Emigranci - Sławomir Mrożek - ebook + książka

Emigranci ebook

Sławomir Mrożek

0,0

Opis

Emigranci (1974) to najwybitniejszy utwór Sławomira Mrożka od ukazania się Tanga, a zarazem jeden z najważniejszych polskich dramatów okresu powojennego. Dwaj cudzoziemcy z bliżej nieokreślonego kraju zamieszkują wspólnie suterenę w nieznanym mieście Europy Zachodniej. Wyobcowany intelektualista, AA, wybrał emigrację z powodów politycznych, jego towarzysz zaś, "chłoporobotnik" XX, wyjechał wyłącznie dla zarobku. Skazani są na własne towarzystwo, a ich symbioza polega na wzajemnym uzależnieniu: XX wykorzystuje AA materialnie, ten natomiast twierdzi, że wykorzystuje towarzysza pod kątem studiów nad niewolniczą mentalnością swych rodaków. AA, sam sfrustrowany i bezwolny, z wyższością odnosi się do przedstawiciela niższej klasy, dorobkiewicza, którego jedynym celem w życiu jest poprawa własnego bytu. W tych warunkach obustronne konflikty i antagonizmy nabierają wyjątkowej ostrości. W szerszym ujęciu konfrontacja pomiędzy AA i XX dotyka jednego z ważniejszych problemów w Polsce powojennej - rozdźwięku między inteligencją i robotnikami. W finale dokonuje się synteza wartości obu grup społecznych, zwiastująca przełamanie powstałych barier.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 98

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wstęp: JA­CEK WA­KAR
Ko­rekta: BE­ATA WY­RZY­KOW­SKA, JA­NINA ZGRZEMB­SKA
Pro­jekt okładki: TO­MASZ LEC
Emi­granci, first pu­bli­shed in Utwory Sce­niczne Nowe, Wy­daw­nic­two Li­te­rac­kie, Kra­ków 1975 © 1992 by Dio­ge­nes Ver­lag AG, Zürich and © 2016 by Noir sur Blanc, War­szawa For all Po­lish lan­gu­age edi­tions All ri­ghts re­se­rved
Wy­da­nie pierw­sze w tej edy­cji
ISBN 978-83-7392-968-5
Ofi­cyna Li­te­racka Noir sur Blanc Sp. z o.o. ul. Fra­scati 18, 00-483 War­szawa
Za­mó­wie­nia pro­simy kie­ro­wać: – te­le­fo­nicz­nie: 800 42 10 40 (li­nia bez­płatna) – e-ma­ilem: ksie­gar­nia@wy­daw­nic­two­li­te­rac­kie.pl – księ­gar­nia in­ter­ne­towa: www.noir.pl
Kon­wer­sja: eLi­tera s.c.

Emi­granci albo los utra­cony

Ja­cek Wa­kar

Emi­granci Sła­wo­mira Mrożka, Do pia­chu Ta­de­usza Ró­że­wi­cza oraz An­ty­gona w No­wym Jorku Ja­nu­sza Gło­wac­kiego – te trzy utwory Jan Kott uznał za naj­waż­niej­sze sztuki po­wo­jen­nej Pol­ski. Cho­ciaż nie był skory do ka­te­go­rycz­nych są­dów, wy­mie­nił je w jed­nym sze­regu, żad­nej nie przy­zna­jąc kon­kret­nego miej­sca na po­dium. Za to bez cie­nia wąt­pli­wo­ści. Jakby wy­bitny ba­dacz Szek­spira chciał po­wie­dzieć: jest wła­śnie tak. Rze­kłem.

Pi­sał o Mrożku nie­zbyt czę­sto, ale je­den z tych tek­stów wzbu­dził sze­roki re­zo­nans. Idzie o Ro­dzinę Mrożka, gdzie przy­gląda się fa­mi­lii Sto­mila z Tanga. No wła­śnie: wśród te­atro­lo­gów, ba­da­czy twór­czo­ści au­tora Sło­nia, od da­wien dawna trwa nie­koń­cząca się dys­ku­sja. Emi­granci czy Tango? Tango czy Emi­granci? Któ­remu z maj­stersz­ty­ków Mrożka przy­znać palmę pierw­szeń­stwa, który uznać za dzieło ży­cia pi­sa­rza? Tango prze­biło su­fit po­pu­lar­no­ści, do­cze­kało się se­tek pre­mier, ty­sięcy ana­liz, od niego za­częło się coś, co Ta­de­usz Ny­czek w od­nie­sie­niu do Mrożka za Kon­stan­tym Pu­zyną na­zy­wał „ter­ro­rem suk­cesu”. Emi­granci jed­nak wra­cają z za­dzi­wia­jącą re­gu­lar­no­ścią, ob­ja­wia­jąc co­raz to nową go­rycz, nową siłę i nowe zna­cze­nia. Świat się zmie­nił, emi­gra­cja jest dzi­siaj czym in­nym, ale dra­mat Mrożka ko­men­tuje ją z tą samą prze­ni­kli­wo­ścią co przed laty, krótko po swo­jej pra­pre­mie­rze. Nie, to nie zna­czy, że do­brze bę­dzie, gdy ktoś prze­czyta tę sztukę jako rzecz o Po­la­kach za­ra­bia­ją­cych w An­glii i uczyni z niej dzieło do­raźne, z nie­zbyt długą datą waż­no­ści. Emi­granci to nie jest dra­ma­tur­giczna pu­bli­cy­styka, cze­goś ta­kiego Mro­żek za­wsze uni­kał; (gdy po­sta­no­wił szybko i nie­mal wprost za­re­ago­wać na po­li­tyczną rze­czy­wi­stość, na­pi­sał sztukę Alfa – dość czę­sto uwa­żaną za naj­słab­szy jego utwór). Emi­granci to esen­cja ludz­kiego do­świad­cze­nia. Dra­mat bez jed­nej zbęd­nej sceny, na­wet bez jed­nego nie­ko­niecz­nego słowa. Swoją drogą spór o pry­mat Tanga czy Emi­gran­tów za­czyna się już od pierw­szych kwe­stii. Osoba Na Ra­zie Zwana Bab­cią z prze­sad­nym roz­ma­chem rzuca kartę na stół, wy­krzy­ku­jąc: „Cztery piki skur­czy­byki”. XX sie­dzi za sto­łem w zaj­mo­wa­nej przez sie­bie i AA no­rze, po­pa­truje na czy­ta­ją­cego książkę to­wa­rzy­sza nie­doli i oznaj­mia: „Jez­dem”. Tyle, nic wię­cej nie trzeba.

Wielki te­mat emi­gra­cji prze­nika całą twór­czość Mrożka, bo bie­rze się z oso­bi­stego do­świad­cze­nia. Pi­sarz wy­je­chał z kraju z żoną Marą w czerwcu 1963 roku, nie wie­dząc jesz­cze, czy na stałe, czy tylko na ja­kiś czas. Osie­dli we Wło­szech, w ro­bot­ni­czej dziel­nicy po­ło­żo­nego na Ri­wie­rze mia­steczka Chia­vari. Wło­ski okres uzna za „po­myłkę, w któ­rej tkwił kilka lat za długo”. Przez cały ten czas roz­wa­żał moż­li­wość po­wrotu do Pol­ski w kontrze do po­zo­sta­nia za gra­nicą. Po­lu­bił po­dróże i sze­ro­kie moż­li­wo­ści, ja­kie da­wały. Pró­bo­wał kie­dyś pod­su­mo­wać, ile miast od­wie­dził, w ilu ho­te­lach spał. Oka­zało się to nie­wy­ko­nalne, było ich za dużo. Za­czy­nał jed­nak prze­czu­wać, że do kraju nie wróci. Nie przy­no­siło mu to jed­nak uspo­ko­je­nia, i Za­chód bo­wiem nie da­wał szczę­ścia, cały był w zmarszcz­kach, jak ty­tu­łowa bo­ha­terka opo­wia­da­nia Mo­niza Cla­vier. Na pla­ka­cie wy­gląda na skoń­czoną pięk­ność, ale gdy po­pa­trzeć z bli­ska – czar pry­ska. To samo ob­ser­wo­wał Mro­żek, co­raz le­piej po­zna­jąc Eu­ropę.

