Dziennik Chloe Snow. Licealna masakra - Emma Chastain - ebook

Dziennik Chloe Snow. Licealna masakra ebook

Emma Chastain

0,0
28,00 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Pełen ciepła i humoru dziennik nastoletniej Bridget Jones

Sympatyczna licealistka prowadzi kronikę swoich przeżyć podczas przeprawy pełnej wzlotów i upadków przez życie rodzinne, przyjaźń, szkołę i miłosne perypetie, a z każdej strony jej dziennika bije ciepło i humor.

Nazywam się Chloe Snow i moje życie to porażka. Mama twierdzi, że od pamiętania smutniejsze jest tylko zapominanie, więc będę zapisywać w tym dzienniku wszystko, co mnie spotka. Dzięki temu w wieku dziewięćdziesięciu lat przypomnę sobie tę dziwaczną, okropną i ekscytującą jazdę przez liceum.

Dziennik Chloe Snow dociera znacznie dalej poza fajność plus strachy świeżo upieczonej licealistki, choć jednego i drugiego mamy tu aż w nadmiarze. Ale Chloe Snow nie tylko rozbawia pocieszną błyskotliwością - ona sprawia, że człowiek czuje ścisk w sercu i roni wzruszone łzy ze szczęścia, że >>przeżył<<. Niesamowita książka”.  

  Lauren Myracle, autorka bestsellera 3maj się

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 300

Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Emma Chastain Dziennik Chloe Snow. Licealna masakra Tytuł oryginału Confessions of a High School Disaster. Chloe Snow’s Diary ISBN Text copyright © 2017 by Emma ChastainAll rights reserved Copyright © for the Polish translation by Zysk i S-ka Wydawnictwo s.j., Poznań 2017 Projekt okładki Agnieszka Herman Opinia recenzencka Marta Gburzyńska Redakcja, skład i łamanie Studio Graficzne Pixelnoiz Wydanie 1 Zysk i S-ka Wydawnictwo ul. Wielka 10, 61-774 Poznań tel. 61 853 27 51, 61 853 27 67 faks 61 852 63 26 dział handlowy, tel./faks 61 855 06 [email protected] Wszelkie prawa zastrzeżone. Niniejszy plik jest objęty ochroną prawa autorskiego i zabezpieczony znakiem wodnym (watermark). Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku. Rozpowszechnianie całości lub fragmentu niniejszej publikacji w jakiejkolwiek postaci bez zgody właściciela praw jest zabronione. Konwersję do wersji elektronicznej wykonano w Zysk i S-ka Wydawnictwo.
Dla moich rodziców Patricii Anne i Davida Chastaina

Poniedziałek, 10 sierpnia

Mama wyjechała. Nie na zawsze, ma się rozumieć. Powiedziała, że nie będzie jej góra 4 miesiące.

Przyszła tu cała roztrzęsiona, z zapuchniętymi oczami, i przycisnęła czoło do mojego czoła. Jej oddech pachniał potrawą pad thai. „Nie zapominaj, jak bardzo cię kocham” — powtarzała. Płakałyśmy. Wytłumaczyła wszystko: jedzie do Meksyku, by pracować nad książką. Zdaje sobie sprawę, że nikt się tego nie spodziewał, ale wie też, że jestem wystarczająco dojrzała, by poradzić sobie z takimi małymi niespodziankami. Będziemy w kontakcie cały czas. Możemy komunikować się przez Skype’a i rozmawiać przez telefon, kiedy tylko będziemy chciały. Być może przyjadę ją odwiedzić.

Dała mi tego swojego ukochanego niebiesko-białego, porcelanowego królika i notes, mówiąc: „Pragnę jedynie, byś pamiętała, jak ważne jest utrwalanie wspomnień”. Ale właściwie to wcale nie chcę o tym pamiętać. I zresztą codziennie piszę już w tym pamiętniku. Tyle że tak jakoś wydawało mi się niegrzeczne powiedzieć o tym mamie.

Wtorek, 11 sierpnia

Przed wyjściem do pracy tata zrobił mi śniadanie: naleśniki z bananami, bekon i truskawkowe smoothie. A potem usiadł i przyglądał się, jak jem. Zupełnie jak Snickers. Nigdy nie karmię psa jedzeniem ze stołu, ale on wciąż nie traci nadziei.

— Naprawdę pycha — powiedziałam.

— Nie musisz jeść wszystkiego — stwierdził tata, ale i tak zjadłam, bo wyglądał na bardzo smutnego.

— Nie martw się — powiedziałam. — Nie jedzie na długo.

Odczepił blender od pojemnika. Nie spojrzał na mnie.

— Musi pracować nad książką — kontynuowałam. — Tutaj nie ma warunków do zrobienia czegokolwiek. Potrzebuje trochę przestrzeni dla siebie.

Zaśmiał się, ale nie takim prawdziwym śmiechem.

— Właśnie.

Środa, 12 sierpnia

Rzeczy, które kocham w tacie:

1. Tatusiowe dżinsy

2. Roześmiane oczy

3. Przysyła mi filmiki z kotami

4. Nigdy nie krzyczy

5. Nadal nosi ten obrzydliwy brązowy krawat, który mu podarowałam na Dzień Ojca, jak miałam osiem lat

6. Zna słowa wszystkich piosenek z lat osiemdziesiątych

7. Tatusiowy zapach (orzeszkowo-cytrynowy).

Czwartek, 13 sierpnia

Próbuję zapomnieć, że za kilka tygodni zaczynam liceum, ale od czasu do czasu rzeczywistość dociera do mnie z takim impetem, że robię się mokra ze strachu.

Ale choć nie wygląda to dobrze, nie ma nic gorszego od gimnazjum. Mam swoją teorię: do jednego budynku pakuje się dwa najbardziej nikczemne roczniki, by uchronić resztę świata przed zarażaniem się ich okropnościami. Generalnie moja aktywność w tamtej szkole sprowadzała się do esemesowania, prostowania włosów, wielbienia Benedicta Cumberbatcha i zamartwiania się, jak być bardziej popularną. Na samą myśl robi mi się niedobrze.

W liceum chcę być inna. Nowy człowiek.

I chcę się całować. Bycie pocałunkową dziewicą w tak zaawansowanym wieku jest mega poniżające. Każdy w połowie normalny człowiek w mojej klasie zaliczył pierwszy pocałunek gdzieś w wieku 10 lat. A ja nie zaliczyłam nawet buziaka w policzek (rodzice czy wujek Julian się nie liczą). I im dłużej przeciąga się ten niepocałunkowy stan, tym bardziej zaczynam świrować. Jeśli skończę liceum bez pocałunku na koncie, będę się za bardzo wstydzić, by całować się z kimkolwiek na studiach, i najprawdopodobniej umrę ze świadomością, że w tym życiu nie dotarłam do drugiej bazy.

Coś musi się szybko zmienić. Przysięgam uroczyście: pocałuję się z chłopakiem przed sylwestrem. A może nawet to się wydarzy podczas sylwestra. Dobra, uroczyście przysięgam, że pocałuję chłopaka przed sylwestrem. Powiedziane, zapisane, amen.

Piątek, 14 sierpnia

Przed wyjściem do pracy tata powiedział: „Tylko nie siedź cały dzień w Internecie, dobra, dziecinko?”, więc zaprosiłam Hannah i poszłyśmy na basen. Wysmarowała się kremem z filtrem przeciwsłonecznym 1 bilion, ponieważ jest tak blada, że właściwie jej skóra ma jasnoniebieski odcień. W kółko gadała o tym, jak straszny będzie pierwszy dzień szkoły. W końcu musiałam ją uciszyć, więc oznajmiłam, że w poniedziałek mama wyjechała do Meksyku. Zatkało ją.

— To nic wielkiego — wytłumaczyłam rozdrażniona.

— Raczej wygląda na coś wielkiego.

Założyłam okulary przeciwsłoneczne.

— Co się dzieje między nią a twoim tatą? — zapytała.

— Nic. Mama po prostu pracuje nad powieścią. Koniec tematu.

— Chloe, tak mi przykro.

— Ejże! Dlaczego miałoby być ci przykro? Ona nie umiera, tylko pisze powieść.

Wiem, że nie powinnam być złośliwa wobec Hannah, ale ona naprawdę doprowadza mnie do szału. Im bardziej staje się emocjonalnie wylewna, w tym twardszą bryłę lodu zmieniam się ja.

Sobota, 15 sierpnia

Wyciągnęłam z szafy wszystkie pudła z jesienno-zimowymi ciuchami i po prostu. Ja. Nienawidzę. Tych. Szmat. Ich przesłanie jest jednoznaczne: „Z braku poczucia własnej tożsamości ubieram się w najbardziej pospolite rzeczy w desperackiej potrzebie stopienia się z tłumem”. Jedynie kwieciste tenisówki od Hannah są super. Całą resztę spaliłabym na stosie, gdybym tylko mogła.

Potrzebuję metamorfozy. Nie, nie metamorfozy — to brzmi jak frazes z jakiegoś beznadziejnego czasopisma. Mój styl ubierania ma pokazać, kim naprawdę jestem. Czyli… co? Hipsterka. Hipiska. Ćpunka. Emo. Szpanerka.

Nic z tego.

Niedziela, 16 sierpnia

Pierwsza rzecz, jaką robię rano, wciąż leżąc w łóżku przed obudzeniem się na dobre, jest sprawdzanie wszystkiego w telefonie. Nawet nie bardzo tego chcę, ale muszę się dowiedzieć, co się wydarzyło podczas mojego snu, bym nie została w tyle. Próbowałam już przystopować z telefonem, ale najdłużej wytrzymałam trzy godziny. Nie pojmuję, jak to jest z tym klikaniem. Człowiek ma taką przyjemność, kiedy to robi, a gdy skończy, czuje się okropnie.

Poniedziałek, 17 sierpnia

Właśnie rozmawiałam z mamą!!!!! Niezbyt długo, bo miała rozładowaną komórkę. W miasteczku, w którym mieszka, uliczki są wybrukowane i jest arena do walk z bykami. Wynajęła jednopokojowy apartament z widokiem na dziedziniec.

— Tęsknię za tobą jak szalona — powiedziała.

— Ja za tobą też!

— Nie mogę się doczekać, kiedy pokażę ci moje mieszkanie, kochanie. Na dole mieszkają argentyńskie dzieciaki i dwadzieścia cztery godziny przez siedem dni w tygodniu grają w kręgu na bębnach. A dzisiaj rano przybłąkał się do moich drzwi bezpański kot. Ruda kotka z jedną białą łatką. Wygląda na to, że mam szczęście, co?

Zapytałam, czy chce rozmawiać z tatą, ale odpowiedziała, że musi znaleźć jedzenie dla kota, zanim zamkną sklepy, i że zadzwoni do niego później.

Przy kolacji streściłam tacie całą rozmowę z mamą. Pokiwał głową i uśmiechnął się. Wyglądał, jakby miał migrenę, ale kiedy zapytałam go, czy chce tabletkę, powiedział, że wszystko w porządku i że jest tylko zmęczony.

Wtorek, 18 sierpnia

Rzeczy, które kocham w mamie:

1. Artystyczna dusza

2. Zaczęła ćwiczyć jogę, zanim ta stała się trendy

3. Genialna pisarka

4. Non stop pozwala mi opuszczać lekcje, bym mogła się z nią poszwendać

5. Pozwala mi oglądać i czytać, co chcę, ponieważ nie można chronić dzieci przed światem. Muszą go poznawać

6. Jest piękna

7. Prawi mi dużo komplementów.

Środa, 19 sierpnia

Mama Hannah zawiozła nas do centrum handlowego. Ubrała się w różowy kardigan z krótkim rękawkiem i korkowe koturny z różowymi paskami. W czasie drogi rozmawiałyśmy o Brianie, starszym bracie Hannah. Właśnie wyjechał z domu na pierwszy semestr w Dartmouth, do najlepszej, według pani Egan, uczelni na świecie.

— Mówię ci, Chloe, podstawa to rodzinne obiady. Naukowcy udowodnili, że jedzenie całą rodziną przy wspólnym stole wpływa na podwyższenie wyników egzaminów na studia. Wiedziałaś o tym?

— Mamo — syknęła Hannah.

— Och, kochanie. — Pani Egan zerknęła na mnie we wstecznym lusterku. — Hannah powiedziała mi o twojej mamie.

Zmroziłam Hannah wzrokiem.

— Wraca w grudniu — oznajmiłam.

— Oczywiście.

W centrum handlowym nie odzywałam się do Hannah aż do chwili, gdy kupiła mi precelka i diet coke. Wchodziłam z nią do wszystkich sklepów, ale uparcie nic nie przymierzałam. Siadałam w fotelach, które wystawiają dla chłopaków i mężów, i udawałam, że zasypiam.

Nawet jak mama tu była, nie celebrowaliśmy rodzinnych obiadów. Zazwyczaj tata przygotowywał coś dla siebie i dla mnie. Jedliśmy razem, a mama pracowała na górze. A potem zjadała marchewki i humus na stojąco przy kuchennym blacie. Mama nie może funkcjonować według rozpisanego grafiku, ponieważ jest artystką.

Na egzaminach SAT wypadnę o niebo lepiej niż Brian. To chłopak, który ma zwyczaj mówić: „Ona jedzie z nim i mną”, ponieważ uważa, że tak brzmi fajniej.

Czwartek, 20 sierpnia

Nie ma nic fajniejszego niż chodzenie na basen. Lista rzeczy do zabrania:

* Okulary przeciwsłoneczne

* Ręcznik plażowy, koniecznie ze zdjęciem taksówki z Nowego Jorku. Pomaga marzyć o sposobach wydostania się z przedmieścia

* Piórnik z kluczami do domu i kasą do sklepiku

* Książka.

A potem nic, tylko wielogodzinne leżenie na słońcu i popływanie trochę żabką, jeśli zrobi się zbyt gorąco. I zero poczucia winy, że człowiek się leni, bo przecież czytasz książkę oraz pracujesz nad opalenizną. Wiem, że od tego ma się zmarszczki, ale co, jeśli zginę w ataku terrorystycznym w wieku 20 lat? Wtedy będę żałować, że marnowałam czas na zamartwianie się słoneczną szkodą, gdy mogłam żyć na całego i ślicznie wyglądać.

Piątek, 21 sierpnia

Przyszła Hannah. Zalewała się szczerymi łzami z powodu tej naszej kłótni na niby. Korciło mnie, żeby powiedzieć: „Mam ważniejsze sprawy na głowie”, ale powstrzymałam się, bo po pierwsze, to byłoby wstrętne, a po drugie, to byłoby kłamstwo.

Powiedziałam więc: „Nie ma sprawy. Sorry, że nie przymierzałam z tobą spodni”. A ona prawie zemdlała z poczucia ulgi. Na dworze padało, więc zjadłyśmy paczkę chrupiącej pity o smaku cynamonowym i opowiedziałam jej o pocałunkowej przysiędze. Hannah nie rozumie skali mojego cierpienia, ponieważ pocałowała Matta Welcha zeszłego lata na urodzinowej imprezie Kayla Price’a i teraz należy do grona normalnych nastolatków, a nie niepocałunkowych odmieńców. Bez względu na ilość zadawanych pytań na temat całowania się z Mattem dostaję zawsze ten sam opis składający się ze słów w stylu „za mokre”, „dziwne” i „nie tak to sobie wyobrażałam”. To jest bardzo frustrujące, ponieważ oddałabym wszystko, by poznać każdy szczegół na temat ułożenia nosa i smaku języka i po-pocałunkowego wyrazu twarzy.

— Przestań tyle o tym myśleć — stwierdziła, odłamując kawałek pity. — Wszystko w swoim czasie.

— Właśnie, że nie. Muszę mieć plan, Hannah. Wziąć sprawy w swoje ręce. I pomóż mi teraz stworzyć listę potencjalnych kandydatów.

Po godzinach szukania w Internecie miałyśmy listę składającą się z trzech wolnych chłopaków, którzy w miarę wyglądają, ale mieszczą się w mojej lidze, plus są wy­starczająco popularni, ale to jeszcze nie fejmy, a do tego nie są kompletnymi świrusami, złośliwcami ani podrywaczami.

Zach Chen. Druga klasa liceum. Ma koczek (sexy, IMO), śpiewa w zespole a cappella (ździebko durne) i gra na gitarze w rockowym zespole o nazwie Deposed Monarchs (ponownie sexy).

Luke Powers. Przedostatnia klasa. Hokejowy bramkarz. Ma piękny fryz na czeskiego piłkarza jak w latach 70. Przynajmniej metr osiemdziesiąt osiem i dużo mięśni. Hannah uważa, że to zawodnik poza moją ligą, ale to nie tak, że wszyscy chorują na jego włosy, a poza tym na ­Twitterze obnosi się ze swoim suuuuuper kręćkiem na punkcie Settlers of Catan, co również nie musi wszystkim pasować.

Griffin Gonzalez. Pierwszak. Będziemy chodzić na te same zajęcia. Zdecydowanie najlepsze imię w naszej klasie. Czyta non stop, tak jak ja. Na lekcjach angielskiego dużo przewraca oczami i wzdycha, gdy odzywają się nieczytacze. Wysyła w eter wibracje, jakby odliczał dni do rozpoczęcia pisania pracy doktorskiej. Boję się go i myślę, że to snob, ale desperacko chcę, żeby mnie lubił.

Ci goście nie mają bladego pojęcia, że jeden z nich będzie się ze mną całował, zanim skończy się ten rok.

Sobota, 22 sierpnia

Na basen poszłam sama. Lubię robić różne rzeczy w pojedynkę. Łatwiej jest obserwować świat, gdy człowiek nie musi podtrzymywać rozmowy.

W drodze do sklepiku po lody na patyku musiałam przejść obok sporej grupy starszych chłopaków. Umilkli, gdy ich mijałam, ale nie spojrzałam na nich, więc nie ­jestem pewna, czy to była naturalna przerwa w rozmowie, czy może któryś zaczął się na przykład klepać po jajkach, ­patrząc w moją stronę, a reszta pękała po cichu ze śmiechu.

Dostałam moje lody Popsicle, obróciłam się i zobaczyłam jednego z nich. Stał w kolejce za dwoma trzęsącymi się dzieciakami w pasiastych ręcznikach. Spojrzał na mnie, ja na niego i poczułam, jakby coś zaskoczyło.

— A dla mnie co? — zapytał.

— Ee? Och, no nic… sorry. Ja nie…

— Luzik — powiedział. — Żartuję. Zaczekaj, zjemy razem.

Przyjrzałam mu się, gdy kupował lody SpongeBob. Nie sądzę, by Hannah uznała go za ciacho. Jego twarz wygląda jak ciasto na chleb, z rodzynkami na oczy. Pełno pryszczy na brodzie. Włosy do ramion, ma dredy. Do tego niewiarygodnie wysoki, szeroki w barach, bicki w rękach i nogach. I nie chodzi mi o mięśnie wyrzeźbione na siłowni. To mięśnie od układania siana w stogi (nie żeby gdzieś w pobliżu leżało siano do układania w stogi).

Zaczekałam, aż zapłaci, a potem odeszliśmy kawałek, by usiąść na ławce. Wydawało się to dziwne, że kilka sekund wcześniej nigdy nie widziałam tej osoby, a teraz siedzieliśmy obok siebie i zachowywaliśmy się, jakby to było normalne. Może i było normalne. Nie wiem, ponieważ nigdy wcześniej nie zapoznałam nowego chłopaka. Wszystkich znałam z klasy od czasów przedszkola.

— Chodzisz do liceum MH? — zapytał.

— Zaczynam jesienią.

Musiałam wyglądać na przerażoną, bo powiedział:

— Nie ma się czym martwić.

— W skali od 1 do 10 jak jest okropnie?

— 2. — Gryzł swoje lody, zamiast je lizać, co wyglądało tak jakoś bardzo męsko.

— Musisz być popularny — powiedziałam. — Inaczej nigdy byś nie powiedział dwa.

— O Boże. — Pomachał lodami w powietrzu. — To takie głupie.

— Jesteś popularny! — powiedziałam.

— A ty nie?

Przez sekundę rozważałam kłamstwo, ale zdałam sobie sprawę, że dowiedziałby się prawdy drugiego września — to znaczy, jeśli w ogóle raczy mnie zauważyć.

— Nie — odpowiedziałam. — Nie jestem fejmem, ale frajerką też nie. Po prostu jestem.

— Trudno mi w to uwierzyć — powiedział. Jestem pewna, że chciał być miły.

Razem wróciliśmy nad basen. Jego znajomi gapili się na nas, jakbyśmy stali w ogniu. Jeden z nich wrzasnął: „Poproś o wgląd do dowodu!” i wszyscy się roześmiali.

— Zignoruj tych idiotów — powiedział. Odprowadził mnie do mojego leżaka. — A jak masz na imię, tak przy okazji?

— Chloe.

— Chloe. Podoba mi się. Będę cię nazywał Chloe Jo.

— Dlaczego?

— Bo brzmi słodko, tak jak ty.

Chyba opadła mi wtedy szczęka. Sięgnął ręką i zmierzwił mi włosy.

— Jestem Mac, tak przy okazji.

Zauważyłam, że grupka młodych mamusiek przyglądała się nam zza okularów. Nienawidzę tego miasta. Każdy wtyka nos w nie swoje sprawy i plotkuje.

Przez kolejną godzinę udawałam, że czytam. Potem Mac i jego znajomi zaczęli się zbierać, a w drodze do wyjścia ON POSŁAŁ MI CAŁUSA.

Niedziela, 23 sierpnia

!!!!!!!

Właśnie próbowałam namierzyć Maca w Internecie, bezskutecznie, ponieważ nie znałam jego nazwiska ani nawet prawdziwego imienia.

I wtedy, w samym środku tych poszukiwań, on zaprosił mnie do swoich znajomych.

Jego pełne imię to Macintyre Brody i wydaje mi się, że ma dziewczynę.

Jego profil to jeden z tych wkurzających z mnóstwem udostępnień i postów innych ludzi, na które nigdy nie odpowiedział. Może z dziesięć zdjęć. Na jednym jest w czyjejś piwnicy, ubrany w szary T-shirt z odciętymi rękawkami, w dłoniach trzyma czerwony kubek. Na drugim w futbolowym stroju wbiega na boisko i pokazuje środkowy palec do aparatu. A potem jest jedno naprawdę piękne. Rozciąga ramiona i śmieje się. Właśnie wrzucił do wody dziewczynę i ona zawisła w powietrzu niczym gwiazda, długie włosy powiewają za nią. Ma na sobie krótkie postrzępione dżinsowe spodenki i biały podkoszulek. Bez stanika. Nie ukryła swojego imienia, mimo że widać jej sutki, więc dowiaduję się, że nazywa się Sienna Ross. Pod zdjęciem jest jej komentarz: „Ziomek, DOPADNĘ cię”. Gdybym to ja była dziewczyną Maca, pewnie nazwałabym go jakoś nudno, coś w stylu „kochanie”. A Sienna zwraca się do niego per „ziomek”. Co za pewność siebie!

Nie mogłam prześledzić jej profilu, ponieważ ma rygorystyczne ustawienia prywatności, ale z tego jednego zdjęcia wygląda mi na bardzo wysportowany typ i wielbicielkę świeżego powietrza. Jedna z tych, co przeżyłaby apokalipsę zombie i nie potrzebuje nawet eyelinera, by choć w połowie przypominać normalnego człowieka.

I to na tyle.

Poniedziałek, 24 sierpnia

Napisałam do Hannah:

Poznałam chłopaka na basenie. nazywa się mac. ma dziewczynę. Ech.

Zadzwoniła natychmiast i wyciągnęła ze mnie każdy jeden szczegół. Wysłałam jej link do jego profilu, a ona stwierdziła „bardzo przystojny” i mimo że po jej głosie od razu wiedziałam, że wcale tak nie myśli, wiedziałam też, że ze wszystkich sił stara się brzmieć przekonująco. Dobra z niej przyjaciółka.

Wtorek, 25 sierpnia

Naprawdę tęsknię za mamą jak szalona, ale bycie tu z tatą sam na sam ma swoje plusy.

Rodzice dużo się kłócą. Mama rzuca rzeczami, nie w tatę, przynajmniej nie celowo. Tydzień przed wyjazdem śwignęła butelką wina, która rozbiła się o płytki kuchenne na tysiąc kawałków.

Może wszyscy rodzice tacy są. Nie wiem. Tak naprawdę nie rozmawiam z Hannah o tych sprawach. Widziałam raz, jak jej rodzice fukali na siebie przed wyjściem do kina. Pani Egan zapytała, jak wygląda, a pan Egan odpowiedział, że spodnie, które włożyła, nie należą do jego „najbardziej ulubionych”. Ona westchnęła, przewróciła oczami i bardzo nieprzyjemnym głosem powiedziała: „Że co proszę? Uprzejmość jest ważniejsza niż szczerość”, z czym się akurat zgadzam. On na to: „Kochanie, jeśli nie chcesz wiedzieć, nie pytaj” no i się zaczęło. Po ich wyjściu Hannah powiedziała: „Nie znoszę, kiedy się kłócą”, a ja odpowiedziałam: „No”, mimo że w duchu myślałam sobie: „To było nic”.

Rzeczy, o które kłócą się moi rodzice:

1. Czy tata szanuje potrzebę mamy bycia artystką (tata powtarza, że tak, bo inaczej nie zarabiałby na utrzymanie podczas jej pisania; mama mówi, że nie, ponieważ ojciec zawsze podkreśla, gdzie pracuje, jakby bycie prawnikiem było trudniejsze niż bycie matką i pisarką).

2. Stan domu (tata stwierdza, że to chlew; mama, że powinien dać się przebadać pod kątem zaburzeń obsesyjno-kompulsywnych).

3. Zakupy mamy przez Internet (tata wypomina jej, że wydaje pieniądze przeznaczone na moją edukację; mama, że dramatyzuje i ją kontroluje).

4. Przyjaciół mamy (tata mówi, że to banda nieudaczników; mama, że przeraża go każdy człowiek, którego sztuka obchodzi bardziej niż pieniądze).

Myślą, że nic nie słyszę, bo jestem w swoim pokoju, a drzwi są zamknięte, ale nasz dom został zbudowany w 1700 roku i ściany są cienkie. Mogłabym zagłuszyć ich głośną muzyką, pewnie, że tak, ale czuję, że muszę podsłuchiwać, by dowiedzieć się najgorszego jakby co.

Znów innym razem robią takie obleśne rzeczy jak wolne tańce z rękoma na tyłkach w kuchni czy śpiewanie razem piosenek z różnych musicali. To doprowadza mnie jeszcze bardziej do szału niż ich kłótnie.

Środa, 26 sierpnia

Tata zabrał mnie do CVS na szkolne zakupy. Kupiłam zestaw podkreślaczy, cienkopisy, zeszyty i pełno teczek, i skoroszytów z jednorożcami. Te jednorożce miały być dla beki, ale teraz się martwię, że wszyscy je zobaczą i pomyślą, że serio jestem zakochana w jednorożcach. Bleee.

Po powrocie do domu zabrałam moje szkolne rzeczy do pokoju i rozłożyłam je na łóżku. Jest coś satysfakcjonującego w nowych soczystych podkreślaczach i zeszytach z niepogniecionymi krawędziami. Napełniają mnie nadzieją, że może nadchodzący rok szkolny pójdzie mi wspaniale i nagle zacznę rozumieć matematykę.

Czwartek, 27 sierpnia

Po kolacji obejrzałam z tatą O północy w Paryżu. W filmie chodzi o to, że wszyscy idealizują przeszłość, nie uświadamiając sobie, że czasy, w których sami żyją, nie są wcale takie złe i przyszłe pokolenia będą je idealizować. Po skończeniu stwierdziłam: „I tak uważam, że byłabym najszczęśliwsza w epoce jazzu”, a tata oświadczył, że nie przetrwałabym pięciu minut bez telefonu. Oczywiście to bez sensu, ponieważ gdybym się wtedy urodziła, to nie miałabym pojęcia o smartfonach, więc nie mogłoby mi ich brakować. Uświadomiłam tatę w tej kwestii i wygrałam dyskusję. Na deser tata raczył się whiskey, a ja włoskimi lodami o smaku cytrynowym. Obróciłam je do góry nogami, by najpierw zjeść super słodką papkowatą część.

Piątek, 28 sierpnia

E-mail od mamy!

¿Que onda? (Co słychać?) Piszę do ciebie z miejskiej biblioteki. To jedyne miejsce z połączeniem internetowym i dzięki Bogu, bo sama wiesz, jak to mnie zniewala w domu. Musiałam pojechać aż do Meksyku, by uciec przed kuszącym dzwonkiem Twittera.

Odkryłam, że jeśli otworzę okno obok łazienki i wdrapię się po pochyłej części dachu, dochodzę do jego płaskiej części, idealnej na opalanie. Przesiaduję tam całymi godzinami, opalam się i piszę.

Udaje mi się bardzo posuwać z pracą, ale tęsknię za tobą okropnie. Napisz do mnie szybko i opowiedz mi o wszystkim.

Kocham cię

Twoja stara Mama

Chciałam z nią poczatować, ale nie była dostępna online, więc odpisałam na jej maila.

Kochana mamo,

Tęsknię za tobą! Tata też. Poznałam na basenie chłopaka, ma na imię Mac. Próbuję być pewna siebie i spokojna, jak mówiłaś, ale to trudne, bo on to słodziak, a ja nie potrafię rozgryźć, czy mu się podobam, czy nie. Wysłał mi zaproszenie na fejsie, ale wydaje mi się, że ma dziewczynę. Co myślisz?

No nic, adios, póki co!

Buziaki, Chloe

Sobota, 29 sierpnia

Jestem u Hannah. Właśnie przepłakałyśmy cały Pamiętnik. Generalnie to udawałam; tak naprawdę uważam, że ona powinna była wyjść za mąż za odpowiedzialnego faceta z jasnoniebieskimi oczami i szczęką jak pudełko — co niby z nim nie tak? Teraz Hannah siedzi w Internecie, a ja piszę. Czuję się tu dziś samotna w jej domu. Boję się tych nocowanek. Zresztą jaki sens jest w nocowankach? Ta cała presja, żeby nie zasnąć do piątej nad ranem i opychać się słodyczami, a następnego dnia człowiek czuje się podle i ryczy z byle powodu, bo jest tak zmęczony. Nawet jeśli kładziemy się o normalnej porze, nie mogę zasnąć, ponieważ w domu Hannah jest taki inny zapach, a w jej pokoju tyka zegar. A potem rano trzeba zjeść śniadanie z Eganami, którzy rano serwują jajka, czego ja absolutnie nie trawię.

Zaraz rozłączę Hannah z telefonem i zmuszę, by rozmawiała ze mną o czekającej mnie kampanii pocałunkowej. Czy powinnam zacząć od Griffina Gonzaleza, skoro jest w naszej klasie i jest do mnie najbardziej podobny? A może raczej mam mierzyć wyżej? I jeśli tak, to czy „mierzenie wyżej” oznacza na pierwszy ogień Luke’a Powersa czy Zacha Chena? To są ważne pytania i Hannah musi udawać, że ją obchodzą, ponieważ jest moją najlepszą przyjaciółką i właśnie na tym to wszystko polega.

Niedziela, 30 sierpnia

Rano zadzwonił telefon stacjonarny. Pozwoliłam, by tata odebrał, jak zawsze zresztą. Nie znoszę odbierać telefonów, gdy nie wiem, kto dzwoni. Kilka minut później usłyszałam, że podnosi głos, więc pomknęłam na górę, żeby podsłuchiwać. Drzwi były zamknięte, więc za dużo nie słyszałam. ­ „­…jeśli myślisz, że zamierzam…”, „niewyobrażalnie nieodpowiedzialna…”, „…Jedz, módl się, kochaj to twoje prawdziwe życie…” i „…czywiście, że jest zmartwiona; tylko się z tym kryje”. Właśnie te słowa sprawiły, że ogarnęły mnie wyrzuty sumienia za to podsłuchiwanie, więc zbiegłam na dół. Snickers czatował przy przesuwanych drzwiach, wpatrując się w ogród. Usiadłam obok niego i podrapałam go w szyję, na co nie miał specjalnie ochoty, bo odrywałam go od jego ważnych obowiązków obserwowania wiewiórki.

Wróciłam na górę. Drzwi do sypialni rodziców były otwarte. Tata wyjmował ubrania mamy z szafy i rzucał je na łóżko.

— Chciałam porozmawiać z mamą — powiedziałam.

— Musiała skończyć. — Szarpnął za długą zieloną sukienkę i rzucił ją na stertę ubrań.

— Co robisz?

— Organizuję.

— Wyrzucasz te ubrania?

— Mama poprosiła, bym oddał parę rzeczy na cele charytatywne.

Nie widziałam jego twarzy, ale jego głos brzmiał ­dziwnie.

— Mogę je w takim razie zatrzymać? — zapytałam. — Skoro mama już ich nie chce?

Odwrócił się, by na mnie spojrzeć.

— No, chyba tak — powiedział. To było oczywiste, że nie chciał, ale nie mógł wymyślić powodu, żeby mi odmówić. Wielka szkoda! Nie trzeba było kłamać.

Musiałam sześć razy obrócić do mojego pokoju, by przenieść tam wszystkie rzeczy mamy.

Gdybym miała opisać jej styl w dwóch słowach, powiedziałabym OBFITOŚĆ CHUST. Wyobraź sobie cygańską nauczycielkę jogi, dodaj z milion bransolet i oto moja mama.

Poniedziałek, 31 sierpnia

Dzięki Bogu za Snickersa. Leżałam w łóżku i płakałam wczoraj w nocy, a on przybiegł i wpatrywał się we mnie smutnymi oczami. A potem zagrzebał się pod kołdrę i zasnął. I gdyby nie pierdział całą noc, byłby idealnym psem.

 Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki