Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
Zakończenia bywają początkiem tego, co naprawdę ważne
Klęska powstania i brutalne represje torują drogę do przemian społecznych, obyczajowych i gospodarczych drugiej połowy XIX wieku. Ale ta droga nie jest łatwa – również dla rodziny Zalewskich i ich majątku w Zalesicach. Gdy posiadłość zaczyna chylić się ku upadkowi, Amelia – wbrew rodzicom, lecz za aprobatą babki – postanawia wziąć sprawy w swoje ręce i ocalić to, co kocha najbardziej.
W nowej rzeczywistości próbują odnaleźć się także rodziny Jarosławskich i Siedleckich. Magdalena podejmuje trudną decyzję o samodzielnym życiu i wzięciu odpowiedzialności za siebie oraz córkę. Nie spodziewa się, że tym razem los zacznie jej sprzyjać – dając szansę nie tylko na spełnienie dawnych marzeń, ale także na odzyskanie spokoju i poczucia własnej wartości.
Skrywane tajemnice wreszcie wychodzą na światło dzienne. Bohaterowie uczą się trudnej sztuki przebaczania i zbliżają się do uzyskania odpowiedzi na pytania, które dręczyły ich od lat…
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 384
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Agnieszka Janiszewska
Dziedzictwo elfów
Tom III
Córka Magdaleny przyszła na świat w połowie grudnia, sprawiając, że ponura aura panująca zarówno na zewnątrz, jak i w domu Jaworskich zdecydowanie się rozświetliła.
Rozpętany przez namiestnika Berga terror osiągał już apogeum swojego okrucieństwa i nic nie zapowiadało złagodzenia tej polityki – wręcz przeciwnie. Wychodząc do miasta, na każdym kroku natykano się na carskiego żandarma tudzież grupę kozaków, zawsze też należało liczyć się z zatrzymaniem choćby w celu rutynowego sprawdzenia dokumentów. Wciąż obowiązywał uciążliwy nakaz zgłaszania i meldowania każdego, kto bodaj na jedną dobę zatrzymał się w danej kamienicy czy mieszkaniu, nadal należało pamiętać o zapalaniu latarki, gdy po zmroku wychodziło się na ulicę. A uzasadnieniem dla noszenia żałoby mogły być tylko dokumenty poświadczające śmierć bliskiej osoby w rodzinie. Nie był to koniec powszechnie panujących uciążliwości.
Berg rozpoczął także akcję podpisywania tak zwanych adresów wiernopoddańczych, co miało oznaczać ważną deklarację lojalności wobec cesarza i działań jego najważniejszego urzędnika na terenie Królestwa Polskiego. Nakazem tym byli nasamprzód objęci pracownicy administracji różnego szczebla, krążyły wszakże wieści, że być może już wkrótce Moskale będą nawiedzać prywatne mieszkania, sklepy, kawiarnie, restauracje i piwiarnie, by nakłaniać także „zwykłych, szarych obywateli” do owego podpisu – odmowa oznaczała sprowadzenie sobie na głowę poważnych kłopotów, a jeśli do tego delikwent lub ktokolwiek z jego rodziny czymś się dodatkowo narazili władzy, mogło się to także skończyć aresztowaniem, uwięzieniem lub zesłaniem. I nie były to płonne, nieuzasadnione obawy, zatrzymań i aresztowań odbywało się bowiem bez liku, publiczne egzekucje sprawiały, że istotnie nastrój przerażenia i przygnębienia brał górę nad dotychczasowym duchem oporu i chęcią walki.
Pieczątka Rządu Narodowego, której okazanie otwierało niegdyś drzwi mieszkań, a także portfele dla uiszczania składek na cele organizacji cywilnej i zaopatrzenia oddziałów partyzanckich, nie wzbudzała już takiego entuzjazmu i zaufania jak jeszcze kilka miesięcy temu. Czy też raczej nie wzbudzali już takiego zaufania ludzie ją okazujący – każdy zresztą mógł się okazać nie tym, za kogo się podawał, nie brakowało szpicli i prowokatorów.
O tłumnych zgromadzeniach w kościołach i na ulicach, jak to niegdyś bywało, mało kto teraz myślał. A jeśli nawet, to wspominał je niemal jak odległe jakieś wydarzenie, z zupełnie innych realiów, a nawet epoki. I coraz częściej… z przymrużeniem oka. Czasem, w przypływie szczerości lub zgryzoty, ten i ów mruknął: „I na co nam to było” czy nawet „Było posłuchać Wielopolskiego. Ten skurczybyk miał jednak rację. On i inni, którzy zalecali umiar”. Rzadko kiedy kontynuowano takie refleksje. Po pierwsze, nikt nie lubi przyznawać się do błędu, bo to ten wcześniej wyszydzany i znienawidzony okazał się dobrym wieszczem. Po drugie, trzeba bardzo uważać, do kogo co się mówi, bo można było trafić nie tylko na moskiewskiego szpicla, lecz także fanatyka tych najbardziej radykalnych, choć jednocześnie niezbyt mądrych metod walki z Moskalami, za wszelką cenę, do krwi ostatniej – tacy zaś nadal traktowali zwolenników Wielopolskiego i Białych jak najgorszych zaprzańców. Wreszcie po trzecie, tak naprawdę wszelkie dywagacje nie miały już sensu. Stało się, mleko się rozlało. Teraz pozostawało już żyć z dnia na dzień i modlić się o przetrwanie.
Jakby tego było mało, namiestnik wydał nakaz (w każdym razie tak zrozumiano jego polecenie), aby każdy zaproszony przezeń urzędnik brał udział w wydawanych przez niego przyjęciach i balach. Było to oczywiście sprzeczne z zasadami żałoby narodowej, o czym Berg doskonale wiedział, bo przecież temu właśnie służył jego nakaz, jednakże odrzucenie zaproszenia oznaczało nie mniejsze problemy niż odmowa podpisania się pod adresem wiernopoddańczym, i mało kto się na to zdobywał.
Rodzina Jarosławskich żyła w tym czasie w nie mniejszym napięciu niż wszyscy pozostali, a za sprawą Czarka nawet w większym niż niejeden z ich sąsiadów i znajomych. Nikt dokładnie nie wiedział, gdzie przebywał ani co robił, choć oczywiście domyślano się, że były to sprawy, które – oględnie mówiąc – nie spodobałyby się żandarmom i urzędnikom Berga. Od czasu swego zniknięcia w marcu przysłał tylko jedną krótką wiadomość. Latem, a więc zanim rządy w Królestwie przejął Berg, a terror miał dopiero nadejść. Czuł się dobrze, przebywał w Krakowie, tu kończył studia i pracował. Jarosławscy zrozumieli, że w razie jakichkolwiek „urzędowych” pytań o syna i brata taką właśnie wersję mieli przedstawiać. Nie pytali też, kim była dziewczyna, która przyniosła im ten list, ani jaką drogą do niej dotarł – już wówczas takich pytań się nie zadawało, wystarczyła pieczątka. Tym bardziej nie zadawałoby się ich dzisiaj, gdy lęk zakradł się do każdego serca. Od kilku miesięcy zresztą nie przyszła żadna wiadomość od Cezarego – inna sprawa, że nawet gdyby taka wiadomość nadeszła, dziś, w zupełnie już zmienionych warunkach, wcale nie mieliby pewności, czy to on był jej autorem. I raczej wzdragaliby się zaufać posłańcowi, choćby to była najniewinniej wyglądająca dziewczyna lub poczciwa staruszka. A nawet zwłaszcza tak wyglądającym kurierom się nie ufało. Każdy mógł okazać się szpiclem lub prowokatorem.
Szczęśliwie przez cały ten czas żadna urzędowa czy policyjna instancja nie zainteresowała się Cezarym, tak jakby jego nieobecność nie wzbudziła żadnych podejrzeń – w każdym razie nikt tych podejrzeń ani zainteresowania nie okazał. Niewykluczone zatem, że istotnie władze nie zawracały sobie nim głowy, co najwyżej traktowały jako kogoś bez znaczenia – i tej nadziei trzymali się Jarosławscy. Mogło być jednak inaczej, wtedy ta cisza i obojętność wokół jego osoby nabierała innego, bardzo groźnego znaczenia. Cała rodzina mogła być obserwowana, każdy klient w sklepie mógł okazać się szpiclem. To sprawiało, że wszyscy, zarówno starzy Jarosławscy, jak i Piotr, lecz także ciężarna Magda i Szymek, musieli stale mieć się na baczności i uważać na każdym kroku, zachowując przy tym pozory spokoju i swobody.
Magda nie pytała teścia, czy przyniesiono mu do podpisu adres wiernopoddańczy. Nie pytała też o to męża. Tej wiedzy wolała sobie oszczędzić, domyślała się jednak, że gdyby obaj dostali taką „propozycję”, to w sytuacji, w jakiej znajdowała się ich rodzina, trudno by im było odmówić. Podobnie jak tysiącom innych polskich urzędników, kupców, restauratorów, lekarzy i nauczycieli.
I bez tego miała o czym myśleć. Żałoba po matce i jej ostatnia, niemożliwa do spełnienia prośba, którą jednak Magda obiecała spełnić. Troska o brata, który trwał w nie mniejszej opozycji do ojca i nowej „gospodyni” niż do Moskali. I wreszcie dziecko. Ta mała, wyczekiwana kruszynka pod jej sercem. A zarazem kolejna wielka tajemnica. Czuła, że to dziecko wreszcie uporządkuje jej życie. Zakończy chaos, który trwał od lat i który w części (bo przecież nie całkowicie) ona sama na siebie sprowadziła. Teraz przynajmniej jej życie nabierze sensu, nada konkretny kierunek codziennym działaniom. I wreszcie sprawi, że będzie także myślała o przyszłości. Nie da sobie tego odebrać.
Dlatego gdy wreszcie maleństwo się urodziło, szeptała mu do ucha najpiękniejsze słowa miłości. Takie, jakich nie mówiła nikomu.
– Kiedyś ci opowiem, w jakich mrocznych, strasznych czasach przyszłaś na świat – szeptała. – I jak sprawiłaś, że ten mrok stał się jakby mniej mroczny. A świat mimo wszystko wydał się nie aż tak straszny i ponury.
Nie tylko ona się tak cieszyła, bo radość jej dzieliła cała rodzina i przyjaciele Jarosławskich. Początkowo Magda przypuszczała, że teściowie będą trochę rozczarowani, że dziecko okazało się dziewczynką. Chłopiec w dalekiej – jak Bóg da – przyszłości odziedziczyłby firmę. Podczas gdy córka… Jak się jednak okazało, względy te nie miały dla teściów znaczenia. Szczerze okazywali swoją radość. Zwłaszcza teściowa, która bez ogródek przyznała, że mając trzech synów, marzyła o wnuczce. Poza tym to przecież dopiero pierwsze dziecko. Długo na nie czekano, ale cóż… czasem tak bywa. A potem dzieci pojawiają się niczym grzyby po deszczu, tak więc Piotr z pewnością prędzej czy później doczeka się także syna. No i ma jeszcze młodszych braci, którzy – jeśli taka wola Boża – kiedyś założą rodziny. Świat także w końcu się uspokoi i życie znowu stanie się normalne. Tak więc pani Małgorzata była pełna nadziei, jakby wstąpił w nią nowy duch. Z tym większym entuzjazmem rozpoczęła przygotowania do Bożego Narodzenia. Przynajmniej obchodzenie świąt nie było zabronione. A niezależnie od ciężkich czasów tradycja pozostaje niewzruszona.
Magda słuchając peanów teściowej i obserwując zadowolenie na twarzy teścia, tym bardziej radowała się w duchu, że córeczka raczej nie odziedziczy sklepu. Że dziedzictwo przypadnie jej braciom, rodzonym czy stryjecznym, jeśli oczywiście pojawią się w przyszłości na tym świecie. Ona bowiem… jej mała Anulka…
Początkowo teściowa skrzywiła się, usłyszawszy, jakie imiona synowa chce nadać dziecku. Anna Maria – niby ładne, dostojne i tradycyjne. To ważne, bo w dzisiejszych, zepsutych i zdziwaczałych czasach młode matki mają dziwne gusta co do wyboru imion dla dzieci. Anna Maria brzmi zatem dobrze, a raczej brzmiałoby, gdyby nie fakt, że w rodzinie Jarosławskich żadna kobieta nie została tak ochrzczona. Bo jednak lepiej by było…
– Już postanowiliśmy, jak będzie miała na imię. Nie ma co w tej sprawie dłużej dywagować – przerwał niespodziewanie Piotr, co samo w sobie było zdumiewające, bo nie miał zwyczaju sprzeciwiać się rodzicom, zwłaszcza matce.
Pani Małgorzata, choć nie mniej zaskoczona od innych, nie dała się jednak tak łatwo zbić z pantałyku.
– Oczywiście. To wasze dziecko. Ja tylko przypominałam o pewnej tradycji, ale przecież to wy decydujecie.
Jeszcze tego brakowało, aby było inaczej – irytowała się w duchu Magda. Przewidywała, że ingerencja teściowej w kwestii imienia to zaledwie preludium tego, co nastąpi później. Tuląc jednak do piersi dziecko, obiecała sobie, że nie pozwoli już nikomu wtrącać się w swoje sprawy. W tym również decydować w tych dotyczących jej dziecka. Nikomu… oprócz Piotra.
Była wdzięczna, że ją poparł, tym bardziej że wbrew temu, co zakomunikował matce, nie miał żadnego udziału w wyborze imienia dziewczynki. Bez dyskusji przyjął do wiadomości decyzję żony, a nawet ją pochwalił. I jak zwykle, w przeciwieństwie do matki, nie zadawał żadnych pytań.
Była mu wdzięczna. Za to, że dał do zrozumienia matce, gdzie jest granica, której nie powinna przekraczać, i za to, że z taką czułością i miłością odnosił się do dziecka. To zresztą sprawiło, że szczęściu z powodu narodzin małej Ani towarzyszyło poczucie winy w stosunku do męża. Wcześniej też go doznawała, lecz nie tak silnie jak teraz, gdy dziecko było już na świecie.
Przez długie miesiące ciąży zadawała sobie to samo pytanie, bo choć nieraz wydawało jej się, że zna odpowiedź, nadal nie miała zupełnej pewności. Na dobrą sprawę żadnej. Ania mogła być równie dobrze córką Piotra, jak i…
Z jej maleńkiej twarzyczki trudno było rozeznać podobieństwo. I być może tak już zostanie. A jednak za każdym razem, gdy dziewczynka otwierała oczy, Magda doznawała tego samego, szczególnego przeczucia, jak wtedy, gdy dowiedziała się o ciąży. I potem, gdy w towarzystwie męża i matki spotkała na ulicy Romana i nie mogła oderwać od niego wzroku. Choć mogłoby się to wydawać nieprawdopodobne w przypadku takiej kruszynki, jej spojrzenie wydawało się Magdzie łudząco podobne do jego spojrzenia… Wtedy na ulicy i wcześniej, gdy znaleźli się oboje w jego pustym mieszkaniu, w jego sypialni, w jego łóżku. To spostrzeżenie sprawiało jej radość… zarazem jednak wzmagając poczucie winy w stosunku do Piotra. Dlatego postanowiła, że tak szybko, jak to będzie możliwe, urodzi drugie dziecko, a potem trzecie i kolejne. Tym razem to już na pewno będą jego synowie i córki – tym samym w pewnym sensie zmaże swoją winę wobec niego. I wobec jego krewnych. Będzie miała zajęcie od rana do wieczora, tak jak niegdyś jej matka, a także teściowa i wiele innych kobiet na tym świecie. Tyle że w przeciwieństwie do Jadwigi, ona stworzy szczęśliwą rodzinę. Dzieci nadadzą jej życiu sens. Był jednak pewien dość istotny warunek…
Wieczorem, gdy leżeli w łóżku, zagadnęła męża w kwestii wyprowadzki z mieszkania jego rodziców. Już kiedyś go o to prosiła, to było niedługo po ślubie. Wtedy odmówił, miała jednak nadzieję, że może tym razem… Niestety okazało się, że nie zmienił zdania. Wciąż nie był gotów na taki krok. Tak jak kiedyś, tak i teraz jego stanowczość wobec rodziców (zwłaszcza wobec matki) miała swoje granice. Czym innym była obrona stanowiska żony w kwestii wyboru imienia dziecka, a czym innym determinacja (a może i chęć), by oznajmić rodzicom, że wraz z rodziną chciałby zamieszkać w osobnym lokum.
– Ale dlaczego? Mamy tu przecież bardzo dobre warunki. Mieszkanie jest obszerne, nie wchodzimy sobie z rodzicami w drogę. I do sklepu blisko… – tłumaczył skonfundowany, niemal wystraszony.
Wił się jak piskorz pod stanowczym wzrokiem żony, patrząc jej błagalnie w oczy. Zirytowała się. I to ma być mężczyzna, któremu dopiero co gotowa byłam urodzić po kolei kilkoro dzieci? – pomyślała z żalem. – Na litość boską, on nie nadaje się nawet na ojca jednego dziecka.
Jednocześnie znowu do niej wróciło wspomnienie chłopaka, który z taką determinacją, nie bacząc na miejsce i okoliczności, błagał, a nawet żądał, by nie wychodziła za mąż. A wiele miesięcy potem chwycił ją za rękę i zdecydowanie poprowadził do swojego mieszkania. Kontrast między tamtym młodym mężczyzną a tym, który leżąc teraz obok niej w małżeńskim łożu, przekonywał ją nieporadnie, by porzuciła swój zamiar wyprowadzki z domu jego rodziców, był tak ogromny, że aż się wzdrygnęła.
Zaraz jednak obudziły się w niej wyrzuty sumienia i odżyło poczucie winy. Nie powinna zbyt surowo oceniać Piotra. Nie była wobec niego uczciwa, zdradziła. Poza tym… to nie jego wina, że był taki łagodny, nieśmiały, oddany rodzicom. Jest takie powiedzenie, że kto nie kocha rodziców, ten nie potrafi kochać nikogo. A ten człowiek bez wątpienia darzył ją wielkim uczuciem. Mimo to, a na dobrą sprawę właśnie dlatego, postanowiła, że nie ustąpi.
– Wiem, że moja matka niekiedy może zanadto się wtrąca – zmieszał się – ale to dobra kobieta, ma wielkie serce. Gdybyś znała moją babkę… w porównaniu z nią moja matka to książkowy przykład liberalizmu i tolerancji. A poza tym ona bardzo chętnie pomoże ci przy dziecku. Widzisz, jak kocha wnuczkę.
– Widzę. – Magda stanowczo weszła mu w słowo. – Ale to moje dziecko. Nasze – poprawiła się. – Poradzę sobie z jego wychowaniem. I nie mów, proszę, że nie wchodzimy tu sobie wszyscy w drogę, bo jest zupełnie inaczej. Nie mam poczucia, że jestem u siebie. Wykonuję polecenia twojej matki, dostosowuję się do jej zasad i obyczajów. Tobie to może nie przeszkadza, ale ja pragnę innego życia. Chcę być panią w swoim własnym domu, choćby to było nawet zupełnie małe mieszkanko.
Piotr nie odpowiadał, ale cofnął dłonie z jej ramion. W milczeniu przetrawiał to, co właśnie usłyszał.
– Twoja matka, ojciec i bracia byliby zawsze u nas mile widziani – kontynuowała Magda – ale dla dobra całej naszej rodziny powinniśmy zamieszkać osobno.
– Będą zdumieni. Poczują się… zranieni. Po co nam teraz takie zamieszanie? I bez tego nie brakuje problemów, jak choćby z Czarkiem…
– Nie mówmy teraz o Czarku, tylko o nas: o mnie, o tobie, o… Anulce. Twoi rodzice z pewnością zrozumieją, gdy ich dorosły syn zechce wraz ze swoją rodziną zamieszkać osobno.
Pewności tej oczywiście nie miała, zwłaszcza jeśli chodziło o teściową, ale wiedziała, że w tej kwestii nie ustąpi. I to bez względu na rozterki Piotra. Nawet poczucie winy wobec niego nie mogło wpłynąć na zmianę jej decyzji.
Piotr ponownie się zasępił i westchnął.
– To nie będzie łatwe – rzekł. – Czasy są niedobre, niebezpieczne. Lepiej trzymać się razem i nie wydawać pieniędzy bez absolutnej potrzeby.
Nie odpowiedziała. Nie chciała już bardziej na niego naciskać, bo przecież nie miała wobec niego czystego sumienia. A jednak na samą myśl, że w dalszym ciągu ma dzielić swoje życie nie tylko z nim, ale i z całą jego rodziną, cierpła jej skóra. I po raz kolejny na zadane sobie pytanie, czy w tych warunkach chciałaby powiększenia ich rodziny, przychodziła Magdzie do głowy tylko negatywna odpowiedź.
– Ale dobrze – rzekł po dłuższej chwili, ostrożnie przy tym dobierając słowa. – Nie mówię nie. Obiecuję, że rozejrzę się, popytam. Rozeznam. I gdy tylko pojawią się bardziej sprzyjające okoliczności… spokojniejsze czasy… i jakieś przesłanki, by pewniej patrzeć w przyszłość, to… zamieszkamy osobno.
To był ton człowieka, który znalazł się między młotem a kowadłem i nie ma pomysłu, jak wybrnąć z tego przykrego położenia. Próbuje się wykręcić i odłożyć decyzję na bliżej nieokreśloną przyszłość. W tej jednej chwili Magda uświadomiła sobie, że wcale nie jest jej go żal. I nie żałuje tego, co mu zrobiła… choć przecież powinna. Zdradziła go, zawiniła. Tak, bez wątpienia. Ale może wcale by do tego nie doszło, w dodatku tak łatwo i tak szybko, gdyby nie narastająca w niej od wielu miesięcy irytacja i rozczarowanie. Przy czym wcale nie chodziło o to, że go nie kochała – wychodząc za niego, zdawała sobie przecież sprawę, że życie z człowiekiem, którego nie darzy się miłością, będzie trudnym wyzwaniem, ale jak najbardziej możliwym do podjęcia, bo doświadczało tego wielu ludzi na tym świecie. Poza tym naprawdę go lubiła – po tym, co przeżyła w domu ojczyma, była gotowa docenić takiego człowieka jak Piotr, gdyby… gdyby go szanowała. A tego uczucia nie była w stanie w sobie wykrzesać.
Jeszcze przed ślubem… już przed zaręczynami wiedziała, że jest bardzo przywiązany do swoich rodziców, zwłaszcza do matki. Nie raz słyszała tu i ówdzie, że to wzorowy syn – pod tym względem stawiano go innym ludziom jako wzór do naśladowania. Nie przyszło jej jednak do głowy, że owo synowskie przywiązanie i dobre wychowanie w jego przypadku oznaczało całkowite uzależnienie się od rodziców, brak chęci i woli, a może i umiejętności, by prowadzić samodzielne życie dorosłego mężczyzny. Wyglądało na to, że nie potrafił i nie chciał być samodzielny i stanąć na własnych nogach. Pozostał małym synkiem i chłopcem. Powinna była zauważyć to już wcześniej, zamiast zadowalać się pochwalnymi peanami matki, kuzynki Marty, a nawet Łukasza i paru innych osób. Zwłaszcza że czasem docierały do niej także żarty na jego temat, nie traktowała ich jednak wtedy poważnie. Dziś nie mogła się już dłużej łudzić. Jak dalej miała żyć z człowiekiem, którego nie szanowała? A jednak… czy miała inne wyjście?
Przynajmniej mam ciebie, mój skarbie – myślała, tuląc do siebie córeczkę. – Choćby nic więcej już mi się w życiu nie udało, ty byś mi wystarczyła.
– Jest trochę podobna do ciebie – zauważył Łukasz, który w ostatnim czasie bywał częstym gościem u Jarosławskich, i wszystko wskazywało na to, że mała Anna Maria podbiła jego serce.
– Jesteś jedynym, który potrafi dostrzec w niej podobieństwo do kogokolwiek – odparła pogodnie Magda.
– Potrafię, czemu nie… – Patrzył z uśmiechem, jak dziecko zacisnęło piąstkę na jego palcu. – Bardzo bym chciał, aby kiedyś przypominała ciebie.
– Oby nie popełniała moich błędów – wyrwało się Magdzie i w tym samym momencie uzmysłowiła sobie, że wyraziła właśnie życzenie matki. Była niemal pewna, że zaintrygowany jej słowami brat zapyta, o jakie błędy jej chodziło, a ona będzie zmuszona udzielić mu jakiejś wymijającej odpowiedzi, Łukasz jednak nie skomentował jej słów.
Za każdym razem, gdy wracał na Hożą, serce jej się ściskało z obawy, czy jej brat aby nie planuje uciec do leśnych oddziałów. Tak jak wówczas, gdy był jeszcze małym chłopcem, sprawdzała, czy porządnie zapiął surdut i płaszcz, czy owinął szyję szalikiem. A on w przeciwieństwie do tamtego małego chłopca, którym był jeszcze parę lat temu, tym razem nie buntował się przeciwko takiej troskliwości z jej strony.
Teściowa tak jak niegdyś, tak i teraz nie była zadowolona, gdy przychodził w odwiedziny do jej synowej i wnuczki. Wprawdzie nie było to nic nowego, bo odkąd Magda zamieszkała na Pięknej, Jarosławska zawsze patrzyła krzywo na odwiedziny chłopaka, jednak teraz, po śmierci matki niechęć teściowej do Łukasza drażniła Magdę bardziej niż wszystko inne w tej kobiecie. Próbowała pomówić o tym z mężem, Piotr jednak znowu wił się jak piskorz.
– Wydaje ci się, skarbie. Zresztą, jakie to ma znaczenie? Nikt nie może zabronić twojemu bratu cię odwiedzać, matka dobrze o tym wie. Jesteś przeczulona, złotko – łagodził.
Magda jednak wiedziała swoje, nic jej się nie wydawało i był to kolejny powód, dla którego marzyła, by się wyprowadzić z Pięknej… Choćby i bez Piotra. Na razie niestety nie miała innego wyjścia, jak samotnie stawać w szranki z teściową.
– Czyżby twój brat, Madziu, zamierzał się do nas wprowadzić? – spytała pewnego dnia pozornie żartobliwym tonem Jarosławska. – Bo odnoszę wrażenie, jakby już stał się naszym domownikiem. Nie żebym miała cokolwiek naprzeciw…
– W takim razie bardzo się cieszę, że mama nie ma nic naprzeciw – przerwała jej zimno Magda. – Mój brat wprawdzie nie wspominał mi o chęci zamieszkania ze mną i Piotrem – podkreśliła – niemniej miło mi słyszeć, że jego obecność w tym domu nie jest mamie niemiła.
Twarz pani Małgorzaty spąsowiała. Dopiero co weszła do części mieszkania zajmowanej przez syna i synową – odkąd pojawiła się na świecie wnuczka, pojawiała się tu kilkanaście razy na dobę, nie widząc przy tym powodu, by wcześniej się zapowiedzieć czy choćby zapukać. Nie pytając o zgodę, brała dziecko na ręce, obojętnie czy spało, czy płakało. Jarosławscy byli przecież jedną rodziną, wspólnie gospodarowali i prowadzili interes. A jednak odkąd na świecie pojawiła się tak wyczekiwana wnuczka, pani Małgorzata nie czuła się już tak pewna siebie w stosunku do synowej jak dawniej. Zwłaszcza gdy ta przybierała bardziej stanowczy ton. Jeszcze przed narodzinami małej Ani Jarosławska musiała przyjąć do wiadomości, że wybranka jej ukochanego syna nie jest tak słodką, posłuszną dziewczyną, za jaką niegdyś ją uważała – teraz jednak jej stanowczość i silnie akcentowany dystans deprymowały panią Małgorzatę coraz bardziej. Ach, czemuż Piotruś nabił sobie głowę tą właśnie dziewczyną! A jednak owa zuchwała młoda kobieta była nie tylko ukochaną żoną jej syna, lecz teraz już także matką jak dotąd jedynej wnuczki. Te zaś powody sprawiały, że Jarosławska wolała unikać zadrażnień.
– Oczywiście, moja droga – odparła pospiesznie, w dodatku nieco przesłodzonym tonem. – Przecież to twój jedyny brat. Dziwi mnie tylko, że odwiedzając nas tak często i spędzając tu po kilka godzin, zaniedbuje inne swoje obowiązki…
– Jakie obowiązki?
– Czemu się nie uczy? Szkolne lekcje zajmują młodzieży dużo czasu.
– Przecież mama wie, że w warunkach, jakie obecnie panują, w szkołach często nie odbywają się żadne zajęcia.
– Nic mi o tym nie wiadomo. Przecież Szymek codziennie tam chodzi – mówiąc to, Jarosławska nagle pobladła, a na jej twarzy gniew walczył z niepokojem.
Biedny Szymek – pomyślała z rozdrażnieniem Magda. – Gdziekolwiek znika na całe dnie, z całego serca mu współczuję, bo nieopatrznie sprawiłam, że czeka go dziś trudna rozmowa z rodzicami. Co zapewne nie zmieniało faktu, że i Łukasz mógł się nieco mijać z prawdą, gdy twierdził, że w gimnazjum zieje ostatnio pustkami.
– A jednak nawet jeśli twój brat porzucił szkołę, to czy nie powinien w zamian za to więcej pomagać swemu ojcu? Dawniej, gdy żyła jeszcze wasza matka, pan Siedlecki miał w nim jakąś wyrękę – zagadnęła sprytnie teściowa.
– Nie wtrącam się w ich sprawy – odparła Magda, gotując się niemal z gniewu.
– Och, oczywiście, ja także nie wtrącam się w ich sprawy. Niemniej… odwiedziny, które trwają niemal po kilka godzin dziennie, to także dla naszego domu nie lada wyzwanie.
– Naszego domu? – powtórzyła oschle Magda. – Przecież brat odwiedza tylko mnie i moją córeczkę… Nie panoszy się po całym domu. Nie plącze się mamie pod nogami.
– Niemniej…
Jeśli jeszcze raz powtórzy to swoje „niemniej”, to chyba zacznę krzyczeć – zirytowała się w duchu Magda. Jednakże i bez tego rozgoryczenie spowodowane uwagami teściowej sprawiło, że nie przeszła nad nimi do porządku dziennego.
– Najlepiej by było, gdybyśmy oboje z Piotrem i Anią się stąd wyprowadzili. Nie będzie się wtedy mama czuła skrępowana wizytami Łukasza. A ja będę go przyjmowała, kiedy zechcę i bez lęku przed pretensjami mamy.
Usłyszawszy tę deklarację, Jarosławska uczyniła taki gest, jakby się chciała przeżegnać. Powstrzymała się dosłownie w ostatniej chwili.
– Co też ty mówisz? – zawołała ze zgrozą. – Zajmujemy połowę kamienicy i mamy dość miejsca, by pomieścić całą naszą rodzinę. Zawsze trzymaliśmy się razem i… nie zmienisz tego.
Zobaczymy – pomyślała ponuro Magda. Zabrała z objęć teściowej córeczkę i usiadła, by nakarmić dziecko.
– Nie powinnaś tak się gniewać i dąsać – rzekła po chwili Jarosławska. – Mleko ci się wzburzy i dziecko dostanie kolek. To dlatego czasami tak płacze.
– Małe dzieci płaczą i bez kolek – nie wytrzymała Magda.
Ania wcale nie była płaczliwym niemowlęciem, co jednak nie zmieniało faktu, że każde jej zakwilenie natychmiast zwabiało tu jej babkę. Boże mój, czy wszystkie były takie same? Wystarczyło jednak, że przypomniała sobie Marię Zalewską, i już miała gotową odpowiedź. Jaką babką byłaby jej własna matka?
Jarosławska pozostawiła jej ostatnie słowa bez komentarza, dla odmiany za to na jej twarzy niespodziewanie pojawił się wyraz zatroskania i współczucia.
– Ja wiem, o co w tym wszystkim chodzi – odezwała się tonem jak najbardziej adekwatnym do wyrazu twarzy. Co natychmiast wzbudziło podejrzenia Magdy. – Oboje z bratem opłakujecie waszą matkę i chcecie to robić wspólnie. Tym bardziej że… no cóż, nie jest tajemnicą, że Łukasz nie może tu liczyć na wsparcie swego ojca. Twoją powinnością jest jednak stawiać na pierwszym miejscu dobro własnego męża. I jemu poświęcać cały czas. Jemu i waszemu dziecku. Tak nawet w samej Biblii jest napisane. Zwłaszcza że twój mąż nieba by ci przychylił. – Byłaby jeszcze coś dodała, ale spojrzenie synowej powstrzymało ją niemal w pół słowa.
– Naprawdę uważa mama, że mój brat zabiera mi zbyt wiele czasu? Bo ja sądzę, że nie więcej niż Piotr poświęca mamie i swojemu ojcu – odparła chłodno Magda.
Współczucie i troska zniknęły z twarzy pani Małgorzaty niczym za zdmuchnięciem świecy. Zastąpiła je nieskrywana uraza. Patrząc w jej pociemniałe z gniewu oczy, Magda nie miała wątpliwości, że prawdziwa walka dopiero się zaczyna. I że najpewniej będzie toczyła ją samotnie.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Dziedzictwo elfów. Tom III
ISBN: 978-83-8373-890-1
© Agnieszka Janiszewska i Wydawnictwo Zaczytani 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Zaczytani.
REDAKCJA: Marta Grochowska
KOREKTA: Emilia Kapłan
OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek
Wydawnictwo Zaczytani należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://zaczytani.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek