Dziewczyny z północy - Sheng Keyi - ebook + książka

Dziewczyny z północy ebook

Sheng Keyi

3,9

Opis

Dziewczyny z północy” to pierwsza powieść Sheng Keyi. Powieść, do której publikacji o mały włos w ogóle by nie doszło. Pisarka, sama pochodząca z małej wioski, opisuje w swej książce problemy, którym stawić czoła muszą wiejskie dziewczyny przybywające do miasta. Należą do nich nie tylko walka o pozycję społeczną, wolność, utrzymanie się, nauka życia na nowych zasadach, ale także problemy wynikające ze starcia konserwatywnego wychowania z miejskimi realiami oraz niskiego poziomu edukacji seksualnej na chińskiej wsi. Autorka nie stroni od tematów tabu – wykorzystywania wiejskich migrantek, licznych aborcji, a nawet przymusowych sterylizacji…

Utwory Sheng Keyi prezentują przede wszystkim codzienną walkę o przetrwanie chińskich kobiet z ubogich warstw społecznych. Autorka pisze dosadnie i ostro, lubi eksperymentować, a jednocześnie potrafi doskonale oddać duchowy, wewnętrzny świat swych bohaterek. Są to postaci z krwi i kości, wzorowane na licznych, anonimowych dziewczynach, których codzienność wymaga heroizmu, a na które mało kto zwraca uwagę.

Książka jest niczym dziki krzyk, żądanie, by czytelnicy ujrzeli finansowy, emocjonalny, prawny i seksualny wyzysk, jakiego doświadczają miliony dziewcząt z północy, które wyemigrowały do chińskich miast w poszukiwaniu pracy.

Maura Elizabeth Cunningham, „Los Angeles Review of Books”

Qian Xiaohong, bohaterka „Dziewczyn północy”, [...] mogłaby być każdą młodą kobietą obsługującą cię w restauracji lub uwijającą się z mopem i patrzącą, jak chodzisz po podłodze, którą właśnie umyła. Albo, choć walczy, aby uniknąć takiego losu – siedzącą za szklanymi drzwiami w oświetlonym na różowo zakładzie „fryzjerskim”, którego obracający się na zewnątrz szyld informuje o nielegalnych usługach seksualnych.

Didi Kirsten Tatlow, „International Herald Tribune”

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 478

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,9 (18 ocen)
6
7
3
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Tamtamo
(edytowany)

Nie oderwiesz się od lektury

Ksiazka fantastyczna, choć zakończenie abstrakcyjne. Mimo, ze już wiem co siedzi w głowie Chinki, zupełnie tego nie rozumiem…😆 Czy to alegoria ciężkiego losu kobiet w Chinach?
10

Popularność




ROZDZIAŁ IPRAWDA WYCHODZI NA JAW

1

Oto ona, Qian Xiaohong z Hunanu.

Jakieś metr pięćdziesiąt wzrostu, delikatnie kręcące się krótkie włosy, owalna twarz. Po prostu zwykła dziewczyna z porządnej rodziny, która grzecznie wyjdzie za mąż i będzie rodzić dzieci. Ale niestety – Qian Xiaohong miała zbyt duże piersi. Nawet jeśli nie było w tym jej winy, to i tak bezlitośnie wyrzucało ją to poza nawias porządnego społeczeństwa. Podejrzewano ją o rozwiązłość, tak jakby była jakąś samotną wdową.

Szczerze mówiąc, piersi Qian Xiaohong były śliczne! I spod ubrania można było wyobrazić sobie ich jędrność, a w dotyku prawdopodobnie musiały być niezrównane. Aż przyjemnie było popatrzeć. Kłopot był w tym, że żyjąc w jakiejś społeczności nie należy się z niej wychylać, a jeśli w jakiś sposób się z niej wyróżniasz, to jesteś odmieńcem. Z tego właśnie powodu piersi Qian Xiaohong kłuły ludzi w oczy.

Jej matka zmarła wcześnie z powodu marskości wątroby. Życzliwi dowodzili, że ponieważ miała małe piersi, to Qian Xiaohong z całą pewnością nie odziedziczyła ich po niej. Dziewczynka dorastała pod opieką babci.

Babcia była wdową przez pół wieku, a zmarła w wieku osiemdziesięciu lat. Była jedyną osobą, która znała tajemnicę ciała Qian Xiaohong, ale przez całe życie jej nie wyjawiła i zabrała ją ze sobą do grobu.

Na drugi rok po śmierci babci Qian Xiaohong skończyła szesnaście lat. Prawdę powiedziawszy, to już od piątej klasy ciągnęły się za nią wyzwiska i splunięcia, natrętne jak muchy. Porządne dziewczyny z wioski chodziły przygarbione, w luźnych ubraniach, skromnie ukrywając piersi, by tylko nikt nie powiedział, że są wyuzdane. Jedynie Qian Xiaohong wypinała swoje dwie góry i bez żadnych skrupułów parła do przodu, a jej piersi były niczym burzowe chmury nadciągające nad miasto. Los chciał, że urosły duże i pełne, wypinanie ich w ten sposób wymagało pewnej odwagi.

W wieku trzynastu lat Qian Xiaohong już dojrzała i nie miała głowy do nauki. Gdy tylko ukończyła gimnazjum, porzuciła dalszą edukację na rzecz kręcenia się to tu, to tam po wiosce.

Jej sposób mówienia był bardzo dziecinny i słodki. Gdy ojciec wracał do domu raz na jakieś dwa tygodnie, siadała mu na kolanach jak małe dziecko i przyciskała swoją okrągłą buzię do jego twarzy. Ta zażyłość ojca z córką sprawiała, że ludzie dokoła czuli się niezręcznie.

Ojciec pracował w systemie zleceniowym. Gdy w pracy zaczęło mu się lepiej powodzić, postawił piętrowy dom z wielkimi pokojami. I w środku, i na zewnątrz był nawet bardziej zachodni niż domy w mieście. Qian Xiaohong wybrała dla siebie pokój na piętrze, do którego prowadziły oddzielne schody przy zewnętrznej ścianie. Znalazło się paru takich, co zobaczywszy, jak w jej domu się powodzi, chcieli zostać jej chłopakiem. Niektórzy mówili, że jej życie uczuciowe rozpoczęło się już w podstawówce. Że najpierw spotykała się z uczniami z wyższych klas, a później z młodymi mężczyznami; że zabierała ich ze sobą do domu, a na jej łóżku zawsze zostawały wilgotne ślady tych spotkań; że robiła to z nimi w cieniu letnich wieczorów, korzystając z przyjemnego chłodu; że robiła to z nimi w biały dzień, w betonowych rurach odprowadzających wodę z elektrowni. W każdym razie – miała reputację bardzo rozwiązłej.

Niektórzy mówili, że piersi Qian Xiaohong nie wolno dotykać, jak przełączników elektrycznych, bo dotykającego i dotykanego zaraz porazi prąd.

Xiaohong miała tylko jedną siostrę, starszą od niej o osiem lat. Gdy Xiaohong miała dziesięć lat, babcia i dwie wnuczki cisnęły się razem w jednym pokoju. Siostry dzieliły łóżko. Gdy siostra się zaręczyła, sądziła, że Xiaohong nic nie rozumie, więc na trzeciego dołączał do nich jej narzeczony.

Xiaohong całkiem nieźle dogadywała się ze szwagrem. I on też nieźle dogadywał się z nią.

Wiejskim plotkom nie zawsze powinno się wierzyć, ale za tę o stosunkach Qian Xiaohong z jej szwagrem można było ręczyć głową. Rzecz działa się na drugi rok po śmierci babci. Tego roku wiosenne pola były dzikie i bezkresne. Złote łany rzepaku ciągnęły się aż po horyzont i falowały na wietrze tak, jak poruszane uczuciami piersi Xiaohong. Ona, jej siostra i szwagier pracowali razem na grządkach.

– Pić się chce – powiedziała Xiaohong i kręcąc pośladkami poszła do domu.

Te pośladki, paradujące przed oczami szwagra, były jak sygnał, który zamieszał mu w głowie. Jak śpiewają poeci, wiosna to najlepsza pora na zaślubiny, gdy pszczoły tańczą w powietrzu, a słońce swoimi ciepłymi promieniami muska ciała. Szwagier pragnął spać przyciskając kobietę do piersi. Jego żona w nocy była sztywna i milcząca, podobnie jak to niewielkie pole, i tak jak to pole znosiła jego orkę, a każda zmiana pozycji była naznaczona trudnościami. Rozmyślając o tym, szwagier stracił serce do roboty. Zaczął przewracać oczami od prawej do lewej, w dół i w górę, marszczył brwi, i po chwili udało mu się wydać z siebie pierdnięcie.

– Boli mnie brzuch – powiedział pośpiesznie z umęczoną miną. – Chyba sraczka.

Żona zaśmiała się prostodusznie.

– Lenie często muszą do toalety. No, to idź szybko.

Szwagier oddalił się truchtem.

Do każdej dziurki jedna roślinka – siostra, skrupulatna jak przy haftowaniu, zasadziła ostatnią sadzonkę ostrej papryczki i matczynym wzrokiem zmierzyła ziemię. Uśmiechnęła się z satysfakcją. Jej twarz była ciemna jak poczerniały kwiat. Trzeba podlać, a tamtych dwoje jeszcze nie wróciło. Wiatr owiewał jej samotną sylwetkę, zakurzone ubranie całe miała w żółtym błocie. Jej stopy zapadły się w ziemi, więc wydawała się bardzo niska. Po chwili weszła na miedzę i prawą rękę przyłożyła do czoła dla osłony przed słońcem. Zmrużyła oczy, w oddali zobaczyła rodzinny dom. Jego pokryte kolorowymi szkiełkami ściany iskrzyły się w słońcu i sprawiały, że wyglądał pysznie i bogato. Nie dojrzała ani śladu Xiaohong i swojego męża. Co oni robią? Zaczęła się niepokoić. Otrzepała się z kurzu, wyczyściła ręce, zeszła z pola, i po cichutku wróciła do domu. Najpierw szukała męża w toalecie, ale go tam nie znalazła. Może poszedł do kuchni napić się wody? Tam też go jednak nie było. Serce zaczęło jej walić, zdenerwowała się. Przeczuwała niewyraźnie, co się wydarzyło. Wchodząc na górę do pokoju Xiaohong, trzymała się za brzuch i opierała o ścianę. Oddychała ciężko, a oślepiające słońce przyprawiało ją o zawroty głowy.

Drzwi pokoju były niedomknięte, została szpara szerokości kilku centymetrów.

– Ubieraj się, moja siostra zaraz zacznie coś podejrzewać.

– Ona ma klapki na oczach, nic nie rozumie.

– A jak się dowie, to co zrobimy?

– Nie dowie się.

– A co, jeśli zaciążę?

– Ja się zajmę dzieckiem, które urodzisz.

Siostra zmusiła drżące nogi do otwarcia drzwi kopniakiem i stanęła w przejściu.

Światło słońca rozciągnęło jej cień daleko, aż do łóżka. W tym cieniu dwie twarze oderwały się od siebie.

Pszczoła bzycząc wleciała do pokoju.

Kurz unosił się w powietrzu.

W jednej chwili nastał śmiertelny spokój.

Xiaohong bez wstydu i nieśpieszne zaczęła naciągać ubranie. Początkowo bała się skrzywdzić siostrę, ale w tamtej chwili, gdy stanęła z nią twarzą w twarz, jej serce uwolniło się od ciężaru i poczuła ulgę. Nic nie powiedziała. Gdy skończyła się ubierać, po prostu odwróciła się plecami do drzwi w oczekiwaniu na wyrzuty.

Szwagier podniósł się, zupełnie nagi, drżąc z dumy, jakby właśnie dokonał najbardziej satysfakcjonującej rzeczy w życiu. Siostra przez dłuższą chwilę nie mogła wykrztusić z siebie słowa. Stała z ciemną twarzą przypominającą ogórek o grubej skórze i patrzyła jak oniemiała na nagie ciało męża. Nagle krzyknęła, ukryła twarz w dłoniach i wybiegła. Zbiegła na dół i tam się zatrzymała. Poczuła, że to nie w porządku, że to tamci zdrajcy powinni się wstydzić, to oni powinni uciekać, ona nie zrobiła nic złego, więc czemu ucieka? Gdy to pomyślała, wróciła jej odwaga. Zaczęła rozdzierająco zawodzić i wrzeszczeć. Wskazywała palcem na pokój Xiaohong, przeklinając.

– Ty świnio! Ty śmierdząca, bezwstydna dziwko! Ty zepsuty gnoju! Ach, nie macie wstydu! – wydzierała się, czekając, aż nadejdzie wsparcie z sąsiedztwa. I rzeczywiście, gdy sąsiedzi usłyszeli te przeraźliwe krzyki i przekleństwa, mrówczym szykiem jeden po drugim wyszli na zewnątrz i w pośpiechu zgromadzili się pod ich domem.

2

– Nie pokazuj się ludziom, dopóki to wszystko nie minie, a siostrą się nie martw, ja się nią zajmę – szwagier wziął na siebie dalsze działania. Z tonu jego głosu można było pomyśleć, że kwestia siostry jest już pod kontrolą.

– A ty? Nie będziesz się ukrywał? – zapytała ponuro Xiaohong.

– Ty musisz myśleć o małżeństwie. Ja jestem mężczyzną, co to dla mnie! Zupełnie bez znaczenia! – odpowiedział nonszalancko.

Xiaohong zacisnęła usta, decydując się zachować swoje myśli dla siebie.

Następnego dnia odeszła. Wyjechała do miasta, by tam pracować w recepcji w pensjonacie. Znajdował się on na obrzeżach miasta. Z zewnątrz był zniszczony, z betonową podłogą i betonowymi ścianami, goły i niewykończony. Miał ponad trzydzieści pokoi, rozłożonych na trzech piętrach.

Xiaohong starała się już nie myśleć o tamtej drobnej sprawie, która wydarzyła się w wiosce. Powtarzała sobie, że ze szwagrem to nie kazirodztwo. Teść z synową, żona z bratem męża – a bo to mało jest takich sytuacji? Winiła tylko swojego pecha. Na początku obawiała się, że zaszła w ciążę ze szwagrem, ale „ciota” przyszła na czas, a wraz z nią – nowy początek.

Pośród dziewcząt z obsługi piersi Xiaohong nadal rzucały się w oczy. Jej pośladki też sterczały i kręciły się, gdy chodziła, jak u zadowolonej suczki. Ich ruch był pewną wiadomością, a mężczyźni, którzy ją odbierali, natychmiast mieli ochotę się z nią przespać. Klienci pensjonatu często dzwonili na recepcję, żeby uciąć sobie z Xiaohong pogawędkę. Ona poświęcała im swoją uwagę i zabawiała ich rozmową, chichocząc od czasu do czasu, jakby ktoś łaskotał ją pod pachami.

Pewnego razu Xiaohong zagadała się z pewnym mężczyzną z północy Chin.

– Wpadnij do mnie, poczęstuję cię moimi północnymi specjałami – powiedział.

O dwunastej w nocy, po skończonej zmianie, Xiaohong stanęła pod jego drzwiami. Mężczyzna otworzył, a gdy przeciskała się obok niego do środka, ukłuł ją w bok i powiedział:

– Jaka wąska talia!

Xiaohong wykręciła się w uniku i swoimi bliźniaczymi pagórkami uderzyła w ścianę, a gdy się od niej odsunęła, on zamknął już drzwi. W pokoju było bardzo ciasno i unosił się w nim zapach pleśni. Mały kinkiet dawał słabe, żółtawe światło, kołdra była poszarzała, a łóżko wąziuteńkie. Z dopalającego się papierosa, który spoczywał w popielniczce na stoliku nocnym, unosiła się smużka białego dymu. Mężczyzna z północy był bardzo przystojny. Zaczął swoje działania jakby na próbę, a gdy ciało Qian Xiaohong bez słów dało mu swoją zgodę, jego odwaga wzrosła. Wydawało się, że nie widział jeszcze kobiety tak dorodnej, jak ona. Z zapamiętaniem ściskał jej piersi, jakby chciał sprawdzić, czy są prawdziwe. Jego ruchy były pośpieszne, a dwie ręce starczały tylko na jedną pierś. Ta pierś była jak balonik, mężczyźnie zdawało się, że oddech Xiaohong napełnia jego dłonie. W ten to właśnie sposób zabawiał się nimi, raz delikatniej, raz mocniej, sprawiając, że dziewczyna wydawała z siebie pomruki zadowolenia podobne do bzyczenia komara. Nagle Xiaohong coś się przypomniało, odsunęła mężczyznę i spojrzała na niego kokieteryjnie.

– Mówiłeś coś o specjałach z północy? – powiedziała.

– Patrzysz na nie – odpowiedział, przysuwając twarz blisko do jej twarzy.

– Żartowniś z ciebie – zachichotała Xiaohong w odpowiedzi.

Mężczyzna odważnie przeniósł swoje działania poniżej jej pasa, ale powstrzymała go.

– Udajesz cnotkę? – zaśmiał się.

– Mam okres, nie mogę.

Nie uwierzył jej.

– Zapłacę ci – zaproponował.

– No to patrz – podniosła spódnicę i zsunęła majtki, by mężczyzna zobaczył krew.

– To nic – odpowiedział – Nie brzydzi mnie to. Widzisz, to dowód, że naprawdę mi się podobasz.

Xiaohong pomyślała o tym, co ludzie w wiosce zawsze mówili o miesiączce: że to pechowe, niedobre, że trzeba tego unikać i nie wolno nawet patrzeć, a co dopiero jeszcze dotykać. Ale ludzie z miasta są inni. Znów spojrzała na mężczyznę uwodzicielsko. Przyszło jej do głowy, że całkiem przyjemnie się na niego patrzy.

– Wyglądasz na nauczyciela – powiedziała.

– Owszem, uczę w gimnazjum.

– Nie masz żony? – zapytała Xiaohong, przygryzając wargi.

– Mam, dlatego właśnie to robię!

Xiaohong nie rozumiała, jak jedno wynika z drugiego.

– Tylko będąc w małżeństwie możesz mieć romans, bo tylko mając żonę możesz mieć ochotę na skok w bok. Nie zrozumiesz tego – powiedział.

– Na gówno mi to rozumieć. Idę się umyć.

Gdy Xiaohong skończyła krzątać się w łazience, nadal miała trochę wątpliwości. Ostatecznie dała się jednak przekonać pragnieniom swojego ciała i z entuzjazmem poszła z północnym mężczyzną do łóżka. Mężczyzna dysząc, obracał ją to w jedną, to w drugą stronę, tak, że wyglądała jak ryba wyłowiona z morza. Gdy skończył, podniósł spodnie i zapytał:

– Ile się należy?

Xiaohong zaniemówiła.

– Co ma się należeć?

– Nie chcesz pieniędzy? – mężczyzna był jeszcze bardziej zdziwiony.

– Ale za co? – zapytała.

– No, za seks!

3

Samochody jeździły w jedną i drugą stronę, a wzbijany przez nie kurz tańczył bez ładu w powietrzu. Długie autobusy, skrzypiąc, z trudem wspinały się pod górę. Qian Xiaohong pokazywała dużo ciała w swojej jasnoniebieskiej koszulce bez rękawów i minispódniczce. Wyraz twarzy miała tak niewinny, jak dziecko w beciku. Stała pod tablicą przystankową i łuskała pestki słonecznika, rozglądając się dokoła ze znudzeniem. Rozmyślała o różnych rzeczach, na przykład o swoim pierwszym razie – chłopaku z trupy teatralnej, o którym słuch zaginął, i o całym tym bałaganie ze szwagrem. Wszystkie te rozmyślania rozpryskiwały się pod kołami samochodów, tańczyły w powietrzu, i wreszcie znikały w cholerę.

Głęboki rowek w dekolcie Xiaohong zdawał się zaczynać już pomiędzy jej brwiami i biec wzdłuż nosa w dół, aż do miejsca, w którym rozdzielały się jej nogi. Myśli i wyobrażenia płynęły właśnie tam, do tego kluczowego punktu, tak jak rzeki, które płyną do swojego ostatecznego celu – do morza. Spojrzenia kobiet i mężczyzn czekających na autobus ukradkiem omiatały piersi Xiaohong. Ich widok rozbudzał wyobraźnię. W oczach kobiet widać było niechętną zazdrość, ukrywaną za dumnie podniesionymi głowami; mężczyźni z kolei czuli ciepło, gdy ich ciała budziły się do życia, a w głowach pojawiały się zuchwałe fantazje. Ich myśli stawały się lubieżne. Swobodnie wchodzili w nich w śliczną, kokieteryjną Qian Xiaohong, a później robili z nią co chcieli, gwałtowni jak pies tarzający się po trawniku, jakby chcieli rozbić ją i usłyszeć dźwięk tłuczonego szkła.

Nadjechał autobus, kołysząc się na boki jak stary pijak. Gdy się zatrzymał, spojrzenia wszystkich ludzi u okien skoncentrowały się w jednym miejscu, a dokładnie mówiąc, na dekolcie Xiaohong. W tak małym mieście ubierać się tak wyzywająco wymagało nie lada odwagi. Stojący pod tablicą przystankową mężczyźni rzucili Xiaohong ostatnie, tęskne spojrzenie, i z ociąganiem, jeden po drugim, weszli do pojazdu. Xiaohong nucąc pod nosem fragment piosenki („kieruj się głosem serca, a sny twoje spełnią się”) i wybijając stopą rytm, bez pośpiechu, ale i bez zwłoki skierowała się do autobusu.

Zmrużyła oczy, żeby ochronić je przed nadlatującą wraz z wiatrem chmurą pyłu, a gdy na powrót je otworzyła, zobaczyła już tylko smugę spalin za odjeżdżającym autobusem. Tupnęła nogą – psiakrew! Pierś drżała jej ze złości.

– Qian Xiaohong, Qian Xiaohong! – rozległ się dziewczęcy głos i zaraz za nim pojawił się wysoki cień. Loki ułożone w modną fryzurę „na kurze gniazdo”, dwa srebrne koła kołyszące się w uszach, karminowe usteczka otwarte do uśmiechu.

– Yang Chunhua! – wykrzyknęła Xiaohong w odpowiedzi. Yang Chunhua była jej koleżanką z ławki, ale tak przebrana wyglądała jak prawdziwa dziwka, tyle że bez żadnego seksapilu.

– Pracujesz tutaj? – Chunhua swoje małe oczka skierowała na piersi Xiaohong.

– Tak, w tutejszym pensjonacie.

– Ile zarabiasz na miesiąc?

– Sto pięćdziesiąt yuanów.

– To malutko! Przyjdź do pracy do mojego znajomego! – Chunhua wypluwała z siebie słowa. Wzięła Xiaohong za rękę i pociągnęła ją za sobą niby kurczątko.

Po przejściu odległości mniej więcej jednego przystanku dotarły na miejsce. Było gdzie zjeść, wypić i zabawić się – ogółem, niezła okolica. Jeszcze nie dobrze prosperująca, ale już dość gwarna. Takie miasta wszystkie są podobne – ulice nierówne i wąskie, z propagandowymi hasłami na murach, liście drzew pokryte brudem i pyłem, na ziemi co krok kupki przeżutego betelu – życie tutaj wiecznie bulgotało jak garnek wrzątku. Można by je też porównać właśnie do żucia betelu: gdy się żuje, odczuwa się przyjemność i pełnię smaku, a gdy wypluje się go na ziemię, w ustach pozostaje suchość i jałowość. Chunhua trzymała Xiaohong blisko siebie, jakby bała się, że ta jej odfrunie.

Przeszły przez szerokie drzwi i wzdłuż rzędu lad, aż dotarły do biura. Na czarnej sofie rozmawiało kilku mężczyzn spowitych chmurą dymu. Przy biurku siedziała dziewczyna i robiła coś na kalkulatorze – wciskane przez nią guziki piszczały.

– Panie Tan, to moja dawna koleżanka ze szkoły! – powiedziała Chunhua do szefa. Jej falset zaskoczył Xiaohong. – No, proszę na nią popatrzeć!

Mężczyzna nazwany panem Tanem wstał. Był koło czterdziestki, łysy, niewysoki, trochę przy kości. Jego wzrok szybko poszybował w stronę piersi Xiaohong. Śmiejąc się, zamachał dłonią z papierosem.

– Jak się nazywasz? – zapytał.

– Qian Xiaohong. Qian jak na pieniądze, xiao jak mały, i hong jak czerwony – Chunhua prędko objaśniła, jak w znakach chińskich zapisuje się imię i nazwisko jej koleżanki, po czym usiadła tuż obok innego, młodego mężczyzny. Jego dłoń szybko wspięła się na jej talię.

Xiaohong czarująco uśmiechnęła się w stronę pana Tana.

– Dobrze! Zaczynasz jutro rano – nie tracił czasu pan Tan.

Tego samego wieczoru zorganizował kolację w prywatnym pokoju w restauracji Wiosna. Byli tam pan Liu, kierownik fabryki chemicznej Czerwony Sztandar, pan Zhang, dyrektor domu handlowego i pan Li, prezes firmy zajmującej się importem i eksportem… Xiaohong godnie reprezentowała pana Tana i stukała się z nimi wszystkimi kieliszkami. Kierownik Liu był grubiutki jak noworoczna świnia, a twarz miał zaróżowioną i promieniejącą. Jego wzrok co i rusz przetaczał się po piersiach Xiaohong. Nie podobało jej się to. Nie znała się na grzecznym odmawianiu, więc po prostu piła, nie roniąc ani kropelki. Nigdy wcześniej nie piła alkoholu i szybko zaczęło się jej trochę kręcić w głowie. Czuła się, jakby siedziała w klasie w gorący letni dzień, cykady obojętnie śpiewały swoje piosenki, a ona zaczynała się robić senna. Oczy wszystkich mężczyzn przy stole były już nabiegłe krwią, jeden po drugim prawili panu Tanowi komplementy. Qian Xiaohong była świadoma, że ma pewne obowiązki, a do końca imprezy jeszcze daleka droga. Poszła do łazienki, wysikała się, zwymiotowała, i znów odzyskała jasność umysłu. Kieliszek za kieliszkiem, skończyła się wódka z pięciu zbóż, to dawajcie wódkę z sorgo, też się skończyła? To czerwone wino, a jak skończyło się czerwone wino, dawajcie piwo! Jakby żołądek był toaletą, do której można wlać wszystko jak leci, aż powstanie gnojówka. W kluczowym momencie imprezy Xiaohong wstała i jeszcze wzniosła kilka toastów w imieniu pana Tana. Chunhua patrzyła na nią jak zaczarowana.

Następnego dnia łysa głowa pana Tana lśniła i iskrzyła się.

– Niezdobyte góry wreszcie upadły i będą z tego pieniądze! Czerwony Sztandar to wielka fabryka, interesy z nimi dadzą nam zabezpieczenie na jakiś rok. Chodź ze mną, pokażę ci towary – pan Tan otworzył magazyn i Xiaohong zobaczyła kupę złomu.

– Miedziane zawory, niby takie małe zabaweczki, a warte kilka stów – powiedział pan Tan. – Mają ogromnie dużo zastosowań!

Wyglądało na to, że pan Tan wprowadza ją w zagadnienia finansowo-gospodarcze firmy. Xiaohong była jednocześnie przytłoczona i przerażona tą niespodziewaną oznaką zaufania. Nie wiedziała, co o tym myśleć. Dopiero co przyszła, czym się zasłużyła dla firmy, żeby dostępować takiego zaszczytu?

– Przy alkoholu poznaje się charakter człowieka! Ty jesteś uczciwa, godna zaufania, a ja nie mylę się nigdy co do ludzi – pan Tan jakby odczytał jej myśli. Po chwili dodał – Od jutra będziesz sypiać w magazynie. Obok jest sypialnia, w pełni wyposażona – łóżko, pościel, telewizor.

– Oczywiście, szefie! – Xiaohong po raz pierwszy w życiu się podlizywała.

– Szybko się uczysz – powiedział z zadowoleniem pan Tan.

Nie minęło kilka dni, a Xiaohong zorientowała się, że Chunhua jest tam w zasadzie na stanowisku konkubiny. Jej facet zajmował się tym samym, co pan Tan, też siedział w złomiarstwie. Nazywał się Ma Xun – pan Ma. Xiaohong odkryła, że ludzie lubią tutaj być tytułowani „panami” i „szefami”. Każdy drobny handlarz betelem, gdy powiedziało się do niego „szefie”, robił się tak zadowolony i hojny, że dawał specjalną zniżkę na swój produkt. Pan Tan mówił, że on i Ma to starzy przyjaciele, a Chunhua wcześniej pracowała u niego. Zrobiła na panu Ma tak dobre wrażenie, że chciał ją podebrać do siebie, i pan Tan się na to zgodził.

– Zresztą, przyszło nawet i lepsze! – pan Tan obnażył swoje zżółkłe od papierosów zęby.

Xiaohong pierwszego miesiąca zarobiła czterysta yuanów. Chunhua zaprosiła ją wtedy na kilka rundek mahjonga – żeby trochę się rozerwać, pogadać, wymienić odczuciami. Nie grały na duże kwoty, ale Xiaohong miała szczęście i wygrała dwadzieścia czy trzydzieści yuanów. Pan Ma grał po przeciwnej stronie stolika niż Chunhua. Choć stracił pieniądze, to nie stracił rezonu, i uśmiechając się do Xiaohong, zagaił o pracę. Odpowiedziała szczerze, że jest wdzięczna Chunhua, w końcu zarobiła dzięki niej w tym miesiącu aż cztery stówki.

– Nieźle, nieźle, oby tak dalej – pokiwał głową pan Ma.

Yang Chunhua spojrzała na niego znacząco, on spojrzał znacząco na nią, i Xiaohong wiedziała już, że coś jest na rzeczy. Uznała, że cokolwiek to jest, to niezręcznie im rozmawiać w obecności kogoś trzeciego, więc udała, że nic nie zauważyła. Po chwili ktoś nadepnął na jej stopę. Natychmiast doszła do wniosku, że to pan Ma się pomylił.

– Chunhua, jeśli chcesz coś powiedzieć, to proszę, nie krępuj się – nie wytrzymała wreszcie.

Chunhua zaśmiała się tajemniczo.

– Jest coś, na czym można dobrze zarobić, ale nie wiem, czy chciałabyś wejść z nami w spółkę.

– Co masz na myśli? – zapytała Xiaohong.

– Masz klucz do magazynu pana Tana?

– Mam.

– I chyba wiesz, ile wart jest złom w tym magazynie?

– Wiem.

– Pan Tan ma tam tego mnóstwo i nie sprawdza ilości aż tak skrupulatnie. Jestem pewna, że mogłabyś co miesiąc po trochu stamtąd coś wynosić. My pomoglibyśmy ci to upłynnić, i dzielilibyśmy się zyskami 30-70 albo 40-60, jak tam chcesz. I po kilku miesiącach byśmy się zmyli, co ty na to?

Xiaohong oniemiała. W duchu pomyślała, że pan Ma i pan Tan znają się przecież jak łyse konie? Spochmurniała.

– Muszę się nad tym zastanowić – powiedziała.

Tak naprawdę nie było nad czym myśleć, podobny pomysł przyszedł jej już wcześniej do głowy. Wyniosła nawet trochę towaru wartego jakieś pięćset yuanów i uszła z nim spory kawałek. Ukryty pod ubraniem złom robił się ciepły od bliskości jej ciała. To było nocą, ulice były puste, a rosnące po obu stronach wierzby i topole romantycznie kołysały gałęziami. Serce waliło jej jak złodziejce. Ładnie to tak, Qian Xiaohong? Skusiło cię te parę yuanów? Strofowała się w duchu, czując, jakby od tych połajanek uniosła się w powietrze, ponad powierzchnię ulic. W połowie drogi zawróciła i po cichutku odłożyła wszystko na swoje miejsce.

Nie powiedziała o tym wszystkim Chunhua. Pan Tan ufał Xiaohong, Chunhua była jej życzliwa, a ona sama była pomiędzy nimi, jak między młotem a kowadłem. Jeśli nie przystanie na propozycję, Chunhua będzie podejrzewać, że ich wsypała. Będzie się ciągle obawiać, że pan Tan o wszystkim się dowie, i że później w tajemnicy się na nich zemści. Jeśli z kolei się zgodzi, to będzie nie w porządku wobec pana Tana, no i jest ryzyko, że zostanie się złapanym. Wygląda na to, że Chunhua uważa ją za mysz, która wślizgnie się do spichrza szefa. A ja lubię kraść serca, pocałunki i uśmiechy, i żadnej z tych rzeczy dla pieniędzy – myślała Xiaohong, poruszona swoim dylematem. Człowiek ma w życiu tylko jedną twarz, a ona, jak się okazuje, była jednak uczciwa.

Przez całą noc leżała na łóżku w stróżówce i wpatrywała się w białe ściany, aż powzięła mocne postanowienie: odejdzie z pracy. Zdaje się, że restauracja obok przystanku szukała pracowników, lepiej chyba będzie iść tam na kelnerkę. Następnego dnia poszła porozmawiać z panem Tanem.

– Qian Xiaohong, jeśli masz co do mnie jakieś zastrzeżenia, to mów, nie bądź dzieckiem – powiedział pan Tan, z nieodłącznym papierosem pomiędzy krótkimi palcami.

Xiaohong zamachała dłonią.

– Nie, nie, pan się mną dobrze zaopiekował, nie mam żadnych zastrzeżeń, po prostu ja nie pracuję dobrze. Gdzieżbym miała mieć do pana jakieś ale.

Na twarzy Xiaohong widać było zawstydzenie. Oddychała szybko i ciężko, aż jeden z guzików na jej piersi oderwał się, spadł na ziemię i potoczył się pod stolik. Najpewniej zbyt ciasne ubranie Xiaohong nie było w stanie poskromić jej piersi. Nie zauważyła tego. Obstając przy swojej decyzji już miała wychodzić, gdy pan Tan, nie chcąc dalej jej przekonywać, dał jej trzysta yuanów. Nie przyjęła ich.

– Czemu daje mi pan pieniądze? – zapytała.

– To premia.

– Nie chcę jej, nie zasługuję na nią.

– Czemu się tak uparłaś? Jeśli weźmiesz te pieniądze, to będziesz bezwstydna, jeśli ich odmówisz, będziesz szlachetna? O to chodzi?

– Po prostu nie zasługuję na nie. Panie Tan, czy miał pan kiedyś tak, że w twarz ktoś zapewniał pana o przyjaźni, a potem wbił panu nóż w plecy?

– Pewnie, że tak, las wielki, różne ptaszki się trafiają – pan Tan w ogóle nie starał się ukryć swoich doświadczeń.

– Jest pan starszy ode mnie, na pewno wie pan o tym więcej, niż ja – Xiaohong starała się zasugerować delikatnie, co tak naprawdę ma na myśli.

– Wiem, wszystko wiem – pan Tan roześmiał się donośnie.

– Wie pan? Ale co dokładnie pan wie? – Xiaohong szeroko otwarła oczy.

– Grałaś z panem Ma w mahjonga?

– Tak, grałam.

– Dokładnie wiem, o czym rozmawialiście.

Serce Qian Xiaohong podskoczyło.

– Powiem ci już prawdę, Xiaohong, to był mój pomysł i muszę cię teraz szczerze przeprosić. Ufam ci już całkowicie.

A więc to tak. Xiaohong poczuła, że zalewa ją fala smutku i pokrzywdzenia. Obojętnie powiedziała:

– Ale ja już panu nie ufam, panie Tan. Powodzenia w interesach.

4

– Dzień dobry, szukacie pracowników, tak?

Po scenie u pana Tana Xiaohong bez zwłoki pospieszyła do restauracji Pełnia Szczęścia. Szefową była kobieta w wieku trzydziestu kilku lat, której makijaż wyglądał tak, jakby na twarzy miała warstwę wapna, brwi i oczy wyrysowane kawałkiem węgla, a na ustach rozmazaną świńską krew. W uszach miała okrągłe kolczyki wielkości uchwytów do przytrzymywania się w autobusie. Xiaohong pomyślała, że wystarczy jeden uśmiech, a w tej szpachli pojawi się pęknięcie i wapno odpadnie z chrupnięciem. Szefowa zmierzyła Xiaohong wzrokiem i uśmiechnęła się niejednoznacznie, zatrzymując wzrok na jej piersiach.

– Masz doświadczenie? – zapytała.

– Jakie? – Xiaohong zaczerwieniła się, nie rozumiejąc, o co chodzi.

– No w pracy, a jakie? Łóżkowe? – głos szefowej przeszedł w wyższe tony.

Xiaohong wiedziała, że tak mówi się o doświadczeniach seksualnych. Pomyślała, że w jej wypadku szkoda byłoby w ogóle o tym wspominać. Kobieta tak naprawdę nie miała wcale zamiaru jej zatrudnić, tylko w oczywisty sposób stroiła sobie z niej żarty.

Wtedy ze środka wyszedł mężczyzna z parodniowym zarostem na twarzy.

– Jesteś tu w sprawie pracy? – zapytał.

– Tak, i mam doświadczenie i w pracy, i w łóżku! – wypaliła Xiaohong.

Mężczyzna zmieszał się.

– Co za charakterek! Ile masz lat? – zapytał.

– Szkoda pytać – wtrąciła się szefowa, przewracając oczami. – Po mojemu nie wygląda na zbyt robotną.

– Mam szesnaście lat. I tak, pewnie nawet z moim doświadczeniem łóżkowym nie dorównam pani – powiedziała Xiaohong do szefowej. Wiedziała, że kobieta widzi w niej zagrożenie – takie tam babskie myślenie, z którym miała już niemało doświadczenia w życiu.

– Szesnaście lat, czyli nie jesteś już dzieckiem. Pracowałaś kiedyś w restauracji? – mężczyzna był nią wyraźnie zainteresowany.

– Już, sio mi stąd, nie ma co się rozgadywać – szefowa z surową miną zaczęła go przeganiać niby kurę.

Xiaohong była skonfundowana tą całą sytuacją, ale rozumiała, że to, co było atrakcyjne dla mężczyzn, kobietom się raczej nie podobało. Gusta kobiece i męskie zawsze stały do siebie jakby w opozycji.

Mężczyzna wyprostował się i kołysząc się w zbyt luźnych spodniach, wyszedł. Xiaohong wychodząc, wpadła na zrobione z przezroczystego szkła drzwi z takim impetem, że aż pociemniało jej przed oczami.

Słońce stało w zenicie. Xiaohong idąc, deptała głowę swojego własnego cienia. O mały włos, a wpadłaby do rynsztoka, w którym zgniły arbuz obnażał swoje czerwone wnętrze. Muchy, czarne jak pestki, ciasno go obsiadły. Gdy Xiaohong przeszła obok, wzleciały w górę z bzyczeniem, uformowały krąg i znów opadły. Liście drzew kurczyły się od słońca. W brzuchu burczało i tak cholernie chciało się jej pić! Wyjęła monetę, kupiła sobie lizak lodowy w kształcie banana i wkładając, i wysuwając go raz po raz z ust, zaczęła wczytywać się w plakaty naklejone na ścianach budynków i słupach elektrycznych. Lekarz wojskowy przyjmie pacjentów z chorobami wenerycznymi, z problemami z prostatą, z syfilisem, rzeżączką… Żadnej pracy dla niej.

– Hej! – ktoś kogoś woła? Słońce grzeje tak, że to równie dobrze mogą być halucynacje.

– Hej! – wołanie rozległo się tuż obok. Dogonił ją mężczyzna w luźnych spodniach. Choć starał się trzymać prosto, to jego lekki garb nadal był widoczny.

– Chcesz iść do pracy do mojego kumpla? – brzmiało to bardziej jak pytanie, czy się dziś z nim nie prześpi. Xiaohong z zapamiętaniem ssała loda, który w międzyczasie stał się już bardzo krótki.

– Zaprowadź mnie – powiedziała, wyjmując go z ust.

Xiaohong od dzieciństwa jadła lody właśnie w ten sposób. Mężczyzna patrzył prosto w przód, przełykając z trudem ślinę, a jabłko Adama chodziło mu w górę i w dół.

– Chce ci się pić? Kupię ci loda – zaproponowała Xiaohong.

– Nie trzeba, nie trzeba, napijemy się mrożonej herbaty na miejscu. – odpowiedział. – Powiesz, że jesteś moją kuzynką, okej?

Xiaohong zmierzyła go wzrokiem i wyszczerzyła się w uśmiechu, zaciskając zęby na patyczku od loda.

– Popatrz, już jesteśmy. Salon fryzjerski – wskazał palcem mężczyzna.

Xiaohong zdziwiła się, myślała, że idą do restauracji. Wejście do salonu było dość duże, a przez przezroczyste witryny widać było kołyszące się w środku sylwetki ludzi. Na drzwiach naklejone było wypisane na czerwonym papierze ogłoszenie: zatrudnię dziewczynę do mycia włosów, 16-20 lat, doświadczenie niewymagane.

– Pokaż dłonie.

Xiaohong rozcapierzyła palce.

– Bardzo delikatne. Obetnij paznokcie i zrobimy dzień próbny – powiedział szef, skończywszy przyglądać się rękom Xiaohong. Był to mężczyzna w wieku dwudziestu kilku lat, bardzo szczupły, z długimi włosami. Z twarzy ni to kobieta, ni to mężczyzna, a od tyłu można go było wziąć za jedno lub drugie. Xiaohong powiedziała sobie, że wygląda jak namalowany.

Z Xiaohong w sumie były cztery dziewczyny do mycia włosów i do tego jeszcze jeden bardziej doświadczony mężczyzna, zatrudniony przez szefa. Xiaohong rozpoczęła pracę w trzecim już zawodzie z pewnym poczuciem dumy. Nie minęła godzina, a między nią a koleżankami narodziła się więź, a po pół miesiąca klienci, którzy przychodzili na umycie włosów, specjalnie się ociągali, czekając aż Xiaohong będzie wolna.

Była stworzona do mycia włosów. Gdy klienci siadali w fotelu, tył ich głowy wypadał ni mniej, ni więcej, tylko na wysokości jej dorodnej klatki piersiowej. Mężczyźni z głową całą w pianie gawędzili sobie z Xiaohong, a gdy po spłukaniu zaczynał się piętnastominutowy masaż, zamykali oczy, odchylali się do tyłu, i składali głowę na jej piersiach. Klientom było wygodnie, więc i szef był zadowolony, i dyskretnie udzielał Xiaohong pochwał, potwierdzając jej umiejętności i wartość jako pracowniczki.

Pośród dziewcząt w pracy, Xiaohong najlepsze stosunki miała z Li Sijiang. Spały razem na piętrowym łóżku, jedna na górze, druga na dole. Sijiang była prostolinijną, poczciwą dziewczyną, niewinną i śliczną jak bijące pośród gór źródło, tak dobrą, że potrafiłaby najgorszą kanalię nawrócić na właściwą drogę.

– Xiaohong, tylko się nie sprzedawaj – powiedziała kiedyś Li Sijiang.

– Sijiang, głuptasie! – zaśmiała się Xiaohong. – Nie sypiam z nikim za pieniądze, co innego miałabym jeszcze sprzedawać?

Li Sijiang była od niej młodsza o rok, miała jasną cerę i różowe policzki.

– Jesteś dziewicą? – zapytała ją Xiaohong.

Sijiang nie odpowiedziała. Xiaohong po ciemku stoczyła się z górnego łóżka i wcisnęła na posłanie koleżanki.

– No, nie wstydź się, powiedz, pogadamy sobie o tym, będzie fajnie!

– To… Tamtego roku… – Li Sijiang mówiła, jakby miała rzepę w ustach.

– Dotknij moich piersi.

Sijiang nie śmiała się ruszyć, więc Xiaohong złapała ją za rękę i położyła na swojej piersi. Dłoń Sijiang najpierw zatrzymała się tam na moment, a potem z nabożnym zachwytem zacisnęła się.

– Są naprawdę duże – powiedziała Sijiang.

– Zasługa mojego szwagra – zaśmiała się Xiaohong. – Odkąd miałam dziesięć lat, przy byle okazji macał je i ugniatał, a gdy miałam czternaście, przespał się ze mną.

– Pewnie są bardzo ciężkie? Dotknij moich, są jak mandarynki – powiedziała Li Sijiang z zazdrością.

Xiaohong skorzystała z tego zaproszenia, i rzeczywiście – były to mandarynki w porównaniu z jej melonami. Nagle rozpłakała się.

– Mój szwagier to zwykły gnojek i tyle.

5

Mężczyzna w luźnych spodniach ze dwa razy umył głowę u Xiaohong i później już się nie pojawił – widocznie kobieta z wapnem na twarzy dała mu poczuć swoją zazdrość. Odkąd Xiaohong i Sijiang odbyły tamtą szczerą rozmowę, postanowiły żyć w dozgonnej przyjaźni. Jak to się mówiło w tamtych stronach – gdyby jednej rozciąć skroń, obie miałyby blizny.

Śliczna buzia Sijiang napytała jej biedy – skradła serce pewnego chłopaka ze sklepu obok. Chłopak ten żył na garnuszku swojej partnerki, potężnej, wulgarnej kobiety, która trzymała go bardzo krótko. Kilka razy po kryjomu odwiedził Sijiang, byli też razem na dwóch filmach, aż wreszcie tamta kobieta odkryła prawdę. Wpadła do salonu fryzjerskiego, wymachując paluchem tak, że każda fałdka tłuszczu na jej ciele drżała.

– Uważaj sobie, nie ze mną takie numery! – krzyczała, zwracając się do Xiaohong.

Nie wiedziała, o którą konkretnie dziewczynę od mycia włosów chodzi, ale uznała, że podejrzenia powinny paść na tę, która ma największy biust. Xiaohong, choć wiedziała dobrze, jak się sprawy mają, to nie oponowała.

– Jak krowa pójdzie w szkodę, to nie wina krowy, tylko pastucha – powiedziała enigmatycznie.

Kobietę zamurowało. Przez dłuższą chwilę nie odzywała się ani słowem, wreszcie ruszyła, żeby złapać Xiaohong za kudły, ale ta zwinnie się jej wymknęła.

– Sijiang, co dobrego ci przyjdzie ze związku z takim facetem? Utrzymuje go kobieta, przecież on niczym się nie różni od prostytutki! – Xiaohong przypomniała sobie później rozmowę z tamtym mężczyzną z północy w pensjonacie. Uznała, że oddawanie się komuś za jakąś korzyść finansową zawsze można podciągnąć pod prostytucję.

– Ale on mówił, że to ja mu się podobam, a nie ona – Sijiang była bardzo skonfundowana.

– Bawi się tobą! Będąc kobietą nie można po prostu wszystkiego przyjmować za dobrą monetę. Wszyscy mężczyźni tutaj to jeden wielki przerost prostaty! – Xiaohong po prawdzie nie wiedziała, co to prostata i jakie można mieć z nią problemy, ale wszędzie były ponaklejane plakaty ze sposobami jej leczenia, więc zgodnie z jej własną logiką, musiały to być choroby i poważne, i powszechne. Wpływ myślenia Xiaohong na niedoświadczoną, niewinną Sijiang stopniowo robił się coraz bardziej widoczny. Powoli przejmowała jej opinie na wiele tematów, a sympatia do Xiaohong zmieniała się w nabożną prawie cześć.

– Czy ma pan problemy z prostatą? – któregoś dnia wypaliła Sijiang do klienta, któremu właśnie myła włosy. Mężczyzna nie zrozumiał dokładnie, pomyślał, że poprosiła, żeby przesunął się trochę do przodu. Sijiang już miała powtórzyć, gdy poczuła z tyłu szturchnięcie Xiaohong. Powstrzymało ją to.

Ale głód wiedzy dziewcząt był ogromny. Wolny czas po pracy spędzały na czytaniu plakatów porozklejanych na słupach elektrycznych, wyszukiwały te z takimi hasłami jak „dobre wieści dla cierpiących na przerost prostaty”. Niektóre były w stanie przeczytać tylko do połowy, a niektórych w ogóle nie było widać. Trochę po omacku, ale wspólnymi siłami udało im się wreszcie dowiedzieć, gdzie w ciele znajduje się prostata.

– Ten męski sprzęt jest naprawdę skomplikowany – powiedziała Li Sijiang, w skupieniu wystawiając język.

6

Zima nadeszła nagle i wszystko stało się jakby bardziej ponure. Ochłodziło się. Palce u stóp, choć pochowane w butach, nadal były zimne, a palce u rąk cierpiały jeszcze bardziej, zanurzone w wodzie z mydlinami. Dzień mijał za dniem, każdy kolejny tak samo nudny i pusty jak poprzedni. Xiaohong czuła się przytłoczona i zmęczona tą monotonią, jakby kochała się cały czas w ten sam sposób, bez zmiany pozycji czy partnera. Nawet i najpiękniejsze rzeczy w życiu mogą stać się jak suche chwasty. Xiaohong myła włosy i patrzyła znudzona na ulicę za oknem, na przechodniów, którzy wszyscy wydawali się już znaleźć swoje powołanie w życiu.

– Może spróbuj szczęścia w Shenzhen? Tam na myciu włosów można zarobić z dziesięć razy więcej – powiedział jej kiedyś jeden z jej klientów, Li Mazi.

– Słyszałam o tym miejscu w telewizji. Niebo błękitne, budynki wysokie, ludzie wspaniali, a jeden facet może mieć mnóstwo żon. Nie wiem tylko, czy potrzebują tam dziewczyn do mycia włosów – odpowiedziała powoli i z odrobiną pogardy.

– Pewnie, że potrzebują. Mają włosy do mycia, i to nie tylko na głowie. Dziewczyny tam są okropnie brzydkie, wyróżniałybyście się z Li Sijiang – Li Mazi schlebiał im, jednocześnie zapewniając o swojej chęci pomocy.

Jego słowa były bardzo kuszące, piersi Xiaohong zaczęły aż podskakiwać z podekscytowania tą perspektywą, jak dwa króliki, które chcą wyskoczyć z krępującego je ubrania. Przed jej oczami pojawił się poetycki obraz miasta Shenzhen, gdzie ulicami przechadzają się eleganccy mężczyźni. Gdy skończyła myć głowę Li Mazemu1, przeciągnęła się i pomyślała, że może faktycznie powinna się tam wybrać, zobaczyć trochę świata. Pieniądze nie byłyby problemem, w zasadzie miała już ich wystarczająco. Najważniejsza kwestia to znaleźć kompana. W sekrecie poruszyła więc ten temat w rozmowie z Sijiang.

– Jak to daleko? – zapytała Sijiang.

– Jedna noc w pociągu i jesteśmy na miejscu.

– Ile to kosztuje?

– Chyba osiemdziesiąt yuanów.

– Dokąd pójdziemy już tam na miejscu?

– Li Mazi powiedział, że się tym zajmie.

– Pomyślę.

– Nad czym tu myśleć? Nie pojedziesz, to pojadę sama. Tylko nie mów potem, że jestem złą przyjaciółką.

Gdy nadszedł koniec miesiąca, a Sijiang nadal nie podjęła decyzji, Xiaohong straciła cierpliwość.

– Sijiang, z tobą jest naprawdę ciężka sprawa! Ciśniesz już tak długo i jeszcze nie zniosłaś jaja!

Dla Sijiang to był bardzo trudny wybór, prawie że kwestia życia i śmierci. Gdy wieczorem były już obie w pokoju, Xiaohong wyłożyła kawę na ławę.

– Jutro rano powiesz szefowi, że odeszłam z pracy. Wieczorem spotykam się z Li Mazim na dworcu. A ty myj włosy co sił, może dochapiesz się czegoś w tym salonie!

To ostatnie zdanie było tym, co popchnęło Sijiang do działania. Zaczerwieniła się.

– Jadę z tobą! – powiedziała.

1 W języku chińskim to, co w transkrypcji alfabetem łacińskim zapisuje się jako zi, czytamy dzy (jak w polskim słowie „między”). W przekładzie przy odmianie imienia „Mazi” przez przypadki wybrano formy najlepiej pasujące do tej przyjętej wymowy: „Mazi – Mazego” czyta się „Madzy – Madzego”.

ROZDZIAŁ IIHANDEL CIAŁEM

1

Li Mazi tak naprawdę nie miał na imię Mazi. Było to przezwisko, które brzmieniowo przypominało jego prawdziwe imię, a oznaczało blizny po ospie – których też zresztą nawet nie miał. Był przed trzydziestką, lubił milutko nazywać Sijiang „swoją małą kochaną siostrunią”.

– Czym on w zasadzie zajmuje się w Shenzhen? – zapytała Sijiang.

– Och, niczym, co by miało jakiś związek z nami. My będziemy od mycia głów i najróżniejszych typów włosów, grubych, cienkich, miękkich, szorstkich, o różnych kolorach, długości… Masaże głów każdego rodzaju i kształtu, do tego z elementami akupresury, żeby klient był zadowolony. Aż trochę strach pomyśleć, ile nas czeka! – Xiaohong mówiła, a Sijiang uznała, że z każdym kolejnym słowem jej koleżanka coraz bardziej się nakręca.

Pociąg z hukiem jechał naprzód, ludzie w wagonie, kołysząc się z boku na boku, ślinili się przez sen. Xiaohong, podekscytowana, szturchnęła Sijiang łokciem.

– Słuchaj – powiedziała – jakbyśmy miały tutaj wrócić za pięć lat, to ciekawe, jak się w tym czasie zmienimy?

Sijiang szeroko otworzyła swoje małe oczy osadzone w okrągłej buzi, zmierzyła Xiaohong zdziwionym spojrzeniem i znów je zamknęła.

– Kurde, nie zasypiaj, porozmawiaj ze mną trochę. – Xiaohong szturchnęła ją po raz kolejny.

– Ja z tobą porozmawiam – powiedział Li Mazi, przysuwając się bliżej do niej. Latarnie za oknem z błyskiem przemykały obok.

– Ten pociąg jedzie strasznie szybko, aż mi niedobrze! – Xiaohong zakryła usta dłonią i pobiegła do łazienki.

– Wysiadamy, wysiadamy! – krzyczał Li Mazi.

– Już jesteśmy? – Xiaohong przebudziła się i wyjrzała za okno. Zobaczyła tablicę z napisem „Guangzhou”, i chciała iść spać dalej.

– Wysiadamy! – pociągnął ją Mazi.

– Wszędzie ciemno, choć oko wykol, gdzie jesteśmy? – Sijiang otarła senną ślinę z kącików ust i wyjrzała przez okno. W kręgu światła padającego z latarni tłoczyli się ludzie, całe rodziny, otoczone dużymi i małymi pakunkami.

– Wysiadamy! Mamy przesiadkę w Guangzhou!

– O. Zaraz! Gdzie mój portfel? Och, nie, nigdzie go nie widzę! – przebudziwszy się do końca, Sijiang zaczęła grzebać po kieszeniach. Gdy tylko poczuła, że nic w nich nie ma, natychmiast podniosła krzyk.

– Niemożliwe, popatrz dokładnie. Gdzie go wsadziłaś? – zapytał Mazi.

– No tutaj – Sijiang zadarła kurtkę, ukazując kieszenie w spodniach. Mazi sprawdził je – rzeczywiście były puste.

– Pięćset yuanów, o nie, o nie, nie… – Sijiang płakała rozdzierająco. Jej oczy prawie całkiem zniknęły w okrągłej buzi, widać było tylko dwie kreseczki. Pozostali pasażerowie, poza złośliwymi uśmieszkami, zachowywali doskonałą obojętność.

– Było nie spać jak świnia w błocku! Myślałaś, że jesteś we własnym łóżku w rodzinnym domu? Wiesz, co czyni złodzieja? Okazja! Musisz być czujna, inaczej to jest pobłażliwość, a wręcz proszenie się o kłopoty! – słowa Xiaohong były jak kubeł zimnej wody. Wiedziała, że jeśli w tym momencie zacznie ją pocieszać, to Sijiang tym gwałtowniej będzie zanosić się płaczem. Xiaohong nie przeczytała w życiu wielu książek, ale potrafiła za to czytać ludzi.

Wysiadający zaczęli wstawać i zdejmować bagaże znad głowy Sijiang.

Sijiang była w stanie powstrzymać się od łkania, ale łzy nadal ciekły jej po policzkach. Na chwiejących się nogach wyszła z pociągu.

Było gorąco. Idąc, rozpinali kurtki i zdejmowali swetry. Sijiang znów sprawdziła kieszenie, nagle czując, że ich ubrania są strasznie niezgrabne i brzydkie.

– Nie martw się, siostruniu. Przed nami szeroka i jasna droga.

– Tak, Li Mazi dobrze mówi, trzeba patrzeć w przód! Trzymaj – Xiaohong ukradkiem wcisnęła jej dwieście yuanów. Gdy Sijiang poczuła w dłoni pieniądze, jej okrągła twarz znów wykrzywiła się do płaczu.

– Dobrze, teraz przesiadka do Shenzhen. Od teraz nie mówcie już w dialekcie. Mówcie po mandaryńsku, choćby i nie do końca poprawnie – Li Mazi spędził dużo czasu w świecie, więc mandaryńskim posługiwał się płynnie. Xiaohong i Sijiang najpierw się śmiały, a potem zamilkły. W dialekcie mówiły płynnie, ale gdy przychodziło do mandaryńskiego, języki im sztywniały i ciężko było coś z siebie wykrztusić. Z ociąganiem powiedziały, że obawiają się, że nie zrozumie ich nikt poza Li Mazim. Xiaohong z wysiłkiem słowo po słowie dukała najprostsze zdania. Przywodziło to na myśl czytanie elementarza w podstawówce. Tego, co udało jej się prawidłowo wypowiedzieć, uczyła potem Sijiang.

– Ty – nazywasz – się – Li – Si – Jiang – ja – nazywam – się – Qian – Xiao – Hong – On – nazywa – się – Li – Ma – Zi – My – jedziemy – do – Guang – dong. O! Popatrz tylko na te kiście bananów na drzewach! – Xiaohong ćwiczyła standardowy chiński, robiąc przerwę po każdym słowie, aż tu nagle wyrzuciła z siebie całe płynne zdanie w dialekcie.

Sijiang aż zwinęła się ze śmiechu. Li Mazi, słysząc to zamieszanie, przypomniał im, że w pociągu są jeszcze inni ludzie. Xiaohong zauważyła wtedy, że jakiś wyglądający na robotnika mężczyzna przygląda się jej i śmieje się, prawie śliniąc się jednocześnie z pożądania. Och, do diabła – wyprostowała się, przeklinając w duchu.

Sijiang nadal macała się po kieszeniach, z góry na dół, z prawej do lewej, nie pomijając żadnego miejsca.

– Ech, Xiaohong, jak już zaczniemy porządnie zarabiać, to kupię sobie dużo ładnych ubrań! To, co mam teraz na sobie, jest okropnie wieśniackie, ludzie w Shenzhen chyba umrą ze śmiechu na mój widok – powiedziała Sijiang, przysuwając się do koleżanki.

– To trzeba zakasać rękawy i zabrać się do mycia głów! Będą i nowe ubrania, i jedzenie, i faceci – wymieniała Xiaohong, przeciągając samogłoski.

– Po mandaryńsku! – Li Mazi przez cały czas miał zamknięte oczy i wydawał się drzemać, aż tu nagle wtrącił swoje trzy grosze.

– Dobrze, dobrze. Zaraz – dojeżdżamy – do – pięknego – Shenzhen. Li – Si – Jiang – cieszysz – się? Ja – bardzo – się – cieszę – czeszę – cieszem! – wydukała Xiaohong. W ten sposób ćwiczyła przez całą drogę, patrząc i opowiadając o tym, co widzi. Li Mazi, niczym prawdziwy nauczyciel, w odpowiednich momentach dawał im wskazówki. Gdy dojechali do Shenzhen, języki obu dziewcząt były już jak skołowaciałe, ale potrafiły o wszystkim powiedzieć kilka zdań.

– Ćwiczcie, to nabierzecie płynności – powiedział Li Mazi.

2

Bus toczył się naprzód, kołysząc na boki i co chwilę zatrzymując. Chłopak sprzedający bilety przez cały czas stał przy drzwiach, witając i żegnając pasażerów. Między nogami ściskał małą torbę z czarnego płótna, jedną ręką dodatkowo przytrzymywał ją od góry, przez co wyglądał, jakby właśnie się masturbował. Xiaohong zaśmiała się ukradkiem, rozbawiona tym widokiem.

– Pieniądze to druga najcenniejsza rzecz w życiu mężczyzny – skomentował jej rozbawienie Mazi.

– A co jest najcenniejsze w życiu kobiety?

– Mężczyźni.

– Też coś! W życiu kobiety też najcenniejsze są pieniądze! Po co pośrednictwo mężczyzny? Jeśli A to B, a B to C, to w takim razie A to też C, nie? – Xiaohong nie bawiła się w subtelności. W duchu pomyślała, że sądząc po przykładzie tamtego mężczyzny w zbyt luźnych spodniach czy też zalotnika Sijiang, to kobiety są najważniejsze w życiu mężczyzn, a nie na odwrót.

– Żeby zdobyć pieniądze, kobietom niezbędne jest pośrednictwo mężczyzny, bardzo szybko to zrozumiesz – odrzekł Li Mazi, zadowolony ze swojej riposty.

– Czyli ten, kto ma pieniądze, ma władzę! – Sijiang początkowo nie rozumiała do końca, o czym mowa, ale wreszcie ją oświeciło.

Li Mazi aż się zakrztusił.

– To bardzo głębokie!

– Sijiang dobrze gada, nie ma co komplikować sprawy – powiedziała Xiaohong, znów płynnie powracając do dialektu.

– Przystanek Magang! – zawołał bileter.

Bus wypluł troje podróżników. Odjeżdżając, poddusił ich jeszcze na koniec czarną chmurą spalin.

– Co to za miejsce? – dziewczęta nie wiedziały, co myśleć.

Z rozkopanej ziemi dokoła unosił się smród zgnilizny, żółty piach czepiał się kół samochodów. Widać było, że pobliski wiadukt został zbudowany bardzo niedawno. Droga szeroka i pusta, chaotycznie rozstawione budynki – wszystko to wyglądało jak porzucona w połowie partii szachownica. Sijiang trzymała się blisko Xiaohong, która sama czuła się jak włóczęga w obcym miejscu.

– Jesteśmy w zasadzie w Shenzhen, w Magang. Już niedaleko – Mazi machnął ręką w nieokreślonym kierunku. Wzrok dziewcząt podążył za nią – jak okiem sięgnąć, widać było tylko piach i kurz, ani śladu pięknych, wysokich miejskich zabudowań. Dziewczęta powłócząc nogami ruszyły w ślad za Mazim, przeszły przez miasteczko, aż w oddali, pośród pustkowia, ich oczom ukazał się wielki budynek. Na białej tablicy czerwonymi znakami napisane było: ośrodek recyklingu.

– Zajmujesz się zbieraniem śmieci? – wypuściła powietrze Li Sijiang.

– Nie. Masz napisane: ośrodek recyklingu, do cholery – odpowiedział Li Mazi z oburzeniem. – Dorabiam tu sobie, pomagam szefowi. Nie lekceważcie ani tego miejsca, ani szefa. Zarobił na tym ładne pieniądze.

Xiaohong pomyślała, że słyszała, że na zbieraniu śmieci można zarobić tyle, żeby postawić sobie dom, ale nie sądziła, że na handlu nimi można się dorobić jakiejś fortuny! Sijiang wyglądała na umierającą z głodu, Xiaohong jeszcze gorzej. Widać było po niej wszystkie zawiedzione nadzieje.

– O czym ty do cholery w ogóle mówisz, Mazi? – powiedziała głośno. – Sijiang, chodź, na miejscu sobie usiądziemy, odpoczniemy, a potem pogadamy, co dalej.

I tak we troje ruszyli dalej błotnistą drogą, dźwigając swoje duże i małe tobołki. Mijali zbudowane w zachodnim stylu domki, aż znów wyszli na otwartą przestrzeń, skręcili, i weszli pomiędzy tymczasowo postawione szopy.

3

– Mówiłem wam już, że żadnym przyjezdnym nie wolno tutaj spędzać nocy, pod karą grzywny! – potężny mężczyzna o kwadratowej głowie mówił po mandaryńsku z bardzo mocnym akcentem z Guangdong. Wymachiwał rękami, a jego gwałtowne ruchy dobitnie ukazywały telepiące nim oburzenie. Na murze na zewnątrz wisiał wykaligrafowany pędzlem napis… Chociaż, czy to kwalifikowało się jako kaligrafia? W każdym razie, stosowna zasada była rzeczywiście nie do przeoczenia. Mazi ostrożnie zwrócił się do potężnego mężczyzny „panie Zhuang”. Surowy wyraz twarzy gospodarza zmiękł, gdy okazało się, że Mazi przyprowadził dwa podlotki. Jego twarz zmieniła się, jakby ktoś zapalił w środku lampkę.

– O, wrócił kierownik Li, czeka na ciebie wiele rzeczy do zrobienia.

– Szefie, te dwie dziewczyny pochodzą z moich rodzinnych stron – gdy tylko mina pana Zhuanga złagodniała, Li Mazi ośmielił się mówić trochę głośniej.

– A, witam, witam. Pewnie jesteście zmęczone po podróży. Zaprowadź je od razu do siebie, niech sobie odpoczną.

Szopy pracownicze były niskie i wilgotne. W jednej mieszkały trzy, cztery osoby. Okna były wielkości miednicy na wodę do mycia, w środku przewalały się różnokolorowe worki foliowe. Mazi, jako kierownik, mieszkał sam. Miał łóżko i mały stolik, pozostała pusta przestrzeń miała szerokość jednego kroku. Xiaohong i Sijiang właśnie wcisnęły się na łóżko, żeby odpocząć, gdy wszedł pan Zhuang.

– Mazi, poprosiłem w kuchni, żeby przygotowali więcej jedzenia. Przybywacie z tak daleka, pewnie nie była to łatwa droga.

– Bardzo panu dziękujemy, nie chcemy pana kłopotać – odpowiedziała Xiaohong.

– Pan Zhuang jest bardzo życzliwy i wspaniałomyślny, niedługo same się o tym przekonacie – schlebiał szefowi Mazi.

Ten uśmiechnął się zadowolony.

– Jak będziecie mieć jakąkolwiek sprawę, zwróćcie się albo do kierownika Li, albo przyjdźcie do mnie.

Dziewczęta jednocześnie pokiwały głowami i kłaniając się z szacunkiem, odprowadziły pana Zhuanga do drzwi. Mazi zaśmiał się.

– On tak zawsze. Nie pozwala nocować mężczyznom, ale dla kobiet jest wyjątkowo serdeczny, wszyscy to wiedzą. Kobiece przywileje.

– No, na pewno! Gówno, nie przywilej. To jest po prostu pies na baby i ma wobec nas swoje plany. Nie będzie w stanie długo się powstrzymywać. – Xiaohong, mówiąc, kręciła się po pokoju.

– Dobrze, dobrze. Pamiętaj tylko o jednym: jeśli w czymś go urazisz, to ja stracę pracę.

– Uch, Sijiang, w takim razie ty się nim zajmiesz – Xiaohong wzięła łyk przegotowanej wody.

Okrągła buzia Sijiang zrobiła się czerwona – naprawdę sądziła, że będzie musiała przespać się z panem Zhuangiem. Nie była w stanie nawet nic na to odpowiedzieć.

Łóżko Mazego było twarde jak kamienna płyta. Dziewczęta położyły się spać, a gdy wstały, były całe obolałe.

– Jak się spało? – Mazi wszedł rozpromieniony do środka.

– Do dupy się spało, na tym się nie da spać! A ty co, szef udzielił ci pochwały? Coś taki zadowolony? – Qian Xiaohong przeciągała się i robiła skłony, żeby rozruszać trochę ciało.

– Sam nie wiem, czy to dobrze, czy źle, ale w każdym razie przyjechaliśmy tu razem i razem w tym wszystkim siedzimy. Niczego przed wami nie ukrywam. Pan Zhuang ma salon fryzjerski, co prawda nie brakuje mu pracowników, ale może coś dla was wymyśli. Tylko że, cóż, chciał, żebym was zapytał…

– O co?

– Żebym zapytał, czy jesteście dziewicami.

– Co takiego? A co to ma do rzeczy?

– Xiaohong, ty nie rozumiesz, jak to jest. Tutejsi rolnicy są bardzo bogaci i mają swoje szczególne preferencje… Za rozdziewiczenie dziewczyny można wziąć ładne pieniądze!

– Mazi, w co ty nas wpakowałeś? Przecież nie przyjechałyśmy tutaj, żeby zostać prostytutkami! – Xiaohong wstała, a pierś drżała jej z oburzenia. Sijiang ją powstrzymywała.

– Nie złość się, Xiaohong, wszystko zależy od tego, czy chcesz. Nie będzie żadnego gwałtu, decyzja należy do ciebie – Mazi próbował ją udobruchać słodkimi słówkami.

W tym momencie z zewnątrz dobiegła jakaś wrzawa.

– Wy, Hunańczycy! Mężczyźni rabują, kobiety się sprzedają, nic z was dobrego! Powinno się was wszystkich powystrzelać! – wykrzykiwała niska kobieta z dzieckiem na rękach.

– Ja przynajmniej mam co sprzedać! Ty sprzedawaj też, jak chcesz, tylko że nawet jakbyś sprzedawała, to nie byłoby kupców! Już woleliby umrzeć! – przeszywającym głosem odpowiadała jej wysoka, szczupła kobieta, która stała na balkonie na piętrze. Miała na sobie koszulę nocną. Dwie kobiety ciskały w siebie wyzwiskami, jedna z dołu, druga z góry. Nagle nie wiadomo skąd pojawił się pan Zhuang i z plaśnięciem uderzył kobietę z dzieckiem na ręku. Ta z płaczem i łkaniem zniknęła.

– To twoje łóżko wytrzyma troje ludzi? Słabo by było, gdyby się pod nami załamało w środku nocy – zapytała Xiaohong.

Mazi podniósł prześcieradło.

– Sama zobacz!

– Świetnie, cegły! Teraz już rozumiem, czemu takie twarde. W razie jakiejś nocnej awantury nie będziemy mieć problemu z obroną – zaśmiała się Xiaohong.

– Jakiej nocnej awantury? – Sijiang ledwo skończyła zadawać pytanie, a policzki już jej zapłonęły w nagłym zrozumieniu. Zwróciła się do Xiaohong – Ty śpisz w środku. Ja przycisnę się do ściany i skończmy już tę rozmowę.

– Mazi, a ty w nocy leż spokojnie i nie rób żadnych dziwnych ruchów – powiedziała surowo Xiaohong.

– Może w ogóle nie będę za głęboko oddychać? Dobrze, że pogoda jest przyjemnie chłodna, gorzej byłoby latem.

Xiaohong wcisnęła się pod koc i położyła się na plecach. Li Mazi ułożył się tak, żeby zostawić między nimi małą przerwę. Xiaohong czuła, że zajmuje zbyt dużo miejsca. Rozważała przewrócenie się na bok, i zastanawiała się, czy swój niemały biust powinna zwrócić raczej w stronę śmierdzących stóp Mazego, czy ciepłych pleców Sijiang. Zdecydowała się na to drugie. Zapach ciała Sijiang dodatkowo maskował przedziwny odór Mazego.

Pan Zhuang zorganizował miejsce pracy w salonie fryzjerskim dla jednej osoby. Sijiang nie chciała pójść, i nie chciała też, żeby Xiaohong poszła i zostawiła ją samą. Co by nie mówić, powinny się trzymać razem, więc zrezygnowały z tej propozycji. A skoro z niej zrezygnowały, to musiały same zacząć szukać pracy.

– Sijiang, posłuchaj tego gwaru ulicy, dziwnie brzmi, nie?

– Nie rozumiem ani słowa.

– Musimy się nauczyć! Nie ma takich rzeczy, których nie dałoby się nauczyć.

– Przepraszam, czy nie szukacie tutaj kogoś do mycia głowy? – dziewczęta ramię w ramię chodziły po Magang i wykręcając sobie języki po mandaryńsku pytały o pracę.

– Macie doświadczenie?

– Tak!

– Macie kartę pobytu tymczasowego? Nie? Pokażcie dowody osobiste.

– Dowody?

– No tak.

– Nie mamy.

– A kartę planowania rodziny?

– Nie mamy, dopiero przyjechałyśmy!

– Nie macie papierów, pozwolenia na pobyt, ani pracy? Musicie uważać na kontrole dokumentów, jak was złapią, to mogą was wysłać do więzienia!

4

– Pan Zhuang zaprasza dziś was obie na karaoke – na pospolitej twarzy Mazego widać było ekscytację.

– Kara-okej? A co to takiego? To jakaś nowość, nie słyszałam o tym – powiedziała Xiaohong.

– Właśnie, za co kara? Ty nie idziesz? – Sijiang lubiła bawić się w dużych grupach.

– Chodzi o śpiewanie piosenek – zaśmiał się Mazi – Jak słynni piosenkarze, z mikrofonem przy ustach.

– Och, Mazi, nie wydaje mi się, żeby chodziło tylko o to. Pan Zhuang ledwo może się już powstrzymać, nie zapowiada się to za dobrze dla Sijiang!

– No chyba nie dla mnie! To na twoje cycki się zawsze gapi – zaoponowała Sijiang.

– To już wy dwie same oceńcie. W każdym razie, impreza będzie na łódce, będzie jedzenie, picie, śpiewy, nie chcecie przecież go rozzłościć! A właśnie, udało wam się znaleźć jakąś pracę?

– Właśnie miałyśmy prosić cię o pomoc – powiedziała Xiaohong. – Potrzebna nam karta tymczasowego pobytu.

– Z tym i tak trzeba iść do pana Zhuanga. Porozmawiaj z nim o tym dziś wieczorem na karaoke, jak sobie trochę podpije i będzie w dobrym humorze.

– Dobra, spróbuję. Co za ciężkie zadanie!

Za radą Li Mazego dziewczęta założyły swoje ulubione ubrania, trochę się umalowały, i z drżącymi sercami poszły na karaoke. Sijiang była szczególnie zdenerwowana, cały czas skręcała w rękach chustkę używaną do związywania włosów.

– O, moje ślicznotki się pojawiły! – w bladym świetle lampek w zarezerwowanym przez pana Zhuanga pokoju karaoke jego uśmiech wydawał się jeszcze bardziej dwuznaczny.

– Przedstawię wam towarzystwo. To jest tutejszy przewodniczący, stoi na czele lokalnej społeczności. Pomaga mi z wieloma sprawami. – pan Zhuang był rozpromieniony.

Na sofie siedział mężczyzna po pięćdziesiątce, wyglądał na prostodusznego rolnika starej daty. Twarz miał ogorzałą, jakby wysmarował się spalenizną z dna garnka. Popatrzył na dziewczęta i uśmiechnął się milcząco, ale nie ośmielił się dłużej patrzeć im w oczy. Pochylił głowę i dalej palił papierosa.

Skoro przewodniczący jest taki obrotny i pomaga panu Zhuangowi w jego interesach, to na pewno będzie mógł pomóc z załatwieniem kart tymczasowego pobytu. Tak pomyślawszy, Xiaohong od razu zaczęła się do niego przymilać, nalewać mu alkohol i podawać papierosy, a on pił i palił, nie podnosząc głowy.

– Częstuj się, proszę! – pan Zhuang bezustannie okazywał szczególne zainteresowanie Sijiang.

– Już sobie pojedliśmy i popiliśmy – powiedziała Xiaohong, a potem zwróciła się do przewodniczącego – Może razem coś zaśpiewamy?

Przewodniczący pokiwał głową. Wstali od stołu i usiedli na sofie. Dziewczyna z obsługi włączyła sprzęt i rozległa się ogłuszająca muzyka. Na ekranie telewizora ukazały się dziewczęta w kostiumach kąpielowych na plaży. Pan Zhuang przysunął się bliżej do Sijiang. Ta, spanikowana, prowadziła z nim nadal rozmowę, jednocześnie powoli odsuwając się w drugą stronę.

– Panie Zhuang, chodźcie tutaj do nas! – zawołała Xiaohong, chcąc pomóc przyjaciółce uwolnić się z tej sytuacji.

– Wy śpiewajcie pierwsi – pan Zhuang odwrócił się z twarzą czerwoną jak książę Guan1.

Okazało się, że przewodniczący był śpiewakiem doprawdy nie z tej ziemi. Wybrał piosenkę Teresy Teng, zatytułowaną „Nie zrywaj przydrożnych kwiatów”, i wykonywał ją w swojej autorskiej aranżacji. Jego występ przyprawiał o gęsią skórkę. Przewodniczący tracił oddech, fałszował, nie trzymał rytmu – był to kompletny chaos, trafiał może w dwa dźwięki na każde dziesięć.

– Wzruszające, piękne! – obsypała go brawami Xiaohong, a potem nalała mu herbaty i poczęstowała papierosem. Później zaśpiewała jeszcze jedną piosenkę razem z przewodniczącym, a pan Zhuang i Sijiang dołączyli do nich na kanapie. Xiaohong uznała, że położyła solidne fundamenty i że może poruszyć z przewodniczącym wiadomy temat. Korzystając z tego, że pan Zhuang śpiewał właśnie kantońską wersję przeboju Andy’ego Lau „Dni, które przeszliśmy razem”, ruszyła do boju.

– Pan Zhuang śpiewa całkiem nieźle, pan też chyba regularnie ćwiczy, co, panie przewodniczący? – mówiła Xiaohong prosto do jego ucha, na tyle głośno, żeby przekrzyczeć muzykę.

– Tak, Pan Zhuang śpiewa bardzo dobrze – przytaknął.

Wydaje się, że jest szczery i nie ma złudzeń co do samego siebie, pomyślała Xiaohong. Możliwe, że ciągłe pochlebstwa tylko utrudnią sprawę.

– Ma pan bardzo mocną głowę, że ciągle jeszcze pije z panem Zhuangiem.

Sołtys wyciągnął lewą rękę i rozcapierzył palce.

– O, tyle. Pół jina2.

– Ćwierć kilo? Chyba więcej!

Przewodniczący opuścił lewą rękę, a prawą wskazał na Xiaohong.

– Masz duże fale – powiedział.

– Fale? – nie zrozumiała Xiaohong.

– O tutaj, piersi – dotknął własnej klatki piersiowej. – Ktoś już na nich pływał? – pytał dalej.

Pływał? W rodzinnych stronach to mogło znaczyć całowanie się. Ale całowanie się to zwyczajna rzecz, niewarta w ogóle wspominania. Xiaohong zaciekawiła się.

– Och, nie powiem! – odpowiedziała z udawaną nieśmiałością.

– Masz takie duże fale, na pewno ktoś po nich pływał – ton przewodniczącego był tak rzeczowy, jakby rozprawiał o tegorocznych plonach.

Xiaohong otworzyła szeroko swoje lisie oczy i pomyślała, że musi się oswoić z takim stylem rozmowy. Nie doszli jeszcze do jej docelowego tematu, a już zahaczyli o piersi. Teraz trudno będzie nakierować rozmowę na właściwe tory. Xiaohong poczuła niepokój.

– Panie przewodniczący – wypaliła bez ogródek. – jesteśmy tutaj od niedawna i jest pewna sprawa, z którą potrzebowałybyśmy pana pomocy!

– Ludzie dzień w dzień wyjeżdżają i przyjeżdżają. Mobilność społeczna jest tutaj bardzo wysoka – sołtysowi plątał się trochę język, ale starał się utrzymywać wyraz twarzy poważny jak posąg Buddy.

– Słyszałam, że zdarzają się kontrole dokumentów?

– Czasem, nie zawsze.

– Panie przewodniczący, chciałam zapytać, czy mógłby pan pomóc nam w wyrobieniu kart tymczasowego pobytu.

– Jesteś dziewicą?

– Ja? – zachłysnęła się Xiaohong.

– Pomagam tylko dziewicom.

Xiaohong chciała zapytać, czy wydaje w takim razie karty dziewictwa, ale ugryzła się w język.

5

Li Mazi leżał niedbale, przeglądając jakąś starą, zniszczoną książkę. Jego bokserki suszyły się przy oknie, a dziura w kroku aż kłuła w oczy. Zobaczywszy w drzwiach Sijiang, pośpiesznie usiadł.

– Oj, siostrunia cała czerwona. Pośpiewane?

Sijiang z zawstydzoną miną nie odważyła się spojrzeć dalej niż na nogi Mazego.

– Myślałem, że wrócicie późno! – zaśmiał się mężczyzna, jakby chciał się wytłumaczyć ze swojego bezwstydu. Potem zwrócił się do Xiaohong – Jak tam, załatwiłaś co trzeba?

– Jak cholera. Co za drań, po prostu prawdziwy wieprz! – Xiaohong dyszała ze złości.

– Ej, troszkę ciszej. Co powiedział pan Zhuang?

– Rozmawiałam od razu z przewodniczącym.

– Ech, to niedobrze. Pan Zhuang może i jest napalony, ale ma serce ze złota – Mazi odrzucił książkę, czując iskierkę litości ze względu na sytuację dziewcząt.

– Rzeczka może mieć kręte koryto, ale i tak płynie w stronę morza. Czy pan Zhuang nie musi ostatecznie i tak zwrócić się do przewodniczącego? Nie chciałam załatwiać tego okrężną drogą. Kto mógł przypuszczać, że z sołtysa taka świnia, którą obchodzi tylko błona dziewicza! Choćbym nawet była dziewicą, to i tak bym tego w ten sposób nie wykorzystała! Cały wieczór się do niego przymilałam, wszystko jak krew w piach!

– Xiaohong, teraz, jak przewodniczący już odmówił, to nie ma co prosić pana Zhuanga – pokręcił głową Mazi.

Sijiang miała twarz czerwoną od alkoholu. Gdy wchodziła, jej oczy miały w sobie jakiś szczególny blask, ale teraz nic już nie mówiła. Nie mogła usiedzieć spokojnie, to wstawała, to siadała z powrotem.

– Siostruniu, nie martw się. Idź spać, a jutro pomyślimy, co zrobić.

Sijiang naprawdę bała się, że je złapią i zamkną. Usłyszane wcześniej słowo „więzienie” napełniało ją takim samym strachem, jak słowo „burdel”.

– Sijiang, chcesz coś powiedzieć? – zapytała Xiaohong.

– Ja… ja… – oczy Sijiang były błyszczące i wodniste, wzrokiem biegała między Mazim a Xiaohong. Jej twarz robiła jej się coraz czerwieńsza.

– Nic to, nie martw się. Zostań tu parę dni, ja w tym czasie się trochę rozejrzę po okolicy. Jak nie wrócę, to będziecie wiedzieć, że coś się stało. Po prostu nie pogodzę się z tym, że przejechałyśmy taki szmat drogi po to, żeby w ten sposób skończyć. Mazi tu zostanie, w razie czego on potrafi dogadać się z panem Zhuangiem. Jeszcze nie jesteśmy w punkcie bez wyjścia, a nawet gdybyśmy były, to wszystko się może jeszcze odwrócić. – Xiaohong nie odpuszczała.

– Xiaohong, ty tego nie widziałaś, ale pan Zhuang ciągle próbował łapać mnie za rękę. Ja się odsuwałam.

– Sijiang, to może pozwól mu się trochę pomacać. Jak mu zrobisz dobrze, to może pomoże nam załatwić te karty… Ostatecznie nie jesteś dziewicą, pewnie nie takie rzeczy się działy.