. W końcu był pra­cow­ni­kiem Miej­skiego Przed­się­bior­stwa Czy­sto­ści w Gar­dii. Ale teraz o tym nie myślał. Patrzył z roz­dzia­wio­nymi ustami na wiru­jące cyfry. To jego numer!

2.

Budy­nek Rady był naj­wyż­szą kon­struk­cją na Ter­cji. Strze­li­sty wie­żo­wiec wzno­sił się na wyso­kość pra­wie 4 kilo­me­trów. Piero Castani sie­dział w swoim gabi­ne­cie na jed­nym z naj­wyż­szych pię­ter, spo­glą­da­jąc przez okno. Drony mete­oro­lo­giczne regu­lar­nie kur­so­wały wokół budynku, roz­ga­nia­jąc chmury, by loka­to­rzy mogli cie­szyć oczy wido­kiem.

A ten był iście cudowny. Z tej wyso­ko­ści można było nie tylko podzi­wiać minia­turę Gar­dii czy poła­cie Oce­anu Olbrzy­miego. Infra scho­wała się na dobre za hory­zon­tem i mrok pano­szył się coraz śmie­lej nad powierzch­nią pla­nety. Przy tak dobrej pogo­dzie jak teraz widać było w oddali gra­na­towe oko Wiecz­nej Burzy rzu­ca­jące wokół gniewne roz­bły­ski. Poza ośrod­kami miej­skimi Ter­cja była nudną i mono­tonną pustynną pla­netą, pokrytą sza­rym pyłem, nanie­sio­nym przez silny wiatr. Nie­sa­mo­wite, jak nasi przod­ko­wie musieli zasy­fić raj na Ziemi, skoro prze­nie­śli się do tego gów­nia­nego miej­sca – pomy­ślał Castani.

Się­gnął po butelkę i nalał kolejną por­cję Jacka Daniel’sa do szklanki. Był zgar­bio­nym, niskim męż­czy­zną, któ­rego czę­sto porów­ny­wano do Chur­chilla. Tym porów­na­niem spra­wiano mu duży kom­ple­ment. Bry­tyj­ski poli­tyk przy sena­to­rze Ter­cji mógłby ucho­dzić za przy­stoj­niaka. Piero Castani był tak brzydki, że ci mniej przy­chylni jego oso­bie twier­dzili, że „temu to nawet nano­chi­rur­gia nie pomoże”. Tak naprawdę ni­gdy nie zde­cy­do­wał się na żaden zabieg popra­wia­jący urodę. Uwa­żał to za zby­teczne, twier­dził, że siła i war­tość czło­wieka nie łączą się w żaden spo­sób z wyglą­dem.

Holo­gram wyświe­tlił nad bla­tem biurka twarz sekre­tarki.

– Panie sena­to­rze – powie­działa pani Swan­son. – Czło­nek Rady Naj­wyż­szej, mece­nas Char­les de Vil­le­fort. Nie­stety, nie był umó­wiony, ale koniecz­nie chce się z panem widzieć.

– Oczy­wi­ście, niech wej­dzie.

Castani zer­k­nął na zega­rek i uśmiech­nął się, mru­cząc pod nosem:

– Led­wie pół godziny po loso­wa­niu. To musiało zabo­leć.

Mece­nas Char­les de Vil­le­fort nie wszedł do gabi­netu. Raczej wpa­ro­wał do wnę­trza z twa­rzą wykrzy­wioną gnie­wem. Castani dobie­gał sie­dem­dzie­siątki, a mece­nas był od niego star­szy o dobre 20 lat. Mimo tego de Vil­le­fort wyglą­dał, jakby miał tro­chę ponad czter­dziestkę. Nie ską­pił pie­nię­dzy zarówno na nano­chi­rur­gów, jak i sklepy z luk­su­sową odzieżą. Lekko siwie­jące włosy, kan­cia­sta szczęka, sze­ro­kie barki i wąska talia opięte gar­ni­tu­rem szy­tym na miarę. Ten czło­wiek chciał wyglą­dać bar­dzo dobrze. I tak wła­śnie wyglą­dał.

– To jakiś chory żart!? – zapiał, pod­cho­dząc do biurka.

– Witaj, Char­les. Ja też się cie­szę, że cię widzę.

Castani z uśmie­chem wycią­gnął rękę, ale mece­nas to zigno­ro­wał. Sena­tor pyta­ją­cym gestem wska­zał butelkę Jacka Daniel’sa.

– Ame­ry­kań­skie gówno z kuku­ry­dzy? Nie, dzię­kuję. Ale nie pogar­dzę szkla­neczką dobrego calva­dosu.

Po chwili obaj usie­dli przy sto­liku w kącie gabi­netu, a pani Swan­son posta­wiła przed mece­na­sem szklankę oraz butelkę z fran­cu­skim winia­kiem.

– Uspo­ko­iłeś się? – spy­tał Castani.

– Piero, zro­zum. To jest poli­czek dla wszyst­kich człon­ków mojej par­tii. Mało! To jest poli­czek dla wszyst­kich Zie­mian!

– Nie prze­sa­dzaj.

– Czy ty zda­jesz sobie sprawę, że to paliwo dla tych eks­tre­mi­stów z Wol­nej Ter­cji!?

– Wręcz prze­ciw­nie. To, że dopu­ści­li­śmy jed­nego z nich do loso­wa­nia, pozba­wia ich wielu argu­men­tów. Poza tym, skąd strach przed tą całą Wolną Ter­cją?

– Ludzie gadają, że wielu z nich ginie bez­pow­rot­nie. Jest coraz wię­cej takich wypad­ków.

– Ludzie gadali takie pier­doły, odkąd nauczyli się mówić – Castani mach­nął ręką. – Chyba w to nie wie­rzysz? Prze­cież Ter­cja­nie nie są zdolni do jakiej­kol­wiek agre­sji.

De Vil­le­fort mil­czał. Nie mógł prze­cież zaprze­czyć. Wszy­scy dosko­nale znali Ter­cjan oraz wyniki badań ziem­skich bio­lo­gów. Wolna Ter­cja gło­siła śmiałe hasła, żądała opusz­cze­nia pla­nety przez Zie­mian. Ale na hasłach się koń­czyło. Nawet pod­czas demon­stra­cji nie odno­to­wano jakich­kol­wiek prze­ja­wów gniewu czy agre­sji. Ter­cjanie po pro­stu nie byli do tego zdolni.

– Zie­mia powinna pozo­stać tylko dla Zie­mian – powie­dział wresz­cie mece­nas.

– Bła­gam! Nie będę słu­chał takiego faszy­stow­skiego gówna!

– To nie jest faszyzm.

– Poza Wolną Ter­cją nie możemy zapo­mi­nać, że rdzenni miesz­kańcy tej pla­nety mają swo­ich przed­sta­wi­cieli w Radzie! Pamię­taj, czym się koń­czyły awan­tury XX i XXI wieku. Co było po I woj­nie świa­to­wej? Druga! Bo Niem­com za bar­dzo przy­krę­cono śrubę. Tak samo za glo­balny ter­ro­ryzm tam­tych lat możemy podzię­ko­wać Fran­cu­zom.

– O, wypra­szam sobie! – de Vil­le­fort był mocno przy­wią­zany do swo­ich korzeni. – Fran­cuzi stwo­rzyli spo­łe­czeń­stwo ide­alne.

– Jasne, zsy­ła­jąc wszyst­kich o ciem­nym kolo­rze skóry do gett. A potem dając im ścieżkę roz­woju jako sprzą­ta­cze, kurie­rzy i pra­cow­nicy barów fast food. Piękne!

– Chwi­leczkę – de Vil­le­fort nalał sobie kolejną por­cję calva­dosu. – Ale dla­czego przy­wo­łu­jesz takie przy­kłady? Ter­ro­ry­ści, faszy­ści, nazi­ści, komu­ni­ści. Oni wszy­scy byli Zie­mia­nami. Więc byli zdolni do agre­sji, a Ter­cja­nie nie są. Prawda?

Tym razem to Castani mil­czał. Jako sena­tor Ter­cji miał dostęp do pew­nych mate­ria­łów taj­nych służb, o któ­rych inni nie wie­dzieli. Nie były to może sprawy prze­ra­ża­jące, ale powiedzmy, że tro­chę nie­po­ko­jące. Na szczę­ście mece­nas nie kon­ty­nu­ował tego wątku, tylko ciężko wes­tchnąw­szy, powie­dział:

– Poza tym, czy on w ogóle prze­żyje rejs?

– Char­les, miejmy to za sobą. Co chcesz za to, aby twoi ludzie nie roz­pę­tali krwa­wej awan­tury i aby ten Ter­cja­nin tra­fił bez­piecz­nie na Zie­mię?

– Chcę, żeby to pro­fe­sor Zeng był sze­fem eks­pe­dy­cji na Mediosa.

Sena­tora zasko­czyła szyb­kość odpo­wie­dzi. Zna­czyła, że dla mece­nasa było to bar­dzo ważne. Tylko dla­czego? Tego, nie­stety, Piero Castani nie wie­dział i bar­dzo mu się to nie podo­bało. Ale na razie nie widział innego wyj­ścia, dla­tego odparł:

– Zgoda.

3.

To było istne sza­leń­stwo! Borg wręcz sła­niał się na nogach. Gdy oka­zało się, że oto po raz pierw­szy w histo­rii w loso­wa­niu ujęto też Ter­cjan, w dodatku wygrał wła­śnie jeden z nich, pozo­stali wpa­dli w eks­tazę. Borg nie spał przez całą dobę. Przez te 32 godziny poznał chyba wię­cej osób niż przez całe życie. Ści­skał rękę zna­nym akto­rom, muzy­kom, poli­ty­kom oraz wybit­nym oso­bo­wo­ściom. Każdy z nich chciał poznać pierw­szego Ter­cjanina, który odwie­dzi Zie­mię.

