Fałszywy świadek - Karin Slaughter - ebook

Fałszywy świadek ebook

Karin Slaughter

4,3

Opis

Czasem wystarczy jedna chwila, by na zawsze odmienić czyjeś życie.
Leigh Collier ciężko pracowała, żeby zbudować swoje pozornie normalne życie. Jest dobrze opłacaną adwokatką, ma nastoletnią córkę, która świetnie radzi sobie w szkole, nawet jej rozwód przebiega w miarę kulturalnie. O takiej zwyczajności marzyła.
Pewnego dnia na jej biurku lądują akta dobrze sytuowanego młodego mężczyzny oskarżonego o gwałt. Leigh nigdy dotąd nie miała do czynienia ze sprawą takiego kalibru – jeśli ją wygra, jej kariera zawodowa nabierze rozpędu. W trakcie spotkania z oskarżonym uświadamia sobie jednak, że nieprzypadkowo wybrał ją na swojego obrońcę. Leigh zna podejrzanego. Podejrzany zna ją. W dodatku doskonale wie, co zdarzyło się dwadzieścia lat temu i dlaczego Leigh od tamtego czasu ucieka.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 646

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,3 (99 ocen)
48
39
9
3
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
bozanka

Dobrze spędzony czas

W porządku, ale wolę te policyjne kryminały z Willem. Trochę tu było przekominowane, jak dla mnie. Początek lepszy, końcówka trochę gorsza. Generalnie dobra książka, wątki sądowe nawiązywały do Grishama, zagmatwanie akcji - do Cobena.
00
karaza

Nie oderwiesz się od lektury

Bardzo dobrze napisany thriller. Nie można się oderwać, wciąga od 1 strony
00
Sengatime

Dobrze spędzony czas

Odkrywanie prawdy, warstwa po warstwie, a jest przez co się przekopywać, zbrodnia, szantaż, pedofilia, manipulacje, sekrety, nałogi, kłamstwa, kłamstwa, kłamstwa a wszystko to w atmosferze strachu, zagrożenia, grając pod dyktando oprawcy, czy uda się wydrzeć z matnii?
00
magnesik

Nie oderwiesz się od lektury

Trzyma w napięciu od pierwszej do ostatniej strony!
00
Borak

Nie oderwiesz się od lektury

Rewelacja, jak zawsze.
00

Popularność




Dla moich czytelników

Przeszłość nigdy nie leży tam, gdzie według nas ją zostawiliśmy.

LATO 1998

Callie krzątała się po kuchni, gdy usłyszała, jak Trevor znowu stuka w akwarium. Zacisnęła palce na szpatułce, którą mieszała masę na ciasteczka. Chłopiec miał tylko dziesięć lat, ojca sukinsyna, alergię na koty i bał się psów. Jakby tego było mało, podejrzewała, że dręczą go w szkole. Każdy psychiatra orzekłby, że dziecko terroryzuje nieszczęsne rybki w desperackiej próbie zwrócenia na siebie uwagi, ale Callie i tak ledwie to wytrzymywała.

Puk, puk, puk…

Potarła skronie, usiłując oszukać ból głowy.

– Trev, stukasz w akwarium? Przecież prosiłam, żebyś tego nie robił.

Stukanie ustało.

– Nie stukam.

– Na pewno?

Zapadła cisza.

Gdy Callie zaczęła wykładać porcje ciasta na blachę do pieczenia, stukanie powróciło niczym metronom. W rytmie na trzy Callie dokończyła wykładanie masy na ciasteczka.

Puk, puk – pac. Puk, puk – pac.

Gdy zamykała drzwi piekarnika, Trevor pojawił się za nią cicho jak seryjny zabójca i objął ramionami, mówiąc przy tym:

– Kocham cię.

Przytuliła go mocno, a imadło ściskające jej czaszkę nieco odpuściło. Pocałowała Trevora w czubek głowy. Smakował słono, to przez ten nieznośny upał. Stał nieruchomo, ale buzująca w nim nerwowa energia kojarzyła się Callie ze zwiniętą sprężyną.

– Chcesz wylizać miskę?

Dostała odpowiedź, zanim zdążyła dokończyć pytanie. Trevor przyciągnął kuchenne krzesło do kontuaru i wzorem Kubusia Puchatka wsadził głowę do naczynia.

Callie otarła pot z czoła. Słońce zaszło godzinę temu, ale w domu ciągle było jak w piecu. Klimatyzacja działała słabo, a włączony piekarnik zamienił kuchnię w saunę. Wszystko było lepkie i mokre, z nią i Trevorem włącznie.

Odkręciła kran. Zimna woda niosła ukojenie. Callie ochlapała sobie twarz, potem, ku radości Trevora, spryskała mu kark.

Kiedy przestał chichotać, przełączyła wodę na ciepłą, by umyć szpatułkę, i odłożyła ją na suszarkę obok naczyń z obiadu. Dwa talerze. Dwie szklanki. Dwa widelce. Jeden nóż do krojenia hot dogów Trevora, jedna łyżeczka do sosu worcester mieszanego z keczupem.

Trevor podał jej miskę do mycia. Kiedy się uśmiechał, usta wykrzywiały mu się w lewo, zupełnie jak u ojca. Stał obok niej przy zlewie z biodrem przyciśniętym do jej biodra.

– Stukałeś w szybę akwarium? – zapytała.

Podniósł na nią wzrok. Widziała w jego oczach, że kombinuje, zupełnie jak ojciec.

– Mówiłaś, że to ryby dla początkujących. I tak długo nie pożyją.

Callie miała na końcu języka złośliwą odpowiedź godną swojej matki: „Twój dziadek też umrze. Czy mamy jechać do domu opieki i wbić mu igły pod paznokcie?”.

Nie powiedziała tego głośno, ale poczuła, że sprężyna w środku Trevora zwinęła się jeszcze ciaśniej. Zawsze ją niepokoiło, jak bardzo jest zestrojony z jej emocjami.

– No dobrze. – Wytarła ręce o spodenki i skinęła głową w stronę akwarium. – Trzeba wymyślić dla nich imiona.

Zrobił czujną minę jak ktoś, kto boi się, że zrozumie dowcip jako ostatni.

– Ryby nie mają imion.

– Oczywiście, że mają, głuptasie. Pierwszego dnia w szkole nie mówią do siebie: cześć, nazywam się Ryba. – Łagodnie popchnęła go do salonu. Dwa dwubarwne ślizgi robiły nerwowe kółka w wodzie. W trakcie żmudnego procesu tworzenia akwarium Trevor kilkakrotnie tracił nim zainteresowanie, ale odzyskał je wraz z przybyciem rybek.

Kolano Callie strzeliło, gdy klęknęła przy akwarium. Łatwej znosiła ten pulsujący ból niż widok brudnych palców Trevora zostawiających tłuste plamy na szkle.

– Co z tym? – Wskazała mniejszą rybkę. – Jak ma na imię?

Lewy kącik ust Trevora wykrzywił się w uśmieszku.

– Przynęta – oznajmił.

– Przynęta?

