Dziewczyna z mgły - Ewa Los - ebook + książka

Dziewczyna z mgły ebook

Los Ewa

3,2

Opis

Paweł czuje, że nie spotka go już w życiu nic dobrego. Od czasu wypadku, w którym zginęła ukochana jego przyjaciela, dręczy go nieustanne poczucie winy. Ulgę przynosi mu jedynie opieka nad ciężko chorym Maurycym, wraz z którym mieszka w niewielkiej wsi na Mazurach. Pewnego dnia w ich domu pojawia się dziwna para: Agata i Tymek, którzy po opuszczeniu domu dziecka poszukują swoich biologicznych krewnych. Zauroczony dziewczyną Paweł proponuje im pomoc i mieszkanie. Wkrótce wychodzą na jaw bolesne tajemnice skrywane przez rodzeństwo, a między całą czwórką zaczynają buzować sprzeczne emocje… Czy kryminalna przeszłość Tymka zaważy na jego przyszłości? Co łączy Maurycego z tajemniczym rodzeństwem?
Dziewczyna z mgły to opowieść o poszukiwaniu własnej tożsamości i swojego miejsca na ziemi, a także o sile miłości, która może rozwiać nawet najgęstszą mgłę.

Dzisiaj był w dobrej – jak na niego – formie i Paweł opowiedział mu o dziewczynie i jej bracie, których spotkał na drodze.
– Wpadła ci w oko? Co? – Maurycy się roześmiał. – Już robisz maślane oczy… Zawsze tak masz, jak się zakochasz.
Czasem obcym trudno było go zrozumieć, bo z powodu postępującej choroby neurologicznej miał coraz większe trudności z mówieniem, ale Paweł rozumiał go doskonale.
– Nie, coś ty! Chociaż powiem ci, że wyglądała jak elf. Po prostu zjawiskowa. Jasne włosy, niebieskie oczy… Taka delikatna uroda… A jak się odezwała, to jej głos zabrzmiał, jakby naprawdę była jakąś leśną wróżką. A ten jej brat, taki demoniczny. Ani na moment nie spuszczał jej z oka. Kiedy zaproponowałem im, że ich podwiozę, miałem wrażenie, że się na mnie rzuci z pięściami.


Ewa Los
Jest bibliotekarką z wykształcenia i zamiłowania, spełnioną mamą i żoną. Kocha literaturę kobiecą – książki ciepłe, mądre i z duszą. Interesuje się religiami Bliskiego Wschodu. Wydała do tej pory trzy powieści. Pisanie to dla niej wielkie wyzwanie i spełnienie marzeń z dzieciństwa. Ma wiele pomysłów na kolejne historie.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 824

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
3,2 (5 ocen)
1
1
1
2
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Część I Odnalezieni

1

Tymek i Agata wysiedli z pociągu na małej stacyjce, która wydawała się zagubiona jak oni sami. Mieli na sobie cienkie, znoszone kurtki, w których było im chłodno, bo wiosna w tym roku nikogo nie rozpieszczała. W górach wciąż leżał śnieg.

Widząc zrezygnowaną minę siostry, chłopak przytulił ją na moment, a ona, wspinając się na palce, troskliwie poprawiła mu kaptur.

– I co? Dokąd teraz? – spytała, raczej nie licząc na rozsądną odpowiedź.

– Do domu. Do Traszki.

– Tymek, to nie jest nasz dom. Co ty znowu wymyśliłeś? Lepiej wracajmy do rodziców.

– Nawet tak nie żartuj… Stawskich nazywasz rodzicami? Na pewno nimi nie są. Najpierw nas adoptowali, a potem oddali do bidula.

– Ale napisali, że możemy przyjechać. Może jeszcze wszystko się jakoś ułoży i naprawimy nasze relacje.

– Pewnie sąd im tak nakazał, bo przecież nie zezwolił na rozwiązanie adopcji. A ja wcale nie mam ochoty naprawiać relacji ze Stawskimi. To ciebie faworyzowali, a nie mnie.

– Znowu mi to wypominasz – westchnęła.

– Wcale nie. Tylko uświadamiam ci, jak wygląda nasza sytuacja. Stawski mi powiedział, że mieszkaliśmy kiedyś w Traszce na ulicy Leśnej. To było po jakiejś kłótni… Nie pamiętam. I nawet kazał mi tam spieprzać. A więc to robię. Znaczy my razem, ja i ty.

– Musiało ci się coś pomylić. – Agata westchnęła. Była głodna i zmęczona. Naprawdę miała już dość.

– Nie pomyliło mi się. Ja tu już kiedyś byłem. Przyjechałem tu raz po szkole. Odnalazłem ten dom, o którym mówił mi Stawski. Jakiś chłopak jeździł po podwórku na deskorolce… Schowałem się w krzakach i go obserwowałem. Myślę, Agata, że nasi rodzice musieli się wyprowadzić i tam teraz mieszka inna rodzina.

– Więc po co tam jedziemy? – zapytała, coraz bardziej zła. – Skoro mieszka tam inna rodzina, to nie ma sensu.

– Bo oni mogą coś wiedzieć.

– Przecież w bidulu by nam powiedzieli, gdyby wiedzieli coś o naszych biologicznych krewnych. A skąd niby Stawski miał takie informacje? I dlaczego dopiero teraz? Ta historyjka nie ma sensu, Tymek.

– On coś wie, coś kręci. I tego właśnie też zamierzam się wywiedzieć.

– Chyba dowiedzieć – poprawiła machinalnie brata i popatrzyła z lękiem na rozciągający się przed nimi las. – Nie ma mowy, żebym tam poszła. Zaraz się zrobi ciemno.

– Przecież jest ścieżka.

– Nie wiesz, dokąd prowadzi. A jak się zgubimy? To są ogromne lasy, a nie parę drzewek.

– Mam przecież komórkę.

– I do kogo niby zadzwonisz? A jak nie będzie zasięgu? Albo bateria ci padnie? Naładowałeś chociaż przed wyjazdem? Będziemy się błąkać i błąkać po lesie, aż nas zjedzą wilki.

– Tutaj nie ma wilków. Agata, ja znam drogę. Do Traszki jest około kilometra leśną ścieżką. Chodźmy, bo faktycznie się zrobi ciemno.

– Tymek, ale my potrzebujemy noclegu… Nawet jak znajdziemy tę ulicę Leśną, to niczego nie zmieni. Poprosisz o przenocowanie tego chłopaka z deskorolką?

– Coś wymyślimy!

– Nie! Kurwa, ja mam dość! – Agata jak zwykle nie przebierała w słowach, gdy coś ją wyprowadziło z równowagi. Okropnie żałowała, że dała się namówić bratu na ten idiotyczny wyjazd w poszukiwaniu rodzinnych korzeni. Skutek był taki, że była teraz w jakiejś zapadłej leśnej dziurze, a w brzuchu głośno burczało jej z głodu.

Z rozmachem cisnęła plecak na środek ścieżki. Usiadła na kamieniu i ostentacyjnie wyciągnęła przed siebie długie nogi w dziurawych dżinsach i zniszczonych trampkach.

– Ja nigdzie nie idę! A już na pewno nie do lasu!

– To chodź, pójdziemy szosą. To będzie dłuższa droga, ale dojdziemy nią do wsi.

– Jesteś pewien? – Agata podniosła na niego oczy, w których już zaczynały się kręcić łzy.

Rzadko płakała, bo w bidulu raczej by to nie pomogło. Przydawały się za to pięści i ostry język. Ale teraz naprawdę zaczynało jej się zbierać na płacz. Gdzieś znikła jej harda mina. Z oczu wyzierał lęk przed nieznaną przyszłością.

– Tak, jestem pewien. Mówię ci, że tu przyjeżdżałem, jak ty chodziłaś ze Stawską na zakupy i miałaś mnie w dupie.

– Nigdy cię nie miałam w dupie. – Podniosła plecak. – To chodźmy na tę szosę.

Minęli jeszcze raz zagubioną stacyjkę i wyszli z drugiej strony na szosę; właściwie był to tylko dość wąski kawałek asfaltowej drogi, która prawdopodobnie prowadziła do wsi. Tymek wziął od siostry plecak i człapali poboczem. Minęło ich kilka samochodów i jeden rowerzysta.

– Daleko jeszcze? – zapytała Agata z rezygnacją w głosie.

– Przeszliśmy dopiero dwieście metrów, a ty już marudzisz.

Nagle z piskiem opon zatrzymał się koło nich czerwony ford fiesta.

– Podwieźć was gdzieś?

Za kierownicą siedział młody facet w skórzanej kurtce. Miał brązowe oczy, ciemne włosy i miły uśmiech. Agata od razu to dostrzegła.

– Tak – odpowiedziała. – Idziemy do wsi.

– To wsiadajcie, jakoś się zmieścicie. – Mężczyzna zatrzymał się i otworzył im drzwi. Dopiero teraz zauważyła, że w środku miał pełno toreb z zakupami i jakichś paczek.

– Nie – odezwał się nagle Tymek. – Raczej pójdziemy pieszo.

– A dokąd tak idziecie? – Mężczyzna nie ustępował i dalej przypatrywał im się z zaciekawieniem znad kierownicy.

– Do Traszki – odpowiedział sucho Tymek. – Daleko to?

– Będzie ze cztery kilometry… Bliżej jest lasem, ale jak nie znacie drogi, to możecie się zgubić. Autobus jeździ tutaj raz dziennie i tylko rano. Wsiadajcie, nie bójcie się. Nazywam się Paweł Zarzecki i jestem tutejszym lekarzem.

– Agata Stawska – powiedziała. – A to mój brat Tymoteusz.

– To jak, wsiadacie czy nie?

– Jak powiedziałem, że nie, to nie. – Tymek miał zaciętą minę, a w oczach jakiś błysk. Znała to spojrzenie. Zazwyczaj wtedy dochodziło do awantur i rękoczynów.

Pociągnął Agatę za rękę.

– Ale dlaczego? – Opierała się. – Przecież możemy podjechać kawałek.

– Zaraz ci wytłumaczę dlaczego.

Znowu wędrowali szosą; Agata z coraz większym trudem, mimo że brat wziął od niej plecak.

– Taki miły człowiek – powiedziała z pretensją. – Chciał nas podwieźć.

– Akurat. Nie wiadomo, jakie ma zamiary i kto to naprawdę jest.

– Lekarz, przecież słyszałeś.

– Naiwna jesteś. Za bardzo napakowany jak na lekarza. Moim zdaniem to gangster. Oni teraz wyglądają lepiej niż zwykli ludzie. Widziałaś, jaką ma klatę? Tak, widziałaś, bo oczu od niego nie mogłaś oderwać, a on też lampił się na ciebie. I jaki wystrojony, wypachniony. Chyba pół butelki perfum wylał na siebie. Wpadłaś mu w oko. Psiknąłby mi gazem w oczy i wziął się za ciebie. Ale nie martw się, ja cię obronię. – Tymek rozejrzał się, jakby uzbrojony w gazrurkę gangster udający lekarza już zaczajał się na Agatę.

– Zwariowałeś! – oburzyła się. – Zresztą, sama potrafię się obronić. Zapomniałeś, że chodziłam na sztuki walki i mam niezły wykop?

Parsknął śmiechem.

– Taak, jasne.

– Przecież właściwie to on powinien się obawiać nas, a nie my jego. Nas jest dwoje, a on ma drogi samochód, wypasiony smartfon. Przecież moglibyśmy go napaść i obrabować.

– Taki napakowany gość nie musi się nikogo obawiać. Według mnie to jakiś podejrzany typ.

– I co? Namyśliliście się? Wsiadacie? – W tej chwili czerwony ford fiesta dogonił ich, a właściciel zachęcająco otworzył drzwi.

– Tak – odpowiedziała Agata szybko. Nim Tymek zdążył ją powstrzymać, już siedziała na wygodnym fotelu. Jej brat nie miał innego wyjścia niż do niej dołączyć, ale patrzył ponuro i miał zaciśnięte pięści.

– Jedziecie do samej Traszki? – zapytał Paweł Zarzecki.

– Właściwie to na ulicę Leśną – wyjaśniła z wahaniem.

– Do państwa Szulców?

– Nie, dlaczego?

– Bo tam są tylko dwa domy. W jednym mieszkają nasi sąsiedzi, a drugi należy do mojego przyjaciela, którym się opiekuję, odkąd zachorował.

– Pochodzimy z tej okolicy – wyjaśnił Tymek niechętnie. – Szukamy swoich korzeni.

– Naprawdę? – zdziwił się mężczyzna. – To gdzie was wysadzić? Macie jakiś nocleg?

– Popytamy we wsi – wyjaśniła Agata.

Bardzo chciała już wysiąść z tego samochodu, bo jej brat siedział coraz bardziej nabzdyczony i bała się, że powie albo zrobi coś bardzo głupiego.

– W takim razie wysadzę was przy krzyżówce. Stamtąd do wsi jest jakieś pół kilometra. Na pewno coś znajdziecie, bo ludzie teraz szukają letników.

– Nie jesteśmy letnikami – upierał się Tymek. – Już to panu mówiłem. Mieszkaliśmy kiedyś na ulicy Leśnej.

Kierowca obrzucił go dziwnym wzrokiem.

– Dojeżdżamy. Tu was wysadzę. Tą drogą gruntową dojdziecie prosto do wsi.

Po chwili zatrzymał samochód i rodzeństwo wysiadło.

– No to do widzenia!

Agata patrzyła z żalem, jak odjeżdża.

– Podobał ci się, co? – zapytał Tymek. – Normalnie wpadł ci w oko ten niby-lekarz.

– Zwariowałeś? – oburzyła się. – Po prostu zastanawiam się, gdzie my teraz znajdziemy nocleg.

Maszerowali przez las, a Tymek trzymał Agatę za rękę, jakby się bał, że ktoś ją porwie. Gdzieś w oddali mignęło im jezioro.

– Zobacz, ale zajebiście! – ucieszyła się Agata. – Mnie się tu podoba.

Zatrzymali się, bo nie wiedzieli, w którą stronę iść. Na szczęście pojawił się jakiś zbieracz jagód i poinstruował ich co do dalszej trasy. Szybko znaleźli się we wsi. Niestety, we wszystkich obejściach były psy i Agacie od razu zrobiło się gorąco ze strachu, ponieważ w dzieciństwie została dotkliwie pogryziona.

– Nie, ja tam nie wejdę. Nie ma mowy. Chodźmy gdzieś indziej…

– W ten sposób niczego nie znajdziemy – mruknął Tymek.

– Zaraz dostanę migreny. Już czuję…

– Tylko nie to! Jeszcze tego nam brakowało. Dobra, już stąd idziemy.

Powlekli się dalej. Dopiero w ostatnim domu nie ujadał żaden pies, za to na drzwiach wisiała tabliczka: „Wynajem pokoi”. Weszli na posesję, Agata rozglądała się ze strachem, gotowa uciekać, gdy zobaczy choćby najmniejszy ślad czworonoga. Kurczowo trzymała brata za rękaw kurtki. Starsza kobieta, która otworzyła im drzwi, obrzuciła nieprzychylnym spojrzeniem ich zniszczone ubrania i plecaki.

– Szukamy noclegu.

– Letnicy?

– Tak.

– Nie wyglądacie. Zresztą, nie mam miejsc. – Zatrzasnęła im drzwi przed nosem.

Agata spojrzała bezradnie na Tymka.

– Idziemy na ulicę Leśną – zdecydował. Zobaczymy, gdzie mieszka nasz pan doktorek.

– Ale co ty chcesz zrobić?

– Nic. Zapytamy go o nocleg.

– Ale mówiłeś, że on ma na mnie ochotę.

– Niechby spróbował! – Tymek zacisnął pięści.

– Tylko żadnych awantur, ja cię proszę, bo dostanę takiej migreny, że trzy dni będę rzygać.

– Oj tam. Nie strasz mnie. Idziemy.

– Zrobił mi się pęcherz na stopie od tego łażenia – narzekała Agata, ale poczłapała za bratem, bo nie miała innego wyjścia.

Ulicę Leśną, o dziwo, znaleźli dość szybko. Tymek rzeczywiście sprawiał wrażenie, jakby znał tę okolicę.

– To tu. Ten dom. Poznaję to miejsce – powiedział z ożywieniem. – Tutaj był ten chłopak na deskorolce. I miał też rower, jeśli chcesz wiedzieć. Z przerzutkami. A starsza kobieta pieliła ogródek. A potem wstała, poszła do domu i przyniosła mu ciasto na talerzu. A on zjadł i dalej jeździł. Chciałbym mieć taką babcię.

– Tymek, chodźmy stąd. Co ty wymyśliłeś?

– Mieszkaliśmy tutaj. Musisz to pamiętać. Tam stała huśtawka, którą tato dla nas zrobił. Była też studnia z kołowrotem… A mama miała złote włosy. Jak my.

– Studnia? Mamy dwudziesty pierwszy wiek… Coś ci się pomyliło! Może widziałeś to w kinie?

Żal jej było brata. Przecież nie mógł pamiętać czegoś, czego nie było.

– Pamiętasz naszych rodziców? To dlaczego ja nie mam takich wspomnień?

– Skądś się przecież wzięliśmy, prawda?

Rodzeństwo stało przed piętrowym, zbudowanym z drewnianych bali domkiem i się kłóciło. Niedaleko widać było jezioro z pomostem. Było naprawdę pięknie. Zachodziło słońce. Jak na obrazku. Tak sielsko… Ale to nie było ich miejsce. Byli tu obcy. Nie mieli prawa tu przebywać.

– Tymek, to nie ma sensu. Chodźmy stąd.

– Czekaj, rozejrzymy się tylko.

Furtka nie była zamknięta, ale to jeszcze nie był powód, żeby wchodzić na cudzą posesję. Przerażona Agata musiała iść za bratem, gdyż obawiała się, że wpląta się w jakąś awanturę. Jeszcze ten przyjaciel Pawła, który jest pewnie właścicielem tego pięknego domu, wezwie policję.

– Co chcesz zrobić? – spytała, zaciskając palce na ramieniu brata.

– Zobacz, mają konie.

– Gdzie? – Osłoniła oczy przed zachodzącym słońcem.

– Widzisz? Tam, na łące… Pasą się… No, tam, z drugiej strony. Widzisz?

– Rzeczywiście. – Teraz dopiero dostrzegła sylwetki zwierząt.

– Jeśli są konie, to musi być stajnia. I stodoła z sianem…

– I co z tego? Co ci znowu chodzi po głowie?

– Przenocujemy tu.

– Chcesz nocować w cudzej stodole? A jeśli ktoś nas zauważy? A poza tym tu też mogą być psy.

Cofnęła się i chwyciła brata za rękę.

– Nic się nie bój, ze mną nic ci nie grozi.

– Popełniamy przestępstwo – mruknęła, ale posłusznie poszła za Tymkiem do stodoły. – Tu mamy spać? – zapytała po chwili, przerażona, patrząc, jak włazi po drabinie na siano. Szło mu to całkiem zręcznie.

Rzeczywiście. Jakby się tu urodził.

– Będzie ciepło i wygodnie. Zobaczysz. No już, wspinaj się. – Podał jej rękę.

– A jak mi coś wejdzie do ucha? Na przykład pająk?

– Oj, nie bądź taka delikatna, dziewczynko z miasta… Może coś zjemy, zanim pójdziemy spać? Mamy jeszcze kanapki. I wodę mineralną.

– Dobrze – zgodziła się z rezygnacją, bo co miała zrobić… Chętnie wzięłaby prysznic po upalnym dniu, ale wyglądało na to, że nie ma szans na normalny nocleg.

Tymek wyciągnął kanapki z zatłuszczonego papieru i rozejrzał się wokół, zadowolony.

– Przynajmniej zapewniłem nam spanko. A jutro się zobaczy…

– Super – powiedziała ironicznie. – Jest nawet poduszka. – Podłożyła sobie zwiniętą kurtkę pod głowę. Gdzieś w oddali słyszała wieczorne pianie koguta.

Tymek zjadł swoją kanapkę, zagrzebał się w sianie i zasnął błyskawicznie.

2

Tymczasem Paweł Zarzecki przywiózł przyjaciela na wieczorny obchód jego rancza, jak obaj ironicznie nazywali kilka koni ocalonych przed rzeźnią, parę kur i kaczek oraz starą sunię – labradora pomieszanego z nie wiadomo czym. Maurycy był dzisiaj w dobrym nastroju, co ostatnio zdarzało się coraz rzadziej. Paweł nigdy nie wiedział, w jakim będzie humorze, gdy on wróci z pracy. Czasami tylko siedział na swoim wózku i wcale się nie odzywał. Zamknięty w sobie, pełen cierpienia i buntu…

Dzisiaj był w dobrej – jak na niego – formie i Paweł opowiedział mu o dziewczynie i jej bracie, których spotkał na drodze.

– Wpadła ci w oko? Co? – Maurycy się roześmiał. – Już robisz maślane oczy… Zawsze tak masz, jak się zakochasz.

Czasem obcym trudno było go zrozumieć, bo z powodu postępującej choroby neurologicznej miał coraz większe trudności z mówieniem, ale Paweł rozumiał go doskonale.

– Nie, coś ty! Chociaż powiem ci, że wyglądała jak elf. Po prostu zjawiskowa. Jasne włosy, niebieskie oczy… Taka delikatna uroda… A jak się odezwała, to jej głos zabrzmiał, jakby naprawdę była jakąś leśną wróżką. A ten jej brat, taki demoniczny. Ani na moment nie spuszczał jej z oka. Kiedy zaproponowałem im, że ich podwiozę, miałem wrażenie, że się na mnie rzuci z pięściami.

– Przyjechali tu na wakacje?

– Właśnie że nie. Oni twierdzą, że mieszkali kiedyś na Leśnej. A teraz postanowili wrócić na stałe w swoje strony.

– Dziwne. Nikt taki tu nie mieszkał. Może zapytam Szulca.

– Podwiozłem ich do krzyżówki i jak ruszyli razem ścieżką przez las, trzymając się za ręce, to mówię ci, miałem wrażenie, że to dwa elfy albo Jaś i Małgosia.

Zaczęli się obaj śmiać i wtedy Agata usłyszała ich głosy. Przetarła zaspane oczy i zobaczyła, jak Paweł wchodzi do stodoły. Teraz wyglądał inaczej. Miał na sobie proste dżinsy i koszulkę bez rękawów. Nie był sam. Towarzyszył mu chłopak na wózku inwalidzkim, którego twarzy nie widziała dobrze w półmroku.

Rozmawiali o koniach.

– Zauważyłeś, że Luna zaczęła kuleć? – zwrócił się do Pawła chłopak na wózku. – Żeby to tylko nie był ochwat.

Zauważyła, że miał problemy z mówieniem. Wypowiadane przez niego słowa zlewały się ze sobą. Trzeba się było dobrze wsłuchać, żeby zrozumieć coś z tego bełkotu.

– A co to za cholerstwo, ten ochwat?

– Nie wiesz?

– Nie.

– Jak zgrzany koń dostanie zimną wodę do picia… Albo leży na zimnie… Może mieć też za mało ruchu i nieodpowiednią dietę…

– Ale przecież to nie dotyczy naszej Luny.

– Jest stara, różne rzeczy mogą się jej przyplątać. U tamtego gospodarza nie miała za dobrych warunków.

– Może Szulc ją obejrzy?

– Nie, myślę, że trzeba jednak posłać po weterynarza do wsi.

– Dobrze, to jutro. To co? Jedziesz do domu, a ja biorę się do roboty, czy chcesz popatrzeć?

– Chcę popatrzeć.

Nagle zaczęło ją kręcić w nosie i nie mogła powstrzymać się od kichnięcia. Starała się je stłumić, ale chłopak na wózku podniósł głowę.

– Paweł, tam ktoś jest! Słyszałem!

– Może myszy?

– Nie, człowiek. Myszy nie kichają.

– Może kot parsknął? Poczekaj, sprawdzę.

Paweł zaczął się wspinać po drabinie. Widziała z góry jego muskularne, opalone ramiona i opiętą na torsie koszulkę.

Nie wiadomo dlaczego przypomniała jej się dziecięca wyliczanka: „Idzie kominiarz po drabinie, fiku-miku, już w kominie!”. Wychyliła głowę. Poczuła się strasznie głupio z tym, że zaraz ich nakryje.

– Panie Pawle, proszę nie wzywać policji. My zaraz stąd pójdziemy. Chcieliśmy tylko przenocować. Nie mamy dokąd pójść – powiedziała. – Obudź się, koniec noclegu. – Potrząsnęła bratem.

Paweł był już teraz z nimi na górze. Z bliska jego oczy wydały jej się prawie czarne. Jak studia bez dna. Oparł się jedną ręką o belkę pod sufitem i stał w rozkroku, a z podartych dżinsów wyglądały jego kolana. Był rozbawiony.

– Fajnie się tu śpi, co? – odezwał się do zaspanego Tymka. – Też kiedyś tu nocowałem.

– Wygodniej w łóżku.

– Paweł, co tam się dzieje? – dopytywał Maurycy z dołu.

– Nic, nic… W porządku. Elfy się znalazły.

Zszedł pierwszy, a Agata i Tymek za nim. Kiedy już byli na dole, dziewczyna zaczęła znowu prosić:

– Niech pan nie wzywa policji, panie Pawle, bardzo proszę. Już sobie idziemy… – Jednocześnie kopnęła brata w kostkę, żeby nie wyrwał się z czymś głupim.

– Naprawdę nie macie dokąd iść? – spytał Paweł. – A nie uciekliście przypadkiem z domu?

– Jesteśmy pełnoletni – oburzył się Tymek. – Mogę pokazać dowód.

Przyklęknął i zaczął grzebać w plecaku.

– No już, nie szukaj. – Paweł go powstrzymał. – Skoro tak mówisz… Pozwól, Maurycy, to Agata i Tymek… Agata, Tymek, to Maurycy.

– A umiesz robić przy koniach, Tymek? – zapytał Maurycy. – Potrzebujemy kogoś do pracy w stajni. Wyglądasz na silnego chłopaka. Mamy tutaj sąsiada do pomocy, ale on już trochę nie wyrabia.

Agata dopiero teraz dokładnie przyjrzała się chłopakowi na wózku. Miał jasne włosy i niebieskie oczy. Jak oni… Był bardzo szczupły. Ubrany był w koszulę w kratę z podwiniętymi rękawami i luźne dżinsy. Ręce trzymał pod kocem leżącym na jego kolanach.

– Nie owijając w bawełnę – odezwał się Paweł – chodzi głównie o to, czy umiesz machać widłami.

– Oczywiście, co to za filozofia? – Tymek nonszalancko wzruszył ramionami. – Jestem silny. – Podwinął rękawy i pokazał swoje mięśnie.

– Trzeba też czyścić boksy, przynosić siano i wodę.

– Ogarnę. Tępy nie jestem.

– Zaraz ci pokażę, co i jak. Właśnie jedziemy z Maurycym na łąkę na wieczorny przegląd, to wszystko zobaczysz.

– Będę mogła popatrzeć na konie? – Agata była zachwycona. – Widziałam je z daleka… Są piękne.

– Tak. Są piękne. – Paweł się uśmiechnął. – Na swój sposób. To są konie stare i chore, wykupione z transportu do rzeźni. Tymku dam ci teraz jakieś ubranie na zmianę.

Chłopak mruknął coś pod nosem, że jak ktoś ma pieniądze, to go stać na fanaberie. Maurycy zmarszczył brwi, ale nic nie powiedział, a Paweł nie zwrócił uwagi na te słowa.

Agata za to zauważyła, jak Tymek gapił się na Maurycego i robił jakieś głupie miny, a jakby tego było mało, mrugnął do niej. Nie rozumiała, o co mu chodzi, i było jej głupio, że brat się tak zachowuje. W ogóle zaczynała żałować, że tu przyszli, chociaż było tu tak pięknie.

Wyglądało na to, że Tymek na gwałt chce jej coś powiedzieć, ale Paweł go zawołał i dał mu ubranie na zmianę. Po chwili już razem czyścili boksy dla koni. Uwijali się z tym szybko. Agata nie mogła oderwać wzroku od Pawła, od jego mięśni rysujących się pod koszulką i opiętych przez dżinsy zgrabnych pośladków.

Maurycy za to ją onieśmielał. Czuła, że zamiast gapić się na Pawła, powinna porozmawiać z tym chłopakiem, ale nie wiedziała, jak zacząć. Jak miała się do niego zwracać? Na ty? Na pan? Był niewiele starszy od niej i już taki chory. Miał problemy nie tylko z chodzeniem i mówieniem, lecz także z oddychaniem. Z nosa zwisały mu jakieś kable.

– Czy mogłaby pani poprawić mi koc? Przepraszam, że o to proszę, ale sam nie mogę. – Uśmiechnął się do niej. – I przepraszam, że tak niewyraźnie gadam.

– Jestem Agata. Nic nie szkodzi, że pan niewyraźnie mówi. Ja wszystko rozumiem.

Co prawda rozumiała co trzecie słowo, a reszty się domyślała, ale on nie musiał o tym wiedzieć.

Delikatnie ujęła rąbek koca w niebiesko-białą kratę i owinęła nim Maurycego. Dotknęła mimo woli jego dłoni. Właściwie tylko ją musnęła.

– Ma pan chłodne ręce.

– Mieliśmy sobie mówić po imieniu. Jestem Maurycy.

– Maurycy, może odwiozę cię do domu?

Zaprzeczył ruchem głowy.

– Chcę jeszcze popatrzeć.

Paweł oderwał się na chwilę od pracy i spojrzał na przyjaciela z niepokojem.

– Wszystko okej?

– Tak – wybełkotał chłopak niecierpliwie. – Daj mi spokój. Rozmawiamy sobie.

Agata nie wiedziała, kim oni dla siebie są. Na braci nie wyglądali, ale ta troska Pawła bardzo ją wzruszyła, aż łzy zakręciły jej się w oczach.

– Niezły jesteś – powiedział Paweł do Tymka. – Nawet się nie zdyszałeś.

– Ty też nie.

– E, ja to jestem przyzwyczajony…

– To mam tę pracę?

– Tak.

Tymek podskoczył z radości i spojrzał na Agatę z triumfem, ale ona widziała już tylko Pawła. On też nie mógł oderwać od niej wzroku, w świetle zachodzącego słońca wydała mu się jeszcze piękniejsza.

– To idziemy na łąkę. – Uśmiechnął się do nieziemskiego zjawiska, które tak nagle pojawiło się w jego życiu. Nie chciał, żeby zniknęła, i cieszył się, że zostają.

Agatę oczarował widok koni, które pasły się wśród zieleni, oświetlone ostatnimi promieniami słońca. Niektóre były ślepe, miały bielma na oczach. Inne też nie prezentowały się zbyt okazale, ale na swój sposób były piękne, mimo starości i kalectwa dalej dumne i dostojne.

– Uważaj! – Brat chwycił ją za rękę. – Nie podchodź blisko. Któryś może cię kopnąć.

Paweł podał jej kilka marchewek, które miał w wiadrze. Przejęta wyciągnęła rękę do najbliżej stojącego konia.

– Biedny koniku, wiem, że mnie nie widzisz, ale może się zaprzyjaźnimy. Jesteś jak Łysek z pokładu Idy.

– Jaki znowu Łysek? – Tymek wzruszył ramionami. – To stare chabety.

– Jesteś bez serca – szepnęła.

– I co z tego? Ale pracować umiem.

– Skąd one się tu wzięły? – spytała Maurycego. – Są twoje?

– To trochę skomplikowane, ale wyjaśnię ci…

– Przepraszam, nie chciałam być wścibska.

– Ależ nie ma w tym żadnego wścibstwa. Moja babcia miała tu kiedyś gospodarstwo. Niewielkie. Dwie krowy, trochę kur i kaczek. Gdy zmarła, wydzierżawiliśmy tę ziemię sąsiadowi. Dzięki temu mogę tu trzymać konie. Zostały wykupione z transportu, który jechał do Włoch. Tam konina jest bardzo popularna, niestety. Na razie tu z nami zostaną. Chyba że znajdzie się dla nich jakieś inne, lepsze miejsce, bo dla Pawła to spore obciążenie. Przecież on ma swoją pracę, i to bardzo wymagającą. A poza tym jeszcze mnie musi niańczyć…

– A jak się nazywają?

– Luna, Czarny Książę… Księżycowy Promyk i Beaufort…

– Przepięknie. A kto je tak nazwał?

– Paweł. On jest romantyczny… Ja to nie. Straszny był ze mnie kiedyś drań i mnie pokarało.

Konie piły wodę z wiader. Kiedy były już napojone, Paweł z Tymkiem zaprowadzili je do stajni. Została z tyłu z Maurycym, który dzielnie sterował swoim wózkiem za pomocą pilota. Znowu była onieśmielona i nie wiedziała, co powiedzieć. Gdyby był zdrowy, spytałaby go, jakie ma plany na przyszłość, czy ma dziewczynę. Tymczasem obserwowała z niepokojem, jak wózek podskakuje na wertepach, i starała się go nawet trochę asekurować.

– Nic się nie bój. – Chłopak się uśmiechnął. – Wózek jest bardzo stabilny. Nie wylecę. Przecież jeżdżę tędy codziennie. A nawet gdyby, to miałbym miękkie lądowanie. To przecież trawa.

– No nie! – Przeraziła ją wizja Maurycego wypadającego z wózka.

– A chciałaś mnie o coś zapytać? Śmiało, ja nie gryzę!

– Paweł to twój brat? Mieszkacie razem?

– Przyjaciel. Fajny jest, nie? Podoba się dziewczynom… Musisz na niego uważać, bo to straszny podrywacz. Chyba już wpadłaś mu w oko. Twierdzi, że jesteś elfem.

– Co takiego? – Parsknęła śmiechem.

Maurycy wjechał przez szerokie drzwi do środka domu. Agata nieśmiało wsunęła się za nim.

– Zapraszam, to nasze królestwo.

Domek był bardzo ładny. Przytulny, a jednocześnie nowoczesny. Na parapetach stały donice z kwiatami. A może to były jakieś zioła? Wydzielały przyjemny, lekko cytrynowy aromat. Podłoga i ściana były wyłożone ciemnym drewnem, a mimo to dom nie sprawiał wrażenia ponurego. Wprost przeciwnie. W salonie otwartym na kuchnię i dużą jadalnię były: kominek, telewizor, półki z książkami, biała sofa i fotele, które wyglądały na bardzo wygodne. Przez duże tarasowe okno dostrzegła las i ścieżkę, którą tu przyszli z Tymkiem. Widok był przepiękny.

– Ale zajebiście, o kurwa! – wyrwało się jej.

Maurycy parsknął śmiechem.

– Jak na elfa używasz ciekawego języka.

– Przepraszam. – Zaczerwieniła się, zakłopotana.

– Nie masz za co mnie przepraszać, ale Pawłowi to by się nie spodobało.

– Naprawdę? – zdziwiła się.

Paweł i Tymek wrócili ze stajni. Obaj byli mokrzy, chyba się gdzieś wykąpali. Na torsie Pawła lśniły jeszcze krople wody. Nie mogła oderwać od niego wzroku, chociaż bardzo się starała.

– No i jak, podobało się? – spytał Maurycy. – Poradzisz sobie, Tymoteuszu?

– Przecież to nic skomplikowanego – odpowiedział.

– Tak sądzisz? Konie bardzo dużo rozumieją. Trzeba okazywać im uczucie, przemawiać do nich.

Wyraz twarzy Tymka dobitnie świadczył, co o tym sądzi. Agata wiedziała, że zaraz powie coś głupiego, czym zrazi do siebie gospodarza. Prawie nigdy się nie myliła, jeśli chodziło o jego reakcje.

– Chyba wiele im już nie potrzeba. Są stare i chore – palnął głupio.

– To nie znaczy, że można je źle traktować! – wybuchnął Maurycy. Wyraz jego twarzy gwałtownie się zmienił i stał się niemal odpychający.

Paweł uspokajająco poklepał go po ręce.

– Ja nic takiego nie powiedziałem – bronił się Tymek.

– Raczej nie skorzystamy z twojej pomocy. – Kiwnął głową Maurycy. – Dziękuję wam już.

– Chodź, Tymek. Nic tu po nas… Bierz plecak. – Agata uniosła się honorem.

– Zaraz, poczekajcie. Gdzie teraz znajdziecie nocleg? Zjecie z nami, przenocujecie, a jutro poszukacie czegoś we wsi – odezwał się Paweł, przerażony, że elfy (a szczególnie elfka) zaraz się wyniosą.

– Nie będziemy nikogo objadać – wściekał się Tymek. – Mamy swoje kanapki. A spać możemy na dworze. Jeśli nie będzie to panom przeszkadzać, że obcy kręcą się po posesji. Nie jesteśmy żadnymi oszustami ani złodziejami. Mogę pokazać dowód.

Wyciągnął plakietkę i położył ją na stole, ale ani Paweł, ani Maurycy nie spojrzeli na nią.

– A po co mi twój dowód, skoro powiedziałem, że cię nie zatrudnię? – Maurycy znowu się denerwował.

Teraz już prawie nie dało się go zrozumieć. Bełkotał, a w kącikach jego ust pojawiła się odrobina białej piany.

Paweł stanął za nim i uspokajająco położył mu ręce na ramionach.

– Nie legitymujemy naszych gości. I nikt też nie będzie spać na dworze. Mamy pokój gościnny. Maurycy, zgadzasz się?

– Ale tylko do jutra. – Chłopak potrząsnął głową, w dalszym ciągu nieprzejednany.

Paweł poprowadził ich do pokoju gościnnego.

– Tapczan jest tylko jeden, ale jest rozkładany fotel. Pościel znajdziecie w szafie. Poradzicie sobie? Bo muszę iść do Maurycego. Szkoda, że nie chcecie nic zjeść, mam pyszną zupę pomidorową. Sam ją zrobiłem. Jest zmiksowana, żeby Maurycy mógł ją przełknąć.

– I mamy tu nocować? – Tymek dalej był na nie.

– A co, nie podoba ci się?

– Po prostu myślę, że strach trzymać w domu dwoje takich jak my.

– Tymek, zamknij się! – Agata nie wytrzymała.

– Słuchajcie. – Paweł przysiadł na brzegu fotela. – Jemu to przejdzie. On jest bardzo wrażliwy na punkcie tych koni… Popracuję nad tym, żebyście mogli tu zostać jakiś czas. Naprawdę potrzebujemy kogoś do pomocy.

Kiedy zostali sami, Agata od razu naskoczyła na Tymka.

– I co?! Zadowolony z siebie jesteś?! Miałeś pracę, ale wszystko schrzaniłeś! Dalej uważasz, że tu jest nasz dom rodzinny?!

Tymek rozglądał się z miną właściciela.

– Tak, tak właśnie uważam. Oczywiście ten dom był już od tego czasu sto razy remontowany i wszystko w nim pozmieniano, ale to jest to miejsce. A ten cały Maurycy to właśnie ten chłopak z deskorolką. Ciekawe, co mu się stało. Może jakiś wypadek? Wtedy był zupełnie zdrowy i ja go nienawidziłem. Zabrał nam nasz dom, nasze życie. Kim on, do cholery, jest?!

– Co ty mówisz? To naprawdę on? To jego widziałeś?

– Tak, nie mam co do tego żadnych wątpliwości. I on musi coś wiedzieć o poprzednich właścicielach. Wypytam go.

– Ciekawe jak, skoro już zdążyłeś go obrazić.

– Nic takiego nie powiedziałem. Przecież to prawda, że te konie są stare i chore… Dawno powinny być przerobione na koninę.

– Milcz! – Ze strachem obejrzała się na drzwi. – Bo jeszcze nas wyproszą… I gdzie będziemy nocować? Zaprzepaściłeś też naszą szansę na posiłek. Jestem głodna i chciałam zjeść zupę pomidorową.

– Zmiksowaną ze względu na Maurycego… Dziękuję bardzo. Swoją drogą, musi być z nim źle, skoro nie może nawet normalnie jeść ani gadać. Ty w ogóle rozumiesz, co on bełkocze?

– Staram się.

– Lepiej gadam, jak jestem najebany, niż on na trzeźwo.

– Może dojdzie do siebie. Jest taki młody. Niewiele starszy od nas.

– Wątpię… Widziałaś jego ręce? On jest prawie zupełnie sparaliżowany… Może tylko trochę ruszać palcami. Złamał sobie kręgosłup czy co? Może skakał z tego pomostu do wody. Już teraz nie pojeździ na deskorolce ani na rowerze.

– To dobrze, że ma takiego przyjaciela.

– Moim zdaniem to geje. Obydwaj tacy wypachnieni i wystrojeni. A to mieszkanie… Takie dopieszczone…

– Co ty w ogóle mówisz? Dwóch facetów to już musi być chlew? Zresztą, może ktoś przychodzi im sprzątać.

– A dlaczego oni ze sobą mieszkają? To jest normalne?

– Przecież Maurycy jest chory! Poza tym może są jakoś spokrewnieni. Tego nie wiesz.

– Na pewno nie wyglądają na braci.

– Może przyrodni? Albo kuzyni?

– E tam. Wymyślasz! Zresztą, Paweł mówił, że to jego przyjaciel.

– Zjadłabym jednak tej zupy. – Rozmarzyła się.

– To idź, poproś ich, może jeszcze coś im zostało. Poniżaj się…

– Ale ty jesteś! – Rozzłościła się.

Nagle usłyszeli pukanie do drzwi.

– Nie śpicie jeszcze? Mogę wejść? Przyniosłem wam jednak tę zupę. Myślę, że jesteście głodni…

Paweł wniósł na tacy dwa talerze. Od zapachu pomidorówki ślina zaczęła jej się zbierać w ustach, a w brzuchu zaburczało gwałtownie.

– Strasznie ci dziękuję! – powiedziała. – Pomyślałeś o nas, choć Tymek zachowuje się tak okropnie. Ta uwaga o koniach była nie na miejscu.

– Nic się nie stało. Może Maurycy jednak zmieni zdanie.

– Pewnie musi ci być ciężko. Sam się nim opiekujesz?

– Jest trochę osób do pomocy. Nie narzekam, choć rzeczywiście lekko nie jest.

– To coś poważnego?

– Bardzo.

– Ale będzie lepiej?

– Nie… Będzie gorzej.

– Maurycy jest kimś z twojej rodziny?

– Nie. A teraz śpijcie już… Dobranoc! Jutro pogadamy.

Po wyjściu Pawła zajadali swoje porcje zupy, aż uszy im się trzęsły.

– I co? Nie mówiłem ci? To geje. – Tymek odłożył pusty już talerz i położył się na rozkładanym fotelu. – Ten cały Paweł nawet gotować umie. Jak baba. Smakowała ci zupka?

– Bardzo.

– Dziwne, bo przecież ty lubisz tylko suche jedzenie, od kiedy nasza opiekunka karmiła cię papką przez smoczek z za dużą dziurą.

– Nie przypominaj mi! Ale mnie się zdaje, że to ciebie karmiła w ten sposób. Przeniosłeś na mnie swoje wspomnienia. Stale coś zmyślasz i mi wmawiasz… Wiesz, że ja przez lata wierzyłam w te twoje opowieści o mamie, która miała złote włosy i niebieskie oczy i pochylała się nad naszą kołyską, o studni za domem i o huśtawce…

– A teraz nie wierzysz?

– Nie, bo już nie jestem dzieckiem. Zmyślałeś to wszystko.

– Traszki nie wymyśliłem. A cała reszta to trochę fantazji…

– Dlaczego to zrobiłeś? Czemu mnie okłamywałeś?

– Bo chciałem, żebyś coś miała… Rodziców, jakieś dobre wspomnienia.

 – Głuptasie, przecież miałam ciebie… Chodź, utulę cię do snu. Tak jak kiedyś, gdy byliśmy mali.

Zrobiła mu posłanie na rozkładanym fotelu i położyła się koło niego na chwilę. Zasnął szybko. Jak zawsze, gdy siostra była przy nim.

Przykryła go i wróciła na tapczan. Po drodze zgasiła światło.

Zanim zasnęła, myślała o Maurycym jeżdżącym przed domem na deskorolce. Czy Tymek to też wymyślił? To nie może być prawda! Czyżby znowu musiała się martwić o zdrowie psychiczne brata? Ostatnio było już tak dobrze. Wydawało się, że najgorsze minęło. Najwyraźniej jednak nie… Czyżby znowu miał powrócić koszmar wizyt na komisariatach i w szpitalach psychiatrycznych? Ucieczek, kradzieży, alkoholu, bójek i całego tego szaleństwa?

Tymek nie umiał sobie poradzić z traumatycznym dzieciństwem, a ona musiała być silna i się nim opiekować, chociaż strasznie chciała, żeby raz w życiu to nią ktoś się zaopiekował. Pomógł, podał rękę.

Usiadła w ciemności, składając ręce jak do modlitwy, ale nie modliła się od tak dawna, że już chyba zapomniała, jak się to robi. Wiara w Boga kojarzyła jej się teraz z przybranymi rodzicami, którzy byli bardzo wierzącymi ludźmi, a mimo to nie potrafili okazać jej bratu ani odrobiny zrozumienia. Może gdyby potrafili pokochać Tymka, wszystko inaczej by się potoczyło? Miłość potrafi zdziałać cuda. Tak, wierzyła w to i kochała brata całym sercem.

Wiedziała, że teraz wszystko od niej zależy. Nie mogła liczyć na jego przechwałki o tym, że znajdzie pracę, a ona będzie mogła studiować. Już w liceum próbował trochę zarabiać, roznosząc ulotki i rozwożąc pizzę, ale najdłużej wytrzymał dwa miesiące. Szybko się zniechęcał i szukał nowego zajęcia. Popadał w konflikty z ludźmi. Gdyby udało im się zostać trochę tutaj, w tym dziwnym domu, z Maurycym i Pawłem, mogłaby się rozejrzeć za jakąś pracą dla siebie i mieszkaniem dla nich dwojga. Może jakiś kurs kosmetyczny, malowania paznokci? O studiach na razie może zapomnieć… Musi zająć się bratem. Uda się. Jeżeli tylko Tymek nie zacznie znowu rozrabiać i jeżeli Paweł nie zorientuje się, że jej brat nie jest takim aniołkiem, na jakiego wygląda.

Elfy, też coś! Uśmiechnęła się do siebie w ciemności, wspominając słowa Maurycego i bicepsy Pawła, i jego ciepłe brązowe oczy. I ten uśmiech… Po prostu cudny!

3

Pawła obudził zduszony jęk dobiegający z głośnika elektronicznej niani, którą zawsze miał przy sobie. Wszystko miał przećwiczone niemal co do sekundy. Okulary, szlafrok, kapcie – i w minutę był na dole. W drzwiach zderzył się z zaspanym elfem. Dziewczyna wyglądała uroczo z potarganymi włosami i w za dużej koszulce piłkarskiej z napisem „Jeziorak Iława” i logo klubu. Pewnie świsnęła ją swojemu demonicznemu braciszkowi, który zresztą czaił się za jej plecami.

– Przepraszam, czy możemy w czymś pomóc?

– Wszystko w porządku. – Paweł uśmiechnął się przepraszająco. – Możecie spać dalej. Poradzę sobie.

– Oczywiście, nie chcieliśmy być natrętni – szepnęła dziewczyna i pociągnęła brata do pokoju.

Paweł wszedł do sypialni Maurycego.

– Co się dzieje, chłopaku? Masz duszności? Coś cię boli?

– Boli…

– Zrobię ci zastrzyk.

– Poczekaj… Daj mi laptopa. Chcę pooglądać zdjęcia.

– Teraz? Jest trzecia nad ranem. Obejrzysz rano.

Paweł widział, że oczy przyjaciela zaczynały się szklić.

O, nie… Znowu go wzięło – westchnął w duchu.

– Tylko mi włącz, a potem możesz iść spać.

– Akurat, dzisiaj już nigdzie nie pójdę. Nie zostawię cię tak – mruknął Paweł. Sięgnął po opakowanie chusteczek higienicznych, które leżały na stoliku nocnym, wyjął jedną i wytarł przyjacielowi łzy, które już zaczęły mu spływać po policzkach. – Będziemy oglądać te zdjęcia – stwierdził z rezygnacją.

– Ale ty musisz rano iść do pracy. Będziesz niewyspany. – Maurycy pociągnął nosem.

– Nic mi nie będzie. Jutro niedziela.

– Ach, no to włączaj. A nie masz jutro żadnych pacjentów?

– Tylko ciebie, a wiesz, że jesteś moim ulubionym pacjentem.

– I chyba najbardziej upierdliwym.

– To też. – Paweł potarł zmęczone oczy. Chciało mu się spać, ale nie mógł pozwolić, by Maurycy leżał sam w ciemnościach i płakał, wspominając swoją utraconą miłość.

– To jak? – Spróbował jeszcze zmienić temat i odwrócić jego uwagę. – Pozwolisz, żeby ten chłopak trochę tu popracował? Naprawdę przydałaby się pomoc przy koniach.

– Ale on ich nie lubi – zaprotestował Maurycy. – Jeszcze zrobi któremuś krzywdę…

– Raczej one jemu, jak nie będzie uważał. Musiałbym go przeszkolić. Zresztą, pracowałby ze mną albo z Szulcem. Uważalibyśmy na niego.

– Wpadła ci w oko ta dziewczyna-elf? Widzę, że zaczynasz robić do niej maślane oczy.

– Zwariowałeś? – oburzył się Paweł. – W ogóle jej nie znam. Po prostu żal mi jej i tego chłopaka. Słyszałem, jak rozmawiali. Byli w domu dziecka, a teraz szukają swojej rodziny. Podobno są z tej okolicy.

– To jakaś bzdura. Nikt taki nigdy tu nie mieszkał.

– To nie zgodzisz się, żeby Tymoteusz tu pracował? – pytał Paweł, rozczarowany. – Gdybyś się zgodził, to ja bym ich sprawdził. Oczywiście, że nie pozwolę, żeby ktoś obcy kręcił się po domu, jak mnie nie ma, i cię skrzywdził.

– Nie o mnie tu chodzi…

– A o co?

– O konie. – Maurycy z uporem potrząsnął głową. – Ja nie chcę, żeby ten dziwny chłopak się do nich zbliżał.

– Oj, Maurycy – westchnął Paweł. – No to jak chcesz. Nie mogę cię zmusić… To twoje konie i twój dom.

– Nie mów takich rzeczy. Ty i Lila jesteście dla mnie jak rodzina i to jest wasz dom. Będziecie w nim mieszkać po mojej śmierci. A z Izą jakoś się przecież dogadasz…

– Oczywiście… Lila jest dla mnie jak córka, kiedyś przecież myślałem, że nią jest. A Iza to jej matka. Musimy jakoś dać radę… A poza tym nie gadaj o śmierci, bo wiesz, jak mnie to wkurza.

Zamyślili się obaj nad swoimi dziwnymi kolejami losu.

Włączył laptopa i przez godzinę oglądali fotki prześlicznej Dominiki o miodowych włosach i oczach zielonych jak szmaragdy. Wspominali. W końcu Maurycemu zaczęły opadać powieki. Paweł odetchnął z ulgą. Wyłączył laptopa, odczekał chwilę, słuchając jego miarowego oddechu, aż przyjaciel głębiej zaśnie, potem zgasił lampkę nocną i poszedł do siebie ciężkim, zmęczonym krokiem. Po drodze obejrzał się na drzwi, za którymi spała elfka w piłkarskiej koszulce. Ciągle nie wiedział, jak pomóc rodzeństwu, skoro Maurycy nie chciał się zgodzić, aby tu zamieszkali.

4

Agata obudziła się wcześnie. Uchyliła lekko okno i zachwyciła się widokiem. Dokoła był las, w oddali jezioro. Nie słyszała hałasu samochodów, tylko szum drzew. Powietrze było cudowne. Po chwili ucieszyła się jeszcze bardziej, bo zobaczyła Pawła. Jej serce fiknęło koziołka i zostało w brzuchu, w którym motyle tańczyły jakiś dziki taniec. Mężczyzna zbliżał się ścieżką od strony lasu, miał na sobie koszulkę opinającą jego umięśnione ciało, sportowe spodnie i białe adidasy. W pasie miał przewiązaną szarą bluzę z kapturem, a na uszach słuchawki. Zobaczył ją i pomachał. Speszona, że przyłapał ją na gapieniu się na niego, uśmiechnęła się, odmachała i zamknęła okno.

Obudziła Tymka, co było nie lada wyczynem.

– Wstawaj, musimy się zbierać. Nie możemy tu zostać.

– Jak to? Miałem robić przy koniach. – Brat przecierał oczy, zaspany i rozczochrany.

– To trzeba było nie denerwować Maurycego. Widziałeś, jaką miał minę? Na pewno się nie zgodzi, abyśmy tu zostali. I nie będziemy go prosić. Chyba mamy swój honor i godność?

– No nie wiem, siostra. Jak w brzuchu burczy, to o jakiej godności mówisz?

– Ludzkiej, Tymek. Każdy człowiek ją ma albo powinien mieć… No już, ubieraj się. – Rzuciła mu dżinsy, które leżały na fotelu. – Nie będziemy ich już o nic prosić. Wystarczy, że mogliśmy tu przenocować.

– A śniadanie? Głodny jestem, zjadłbym jajecznicę – rozmarzył się. – Taką z trzech jajek, ze szczypiorkiem, najlepiej na boczku. I do tego chlebuś z masełkiem…

– Tymek, zamknij się, do cholery! Skąd ja ci tu wezmę jajecznicę na bekonie? Nie będziemy objadać obcych ludzi. Może we wsi będzie otwarty jakiś sklep?

– Wątpię. Dzisiaj niedziela. Pewnie wieśniaki ruszą hurmą do kościoła, a nie na zakupy.

Usłyszeli pukanie, a po chwili w drzwiach pojawił się Paweł.

– Jajka się znajdą, mamy przecież kury. Jak to wieśniaki. Tylko z bekonem może być pewien problem, bo ostatnio z Maurycym przestawiamy się na wegetarianizm.

– Może być bez bekonu – zgodził się łaskawie Tymek. – Ale szczypiorek będzie?

Było jej strasznie wstyd za brata. Jak on się zachowywał? Miała ochotę nim potrząsnąć. Jednak zanim zdążyła jakoś zareagować, palnął kolejne głupstwo.

– A jak tam nasz sztywniak na wózku? Bo w nocy trochę dał czadu… Co mu właściwie jest?

– Tymek… – jęknęła.

Paweł patrzył na niego spokojnie. Tylko zmarszczył brwi, a oczy trochę mu pociemniały.

– Prosiłbym cię, żebyś nie używał określeń typu „sztywniak na wózku”, a jeśli chodzi o dolegliwości Maurycego, to powiedziałby ci o nich, gdyby chciał. Ja nie jestem upoważniony do tego, żeby informować cię o jego stanie zdrowia.

– Oj, no dobra… Sorry! A co tam w słuchawkach, stary? Jaka jest twoja playlista? Pokaż mi.

Tymek bezceremonialnie zabrał Pawłowi słuchawki, przed czym ten jednak specjalnie się nie bronił, bo wpatrywał się w Agatę z dość niemądrą miną. Maślane oczy, jak to określał Maurycy, świadczyły o tym, że już go trafiło.

– Amy Winehouse? Lana Del Rey? Bryan Adams? – narzekał Tymek. – Takie babskie smęty i pierdy… Gościu, co z tobą? Ostatni romantyk jesteś czy co?

– Co cię to obchodzi? – Paweł wreszcie się ocknął i przestał wpatrywać się w Agatę. – Oddaj mi słuchawki.

– Chętnie. Nie ma tam nic, co by mnie zainteresowało. A teraz idę się odlać. Cześć!

– Przepraszam, Paweł. – Agata zacisnęła nerwowo dłonie na pasku plecaka. – My zaraz sobie pójdziemy… Strasznie cię przepraszam za niego. On nie chciał obrazić Maurycego ani ciebie. Jest specyficzny, ale to mój brat… Gada, co mu ślina na język przyniesie.

Paweł podszedł do niej i palcem podniósł jej brodę do góry. Zatonął w jej oczach, które miały niezwykły, jakby lazurowy odcień. Pomyślał, że musi zrobić wszystko, żeby zatrzymać tu tego małego elfa, teraz wystraszonego i czerwonego ze wstydu.

– Ale za co ty mnie przepraszasz? Przecież nic się nie stało, Tymek jest po prostu szczery. Mówi, co myśli. Wiesz, ja nawet wolę takich ludzi od tych, co mówią jedno, a myślą co innego.

– Ale nie można mówić wszystkiego, co się myśli, bo komuś może być przykro – zaprotestowała, ale czerwień powoli ustępowała z jej policzków.

– Nie martw się tym – powiedział miękko. Wyciągnął rękę i delikatnie zdjął pasmo włosów z jej policzka. Zadrżała pod wpływem dotyku jego palców. Pachniał czymś niepowtarzalnym, jakby korzenno-cytrusowym z lekką domieszką piżma. Aż zakręciło jej się w głowie i stłumiła chęć, by oprzeć głowę na jego klatce piersiowej. Sama już nie wiedziała, co się z nią dzieje.

– Ładnie pachniesz – wyszeptała cicho.

– No coś ty? Muszę zaraz wziąć prysznic, zanim Maurycy się obudzi.

– Masz czas biegać?

– Biegam tylko w niedzielę, ale robię wtedy całe dziesięć kilometrów. Pięć w jedną i pięć w drugą.

– Żartujesz?

– Wcale nie.

– To o której ty wstajesz? – Spojrzała na niego z podziwem. Naprawdę był wspaniały.

– Dzisiaj wstałem o piątej trzydzieści. Wystarcza mi niewiele snu. Przyzwyczaiłem się. Czy Maurycy nie dał wam popalić w nocy? Czasami jest trochę niecierpliwy… Nie może spać, a ja nie chcę go szpikować lekami. I tak bierze ich dużo. Dzisiaj w nocy chciał oglądać zdjęcia swojej dziewczyny. Płakał, prosił, żebym mu je pokazał. Nieraz ma taką fazę.

– Zostawiła go, jak zachorował? – domyśliła się Agata. – To może nie ma czego żałować.

– Nie. Dominika nie żyje…

– Przepraszam. Nie wiedziałam. Głupio gadam. – Znowu zacisnęła dłonie na pasku plecaka, zmartwiona, zaczerwieniona, śliczna. Aż go coś ścisnęło w dołku.

– To był wypadek, ale masz rację. Rzeczywiście zostawiła go, ale nie z powodu tego, że jest chory. Chodziło o coś innego.

– Znałeś ją? – szepnęła.

– Tak – odpowiedział krótko.

Zauważyła ogromny smutek na jego twarzy. Jego oczy pociemniały, a on potarł ręką twarz, jakby chciał odpędzić jakąś przykrą myśl.

– Czy Maurycy zgodził się, żeby Tymek pracował przy koniach? – spytała, żeby zmienić temat.

Paweł pokręcił przecząco głową, ale trudno mu było znieść rozczarowanie malujące się na twarzy dziewczyny.

Spojrzała jeszcze raz za okno z westchnieniem. Było pięknie i podobał jej się ten dom.

– Będę jeszcze nad tym pracował – powiedział pospiesznie. – Popytam we wsi. Znam tu wszystkich. A jeżeli Maurycy zmieni zdanie, to wrócicie.

– Dobrze – powiedziała z rezygnacją.

– Nie martw się. A teraz zrobię wam śniadanie, póki on śpi, bo potem będę musiał się nim zająć.

Po chwili znalazła się w pięknej i nowoczesnej kuchni. Szafki miały kolory niebieski i biały, wszystko lśniło czystością, a wyposażenie było imponujące: zmywarka, ekspres do kawy, wielofunkcyjny robot kuchenny, gofrownica i jeszcze jakieś urządzenia, których przeznaczenia nie znała.

– O ja pierdzielę! – Tymek pojawił się za ich plecami. – Ale odpicowana kuchnia! Niemożliwe, gościu, żebyś ty sam to wszystko ogarniał.

– Rzadko gotuję. – Paweł wzruszył ramionami. – Posiłki dostajemy z firmy cateringowej z Iławy. Maurycy musi mieć specjalną dietę, ponieważ ma problemy z przełykaniem, a ja jadam głównie w stołówce szpitalnej, ale wczorajszą zupę sam zrobiłem, bo pomidory w tym roku wyjątkowo się udały.

– Pracujesz w szpitalu, uprawiasz ogródek, zajmujesz się Maurycym i końmi, sprzątasz, że mucha nie siada. Biegasz, słuchasz muzyki, czytasz. Pozwól, gościu, że usiądę na krześle, bo zaraz się przewrócę na tę błyszczącą podłogę. Powiedz jeszcze, że wieczorami robisz na drutach. Jesteś jakimś cyborgiem czy co?

– Nie jestem – odpowiedział Paweł spokojnie. – Ale jajecznicę zaraz wam zrobię.

– Ze szczypiorkiem – przypomniał Tymek. – Z trzech jaj.

Tym razem rzuciła się na brata z pięściami.

 – Zamknij się w końcu. Co ty sobie wyobrażasz? Zawsze muszę się za ciebie wstydzić?

Młóciła pięściami w jego klatkę piersiową, Tymek uchylał się ze śmiechem od ciosów jej drobnych dłoni, a Paweł usiłował ich rozdzielić.

– Daj spokój! Po prostu jest głodny. Już smażę jajka.

Ledwo sięgnął po patelnię, usłyszeli głos z elektronicznej niani.

– Paweł, gdzie ty jesteś? Chodź tu! Paweł!

– No to jajecznicę musicie sobie zrobić sami. Maurycy już nie śpi. Jajka są w lodówce.

– Ja zrobię – powiedziała Agata i sięgnęła po patelnię wiszącą nad kuchenką gazową. Tymek już zaglądał jej przez ramię. Trzepnęła go ścierką po palcach.

– Zawołam cię, jak będzie gotowe.

– Dobrze, tylko się pospiesz. Umieram z głodu.

Agacie, onieśmielonej gospodarowaniem w cudzej kuchni – w dodatku tak pięknej i czystej – wszystko leciało z rąk. Jajko, które zamierzała wbić na patelnię, wyślizgnęło jej się z dłoni i rozbiło. Patrzyła, przerażona, na żółtą maź rozlewającą się na nieskazitelnej dotąd podłodze. Sięgnęła po ręcznik papierowy, ale mimo jej wysiłków plama i tak była widoczna. Zaczęła rozglądać się za jakimś detergentem, ale głupio jej było szperać po cudzych szafkach, a więc postanowiła zapytać Pawła. Trudno. Najwyżej uzna, że jest niezdarą.

Zajrzała do pokoju, z którego dochodziły ich głosy. Zatrzymała się w progu na widok nietypowej sceny: Maurycy leżał na brzuchu, rozebrany do połowy, a Paweł walił w niego jak w bęben. Potem sięgnął po jakieś dziwne narzędzie o nerkowatym kształcie. Przytrzymał je przed twarzą Maurycego, który nagle zaczął się zanosić okropnym kaszlem, a potem wydał z siebie jakiś śliski, bulgoczący odgłos. Przerażona, cofnęła się i wróciła do kuchni. Jakoś udało jej się dokończyć przygotowywanie śniadania bez wyrządzenia dalszych szkód, ale plama po rozbitym jajku dalej straszyła na podłodze. W pewnym momencie usłyszała szum wózka elektrycznego i do kuchni wjechał Maurycy. Wyglądał świeżo i ładnie, co na pewno było zasługą Pawła. Miał na sobie niebieską koszulkę, dżinsy i białe adidasy.

– Przepraszam – bąknęła speszona. – Zaraz się stąd zabieramy, ale Paweł pozwolił mi tu wejść i zrobić śniadanie dla Tymka, bo to straszny głodomór. Za jajka, oczywiście, zapłacę. Jedno stłukłam, jak widzisz.

– Tak, oczywiście… Koniecznie musisz zapłacić za jajka – powiedział Maurycy grobowym głosem i zaraz się roześmiał. – No coś ty, dziewczyno?

– Jeżeli mi powiesz, gdzie trzymacie detergenty, to zetrę tę plamę, zanim Paweł wróci i się zdenerwuje.

– Myślisz, że ta plama wytrąci go z równowagi? – zapytał Maurycy z wesołymi chochlikami w oczach. – Co prawda jest trochę popieprzony, ale nie aż tak… Ajax jest w dolnej szafce, ale zostaw teraz to cholerstwo. Możesz to zrobić potem.

– Potem to już mnie tu nie będzie – odpowiedziała Agata, starając się, żeby w jej głosie nie było słychać żalu. – Zaraz idziemy z Tymkiem do wsi popytać o jakieś mieszkanie i zajęcie dla nas.

– Może być ciężko. Za chwilę zaczyna się sezon urlopowy, pokoje do wynajęcia są pozajmowane. Ludzie ciągną nad jeziora. Nie lepiej byłoby spróbować w jakimś większym mieście?

– Tymek się uparł, żeby tutaj… – Przełożyła jajecznicę na trzy talerzyki i zawahała się, biorąc do ręki czwarty.

– Zrobiłam dla wszystkich, ale czy ty możesz to jeść? Paweł mówił, że musisz mieć specjalną dietę…

– Dzisiaj sobie odpuszczę. Pysznie to wygląda. Zjem jednak u siebie w pokoju.

– Dlaczego?

– Od kiedy nie mogę używać rąk, Paweł musi mi to wszystko wkładać do pyska. Nie jest to zbyt piękny widok. Niedługo jednak będę miał PEG i kłopot z głowy.

– Co jest PEG?

– Żywienie dojelitowe. Mam raka… z przerzutami. To ostatnie stadium.

Milczała, przerażona, nie wiedząc, co powiedzieć.

– Przykro mi – bąknęła w końcu.

– Nie przejmuj się tak. – Spojrzał na nią z lekką kpiną w oczach.

– A gdzie jest Paweł? – wydusiła z siebie.

– Uciekłem mu z łazienki. Pewnie zaraz tu przyjdzie. Ma do mnie anielską cierpliwość…

Jakby w reakcji na jego słowa usłyszeli wołanie Pawła.

– Maurycy, gdzie ty jesteś? Skaranie boskie z tym chłopakiem! Jeszcze nie skończyliśmy! Nie umyłeś zębów!

– A wy naprawdę tu kiedyś mieszkaliście? Tu, w Traszce?

– Nie, to tylko wymysły Tymka. On lubi czasem pofantazjować – stwierdziła z wahaniem.

Do kuchni wszedł Paweł, a zaraz po nim pojawił się Tymek. Tak jak się obawiała, jej niesforny brat od razu dopadł jajecznicę. Nie czekał na nikogo, tylko od razu sięgnął po talerz.

– Och, pycha…

– Jak ty się zachowujesz? – skarciła go siostra, jakby był małym dzieckiem, bo w istocie tak się zachowywał.

– Niech je, starczy dla wszystkich. – Paweł machnął ręką. – A co z tobą, chłopaku? Nie wziąłeś lekarstw. Nie umyłeś zębów. I od razu tu przyleciałeś… Mam cię gonić po całym domu?

– Jak nie masz nic lepszego do roboty. – Maurycy mrugnął do Agaty, która podsunęła mu talerzyk z jajecznicą.

– Może ja ci pomogę przy jedzeniu? – spytała nieśmiało.

Wyczuła, że się spiął, chociaż nie wiedziała dlaczego. Mimo to dalej żartował.

– A nie zadławię się?

– Coś ty? Takimi glutami? – zdziwił się Tymek, nim siostra zdążyła ostrzegawczo kopnąć go w kostkę.

– Ja to potrafię się zadławić nawet glutami. Chcecie zobaczyć? – żartował dalej Maurycy, ale z jakąś desperacką przesadą.

– Tymek, chodź na chwilę – powiedziała do brata. – Chcę ci coś powiedzieć na osobności.

– Ale ja jeszcze nie zjadłem – zaprotestował.

– Chodź ze mną! – Chwyciła go za rękę i prawie wywlekła na korytarz.

– Co jest? – bronił się. – Zwariowałaś? O co ci chodzi? Znowu coś zrobiłem nie tak?

– Dajmy im chwilę. On się krępuje i nie chce, żeby Paweł karmił go przy nas. A widziałam, że ma ochotę na jajecznicę. Powiedział mi, że ma raka z przerzutami.

– O dżizas! – Tymek potarł ręką twarz. – Nie wiedziałem… Myślałem, że jest po jakimś wypadku i wróci do zdrowia… Lepiej rzeczywiście stąd chodźmy. Ja jestem na to za miękki.

– No to bierz nasze rzeczy – powiedziała. – Ja jeszcze tylko pozmywam, bo narobiłam bałaganu, i idziemy do wsi.

– Chciałbym jeszcze skończyć jajecznicę.

– Tymek, daj już spokój z tą jajecznicą – podniosła głos. – Zachowujesz się jak dziecko z tymi swoimi odzywkami i pretensjami. Wkurzasz wszystkich i tyle.

– Co ja takiego zrobiłem? – Chłopak wzruszył ramionami z nieszczęśliwą miną.

– Nie denerwuj mnie. Idź do pokoju i nie ruszaj się stamtąd. Ja zaraz do ciebie przyjdę, tylko trochę ogarnę kuchnię i się pożegnam.

Agata weszła do kuchni, gdzie napotkała zdziwione spojrzenie Pawła, który właśnie skończył karmić Maurycego. Ten siedział z zadowoloną miną i poruszał grdyką, przeżuwając ostatnie kęsy.

– Nie jecie już? Coś się stało? – spytał Paweł.

– Nic. Chciałam tylko się pożegnać i podziękować za gościnę. I przeprosić za mojego brata. Niepotrzebnie narobiliśmy zamieszania… Jeszcze tylko pozmywam naczynia i pójdziemy do wsi popytać o jakiś nocleg i pracę.

– Zaczekaj – odezwał się Maurycy. – Zawołaj Tymoteusza. Chcę wam coś powiedzieć.

– To ja po niego pójdę – wtrącił się Paweł.

Szybko wyszedł z kuchni. W jego sercu była teraz sama radość: elf zostaje… Zostaje! Po chwili przyprowadził zdziwionego Tymka, który stanął przed surowym obliczem swego przyszłego pracodawcy.

– Możesz tu zostać na próbę. Robię to tylko dla Pawła, bo widzę, że mu na tym zależy – zaczął Maurycy. – Czyścisz boksy, wybierasz gnój. Robisz to, jak konie są na pastwisku, nie zbliżasz się do nich. Nie myśl, że skoro jestem takim frajerem i nie mogę nawet sam żreć, to można mnie rolować. Wzrok i słuch mam bardzo dobre. To jedyne zmysły, które mi zostały. A więc ty pracujesz, a ja płacę. I tyle.

– Chłopaku, co cię napadło? – odezwał się Paweł, a Tymek zamarł z otwartymi ustami.

Tym razem, zanim zdążył powiedzieć coś głupiego, Agacie udało się go wyciągnąć z kuchni.

– Dziękuję – rzuciła jeszcze w stronę Maurycego, który skinął tylko głową, nadal śmiertelnie poważny.

– O dżizas. – Tymek ochłonął dopiero w ich pokoiku. – Słyszałaś to? Ale pojechał! Szef, kurwa… Szefunio! A ledwo gada.

– Zamknij się – powiedziała Agata groźnie. – Powinieneś się cieszyć! Zostajemy!

– Przecież ja się cieszę, siostra! Mamy dach nad głową i pracę! Mamy to! – Uniósł kciuku w triumfalnym geście.

5

Wreszcie wszystko zaczęło się jakoś układać. Pierwszy letni miesiąc mijał powoli. Tymek pomagał przy koniach, a ona zajęła się przygotowywaniem śniadań i kolacji dla wszystkich oraz sprzątaniem domu i pracą w ogródku. Zapisała się na kurs kosmetyczny w Iławie, który miał się zacząć jesienią.

Dotrzymywała towarzystwa Maurycemu, ale zawsze wtedy w pobliżu był Paweł, gotowy pospieszyć przyjacielowi z pomocą. Kiedy rano wychodził do pracy, zjawiali się pielęgniarka, rehabilitant i logopeda. Dom był pełen ludzi. Tylko w weekend nie przychodzili. I właśnie wtedy Paweł otrzymał niespodziewane wezwanie do pacjenta. Powiedział jej, że musi wyjść na dwie, trzy godziny.

Widziała, że był zaniepokojony tym, że musi zostawić Maurycego z nią i Tymkiem. W oczach miał wahanie. Nawet go rozumiała.

– Jakby co, to dzwoń do mnie, a listę pozostałych telefonów masz w kuchni na lodówce.

– Nie strasz jej. Nie zamierzam jeszcze dzisiaj kopnąć w kalendarz. – Maurycy nagle pojawił się na swoim wózku, jak zwykle prawie bezszelestnie.

Paweł spojrzał na Agatę. Wyglądała jeszcze ładniej niż zwykle. Jasne włosy podtrzymywała jej opaska. Na koszulce miała napis „Biali bracia i siostry”. Wydało mu się to dziwne, ale czego teraz nie wypisują na koszulkach… Podeszła do Maurycego i stanęła za nim, jakby chciała go asekurować, choć był przypięty pasami i nie mógł przecież wypaść z wózka. W ręce trzymała pojemnik z koktajlem witaminowym i paczkę chusteczek higienicznych. W oczach miała determinację. Tak, mały elf był czujny i gotowy do działania.

Paweł aż się uśmiechnął do siebie. Było mu przykro, że musi ją okłamać; wcale nie szedł do pacjenta. Był umówiony z komendantem policji w Iławie, który obiecał mu informacje na temat Tymoteusza Stawskiego. Nie udałoby się to, gdyby ten policjant nie był akurat jego szkolnym kolegą. Niestety, nadszedł czas, żeby dowiedzieć się, kim tak naprawdę jest rodzeństwo. Ufał Agacie, ale jej bratu już nie. Bał się o Maurycego, który przecież był zupełnie bezbronny.

– Nic się nie bój – powiedziała Agata. – Zrobimy z Tymkiem wszystko, żeby było dobrze.

Paweł westchnął, popatrzył na nich jeszcze raz i wyszedł, cicho zamykając za sobą drzwi.

Maurycy tymczasem ruszył do swego pokoju bez słowa. Miała nawet przez chwilę wrażenie, że chce jej zamknąć drzwi przed nosem. Rozumiała, że ma prawo do prywatności, nie chciała mu się narzucać.

– Zawołasz mnie, jak będziesz czegoś potrzebował? – zapytała nieśmiało, stając w progu.

– Na przykład czego? – Podniósł na nią oczy o podobnym kolorze jak oczy jej brata: intensywnie niebieskim.

– No nie wiem. – Wzruszyła ramionami. – Czegokolwiek. Jakbyś na przykład potrzebował do toalety… Zawołasz mnie?

– Nie robię pod siebie. Jeszcze nie.

– Nie to miałam na myśli. – Speszyła się.

Przy Maurycym często czuła się onieśmielona i bezradna. Raz popisywał się swoim czarnym humorem, sypał żartami na swój temat, a innym razem zamykał się w sobie. Teraz był w zdecydowanie wrogim nastroju. Patrzył na nią zimno.

– Nie potrzebuję twojej litości.

– Nie lituję się nad tobą. Po prostu chciałam ci pomóc.

– W czym? W siusianiu? Chcesz zmienić mi pampersa? Muszę cię zmartwić, jeszcze go nie noszę.

– To już lepiej pójdę. – Postanowiła się wycofać, zanim chłopak rozzłości się na dobre, ale jej wzrok padł na koktajl witaminowy, który wciąż trzymała w ręce.

– Paweł prosił, żebym ci to podała. Masz to wypić.

– Wylej to świństwo do zlewu. Pytałaś, w czym możesz mi pomóc, no to właśnie ci mówię. Zrobisz to dla mnie? Ja sam nie mogę.

– Ale Paweł…

– Wiem, wiem… On chce dobrze. Miesza tam różne świństwa, katuje mnie tym… Same zdrowe rzeczy.

– No właśnie. – Podniosła butelkę do oczu i przeczytała napis: – Jagody goja, mango, imbir… Pyszne i zdrowe.

– Wylej. O nic więcej cię nie poproszę.

– Mówisz serio?

– Tak. I chcę widzieć, jak będziesz to robić.

Nieoczekiwanie dla samej siebie postanowiła spełnić to bezsensowne żądanie.

Maurycy pojechał za nią do kuchni i patrzył zafascynowany, jak odkręca butelkę i wylewa cenny napój do zlewu. Sama nie mogła uwierzyć, że robi coś tak głupiego.

– Jesteś fajna – stwierdził. – W spiżarni są też inne zdrowe rzeczy. Paweł wierzy, że mnie wyleczą, a w każdym razie przedłużą moją marną egzystencję, bo trudno to nazwać życiem. Pomożesz mi je zlikwidować?

– Tego nie zrobię – sprzeciwiła się. – Nie należy marnować żywności. A poza tym on na pewno włożył wiele wysiłku w zgromadzenie tych produktów. Tak nie można.

– On ich nie gromadzi. On je sam wytwarza. Wyciska te soki, miksuje warzywka. Przelewa to wszystko do butelek, mrozi albo poddaje jakiejś innej obróbce. Gdyby się dało, to mnie też by zamroził i czekał, aż wynajdą jakieś cholerne lekarstwo na moją chorobę.

– Ja to bym chciała, żeby komuś tak na mnie zależało – wyrwało jej się.

– A chciałabyś też mieć raka?

– Nie…

– No widzisz. A teraz daj mi święty spokój. Zaraz przyjdzie tu moja żona i będziemy pracować.

– Co takiego? – Otworzyła usta ze zdumienia. – Będziesz pracować? Masz żonę?

– Tak. Prowadzimy razem salon fryzjerski dla zwierząt. To znaczy ja ostatnio tylko wirtualnie.

– Rozumiem – powiedziała, chociaż nic nie rozumiała. W dodatku wzmianka o psach wywołała u niej niepokój.

– Co się stało? – spytał Maurycy. – Powiedziałem coś nie tak? Nie zawsze jestem miły…

– Po prostu nie lubię psów. Boję się ich…

– To tak jak moja żona Iza.

– To jak może pracować w tym salonie?

– Psów nie lubi, ale lubi kasę. Zajmuje się finansami, nie psami. Od tego mamy pracowników. A dlaczego nie lubisz zwierząt? Wyglądasz na normalną, miłą dziewczynę.

– Nie powiedziałam, że nie lubię wszystkich zwierząt. Po prostu psy są okropne. Mają ten swój instynkt stadny. Wcale się nie przywiązują do człowieka, tylko szukają przewodnika stada. Tak jak w naturze, żeby polować i zjadać swoją zdobycz. A i tak pozostają wilkami. Gotowe są w każdej chwili urwać się z łańcucha i kogoś zagryźć. A pieski pokojowe? Nie wiem, dlaczego ludzie tresują te małe bestie, strzygą i przebierają jak jakieś cudaki.

Oczy Maurycego miały teraz odcień lodowatego błękitu. Wiedziała, że już go do siebie zraziła, ale nie mogła się powstrzymać. Naprawdę nienawidziła psów, ich mord pełnych ostrych zębów, a głupie sztuczki jak siad, waruj czy aport były według niej beznadziejne.

– Ależ bzdury gadasz! Zastanawiasz się czasem, co mówisz?

– Zostałam pogryziona w dzieciństwie – wyjaśniła.

Podniosła włosy i pokazała mu bliznę na szyi.

– No tak, teraz rozumiem. Masz po prostu traumę. Nie próbowałaś tego jakoś leczyć?

– Nie potrzebuję się leczyć! – wybuchnęła. – Ja po prostu nie lubię psów. Mam nadzieję, że nie masz żadnego?

– Jest jeden, ale nie bój się. Lipa ma szesnaście lat i nie ma już zębów. Zresztą, nikogo w życiu nie ugryzła. To dobra suka.

– To znaczy, że ona gdzieś tu jest? – Zaczęła dygotać.

– Na podwórku, w budzie, bo Paweł ma alergię na sierść, ale na zimę zabieramy ją do domu.

– Nie słyszałam, żeby szczekała, a jestem tu już tyle dni. W ogóle nie wiedziałam, że tu jest pies!

– Lipa już prawie nie szczeka. Mówię ci, że ma szesnaście lat. Jest głucha, ślepa i nie ma zębów.

Nagle usłyszeli walenie do drzwi. Dość ostre.

– To moja żona. Tylko ona się tak anonsuje. – Maurycy skrzywił się.

– Pójdę otworzyć – powiedziała.

– Nie, daj spokój. Ma klucze. To wariatka… Sama sobie otworzy.