Na do­da­tek nie bra­ko­wało praw­dzi­wie życz­li­wych, któ­rzy su­ge­ro­wali mu po­wrót. Pod­kre­ślali, że pol­ski pi­sarz może roz­wi­jać się i wła­ści­wie funk­cjo­no­wać je­dy­nie wśród oj­czy­stej mowy. Tak mó­wił Ste­fan Ki­sie­lew­ski, po­dob­nie pi­sał w li­stach Adam Tarn. Re­dak­tor mie­sięcz­nika „Dia­log”, jako au­to­ry­tet szcze­gól­nie dla Mrożka ważny, za­wsze do­ra­dzał mu, choćby w spra­wach zwią­za­nych z wy­sta­wie­niami sztuk, by za­wsze naj­pierw pró­bo­wał wy­ko­rzy­stać wszyst­kie pol­skie moż­li­wo­ści, a do­piero póź­niej zwra­cał się ku te­atrom świa­to­wym. Ale po­my­lił się w spra­wie zry­wa­nia z ję­zy­kiem. Je­dy­nie dra­mat Wie­lebni na­pi­sał Mro­żek po an­giel­sku, w kilku ję­zy­kach są też frag­menty Dzien­nika, ale to już zu­peł­nie inny ro­dzaj li­te­ra­tury – ra­czej au­to­te­ra­pia niż cel sam w so­bie. Wszyst­kie naj­waż­niej­sze sztuki i opo­wia­da­nia po­wstały wszak po pol­sku. Mro­żek nie lu­bił wiel­kich słów, ale wie­lo­krot­nie zmie­nia­jąc ad­resy, mógł po­wie­dzieć, że jego praw­dzi­wym do­mem po­zo­stała na za­wsze pol­sz­czy­zna.

W Mo­ni­zie Cla­vier pi­sał o pol­skim sza­raczku wrzu­co­nym w śro­dek fre­ne­tycz­nej We­ne­cji, na do­da­tek usta­wicz­nie bra­nym tam za Ro­sja­nina. Pod­czas uro­czy­stego ban­kietu pod­ocho­cony al­ko­ho­lem bo­ha­ter, po­ka­zu­jąc ubytki w uzę­bie­niu, wy­krzy­kuje roz­dzie­ra­jąco „O, tu, wy­bili, pa­nie, za wol­ność wy­bili!”. Gro­te­ska Mrożka cel­nie ude­rza w pol­ską mar­ty­ro­lo­gię, w po­czu­cie przy­na­leż­no­ści do na­rodu wy­bra­nego, bo w końcu Pol­ska me­sja­szem od cza­sów ro­man­tycz­nych jest i do twa­rzy nam z tą pa­te­tyczną pozą. Mro­żek roz­bija ją jed­nak w drobne ka­wałki, lecz czyni to chyba bez szcze­gól­nej przy­jem­no­ści. Może dla­tego, że bli­sko mu do czło­wieczka z wła­snego opo­wia­da­nia. Może dla­tego, że na­wet pa­trząc z od­dali, nie kry­jąc wście­kło­ści na Pol­skę i Po­la­ków, ni­gdy nie stra­cił naj­waż­niej­szej z więzi, nie zdo­był się na bez­pieczny dy­stans.

Pi­sząc – już w Pa­ryżu w roku 1973 – Emi­gran­tów, prze­czu­wał, że two­rzy utwór o szcze­gól­nym wy­mia­rze. W li­ście do Tarna prze­wi­dy­wał, że z po­wodu cen­zury sztuka okaże się „nie­dru­ko­walna” w Pol­sce, choć – a może wła­śnie dla­tego – jest bar­dzo pol­ska i „wiele do­tąd nie­po­wie­dzia­nych rze­czy mię­dzy Po­la­kami mówi”. Przy­ja­cie­lowi Woj­cie­chowi Skal­mow­skiemu zwie­rzał się, że to naj­bar­dziej re­ali­styczna z jego sztuk, po­wie­dział w niej tak wiele waż­nych rze­czy, a przy tym za­brał się za nie­podej­mo­wany do­tąd w pol­skiej li­te­ra­tu­rze te­mat. Był nie­ustan­nie pe­łen naj­róż­niej­szych lę­ków. Ty­tuł dra­matu uwa­żał za „nie­han­dlowy”, mar­twił się, jak za­brzmi w ewen­tu­al­nych tłu­ma­cze­niach. Kil­ka­krot­nie też ca­łość prze­ra­biał, bo nie był za­do­wo­lony z uzy­ska­nego efektu. Z ulgą przy­jął opi­nie Tarna, Pu­zyny i Er­wina Axera, za­świad­cza­ją­cych, że to je­den z jego naj­lep­szych utwo­rów, ale od­no­to­wy­wał też nie­przy­chylne oceny Jana Błoń­skiego i Je­rzego Gie­droy­cia. Skal­mow­skiemu pi­sał, że „w Pol­sce wiele osób ze «śro­do­wi­ska» przy­jęło Emi­gran­tów z nie­sma­kiem, a na­wet z obu­rze­niem. Jed­no­cze­śnie wiele osób na emi­gra­cji uznało tę sztukę za plu­gawą, za szka­lo­wa­nie emi­gra­cji, upa­tru­jąc w niej moje do­pra­sza­nie się ła­ski war­szaw­skiej”. Z sa­tys­fak­cją przyj­mo­wał ko­lejne suk­cesy za­gra­nicz­nych wy­sta­wień Emi­gran­tów, z tym naj­słyn­niej­szym – pa­ry­skim, w re­ży­se­rii Ro­gera Blina – by wresz­cie móc skon­sta­to­wać, że Emi­granci za­czy­nają „wy­glą­dać na suk­ces”, pierw­szy od lat dzie­się­ciu, od Tanga, tak bar­dzo przez niego wy­cze­ki­wany.

„Ściany szare i brudne, z za­cie­kami. Ni­ski su­fit. Goła ża­rówka na dru­cie, za­wie­szona u su­fitu. Silne, roz­pro­szone świa­tło. Nie ma okien” – Mro­żek jak zwy­kle w szcze­gó­ło­wych di­da­ska­liach okre­śla wy­gląd nory, w któ­rej swą marną eg­zy­sten­cję wiodą AA i XX. Pierw­szy jest in­te­li­gen­tem, na emi­gra­cji zna­lazł się z po­wo­dów po­li­tycz­nych. Te­raz wy­le­guje się na że­la­znym łóżku, pali pa­pie­rosy, czyta książki. Nie ma ro­dziny, do ni­kogo nie pi­sze li­stów, od ni­kogo li­stów nie do­staje. Wie, że do kraju nie wróci. Chce na­pi­sać stu­dium nie­wol­nika ide­al­nego, za mo­del ma po­słu­żyć mu XX. Ten zaś z ko­lei cią­gle snuje mrzonki o po­wro­cie do żony i dzieci. O tym, jak całą wieś sprosi się na przy­ję­cie, bo pan z za­gra­nicy wró­cił. Na ra­zie jed­nak tyra jak wół, przy­pła­ca­jąc swą orkę zdro­wiem. Pie­nią­dze chowa w plu­szo­wym psie Pluto, z oszczęd­no­ści go­tów jest na­wet ży­wić się je­dze­niem dla zwie­rząt. Cza­sem, pra­cu­jąc w ka­na­łach, po­pa­trzy so­bie mię­dzy nogi ko­biet, bo zda­rza się, że no­szą spód­nice, ale nie wkła­dają maj­tek. Albo pój­dzie na dwo­rzec i na pe­ro­nie po­ob­ser­wuje po­ciągi. Taka przy­jem­ność za darmo, a poza tym na dworcu wszy­scy są tym­cza­sowi, w biegu i bez praw­dzi­wego domu.

Jan Błoń­ski na­zwał ich mę­dr­kiem i cha­mem. Kie­dyś w Za­ba­wie mie­li­śmy trzech Pa­rob­ków sły­szą­cych zza ścian od­głos ty­tu­ło­wej za­bawy. Gdy jed­nak prze­kra­czali próg izby, wi­tała ich mar­twa ci­sza, bo to wszystko było nie dla nich. Pod­kre­ślano, że w Pa­rob­kach ode­zwała się po­trzeba uczest­ni­cze­nia w kul­tu­rze wy­so­kiej, albo przy­naj­mniej wyż­szej, i to od­róż­niało ich od in­nych pro­sta­ków z Mrożka. AA i XX skra­plają w so­bie ce­chy ty­powe dla swych warstw spo­łecz­nych, ale tylko na po­zór to in­te­li­gent jest w ich po­je­dynku górą. To prawda, upo­ka­rza swego to­wa­rzy­sza, pro­wo­kuje go, spraw­dza wy­trzy­ma­łość na szy­der­stwo. Jed­nak XX ma swoją prawdę i to mu po­maga. „Jak trzy­mam, to mam”, „Jak pusz­czę, to wy­pusz­czę” – ma­wia. Skoń­czą po­dob­nie i ża­ło­śnie. XX pi­jany bę­dzie gło­śno chra­pał w swoim wy­rze. AA pi­jany bę­dzie w swoim wy­rze roz­dzie­ra­jąco szlo­chał.

Dra­mat oparty jest na dia­logu, któ­rego Mro­żek za­wsze był mi­strzem. Można rzec, iż bo­ha­te­rów okre­ślają słowa, każdy za­mknięty jest we wła­snym ję­zyku. Do­sko­nale od­ma­lo­wuje au­tor Emi­gran­tów star­cie niż­szo­ści i wyż­szo­ści – wielki te­mat przy­bli­ża­jący go do „pa­drone” – Wi­tolda Gom­bro­wi­cza. Do­szu­ki­wano się słusz­nie w tym dra­ma­cie prze­łomu, bo sza­rady i gry słowne za­stą­pił znój emi­gra­cyj­nej bez­na­dziei, a iro­nię i cierpki hu­mor przy­krył nie­prze­nik­niony mrok. Tyle że dzi­siaj to już chyba dla wszyst­kich oczy­wi­ste: od Mrożka od­kle­jamy wresz­cie miary te­atru ab­surdu, mniej zaj­mują nas przed­nie żarty i to, co jest „z Mrożka”. Wi­dzimy w nim już nie hu­mo­ry­stę, ale wiel­kiego eg­zy­sten­cja­li­stę, pa­trzymy na jego świat po­przez Wiel­kie Se­rio. W Emi­gran­tach mo­żemy do­strzec opo­wieść o lo­sie utra­co­nym, już nie­moż­li­wym do od­bu­do­wa­nia. Wszystko zo­stało prze­grane – zdaje się mó­wić pi­sarz, nie da­jąc żad­nego po­cie­sze­nia.

Nie da­wał po­cie­sze­nia także sa­memu so­bie i ani my­ślał sa­mego sie­bie z cze­go­kol­wiek roz­grze­szać. Sza­le­nie prze­ko­nu­jąca wy­daje się per­spek­tywa przy­jęta przez Ta­de­usza Nyczka. Wy­zna­wał on, że za­wsze po­cią­gało go pa­trze­nie na AA i XX jako tę samą osobę oraz po­trak­to­wa­nie Emi­gran­tów jako po­ten­cjal­nego mo­no­dramu z roz­sz­cze­pio­nym na dwa jed­nym w isto­cie gło­sem. Bo ów mę­drek i ów cham skła­dają się na ca­łość, nie po­tra­fią bez sie­bie ist­nieć. I od­bi­jają dwo­istą na­turę Sła­wo­mira Mrożka, który ni­gdy nie prze­stał być chło­pa­kiem z Bo­rzę­cina, a Bo­rzę­cin nie­ła­two zna­leźć na ma­pie. No­sił w so­bie jego piętno, może wręcz kom­pleks. Zmie­niał kon­ty­nenty i mia­sta, miał sławę i suk­ces, a Bo­rzę­cin i tak no­sił w so­bie. Roz­li­czał się z tym swoim dzie­dzic­twem wie­lo­krot­nie, ale może wła­śnie w AA i XX zro­bił to w spo­sób naj­bar­dziej pełny i bez­kom­pro­mi­sowy. Swoją drogą tok my­śle­nia Ta­de­usza Nyczka jest upraw­niony cho­ciażby przy oglą­da­niu do­brych, opar­tych na tej sztuce przed­sta­wień te­atral­nych.

Do­brych – pod­kre­ślam – bo to pie­kiel­nie ważne. Emi­granci jak mało które dzieło dra­ma­tyczne po­tra­fią uwy­pu­klić wszyst­kie te­atralne wy­my­sły. Ka­rierę na sce­nach, od pierw­szych in­sce­ni­za­cji An­drzeja Wajdy w kra­kow­skim Sta­rym Te­atrze oraz Je­rzego Krecz­mara w Te­atrze Współ­cze­snym w War­sza­wie, zro­bili za­wrotną. Wię­cej wy­sta­wień miało z pew­no­ścią tylko Tango. Wszyst­kie re­ali­za­cje udo­wod­niły, że Mro­żek jest au­to­rem nie­ubła­ga­nym, jego tek­sty wcale nie pod­dają się re­ży­ser­skim har­com. By­wały różne po­my­sły na Emi­gran­tów, czę­sto iście ku­rio­zalne. Za każ­dym ra­zem oka­zy­wało się jed­nak, że to utwór groźny, bo ja­koś dziw­nie po­trafi się od­wi­nąć, ob­na­ża­jąc śmiesz­ność po­my­sło­wych in­sce­ni­za­to­rów. Co in­nego, gdy się tę sztukę ze zro­zu­mie­niem i na po­waż­nie prze­czyta. Wtedy okaże się kar­ko­łom­nie trud­nym, ale jed­nak nie­mal sa­mo­gra­jem. Tak zbu­do­wane po­staci, tak mi­sterny dia­log to atut w ręku każ­dego do­brego ak­tora.

Dla­tego warto czy­tać Emi­gran­tów na po­waż­nie. I na po­waż­nie brać ca­łego Mrożka. To nie ozna­cza, że nie bę­dziemy się śmiać. Ale pod śmie­chem jest płacz, czy tego chcemy, czy nie. „Szloch naj­pierw ci­chy, a po­tem co­raz gło­śniej­szy, roz­dzie­ra­jący”.

Za­pra­szamy do za­kupu peł­nej wer­sji książki