– Dla rekina, żeby przypłynął i ją zjadł! – Wybuchnął hałaśliwym śmiechem i zaczął tarzać się po podłodze.

Callie próbowała rozmasować pulsujące bólem kolano. Salon robił przygnębiające wrażenie. Poplamiony włochaty dywan leżał na podłodze pewnie od lat osiemdziesiątych. Światło ulicznych lamp przenikało do środka między karbowanymi brzegami pomarańczowo-brązowych zasłon. Jeden kąt pokoju zajmował bogato zaopatrzony bar z przydymionym lustrem z tyłu. Z półki pod sufitem zwisały kieliszki, przy lepkim drewnianym kontuarze w kształcie litery L stały cztery stołki barowe. Centrum salonu stanowił gigantyczny telewizor, który ważył więcej od Callie. Pomarańczowa kanapa nosiła przygnębiające ślady jego i jej wgłębień na dwóch końcach. Jasnobrązowe fotele klubowe miały plamy potu na oparciach. W podłokietnikach widniały dziurki wypalone tlącymi się papierosami.

Trevor wziął ją za rękę. Znowu wyczuł jej nastrój.

– A druga ryba? – zagadnął.

Uśmiechnęła się, przytykając głowę do jego głowy.

– Może… – To musiało być coś dowcipnego i rybnego jednocześnie: Anna Boleń, Dżyngis Karp, Attyla Szprotek… – Mister Dar-Sea?

Trevor zmarszczył nos. Nie był fanem Jane Austen.

– O której wraca tata? – zapytał.

Buddy Waleski wracał do domu, kiedy chciał.

– Niedługo.

– Ciasteczka już gotowe?

Callie wstała, krzywiąc się z bólu, poszła za chłopcem do kuchni i spojrzeli na ciasteczka przez drzwiczki piekarnika.

– Jeszcze nie, ale kiedy wyjdziesz z kąpieli…

Trevor popędził korytarzem do łazienki i z trzaskiem zamknął za sobą drzwi. Callie usłyszała zgrzytnięcie kranu, a gdy do wanny poleciała woda, Trevor zaczął podśpiewywać.

Amator odtrąbiłby zwycięstwo, ale Callie nie była amatorką. Odczekała kilka minut, podkradła się pod drzwi łazienki i uchyliła je, by się upewnić, że Trevor na pewno siedzi w wannie. I zobaczyła, że zanurza głowę pod wodę.

Nadal nie mogła być pewna zwycięstwa – na krawędzi wanny nie widziała mydła – ale była zmęczona, bolały ją plecy, kolano rwało, kiedy szła korytarzem. Pozostało jej tylko zacisnąć zęby w drodze do baru, gdzie napełniła szklaneczkę do martini sprite’em i rumem w proporcji pół na pół.

Ograniczyła się do dwóch łyków, potem schyliła się i sprawdziła, czy mrugają światełka pod kontuarem. Kilka miesięcy temu przez przypadek odkryła tam kamerę cyfrową. Akurat wysiadł prąd i szukała świec, kiedy kątem oka dostrzegła błysk.

W pierwszej chwili pomyślała: uraz kręgosłupa z naciągnięciem więzadeł, zwichnięta rzepka, teraz jeszcze odklejenie siatkówki, ale światełko było czerwone, nie białe, i mrugało jak nos renifera Rudolfa między dwoma ciężkimi skórzanymi stołkami pod barem. Odsunęła je. Patrzyła na czerwone światełko przy mosiężnej podpórce na nogi u dołu baru.

To był dobry schowek. Front baru pokrywała wielobarwna mozaika. Potłuczone kawałki niebieskich, zielonych i pomarańczowych płytek były poprzetykane odłamkami lustra, a wszystko to maskowało dwuipółcentymetrowy otwór wycięty na wylot i sięgający półek pod barem. Za kartonem pełnym korków po winie Callie znalazła cyfrową kamerę marki Canon. Buddy przykleił kabel zasilający w głębi półki, ale prądu nie było od wielu godzin, więc bateria padała i Callie nie miała pojęcia, czy kamera coś nagrywa. Była skierowana wprost na kanapę.

Wytłumaczyła to sobie tak: prawie w każdy weekend do Buddy’ego przychodzili kumple. Oglądali koszykówkę, futbol, bejsbol, gadali o bzdurach, biznesie i kobietach, może mówili też rzeczy, które on wykorzystywał potem w interesach. I do tego potrzebował kamery.

Prawdopodobnie.

Przy drugim drinku darowała sobie sprite’a. Przyprawiony rum tak mocno palił jej gardło i nos, że kichnęła. Wypluła większość płynu, zasłaniając twarz przedramieniem. Była zbyt zmęczona, żeby iść do kuchni po ręcznik papierowy. Starła smarki ściereczką wiszącą przy barze. Haft na ściereczce podrapał jej skórę. Callie spojrzała na logo, które mówiło o Buddym wszystko. Nie Atlanta Falcons. Nie Georgia Bulldogs. Nawet nie Georgia Tech. Buddy Waleski kibicował drugoligowym Bellwood Eagles, szkolnej drużynie, która w ostatnim sezonie przegrała wszystkie mecze.

Gruba ryba/mały staw.

Dopijała reszkę rumu, gdy Trevor wpadł do salonu i znowu objął ją chudymi ramionami. Pocałowała go w czubek głowy. Nadal smakował słonym potem, ale na dzisiaj wystarczyło jej bitew. Teraz chciała tylko położyć go spać, a potem zapić ból rozpanoszony w jej ciele.

Usiedli na podłodze przed akwarium i czekali, aż ciastka ostygną. Callie opowiedziała Trevorowi o swoim pierwszym akwarium. O popełnionych błędach. O odpowiedzialności za życie rybek. W trakcie jej opowieści Trevor stał się dziwnie potulny. Tłumaczyła sobie, że wyciszył się po gorącej kąpieli, chociaż blask w jego oczach gasł z każdym kolejnym drinkiem, który nalewała sobie za barem.

Wyrzuty sumienia osłabły w niej, gdy nadeszła pora snu. Czuła, jak Trevor nakręca się, gdy usiedli przy kuchennym stole. Dobrze znana rutyna. Kłótnia o to, ile ciasteczek może zjeść. Rozlane mleko. Kolejna kłótnia o ciasteczka. Dyskusja o wyborze łóżka do spania. Walka o włożenie piżamy. Negocjacje, ile stron książki mu przeczyta. Całus na dobranoc. Następny całus. Prośba o szklankę wody. Nie tę szklankę, tylko drugą. Nie tę wodę, tylko tamtą. Krzyk, płacz, kolejna batalia i kolejna porcja negocjacji. Obietnice na jutro – gry, zoo, wizyta w parku wodnym. I tak dalej, i tak dalej, aż wreszcie znalazła się sama za barem.

