Dzikie pływanie - Naziemiec Leszek - ebook + książka

Dzikie pływanie ebook

Naziemiec Leszek

4,4
14,99 zł
Najniższa cena z 30 dni przed obniżką: 14,99 zł

Ten tytuł znajduje się w Katalogu Klubowym.

Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.

Dowiedz się więcej.
Opis

Pierwsza książka o dzikim pływaniu!

 

Malownicze miejsca, niedostępne rejony, zaskakujące wodne trasy w Polsce i na świecie.

 

Dzięki tej książce odkryjesz:

 

    Jak znaleźć niekonwencjonalny sposób na pływanie latem?

    Jak pływać w rzekach, jeziorach i morzu poza wyznaczonymi miejscami?

    Jak radzić sobie z prądem wody, wiatrem, burzą?

    Jaką technikę pływania wybrać?

    Czy w dzikich miejscach można pływać z dzieckiem?

    Dlaczego pływanie to żywioł kobiecy?

    Jak powinien wyglądać pierwszy trening?

    Czym dzikie pływanie różni się od morsowania?

    Komu i dlaczego spodoba się pływanie zimą?

    Jak pogodzić ekscytację oraz pasję z szacowaniem i ograniczaniem ryzyka?

 

Leszek Naziemiec to propagator pływania w otwartych akwenach i o każdej porze roku. Dziś dzieli się swoją osobistą historią, wyjaśnia, kto był jego idolem, i dlaczego zamiłowaniem do szukania przygód w zimnej wodzie zarazili go Czesi. Autor nie tylko daje praktyczne wskazówki, jak pływać poza tradycyjnymi kąpieliskami, ale również relacjonuje swoje niezwykłe wyprawy. A także udowadnia, że nie trzeba wyjeżdżać na drugi koniec świata, aby poznać przyjemność pływania w wodach otwartych.

 

Przeczytaj i rozpocznij przygodę na całe życie!

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)

Liczba stron: 239

Rok wydania: 2021

Oceny
4,4 (15 ocen)
9
3
3
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
introligatorka

Nie oderwiesz się od lektury

Niezwykła książka, niezwykłego człowieka mającego niezwykłą pasję! Czyta się znakomicie, a informacje zawarte w niej są rzetelne i bardzo przydatne. Aż chce się po lekturze wskoczyć do wody i popływać. Na dziko oczywiście.
00
koszatniczka4

Nie oderwiesz się od lektury

Jak dla mnie książka była świetna. Mimo, że nie jestem pasjonatka pływania, nie mogłam oderwać się od lektury. Polecam.
00



Spis treści

Karta tytułowa

Wstęp

Moja historia dzikiego pływania

Początki

Sport

Znowu te Czechy!

Venclovský − moja największa inspiracja

Z morawskiej rzeki na Kanał Angielski

Obóz treningowy w Polsce

Drugie podejście

Zew Dzikiej Wody

Poradnik dzikiego pływaka

Kultura pływacka

Papiery, papiery!

Pływanie w rzekach. Wskazówki i zagrożenia

Zanieczyszczenie rzek

Pływanie w jeziorach i morzach. Wskazówki praktyczne

Zwierzęta morskie

Kalendarz dzikiego pływaka

Zimowe pływanie. Wskazówki dla początkujących

Czy można pływać samotnie o zmroku?

Czy można pływać w czasie burzy?

Używanie bojki asekuracyjnej

Czepkologia

Kto założy neopren, ten mięczak i basta

Smary i kremy

Dieta

Rozgrzewka i wchodzenie do wody

Hipotermia. Co robimy po wyjściu z wody

Objawy wychłodzenia

Objaw odchodzących rąk

Czas przebywania w wodzie i częstotliwość treningów

Pływackie odmrożenia

Samobójstwo na raty

Termoregulacja i pływanie

Prawo Dastre’a-Morata i reakcja myśliwego

Centralna kontrola termoregulacji

Wytwarzanie ciepła

Brunatna tkanka tłuszczowa (btt)

Przeciwskazania do pływania zimowego

Pozytywny wpływ pływania na zdrowie

Psychologia małpy wodnej

Argument behawioralny 

Jeszcze o skórze

Ludzki odruch nurkowania

Dwunożność i brodzenie w wodzie

Argument dietetyczny

Hipoteza sawanny

Niektórzy ludzie nigdy nie dorastają?

Cztery razy woda

Pływanie a depresja

Woda żywiołem kobiecym

Dzikie pływanie i dzieci

My jako ratownicy

Trening, trening…

Cykle treningowe

Pływanie na uwięzi

Mauzer

Struktura treningu na otwartych wodach

Technika pływacka

Zabawy i trening ze sprzętem w dzikiej wodzie

Trening na lądzie

Pływanie a morsowanie

Od slow swimming do Lodowej Mili

Pływanie w Polsce i na świecie

Pływanie w jeziorach. Od Szlomioka do Titicaca

Titicaca

Trening

Wyprawa do Peru

Kawa i koka

Religijność

Puno

Trening na miejscu

Przeprawa 3 stycznia 2020

Wnioski

Czas na rzeki!

Wisła

Odra

Inne rzeki

Morza i oceany

Przeprawa przez Bałtyk

Bałtyk – pierwsza wyprawa

Bałtyk – druga wyprawa

Spitsbergen

Lodowiec Sveabreen

Dzień rekordów

Miło być pionierem!

Afryka

Robben − Kapsztad

Uwaga rekiny!

Uchatki, humbaki i jednorożec

Pingwiny i opowieści

Antarktyda

James Cook, Roald Amundsen, Ernest Shackleton

Przygotowania do wyprawy

Najtrudniej tam dotrzeć

Moby Dick, góry lodowe i pingwiny

Teraz wystarczy tylko płynąć

Zakończenie

Bibliografia

Karta redakcyjna

Wstęp

Dzwo­ni te­le­fon. Pani Agniesz­ka Fi­las z Wy­daw­nic­twa Pas­cal pyta mnie, czy na­pi­szę ksi­ążkę o pły­wa­niu w zim­nej wo­dzie. Przed oczy­ma sta­ją mi lata prze­dzie­ra­nia się przez pu­sty­nię in­for­ma­cyj­ną, bo te­mat był bar­dzo sła­bo opra­co­wa­ny w li­te­ra­tu­rze. Za­miast na wie­dzę o wo­dzie i do­świad­cze­nie w wo­dzie, tra­fia­łem często na mity, któ­re by­ły­by za­baw­ne, gdy­by nie wpro­wa­dza­ły w błąd. Były to po­ra­dy, któ­re mo­gły nas na­wet za­bić, albo od­wrot­nie, mo­gły spo­wo­do­wać, że do dzi­kiej i zim­nej wody ni­g­dy by­śmy nie we­szli. Mamy do dys­po­zy­cji re­la­cje z przy­gód, ksi­ążki in­spi­ru­jące i mo­ty­wu­jące, ale bra­ku­je rze­tel­ne­go po­rad­ni­ka. Bo co zro­bić z in­for­ma­cją, że mam jeść ka­cze sa­dło, a na gło­wę przy­pi­ąć gór­ni­czą lam­pę? Albo że mam zro­bić dużo in­ten­syw­nych od­de­chów, po­tem we­jść do wody i wy­pró­żnić pęcherz? Nie mó­wi­ąc już o utop­kach i su­mach lu­do­ja­dach. Naj­bar­dziej ku­rio­zal­ne było to, że pra­wie ża­den z au­to­rów nie zwra­cał uwa­gi na do­sko­na­le­nie tech­ni­ki pły­wa­nia. Ja­koś się prze­cież umie pły­wać, nie? Naj­częściej „na za­jąca” – kil­ka szyb­kich ru­chów i ko­niec.

Po­łk­nąłem więc od razu ha­czyk, za­rzu­co­ny tym py­ta­niem, ale po kil­ku mi­nu­tach za­cząłem mieć wąt­pli­wo­ści, czy po­sia­dam od­po­wied­nie kom­pe­ten­cje. Jako „nie­za­wo­do­wy pły­wak” może za wol­no pły­wam i je­stem nie­wia­ry­god­ny? No, ale jak­bym był za­wo­dow­cem, to może znie­chęci­łbym ama­to­rów? Kto wie? A je­śli będę pi­sał o fa­lach na mo­rzu i rzecz­nych lo­cjach, to że­gla­rze zna­ją się prze­cież na tym le­piej. Mam pi­sać o tre­nin­gu pły­wac­kim, a ca­łkiem ama­tor­sko po­ma­gam moim przy­ja­cio­łom po­pra­wiać tech­ni­kę w wo­dzie. W ko­ńcu uzna­łem, że moją moc­ną stro­ną jest jed­nak duże do­świad­cze­nie w pły­wa­niu po dzi­kich wo­dach, i że z tego po­wo­du jako au­tor so­bie po­ra­dzę, a czy­tel­nik in­for­ma­cje, któ­re po­da­ję, może skon­fron­to­wać z in­ny­mi źró­dła­mi. Za­wsze sta­ram się ba­zo­wać na mo­ich prze­ży­ciach i wła­snym do­świad­cze­niu. Nie musi po­wstać prze­cież ide­al­na ksi­ążka. Wy­star­czy, że będzie do­bra i za­chęci czy­tel­ni­ków do sa­mo­dziel­nej eks­plo­ra­cji po­ru­sza­nych te­ma­tów. To, że je­stem przede wszyst­kim fi­zjo­te­ra­peu­tą „od nie­mow­ląt i ma­łych dzie­ci”, po­wo­du­je, że ka­żde­go dnia oglądam isto­ty zjed­no­czo­ne psy­cho­fi­zycz­nie bar­dziej niż my, do­ro­śli. Roz­wój psy­chicz­ny nie­mow­ląt pró­bu­je­my oce­niać prze­cież na pod­sta­wie mo­to­ry­ki i po­sta­wy. Tak to wszyst­ko się u nich łączy. Woda jest śro­do­wi­skiem, któ­re zwra­ca nam tro­chę tej pier­wot­nej jed­no­ści. Dzi­ęki niej sta­je­my się, jak dzie­ci, bar­dziej zin­te­gro­wa­ni, bar­dziej „zmy­sło­wi” i trud­niej nam się od­dzie­lić od ota­cza­jącej nas przy­ro­dy. Choć cza­sem, cier­pi­ąc na ner­wi­cę, bar­dzo się o to sta­ra­my.

Przed tre­nin­giem w sta­wie Szlo­miok.

fot. To­masz Muc

Ksi­ążka zbu­do­wa­na jest z trzech części. Pierw­sza jest bar­dzo oso­bi­sta, bo mówi o mo­jej dro­dze do dzi­kiej wody. Mam styl dy­gre­syj­ny, ale nie po­tra­fię ina­czej. Z dru­giej stro­ny lu­bię kon­kret, więc tego też nie za­brak­nie. Dru­ga część to ty­po­wy po­rad­nik dzi­kie­go pły­wa­ka. Na­pi­sa­łem to wła­ści­wie dla sie­bie sprzed wie­lu, wie­lu lat. Ta­kie coś było mi wte­dy po­trzeb­ne, tyl­ko że tego nie było. Trze­cia część to prze­wod­nik po wy­bra­nych akwe­nach, po­łączo­ny z re­la­cja­mi z nie­któ­rych wy­praw. Uży­wam w te­kście for­my męskiej „pły­wak”, bo je­stem mężczy­zną i tak było pro­ściej, choć pi­sa­łem ta­kże dla „pły­wa­czek”.

Chcia­łbym, by w tej ksi­ążce ka­żdy mógł od­na­le­źć coś dla sie­bie, na­wet ktoś, komu woda była za­wsze zu­pe­łnie obca i nie umie pły­wać. Mam jed­nak ci­chą na­dzie­ję, że na­wet su­per kom­pe­tent­ny pły­wak z ba­se­nu, praw­dzi­wy za­wo­do­wiec, sko­rzy­sta z nie­któ­rych wska­zó­wek do­ty­czących dzi­kiej wody. Prze­by­łem bar­dzo dłu­gą dro­gę od ty­po­we­go spor­to­we­go ści­ga­nia się (da­lej to lu­bię) do miej­sca, w któ­rym te­raz je­stem − po­zwa­la­jące­go na do­strze­ga­nie szer­sze­go kon­tek­stu i pró­by od­kry­wa­nia na­sze­go miej­sca w przy­ro­dzie. Pro­wa­dzi­ła mnie i da­lej pro­wa­dzi woda. A do­kąd mnie za­pro­wa­dzi? Kto to wie?

Moja historia dzikiego pływania

Początki

Pew­nie mam wodę w ge­nach, bo mój oj­ciec – Ta­de­usz Na­zie­miec był za­pa­lo­nym wod­nia­kiem. Lu­bię prze­glądać zdjęcia z ko­ńca lat pi­ęćdzie­si­ątych, przed­sta­wia­jące go pędzące­go na mo­to­rów­ce po je­zio­rze Po­go­ria, czy te, na któ­rych wi­dać jego po­pi­sy na nar­tach wod­nych. Na­le­żał on do pio­nie­rów spor­tów mo­to­ro­wod­nych i nar­ciar­stwa wod­ne­go w Pol­sce. To mu­siał być wiel­ki szpan − śmi­gać na nar­tach wod­nych w kra­ju, któ­ry nie­daw­no opła­ki­wał (nie­któ­rzy tak ro­bi­li) śmie­rć Sta­li­na. Wiem, że był też nie­złym or­ga­ni­za­to­rem. „Zor­ga­ni­zo­wał” mo­to­rów­ki, w szcze­gól­no­ści sil­ni­ki, i ra­zem z ko­le­gą – Bo­le­sła­wem Ja­źwą na po­cząt­ku lat sze­śćdzie­si­ątych za­ło­żył klub spor­tów wod­nych Hut­nik (któ­ry funk­cjo­nu­je do dziś). Oj­ciec za­bie­rał mnie raz w ty­go­dniu na ba­sen. Na Śląsku było to pro­ste, bo ten re­gion szczy­cił się do­brze roz­wi­ni­ętą in­fra­struk­tu­rą pły­wac­ką. Mie­li­śmy ba­se­ny bu­do­wa­ne jesz­cze za „Niem­ca”, a po­tem po­wsta­wa­ły one przy ko­pal­niach. W mo­ich ro­dzin­nych Sie­mia­no­wi­cach funk­cjo­no­wa­ło i dzia­ła na­dal kil­ka kry­tych pły­wal­ni, w tym naj­star­sza czyn­na pły­wal­nia w Pol­sce. Wła­ści­wie nie wiem, kie­dy na­uczy­łem się pły­wać, nie pa­mi­ętam ta­kiej for­mal­nej na­uki. Ci­ągle się ba­wi­łem w wo­dzie i nur­ko­wa­łem. Dzi­siaj bym po­wie­dział, że zdo­by­wa­łem do­świad­cze­nia sen­so­mo­to­rycz­ne, a to naj­wa­żniej­sza spra­wa, by czuć się w wo­dzie pew­nie i od­czu­wać przy­jem­no­ść.

Gdy mia­łem sie­dem lat, by­łem zde­cy­do­wa­ny zo­stać płe­two­nur­kiem! Zo­stać ko­smo­nau­tą było nie­re­al­ne − wi­dzia­łem ich głów­nie na ład­nie pach­nących ra­dziec­kich znacz­kach. Ale prze­cież scho­dząc pod wodę, też mamy cały ko­smos. Wy­star­czy tyl­ko za­nu­rzyć gło­wę pod wodę w wan­nie i już sły­chać pie­śń wie­lo­ry­ba wo­ła­jące­go nas z bez­kre­su oce­anów. A wan­na za­mie­nia się w Na­uti­lu­sa. I re­ali­zu­je się na­sza uto­pia!

Tre­ning na lądzie. Do­li­na Trzech Sta­wów, Ka­to­wi­ce.

fot. Mi­chał Ma­rzec

Moją pierw­szą Ri­wie­rą, Aca­pul­co i Flo­ry­dą było duże kąpie­li­sko „Fala” w Par­ku Śląskim. Na tym ogrom­nym, zie­lo­nym te­re­nie drze­wa sa­dził jesz­cze mój dzia­dek. W jego cza­sach mó­wi­ło się na to „Szwaj­car­ska Do­li­na”. Na „Fali” moje po­ko­le­nie „baj­tli” uczy­ło się pły­wać, ska­kać z wie­ży i nur­ko­wać. Był tam ba­sen ze sztucz­ną, wy­twa­rza­ną me­cha­nicz­nie falą. Pa­tent do­ta­rł do nas z Węgier, kra­ju mi­ło­śni­ków pły­wa­nia i mi­strzów w pły­wa­niu. Jako na­sto­la­tek przy­cho­dzi­łem z ko­le­ga­mi na wie­czor­ne se­sje na kąpie­li­sku. Głów­nie ska­ka­li­śmy z wie­ży, ale spo­ro gra­li­śmy też w wod­ne­go ber­ka. Trze­ba było prze­sko­czyć przez płot. Do­zor­cy to z re­gu­ły to­le­ro­wa­li. Cza­sem tyl­ko trze­ba było przy­nie­ść bu­tel­kę cze­goś moc­niej­sze­go, żeby nas nie go­ni­li. Pa­mi­ętam, jak raz pó­źnym wie­czo­rem przy­je­cha­ła po­li­cja. Za­częli­śmy ucie­kać, a oni za nami krzy­cze­li: „Wra­caj­cie, wra­caj­cie, wszyst­ko w po­rząd­ku! My też przy­je­cha­li­śmy so­bie po­pły­wać!”. Ja mia­łem 16 czy 17 lat, a wie­czo­rem, po zmro­ku, gdy kąpie­li­sko było już za­mkni­ęte, przy­cho­dzi­ły też cza­sem ład­ne, star­sze od nas dziew­czy­ny. Może na­wet osiem lat star­sze. To było bar­dzo za­baw­ne, bo my na­praw­dę nie by­li­śmy go­to­wi na rand­ki i na­mi­ęt­no­ści, więc dziew­czy­ny mo­gły się czuć roz­cza­ro­wa­ne. Nas bar­dziej in­te­re­so­wa­ło pły­wa­nie o zmro­ku i ma­gicz­na at­mos­fe­ra kąpie­li­ska.

Ku­ku­ry­dza, pro­jekt: Hen­ryk Busz­ko i Alek­san­der Fran­ta, Osie­dle Ty­si­ąc­le­cia, Ka­to­wi­ce.

fot. Ma­cie­k9604/Shut­ter­stock

W ko­ńcu zda­rza­ło mi się, że zo­sta­wa­łem na tym baj­ko­wym kąpie­li­sku na noc. Spa­łem na da­chu pa­wi­lo­nu miesz­czące­go re­stau­ra­cję. Za­sy­pia­jąc, po­dzi­wia­łem ta­flę wody i świa­tła po­łu­dnio­wych Ka­to­wic. Wy­obra­ża­łem so­bie, że je­stem w São Pau­lo albo Rio de Ja­ne­iro. I to nie było ta­kie ca­łkiem od rze­czy, bo na­sze osie­dle wie­żow­ców „Tau­zen”1) trzy­ma­ło po­ziom ar­chi­tek­to­nicz­ny i urba­ni­stycz­ny, a że w te­le­wi­zji po­ka­zy­wa­no cza­sem cie­ka­we i ele­ganc­kie bra­zy­lij­skie bu­dow­le Osca­ra Nie­mey­era, tak mi się ko­ja­rzy­ło. Więc po od­da­niu kil­ku sko­ków z wie­ży, pa­trzy­łem so­bie na ten nasz bra­zy­lij­ski mo­der­nizm. Ale tak jak w tro­pi­kal­nym, wil­got­nym kli­ma­cie dżun­gla szyb­ko nisz­czy nowe biu­row­ce, tak samo przy­ro­da za­częła roz­pra­wiać się z in­fra­struk­tu­rą kąpie­li­ska „Fala”. Na­tu­ra zra­zu nie­śmia­ło wdzie­ra­ła się w naj­mniej­sze szcze­li­ny be­to­nu, by w ko­ńcu w pe­łnym trium­fie za­grać fan­fa­rę na zglisz­czach mo­ich wspo­mnień. W ten spo­sób mo­żna to ująć po­etyc­ko, a pro­ściej: nic z tego kąpie­li­ska już nie po­zo­sta­ło, tak jak z wie­lu in­nych, roz­sia­nych w ca­łym re­gio­nie.

1) Chodzi o Osiedle Tysiąclecia w Katowicach, zwane Tauzenem (z niemieckiego).

Sport

Pa­mi­ętam, że jako mały chło­piec mia­łem oka­zję po­je­chać do ro­dzi­ny na wieś. Iwa­no­wi­ce i oko­li­ce. Ma­ło­pol­ska. Ska­ły, rze­ka, bar­dzo ma­low­ni­czo. Mam bar­dzo cie­płe wspo­mnie­nia. Na wsi li­czy­ła się spraw­no­ść i za­rad­no­ść. Ja, mia­sto­wy, na te­ście in­te­li­gen­cji mie­rzo­nej za­da­nia­mi, wy­my­ślo­ny­mi w Iwa­no­wi­cach, wy­pa­da­łem kiep­sko. W jed­nym z te­stów, już zresz­tą zdys­kwa­li­fi­ko­wa­ny wcze­śniej jako nie­zgu­ła, mu­sia­łem udo­wod­nić, że umiem ro­bić przy­sia­dy. Nie pa­mi­ętam, ile ich trze­ba było zro­bić, ale chy­ba wi­ęcej niż chło­pak z sąsiedz­twa. Za­cząłem ro­bić i zro­bi­łem w se­rii 100 przy­sia­dów. Mój ry­wal od­pa­dł, nie pa­mi­ętam po któ­rym po­wtó­rze­niu. Faj­ne to było, bo po­czu­łem, że coś jed­nak po­tra­fię. Może cho­dzi­ło o ja­kieś pre­dys­po­zy­cje wy­trzy­ma­ło­ścio­we, może po pro­stu za­ci­ąłem się w so­bie i ja­koś po­szło. Nie wiem. Z cza­sem od­kry­łem, że mo­żna tak tre­no­wać. Dla sie­bie, dla re­lak­su. Wy­my­ślić lub pod­pa­trzeć ja­kieś pro­ste ćwi­cze­nie, naj­le­piej po­wta­rzal­ne, i ćwi­czyć. A tre­ning może być prze­ryw­ni­kiem mi­ędzy in­ny­mi „wa­żniej­szy­mi” czyn­no­ścia­mi. Uczę się np. do eg­za­mi­nu, ale co 30 mi­nut ro­bię 50 „brzusz­ków”. Czy­tam coś fa­scy­nu­jące­go albo sprzątam miesz­ka­nie, ale co ja­kiś czas od­ry­wam się i ro­bię ja­kieś ćwi­cze­nie. Mo­żna dużo tre­no­wać… wła­ści­wie nie tre­nu­jąc. Wiem, że kil­ku mo­ich ko­le­gów robi tak do dzi­siaj.

Bar­dzo wcze­śnie za­cząłem też pły­wać „po głębo­kim” w je­zio­rach. Je­ździ­łem do ku­zy­no­stwa na War­mię, gdzie wol­no nam było pły­wać sa­mo­dziel­nie, bez do­ro­słych. Mia­łem wte­dy może 11−12 lat, a mój ku­zyn był dwa lata star­szy ode mnie. Rze­czy­wi­ście by­łem dziec­kiem wod­nym, któ­re do­brze nur­ko­wa­ło i utrzy­my­wa­ło się na wo­dzie bez strat ener­ge­tycz­nych, ale nie tre­no­wa­łem pły­wa­nia.

Pierw­szym spor­tem, w któ­ry się za­an­ga­żo­wa­łem, były… sza­chy. Na gwiazd­kę w domu do­sta­łem pod­ręcz­nik do gry w sza­chy i się za­częło. Będąc chy­ba w szó­stej kla­sie pod­sta­wów­ki, tra­fi­łem do klu­bu sza­cho­we­go. Miał sie­dzi­bę w bu­dyn­ku naj­star­szej czyn­nej pły­wal­ni w Pol­sce − na­szej „Ba­dy­ha­li”. We wto­rek i pi­ątek sze­dłem so­bie, lato czy zima, dwa ki­lo­me­try, po­grać w sza­chy. Mój po­ziom gry? Uda­wa­ło mi się coś cza­sem wy­grać, ja­kieś ma­lut­kie tur­nie­je, ale mi­strzem nie zo­sta­łem. Pre­zen­tu­ję te­raz taki po­ziom, że mogę zro­zu­mieć par­tie ar­cy­mi­strzow­skie, kie­dy ru­chy w bar­dziej zło­żo­nych po­zy­cjach opa­trzo­ne są drob­nym ko­men­ta­rzem.

Po sza­chach spo­ro cza­su po­świ­ęci­łem sztu­kom wal­ki. Na prze­ło­mie lat osiem­dzie­si­ątych i dzie­wi­ęćdzie­si­ątych były one dość po­pu­lar­ne. Dzia­ła­ło spo­ro sek­cji ka­ra­te, judo i kung-fu. Do­sze­dłem do mo­men­tu, w któ­rym trze­ba się już było zde­kla­ro­wać, czy chcę to ro­bić na po­wa­żnie. Wpra­wia­nie zębów jed­nak dro­go kosz­tu­je, więc za­cząłem bie­gać i przy tym już zo­sta­łem na dłu­żej.

Śląski pej­zaż.

fot. To­masz Muc

Pa­mi­ętam pierw­sze tre­nin­gi. Nie po­tra­fi­łem, bie­gnąc, po­ko­nać trzech ki­lo­me­trów na­raz. Wy­ni­ka­ło to z tego, że chcia­łem bie­gać od razu przy­zwo­itym tem­pem. Ja­koś z cza­sem na­uczy­łem się bie­gać wol­niej i po­ko­na­łem ba­rie­ry 10 i 20 km. Bie­ga­łem pod ko­niec lat osiem­dzie­si­ątych głów­nie po par­ku cho­rzow­skim i ró­żnych nie­użyt­kach. Naj­wi­ęcej chy­ba jed­nak po gro­blach, bo u nas na Śląsku mamy nie­bo­tycz­ną ilo­ść sta­wów. Chcia­łem oczy­wi­ście prze­biec ma­ra­ton. To by było coś – uwa­ża­łem wte­dy. Sły­sza­łem o Ma­ra­to­nie Po­ko­ju w War­sza­wie. Po­sta­no­wi­łem dużo bie­gać. Nie mia­łem po­rząd­nych bu­tów, bie­ga­łem w tramp­kach i te­ni­sów­kach, aż je zu­pe­łnie zdzie­ra­łem. W pew­nym mo­men­cie, pa­trząc na dziu­ry w chi­ńskich tramp­kach, po­my­śla­łem, że rów­nie do­brze mo­żna bie­gać bez bu­tów. I za­cząłem bie­gać boso! Ro­bi­łem po zmro­ku kó­łka w par­ku, ta­kże w li­sto­pa­dzie – 15 km, cza­sem wi­ęcej. Wkręci­łem się moc­no i bie­ga­łem za dużo i bez sen­sow­ne­go pla­nu. To spo­wo­do­wa­ło, że bo­la­ły mnie ko­la­na, ła­pa­łem ró­żne kon­tu­zje. Jed­nak w ko­ńcu wszyst­kie bóle mi prze­szły. Na­uczy­łem się też, że mo­żna bie­gać mniej i mądrzej. Po co to ro­bi­łem? Pew­nie cho­dzi­ło o ja­kieś wy­ob­co­wa­nie, au­ty­stycz­ne spędze­nie cza­su, ro­dzaj me­dy­ta­cji, za­gu­bie­nia się w ryt­mie. Pra­wie wszy­scy to zna­my. Na pew­no cho­dzi­ło o przy­ro­dę i ja­kąś pro­sto­tę w kon­tak­cie z na­tu­rą.

W Ma­ra­to­nie War­szaw­skim wy­star­to­wa­łem w 1989 roku, ma­jąc 17 lat [Pierw­szy Ma­ra­ton War­szaw­ski ru­szył 30 wrze­śnia 1979 r.]. Mu­sia­łem sfa­łszo­wać datę uro­dzin na za­świad­cze­niu le­kar­skim. Cie­ka­we, czy te­raz mo­żna mnie za to jesz­cze zdys­kwa­li­fi­ko­wać. Po­sta­no­wi­łem, że będę bie­gał ma­ra­to­ny, ale wte­dy nie było za bar­dzo gdzie star­to­wać. Za­cząłem też tre­no­wać, cho­dząc i dużo bie­ga­jąc po gó­rach. Po pol­skich pa­smach rzu­ci­łem się na sło­wac­kie i cze­skie. Gra­ni­ce się po­otwie­ra­ły, a u po­łu­dnio­wych sąsia­dów było wte­dy dużo ta­niej. Na Sło­wa­cji, w głębi kra­ju, wła­ści­wie ni­ko­go nie było na szla­kach. Noce były bar­dzo ciem­ne, bo w wie­lu miej­scach nie było elek­trycz­no­ści. Za to mo­żna było oglądać do woli gwiaz­dy i zdu­mie­wać się, że Sło­wa­cja i Cze­chy są tak bli­sko, a jed­no­cze­śnie tak da­le­ko. Ró­żni­ce w men­tal­no­ści tych trzech na­ro­dów czy ple­mion sło­wia­ńskich były dla mnie ude­rza­jące. Oka­za­ło się, że sport bie­go­wy na po­łud­niu jest ład­nie roz­wi­ni­ęty, i że mo­żna za parę ko­ron star­to­wać w ma­ra­to­nach. Za­cząłem ro­bić to na­ło­go­wo, zwie­dza­jąc oba kra­je i ucząc się języ­ka cze­skie­go. Na­gle sta­łem się „zbie­ra­czem ma­ra­to­nów”. Na na­praw­dę do­bry czas nie mia­łem szans, bo wa­ży­łem za­wsze pra­wie 100 kg, ale mo­głem bie­gać 42 km po­ni­żej czte­rech go­dzin. Często bie­ga­łem dużo wol­niej, bo chcia­łem so­bie po­truch­tać, po­pa­trzeć na oko­li­cę, ale za­sad­ni­czo, jak się przy­ło­ży­łem, to uzy­ski­wa­łem cza­sy po­mi­ędzy 3:33 a 3:45. Je­śli wy­stępo­wa­ły trud­ne wa­run­ki, np. kop­ny śnieg, trud­ny te­ren lub zła po­go­da, to mo­głem się upla­so­wać wy­so­ko w kla­sy­fi­ka­cji. Po­sta­no­wi­łem, że prze­bie­gnę 100 ma­ra­to­nów. W pew­nym mo­men­cie za­cząłem też or­ga­ni­zo­wać małe ma­ra­to­ny ko­le­że­ńskie. Je­den z nich ist­nie­je na­dal i na­zy­wa się: Śląski Ma­ra­ton No­wo­rocz­ny Cy­borg.

Tre­nin­gi bie­go­we na bo­sa­ka.

fot. Erlo Brown/Shut­ter­stock

W pew­nym mo­men­cie znu­dzi­łem się jed­nak bie­ga­niem i za­cząłem się roz­glądać za no­wym spor­tem. Może tria­tlon? Wy­star­to­wa­łem w kil­ku krót­kich im­pre­zach i w 2008 roku sko­ńczy­łem za­wo­dy typu Iron Man na Sło­wa­cji. Świet­ne do­świad­cze­nie, ale trud­no tre­no­wać dłu­ższy czas trzy spor­ty na­raz, pro­wa­dząc nor­mal­ne ży­cie ro­dzin­ne i za­wo­do­we. Po­sta­no­wi­łem prze­rzu­cić się na bie­gów­ki. Zno­wu w Cze­chach zo­ba­czy­łem, jak lu­dzie w ka­żdym wie­ku tre­nu­ją ten pi­ęk­ny sport. Było ich dużo wi­ęcej niż u nas. I za­częły się Bie­gi Pia­stów2), wy­ści­gi i ćwi­cze­nie tech­ni­ki. Te nie­do­stęp­ne ina­czej, bia­łe prze­strze­nie i cała ta po­ezja nar­ciar­ska. Ku­pi­łem so­bie pod­ręcz­nik do na­uki bie­ga­nia na nar­tach. Oczy­wi­ście w Cze­chach, bo u nas nie było ta­kiej ksi­ążki. Bie­ga­nie na nar­tach to tech­nicz­ny sport. War­to zro­zu­mieć fi­zy­kę tej ak­tyw­no­ści: dźwi­gnie, ra­mio­na siły i kąty od­bi­cia.

2) Międzynarodowa impreza narciarska odbywająca się na Polanie Jakuszyckiej w Szklarskiej Porębie od 1976 r.

Po­sta­no­wi­łem w ko­ńcu, że mu­szę wy­star­to­wać w jed­nym z naj­wa­żniej­szych bie­gów nar­ciar­skich świa­ta – Bie­gu Wa­zów w Szwe­cji. Jest to bieg na 90 km3). Le­gen­dar­ny wy­ścig, ta­kże przez za­mar­z­ni­ęte je­zio­ra. Wspa­nia­ła wy­pra­wa. No, ale po­wstał je­den pro­blem. Zima za­częła się ro­bić u nas li­cha. Od­wo­ła­no np. za­wo­dy Jzer­ská Pa­de­sát­ka z po­wo­du bra­ku śnie­gu, a ja, za­miast tre­no­wać na ło­nie na­tu­ry, ro­bi­łem go­dzi­na­mi w domu ćwi­cze­nia imi­ta­cyj­ne. Otwie­ra­łem na oścież okna, żeby był wiatr, i ro­bi­łem wy­pa­dy no­ga­mi do tyłu. Raz jed­ną nogą, raz dru­gą. Przez go­dzi­nę. Dru­gą go­dzi­nę ci­ągnąłem gumy ręka­mi i po­tem zno­wu ro­bi­łem wy­pa­dy. Zro­bi­łem so­bie fil­co­we pod­kład­ki pod nogi do śli­zga­nia się po po­ko­ju, a na ta­bo­re­tach ro­bi­łem od­wrot­ne „nar­ciar­skie” pomp­ki. W se­zo­nie, w któ­rym star­to­wa­łem w Bie­gu Wa­zów, wi­dzia­łem może przez trzy dni śnieg. Ale po­je­cha­łem i było rze­czy­wi­ście świet­nie. Po dro­dze ki­bi­ce szwedz­cy ro­bi­li pik­ni­ki w śnie­gu przy ogni­sku, a pod wie­czór tra­sa była ozna­czo­na zni­cza­mi, ja­kie mo­żna ku­pić w IKEI. Po­do­ba­ła mi się też kil­ku­pi­ętro­wa, drew­nia­na ar­chi­tek­tu­ra środ­ko­wej Szwe­cji. Było baj­ko­wo. Przez pierw­szą część tra­sy, je­śli jest się ama­to­rem, trze­ba się ści­gać z tłu­mem. Dru­ga część jest już lu­źna, dość pła­ska, taka na „pcha­nie ki­ja­mi”. To był mój ostat­ni start nar­ciar­ski. Po­trze­bo­wa­łem spor­tu zi­mo­we­go, ale zde­cy­do­wa­nie prost­sze­go.

3) Najstarszy, najdłuższy i największy długodystansowy bieg narciarski na świecie, rozgrywany w szwedzkiej prowincji Dalarna na pamiątkę ucieczki Gustawa Wazy w 1520 r.

Te­raz już wiem, że mój zwrot ku wo­dzie był wła­ści­wie po­wro­tem do ko­rze­ni. Woda to był mój pierw­szy ży­wioł. O niej ma­rzy­łem jako dziec­ko.

Znowu te Czechy!

Zno­wu tam, przy­pad­kiem, zo­ba­czy­łem sport, na któ­ry, mo­żna po­wie­dzieć, się na­wró­ci­łem. I je­stem prze­ko­na­ny − zo­sta­nę przy tej ak­tyw­no­ści do ko­ńca ży­cia. Cho­dzi o zi­mo­we pły­wa­nie, ale też pły­wa­nie przy­go­do­we, po­wrót do dzi­kiej wody i do na­tu­ral­ne­go nur­ko­wa­nia. Pa­mi­ętam, jak zo­ba­czy­łem pierw­szy raz wy­ścig na rze­ce Mo­ra­wie w Oło­mu­ńcu. Sto osób w ró­żnym wie­ku wska­ku­je do rze­ki i ści­ga się na dy­stan­sach od 250 m do 1 km. To ro­bi­ło wra­że­nie. Ta ich swo­bo­da przy wy­cho­dze­niu z wody. Po­roz­ma­wia­ją, po­kle­pią się po ple­cach i spo­koj­nie ubio­rą. Wy­pi­ją po­tem jed­no piwo i są szczęśli­wi. Daw­niej jesz­cze ist­nia­ły po­cho­dy „otu­żil­ców” (za­har­to­wa­nych). Na miej­sce star­tu, w sa­mych kąpie­lów­kach szło się np. ki­lo­metr przez mia­sto i śpie­wa­ło. Od­pra­wa od­by­wa­ła się też w kąpie­lów­kach. Ja prze­ży­łem jesz­cze je­den z ostat­nich po­cho­dów, któ­ry po­wo­do­wał, że star­to­wa­ło się już z lek­ką hi­po­ter­mią. Te­raz wie­my, że przed we­jściem do wody, je­śli chce się pły­wać szyb­ko i da­le­ko, nie mo­żna być prze­mar­z­ni­ętym, więc pły­wa­cy na­sta­wie­ni ty­po­wo spor­to­wo, po­win­ni utrzy­my­wać cie­pło do sa­me­go star­tu. Roz­bie­rać się mi­nu­tę − dwie przed we­jściem do wody. Uspo­ko­ić się, po­cze­kać, aż na­czy­nia po­wierz­chow­ne się scho­wa­ją, i wte­dy wy­star­to­wać.

Bar­dzo mi ci lu­dzie za­im­po­no­wa­li, ale strasz­nie się ba­łem i na pierw­sze za­wo­dy wy­pchnąłem ko­le­gę – Ar­tu­ra Ku­bi­cę. Jak zo­ba­czy­łem, że prze­żył wy­ścig na 250 m, to zde­cy­do­wa­łem się ta­kże na po­dob­ny krok. Wie­le razy o tym już opo­wia­da­łem, jak moc­no się wkręci­li­śmy w ten sport z przy­ja­ció­łmi i jak często star­to­wa­li­śmy w Cze­chach. Tam za­wo­dy pu­cha­ro­we od­by­wa­ły się co ty­dzień w in­nym miej­scu.

Za­wo­dy w Pra­dze, 2019 r.

fot. To­masz Wo­źnicz­ka

Pierw­sze pró­by prze­nie­sie­nia tego pły­wa­nia do Pol­ski nam się nie uda­wa­ły. U nas za­wsze kró­lo­wa­ło mor­so­wa­nie, co też jest oczy­wi­ście zdro­we i god­ne po­le­ce­nia, ale pły­wa­nie przyj­mo­wa­ło się ra­czej w wer­sji li­ght. Ni­g­dy nie za­pom­nę re­gu­la­mi­nu pierw­szych za­wo­dów w Pol­sce, poza Ka­to­wi­ca­mi. Na przy­kład dy­stans 25 m z gło­wą obo­wi­ąz­ko­wo nad wodą. W Cze­chach dy­stans 100 m prze­zna­czo­ny jest dla dzie­ci. Je­śli umiesz do­brze pły­wać i masz od­por­no­ść, to po­wi­nie­neś star­to­wać na 750 m lub 1 km. Ale u nas do­ro­śli mężczy­źni są jak małe dzie­ci. Za 25 m w wo­dzie chcą so­bie wie­szać me­dal na szyi i wy­stąpić w te­le­wi­zji. Na szczęście to się zmie­nia i mamy co­raz wi­ęcej wy­tre­no­wa­nych za­wod­ni­ków i za­wod­ni­czek.

Za­wo­dy w Pra­dze, 2019 r.

fot. To­masz Wo­źnicz­ka

Pa­mi­ętam moje pierw­sze fru­stra­cje na let­nich ma­ra­to­nach pły­wac­kich w Cze­chach i na za­wo­dach zi­mo­wych. Mu­szę do­dać, że oprócz cy­klu zi­mo­we­go, star­to­wa­łem w let­nim cy­klu ma­ra­to­nów pły­wac­kich, w Cze­chach do­brze już wte­dy roz­wi­ni­ętych. Moja tech­ni­ka pły­wac­ka na po­cząt­ku moc­no ku­la­ła. Chcia­łem coś z tym zro­bić i pa­mi­ętam, jak na mnie pa­trzy­li in­struk­to­rzy pły­wa­nia, kręcąc gło­wą. Nie da­wa­li wia­ry, że da się coś ze mnie wy­ci­snąć. Ale się za­wzi­ąłem. W ko­ńcu uwie­rzył we mnie Le­szek Ma­ły­szek, tre­ner pły­wa­nia ze szko­ły spor­to­wej w moim mie­ście. Po­zwo­lił mi cza­sem tre­no­wać z gru­pą gim­na­zja­li­stów. Z jed­nej stro­ny uwa­żam, że to była dla mnie świet­na lek­cja po­ko­ry – mu­sia­łem wy­ko­ny­wać za­da­nia z mło­dzia­ka­mi, któ­rzy bez pro­ble­mu „ło­ili mi ty­łek”. Ale z dru­giej stro­ny, może to było war­to­ścio­we do­świad­cze­nie ta­kże dla nich. Mu­sie­li się za­sta­no­wić, co o mnie my­śleć. Do­ro­sły uczy się z dzie­ćmi i jesz­cze ich słu­cha. Żab­ka szła mi co­raz le­piej i to z tym sty­lem był zwi­ąza­ny suk­ces, któ­ry so­bie do dziś ce­nię. Uda­ło mi się zo­stać mi­strzem Czech w Zi­mo­wym Pły­wa­niu. Pew­nie bra­ko­wa­ło spe­cja­li­sty od „kla­sy­ka” na tych mi­strzo­stwach. Ale jed­nak. Ode­gra­no dla mnie hymn w kra­ju o naj­wi­ęk­szych tra­dy­cjach w tym spo­rcie.

Za­wo­dy w Pra­dze, dru­gi dzień świ­ąt Bo­że­go Na­ro­dze­nia, 2019 r.

fot. To­masz Wo­źnicz­ka

Dwa lata pra­cy u Lesz­ka Ma­łysz­ka i po­tem dwa lata pra­cy nad tech­ni­ką u Ka­je­ta­na Za­łu­skie­go − by­łe­go re­kor­dzi­sty Pol­ski w krau­lu. U Kajt­ka było świet­nie, bo nie mu­sia­łem za dużo pły­wać, na­wet mi cza­sem za­bra­niał, a za­miast tego ci­ągle się wła­ści­wie ba­wi­łem w zmia­ny uło­żeń cia­ła na wo­dzie, w czu­cie wody i tym po­dob­ne rze­czy. Ale ja­koś moje cza­sy się ci­ągle po­pra­wia­ły. Pa­mi­ętam, że jako pły­wak ama­tor ma­rzy­łem o pły­wa­niu ki­lo­metr w 16 min 59 s. O ła­ma­niu 17 mi­nut. A w naj­lep­szym okre­sie w 2018 roku pły­wa­łem ki­lo­me­try po 15 mi­nut. Na przy­kład 15.03. To prze­ro­sło moje ocze­ki­wa­nia.

Venclovský − moja największa inspiracja

Spo­glądam często na pó­łkę, gdzie stoi ksi­ążka o le­gen­dzie cze­skie­go pły­wa­nia – Fran­cisz­ku Venc­lo­vskim – Mój los. Przy­po­mi­na mi się, jak mnie mo­ty­wo­wa­ła do na­uki pły­wa­nia i do tre­nin­gu pły­wac­kie­go. Kil­ka lat z rzędu je­ździ­łem na pra­wie wszyst­kie za­wo­dy pły­wa­nia zi­mo­we­go do Czech. Jed­nym z mo­ich ulu­bio­nych miejsc był Prze­rów na Mo­ra­wach. Za­wo­dy od­by­wa­ją się tam w nie­du­żym sta­wie, wiel­ko­ści na­sze­go ka­to­wic­kie­go Szlo­mio­ka. Aby do nie­go do­trzeć, prze­cho­dzi się przez most na rze­ce Be­czwie. Zo­ba­czyć tam mo­żna pa­mi­ąt­ko­wą ta­bli­cę: „Fran­ti­šek Venc­lo­vský.Miesz­ka­niec Prze­ro­wa i pierw­szy Czech, któ­ry w roku 1971 prze­pły­nął ka­nał La Man­che”. Czy­li tu­taj pły­wa­kom fun­du­ją ta­bli­ce! – po­my­śla­łem wte­dy. Chy­ba czas na małą dy­gre­sję, by zro­zu­mieć cze­ski sto­su­nek do wody.

W Cze­chach nie ma ta­kich ogra­ni­czeń jak w Pol­sce, je­śli cho­dzi o pły­wa­nie w wo­dach otwar­tych: je­śli wi­dzi­my staw – to zna­czy, że wol­no tam pły­wać! Nie będzie man­da­tu, nie do­nie­sie na cie­bie węd­karz, mo­żna się na­wet uto­pić – „je­steś do­ro­sły”. No więc Cze­si pły­wa­ją, gdzie się da. Nie wi­dać zbyt wie­lu ra­tow­ni­ków na kąpie­li­skach. Być może jest to zwi­ąza­ne z fak­tem, że nie mają oni do­stępu do mo­rza. W cza­sach tzw. ko­mu­ny trud­niej było się też do­stać nad mo­rze do in­ne­go kra­ju – mają za­tem nie­mal na­bo­żny sto­su­nek do nie­go, fa­scy­na­cję i chęć do­ko­ny­wa­nia ró­żnych prze­praw, i w ogó­le spo­ro jest u nich nad­mor­skich ta­wern i ba­rów dla ma­ry­na­rzy. Wa­żnym trun­kiem jest u na­szych po­łu­dnio­wych przy­ja­ciół rum. W cze­skiej świa­do­mo­ści sym­bo­lem wy­czy­nu pły­wac­kie­go jest Ka­nał An­giel­ski, czy­li La Man­che. Wie­lu pły­wa­ków i pły­wa­czek prze­pły­wa tę tra­sę, nie­któ­rzy po­pra­wia­ją re­kor­dy, a ta­kże ist­nie­ją na­wet tre­ne­rzy, któ­rzy spe­cja­li­zu­ją się w wo­dzie otwar­tej, a szcze­gól­nie w przy­go­to­wa­niach do tej prze­pra­wy. Po­go­da nad ka­na­łem jest bar­dzo zmien­na, pły­wa po nim ogrom­na licz­ba stat­ków, a woda jest dość chłod­na. Duża od­po­wie­dzial­no­ść spo­czy­wa więc na ka­pi­ta­nie ku­tra, któ­ry okre­śla dzień prze­pra­wy, ana­li­zu­jąc ak­tu­al­ne dane po­go­do­we.

F. Venc­lo­vský – moja naj­wiek­sza in­spi­ra­cja.

fot. To­masz Muc

Wró­ćmy jed­nak do na­sze­go bo­ha­te­ra. Fran­ti­šek Venc­lo­vský był bok­se­rem. W wie­ku 24 lat miał szan­sę na start na igrzy­skach olim­pij­skich w Rzy­mie.Niestety na wojskowych zajęciach z gimnastyki przy skoku przez kozła spadł niefortunnie pomiędzy materace i doznał urazu kręgosłupa szyjnego. Powiedziano mu, że spędzi rok w gipsowym łóżku. Górna część ciała pozostawała sparaliżowana. Na szczęście po sześciu miesiącach zaczęło wracać mu czucie w palcach u rąk. Franta rozpoczął rehabilitację i w końcu opuścił szpital. Zaczął chodzić, a na długie spacery wybierał nieuczęszczaną, polną drogę. Pech chciał, że przejeżdżającemu akurat motocykliście, urwała się rura wydechowa i uderzyła Venclovskiego prosto w głowę. Oznaczało to kolejny długi pobyt w szpitalu.

Z morawskiej rzeki na Kanał Angielski

Po wy­jściu ze szpi­ta­la roz­po­czął re­ha­bi­li­ta­cję. Od­krył, że do­brze robi mu woda. Za­czął pły­wać la­tem, po­tem je­sie­nią. Zro­zu­miał, że zimą też się da, i za­czął w roku 1960 zi­mo­we pły­wa­nie w rze­ce Be­czwie. Po ja­ki­mś cza­sie prze­pły­wał 500 m, a w ko­ńcu 1 km. Ra­zem z przy­ja­cie­lem – dr. Mo­ha­plem za­ło­ży­li klub zi­mo­we­go pły­wa­nia. Jak wy­glądał tre­ning? Po pły­wa­niu w zim­nej wo­dzie roz­grzew­ka, np. kil­ka­set pom­pek lub pom­pek od­wrot­nych „na tri­ceps”. Zim­ne prysz­ni­ce i han­tle – tak ćwi­czy­li, żeby prze­rzu­cić za­wsze 10 ton – czy­li bar­dzo pro­ste środ­ki. Po­tem za­częli pły­wać dłu­ższe od­cin­ki w rze­kach: 12 km w We­łta­wie, 55 km w Du­na­ju. Tre­nin­gu do­pe­łnia­ły „stój­ki”. Cho­dzi­ło o to, żeby wy­ko­nać sta­nie na gło­wie lub na rękach na du­żej wy­so­ko­ści, naj­le­piej w nie­bez­piecz­nych wa­run­kach. Słyn­na była stój­ka Venc­lo­vskie­go na po­ręczy bal­ko­nu wi­do­ko­we­go nad prze­pa­ścią Ma­co­cha na Mo­ra­wach, ale były też inne: na da­chach ró­żnych bu­dyn­ków i pró­ba stój­ki na wie­ży te­le­wi­zyj­nej w Ber­li­nie – jed­nak ko­le­dzy, lo­kal­ni bok­se­rzy, zdo­ła­li go po­wstrzy­mać. Do jego ar­se­na­łu tre­nin­go­we­go na­le­żał ta­kże cze­ski wy­na­la­zek – in­dia­ński bieg – jest to bieg dłu­go­dy­stan­so­wy, w któ­rym mogą wy­stępo­wać od­cin­ki mar­szu. Cho­dzi o to, by uzy­skać bar­dzo dłu­gi wy­si­łek o ma­łej in­ten­syw­no­ści.

Na za­wo­dach w Ostra­wie w 1969 roku Venc­lo­vský po­ko­nał an­giel­skie­go pły­wa­ka i za­czął już na do­bre śnić o prze­pra­wie przez Ka­nał An­giel­ski. Był to tro­chę sza­lo­ny pro­jekt, po­nie­waż Venc­lo­vský nie miał kon­tak­tu z fa­la­mi, sło­ną wodą i pły­wał zu­pe­łnie ama­tor­skim krau­lem. Wła­ści­wie trud­no było to na­wet na­zwać krau­lem. Był to taki pro­to­typ krau­la, któ­rym pły­wa­no po­nad 100 lat temu w Eu­ro­pie: „trud­gen”. Cho­dzi o asy­me­trycz­ne pły­wa­nie, le­żąc bar­dziej na jed­nym boku. Nogi ko­pią no­ży­co­wo. Venc­lo­vský nie cho­dził na ba­sen, nie miał tre­ne­ra, nie miał sty­lu, a jed­nak upa­rł się na wy­jazd do Fran­cji, aby prze­pły­nąć 40 km do An­glii, cho­ćby na­wet w 18 go­dzin. Za­ła­twia­nie po­zwo­leń i pie­ni­ędzy to hi­sto­ria sama w so­bie, nie będzie­my so­bie te­raz tym psuć hu­mo­ru. Jed­nak Venc­lo­vský nie pod­dał się, tre­no­wał, pły­wa­jąc trzy razy w ty­go­dniu po 10 km w je­zio­rze, czte­ry razy w ty­go­dniu ćwi­czył han­tla­mi, pra­wie ka­żde­go dnia prze­by­wał w wo­dzie. W ko­ńcu po wie­lu pe­ry­pe­tiach, wraz ope­ra­to­rem ka­me­ry tra­fił do Lon­dy­nu, gdzie w domu to­wa­ro­wym ku­pił pły­wac­kie oku­la­ry. W Cze­chach w tym cza­sie nie były jesz­cze pro­du­ko­wa­ne ani do­stęp­ne – w Pol­sce pierw­sze mo­żna było na­być oko­ło 1973 roku. Z Lon­dy­nu po­je­cha­li do Folk­sto­ne nad ka­na­łem. W mia­stecz­ku ku­pił dru­gie go­gle, bo oka­za­ło się przy tre­nin­gu, że te z Lon­dy­nu nie są zbyt do­brze do­pa­so­wa­ne.

Był pierw­szy wrze­śnia. Mo­rze było nie­spo­koj­ne, woda mia­ła 16°C, a po­wie­trze 13°C. Pi­lo­tem zo­stał Val No­akes – szy­per na ku­trze „Vi­king Wa­rior”. Fran­ci­szek tre­no­wał i cze­kał do pi­ąte­go wrze­śnia. Po­go­da się po­pra­wia­ła, ale nie na tyle, żeby były to do­bre wa­run­ki do prze­pra­wy. W tych cza­sach mo­żna było pły­wać jesz­cze w kie­run­ku z Fran­cji do An­glii – był to prost­szy kie­ru­nek, po­nie­waż naj­sil­niej­szym prądem była od­no­ga Golf­sztro­mu, któ­rą spo­ty­ka­ło się za­raz na po­cząt­ku, kie­dy mia­ło się dużo siły, i dla­te­go ła­twiej było ją po­ko­nać, a po­tem prze­bić się da­lej. Prądy przy wy­brze­żu an­giel­skim były zwy­kle tro­chę słab­sze. Venc­lo­vský pod­jął de­cy­zję o wy­pły­wie – ko­ńczy­ły mu się cier­pli­wo­ść i pie­ni­ądze. Wcze­śnie rano wy­ru­szył ku­trem przez ka­nał na wy­brze­że fran­cu­skie, gdzie w oko­li­cy przy­ląd­ka Cap Gris Nez mia­ła się roz­po­cząć prze­pra­wa. Do Fran­cji pły­nęli wraz z ope­ra­to­rem ka­me­ry czte­ry go­dzi­ny. Pod­czas pod­ró­ży Venc­lo­vský ska­rżył się na cho­ro­bę mor­ską. Na fran­cu­skiej pla­ży o godz. 10:45 za­czął się sma­ro­wać la­no­li­ną. Mia­ło to prze­ciw­dzia­łać otar­ciom na szyi, pa­chach i bro­dzie. O ter­mi­kę się nie mar­twił – był zi­mo­wym pły­wa­kiem. Wy­ru­szył o go­dzi­nie 11:00.

Pierw­sze go­dzi­ny pły­wa­nia prze­bie­ga­ły spo­koj­nie. Po­go­da się po­pra­wi­ła, pły­nął rów­nym tem­pem, ruch po ru­chu – 52 mach­ni­ęcia na mi­nu­tę. Był za­do­wo­lo­ny, my­ślał tyl­ko o tych ru­chach. Ska­rżył się, że nie ma ze­gar­ka, by móc le­piej orien­to­wać się w cza­sie. Na ło­dzi wi­dać było za­do­wo­lo­ne twa­rze. I na­gle wszyst­ko się zmie­ni­ło, za­czął się czuć fa­tal­nie. Nie mógł jeść. Ryż, kawa, her­ba­ta – ni­cze­go nie mógł prze­łk­nąć. Wszyst­ko zwra­cał. I jesz­cze fale: jed­na, dru­ga, trze­cia, dal­sze, po­wo­do­wa­ły, że pił dużo wody mor­skiej. Nie po­tra­fił tego unik­nąć. Miał skur­cze żo­łąd­ka, od­czu­wał roz­ry­wa­jący ból. Venc­lo­vský re­la­cjo­no­wał, że trze­ba pły­nąć da­lej, ruch za ru­chem, za­cho­wać rów­ne tem­po w ka­żdej mi­nu­cie. Wy­li­czył, że cały prze­pływ będzie go kosz­to­wał 20 000 ka­lo­rii. Nie­ste­ty nie mógł ich uzu­pe­łnić, bo nie dał rady jeść. Pod szkła oku­la­rów do­sta­ła mu się sło­na woda. W wa­run­kach dłu­giej, mor­skiej prze­pra­wy to wła­ści­wie unie­mo­żli­wia pły­wa­nie. Zdjął więc oku­la­ry i za­czął pły­nąć bez nich. Ko­lej­ne, na­wet czwar­te, któ­re po­ży­czył mu sędzia prze­pra­wy – nie pa­so­wa­ły. Po­go­da się po­gor­szy­ła, pły­wa­ka bar­dzo pie­kły oczy i dla­te­go za­czął pły­nąć w jed­nym miej­scu. Miał kło­po­ty z orien­ta­cją i prze­sze­dł na żab­kę. Pły­nął 12 go­dzin, aż było wi­dać w od­da­li ska­ły Do­ver. W pro­stej li­nii zo­sta­ło 6 km. Cały czas czuł moc­ne wspar­cie za­ło­gi. W ko­ńcu sędzia na­ka­zał wy­ci­ągnąć go z wody. Po­wód: wy­czer­pa­nie. Wy­gląda­ło na to, że ist­nie­je za­gro­że­nie ży­cia, miał bar­dzo sil­ne dresz­cze i nie mógł prze­łk­nąć pły­nu. Zdo­był jed­nak uzna­nie ca­łej za­ło­gi. Wszy­scy uwa­ża­li, że jest sil­nym pły­wa­kiem. Stra­cił pod­czas prze­pra­wy 8 kg masy cia­ła. Pó­źniej wie­lo­krot­nie po­wta­rzał (co jest praw­dą), że przy prze­pra­wie naj­wa­żniej­sza jest po­go­da. No i pra­wie ob­se­syj­nie my­ślał o oku­la­rach pły­wac­kich – żeby w ko­ńcu mieć do­pa­so­wa­ny mo­del. 

Fran­ta nie dał za wy­gra­ną. Po krót­kim od­po­czyn­ku po­sta­no­wił wró­cić do tre­nin­gów i prze­pły­nąć ka­nał w na­stęp­nym roku. Jed­nak od cza­su tej wy­pra­wy naj­wa­żniej­szy był dla nie­go te­mat pły­wac­kich go­gli. Zwró­cił się z pro­ble­mem ciek­nących oku­la­rów do in­sty­tu­tu ba­daw­cze­go w Got­twal­do­wie (Zlin), a tam dali mu na­miar na fir­mę, któ­ra szy­ła ubra­nia dla nur­ków. Była to ośmio­oso­bo­wa fir­ma, za­trud­nia­jąca sze­ściu eme­ry­tów. Szef – Jo­sef Ro­ha­cek miał 70 lat, ale był pe­łen za­pa­łu do pra­cy. Sły­szał o wy­pra­wie i chciał po­móc Venc­lo­vskie­mu. Pra­gnął on oku­la­rów, któ­re będą przy­le­ga­ły, bez względu na po­tęgu­jącą się opu­chli­znę twa­rzy czy chud­ni­ęcie. Fir­ma wy­ko­na­ła oku­la­ry ze szkła, me­ta­lo­wych ob­ręczy i wkła­dek neo­pre­no­wych. Po­wsta­ło kil­ka mo­de­li, ci­ągle je po­pra­wia­no, aż w ko­ńcu stwo­rzo­no ide­al­ne – wy­gląda­ły jak ma­syw­ne oku­la­ry dla spa­wa­cza, ale prze­szły do­sko­na­le test (80 go­dzin w sło­nej i słod­kiej wo­dzie). Pan Ro­ha­cek, na wie­ść o tym, że Venc­lo­vskie­mu uda­ło się prze­pły­nąć ka­nał La Man­che, pła­kał ze wzru­sze­nia.

Obóz treningowy w Polsce

Po pierw­szej pró­bie prze­pły­ni­ęcia ka­na­łu La Man­che Venc­lo­vský wsze­dł w swój zwy­kły re­żim tre­nin­go­wy, oko­ło 36 km ty­go­dnio­wo, a w zi­mie re­gu­lar­nie 1 km w lo­do­wa­tej wo­dzie. Mó­wił, że ni­cze­go nie zmie­niał w sto­sun­ku do pierw­szej prze­pra­wy. Jed­nak ist­nia­ła jed­na za­sad­ni­cza ró­żni­ca: dzi­ęki kon­tak­tom po­mi­ędzy ar­mią cze­ską i pol­ską do­stał za­pro­sze­nie nad Ba­łtyk, gdzie mógł tre­no­wać trzy ty­go­dnie w maju. Był to ide­al­ny czas i miej­sce na przy­go­to­wa­nia, je­śli chcia­ło się pod­jąć pró­bę ata­ku ka­na­łu w lip­cu. Zaj­rzyj­my do dzien­ni­ka Venc­lo­vskie­go, cy­to­wa­ne­go w ksi­ążce Mój los:

17 maja

Zgło­si­łem się od razu w woj­sko­wym klu­bie Flo­ta. Miesz­kam w Orło­wie. Nie na dar­mo cie­szy­łem się na ko­la­cję – sma­ko­wa­ło mi. Za­raz rano po­sze­dłem po­pły­wać. Woda mia­ła oko­ło 15°C i wiel­ka nie­spo­dzian­ka − nie jest wca­le sło­na! Pły­wa­nia tu­taj nie da się po­rów­ny­wać z ka­na­łem. Jest tu świet­na po­go­da. Chcia­łbym mieć ta­kie wa­run­ki przy prze­pły­wie!

18 maja

W ko­ńcu je­stem na miej­scu w Puc­ku. Umie­ści­li mnie na kwa­te­rze pry­wat­nej, bar­dzo do­brze mnie przy­jęli. Czu­ję się jak w domu. Tyl­ko co roz­pa­ko­wa­łem wa­liz­kę, rzu­cam się do mo­rza. Tre­ning trwa czte­ry go­dzi­ny. Mu­szę wy­ko­rzy­stać ka­żdą chwi­lę. Woda w za­to­ce w po­łud­nie ma 20°C. Nie­ste­ty ta­kich wa­run­ków przy dru­gim prze­pły­wie na pew­no nie będę mieć.

19 maja

Jak ta po­go­da nad mo­rzem się szyb­ko zmie­nia! Jesz­cze czło­wiek do­brze nie po­czuł sło­ńca, a już jest zno­wu chłod­no i pada. Po­wie­trze 12°C, woda w za­to­ce 18°C. Nikt się nie kąpie, po­dob­no jest zim­no. Tre­nu­ję pe­łne czte­ry go­dzi­ny. Zro­bi­li mi przy­jem­no­ść – przy­wie­źli han­tle. Od razu zro­bi­łem swo­je 10 t. Bez si­łów­ki by mi to nie szło. Po po­łud­niu z pol­ski­mi przy­ja­ció­łmi wy­ru­szam na po­łów. Po­do­ba­ło mi się to. Zła­pa­li­śmy 3 węgo­rze. Ko­la­cja była do­sko­na­ła.

20 maja

Zno­wu jest ład­nie. W sło­ńcu na­wet 30°C. Te­raz ćwi­czę dwu­fa­zo­wo – na­prze­mien­nie. Han­tle – oczy­wi­ście zwy­kłe 10 ton i 4 go­dzi­ny w mo­rzu. Dziś są po­rząd­ne fale. Wie­czór skra­cam so­bie wy­pi­sy­wa­niem pocz­tó­wek. Na wie­czór – węgo­rze. Idę wcze­śnie spać4). 

4) F. Venclovský, La Man­che – Muj osud, Nase Voj­sko, 1971, s. 73-112. Po­wy­ższe frag­men­ty dzien­ni­ka F. Venc­lo­vskie­go zo­sta­ły prze­tłu­ma­czo­ne na język pol­ski przez Au­to­ra.

Venc­lo­vský cza­sa­mi był w wo­dzie kró­cej (dwie – trzy go­dzi­ny), zda­rza­ło się, że nie wcho­dził do niej, ro­bił dzień in­dia­ńskie­go bie­ga­nia. Po­la­cy za­pra­sza­li go na wy­ciecz­ki, cza­sem do re­stau­ra­cji. Przy­je­żdża­ła też pol­ska dzien­ni­kar­ka, aby zro­bić z nim wy­wiad. Z za­przy­ja­źnio­ną ro­dzi­ną grał w ka­na­stę, ku­po­wał pol­skie ubra­nia (któ­re ucho­dzi­ły za ład­niej­sze niż te do­stęp­ne w in­nych de­mo­lu­dach) oraz sło­dy­cze. Ogól­nie był za­do­wo­lo­ny z tre­nin­gów i po­by­tu w Pol­sce.

Drugie podejście

Fran­ci­szek przy­le­ciał do Lon­dy­nu 27 lip­ca 1971 roku i po noc­le­gu po­je­chał do Folk­sto­ne. Woda mia­ła 15°C, po­wie­trze tę samą tem­pe­ra­tu­rę. Na­stęp­ne­go dnia zro­bi­ło się cie­pło, 21°C, i No­akes – szy­per na „Vi­king Wa­rior” zde­cy­do­wał: „Le­ci­my od razu po pó­łno­cy, po­go­da jest do­bra”. Bez akli­ma­ty­za­cji, ale za to nie było ner­wo­we­go cze­ka­nia i bez­sen­nych nocy. Był czas tyl­ko na je­den krót­ki tre­ning przed star­tem. Po nim wy­ru­szy­li na fran­cu­ską stro­nę, zno­wu, nie­ste­ty, pły­wak kar­mił ryb­ki. Na ręce miał tym ra­zem ze­ga­rek kra­jo­wej pro­duk­cji. Pie­ni­ądze na nie­go (600 ko­ron) mu­siał po­ży­czyć od bab­ci, po­nie­waż, jak po­wie­dział, był spłu­ka­ny przez tę wy­pra­wę. Na po­kła­dzie An­gli­cy py­ta­li się go, gdzie ma ku­cha­rza, le­ka­rza i tre­ne­ra. On od­po­wie­dział: zo­sta­wi­łem ich w domu, niech tro­chę od­pocz­ną…

Wy­cho­dzę z Wi­sły we Wło­cław­ku.

fot. Piotr Sa­dur­ski

Venc­lo­vský wzi­ął ze sobą jed­nak ope­ra­to­ra ka­me­ry i re­ży­se­ra. No i jesz­cze jed­ną rzecz – ka­wał płót­na, żeby się przy­kryć – pa­mi­ętał, jak cier­piał z zim­na za pierw­szym ra­zem. Za­czął 34 mi­nu­ty po pó­łno­cy – woda i po­wie­trze mia­ły tem­pe­ra­tu­rę 13°C. Oczy­wi­ście 52 ru­chy na mi­nu­tę. Nie wol­no mu było do­tknąć ło­dzi, o tym mu­siał my­śleć, żeby nie zo­stać zdys­kwa­li­fi­ko­wa­nym. Pa­trzył na ze­ga­rek – była 2:47 – wi­dział przed sobą Szko­ta, rów­no z nim za­czy­nał, pły­nąc pi­ęk­nym, sty­lo­wym krau­lem. Szkot wła­śnie sko­ńczył przy­go­dę. Po­pa­trzył na ze­ga­rek, go­dzi­na 3:40, był przy­go­to­wa­ny men­tal­nie i fi­zycz­nie na 20 go­dzin pły­wa­nia. Pły­nął swo­im sty­lem – An­gli­cy mó­wią: „trud­gen”, cze­scy ko­le­dzy: „Fran­ta – In­dian”. Venc­lo­vský wspo­mi­nał, że jak ko­pie nor­mal­nie no­ga­mi, to go boli uszko­dzo­ny kręgo­słup, więc musi ro­bić ruch no­ży­co­wy na boku. Na­stał świt, nie­ste­ty, pły­wak na­ły­kał się wody – aku­rat w miej­scu, gdzie były pla­my ropy i ró­żne śmie­ci. Był też tro­chę po­pa­rzo­ny przez me­du­zy. Te w ka­na­le pa­rzą moc­niej niż ba­łtyc­kie, ale nie­bez­piecz­nie jest tyl­ko, je­śli wpły­nie się w ich sta­do lub ma się na nie uczu­le­nie. Po sied­miu go­dzi­nach zja­dł po­si­łek w wo­dzie: ro­sół wo­ło­wy, her­ba­tę z mio­dem, kur­cza­ka. W za­na­drzu cze­ka­ła jesz­cze kawa na ostat­ni od­ci­nek. Po dzie­wi­ęciu go­dzi­nach miał prze­pły­ni­ęte 33 km, An­gli­cy go chwa­li­li z ło­dzi – szło mu do­brze, po­go­da była do­bra. Po dzie­si­ątej go­dzi­nie tra­fił na chłod­ny prąd -9°C. Prąd znik­nął, zro­bi­ło się 16°C i świe­ci­ło sło­ńce. Trze­ba było jesz­cze po­ko­nać przy­brze­żne prądy. Venc­lo­vskie­mu się to uda­ło i do­ta­rł do Do­ver po 15 godz. i 26 min. Fran­ta w jed­nej chwi­li stał się bo­ha­te­rem i naj­po­pu­lar­niej­szą oso­bą w Cze­cho­sło­wa­cji. Pierw­szy se­kre­tarz par­tii wy­sy­łał mu te­le­gram z gra­tu­la­cja­mi. W su­mie do­stał 2256 li­stów i na wszyst­kie od­pi­sał. Je­ździł po ca­łym kra­ju na spo­tka­nia z fa­na­mi… Dla ca­łe­go po­ko­le­nia Cze­chów stał się wzo­rem spor­tow­ca, wie­lu dzi­ęki nie­mu za­częło tre­no­wać pły­wa­nie. Pa­ństwo za­dba­ło o swo­je­go bo­ha­te­ra – do­stał miesz­ka­nie, pra­cę w woj­sko­wym klu­bie i zo­stał pro­fe­sjo­nal­nym ma­sa­ży­stą.

Zew Dzikiej Wody

Venc­lo­vský udo­wod­nił że mo­żna ro­bić duże prze­pra­wy, nie ma­jąc pro­fe­sjo­nal­ne­go za­ple­cza. Po­ka­zał też, że mo­żna pły­wać i tre­no­wać wła­ści­wie wszędzie. No i tak so­bie pły­wa­łem, pły­wa­łem i star­to­wa­łem, roz­wi­ja­li­śmy z przy­ja­ció­łmi za­wo­dy i za­częli­śmy co­raz częściej te­sto­wać ró­żne dzi­kie akwe­ny. Za­częło się go­rącz­ko­we wy­szu­ki­wa­nie no­wych dla nas sta­wów, je­zior, rzek. Ja­kieś za­ba­gnio­ne ostępy le­śne albo od­wrot­nie: śro­dek mia­sta i staw w ele­ganc­kim par­ku. Ka­żdy akwen, gdzie­kol­wiek by nie był, wła­ści­wie nada­wał się do pły­wa­nia. Mia­łem już ad­ap­ta­cję, mo­żli­wo­ści, trze­ba było ko­rzy­stać. Chcia­łem też prze­te­sto­wać, ile zim­nej wody mo­żna w ogó­le przy­jąć. Pod ko­niec zimy 2016 roku po­sta­no­wi­łem przez dłu­ższy czas pły­wać co­dzien­nie od 900 do 1000 m w ra­mach eks­pe­ry­men­tu. Woda utrzy­my­wa­ła się u mnie, w ka­to­wic­kim sta­wie Szlo­miok, w prze­dzia­le tem­pe­ra­tur od 1°C do 3°C. Ręce już zbyt­nio mi nie ma­rzły, prak­tycz­nie pod ko­niec pły­wa­nia nie tra­ci­łem w nich czu­cia, po­wrót do nor­mal­nej tem­pe­ra­tu­ry też już mia­łem szyb­ki i nie od­czu­wa­łem zim­na przy wcho­dze­niu do wody. Pły­wa­łem w płyt­kiej wo­dzie, po­nie­waż zwy­kle by­łem sam w na wpół za­mar­z­ni­ętym sta­wie. Po dwóch pierw­szych dniach, czy­li 2 km, czu­łem się wspa­nia­le. Na trze­ci dzień, po wy­jściu z wody, mia­łem taką myśl, że je­stem tym tro­chę zmęczo­ny. By­łem cie­ka­wy, co się sta­nie da­lej. Je­śli mam gor­szy dzień, je­stem zmęczo­ny lub zmar­z­ni­ęty, to hi­po­ter­mia roz­wi­ja się tro­chę szyb­ciej i mam taki, chy­ba trze­ba po­wie­dzieć, „swój ob­jaw”, któ­ry po­le­ga na tym, że sły­szę jak­by dzwo­ne­czek w le­wym uchu. Jak je­stem w for­mie, nie mam tego, jak jest tro­chę go­rzej, za­czy­na się to na oko­ło 850 m, ale może po­tem prze­jść. No i te­raz w czwar­tym dniu dzwo­nek ode­zwał się na sze­śćset­nym me­trze. Oho, po­my­śla­łem, coś się dzie­je, i by­łem też już ja­kiś taki wol­ny w wo­dzie, ale do­pły­nąłem dy­stans, ubra­łem się i wró­ci­łem do nor­mal­nej cie­pło­ty.

War­to jesz­cze wspo­mnieć, że je­śli ktoś jest na­praw­dę wy­tre­no­wa­ny, to pró­ba pły­wa­nia w celu po­ko­na­nia jak naj­wi­ęk­szej od­le­gło­ści ko­ńczy się, gdy za­wod­nik nie po­tra­fi się prze­su­wać do przo­du. Prak­tycz­nie stoi w miej­scu i pró­bu­je tyl­ko wy­ko­ny­wać ja­kieś nie­efek­tyw­ne ru­chy. Prze­pra­wa ko­ńczy się sama.

Tre­ning w sta­wie Szlo­miok w Ka­to­wi­cach.

fot. To­masz Muc

Wy­star­to­wa­łem pi­ąte­go dnia. Mój stan się po­gar­szał. Szyb­ciej roz­wi­ja­ła się hi­po­ter­mia, dłu­żej do­cho­dzi­łem do sie­bie, czu­łem się zmęczo­ny i lek­ko sen­ny do ko­ńca dnia. Pły­wa­łem oczy­wi­ście w jed­nym czep­ku si­li­ko­no­wym bez za­ty­czek w uszach. Nie zła­pa­łem jed­nak żad­nej in­fek­cji i nie mia­łem – we­dług mnie – żad­nych ob­ja­wów cho­ro­bo­wych. Jed­na rzecz się jed­nak zmie­ni­ła. Wie­czo­rem, gdy sze­dłem spać, mia­łem po­czu­cie, jak­by ci­ężej mi się od­dy­cha­ło. Jak­bym mu­siał po­ko­ny­wać ja­kiś lek­ki opór przy od­dy­cha­niu, ale nie były to skur­cze oskrze­li, jak w przy­pad­ku ast­my. Po­tra­fi­łem to roz­ró­żnić, bo by­łem kie­dyś moc­nym aler­gi­kiem i mie­wa­łem ta­kie ob­ja­wy, od któ­rych je­stem te­raz wol­ny. Może z po­wo­du tre­nin­gów w zim­nej wo­dzie. Więc za­częły się ta­kie kło­po­ty z od­dy­cha­niem i ja­kieś uczu­cie ci­ęża­ru w klat­ce pier­sio­wej. Wte­dy nie wie­dzia­łem, co to jest, te­raz my­ślę, że to może był obrzęk płuc wy­wo­ła­ny pły­wa­niem. Rano czu­łem się już do­brze, więc kon­ty­nu­owa­łem eks­pe­ry­ment. Po szó­stym dniu czu­łem się jak po pi­ątym. Lek­kie ob­ja­wy ci­ężko­ści w płu­cach, wi­ęk­sze wy­czer­pa­nie, ale po­wrót do do­bre­go funk­cjo­no­wa­nia rano. Pły­wa­nie za­ko­ńczy­łem ósme­go dnia, po­nie­waż za­częły się kło­po­ty z ser­cem i to mnie tro­chę wy­stra­szy­ło. Kie­dy się po­ło­ży­łem wie­czo­rem do łó­żka, od­czu­łem ja­kieś za­bu­rze­nia w pra­cy tego na­rządu. Za­czy­nał się często­skurcz, któ­ry trwał oko­ło 20 se­kund. Nie mia­łem ni­g­dy wcze­śniej cze­goś ta­kie­go. Do tego do­szły sko­ki ci­śnie­nia. Przez chwi­lę od­czu­wa­łem, że mam wy­so­kie ci­śnie­nie, po­tem się to uspo­ka­ja­ło i nor­mal­nie za­sy­pia­łem. Po­nie­waż na po­cząt­ku lata pla­no­wa­łem prze­pra­wę przez Ba­łtyk w szta­fe­cie do Szwe­cji, po­sta­no­wi­łem so­bie zro­bić do­kład­ne ba­da­nia u kar­dio­lo­ga i po­rząd­nie wy­po­cząć po tym eks­pe­ry­men­cie.

Pły­wa­nie w sta­wie Szlo­miok w Ka­to­wi­cach. Na zdjęciu z Ju­lią Ko­zer­ską.

fot. To­masz Muc

Po­je­cha­łem do szpi­ta­la do Tych, gdzie zro­bio­no mi ba­da­nie ser­ca za po­mo­cą ul­tra­dźwi­ęków. Le­ka­rze po­wie­dzie­li mi, że spra­wa z moim ser­cem jest po­wa­żna. Po­dej­rze­wa­li, że mam prze­ciek mi­ędzy­ko­mo­ro­wy. Mi­ędzy ko­mo­ra­mi mie­sza mi się krew na­tle­no­wa­na i ta bez tle­nu. Nie wy­gląda­ło to do­brze – po­wie­dzie­li i za­ło­ży­li mi dwa hol­te­ry, słu­żące do mo­ni­to­rin­gu ca­ło­do­bo­we­go EKG i ci­śnie­nia. Oświad­czy­li mi rów­nież, że będę mu­siał po­ło­żyć się w szpi­ta­lu w Ka­to­wi­cach, a ope­ra­cja ra­czej mnie nie mi­nie. De­li­kat­nie mó­wi­ąc, sta­łem się nie­spo­koj­ny, co też było wi­dać w za­pi­sach z hol­te­rów. Po­roz­ma­wia­łem spo­koj­nie z ro­dzi­ną, że dzie­ją się dziw­ne rze­czy i cze­ka mnie za­pew­ne po­wa­żna ope­ra­cja. By­łem za­ła­ma­ny, że nie będę mógł się prze­pra­wiać przez Ba­łtyk w sa­mych majt­kach. Cze­ka­łem na wi­zy­tę w szpi­ta­lu . O ca­łej spra­wie opo­wie­dzia­łem też zna­jo­me­mu le­ka­rzo­wi i spy­ta­łem go o radę. Mia­łem pew­ne wąt­pli­wo­ści, bo do ob­ra­zu cho­ro­by nie pa­so­wa­ła moja, chy­ba jed­nak duża, wy­dol­no­ść. Jak ja z tym prze­cie­kiem bie­ga­łem i pły­wa­łem? Zna­jo­my ka­zał mi jesz­cze po­je­chać do kli­ni­ki w Chrza­no­wie i skon­sul­to­wać ba­da­nie ul­tra­so­no­gra­ficz­ne ser­ca. Po­je­cha­łem. Ze­bra­ło się kon­sy­lium le­kar­skie, by spoj­rzeć na moją „dziu­rę w ser­cu”, na któ­rą we­dług mnie, mia­łem umrzeć. Spoj­rze­li na mnie i po­wie­dzie­li: „Może pan pły­wać da­lej − ma pan lek­ko nie­do­my­ka­jącą się jed­ną z za­sta­wek ser­ca, wi­dać, jak przy skur­czu tro­chę krwi wra­ca i rzu­ca cień na prze­gro­dę mi­ędzy­ko­mo­ro­wą. Wy­gląda to, jak­by tam był uby­tek, ale go nie ma”. Ja za­py­ta­łem: „A ta za­staw­ka to coś po­wa­żne­go?”. „Nie – od­po­wie­dzie­li − tyl­ko trze­ba ją spraw­dzać co parę lat”. W tym wszyst­kim cho­dzi­ło o ja­ko­ść urządze­nia do ba­da­nia ser­ca… Tam­tej wio­sny mia­łem plan, że prze­ba­dam do­kład­nie całe cia­ło, bo pla­nu­ję wy­pra­wy, a mam już swój wiek (po­dob­no). Ale po­my­śla­łem, że od tego pla­nu od­stąpię. Tro­chę się znie­chęci­łem. Nie chcę już ko­lej­nych przy­gód tego typu. To był do­pie­ro pierw­szy ba­da­ny na­rząd.

Przed wy­pra­wą w Andy – pom­pa do tre­nin­gu w wa­run­kach hi­pok­sji.

fot. To­masz Muc

Wra­ca­jąc do te­ma­tu pły­wa­nia w zim­nej wo­dzie przez osiem dni z rzędu, my­ślę, że to za dużo. Trze­ba da­wać so­bie czas na re­ge­ne­ra­cję. Dwa razy wy­star­czy, mak­sy­mal­nie czte­ry razy w ty­go­dniu, je­śli jest się za­awan­so­wa­nym w tre­nin­gu. Wte­dy też je­den raz dłu­go i moc­no, in­ny­mi ra­za­mi lżej. Or­ga­nizm po­trze­bu­je też cie­pła. To nic złe­go. Trze­ba w tym zna­le­źć ja­kąś rów­no­wa­gę. Moje ob­ja­wy zwi­ąza­ne z za­bu­rze­nia­mi ryt­mu ser­ca, ci­śnie­niem i płu­ca­mi prze­szły. Dal­sza hi­sto­ria to już opo­wie­ści o wy­pra­wach – bar­dzo da­le­kich i bli­skich. Wy­pra­wach, któ­re dały mi nie­sa­mo­wi­tą ra­do­ść i po­czu­cie pły­wac­kie­go spe­łnie­nia. Trud­no mi wła­ści­wie zro­zu­mieć, dla­cze­go mało kto pró­bo­wał ro­bić ta­kie rze­czy wcze­śniej. Prze­cież dzi­ka i zim­na woda jest na wy­ci­ągni­ęcie ręki. Jed­nak trud­no jest prze­ła­my­wać sche­ma­ty my­ślo­we i ste­reo­ty­py. Trud­no cho­dzić nie­wy­dep­ta­ny­mi ście­żka­mi i wy­pły­wać na nowe szla­ki. Za­nim jed­nak na­stąpi opo­wie­ść o kon­kret­nych wy­pra­wach i miej­scach, gdzie war­to pły­wać, przej­dźmy do dru­giej części ksi­ążki, któ­rą sta­no­wi prak­tycz­ny po­rad­nik pły­wa­nia w dzi­kiej wo­dzie.

Poradnik dzikiego pływaka

Mó­wię do­syć często o tych wszyst­kich spra­wach i czu­ję, że cho­ciaż na prze­strze­ni lat moje po­de­jście się zmie­nia, to jądro spra­wy po­zo­sta­je to samo: war­to pły­wać w dzi­kiej wo­dzie i po­dej­mo­wać ró­żne­go typu pły­wac­kie wy­zwa­nia, któ­re są do­pa­so­wa­ne do na­szych ak­tu­al­nych po­trzeb i umie­jęt­no­ści. Na­sza wie­dza o wo­dzie i na­szym cie­le ci­ągle wy­ma­ga ak­tu­ali­za­cji. Zbie­ra­my nowe do­świad­cze­nia, a wie­dzę o nich wy­mie­nia­my mi­ędzy sobą i in­te­gru­je­my z szyb­ko­ścią in­ter­ne­tu. Cza­sa­mi po­stęp wy­ma­ga też po­wro­tu do sta­rych, za­rzu­co­nych idei. Po­mi­mo że np. wie­lu me­cha­ni­zmów fi­zjo­lo­gicz­nych jesz­cze do­kład­nie nie ro­zu­mie­my, to wie­my jed­nak dużo i chce­my wie­dzieć jesz­cze wi­ęcej. Na­sze do­świad­cze­nie sta­le ro­śnie. Pra­gnie­my ży­cia bli­żej przy­ro­dy, po­trze­bu­je­my po­czu­cia wol­no­ści i har­mo­nii. Trud­no nam często za­ak­cep­to­wać miej­sce, do któ­re­go nas przy­pi­sa­no. Po­mi­mo że po­ru­sza­my się w prze­strze­ni, w któ­rej pa­nu­je okre­ślo­ne pra­wo i na­wy­ki my­ślo­we, to nie zna­czy, że cze­goś nie mo­że­my w tych kwe­stiach zmie­niać. Je­śli de­cy­du­je­my się na przy­go­dę z nie­ujarz­mio­ną wodą i uwa­ża­my, że ma to war­to­ść, po­win­ni­śmy za­dbać o wszech­stron­ne przy­go­to­wa­nie.

Opi­su­ję tu­taj moje po­de­jście. Je­że­li ktoś czu­je, że trze­ba coś ro­bić ina­czej, niech robi. Dla jed­nych będę zbyt­nim anar­chi­stą, dla dru­gich zbyt­nim ase­ku­ran­tem. Nie ma jed­nej re­cep­ty do­brej dla wszyst­kich. Mo­żna i trze­ba da­lej eks­pe­ry­men­to­wać. Po­ra­dy, któ­re się tu po­ja­wia­ją, wy­ni­ka­ją przede wszyst­kim z mo­je­go do­świad­cze­nia i są od­po­wied­nie dla mnie. Często wi­dzę tek­sty, któ­re te te­ma­ty trak­tu­ją zu­pe­łnie ina­czej, ale ja chcia­łbym po­zo­stać wier­ny temu, co prze­ży­łem w wo­dzie. Te ró­żni­ce do­ty­czą prak­tycz­nie wszyst­kie­go: po­cząw­szy od kwe­stii bez­pie­cze­ństwa, przez te­mat tre­nin­gu i na­wet po­stępo­wa­nia w przy­pad­kach od­mro­żeń. Mó­wię więc: ja ro­bię to tak. Ty mo­żesz ina­czej, le­piej. Zde­cy­duj się na zba­da­nie ró­żnych opcji. To ty osta­tecz­ne bie­rzesz od­po­wie­dzial­no­ść za sie­bie, ty sza­cu­jesz ry­zy­ko i ty de­cy­du­jesz się na przy­go­dę lub nie.

Nad Wi­słą w Gru­dzi­ądzu.

fot. To­masz Muc

Ta część ksi­ążki po­świ­ęco­na jest wła­ści­wie opi­so­wi pew­nej ogól­nej kon­cep­cji po­de­jścia do wody. Roz­pa­try­wa­ne tu­taj kwe­stie prak­tycz­ne z niej wy­ni­ka­ją. Jest to idea roz­wo­ju kul­tu­ry pły­wac­kiej. Na na­szej sze­ro­ko­ści geo­gra­ficz­nej dzi­kie pły­wa­nie, je­śli ktoś ma za­miar pły­wać nie tyl­ko la­tem, wi­ąże się z ad­ap­ta­cją do zim­na. Dla­te­go spo­ro cza­su po­świ­ęcę wła­śnie tej kwe­stii – pły­wa­niu zi­mo­we­mu jako wa­żnej części skła­do­wej dzi­kie­go pły­wa­nia. Je­śli ktoś pla­nu­je pły­wać dzi­ko la­tem, to i tak wi­ęk­szo­ść z tych in­fro­ma­cji może mu się przy­dać. W pol­skich akwe­nach na­wet la­tem mo­że­my na­ba­wić się hi­po­ter­mii. Zi­mo­we i lo­do­we pły­wa­nie będę trak­to­wał tu­taj jako sy­no­ni­my. La­tem, je­sie­nią czy zimą w wo­dzie po­czu­je­my ten chłod­ny dreszcz, któ­ry zmie­nia na­szą per­cep­cję i prze­no­si nas do świa­ta ba­śni!

Kultura pływacka

Chcia­łbym za­cząć wła­śnie od tego. Dzi­ki pły­wak, chcąc nie chcąc, roz­wi­ja kul­tu­rę pły­wac­ką. Musi się on skon­fron­to­wać z pew­ny­mi kwe­stia­mi świa­to­po­glądo­wy­mi. Nie ma in­ne­go wy­jścia, po­nie­waż swo­bod­ne pły­wa­nie na otwar­tej wo­dzie, zmie­nia umy­sł. Na nie­któ­re py­ta­nia za­czy­na­my od­po­wia­dać ina­czej niż nie­pły­wa­jący. We­dług mnie ist­nie­ją trzy fi­la­ry kul­tu­ry pły­wac­kiej. Pierw­szy to umie­jęt­no­ści pły­wac­kie lu­dzi, czy­li ich po­ziom tech­nicz­ny i umie­jęt­no­ść do­świad­cza­nia wody, po­czu­cia swo­bo­dy w wo­dzie. Dru­gi to sa­mo­dziel­ne po­dej­mo­wa­nie de­cy­zji i od­po­wie­dzial­no­ść za sie­bie na brze­gu i w wo­dzie. Trze­ci fi­lar to świa­do­mo­ść eko­lo­gicz­na. Je­śli żyję bli­sko wody i w niej, to za­czy­nam o nią dbać. Nie trak­tu­ję jej tyl­ko in­stru­men­tal­nie („woda nosi bar­ki z węglem”), ale chcę, by eko­sys­te­my były żywe, dzi­kie i pi­ęk­ne. Nie tyl­ko dla­te­go, że jest to do­bre dla mnie i mo­ich dzie­ci, ale ta­kże dla­te­go, że to słu­ży sa­mej przy­ro­dzie, któ­rej wszy­scy je­ste­śmy częścią. Woda nie ma może być tyl­ko are­ną na­sze­go wy­czy­nu pły­wac­kie­go. Pły­wa­jąc, za­czy­na­my prze­cież za­uwa­żać szer­szy kon­tekst.

Bu­du­jąc kul­tu­rę pły­wac­ką, od­ci­ąża­my w pra­cy ra­tow­ni­ków. Nie po­win­ni­śmy my­śleć o nich jak o oso­bach, któ­re bio­rą pe­łną od­po­wie­dzial­no­ść za ży­cie kąpi­ące­go się. Dla­cze­go mło­dy chło­pak lub dziew­czy­na ma iść pod sąd, gdy na kąpie­li­sku uto­nie czter­dzie­sto­let­ni mężczy­zna, któ­ry wy­pa­dł nie­opo­dal z łód­ki? Bo to aku­rat ty­po­wa sy­tu­acja. W gó­rach nikt nie sądzi ra­tow­ni­ków, gdy ktoś spad­nie ze ska­ły. Ra­tow­nik na pla­ży to wiel­ka po­moc, luk­sus i na­le­ży mu się po pro­stu sza­cu­nek. Może jed­nak wi­ęk­szo­ść plaż po­win­na być nie­strze­żo­na? Wte­dy za­ist­nia­ła­by po­trze­ba de­cy­zyj­no­ści i od­po­wie­dzial­no­ści lu­dzi nad wodą. Sta­ńmy na brze­gu pla­ży strze­żo­nej i po­pa­trz­my na kąpi­ących się w upal­ny dzień. Czy je­ste­śmy w sta­nie zwró­cić uwa­gę na wszyst­kie wy­sta­jące z wody gło­wy? Nie, nie je­ste­śmy.

Tre­ning ra­tow­ni­czy w sta­wie Szlo­miok z Ja­ku­bem Ma­ły­ju­rek i Lu­cja­nem Sa­bu­dą.

fot. To­masz Muc

Tre­nu­jąc la­tem w ka­to­wic­kim sta­wie Szlo­miok, dwa razy wy­ci­ąga­łem nie­umie­jących pły­wać z wody, a zo­ba­czy­łem, że toną, tyl­ko dla­te­go, bo by­łem bar­dzo bli­sko nich w wo­dzie. Jesz­cze kil­ka słów o al­ko­ho­lu. Uwa­ża­ny jest bar­dzo często za głów­ną przy­czy­nę uto­ni­ęć. Sta­ty­sty­ki mó­wią jed­nak, że tyl­ko jed­na oso­ba na 4–5 była pod wpły­wem al­ko­ho­lu, czy­li wi­ęk­szo­ść lu­dzi to­nie na trze­źwo. Po­la­kom nie­po­trzeb­na do tego wód­ka. Na­wet je­śli u de­na­ta stwier­dzo­no obec­no­ść al­ko­ho­lu we krwi, sta­no­wi to po pro­stu jed­ną z oko­licz­no­ści. Zwy­kle nie umiał on do­brze pły­wać, a tyl­ko my­ślał, że do­brze pły­wa. Ow­szem, je­śli ktoś jest moc­no pi­ja­ny, le­d­wo się trzy­ma na no­gach i spad­nie z mo­stu do wody, to inna sy­tu­acja. Wcho­dze­nie po „piw­ku” do wody to głu­po­ta, ale lu­dzie mają taką ten­den­cję, że chcą pić nad wodą. Trud­no to zmie­nić. Szyb­ciej pi­ja­ka na­uczy­my pły­wać, niż od­uczy­my pić. Po al­ko­ho­lu ła­twiej się za­chły­snąć wodą, stra­cić orien­ta­cję w je­zio­rze (ta ni­g­dy nie jest ła­twa), szyb­ciej mo­żna wpa­ść w pa­ni­kę, jest się słab­szym fi­zycz­nie i po­dej­mu­je się nie­traf­ne de­cy­zje. To oczy­wi­ste, ale de­cy­zja po­zo­sta­je po stro­nie za­in­te­re­so­wa­ne­go.

Zwy­czaj, z któ­rym przede wszyst­kim po­win­ni­śmy się roz­pra­wić, to śmie­ce­nie nad wodą. Pi­jąc ró­żne na­po­je na brze­gu, lu­dzie często tłu­ką bu­tel­ki. To jest pla­ga, któ­ra nam za­gra­ża. Lu­dzie nie czu­ją zwi­ąz­ku z wodą, nie uwa­ża­ją, że jest ich. Je­śli to by­ło­by na­praw­dę ich miej­sce, to by tego nie ro­bi­li. Nie tłu­ką na pew­no w ten spo­sób bu­te­lek i nie śmie­cą w domu. Wy­ni­ka z tego, że lu­dzie cier­pią na za­bu­rze­nie wi­ęzi z wodą!

Ta­bli­ca zna­le­zio­na w miej­sco­wo­ści Kar­ni­ty na Ma­zu­rach.

fot. To­masz Wo­źnicz­ka

Chcia­łbym ta­kże przyj­rzeć się zda­niu: „Tyl­ko do­brzy pły­wa­cy toną”. W Pol­sce trud­no zo­ba­czyć tre­nu­jących pły­wa­ków w wo­dach otwar­tych. Gdzie są ci „do­brzy pły­wa­cy”? W Ir­lan­dii, An­glii, Cze­chach mo­żna ich zo­ba­czyć. U nas cho­dzi o lu­dzi, któ­rzy są ab­so­lut­nie pew­ni, że są do­bry­mi pły­wa­ka­mi. Źle oce­nia­ją swo­je umie­jęt­no­ści, a naj­częściej nie­wie­le umie­ją i mają za małe do­świad­cze­nie w wo­dzie, by w ogó­le po­tra­fić oce­nić sy­tu­ację. Spo­ro lu­dzi uwa­ża, że może pły­wać na łód­kach bez umie­jęt­no­ści pły­wac­kich. To są ca­łkiem, wy­da­wa­ło­by się, od­po­wie­dzial­ni lu­dzie, któ­rzy my­ślą, że ka­mi­zel­ka za­ła­twi spra­wę. Ale i tak jej nie za­ło­żą. W Pol­sce od lat to­nie oko­ło 500 osób rocz­nie i na­le­ży­my pod tym względem do czo­łów­ki eu­ro­pej­skiej. Wy­prze­dza­ją nas w sta­ty­sty­kach uto­ni­ęć z ostat­nich lat byłe re­pu­bli­ki wcho­dzące w skład Zwi­ąz­ku Ra­dziec­kie­go. Na­stęp­na spra­wa to struk­tu­ra wie­ko­wa to­nących. Oka­zu­je się, że to nie dzie­ci i mło­dzież naj­częściej umie­ra­ją w wo­dzie. Naj­wi­ęcej to­nie mężczyzn w śred­nim wie­ku.

W Pol­sce pra­wie wszędzie mo­że­my zo­ba­czyć za­ka­zy pły­wa­nia. Często są one nie­uza­sad­nio­ne. Ta­bli­ce są sta­wia­ne na wszel­ki wy­pa­dek i dla świ­ęte­go spo­ko­ju, przez za­rząd­cę te­re­nu. Je­śli ktoś uto­nie, to może ro­dzi­na lub dzien­ni­ka­rze będą po­szu­ki­wać win­nych. Nikt nie wpad­nie na to, że od­po­wie­dzial­na za zda­rze­nie jest do­ro­sła oso­ba, de­cy­du­jąca się na kąpiel. Je­że­li jest to dziec­ko, od­po­wie­dzial­ny za nie jest jego opie­kun. Rzad­ko też ktoś wspo­mni, że wy­pad­ki mogą się cza­sa­mi wy­da­rzyć i nikt wła­ści­wie nie jest win­ny. Ka­żdy może do­stać ata­ku ser­ca lub może wy­stąpić zu­pe­łnie nie­prze­wi­dy­wal­na oko­licz­no­ść. W Pol­sce dzie­rżaw­ca­mi akwe­nów są nie­rzad­ko koła węd­kar­skie lub np. klu­by spor­tów wod­nych. Nie­któ­re z nich od razu wpro­wa­dza­ją swo­je za­ka­zy. Z akwe­nu mogą ko­rzy­stać tyl­ko oni. W Dzien­ni­ku Ustaw jest ar­ty­kuł nu­mer 32 pra­wa wod­ne­go. Mówi on o tym, że ka­żde­mu przy­słu­gu­je pra­wo do ko­rzy­sta­nia z wód w celu za­spo­ko­je­nia swo­ich po­trzeb. Ta­kże spor­to­wych i re­kre­acyj­nych. Do kogo na­le­żą lasy i je­zio­ra w Pol­sce? Do spo­łe­cze­ństwa. Ist­nie­ją oczy­wi­ście wy­jąt­ki, gdy akwen znaj­du­je się w rękach pry­wat­nych, ale z re­gu­ły tak nie jest.

Nie­któ­re boje o do­stęp do wody ob­ro­sły już le­gen­dą, cza­sa­mi po­przez gro­te­sko­wo­ść ca­łej sy­tu­acji. Na­le­ży do nich na pew­no hi­sto­ria kra­kow­skie­go Za­krzów­ka, pły­wac­kie­go spo­tu (pi­ęk­ne­go miej­sca do pły­wa­nia), o do­stęp­no­ść któ­re­go wal­czy­ło wie­le or­ga­ni­za­cji. Same zna­ki za­ka­zu często nie przy­bie­ra­ją usta­wo­wej, okrągłej for­my z uza­sad­nie­niem na­pi­sa­nym pod spodem lub do­dat­ko­wym pik­to­gra­mem i trud­no uznać, że są zna­ka­mi le­gal­ny­mi. Jed­nak nie o to cho­dzi, żeby na­ma­wiać do pły­wa­nia „nie­le­gal­ne­go”. Za­wsze znaj­dzie­my ja­kieś ustron­ne, dzi­kie miej­sce do pły­wa­nia bez zna­ku za­ka­zu. Cho­dzi bar­dziej o pre­sję, któ­rą mo­że­my wy­wie­rać, by de­cy­den­ci sko­ńczy­li przed­sta­wiać ar­gu­men­ty typu: jest za­kaz, bo lu­dzie się to­pią. Oczy­wi­ście ist­nie­ją za­ka­zy, do któ­rych war­to się sto­so­wać. Do­ty­czy to np. par­ków na­ro­do­wych, por­tów, oko­lic urządzeń hy­dro­tech­nicz­nych. Dys­ku­syj­ne by­wa­ją jed­nak za­ka­zy w nie­któ­rych miej­scach, jak np. szla­ki że­glu­go­we, na któ­rych wła­ści­wie ona nie ist­nie­je. Moim zda­niem, lep­szym roz­wi­ąza­niem jest usta­wia­nie ta­blic ostrze­ga­jących przed kon­kret­nym za­gro­że­niem. „Uwa­ga, w tym miej­scu za­no­to­wa­no prze­kro­cze­nie do­pusz­czal­ne­go stęże­nia da­nej sub­stan­cji. Pły­wa­nie gro­zi…”. Taką ta­bli­cę wi­dzia­łem w Du­bli­nie, w Ir­lan­dii. Prze­czy­ta­łem i mo­głem świa­do­mie pod­jąć de­cy­zję. W Pol­sce ist­niał zwy­czaj sta­wia­nia ta­blic ozna­cza­jących „czar­ne wod­ne punk­ty”. Jest taki czar­ny punkt, ale nie wie­my dla­cze­go. Jaki to jest ro­dzaj za­gro­że­nia? Może ja­kiś be­to­no­wy ele­ment sta­re­go mo­stu? Może okre­so­wo mamy tu do czy­nie­nia z sil­niej­szym nur­tem? Nie wie­my.

Za­lew Szcze­ci­ński.

fot. Da­niel Pa­łosz

Gdy pi­szę te sło­wa, mam świa­do­mo­ść cze­ka­jących nas prze­mian. Za 10 lat we­źmie­my tę ksi­ążkę do ręki i będzie­my się śmia­li z tych pro­ble­mów. Czy może wca­le nie? Zo­ba­czy­my. Przyj­rzyj­my się sy­tu­acji w mie­ście Wo­lin (jest rok 2020). Mia­sto leży po dwa­kroć nad wodą: nad cie­śni­ną Dziw­na i Za­le­wem Szcze­ci­ńskim. Pły­wac­ki raj? Nie­ko­niecz­nie. Ofi­cjal­nie ni­g­dzie nie mo­żna pły­wać. Ba­sen pły­wac­ki jest od­da­lo­ny o wie­le ki­lo­me­trów. Gdzie dzie­ci i do­ro­śli mogą się uczyć pły­wać? Ni­g­dzie. Dru­gi przy­kład – War­sza­wa. Sy­ren­ka jest sym­bo­lem mia­sta, ale ofi­cjal­nie wpław z Sy­ren­ką nie wol­no się przy­wi­tać. Choć kie­dyś, daw­no temu było to mo­żli­we. Na szczęście coś po­wo­li się zmie­nia. Przy­by­wa pły­wa­jących w otwar­tych akwe­nach, wy­wie­ra­jących na­cisk na de­cy­den­tów. Nikt nie jest nie­le­gal­ny w wo­dzie!

W 2020 roku zo­sta­łem za­pro­szo­ny przez Ja­ku­ba Frie­den­ber­ge­ra na kon­fe­ren­cję ra­tow­ni­ków wod­nych: „On Duty” do Aka­de­mii Ma­ry­nar­ki Wo­jen­nej w Gdy­ni. Pre­le­gen­ta­mi byli do­świad­cze­ni ra­tow­ni­cy i lu­dzie mo­rza. W swo­im wy­stąpie­niu mó­wi­łem o tym, że za­miast od­su­wa­nia lu­dzi od wody po­przez licz­ne za­ka­zy, po­win­ni­śmy tych lu­dzi uczyć pły­wać i dać im wol­ną rękę w spra­wach do­stępu do dzi­kie­go pły­wa­nia. My­śla­łem, że moje po­glądy nie zo­sta­ną za­ak­cep­to­wa­ne. Dla­cze­go? Po­dej­rze­wa­łem, że część „pre­ze­sów” chce utrzy­mać sta­tus quo. Je­że­li wszędzie będą za­ka­zy, to fir­my ra­tow­ni­cze, za pie­ni­ądze miej­skie, będą mo­gły otwo­rzyć kąpie­li­ska strze­żo­ne i mieć za­pew­nio­ny byt. Pa­ra­dok­sal­nie, wy­god­nie nie­któ­rym jest mó­wić, że miej­sce nie­strze­żo­ne jest bar­dzo nie­bez­piecz­ne i nie po­win­no się ko­rzy­stać z kąpie­li­ska. Le­piej ro­bić po­ga­dan­ki i stra­szyć, niż po pro­stu uczyć pły­wać. Do tego do­cho­dzi jesz­cze szo­ku­jąca praw­da, że część ra­tow­ni­ków nie ma zbyt du­że­go do­świad­cze­nia na wo­dach otwar­tych, a wśród nich są i tacy, któ­rzy wca­le nie umie­ją pły­wać po­nad­prze­ci­ęt­nie. Są tzw. pły­wa­jący ra­tow­ni­cy i ra­tow­ni­cy uni­ka­jący we­jścia do wody. To nie jest tyl­ko moje zda­nie, ale i wie­lu ra­tow­ni­ków, z któ­ry­mi mia­łem oka­zję wy­mie­nić po­glądy. Są to gorz­kie ob­ser­wa­cje. Nie­mniej jed­nak na kon­fe­ren­cji zo­sta­łem za­sko­czo­ny. Otóż słu­cha­cze na sali i część pre­le­gen­tów w za­sa­dzie przy­zna­ła mi ra­cję. To­masz Za­lew­ski, pre­zes Za­chod­nio­po­mor­skie­go WOPR, na sa­mym wstępie stwier­dził, że re­for­ma jest po­trzeb­na i może na przy­kład po­trzeb­ne są pa­tro­le ra­tow­ni­cze, któ­re będą je­ździć po pla­żach, wspie­rać i szko­lić kąpi­ących się, za­miast or­ga­ni­zo­wa­nia tyl­ko tra­dy­cyj­nych kąpie­lisk.

Po­mnik war­szaw­skiej sy­ren­ki nad Wi­słą.

fot. Cu­rio­so Pho­to­gra­phy/Shut­ter­stock

Dla­cze­go w Pol­sce nie ma kul­tu­ry pły­wac­kiej, tak ty­po­wej dla Wiel­kiej Bry­ta­nii, ale też Czech, kra­ju bez do­stępu do mo­rza? Pro­fe­sor Krzysz­tof Skó­ra, za­ło­ży­ciel Sta­cji Mor­skiej Uni­wer­sy­te­tu Gda­ńskie­go w Helu, uwa­żał, że nasz kraj jest po­zba­wio­ny to­żsa­mo­ści mor­skiej. Czy wy­ni­ka to z na­szej hi­sto­rii? Na­szą wy­obra­źnię zdo­mi­no­wa­ły ste­py i ko­nie. Prze­strzeń zdo­by­wa­li­śmy jako pie­chu­rzy. Dla­te­go po­ci­ąga nas zdo­by­wa­nie gór, bie­ga­nie, a nie spor­ty wod­ne. Kie­dy od­zy­ska­li­śmy nie­pod­le­gło­ść w 1918 r., bu­do­wa­li­śmy flo­tę prak­tycz­nie od zera. Pi­ęk­nie to wszyst­ko opi­sał Ka­rol Bor­chardt w ksi­ążce Zna­czy ka­pi­tan. Jej bo­ha­te­ro­wie de­cy­du­ją się na kon­takt z no­wym ży­wio­łem. Ich he­ro­izm po­le­ga m.in. na prze­ła­my­wa­niu lęku przed wodą!

Papiery, papiery!

Przy­mie­rza­jąc się do ma­łej wod­nej eska­pa­dy lub du­żej wy­pra­wy, spraw­dza­my, czy po­trze­bu­je­my ja­ki­chś po­zwo­leń na pły­wa­nie. Przyj­rzyj­my się re­al­nej sy­tu­acji, kie­dy to wraz z ko­le­gą zde­cy­do­wa­łem się prze­pły­nąć Wi­słę wpław. Na rze­ce jest za­rząd­ca, szlak że­glu­go­wy, za­czy­na­jący się od ujścia Prze­mszy, i wie­le miast. Czy za­rząd­ca wyda mi po­zwo­le­nie? Co praw­da ru­chu stat­ków prak­tycz­nie nie ma, ale jak do tego po­dej­dą? Może by­śmy do­sta­li zie­lo­ne świa­tło, ale osza­co­wa­li­śmy ry­zy­ko, że ra­czej mogą nie wy­dać, bo gdy­by­śmy do­sta­li pa­pier, to za­rząd­ca mu­sia­łby się po­czuć za nas od­po­wie­dzial­ny. Prze­cież Wi­sła to bar­dzo nie­bez­piecz­na rze­ka i za­wsze coś może się stać – czyż nie? Po co brać na sie­bie od­po­wie­dzial­no­ść? To może trze­ba pro­sić o po­zwo­le­nie w ka­żdym mie­ście, w któ­rym pły­nie Wi­sła? – my­śle­li­śmy. To by­ło­by uci­ążli­we. Po tych prze­my­śle­niach po pro­stu za­częli­śmy pły­nąć. Man­da­ty do­sta­li­śmy tyl­ko pod Wa­we­lem. Po­in­for­mo­wa­li­śmy też o prze­pra­wie po­li­cję w War­sza­wie, bo zro­bi­li­śmy wcze­śniej ro­ze­zna­nie i wie­dzie­li­śmy, że to wy­star­czy. Uwa­żam, że za­wsze przy­da się zro­bić nie­for­mal­ny wy­wiad, jak to z da­nym akwe­nem, w da­nym kra­ju, spra­wy się mają. Nie ma jed­nej za­sa­dy po­stępo­wa­nia. Może być tak, że ogól­nie nie ma za­ka­zu, ale gdy za­cznie­my py­tać, to na­gle po­ja­wią się pro­ble­my i ktoś będzie chciał ja­kieś pie­ni­ądze. Cza­sa­mi po­my­sł na prze­pra­wę jest no­wa­tor­ski i lo­kal­ne wła­dze mogą uznać, że le­piej coś ta­kie­go za­re­zer­wo­wać dla ko­goś in­ne­go (swo­je­go). Ist­nie­ją też akwe­ny wy­ma­ga­jące for­mal­nych zgód na pły­wa­nie, jak np. Ka­nał An­giel­ski. Cza­sem też dana or­ga­ni­za­cja uzur­pu­je so­bie wy­łącz­ne pra­wo do or­ga­ni­za­cji prze­praw, by­naj­mniej go nie ma­jąc. Naj­le­piej wszyst­ko do­brze spraw­dzić. Zda­rza się też, że brak zgo­dy na­praw­dę wy­ni­ka z za­mia­ru chro­nie­nia nas przez ad­mi­ni­stra­to­ra.

Ody­se­ja wi­śla­na. Wa­wel, Kra­ków. Na zdjęciu z Łu­ka­szem Tka­czem.

fot. To­masz Muc

Pływanie w rzekach. Wska­zów­ki i za­gro­że­nia

O pły­wa­niu w otwar­tych wo­dach krąży wie­le fan­ta­stycz­nych hi­sto­rii. Do naj­bar­dziej roz­po­wszech­nio­nych na­le­żą te o su­mie lu­do­ja­dzie. Opo­wiast­kę po­wta­rza­ją węd­ka­rze w Ma­ło­pol­sce i na Lu­belsz­czy­źnie. Sumy rze­czy­wi­ście są w sta­nie po­łk­nąć zwie­rzę wiel­ko­ści kacz­ki i ata­ku­ją przed­mio­ty wiel­ko­ści pi­łki do fut­bo­lu. Nie po­twier­dzo­no jed­nak ni­g­dy ich ata­ku na czło­wie­ka. Na Śląsku po­ko­le­nie mo­ich dziad­ków bało się zło­śli­wych utop­ców. Po­mi­ędzy Płoc­kiem a Do­brzy­niem w Wi­śle miesz­kał po­dob­no gro­źny dia­beł-koń. Hi­sto­rie po­wta­rza­ne z ust do ust przez węd­ka­rzy i wod­nia­ków przy­pra­wia­ją o dresz­czyk emo­cji. Zbie­ra­jąc in­for­ma­cje przed pły­wa­niem w no­wym akwe­nie, mo­żna np. usły­szeć, że nie po­win­no się w nim pły­wać, bo tu lu­dzie giną bez śla­du (może okre­so­wo two­rzą się wiry lub inne zja­wi­sko?). Po­dob­ną – oczy­wi­ście mro­żącą krew w ży­łach hi­sto­rię − pod­chwy­tu­ją me­dia. Nie­daw­no usły­sza­łem ko­lej­ną, tym ra­zem o ma­łym je­zior­ku Re­cze na wy­spie Wo­lin. Nie pły­waj­cie w je­zio­rze Re­cze!

Przyj­rzyj­my się naj­pierw rze­kom. Rze­ki w Pol­sce nie­za­słu­że­nie cie­szą się złą sła­wą. Za­cznij­my od naj­gor­szych wia­do­mo­ści – czy­li od rzecz­nych wi­rów. Pły­wa­jąc z ase­ku­ra­cją Mi­cha­ła Sta­ro­sol­skie­go po Wi­śle, sys­te­ma­tycz­nie na­pły­wa­li­śmy ze zna­jo­my­mi pły­wa­ka­mi na wiry. Naj­pierw na te mniej­sze w gór­nym bie­gu, przy głębo­ko­ści wody 2−3 m. Tech­ni­ka wy­gląda­ła tak, że wy­ko­ny­wa­li­śmy po­pu­lar­ne ćwi­cze­nie „wio­se­łek”, by zo­ba­czyć, czy mo­że­my się utrzy­mać na wi­rze, zu­ży­wa­jąc mi­ni­mum ener­gii, le­żąc „wy­so­ko na wo­dzie”. Oka­za­ło się, że jest to mo­żli­we. Taki wir prze­pły­wa­li­śmy spo­koj­nie, cza­sa­mi zmie­niał tro­chę kie­ru­nek pły­wa­nia lub po­ci­ągał na ze­wnątrz tyl­ko rękę. Cza­sa­mi spo­ty­ka­li­śmy w gór­nym bie­gu dwa lub trzy wiry po­łączo­ne ze sobą, z po­wo­du ja­kie­goś pnia­ka lub kil­ku ko­na­rów drze­wa le­żących na dnie. Wte­dy gwa­łtow­niej zmie­nia­ły się kie­run­ki wy­rzu­ca­nia pły­wa­ka, ale nie dzia­ło się nic strasz­ne­go. Naj­le­piej uni­kać wiru, ale je­śli na nie­go już na­pły­wa­my, to moim zda­niem wła­śnie trze­ba się sta­rać le­żeć wy­so­ko na wo­dzie i spo­koj­nie pły­nąć, ob­ser­wu­jąc, jak za­cho­wu­je się wir i jak – w zwi­ąz­ku z tym − zmie­ni kie­ru­nek na­sze­go po­ru­sza­nia się. Jak zwy­kle naj­wa­żniej­szy jest spo­kój i opa­no­wa­nie. Rada, któ­rą często sły­szy­my: za­nur­kuj w kie­run­ku dna i od­bij w bok, może być nie do za­sto­so­wa­nia. Po pierw­sze, wir mógł się utwo­rzyć ze względu na przed­miot le­żący na dnie, a wów­czas nie war­to ry­zy­ko­wać zde­rze­nia z nim. Po dru­gie, woda nie­ko­niecz­nie jest przej­rzy­sta i nur­ku­jąc, ca­łko­wi­cie stra­ci­my orien­ta­cję w prze­strze­ni, nie będzie­my wie­dzie­li, do­kąd pły­nąć. Po trze­cie, utwo­rzo­ny wir cza­sa­mi po­ru­sza się ra­zem z nur­tem, więc orien­ta­cja pod wodą jest nie­mo­żli­wa. Wiry na płyt­kich wo­dach nie mają do­sta­tecz­nej ener­gii, by nas wci­ągnąć. Wy­pad­ki wy­ni­ka­ją zwy­kle z pa­ni­ki, bra­ku do­świad­cze­nia i sła­bych umie­jęt­no­ści pły­wac­kich.

Wir wod­ny.

fot. Pa­vlov Va­le­riy/ Shut­ter­stock

Wo­bec tego − jaki wir nam, pły­wa­kom, re­al­nie za­gra­ża? Pły­nąc wez­bra­ną Wi­słą, w miej­scu ujścia Du­naj­ca, spo­tka­łem się z wi­ęk­szy­mi wi­ra­mi. Z pew­no­ścią były głęb­sze, mia­ły śred­ni­cę oko­ło 4 m, a w środ­ku znaj­do­wał się pu­sty lej o śred­ni­cy może 20 cm. Taki wir w dal­szym ci­ągu nie wci­ągał, jed­nak gdy się prze­pły­wa­ło no­ga­mi po leju, to…

.

.

.

…(fragment)…

Całość dostępna w wersji pełnej

Zakończenie

Na ko­niec chcia­łbym się jesz­cze za­sta­no­wić, po co ko­muś taka ksi­ążka. Szu­kam za­wsze sze­ro­kie­go kon­tek­stu i my­ślę, że świat wcho­dzi zno­wu w fazę du­żych prze­mian. Po­trze­bu­je­my od­no­wy w bar­dzo wie­lu dzie­dzi­nach ży­cia. Od­no­wy wy­ma­ga po­li­ty­ka, szkol­nic­two i Ko­ściół. Moc­no to czu­je­my, choć wi­dzi­my przy­szły ład jak­by przez mgłę. Od­no­wy wy­ma­ga nasz sto­su­nek do Zie­mi i wody. Po­trze­bu­je­my wręcz no­we­go pak­tu z na­szą pla­ne­tą. Wresz­cie, od­no­wy, przede­fi­nio­wa­nia wy­ma­ga rów­nież sport. To, co ro­bi­łem przez ostat­nie lata, po­mo­gło mi zmie­nić wie­le mo­ich po­glądów. Może si­ęga­jąc po tę ksi­ążkę, czy­tel­nik spoj­rzy ina­czej na pły­wa­nie, nar­ciar­stwo lub bie­ga­nie. Może od­rzu­ci ele­ment świa­to­po­glądo­wy i sku­pi się na prak­ty­ce. To wy­star­czy.

Chcia­łbym po­dzi­ęko­wać mo­jej ro­dzi­nie za cier­pli­wo­ść, bo pew­nie za dużo cza­su po­świ­ęcam moim pa­sjom. Dzi­ęku­ję przy­ja­cio­łom, któ­rzy mnie wspie­ra­li i mie­li dla mnie za­wsze, do­bre sło­wo. To uskrzy­dla. Po­dzi­ęko­wa­nia na­le­żą się ta­kże part­ne­rom i spon­so­rom wy­praw, któ­re or­ga­ni­zo­wa­łem lub w któ­rych uczest­ni­czy­łem. Wszyst­kim bo­ha­te­rom wspo­mnia­nym na kar­tach tej ksi­ążki, mó­wię: Dzi­ęku­ję. Spe­cjal­ne po­dzi­ęko­wa­nia ta­kże dla Ma­ry­li Wierz­choś.

Idę po­pły­wać.

Bibliografia

Bown S., Amundsen. Ostatni Wiking, Wydawnictwo Poznańskie, 2018.

Cox L., Królowa zimnych wód, Świat Książki, 2005.

Heyerdahl T., Wyprawa Kon-Tiki, Iskry 1955.

Kneipp S., Sebastiana Kneippa leczenie wodą, Wydawnictwa Artystyczne i Filmowe, 1988.

Kolaszewski A., Świdwiński P., Żeglarz jachtowy, Alma-Press, 2020.

Mayol J., Homo Delphinus. Człowiek Delfin, Wielki Błękit, 2009.

Melville H., Moby Dick, CRW Publishing, 2016.

Morgan E., Aquatic Ape Hypothesis, Stein and Day 1982.

Mumentahler M. red. Uszkodzenia nerwów obwodowych. Rozpoznawanie i leczenie, PZWL, 1998.

Soper T., Antarctica, A Guide to the Wildlife, Bradt Travel Guide, 2013.

Venclovsky F., La Manche – Muj osud, Nase Vojsko, 1971.

Zarzeczańska- Różańska T., Kraulem przez kanałLa Manche i dalej…, Opcja, 1991.

Autor: Leszek Naziemiec

Redakcja: Ewa Biernacka, Katarzyna Zioła-Zemczak

Korekta: Katarzyna Zioła-Zemczak

Projekt graficzny okładki: Emilia Pryśko

Projekt graficzny i eBook: Atelier Du Châteaux

Zdjęcie na okładce: Tomasz Muc, Archiwum IISA, Freepik: wirestock, goinyk, iStock: dzika_mrowka

Pozostałe zdjęcia: Tomasz Madej, Michał Marzec, Tomasz Muc, Leszek Naziemiec, Sylwia Naziemiec, Daniel Pałosz, Piotr Sadurski, Tomasz Woźniczka, Karolina Wykręt, Maya Yagoda, Archiwum IISA, pozostałe zdjęcia Shutterstock

 

Redaktor prowadząca: Agnieszka Knapek

Redaktor projektu: Agnieszka Filas

Kierownik redakcji: Agnieszka Górecka

 

© Copyright by Leszek Naziemiec

© Copyright for this edition by Wydawnictwo Pascal

 

Wszelkie prawa zastrzeżone. Żadna część tej książki nie może być powielana lub przekazywana w jakiejkolwiek formie bez pisemnej zgody wydawcy, za wyjątkiem recenzentów, którzy mogą przytoczyć krótkie fragmenty tekstu.

 

Autorzy i wydawcy tego przewodnika starali się, by jego tekst był rzetelny, nie mogą jednak wziąć odpowiedzialności za jakiekolwiek skutki wynikające z wykorzystania podanych w nim informacji. Dodatkowo w związku z rozwojem epidemii koronawirusa COVID-19 część informacji zawartych w przewodniku mogła ulec dezaktualizacji.

 

Bielsko-Biała 2021

Wydawnictwo Pascal sp. z o.o.

ul. Zapora 25

43-382 Bielsko-Biała

tel. 338282828, fax 338282829

[email protected], www.pascal.pl

 

ISBN: 978-83-8103-804-1