Do tej pory naj­po­pu­lar­niej­szym Ter­cja­ni­nem na Stul­ti­ra­mie był aktor kina akcji Douan. Ale to była prze­szłość. W tę jedną dobę konto Borga osią­gnęło zawrotną liczbę ponad 3 miliar­dów obser­wu­ją­cych. A co naj­dziw­niej­sze, ze sta­ty­styk wyni­kało, że więk­szo­ścią z nich byli Zie­mia­nie.

Cały ten magiczny koło­wrót prze­dziw­nych zda­rzeń i emo­cji spra­wił, że Borg był wycień­czony. Dla­tego gdy wszedł do sali pro­jek­cyj­nej, ode­tchnął z ulgą. Znał prze­cież, podob­nie jak każdy Ter­cja­nin czy Zie­mia­nin, sche­mat wyda­rzeń po loso­wa­niu. Żela­znym punk­tem pro­gramu był spot infor­ma­cyjny. Coś jak skró­cona histo­ria ostat­nich stu­leci, powszechne przy­po­mnie­nie, po co wła­ści­wie jest loso­wa­nie. Wcze­śniej myślał o tym jako o przy­krym obo­wiązku. Jak dziecko, które musi wycier­pieć nudną kola­cję wigi­lijną po to, by wresz­cie rzu­cić się na pre­zenty leżące pod cho­inką. Ale teraz był wdzięczny za tę chwilę wyci­sze­nia. Świa­tła w sali przy­ga­sły i w powie­trzu roz­ja­rzył się krótki napis HISTO­RIA. Borg widział ten film wiele razy. A teraz miał go obej­rzeć po raz kolejny. Wraz z miliar­dami oglą­da­ją­cymi to samo na swo­ich pro­jek­to­rach, kom­mach i ekra­nach innych odtwa­rza­czy.

Napis zgasł i w cał­ko­wi­tej ciem­no­ści poja­wiła się maleńka biała kropka. W miarę jak się powięk­szała, coraz wyraź­niej zabar­wiała się błę­ki­tem. Wkrótce potem w sali domi­no­wał monu­men­talny ziem­ski glob. Film pozba­wiony był lek­tora lub jakie­go­kol­wiek komen­ta­rza, co jesz­cze bar­dziej potę­go­wało wra­że­nie. Czarno-białe, nie­wy­raźne foto­gra­fie z XIX-wiecz­nej Ziemi. Rewo­lu­cja prze­my­słowa, postęp tech­no­lo­giczny, pierw­sze samo­chody i pociągi. Potem dwu­dzie­ste stu­le­cie, coraz sil­niej­sze zanie­czysz­cze­nie Ziemi. Roz­ci­nane ryby, z któ­rych żołąd­ków wysy­puje się pla­stik. Rosnąca tem­pe­ra­tura, top­nie­nie lodow­ców i pod­no­szący się poziom wód; zato­pie­nie Flo­rydy, Danii i wybuch Wiel­kiego Pożaru Austra­lij­skiego, który pochło­nął cały kon­ty­nent.

Wresz­cie Wielka Migra­cja Lud­no­ści ze wszyst­kimi jej kon­se­kwen­cjami. W ramach tego zja­wi­ska miej­sce życia zmie­niły ponad 2 miliardy ludzi. Dopro­wa­dziło to do potęż­nego cha­osu i, w szczy­to­wym momen­cie kry­zysu, do pięt­na­sto­let­niej wojny o wodę, która zebrała krwawe żniwo 300 milio­nów ofiar.

Mimo kry­zysu kli­ma­tycz­nego ludz­kość przez cały czas roz­wi­jała się pod wzglę­dem tech­no­lo­gicz­nym. To umoż­li­wiło Wielką Podróż, czyli próbę kolo­ni­za­cji pla­net nada­ją­cych się do życia w pobli­skich ukła­dach. Pierw­sza kolo­ni­za­cja nie powio­dła się, bo wytwa­rza­nie atmos­fery i wody było zbyt kosz­towne. Druga próba rów­nież nie przy­nio­sła suk­cesu. Dopiero teraz Borg uświa­do­mił sobie, że o ile temat pierw­szej jest poru­szany przez wiele fil­mów i opi­sują ją liczne źró­dła, o tyle o dru­giej nie wia­domo nic. W powie­trzu poja­wiła się tylko rzym­ska cyfra II, która zaraz została prze­kre­ślona.

Wresz­cie trze­cia pla­neta. Ter­cja, jego dom. Na ekra­nie Gar­dia jako mała rybacka wio­ska i szybko rosnące biu­rowce oraz wie­żowce. Przez cały, długi i żmudny czas Wiel­kiej Podróży garstka ludzi pozo­sta­wała na Ziemi, odwra­ca­jąc z pomocą robo­tów skutki jej dłu­go­trwa­łego nisz­cze­nia. Miliardy ton śmieci wysłano w kosmos, przy­wró­cono rów­no­wagę kli­ma­tyczną. Wybu­rzono budynki i pozbyto się gru­zów. Nastą­piło cof­nię­cie. Ludzie osta­tecz­nie odrzu­cili tech­no­lo­gię i żyli w pro­stych domo­stwach.

Obec­nie Zie­mię zamiesz­ki­wało rap­tem milion ludzi. To wła­śnie oni two­rzyli Are­opag decy­du­jący o losach Ter­cji. Raz na trzy ziem­skie lata loso­wano osobę, która mogła dołą­czyć do tego wąskiego grona. Był to abso­lutny zaszczyt.

Godzinę póź­niej Borg sie­dział w kap­sule, która wynio­sła go na orbitę Ter­cji. Pojazd zado­ko­wał do przy­stani, któ­rej surową bryłę roz­świe­tlała Infra. Ter­cja­nin popa­trzył stam­tąd na pla­netę. Była zato­piona w ciem­no­ści. Alfa miała wychy­nąć zza hory­zontu dopiero za godzinę. Jedy­nie rejon Wiecz­nej Burzy roz­bły­ski­wał co jakiś czas wyła­do­wa­niami elek­tro­sta­tycz­nymi.

Komm cią­gle miał zasięg. Borg spoj­rzał na prze­gub i odczy­tał kolejne powia­do­mie­nia ze Stul­ti­ramu. Wiele firm pro­po­no­wało mu nie­bo­tyczne pie­nią­dze za pole­ce­nie ich pro­duk­tów w jakim­kol­wiek poście. Jestem bogaty – pomy­ślał Borg. A potem uświa­do­mił sobie, że prze­cież ma lecieć na Zie­mię.

– Ale zawsze mogę wró­cić – powie­dział do sie­bie.

Żaden z wylo­so­wa­nych Zie­mian ni­gdy nie wró­cił na Ter­cję. Borg szybko doszedł do wnio­sku, że to dla­tego, że na Ziemi musi być po pro­stu wspa­niale. Nie chciał psuć sobie humoru. Nie teraz. Prze­cież los się wresz­cie do niego uśmiech­nął. Drzwi kap­suły otwo­rzył się z sykiem, a z gło­śni­ków roz­legł się przy­jemny dla ucha kobiecy głos:

„Podróż­niku. Witaj w przy­stani rejsu”.

4.

Pro­fe­sor Hu Zeng, jako antro­po­log, wciąż był pod wra­że­niem tego, jak wygląd i spo­sób bycia nie­któ­rych ludzi opie­rały się tysiącom lat ewo­lu­cji. Ostat­nie stu­le­cia spra­wiły, że nie było już rasy daw­niej nazy­wa­nej białą. Prak­tycz­nie każdy Zie­mia­nin miał już ciem­niej­szy odcień skóry, a u więk­szo­ści dawało się dostrzec cechy azja­tyc­kie lub afry­kań­skie. Pomimo tej zmiany czło­wiek, odpo­wie­dzialny za ochronę eks­pe­dy­cji, wyglą­dał jak sprzed wie­ków. Krótko przy­strzy­żone włosy, wzrok nie­zno­szący sprze­ciwu. Nie było wąt­pli­wo­ści, że puł­kow­nik Bill Enroe od dziecka jedną ręką bawił się siu­sia­kiem, drugą pisto­le­tem. A czaszkę wypeł­niał mu regu­la­min.

– Bez­pie­czeń­stwo tej eks­pe­dy­cji to zada­nie, które mi powie­rzono – głos woj­sko­wego był wyprany z emo­cji tak samo jak jego spoj­rze­nie.

– Rozu­miem – odparł pro­fe­sor.

– Dla­tego gdy już znaj­dziemy się na Medio­sie, żądam od pań­skich ludzi abso­lut­nego posłu­szeń­stwa.

– Posta­ram się, by współ­praca mię­dzy nami prze­bie­gała bez­pro­ble­mowo.

– To za mało. Zero tole­ran­cji! Nie wiemy, z jakimi isto­tami mamy do czy­nie­nia. Jeśli zade­cy­du­jemy o ewa­ku­acji, to nie będzie żad­nych dys­ku­sji, zbie­ra­nia pró­bek i tym podob­nych. Rozu­miemy się?!

– Tak, oczy­wi­ście – Zeng wes­tchnął. – A teraz pro­szę wyba­czyć, ale chciał­bym zjeść obiad.

Puł­kow­nik ski­nął tylko głową i ruszył na mostek, a pro­fe­sor odszedł do czę­ści miesz­kal­nej, gdzie znaj­do­wała się kan­tyna. Nie miał oczy­wi­ście zamiaru słu­chać byle wojaka, ale uznał, że warto skła­mać, by cho­ciaż tro­chę uspo­koić ten beto­nowy umysł.

Wszedł do kan­tyny, chwy­cił tacę i sta­nął pokor­nie w kolejce. Gdy nało­żył sobie jedze­nie i zaczął szu­kać spoj­rze­niem wol­nego miej­sca, usły­szał okrzyk:

– Panie pro­fe­so­rze, tutaj!

Zoba­czył Nadię, stu­dentkę ostat­niego roku bio­lo­gii, która w ostat­niej chwili dołą­czyła do eks­pe­dy­cji. Ski­nął jej z uśmie­chem głową i po chwili sie­dział już przy sto­liku, naprze­ciwko dziew­czyny. Miała burzę poły­skli­wych, ruda­wych loków i była po pro­stu piękna. Pro­fe­sor tro­chę wsty­dził się tego, jak bar­dzo mu się podo­bała. Oczy­wi­ście trzy­mał dystans. W końcu był wykła­dowcą aka­de­mic­kim oraz sze­fem eks­pe­dy­cji nauko­wej. Choć dobie­gał osiem­dzie­siątki, nano­chi­rur­gia dość dobrze masko­wała jego metrykę. Nadia miała jed­nak praw­dziwe 25 lat i na statku nie było chyba męż­czy­zny, który by się za nią nie obej­rzał.

– Smacz­nego – dziew­czyna odsło­niła w uśmie­chu piękne, równe zęby.

– Dzię­kuję, wza­jem­nie.

– Pomy­śleć, że minęły dwie doby, a my już jeste­śmy tak daleko od Ter­cji. Boże, jaka jestem pod­nie­cona!

– Nasz napęd się spraw­dza, choć na nie­wiele by się zdał, gdyby nie dogodne okno łuku anty­ma­te­rii.

Nadia ski­nęła głową. Wie­działa, że dotar­cie na Mediosa w zale­d­wie dwa tygo­dnie moż­liwe jest jedy­nie raz na 50 lat. Dziew­czyna wło­żyła kęs do ust, a potem odgar­nęła włosy z czoła i spy­tała:

– Myśli pan, że kie­dyś naprawdę zro­zu­miemy ano­ma­lię?

– Okno łuku to wyjąt­kowo zagad­kowa rzecz – pro­fe­sor zamy­ślił się na chwilę. – Sądzę, że jesz­cze długo nie będziemy mieli wystar­cza­ją­cych narzę­dzi, aby doko­nać sku­tecz­nej ana­lizy. Ale to nie zna­czy, że nie możemy korzy­stać z okna, by podró­żo­wać. W końcu żegla­rze przed wie­kami korzy­stali ze sprzy­ja­ją­cych wia­trów, choć nie do końca zda­wali sobie sprawę z tego, jak powstają i jakie są mecha­ni­zmy ich dzia­ła­nia.

– Nasz poziom porów­nuje pan do sta­ro­daw­nych żaglow­ców?

– Wszystko to kwe­stia skali – Zeng się uśmiech­nął. – Jeśli cho­dzi o okno łuku anty­ma­te­rii, to myślę, że sil­nik odrzu­towy jest daleko przed nami. Na razie… powiedzmy, że pru­jemy przez Atlan­tyk parow­cem. I z tego się cieszmy. Wie­dza jest klu­czem do wszyst­kiego. Gdy Henry Hud­son w XVII wieku wypły­nął na bez­kre­sne wody, myślał, że ma przed sobą Pacy­fik. Prze­cież nie mógł wtedy wie­dzieć, że zna­lazł się w zatoce, którą póź­niej nazwano na jego cześć, prawda?

Pro­fe­sor nie krył dumy ze swo­jego porów­na­nia, ale szybko zauwa­żył, że Nadia nie­wiele zro­zu­miała z tego wywodu. Przy­kryła zmie­sza­nie uśmie­chem, ponow­nie pota­ku­jąc głową. Mimo wszystko wie­działa, że sonda wysłana na Mediosa przed 50 laty potwier­dziła obec­ność buj­nej roślin­no­ści oraz wody. Nie­stety, urzą­dze­nie nie dostar­czyło jed­no­znacz­nych dowo­dów ist­nie­nia tam inte­li­gent­nej formy życia.

– Czy to moż­liwe, aby na Medio­sie był ktoś w rodzaju Ter­cjan? – spy­tała Nadia.

– Nie mam poję­cia – pro­fe­sor wzru­szył ramio­nami. – Na jed­nej z foto­gra­fii dostrze­gli­śmy praw­do­po­dob­nie zabu­do­wa­nia. Ale ich forma wska­zy­wa­łaby, że jeśli żyją tam inte­li­gentne istoty, to nie­sły­cha­nie pry­mi­tywne. Albo żyły w prze­szło­ści.

– Czy coś może nam gro­zić?

– Pro­szę się nie mar­twić. Będą z nami żoł­nie­rze. Poza tym naj­pierw musimy potwier­dzić skład atmos­fery. Zanim wylą­du­jemy na powierzchni, minie dobre kilka tygo­dni.

Zeng przyj­rzał się dokład­niej tej mło­dej ślicz­nej dziew­czy­nie. Prze­cież musiała wie­dzieć, że powrót na Ter­cję będzie moż­liwy dopiero za pięć dekad. Nie szkoda jej było życia? Nie chciała zało­żyć rodziny? Już miał ją o to zapy­tać, ale stwier­dził, że wypa­dłoby to wyjąt­kowo idio­tycz­nie. Nadia podzię­ko­wała z uśmie­chem i wstała z tacą od stołu. Pro­fe­sor odpo­wie­dział uprzej­mym gestem, ale gdy dziew­czyna ruszyła do wyj­ścia, nie mógł się powstrzy­mać, by nie popa­trzeć na jej ide­alne pośladki. Boże, zacho­wuję się jak stary pier­dziel – pomy­ślał zre­zy­gno­wany.

Nadia wró­ciła do swo­jej kabiny i wyj­rzała przez nie­wiel­kie okno. Na zewnątrz bez­kres kosmosu jarzył się miliar­dami gwiazd. Jej komm zawi­bro­wał i dziew­czyna ode­brała połą­cze­nie. Świa­tła w kabi­nie przy­ga­sły, poja­wiły się holo­gramy sena­tora Piera Casta­niego oraz szefa bez­pie­czeń­stwa Ter­cji Dmi­trija Abra­mowa, bar­dzo szczu­płego i niskiego męż­czy­zny z iro­nicz­nym uśmie­chem. Pozory cza­sem mocno mylą, bo Abra­mow był w isto­cie prze­bie­głym i bez­li­to­snym gra­czem.

– Udało się pani zbli­żyć do Zenga? – spy­tał Castani.

– Jesz­cze nie, sena­to­rze.

– Pro­szę się pospie­szyć – głos sena­tora był lodo­waty. – Nie mamy dużo czasu. Pro­szę pamię­tać, że szef eks­pe­dy­cji ma pełne prawo obwo­ła­nia się sena­to­rem na nowej pla­ne­cie.

– Ten debil gotów uda­wać tam Boga – par­sk­nął szef bez­pie­czeń­stwa.

– Oczy­wi­ście – odparła Nadia.

– Gdy tylko znaj­dzie­cie się na Medio­sie, będzie pani odpo­wie­dzialna za utwo­rze­nie przy­stani rejsu.

– Nie wie­dzia­łam, że takie są plany…

– Nie musi pani wie­dzieć o wszyst­kim – sena­tor wyraź­nie się znie­cier­pli­wił. – Nie możemy pozwo­lić na to, żeby pro­fe­sor Zeng rzą­dził tam przez 50 lat. Mamy na statku dru­giego czło­wieka, który zdo­łał zabez­pie­czyć mate­riały i wspól­nie z panią ustawi przy­stań.

– Mogę wie­dzieć kto to?

– Wszyst­kiego dowie się pani w swoim cza­sie. Pro­szę nas na bie­żąco infor­mo­wać o postę­pach.

– Tak jest.

Męż­czyźni bez słowa zakoń­czyli połą­cze­nie. Holo­gramy znik­nęły, a kabina znowu wypeł­niła się jasnym bla­skiem. Nadia usia­dła w fotelu i poczuła, jak żołą­dek kur­czy się jej ze stra­chu. Musieli mieć kogoś mło­dego, dla­tego wybrali ją jesz­cze przed ukoń­cze­niem aka­de­mii poli­cyj­nej. Począt­kowo wyda­wało jej się to wspa­niałą szpie­gow­ską przy­godą. Taką jak na fil­mach. Ale teraz nie była wcale pewna, czy pod­jęła dobrą decy­zję.

Rozdział II

1.

„Podróż­niku. To jest twój wielki dzień”.

Borg prze­cią­gnął się pod aksa­mit­nym prze­ście­ra­dłem, sły­sząc ten ujmu­jący kobiecy głos. Nie miał poję­cia, z czego wyko­nano mate­rac, ale było to naj­wy­god­niej­sze łóżko, w jakim kie­dy­kol­wiek spał. Uniósł się na łok­ciu, prze­cie­ra­jąc oczy. W pomiesz­cze­niu było ciemno. Dopiero po chwili jedna ze ścian zaczęła robić się coraz bar­dziej prze­zro­czy­sta.

Na zewnątrz widział swój rodzinny dom w całej oka­za­ło­ści. Alfa razem z Infrą roz­świe­tlały powierzch­nię pla­nety. Poczuł łzy napły­wa­jące do oczu. Czy będzie mu jesz­cze dane kie­dy­kol­wiek wró­cić na Ter­cję? Czy powi­nien się wyco­fać? Czy w ogóle prze­wi­dziano taką moż­li­wość? Nagle poczuł się strasz­nie samotny.

Pomiesz­cze­nie zalał blask moc­nych dio­do­wych lamp. Drzwi po pra­wej stro­nie roz­su­nęły się bez­sze­lest­nie. Borg wstał i pod­szedł, by zaj­rzeć tam z cie­ka­wo­ścią. Była to łazienka ośle­pia­jąca chi­rur­giczną bielą wystroju.

„Podróż­niku. Pro­szę cię o zasto­so­wa­nie się do instruk­cji. To nie­zbędne, by udać się w rejs”.

Borg nie­zwłocz­nie wszedł do łazienki, ale drgnął, gdy drzwi się za nim zamknęły. Dopiero teraz zauwa­żył ze zdzi­wie­niem, że z jego nad­garstka znik­nął komm. Kto i kiedy mu go zdjął? Uświa­do­mił sobie, że na pod­ło­dze obok łóżka nie było też ubrań. A prze­cież to tam je rzu­cił, gdy kładł się spać. W ścia­nie uchy­liła się klapka, znów zabrzmiał zmy­słowy głos:

„Podróż­niku. Pozbądź się swo­jej gar­de­roby”.

Naj­wy­raź­niej cho­dzi im o moje gacie – pomy­ślał Borg. Wes­tchnął, zdjął i wrzu­cił je do otworu, który natych­miast ponow­nie się zaśle­pił. Pro­jek­tor zain­sta­lo­wany w lustrze wyświe­tlał mu instruk­cje w for­mie tek­stu oraz obraz­ków. Naj­wy­raź­niej miał się dokład­nie umyć. Co oni myślą, że ja dziecko jestem?

Gdy tylko wszedł pod prysz­nic, z desz­czow­nicy samo­czyn­nie popły­nęła woda. Namy­dlił całe ciało, do wło­sów na gło­wie użył szam­ponu. Z instruk­cji wyni­kało, że było to szcze­gól­nie ważne. Tro­chę ina­czej to sobie wyobra­żał. Coś jak na tych przed­po­to­po­wych fil­mach. Wcho­dze­nie w nad­prze­strzeń czy jakoś tak. Gwiezdne wojny były uwa­żane za ultra­sta­roć, zwłasz­cza w dobie fil­mów i gier pozwa­la­ją­cych prak­tycz­nie uczest­ni­czyć w wymy­ślo­nych wyda­rze­niach. Ale on miał sen­ty­ment do tej pro­duk­cji.

Gdy spłu­kał z sie­bie mydliny, woda prze­stała lecieć, a z kolej­nego otworu w ścia­nie wysu­nął się zwi­nięty ręcz­nik. Borg wyszedł z kabiny i zaczął się wycie­rać, roz­ko­szu­jąc się mięk­ko­ścią tka­niny oraz jej zapa­chem. Potem zgod­nie z instruk­cją wrzu­cił ręcz­nik do tego samego otworu, w któ­rym wcze­śniej znik­nęły jego bok­serki. Spoj­rzał w lustro i doznał szoku.

– Co!? Co to jest!?

Zroz­pa­czo­nym gestem prze­je­chał dło­nią po gło­wie. Nie było śladu po gęstej czu­pry­nie, z któ­rej tak bar­dzo był dumny. Kom­plet­nie łysy, jak kolano. Nie było nawet szcze­ciny, nic. Jakby na gło­wie nie rósł mu ni­gdy nawet jeden włos!

„Podróż­niku. Te dzia­ła­nia są nie­zbędne. Nie oba­wiaj się. Włosy należą do wytwo­rów naskórka i pod­le­gają peł­nej rege­ne­ra­cji”.

Borg zer­k­nął w górę, skąd – jak mu się wyda­wało – dobie­gał głos. Nie wie­dział, czy sztuczna inte­li­gen­cja sobie teraz z niego żar­tuje, czy nie. Umy­walka znik­nęła w ścia­nie, zamiast niej poja­wił się sto­lik z tacą pełną table­tek i dwiema szklan­kami wypeł­nio­nymi bia­łym pły­nem. Pro­jek­tor w lustrze ponow­nie ożył. Tym razem udzie­lano mu instruk­cji, w jakiej kolej­no­ści powi­nien zażyć pigułki oraz czym je popi­jać. Zro­zu­miał, że to miało być jego śnia­da­nie.

– Mam jeść na golasa w kiblu?!

„Podróż­niku. Pro­szę cię o zasto­so­wa­nie się do instruk­cji. To nie­zbędne, by udać się w rejs”.

Mach­nął tylko ręką. Nie będzie się prze­cież sprze­czał z pro­gra­mem. Zaczął łykać pigułki w odpo­wied­niej kolej­no­ści, popi­ja­jąc je na zmianę pły­nami ze szkla­nek. Pierw­szy sma­ko­wał jak opony prze­mie­lone z zepsutą rybą i mocno prze­le­ża­łym grejp­fru­tem. Druga, nieco ciem­niej­sza sub­stan­cja, w smaku była podobna do pierw­szej, ale biło też od niej spa­lo­nym mię­sem. Po pro­stu śnia­da­nie mistrzów!

Zwal­czył odruch wymiotny, sto­lik z pustymi szklan­kami i tacą znik­nął po chwili w ścia­nie. Borg już miał spy­tać nie­cier­pli­wie co dalej, gdy zoba­czył, jak deska muszli klo­ze­to­wej unosi się bez­sze­lest­nie w górę. Ledwo zdą­żył. Prze­sie­dział na tro­nie dobre pół godziny. Potem znowu popro­szono go o dokładne umy­cie się. Gdy wyrzu­cił mokry ręcz­nik, drzwi roz­su­nęły się i świa­tło w łazience zga­sło.

W pomiesz­cze­niu z wido­kiem na Ter­cję nie było śladu po łóżku. Zamiast niego na środku stała kap­suła z czymś, co jed­no­znacz­nie przy­wo­dziło na myśl wypo­sa­że­nie sali chi­rur­gicz­nej. Kobiecy głos nie prze­ka­zał żad­nych instruk­cji. Nie musiał. Borg poło­żył się na stole i po chwili usły­szał sycze­nie pneu­ma­tycz­nych ramion. Robo­tyczne wysię­gniki zaczęły uwi­jać się nad nim, okle­ja­jąc go elek­tro­dami.

Gdy szklana cza­sza kap­suły zamknęła się nad nim z cichym szczęk­nię­ciem, poczuł nie­po­kój. Ale po ukłu­ciu w lewe ramię wszyst­kie lęki i wąt­pli­wo­ści odpły­nęły w nie­byt. Zdą­żył jesz­cze zoba­czyć, jak buczące koła ska­nera prze­su­wają się nad jego cia­łem, a potem usnął.

Elek­trody, pre­cy­zyj­nie przy­kle­jone do jego nagiej czaszki, zaczęły prze­sy­łać impulsy. Roboty pod­pięły cew­nik i kro­plówkę. Pasek postępu na ekra­nie u wez­gło­wia kap­suły drgnął deli­kat­nie, wyświe­tla­jąc pierw­szy pro­cent.

Skom­pli­ko­wana maszy­ne­ria roz­po­częła wyko­ny­wa­nie zada­nia. Pomiesz­cze­nie wypeł­niło bucze­nie oraz sycze­nie róż­no­ra­kich urzą­dzeń. Widoczna za szybą Ter­cja zmie­niała się w świe­tle zacho­dzą­cych i wscho­dzą­cych Alfy oraz Infry. Wresz­cie pasek postępu zamel­do­wał o wyko­na­niu zada­niu.

Mecha­niczne ramiona usu­nęły wszyst­kie elek­trody oraz rurki pod­pięte do ciała Borga. Po chwili w szczel­nej kap­sule buch­nął jasny pło­mień. Tem­pe­ra­tura szybko osią­gnęła apo­geum. Mimo żaro­od­por­nej powłoki powie­trze wokół drgało gwał­tow­nie. Po kilku minu­tach w kap­sule został tylko popiół. Wypeł­niło ją chłodne powie­trze, a mocna tur­bina wyssała ulotne resztki Ter­cja­nina. Urzą­dze­nie znowu było ste­ryl­nie czy­ste. Świa­tła zga­sły. Pomiesz­cze­nie roz­świe­tlała jedy­nie Infra, wychy­la­jąca się wła­śnie zza Ter­cji.

2.

Czuł do sie­bie obrzy­dze­nie. Ow­szem, było wspa­niale, ale teraz miał potęż­nego kaca. Rzecz jasna mógł jako antro­po­log zra­cjo­na­li­zo­wać swoje zacho­wa­nie. Prze­cież czło­wiek mimo wszystko należy do kró­le­stwa zwie­rząt. Ale coś, do cho­lery, jed­nak powinno nas od nich róż­nić! Nie­stety. Wyglą­dało na to, że albo pewne rze­czy były od nas sil­niej­sze, albo on był po pro­stu za słaby.

Pro­fe­sor Hu Zeng ode­rwał wzrok od sufitu kabiny i spoj­rzał w bok. Krę­cone włosy Nadii roz­sy­pały się na poduszce. Dziew­czyna miała lekko roz­chy­lone usta, a jej klatka pier­siowa uno­siła się w rytm spo­koj­nego odde­chu. Ciemne bro­dawki oto­czone były sze­ro­kimi aure­olami. Leżała nago, odrzu­ciw­szy koł­drę na bok. Uczony pod­niósł się na łok­ciu i zer­k­nął niżej. Na widok wąskiego, zgrab­nie wygo­lo­nego paska wło­sów prze­łknął ślinę. Mimo noc­nych akro­ba­cji znowu poczuł pod­nie­ce­nie. Uspo­kój się, ty stary capie, bo zej­dziesz na serce!

„Nowa wia­do­mość”. Z opre­sji wyba­wił go głos auto­ma­tycz­nego asy­stenta.

Zeng wstał i wło­żył szla­frok, zawią­zu­jąc cia­sno pasek.

– Prze­czy­taj.

„Od porucz­nika Johna Dotkina: panie pro­fe­so­rze, w załą­cze­niu zdję­cia z RT-208”.

– Wyświetl.

RT-208 był zaawan­so­wa­nym dro­nem, o wiele szyb­szym od ich statku. Okrą­żył wcze­śniej Mediosa, robiąc zdję­cia w wyso­kiej roz­dziel­czo­ści. Pro­jek­tor wyświe­tlił powięk­sze­nia foto­gra­fii w powie­trzu, a Zeng pod­szedł bli­żej i zmarsz­czył brwi. Zdję­cie przed­sta­wiało Mediosa takim, jaki widzieli 50 lat wcze­śniej. Prze­piękną pla­netę ogród, pokrytą lasami, przez które wiły się rzeki, zasi­la­jące gigan­tyczne wodo­spady. Ale pomię­dzy zie­lo­nymi obsza­rami wid­niały tereny sil­nie zur­ba­ni­zo­wane. Na pierw­szy rzut oka można było uznać, że archi­tek­tura jest o wiele bar­dziej zaawan­so­wana niż ta stwo­rzona przez Zie­mian na prze­strzeni ostat­nich kilku tysięcy lat.

– Było wspa­niale.

Poczuł jej oddech na uchu i naj­chęt­niej zapadłby się pod zie­mię. On, osiem­dzie­się­cio­letni pro­fe­sor, i ona, dwu­dzie­sto­pię­cio­let­nia stu­dentka. Mógłby jesz­cze się łudzić, że takie rze­czy można utrzy­mać w tajem­nicy. Ale znał prawdę. Wieść prze­to­czy się po statku niczym grzmot. Nikt nic nie powie, ale prawdę będzie mógł wyczy­tać z każ­dego spoj­rze­nia. Z każ­dego, nazna­czo­nego poli­to­wa­niem, uśmieszku.

– Dzię­kuję – nie zna­lazł lep­szej odpo­wie­dzi.

– Co to takiego?

Nadia usia­dła naprze­ciwko, owi­nięta koł­drą. Część mate­riału zsu­nęła się i wzrok Zenga zatrzy­mał się na peł­nej piersi dziew­czyny. Dok­to­raty, habi­li­ta­cje, prace naukowe podzi­wiane przez miliony ludzi oraz sześć­dzie­się­cio­letni doro­bek naukowy. A mnie roz­pra­szają cycki stu­dentki – pomy­ślał. Porażka.

– To zdję­cia z Mediosa.

– Mogę zoba­czyć?

– Pro­szę bar­dzo – prze­su­nął foto­gra­fie w jej kie­runku i cze­kał cier­pli­wie, aż wszyst­kie przej­rzy.

– Nie bar­dzo rozu­miem. Skąd ta archi­tek­tura?

– Też mnie to zdzi­wiło – pro­fe­sor dotknął kilka razy biurka, w któ­rym zato­piono ekran doty­kowy. Po chwili na blat zsu­nęły się nowe wydruki. – A to są zdję­cia z ostat­niego reko­ne­sansu.

– Czyli sprzed 50 lat? – spy­tała dla pew­no­ści, się­ga­jąc po foto­gra­fie.

– Tak.

Kusiło go, żeby dodać, że nawet wtedy był pięć lat star­szy od Nadii, ale ugryzł się w język. Co by to dało? Pod­ją­łeś decy­zję, więc teraz pij to piwo.

– Tutaj widać jedyne sfo­to­gra­fo­wane wów­czas kon­struk­cje.

– To jakaś pro­wi­zorka. Nawet nie wia­domo, czy to w ogóle są budynki.

– Zga­dzam się. Jed­nakże nie­re­alne jest, by jaka­kol­wiek cywi­li­za­cja uczy­niła tak duży postęp w tak krót­kim cza­sie. To jak­by­śmy mieli rewo­lu­cję neo­li­tyczną, a 50 lat póź­niej sil­niki odrzu­towe!

Nadia długo przy­pa­try­wała się kolej­nym zdję­ciom, porów­nu­jąc je ze sobą.

– Pro­fe­so­rze, pro­szę popa­trzeć tutaj.

– Bła­gam, po dzi­siej­szej nocy mów mi po imie­niu.

– Dobrze, Hu. Popatrz tutaj.

Zeng nachy­lił się nad biur­kiem i przy­pa­trzył wska­za­nemu przez dziew­czynę frag­men­towi.

– Na zdję­ciu sprzed 50 lat widać mały, biały kształt. Taki sam jest na nowych zdję­ciach. Tylko teraz bez tej całej leśnej osłony.

– To wygląda, jakby te zabu­do­wa­nia ist­niały wcze­śniej, tylko je masko­wano. Jakby ktoś wie­dział o naszej son­dzie.

– Ale po co ktoś miałby robić coś podob­nego?

Pro­fe­sor odchy­lił się na krze­śle, marsz­cząc czoło. A po chwili zro­zu­miał. Nadia musiała dojść do tego samego wnio­sku, bo zanim zdą­żył cokol­wiek powie­dzieć, usły­szał jej głos:

– Pułapka.

3.

Gdy tylko się obu­dził, zaczął krzy­czeć. Gło­śno i mocno. Ile tylko miał sił w czte­ro­pła­to­wych płu­cach. Krzyk szybko prze­ro­dził się w bole­sne wycie. To, że nie wie­dział, gdzie jest, nie sta­no­wiło pro­blemu. Przede wszyst­kim nie wie­dział, kim jest. A ta dziwna, prze­ra­ża­jąca nie­świa­do­mość wprost roz­sa­dzała mu czaszkę.

– Jak ci na imię? – usły­szał basowy głos.

– Nie wiem! – wykrzy­czał w prze­ra­że­niu.

– Spo­koj­nie.

Poczuł ukłu­cie w lewym i pra­wym przed­ra­mie­niu. Syk­nął z bólu, bo wstrzyk­nięta mik­stura wypeł­niła mu żyły palą­cym ogniem. Za to gdy spe­cy­fik dotarł do głowy, przy­niósł przy­jemny chłód, który zła­go­dził poczu­cie egzy­sten­cjal­nego lęku.

Otwo­rzył oczy i zdał sobie sprawę z tego, że stoi przed potęż­nym domem z bia­łego kamie­nia. Nad budyn­kiem rosły dwa potężne dęby, korze­nie oraz gałę­zie drzew opla­tały kon­struk­cję tak, że miej­scami kru­szyła się pod ich napo­rem.

Pchnął drew­niane drzwi i wszedł do środka. Tam, w głę­bo­kim fotelu, sie­działa Ter­cjanka. Uśmiech­nęła się do niego i pode­szła, by poca­ło­wać go w usta. Odwza­jem­nił poca­łu­nek. Wie­dział, że to jego żona. Jed­nakże z zaka­mar­ków jego pod­świa­do­mo­ści wybi­jał się fakt, że prze­cież on nie ma żony.

Kobieta pode­szła do dzie­cię­cego łóżeczka i wzięła na ręce nie­mowlę, które zaraz podała jemu. Spoj­rzał w dół i krzyk­nął ze stra­chu. W kocyku leżał kara­luch wiel­ko­ści dziecka. Wysu­wał do niego czułki, muskały mu skórę na policz­kach. Upu­ścił stwora na zie­mię, przy­du­sił go stopą. Kobieta zaczęła krzy­czeć, ale nie zwra­cał na nią uwagi. Porwał ze stołu nóż i wbił w odwłok kara­lucha.

Ter­cjanka zaszlo­chała i padła zemdlona na zie­mię. Popa­trzył na nią z nie­po­ko­jem, potem znów spoj­rzał pod nogi. Jak­żeż strasz­li­wie się pomy­lił! Na ziemi leżało z roz­pła­ta­nym brzu­chem ter­cjań­skie nie­mowlę. Chciał uciec, ale jakaś siła kazała mu tkwić bez ruchu. Jakby ktoś ste­ro­wał jego cia­łem.

Klęk­nął i zaczął wycią­gać jelita dziecka z rany, by po chwili sobie uświa­do­mić, że trzyma w dło­niach mózg. Nie mógł się powstrzy­mać i wbił zęby w gąb­cza­stą tkankę. Gdy skoń­czył jeść, wstał i pod­szedł do lustra. W odbi­ciu roz­po­znał twarz swego ojca.

Wygiął się gwał­tow­nie w łuk, prze­bu­dzony z kosz­mar­nego snu. Spadł z łóżka i zwy­mio­to­wał. Dygo­tał, wstrzą­sany tor­sjami, nie­po­wstrzy­ma­nymi dresz­czami oraz wspo­mnie­niem potwor­nego snu. Ale przy­naj­mniej wie­dział już, kim jest. Przy­po­mniał sobie. Borg!

Czy­jeś silne ramiona kładą go z powro­tem na łóżku. Nie może otwo­rzyć oczu. Ktoś roz­biera go, myje i zakłada mu świeże ubra­nie. Na koniec znowu roz­lega się spo­kojny, niski głos:

– Jak ci na imię?

– Borg.

– Czy ty to ty?

– Czy ja to ja?

Powtó­rzył pyta­nie i znowu poczuł prze­ra­że­nie. Lęk zalał go niczym silna fala przy­boju. Zaczął pła­kać, dopiero gdy ponow­nie poczuł ukłu­cia w przed­ra­mio­nach, z ulgą przy­wi­tał nad­cho­dzące uko­je­nie.

Tym razem sen był inny. Zdrowy, spo­kojny. Jak po cięż­kim dniu pracy na świe­żym powie­trzu. Zasłu­żony. Bez poczu­cia winy, bez prze­ra­że­nia. Gdy się obu­dził, zoba­czył, że jest pod­pięty pod ska­ner medyczny. Rozej­rzał się po wnę­trzu. Wystrój z jed­nej strony przy­po­mi­nał dawne statki Zie­mian, w któ­rych roz­po­czy­nano pod­bój kosmosu. Ale z dru­giej strony gdzie­nie­gdzie widać było ele­menty now­szych kon­struk­cji. Jakby pró­bo­wano uno­wo­cze­śnić sta­cję, jed­no­cze­śnie trzy­ma­jąc koszty w ryzach.

Kątem oka dostrzegł postać, więc obró­cił głowę. Zie­mia­nin dobie­gał sie­dem­dzie­siątki. Miał na sobie kre­mowy kom­bi­ne­zon, posi­wiałe gęste włosy zacze­sał na bok. Jego twarz wyglą­dała na surową, ale cie­płe nie­bie­skie oczy patrzyły ze zro­zu­mie­niem. Wzbu­dzał zaufa­nie. Jak dobry lekarz lub zdolny psy­cho­te­ra­peuta. To była twarz dobrego czło­wieka.

– Jak ci na imię? – spy­tał.

– Borg.

– Czy ty to ty?

Przez głowę Borga prze­le­ciał szybki stru­mień wspo­mnień. Waka­cje z tatą wśród ter­cjań­skich gej­ze­rów. Poja­wie­nie się na świe­cie młod­szej sio­stry. Roz­cięta stopa pod­czas gry w piłkę na plaży. Wiel­kie pro­te­sty edu­ka­cyjne, które spo­wo­do­wały, że Ter­cja­nom pozwo­lono na naukę w kla­sach razem z ziem­skimi dziećmi. Wresz­cie śmierć matki w dziw­nych, nie­wy­ja­śnio­nych oko­licz­no­ściach. Zapła­kany ojciec, który mu o tym mówi i tłu­ma­czy, że pewne rze­czy lepiej zosta­wić, prze­mil­czeć. Borg sły­szał, że Zie­mia­nie prze­ży­wają podobne krót­kie migawki chwilę przed śmier­cią lub innym dra­ma­tycz­nym wyda­rze­niem, ale on doświad­czył cze­goś takiego po raz pierw­szy. Za to pyta­nie nie budziło już w nim takiego lęku jak poprzed­nio.

– Tak. Ja to ja – odparł moc­nym gło­sem.

– Dosko­nale. Teraz coś zjedz.

Star­szy męż­czy­zna posta­wił przed Bor­giem tacę. Ten z zado­wo­le­niem zauwa­żył, że posi­łek róż­nił się od tego z przy­stani rejsu na orbi­cie Ter­cji. Świeże pie­czywo, pyszna, aro­ma­tyczna wędlina i jajka na beko­nie. Pochło­nął wszystko do ostat­niej okru­szynki. Nie pro­te­sto­wał, gdy męż­czy­zna podał mu kilka table­tek. Połknął je, popi­ja­jąc wodą.

– Jak masz na imię?

– Nie mam imie­nia. Nazy­wają mnie kusto­szem. Możesz się tak do mnie zwra­cać.

– Jak to, nie masz… – Borg urwał w pół zda­nia. – Nie­moż­liwe! Jesteś andro­idem?

– Zga­dza się.

Ter­cja­nin sły­szał o tych maszy­nach, które wyglą­dały i zacho­wy­wały się iden­tycz­nie jak ludzie. W pew­nym momen­cie Zie­mia­nie zabro­nili jed­nak pro­duk­cji urzą­dzeń tak wier­nie imi­tu­ją­cych czło­wieka. Podobno rodziło to wiele pro­ble­mów. Dla­tego 300 lat wcze­śniej wydano dekret, który zobo­wią­zy­wał pro­du­cen­tów do pro­jek­to­wa­nia robo­tów w taki spo­sób, by w każ­dym można było nie­za­wod­nie roz­po­znać maszynę.

– Czas na toa­letę – powie­dział kustosz.

Borg miał już odpo­wie­dzieć, że wcale mu się nie chce, ale zmie­nił zda­nie. Gdy android wska­zał mu drogę, szybko zamknął się w łazience. Po kilku minu­tach spu­ścił wodę i usły­szał głos kusto­sza docho­dzący zza drzwi:

– W szafce jest ręcz­nik, umyj się.

Pod­szedł do umy­walki i zamarł na chwilę w bez­ru­chu, wpa­trzony w swoje odbi­cie. Znowu miał gęstą czu­prynę. Przyj­rzał się twa­rzy. Teo­re­tycz­nie wszystko było na swoim miej­scu, ale wyglą­dała tro­chę dziw­nie. To samo wra­że­nie towa­rzy­szyło mu, gdy namy­dlał się pod prysz­ni­cem. Gdy wytarł się, zało­żył przy­go­to­wane ubra­nie i wyszedł z łazienki, wie­dział już, co jest nie tak.

– Nie mam pie­przy­ków – oznaj­mił.

– Oczy­wi­ście. Prze­cież to ciało jest jedy­nie kopią.

– Co takiego?

– Twoje pier­wotne ciało spło­nęło w przy­stani rejsu na orbi­cie Ter­cji.

– Nie rozu­miem.

– Ter­cja znaj­duje się w odle­gło­ści 14 lat świetl­nych od Ziemi. To ponad 130 bilio­nów kilo­me­trów. Nawet gdy­byś w mgnie­niu oka roz­pę­dził się do pręd­ko­ści świa­tła, czego twoje ciało oczy­wi­ście by nie wytrzy­mało, podróż trwa­łaby 14 lat.

– To jak się tu zna­la­złem?

– W ter­cjań­skiej przy­stani zeska­no­wano twoje ciało, a w naszej przy­go­to­walni odtwo­rzono. Twoje wspo­mnie­nia, cha­rak­ter, oso­bo­wość zostały wysłane poprzez sta­cje jako wiązka danych.

– Więc na Ter­cji minęło 14 lat, gdy ta wiązka tu leciała?

– Nie. Na Ter­cji jest teraz dzień przed tym, jak wygra­łeś loso­wa­nie.

– Jak to!? Prze­cież powie­dzia­łeś…

– Nie mamy na to czasu – prze­rwał mu kustosz. – Czas nie jest line­arny. Mimo że przez tysiąc­le­cia tak go postrze­gano. Zarówno na Ziemi, jak i na Ter­cji. Pamię­taj. Ty to ty.

– Ja to ja – powtó­rzył Borg.

– Były duże wąt­pli­wo­ści, czy prze­ży­jesz rejs. Naj­trud­niej­szym ele­men­tem podróży jest zako­rze­nie­nie się sta­rej świa­do­mo­ści w nowym ciele. Wszyst­kie wskaź­niki oraz testy, które prze­pro­wa­dzi­łem, wska­zują, że dobrze sobie pora­dzi­łeś. A teraz chodźmy.

Prze­szli do sąsied­niego pomiesz­cze­nia. Jedną ze ścian two­rzyły szyby umiesz­czone w ramach przy­po­mi­na­ją­cych swoją kon­struk­cją pla­ster miodu. Borg otwo­rzył usta ze zdzi­wie­nia i poczuł łzy napły­wa­jące do oczu. Roz­po­znał ją od razu. Była taka piękna. Połu­dniową pół­kulę przy­kry­wały gęste białe chmury, prze­rze­dza­jące się w oko­licy rów­nika. Widział olbrzy­mie poła­cie oce­anu i potężny pia­skowy kon­ty­nent. Chyba Afrykę, ale nie mógł być pewien. Zie­mia. Błę­kitna pla­neta. Raj­ski ogród.

Roz­legł się szum elek­trycz­nych sil­ni­ków i pod­łoga roz­su­nęła się, win­du­jąc do góry obłą kap­sułę. Kustosz otwo­rzył szklane drzwi. Wydo­był ze środka kom­bi­ne­zon i podał Bor­gowi, mówiąc:

– Włóż to. Pozwoli ci prze­trwać prze­cią­że­nia. Na Ziemi jest cał­ko­wity zakaz uży­wa­nia sil­ni­ków odrzu­to­wych czy kwan­to­wych. Dla­tego lądo­wa­nie będzie dosyć twarde.

Borg zało­żył kom­bi­ne­zon, a kustosz pomógł mu z butami, ręka­wi­cami i heł­mem. Po chwili sie­dział już w kap­sule. Android zamknął drzwi.

– Miło było cię poznać – krzyk­nął Borg, ale tam­ten w odpo­wie­dzi tylko się uśmiech­nął.

Kap­suła powę­dro­wała w dół, w trze­wia więk­szej kon­struk­cji. Świa­tło zga­sło, roz­legł się potężny huk oraz syk sprę­żo­nego powie­trza. Kap­suła wystrze­liła ze sta­cji w kie­runku Ziemi, szybko nabie­ra­jąc pręd­ko­ści.

Zaczął się bać, gdy pojazd wle­ciał w atmos­ferę. Cho­ciaż wewnątrz tem­pe­ra­tura się nie zmie­niła, widział, jak nos kap­suły robi się czer­wony od tar­cia. Cho­lerne dra­nie! Borg chciał trza­snąć pię­ścią w przej­rzy­ste drzwi. Mogli, powinni go uprze­dzić, jak ta podróż będzie wyglą­dać!

Co się ze mną dzieje – pomy­ślał ze zdu­mie­niem. – Dla­czego tak dziw­nie się czuję? Co to było?

Gniew, wście­kłość. To musiało być to! Tyle razy sły­szał o tych emo­cjach. Widział je też nie­jed­no­krot­nie u Zie­mian. Ale ni­gdy nie było mu dane ich prze­ży­wać. Aż do teraz.

Kap­suła prze­cięła górne war­stwy atmos­fery i szy­bo­wała nad nie­bie­ską taflą oce­anu. Po kilku minu­tach Borg zoba­czył ląd. Znał ten widok dosko­nale. Kie­dyś było tam jedno ze słyn­niej­szych miast na Ziemi. Teraz zupeł­nie odmie­nione w wyniku wielu dzia­łań rekul­ty­wa­cyj­nych. Pozbyto się budyn­ków, infra­struk­tury i przy­wró­cono ziemi jej pier­wotny wygląd z cza­sów przed wiel­kimi odkry­ciami geo­gra­ficz­nymi. Kie­dyś to mia­sto poło­żone nad oce­anem zwano Nowym Jor­kiem.

4.

Hu Zeng posta­no­wił skró­cić drogę na mostek, prze­cho­dząc przez ogród bota­niczny. Prze­szedł pomię­dzy potęż­nymi drze­wami, czę­ściowo odpo­wie­dzial­nymi za pro­duk­cję tlenu, by wyjść na roz­le­głą prze­strzeń pól upraw­nych. Nie­wiel­kie drony wisiały nad grząd­kami, pod­le­wa­jąc i pie­lę­gnu­jąc rośliny. Dzięki upra­wom załoga statku miała zapew­niony dostęp do świe­żych warzyw.

Nie chciał tra­cić czasu na roz­mowę przez komma. Wie­dział, że dowódca statku był twar­do­gło­wym woj­sko­wym i lepiej było zała­twiać takie sprawy w cztery oczy. Po kilku minu­tach mar­szu opu­ścił ogród bota­niczny, minął cen­trum medyczne i sta­nął przed drzwiami pro­wa­dzą­cymi na mostek. Dwóch żoł­nie­rzy pil­nu­ją­cych wej­ścia zatrzy­mało go gestem dłoni.

– Pro­fe­sor Hu Zeng do puł­kow­nika.

Jeden ze straż­ni­ków pod­su­nął mu bez słowa ter­mi­nal, by przy­ło­żył dłoń do ska­nera. Wiązka lasera znad drzwi zeska­no­wała siat­kówkę pro­fe­sora i po chwili jeden z żoł­nie­rzy zamel­do­wał do komma:

– Panie puł­kow­niku, pro­fe­sor Hu Zeng chce z panem poroz­ma­wiać.

Drzwi roz­su­nęły się z sykiem, uczony wszedł do śluzy bez­pie­czeń­stwa i zewnętrzne wrota się zamknęły. Prze­szedł przez ska­ner spraw­dza­jący, czy nie ma przy sobie broni. Wresz­cie mógł wejść do cen­trum dowo­dze­nia stat­kiem.

Przed­nią ścianę pomiesz­cze­nia sta­no­wiła potężna szyba. Na zewnątrz rosła w oczach pla­neta Medios. Sta­tek zbli­żał się szybko do celu. Puł­kow­nik Enroe stał na sta­no­wi­sku dowo­dze­nia i obser­wo­wał z kamienną twa­rzą swo­ich ludzi. Po lewej sie­dział zespół nawi­ga­cyjny, zło­żony z pię­ciu ofi­ce­rów. Na wprost trzech żoł­nie­rzy zaj­mo­wało się obser­wa­cją i obsługą kil­ku­dzie­się­ciu rada­rów oraz czuj­ni­ków. Naj­licz­niej­szy był zespół bojowy. Dzie­wię­ciu ludzi zaj­mu­ją­cych sta­no­wi­ska po pra­wej stro­nie.

– To bar­dzo miła wizyta – puł­kow­nik wło­żył wiele wysiłku w to, by pro­fe­sor nie miał wąt­pli­wo­ści, że to sar­kazm. – Ale za chwilę muszę posa­dzić 12 hek­ta­rów i milion ton w jakimś roz­sąd­nym miej­scu na tej pla­ne­cie. Pro­szę się więc stresz­czać.

– Niech pan na to zer­k­nie.

Zeng naci­snął przy­ci­ski na swoim kom­mie i w powie­trzu uka­zały się zdję­cia, które oglą­dał wcze­śniej w kaju­cie. Puł­kow­nik zmarsz­czył brwi i nie­chęt­nie zer­k­nął na foto­gra­fie Mediosa.

– Co to takiego?

– Medios. Pięć­dzie­siąt lat wstecz i teraz! To pułapka.

– Pan jest nie­po­ważny. Pułapka zasta­wiona na mię­dzy­sys­te­mowy sta­tek przez dzi­ku­sów z lepia­nek?

– To było tylko masko­wa­nie. Czy pan tego nie rozu­mie!?

Woj­skowy nie zdą­żył odpo­wie­dzieć, bo jeden z obser­wa­to­rów zamel­do­wał:

– Panie puł­kow­niku. Pięć obiek­tów opu­ściło atmos­ferę Mediosa. Kurs koli­zyjny. Sześć­dzie­siąt sekund do kon­taktu.

– Obraz.

Na tle szyby wyświe­tlono olbrzymi holo­gram. Zbli­ża­jące się obiekty kształ­tem przy­po­mi­nały smu­kłe ostrza z bul­wia­stymi wypust­kami po bokach. Jed­nak naj­dziw­niej­szy był mate­riał, z któ­rego zostały skon­stru­owane. Maszyna dowo­dzona przez puł­kow­nika Enroe była wyko­nana z kom­po­zytu, tytanu, alu­mi­nium oraz sta­rej dobrej stali. Nato­miast tamte wyglą­dały jakby powstały z drewna lub innej mate­rii orga­nicz­nej. Pro­fe­sor Hu Zeng mógłby się zało­żyć, że widział już podobne two­rzywo, ale teraz nie potra­fił sobie przy­po­mnieć gdzie i kiedy.

– Małe, szyb­kie, zwrotne – oce­nił puł­kow­nik. – Wyglą­dają jak myśliwce. Wysłać im uni­wer­salne ostrze­że­nie.

Ofi­ce­ro­wie rzu­cili się do swo­ich przy­rzą­dów, by wyko­nać roz­kaz, a pro­fe­sor Zeng uśmiech­nął się do sie­bie. Uni­wer­salne ostrze­że­nie sta­no­wiło wypra­co­wany przez naukow­ców prze­kaz, uwzględ­nia­jący naj­waż­niej­sze mecha­ni­zmy wszyst­kich zna­nych form komu­ni­ka­cji. Emi­to­wany na wszyst­kich czę­sto­tli­wo­ściach. Wisienką na tor­cie był załącz­nik do komu­ni­katu. Otóż w for­mu­ło­wa­niu ostrze­że­nia brali udział rów­nież woj­skowi, dla­tego koń­czył się kok­taj­lem poci­sków, wybu­cha­ją­cych w sąsiedz­twie ostrze­ga­nych.

Choć eks­plo­zja nastą­piła pomię­dzy obiek­tami z Mediosa, to te nie zmie­niły kursu.

– Trzy­dzie­ści sekund do kon­taktu!

– Sami tego chcieli! – wark­nął puł­kow­nik. – Spa­lić skur­wy­sy­nów!

Pro­fe­sor usiadł w jed­nym z foteli i ukrył na chwilę twarz w dło­niach. Dla­czego zosta­łem antro­po­lo­giem? Nie mogłem wybrać bota­niki? Drzewa i rośliny nie są głu­pie. Po pro­stu są. A czło­wiek? Pro­fe­sor wypro­sto­wał się, gdy poci­ski ich statku zostały zneu­tra­li­zo­wane przez nad­la­tu­jące obiekty. Po chwili pokład zadrżał gwał­tow­nie, a jeden z ofi­ce­rów nawi­ga­cyj­nych zamel­do­wał:

– Panie puł­kow­niku, stra­ci­li­śmy moc we wszyst­kich sil­ni­kach.

– Zosta­li­śmy oto­czeni przez jed­nostki z Mediosa – infor­mo­wał kolejny. – Wygląda na to, że teraz to one wyzna­czają nasz kurs.

Puł­kow­nik Bill Enroe, wraz z całym swoim stat­kiem, sunął w asy­ście obcych myśliw­ców w kie­runku Mediosa. Kolejni ofi­ce­ro­wie mel­do­wali o braku łącz­no­ści, awa­rii rada­rów, czuj­ni­ków oraz kamer zewnętrz­nych. Ze wszyst­kiego, czym dotąd dys­po­no­wali, został im zmysł wzroku. Mogli się gapić przez okno. Puł­kow­nik długo mil­czał, wresz­cie powie­dział:

– Panie pro­fe­so­rze. To chyba pułapka.

Uczony uśmiech­nął się kwa­śno. Nie sko­men­to­wał. Po co?

Rozdział III

1.

Komu­ni­kat na desce roz­dziel­czej ostrzegł o wypusz­cze­niu spa­do­chro­nów. Zgod­nie z instruk­cją Borg chwy­cił się uchwy­tów po obu stro­nach fotelu. Po chwili poczuł mocne szarp­nię­cie, które wypchnęło mu powie­trze z płuc. Kilka sekund póź­niej kap­suła opa­dała już wolno i dostoj­nie, hamo­wana przez trzy potężne spa­do­chro­nowe cza­sze.

Patrzył przez szybę z zacie­ka­wie­niem. Od razu roz­po­znał cha­rak­te­ry­styczne estu­arium. Nic dziw­nego, że przed tysią­cem lat posta­no­wiono zało­żyć tu mia­sto. Ukształ­to­wa­nie terenu sta­no­wiło natu­ralny port. Nic, tylko zbu­do­wać przy­stań i roz­po­cząć han­del.

Widział jak na dłoni błę­kitne wstęgi rzeki Hud­son oraz East River. Wyspę poło­żoną mię­dzy nimi kie­dyś nazy­wano Man­hat­ta­nem. Gdyby zja­wił się tu kil­ka­na­ście wie­ków wcze­śniej, zoba­czyłby gęstą infra­struk­turę z wie­żow­cami i ze sty­lo­wymi mostami, łączą­cymi brzegi rzek. Teraz widział tylko piasz­czy­ste plaże i zie­lone łąki. Nawet po daw­nej nazwie nie było śladu. Na cześć grupy ple­mion indiań­skich, do któ­rej nale­żeli pier­wot­nie zamiesz­ku­jący te tery­to­ria, wyspa nosiła teraz miano Algon­kin.

Wie­dział, że tu wszelka tech­no­lo­gia została zaka­zana. Nawet korzy­sta­nie z ener­gii sło­necz­nej. Ludzie żyli tak samo jak przed wie­kami, odrzu­ciw­szy zdo­by­cze nowo­cze­snej cywi­li­za­cji. Jedyny wyją­tek sta­no­wiły sytu­acje, w któ­rych komuś gro­ziła śmierć przed osiem­dzie­sią­tym rokiem życia. Nie­ważne, czy w wyniku urazu, czy cho­roby. Wtedy odsy­łano go pro­mem na leżącą na orbi­cie przy­stań rejsu, gdzie nie­szczę­śnik mógł sko­rzy­stać z kap­suły medycz­nej.