Powstrzymała się przed otwarciem następnej butelki. Nie chciała zachowywać się jak zdesperowana pijaczka. Ręce jej dygotały, patrzyła na nie w ciszy obskurnego pokoju, który kojarzył się jej z Buddym. Powietrze było duszne, dym z tysięcy wypalonych papierosów i cygaretek osiadł na niskim suficie w postaci plam, nawet pajęczyny w rogach przybrały brązowo-pomarańczową barwę. W tym domu nigdy nie zdejmowała butów. Myśl o tym, że włosie brudnego dywanu oblepiłoby jej stopy, przyprawiała ją o mdłości.

Powoli odkręciła butelkę. Woń przypraw uderzyła ją w nozdrza. Zaczęła się ślinić. Czuła odrętwienie na samą myśl o trzecim drinku, nie ostatnim, który pomógłby jej rozluźnić barki, ukoił skurcze pleców i ból kolana.

Drzwi do kuchni się otworzyły i Buddy zakasłał flegmą. Rzucił neseser na kontuar, kopnął krzesło Trevora pod stół i chwycił garść ciasteczek. W jednej ręce trzymał cygaretkę, gdy mamlał ciasteczka z otwartymi ustami. Callie dosłownie słyszała okruszki odbijające się od blatu stołu, od jego zdartych butów, toczące się po linoleum i zderzające z sobą jak maleńkie czynele, bo gdziekolwiek był Buddy, tam towarzyszył mu hałas, hałas, hałas.

W końcu ją zauważył. Przez chwilę nawet ucieszyła się na jego widok, czekała, aż zamknie ją w objęciach i znowu pozwoli poczuć się wyjątkowo. Potem z ust wyleciało mu więcej zlepionych śliną okruchów.

– Nalej mi jednego, laleczko.

Napełniła mu szklankę szkocką z wodą sodową, a smród cygaretki niósł się przez cały pokój. Black & Mild. Nigdy nie widziała go bez tej paczki wystającej z kieszonki koszuli.

Buddy dojadł ostatnie ciasteczka i ruszył w stronę baru. Pod jego ciężkimi krokami trzeszczała podłoga. Okruchy na dywanie. Okruchy na pogniecionej i przepoconej roboczej koszuli. Uwięzione w popołudniowym zaroście.

Wyprostowany Buddy miał sto osiemdziesiąt osiem centymetrów wzrostu, ale on nigdy nie stał prosto. Miał wiecznie zaczerwienioną skórę i więcej włosów, niż zazwyczaj mieli mężczyźni w jego wieku. Niektóre zaczynały już siwieć. Ćwiczył, ale tylko dźwiganie ciężarów, więc bardziej przypominał goryla niż człowieka z tym krótkim tułowiem i tak umięśnionymi barami, że ręce odstawały od korpusu. Callie rzadko widziała, by jego dłonie nie zaciskały się w pięść. Roztaczał wokół siebie aurę bezlitosnego skurwysyna, na jego widok ludzie na ulicy skręcali w przeciwnym kierunku.

Jeśli Trevor był zwiniętą sprężyną, to Buddy był młotem kowalskim.

Rzucił cygaretkę do popielniczki, wypił szkocką jednym haustem i z hukiem odstawił szklankę na kontuar.

– Miałaś dobry dzień, laleczko?

– Tak. – Odsunęła się, żeby mógł sobie nalać.

– Ja miałem świetny. Wiesz, gdzie powstaje nowe centrum handlowe przy Stewart? Zgadnij, kto będzie stawiał szkielet konstrukcji?

– Ty – odparła, chociaż Buddy nie czekał na odpowiedź.

– Dziś dostałem zaliczkę, jutro wylewają fundamenty. Nie ma to jak gotówka w kieszeni, nie? – Beknął i walnął się w pierś, żeby uszła z niego resztka powietrza. – Podaj mi lodu. – Ruszyła po lód, ale złapał ją za tyłek, jakby przekręcał gałkę w drzwiach, i mruknął: – Jaka mała ta twoja dupeczka.

Jeszcze nie tak dawno Callie uważała, że jego obsesja na punkcie jej drobnych rozmiarów jest nawet zabawna. Podnosił ją jedną ręką, rozczapierzał dłoń na jej pupie, a wtedy kciuk i mały palec prawie sięgały obu jej kości biodrowych. Nazywał ją kruszynką, dziewuszką, laleczką, a teraz…

To była kolejna rzecz, która ją w nim irytowała.

Idąc do kuchni, tuliła do siebie wiaderko na lód. Zerknęła na akwarium. Rybki się uspokoiły, pływały przez bąbelki wylatujące z filtra. Napełniła wiaderko kostkami lodu, które miały w sobie zapach sody i oparzeliny mrozowej.

Buddy okręcił się na stołku, gdy szła w jego stronę, uszczknął czubek cygaretki i wsadził ją z powrotem do paczki.

– A niech mnie, maleńka, uwielbiam, jak ruszasz biodrami. Obróć się dla mnie.

Callie poczuła, że znowu przewraca oczami. Natrząsała się sama z siebie. Jej drobna, głupia, samotna cząstka ciągle nabierała się na jego flirtowanie. Buddy był pierwszym człowiekiem w jej życiu, który sprawił, że poczuła się kochana. Nikt przedtem nie uważał jej za wyjątkową i nie otaczał taką troską. Buddy zapewnił jej poczucie bezpieczeństwa.

Ale ostatnio chciał się tylko bzykać.

Schował cygaretki do kieszeni. Zanurzył łapę w wiaderku z lodem. Callie zobaczyła brud za jego paznokciami.

– Jak dzieciak? – zapytał.

– Śpi.

Wsadził jej rękę między nogi, nim dostrzegła błysk w jego oczach. Ugięła kolana. Czuła się tak, jakby usiadła na szpadlu.

– Buddy…

Drugą ręką złapał ją za pośladki i znalazła się w pułapce jego potężnych ramion.

– Jaka jesteś maleńka. Mógłbym wsadzić cię do kieszeni i nikt by tego nie zauważył.

Kiedy wsunął jej język do ust, poczuła smak ciasteczek, szkockiej i tytoniu. Odwzajemniła pocałunek. Gdyby go odepchnęła i zraniła jego ego, trwałoby to dłużej, a ona i tak skończyłaby w tym samym miejscu.

Mimo prostactwa i agresji Buddy był przeczulony na punkcie własnych uczuć. Potrafił bez mrugnięcia okiem spuścić łomot dorosłemu facetowi, ale przy niej bywał tak wrażliwy, że czasem Callie cierpła skóra. Godzinami go upewniała, dopieszczała, wspierała, wysłuchiwała dręczących wątpliwości, którymi ją zalewał.

A także się zastanawiała, czemu wciąż jest z nim. Powinna znaleźć sobie kogoś innego. Przecież jest spoza jego ligi. Za ładna. Za młoda. Za bystra. Z klasą. Czemu poświęca czas takiemu tępemu brutalowi jak on? Co w nim widzi? Nie, ma powiedzieć z detalami, tu i teraz, co jej się w nim podoba. Konkretnie.

Ciągle powtarzał, że jest piękna. Zabierał ją do eleganckich restauracji i ekskluzywnych hoteli. Kupował biżuterię i drogie ciuchy, dawał jej matce pieniądze, kiedy wpadała w finansowy dołek. Groził pobiciem każdemu mężczyźnie, który śmiał krzywo na nią spojrzeć. Świat pewnie uważał, że Callie ma niesamowite szczęście, ale ona zastanawiała się, czy nie byłoby lepiej, gdyby traktował ją tak samo okrutnie jak resztę. Wtedy miałaby powód do nienawiści. Konkret, który mogłaby wskazać, zamiast to jego żałosne wylewanie łez czy błaganie na kolanach o przebaczenie.

– Tatusiu?

Callie drgnęła, gdy usłyszała Trevora, który stał w korytarzu z kocem w rękach.

Buddy, nie odrywając od niej rąk, nakazał:

– Wracaj do łóżka, synu.

– Chcę do mamy.

Callie zamknęła oczy, żeby nie widzieć twarzy Trevora.

– Rób, co mówię. Ale już – warknął Buddy.

Callie wstrzymała oddech i wypuściła powietrze z płuc, dopiero gdy usłyszała, jak powolne kroki Trevora cichną w korytarzu, a po chwili skrzypnęły drzwi jego sypialni i kliknął zatrzask.

Odsunęła się od Buddy’ego i poszła za bar. Zaczęła ustawiać butelki etykietkami w jedną stronę, wycierać kontuar i udawać, że nie ustawia między nimi bariery.

Buddy parsknął śmiechem i potarł ramiona, jakby chciał się rozgrzać, a przecież w tym nędznym domu panowała duchota.

– Skąd nagle ten chłód? – zapytał.

– Powinnam sprawdzić, co z nim – powiedziała Callie.

– Nie. – Buddy obszedł bar i zablokował jej wyjście. – Najpierw sprawdź, co ze mną. – Nakierował jej dłoń ku wybrzuszeniu w spodniach i poprowadził ją w górę i w dół, a ona przypomniała sobie, jak szarpał linkę kosiarki, by uruchomić silnik. – O tak. – Powtórzył ruch, a wtedy Callie ustąpiła. Bo zawsze ustępowała. – Tak dobrze – wymruczał.

Zamknęła oczy. Czuła zapach cygaretki tlącej się w popielniczce, akwarium bulgotało na drugim końcu pokoju. Starała się wymyślić rybkom fajne imiona, żeby jutro podsunąć je Trevorowi:

James Pond.

Darth Baiter.

Tank Sinatra.

– Jezu, jakie masz maleńkie dłonie. – Buddy rozpiął spodnie, położył jej ręce na ramionach i nacisnął. Dywan za barem był mokry. Callie uklękła na miękkim włosiu. – Jesteś moją małą baleriną. – Gdy wzięła go w usta, złapał ją mocniej za ramiona. – Jezu, tak dobrze. O tak.

Callie mocniej zacisnęła powieki.

Tuna Turner.

Leonardo DeCarpio.

Mary Kate i Ashley Ocean.

Buddy poklepał ją po ramieniu.

– Chodź, mała. Skończymy na kanapie.

Nie chciała iść na kanapę. Chciała skończyć teraz i odejść. Być sama. Odetchnąć głęboko i wypełnić płuca czymkolwiek innym, byle nie nim.

– Niech to szlag!

Callie drgnęła.

Buddy nie krzyczał na nią.

Drobna zmiana w powietrzu powiedziała jej, że Trevor znowu jest w korytarzu. Próbowała sobie wyobrazić, co zobaczył. Muskularne łapska Buddy’ego zaciśnięte na blacie, biodra napierające rytmicznie na coś pod kontuarem.

– Tatusiu? – zaczął Trevor. – Gdzie jest…

– Co ci mówiłem?! – ryknął Buddy.

– Nie chce mi się spać…

– To wypij swoje lekarstwo. Idź!

Callie podniosła wzrok na Buddy’ego, który grubym paluchem wskazywał kuchnię.

Słyszała, jak krzesło Trevora szura po linoleum. Oparcie uderza w kontuar. Drzwiczki szafki otwierają się ze skrzypnięciem. Klik, klik, klik, gdy Trevor odkręcił butelkę z NyQuilem. Buddy nazywał ten syrop lekiem na spanie. Leki antyhistaminowe zwaliłyby Trevora z nóg na resztę nocy.

– Wypij – polecił Buddy.

Callie pomyślała o delikatnych fałdkach w gardle Trevora, kiedy odchylił głowę i wypił mleko.

– Odstaw to na blat – polecił Buddy. – Wracaj do pokoju.

– Ale ja…

– Wracaj do pokoju i nie wyściubiaj nosa, bo stłukę ci tyłek.

Callie znowu wstrzymała oddech, póki nie usłyszała kliknięcia zamka w drzwiach sypialni Trevora.

– Przeklęty bachor.

– Buddy, może powinnam…

Wstawała z ziemi, gdy Buddy okręcił się na pięcie i przypadkiem trafił ją łokciem prosto w nos. Nagły trzask pękających kości przeszył ją jak błyskawica. Była tak ogłuszona, że nawet nie mrugnęła.

Buddy był przerażony.

– Laleczko? Wszystko w porządku? Przepraszam, nie…

Zmysły Callie włączały się na nowo jeden po drugim. Do uszu dotarły dźwięki. Ból rozszedł się promieniście po całym ciele. Świat wirował jej przed oczami. Usta napełniły się krwią.

Nie mogła złapać tchu, krew spływała jej do gardła, pokój zaczął wirować, kolana ugięły się pod nią. Rozpaczliwie wyciągnęła ręce, by chronić się przed upadkiem za ziemię. Kartonowe pudło spadło z półki, a Callie uderzyła potylicą w podłogę. Korki po winie spadły jej na twarz i piersi jak wielkie krople deszczu. Zamrugała i zobaczyła przed sobą dwie dwubarwne rybki, które miotały się jak oszalałe. Gdy ponownie zamrugała, rybki odpłynęły. Powietrze wirowało jej w płucach, czuła pulsowanie w skroniach w rytm uderzeń serca. Strzepnęła coś z klatki piersiowej. Paczka Black & Mild wypadła Buddy’emu z kieszeni i cienkie cygaretki wysypały się prosto na nią. Wykręciła szyję i uniosła głowę, szukając go wzrokiem.

Spodziewała się zobaczyć skruszoną minę szczeniaczka, ale Buddy nie zwracał na nią uwagi. Trzymał w dłoniach kamerę wideo. Callie zrzuciła ją z półki razem z kartonem i narożny skrawek plastikowej obudowy odłupał się przy upadku.

– Cholera – rzucił krótko i ostro.

W końcu spojrzał na nią. Miał rozbiegany wzrok, zupełnie jak Trevor przyłapany na gorącym uczynku i rozpaczliwie szukający wyjścia z trudnej sytuacji.

Callie opuściła głowę na wykładzinę. Wciąż czuła się zdezorientowana. Wszystko, na co patrzyła, pulsowało w rytm pulsowania w czaszce: kieliszki wiszące za nóżkę, zbrązowiałe plamy po wodzie na suficie. Zakasłała, osłaniając usta dłonią. I słyszała kroki Buddy’ego.

Znowu uniosła głowę, żeby na niego spojrzeć.

– Buddy, ja już…

Bez ostrzeżenia podniósł ją z ziemi szarpnięciem za ramię. Nie była w stanie ustać na własnych nogach, znak, że dostała łokciem mocniej, niż myślała. Świat jej się zacinał jak igła gramofonu poruszająca się w jednym i tym samym rowku. Zakasłała i omal nie straciła równowagi. Czuła się tak, jakby zamiast twarzy miała otwartą ranę. Gęsta strużka krwi spływała jej do gardła, pokój wirował jak kula ziemska. Czyżby wstrząśnienie mózgu? Przynajmniej takie miała objawy.

– Buddy, myślę…

– Przestań. – Złapał ją za kark i przeprowadził przez pokój do kuchni jak niegrzecznego psa.

Callie była zbyt zaskoczona, żeby protestować. Zawsze wybuchał wściekłością jak nagły i wszechogarniający pożar.

– Buddy, ja…

– Zamkniesz się, kurwa, i posłuchasz?! – Pchnął ją w stronę stołu.

Wyciągnęła ręce do tyłu, żeby oprzeć się o stół. Zebrało się jej na wymioty, kuchnia się zakołysała. Musiała dotrzeć do zlewu.

Buddy walnął pięścią w blat.

– Przestań pajacować, psiakrew!

Zatkała uszy. Widziała, że Buddy spurpurowiał z wściekłości. Ale dlaczego?

– Mówię poważnie, jak cholera. – Jego ton złagodniał, ale wciąż nie wróżył nic dobrego. – Musisz mnie wysłuchać.

– Dobrze, daj mi chwilę. – Nadal trzęsły się jej nogi. Rzuciła się do zlewu, odkręciła kran i poczekała, aż poleci czysta woda. Wsadziła głowę pod zimny strumień. Nos ją palił, ból przeszył całą twarz.

Buddy czekał, zacisnąwszy dłoń na krawędzi zlewu.

Callie wyprostowała się, ale silny zawrót głowy omal nie zwalił jej z nóg. Wyjęła z szuflady ręcznik. Szorstki materiał drapał jej policzki. Podłożyła go pod nos, by zatamować krwawienie.

– O co chodzi? – zapytała.

– Nie powiesz nikomu o kamerze, dobrze? – odparł, kołysząc się na piętach.

Ręcznik przesiąkł krwią, krew leciała z nosa, spływała do ust i gardła. Nigdy dotąd Callie tak rozpaczliwie nie pragnęła położyć się do łóżka i zamknąć oczu. Buddy zwykle wiedział, kiedy tego potrzebowała. Brał ją wtedy na ręce, niósł do pokoju, kładł i gładził po włosach, aż zasnęła.

– Obiecaj mi, Callie. Spójrz mi w oczy i obiecaj, że nie powiesz.

Znowu położył jej rękę na ramieniu, tym razem delikatniej. Gniew zaczął się w nim wypalać. Grubymi palcami wziął ją pod brodę. Poczuła się jak Barbie ustawiana przez niego w pożądanej pozie.

– Rany, skarbie. Twój nos… W porządku? – Chwycił świeży ręcznik. – Przepraszam. Jezu, twoja śliczna mała buźka. Dobrze się czujesz?

Callie odwróciła się do zlewu i wypluła krew. Czuła, jakby jej nos dostał się między koła zębate. To musiało być wstrząśnienie mózgu, bo widziała podwójnie. Dwa ślady krwi. Dwa krany. Dwie suszarki na naczynia.

– Słuchaj… – Złapał ją za ramiona, okręcił i przycisnął do szafek. – Nic ci nie będzie, rozumiesz? Postaram się o to. Ale nie mów nikomu o kamerze, dobrze?

– Dobrze – odpowiedziała, bo zawsze łatwiej było się z nim zgodzić.

– Mówię serio, laleczko. Spójrz mi w oczy i obiecaj. – Nie wiedziała, czy martwi się, czy denerwuje, póki nie potrząsnął nią jak szmacianą lalką. – Spójrz na mnie.

Była w stanie tylko powoli zamrugać. Od całej reszty oddzielała ją chmura.

– Wiem, że to był wypadek.

– Nie chodzi o twój nos. Mówię o kamerze. – Oblizał usta, wysuwając język jak jaszczurka. – Ani pary z ust o kamerze, laleczko. Mógłbym pójść do więzienia.

– Do więzienia? – To słowo pojawiło się znikąd, nic nie znaczyło. Równie dobrze Buddy mógł powiedzieć „jednorożec”. – Niby czemu…

– Laleczko, proszę. Nie bądź głupia.

Znów zamrugała, wracała jej ostrość widzenia.

Buddy nie był ani przejęty, ani zły, ani nie poczuwał się do winy z powodu jej nosa. Buddy był przerażony.

Tylko dlaczego?

Wiedziała o kamerze od miesięcy, ale nie rozgryzła, po co została zamontowana. Pomyślała o weekendowych przyjęciach Buddy’ego. Lodówka pełna piwa. Powietrze gęste od dymu. Ryczący telewizor. Rechoczący pijani faceci, klepiący się po plecach, gdy próbowała wyciągnąć Trevora do kina, do parku czy gdziekolwiek, byle tylko wyjść razem z domu.

– Muszę… – Wydmuchała nos w ręcznik, a niteczki krwi utworzyły na białym tle wzór pajęczyny. Odzyskiwała jasność myśli, ale ciągle dzwoniło jej w uszach. Buddy przypadkiem trafił ją w nos. Czemu był taki nieostrożny?

– Posłuchaj mnie, laleczko. – Wbił jej palce w ramiona.

– Przestań powtarzać, żebym słuchała. Przecież słucham. Słyszę wszystko, co do mnie mówisz. – Zakasłała tak mocno, że musiała pochylić się i odkrztusić wszystko. Wytarła usta i podniosła wzrok na Buddy’ego. – Nagrywasz swoich kumpli? Po to zamontowałeś kamerę?

– Zapomnij o kamerze. – Buddy cuchnął paranoją. – Dostałaś w dziób, laleczko. Nie wiesz, co gadasz.

Co jej umykało?

Mówił, że jest przedsiębiorcą, ale nie miał biura. Przez cały dzień jeździł corvettą i stamtąd prowadził interesy. Wiedziała, że jest bukmacherem sportowym. I egzekutorem, mięśniakiem do wynajęcia. Nosił przy sobie mnóstwo gotówki. Zawsze znał gościa, który znał innego gościa. Czy nagrywał znajomków, którzy prosili go o przysługi? Płacili mu za zgruchotanie komuś kolana, spalenie czyichś budynków, szukanie haków na wroga czy wywieranie nacisków na opornych?

Nie potrafiła złożyć kawałków tej układanki w logiczną całość.

– Co robisz, Buddy? Szantażujesz ich?

Przygryzł zębami czubek języka. Namyślał się odrobinę za długo, zanim powiedział:

– Tak, skarbie. Szantażuję ich. Stąd mam gotówkę. Nie możesz zdradzić, że o tym wiesz. Szantaż to poważne przestępstwo. Mogliby mnie posłać do więzienia na resztę życia.

Znowu zerknęła w głąb pokoju. Wyobraziła sobie, że jest pełen ludzi. Za każdym razem tych samych. Niektórych nie znała, ale inni byli częścią jej życia i miała wyrzuty sumienia, że stała się beneficjentką nielegalnych działań Buddy’ego. Doktor Patterson – dyrektor szkoły. Trener Holt prowadzący Bellwood Eagles. Pan Humphrey – sprzedawca używanych aut. Pan Ganza, który obsługiwał dział delikatesowy w supermarkecie. Pan Emmett z gabinetu stomatologa.

Co złego zrobili? Co strasznego mieli na sumieniu trener, sprzedawca aut, stetryczały dupek o lepkich łapach, z czego zwierzyli się Buddy’emu Waleskiemu?

I czemu ci idioci przychodzili do niego co weekend oglądać futbol, koszykówkę, bejsbol, piłkę nożną, skoro Buddy ich szantażował?

„Chodź, skończymy na kanapie”.

Wzrok Callie powędrował od dwuipółcentymetrowego otworu na froncie baru ku kanapie dokładnie na wprost otworu i dalej ku cięższemu od niej ogromnemu telewizorowi.

Pod odbiornikiem znajdowała się szklana półka.

Dekoder. Kabel rozdzielający. Odtwarzacz wideo.

Przywykła do widoku potrójnego kabla RCA podłączonego do gniazd w odtwarzaczu. Czerwona wtyczka do prawego kanału audio. Biała do lewego kanału audio. Żółta do wideo. Kable tworzyły jeden długi przewód zwinięty na dywanie pod telewizorem. Nieraz zastanawiała się, do czego jest podłączony jego drugi koniec.

„Skończymy na kanapie”.

– Moja mała. – Buddy pocił się z desperacji. – Może spróbujesz się ogarnąć, co? Dam ci pieniądze. Już mówiłem, że dostałem kasę za jutrzejszą robotę. Dobrze się podzielić, prawda?

Callie najpierw zerknęła na niego, a potem przeszyła go wzrokiem.

Buddy wyjął z kieszeni plik banknotów. Odliczył kilka, jakby przeliczał metody jej kontrolowania.

– Kup sobie nową bluzkę, dobrze? Może spodnie i buty do kompletu czy co tam chcesz. Może naszyjnik? Podoba ci się ten, który ci dałem, prawda? Kup sobie jeszcze jeden. Albo cztery. Bądź jak Mr. T., no wiesz, ten mięśniak obwieszony biżuterią.

– Filmujesz nas? – Zadała to pytanie, zanim dotarło do niej, że odpowiedź rozpęta piekło. Już nie robili tego w łóżku, tylko zawsze na kanapie. Kończyli, a on zanosił ją do łóżka. – Tak, Buddy? Nagrywasz, jak mnie pieprzysz, i pokazujesz to kumplom?

– Nie bądź głupia. – Miał ten sam ton głosu co Trevor, kiedy zarzekał się, że nie stuka w akwarium. – Nigdy bym tego nie zrobił. Kocham cię.

– Ty przeklęty zboczeńcu!

– Uważaj na słowa – ostrzegł, i było to poważne ostrzeżenie.

A ona pojęła wszystko, co działo się przynajmniej od pół roku.

Doktor Patterson machający do niej z trybun w trakcie występów czirliderek.

Trener Holt puszczający do niej oko z bocznej linii w trakcie meczów.

Pan Ganza posyłający jej uśmiech, gdy podawał jej matce krojony ser w plasterkach na stoisku delikatesowym.

– Ty… – wykrztusiła przez ściśnięte gardło. Ci mężczyźni widzieli ją bez ubrania. Widzieli, co robiła Buddy’emu na kanapie. Co Buddy robił jej.

– Callie, uspokój się, bo zaczynasz histeryzować.

– Ja już histeryzuję! – wrzasnęła. – Oni mnie widzieli. Oglądali mnie. Wiedzą, co ja… co my…

– Daj spokój, laleczko.

Upokorzona zakryła twarz dłońmi.

Doktor Patterson. Trener Holt. Pan Ganza. Nie byli mentorami, ojcowskimi figurami czy uroczymi starszymi panami. Okazali się zboczeńcami, którzy jarali się oglądaniem, jak Buddy ją posuwa.

– Daj spokój – powiedział Buddy. – Robisz z igły widły.

Łzy jak grochy leciały jej po policzkach. Nie była w stanie wykrztusić słowa. Kochała go. Zrobiła dla niego wszystko.

– Jak mogłeś?! Jak mogłeś tak mnie upokorzyć?!

– Co? – rzucił nonszalancko i spojrzał na plik banknotów. – Dostałaś, co chciałaś.

Potrząsnęła głową. Tego nigdy nie chciała. Zależało jej na poczuciu bezpieczeństwa, pewności, że jest chroniona. Chciała, żeby ktoś interesował się jej życiem, myślami, marzeniami.

– Daj spokój, maleńka. Płaciłem za twoje stroje, twój obóz czirliderski, a twoja…

– Powiem matce – zagroziła. – Powiem, co mi zrobiłeś.

– Myślisz, że ją to obejdzie? – Śmiech Buddy’ego był szczery. Oboje wiedzieli, że to prawda. – Póki gotówka płynie, twojej mamie to wisi.

Callie przełknęła ślinę. Miała wrażenie, jakby łykała potłuczone szkło.

– A Linda? – Gdy Buddy otworzył usta jak pstrąg wyrzucony na brzeg, atakowała dalej: – Ciekawe, co powie twoja żona, gdy się dowie, że od dwóch lat posuwasz czternastoletnią opiekunkę jej syna?

Usłyszała syk powietrza, które Buddy wciągnął przez zaciśnięte zęby.

Odkąd z nim była, ciągle mówił o jej drobnych rączkach, szczupłej talii, małych ustach, ale ani razu nie wspomniał o ponad trzydziestu latach różnicy między nimi.

Był przestępcą.

– Linda jest jeszcze w szpitalu, tak? – Callie podeszła do telefonu wiszącego przy tylnych drzwiach i palcami powiodła po numerach alarmowych spisanych na kartce przy aparacie. Walczyła z sobą, zastanawiając się, czy zdoła odbyć tę rozmowę. Linda zawsze była dla niej dobra, a ta informacja mogła ją zdruzgotać. Wiedziała, że Buddy do tego nie dopuści.

Mimo to sięgnęła po słuchawkę. Spodziewała się, że Buddy zacznie zawodzić i błagać ją o wybaczenie, a potem zapewni o miłości i oddaniu.

Ale nic takiego nie zrobił, tylko bezgłośnie otwierał i zamykał usta. Stał jak znieruchomiały goryl z rękami odstającymi od tułowia.

Odwróciła się do niego plecami, oparła słuchawkę na ramieniu, rozplątała skręcony sznur i dotknęła ósemki na klawiaturze.

Cały świat zwolnił, zanim jej mózg zarejestrował, co się dzieje.

Dostała cios w nerkę, zupełnie jakby potrącił ją pędzący samochód. Telefon zsunął się z ramienia, rozłożyła ręce, stopy oderwały się od podłoża. Poczuła na skórze powiew powietrza, gdy wyleciała w górę.

Klatką piersiową zderzyła się ze ścianą i do końca rozkwasiła nos, zostawiając w regipsie ślady zębów.

– Głupia suka. – Buddy położył rozczapierzoną dłoń na jej potylicy i walnął jej głową w ścianę raz i drugi, a po trzecim cofnął się o krok.

Callie zmusiła się do zgięcia kolan. Czuła, że ma wyrwane włosy. Zwinęła się w kłębek na podłodze. Była już bita i potrafiła przyjąć cios, ale wtedy miała do czynienia z kimś o jej gabarytach. Z kimś, kto nie tłukł ludzi dla zarobku. Kto nigdy przedtem nie zabił.

– Szantażu jej się zachciewa, kurwa! – Kopnął ją w brzuch z mocą stalowej kuli do wyburzania.

Callie dźwignęła się z ziemi i wypuściła powietrze z płuc. Przeszywający ból powiedział jej, że ma złamane żebro.

Gdy Buddy padł na kolana, spojrzała na niego. Miał oszalały wzrok i ślinę w kącikach ust. Jedną ręką złapał ją za szyję. Próbowała się wyrwać, ale wylądowała na plecach. Buddy usiadł na niej okrakiem całym ciężarem ciała i zwiększył ucisk na tchawicę, odcinając dopływ powietrza. Zamachnęła się pięścią w jego krocze. Raz. Drugi. Trafiła bokiem pięści, ale to wystarczyło, żeby poluzował chwyt, a ona przeturlała się po podłodze. Chciała wstać, pobiec, uciec.

Powietrze przeciął świst, którego nie umiała zidentyfikować.

Poczuła palący ból, jakby ktoś zdarł jej skórę z pleców. To Buddy smagnął ją przewodem telefonicznym. Z przeciętej skóry wzdłuż kręgosłupa popłynęła krew. Podniosła rękę i patrzyła, jak skóra jej pęka, a przewód okręca się wokół jej nadgarstka.

Odruchowo szarpnęła rękę do tyłu i przewód wypadł Buddy’emu z dłoni. Zobaczyła zaskoczenie na jego twarzy. Chciał pchnąć ją na ścianę. Zaatakowała go, kopiąc i młócąc pięścią, wywijając przewodem, wrzeszcząc jak opętana.

– Wal się, sukinsynu! Zabiję cię!

Jej głos odbił się echem w kuchni.

Nieoczekiwanie wszystko znieruchomiało.

Callie udało się skoczyć na równe nogi. Uniosła rękę nad głowę, gotowa zamachnąć się sznurem. Żadne nie ustąpiło pola, stali naprzeciwko siebie w bliskiej odległości.

Wystraszony śmiech Buddy’ego przeszedł w pełen uznania chichot.

– Cholera, dziewczyno.

Rozcięła mu policzek, a on otarł krew palcami, włożył je do ust i zaczął głośno ssać.

Poczuła, jak żołądek jej się przewraca.

Wiedziała, że przemoc nakręca mroczną stronę jego natury.

– No dalej, tygrysico. – Uniósł pięści jak bokser gotowy do znokautowania rywala. – Rzuć się na mnie jeszcze raz.

– Buddy, proszę. – Chciała utrzymać mięśnie w gotowości i rozluźnione stawy, by stawić opór do końca, ponieważ spokój Buddy’ego mógł mieć tylko jedną przyczynę: postanowił ją zabić, nieźle się przy tym bawiąc. – To nie musi tak się skończyć.

– Laleczko, od początku było wiadomo, że tak się skończy.

Jej mózg musiał przetrawić te słowa. Wiedziała, że Buddy ma rację. Była głupia.

– Nikomu nic nie powiem. Przyrzekam.

– To zaszło za daleko, laleczko. Myślę, że to wiesz. – Ciągle trzymał pięści na wysokości swojej twarzy i prowokacyjnie nimi zamachał. – No, dalej, maleńka. Nie daj się pokonać bez walki.

Był od niej wyższy ponad czterdzieści centymetrów i cięższy prawie o siedemdziesiąt kilo, jakby w zwalistym ciele dźwigał dwoje ludzi.

Podrapać go? Ugryźć? Wyrwać mu włosy? Umrzeć z jego krwią w ustach?

– I co teraz zrobisz, kruszynko? – Nie opuszczał pięści ani na chwilę, trzymał je w gotowości. – Daję ci szansę. Zaatakujesz mnie czy spasujesz?

Korytarz?

Nie mogła skierować go do Trevora.

Frontowe drzwi?

Za daleko.

Drzwi kuchenne?

Kątem oka dostrzegła złotą gałkę.

Błyszczała. Czekała. Zapraszała.

Przeanalizowała w myślach sekwencję ruchów. Zwrot, stopa lewa, stopa prawa, złapać gałkę, przekręcić, przebiec pod wiatą, wybiec na ulicę, wrzeszcząc co sił w płucach.

Kogo chciała oszukać?

Wystarczy, że zrobi zwrot, a Buddy od razu rzuci się na nią. Nie był szybki, ale wystarczył jeden sus i znów miałaby jego łapę na szyi.

Posłała mu pełne nienawiści spojrzenie.

Wzruszył ramionami, nic sobie z tego nie robiąc.

– Czemu? – zapytała. – Czemu pokazałeś im nasze nagrania?

– Kasa. – Buddy wydawał się rozczarowany jej naiwnością. – Niby co innego?

Nie była w stanie myśleć o dorosłych mężczyznach, którzy widzieli ją, jak robi rzeczy, na które nie miała ochoty, z facetem, który jej obiecał, że bez względu na wszystko zawsze będzie ją chronić.

– No, dalej. – Buddy wykonał leniwy prawy sierpowy, poprawił hakiem w zwolnionym tempie. – No, Rocky, pokaż, co potrafisz.

Szybkim spojrzeniem omiotła wzrokiem kuchnię.

Lodówka. Piekarnik. Szafki. Szuflady. Blacha do pieczenia. NyQuil. Suszarka do naczyń.

Buddy uśmiechnął się pogardliwie.

– Walniesz mnie patelnią, Kaczorze Daffy?

Skoczyła prosto na niego jak nabój z lufy. Buddy trzymał dłonie na wysokości twarzy, a Callie pochyliła się najniżej, jak mogła, i gdy opuścił pięści, była już poza jego zasięgiem.

Z impetem wpadła na kuchenny zlew i okręciła się na pięcie, przecinając powietrze stalowym ostrzem.

Buddy skwitował uśmieszkiem widok noża do steków, który należał do sześcioczęściowego kompletu wyprodukowanego na Tajwanie, kupionego przez Lindę w spożywczaku. Pęknięty drewniany trzonek, cienkie ząbkowane ostrze. Callie kroiła nim hot dogi dla Trevora, bo w przeciwnym razie wsadziłby sobie do buzi całą parówkę i mógłby się udławić.

Zobaczyła na ostrzu resztkę keczupu.

Na ząbkach widniała czerwona smużka.

– O Jezu… – jęknął zaskoczony Buddy.

Oboje utkwili wzrok w tym samym punkcie.

Ostrze przecięło nogawkę w spodniach Buddy’ego, a dokładniej, w górnej części lewego uda, około dziesięciu centymetrów poniżej krocza.

Callie patrzyła, jak tkanina khaki powoli przybiera szkarłatną barwę.

Od piątego roku życia trenowała gimnastykę sportową i doskonale znała wszystkie sposoby na zrobienie sobie krzywdy. Jeden niezgrabny ruch wystarczył, by zerwać więzadła w kręgosłupie czy naderwać mięśnie pleców. Nieuważny zeskok mógł się skończyć zerwaniem ścięgien w kolanie. Kawałek metalu – nawet najtańszego metalu – mógł przeciąć tętnicę udową, główną arterię dostarczającą krew do dolnej części ciała.

– Cal. – Buddy przyciskał dłoń do nogi, a krew przesączała się między jego ściśniętymi palcami. – Przynieś… Jezu, Callie. Przynieś ręcznik albo…

Zatoczył się, uderzył szerokimi barami w szafki, walnął głową w blat i osunął się na podłogę. Pokój zadrżał od ciężaru jego padającego ciała.

– Cal? – Grdyka Buddy’ego poruszyła się kilkakrotnie, strużki potu spływały mu po twarzy. – Callie?

Stała napięta do granic wytrzymałości. Ciągle ściskała w dłoniach nóż. Spowijał ją chłodny mrok. Miała wrażenie, że osaczył ją własny cień.

– Callie, skarbie, musisz… – Jego wargi traciły kolor. Zaczął szczękać zębami, jakby jego też okrył chłód. – We…wezwij karetkę, skarbie. Wezwij…

Callie powoli odwróciła głowę. Spojrzała na telefon na ścianie. Słuchawki na widełkach nie było. Końcówki kolorowych przewodów wystawały z miejsca, w którym Buddy wyrwał sprężysty sznur. Odszukała jego koniec. Idąc po nitce do kłębka, zlokalizowała słuchawkę. Leżała pod kuchennym stołem.

– Callie, skarbie, zostaw ją tam. Musisz…

Uklękła i sięgnęła pod stół. Podniosła słuchawkę i przyłożyła ją do ucha. Nadal nie wypuszczała noża z ręki. Dlaczego ciągle go trzyma?

– Ta jest zepsuta – powiedział Buddy. – Idź do sypialni, skarbie. Wezwij karetkę.

Mocniej przycisnęła plastik do ucha. Przywołała z pamięci dźwięk, buczenie, które wydawała słuchawka, gdy zbyt długo nie leżała na widełkach.

Pii-pii-pii.

– Sypialnia, skarbie. Idź do…

Pii-pii-pii.

– Callie.

Gdyby podniosła słuchawkę w sypialni, usłyszałaby nieubłagane buczenie i zapętlony mechaniczny głos: „Jeśli chcesz wykonać połączenie…”.

– Callie, kochanie. Nie chciałem cię skrzywdzić. Nigdy bym cię nie skrzy…wdził…

„Rozłącz się i spróbuj ponownie”.

– Skarbie, proszę, potrzebuję…

„Jeśli to nagły wypadek…”.

– Potrzebuję twojej pomocy, skarbie. Pro…proszę, wyjdź na korytarz i…

„Rozłącz się i wybierz dziewięć-jeden-jeden”.

– Callie?

Odłożyła nóż na podłogę i przysiadła na piętach. Kolano już nie rwało. Plecy nie bolały. Skóra na szyi – tam, gdzie ją dusił – nie pulsowała. Żebro nie paliło od kopniaków.

„Jeśli chcesz wykonać połączenie…”.

– Ty jebana suko – wychrypiał Buddy. – Ty je…bana suko bez serca.

„Rozłącz się i spróbuj ponownie”.

WIOSNA 2021

1

Niedziela

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

KARIN SLAUGHTER jest jedną z najpoczytniejszych i uznanych auto­rek kryminałów i thrillerów. Jej książki, opublikowane dotąd w stu dwu­dziestu krajach, osiągnęły w sumie nakład ponad trzydziestu pięciu milio­nów egzemplarzy. Karin Slaughter ma na koncie dwadzieścia tytułów, wśród nich jest cykl, którego akcja rozgrywa się w Grant County, seria z detektywem Willem Trentem, Miasto glin nominowane do nagrody im. Edgara Allana Poe, a także powieści z listy bestsellerów „Sunday Timesa”: Moje śliczne, Dobra córka, Układanka i Ostatnia wdowa Jest pomysłodawczynią i założycielką Save the Libraries, organizacji non pro­fit, której celem jest wspieranie bibliotek oraz ich cyfryzacja. Urodzona w Georgii, Karin Slaughter mieszka w Atlancie. Obecnie Netflix pracuje nad ekranizacją Układanki, trwają także prace nad realizacją cyklu o Grant County i serii z detektywem Willem Trentem na potrzeby telewizji.

www.KarinSlaughter.com

POLECAMY RÓWNIEŻ INNE KSIĄŻKI KARIN SLAUGHTER:

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
LATO 1998
WIOSNA 2021
1
2
3
LATO 1998
WIOSNA 2021
4
5
6
7
8
9
10
11
LATO 2005
CHICAGO
WIOSNA 2021

Tytuł oryginału: False Witness

Pierwsze wydanie: HarperCollinsPublishers 2021

Opracowanie graficzne okładki: Emotion Media

Projekt okładki: Emma Graves

Ilustracja na okładce: Trevillion

Redaktor prowadzący: Alicja Oczko

Opracowanie redakcyjne: Jakub Sosnowski

Korekta: Sylwia Kozak-Śmiech

Copyright © Karin Slaughter 2021

© for the Polish edition by HarperCollins Polska sp. z o.o., Warszawa, 2021

Will Trent is a trademark of Karin Slaughter Publishing LLC.

Wszystkie prawa zastrzeżone, łącznie z prawem reprodukcji części lub całości dzieła w jakiejkolwiek formie.

Niniejsze wydanie zostało opublikowane na licencji HarperCollins Publishers, LLC.

Wszystkie postacie w tej książce są fikcyjne. Jakiekolwiek podobieństwo do osób rzeczywistych – żywych lub umarłych – jest całkowicie przypadkowe.

HarperCollins jest zastrzeżonym znakiem należącym do HarperCollins Publishers, LLC. Nazwa i znak nie mogą być wykorzystane bez zgody właściciela.

ISBN 978-83-276-7596-5

HarperCollins Polska sp. z o.o.

ul. Domaniewska 34a

02-672 Warszawa

www.harpercollins.pl

Konwersja do formatu EPUB, MOBI: Katarzyna Rek / Woblink