Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
248 osób interesuje się tą książką
AGE GAP, FAKE DATING, HATE-LOVE!
W wypadku samochodowym spowodowanym przez pijanego kierowcę zginęli rodzice Keiry. Pozostawili jej antykwariat, który prowadzili. Miejsce to było ich oazą spokoju, włożyli w nie całe swoje serca. Czasy jednak się zmieniły i ludzie przestali kupować używane książki.
Kobiecie zaczyna brakować pieniędzy, komornik daje jej ostatni termin i kobieta nie ma wyboru. Udaje się do banku, by prosić o kredyt.
Dyrektor banku, niesamowicie przystojny, straszy od Keiry mężczyzna, składa jej iście szaloną propozycję. Ma ona udawać jego narzeczoną na weekendowym przyjęciu urodzinowym matki, w zamian otrzyma kredyt, choć nie ma zdolności kredytowej. Keira zostaje przyparta do muru, pragnie uratować antykwariat przed bankructwem, który był tak ważny dla ukochanych rodziców.
Keira i Mike zawierają umowę, zgodnie z którą będą udawali zakochaną parę. Muszą grać przed znajomymi i rodziną, jednocześnie nie stracić przy tym głowy ani serca. Czy to im się uda? Zwłaszcza wtedy, gdy na jaw wyjdą rodzinne sekrety Mike’a…?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 232
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Tej autorki w Wydawnictwie WasPos
Włoski temperament
Pod kontrolą
Fake Love
Wszystkie pozycje dostępne również w formie e-booka
Copyright © by Monika Czugała, 2024Copyright © by Wydawnictwo WasPos, 2025 All rights reserved
Wszystkie prawa zastrzeżone, zabrania się kopiowania oraz udostępniania publicznie bez zgody Autora oraz Wydawnictwa pod groźbą odpowiedzialności karnej.
Redakcja: Kinga Szelest
Korekta: Magdalena Czmochowska
Projekt okładki: Adam Buzek
Ilustracje wewnątrz książki: pngtree
Skład i łamanie oraz wersja elektroniczna: Adam Buzek/[email protected]
Wydanie I – elektroniczne
Wyrażamy zgodę na udostępnianie okładki książki w internecie
ISBN 978-83-8290-778-0
Wydawnictwo WasPosWarszawaWydawca: Agnieszka Przył[email protected]
Spis treści
Rozdział 1
Rozdział 2
Rozdział 3
Rozdział 4
Rozdział 5
Rozdział 6
Rozdział 7
Rozdział 8
Rozdział 9
Rozdział 10
Rozdział 11
Rozdział 12
Rozdział 13
Rozdział 14
Rozdział 15
Rozdział 16
Rozdział 17
Rozdział 18
Rozdział 19
Rozdział 20
Rozdział 21
Epilog
Rozdział 1
Poprawiłam ciężką torbę, której pasek wbijał mi się boleśnie w ramię. Wyciągnęłam z kieszeni klucz i otworzyłam nim drzwi do niewielkiego lokalu. Te zaskrzypiały donośnie, kiedy światło dzienne wpadło do środka. Przekroczyłam próg i zaciągnęłam się dobrze mi znanym zapachem. Antykwariat, w którym pracowałam, należał do moich rodziców i był naszą rodzinną dumą. W dzisiejszych czasach jednak nie był już tak popularny, jak kiedyś.
Robiąc krok do przodu, nadepnęłam na list, który dosłownie przed chwilą wypadł z drzwi. Musiał zostać wetknięty tuż przy skrzynce i nie zwróciłam na niego uwagi. Schyliłam się po kopertę i już na sam widok pieczątki nadawcy przeszedł mnie dreszcz.
Podeszłam do lady, na której zostawiłam torebkę. Drżącymi palcami rozerwałam kopertę i wyciągnęłam z niej pojedynczą kartkę. Choć doskonale wiedziałam, co zostało na niej zapisane, to musiałam przekonać się na własne oczy.
Strużka potu spłynęła mi wzdłuż kręgosłupa. Kolejne wezwanie do zapłaty. Zmniejszenie się liczby klientów sprawiło, że rodzinny biznes podupadł, a ja nie miałam środków, by robić opłaty. Dziś prawie nikt nie zaglądał do antykwariatów. Sentyment i poczucie porażki nie pozwalały mi zamknąć lokalu, na który mama z tatą tak ciężko pracowali. Za pomocą mediów społecznościowych próbowałam zyskać trochę na darmowej reklamie, ale nie byłam w tym zbyt dobra.
Odłożyłam list na blat i zamrugałam, przepędzając zbierające się pod powiekami łzy. To było ostatnie upomnienie, za kolejne groziło mi zajęcie lokalu. Niech to szlag!
Otarłam pojedynczą łzę wierzchem dłoni. Dzwoneczek nad drzwiami zaanonsował nowego klienta. Pospiesznie ściągnęłam łopatki, przywołując na twarz profesjonalny uśmiech. Na widok eleganckiego mężczyzny w garniturze z aktówką w ręku szybko jednak zamarł mi na ustach.
‒ Pani Keira Adams? ‒ zapytał, wbijając we mnie swoje świdrujące spojrzenie.
Z trudem przełknęłam ślinę.
‒ Tak ‒ odparłam, usiłując brzmieć na pewną siebie, choć głos mi drżał.
‒ Jestem Colton Stevens ‒ przedstawił się, podchodząc do kasy.
Czmychnęłam za blat i stanęłam po drugiej jego stronie, jakby kontuar z drewna mógł uchronić mnie przed tym, co miałam za chwilę usłyszeć.
