Ewangelia według Jezusa Chrystusa - José Saramago - ebook

Ewangelia według Jezusa Chrystusa ebook

José Saramago

4,2

Opis

Najbardziej kontrowersyjna powieść laureata literackiej Nagrody Nobla

Książka opowiada o życiu Jezusa z Nazaretu w jego najbardziej ludzkim wymiarze, jakiego nigdy nie odważamy się objąć wyobraźnią. Poznajemy trudne relacje młodego Jezusa z rodziną i związek z Marią Magdaleną, małżeństwo Marii z Józefem i ich codzienne życie, ówczesne zwyczaje, towarzyszące wszystkim emocje i osobiste dylematy. Jesteśmy świadkami jedynego w swoim rodzaju spotkania Jezusa z Bogiem i szatanem. Wszystko to autor odtwarza – czy raczej tworzy – z wizjonerską wręcz pasją i ogromną dbałością o realia.

Ta wyjątkowa powieść, którą czyta się jak autobiografię Jezusa, ukazuje absurdalność wymagań Boga żądnego władzy i wyznawców, każe się zastanawiać nad sensem ofiary Chrystusa i naturą szatana gotowego pójść z Bogiem na kompromis.

Ewangelia według Jezusa Chrystusa skłania do głębokiej refleksji, prowokuje, lecz nie chce obrażać. To inspirująca i poruszająca lektura.

José Saramago (1922-2010), laureat literackiej Nagrody Nobla z 1998 r. i najpopularniejszy na świecie prozaik portugalski, sławę zdobył dopiero w sześćdziesiątym roku życia swoją trzecią powieścią Baltazar i Blimunda, nagrodzoną prestiżową nagrodą portugalskiego PEN Clubu oraz Nagrodą Literacką Miasta Lizbona.

Nakładem Domu Wydawniczego REBIS ukazały się dotychczas: Baltazar i Blimunda, Wszystkie imiona, Rok śmierci Ricarda Reisa, Kamienna tratwa, Historia oblężenia Lizbony, Miasto ślepców i Miasto białych kart oraz O malarstwie i kaligrafii.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 560

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,2 (11 ocen)
6
2
2
1
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Słońce uka­zuje się w gór­nym rogu pro­sto­kąta znaj­du­ją­cym się na lewo od kogoś, kto w tamtą stronę popa­trzy. Gwiazda dzienna wyobraża ludzką głowę, z któ­rej wytry­skują pro­mie­nie ostrego świa­tła i wężo­wate języki ognia. To taka róża wia­trów, nie­zde­cy­do­wana, jaki kie­ru­nek chce ozna­czyć. Pła­czące lico, wykrzy­wione bez­li­to­snym bólem, ciska przez otwarte usta okrzyk, któ­rego nie usły­szymy, albo­wiem żadna z tych rze­czy nie jest praw­dziwa. Mamy przed sobą tylko papier i farbę, nic wię­cej. Poni­żej widzimy nagiego czło­wieka przy­wią­za­nego do pnia drzewa, opa­sa­nego płót­nem zakry­wa­ją­cym czę­ści ciała zwane wsty­dli­wymi albo krę­pu­ją­cymi. Jego stopy spo­czy­wają na tym, co pozo­stało z obcię­tej gałęzi, jed­nakże dla więk­szej pew­no­ści, ażeby nie ześli­zgnęły się z tej natu­ral­nej pod­pórki, umo­co­wane są dwoma głę­boko wbi­tymi gwoź­dziami. Wyraz twa­rzy natchnio­nej cier­pie­niem i wznie­sione do góry spoj­rze­nie mówią, że jest to na pewno Dobry Łotr. Poskrę­cane w loki włosy są innym nie­omyl­nym zna­kiem, gdyż wia­domo, że anio­ło­wie i archanio­ło­wie takie wła­śnie mają, a skru­szony zło­czyńca w widoczny spo­sób wspina się już po dro­dze pro­wa­dzą­cej do świata nie­bie­skich stwo­rzeń. Nie da się spraw­dzić, czy ten pień jest jesz­cze drze­wem, prze­ro­bio­nym tylko na narzę­dzie męki za pomocą odpo­wied­nich przy­cięć i wciąż poprzez swoje korze­nie czer­pią­cym życie z ziemi, gdyż całą jego dolną część zasła­nia czło­wiek o dłu­giej bro­dzie, odziany w bogate, luźne i wygodne szaty, który trzy­ma­jąc wysoko unie­sioną głowę, nie patrzy jed­nak w niebo. Ta dostojna syl­wetka, to smutne obli­cze mogą nale­żeć tylko do Józefa z Ary­ma­tei, skoro Szy­mon z Cyreny, bez wąt­pie­nia inna dopusz­czalna wer­sja, po pracy, do któ­rej go przy­mu­szono, czyli po udzie­le­niu ska­zań­cowi pomocy w nie­sie­niu krzyża, jak mówią pro­to­koły tych egze­ku­cji, powró­cił do swego nor­mal­nego życia, o wiele bar­dziej zatro­skany z powodu opóź­nie­nia w robo­cie, którą miał wyko­nać na czas, ani­żeli z powodu śmier­tel­nych udręk nie­szczę­śnika idą­cego na ukrzy­żo­wa­nie. Wszakże ów Józef z Ary­ma­tei jest tym dobro­dusz­nym i zamoż­nym czło­wiekiem, który ofia­ro­wał swój grób po to, by w nim zostało zło­żone naj­waż­niej­sze ciało. Jed­nakże ta szla­chet­ność nie na wiele mu się zda w godzi­nie uświę­ce­nia, lub cho­ciażby beaty­fi­ka­cji, gdyż jego głowę owija tylko tur­ban, w któ­rym codzien­nie wycho­dzi na ulicę, w prze­ci­wień­stwie do kobiety, widocz­nej na pobli­skim pla­nie, mają­cej włosy roz­pusz­czone nad krzy­wym i zgię­tym grzbie­tem, a oto­czo­nej naj­wspa­nial­szym bla­skiem aure­oli, w jej wypadku postrzę­pio­nej jak domowe hafty. Z całą pew­no­ścią klę­cząca kobieta nosi imię Maria, gdyż z góry wie­dzie­li­śmy, że wszyst­kie, które tutaj się zgro­ma­dziły, uży­wają tego imie­nia, a tylko jedna z nich, będąc ponadto Mag­da­leną, odróż­nia się ono­ma­stycz­nie od pozo­sta­łych, lecz pierw­szy z brzegu obser­wa­tor, jeśli dosta­tecz­nie orien­tuje się w ele­men­tar­nych życio­wych sytu­acjach, gotów będzie od razu przy­siąc, że wspo­mniana Mag­da­lena jest tą wła­śnie, ponie­waż tylko osoba mająca tak roz­wią­złą prze­szłość jak ona ośmie­li­łaby się poka­zać w tra­gicz­nej chwili z takim dużym dekol­tem i z tak bar­dzo obci­słym sta­ni­kiem pod­kre­śla­ją­cym i pod­no­szą­cym okrą­głość piersi, co nie­chyb­nie przy­ciąga i zatrzy­muje pożą­dliwe spoj­rze­nia męż­czyzn tędy prze­cho­dzą­cych, z wielką szkodą dla dusz, tym spo­so­bem wie­dzio­nych do zguby przez grzeszne ciało. Ale prze­cież na jej twa­rzy maluje się skru­szony smu­tek, a bez­rad­ność ciała wyraża jedy­nie ból duszy, na pewno scho­wa­nej wewnątrz cie­le­snych pokus. Wsze­lako mamy obo­wią­zek pamię­tać, mówimy bądź co bądź o duszy, że ta kobieta mogłaby być nawet cał­kiem naga, gdyby w taki spo­sób zde­cy­do­wano się ją przed­sta­wić, i rów­nież wtedy win­ni­by­śmy oka­zać jej cześć i sza­cu­nek. Maria Mag­da­lena, jeśli to ona, pod­trzy­muje i wydaje się, że za chwilę uca­łuje w geście współ­czu­cia nie­prze­tłu­ma­czal­nym na słowa rękę innej kobiety, leżą­cej na ziemi niczym ktoś, kogo opu­ściły siły, albo śmier­tel­nie ranny. Ona rów­nież nosi imię Maria, jest druga w kolej­no­ści pre­zen­ta­cji, ale bez żad­nej wąt­pli­wo­ści naj­pierw­sza pod wzglę­dem donio­sło­ści, jeśli główne miej­sce w dol­nych oko­li­cach kom­po­zy­cji ma jakieś zna­cze­nie. Wyjąw­szy zalane łzami obli­cze oraz bez­władne ręce, nie można dostrzec niczego wię­cej, gdyż całe ciało spo­wite jest w nie­zli­czone fałdy płasz­cza oraz tuniki prze­wią­za­nej w pasie sznu­rem, któ­rego szorst­ko­ści można się domy­ślać. Jest star­sza od tam­tej Marii i praw­do­po­dob­nie to jest przy­czyna, nie jedyna by­naj­mniej, tego, że jej aure­ola ma bar­dziej zło­żony rysu­nek, tak w każ­dym razie pozwo­liłby sobie pomy­śleć ktoś, kto nie posia­da­jąc dokład­nych wia­domości na temat star­szeństw, szarż i hie­rar­chii obo­wią­zu­ją­cych na tym świe­cie, miałby wygło­sić swoją opi­nię. Jed­nakże bio­rąc pod uwagę sto­pień roz­po­wszech­nie­nia tych iko­no­gra­fii, tylko miesz­ka­niec innej pla­nety, zakła­da­jąc, że ten dra­mat nie powtó­rzył się na niej, tylko ta w rze­czywistości nie­wy­obra­żalna istota nie zda­wa­łaby sobie sprawy, że udrę­czona nie­wia­sta jest wdową po cie­śli zwa­nym Józe­fem i matką licz­nych synów i córek, z któ­rych tylko jeden, z nakazu prze­zna­cze­nia albo tego, kto nim kie­ruje, dostą­pił szczę­ścia, zni­ko­mego za życia, lecz wiel­kiego po śmierci. Prze­chy­lona w lewą stronę Maria, matka Jezusa, tego samego, który dopiero co został wspo­mniany, opiera się przed­ra­mie­niem na udzie innej kobiety, rów­nież klę­czą­cej, rów­nież noszą­cej imię Maria, i cho­ciaż nie możemy zoba­czyć ani nawet wyobra­zić sobie jej dekoltu, będą­cej zapewne praw­dziwą Mag­da­leną. Tak samo jak pierw­sza z tej kobie­cej trójcy, ma dłu­gie, roz­pusz­czone włosy, opa­da­jące na plecy, i wygląda na to, że są one jasne, jeśli nie jest dzie­łem zbiegu oko­licz­no­ści róż­nica pomię­dzy poszcze­gól­nymi kre­skami, deli­kat­niej­szymi w tym wypadku i oddzie­lo­nymi nie­za­ma­lo­wa­nymi pasmami, co z pew­no­ścią posłu­żyło arty­ście do ogól­nego roz­ja­śnie­nia przed­sta­wio­nej fry­zury. Dys­po­nu­jąc takimi dowo­dami, nie będziemy twier­dzić, iż Maria Mag­da­lena była fak­tycz­nie blon­dynką, zale­d­wie godzimy się z tym prą­dem sze­ro­kiej opi­nii, który każe dostrze­gać naj­sku­tecz­niej­sze narzę­dzia grze­chu i zatra­ce­nia już to w blon­dyn­kach natu­ral­nych, już to w tych far­bo­wa­nych. Będąc, jak powszech­nie wia­domo, kobietą grzeszną, zatra­coną na równi z najbar­dziej zatra­co­nymi, Maria Mag­da­lena także musiała być blon­dynką, aby nie zbu­rzyć prze­świad­czeń naby­tych przez połowę rodzaju ludz­kiego. To jed­nak, że trze­cia Maria, w porów­na­niu z pierw­szą wydaje się mieć jaśniej­szą cerę i jaśniej­szy odcień wło­sów, nie wystar­cza, byśmy suge­ro­wali, wbrew nie­zbi­temu świa­dec­twu w postaci głę­bo­kiego dekoltu oraz odsło­nię­tej piersi, że to ona jest Mag­da­leną. Inny dowód, najbar­dziej dobitny, wzmac­nia i potwier­dza nasze usta­le­nia. Otóż rze­czona kobieta, jak­kol­wiek tro­chę pod­trzy­muje wycień­czoną matkę Jezusa, wznosi spoj­rze­nie pełne auten­tycz­nej i gorą­cej miło­ści, a ma ono w sobie taką siłę, że zdaje się cią­gnąć za sobą całe ciało, całą cie­le­sną istotę, jak gdyby było pro­mie­niu­jącą aure­olą zdolną zga­sić świe­tli­sty krąg, który już ota­cza jej głowę i zawęża myśli oraz uczu­cia. Tylko kobieta kocha­jąca tak, jak sobie wyobra­żamy, że kochała Maria Mag­da­lena, mogłaby patrzeć w ten spo­sób, a co za tym idzie, mamy w końcu dowód na to, że jest nią ona, tylko ona i żadna inna. Dla­tego zostaje wyłą­czona sto­jąca obok czwarta Maria, która wznosi ręce w poboż­nej demon­stra­cji, choć wzrok ma pusty. Towa­rzy­szy z tej strony ryciny mło­demu czło­wiekowi, pra­wie męż­czyź­nie. Onże w wyszu­ka­nym stylu zgina w kola­nie lewą nogę, pod­czas gdy otwartą prawą dło­nią, na prze­sad­nie teatralną modłę, wska­zuje grupę nie­wiast, któ­rym przy­pa­dło w udziale ode­grać na ziemi dra­matyczną scenę. Postać owa, tak mło­dziutka, z wło­sami ukła­da­ją­cymi się w pukle i drżącą wargą, to Jan. Podob­nie jak Józef z Ary­ma­tei, on rów­nież zasła­nia swoim cia­łem pień tego dru­giego drzewa, które wysoko, w miej­scu, gdzie zwy­kle są gniazda, wynosi w górę innego nagiego czło­wieka, powią­za­nego i przy­bi­tego tak jak pierw­szy, tyle że ten ma gład­kie włosy i zwie­sza głowę, aby, jeśli to jesz­cze moż­liwe, popa­trzeć na zie­mię. Jego twarz, szczu­pła i zabru­dzona, budzi żal, w prze­ci­wień­stwie do łotra z dru­giej strony, który nawet w osta­tecz­nej chwili przed­śmiert­nych drga­wek ma czel­ność poka­zać nam swoje czer­wone obli­cze, łatwo sobie to wyobra­żamy pomimo braku kolo­rów w tym miej­scu. Lek­kie miał życie, kiedy kradł. Chudy, o pro­stych wło­sach, z głową opusz­czoną do ziemi cze­ka­ją­cej na to, by go pochło­nąć, dwu­krot­nie ska­zany, na śmierć i na pie­kło, ten marny strzęp może być tylko Złym Łotrem, ale też pro­sto­li­nij­nym czło­wiekiem, któ­remu pozo­stało dość sumie­nia, by nie uda­wać, że wie­rzy pod osłoną praw boskich i ludz­kich w to, że minuta żalu wystar­czy do odku­pie­nia zła wyrzą­dzo­nego w ciągu całego życia czy też zwy­kłej godziny sła­bo­ści. Ponad nim widzimy księ­życ pła­czący i krzy­czący tak samo jak słońce, co naprze­ciwko się znaj­duje. Księ­życ ma postać kobiety z nie­sto­sow­nym kół­kiem ozda­bia­ją­cym jej ucho. Na to nie pozwo­liłby sobie wcze­śniej żaden arty­sta lub poeta i wąt­pliwe jest, czy pozwoli sobie póź­niej, nawet jeśli będzie znał ten przy­kład. Słońce i księ­życ jed­nakowo oświe­tlają zie­mię, lecz świa­tło oto­cze­nia jest koli­ste, nie ma w nim cieni, dla­tego tak wyraź­nie widać to, co się znaj­duje w głębi, na hory­zon­cie, wieże i mury, zwo­dzony most ponad fosą, w któ­rej mieni się woda, gotyc­kie ściany, a daleko z tyłu, na szczy­cie wzgó­rza, nie­ru­chome skrzy­dła wia­traka. Nieco bli­żej, a to z powodu złu­dze­nia stwo­rzo­nego przez per­spek­tywę, czte­rej ryce­rze w heł­mach, zbro­jach i z dzi­dami ćwi­czą wolty na wierz­chow­cach, pysz­niąc się dosko­na­łymi umie­jęt­no­ściami, wsze­lako ich gesty suge­rują, że pokaz dobiegł już końca, a oni pozdra­wiają, jeśli można tak powie­dzieć, nie­wi­doczną publicz­ność. Podobne wra­że­nie wywo­łuje pie­szy żoł­nierz, który po skoń­czo­nej uro­czy­sto­ści robi krok w tył, trzy­ma­jąc w pra­wej ręce coś, co z tej odle­gło­ści wydaje się kawał­kiem mate­riału, ale może być też płasz­czem lub tuniką, pod­czas gdy dwaj inni wyka­zują oznaki pode­ner­wo­wa­nia i gniewu, jeśli oczy­wi­ście można z tak daleka odczy­tać na malut­kich twa­rzach uczu­cia pokrewne tym, któ­rym ule­gają prze­grani gra­cze. Ponad tymi pospo­li­to­ściami, żoł­nierzami na tle mia­sta oto­czo­nego murami, uno­szą się cztery anioły, z któ­rych dwa są uka­zane w całej postaci, pła­cząc, zawo­dząc i pro­te­stu­jąc, cho­ciaż jeden z nich nie aż tak bar­dzo. Ówże, o poważ­nym pro­filu, pochło­nięty jest łapa­niem do kie­li­cha każ­dej kro­pli krwi wypły­wa­ją­cej z pra­wego boku Ukrzy­żo­wa­nego. Na tym miej­scu zwa­nym Gol­gotą wielu doświad­czyło tego zgub­nego losu i wielu innych go doświad­czy, lecz ten nagi czło­wiek z nogami i dłońmi przy­bi­tymi do krzyża, syn Józefa i Marii, Jezu­sem zwany, jest jedy­nym, któ­rego przy­szłość wyróżni wielką literą. Pozo­stali zawsze będą ukrzy­żo­wa­nymi mniej­szymi. On zatem jest tym, na któ­rego patrzą tylko Józef z Ary­ma­tei i Maria Mag­da­lena, przez któ­rego pła­czą słońce i księ­życ. On jest tym, który Dobrego Łotra pochwa­lił i Złym wzgar­dził, nie rozu­mie­jąc, że nie ma żad­nej róż­nicy pomię­dzy nimi, a jeśli jest, to nie na tym polega, albo­wiem Dobro i Zło same w sobie nie ist­nieją. Każde z nich jest wtedy, gdy dru­giego nie ma. Głowa Ukrzy­żo­wa­nego jaśnieje tysią­cem pro­mieni, moc­niej niż słońce i księ­życ razem wzięte, jest nad nią napis wyko­nany lite­rami rzym­skimi gło­szący, że obwo­łano go żydow­skim Kró­lem, i ota­cza ją bole­sny wie­niec z cierni noszony przez ludzi nie­mo­gą­cych być kró­lami we wła­snych posta­ciach, któ­rzy nie dostrze­gają go nawet wtedy, gdy krew nie wypływa jesz­cze z ich ciał. Stopy Jezusa nie zaży­wają odpo­czynku, który łotrom był dany, całym cię­ża­rem ciała zwi­sałby już na dło­niach przy­bi­tych do belki, gdyby nie było w nim jesz­cze resztki życia, wystar­czającej do tego, by utrzy­mał się, napięty, na wypro­sto­wa­nych kola­nach. Lecz nie­ba­wem dokona życia, a krew wciąż try­ska z rany na piersi, tak jak to było powie­dziane. Pomię­dzy dwoma kli­nami utrzy­mu­ją­cymi krzyż w pio­nie, jed­nako tkwią­cymi w ciem­nej szcze­li­nie gruntu – ziem­nej ranie tak samo jak grób czło­wieka nie­ule­czal­nej, znaj­duje się czaszka, a także pisz­czel i łopatka, cho­ciaż najbar­dziej obcho­dzi nas czaszka, bo to wła­śnie zna­czy Gol­gota, czaszka, jedno słowo wydaje się nie być tym samym co dru­gie, choć pew­nie zauwa­ży­li­by­śmy pewną róż­nicę mię­dzy nimi, gdy­by­śmy napi­sali gol­gota i Czaszka zamiast czaszka i Gol­gota. Nie wia­domo, kto umie­ścił tutaj te szczątki i w jakim celu to zro­bił, chyba że jest to iro­niczne i maka­bryczne powia­do­mie­nie nie­szczę­snych męczen­ni­ków o ich przy­szłym poło­że­niu, zanim jesz­cze obrócą się w proch, pył i nicość. Niektó­rzy twier­dzą jed­nak, że jest to czaszka samego Adama, wynu­rzona z głę­bo­kich mro­ków spo­wi­ja­ją­cych geo­lo­giczne war­stwy archa­iku, która nie mogąc już do nich wró­cić, ska­zana została na wieczne oglą­da­nie ziemi, swego jedy­nego moż­liwego raju, na zawsze jed­nak stra­co­nego. Daleko z tyłu, na polu, gdzie ryce­rze wyko­nują ostat­nią woltę, jakiś czło­wiek oddala się, odwra­ca­jąc jesz­cze głowę w tę stronę. Nie­sie w lewej ręce wia­dro, a w pra­wej trzcinę. Na jed­nym końcu trzciny powinna być gąbka, trudno to stąd dostrzec, nato­miast wia­dro, gotowi jeste­śmy się zało­żyć, zawiera wodę z octem. Ów czło­wiek pew­nego dnia sta­nie się ofiarą oszczer­stwa, a ono pozosta­nie z nim na zawsze za to, że zło­śli­wie lub też szy­der­czo podał Jezu­sowi ocet, kiedy ten popro­sił go o wodę, pod­czas gdy na pewno podał mu ocet zmie­szany z wodą, a więc wyborny płyn do uga­sze­nia pra­gnie­nia, jak to się ówcze­śnie prak­ty­ko­wało. Odcho­dzi, nie zostaje do końca, zro­bił już co mógł, aby zła­go­dzić śmier­telną suchość trzech ska­zań­ców. Nie uczy­nił róż­nicy pomię­dzy Jezu­sem a Łotrami z tej pro­stej przy­czyny, że wszystko to są rze­czy ziem­skie, które w ziemi zostaną, a z nich powsta­nie jedyna moż­liwa histo­ria.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Tytuł ory­gi­nału: O evan­gelho segundo Jesus Cri­sto

Copy­ri­ght © 1991, José Sara­mago

All rights rese­rved.

Copy­ri­ght © for the Polish e-book edi­tion by REBIS Publi­shing House Ltd., Poznań 2016

Infor­ma­cja o zabez­pie­cze­niach

W celu ochrony autor­skich praw mająt­ko­wych przed praw­nie nie­do­zwo­lo­nym utrwa­la­niem, zwie­lo­krot­nia­niem i roz­po­wszech­nia­niem każdy egzem­plarz książki został cyfrowo zabez­pie­czony. Usu­wa­nie lub zmiana zabez­pie­czeń sta­nowi naru­sze­nie prawa.

Redak­tor tego wyda­nia: Agnieszka Horzow­ska

Opra­co­wa­nie gra­ficzne serii i pro­jekt okładki: Zbi­gniew Miel­nik

Na okładce

Head of Jesus Christ expres­sing grief (Ita­lian School), Musée Condé, Chan­tilly, Fran­cja

© Brid­ge­man / Pho­to­Po­wer

Wyda­nie I e-book (opra­co­wane na pod­sta­wie wyda­nia książ­ko­wego: Ewan­ge­lia według Jezusa Chry­stusa, wyd. II popra­wione, dodruk, Poznań 2017)

ISBN 978-83-8188-712-0

Dom Wydaw­ni­czy REBIS Sp. z o.o.

ul. Żmi­grodzka 41/49, 60-171 Poznań

tel.: 61 867 81 40, 61 867 47 08

fax: 61 867 37 74

e-mail: [email protected]

www.rebis.com.pl

Kon­wer­sję do wer­sji elek­tro­nicz­nej wyko­nano w sys­te­mie Zecer