38,90 zł
Damien ma za sobą zbyt wiele, by pozwolić sobie na ryzyko. Hunter wcale nie szuka miłości – ale może właśnie na nią trafił.
Damien Johnson dołącza do nowej drużyny, mając jeden cel – skupić się na hokeju i zostawić za sobą wszystko, co trudne. Jednak nie przewidział, że jego współlokatorem zostanie chłopak, którego spojrzenie wytrąca go z równowagi. Hunter nie ufa nowemu obrońcy i jasno daje to do zrozumienia… dopóki jedna aplikacja randkowa nie wystawia ich na próbę, której żaden z nich się nie spodziewał. Między żartami, niedopowiedzeniami i burzliwą przeszłością rodzi się coś więcej – coś, co może zmienić wszystko.
Czy w świecie hokeja jest miejsce na uczucia, które wciąż bywają przez wielu ukrywane?
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:
Liczba stron: 412
Enforcer to queerowy romans, który jest częścią uniwersum sportowego mojego autorstwa i równocześnie pierwszym tomem dylogii Blueliners opowiadającej historię Damiena i Huntera. Wydarzenia przedstawione w tej części dzieją się przed wydarzeniami w Goalie – w związku z tym zalecam, aby najpierw sięgnąć po historię Arlee i Kane’a w celu uniknięcia spoilerów. Nie jest to jednak konieczne, jeśli nie przeszkadzają Ci spoilery albo nie jesteś zainteresowan_ czytaniem Goalie.
Tematy poruszone w Enforcer nie są łatwe i mogą wywołać wiele – również sprzecznych – emocji. W związku z tym, że związane są one bezpośrednio i pośrednio z głównymi bohaterami, to jednocześnie mogą być dla niektórych czytelników niechcianymi spoilerami. Niemniej czuję się zobowiązana, aby je wymienić: samobójstwo, żałoba, eutanazja bierna, molestowanie seksualne.
„Hokej to wyjątkowy sport w tym sensie, że aby odnieść sukces, każdy zawodnik musi pomagać sobie nawzajem i dążyć w tym samym kierunku”.
Wayne Gretzky1
1
Hunter
Wyłączam prysznic i potrząsam głową, rozpryskując krople wody po kaflach na ścianie. Odsuwam z twarzy mokre kosmyki włosów i sięgam po ręcznik zawieszony na haczyku. Wycieram się niedbale, zawiązuję go dookoła pasa i pospiesznie ruszam w stronę szatni. Wydawało mi się przed chwilą, że ktoś mnie woła, i jak tylko wchodzę do wypełnionego hokeistami pomieszczenia, mam co do tego pewność.
Skąd?
Nie dość, że trener patrzy na mnie ostro, jakby się wściekał, że raczyłem się wykąpać po porannym, lekkim i ostatnim przed wakacjami treningu, to na domiar złego obok niego stoi wysoki koleś z ciemnym, przeszywającym spojrzeniem zafiksowanym na mojej nagiej klacie.
– Dziękujemy, że się do nas pofatygowałeś – kpi Julian, nim kiwa głową w stronę faceta stojącego obok. – Skoro jesteśmy w komplecie, chciałbym oficjalnie przedstawić wam naszego nowego obrońcę, Damiena Johnsona.
Chłopaki natychmiast podchodzą do Johnsona, aby się przywitać, a ja w tym czasie skupiam się na włożeniu ciuchów. Większość drużyny jest już ubrana. Nie to, żeby przeszkadzało mi paradowanie w samym ręczniku jednak… Nie wiem, to pewnie moja paranoja, ale brązowe oczy Damiena zbyt długo się na mnie skupiały.
A może jestem przewrażliwiony? Odkąd założyłem konto na portalu randkowym i dla fabuły oznaczyłem, że interesują mnie również kolesie, dostaję szału za każdym razem, gdy ktoś się na mnie za długo gapi. Jakbym po zwykłej fotce w koszulce, bez widocznej twarzy czy ramion, mógł zostać rozpoznany.
Paranoja, ot co.
– Nie bądź gburem, Hunter – mamrocze pod nosem Kane, a gdy na niego zerkam, posyła mi znaczące spojrzenie i kiwa podbródkiem w stronę nowego. – Tylko ty się z nim jeszcze nie przywitałeś – dodaje cicho; tak, żeby nikt nie usłyszał.
Przewracam oczami. Wielkie mi halo. Nie każdy musi skakać wokół nowego nabytku drużyny, bez przesady. Znalazł się obrońca, prycham w myślach. Ale dobra. Niech mu, kurna, będzie.
Wciągam na dupę spodnie dresowe i podchodzę do kolesia, wyciągając do niego rękę. Staram się przy tym wyglądać w miarę przyjaźnie, chociaż znając mimikę mojej twarzy i wieczny „resting bitch face” – wątpię, abym wyglądał choć w minimalnym stopniu na miłego faceta.
– Cześć – odzywam się chłodno, jak przez większość czasu w kontaktach z nowymi ludźmi. – Hunter.
– Cześć. – Uśmiecha się nieznacznie i ściska mnie lekko za palce. Boi się, że mi je połamie, czy jaka cholera?
Bez przesady, może jest szeroki w barach, a jego ramiona są umięśnione, ale nie wygląda, jakby miał sporo krzepy w sobie. To już się okaże na obozie, gdy Julian go ostro przeora na treningach – z przyjemnością będę patrzeć na to, jak młody kwiczy.
Nic jednak nie mówię, tylko unoszę nieznacznie brew. Czuję na sobie spojrzenie Lucasa i wiem, po prostu wiem, że tylko czeka, aż coś odwalę. Dlatego zagryzam zęby i się wycofuję.
Niczego nie odwalę.
Przecież jestem, kurwa, grzeczny.
Zawsze.
I miły.
Zajebiście miły.
Tak bardzo, że wszyscy rzygają tęczą.
– Czy ciebie, Lucas, do reszty powaliło? – pytam, wbijając w niego zirytowane spojrzenie. – Bawisz się w hotel?
Parska cicho, a w jego jasnoniebieskich oczach błyska rozbawienie.
– Zluzuj majty, Hunter – mówi zdławionym od powstrzymywanego śmiechu głosem. – Facet przeniósł się tu z Toronto, nie ma gdzie się aktualnie podziać, więc może zamieszkać u nas, dopóki nie znajdzie czegoś dla siebie.
Zaciskam mocno zęby, sfrustrowany do granic możliwości. Nikt nie zna Damiena Johnsona, cholera wie, kim jest ten typ, a on go tak po prostu do nas zaprosił. Oszalał. Lucas Bennett oszalał. Do reszty, kurwa.
Ale rozumiem, skąd się to bierze. Poniekąd. Tak sądzę. Chyba ma syndrom ratowania każdego z opresji i to tylko dlatego, że jego siostra siedzi sobie na Florydzie z jednym z największych dupków na świecie i najwyraźniej zapomniała o tym, że ma brata.
– Nie musisz z nim rozmawiać, jeśli nie chcesz – dodaje nonszalancko, wzruszając ramionami. – Wydaje się spoko gościem, ale kumam, że przyzwyczaiłeś się do mieszkania we trzech.
Przewracam oczami.
– Co my tak właściwie o nim wiemy, co?
– Możesz go sam zapytać, o co tylko chcesz. Właśnie wjechał na tył.
Bez nawet chwili zawahania ruszam w stronę drzwi i wyglądam przez małe okno na zewnątrz. Ściągam nieznacznie brwi na widok czerwonego porsche. Blacha świeci się jak psu jaja, jakby fura przed chwilą wyjechała z myjni. Prycham pod nosem. Typ, który ledwo podpisał umowę z Montreal Hunters i na bank jeszcze nie dostał ani centa swojego honorarium, ma wypasione, sportowe cacko, ale jednocześnie nie ma gdzie mieszkać?
Przecież to śmierdzi szwindlem na kilometr.
Kręcę głową, gdy tylne światła auta gasną, a Damien staje długimi nogami na kostce brukowej. Kiedy się prostuje, mimowolnie zaczynam się zastanawiać, jakim cudem on się mieści w tym samochodzie. Przecież jest ode mnie wyższy, ma co najmniej dwa metry, o ile nie więcej – on, nie samochód, oczywiście.
Opieram dłonie na biodrach i obserwuję, jak swobodnie otwiera bagażnik i wyciąga ze środka torbę sportową. Przewiesza ją przez ramię, a po chwili zgarnia średniej wielkości walizkę i… to tyle.
Mrugam.
Nie ma nic więcej? Zaledwie torba i jedna walizka?
Gdy tylko zamyka kliknięciem pojazd i rusza w stronę schodów, postanawiam ewakuować się do swojego pokoju. Co prawda chciałem obejrzeć film na telewizorze w salonie, ale dziś sobie to daruję. Nie mam ochoty przeprowadzać żadnej, nawet najkrótszej z rozmowy z obcym kolesiem, o którym na samą myśl żołądek ściska mi się z nerwów.
Dlaczego?
Nie mam pojęcia.
I nie będę się nad tym teraz zastanawiać.
Wieczorem schodzę na parter tylko po to, żeby zgarnąć sobie coś do jedzenia i wrócić do czytania książki, ale kiedy docieram do kuchni, natychmiast mam ochotę z niej uciec. Damien kroi przy wyspie warzywa, a Kane smaży kurczaka na patelni. Początkowo nie widzę nigdzie Lucasa, ale gdy dociera do mnie odgłos szkła z salonu, w mig domyślam się, że pewnie rozlewa alkohol do szklanek.
No tak. Oficjalnie zaczęły się wakacje, więc trzeba to uczcić drinkiem. I może bym się nawet z nimi napił, tak dla towarzystwa, niekoniecznie dla smaku, ale… Nie tym razem.
– O, Hunter. – Kane zauważa mnie pierwszy. – Robimy kolację, zjesz z…
– Serio? – burczę pod nosem. – Nie zauważyłem. – Posyłam mu kpiące spojrzenie.
Parska śmiechem. On i to jego podejście „Nie dam się wnerwić. Nic, co powiesz, nie sprawi, że się na ciebie wkurwię”.
– Przekąszę coś u siebie w pokoju – dodaję pojednawczo.
– Nie napijesz się z nami? – Lucas materializuje się obok mnie i tak, jak myślałem, trzyma w rękach szklanki z whisky. – Właśnie miałem po ciebie iść.
– Nie, dzięki. Nie mam ochoty.
Czuję na sobie spojrzenia całej trójki, gdy ruszam w stronę szafek z przekąskami. Kompletnie na przekór diecie, którą jeszcze do niedawna chciałem utrzymać przez całe wakacje, zgarniam opakowanie popcornu. Rozrywam folię i wsadzam kartonik do mikrofalówki, po czym ustawiam czas i gapię się na wyświetlacz. Czerwone cyferki zmieniają się zbyt, kurwa, wolno. Zaczynam bębnić palcami o blat. Niecierpliwię się jak cholera, jakby ktoś jeszcze tego nie wiedział.
– Ej. – Lucas szturcha mnie ramieniem. – Wszystko w porządku?
– Tak. – Spoglądam na niego z niezrozumieniem. – Dlaczego miałoby nie być?
– Zachowujesz się dziwnie.
– Wcale nie.
Unosi brew i spogląda na mnie znacząco, nim na ułamek sekundy przeskakuje spojrzeniem na Damiena. Tak sądzę, że na niego. Nie mam jednak pewności, bo ani myślę to sprawdzać.
Niemalże oddycham z ulgą, gdy mikrofalówka informuje głośnym piknięciem, że właśnie skończył się czas. Od razu otwieram drzwiczki i rozrywam opakowanie, nie przejmując się gorącym powietrzem. Wsypuję popcorn do miski, dodaję trochę soli i już zamierzam wyjść z kuchni, kiedy tym razem to Kane decyduje się odezwać.
– To jak nie chcesz pić, to posiedź z nami, co? Bez sensu, żebyś się tak sam kisił w pokoju.
Przewracam w duchu oczami.
– Wciągnęła mnie książka, chcę ją dzisiaj skończyć.
Nie kłamię – tak bardzo. Naprawdę zacząłem coś czytać na czytniku, ale jestem dopiero na dwudziestej stronie i nic ciekawego się na razie nie dzieje. Prędzej zasnę, niż ją dokończę – chyba że się rozkręci, to się dopiero okaże.
– Lubisz czytać? – Zaskoczony głos Damiena sprawia, że bezwiednie spoglądam w jego ciemne oczy. I znowu mam wrażenie, że jego wzrok niemal przeszywa mnie na wskroś.
– Tak – odpowiadam spokojnie.
– Ja też. – Uśmiecha się nieznacznie, może trochę z nadzieją, że będę kontynuować rozmowę. – Jakie lubisz gatunki?
– Horrory – odpowiadam pierwsze, co mi przychodzi do głowy, a nie jest pieprzonym romansem.
Bo tak, czytam romanse i nie, nie sądzę, aby to było coś złego czy dziwnego, że facet je czyta. Niemniej, nie znam typa, a Kane i Lucas ewidentnie zdążyli go już polubić, więc nie będę ryzykować teraz kłótni z nim, gdyby mnie wyśmiał.
Chociaż z drugiej strony… Może wtedy szybciej zmyłby się z naszego domu?
– I romanse – dodaję, wbijając w niego uważne spojrzenie, żeby wyłapać chociażby najmniejszy grymas na jego twarzy mogący świadczyć o tym, że to dla niego coś śmiesznego.
Ale on wcale się nie krzywi. Co więcej, mam wrażenie, że kąciki ust drgają mu w delikatnym uśmiechu wywołanym aprobatą. To zaś sprawia, że ściągam brwi i odstawiam miskę na kuchenną wyspę. Nagle typ wydaje się bardziej interesujący niż wcześniej.
– A ty? – pytam, opierając łokcie o blat. Nawet na ułamek sekundy nie odrywam od niego świdrującego spojrzenia.
– Kiedyś czytałem – odpowiada wymijająco i pospiesznie przeskakuje wzrokiem na deskę do krojenia. Nerwowym ruchem zgarnia z blatu nóż i wraca do krojenia warzyw. – Ale przestałem z braku wolnego czasu. Skupiałem się na hokeju.
Lucas szturcha mnie stopą, a kiedy spoglądam na niego pytająco, na migi pokazuje mi, żebym przestał. Nie mam pojęcia, co mam, kurwa, przestać, skoro przecież nic takiego nie robię, do cholery.
– Spoko – rzucam luźno w eter, niech sobie sami dopowiedzą, czy mówię to do Damiena w reakcji na jego odpowiedź, czy może do Lucasa w reakcji na… jego niemal ojcowskie zachowanie sprzed chwili. – Udanej posiadówki – dodaję jeszcze, nim zgarniam popcorn i wymijam kumpla.
Wchodzę po schodach i natychmiast ruszam do swojej sypialni. Przekręcam klucz w drzwiach już z przyzwyczajenia, a przed rzuceniem się na łóżko powstrzymuje mnie tylko niechęć do spania później w okruszkach po żarciu. Kładę się na środku materaca dopiero wtedy, gdy miska leży na szafce nocnej. Rozwalam się najwygodniej jak potrafię i sięgam po… telefon. Zanim wrócę do czytania, muszę zadzwonić do mamy.
Odbiera po trzecim sygnale.
– Hunter. – Jej spokojny głos jak zwykle sprawia, że się uśmiecham, a moje serce ściska się boleśnie z tęsknoty. – U nas okej.
– Skąd wiedziałaś, o co zapytam?
– Zawsze o to pytasz – odpowiada miękko.
Mimo że jej nie widzę, mimo że brzmi tak jak zwykle, to i tak wyczuwam w jej tonie nieznaczny niepokój, a może to zmęczenie? Cokolwiek to jest, sprawia, że unoszę się wyżej i wciskam plecy w zagłówek, mocniej zaciskając palce na komórce.
– Co się dzieje? – pytam twardo.
– Nic takiego – odpowiada szybko.
Za szybko.
– Mamo… – Wzdycham sfrustrowany. – Ile razy mam powtarzać, żebyś nie trzymała mnie w niewiedzy?
W słuchawce zapada cisza przerywana jedynie cichymi odgłosami piknięć. Są miarowe, takie, jak powinny być, ale jest wieczór, a mama właśnie siedzi w pokoju Aubrey, więc to może oznaczać tylko jedno. Coś jest nie tak – a przynajmniej coś było nie tak.
– Przyjadę do was – mówię zdecydowanym głosem.
– Nie ma takiej…
– Przyjadę – przerywam jej i zrywam się z łóżka. Zapominam o książce i popcornie. Są rzeczy ważniejsze, niż głupie czytanie czy żarcie. – Będę w południe na lotnisku. Tata mnie odbierze?
Wzdycha przeciągle, cholernie głośno, ale nie protestuje.
– Oczywiście, kochanie.
– Okej. – Podchodzę do szafy i wyciągam ze środka torbę podręczną. – W takim razie do zobaczenia. Ucałuj ode mnie Aubrey, okej?
– Za chwilkę to zrobię. Jedź ostrożnie do Ottawy, dobrze?
– Wezmę taksówkę.
– Nie będziesz prowadzić?
– Nie. Szkoda mi kasy na lotniskowy parking.
– A Lucas albo Kane…?
– Aktualnie świętują rozpoczęcie wakacji, więc nie będę ich odrywać od zabawy.
– Hunter. – W jej głosie słyszę naganę, na którą przewracam oczami. – Możesz przylecieć pojutrze, nie musisz rezygnować…
– I tak siedziałem w sypialni – przerywam jej spokojnie. – Nie mam dziś ochoty na imprezowanie. Wolę się z wami zobaczyć.
– No dobrze.
Cholernie niepokoi mnie fakt, że nie próbuje mnie namawiać do tego, abym się rozerwał. To może oznaczać tylko jedno – coś się dziś stało, z Aubrey. Na myśl o tym, że nagle jej się pogorszyło, aż robi mi się niedobrze.
Po raz kolejny żałuję, że Thunder Bay Hurricanes nie zaoferowali mi kontraktu i na najbliższe lata utknąłem w Montrealu. Po stokroć wolałbym być na miejscu, niż kursować pomiędzy dwoma miastami, a właściwie trzema, licząc Ottawę jako miejsce wylotu, niż siedzieć z dala od rodziny. Ale nie mam innego wyjścia. Aubrey potrzebuje pieniędzy. Moi rodzice ich potrzebują.
2
Damien
Czy jestem choć w najmniejszym stopniu zaskoczony oschłością i dystansem Huntera w stosunku do mnie? Nie, ani trochę. Kiedy miesiąc temu zagadał do mnie jeden ze skautów Montreal Hunters, moja uwaga w sporej mierze skupiła się właśnie na tej drużynie. Na hokeistach. Nie mogłem przecież tak po prostu do nich dołączyć, nie mając na ich temat żadnych informacji – oprócz tych, które już posiadałem, bo nie jestem przecież ignorantem.
