Estrella. Wyścig po miłość - Klaudia Bianek - ebook + książka
NOWOŚĆ

Estrella. Wyścig po miłość ebook

Klaudia Bianek

4,5

200 osób interesuje się tą książką

Opis

CO ZROBISZ, JEŚLI POJAWI SIĘ KTOŚ, KTO BĘDZIE CHCIAŁ UJAWIĆ TWÓJ NAJWIĘKSZY SEKRET

Miami po zmroku to świat pełen adrenaliny, nielegalnych wyścigów i niebezpiecznych układów oraz… tajemnic.

Danger i Estrella skrywają sekret, którego wyjawienie może się skończyć katastrofą. Ich miłość to zakazany owoc, o którym nikt nie może się dowiedzieć. Gdy zakochani zaczynają otrzymywać listy z pogróżkami, ich związek staje się bardziej ryzykowny niż kiedykolwiek.

Czy w świecie, gdzie lojalność ma swoją cenę, miłość może przetrwać? A może to ona doprowadzi ich na skraj przepaści?

Wyścig już się rozpoczął – a stawką jest coś więcej niż życie

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 414

Rok wydania: 2025

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Ostrzeżenia dotyczące treści

W książce występują następujące tematy: śmierć bliskiej osoby, depresja, zakazany związek.

Redaktorka inicjująca: Agnieszka Mazurkiewicz

Redakcja: Aleksandra Ptasznik

Korekta: Kornelia Dąbrowska, Marzena Kłos

Konsultacja językowa: Paulina Sobolak

Projekt okładki: Magdalena Palej

Opracowanie graficzne i skład: Maciej Trzebiecki

Redaktor prowadzący: Marcin Kicki

Producent: Agora Książka i Muzyka sp. z o.o.

ul. Czerska 8/10, 00-732 Warszawa

[email protected]

www.wydawnictwoagora.pl

Copyright © by Klaudia Bianek, 2025

Copyright © by Agora Książka i Muzyka sp. z o.o., 2025

Wszelkie prawa zastrzeżone

Niniejsza publikacja jest chroniona prawem autorskim. Publikacja może być zwielokrotniona i wykorzystywana wyłączenie w zakresie dozwolonym przez prawo lub umowę zawartą z Wydawcą. Zwielokrotnianie i wykorzystywanie treści publikacji w jakiejkolwiek formie do eksploracji tekstów i danych (text and data mining) lub do trenowania modeli sztucznej inteligencji, bez uprzedniej, wyraźnej zgody Wydawcy jest zabronione.

Warszawa 2025

ISBN: 978-83-8380-258-9

Wydanie pierwsze

Książka, którą nabyłeś, jest dziełem twórcy i wydawcy. Prosimy, abyś przestrzegał praw, jakie im przysługują. Jej zawartość możesz udostępnić nieodpłatnie osobom bliskim lub osobiście znanym. Ale nie publikuj jej w internecie. Jeśli cytujesz jej fragmenty, nie zmieniaj ich treści i koniecznie zaznacz, czyje to dzieło. A kopiując ją, rób to jedynie na użytek osobisty.

Szanujmy cudzą własność i prawo!

Polska Izba Książki

Konwersja publikacji do wersji elektronicznej

KOCHANE CZYTELNICZKI!

Po raz pierwszy w mojej pięcioletniej karierze pisarskiej zwracam się do was już na początku powieści. Ta historia zdecydowanie zasługuje jednak na krótki wstęp.

Książka, którą trzymacie w rękach, jest drugim tomem dylogii Dangerous Love. Dlatego jeśli nie znacie jeszcze pierwszej części – Danger. Na krawędzi uczuć – gorąco zachęcam was, by najpierw sięgnąć po nią. Estrella. Wyścig po miłość jest jej bezpośrednią kontynuacją, ściśle związaną z pierwszym tomem. Czytanie tej powieści bez znajomości poprzedniej części przypomina włączanie filmu w połowie – trudno będzie zrozumieć, kto jest kim i co właściwie się wydarzyło. Dwa tomy stanowią całość, jeden bez drugiego nie istnieje.

Mam nadzieję, że historia Carmen i Arsena pochłonie was tak jak mnie, a odkrywanie kolejnych wątków niejednokrotnie sprawi, że wasze serca szybciej zabiją!

Chciałam też wspomnieć o występujących w powieści wątkach, które mogą okazać się wrażliwe dla niektórych osób, a są nimi: śmierć i choroba bliskiej osoby, depresja, zakazany związek.

Nie zapominajcie również, że to historia tylko dla dorosłych!

Ściskam i życzę cudownej lektury!

Klaudia Bianek

Jeśli chcecie w pełni poczuć vibe historii Estrelli i Dangera, to poniżej zostawiam listę piosenek, których słuchałam w zapętleniu przez niezliczoną ilość godzin podczas pisania. Muzyka ma niezwykłą moc ożywiania tego, o czym czytamy. Przekonajcie się sami.

PLAYLISTA

Danger. Na krawędzi uczuć & Estrella. Wyścig po miłość:

Two Feet, Love Is a Bitch

Two Feet, Call Me, I Still Love You

Daughtry, Shock to the System

Ariana Grande, Dangerous Woman

Christina Perri, A Thousand Years

Everybody Loves an Outlaw, I See Red

The XX, Intro

Daughtry, Outta My Head

Daughtry, Call You Mine

Tolan Shaw, Gold

The Weeknd, Earned It

ROZDZIAŁ 1
CARMEN

Mam w głowie milion myśli. Przelatują tak szybko, że nie potrafię zatrzymać na dłużej choćby jednej z nich. Pędzę przed siebie w nadziei, że to mi pomoże... Oczyścić umysł, zapomnieć, zdystansować się, przestać się... bać.

Bo prawda jest taka, że się boję. Cholernie.

Ktoś mnie zastrasza. Grozi, że ujawni mój sekret.

Po pierwszym liściku wrzuconym do mojej szkolnej szafki w ciągu kolejnych dwóch dni pojawiły się jeszcze trzy.

Blackford dobrze się pieprzy?

Ciekawe, co na to powie dyrektor...

Zapłacisz za swoją głupotę, Villegas. I to więcej, niż myślisz...

Kim jest osoba, która pisze te wszystkie wiadomości? Pierwszy na myśl przychodzi mi Jake. Potem Jessica. Oboje mnie nie cierpią. Pytanie tylko, czy aż tak, żeby posunąć się do czegoś takiego?

W którymś momencie straciłam czujność. Przestałam kierować się rozsądkiem, a stery przejęło serce. To, które przy Arsenie biło jak oszalałe. To, które tak bardzo zaczęło go pragnąć...

Każda ze spędzonych z nim chwil jest teraz cholernie bolesnym wspomnieniem. Zdecydowałam się to zakończyć. Czy jestem tchórzem? Tak, ale zrobiłam to dla naszego wspólnego bezpieczeństwa. Oboje mamy zbyt wiele do stracenia, a osoba, która się o nas dowiedziała, nie ma dobrych zamiarów.

Ciągle zadaję sobie pytanie, jak to się mogło stać. Jak mogłam być do tego stopnia naiwna i głupia, by wikłać się w tak niebezpieczną relację, z człowiekiem, który...

Jest spełnieniem moich marzeń. Jest doskonały. I całkowicie zakazany. Nieodpowiedni i najodpowiedniejszy jednocześnie.

Jadę przed siebie już od kilkudziesięciu minut. Nagle dociera do mnie, że jestem w pobliżu dzikiej plaży, na której dwukrotnie spotkałam się z Arsenem. Biorę głęboki oddech, zwalniam i wjeżdżam między drzewa, gdzie znajduje się ledwo widoczne i ewidentnie nieużywane zejście na plażę.

Parkuję kawasaki, zsiadam z maszyny i ściągam kask. Moje loki od razu wyskakują na wolność, a ja lekko potrząsam głową. Patrzę ze wzruszeniem ściskającym gardło na wzburzony ocean i przełykam gulę, która zwiastuje kolejną falę płaczu.

Mam dość. Ostatnio dzieje się zbyt wiele. Najpierw udar taty, przedłużający się pobyt w szpitalu i niepewność, co będzie dalej. A teraz jeszcze te groźby i cała sytuacja z Arsenem.

Ruszam w kierunku oceanu. Wiatr rozwiewa mi włosy. Zwalniam kroku, z oczu wypływają łzy i od razu rozmywają się na policzkach. Chciałabym potraktować to jak wewnętrzne katharsis. Pozwoliłoby mi uciec od koszmaru, w którym się znalazłam.

Ale to nie takie proste. W zasadzie czuję się, jakbym wpadła w głęboki dół i nie wiedziała, jak się z niego wydostać, zanim dopadnie mnie śmierć. Jakby coś we mnie umierało.

Mam złamane serce. Teraz już doskonale wiem, jakie to paskudne uczucie. A najgorsze w tym wszystkim jest to, że towarzyszący mi ból wynika z mojej własnej głupoty i strachu, którego nie potrafię zignorować.

Od mojej ostatniej rozmowy z Arsenem minął tydzień. Właśnie tydzień temu otrzymałam kolejne liściki i zrozumiałam, że nie mam innego wyjścia, jak tylko zakończyć to, co zdążyło się między nami narodzić. On próbował wyperswadować mi ten pomysł, przekonywał, że coś wymyślimy i jakoś sobie poradzimy, ale ja się uparłam. Nie myślał logicznie, mnie samej nie było łatwo. Ale któreś z nas musiało podjąć tę decyzję.

To ja dostaję groźby. To ja jestem na czyimś celowniku. I to ja stanowię zagrożenie dla kariery zawodowej Arsena.

Obejmuję się ramionami, bo pomimo grubej skóry przeszywa mnie chłód. Pociągam nosem, a w następnej chwili wzdrygam się z przerażeniem, gdy kątem oka dostrzegam zbliżającą się postać.

– Co ty tutaj robisz?! – krzyczę wystraszona i patrzę ze złością na Juana.

W tle dostrzegam jego hondę zaparkowaną obok mojej kawasaki.

– Pojechałem za tobą, bo widziałem, w jakim byłaś stanie, gdy wychodziłaś – tłumaczy ze skruszoną miną. – Wybacz, ale myślę, że nie powinnaś być teraz sama.

Zaciskam usta i tłumię w środku wiązankę przekleństw. To mój kuzyn, moja najbliższa rodzina. Wiem, że robi to z troski i po prostu chce mi pomóc.

– Chyba zaczynam wariować od tego wszystkiego... – przyznaję bezsilnie.

Podchodzi bliżej i obejmuje mnie ramieniem.

– Jego widok pewnie sporo cię teraz kosztuje, co?

– Nawet nie masz pojęcia. Staram się zbyt często na niego nie patrzeć, siedzę na lekcjach z kijem w tyłku i omijam go szerokim łukiem podczas przerw. Codziennie do mnie pisze, ale nie odpisuję. Prosi o pięć minut rozmowy. Wiem, że jeśli mu na to pozwolę, całkowicie się złamię, a tego żadne z nas teraz nie potrzebuje – mówię, próbując przekonać samą siebie o słuszności tej decyzji. – Nie mogę też przestać zastanawiać się, kto mi grozi.

Juan marszczy brwi i przygląda mi się w zamyśleniu.

– Ktoś w ogóle przychodzi ci do głowy? – pyta nagle.

– W pierwszej kolejności myślę o Jake’u, bo chciał mnie zaliczyć, ale dałam mu kosza. Jest jeszcze Jessica, bo sama nakręcała się na Arsena, no i nienawidzi mnie od dawna dla zasady.

– Czyli mamy dwójkę podejrzanych – mamrocze, jakby przełączył się w tryb detektywa.

– Tak i nie – odpowiadam po chwili. – Z jednej strony wydaje się logiczne, że któreś z nich pisze te liściki, ale z drugiej... Mam wrażenie, że to zbyt oczywiste.

– Szukasz dziury w całym – stwierdza, unosząc brew. Przeczesuje dłonią swoje kruczoczarne włosy, które w ostatnim czasie zapuścił na nieco dłuższe, niż nosi zazwyczaj. Coś mi mówi, że to fryzura, w której podoba się pewnej dziewczynie z Motors Hell.

– To nie tak, po prostu staram się wziąć pod uwagę wszystkie możliwe opcje. Ktoś ewidentnie postanowił skupić się na dręczeniu mnie, a nie Arsena – przypominam.

Juan wzdycha, a ja niemal słyszę, jak trybiki w jego głowie pracują na najwyższych obrotach.

– To błąd, że nawet nie chcesz z nim porozmawiać. W zasadzie to bezsensownie odbierasz sobie szansę na to, by przekonać się, co ma ci do powiedzenia.

– Pieprzona męska solidarność – cedzę przez zęby, bo widzę, że w tej chwili przemawia przez niego sympatia do Arsena. Od jakiegoś czasu są dla siebie niemalże dobrymi kumplami. – Ty z nim pewnie rozmawiałeś, mam rację?

– Był w warsztacie trzy razy w ciągu ostatniego tygodnia. Jak myślisz, ile razy sprowadziła go awaria motocykla? – Unosi brwi i spogląda na mnie znacząco.

– Ani razu – odpowiadam, choć równie dobrze mogłam potraktować jego słowa jako pytanie retoryczne. Przecież oboje wiedzieliśmy, jaka jest odpowiedź, bez wypowiadania jej na głos.

– Mówi tylko o tobie. On cierpi, Carmen – szepcze Juan i patrzy uważnie w moje oczy.

– Mnie też nie jest łatwo, uwierz – mamroczę bezsilnie. – Ale to minie. To, co nas połączyło, to przecież zwykłe zauroczenie. Nic poważnego.

Wmawiam sobie to wszystko w nadziei, że nadejdzie dzień, kiedy sama w to uwierzę.

Juan wzdycha zrezygnowany i kręci głową.

– A w tej bajce były smoki?

Gromię go spojrzeniem, bo jego wsparcie dla moich decyzji zdaje się słabnąć z każdym moim słowem.

– Przestań, okej? – cedzę niechętnie i przenoszę spojrzenie na wzburzony ocean.

Nagle telefon Juana zaczyna dzwonić. Chłopak spogląda na wyświetlacz i odbiera, wbijając wzrok we mnie.

– Nie spierdol tego, stary – mówi z dziwnym błyskiem w oku.

Kończy ekspresowo tę dziwną rozmowę, która w zasadzie nawet nie była rozmową, i uśmiecha się enigmatycznie.

– Juan? – dukam niepewnie.

On jednak nie odpowiada, tylko chrząka znacząco.

Wpatruję się w niego, bo nie rozumiem, co się dzieje. Mam ochotę zapytać, co to w ogóle był za tekst i kto dzwonił, ale Juan nagle bez słowa się odwraca i zaczyna odchodzić.

– Co ty odwalasz? – krzyczę, ale nie odpowiada.

Zmieszana patrzę za nim, ale niemal od razu zauważam, że obok naszych maszyn zatrzymała się czarna yamaha. Ta, którą poznałabym wszędzie.

Przełykam ślinę przez ściśnięte do bólu gardło, gdy Arsen ściąga kask. Przez chwilę rozmawia z Juanem, po czym rusza w moim kierunku. Dociera do mnie, że to jakaś cholerna ustawka.

Juan wskakuje na swój motocykl i z rykiem silnika odjeżdża. Zostawia mnie. Z Arsenem. Ta rozmowa nie była przypadkiem. To, że za mną tu przyjechał, też nie wynikało wyłącznie z troski. Oni to zaplanowali...

Co za...

Czuję się jak zwierzę zapędzone w ślepą uliczkę. Mam ochotę uciec, a moje żyły wypełnia wzburzona od wściekłości krew. Zaciskam usta w wąską linię i wbijam ostre spojrzenie w Arsena. Jego twarz wyraża tak wiele, że z trudem jestem w stanie zaczerpnąć kolejny oddech. Staram się ignorować szaleńcze bicie serca i sposób, w jaki reaguje na niego moje ciało.

Jego widok na tej dzikiej plaży, gdzie kochaliśmy się po raz pierwszy, całkowicie mnie rozwala. Ledwie trzymam się na nogach, ale staram się, by on tego nie zauważył.

– Po co to wszystko?! – Atakuję go od razu, gdy zatrzymuje się na tyle blisko, że mogę podejść i uderzyć go pięściami w tors. – Po co, do jasnej cholery?!

Fala emocji jest tak silna, że już nad sobą nie panuję. Uderzam go raz za razem, jakby był wszystkiemu winien, choć zdaję sobie sprawę, że wcale tak nie jest. Sporo się wydarzyło, ale odpowiedzialność za to ponosimy oboje.

Dopiero po kilku sekundach szału dociera do mnie, że po policzkach płyną mi łzy. Arsen łapie mnie za nadgarstki, długie palce oplatają je z wyczuciem, choć zdecydowanie, a jego oczy wbijają się we mnie tak, że zapominam, jak się oddycha.

– Uspokój się, proszę – mówi spokojnie, lecz stanowczo. – To nie wina Juana. To ja go o wszystko poprosiłem.

– Po co?! – krzyczę po raz kolejny i próbuję wyszarpnąć ręce z jego uścisku, ale mi na to nie pozwala. On wie, że jeszcze nie uspokoiłam się na tyle, by ponownie go nie zaatakować. – Czego jeszcze nie zrozumiałeś?! Inteligentny z ciebie facet, przecież sytuacja jest...

– Nic nie jest jasne, Carmen! – unosi głos Arsen i gromi mnie wzrokiem, wchodząc mi w słowo. Teraz to jego przejmuje złość. – Nic, rozumiesz?! Zdecydowałaś za nas oboje, bo się wystraszyłaś, że ktoś na nas doniesie. Czy choć raz zapytałaś mnie o zdanie?! Czy pomyślałaś, że moglibyśmy wspólnie poszukać rozwiązania?! – grzmi, a mięsień na jego pokrytej ciemnym zarostem szczęce zaczyna delikatnie drgać. Przełyka ślinę, a jego grdyka unosi się i opada. Wciąga powoli powietrze przez nos, a kiedy je wypuszcza, w jego wzburzonym spojrzeniu pojawia się pierwszy przebłysk spokoju. – Nie, bo po co, prawda? – dodaje ciszej i wreszcie puszcza moje nadgarstki, wykonując krok w tył. – Wydaje mi się, że po tym, co się między nami wydarzyło, zasługuję na pięć minut szczerej rozmowy.

– Powiedziałam ci już wszystko, co miałam do powiedzenia, tydzień temu – odpowiadam i przyjmuję postawę obronną, zaplatając ramiona na piersi. Okłamuję nie tylko jego, lecz także samą siebie, bo udaję obojętność, podczas gdy tak naprawdę marzę tylko o tym, by mnie przytulił. Mocno, tak, jak tylko on potrafi. Ale to już niemożliwe.

– A czy choć raz zadałaś sobie pytanie, czy ja powiedziałem ci wszystko, co miałem do powiedzenia? – odparowuje i z oburzeniem marszczy brwi. – Rozumiem twój strach, ale to nie jest wymówka.

– Jak możesz bagatelizować fakt, że ktoś się o nas dowiedział i prawdopodobnie zamierza wszystko ujawnić? – Denerwuję się, bo nie pojmuję, jak może ignorować to niepodważalne zagrożenie.

– Niczego nie bagatelizuję. Ochronię cię, jeśli będzie trzeba, i wezmę całą winę na siebie – deklaruje z powagą. Najsilniej uderza mnie to, że nie jest to jego pierwsza taka obietnica. On naprawdę jest gotów poświęcić dla mnie swoją karierę.

– Nie pozwolę ci na to. Wiem, że oddałeś krew żonie dyrektora i uratowałeś jej życie. Wiem, że prawdopodobnie zostaniesz dla tej kobiety dawcą szpiku. Co on o tobie pomyśli, kiedy się dowie? Tyle ci zawdzięcza...

Spojrzenie Arsena przez moment umyka na bok.

– Zrobiłem dla tej kobiety to, co należało zrobić. Postąpiłbym tak samo dla każdej innej osoby. Nie oczekuję, że dyrektor Thompson potraktuje mnie ulgowo, jeśli dowie się, co jest między nami. Zniosę to, bo...

– Co było między nami, Arsen – poprawiam go od razu. Musi zrozumieć, że już podjęłam decyzję i nic, co powie lub zrobi, nie sprawi, że ulegnie ona zmianie. – To już przeszłość.

To oficjalna wersja.

W rzeczywistości czuję się słaba, bo tak bardzo za nim tęsknię, tak doskonale pamiętam, jak cudowna była jego bliskość i ponad wszystko chciałabym móc wrócić do tego, co było, bez strachu przed konsekwencjami.

Przez jego przystojną twarz przemyka cień bólu i zawodu. Choć ten widok mnie rani i mam ochotę wybuchnąć płaczem, wiem, że nie mogę tego przy nim zrobić.

– Carmen, nie wierzę ci, rozumiesz? Nie wierzę w ani jedno słowo – odpowiada stanowczo i zbliża się o krok.

Natychmiast się wycofuję, bo wiem, że jeśli dotknie mnie z czułością, tak jak tylko on potrafi, to przepadnę.

Biorę głęboki oddech przez nos, a następnie go wypuszczam. Zbieram się w sobie. To piekielnie trudna walka z emocjami, ale muszę ją wygrać. Dla naszego dobra.

– Oboje popłynęliśmy. Kręciło nas ryzyko, to, że nasza relacja była zakazana. Pytanie tylko, czy zainteresowałbyś się mną tak samo, gdybym nie była twoją uczennicą.

Mówię to, by go zranić, wbić mu szpilę. Od razu widzę, że mi się to udaje. Staram się go odepchnąć, żeby odpuścił i nie utrudniał tego, co już i tak jest cholernie trudne.

Bo każda komórka mojego ciała rwie się do niego jak szalona.

Twarz Arsena tężeje z wściekłości. Gromi mnie spojrzeniem zmrużonych oczu, wokół których pojawiają się delikatne zmarszczki. Zaciska usta w wąską linię i mogę się tylko domyślać, jak bardzo się w nim teraz gotuje.

– Żartujesz sobie ze mnie, tak? – cedzi przez zęby. – Zainteresowałem się tobą, zanim się dowiedziałem, że jesteś moją uczennicą! Po naszym pierwszym wyścigu... – urywa i kręci głową, nagle zrezygnowany. – Kurwa, nie wierzę, że muszę ci to przypominać. – Śmieje się, ale to śmiech pozbawiony radości.

Aż się wzdrygam, bo brzydzę się swoim zachowaniem. Pomimo tej lawiny intensywnych emocji strach o to, co może się wydarzyć, dalej jest zbyt silny. Na szali znajduje się zbyt wiele. Jeśli wyrzucą mnie ze szkoły, mogę zapomnieć o studiach. Co wtedy?

Przeczesuję palcami włosy, patrzę na Arsena i wiem, że jest wszystkim, czego potrzebuję i pragnę, a czego tu i teraz nie mogę mieć. Może w innym świecie, w innym życiu mielibyśmy szansę, ale przecież...

W tym świecie nasz związek nie miałby racji bytu. Gdy opadłaby wzajemna fascynacja i zaspokoilibyśmy pociąg fizyczny, on zrozumiałby, że potrzebuje kobiety w zbliżonym do niego wieku, bez sterty problemów na głowie. Pewnego dnia pewnie znudziłby się małolatą z workiem nieprzyjemnych doświadczeń.

Czternaście lat różnicy to dużo i... I wcale nie, jeśli spotyka się kogoś, kto jest twoją bratnią duszą.

Ja tak się czułam przy nim. Nadal to czuję. Pomimo głosu rozsądku...

– Po prostu zapomnijmy o tym, co się wydarzyło. Nie byliśmy wystarczająco ostrożni i teraz zrobiło się niebezpiecznie – odpowiadam, uciekając spojrzeniem w bok, bo nie jestem gotowa patrzeć mu w oczy. – Muszę skończyć szkołę. Rozumiesz? Muszę. Jeśli dyrektor wywali mnie z liceum, to jest po mnie... Nie pójdę na studia, nie dostanę stypendium, będę nikim. A potrzebuję zostać kimś, żeby wreszcie żyło nam się z tatą lepiej. Są rzeczy ważne i ważniejsze, więc... – urywam, bo dociera do mnie, że głos zaczyna mi się załamywać.

Tylko nie to. Nie tutaj. Nie teraz. I nie przy nim.

– Rozumiem. Uważasz, że nie jesteśmy na tyle ważni, by spróbować poszukać rozwiązania – mówi z bólem i przełyka ślinę.

Jego wzrok wydaje mi się nagle boleśnie pusty, jakbym pozbawiła go resztek nadziei, chęci i motywacji.

Chcę mu powiedzieć tak wiele... Że jesteśmy ważni, nasze uczucia są ważne i to, co się między nami wydarzyło. Chcę go zapewnić, że czuję do niego coś tak potężnego, że momentami mnie to przeraża. Chcę, a jednak nie mogę. Zaciskam usta. Muszę pozostawić go z tym, co sam powiedział. Nie mam prawa zaprzeczać i jeszcze bardziej wszystkiego utrudniać.

Nie mam prawa...

Choć serce krzyczy, bo rządzi się własnymi prawami, których rozum nie jest w stanie zrozumieć...

ROZDZIAŁ 2
ARSEN

Sądziłem, że po śmierci Sydney nie jestem już zdolny do odczuwania tak potężnego i obezwładniającego bólu. A jednak, kurwa. A jednak...

Stoimy na „naszej” dzikiej plaży, w miejscu, gdzie kochaliśmy się po raz pierwszy. Patrzę na Carmen, widzę, jak wiatr szarpie jej włosami, a jej twarz przypomina maskę, która nie ma nic wspólnego z tym, jaka jest naprawdę. Dostrzegam pustkę w jej dużych, zawsze pełnych uczuć oczach. Oddala się ode mnie. Emocjonalnie i fizycznie.

Zdaję sobie sprawę z ryzyka. Jesteśmy w niebezpieczeństwie. Ktoś grozi Carmen, a ona się boi, że wyrzucą ją ze szkoły, gdy prawda wyjdzie na jaw.

Powinienem ją zrozumieć i odpuścić, tylko że... Jestem gotów zaryzykować, chronić ją i zrobić wszystko, by dowiedzieć się, kto ją dręczy.

Bo choć wiele się zmieniło, to jedno pozostało niezmienne – Carmen jest warta wszystkiego. Każdego ryzyka, każdego niebezpieczeństwa... Tylko jak mam ją do tego przekonać? Jak sprawić, by nie bała się aż tak bardzo i mi zaufała?

– Więc to koniec, tak? Między nami? – pytam zduszonym głosem, choć staram się brzmieć spokojnie.

Widzę, jak Carmen zamiera. Jej grdyka unosi się i opada, gdy przełyka ślinę. Może to tylko moja wyobraźnia, ale wydaje mi się, że przez sekundę w jej spojrzeniu dostrzegam błysk silnych emocji. Zaraz jednak wciąga powietrze przez nos, prostuje się i odchrząkuje. Przybiera pozę twardej i niewzruszonej.

– Tak, to koniec, Arsen. Może w ten sposób uda nam się uniknąć katastrofy – odpowiada stanowczo, lecz słyszę subtelne drżenie w jej głosie.

To sprawia, że nie tracę nadziei. Jest płonna, ale nadal obecna. Zaciskam usta i zmuszam się do milczenia. Nie mogę jej przekonywać. W tej chwili to nic już nie da. Dostałem swoje pięć minut rozmowy. Wywalczyłem je podstępem, ale się udało.

Patrzę na Carmen i widzę, jaka jest piękna. Nie chodzi tylko o urodę, lecz także o wnętrze. Każda nasza rozmowa pozwalała mi ją lepiej poznać, zrozumieć, zatracić się w niej. Wiem, przez co przeszła i z czym nadal się zmaga. Wiem, jak bardzo jest skrzywdzona, a mimo to jak wiele ma do zaoferowania.

– Rozumiem – odpowiadam w końcu, po czym wykonuję krok w tył i odsuwam się od niej. Buduję dystans fizyczny, ale tak naprawdę, w środku, tulę ją do siebie całym sobą.

Patrzy na mnie o kilka sekund za długo. A ja dostrzegam to wahanie, niepewność, głęboko ukryte zranienie. Odgradza mnie od siebie wbrew temu, co czuje i czego naprawdę chce.

Jest mi tak cholernie trudno. Mam ochotę olać to wszystko i zamknąć ją w naszej własnej bańce, choćby na krótką chwilę.

Biorę głęboki wdech i z trudem przełykam ślinę przez zaciśnięte gardło. Czuję, jak łącząca nas nić zaczyna się rozrywać, i ogarnia mnie panika.

– Carmen... – szepczę jeszcze, bo łudzę się, że być może uda mi się zatrzymać ją jeszcze na chwilę.

– Nie, Arsen. Proszę cię. Nie utrudniaj – odpowiada z wymuszoną stanowczością, po czym odwraca głowę i ją tracę.

Dosłownie i w przenośni.

Przełykam gorycz, po czym łapię się tego ostatniego podrygu silnej woli, odwracam się i ruszam w kierunku zaparkowanego przy plaży motocykla.

Odwracam się trzy razy. Ona nie patrzy na mnie ani razu. Stoi zwrócona twarzą w stronę oceanu, włosy tańczą wokół jej głowy, podrywane przez wiatr. Jakaś niewidzialna dłoń ściska mnie za gardło, poczucie bezsilności miesza się z wściekłością i agresją skierowaną w stronę tajemniczej osoby, która postanowiła ją zastraszyć.

Dowiem się, kim jest, a wtedy... Kurwa, nie ręczę za siebie.

Wsiadam na motocykl, unoszę podnóżek, wkładam kask, ale nie odjeżdżam od razu. Wciąż patrzę na tę drobną postać, na te czarne loki...

Powiedziała, że to koniec, ale wcale nie czuję, żeby tak było. Będziemy się widywać w szkole, na torze... Nasze ścieżki nadal są splecione, czy Carmen tego chce, czy nie.

Odpalam silnik yamahy i z ociąganiem, które trwa dobrą minutę, w końcu zbieram się w sobie i odjeżdżam z ciężarem przygniatającym mi ramiona. Umysł wypełniają mi myśli o Carmen. Jazda motocyklem zazwyczaj oczyszczała moją głowę, ale dziś się to nie dzieje.

Postanawiam, że rozwinę nad nią parasol ochronny, choć nawet nie będzie zdawać sobie z tego sprawy.

Nie pozwolę nikomu jej skrzywdzić.

Kiedyś taką samą przysięgę złożyłem Sydney i zawaliłem.

Drugi raz się to nie stanie. Teraz jestem mądrzejszy.

A Carmen będzie bezpieczna. Przysięgam.

*

Późnym wieczorem dzwoni mój telefon. To Chris. Odbieram w ostatniej chwili.

– Co tam?

– Siema, Danger – wita się, a w jego głosie pobrzmiewa dziwne zdenerwowanie. – Mam propozycję nie do odrzucenia. I serio, stary, kiedy mówię, że jest nie do odrzucenia, to właśnie tak jest.

– Dawaj, wyrzuć to z siebie – zachęcam i opadam na kanapę, wygodnie się na niej rozsiadając. Opieram kostkę na kolanie i czekam, co takiego mi powie.

– W najbliższy weekend będziemy mieć gości z Orlando – zaczyna i bierze głęboki oddech. – Mam na myśli kilku zajebiście dobrych zawodników. Przyjeżdżają całą ekipą i chcą się u nas ścigać. W grę wchodzi ogromna kasa, ale mają warunek: chcą jechać z równymi sobie. Dlatego dzwonię do ciebie – tłumaczy prosto z mostu, ale w jego głosie nie słyszę pewności siebie, co nie zdarza się często. Chris to gość, który na ogół z nikim się nie patyczkuje i zawsze dostaje to, czego chce.

– Co to za jedni? – pytam spokojnie, bo jego zapewnienia o tym, jacy są dobrzy, nie robią na mnie większego wrażenia.

– Legendarni Jeźdźcy Burzy – odpowiada pompatycznie.

Marszczę lekko brwi, bo rzeczywiście zaczynam ich kojarzyć, choć nie potrafię przypomnieć sobie choćby jednego z nich, którego powinienem się obawiać.

– W porządku. To teraz najważniejsze pytanie: za ile i z kim? – Mój głos jest twardy i nieco oschły, bo właśnie takim tonem nauczyłem się rozmawiać z ludźmi z motocyklowego półświatka.

– Co najmniej milion. Pojedziesz ze Stormem. To szef całej grupy. Skurwiel, jakich mało, ale jeśli ktoś ma sobie z nim poradzić, to tylko ty.

Śmieję się pod nosem. Chris nadal myśli, że jeśli będzie się podlizywał, to zgodzę się na wszystko. Czy to naiwność, czy przesadna pewność siebie?

– Mówisz, że milion... Dla mnie czy do podziału? – drążę, bo jeśli mam wystartować w wyścigu z kimś, kto podobno jest tak mocny, to muszę dokładnie wiedzieć, o co walczę.

– Dla ciebie. Do ręki. Bez potrąceń.

Kurwa. Solidna stawka. Dzięki takiej kasie na długi czas pozbyłbym się moich problemów. Pod warunkiem, że wygram. Jeśli nie, to moje notowania drastycznie spadną. Spore ryzyko, ale myślę, że warte swojej ceny.

Moją głowę do bólu zaprząta Carmen. Może dobrze mi zrobi skupienie się na czymś innym?

Czuję, że sama myśl o tak krwiożerczym wyścigu powoduje wzrost adrenaliny. Od niczego nie jestem tak uzależniony, jak od silnych emocji na torze.

Moje milczenie trwa dłuższą chwilę. Chris odchrząkuje ponaglająco.

– Decyzja, Danger. Muszę wiedzieć – zaznacza stanowczo. Przedstawił mi ofertę i wie, że teraz już nic więcej nie może zrobić, by wpłynąć na moją decyzję. Co ma być, to będzie.

– Gdzie pojedziemy? – pytam, bo muszę przyznać, że mam dylemat. Nie chodzi o to, że się boję. Po prostu staram się zrobić na szybko bilans ewentualnych zysków i strat.

– Nowa miejscówka. Trasa godna najlepszych z najlepszych. Wyślę ci pinezkę, jeśli się zdecydujesz. Tym razem robimy mocną selekcję osób, które mogą być obecne. Robi się gorąco z glinami, a nie możemy sobie pozwolić na nalot przy kolesiach z Orlando. Sprawa honoru – wyjaśnia rzeczowo. Słyszę w tle ryk motocyklowego silnika, jakby Chris właśnie odpalił swoją maszynę.

– Biorę to – odpowiadam.

Wystarczy jeden silny impuls. Serce bije mi szybciej, ciało rwie się do działania. Znam to uczucie. Wiem, że nie wybaczyłbym sobie odmowy. To wielka szansa. Okazja. Ale i piekielne ryzyko.

– Rozpierdol go, Danger.

Tymi słowami zamiast pożegnania Chris kończy rozmowę, a ja oddycham głęboko i przetwarzam w myślach, na co się właśnie zgodziłem.

Czeka mnie wyścig z gościem, o którym nic nie wiem, ale Chris wypowiadał się o nim z szacunkiem. To dla mnie sygnał, że nie mogę lekceważyć przeciwnika.

Zastanawiam się, czy Carmen dotrze na tor. Łapię się na tym, że chciałbym, żeby też tam była. Jej obecność dodałaby mi sił. Czy przy okazji chcę zrobić na niej wrażenie? Jasne, że tak.

Szybko wybieram numer Juana.

Odbiera po pierwszym sygnale.

– Hej, co jest? – mówi spokojnie.

– Wiesz, co się dzieje w weekend na torze? – pytam od razu, bo nie mam czasu owijać w bawełnę.

– Doszły mnie słuchy, że w poszukiwaniu wrażeń przyjeżdżają do nas kolesie z Orlando – mówi z lekkim rozbawieniem. – Ale podobno lokalizację dostaną tylko nieliczni.

– Pojadę z szefem grupy, Chris właśnie do mnie dzwonił.

– Nieźle – odpowiada z uznaniem. – Wiedziałem, że kogo jak kogo, ale ciebie na torze w sobotę z pewnością nie zabraknie. – W głosie Juana słyszę szczery podziw. – A jeśli chodzi o tę akcję na plaży z Carmen...

– Bardzo się na ciebie wściekła? – Od razu podchwytuję temat, bo nie potrafię udawać, że nic się nie stało.

– Niestety. Nie odzywa się do mnie od kilku dni – wzdycha zrezygnowany. – Przejdzie jej – dodaje szybko.

– Zrób wszystko, żeby dotarła na tor. Chcę, żeby tam była, gdy będę się ścigał – mówię cicho, choć w mieszkaniu jestem sam i nikt poza Juanem nie może usłyszeć mojej prośby.

– Nie dostaniemy przecież lokalizacji, zbyt krótko się ścigamy – odpowiada z zawodem.

– Prześlę wam pinezkę. O nic więcej się nie martw, tylko o to, żeby Carmen tam była. Odwdzięczę się – zapewniam z przekonaniem, bo chcę, by wiedział, jak bardzo mi na tym zależy.

– Gadasz, jakby była twoim talizmanem.

– Najprawdziwszym i jednym, jaki mam – odpowiadam szczerze.

Nie wiem, skąd taka myśl, ale odnoszę wrażenie, że po moich słowach Juan się uśmiechnął.

– Sprowadzę ją. W tym wyścigu szczęście będzie ci tak samo potrzebne, jak umiejętności – stwierdza, czym dodaje mi nieco otuchy.

Zastanawiam się, jak to załatwi. Co zrobi, żeby z nim poszła, skoro prawdopodobnie będzie się spodziewała kolejnego spisku z naszej strony. A może uzna, że naprawdę sobie ją odpuściłem i pojawi się na torze bez względu na mnie?

– Dzięki, Juan. Będę twoim dłużnikiem. W zasadzie to już nim jestem – mówię z głębokim westchnieniem.

– Bez przesady. To nic wielkiego.

Nawet mnie nie dziwi, że nie zdaje sobie sprawy, jak wiele dla mnie robi. Niespodziewanie stał się kimś, komu zaczynam ufać. Dobrze się rozumiemy i wydaje mi się, że mam w nim dobrego kumpla.

– Tak czy inaczej... Dzięki.

Kończymy rozmowę, a chwilę później otrzymuję maila od Chrisa z ogólnymi informacjami o wyścigu w weekend. Federacja postanowiła ostro się przygotować na przyjęcie gości z Orlando, co oznacza, że będzie się dużo działo. Kiedy nie wiadomo po co i dlaczego, to wiadomo, że chodzi o pieniądze. A tym razem hajs, o który toczy się gra, przekracza wszelkie dotychczasowe normy. Zastanawiam się, czy nikomu nie odwali na punkcie tak gigantycznej kasy. Szykuje się niebezpieczny wyścig, a podczas jazdy i walki może się wydarzyć wszystko. Jeśli komuś odbije na myśl o wygranej... Wolę się nad tym więcej nie zastanawiać.

*

Działam w trybie zadaniowym, kiedy tylko przekraczam próg szkoły. Każda lekcja hiszpańskiego przebiega według ustalonych zasad, a wśród uczniów mam opinię wymagającego, więc raczej nikt nie próbuje przekraczać granicy, bo mogłoby mu to zaszkodzić.

Dużo się jednak zmienia, gdy do sali wkracza grupa, z którą na zajęcia chodzi Carmen. Wtedy każdy mięsień w moim ciele się napina, a wszystkie zmysły wyostrzają na jej widok. Pilnuję się na każdym kroku: by nie patrzeć na nią zbyt długo, by nie rozmawiać z nią więcej niż z innymi, by panować nad głosem i gestykulacją, trzymać nerwy na wodzy, być sprawiedliwym i obiektywnym. Bo jeśli jest coś, czego Carmen z pewnością by nie chciała, to faworyzowania jej przez wzgląd na to, co nas łączy.

Przepraszam, według najnowszych ustaleń: łączyło.

Dlatego pracuję nad sobą na każdych zajęciach z jej klasą. Prostuję się, biorę głęboki oddech i prowadzę uczniów przez kolejne zagadnienie. Obserwuję czujnie, gdy rozmawiają po hiszpańsku, poprawiam tych, którzy popełniają bezmyślne błędy, i tylko czasami, na ułamek sekundy, wzrok ucieka mi w kierunku ostatniego rzędu ławek, gdzie siedzi ona.

Dziewczyna z burzą czarnych loków na głowie, wystudiowaną i zblazowaną miną, sprawiająca wrażenie, jakby na niczym jej nie zależało.

Ale ja wiem, że jest inaczej. Poznałem ją już na tyle, że dostrzegam ten delikatny przebłysk zaangażowania w każdy z rzuconych przeze mnie tematów. Kiedy otwiera te swoje piękne usta, układa zdania starannie, z poszanowaniem zasad gramatyki. Skupia się, czasem myśli przez chwilę, a gdy musi się zastanowić nad odpowiedzią w konwersacji z którymś z kuzynów, zagryza wargę. Niekiedy spogląda w bok, stuka paznokciami o blat biurka i bezpardonowo wytyka błędy, a robi to w tak srogi sposób, że sam nie mógłbym się powstydzić takiego tonu.

Opieram się o krawędź biurka, krzyżuję ręce na klatce piersiowej i patrzę na ich starania. Dziś odbywają rozmowy z użyciem medycznej terminologii. Poziom rozmów jest zróżnicowany. Jedni posługują się językiem na bardzo podstawowym poziomie. Inni, jak chociażby Carmen, mogą poszczycić się zauważalnym i godnym podziwu zaawansowaniem.

Zerkam na zegarek, gdy do dzwonka kończącego zajęcia pozostaje niewiele ponad pięć minut. Odchrząkuję na tyle głośno, że udaje mi się zwrócić uwagę niemal wszystkich uczniów od razu.

– Generalnie, gdyby zaszła taka potrzeba, prawie wszyscy z was otrzymaliby w szpitalu pomoc. Większość z was poradziła sobie dobrze, ale są tacy, którzy nadal posługują się zaledwie podstawami, co nie napawa mnie optymizmem przed zbliżającymi się egzaminami końcowymi – mówię głośno i wyraźnie, by wiedzieli, że nie żartuję. – W związku z tym teraz oddam wam wasze ostatnie prace i każda osoba, która dostała ocenę poniżej D, będzie musiała uczęszczać na organizowane przeze mnie zajęcia dodatkowe. Sprawę popołudniowych lekcji omówiłem już z dyrektorem i mam jego pełną zgodę – informuję, a po sali niesie się kilka słabych jęków, które oznaczają sprzeciw.

Zauważam kątem oka uniesioną ku górze rękę Jessiki, która niestety jest jedną z słabszych uczennic w grupie, i ku mojemu zaskoczeniu widzę, że się uśmiecha.

Marszczę brwi, bo nie rozumiem, z czego wynika jej zadowolenie.

– Tak? – pytam oschle.

– Zajęcia będą indywidualne czy w grupach?

Jej słodki głosik i przesadne wachlowanie sztucznymi rzęsami doprowadzają mnie do szału.

– Oczywiście, że w grupach. Poza szkołą mam również życie prywatne, o czym najwyraźniej pani zapomniała – upominam ją chłodnym głosem i czuję, jak mój wzrok mimowolnie szybuje w kierunku Carmen, która siedzi z opuszczoną głową i skubie skórkę przy paznokciu.

Jest częścią mojego życia prywatnego, które za sprawą pieprzonego zbiegu okoliczności przecina się z życiem zawodowym.

Gdybym mógł coś zmienić w naszej dotychczasowej historii, chciałbym, żeby nigdy nie zasiadła w szkolnej ławce jako moja uczennica.

Wtedy wszystko byłoby łatwiejsze.

Przełykam z trudem ślinę, biorę głęboki oddech i kończę lekcję wraz z głośnym dźwiękiem dzwonka.

Siadam przy biurku i segreguję notatki, które następnie układam w skórzanej teczce. Przychodzę z nią do pracy każdego dnia. Uczniowie uważają ją za mój znak rozpoznawczy, o czym dowiedziałem się od Ashley podczas jednej z rozmów w przerwie na lunch.

Udaję, że nie zwracam uwagi na osoby, które wychodzą. W rzeczywistości jednak jestem w pełni świadomy tego, co się dzieje wokół mnie. Każda komórka mojego ciała trwa w napięciu. Carmen. Każda moja myśl kręci się wokół niej.

Unoszę głowę na sekundę i mimowolnie oblizuję usta, gdy zauważam, że pakuje książki do plecaka, a przy okazji przeciąga swoje loki na jedno ramię, odsłaniając łagodny łuk szyi. Tej, którą obsypywałem pocałunkami...

Zasycha mi w gardle, więc odchrząkuję. Robię to mimowolnie.

I zwracam jej uwagę. Unosi głowę, patrzy na mnie, zamiera. To jedna z tych krótkich chwil, kradzionych, tylko naszych. Wiem, że oprócz nas w klasie są jeszcze jej kuzyni, kilkoro innych uczniów, ktoś właśnie wychodzi, ktoś coś do kogoś mówi, ale ja... Mam to totalnie gdzieś.

Liczy się tylko ona.

Bańka pęka, gdy Pedro szturcha Carmen w ramię i coś do niej mówi. Ona natychmiast przytakuje, reflektuje się i rusza z kuzynami do wyjścia. Niemalże ucieka, nie obdarzając mnie przy tym spojrzeniem.

Czuję ciężar w klatce piersiowej. To już nie jest to intrygujące uczucie, gdy balansowaliśmy na krawędzi tego, co upragnione i zakazane. Teraz czuję gorycz. Wściekłość. Niechęć. Do wszystkiego.

A cztery litery wytatuowane na moich palcach palą żywym ogniem...

*

Dzień w pracy dłuży mi się niemiłosiernie. Marzę już tylko o tym, by skończyć na dzisiaj, wrócić do domu, a następnie wsiąść na motocykl i pojeździć do późnego wieczora po mieście.

Szukam ucieczki i ukojenia, ale to niemożliwe. Carmen jest wszędzie, kojarzy mi się ze wszystkim. Szkolne korytarze, klasa od hiszpańskiego, stołówka, pieprzony pokój trenerski, a jakby tego było mało, to jeszcze wsiąknęła w mój motocyklowy świat, który dotąd był inną rzeczywistością, oddzieloną od codzienności grubą, czerwoną linią.

A ona te dwa światy ze sobą scaliła.

– Nie obraź się, ale ostatnio nie wyglądasz zbyt dobrze. – Głos Ashley dobiega do mnie podczas przerwy przed ostatnią lekcją tego dnia.

Spoglądam na nią i uśmiecham się, jakby ten gest mógł cokolwiek jej wytłumaczyć.

– Mam sporo na głowie – odpowiadam wymijająco i liczę, że to wystarczy.

– Trudno jest ciągnąć dwa etaty. Bycie nauczycielem już samo w sobie daje w kość, a ty masz jeszcze drużynę pływacką. Podziwiam, że się na to zgodziłeś – mówi z uniesionymi brwiami i wyciąga ku mnie dłoń z kubkiem kawy. – To dla ciebie.

– Dzięki, że o mnie pomyślałaś – odpowiadam z wdzięcznością, bo kofeina jest zdecydowanie tym, czego teraz potrzebuję.

Upijam łyk i rozsiadam się wygodnie na krześle w pokoju nauczycielskim. Stwierdzam, że przerwa od sprawdzania wypracowań jednej z grup dobrze mi zrobi.

– Trzeba się trzymać razem, zwłaszcza jeśli nasza robota polega na użeraniu się z młodzieżą. Często się zastanawiam, czy my w ich wieku też tacy byliśmy – mówi, a ja wpatruję się w nią i zastanawiam, co ma na myśli.

– „Tacy”, czyli jacy? – dopytuję.

– Wiecznie wkurzeni, zbuntowani, zblazowani. Im się ciągle nic nie chce, mają na wszystko wywalone, wołami trzeba z nich cokolwiek wyciągać.

Ashley irytuje się coraz bardziej, a ja słucham w ciszy i pozwalam, by to z siebie wyrzuciła.

Jest w porządku. Już od pierwszej rozmowy na początku roku szkolnego poczułem, że się dogadamy. Ma dość specyficzny sposób bycia i rozumiem, dlaczego uczniowie za nią nie przepadają, ale ja ją lubię. Być może dlatego, że jesteśmy sobie równi i nie muszę siedzieć u niej na lekcjach.

– Nie możesz wrzucać wszystkich do jednego worka – zauważam i, co oczywiste, myślę w tym momencie o Carmen.

– Na palcach jednej ręki mogę policzyć ambitnych uczniów – cedzi ze złością Ashley i upija kilka łyków kawy, jakby w ten sposób chciała się pozbyć negatywnych emocji. – A później człowiek wraca do domu, ma wszystkiego dość, nawala w roli matki i jeszcze musi się użerać z byłym mężem, który nie potrafi zrozumieć, że mam po dziurki w nosie jego toksycznych zachowań! – Podnosi głos i gestykuluje rękami. Dopiero po chwili orientuje się, że przez przypadek powiedziała o kilka słów za dużo. Posyła mi skruszone spojrzenie, wzdycha i kręci głową. – Wybacz, nie powinnam na ciebie wylewać moich prywatnych żalów.

– Nie ma sprawy. – Wzruszam ramionami. – To rozstanie... Świeża sprawa? – pytam, bo nie chcę, żeby pomyślała, że jej nieoczekiwane wyznanie nie zrobiło na mnie wrażenia.

Czasem dobrze być empatycznym i pomóc komuś w trudnej emocjonalnie sytuacji. To nic nie kosztuje, a może pomóc.

– Sprzed dwóch tygodni – mruczy i przeczesuje palcami swoje jasne włosy, których kolor zmieniła kilka dni temu. Zaczynam zauważać zależność w zmianie jej wyglądu i tym, co się dzieje w jej życiu prywatnym. – Odkąd się wyprowadził, nie mam chwili spokoju.

– Nęka cię? – pytam i patrzę na nią z niepokojem.

– To za dużo powiedziane. Po prostu chce wrócić. – Wywraca oczami i robi znaczącą minę, która oznacza tyle, że sama już nie widzi szans na powrót do tego, co było. – Mam trzydzieści pięć lat i stwierdzam, że miłość jest do bani. – Śmieje się w ten charakterystyczny, smutny sposób.

Nie wiem, co mogę jej teraz powiedzieć. Potwierdzić czy zaprzeczyć? Z jednej strony ma rację, a z drugiej... Kim byłby człowiek, gdyby nie wiedział, czym jest miłość?

Myślę o Sydney. O jej uśmiechu, głosie, którego już nigdy nie usłyszę, dotyku, którego nie doświadczę. Ogarnia mnie smutek, a Ashley chyba to zauważa, bo patrzy na mnie z troską.

To pierwsza taka rozmowa między nami. Prywatna i o rzeczach ważniejszych niż te, które zawodowo dotyczą nas obojga. Być może tylko mi się wydaje, a może faktycznie tworzy się między nami jakaś więź.

Do pokoju wchodzi dwóch nauczycieli matematyki, więc milkniemy, bo ani ja, ani Ashley nie chcemy, żeby ktokolwiek wiedział, o czym rozmawiamy.

Piję kawę i ponownie pochylam się nad wypracowaniem jednej z uczennic. Koniec przerwy nadchodzi chwilę później, więc chowam rzeczy do teczki i ruszam na ostatnie zajęcia.

Idąc korytarzem, staram się nie rozglądać, ale co chwilę wydaje mi się, że widzę Carmen. Zaczynam poważnie się zastanawiać, czy nie mam na jej punkcie obsesji...

Nie wiem, co będzie dalej. W głowie mnoży mi się mnóstwo pytań, ale bez perspektyw na szybkie odnalezienie odpowiedzi. Czy osoba, która zastrasza Carmen, rzeczywiście doniesie na nas do dyrektora? Czy za kilka miesięcy, gdy ona nie będzie już moją uczennicą, będziemy mogli wrócić do tego, co było? Czy powinienem na nią czekać?

Szlag by to...

Nie wiem, jak to się dzieje, ale nagle wpadam na kogoś, a teczka wypada mi z rąk.

Patrzę na chłopaka, który podnosi plecak i prostuje się. Blondyn mojego wzrostu wygląda na lekko zakłopotanego, ale maskuje to szerokim uśmiechem. Poprawia plecak na ramieniu, co jest dla mnie sygnałem, że to uczeń.

Choć wcześniej go nie widziałem. A przynajmniej tak mi się wydaje.

– Bardzo pana przepraszam – mówi grzecznym tonem, po czym schyla się raz jeszcze i podaje mi moją teczkę.

– W porządku, nie ma sprawy – odpowiadam. Żegnam się z nim krótkim skinieniem głowy i odchodzę.

Po chwili już nie pamiętam o tym spotkaniu, bo skupiam się na lekcji z najmłodszym rocznikiem. A jest to jedna z tych grup, która sprawia sporo problemów, i trzeba z nimi nad wieloma rzeczami pracować.

Czuję ulgę, gdy rozlega się ostatni dzwonek tego dnia. Późnym południem wyjeżdżam motocyklem na miasto.

Jednak jeśli myślę, że przejażdżka pomoże mi ochłonąć, to jestem w błędzie.

Szybko się przekonuję, jak słaby się stałem... A moje rozczarowanie samym sobą zdaje się nie mieć granic.

*

Nie wiem, po jaką cholerę przyjechałem do szpitala, w którym leży ojciec Carmen. Przecież z nim nie porozmawiam, nawet nie mogę go odwiedzić, bo nie należę do rodziny. Łudzę się, że ją tu spotkam? A może po prostu chcę się dowiedzieć, w jakim jest stanie?

Zaczyna mi odbijać i to na całego.

W szpitalnym lobby panuje tłok, ale nie zatrzymuję się tam, gdzie wszyscy. Idę dalej, bo wiem, dokąd zmierzam. Przyciągam spojrzenia kilku osób, bo mam na sobie kombinezon motocyklowy, a w dłoni trzymam kask.

W połowie drogi zatrzymuję się gwałtownie i zaczynam analizować to, co robię, i jak bardzo jest to głupie. Biorę głęboki oddech, po czym odwracam się w stronę wyjścia i ruszam w tym kierunku.

Mam mętlik w głowie. Myślę o Carmen, tęsknię za nią tak mocno, że to sprawia mi wręcz fizyczny ból. Denerwuję się sobotnim wyścigiem, choć do tego jestem gotów przyznać się jedynie przed samym sobą. Nie mam też nikogo, z kim mógłbym podzielić się wszystkim, co tak straszliwie dręczy mnie od środka. Może jedynie Juan, ale i przed całkowicie szczerą rozmową z nim coś jednak mnie blokuje.

Opuszczam szpital tak szybko, jak się w nim pojawiłem, i mam ochotę strzelić sobie w pysk. Jakie to było głupie. Po prostu martwię się o Carmen i jej ojca, bo nie wiem, co się z nim dzieje.

Szybko podejmuję decyzję o kolejnym celu. Warsztat Juana. Docieram na miejsce, gdy już zmierzcha, bo obrałem najbardziej okrężną drogę, by nieco ochłonąć. Miotam się i mam wrażenie, że każdy, kto mnie widzi, jest tego świadomy.

Juan podnosi głowę znad samochodu stojącego pośrodku z otwartą maską, przywołany warkotem mojego motocykla. Unosi brwi, prostuje się i wyciera brudne od smaru dłonie w szmatę, która zwisa mu z tylnej kieszeni spodni.

– Co ty tu robisz? – pyta od razu i rozgląda się, jakby sprawdzał, czy nikogo nie ma w pobliżu.

Obaj wiemy, że tożsamość Dangera musi pozostać tajemnicą. Zwłaszcza teraz, gdy o mojej relacji z Carmen dowiedział się ktoś ze szkoły.

– Muszę pogadać – wyrzucam z siebie, choć nie przychodzi mi to łatwo.

– Coś się stało? – pyta, a w jego głosie słychać zaniepokojenie.

– Oprócz tego, że mi odjebało i pojechałem do szpitala, w którym leży twój wujek, żeby sprawdzić, jak się ma? Nie, nic – ironizuję, bo jestem na siebie tak wściekły, że trudno mi nad tym w tej chwili zapanować.

To tyle, jeśli chodziło o moje ochłonięcie podczas dłuższej jazdy po mieście.

– No nieźle... – stwierdza po chwili milczenia i patrzy na mnie uważnie. – Liczyłeś, że spotkasz tam Carmen?

– Możliwe... Jak on się czuje? – pytam prosto z mostu, wpatrując się w Juana z powagą.

– Wybudzili go ze śpiączki. Będzie teraz potrzebował specjalistycznej opieki. Radzą, żeby poszukać dla niego ośrodka rehabilitacyjnego. Nie jest w stanie się komunikować, ale słyszy, co się do niego mówi – odpowiada Juan przyciszonym, ciężkim od smutku głosem.

To duży cios. Przełykam z trudem ślinę i nie wiem, jak zareagować. Chyba miałem nadzieję usłyszeć jakieś lepsze informacje. Ściska mnie w klatce piersiowej, gdy myślę o tym, jak bardzo Carmen musi cierpieć.

– Jak ona to znosi? – pytam.

– Co mam ci powiedzieć, Arsen? Jest kurewsko źle – warczy przez zaciśnięte zęby i ucieka spojrzeniem w bok. – Lekarz powiedział jej o tym dopiero dwa dni temu, wcześniej dawali jakąś idiotyczną nadzieję, że może coś się zmieni. Teraz już wiedzą, że nic nie da się zrobić – wyjaśnia ze strapioną miną i wzdycha ciężko. – Mama chce znaleźć dla wuja najlepszy ośrodek w Miami, ale Carmen nawet nie chce o tym słyszeć.

– Dlaczego? Przecież opieka nad nim będzie jeszcze trudniejsza niż dotychczas – wtrącam skonfundowany.

– Ona wie, ile to będzie kosztować. Nie stać ich.

Zamieram. Przyglądam się Juanowi, przetwarzając w głowie jego słowa. No tak, pieniądze. Cholera...

– O jakiej kwocie mówimy? – pytam, choć w pewnym sensie znam odpowiedź, bo sam przecież opłacam pobyt babci w jednym z takich ośrodków.

– Dokładnie nie wiem, ale kilka tysięcy dolarów miesięcznie. Ośrodek, który mama zaproponowała Carmen, ma w standardzie to, co potrzebne: lekarzy i pielęgniarki na miejscu, rehabilitanta, logopedę... Ojciec jest dla niej wszystkim. Wiem, że nie chce się z nim rozstać i oddać go pod opiekę obcym ludziom, ale tam zajmą się nim dużo lepiej. Gdy Carmen była w szkole lub pracy, to wujkiem opiekowała się moja mama, jednak to miało sens, gdy był świadomy, poruszał się. Teraz jest już osobą całkowicie leżącą – tłumaczy Juan i widzę, że bardzo go ta sytuacja dobija. – Zawalił się jej cały świat. Po raz drugi – dopowiada cicho i opuszcza głowę.

Biorę głęboki oddech, ignorując duszące uczucie w klatce piersiowej, i w jednej sekundzie decyduję, co zrobić dalej.

– Gdzie jest teraz Carmen? – Mój głos brzmi twardo, przez co znów skupiam na sobie uwagę Juana.

– Kilka minut temu wyszła od nas i wróciła do swojego domu. Carlos mi pisał.

– Dzięki – odpowiadam i bez żadnego wyjaśnienia ruszam do wyjścia.

Nie wiem, co wydarzy się dalej, ale jednego jestem pewien... Chcę być teraz przy niej. Nawet jeśli nie chce mnie widzieć, nawet jeśli mnie nie potrzebuje, ja muszę ją zobaczyć.

To silniejsze ode mnie. Jakby targające mną emocje i decyzja, którą podjąłem, wynikały z instynktów będących moją integralną częścią.

– Co ty wyprawiasz? – krzyczy za mną Juan.

Oglądam się przez ramię i odpowiadam krótko:

– Jadę do niej.

– To nie jest dobry...

Nie słucham go już. Wsiadam na motocykl, zakładam kask i odpalam maszynę. Silnik wibruje pode mną, warczy znajomo, a maszyna budzi się do życia. Podnoszę podnóżek, wycofuję się i przekręcam manetkę gazu. Ruszam. Dobrze wiem, dokąd jadę.

Do niej. Do jedynego miejsca, w którym chcę teraz być.

[...]