‒ Słucham ‒ powiedziałam, opierając dłonie o ladę. Przynajmniej w ten sposób nie zemdleję.
‒ Jestem komornikiem, nie płaci pani rachunków, zostałem zmuszony, by tu zjawić się tu osobiście.
Miałam wrażenie, że ziemia usuwa mi się spod nóg. Odchrząknęłam.
‒ Nie płacę, bo nie mam z czego ‒ wyznałam cicho. ‒ Potrzebuję więcej czasu.
Mężczyzna ze smutkiem pokręcił głową.
‒ Nie mogę dać pani więcej czasu ‒ odparł.
Z trudem udało mi się zachować kamienną twarz, choć w środku wyłam z rozpaczy.
‒ Rozumiem ‒ wykrztusiłam z trudem.
Odwróciłam się do niego plecami, by ukryć swoją twarz. Kolejna łza spłynęła mi po policzku, dłużej nie dałam rady ich powstrzymać.
‒ Pani Adams ‒ przemówił.
Uparcie stałam do niego tyłem. Byłam tchórzem, nie potrafiłam w tej chwili spojrzeć mu w oczy.
‒ Pani Keiro.
‒ Tak?
‒ Dam pani tydzień ‒ oznajmił, wprowadzając mnie tym w ogromne zaskoczenie.
Obróciłam się pospiesznie, zapominając o tym, że jeszcze kilka sekund temu chciałam ukryć swoje łzy.
‒ Słucham? ‒ spytałam, wciąż nie dowierzając temu, co przed chwilą usłyszałam.
‒ Ostatnie siedem dni ‒ powtórzył, patrząc mi prosto w oczy.
Chciałam skakać z radości, wypełniła mnie ekscytacja. Szybko jednak zeszłam na ziemię, uświadamiając sobie, że tydzień to zbyt krótki okres, abym zdołała zgromadzić wystarczają sumę pieniędzy. Oklapłam.
‒ Dziękuję ‒ powiedziałam bez przekonania.
Mężczyzna skinął krótko głową. Zrobił krok w stronę wyjścia, lecz zawahał się i po raz ostatni obrócił w moją stronę.
‒ Myślała pani, żeby zamknąć biznes? ‒ zapytał.
‒ Tak ‒ przyznałam cicho. ‒ Ale tego nie zrobię.
Nie zawiodę rodziców.
‒ Była pani w banku? ‒ zasugerował.
Pokręciłam głową.
‒ Nie.
‒ Niech pani spróbuje. To może być jedyna nadzieja.
Po tych słowach odwrócił się i odszedł, zostawiając mnie samą z natłokiem myśli w głowie.
Z jękiem opadłam na krzesło ustawione za ladą. Ukryłam twarz w dłoniach i wybuchnęłam głośnym płaczem. Czułam się okropnie. Zaprzepaściłam rodzinny interes rodziców, miejsce, które było dla nich tak ważne. Po ich tragicznej śmierci obiecałam sobie, że zrobię wszystko, aby antykwariat był naszą dumą. To wszystko, co mi po nich zostało…
Wyprostowałam się na krześle i rozejrzałam wokół. Potężne regały od góry do dołu zostały wypełnione książkami. Każda z nich czekała na swój nowy dom. Wytarłam dłonią mokry policzek. Przywołałam wspomnienia, na których byli rodzice. Widziałam, jak tata w okularach i swojej ulubionej koszuli w kratę układa książki na półkach. Mama zawsze stała za kasą, wszystko kontrolowała, uwielbiała to robić.
Niemal słyszałam ich głośny śmiech, kiedy dokuczali sobie nawzajem. Uśmiechnęłam się smutno, nie po raz pierwszy tęskniąc za tymi chwilami pełnymi beztroski.
Ten facet miał rację. Musiałam udać się do banku, choć sama myśl o kredycie do spłaty napawała mnie przerażeniem. Mogłam się jednak chociaż zapytać, by wiedzieć, czy w ogóle istnieje taka możliwość w moim przypadku.
Zabrałam torbę i zamknęłam lokal. Mieszkałam w Miami od urodzenia i choć miasto było ogromne, to dobrze znałam najbliższą okolicę i wiedziałam, że bank nie znajduje się daleko. Wystarczająco blisko, aby pokonać odległość pieszo, bez wydawania pieniędzy na taksówkę.
Im bliżej byłam, tym bardziej się denerwowałam. W końcu dotarłam na miejsce. Zadarłam głowę i spojrzałam na logo banku. Od razu pomyślałam, by stamtąd uciekać. Szybko jednak zdusiłam to uczucie w zarodku. Musiałam chociaż spróbować.
Zmusiłam się, by wejść do środka. Głowy ludzi czekających w kolejce obróciły się w moją stronę. Posłałam im nerwowy uśmiech. Jak tylko zamknęły się za mną drzwi, żołądek zawiązał mi się w supeł. Kobieta w białej koszuli siedząca za kontuarem spojrzała na mnie pytająco.
‒ Pani do mnie? ‒ spytała.
‒ Nie wiem ‒ przyznałam. ‒ Chcę ubiegać się o kredyt.
‒ To musi pani rozmawiać z dyrektorem. ‒ Wskazała głową przeszklone pomieszczenie kilka metrów dalej.
Podążyłam za jej spojrzeniem, wypatrując wspomnianego mężczyzny.
‒ Jest kolejka?
‒ Nie ‒ odparła. ‒ Niech pani usiądzie, dyrektor wyszedł na śniadanie, ale powinien niedługo wrócić.
Skinęłam głową, po czym skierowałam się do jednego z pustych foteli.
Usiadłam i skrzyżowałam nogi w kostkach, aby nie podskakiwały ze zdenerwowania. Położyłam dłonie płasko na udach, by uniknąć obgryzania paznokci. Minuty się dłużyły, a wraz z nimi rósł mój stres. Zaczęłam przeglądać wiadomości w Internecie, próbując zająć czymś myśli. Kątem oka obserwowałam wchodzących i wychodzących klientów.
Znienacka padł na mnie czyjś cień. Podniosłam głowę i ujrzałam przed sobą mężczyznę w garniturze. Sunęłam powoli wzrokiem po jego sylwetce, od dołu przez granatowe spodnie od garnituru po błękitną koszulę skrytą pod marynarką. Kiedy dotarłam do twarzy, musiałam zamrugać kilkakrotnie, aby upewnić się, że nie śnię.
Ach, co to był za mężczyzna!
Szczękę pokrywał mu ciemny zarost, jego usta były zaciśnięte jakby w wyrazie zniecierpliwienia. Ciemne oczy patrzyły na mnie wyczekująco. Brązowe włosy miał odrobinę dłuższe i potargane.
‒ Pani do mnie? ‒ zapytał głosem, od którego zadrżałam.
O rany, co zrobił ze mną sam jego widok. Zmusiłam się, aby odzyskać panowanie nad sobą. Był sporo ode mnie starszy, tym bardziej nie chciałam się przed nim zbłaźnić. Odchrząknęłam.
‒ Czekam na dyrektora ‒ odparłam, wreszcie odzyskując panowanie nad głosem.
‒ Mike Howells, dyrektor banku ‒ przedstawił się.
‒ Och… ‒ mruknęłam, zrywając się na równe nogi. ‒ Keira Adams. ‒ I zanim zdążyłam to przemyśleć, wyciągnęłam rękę w jego stronę.
Mężczyzna zerknął przelotnie na moją dłoń i się zawahał. Nagle zapragnęłam się wycofać, ale wyglądałoby to głupio. Jeśli on nie uściśnie mi ręki, będzie bardzo niezręcznie. Trwałam więc tak w bezruchu jak kretynka, aż w końcu mężczyzna wyciągnął rękę. Jego palce oplotły moją dłoń i w chwili, gdy dotknął mojej skóry, przeszył mnie prąd. Otworzyłam szeroko oczy, patrząc na jego przystojną twarz. Coś po niej przemknęło i zrozumiałam, że on też to poczuł.
Cofnęłam rękę, ukradkiem zaczerpując głębszy wdech.
‒ Zapraszam do gabinetu ‒ oznajmił, gestem wskazując pobliskie drzwi.
Puścił mnie przodem, chwyciłam torbę i wchodząc do biura, mocno zacisnęłam na niej palce. Przystanęłam przy wolnym fotelu, czekając, aż mężczyzna obejdzie biurko i znajdzie się na wprost mnie. Dyskretnie rozejrzałam się po wnętrzu, dostrzegając na ścianie kilka dyplomów oraz półkę z dziwnie wyglądającymi przedmiotami.
‒ Proszę usiąść ‒ powiedział, po czym zajął miejsce na dużym czarnym fotelu.
Przysiadłam na brzegu kompletnie onieśmielona. Przed obcym facetem musiałam tłumaczyć swoje problemy finansowe oraz fakt, że nie potrafię sama udźwignąć rodzinnego biznesu. Spojrzałam na niego niepewnie. Mężczyzna skinął zachęcająco głową, ale ja nie potrafiłam się przemóc, by coś powiedzieć.
‒ Czym mogę służyć? Proponuję, żebyśmy przeszli na ty, tak będzie nam łatwiej rozmawiać.
Odetchnęłam z ulgą.
‒ Zgoda ‒ potwierdziłam, poprawiając się na krześle. ‒ Chcę ubiegać się o kredyt.
Mike skinął raz głową.
‒ Masz już u nas konto? ‒ zapytał, zaglądając do komputera.
‒ Nie ‒ odparłam. ‒ Najpierw chcę się dowiedzieć, czy jest w ogóle taka możliwość. Oczywiście wtedy założę konto ‒ zapewniłam go szybko.
‒ Będę potrzebował kilku dokumentów, by sprawdzić, czy masz zdolność kredytową ‒ wyjaśnił, łącząc dłonie i opierając je na biurku.
Mój wzrok umknął w kierunku jego napiętych bicepsów. Lekki uśmiech wykrzywił usta mężczyzny. Jasna cholera! Był doskonale świadomy tego, że mu się przyglądam, oraz temu, że może mi się podobać.
‒ Na przykład jakich? ‒ spytałam, tracąc nadzieję.
Jeden jego rzut oka na rachunki i natychmiast mi odmówi. Równie dobrze mogłam już wstać i sobie pójść.
‒ Wyciąg z konta, wypłaty z ostatnich kilku miesięcy. Umowę, jeśli jesteś gdzieś zatrudniona.
Zgarbiłam się, co nie umknęło jego uwadze.
‒ Oczywiście ‒ powiedziałam bez przekonania.
‒ Gdzie pracujesz? ‒ rzucił, klepiąc coś na klawiaturze.
‒ Słucham? ‒ Zaskoczona zmarszczyłam brwi.
‒ Pytam orientacyjnie, by poznać wysokość twoich dochodów ‒ wyjaśnił.
‒ Prowadzę antykwariat ‒ odpowiedziałam.
Mężczyzna oderwał wzrok od komputera i wbił go we mnie.
‒ Chcesz wziąć kredyt na własny biznes? ‒ dopytywał się.
‒ Tak ‒ potwierdziłam.
Odchylił się w fotelu, stukając palcem w podłokietnik.
‒ Dopiero go otworzyłaś i nie idzie? ‒ zgadywał.
‒ Nie ‒ zaprzeczyłam. ‒ To rodzinny interes. Ostatnimi laty trochę podupadł, potrzebuję pieniędzy.
‒ Chcesz mojej rady? Odradzam ci kredyt ‒ powiedział, wprawiając mnie tym w osłupienie.
‒ Dlaczego?
‒ Bo to martwy biznes, na tym nie zarobisz ‒ wyjaśnił.
Zacisnęłam mocniej palce na torebce. Dyrektor uniósł lekko brwi, widząc moją reakcję.
‒ Nie mogę zamknąć sklepu, to rodzinna pamiątka ‒ powtórzyłam, jakbym była głucha na jego słowa.
Mężczyzna westchnął ciężko.
‒ W ten sposób wpakujesz się w długi.
‒ Już je mam, nie rozumiesz? ‒ spytałam ze łzami w oczach.
Działałam desperacko, po prostu musiałam coś zrobić.
‒ I chcesz spłacić długi, biorąc kredyt? ‒ zapytał, patrząc na mnie szeroko otwartymi oczami. Pokręcił głową z politowaniem. ‒ Musisz być nienormalna.
Zerwałam się na równe nogi, wściekła za znieważenie. Walnęłam otwartymi dłońmi w blat biurka, pochylając się nad mężczyzną. Na ułamek sekundy jego wzrok uciekł w kierunku mojego biustu.
‒ Nie pozwalaj sobie, palancie ‒ warknęłam, zaskakując tym samą siebie.
Mężczyzna zacisnął mocno szczęki. I właśnie szlag trafił moją szansę na kredyt. Miałam to jednak głęboko w czterech literach, facet tak mnie wkurzył, że zamierzałam mu dać w kość.
‒ Nie masz prawa obrażać mnie za chęć uratowania rodzinnego biznesu.
‒ Nie obrażam cię, stwierdzam fakt, że musisz być szalona, by jedynie narobić sobie jeszcze więcej zadłużenia ‒ odparł, przybliżając do mnie swoją twarz.
Zabrakło mi tchu.
Niespodziewana bliskość tego charyzmatycznego mężczyzny sprawiła, że zakręciło mi się w głowie. Mój wzrok błądził po jego przystojnej twarzy, skupiał się odrobinę dłużej na lekko rozchylonych ustach, których kącik uniósł się nieznacznie w krzywym uśmiechu. Oprzytomniałam.
‒ Dasz mi ten kredyt czy nie? ‒ Wyprostowałam się i spojrzałam na niego z góry.
Dyrektor pokręcił głową.
‒ Ile chcesz? ‒ zapytał mimo tego.
‒ Siedem tysięcy.
Przeczesał dłonią swoje ciemne włosy. Zrozumiałam, dlaczego wciąż były rozczochrane.
‒ Jak zamierzasz je spłacić?
To było pytanie, na które nie miałam odpowiedzi. Zacisnęłam usta w wąską kreskę i zaczęłam przechadzać się po gabinecie, czując na sobie ciemne spojrzenie dyrektora.
‒ Zainwestuję w reklamę ‒ zaczęłam wyliczać. ‒ Zatrudnię kogoś, kto się na tym zna. Zdobędę klientów.
‒ Stać cię, aby kogoś zatrudnić? ‒ W jego głosie słychać było powątpiewanie.
Postukałam palcem w dolną wargę.
‒ Nie rozumiesz, że jestem gotowa zrobić wszystko? ‒ spytałam, bezradnie rozkładając ręce.
Ku mojemu zaskoczeniu, mężczyzna wstał, okrążył biurko i podszedł do mnie.
Zaczął lustrować mnie spojrzeniem od ciemnych jeansów, które opinały moje nogi oraz biodra, po płaski brzuch i piersi rysujące się pod materiałem białej koszulki. Kiedy dotarł do twarzy, zatrzymał się na dłużej. Przyglądał się moim pełnym ustom, teraz rozchylonym w wyrazie oburzenia.
Czułam, jak policzki pokrywają mi ogniste rumieńce. Jego oczy śledziły kaskadę blond włosów, które opadały mi swobodnie na ramiona i plecy. Na koniec spojrzał w moje błękitne tęczówki.
‒ Powiedziałaś, że jesteś w stanie zrobić wszystko? ‒ spytał cicho, stając zdecydowanie zbyt blisko mnie.
Dopiero teraz dostrzegłam jego wysportowaną sylwetkę. Musiał spędzać godziny na siłowni… Był wyższy ode mnie o co najmniej pół głowy i czuć było od niego drogie męskie perfumy. Przez chwilę zastanowiłam się, o ile mógł być ode mnie starszy. Na pewno nie mniej niż siedem lat…
‒ Nie rozumiem… ‒ odparłam, cofając się nieznacznie.
Dziki błysk w jego ciemnym spojrzeniu sprawił, że nagle zwątpiłam w swoje słowa. Po kilku krokach moje plecy zetknęły się ze ścianą. Moja pierś unosiła i opadała, zdradzając przyspieszony oddech. Przypominał drapieżnika, który właśnie zapędził swoją ofiarę w kąt.
Zjeżyłam się. Nie byłam ofiarą.
‒ Mam dla ciebie propozycję nie do odrzucenia ‒ wymruczał, zatrzymując się zaledwie kilka centymetrów przede mną.
Z trudem przełknęłam ślinę.
‒ Raczej nie skorzystam. ‒ Zerknęłam w kierunku torebki, zastanawiając się, jak mogłabym po nią sięgnąć i następnie stąd zwiać.
‒ Ty potrzebujesz pieniędzy, a ja potrzebuję narzeczonej ‒ powiedział, wpatrując się w moją twarz.
Zatkało mnie. Spojrzałam na niego szeroko otwartymi oczami. Czy on właśnie składał mi niemoralną propozycję?!
‒ Oszalałeś?! ‒ podniosłam głos, dosłownie gotując się ze złości. ‒ Nie wstyd ci?!
Położyłam mu dłonie na piersi i go odepchnęłam. Czułam pod materiałem koszuli, jak mężczyzna napina twarde jak skała mięśnie.
‒ Nie krzycz, najpierw mnie wysłuchaj ‒ syknął. ‒ Dam ci te pieniądze, bez żadnych prowizji, jeśli zgodzisz się przez ten weekend udawać moją narzeczoną.
Mój świat zawirował. Byłam w takim szoku, że zupełnie zapomniałam, jak się oddycha.
To był jakiś psychol!
Rozdział 2
‒ Nigdy w życiu się nie sprzedam ‒ wycedziłam.
Furia zawładnęła moim ciałem.
Krew zagotowała się we mnie, zadziałałam instynktownie.
Uniosłam dłoń i zamachnęłam się, usiłując wymierzyć mężczyźnie siarczysty policzek.
Ten jednak był ode mnie szybszy. Chwycił mój nadgarstek, zanim moja ręka zetknęła się z jego policzkiem. W oczach dyrektora banku zapłonęła wściekłość.
‒ Nie chcę cię kupić ‒ warknął, tracąc panowanie nad sobą. ‒ Proponuję ci układ, na którym oboje skorzystamy.
Pokręciłam głową.
‒ Nie będę z tobą sypiać za pieniądze ‒ oświadczyłam.
‒ Nie będziesz musiała, nie dotknę cię palcem. Przekonamy jedynie moją rodzinę, że jesteśmy zaręczeni ‒ odparł.
Zamrugałam.
‒ Słucham? ‒ wydukałam. ‒ Mamy udawać parę?
‒ Wreszcie zrozumiałaś ‒ mruknął.
Zjeżyłam się.
‒ Co to ma znaczyć? ‒ syknęłam na niego.
Mężczyzna posłał mi ostre spojrzenie.
‒ Do tej pory myślałaś, że chcę cię potraktować jak dziwkę ‒ odpowiedział, nie gryząc się w język.
Otworzyłam usta i zaraz zamknęłam je z powrotem zszokowana jego bezpośredniością.
‒ Puść mnie ‒ zażądałam, wyszarpując rękę z uścisku.
Dyrektor cofnął się kilka kroków, a ja poczułam, jak chłodne powietrze owiewa moją rozgrzaną skórę. Uspokoiłam oddech.
‒ Upewniam się, czy dobrze zrozumiałam. Mam udawać narzeczoną przed twoją rodziną, a ty dasz mi za to kredyt?
Nie mieściło mi się to w głowie. To zdanie wypowiedziane na głos brzmiało jeszcze mniej wiarygodnie.
‒ Właśnie tak ‒ potwierdził.
Parsknęłam śmiechem. Dyrektor banku spojrzał na mnie spod zmarszczonych brwi.
‒ Mogę wiedzieć, co cię tak rozbawiło? ‒ zapytał.
‒ Przecież nikt nam nie uwierzy! ‒ zawołałam, łapiąc się za brzuch. ‒ Nie masz żadnej koleżanki, znajomej? Kogoś z pracy?
‒ To musi być nieznajoma ‒ wyjaśnił, choć dla mnie wciąż pozostało to niezrozumiałe.
‒ Dlaczego? ‒ spytałam bez ogródek.
‒ Bo tylko wtedy moja rodzina w to uwierzy. To musi być kobieta skromna, z klasą. O przeciętnej urodzie.
Poczułam się urażona.
‒ Ty się nadajesz ‒ skwitował.
Spiorunowałam go wzrokiem.
‒ Skąd mam pewność, że mnie nie oszukasz? I na jakiej podstawie wierzysz, że spłacę ten kredyt? Przed chwilą przecież powiedziałam ci, że mam długi.
Jego plan wydawał się szalony tak samo, jak on sam.
W życiu się na to nie zgodzę.
‒ Poręczę za ciebie. Jeśli nie będziesz zdolna, by spłacić kwotę, zrobię to za ciebie.
Zamurowało mnie. Wpatrywałam się w niego z niedowierzaniem.
‒ Co? ‒ pisnęłam. ‒ Poręczysz za obcą kobietę?
‒ Nie za obcą kobietę, tylko za swoją narzeczoną ‒ powiedział.
Miałam wrażenie, że moja głowa zaraz eksploduje.
‒ Jesteś chory ‒ wymamrotałam. ‒ Skąd mam mieć pewność, że udzielisz mi tego kredytu?
Mężczyzna obszedł biurko i wrócił na swój fotel. Podeszłam z powrotem do krzesła i chwyciłam się go, czując, że zaczyna mi się kręcić w głowie.
‒ Jeśli masz być spokojniejsza, to sporządzimy umowę ‒ wytłumaczył. ‒ Siadaj.
Instynktownie wykonałam jego polecenie, za co od razu skarciłam się w myślach.
