Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Czy odważysz się stanąć do walki z tym, co niezwyciężone?
Jake, agent pracujący w tajnej bazie przekształcanej obecnie w instytut naukowy, ma dla swojej dziewczyny, Lilki, złą wiadomość. Zamknięta do tej pory w krysztale Esencja Zła znalazła sposób, by się uwolnić i zrobi wszystko, by tym razem nie dać się pokonać. Lilka i kilka innych osób obdarzonych nadprzyrodzonymi zdolnościami mogą się okazać ostatnią deską ratunku. Jednak szanse na pozytywne zakończenie misji maleją z każdym dniem, tym bardziej gdy na jaw wychodzi fakt, że wśród osób zatrudnionych w tajnej bazie był kret. Tymczasem Esencja Zła mobilizuje wszystkie swoje siły, by przejąć kontrolę nad światem, korzystając z anten o dużym zasięgu w Rosji i na Ukrainie. Zbliża się moment ostatecznego starcia...
Kiedy dziewczyna zbiegała z ostatnich stopni schodów, telefon Jake’a dał sygnał przychodzącej wiadomości. Była od Dana i składała się jedynie z dwóch słów, które sprawiły, że chłopakowi ze zdziwienia opadła szczęka.
– Jake, co się stało? Masz minę, jakbyś zobaczył ducha.
Lila podbiegła do chłopaka z walizką pod pachą. Była ciekawa, jakie wiadomości spowodowały u Jake’a taką reakcję. Najpierw był chyba zdziwiony, a teraz jego twarz wyrażała obawę, może nawet przerażenie. Chwyciła telefon mężczyzny, który nie sprzeciwiał się i bez oporu podał jej urządzenie. Lila spojrzała na wyświetlacz i pojęła, że sprawa jest poważniejsza, niż do tej pory przypuszczali. Stało się coś, czego żaden z agentów nie mógł podejrzewać; Danowi nawet nie przyszło to do głowy. Na wyświetlaczu widniał napis: „Mieliśmy kreta”.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 328
Rok wydania: 2019
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Ciężko powiedzieć jednoznacznie, czym jest zło. Nie da się go zdefiniować. Czy są nim czyny, czy myśli. Zamiary wcielane w życie, czy tylko wyobrażenia, wytwory naszego umysłu. Zło ma wiele twarzy, których czasem nawet nie jesteśmy świadomi. Ma wszak jedną niezmienną cechę, wobec której jesteśmy bezradni. Nie można się go pozbyć na zawsze, bo ono zawsze znajdzie sposób, żeby się odrodzić, zawsze znajduje sposób, by zaistnieć w poukładanym ludzkim świecie. Dzięki nam. Pewnie zastanawiacie się, dlaczego.
Zło znalazło gatunek, który był wyjątkowo podatny na jego wpływ. Istoty, którym łatwiej przychodziło czynienie zła aniżeli dobra. Być może wynikało to z ich lenistwa, może z arogancji lub przeświadczenia, że są najważniejsze na świecie. Były skłonne niszczyć, zabijać i tępić wszystko, co nie było im posłuszne lub stawało na drodze do ich panowania. Zło potrafiło to wykorzystać, dlaczego miałoby tego nie zrobić. Ludziom o wiele wygodniej było poddawać się złu. Wykazywali skłonność do kroczenia po trupach do celu, pozwalali, by wygrała pycha, chciwość i zżerająca ich serca zazdrość. Od stuleci chęć bogacenia się, zdobywania władzy lub pozycji były pretekstem do złych czynów, które były pożywką dla wyrastającego z nich zła.
Dobro wymagało poświęcenia, odwagi i wysiłku. Nieliczni byli do tego gotowi i chętni, by poświęcić swoje życie, niosąc jego jasny płomień. Krzepiące jest jednak to, że można było spotkać na świecie osoby z natury dobre, takie, które potrafiły dostrzec w innych ludziach dobro i je z nich wydobyć. Budzili pierwiastek prawości, kryjący się w ludzkich sercach. To była ich misja i droga.
Ich przeznaczenie.
Na jednej z brytyjskich ulic stała młoda dziewczyna. Burzę ciemnych loków rozwiewał jej wiatr, gdy ta próbowała złapać jedną z taksówek. Jak na złość, właśnie w tej chwili wszystkie mijające ją samochody wiozły pasażerów. Dziewczyna była mocno spóźniona na zajęcia i podejrzewała, że tym razem profesor Morgan nie puści tego płazem. To już drugi raz w tym tygodniu i – jakby pech tak chciał – znowu padło, że spóźni się na zajęcia z archeologii. Jak tak dalej pójdzie, to na pewno nie zostanie stażystką na wykopaliskach w Chile. Nabór miał rozpocząć się z początkiem listopada, a sam wyjazd planowany był zaraz po Nowym Roku. Dostanie się na wykopaliska stanowiło wielkie wyróżnienie i – co oczywiste – nie były do nich dopuszczane spóźnialskie, nieodpowiedzialne osoby.
Nagle jeden z samochodów zatrzymał się z piskiem opon, a zaskoczona dziewczyna wypuściła z rąk podręczniki i notesy, którymi była obładowana. „Nie dosyć, że spóźnialska, to jeszcze niezdara. Mogę się pożegnać z tym stażem w Chile”. Bieg samokrytycznych myśli przerwał jej wesoły męski głos.
– Czy pani nie potrzebuje przypadkiem męskiej pomocy?
Dziewczyna uniosła głowę i odgarnęła z oczu burzę włosów. Od razu poznała, do kogo należy wyraźnie rozbawiony głos. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech.
– Jake? Co ty tu robisz? Miałeś wrócić dopiero za tydzień.
Mężczyzna wysiadł z samochodu i zaczął zbierać, rozdmuchiwane przez wiatr, notatki studentki.
– Jeśli chcesz, mogę wyjechać i wrócić za siedem dni. Swoją drogą, czy nie powinnaś być już na zajęciach? Masz dzisiaj dzień wagarowicza?
– Tak, wiem. Znowu jestem spóźniona i naturalnie cieszę się, że już przyjechałeś z Kanady. Zawieziesz mnie pod instytut. – Dziewczyna zawadiacko wysunęła koniuszek języka. Wiedziała, że Jake ma słabość do tego gestu.
– Słyszałaś kiedyś o bezinteresowności? Przyznaj się, że tęskniłaś, w przeciwnym razie nie wydzwaniałabyś do mnie po kilka razy dziennie.
– Wcale nie wydzwaniałam! Zobaczysz, więcej już nigdy do ciebie nie zadzwonię!
– Oj, wiesz przecież, że lubię się z tobą droczyć. Jesteś ładniejsza, kiedy się denerwujesz.
– Nie pogrążaj się, Jake.
Lilka nie wytrzymała i wybuchła perlistym śmiechem. To oczywiste, że bardzo tęskniła przez te kilka tygodni, kiedy nie było Jake’a. Zarzuciła mu ręce na szyję i mocno wtuliła się w jego ramiona.
– Jak wrócę z zajęć, wszystko musisz mi opowiedzieć. Teraz jestem naprawdę w poważnych opałach, więc odwieź mnie, ok?