Według wielu artykułów Hunter to największy gbur ze wszystkich.
I również najbardziej przystojny, ale to już dawno temu sam ustaliłem.
Przygryzam wnętrze policzka i pocieram dłońmi twarz, wzdychając. Cholera, mam nadzieję, że nie odebrał mojego gapienia się dwuznacznie. Okej, dobra, fakt, patrzyłem na niego za długo, bo na żywo wygląda o wiele lepiej niż na fotkach. Nie powinien jednak odebrać tego źle, prawda? W końcu nie ma pojęcia, że strzelam do obu bramek. Niewiele osób o tym wie i niech tak zostanie jak najdłużej. Przynajmniej dopóki nie będę mieć stabilnej pozycji w drużynie i w całym NHL. Dopóki nie będzie się liczyć również moje imię, a nie tylko nazwisko mojego ojca.
Aż żałuję, że go nie zmieniłem.
Teraz jest już na to jednak za późno.
Sfrustrowany kręcę głową i sięgam po telefon. Powinienem pójść pobiegać, ale wczoraj zdecydowanie za dużo wypiłem z Kane’em i Lucasem, więc chyba dziś sobie daruję. Albo pójdę później, gdy już przestanę słyszeć w uszach szum własnej krwi.
Uśmiecham się do siebie nieznacznie na wspomnienie wieczoru spędzonego w ich towarzystwie. Było całkiem… spoko. Jak na to, że nie wiedzą o mnie zupełnie nic, w żadnym momencie nie poczułem się jak na przesłuchaniu. Właściwie nie zadawali zbyt wielu pytań. Trochę byłem zaskoczony, ale równocześnie mi ulżyło. Oczywiście wiem, że nie na długo uda mi się ukryć fakt, kim jest mój ojciec, szczególnie gdy oficjalnie rozpocznę swój pierwszy sezon w NHL, ale póki tak się nie stanie, będę z tego korzystać jak najdłużej.
Odblokowuję komórkę i wchodzę w aplikację randkową. Muszę zaktualizować dane, bo… ostatnim razem, kiedy z niej korzystałem, mieszkałem przecież w Toronto. Przewracam oczami na widok dziesiątek nieprzeczytanych wiadomości – usuwam je jednym kliknięciem. Nie wiem, co mi odbiło pół roku temu, że w ogóle to zainstalowałem, skoro ani razu się z nikim nie umówiłem – nawet na niezobowiązujące spotkanie w hotelu. Za dużo osób mogłoby mnie skojarzyć. Teraz? Mam całe dwa miesiące na to, żeby skorzystać ze swojej względnej anonimowości i może, ale tylko może, dać sobie szansę na poznanie kogoś… wartego ryzyka.
Kiedy tylko zmieniam miejsce na Montreal, przechodzę do głównej strony i przeglądam beznamiętnie fotki proponowanych osób. Na widok gołych klat krzywię się i wciskam czerwony X. To samo robię z roznegliżowanymi kobietami. Nie mam nic do tego, jakie ktoś wrzuca zdjęcia na swoje social media, ale nie zamierzam się z tymi osobami umawiać. Wolę kogoś… mniej oczywistego.
Kilkanaście minut później zaczyna mnie już nudzić klikanie w czerwony przycisk. Robię to już z automatu. Albo odrzucam ich z powodu fotki, albo z powodu opisu pod spodem. Odnoszę wrażenie, że każdy następny jest coraz…
Zatrzymuję się na zdjęciu kolesia, na którym właściwie widać tyle, co nic. Trochę szyi z widocznym jabłkiem Adama, umięśnione ramiona i ciemna koszulka z krótkim rękawem. Nic ponad to. Żadnej fotki twarzy, żadnej gołej klaty, żadnych bokserek. Tylko to jedno zdjęcie.
Enforcer, 25 lat
Jest trzy lata ode mnie starszy.
Gdy przesuwam palcem na opis, niemal dławię się śliną.
Hokeiści są seksowni, to udowodnione naukowo.
O kurwa.
Albo… jest hokeistą, albo liczy na spotkanie z hokeistą, albo… Nie wiem.
W mojej piersi natychmiast pojawia się ucisk wywołany napływającym z każdej strony niepokojem. Niezależnie od przyczyny – ten facet jest zbyt wielkim, kurwa, ryzykiem. Nie powinienem w to iść. Nie mogę. Muszę znaleźć kogoś innego albo to olać i po prostu pójść do klubu.
Tak właśnie powinienem zrobić, ale kiedy przesuwam palcem, żeby kliknąć czerwony przycisk, przypadkiem natrafiam kciukiem na ten zielony.
Dlaczego one są, kurwa, tak blisko siebie?!
Z mocno bijącym sercem odrywam palec od ekranu, niemal się modląc, aby wyświetlacz po prostu nie zareagował na dotyk. Moje modły oczywiście nie zostają wysłuchane. Zdjęcie Enforcera znika i zostaje zastąpione słowem „wybrano”.
Oddycham z ulgą tylko dlatego, że nie wyskoczyła informacja o „dopasowaniu”. Jeszcze nic nie jest stracone. To, że ja go zaakceptowałem, wcale nie oznacza, że i on mnie zaakceptuje. A może to konto jest stare i nieaktywne? Taka możliwość również istnieje.
Nie zamierzam jednak kusić losu i natychmiast wchodzę w ustawienia swojego profilu, żeby zmienić opis. Usuwam z niego emotki kija do hokeja, a zamiast nich wstawiam: „Jeśli lubisz hokej i/lub w niego grasz, nawet do mnie nie pisz”.
Wypuszczam spomiędzy warg długi oddech i wciskam głowę w poduszkę, wyłączając aplikację. Już mi się odechciało kogokolwiek szukać. Naprawdę.
– Jak tam, młody? – Kane klepie mnie w ramię, gdy kilka godzin później wracam spocony z dworu. Nie mam pojęcia, ile zrobiłem kilometrów, ale mięśnie w nogach powoli mi wysiadają. – Nie dajesz sobie ani chwili na odpoczynek?
– Nie – odpowiadam zdyszany, zrzucając buty ze stóp. – Muszę się przygotować na wrzesień.
Facet ściąga brwi i przygląda mi się ze skupieniem. Jego zielone oczy chyba próbują przewiercić mnie na wylot, ale nie odczuwam tego jako natarczywej reakcji. Raczej jako zaciekawienie.
– Julian nie pozwala nam się przemęczać w wakacje – mówi wreszcie, uśmiechając się nieznacznie. – Więc nie przegnij, dobra? Chyba nie chcesz doznać urazu przed swoim pierwszym sezonem w NHL, co?
– Nie przegnę. Znam siebie i swoje możliwości.
– Okej. – Przytakuje ruchem głowy. – W takim razie już nic więcej nie mówię.
Lubię go. Nie w sensie lubię-lubię, ale lubię, po prostu. Nie zadziera nosa i nie wydaje się w żadnym stopniu aroganckim dupkiem. Właściwie zachowuje się w stosunku do mnie, jakbyśmy się znali dłużej niż zaledwie dwadzieścia cztery godziny. Ciekawe, czy jest taki dla każdego, czy tylko dla wybranych osób. Mógłbym go o to zapytać, ale z drugiej strony – im więcej zadam pytań, tym większe ryzyko, że on zrobi dokładnie to samo. A na to na razie nie mogę sobie pozwolić.
– Grałeś wcześniej dla Toronto Monsters, co nie? – zagaduje luźno, gdy wchodzi za mną do kuchni.
Z trudem udaje mi się przełknąć wodę z elektrolitami i się przy tym nie zadławić. Cóż, to nie jest niecodzienne pytanie, ale zadaje je tak niespodziewanie, że odrobinę mnie tym zaskakuje.
– Ta. – Chrząkam i odkładam pusty bidon na blat. – Nie wzięli mnie do draftu, a miałem już skończone dwadzieścia lat, więc doszedłem do wniosku, że zostanie w U Sports będzie właściwym krokiem.
Kiwa głową ze zrozumieniem.
– Dobrze, że się nie poddałeś.
Prycham cicho.
– To nie w moim stylu.
Uśmiecha się z uznaniem.
– No i bardzo dobrze. Drużynie przyda się ktoś zacięty.
Unoszę brew i posyłam mu rozbawione spojrzenie.
– Już macie takiego jednego – oznajmiam ze śmiechem. – Huntera, oczywiście.
Kane spogląda na mnie z zaskoczeniem, nim parska cicho.
– Taa… „Zacięty” to zdecydowanie jeden z epitetów, którym można go określić – przytakuje powoli, otwierając lodówkę. – Nie przejmuj się jego oschłością – dodaje, gdy wyciąga ze środka mięso z kurczaka. – Ten typ tak ma.
– Spoko.
– Jak wróci, to wybierzemy się do jakiegoś klubu czy coś. Zobaczysz, że wcale nie jest taki zły.
– Dziś? – Krzywię się nieznacznie. – Chyba mam dość alkoholu po wczoraj.
– Nie, dziś nie. – Kręci głową. – Jak wróci z Thunder Bay.
Otwieram usta, ale Kane jest szybszy.
– Nie pytaj – wyjaśnia. – Generalnie… dla własnego dobra, trzymaj się z daleka od tematu Thunder Bay. – Spogląda na mnie poważnie. – To nic osobistego, nie bierz tego do siebie.
– Spoko. Nie wezmę. Dzięki za uprzedzenie.
– Luz. – Odstawia mięso na deskę do krojenia i wyciąga z szafki patelnię. Nim jednak zabiera się do krojenia, zerka na mnie z ukosa i porusza ustami na boki. – Mogę zadać ci osobiste pytanie?
– Strzelaj – odpowiadam po chwili namysłu, udając, że ani trochę nie paraliżuje mnie strach.
– Jak to jest, że jeździsz dwuletnim porsche, ale nie masz…?
– To był prezent – przerywam mu spokojnie, chociaż w głębi mnie narasta nerwowość.
– Aaa… – Kiwa pospiesznie głową. – I wszystko jasne. – Uśmiecha się nieznacznie, po czym zabiera się do przygotowania mięsa.
Nie mówi nic więcej. Nie docieka. Nie pyta o to, od kogo dostałem auto. Po prostu akceptuje moją odpowiedź i… tyle.
Uzmysłowienie sobie tego, że Kane nie zamierza w żaden sposób naciskać, sprawia, iż natychmiast się rozluźniam.
– Pomóc? – pytam, otwierając szafkę, gdzie trzymają sypkie produkty. Wczoraj na szybko pokazywali mi, co i gdzie znajdę, a że mam dobrą pamięć, to nie stanowi to dla mnie żadnego kłopotu. – Robimy z ryżem?
– Yup – odpowiada luźno. – Lucas pojechał po warzywa, bo wszystkie, które mamy, wyglądają, jakby spędziły za dużo czasu na solarium.
Parskam głośnym śmiechem, odchylając głowę w tył. Po wcześniejszym stresie i niepokoju nie ma już śladu.
To miła odmiana w porównaniu do ostatnich… kilku lat mojego życia.
Nie jestem przyzwyczajony do spędzania czasu w samotności, wtedy moja głowa szumi od natłoku myśli, dlatego z ogromną ulgą przyjmuję fakt, że Lucas i Kane po obiedzie proponują grę w planszówkę. Tym razem bez alkoholu – na całe szczęście. Upijanie się poza sezonem to prosta droga do tego, aby pogorszyć swoją sprawność fizyczną i stracić szansę na dobrą grę.
– Monopoly? – Unoszę brew na widok pudełka, które Lucas znosi z piętra.
Uśmiecha się niemal szatańsko.
– Przy Monopoly najlepiej poznaje się wady i zalety drugiego człowieka – oznajmia poważnie. – Zobaczymy, z jakiej gliny jesteś ulepiony.
W połowie prycham, w połowie parskam śmiechem.
– Muszę was zasmucić, ale jestem w tym zajebisty.
– To się jeszcze okaże – mruczy Kane, posyłając mi rozbawione spojrzenie.
Właściwie wystarcza mi zaledwie godzina, żeby doprowadzić Lucasa do bankructwa, a Kane’a do momentu, w którym musi pozbyć się wszystkich swoich domów i połowy swoich ulic, aby mnie spłacić.
Uśmiecham się z zadowoleniem, wyciągając w jego stronę rękę. Poruszam palcami, jakbym się niecierpliwił.
– No, dalej. Płacisz czy się poddajesz?
Spogląda na mnie z udawaną irytacją.
– Jakim, do diabła, cudem? – mamrocze pod nosem, kręcąc głową. – Kolejny Hunter się znalazł, kurwa jego mać.
Mój uśmiech się poszerza. Teraz jest już głupkowaty i totalnie wyluzowany.
– Studiowałem zarządzanie, inwestycje to mój konik – wyjaśniam.
Robię to na tyle ogólnikowo, żeby niekoniecznie chcieli drążyć temat, ale równocześnie wcale nie kłamię.
– Patrzcie go. – Lucas się śmieje. – Znalazł się inwestor. Następnym razem zagramy w coś innego.
– Spoko. – Wzruszam ramionami i skupiam spojrzenie na Kanie. – Więc? – Macham palcami. – Płacisz czy się poddajesz?
Przewraca oczami, nim opada ociężale plecami na fotel.
– Poddaję się – oznajmia z głośnym westchnieniem. – Zostaną mi cztery ulice, przy następnej rundzie skończę jako bankrut.
Kiwam głową z uznaniem.
– A w ten sposób możesz mieć nadzieję, że jednak odbijesz się od dna.
Uśmiecha się półgębkiem.
– I tak to zostawmy – oznajmia, nim sięga po pilot i włącza telewizor. – Oglądamy coś?
Lucas wdaje się z nim natychmiast w dyskusję na temat tego, co wybrać, a ja w tym czasie sprzątam planszówkę. Segreguję i układam wszystkie elementy równo na swoje miejsca, może trochę aż do przesady, ale trudno. Przynajmniej przy następnej grze nie będziemy musieli tracić czasu na szukanie właściwych kart.
– To tak zwykle spędzacie wakacje? – pytam Kane’a, gdy Lucas zabiera ode mnie pudełko i odnosi je na górę.
– Yup – odpowiada luźno, dalej przeskakując pomiędzy tytułami filmów. – Staramy się również na dwa tygodnie wyskoczyć gdzieś poza Montreal. W sumie od dwóch lat jeździmy w to samo miejsce i w tym roku chyba też tam pojedziemy.
– O, super – kwituję, chociaż nie jest to szczera reakcja.
Dwa tygodnie w samotności?
Nie wiem, czy mi się to podoba. Będę musiał znaleźć sobie jakieś mieszkanie czy coś, żeby tu nie tkwić jak piąte koło u wozu. Nie chcę być niczyim utrapieniem.
– Może pojedziesz z nami? – proponuje, spoglądając na mnie uważnie. – Jeszcze musiałbym pogadać o tym z Hunterem, ale raczej nie będzie miał nic przeciwko. – Uśmiecha się nieznacznie. – A ty się rozluźnisz przed sezonem.
– No nie wiem… Nie chcę się narzucać czy coś.
– Daj spokój. – Lucas wchodzi akurat do salonu i klepie mnie w ramię. – Jesteśmy drużyną. Drużyna zawsze trzyma się razem.
Nie daję po sobie poznać, jak bardzo poruszają mnie te słowa. W pozytywnym sensie. Toronto Monsters byli w porządku, ale nigdy nie czułem się tam jak wśród swoich ludzi. Być może dlatego, że moim marzeniem od zawsze było granie w NHL i zamierzałem je spełnić, chociażbym miał się o to starać aż do utraty sił. Niektórych to wkurzało. Chyba po prostu przeczuwali, że nie zostanę z nimi na długo. Może nie czuli, abym oddawał się w pełni Monstersom?
– Jeśli Hunter nie będzie mieć nic przeciwko, to chętnie – mówię wreszcie i dodaję: – Dzięki za zaproszenie.
– Luz.
Ani Kane, ani Lucas nie robią z tego wielkiej sprawy, jakby ich zachowanie i propozycja były normalną koleją rzeczy. Nawet w najmniejszym stopniu nie domyślają się, jak wiele to dla mnie znaczy. Może wreszcie znalazłem miejsce, w którym będę się czuć jak w domu? W którym nikt nie będzie na mnie łypać spod byka ze względu na mojego ojca?
3
Hunter
IceIceBaby, 22 lata Jeśli lubisz hokej i/lub w niego grasz, nawet do mnie nie pisz.
Unoszę brew, bardziej wciskając plecy w oparcie krzesła. Układam łokieć na materacu łóżka i parskam cichym śmiechem.
– Założyłem konto na apce randkowej i wiesz co? Zaznaczyłem, że interesują mnie też faceci – mówię cicho. Lekarze twierdzą, że Aubrey nic nie słyszy, że niby jest, ale jej nie ma, jednak ja mimo to z nią rozmawiam.
Wyobrażam sobie, że śmieje się cicho i posyła mi spojrzenie pełne niedowierzania, a potem rzuca jakimś żarcikiem. „Hunter eksploruje swoje możliwości?” albo „Czyżby znudziły ci się dziewczyny?”.
– Chyba nie ma sensu ograniczać się tylko do kobiet – wyjaśniam. – Ty się nie ograniczałaś tylko do chłopaków, co nie? – Zerkam na nią i uśmiecham się nieznacznie, chociaż dławi mnie ogromny smutek, bo Aubrey nie drga nawet powieka. – Może powinienem chociaż spróbować? W końcu „nigdy nie mów nigdy”, i tak dalej. – Śmieję się pod nosem i wracam do ekranu, po czym kieruję go w stronę mojej siostry. – Jak myślisz, powinienem go zaakceptować, mimo że dał w opisie: „Jeśli lubisz hokej i/lub w niego grasz, nawet do mnie nie pisz”? W końcu nie musi wiedzieć, że gram, nie? A to mogłaby być ciekawa wymiana zdań.
Odchylam głowę i strzelam karkiem, żeby choć trochę zmniejszyć nieprzyjemny ucisk w szyi. Nie pomaga mi to za bardzo, ale przynajmniej już nie czuję, aby napięcie ciągnęło mnie po ramionach.
– Może powinienem jednak usunąć to konto? – pytam na głos, chociaż wiem, że Aubrey mi nie odpowie. – I tak nie miałbym czasu na randkowanie. – Krzywię się do siebie.
– Randkowanie?
W pierwszej chwili wybucha we mnie nadzieja, że to pytanie zadała Aubrey, chociaż wiem, że to niemożliwe, bo przecież jest podpięta do maszyny, zaintubowana i – cholera – lekarze zgodnie stwierdzili, że szansa na powrót świadomości u niej to jedna dziesiąta procenta. Ale to zawsze jakaś szansa, prawda?
Tyle że to nie jest jej głos i rozum mnie o tym uświadamia ułamek sekundy po tym, jak serce zaczyna bić szybko z nadziei. To głos mamy, która zagląda do przerobionego na mały szpital pokoju gościnnego na parterze.
– Hunter?
– Hm? – Blokuję komórkę i spoglądam w jej jasne oczy. – Co tam?
– Randkowanie? – ponawia pytanie. – Umawiasz się na randki? – Uśmiecha się z rozczuleniem.
– Nie – odpowiadam zgodnie z prawdą. – Mówiłem Aubrey, że założyłem konto na apce randkowej, ale chyba ją usunę.
– Dlaczego? – W jej spojrzeniu natychmiast pojawia się przygnębienie.
– Bo nie będę mieć na to czasu. – Wzruszam niedbale ramionami.
– Och, synku – szepcze miękko. – Znalazłbyś czas, gdybyś tylko nie skupiał się wyłącznie na karierze i swojej siostrze.
Zaciskam mocno zęby, z frustracją wypuszczając nosem długi wydech. Odwracam wzrok od mamy i wbijam go w spokojną, jakby pogrążoną we śnie twarz siostry.
– Aubrey potrzebuje pieniędzy. Wy ich potrzebujecie.
Mama podchodzi bliżej i siada na brzegu łóżka, po czym chwyta mnie delikatnie za dłoń.
– Właściwie, Hunter… – mamrocze powoli, jakby dokładnie ważyła słowa. – Po ostatnich nieudanych próbach leczenia uznaliśmy razem z tatą, że Aubrey nie chciałaby, abyśmy ją na siłę u…
– Nie! – protestuję gwałtownie, chociaż rozum krzyczy, że oni mają rację. Moja siostra nie chciałaby żyć w ten sposób, ale równocześnie ja nie chcę się poddawać. Jeszcze nie teraz. Nie mogę jej stracić. – Nie, mamo. Jeszcze nie spróbowaliśmy wszystkiego – mówię stanowczo, zrywając się z krzesła. – Nie rezygnuj z niej.
– Ale ja z niej nie rezygnuję, kochanie – zapewnia mnie pospiesznie. – Po prostu dla niej nie ma już nadziei, synku.
– Nadzieja zawsze jest – syczę.
Nie powinienem się w ten sposób do niej odzywać. To ona przecież zajmuje się moją siostrą, swoim dzieckiem, razem z tatą, dwadzieścia cztery na siedem, dwanaście miesięcy w roku. Ale nie potrafię inaczej. Na samą myśl o tym, że tak po prostu mielibyśmy się poddać, przestać o nią walczyć…
Cholera jasna!
– Hunter…
Macham dłonią, odganiając od siebie niewypowiedziane przez nią słowa.
– Idę do siebie – wyjaśniam, nim wypadam z pokoju i natychmiast ruszam w stronę końca korytarza.
Wchodzę do swojej starej sypialni i rzucam się na łóżko, wciskając twarz w poduszkę. Krzyczę. Głośno. Tak głośno, że gdyby nie ten cholerny puch pod materiałem, ojciec wpadłby spanikowany do środka, pytając, co się dzieje.
Nie mam pojęcia, ile czasu spędzam w tej pozycji, ale chyba dość długo, bo… Po pierwsze boli mnie gardło od wrzasku, jakby ktoś wbijał w nie miliony igieł, a po drugie zdrętwiały mi nie tylko ramiona, ale również kolana. Wzdycham z udręczeniem i przewracam się na plecy, stękając. Chyba nieświadomie napinałem wszystkie mięśnie w ciele.
Po omacku sięgam po komórkę i ją odblokowuję. Przez chwilę wpatruję się tylko w zdjęcie IceIceBaby. Fotka zrobiona jest w połowie jego ciała, widać zaledwie szare spodnie dresowe i fragment białej koszulki. Żadnej twarzy, czegokolwiek, po czym mógłbym go rozpoznać. Jakie jest prawdopodobieństwo, że to ktoś, kogo znam, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że ma „ale” do hokeistów? Może faktycznie potrzebuję na chwilę odskoczni? Może… mógłbym przez najbliższe dwa miesiące spróbować czegoś nowego, zająć czymś – albo kimś – swoje myśli?
– Po prostu to zrób, a nie wymyślasz.
Rozbawiony głos Aubrey w mojej głowie jest jak żywy. Wątpię, abym kiedykolwiek go zapomniał, a gdyby się choć minimalnie zatarł, w kilku miejscach mam zabezpieczone filmiki z nią.
Kurwa, jak ja za nią, cholera, tęsknię.
– Ale trzęsiesz portkami.
Przewracam oczami i potrząsam głową, nim pod wpływem chwili i braku jakichkolwiek zahamowań klikam zielony przycisk. Gdy tylko zdjęcie znika, na ekranie pojawia się informacja, która w opór mnie zaskakuje.
Zostaliście dopasowani!
Otwieram szeroko oczy, podczas gdy moje serce gwałtownie przyspiesza. Aż unoszę się do siadu i odrzucam telefon na pościel, jakby mnie oparzył. Gapię się na ekran i…
Poważnie? Dopasowani? A ponoć nie chce rozmawiać z tymi, którzy lubią hokej albo w niego grają, więc jakim cudem „dopasowani”?
Nim zdoła do mnie dotrzeć, co tak właściwie robię, klikam „wyślij wiadomość”. Teraz, gdy nas połączyło, mam taką możliwość.
Enforcer: Twój opis i dopasowanie do mnie gryzą się ze sobą. Czyżbyś był niezdecydowany?
Wiadomość zostaje dostarczona. Czekam chwilę, czy koleś od razu ją przeczyta, ale dokładnie po dwóch minutach po prostu to olewam. Wyłączam apkę i wchodzę w wyszukiwarkę. Skupiam swoje myśli wyłącznie na Aubrey. Może ruszyły jakieś badania kliniczne, jakieś nowe terapie, cokolwiek, co mogłoby jej pomóc?
A może po prostu próbuję zagłuszyć swój rozum, który krzyczy, że rodzice mają rację? Że powinniśmy pozwolić jej odejść, bo od trzech lat nic, ale to nic się nie zmieniło, nie licząc co jakiś czas zwykłych, przyziemnych i dla wielu raczej niegroźnych chorób, chociaż dla niej mogących być tragicznymi w skutkach. Jak przedwczorajsza gorączka spowodowana prawdopodobnie zapaleniem pęcherza. Nic się nie zmieniło, a równocześnie wszystko się zmieniało, bo przecież kiedyś nie musiała być podpięta cały czas pod maszynę, a teraz? Teraz bez tego… po prostu przestałaby oddychać.
Jest już dziewiąta wieczorem, kiedy wchodzę do salonu ze zwieszoną głową. Telewizor jest włączony, tata ogląda jakiś film sensacyjny na minimalnej głośności – zapewne po to, aby wyraźnie słyszeć pikanie maszyn z pokoju Aubrey. Gdy tylko z ciężkim westchnieniem siadam na kanapie obok niego, kładzie mi dłoń na kolanie i lekko poklepuje.
– Mama wspominała, że chciała ci wyjaśnić naszą decyzję.
– Mhm – mamroczę, próbując skupić się na ekranie telewizora, ale moje oczy zachodzą łzami. – Nie… Nie chcę, żeby…
– Wiem, synu. – Obejmuje mnie ramieniem i przyciąga do swojego boku. – Ale czasem trzeba pozwolić odejść tym, których się kocha – dodaje zdławionym szeptem. – Chociaż nie jest to łatwe. I tak naprawdę nigdy nie będzie.
Przymykam powieki i pozwalam na to, aby łza spłynęła mi po policzku, skapując z brody na koszulkę. Dopiero po tym ocieram wilgotną skórę i wzdycham cicho, z cholernym udręczeniem.
– Kiedy ostatnio sprawdzali ją lekarze? – pytam, chyba licząc na to, że to było dawno temu i może, ale tylko może, nie umarła jeszcze cała nadzieja.
– Tydzień temu – odpowiada po chwili ciszy. – Nic się nie zmieniło. Właściwie, Hunter, to z tygodnia na tydzień jest gorzej. – Ściska mnie mocniej za ramię. – Ostatnio podczas burzy nie mieliśmy prądu, padł nam również agregat i… Na zmianę pompowaliśmy ręcznym resuscytatorem, zanim strażacy dowieźli zapasową baterię do respiratora.
Przełykam z trudem ślinę i kiwam głową, niby ze zrozumieniem, ale tak naprawdę to tylko odruch bezwarunkowy, bo nic z tego nie rozumiem. Próbuję, naprawdę próbuję, ze względu na rodziców, bo to przecież oni są uwięzieni w domu, to oni oddali ostatnie lata swojego życia Aubrey, ale…
Cholera, kurwa, nie potrafię.
Nie umiem.
Może dlatego, że gryzą mnie wyrzuty sumienia, bo nie zauważyłem, że coś jest nie tak? Bo tak bardzo skupiałem się na sobie, na hokeju i na nowych znajomych, że nie dostrzegłem, iż Aubrey się z czymś zmaga? Że…
– To nie jest twoja wina, Hunter – szepcze łagodnie tata, nim przyciąga mnie w ojcowskim uścisku. – To nie jest ani twoja, ani nasza wina. Aubrey… to ona podjęła decyzję, która w tamtym czasie wydawała jej się jedyną słuszną. Pamiętasz jej list pożegnalny?
Zaciskam zęby i zwijam dłonie w pięści.
– Mhm – potwierdzam niewyraźnie. Pamiętam go dokładnie. Był krótki. Cholernie krótki i w kurwę bolesny.
Przepraszam. Tak bardzo Was przepraszam. Proszę, wybaczcie mi, ale ja… Po prostu nie dam rady.
– Do ostatniego momentu myślała o wszystkich, a nie o sobie – dodaję zdławionym głosem. – Dlaczego nic nie powiedziała? – pytam, chociaż właściwie nie oczekuję żadnej odpowiedzi. – Przecież coś byśmy z tym zrobili…
– Nie wiem, synu – mamrocze szczerze rozedrganym głosem. – Mam tylko nadzieję, że do końca wiedziała, iż mogłaby na nas liczyć, gdyby tylko się przed nami otworzyła.
Przymykam powieki i z trudem powstrzymuję wzbierający w mojej piersi szloch.
Jeden dzień.
Wystarczył jeden dzień znęcania się nad nią przez tych dwóch skurwieli, aby z wiecznie uśmiechniętej i pozytywnie nastawionej do życia szesnastolatki stała się wrakiem człowieka, który… postanowił ze sobą skończyć. Jeden, pieprzony dzień.
Gdyby nie Gracie, jej dziewczyna, chyba do tej pory nie wiedzielibyśmy, co się tak naprawdę stało, bo przecież szkoła „niczego nie widziała”.
– Nie chcemy robić tego bez ciebie, Hunter – dodaje tata po dłuższej ciszy. – Jeśli uważasz, że to jeszcze nie ten czas, to…
– W porządku – przerywam mu, połykając łzy, które i tak spływały po moich policzkach. – W porządku – dodaję pewniej. – Aubrey nie chciałaby w ten sposób żyć. Macie rację.
A ja muszę pozwolić jej odejść.
Chociaż te słowa przechodzą przez moje gardło z ogromnym trudem, to kiedy tylko je wypowiadam, po mojej piersi rozlewa się uczucie, które do złudzenia przypomina ulgę. W mojej głowie natomiast rozlega się cichy, pełen wdzięczności szept mojej siostry:
– Kocham cię, braciszku.
4
Damien
Enforcer: Twój opis i dopasowanie do mnie gryzą się ze sobą. Czyżbyś był niezdecydowany?
No i to by było na tyle z mojej szybkiej zmiany opisu. Wyszedłem na głupka. Nie, gorzej. Wyszedłem na niezdecydowanego głupka. Wzdycham z irytacją i przyciskam przedramię do twarzy, mamrocząc pod nosem kilka niezbyt cenzuralnych słów.
Mam odpisać? Czy może olać? W sumie mógłbym olać i byłoby po sprawie, prawda? Ale z drugiej strony… Nie wiem, kurde. Jest pierwszym facetem, który nie napisał od razu z pytaniem, czy spotkamy się w hotelu albo nie zapytał o to, czy będę do niego mówić „tatusiu”. Kiedy zobaczyłem to ostatnie, aż mi się cofnęło śniadanie sprzed kilku godzin. Nie, żebym miał jakieś „ale” do czyichś upodobań, jeśli są za obopólną i świadomą zgodą, ale – kurwa – serio? Żeby tak od razu? Żadnego „cześć, siema” czy chociażby „Jak ci minął dzień?”. Od razu ich wszystkich zablokowałem. Został tylko on. Enforcer.
W sumie interesujący dobór nicka, zważywszy na to, co oznacza w hokeju. To właśnie od enforcera oczekuje się agresywnych reakcji na nieczyste czy brutalne zagrania na lodzie. Szczególnie gdy ktoś zaatakuje bramkarza albo najlepszego z graczy.
Odsuwam rękę od twarzy i wbijam skupione spojrzenie w ekran. Gryzę się z myślami. Odpisać? Olać? Zablokować? Cholera jasna. Powinienem zrobić to ostatnie, ale równocześnie wtedy nie zostałby mi zupełnie nikt do przeprowadzenia normalnej rozmowy na apce. Dosłownie: nikt. To znaczy, okej, napisało do mnie kilka dziewczyn, trochę pogadaliśmy, ale żadna z nich nie sprawiła, że miałbym ochotę pociągnąć to dalej – nawet jeśli tylko na jedno, niezobowiązujące spotkanie w hotelu czy gdziekolwiek.
A walić to. W każdej chwili mogę go przecież zablokować, co nie? No właśnie.
IceIceBaby: Uwierzysz, jeśli powiem, że zmieniłem swój opis po tym, jak przypadkiem kliknąłem „zainteresowany”?
Wiadomość zostaje dostarczona. A zaledwie kilka sekund później odczytana. Szybki jest.
A może całymi dniami przesiaduje na apce?
Enforcer: To brzmi tak idiotycznie, że prawdopodobnie jest prawdą.
Enforcer: Dlaczego?
Parskam cichym śmiechem.
IceIceBaby: Bo jesteś związany z hokejem.
Enforcer: I? Co w tym złego?
Enforcer: Jeśli powiesz, że nie rozumiesz tego sportu, od razu Cię blokuję.
To byłoby jakieś wyjście, prawda? Tak, byłoby. Szkoda tylko, że uśmiecham się głupkowato do komórki, nie wiedząc nawet, jak ten facet ma na imię, ani jak wygląda. Chyba serio powinienem pójść do jakiegoś klubu się rozerwać, bo odbija mi od samotności. Zbyt długo się z nikim nie spotykałem. Zbyt długo sobie na to nie pozwalałem.
IceIceBaby: To mały świat, a ja staram się zachować anonimowość.
Mijają sekundy, a on nie odpisuje. Potem minuty i dalej cisza. W pewnej chwili nawet sprawdzam, czy mnie nie zablokował albo nie usunął z pary, ale nie, wtedy nie miałbym dostępu do konwersacji. Pewnie coś go oderwało od komórki i tyle.
Wreszcie jednak dostaję odpowiedź.
Enforcer: Grasz w hokeja?
Przygryzam wnętrze policzka. Przyznać się? Czy nie? Jeśli się przyznam… to przecież nie powiem od razu, kim dokładnie jestem. Kłamstwo nie ma w tym wypadku najmniejszego sensu. A przynajmniej aktualnie go nie dostrzegam.
IceIceBaby: Tak.
IceIceBaby: A Ty?
Enforcer: Też.
Przełykam z trudem ślinę. Ręka zaczyna mi drżeć. Nie wiem, czy bardziej z nerwów, czy może z ekscytacji. Wystukuję pierwsze litery. Chcę zapytać, czy gra zawodowo, czy może w junior lidze, ale ostatecznie z tego rezygnuję. Anonimowość. Powinniśmy zachować anonimowość. Przynajmniej na razie. Tak jest rozsądnie.
IceIceBaby: Czyli uważasz, że jestem seksowny?
Czy ja właśnie zachowałem się dokładnie tak, jak nie chcę, żeby ludzie do mnie pisali? Kurwa. Oczywiście, że właśnie to zrobiłem.
Nim jednak zdołam coś dopisać, dostaję wiadomość zwrotną.
Enforcer: Nie wiem, jak wyglądasz, więc…
IceIceBaby: „Hokeiści są seksowni, to udowodnione naukowo”. Tak brzmi Twój opis, nie?
Enforcer: No.
Enforcer: Jeśli powiem, że potrzebuję Twojego zdjęcia, żeby odpowiedzieć twierdząco, obalę teorię, z którą się zgadzam.
Enforcer: Nieładnie tak brać pod włos.
Uśmiecham się półgębkiem.
IceIceBaby: Pokonałem Cię Twoją własną bronią. XD
Enforcer: Na pewno masz 22 lata?
Ściągam brwi.
IceIceBaby: Skąd myśl, że nie?
Enforcer: „XD”? Tylko małolaty tak piszą.
IceIceBaby: Wypraszam sobie.
IceIceBaby: A Ty na pewno masz 25, a nie 45?
Enforcer: W tym wieku byłbym już na emeryturze.
Przełykam ślinę.
Serce mi przyspiesza.
On gra zawodowo.
Za-wo-do-wo.
Jestem tego pewny.
I jest z Montrealu.
Zaczynam się pocić. Dosłownie. Po skroni spływa mi kropla potu.
Jakie jest prawdopodobieństwo, że zawodowy hokeista mieszka w Montrealu, ale nie gra dla Montreal Hunters? Równie niskie jak prawdopodobieństwo tego, że ludzie z Toronto kiedykolwiek zapomną o tym, co odwalił mój ojciec.
Enforcer: Więc… Często przesiadujesz na tej apce?
Z ogromną ulgą przyjmuję szybką zmianę tematu.
IceIceBaby: Niedawno do niej wróciłem.
Enforcer: I co? Znalazłeś kogoś ciekawego?
Poruszam ustami na boki. Flirtować? Wstrzymać się?
A walić to.
IceIceBaby: Jeszcze nie zdecydowałem, czy jest wystarczająco ciekawy, ale prognozy są dobre.
Enforcer: Taa? Jest przystojny?
IceIceBaby: Gra w hokeja, więc według naukowców jest seksowny.
Przesuwam powoli koniuszkiem języka po dolnej wardze, czekając na jego reakcję. Tyle że ona nie nadchodzi. Właściwie… Dopiero po chwili orientuję się, że co prawda wiadomość została dostarczona, ale nie zmieniła statusu na przeczytaną. Wylogował się?
Wątpię, żebym przesadził z tą odpowiedzią, nie była przecież nachalna, dlatego postanawiam olać sprawę. Nie jestem aż tak zdesperowany, żeby bombardować go teraz wiadomościami.
Blokuję komórkę i wstaję z łóżka. Przebieram się w krótkie spodenki i koszulkę bez rękawków, po czym wychodzę z sypialni i zbiegam po schodach na parter. Rozglądam się po pomieszczeniach, próbując zlokalizować Lucasa albo Kane’a, ale nigdzie ich nie widzę.
Nim opuszczam dom, szykuję sobie bidon z elektrolitami, a potem wkładam butelkę wody do lodówki, która… świeci pustkami. Okej, wszystko jasne – pojechali na zakupy. Nie to, żebym ich pilnował, po prostu lubię wiedzieć, gdzie są ludzie, z którymi coś mnie łączy – w tym przypadku miejsce zamieszkania.
Przez cały czas, gdy biegam, mam w głowie słowa Kane’a o tym, żebym się nie forsował. Że powinienem robić sobie wolne i po prostu zbierać siły. Żebym dał sobie czas na regenerację i wrzucił na luz. Ale nie potrafię. Można to nazwać pracoholizmem albo usilną próbą udowodnienia sobie i innym, że dam radę. Że już w pierwszym sezonie w NHL pokażę, jak dobry jestem, chociaż szczyt moich możliwości w obronie – według statystyk – osiągnę dopiero za jakieś pięć, sześć lat.
Kiedy jednak powoli zaczynają doskwierać mi mięśnie w nogach, decyduję się darować sobie kolejne kilometry i przy końcu stawu naprzeciwko naszego domu skręcam w prawo. Truchtam sobie spokojnie po chodniku, próbując zapanować nad oddechem. Wdech i wydech. Wdech i wydech. Sapię przy tym trochę jak parowóz, ale ćwiczenia oddechowe pomagają mi nad tym zapanować do tego stopnia, że kiedy docieram pod drzwi wejściowe, już nie odczuwam aż tak wielkiego zmęczenia.
– Znowu biegałeś? – Kane spogląda na mnie z uniesioną brwią, gdy tylko przechodzę obok salonu, żeby jak najszybciej dorwać się do bidonu.
Siedzi na kanapie i ogląda mecz. Hokejowy, oczywiście. Pewnie jakaś powtórka.
– Ta – odpowiadam luźno i przysysam się do ustnika. Połykam wodę tak łapczywie, jakby od tego zależało moje życie.
– Jesteś szurnięty – oznajmia ze śmiechem. – Poważnie. – Potrząsa głową i chociaż w jego oczach błyszczy nieznaczne zmartwienie, to w sporej mierze są po prostu rozbawione. – Julian cię udusi, jeśli się o tym dowie.
– Nie forsuję się przecież. – Przewracam oczami, napełniając bidon kolejną porcją wody; na później. – To tylko lekki trening.
– Mhm. – Przygląda mi się w ciszy o kilka sekund za długo, ale kiedy jestem niemal pewny, że zacznie zadawać pytania, on po prostu odwraca się w stronę telewizora i wraca do oglądania.
– A Julian przypadkiem nie wyznaje zasady, że w wakacje mamy nawet nie myśleć o hokeju? – dogryzam mu.
– Czego oczy nie widzą, tego trener nie będzie wiedzieć. – Mruga i posyła mi znaczące spojrzenie. – Więc morda w kubeł.
Salutuję mu ze śmiechem.
– Jasna sprawa – rzucam luźno, po czym zgarniam bidon i ruszam w stronę korytarza. – Robimy coś wieczorem?
– Możemy znowu w coś pograć, jak chcesz – odpowiada od razu. – Ale Lucas coś przebąkiwał o wyjściu do baru, więc cholera wie.
– Dostosuję się.
Podnosi rękę z uniesionym kciukiem, ale nie odrywa spojrzenia od ekranu telewizora. Może też powinienem popatrzeć na mecz? Kane pewnie analizuje taktykę innych drużyn, więc to w sumie nie byłoby głupie.
Ale najpierw prysznic. Czuję, że cuchnę potem.
Fakt, że moja sypialnia ma swoją prywatną łazienkę, to tak ogromne udogodnienie, że nie sposób jest to wyrazić jakimikolwiek słowami. Niby nic, a jednocześnie wszystko. Nie muszę się przejmować zabieraniem wszystkich ciuchów i przyborów ze sobą, jak to miało miejsce w poprzednim „mieszkaniu”. Chociaż właściwym określeniem raczej byłoby „pokoju”, bo duże mieszkanie dzieliliśmy w sześć osób. I mieliśmy tylko jedną, niewielkiej wielkości łazienkę.
Nagi rzucam się na łóżko i przymykam powieki z przyjemności, gdy moja twarz idealnie zapada się w zajebiście chłodnej i miękkiej poduszce. Uśmiecham się do siebie nieznacznie. Raj. Dosłownie jestem w raju. Przez ostatnie dwa lata żyłem na zupełnie innym poziomie niż ten, do którego byłem kiedyś przyzwyczajony, i chociaż nie przeszkadzało mi to aż tak bardzo, to teraz jeszcze bardziej doceniam wygodne, przyjemnie pachnące łóżko. Co więcej – nawet nie przeszkadza mi fakt, że ten dom ma marmurowe posadzki, jest jasny i generalnie panuje w nim przepych. Bo kto normalny wiesza złote żyrandole z kryształami w domu, w którym mają mieszkać sami faceci? No właśnie.
Ciche piknięcie telefonu wyrywa mnie z chwilowej zadumy. Sięgam po komórkę leżącą na podłodze obok spodni i unoszę ze zdziwieniem brew na widok powiadomienia z apki randkowej. Odblokowuję ekran i od razu wchodzę w nową wiadomość.
Enforcer: Nie jestem typem człowieka, który olewa innych w perfidny sposób, więc chciałem Ci tylko dać znać, że wcale Cię nie zgosthowałem, tylko muszę się czymś zająć. Odezwę się za kilka, maksymalnie kilkanaście dni.
Ściągam brwi i mrugam kilkakrotnie, kompletnie zaskoczony treścią.
Czy on właśnie…?
Tak.
Kompletnie obcy mi typ, dał mi znać, że nie będzie przez jakiś czas dostępny i… Albo dostałem kosza w najbardziej chujowy, dający nadzieję sposób, albo serio coś mu wypadło i nie będzie mieć czasu do spraw przyziemnych i kompletnie – przynajmniej na ten moment – nieistotnych.
Jeśli to pierwsze – jebać go.
Jeśli to drugie?
Nie ukrywam, że właśnie sobie u mnie mocno zapunktował, bo wcale nie musiał tego pisać. Wymieniliśmy przecież tylko kilka wiadomości, więc…
Czyżby trafił mi się jednak ktoś – na swój sposób – wyjątkowy?
IceIceBaby: Okej. Dzięki za uprzedzenie.
IceIceBaby: Powodzenia, niezależnie od tego, z czym musisz się zmierzyć.
Przekręcam się na plecy i rozkładam ramiona na boki, gapiąc się w sufit. Uśmiecham się nieznacznie.
Nie zliczę, ile razy ktoś mnie olał. Po prostu przestał odpisywać i nara. Żadnego „Spadaj”, „Nie jestem zainteresowany” czy nawet „Boże, daj mi spokój, koleś”. To zawsze była nagła cisza. Urwanie kontaktu – często w połowie rozmowy. W pewnym momencie nawet zastanawiałem się, czy to nie jest przypadkiem moja wina, ale nawet wtedy, gdy się pilnowałem, aby nie wychodzić na nachalnego, oni i tak mnie zlewali.
Więc po prostu uznałem, że przyciągam do siebie wyłącznie red flagi i nic ponad to. Dlatego jestem teraz wybredny i nie potrafię się zainteresować nikim na dłużej. Ale tutaj? W przypadku Enforcera?
Cholera.
Coś mnie do niego ciągnie. Coś sprawia, że zamierzam zaczekać i sprawdzić, czy mówił prawdę, a nie wycofać się pierwszy – tak na wszelki wypadek, aby nie wyjść po raz kolejny na naiwnego głupka.
5
Hunter
Nie chcesz po kogoś zadzwonić? – pyta miękko mama, gdy lekarze po raz ostatni przeprowadzają kontrolne badania Aubrey.
Obserwuję uważnie, co robią. Jak unoszą jej powieki, świecą po oczach, jak sprawdzają reakcje na ból, i tak dalej. Sprawdzam, żeby mieć pewność, że naprawdę nie ma już dla niej żadnej nadziei.
I nie dostrzegam niczego, co mogłoby ją dawać.
– Nie – odpowiadam po chwili, opierając się ramieniem o ścianę.
– Nawet po Lucasa? – szepcze łagodnie.
Krzywię się.
– Nie chcę, żeby wokół mnie skakali – wyjaśniam zgodnie z prawdą. – Zresztą, są wakacje, Lucasowi jeszcze doskwiera trochę noga po kontuzji, więc…
– Hunter… – wzdycha mama i przysuwa się bliżej, żeby po chwili objąć mnie w pasie i położyć głowę na moim ramieniu. – Nie powinieneś przechodzić przez to sam.
– Mam was.
– Rodzice to co innego niż przyjaciele. – Podnosi wzrok i spogląda na mnie łagodnie, błyszczącymi od łez oczami. – Bo Lucas jest twoim przyjacielem, prawda?
– Tak.
– Więc powinieneś mu chociaż powiedzieć, że…
– Że co, mamo? – przerywam jej ze sfrustrowanym westchnieniem. – Że odłączamy Aubrey od maszyn? Że pozwalamy jej odejść? Co mam mu powiedzieć? Że moja siostra… – Milknę i potrząsam głową, po czym z trudem przełykam ślinę. – Chcę się skupić na niej i na was. Nic innego nie ma znaczenia. Nie potrzebuję wsparcia innych ludzi.
– W porządku – szepcze zdławionym głosem.
Wątpię, aby naprawdę uważała, że to „w porządku”, bo to nie jest w jej stylu, ale przynajmniej nie drąży już tematu. A to zawsze coś. Naprawdę nie potrzebuję przy sobie teraz nikogo, nie licząc rodziców. Wiem, że gdybym tylko napisał do Lucasa, czy do Kane’a, olaliby wszystko, czym aktualnie się zajmują, i przyjechaliby do Thunder Bay, nawet jeśli nie mają pojęcia o tym, co się dzieje w mojej rodzinie, bo nigdy im nie powiedziałem. Wiem, że zrobiliby to bez zawahania, ale… Nie chcę, aby ktokolwiek oglądał mnie w momencie, w którym tracę jedną z najważniejszych osób w moim życiu – tym razem już na zawsze.
Aubrey, moja kochana, wiecznie uśmiechnięta i radosna siostra przestała być sobą trzy lata temu, ale ciągle trzymałem się tej naiwnej nadziei, że może zdarzy się pieprzony cud. Wiem, po prostu, kurwa, wiem, że następne dni spędzę albo wyjąc w poduszkę, albo walcząc z chęcią upicia się aż do odcięcia mózgu.
– Skończyliśmy – oznajmia lekarz, odsuwając się od łóżka.
– Czy jest szansa, że…? – urywam; w gardle rośnie mi ogromna gula. Krążek hokejowy przy niej to ziarenko ryżu.
Mężczyzna posyła mi współczujące spojrzenie, podczas gdy pielęgniarka przysuwa bliżej łóżka stolik na kółkach i układa na nim metalową miseczkę. Przełykam z trudem ślinę i mrugam gwałtownie, żeby odgonić łzy napływające do oczu.
– Przejrzałem dotychczasową dokumentację – wyjaśnia spokojnie lekarz. – Fakt, że Aubrey w ostatnim czasie znacznie nasiliły się napady padaczkowe, do tego samodzielne oddychanie przez nią jest wręcz niemożliwe, mogą świadczyć o uszkodzeniu pnia mózgu…
Wpatruję się w tego człowieka, gdy w delikatny sposób przekazuje nam informacje o tym, że dla mojej siostry nie ma już żadnej nadziei. Patrzę na niego i próbuję doszukać się w jego głosie albo wyrazie twarzy jakiejkolwiek, nawet minimalnej dezaprobaty, że zamierzamy odłączyć Aubrey od respiratora i po prostu się poddać. Jednak nic takiego nie dostrzegam.
Tata obejmuje mamę w pasie, podczas gdy ona zaczyna niekontrolowanie drżeć i łkać.
– Jeśli są państwo gotowi…
– Na to chyba nigdy nie można być gotowym, prawda? – sarkam, niezdolny do zatrzymania własnego języka.
– Niestety nie. – Uśmiecha się smutno i kiwa głową pielęgniarce. – Zanim przejdziemy dalej, musimy wypełnić dokumentację.
Podczas gdy rodzice wychodzą z pokoju, żeby przejść do salonu razem z toną papierzysk, ja siadam na krześle stojącym przy łóżku mojej siostry. Sięgam po jej rękę i ściskam ją delikatnie, wpatrując się w chudą, zapadniętą twarz. Nie dostrzegam żadnego grymasu, żadnego ruchu. Kompletnie nic. Przymykam powieki i przyciskam czoło do wierzchu jej ręki.
– Przepraszam, że nie udało mi się ciebie uratować, siostrzyczko – szepczę zdławionym głosem. – Przepraszam, że cię nie uchroniłem.
Och, kurwa, mam wrażenie, jakby ktoś ściskał w imadle moje serce. Jakby próbował je rozerwać na strzępy. Czuję ogromny, cholernie nieprzyjemny ucisk w klacie. Jakbym się dusił. Brakuje mi tlenu, ale nie ruszam się z miejsca, choćbym miał zaraz tu zemdleć. Będę przy niej do samego końca. Trzymam w łagodnym objęciu dłoń mojej siostry i ledwie słyszalnym szeptem błagam ją o wybaczenie.
Bo nie zdołałem jej ochronić.
Bo nie było mnie przy niej, kiedy mnie potrzebowała.
Bo nie miałem pojęcia, że ktoś zrobił jej w szatni fotki, jak się przebierała na zajęcia sportowe, a potem rozesłał po szkole.
Bo nie wiedziałem, że miała tak nietolerancyjnych skurwieli wśród znajomych.
Bo skupiłem się na karierze, a nie na niej.
Ale nawet jeśli ona już dawno mi wybaczyła, to ja sobie tego nigdy, kurwa, nie wybaczę.
Czuję się, jakbym oglądał film, stojąc z rodzicami przy łóżku Aubrey. Pielęgniarka spogląda na mnie ze współczuciem i jestem prawie pewny, że to z powodu bólu wylewającego się z każdego skrawka mojego ciała. Mama coraz mocniej ściska moją dłoń, a spomiędzy moich warg ucieka zdławiony szloch, gdy składam miękki pocałunek na czole mojej siostry. Ja pierdolę, odnoszę wrażenie, jakby moja dusza opuszczała ciało, gdy lekarz odpina rurkę wtłaczającą powietrze…
Po tym, jak zostają odłączone maszyny, oprócz tej, która rejestruje pracę serca Aubrey, nie mija więcej niż kilka minut, a jej klatka piersiowa unosi się po raz ostatni. Z kącika jej oka wypływa jedna, samotna łza i chociaż serce krzyczy, że właśnie ją zabiliśmy, lekarz jednocześnie uspokaja nas, że to odruch bezwarunkowy. Mówi coś o tym, że walczyliśmy o nią do końca i nigdy – w całej swojej karierze – nie spotkał się jeszcze z taką postawą bliskiej rodziny. Z takim poświęceniem i niesłabnącą wiarą, że zdarzy się cud.
Ale cud nie nadszedł.
Mama łka głośno, wręcz zanosi się łzami, przyciągając do siebie wątłe, pozbawione jakichkolwiek oznak życia ciało moje siostry. Tata… tata jeszcze jakoś się trzyma, ale chyba tylko dlatego, żeby w każdej chwili móc podnieść mamę na duchu.
A ja?
Ja po prostu patrzę na martwą twarz siostry i – cholera jasna – widzę, że się uśmiecha. Nie wiem, jakie figle płata w tym momencie mój mózg, ale dosłownie słyszę w głowie jej dźwięczny, pełen radości śmiech. Dokładnie taki, jaki często słyszałem, gdy jeszcze… Gdy jeszcze żyła. Gdy mówiła. Gdy po prostu była – tutaj, z nami, całą sobą.
Kurwa, to tak boli, że jakbym teraz wpadł pod rozpędzony pociąg, nie odczułbym tego nawet w najmniejszym stopniu.
Zaciskam mocno zęby. Próbuję nie wyć z rozpaczy, chociaż w głębi mojej piersi właśnie to się formuje. Rozpacz tak wielka, że niemal czuję, jak owija wokół mnie oślizgłe macki. Jak wciąga mnie w bezdenną, ciemną i zimną otchłań.
Ale nie ruszam się z miejsca. Nie uciekam. Nie zostawiam rodziców. Nie zostawiam przede wszystkim Aubrey. Odmawiam modlitwę, chociaż trzy lata temu, gdy mój świat zadrżał w posadach na wieść o jej próbie samobójczej, przestałem wierzyć, że ponad nami istnieje coś więcej. Tym razem jednak się modlę – do nikogo konkretnego. Błagam w myślach, próbując jakoś poskładać słowa w logiczne zdania, ale jedyne, co przelatuje przez moją głowę, to beznadziejny, pozbawiony sensu bełkot.
Zatapiam się w coraz większym marazmie. Niemal czuję, jak tonę. Z trudem łapię kolejne wdechy. Z jeszcze większym trudem udaje mi się wypuścić powietrze spomiędzy warg. Kręci mi się w głowie i robi mi się słabo, jakbym wypił o wiele za dużo. W gardle czuję obrzydliwy kwas. Nic dziś nie jadłem, więc tylko to mogę zwrócić, ale zmuszam się do przełknięcia go. Nie będę wymiotować. Nie mogę.
Dam radę. Muszę. Nie tylko po to, aby udowodnić sobie, że jestem w stanie żyć bez siostry, ale muszę to zrobić dla rodziców. Przecież nie mogą zobaczyć, że właśnie spadam na dno beznadziei.
Nawet nie wiem, kiedy zaczynam płakać. Bezgłośnie. Łzy spływają mi ciurkiem po policzkach i odrobinę pomagają w zapanowaniu nad emocjami. Ale nie na tyle, abym przestał mentalnie walić się pięścią w pierś, krzycząc w myślach, że oddałbym za nią życie, gdyby tylko ktoś dał mi taką szansę. Że rzuciłbym się w ramiona śmierci, byleby tylko odzyskała przytomność. Byleby wróciła.
– Bardzo mi przykro – odzywa się ściszonym głosem lekarz. Przez szum pulsującej w żyłach krwi słyszę co drugie słowo, ale wyraźnie dociera do mnie kolejne zdanie. – Godzina śmierci osiemnasta siedemnaście.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki
1. Wayne Gretzky – kanadyjski zawodowy hokeista na lodzie, reprezentant Kanady, olimpijczyk; został nazwany „Najlepszym zawodnikiem wszech czasów” (przyp. aut.). [wróć]