Tak, wspaniale, pokaż mu, że nie masz osobowości!
‒ Jaką umowę?
‒ Że nasz udawany związek potrwa tylko do końca tego tygodnia, a w następny poniedziałek pieniądze znajdą się na twoim koncie.
Jego słowa zawisły w powietrzu.
‒ To szaleństwo ‒ powiedziałam do samej siebie.
‒ Jeśli nie chcesz, to wyjdź, ale wtedy nie dostaniesz kasy i twój biznes upadnie ‒ skwitował, unosząc dłonie. ‒ Decyzja należy do ciebie.
Zawahałam się. Powinnam była odmówić i nie zastanawiać się nad tym ani sekundę dłużej, ale jego słowa wciąż rozbrzmiewały w mojej głowie. Spojrzałam w twarz mężczyzny, który mógł się stać zarówno moim wybawieniem, jak i utrapieniem.
Wyrzuciłam mu, że jest szalony. Ja także musiałam być, skoro rozważałam przyjęcie jego propozycji.
‒ Żadnych kontaktów cielesnych ‒ podkreśliłam.
Dyrektor skinął głową.
‒ Jest jedno „ale” ‒ zaczął, na co stężałam. ‒ Aby przekonać moją rodzinę, będziemy musieli zachowywać się jak zakochani.
Prychnęłam pod nosem.
‒ To nic trudnego ‒ mruknęłam.
Oparł się o biurko, przeszywając mnie spojrzeniem.
‒ To znaczy, że będziemy musieli przy nich obejmować się i pewnie pocałować.
‒ W usta? ‒ pisnęłam spanikowana.
Uśmiechnął się z satysfakcją.
‒ Zakochani tak robią ‒ odparł.
Niech to szlag!
‒ Nie ma mowy ‒ zaprotestowałam.
‒ Czyli rozumiem, że się nie zgadzasz?
Miałam ochotę go udusić. Dupek specjalnie mnie podpuszczał.
‒ Nie będziemy się całować ‒ powtórzyłam.
‒ A jak inaczej udowodnisz im, że się kochamy? ‒ odpowiedział pytaniem na pytanie.
Nie znalazłam na nie odpowiedzi. Skrzywiłam się.
‒ Niech cię szlag trafi ‒ wyplułam.
Arogancki uśmiech wykrzywił jego usta.
‒ Dla twojego dobra lepiej, żeby się tak nie stało ‒ odbił piłeczkę.
Znałam go pięć minut i już nienawidziłam z całego serca. Wstałam z fotela, zyskując kilka cennych sekund, zanim odpowiedziałam.
‒ Kiedy chcesz podpisać papier? ‒ rzuciłam.
Powinnam była to przemyśleć, ale czy miałam inną możliwość?
‒ Jak najszybciej ‒ odparł bez zastanowienia. ‒ Dziś wieczorem.
Chwyciłam się oparcia, wybałuszając na niego oczy.
‒ Dziś? ‒ powtórzyłam.
‒ Tak ‒ potwierdził, zaglądając w kalendarz. ‒ O dwudziestej pierwszej będzie okej. Przyjadę po ciebie.
Nie zapytał, on zadecydował za mnie.
‒ Nie ‒ wysyczałam. Mężczyzna podniósł głowę znad swoich notatek i wbił we mnie niezadowolone spojrzenie.
‒ Słucham? ‒ Uniósł wysoko brwi.
Ściągnęłam łopatki, sztyletując go spojrzeniem.
‒ Przyjadę sama. Podaj adres, będę u ciebie o dziewiątej ‒ oświadczyłam.
‒ Zgoda ‒ ustąpił, mocno mnie tym zaskakując.
Oderwał kawałek kartki, po czym zapisał na niej swój adres. Przesunął nią po blacie w moją stronę. Chwyciłam papier i zerknęłam przelotnie na nazwę ulicy. Przynajmniej wiedziałam mniej więcej, w którym rejonie miasta się znajdowała.
Ruszyłam w stronę drzwi, nie zawracając sobie głowy pożegnaniem.
‒ Do zobaczenia wieczorem, Keiro ‒ rzucił, kiedy naciskałam klamkę.
‒ Do zobaczenia ‒ odparłam, opuszczając jego gabinet.
Drzwi zamknęły się za moimi plecami, oddzielając mnie od tego szalonego mężczyzny, a moja pierś wciąż unosiła się i opadała w przyspieszonym oddechu. Kobieta siedząca za kontuarem, z którą rozmawiałam wcześniej, popatrzyła na mnie pytająco. Zmusiłam się, by posłać jej uspokajający uśmiech, po czym pognałam w kierunku drzwi.
Wypadłam na ulicę jak strzała, wpadając między ludzi idących chodnikiem. Kilkoro z nich rzuciło mi krzywe spojrzenia, które zignorowałam.
Oszalałam. Musiałam kompletnie stracić rozum, żeby przyjąć tę nienormalną propozycję! A co zrobiłam? Zgodziłam się! Jak mogłam przystać na fałszywe narzeczeństwo z facetem, którego nie znałam? Do tego na przekonanie całej jego rodziny, że to prawdziwe uczucie. Zaśmiałam się głośno. Musiałam wyglądać na niespełna rozumu.
Zmusiłam nogi do ruchu i zaczęłam iść w kierunku domu. Nawet nie próbowałam otwierać antykwariatu, nie miałam do tego głowy. Ciągle nie mogłam pozbyć się wrażenia, że podpisuję umowę z samym diabłem.
Przez resztę dnia siedziałam jak na szpilkach. Okropnie denerwowałam się tym spotkaniem. Przebrałam się, chcąc sprawiać wrażenie kobiety niezależnej. Zamieniłam białą bluzkę na czerwony top oraz szpilki w tym samym kolorze. Do niewielkiej torebki wrzuciłam komórkę, dokumenty i długopis, tak na wszelki wypadek.
Włosy, które uważałam za swój jedyny atut, zostawiłam rozpuszczone. Kiedy wyszłam przed dom, taksówka już na mnie czekała. Podałam kierowcy adres i niecierpliwie czekałam, aż ten zawiezie mnie we wskazane miejsce.
Wjechaliśmy w dzielnicę bogatych ludzi, rozglądałam się z ciekawością po przepięknych willach skrytych za wielkimi murami.
Zatrzymaliśmy się przy jednej z bram, wręczyłam mężczyźnie opłatę za usługę i wysiadłam. Taksówka odjechała, a ja zostałam sama na ulicy. Wbiłam wzrok w bramę, choć stopy wrosły mi w ziemię.
Nagle zapragnęłam uciec. Cała ta umowa wydawała mi się jeszcze głupsza, a wizyta w domu obcego faceta mało odpowiedzialna.
‒ Postanowiłaś zrezygnować?
Stałam już plecami do domu, kiedy przez domofon usłyszałam kpiący głos dyrektora banku. Zacisnęłam zęby oraz pięści. Wzięłam głęboki wdech, po czym zwróciłam się twarzą do kamery, przywołując na usta najbardziej sztuczny uśmiech, na jaki było mnie stać.
‒ Chciałbyś ‒ odparłam, pochodząc do furtki. ‒ Otworzysz czy podpiszemy papiery na ulicy?
Nie odpowiedział, ale dźwięk zwalniający blokadę zamka umożliwił mi wejście na posesję. Moje stopy znalazły się na starannie wysypanym żwirku, który krętą ścieżką prowadził do parterowego domu. Przez ogromne okna dostrzegłam masywny drewniany stół, znajdujący się najprawdopodobniej w jadalni. Idealnie przystrzyżony trawnik zdradzał częste wizyty ogrodnika w tym miejscu. Kilka wysokich drzew latem rzucało upragniony cień.
Ruszyłam przed siebie, aż dotarłam do drewnianych stopni. Wspięłam się na nie i uniosłam rękę, by zapukać, ale ta zawisła w powietrzu, kiedy drzwi otworzyły się same. Moim oczom ukazał się Mike w tych samych granatowych spodniach od garnituru i błękitnej koszuli zbyt rozpiętej pod szyją. Widok fragmentu opalonej skóry sprawił, że moje zmysły rozgrzały się do czerwoności.
Potrząsnęłam głową wściekła na samą siebie za te durne myśli. Z satysfakcją zauważyłam, że on również mi się przygląda. Jego wzrok błądził po moich jeansach, aż dotarł do nagich ramion, by w końcu zatrzymać się na twarzy.
‒ Wejdź ‒ powiedział, odsuwając się nieznacznie.
Przekroczyłam próg i przeszłam obok mężczyzny. Nie wiedziałam, czy zrobił to specjalnie, ale zostawił niewiele miejsca i kiedy go mijałam, moje nagie ramię otarło się o jego tors. Przyspieszyłam, by jak najprędzej znaleźć się daleko od niego. Szłam korytarzem, nie wiedząc dokąd, aż ten skończył się i weszłam do przestronnego salonu.
Zatrzymałam się na chwilę, rozglądając dookoła. Wnętrze zostało urządzone męską ręką, w ciemnych kolorach i pozbawione kobiecych dodatków. Po prawej stronie znajdowała się wielka sofa z ławą, przed nią kominek, a nad nim telewizor. Po lewej z kolei, pod samym oknem, był stół, który widziałam z ogrodu. Na wprost znajdowało się wyjście na taras, które właściciel zostawił otwarte, bo firanki powiewały na wietrze.
‒ Zapraszam do ogrodu. ‒ Wskazał ręką taras.
Przeszłam we wskazanym kierunku, wychodząc z domu na ogromną werandę. Ale to ogród sprawił, że zabrakło mi tchu. Drzewa, a między nimi hamak. Podświetlany basen, piękne fotele z ogromnymi poduchami.
Tu było przepięknie.
Na tarasie znajdował się stół, na którym leżały dokumenty.
Poczułam, jak Mike staje za moimi plecami.
‒ Masz piękny ogród ‒ wypaliłam bez namysłu.
‒ Dziękuję ‒ odparł cicho. ‒ Usiądź. – Wskazał na krzesło po swojej prawej.
Sam zajął miejsce u szczytu stołu i przysunął do siebie swoją kopię dokumentów. Ani myślałam siadać obok. Żeby ten bijący od niego testosteron pozbawił mnie zdrowego rozsądku? Na pewno nie.
Wzięłam umowę i przeszłam z nią na drugi koniec stołu, po czym zajęłam miejsce na wprost gospodarza. Mike nie skomentował mojego zachowania.
‒ Gotowa? ‒ upewnił się.
‒ Tak ‒ potwierdziłam.
Zaczęłam przesuwać wzrokiem po tekście. Na pierwszy rzut oka przypominał on normalną umowę między dwoma stronami. Dane Mike’a zostały już wpisane, brakowało tylko moich.
‒ Tu jest długopis ‒ powiedział.
‒ Mam swój ‒ odparłam, wyciągając z torebki ten, który wzięłam ze sobą z domu.
Wpisałam swoje imię, nazwisko, adres oraz wiek.
Przy tym ostatnim zmarszczyłam brwi i cofnęłam się kilka linijek. Jednak miałam rację. Mike był ode mnie starszy o siedem lat.
‒ Przejdźmy do punktu pierwszego ‒ zaczął.
Odszukałam wskazany fragment i przeczytałam.
‒ Masz jakieś uwagi?
Umowa zostaje zawarta między Mikiem Howellsem, zamieszkałym przy Cornvall Street 78, lat trzydzieści siedem, a Keirą Adams, zamieszkałą przy 4th July Street, lat trzydzieści. Obie strony zgadzają się zawrzeć fikcyjny związek narzeczeński na okres siedmiu dni.
‒ Nie ‒ powiedziałam zgodnie z prawdą.
‒ Zatem przejdźmy dalej.
Obie strony deklarują dołożyć wszelkich starań, aby rodzina Howellsów, z Natalie Howells na czele, uwierzyła w prawdziwość tej relacji.
‒ Kim jest Natalie? ‒ spytałam, dostrzegając nieznane imię w tekście.
Podniosłam głowę znad kartki i spojrzałam na mężczyznę po drugiej stronie stołu.
‒ To moja matka ‒ wyjaśnił Mike.
‒ Och ‒ mruknęłam. ‒ Co masz na myśli, mówiąc „wszelkich starań”?
‒ To, że zrobimy wszystko, aby być jak najbardziej wiarygodni ‒ odparł, patrząc mi prosto w oczy.
Zadrżałam nieznacznie.
‒ Ustalmy pewne granice ‒ zaprotestowałam.
‒ Czytaj dalej ‒ powiedział.
Zacisnęłam usta w wąską kreskę i wróciłam wzrokiem do tekstu.
Na potrzeby wiarygodności, w skrajnych przypadkach i za zgodą obu stron, może dojść do kontaktów cielesnych.
Poderwałam głowę i przeszyłam Mike’a lodowatym spojrzeniem.
‒ Nie ma mowy ‒ warknęłam.
Mężczyzna pozostał niewzruszony.
‒ Tam jest napisane „za zgodą obu stron” ‒ powiedział.
‒ O jakie kontakty cielesne chodzi? ‒ Mocniej zacisnęłam palce na kartce.
Mike wzruszył niedbale ramionami.
Zapragnęłam go czymś walnąć. Serce waliło mi w piersi, a ten siedział jakby nigdy nic.
‒ Pocałunek, trzymanie się za ręce, obejmowanie ‒ wyliczył. ‒ To nic takiego, Keiro. Całowałaś się już chyba kiedyś, prawda?
Kącik jego ust drgnął w kpiącym uśmiechu.
‒ Zgoda ‒ wysyczałam przez zaciśnięte zęby.
Przy pierwszej lepszej okazji gdzieś go utopię.
Po upływie siedmiu dni i tylko w przypadku sukcesu Keirze Adams zostanie udzielony kredyt gotówkowy pozbawiony prowizji na kwotę siedmiu tysięcy dolarów. Żyrantem zostanie Mike Howells.
Położyłam kartkę płasko na stole, prostując plecy. Jeżeli plan nie wypali, to nie dostanę kasy i moja jedyna szansa na uratowanie antykwariatu legnie w gruzach. W milczeniu patrzyłam, jak Mike składa podpis na swoim egzemplarzu. Wzięłam do ręki długopis i zawahałam się przez sekundę. Mocniej zacisnęłam na nim palce, czując, jak dłonie zaczynają mi się pocić.
Z duszą na ramieniu złożyłam podpis na dole kartki i podałam ją Mike’owi. Mężczyzna wręczył mi swoją, którą również podpisałam. Złożyłam papier bez czytania i wetknęłam do torebki, byleby tylko nie musieć na niego patrzeć.
Wstałam, spoglądając na mężczyznę z góry. Ten uniósł głowę i odwzajemnił moje spojrzenie.
‒ Dobranoc ‒ rzuciłam.
‒ Nie chciałabyś uczcić umowy? ‒ zapytał drwiącym tonem, również wstając.
Prychnęłam. Wyminęłam go bez słowa, kierując się prosto do wyjścia. Nie musiałam się odwracać, by wiedzieć, że podąża za mną. Czułam na plecach ciężar jego intensywnego spojrzenia. Dotarłam do drzwi, chwyciłam za klamkę i otworzyłam je mocnym szarpnięciem. Spojrzałam za siebie dopiero, gdy byłam już za progiem.
Mike wsparł się ramieniem o futrynę. Odprowadzał mnie wzrokiem.
‒ Przyjadę po ciebie jutro ‒ powiedział.
Od razu się zjeżyłam.
‒ Po co? ‒ zapytałam ostro.
‒ Musimy się bliżej poznać, a mamy mało czasu.
‒ Nie musimy tego robić ‒ oznajmiłam. ‒ Będziemy improwizować.
Mike ruszył w moją stronę i zatrzymał się zaledwie kilka centymetrów od mojego ciała. Zadarłam głowę, by móc wciąż patrzeć mu prosto w oczy.
‒ A jeśli zapytają cię o to, na co jestem uczulony? Lub czy lubię jeść ryby?
Stał zbyt blisko, nie mogłam oddychać. Widziałam w jego oczach satysfakcję z tego, jak na mnie działa. Byłam na siebie wściekła.
‒ Odpowiem, że żyjesz miłością i nic nie jest ci straszne. A teraz dobranoc ‒ wysyczałam mu prosto w twarz.
Obróciłam się na pięcie i odmaszerowałam, zostawiając go samego.