– Wsiadaj, piękna, do swojej osobistej taksówki. Za chwilę będziesz przed instytutem.
Jaguar ruszył, gdy tylko zamknęła drzwi od strony pasażera i włączył się do londyńskiego ruchu.
Kiedy wieczorem wróciła z wykładów, w mieszkaniu paliło się przygaszone światło. Od kilku miesięcy ona i Jake wynajmowali wspólnie niewielkie mieszkanie w centrum. Byli młodzi i pełni życia, nie przeszkadzał im miejski zgiełk i hałas. Po wielu latach czekania wreszcie mogli być razem i w pełni cieszyć się miłością, która narodziła się dawno temu. Wybrali Londyn, bo Lila postanowiła rozpocząć tam studia, a Jake do tej pory miał na tyle niezwykły zawód, że mógł mieszkać praktycznie w każdym miejscu na ziemi. Pod warunkiem, że jest tam prąd, internet i lotnisko. Ostatnio wszystko miało się zmienić i właśnie o tym chciała z nim dzisiaj porozmawiać.
Weszła do przytulnej kuchni, a na niewielkim stoliku zobaczyła otwarte czerwone wino. Na okrągłej, drewnianej desce leżały starannie ułożone różne gatunki serów. Całość dekorowały poziomki, winogrona i czerwone porzeczki, które tak bardzo lubiła. Jake się postarał. Lilka przeczuwała, że wiąże się to z wiadomościami, które nie wywołają u niej wybuchu radości. Przeszła do pokoju i wyciągnęła nogi na kanapie, słyszała odgłosy z łazienki, które świadczyły o tym, że Jake bierze prysznic. Nie widzieli się od dawna, bo Jake brał udział w końcowym procesie przekształcania pewnej bazy w instytut naukowy. Kiedyś w niej pracował – był wtedy w tajnym stowarzyszeniu i działał jako agent. Lilka od dawna czekała na moment likwidacji bazy. Jej partner będzie miał teraz możliwość osiąść gdzieś na stałe. Jego częste nieobecności nie służyły ich relacjom. Jeszcze wtedy, kiedy chodziła do szkoły w Polsce i mieszkała z rodzicami, bywało, że dochodziło między nimi do spięć. Lila chciała widywać Jake’a częściej niż raz, góra dwa razy w miesiącu, a chłopak tłumaczył, że trwa wygaszanie bazy i już niedługo będzie po wszystkim. To zrozumiałe, że taka zmiana to długi proces, ale te kilka lat mocno dało Lilce w kość i z niecierpliwością czekała na finał restrukturyzacji. Może właśnie dlatego z podejrzliwością spojrzała na tę romantyczną kolację. Może Jake chciał po prostu spędzić z nią miły wieczór, po długiej rozłące, a może była to próba przekupstwa… Miała wielką pokusę, aby zajrzeć do jego myśli, powstrzymała się jednak w ostatniej chwili. Była między nimi niepisana zasada: ona nie będzie używała w stosunku do niego swoich umiejętności, on natomiast nie będzie jej okłamywał. Nie chciała łamać tych reguł. Jake nie musiałby się dowiedzieć, że naruszyła uzgodnienia, ale to nie byłoby fair.
Zastał ją pogrążoną we śnie na kanapie, która stała pod oknem ich niedużego salonu. Usiadł koło niej i zaczął delikatnie głaskać jej kasztanowe włosy. Nie chciał jej budzić, spała jak aniołek… ale jednak będą musieli porozmawiać i nie chciał odkładać tego do jutra. Mogło nie starczyć czasu… Skontaktował się już z Markiem, ale nie liczył na to, że tata Lili zechce włączyć się do działania. Mężczyzna załamał się całkowicie po śmierci Natalii, która kilka lat temu przegrała walkę z nieznana chorobą. Była pod opieką najlepszych specjalistów na świecie, lecz niestety nie udało się jej uratować. Jake podejrzewał, że choroba miała coś wspólnego z dawką energii, którą kobieta otrzymała przed laty, w czasie walki z pewną złą kobietą. W tamtym pojedynku ona i towarzysząca jej Ksenia triumfowały, ale prawdopodobnie otrzymały „ładunki z opóźnionym zapłonem”. Los Kseni pozostawał dla nich tajemnicą. Kobieta po uratowaniu córki, wyjechała daleko w głąb Rosji i poprosiła, żeby jej nie szukać. Pragnęła z Bellą zacząć nowe, bezpieczne życie i agenci postanowili wysłuchać jej prośby. Rozstanie z przyjaciółką, najgorzej przeżyła Lilka. Zdążyły z Bellą nawiązać bardzo silną relację i – jeszcze wtedy jako małe dziewczynki – obie źle zniosły rozstanie. Od tamtego czasu nie miały ze sobą kontaktu, a Lila albo zapomniała o dawnej koleżance, albo udawała, że już o niej nie myśli. Tego Jake nie wiedział. Czekał jednak z niecierpliwością na wiadomość od ojca dziewczyny. Mark w wydarzeniach sprzed lat stracił rękę. Agenci jednak zadbali o to, żeby dostał najnowocześniejszą protezę, dzięki której mógł funkcjonować jak w pełni sprawny człowiek. Technologia we współczesnych czasach nie znała ograniczeń. Wszystko szło jak z płatka, aż do śmierci Natalii. Wtedy Mark odpuścił, dał za wygraną. Mimo tego, że jego nastoletnia córka równie mocno przeżywała utratę matki, ignorując to, odciął się od świata. Zagłębił się w samotnię, wpadł w otchłań rozpaczy, w którą staczał się głębiej z dnia na dzień.
Lilka poczuła dłoń na włosach i zobaczyła siedzącego obok siebie Jake’a.
– Ojej, musiało mi się przymknąć oko, jak na ciebie czekałam. Ta kolacja, to tak po prostu, czy przekupstwo?
– Czy zakochany mężczyzna nie może zrobić swojej ukochanej romantycznej kolacji?
– Wiesz, te porzeczki wywołały moje podejrzenia. Trudno je kupić poza sezonem…
– No tak, rozgryzłaś mnie. Rzeczywiście jest coś, o czym musimy porozmawiać… Myślę, że cię to nie ucieszy. Nasze plany, będzie trzeba trochę przeistoczyć…
– Jake, nie podoba mi się ton twojego głosu. Co rozumiesz przez te słowa, mów jaśniej.
– Może usiądziemy przy stole? Naleję ci lampkę wina…
– Zaczynam się bać.
Usiedli w kuchni naprzeciwko siebie. Lilka spróbowała jednego z serów. Był pokryty podejrzanym nalotem, ale po skosztowaniu okazał się przepysznym pleśniakiem. Jake w tym czasie podał kieliszki wypełnione do połowy szkarłatnym trunkiem. Przez chwilę żadne z nich nie odzywało się słowem. Jakby wcale nie chcieli rozpoczynać tej rozmowy. Przeczuwali, że może mieć opłakane skutki. Milczenie zdecydowała się przerwać Lilka.
– No, mów wreszcie, co się dzieje. Widzę, że ta sprawa mocno cię gryzie. Wyrzuć to z siebie. Obiecuję, że nie będę ci przerywać.
Chłopak spojrzał na nią badawczo i westchnął. Nie wiedział, od czego zacząć tę rozmowę. Postanowił więc zacząć od początku.
– Wiesz, że przez ostatnie lata bazy agentów, zarówno ta w Kanadzie, jak i ta pod Londynem, były mozolnie przekształcane w instytuty badawcze z prawdziwego zdarzenia. Działalność agentów polegała na współpracy z Matkami. Edukowaliśmy je, pomagaliśmy w opiece nad dziećmi, które udało nam się przed laty uratować, i wyjawialiśmy prawdę tym, które wciąż wierzyły w Przepowiednię. Odpowiadaliśmy także za bezpieczeństwo Kryształu, w którym udało nam się uwięzić Istotę i zamknąć Esencję Zła. W ciągu ostatnich kilku miesięcy jednak wszystko się zmieniło. Któregoś dnia Dan zarządził tajną naradę w naszej podziemnej bazie w Anglii, o której do tej pory nikomu nie wspominaliśmy. Zostawiliśmy ją wyłączenie dla siebie. Tylko ją. Dan wyglądał na zdenerwowanego, od razu wiedzieliśmy, że dzieje się coś niedobrego. Opowiedział nam o jednej z najdziwniejszych konstrukcji, jakie istnieją na ziemi. Mianowicie o zespole radarów pozahoryzontalnych o nazwie DAGA lub potocznie „Oko Moskwy”, które powstały w czasach ZSRR. Wielkie anteny zostały rozmieszczone w Komsomolsku nad Amurem, w Mikołajowie i w okolicach Czarnobyla. Dokładnie w miasteczku Czarnobyl-2, które zostało wybudowane specjalnie dla pracowników obsługujących anteny. Podobna historia jak z miastem Prypeć, zamieszkanym przez pracowników elektrowni atomowej.
Jake zaczerpnął łyk wina, pozwolił, żeby ciecz rozlała się wewnątrz ust, wziął kolejny łyk i kontynuował.
– Początkowo właśnie tam miały mieszkać osoby zajmujące się radarem. Władze postanowiły jednak stworzyć dla nich osobne miasto zamknięte, które, jak sama nazwa wskazuje, odcinało wojskowych i ich rodziny od reszty świata. Ten radar był centralny i składał się z dwóch anten o rozmiarach osiemdziesiąt pięć na dwieście dziesięć metrów i sto trzydzieści pięć na trzysta metrów.
Mówiąc to, Jake sięgnął po laptopa i wygooglował hasło „Oko Moskwy Duga Ukraina”. Po krótkiej chwili wyświetlił wyniki wyszukiwania na mapie świata. Zdjęcia satelitarne, które pokazał Lilce, sprawiły, że dziewczyna wydała z siebie przeciągłe „Łaaaał…”.
– Robi wrażenie, prawda? Te radzieckie konstrukcje strategiczne miały za zadanie wykrywać pociski balistyczne nad terytorium Rosji. Po katastrofie w Czarnobylu zostały jednak wyłączone i nie używano ich już nigdy później. Do niedawna. Dan powiedział nam, że od kilku tygodni ktoś wykorzystuje te anteny. Odebrano dziwny sygnał, którego wciąż nie można zinterpretować. W czasie zimnej wojny radary emitowały sygnał, który miał szerokość od dwóch dziesiątych do ośmiu dziesiątych megahertza. Ten jest inny, nasi specjaliści twierdzą, że nigdy wcześniej nie mieli z takim do czynienia.
– Wiem, że miałam ci nie wchodzić w słowo i to wszystko jest niesłychanie interesujące, ale po co mi o tym mówisz?
Jake wykorzystał chwilę przerwy i przekąsił plasterek swojego ulubionego cheddara, przepijając go solidnym łykiem wina. Uzupełnił także prawie puste już kieliszki z ich ulubionym Cabernet Sauvignon.
– Słuchaj dalej, a wszystkiego się dowiesz. Wiesz, że po wybuchu elektrowni w Czarnobylu mieszkający w okolicy ludzie zostali przesiedleni, a cały teren objęto skażeniem. Nie wszyscy ludzie chcieli opuścić swoje domy. Pomimo niebezpiecznego dla zdrowia i życia promieniowania, część osób zamieszkujących okoliczne wsie nie zdecydowała się na przeprowadzkę. Nie ma żadnych danych mówiących o tym, ile ich było, jakie są ich personalia ani jaki jest ich stan zdrowia. Kiedy Dan powiedział nam o tym, że radary przejawiają jakąś dziwną aktywność, pojechaliśmy tam, żeby się rozejrzeć. Zakładaliśmy, że ocaleni mieszkańcy uruchomili anteny, tylko to przychodziło nam wtedy na myśl. Na miejscu jednak okazało się, że byliśmy w błędzie.
– Byłeś na Ukrainie?! W Czarnobylu?! I nic mi na ten temat nie powiedziałeś?
– Miałaś nie przerywać i wiesz dobrze, że praca agentów objęta jest tajemnicą…
– Dlaczego w takim razie teraz mi o tym mówisz?
– Bo Dan uważa, że być może będzie potrzebna twoja pomoc.
– No, większego głupstwa dawno nie słyszałam. Przecież ja, nie mam o tym wszystkim zielonego pojęcia. To, co mi opowiadasz, to dla mnie czarna magia.
– No i chyba właśnie trafiłaś w sedno.
Lilka spojrzała pytająco na Jake’a i nagle zobaczyła w jego oczach coś przerażającego. Nie musiał nic mówić, miał to wypisane na twarzy. Wyjąkała szeptem:
– Kryształ…
– Ktoś wykradł go kilka dni temu.
Henry obudził się skoro świt. Na zewnątrz świeciło słońce i dzień zapowiadał się znakomicie. Prawie nie czuł bólu w prawym kolanie, najwidoczniej jego kolega, artretyzm, wziął sobie dzisiaj wolne. Wstał z łóżka i podszedł do okna. Rozejrzał się po znajomej okolicy, wzdłuż ulicy Rue Dragon w Marsylii. Mieszkał tu już trzydzieści lat, lecz po śmierci żony coraz częściej rozważał przeprowadzkę. Śródziemnomorski klimat nie działał kojąco na jego obolałe stawy. Mimo to wciąż przeciągał zmianę miejsca zamieszkania. Miał sentyment do tego miasta, które ukochała jego Judy. Zabił ją pijany kierowca, kiedy wracała z bazarku z naręczem świeżych warzyw, z których chciała zrobić lekką sałatkę na obiad. Mawiała, że po pięćdziesiątce człowiek musi jeść jak zając, wtedy będzie jeszcze długo kicał, jakby właśnie nim był. Henry długo walczył z chęcią sięgnięcia po pieczone żeberka albo po jajka na boczku. Wyrzekł się jednak niezdrowych posiłków dla Judy, bo są osoby, dla których warto zrobić coś więcej, poświęcić siebie – i ona właśnie do takich należała.
Po jej śmierci świat Henry’ego popadł w ruinę. Pogrzeb i sprawa sądowa, w której zeznawał on jako świadek, doprowadziły go na skraj wytrzymałości. To, co zdarzyło się później, diametralnie zmieniło jednak jego życie. Po ogłoszeniu wyroku niejaki Tony Lumos, skazany na dwadzieścia lat więzienia za spowodowanie pod wpływem alkoholu wypadku ze skutkiem śmiertelnym, poprosił go o przebaczenie. Henry nie wiedział, w jaki sposób wykrzesał w sobie tyle sił, jednak zrobił to. Zdołał mu wybaczyć z głębi serca, szczerze. Po tym wydarzeniu został obdarowany mocą. Zastanawiał się, czy są inni tacy jak on, podejrzewał, że to całkiem możliwe, nigdy jednak nie spotkał nikogo podobnego do siebie.
Starszy mężczyzna posiadał dar spoglądania w ludzkie serca. Widział, które jest dobre, a w którym zalęgło się zło. Ponadto dostrzegał pozostawiane przez ludzi ślady, jakby sama ziemia wiedziała, kogo nosi. Ci o czystych sercach zostawiali białe ślady, ci, którzy zostali skażeni złem – ciemne smugi. Początkowo Henry nie mógł przyzwyczaić się do tego nowego sposobu oglądania świata. Niechętnie wychodził z domu, zachęcając w ten sposób depresję, która zaczajała się na niego za rogiem.
Wtedy pojawiła się Judy. Odwiedziła go którejś nocy we śnie i powiedziała, że dostał przepiękny dar. Posiadł moc budzenia dobra w ludzkich sercach i powinien z niej korzystać. Mężczyzna pamiętał, że tego dnia po przebudzeniu niezwłocznie poszedł na spacer, by wypróbować swoje umiejętności. Zobaczył dziewczynę siedzącą na murku – paliła skręta, a jej serce wypełniał ciemny blask. Nie wiedział za bardzo, jak ma się zabrać do tego, co powinien zrobić. Powiedział więc pierwszą, najprostszą rzecz, która przyszła mu do głowy.
– Dzień dobry, młoda damo.
Dziewczyna spojrzała na niego gniewnie, mogła mieć najwyżej piętnaście lat. Henry był pewien, że za chwilę zostanie obrzucony stekiem przekleństw, lecz po chwili twarz dziewczyny rozpromieniła się.
– Dzień dobry, proszę pana, piękny mamy dzisiaj dzień.
Henry dostrzegł, jak dym, który spowijał serce tej małej, ulatnia się, i odpowiedział z uśmiechem:
– Nie sposób się z tobą nie zgodzić, bywaj.
Mężczyzna oddalił się dyskretnie. Bał się, że ktoś może go posądzić o zaczepianie dzieci. Tyle się teraz słyszy o napadach, porwaniach i innych tragediach, jakie wyrządzają sobie nawzajem ludzie. I w tamtym właśnie momencie, dzięki tej jednej myśli, dowiedział się, co będzie robił do końca życia. Jeżeli dzięki niemu uda się ocalić choć jedno życie, zdrowie, niewinne istnienie, to jest to warte wszelkich poświęceń. Teraz, kiedy nie ma już przy nim Judy, nie widział dla siebie innej drogi, postanowił więc obrać tę, którą prowadziła go zmarła tragicznie żona.
Zszedł do kuchni, by zaparzyć sobie kawy. Lubił poranki, bo o tej porze dnia czas jest jak pusta karta, którą można zapełnić w dowolny sposób. Dziś planował wybrać się do bazyliki Notre-Dame de la Garde, która znajdowała się rzut beretem od jego domu. Zawsze miał tam co robić, choć kiedy pierwszy raz po naznaczeniu do niej zawitał, nie mógł uwierzyć, że jest w niej tylu ludzi z ciemnością w sercach. Zupełnie zaskoczyło go to, że ludzie za pomocą modlitwy poprawiają tylko swoje samopoczucie, pozornie czyszcząc swoje sumienia, a sam akt rozmowy z Bogiem jest pomijany, ponieważ ich słowa nie płyną z serca. Tylko kilka razy widział, jak serce żarliwie modlącego się wiernego wyzbywa się mroku i napełnia białym światłem. Nieczęsto człowiek potrafił sam wykrzesać z siebie dobro, kiedy raz pozwolił, by zagościło w nim zło. Ciemność czepiała się jak rzep, jakby była żywym stworzeniem, które broni się i gryzie, kiedy chce się je przepędzić.
Bazylika znajdowała się na wzgórzu La Garde i niegdyś służyła jako punkt sygnałowy dla statków wpływających do portu. Dziś była popularnym miejscem pielgrzymek wiernych z całego świata. Henry lubił tam pracować, miał wrażenie, że jego działania zataczały w ten sposób szersze kręgi, rozchodziły się poza granice Marsylii, a nawet poza terytorium Francji. Nie wiedział niestety, że w ten sposób rozpuszcza w świat wici, które prowadzą wprost do niego.
Lilka w pośpiechu pakowała najpotrzebniejsze rzeczy. Jeszcze do końca nie dotarło do niej, co właściwie się wydarzyło. Nie mogła uwierzyć, że zło, które przyczyniło się do śmierci jej mamy, okaleczenia ojca, znowu jest na wolności. Jak agenci mogli do tego dopuścić? Jake musi jej wszystko wyjaśnić w drodze do bazy, a w zasadzie do instytutu, którym teraz się stała. Spojrzała z tęsknotą na mapę Chile, która była zawieszona nad jej biurkiem. Zaznaczała na niej interesujące pod względem archeologicznym obszary, których w tym sezonie na pewno nie odwiedzi. Nagły wyjazd zaprzepaści jej starania, nawet nie zdąży załatwić sobie urlopu dziekańskiego i cudem będzie, jeśli zaliczy semestr. Dziewczyna wiedziała jednak, że sprawa jest priorytetowa. Drżała na samo wspomnienie potwora, z którym kilka lat wcześniej stanęła oko w oko. Pamiętała to dokładnie, choć niejednokrotnie chciała wyrzucić to wspomnienie z umysłu. Nie wiedziała, skąd w wieku kilkunastu lat znalazła w sobie tyle odwagi. Podejrzewała, że zawdzięczała to dziecięcej naiwności, za sprawą której nie zdawała sobie sprawy z niebezpieczeństwa. Tak samo Bella… Tak dawno jej nie widziała.
Lilka nigdy nie miała przyjaciółki od serca. Koleżanki, owszem, zdarzały się – lepsze i gorsze. Na dłuższą metę jednak żadna z nich nie zapisała się w jej sercu. Wyjątkiem była Bella, być może na skutek przeżyć, wspólnej przygody. Lila nie wiedziała dlaczego, ale do tej pory czuła silną więź z dziewczyną. Podejrzewała, że gdyby powstała taka potrzeba, mogłaby ją odnaleźć przy użyciu intuicji. Ksenia nie życzyła sobie tego jednak, a Bella, dziś już pełnoletnia, gdyby chciała, sama nawiązałaby kontakt. Nie zrobiła tego, więc Lila nie chciała się jej narzucać. Rozumiała, że dziewczyna może nie chcieć wracać do dramatycznych wspomnień. Sama żałowała, że jest do tego zmuszona, że nie ma innego wyjścia.
Zebrała z łóżka ostatnie rzeczy i wrzuciła je do walizki. Kiedy zeszła na dół, Jake już czekał przy samochodzie. Czekała ich nocna przejażdżka.
Czekał na Lilkę już od kilku minut. Nie chciał jej pospieszać. Domyślał się, że wiadomość, którą jej przekazał, mogła nią wstrząsnąć. Jake od początku uważał, że trzeba poinformować Lilę od razu, kiedy tylko odkryli, że Kryształ zniknął. Dan jednak stanowczo zaprotestował, podkreślając, że dziewczyna nie ma z tym nic wspólnego. Mylił się, a teraz Jake obawiał się, czy nie było za późno. Okazało się, że przez lata Esencja Zła mieszcząca się w Krysztale zdołała zrobić w sferze nad bazą nieduży otwór. Matki, z którymi współpracowali, już zdążyły go załatać, nie wiedziano jednak, jak długo tam był i do czego służył. Matki były lekko zdziwione, że nie wyczuły dziury wcześniej, dopiero kiedy zniknął Kryształ poinformowały o tym fakcie agentów. Z ich relacji wynikało, że wcześniej niczego nie zauważyły. Dan obawiał się, że jeśli tkwiąca w Krysztale zła energia wydostanie się na zewnątrz, uwięzić ją będzie umiała tylko ta sama osoba, która już raz to zrobiła. Ostatnie wydarzenia dawały mu podstawy do tego, by zakładać, że doszło jednak do najgorszego i dziś po południu pozwolił Jake’owi poinformować o wszystkim Lilkę. Chłopak będzie musiał wszystko jej opowiedzieć – czas, który potrzebny jest na dotarcie do bazy, powinien na to wystarczyć. Jeśli go zabraknie, Lila reszty dowie się już od Dana.
Kiedy dziewczyna zbiegała z ostatnich stopni schodów, telefon Jake’a dał sygnał przychodzącej wiadomości. Była od Dana i składała się jedynie z dwóch słów, które sprawiły, że chłopakowi ze zdziwienia opadła szczęka.
– Jake, co się stało? Masz minę, jakbyś zobaczył ducha.
Lila podbiegła do chłopaka z walizką pod pachą. Była ciekawa, jakie wiadomości spowodowały u Jake’a taką reakcję. Najpierw był chyba zdziwiony, a teraz jego twarz wyrażała obawę, może nawet przerażenie. Chwyciła telefon mężczyzny, który nie sprzeciwiał się i bez oporu podał jej urządzenie. Lila spojrzała na wyświetlacz i pojęła, że sprawa jest poważniejsza, niż do tej pory przypuszczali. Stało się coś, czego żaden z agentów nie mógł podejrzewać; Danowi nawet nie przyszło to do głowy. Na wyświetlaczu widniał napis: „Mieliśmy kreta”.
Czuł się obserwowany. Nie wiedział, jak ma opisać to uczucie, jak je wytłumaczyć i podać jakieś rozsądne, świadczące o tym przesłanki, ale tak się właśnie czuł. Obserwowany. Rozglądał się, przeczesując wzrokiem tłumy turystów i wiernych, ale nie potrafił dostrzec nikogo, kto mógłby być nim zainteresowany. Wcale nie zwracał teraz uwagi na jakość ludzkich serc, czuł natomiast, jak macki czyjegoś wzroku pełzają po jego ciele.
Nagle go zobaczył. Mężczyzna w średnim wieku opierał się o potężną ścianę bazyliki. Henry poczuł niepokój i zaraz zdał sobie sprawę, czym był on spowodowany. Nie dostrzegał serca tego człowieka, nie było tam śladu po bieli czy też czerni. Na myśl przyszły mu straszliwe wizje rodem z filmów grozy. Chodzące trupy, zombie… Czyżby ten mężczyzna nie miał serca? Jakby chcąc odpowiedzieć na to pytanie, nieznajomy zaczął kierować się w stronę obserwowanego obiektu. Henry przewalczył przemożną chęć ucieczki i stał w oczekiwaniu na dalsze wydarzenia. Nie spodziewał się ataku w obecności setek turystów, ale mimo wszystko odczuwał niepokój, który rósł w miarę, jak zmniejszała się dzieląca ich odległość. Nieznajomy stanął w końcu na wprost niego i wyciągnął rękę w powitalnym geście.
– Derek Nowak, bardzo mi miło.
To niespodziewane powitanie było zaskakujące i Henry musiał wyglądać na lekko zmieszanego, ale nie zniechęciło to mężczyzny, który w dalszym ciągu wyciągał do niego rękę.
– Henry… Ortega…
– Cześć, Henry! Nie bój się, chłopie, nic ci nie zrobię. Przynajmniej nie ja… Jesteś jednak w tarapatach, chociaż jeszcze o tym nie wiesz. Liczyłem na to, że znajdę cię przed nimi i widzę, że mi się udało, bo jesteś jeszcze żywy.
Starszy pan słuchał Dereka i próbował zrozumieć sens wypowiadanych przez niego słów. Jakie tarapaty, jacy oni? Żył sobie spokojnie, w samotności, na którą wcale nie narzekał, oczyszczał ludzkie serca ze zła, a jedyny grzech, na jaki sobie pozwalał, to szklaneczka whisky przed snem. Nie pamiętał, żeby wyrządził komuś jakąś krzywdę bądź dał komuś powód do zemsty. Z tego, co powiedział ten mężczyzna, wynikało jednak, że ktoś chciał go zabić, a Henry nie miał bladego pojęcia, za co.
– Kim pan jest?
– Słuchaj, to teraz najmniej ważne. Musimy się stąd ewakuować, widziałem ich w okolicy, już prawie cię namierzyli.
– Ale kto? Co? Nic z tego nie rozumiem! Poza tym nie mam zamiaru nigdzie iść z człowiekiem bez serca! – Henry zaczynał tracić cierpliwość. Jakiś nieznajomy włazi z buciorami w jego jakże urokliwie rozpoczęty dzień, grozi mu i gada od rzeczy… Przyganiał kocioł garnkowi, przecież właśnie on sam zarzucił mu brak organu niezbędnego do utrzymania funkcji życiowych.
– Uspokój się, człowieku, pozwól sobie pomóc. Zaraz ci wszystko wyjaśnię, tylko daj mi na to szansę. A jeśli to cię przekona, to ja też nie widzę twojego serca, choć widzę wszystkie inne.
Więc jednak nie jest sam. Jednak są inni jemu podobni. Teraz mu uwierzył i postanowił zaufać. Musi dowiedzieć się, co ma do powiedzenia Derek. Wysłuchał opowieści w jednej z urzekających marsyliańskich kawiarni.
Jechali już od dłuższego czasu i kilka minut temu przestały ich oświetlać londyńskie latarnie. Jechali przez mrok, w milczeniu. Lilka widziała, że Jake bardzo przeżył wiadomość od Dana. Po jej odebraniu niezwłocznie do niego zadzwonił i dowiedział się, że Ben najprawdopodobniej zdradził. Wyjechał na rekonesans w terminie, który pokrywał się z czasem, kiedy zniknął Kryształ, i nie dotarł na umówione miejsce. Początkowo Dan uważał, że musiało przydarzyć mu się coś złego, nie było z nim kontaktu i ślad po nim zaginął. Zarządził poszukiwania, mimo że w tym czasie agenci przede wszystkim starali się ustalić, co stało się z Kryształem. Po kilku dniach Dan w końcu połączył oba zniknięcia, zwłaszcza, że do kapsuły zabezpieczającej mieli dostęp tylko oni dwaj. Poza nim, tylko Ben miał możliwość wykradnięcia Esencji. Nie mógł się dłużej okłamywać, nawet jeśli nie rozumiał tego, co się stało, i zadawał sobie odwieczne pytanie bezradnych ludzi: dlaczego?
Dziewczyna nie wytrzymała frustrującej ją ciszy.
– Jake, zdaje się, że miałeś mi jeszcze coś wyjaśnić. Co odkryliście na Ukrainie?
– Tak, wiem. Trudno mi w tej chwili zebrać myśli. Cały czas zastanawiam się, czy to może być prawda… Nie mogę uwierzyć w to, że Ben mógł zrobić coś takiego. Walczył u naszego boku, żeby pokonać Istotę. Był gotowy poświęcić swoje życie i zdrowie, a teraz… Nie mogę tego zrozumieć…
– To jeszcze nic pewnego, może istnieje inne wyjaśnienie. Musimy przyjrzeć się temu z bliska. Jeżeli Ben naprawdę wykradł Kryształ, musiał to planować od jakiegoś czasu. Jak już będziemy w bazie, będzie trzeba przeanalizować jego zachowanie w ciągu ostatnich tygodni, może to w czymś pomoże.
– Może masz rację, trzeba podejść do tego tematu na chłodno. Powiem ci teraz, co wydarzyło się na Ukrainie. Gotowa?
– Zawsze i wszędzie.
Lilka starała się uspokoić i rozluźnić Jake’a. Skorzystała delikatnie ze swojego daru i przesłała mu dawkę dobroczynnej energii. Mężczyzna odprężył się i zaczął relację.
– Fizycznie byliśmy tam tylko raz. Powszechne zapewnienia, że teren po wybuchu elektrowni jądrowej po tylu latach jest już bezpieczny, okazały się nie do końca prawdziwe. Nie jestem specjalistą w tej dziedzinie, ale nasze urządzenia wykazały znacznie przekroczony poziom promieniowania. Przebywanie tam nie było dla nas zdrowe i musieliśmy działać sprawnie. W Czarnobylu nie spotkaliśmy żywego ducha. Co prawda nie przeszukaliśmy dokładnie całego miasta, bo to zajęłoby nam kilka dni, ale nie było tam widać oznak życia. Mówię ci, to robi niesamowite wrażenie, widać, że miasto opuszczono w pośpiechu. Wszystko zostawiono, jak stało, i w ciągu lat krajobraz zmienił się w martwy pomnik przeszłości.
Kiedy udaliśmy się do oddalonej o kilkanaście kilometrów Prypeci, po drodze napotkaliśmy kilka chat, w których mieszkali ludzie. Dwóch mężczyzn w podeszłym wieku wyszło nam na spotkanie. Byli całkiem rozmowni, rzadko trafiał im się ktoś nietutejszy, traktowali nas jak atrakcję. Misza, który znał język rosyjski, uciął sobie z nimi pogawędkę. Z tego, co nam później przekazał, w okolicy było sporo chaotycznie rozmieszczonych domów. Niektóre były puste, inne zamieszkałe. W okolicach Czarnobyla Jeden, Dwa i Prypeci znajdowały się mokradła, zabudowania były więc rozsiane po miejscach, w których nie jest grząsko. Misza zapytał, czy starcy są w stanie określić liczbę osób zamieszkujących w okolicy. Według nich w obrębie około stu tysięcy metrów kwadratowych może przebywać nawet dwa tysiące osób – przynajmniej do tej pory mogło ich tyle być. Jeden z podstarzałych panów powiedział Miszy przyciszonym głosem, że od jakiegoś czasu ludzie gdzieś znikają. Wychodzą na grzyby albo na jagody i ślad po nich ginie. Miało to trwać co najmniej od roku. Na pytanie, dlaczego nie zgłoszono tych zaginięć na policję, odpowiedział, że dla systemu państwowego oni nie istnieją. Po katastrofie w elektrowni, skażeniu promieniotwórczemu uległ obszar w promieniu nawet dwustu tysięcy kilometrów kwadratowych. Wysiedlono i ewakuowano prawie trzysta pięćdziesiąt tysięcy ludzi. Oni zostali i przeżyli, ale w systemie ukraińskim są martwi. Misza zapytał ich jeszcze, czy wiedzą coś na temat olbrzymich anten, które znajdowały się kilkadziesiąt kilometrów dalej. Starcy zamienili szeptem kilka słów i kazali nam poszukać Walniętego Andrija. On, jeśli będzie miał dobry dzień, może coś na ich temat wiedzieć. Następnie mężczyźni odwrócili się do Miszy plecami i rozeszli się do swoich domów. Najwyraźniej uznali rozmowę za zakończoną.
Do tej pory Lila nie przerywała Jake’owi i z zafascynowaniem słuchała jego opowieści. Jedno nie mogło jej się pomieścić w głowie. Odkręciła butelkę wody mineralnej i podała ją Jake’owi, żeby mógł przepłukać usta.
– To jest nie do pomyślenia, żeby dwa tysiące ludzi żyło sobie na obszarze państwa w całkowitym zapomnieniu. Przecież oni nawet nie mają tam zapewne opieki medycznej, stróży prawa, szkół, sklepów, sądów… Przecież mamy dwudziesty pierwszy wiek!
Mężczyzna wypił łapczywie kilka łyków wody i oddał butelkę Lilce.
– Masz rację, ale nie płacą też podatków, nie muszą chodzić do pracy, sami przygotowują żywność, hodują zwierzęta. Stróżami prawa i sędziami jest starszyzna, nikt im nie narzuca, co mają robić, widocznie takie życie im odpowiada.
– Jednak sam widzisz: kiedy dzieje się coś niedobrego, nie ma nikogo, kto mógłby im pomóc.
– W tym wypadku chyba właśnie my będziemy musieli rozwiązać ich problem.
– Jak to? Przecież mamy ważniejsze rzeczy na głowie niż zagubieni w lesie Ukraińcy.
– Słuchaj dalej, to wszystkiego się dowiesz. Mamy pewne podejrzenia, że te zniknięcia wiążą się w jakiś sposób z sygnałem nadawanym przez Oko Moskwy…
– No dobrze, kontynuuj.
– Podjęliśmy przerwaną podróż w kierunku Prypeci. Mijając nieliczne domy, wypytywaliśmy o niejakiego Walniętego Andrija. Dan był trochę sceptyczny, bo powiedział, że nie ma to jak garść „rzetelnych i sprawdzonych informacji” od gościa, który ma przydomek „Walnięty”. Nie mieliśmy jednak innego punktu zaczepienia, działaliśmy po omacku.
Prypeć również okazała się ziać pustką. Zastanawiało nas trochę, dlaczego ludzie nie zasiedlili ponownie miast, skoro i tak zamieszkują w okolicy.
Kolejnym celem na naszej mapie był Czarnobyl-2, ten, w którym mieszkali z rodzinami wojskowi obsługujący radary. To miasto było mniejsze od poprzednich, docelowo stworzone zostało dla około tysiąca osób, które na pewno, mimo izolacji, nie mogły narzekać. W miasteczku było kino, poradnia, sklepy, a nawet ochotnicza straż pożarna, które od kilkudziesięciu lat stały opuszczone. Rozejrzeliśmy się po okolicy i zobaczyliśmy wychodzącego z jednego z budynków mężczyznę. To musiał być on, Walnięty Andrij. Jak tylko go zobaczyliśmy, okazało się, że jego przezwisko nie znaczyło, jak zakładał Dan, utraty piątej klepki. Mężczyzna miał w czaszce ogromne wgłębienie, które musiało powstać w wyniku jakiegoś wypadku w przeszłości. Na nasz widok Andrij wyrzucił trzymane w rękach puszki z konserwami i rzucił się do ucieczki. Zawołaliśmy za nim, że nie ma się czego obawiać, że nie chcemy zrobić mu krzywdy, przychodzimy z dobrą wolą. Nie zwracał jednak uwagi na nasze słowa, uciekał, jakby gonił go sam diabeł, pobiegliśmy więc w ślad za nim.
– Dlaczego tak się was przestraszył? Byliście uzbrojeni? Wyglądaliście groźnie?
– Nie i właśnie to wzbudziło nasze zainteresowanie. Dlaczego widok kilku osób wywołał u tego człowieka napad paniki? Kiedy udało nam się go dogonić, dowiedzieliśmy się, dlaczego na nasz widok zareagował w taki sposób. Zadawał nam dziwne pytania, czy wiemy, kim jesteśmy, czy pamiętamy swoją historię… Dla nas te pytania nie miały sensu, on jednak, w obliczu niewiadomej, uzależniał od odpowiedzi na nie dalszy dialog. Twierdził, że chce się upewnić, czy nie jesteśmy jednymi z nich. Nie wiedzieliśmy, o kim mówi. Pytał, czy chcemy go zabić, odparliśmy po raz kolejny, że nie, że chcemy jedynie z nim porozmawiać. Kiedy w końcu się uspokoił, Misza poprosił, żeby powiedział, co się tu dzieje, czego się tak bardzo obawia. Nie chciał nam jednak tego zdradzić, widzieliśmy, że jest przerażony. Zapytany o radary, zląkł się jeszcze bardziej. Rzekł tylko, że od tego się zaczęło, że wtedy zaczęli się budzić.
I kiedy już myśleliśmy, że nic więcej nie uda nam się z niego wycisnąć, zdecydował się wyszeptać kilka zdań. Stwierdził, że tajemnicza moc zwabiała do siebie ludzi, że ich zmieniała i pozbawiała człowieczeństwa. Radził nam, żebyśmy jak najszybciej odjechali i nie wracali tu nigdy więcej, bo gdy zapada noc, „wychodzą demony wabione dudnieniem Oka”. Tak dokładnie powiedział i oddalił się w pośpiechu.
Ben postanowił go śledzić i ustalić, gdzie nasz kolega Andrij stacjonuje. Stwierdził, że jeśli rzeczywiście jest coś na rzeczy, być może okaże się jeszcze pomocny. Przystaliśmy na jego propozycję. On ruszył, a my zrobiliśmy sobie chwilę przerwy. Rozważaliśmy, co tak właściwie chciał nam powiedzieć tubylec. Na początku myśleliśmy, że rzeczywiście miał nie po kolei w głowie, później jednak Rysiek wytłumaczył nam, o co mogło mu chodzić. Kiedy jeszcze system radarów był użytkowany przez ZSRR, zakłócał transmisje z innych nadajników w Europie i Ameryce. Krótkofalowcy nazywali go „rosyjskim dzięciołem”, bo przypominał swym dźwiękiem stukanie dzięcioła. Pierwszy raz odnotowano go w fińskiej stacji monitorującej w 1976 roku, a sygnał pochodził z okolic Mikołajowa.
Po kilkudziesięciu minutach wrócił do nas Ben i powiedział, że ustalił, gdzie przebywa Andrij. Miał posiadać ziemiankę niedaleko radarów, które agent przy okazji zbadał. Powiedział, że nie ma tak nic podejrzanego, tylko stara, zardzewiała konstrukcja, wynosząca pod niebo tony żelastwa. Pytaliśmy go, czy słyszał jakieś dziwne dźwięki, jakieś dudnienie, stukanie, ale zaprzeczył. Postanowiliśmy więc zakończyć naszą wizytę na skażonym terenie i wróciliśmy do bazy. Przedtem jednak Dan postanowił uwiecznić rzekome demony, które miały pojawiać się w nocy. Zainstalował w różnych punktach miasteczka kilka bezprzewodowych kamer termowizyjnych z wbudowanym serwerem. Ich zapis możemy śledzić on-line.
– I co? Widzieliście coś niezwykłego?
– Kamery rejestrowały głównie dzikie zwierzęta, niekiedy Andrija, czasem innych maruderów. Kilka razy w nocy widzieliśmy ludzi, w ostatnim czasie zaczęło ich przybywać. Wychodzili w takich ilościach tylko w nocy, a musisz pamiętać, że tam nie ma latarni, nie ma światła, panuje grobowy mrok. I wiesz, co było w tym wszystkim najdziwniejsze?
Lila przecząco pokręciła głową i z zainteresowaniem wpatrywała się w kierującego wozem Jake’a.
– Wszyscy, którzy wychodzili w nocy, mieli nienaturalnie zawyżoną temperaturę ciała. Ja czuję się chory, kiedy mam trzydzieści siedem stopni, a ich temperatura dochodzi nawet do czterdziestu pięciu stopni.
– To niemożliwe… Powinni nie żyć…
– No właśnie. Postanowiliśmy więc sprawdzić to na miejscu.
– Znowu pojechaliście na te skażone tereny?! Jake, to może wywołać chorobę popromienną! Ci, którzy tam żyją, przyjęli już najwyraźniej taką dawkę promieniowania, że już im nic nie grozi, są uodpornieni. W przeciwieństwie do was.
– Zdajemy sobie z tego sprawę, dlatego pojechał tylko Misza, ze względu na znajomość języka, i Ben, jako najbardziej po Danie doświadczony agent. Ja osobiście byłem przeciwny temu, by wysyłać ich tam samych, nalegałem, żeby jechać z nimi, ale Dan powiedział, że nie ma takiej potrzeby. Dwóch agentów mogło sprawnie i szybko sprawdzić, co się dzieje.
Lilka analizowała słowa Jake’a. To wszystko było bardzo dziwne. Mężczyzna również zamyślił się na chwilę, jakby coś układał sobie w głowie.
– Lila, chyba na coś wpadłem, muszę koniecznie omówić to z Danem.
– No to zaraz będziesz miał taką okazję.
Właśnie wjeżdżali na teren byłej bazy. Wiele się tam zmieniło od czasu, kiedy Lila była tu za pierwszym razem. Wtedy miejsce to miało stricte militarny charakter, teraz przypominało bardziej fabrykę i stację badawczą w jednym. Zniknęła większa część garaży i hal, a na ich miejscu pojawiły się szklarnie i tereny zielone, na których w czasie przerw mogli się relaksować pracownicy. Wzdłuż ustawiono ławki i kosze na śmieci, była nawet fontanna i niewielki sklepik.
– Trochę się tu pozmieniało.
– No, nie da się ukryć, ale stwierdziliśmy, że takie zmiany są potrzebne. Niektórzy z naszych badaczy to prawdziwi maniacy nauki. Gdyby nie ten skrawek zieleni, pewnie zapomnieliby, jak wygląda trawa. Ciągle tylko siedzą w laboratorium albo przy komputerze. Dan zasugerował nowym zarządcom, żeby wprowadzili dla pracowników obowiązkową godzinną przerwę techniczną, w trakcie której mogliby odpocząć i coś zjeść. Podchwycili ten pomysł i z tego, co wiem, powstał jeszcze pokój ciszy, w którym na opak nazwie prowadzone są hałaśliwe dyskusje. Trzeba w nim przestrzegać jednej podstawowej zasady, która mówi o tym, że można poruszać każdy temat z wyjątkiem pracy.
W pewnym momencie Lilka złapała Jake’a za rękę, a zaskoczony mężczyzna szarpnął samochodem.
– Lila, uważaj! Co ty wyprawiasz?!
Podjeżdżali już pod ostatnią halę garażową. Agenci uparli się, aby ta jedna została na terenie instytutu. Może dlatego, że na jej tyle była malutka, aczkolwiek nie całkiem zwyczajna, budka przypominająca te telefoniczne. Lilka nie wierzyła własnym oczom. Jak on śmiał tu przyjeżdżać nieproszony?! Po tych wszystkich latach milczenia, po tym, jak odsunął ją od siebie, pozostawiając samą, tkwiącą w bólu i rozpaczy po śmierci mamy! Kiedy potrzebowała go najbardziej na świecie, nie mogła na niego liczyć i obiecała sobie, że już nigdy nie będzie oczekiwała jego wsparcia. Poradziła sobie sama i on też musiał sobie radzić sam, gdy wyjechała z Jake’em do Londynu. Od tamtego czasu się nie widzieli, a ich dwie czy trzy krótkie rozmowy telefoniczne polegały na wymianie banalnych informacji i nie wnosiły w ich chłodne relacje nic nowego. Lilka zastanawiała się teraz, skąd dowiedział się o Krysztale, bo zapewne to skłoniło go do przyjazdu. Zresztą, w sumie to nie było ważne, lepiej, żeby wracał do domu dalej lizać rany. Nie potrzebowali jego pomocy.
Kiedy tylko Jake zatrzymał samochód, Lila wyskoczyła z niego jak oparzona.
– Niepotrzebnie się fatygowałeś! Nikt cię tu nie zapraszał, lepiej wracaj, skąd przyjechałeś!
Z samochodu wysiadł Jake. Był równie zaskoczony jak Lilka, ale i zadowolony.
– To nie jest do końca prawda, ja go zaprosiłem.
Dziewczyna spojrzała na Jake’a wzrokiem mordercy; musiała nad sobą panować, nie chciała zrobić mu krzywdy, mimo że tym razem przesadził.
– Ty przeciwko mnie? W dodatku działasz za moimi plecami, nie pytając mnie o zdanie? Nie spodziewałabym się tego po tobie, Jake.
– Uważałem, że ma prawo wiedzieć. Jego ta sprawa też dotyczy. Sam miał podjąć decyzję, co zrobi. Nie uprzedził mnie o tym, że przyjedzie.
– To nic nie zmienia. Od kiedy wie?
– Dowiedział się kilka godzin przed tym, zanim powiedziałem o Krysztale tobie. Mówiłem ci, że sprawa była tajna.
Obserwujący ich w milczeniu mężczyzna zrobił kilka kroków w stronę Lilki.
– To nie jego wina. Dan informował mnie na bieżąco już od kilku tygodni. Polska graniczy z Ukrainą, postanowił więc mnie przywrócić. Od kilku miesięcy staram się ustalić, co planują Przebudzeni, bo niewątpliwie, czegoś szukają.
Lilka nie rozumiała i nie wierzyła w to, co słyszy. Jak to przywrócić? Jacy Przebudzeni? O co tu chodzi?
– Nie zdążyłem jej jeszcze o nich opowiedzieć. Nie wiedziałem, że Dan cię przywrócił…
– To teraz nieistotne. Jak dużo już wie?
– Zna historię do momentu, jak Ben z Miszą pojechali w teren.
– To i tak dużo, reszty dowie się w bazie.
Lilka czuła się całkowicie zlekceważona. Nie dość, że – jak widać – jedyna nie rozumiała, co się dookoła niej dzieje, to jeszcze ci dwaj rozmawiali, jakby jej tu wcale nie było.
– Czy możecie nie mówić o mnie w trzeciej osobie? Jestem tutaj.
Mężczyźni spojrzeli na nią z zaskoczeniem. Rzeczywiście zachowywali się niekulturalnie.
– Przepraszam cię, malutka, po prostu sprawa jest poważna i chciałem ustalić fakty, bo Dan nas mocno pospiesza, od kiedy uświadomił sobie, czego dopuścił się Ben.
– Dlaczego się nie odzywałeś? Tyle czasu… A kiedy dzwoniłam, miałam wrażenie, że nie chcesz ze mną rozmawiać.
– Bardzo chciałem, wiesz, jak bardzo tęskniłem? Nie mogłem jednak nic powiedzieć. Gdy pytałaś, co nowego u mnie, nie mogłem odpowiedzieć, że znowu jestem w agencji, znowu w akcji. Dan powiedział jasno, że to ściśle tajne. Nie oczekuję, że mi wybaczysz, ale postaraj się chociaż zrozumieć. Podjąłem się tego zadania i nic lepszego nie mogłem dla siebie zrobić. Dzięki temu mam cel, udało mi się pokonać depresję. Często zastanawiałem się, czy jesteś szczęśliwa, jak ci się wiedzie, co robisz właśnie w tej chwili i czy jesteś bezpieczna. Rozumiem, że jesteś na mnie zła. Przepraszam.
Lilka rozumiała. Widziała, jak się zmienił, że wstąpiło w niego nowe życie i otrzymał zastrzyk energii. Wrócił błysk w oku; znów dbał o wygląd. Zrobiło jej się głupio z powodu tego wybuchu złości. Nie tak powinno wyglądać ich pierwsze spotkanie po tak długiej rozłące.
– Rozumiem. Rozumiem cię pierwszy raz od kilku lat. – Mówiąc to, podeszła i przytuliła się do ojca, w którego oczach zaszkliły się łzy radości i wzruszenia.
Esencja zła. Tom II Przebudzenie
Wydanie pierwsze, ISBN: 978-83-8147-607-2
© Amelia Misiak i Wydawnictwo Novae Res 2019
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczytjakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazuwymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.
REDAKCJA: Paweł Pomianek
KOREKTA: Agnieszka Goszczycka
OKŁADKA: Artur Rostocki
KONWERSJA DO EPUB/MOBI:Inkpad.pl
WYDAWNICTWO NOVAE RES
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 698 21 61, e-mail: [email protected], http://novaeres.pl
Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.