Borg uśmiech­nął się, widząc nie­wielką wysepkę na połu­dnie od Algon­kinu. Jedyna budowla, która prze­trwała dein­du­stria­li­za­cję. Sta­tua Wol­no­ści. Sym­bol swego czasu znany na całym świe­cie. Ogromny posąg przez stu­le­cia witał mary­na­rzy stat­ków zawi­ja­ją­cych do portu. Cie­kawe, czy pozwolą mu zoba­czyć ją z bli­ska?

Nagle kon­sola kap­suły roz­ja­rzyła się na czer­wono, wypluła komu­ni­kat o splą­ta­niu spa­do­chro­nów. Borg poczuł, jak kap­suła zaczyna wiro­wać wokół wła­snej osi w nie­kon­tro­lo­wa­nym kor­ko­ciągu. Pomarsz­czona powierzch­nia Zatoki Nowo­jor­skiej zbli­żała się w zawrot­nym tem­pie. Zaczęło mu się robić nie­do­brze. Zdą­żył jesz­cze zauwa­żyć, że kon­sola infor­muje o kata­pul­to­wa­niu, i krzyk­nął:

– Nie! Tylko nie kata­pulta!

Osłona kap­suły wystrze­liła z sykiem, potężna siła wyrzu­ciła Borga na zewnątrz. Kom­bi­ne­zon napom­po­wał komory powietrzne, mające chro­nić go przed upad­kiem. Kap­suła po krót­kiej chwili z hukiem ude­rzyła w taflę wody poni­żej. On obra­cał się bez­rad­nie w powie­trzu, dopóki pojem­nik ze sprę­żo­nym gazem nie uwol­nił ładunku, spo­wal­nia­jąc upa­dek tak, by lądo­wa­nie było tak mięk­kie, jak to moż­liwe.

Mimo wszystko poczuł potworny ból, gdy runął w wodę. Więk­szość komór poroz­ry­wała się, amor­ty­zu­jąc ude­rze­nie. Na szczę­ście nie stra­cił przy­tom­no­ści. Do hełmu dostała się jed­nak woda, zale­wa­jąc mu usta. Od brzegu Liberty Island dzie­liło go nie­całe 100 metrów. Był tylko jeden pro­blem. Borg nie umiał pły­wać.

Ter­cja­nie w prze­wa­ża­ją­cej więk­szo­ści trud­nili się rybac­twem. Wodę darzyli nabożną czcią, a mor­ska toń napa­wała ich lękiem. Dopiero przy­jazd Zie­mian uświa­do­mił im, że czło­wiek może uno­sić się na wodzie niczym łodzie uży­wane do połowu. Nie­stety, Borg, jak jego ojciec i dzia­dek, był tra­dy­cjo­na­li­stą. Wie­rzył, że dla Ter­cja­nina, podob­nie zresztą jak Zie­mianina, natu­ral­nym śro­do­wi­skiem jest ląd i tego nale­żało się trzy­mać.

Zerwał hełm. Pró­bo­wał utrzy­mać głowę nad powierzch­nią, macha­jąc gwał­tow­nie rękoma. Stra­te­gia ta spraw­dzała się przez sekundę, dwie, jed­nak po chwili znowu szedł pod wodę. Wtedy jesz­cze szyb­ciej i moc­niej prze­bie­rał rękoma. Jed­nak nie­wiele to dało. Czuł, że szybko traci siły, a kolejne zachły­śnię­cia wodą jesz­cze pogar­szały sprawę. Ogar­nęła go panika, gdy uświa­do­mił sobie strasz­liwą prawdę. Ja tonę – pomy­ślał. – Umie­ram!

Bra­ko­wało mu tlenu. Połknął sporo mor­skiej wody i w ostat­nim, panicz­nym odru­chu mach­nął jesz­cze kilka razy ramio­nami. Wtedy poczuł, że jego dło­nie tra­fiły na coś twar­dego. Odrzu­coną przez kap­sułę osłonę. Wczoł­gał się na ele­ment, który uno­sił się na wodzie niczym przej­rzy­sta, chy­bo­tliwa łódź. Przez krótką chwilę był prze­ko­nany, że pój­dzie na dno pod jego cię­ża­rem, ale nic takiego się nie stało.

Gdy tylko tro­chę odpo­czął, zsu­nął nogi do wody i zaczął nimi machać, kie­ru­jąc swoją pro­wi­zo­ryczną tra­twę w kie­runku wyspy, na któ­rej wzno­siła się dum­nie Sta­tua Wol­no­ści. W podobny spo­sób ste­ro­wano nie­gdyś łodziami rybac­kimi na Ter­cji. Umiesz­czone z tyłu wio­sło słu­żyło zarówno do obie­ra­nia kursu, jak i napę­dza­nia kon­struk­cji.

Pod­pły­nął tak bli­sko brzegu, jak to tylko było moż­liwe. Zsu­nął się z osłony i z ulgą poczuł pod sto­pami dno. Wyszedł na piasz­czy­sty brzeg i nie­mal od razu opadł na czwo­raka. Był wyczer­pany, prze­ra­żony i obo­lały. Posu­wał się jed­nak w takiej pozy­cji, chcąc się jak naj­bar­dziej odda­lić od zdra­dli­wej wody. Coś ści­snęło go w klatce pier­sio­wej i zaczął gwał­tow­nie wymio­to­wać słoną wodą. A potem zemdlał.

2.

Nadia krę­ciła się nie­spo­koj­nie po kabi­nie. Zdą­żyła się dowie­dzieć od Zenga, że ich sta­tek badaw­czy wpadł w pułapkę i teraz, pozba­wiony napędu, ścią­gany był w kie­runku Mediosa przez wro­gie myśliwce.

Przez ostat­nią godzinę pró­bo­wała połą­czyć się z sena­to­rem Casta­nim za pomocą spe­cjal­nego pro­to­kołu, wgra­nego do jej komma. Ale nic z tego nie wyszło. Nie wie­działa, czy może dla­tego, że znaj­do­wali się już za daleko, czy też statki z Mediosa w jakiś spo­sób blo­ko­wały sygnał.

Castani i szef bez­pie­czeń­stwa Ter­cji wspo­mi­nali o dru­gim agen­cie na pokła­dzie. Mieli razem usta­wić przy­stań rejsu na Medio­sie, tyle że nie wie­działa, nie­stety, kto to był. Znowu zaczęła żało­wać, że pod­jęła się tego zada­nia. Naj­gor­sze było to, że nawet nie znała wszyst­kich szcze­gó­łów. W końcu kim tak wła­ści­wie była? Led­wie kochanką szefa eks­pe­dy­cji. Wła­śnie. Led­wie czy aż? Wycią­gnie wszystko z tego sta­rego pier­dziela w łóżku! Uśmiech­nęła się z satys­fak­cją do swego odbi­cia w szy­bie. Za oknem widać było Mediosa w całej oka­za­ło­ści. Zbli­żali się.

Pro­fe­sor Hu Zeng został z puł­kow­ni­kiem na mostku, sły­szał więc dosko­nale, jak jeden z ofi­ce­rów nawi­ga­cyj­nych zamel­do­wał:

– Wcho­dzimy w atmos­ferę.

Pomy­ślał wów­czas, że „atmos­fera” może nie być do końca upraw­nioną nazwą. Wcze­śniej­sze bada­nia wyka­zały, że powłoka gazowa Mediosa różni się od tej na Ziemi i Ter­cji. Na tych ostat­nich pla­ne­tach przy­cią­ga­nie spra­wiało, że war­stwy gazów utrzy­my­wały się bli­sko powierzchni. Dodat­kowo ich magne­tos­fery chro­niły przed wia­trami Słońca, Alfy czy Infry.

Z Medio­sem sprawa miała się tro­chę ina­czej i była dość zagad­kowa. Pla­netę ogrze­wał błę­kitny nad­ol­brzym, który znaj­do­wał się o wiele dalej niż gwiazdy Ziemi czy Ter­cji. Mimo to jego pro­mie­nio­wa­nie spra­wiało, że na Medio­sie kwi­tło życie. Na pokła­dzie mieli sondy, któ­rych prze­zna­cze­niem był lot w kie­runku błę­kit­nej gwiazdy i jej szcze­gó­łowe bada­nia.

Sta­tek wpadł w silne wibra­cje. Spo­dzie­wali się oczy­wi­ście tar­cia i w następ­stwie wzro­stu tem­pe­ra­tury osłon statku, co zawsze towa­rzy­szyło prze­cho­dze­niu przez powłoki gazowe Ziemi lub Ter­cji, tutaj jed­nak miało się nie­zwy­kłe wra­że­nie, że sta­tek przy­spie­szył, jakby zasy­sało go do Mediosa. Za szybą roz­ja­rzyły się wie­lo­ko­lo­rowe wstęgi, przy­po­mi­na­jące ziem­ską zorzę polarną.

W końcu drga­nia ustały i zoba­czyli przed sobą białe obłoki, odbi­ja­jące nie­bie­ską poświatę dale­kiej błę­kit­nej gwiazdy. Gdy prze­bili się przez war­stwę chmur, ujrzeli gigan­tyczne mia­sto. Zarówno pro­fe­sor, jak i puł­kow­nik otwo­rzyli usta ze zdzi­wie­nia.

Gęsta zabu­dowa robiła wra­że­nie. Nawet w okre­sie naj­więk­szego roz­kwitu na Ziemi i Ter­cji ludzie nie zdo­łali stwo­rzyć cze­goś takiego. Las budyn­ków roz­cią­gał się na gigan­tycz­nej powierzchni. Gdy się zbli­żyli, zro­zu­mieli, że budynki cią­gną się kilo­me­trami w dół, two­rząc skom­pli­ko­wane wąwozy.

– Cie­kawe, ile stwo­rów czy innych robali zamiesz­kuje taką metro­po­lię – powie­dział puł­kow­nik Enroe. – Miliard? Dwa?

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki