Uzyskaj dostęp do tej i ponad 250000 książek od 14,99 zł miesięcznie
31 osób interesuje się tą książką
Nie wszystko, co pogrzebane, pozostaje w ziemi
Lata sześćdziesiąte XIX wieku. W Polsce nasilają się represje, a strach i gniew wdzierają się do codzienności niczym gęsta mgła. Do Zalesic, posiadłości rodziny Zalewskich, przybywa młoda guwernantka Magdalena, by nauczać Amelię i Rozalię. Szybko dostrzega, że za eleganckimi murami dworu kryje się coś więcej niż rodzinne sekrety – chłód, niewypowiedziane żale i głęboko zakorzenione urazy tworzą atmosferę równie duszną, co nadciągająca nad kraj burza.
Gdy w życiu Magdaleny pojawia się Romek – brat Amelii i Rozalii– jej los splata się z historią rodu Zalewskich w nieodwracalny sposób. Przeszłość, skrzętnie ukryta pod warstwą kłamstw i niedomówień, zaczyna stopniowo odsłaniać swoje mroczne oblicze. A to, co miało pozostać pogrzebane, staje się siłą zdolną zniszczyć wszystko – rodzinę, miłość, a także nadzieję.
Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:
Liczba stron: 390
Rok wydania: 2025
Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:
Agnieszka Janiszewska
Dziedzictwo elfów
Tom I
Gdy wracam myślami do Zalesic, niezmiennie widzę je takimi, jakimi były w czasach mojego dzieciństwa i wczesnej młodości. Wypielęgnowany ogród z symetrycznie wyznaczonymi rabatami kwiatowymi i grządkami warzywnymi. Dworski park, nazywany angielskim, w którym królowały dęby, topole i kasztany, a krzewy, w przeciwieństwie do tych ogrodowych, rzadko przycinane rozrastały się swobodnie. Łąki i pola za dworskim parkanem, wzdłuż których aż po horyzont ciągnął się gęsty las. I wreszcie nasz dom, nasza rodowa siedziba – jak mawiała babka Maria. Prowadziła do niego dość wąska, miejscami wyboista lipowa aleja, która zimą lub po ulewnych deszczach była prawie nieprzejezdna. Wybudowany jeszcze na początku osiemnastego wieku pałac był niegdyś uważany za najpiękniejszą rezydencję w okolicy, choć podczas projektowania i budowy nie uniknięto pewnych błędów, które z biegiem czasu coraz bardziej dawały się mieszkańcom we znaki. W mroźne czy też w wilgotne, wietrzne dni, w niektórych, zwłaszcza dużych pomieszczeniach odczuwało się dokuczliwy chłód i żaden kominek ani – w późniejszych czasach – piec nie mógł temu zaradzić. Remontu czy nawet generalnej przebudowy wymagały oficyny, mój ojciec jednak stale odwlekał decyzję w tej sprawie, puszczając mimo uszu uwagi swojej matki. Zarówno babka, jak i starzy służący nieraz wspominali, że swoje najlepsze lata pałac miał już za sobą i bez napraw zacznie w końcu podupadać, lecz ich uwagi były niczym głos wołającego na pustyni. Ojca nie interesowało przywracanie świetności rodowego dziedzictwa.
A jednak pomimo ponurych prognoz babki w moich oczach Zalesice były najpiękniejszym miejscem na ziemi. Fakt, że niewiele więcej wówczas widziałam, nie miał dla mnie znaczenia.
Babka Maria mawiała, że nie przesadza się starych drzew. Ja dopowiadałam w duchu, że niektórych młodych drzew także nie powinno się ruszać, bo i one – podobnie jak te stare – nie przyjmą się w nowej glebie. Mój brat Romek myślał podobnie, zresztą zawsze dobrze się rozumieliśmy. Inaczej rzecz się miała z naszą siostrą i rodzicami – żadne z nich nie podzielało naszej miłości do Zalesic i każde miało swoje własne powody tej niechęci. Upiorne domiszcze, stale tu marznę – mawiała matka, ale ja wiedziałam, że nie tylko o ten rodzaj chłodu jej chodziło.
Z kolei ja stale się tu nudziłam – dopowiadała moja siostra Rozalia. – A do tego to błoto, niemal o każdej porze roku. W deszczowe dni miałam wrażenie, jakbym mieszkała w jakimś upiornym, otoczonym fosą średniowiecznym zamczysku, z tą tylko różnicą, że w Zalesicach brakowało mostu zwodzonego. Wyrwanie się stamtąd było, bez względu na to, co mnie potem spotkało, jedną z najlepszych decyzji w moim życiu.
Wszystkie te względy, które zdaniem mojej matki i siostry, a poniekąd także ojca, świadczyły przeciwko Zalesicom, w moich oczach przemawiały wyłącznie na ich korzyść. Oddalenie majątku od sąsiednich siedzib, owo odizolowanie wśród pól, łąk i lasów uważałam za prawdziwe błogosławieństwo. W przeciwieństwie do Rozalii nie potrzebowałam żadnego mostu zwodzonego, nie tęskniłam za towarzystwem innym niż swoje własne… I miałam własnych przyjaciół – co z tego, że istnieli tylko w mojej wyobraźni i że były to niemal wyłącznie baśniowe twory. Najbardziej psotne elfy i chochliki nie mogły mnie zranić bardziej niż ludzie. A wróżki przepowiadały mi tylko dobrą przyszłość. Poza moim bratem to jedyne stworzenia, które mnie lubiły, dlatego póki miałam taką możliwość, trzymałam się tych przyjaciół – dzięki nim było mi łatwiej uporać się z brakiem zrozumienia, niechęcią czy obojętnością ze strony ludzi.
Potem nasze życie się zmieniło.
Nie chciałam tych zmian. Czułam, że nie tylko nie poprawią mojego położenia, ale wręcz wywrócą mój (i nie tylko mój) świat do góry nogami. Zniszczą ten porządek, do którego już przywykłam i w którym nauczyłam się funkcjonować. A moje ukochane Zalesice nie będą schronieniem przed obcym, nieznanym światem. Tym światem, którego nie miałam ochoty poznawać ani odkrywać.
Dziś nie mam wątpliwości, że początek tych zmian zbiegł się z pojawieniem się w naszym domu nowej guwernantki, choć początkowo nic tego nie zapowiadało.
Magdalena miała niespełna pięć lat, gdy jesienią 1846 roku jej matka Jadwiga poślubiła dobrze prosperującego cukiernika, zarazem właściciela piwiarni, Stanisława Siedleckiego. Nie zapamiętała zbyt wielu szczegółów z okresu, gdy mieszkały jeszcze tylko we dwie, mimo to przez kolejne lata pielęgnowała w sobie przekonanie, że tylko wtedy czuła się bezpieczna i szczęśliwa. Tak właśnie uważała, choć matka od początku ją zapewniała, że zdecydowała się na to małżeństwo dla dobra ich obydwu, aby nie musiały dłużej walczyć z przeciwnościami losu i biedą. Aby przestały być wytykane palcami. Aby nie były dłużej same na tym świecie. Nie da się żyć samotnie – mawiała Jadwiga. – Zwłaszcza dla kobiety samotność to prawdziwa katastrofa. Potrzebuje męskiej opieki i wsparcia. Sama sobie nie poradzi na tym świecie. Kiedyś, gdy trochę zmądrzejesz i lepiej poznasz życie, sama to zrozumiesz – dodawała.
Magda już jako mała dziewczynka nie zgadzała się z tymi argumentami. Gdy miała dziesięć lat, po raz pierwszy odważyła się jawnie zaprotestować.
– Nie byłaś przecież samotna, bo miałaś mnie – powiedziała. W spojrzeniu matki dostrzegła politowanie i irytację.
– I myślisz, że dzięki temu było mi lżej? – sarknęła zagniewana Siedlecka. – Powinnaś się cieszyć, że wreszcie masz ojca. Bądź pewna, że lepszego od tego rodzonego. Dlatego twoim obowiązkiem jest szanować go i być mu posłuszną. Żadnych kaprysów i małpich popisów.
Wobec tego była posłuszna, a przynajmniej się starała – nie sprawiała kłopotów, pomagała w domu, a gdy podrosła – także w należącej do ojczyma cukierni. Na nic się nie skarżyła, właściwie niewiele się odzywała. Już wówczas uważano ją za bardzo skryte dziecko, a potem zamkniętą w sobie ponurą pannę. Powinnaś się częściej uśmiechać, zagadywać do ludzi – biadoliła czasem matka. – Sama uroda nie wystarczy, trzeba też umieć wdzięcznie się zachować, a nie jak ten mruk cedzić pojedyncze słowa. Ludzie zaraz snują różne domysły i Bóg wie jakie posądzenia. Taka mrukliwa panna nigdy nie znajdzie adoratora. I jakaż paskudna przyszłość czeka taką grymaśnicę! Bez własnego domu, męża, dzieci? Przyjdzie jej spędzić życie na garnuszku u krewnych niczym piąte koło u wozu. Czy Magda tak widzi swoją przyszłość?
Nie, takiej przyszłości Magda dla siebie nie chciała. Już wtedy przede wszystkim pragnęła się uczyć, zdobyć solidne wykształcenie w dobrej szkole, potem zaś skończyć dodatkowe kursy. Zagadnęła o to matkę, lecz nie robiła sobie wielkich nadziei. I rzeczywiście nie pomyliła się w swoich przewidywaniach. Pensja dla panien? Żeńskie gimnazjum? A może od razu gwiazdka z nieba? Cóż to znowu za fanaberie! Czy Magda nie rozumie, że inna przyszłość jest jej pisana? Czy pomyślała o kosztach? Nie, oczywiście, że nie, bo gdyby pomyślała, toby podobnymi pomysłami nikomu głowy nie zawracała!
– I na co ci ta szkoła? – perorowała Jadwiga. – Myślisz, że dzięki niej dostaniesz się do lepszego towarzystwa? Nic z tego. Mogę cię zapewnić, że te wszystkie pannice z dobrych domów będą tam patrzeć na ciebie z góry. Nie dopuszczą cię do siebie, nie znajdziesz wśród nich przyjaciółki. Moja świętej pamięci siostra służyła kiedyś u takich ludzi. Dość mi naopowiadała, dlatego wiem, co mówię.
– Nie szukam towarzystwa dobrze urodzonych panien – ripostowała Magda. – Chcę zdobyć wykształcenie, świadectwa, dyplomy. Dzięki temu będę mogła w przyszłości zarobić na własne utrzymanie.
Nie chciała już po raz kolejny słuchać wspomnień matki na temat nie najlepszych doświadczeń jej siostry na „pańskim dworze”. To, czego się do tej pory dowiedziała na ten temat, w zupełności wystarczało, nie była ciekawa dalszych szczegółów. O doświadczenia matki, gdy ta była jeszcze młodą dziewczyną, także nie pytała. W związku z tym nie dociekała niczego na temat swego ojca. Nie chciała też słuchać przestróg, które – w założeniu – miałyby ją uchronić przed popełnieniem błędów matki. Nie potrzebowała ich, bo wiedziała już, jak wystrzegać się tych kłopotów, w które wplątała się Jadwiga.
– Wystarczy, że pomożesz nam w cukierni – perswadowała Siedlecka – a potem wyjdziesz za mąż. Modlę się, abyś trafiła na dobrego człowieka. Wierz mi, dla kobiety nie ma lepszej przyszłości niż dobry, opiekuńczy mężczyzna. Obojętnie, czy to wielka dama, czy wyrobnica – dodała z przekonaniem.
I byłaby może kontynuowała dalej swoje wywody, lecz niespodziewanie do rozmowy włączył się ojczym. Zajęte rozmową nie usłyszały, jak wchodził do domu, zauważyły dopiero, gdy stanął w progu ich dużej, przestronnej kuchni.
– Czemu nie miałaby się kształcić, skoro tak bardzo tego pragnie? Uważam, że to bardzo dobry pomysł – oświadczył.
Nie patrzył przy tym na żonę, a jedynie na pasierbicę. I tylko do niej się uśmiechał. Lecz ten właśnie uśmiech sprawił, że Magdalena poczuła się niepewnie. A nawet się zaniepokoiła. Ojczym był bez wątpienia bardzo przystojnym mężczyzną i kobiety lubiły, gdy na nie patrzył, ona jednak wolałaby, by tak jak dawniej nie zwracał na nią szczególnej uwagi.
– Taka szkoła jest bardzo kosztowna – zauważyła nieśmiało Siedlecka. Potrafiła podnosić głos na dzieci, na sąsiadów, na męża nigdy. W jego obecności zawsze stawała się potulna i uniżona.
– Wszystko kosztuje – skwitował, wzruszając ramionami – ale stać mnie na szkoły. Mogę sobie pozwolić na czesne i dla moich synów, i dla pasierbicy. Nikt mi nie zarzuci, że nie idę z duchem czasu. Jestem nowoczesnym człowiekiem. Nie przeszkadza mi, że niektóre kobiety potrafią sobie radzić w życiu. Wręcz przeciwnie, uważam, że to zasługuje na pochwałę.
Gdy zerknął na żonę, w jego oczach pojawiła się ironia i jawna niechęć, po czym ponownie przeniósł wzrok na Magdalenę, która zamiast się ucieszyć z niespodziewanego wsparcia, poczuła się jeszcze bardziej niezręcznie. Siedlecka z pewnością nie mniej niż córka była zaskoczona decyzją męża. Ojczym nigdy nie podniósł ręki na Magdę, niemniej gdy była jeszcze małą dziewczynką, nie raz dawał do zrozumienia, że zaledwie toleruje jej obecność w swoim domu. Zwłaszcza odkąd na świecie pojawili się kolejno jego dwaj synowie – wtedy tylko oni się dla niego liczyli. Ostatnimi czasy jego nastawienie wobec podrastającej już pasierbicy zaczęło się jednak zmieniać, lecz ona – w przeciwieństwie do matki – zamiast się z tego cieszyć, marzyła, by było tak jak dotąd, gdy zaledwie ją dostrzegał. Nie potrzebowała jego zainteresowania, nie oczekiwała prezentów, które zaczął jej wręczać. Zgodnie jednak z życzeniem matki, zachowywała się wobec niego bez zarzutu i nigdy nie wymigiwała się od pomocy zarówno w domu, jak i w lokalu. Czyżby naprawdę to doceniał i dlatego zgodził się płacić za jej szkołę? Mimo wszystko trudno było jej uwierzyć w wygłaszane przezeń postępowe poglądy w sprawie wykształcenia i samodzielności kobiet – zaprzeczał temu sposób, w jaki traktował własną żonę.
Niemniej dygnęła przed ojczymem i krótko mu podziękowała. Zdaniem matki – zbyt krótko i oficjalnie, lecz on tylko ponownie się uśmiechnął i pogłaskał dziewczynkę po policzku, czego nie lubiła, bo zawsze się wtedy peszyła.
– To nic – rzekł wesoło i, mrugnąwszy do niej, dodał: – W przyszłości nauczy się serdeczniej dziękować.
Już wtedy naszła ją ogromna pokusa, by krzyknąć, że nie chce jego pieniędzy, jeśli w zamian za to ma znosić takie oto głaskanie po policzku i niepokojące ją porozumiewawcze spojrzenia; że nie potrzebuje jego prezentów i dziwnych komentarzy, które napawały ją trwogą. Lecz – rzecz jasna – milczała, bo wiedziała, że tak naprawdę potrzebuje jego pieniędzy. I jego niezrozumiałego dla niej, niemniej faktycznego wsparcia w sprawie szkoły.
Wytrzymam. Jeszcze tylko kilka lat. Potem… odejdę z tego domu – postanowiła.
Matka jej czasem wyrzucała, że tak chłodno i z wyraźnym dystansem odnosiła się do ojczyma.
– Powinnaś okazywać mu więcej wdzięczności i serca – prawiła. – Modliłam się, by zaczął cię w końcu traktować jak córkę, i tak się stało. Spełnił nawet twój kaprys, jakim jest ta szkoła, tak naprawdę do niczego ci przecież niepotrzebna. A ty co okazujesz mu w zamian? Wiecznie nadąsaną minę.
Jakże wtedy pragnęła krzyknąć: Nie bądź głupia, mamo! Naprawdę niczego nie widzisz?! Nie domyślasz się?
Lecz tak jak dawniej milczała. Robiła to, czego od niej oczekiwano. Pomagała w domu, w cukierni, dobrze się uczyła. I starała się być miłą i pogodną.
W dniu jej siedemnastych urodzin wydarzyło się coś, co miało zostawić ślad na całym jej dalszym życiu.
Jak w każdą sobotę, tak i tego dnia w cukierni Stanisława Siedleckiego było pełno gości. Matka jak zwykle nie odchodziła od kuchni, ojczym inkasował należność przy kasie, zagadując przy tym wesoło do klientów i prawiąc komplementy kobietom. Magda uwijała się jak w ukropie, pomagając zarówno matce, jak i dwóm młodym chłopakom niedawno przyjętym do pracy w charakterze kelnerów. Miała też oko na młodszych przyrodnich braci, którzy z kolei – pozostawieni bez opieki – kręcili się pod nogami i robili wszystko, co w ich mocy, by zwrócić na siebie uwagę siostry. Obiecała im wcześniej popołudniowy spacer do parku i wspólną zabawę na otwartej tam niedawno karuzeli, lecz perspektywa wspólnej miłej przechadzki i wesołych figli niebezpiecznie się oddalała.
– Nie naprzykrzajcie się waszej siostrze – ofuknął ich w końcu ojciec. – Tylko głupoty wam w głowie, lenie utrapione! Powinniście raczej brać z niej przykład – dodał, mrugając przy tym znacząco do dziewczyny.
To wystarczyło, by żołądek niemal dosłownie zawiązał się jej w supeł, a twarz oblała krwistym rumieńcem. W pierwszej chwili chciała nawet powiedzieć coś w obronie chłopców, ale głos uwiązł jej w gardle.
– Madzia miała nas zabrać na karuzelę do parku – zaprotestował sześcioletni wówczas Tomek, który bodaj jako jedyny nie przejmował się humorami ojca i nie bał się odpowiadać mu śmiało, bez owijania w bawełnę. Inna rzecz, że jako najmłodszy w rodzinie mógł sobie na to pozwolić, co więcej, jego śmiałość i bezpośredniość nie tylko nie narażała go na gniew ojca, ale często Siedleckiego nawet bawiła. Tak było i tym razem, bo rozpromienił się niczym południowe słońce.
– Oczywiście, przecież nie zapomniałem – odparł wesoło. – Doskonale pamiętam, że dziś nasza Madzia ma swoje święto. Obiecuję, że za godzinkę, najwyżej dwie, będziecie ją mieli tylko dla siebie. Sam także mam dla niej małą niespodziankę. A na razie… – jednym pstryknięciem palców przywołał usługującego przy najbliższym stoliku kelnera – przynieś kieliszki i burgunda – polecił, po czym zerknąwszy na ponownie zarumienioną dziewczynę, powiódł spojrzeniem po zgromadzonych licznie gościach. – Wznoszę toast na cześć mojej pięknej pasierbicy – oznajmił gromkim głosem. – Dziś są jej urodziny. Sami przyznajcie, czyż nie jest prawdziwą pięknością?!
Magdalena stała jak osłupiała, a jej jedynym w tym momencie marzeniem było, aby rozpętała się gwałtowna wichura i zerwała dach. Aby wskutek jakiegoś nagłego podziemnego wstrząsu zapadła się pod nimi podłoga. By stało się cokolwiek, jakakolwiek katastrofa, choćby i koniec świata, byle tylko skończył się ten spektakl, w którym przyszło jej zagrać główną rolę. Niczego tak w tej chwili nie pragnęła, jak odwrócić uwagę obecnych od swojej osoby.
Czuła kolejne fale gorąca na swoich policzkach i spuściła wzrok. Wiedziała, że powinna się uśmiechnąć i choćby skinieniem podziękować ojczymowi za komplement – już przewidywała kolejne labidzenie matki na ten temat – lecz nie była w stanie się na to zdobyć.
Gdy ojczym podał jej kieliszek, dłoń jej tak mocno zadrżała, że prawie połowa zawartości znalazła się na jej sukni i podłodze. Była pewna, że nie uszło to uwadze obecnych, a przynajmniej tych, którzy znajdowali się najbliżej. Uznają mnie za dzikuskę – pomyślała. – Powiedzą: na co jej ta szkoła, skoro ani me, ani be nie potrafi z siebie wydusić. Zachować się nie potrafi. Pensjonarka z bożej łaski. Głupia gęś.
Siedlecki jednak, widząc jej rumieniec i zmieszanie, objął ją ramieniem i roześmiał się gromko.
– Widzicie, jaka jest skromna?! Ale to prawdziwy skarb! Zdrowie mojej pasierbicy!
– Wiwat panna Magdalena! – zawtórował siedzący przy najbliższym stole przyjaciel Siedleckiego, pan Jaślikowski.
Odpowiedział mu gromki okrzyk pozostałych, w niektórych przypadkach już nieco podchmielonych gości.
– Naprawdę mam coś dla ciebie – szepnął jej do ucha ojczym.
Gdy poczuła jego gorący oddech na twarzy, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki siły jej wróciły i odruchowo się cofnęła.
– Chętnie ci pomogę, ojcze – odezwał się nagle starszy z chłopców, jedenastoletni Łukasz. – Wtedy i Madzia szybciej upora się ze swoją robotą.
Chłodny, rzeczowy ton jego głosu sprawił, że Siedlecki opuścił rękę, tym samym wyswobadzając ramię dziewczyny. Rzucił chłopcu krótkie spojrzenie.
– Dobra myśl, synu. – Skinął głową, a godzinę później pozwolił całej trójce pójść do parku na karuzelę.
Dobry humor na dobre jednak opuścił Magdę, mimo że od kilku godzin, podobnie jak bracia, czekała na tę przechadzkę. I choć dokładała wszelkich starań, by nie zorientowali się w jej marnym nastroju, nie zdołała zamydlić im oczu.
– Dlaczego jesteś smutna, Madziu? – spytał Tomek. Właśnie zeskoczył z karuzeli i w podskokach podbiegł do czekającego nań rodzeństwa, lecz zanim siostra zdążyła się do niego uśmiechnąć, zdołał podchwycić w jej oczach coś, co przejęło go dziwnym lękiem. Tym bardziej że podobny wyraz dostrzegł na twarzy stojącego obok brata. – Dlaczego oboje jesteście smutni? – zawołał z rozżaleniem. Nie tak wyobrażał sobie to popołudnie. Miała być wesoła zabawa, dużo śmiechu, rozmowa i żarty, a tymczasem…
Magdalena potrząsnęła szybko głową. W pierwszym odruchu chciała zaprzeczyć i zapewnić go, że się myli. Czuła jednak, że by jej nie uwierzył. Musiała zatem niezwłocznie znaleźć jakieś sensownie brzmiące wytłumaczenie.
– To prawda, jestem trochę smutna, bo myślę o naszej matce. Przykro mi niezmiernie, że nie mogła przyjść tu z nami i została w tej gorącej kuchni. – To było pierwsze wyjaśnienie, jakie przyszło jej do głowy, a zabrzmiało ono tym bardziej wiarygodnie, że przynajmniej w części pokrywało się z prawdą.
Było jej żal matki, choć jednocześnie nie mogła oprzeć się ponurej refleksji, że przecież sama sobie ten los wybrała. Nikt jej nie zmuszał do małżeństwa, a niektórzy (choć nieliczni) wręcz przestrzegali, by tego nie robiła. Mała Magda sama ją o to prosiła, lecz Siedlecka nie posłuchała. Ba! Nadal wszystkich wokół przekonywała, że dokonała najlepszej decyzji w życiu – choć przecież każdy, kto miał oczy, widział lub domyślał się, jak wyglądała codzienna egzystencja i to nie tylko jej, lecz także dzieci.
Słysząc odpowiedź siostry, Łukasz jedynie rzucił jej zdawkowe spojrzenie, jednak mały Tomek pokiwał głową ze zrozumieniem.
– Wiem – westchnął – ale może następnym razem weźmiemy ją ze sobą – dodał takim tonem, jakby sam nie bardzo w to wierzył.
– Oczywiście. – Uścisnęła go. – Miejmy nadzieję, że to się uda. – Sama nie miała takiej nadziei nawet za grosz, a po minie Łukasza odgadła, że z nim było tak samo, lecz Tomek wreszcie ponownie się uśmiechnął. – Chodźmy dalej – zaproponowała, siląc się na wesołość.
Gdy wieczorem wrócili do domu, ojczym wręczył jej starannie zapakowane pudło.
– Prezent urodzinowy – oświadczył, a pod sumiastym wąsem błysnęły mu białe, równe zęby.
Zawahała się, lecz matka ją ponagliła:
– No, Madziu, na co czekasz? Podziękuj swojemu ojczymowi.
Wobec tego podziękowała, tak jak zwykle, jednym słowem. Sztywno, chłodno, oficjalnie. Co jak zawsze spotkało się z wyraźną dezaprobatą Jadwigi Siedleckiej. Jednak ojczym, jakby zupełnie niezrażony reakcją dziewczyny, uśmiechał się wyrozumiale.
– Nie otworzysz, Madziu? – zagadnął dobrotliwie.
Drżącymi dłońmi rozwiązała kokardy, zdjęła papier z pudła i otworzyła pokrywę. Wewnątrz znajdowała się elegancka suknia z falbanami. Taka, w której chodzi się na przyjęcia lub do teatru. Szeroka, rozkloszowana u dołu, z głęboko wyciętym dekoltem. I bez wątpienia bardzo kosztowna.
Ciszę, jaka zapanowała w bawialni, przerwała dopiero Siedlecka.
– Jest bardzo piękna – rzekła cicho, niepewnie. Widać było, że z trudem przełamywała wewnętrzny opór, by spróbować wyrazić swoje zdanie. – Obawiam się tylko, że… – Lecz nie starczyło jej odwagi, by dokończyć.
– Że… co? – W spojrzeniu, jakim Siedlecki obrzucił swoją wystraszoną, przedwcześnie podstarzałą żonę, była tylko pogarda i niechęć.
Dla Jadwigi to nic nowego, właściwie nawet zdążyła już do tego przywyknąć, wiedziała też (podobnie jak jej dzieci), że ton, jakim mąż zadał pytanie, tak naprawdę miał ją ostatecznie zniechęcić do szczerej odpowiedzi, mimo to znalazła w sobie dość siły, by wziąć się w garść.
– Suknia, jak już mówiłam, jest piękna, lecz Madzia powinna jeszcze trochę dorosnąć, zanim zacznie się w niej pokazywać – rzekła nieśmiało.
– Skąd ta pewność, skoro nawet jej nie przymierzyła? – Jego głos brzmiał teraz tak lodowato, że Siedlecka aż się skuliła.
– Miałam na myśli tylko to, że… nie jest odpowiednia dla tak młodziutkiej dziewczyny – odpowiedziała cicho, lękliwie.
– A co ty możesz o tym wiedzieć? – spytał wzgardliwie. – Nie masz najmniejszego pojęcia, jak teraz ubierają się piękne, młode kobiety. Znasz się jedynie na szorowaniu garów, choć i z tym u ciebie nie najlepiej.
– Nie mów tak do naszej matki, ojcze – zaprotestował pobladły i drżący Łukasz, lecz tym razem ojciec jednym, zdecydowanym gestem dłoni nakazał mu milczenie.
– Nie wtrącaj się, chłopcze – rzekł, po czym już zupełnie innym tonem zwrócił się do Magdy, która tak samo blada i drżąca jak brat, stała osłupiała na środku pokoju. – Przymierz, Madziu, tę suknię.
– Nie teraz – odparła, z trudem wydobywając głos z zaciśniętej krtani. – Później…
Popatrzył na nią krótko, przenikliwie, po czym wzruszył ramionami i wyszedł z bawialni.
***
Dobiegała już północ, gdy siedząc w swoim pokoiku, kończyła odrabiać szkolne zadania. Zazwyczaj dopiero późnym wieczorem miała czas, by zasiąść do książek, gdy uporała się ze swoimi obowiązkami domowymi. Nie inaczej było i dzisiaj, lecz nigdy nie robiła z tego problemu. Nie chciała, by ojczym, a zwłaszcza matka, zarzucali jej, że z powodu szkoły zaniedbała powinności wobec rodziny. I nie miała też sumienia, by pozostawić matkę bez pomocy. Siedlecka musiała zadbać o porządek w domu i o kuchnię. Nie dość dokładnie odkurzone meble, brudne zasłony, niewystarczająco dobrze doprawiony posiłek, zbyt zimne lub dla odmiany zbyt gorące potrawy, źle zebrana śmietanka do kawy i wszelkie inne tego typu „zaniedbania” potrafiły doprowadzić jej męża do prawdziwej furii, a przynajmniej narażały ją na kąśliwe uwagi, które potrafią ranić tak samo boleśnie jak uderzenia. A do tego dochodziły jeszcze obowiązki w cukierni. Życie Siedleckiej przypominało kierat, jedynym ustępstwem ze strony jej męża było zatrudnienie praczki „na przychodne”. Zaraz jednak zaznaczył, że zrobił to, bo inaczej nie doczekałby się czystej bielizny, pościeli i chodziłby w nieświeżym surducie i brudnych koszulach. Magdę niezmiennie oburzały wszelkie tego typu insynuacje pod adresem matki, nawet jeśli Jadwiga zdawała się pogodzona ze swoim losem i uważała, że wszystko jest w porządku.
Przynajmniej pomogę jej, ile zdołam – postanowiła. W efekcie na naukę mogła przeznaczyć tylko późne godziny wieczorne, a nierzadko kończyła po północy. Nie narzekała jednak, tak przecież wybrała. A dzień siedemnastych urodzin nie miał być pod tym względem wyjątkiem. Nie miał być, lecz…
Przebrana już w nocną koszulę usiadła przed lustrem, by rozczesać długie, gęste, ciemne włosy – takie, jakie niegdyś miała także Jadwiga. Fizycznie obie były do siebie podobne – patrząc na swoje odbicie w lustrze, Magda przypominała sobie, jak piękna była jej matka, zanim związała się z Siedleckim. Dwanaście lat małżeństwa wystarczyło, by zniszczyć tamtą kobietę, odbierając jej nie tylko młodość i urodę, lecz także poczucie godności i szacunek dla samej siebie. Nie było szans, by ją uratować, skoro sama nie podejmowała ku temu żadnych starań. Mając tego pełną świadomość, Magda myślała już tylko o ratowaniu samej siebie. Od początku wiedziała, że nie będzie to łatwe (co dodatkowo pokazały wydarzenia mijającego dnia), niemniej wciąż wierzyła, że dzięki sile woli, pracowitości i konsekwencji osiągnie swój cel.
Odłożywszy grzebień na toaletkę, miała właśnie podnieść się ze stołka, by przed snem zamknąć na haczyk drzwi sypialni, lecz w tej samej chwili te się otworzyły, a w progu ujrzała ojczyma. Wtedy, w ułamku sekundy nagle pojęła, że siła woli może w jej przypadku nie wystarczyć. Że może przegrać… tak jak jej matka.
Przez kilka sekund patrzyła osłupiała, jak po wejściu do środka zamyka starannie drzwi. To nie dzieje się naprawdę – pomyślała. – To tylko koszmarny, paskudny sen.
Poderwała się nagle na równe nogi.
– Co ty tu robisz? Wyjdź stąd natychmiast! – zaprotestowała zduszonym głosem.
Przyszło jej do głowy, że powinna zacząć krzyczeć, rozwrzeszczeć się na całe gardło… paraliżował ją jednak lęk. I wstyd. A do tego była pewna, że ojczym albo nie pozwoliłby jej krzyczeć, albo – gdyby jednak pozostali domownicy tu przybiegli – obróciłby wszystko w żart bądź znalazł jakąkolwiek inną wiarygodną wymówkę, tak czy owak wyszłaby na idiotkę.
Oczywiście nic sobie nie robił z jej protestu. Podszedł bliżej, a jego spojrzenie dosłownie ślizgało się po jej twarzy, ramionach, niżej… W geście obronnym objęła się więc ramionami, jakby to w czymkolwiek mogło jej pomóc.
– Wyjdź stąd, proszę – powtórzyła, ale już inaczej niż poprzednio, bo z błaganiem w głosie.
Dotknął rozpuszczonych włosów, owinął je wokół dłoni, a potem musnął jej policzek. Kiedy gwałtownie odwróciła twarz, jego palce powędrowały niżej, wzdłuż jej szyi, ramion, piersi. Wzdrygnęła się i cofnęła dwa kroki. Dalej była już tylko ściana.
– Przyszedłem zobaczyć, czy suknia dobrze na tobie leży. Kilka godzin temu obiecałaś, że przymierzysz ją później. A zatem jestem. – Stał tak blisko niej, że praktycznie nie mogła się poruszyć.
Magda miała wrażenie, że nocna koszula wcale jej już nie osłania, że stała przed nim całkiem naga. Przez krótką chwilę rozważała, czy nie spróbować go odepchnąć i wybiec na zewnątrz, uznała jednak, że szanse powodzenia były żadne.
– Dobrze – szepnęła. – Przymierzę tę suknię. – W tym momencie liczyło się dla niej tylko to, by odzyskać swobodę ruchu i znaleźć się bodaj kilka metrów dalej od niego.
W odpowiedzi uśmiechnął się i cofnął na tyle, by mogła przejść w kierunku szafy. Nie spuszczał z niej wzroku, więc nie zdejmując koszuli, pospiesznie założyła na nią tę przeklętą, elegancką, popielatą suknię, a potem opuściła głowę. Nie miała najmniejszej ochoty spojrzeć w lustro. W tym momencie czuła się całkowicie bezradna, zupełnie bezsilna. Była jak balon, z którego uszło powietrze.
– Piękna – stwierdził po krótkiej chwili milczenia Siedlecki. – I świetnie na tobie leży… właściwie idealnie. Mam oko do każdego szczegółu, prawda? Zawsze wystarczyło, bym tylko trochę popatrzył na kobietę i już wiedziałem, w czym jej do twarzy, jakie ma rozmiary… I czego jej trzeba. – Zaśmiał się cicho. – Twoja głupia matka nawet się do ciebie nie umywa. Nigdy się nie umywała. Do tego ma rozum kury, ale co do jednego się nie myli… – Ponownie wyciągnął dłoń, dotykając piersi stojącej nieruchomo dziewczyny. – Nie podziękowałaś mi należycie za prezent, Madziu.
– Podziękowałam – zaprotestowała słabo, a on znowu zaśmiał się cicho.
– Nie potrafisz dziękować. A masz chyba za co, czyż nie? Czy nie starałem się spełniać twoich zachcianek?
– Nie chciałam tej sukni! – Nie wytrzymała. – Zabierz ją, oddaj komu innemu, choćby jednej z tych twoich… I zostaw mnie wreszcie w spokoju.
– Mam również przestać opłacać czesne?
Rozumiem, że mam na nie zapracować? – taka odpowiedź wręcz cisnęła jej się na usta, ale oznaczałaby jednocześnie koniec dotychczasowych marzeń o lepszej przyszłości, z dala od tego domu. O niezależności.
Przełknęła zatem wszystkie przekleństwa i wyzwiska, jakimi pragnęła go teraz obrzucić. Przełknęła też łzy, które dławiły ją w gardle.
– Przepraszam. Nie chciałam być nieuprzejma – szepnęła. – Bardzo dziękuję za suknię, ale… chciałabym już zostać sama. Jestem taka zmęczona. Rano muszę wstać na lekcje. Bardzo proszę… – dodała błagalnie.
– Zdejmij ją – usłyszała w odpowiedzi.
Stanęła więc tak jak poprzednio za szafą, zrzuciła z siebie popielatą, strojną suknię, po czym pospiesznie sięgnęła po inną, domową. W tym momencie wiedziała jedno: nie mogła zostać w samej nocnej koszuli. Musiała okryć się najszczelniej, jak się tylko dało. I zrobić to możliwie jak najszybciej. Lecz nie zdążyła.
Siedlecki jednym wprawnym ruchem chwycił ją za rękę, po czym niemal dosłownie zamknął w żelaznym uścisku swych ramion.
– Jesteś piękna – powtórzył, jednocześnie zdzierając z niej koszulę. – Nauczę cię takich rzeczy, o jakich nie dowiesz się w tej głupiej szkole dla jeszcze głupszych panienek. Ale najpierw nauczę cię ładnie dziękować. Następnym razem pójdzie ci to dużo lepiej. – Po czym zakrywszy dłonią jej usta, drugim ramieniem wprawnie objął ją wpół i zaciągnął do pościelonego już łóżka.
Dwie godziny później, gdy leżała skulona na boku, pogłaskał ją czule po plecach i pocałował w kark. W odpowiedzi cicho jęknęła i skuliła się jeszcze bardziej, ale on już tylko poklepał ją po ramieniu.
– No, już, już… Wiem. Na dziś ci wystarczy. I ja także muszę się już zbierać – rzekł wesoło. Mimo to nie odchodził, lecz bawił się jej splątanymi włosami. – Naprawdę, jak na pierwszy raz bardzo dobrze ci poszło. Masz temperament, a to najważniejsze. Bez tego choćby najpiękniejsza kobieta niewiele jest warta w łożu. Tak jak twoja matka.
– Nie chcę tego słuchać – wychrypiała do poduszki, on jednak i tym razem nic sobie nie robił z jej protestu.
– Jak wiesz, nie dzielę już z nią łoża. Wątpię, by teraz ktokolwiek miał na to ochotę. Dlatego bez żadnych przeszkód mogłem ci złożyć wizytę. – Zaśmiał się cicho, a potem dodał niby od niechcenia: – Ale chyba nie chciałabyś, aby się o nas dowiedziała? Byłoby jej bardzo smutno, prawda? I może nawet wybuchłby mały skandal, ale przecież nie jesteś już dzieckiem. Wyszłabyś na tym dużo gorzej niż ja. Wyobrażasz sobie te uśmieszki i komentarze? I co by o nas powiedziała ta nadęta właścicielka czy też przełożona twojej szkoły i te kostyczne nauczycielki? A także rodzice owych głupich gęsi, które tam się uczą? Wyobrażasz to sobie?
– Nie ma żadnych „nas”– szepnęła.
Modliła się, by wreszcie wyszedł, by jednak nie zmienił zdania i nie został. I wreszcie się podniósł. Słyszała, jak się ubiera, a potem rusza do drzwi.
– Dobrze, już dobrze, maleńka. – Jego głos brzmiał teraz niemal dobrotliwie. – Tak czy owak podobało mi się twoje podziękowanie. Następnym razem i ty będziesz zadowolona, masz moje słowo. A potem sama nie będziesz się mogła doczekać moich kolejnych odwiedzin.
Zapraszamy do zakupu pełnej wersji
Dziedzictwo elfów. Tom I
ISBN: 978-83-8373-886-4
© Agnieszka Janiszewska i Wydawnictwo Zaczytani 2025
Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu wymaga pisemnej zgody Wydawnictwa Zaczytani.
REDAKCJA: Marta Grochowska
KOREKTA: Emilia Kapłan
OKŁADKA: Izabela Surdykowska-Jurek
Wydawnictwo Zaczytani należy do grupy wydawniczej Zaczytani.
Grupa Zaczytani sp. z o.o.
ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia
tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]
http://zaczytani.pl
Publikacja dostępna jest na stronie zaczytani.pl.
Opracowanie ebooka Katarzyna Rek