Dziecko z Auschwitz - Lily Graham - ebook + książka

Dziecko z Auschwitz ebook

Graham Lily

4,0
31,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Dziecko z Auschwitz to rozdzierająca serce historia przetrwania w świecie, w którym życie i śmierć zależą od najbardziej trywialnych przypadków, a szczęście można odnaleźć nawet w najmroczniejszych chwilach. Rok 1942. Eva Adami wsiada do pociągu jadącego do Auschwitz. Ledwo oddycha pod naporem obcych ciał. Wyczerpana dwudniową podróżą, myśli tylko o jednym – o wyczekiwanym spotkaniu z mężem Michalem, który trafił do obozu sześć miesięcy wcześniej. Eva dociera do Auschwitz, jednak tam nie ma nawet śladu ukochanego. Obozowa rzeczywistość uderza w kobietę z całą siłą. Gdy leży zrozpaczona i zmarznięta na cienkim materacu, słyszy nagle szept. Towarzyszka z pryczy, Sofie, wyciąga do niej pomocną dłoń… To dzięki jej pomocy kobieta może się spotkać z mężem. Nawet jeżeli będzie to oznaczało bratanie się z wrogiem, a skutki tego spotkania narażą je na śmierć… Poruszająca opowieść o przetrwaniu, która dowodzi, że życie i śmierć zależą od przypadku, a szczęście można odnaleźć nawet w najstraszliwszych czasach.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 279

Oceny
4,0 (2 oceny)
0
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.



Lily Graham

DZIECKO Z AUSCHWITZ

przełożyła Maria Zawadzka-Strączek

Tytuł oryginału: The Child of Auschwitz

Copyright © Lily Graham, 2019

First published in Great Britain in 2019 by Storyfire Ltd trading as Bookouture

Copyright © for the Polish edition by Grupa Wydawnicza Foksal, MMXX

Copyright © for the Polish translation by Maria Zawadzka-Strączek, MMXX

Wydanie I

Warszawa MMXX

Niniejszy produkt objęty jest ochroną prawa autorskiego. Uzyskany dostęp upoważnia wyłącznie do prywatnego użytku osobę, która wykupiła prawo dostępu. Wydawca informuje, że wszelkie udostępnianie osobom trzecim, nieokreślonym adresatom lub w jakikolwiek inny sposób upowszechnianie, upublicznianie, kopiowanie oraz przetwarzanie w technikach cyfrowych lub podobnych – jest nielegalne i podlega właściwym sankcjom.

*

Urodziłam się w świecie, który odmówił mi prawa do istnienia.

Samo to, że się pojawiłam, wystarczyłoby władzom – gdyby się o tym dowiedziały – do zakończenia mojego życia, jeszcze zanimby się na dobre zaczęło. A jednak przyszłam na świat – podczas jednej z najzimniejszych nocy w jednym z najstraszniejszych miejsc w historii ludzkości. Mała, wygłodzona, ale zdeterminowana, by przeżyć. Nie wiedziałam jeszcze, że to dopiero początek mojej walki.

Kobiety, które mi pomagały, pochyliły ogolone głowy i płakały, przelewając łzy, których ja jeszcze nie miałam. Otoczyły mnie ciasnym kręgiem i swoimi wychudzonymi ciałami starały się ochronić.

Z trudem zdołałam wydać jakikolwiek odgłos. Słabo rozwinięte płuca nie pozwalały zapłakać. I już zawsze miały utrudniać mi życie. Taka była cena, którą musiałam zapłacić. Ale właśnie dzięki temu przetrwałam.

Tak, w Auschwitz też rodziły się dzieci.

A ja byłam jednym z nich.

Praga, czasy współczesne

Był listopad, a mróz zjawił się jak nieproszony gość. Naděje wstała, żeby dołożyć szczapkę drewna do piecyka. Strzeliło jej coś w kolanach. Na dworze podniosły się mgły, a światło latarni rozlewało się na horyzoncie jak bursztynowa wata. Ta cicha, otulająca delikatnością noc wydawała się wprost stworzona do rozmyślań i pochłaniania kolejnych filiżanek kawy. Naděje nawet nie myślała o pójściu do łóżka: snu zamierzała sobie odmawiać do czasu, aż to zrobi. Spojrzała na leżącą przed nią stertę listów i zniekształconymi ze starości palcami dotknęła głębokich bruzd wyżłobionych w papierze piórem matki i pokrytych atramentem.

Zbyt długo to odkładała. Czekała na właściwy moment, by opowiedzieć historię, która rozpoczęła się jeszcze przed jej narodzinami. Czekała na właściwe słowa. Na właściwy czas.

Życie nie czeka jednak, aż będziemy gotowi. Zwykle rzuca nas na głęboką wodę i zmusza do pływania. Niezależnie od tego, jak się czujemy.

Rozległo się ciche pukanie do drzwi. Kamila wsunęła ciemnowłosą głowę przez szparę w drzwiach i widząc babcię przy biurku, westchnęła. W jej oczach kryły się słowa, którym usta – jak zwykle – wkrótce dały upust.

– Zamęczysz się, babička. Sama wiesz, co powiedział doktor.

Naděje spojrzała na młodą kobietę znad okularów. Błękitne oczy staruszki zdawały się przewiercać ją na wylot, tak jak to robiły, kiedy stojąc na katedrze, Naděje prosiła studentów, by przeanalizowali coś z innej perspektywy.

– Co lekarze wiedzą o ludzkiej duszy, dítě. Wierzą tylko w to, co mogą zamknąć w fiolce albo wyłożyć czarno na białym. Ale ja widziałam, do czego zdolni są ludzie: co potrafią pokonać, co potrafią przetrwać, jeśli tylko zechcą.

Kamila wiedziała, że nie warto spierać się z babcią o filozofię. Zdecydowała się zatem na prostą, niepodważalną prawdę.

– Wszyscy potrzebujemy snu, babička. Nawet ty.

Naděje wydęła usta na znak, że przyjmuje ten argument, a następnie wypowiedziała kłamstwo stare i sprawdzone jak schodzona, wygodna para kapci.

– Jeszcze tylko dziesięć minut. – Potem podniosła wzrok i z nadzieją w oczach spojrzała na wnuczkę. – I może jeszcze jedna kawa?

Kamila wydała z siebie odgłos, który łączył rozbawienie i rezygnację.

– Dobrze. Ale później czas iść spać – oznajmiła stanowczo, całując babcię w czoło. Następnie ruszyła w stronę ekspresu, który stał po drugiej stronie pomieszczenia.

Naděje pokiwała głową, choć obie doskonale wiedziały, że zostanie tu tak długo, aż skończy – niezależnie od tego, ile to potrwa. Znów wsunęła okulary na nos i sięgnęła po kolejną kartkę. A potem dotknęła zdjęcia w złoconej ramce, które zawsze stało na jej biurku. Przedstawiało młodą, wychudzoną kobietę o bardzo krótkich ciemnych włosach, trzymającą na rękach dziecko.

Miała jeszcze jedną, ostatnią już, historię do opowiedzenia.

Ich historię.

A ta zaczęła się w piekle na ziemi.

1. Auschwitz, grudzień 1942 roku

– Zwariowałaś, Kritzelei? – syknęła jej do ucha Sofie. Miała ogromne, przepełnione strachem oczy, a pajęczyna sinych blizn na świeżo ogolonej głowie kontrastowała z bielą jej skóry. – Chcesz, żeby nas zastrzelili? Ruszaj się.

Eva Adami mozolnie szła przed siebie w strugach ulewnego deszczu, potykając się w niedopasowanych, za dużych chodakach. W pewnej chwili omal nie zostawiła jednego w błocie ugniecionym przez tysiące stóp, które przechodziły tędy przed nią. Słońce jeszcze nie wzeszło, było około czwartej nad ranem, choć za sprawą oślepiającego światła reflektorów wydawało się, że jest dużo później. Eva skuliła się, próbując się rozgrzać. Na próżno. Ulewny deszcz złośliwie wślizgiwał się prosto pod dekolt. Nienawidziła odbywającego się dwa razy dziennie apelu, na który musiały wychodzić na dwór i stać, niezależnie od pogody, niezależnie od tego, czy były ubrane – podczas gdy je liczono i przeliczano, przez długie, ciągnące się w nieskończoność godziny. W tym miejscu nieposłuszeństwo przypłacało się życiem. Podobnie jak niemal wszystko inne.

Odwróciła się i spojrzała na przyjaciółkę. Na wychudłej twarzy Sofie wykwitł dziwny grymas, a orzechowe oczy wydawały się jeszcze większe, odkąd zgolono jej włosy.

– Jesteśmy tu dopiero tydzień. Tak powiedziała przed chwilą Helga.

Dał się słyszeć cichy szelest oddechu, a po nim stłumione przekleństwo.

Tydzień. Tutaj.

Tydzień, odkąd odarto je z człowieczeństwa. Odkąd zostały zagnane jak bydło i wtłoczone do ohydnego pociągu, który cuchnął śmiercią i upodleniem.

W nieludzkim tłoku napierających obcych ciał ledwo miały czym oddychać. A wszystko po to, by dotrzeć do epicentrum chaosu i krzyku. Wypchnięto je na rampę, a następnie podzielono na grupy i wprowadzono do dużej hali, gdzie musiały się rozebrać i nago defilować przed łypiącymi pożądliwie esesmanami. Po tym, jak brutalnie ogolono im głowy, w stercie niedopasowanych używanych ubrań miały znaleźć sobie jakieś okrycia i ruszać z powrotem na dwór.

Po wszystkim, co dotychczas przeżyła, Eva nie myślała, że coś jeszcze może nią wstrząsnąć, ale słowa Helgi ją uderzyły.

– Tydzień w piekle – wypowiedziała na głos jej myśli Vanda, której rude włosy, blada skóra i piegi zadawały kłam czesko-węgierskiemu pochodzeniu. – Czuję się tak, jakbyśmy spędziłyśmy tu całą wieczność.

Jechały jednym pociągiem. Na dwudniową podróż, którą pokonywały na stojąco, przydzielono im dwa kubły: w jednym znajdowało się jedzenie, a drugi miał zmieścić ekskrementy pięćdziesięciu kobiet.

– Myślisz, że nie wystarczy tydzień, żeby złamać człowieka? – wymamrotała Helga z niedowierzaniem.

Była po pięćdziesiątce, ale wyglądała na dużo starszą. Jej ciemnoszare włosy wyrastały w rzadkich kępkach, a oczy nabrały charakterystycznej szklistości, która upodobniała ją do upiora. Helga spędziła tu już kilka miesięcy i czas zaczął odciskać na niej swoje piętno. Brakowało jej cierpliwości do nowych więźniarek takich jak Eva.

– Nadal nie rozumiecie, że wystarczy pstryknąć, żeby zgasło życie? – dodała, uderzając się dłonią w chudy nadgarstek.

Pozostałe kobiety wzdrygnęły się, bo odgłos, który wydała, przypominał świst kuli. Helga potrząsnęła głową i odwróciła wzrok.

Eva rozumiała. Lepiej niż inne. Uporczywie myślała o tym, że jeszcze tydzień temu nie miała pojęcia o istnieniu takich miejsc przeznaczonych wyłącznie do eksterminacji. Miejsc które sprawiały, że Terezin – obóz koncentracyjny pod Pragą, który przez ostatni rok był jej domem – wspominało się z tęsknotą.

– Nie, w piekle byłoby lepiej – wymamrotała Vanda, kiedy Helga przesunęła się naprzód, a one ruszyły za nią. Odwróciła się do nich, a jej usta wykrzywiły się w coś na kształt uśmiechu.

Wszystkie spojrzały na nią, zaintrygowane, gdy nagle jeden z owczarków niemieckich zaczął się szarpać na smyczy i warczeć. Zjeżył się, gotów rozerwać kobiety na strzępy i pozostawić w błocie krwawą smugę ich wnętrzności.

Vanda ze stoickim spokojem popatrzyła na psa.

– Przynajmniej byłoby nam ciepło.

Eva parsknęła. To zaskakujące, co w tej sytuacji potrafiło je rozśmieszyć.

W południe, w porze „posiłku”, ustawiły się w kolejce, czekając na swój przydział: litr zupy. Eva, która nie miała kubka, musiała jak zwykle użyć dłoni, by pochwycić wodnistą ciecz. Znów nie dostała tyle, ile jej się należało, bo mimo starań bez naczynia cenna ciecz wciąż wylewała się na podłogę. Żywność miała w obozie osobliwy smak i zapach. Po przyjeździe niektóre z kobiet odmawiały jedzenia i nawet ona – choć przyjechała z Terezina, gdzie zdążyła poznać głód – miała z początku trudności z przełknięciem czegokolwiek. Teraz jednak rozpaczliwie pochłaniały każdy kęs. Krążyły plotki, że strażnicy zaprawiali czymś zupę, żeby utrzymywać wśród więźniarek spokój i powstrzymywać menstruację. Pierwszy z tych celów nie został osiągnięty, czas miał pokazać, jak pójdzie z drugim. Eva podejrzewała, że głodowe racje żywnościowe i tak ostatecznie rozwiążą ten problem, choć niektóre nieszczęsne kobiety wciąż miesiączkowały, pomimo wszystkiego, co się działo wokół nich.

Zupa była ohydna, ale Eva oddałaby wszystko za dolewkę. Nie miała już w głowie miejsca na strach o to, jakie szkody w jej ciele mogłaby na dłuższą metę wyrządzić zatruta żywność. Na tym etapie potrafiła myśleć tylko o tym, jak przetrwać kolejny dzień, co oznaczało, że musi zdobywać więcej jedzenia.

Wieczorami, koło siódmej, po zakończeniu pracy zaczynał się „czas wolny”, który i tak spędzały w baraku. Dostawały wtedy trzysta gramów ciemnego chleba i łyżeczkę dżemu albo margaryny. Połowę kazano im zachowywać na śniadanie. Niewiele spośród nich potrafiło tak długo wytrzymać, dlatego zwykle musiały zaczynać dzień od namiastki kawy zbożowej, całkowicie pozbawionej smaku. A potem pozostawało im czekać na zupę.

– Przede wszystkim musimy zdobyć własne kubki, może nawet miski – zwróciła się Eva do Sofie, kiedy po jedzeniu obserwowały, jak jedna z kobiet przebywających tu dłużej ustawiła się po zupę z wysłużonym metalowym kubkiem.

Osoby, które dysponowały tymi luksusami, dostawały większe porcje i większe kawałki warzyw. W tym miejscu zwykłe naczynie mogło wyznaczać granicę między życiem a śmiercią.

Sofie spojrzała na przyjaciółkę, a potem potrząsnęła głową, wybuchając nieopanowanym śmiechem. Ten słodki, niespodziewany dźwięk przypominał śpiew ptaka w ponury zimowy poranek.

– Miska? Tutaj? Kritzelei, jak zawsze mierzysz wysoko. Niby jak chciałabyś tego dokonać?

Evie zadrżały wargi, a jej orzechowe oczy się rozświetliły. Sofie nadała jej przezwisko „Kritzelei” jeszcze w Terezinie, gdzie się poznały. Kritzelei, czyli „gryzmoły”: Eva, urodzona marzycielka, często śniła na jawie i widziała świat takim, jakim chciała go widzieć. Była kiedyś dobrze zapowiadającą się artystką, ilustratorką, miała przed sobą obiecującą przyszłość – ale potem wszystko przekreślili naziści.

W Terezinie z czystej konieczności Eva osiągnęła niezwykłą wprawę w innych dziedzinach. Stała się mistrzynią „szlojzowania”, czyli ponownej redystrybucji dobytku odebranego więźniom w Schleuse – śluzie, do której trafiali, zanim wprowadzano ich do obozu i pozbawiano wszystkiego, co mieli. Szlojzowania nie uważała za prawdziwą kradzież, a raczej za zwrot należności – tyle że z odsetkami.

– Jeszcze nie wiem – oznajmiła, odprowadzając wzrokiem kobietę tak chudą, jakby ktoś złożył ją z zapałek. – Ale musimy spróbować. Nie możemy skończyć tak jak oni.

– Nazywamy ich muzułmanami – wyszeptała Helga pierwszej nocy, niedługo po tym, jak im się przedstawiła.

W lodowatym baraku ponad sto kobiet spało na twardych, drewnianych pryczach, usytuowanych na trzech poziomach w taki sposób, że przypominały klatki.

Eva podążyła wzrokiem za wykrzywionym, czerwonym palcem Helgi, wskazującym cielesną powłokę kobiety, z której dusza prawdopodobnie już dawno się ulotniła.

– Muzułmanami?

– Tak, bo wyglądają jak ludzie klękający do modlitwy. Zgięci wpół. To ci, którzy po prostu się poddali.

Eva zamrugała, usiłując przyjąć ten przerażający obraz, jeden z tak wielu, które widziała tego dnia. Jaka przyszłość ją tu czekała? A Sofie?

– Można tych ludzi winić? – zapytała Vanda.

Młoda dziewczyna, która również jechała z nimi w wagonie, rozpaczliwie załkała. Kapo, starsza więźniarka, której powierzono nadzór nad barakami, zbliżyła się nagle i uderzyła ją w twarz, a następnie kazała jej się zamknąć i zagroziła, że w przeciwnym razie ściągnie strażnika, który na dobre ją uciszy.

– Nie jest taka zła jak pozostałe – dodała Helga.

Niektóre kapo wykazywały się nie mniejszym okrucieństwem od strażników i naśladowały ich sadystyczne zachowania, żeby wkupić się w łaski. Inne jednak zachowywały jakąś cząstkę człowieczeństwa. Eva i Sofie obserwowały całą scenę w milczeniu, a Helga wyjaśniła szeptem:

– Ta dziewczyna płacze, bo właśnie się dowiedziała, co spotkało jej matkę. Musi nauczyć się szybko akceptować takie rzeczy i nie robić tyle zamieszania, bo spotka ją ten sam los.

Eva poczuła, jak dreszcz przebiegł jej po karku. Nie miał nic wspólnego z chłodem panującym w baraku.

– Dokąd zabrali jej matkę? – zapytała.

Helga garbiła się jak stary kruk, jej brudne, siwiejące czarne włosy zaczęły powoli odrastać w prostych, wątłych kosmykach i wyglądały jak pierze przeżarte przez mole. Spojrzała na Evę, jakby odpowiedź wydawała się oczywista, a następnie wskazała palcem przestrzeń poza barakiem, choć przez szczeliny w ścianach niczego nie mogły zobaczyć.

– Do komina.

Eva wydała stłumiony okrzyk, a kiedy uświadomiła sobie, co to oznacza, kurczowo ścisnęła dłoń przyjaciółki.

– Palą ich?

Sofie zamknęła oczy w niemym przerażeniu.

Helga pokiwała głową i spojrzała na nią łagodnie. Jej duże, ciemne oczy otoczone drobnymi, sinawymi zmarszczkami sprawiały wrażenie zgaszonych i pozbawionych życia.

– Wszyscy tu zginiemy. Im szybciej się z tym pogodzimy, tym lepiej.

A potem odwróciła się i położyła na pryczy, najwyraźniej zmęczona rozmową i tłumaczeniem nowo przybyłym tego, co oczywiste i nieuniknione.

Eva przełknęła ślinę. Słuchała stłumionego szlochu dziewczyny, a serce boleśnie waliło jej w klatce piersiowej. Wymieniła przerażone spojrzenia z Sofie i Vandą.

Kiedy zapadł zmrok, dostały po kromce ciemnego chleba i mogły już tylko próbować zasnąć. Eva ułożyła się przy Sofie na twardej pryczy. Musiały dzielić się brudnym kocem, zdecydowanie za cienkim, by uchronić je przed zimnem panującym w baraku. Choć wtłoczono tu tyle kobiet, i tak wszystkie zamarzały. Eva miała gołe stopy, bo po tym, jak rozebrano je do naga i kazano im wziąć prysznic – oblano ich brudną skórę wodą, a następnie narzucono na ich zmarznięte, mokre ciała jeszcze brudniejsze ubrania – nie zdołała znaleźć żadnych skarpet ani pończoch. Dopiero za jakiś czas miały zacząć z przerażeniem myśleć o prysznicu – na razie żyły w błogiej nieświadomości. Na razie przyjęcie tego wszystkiego wydawało się wystarczająco trudne. Strój, który nosiła Eva, składał się ze starej, przypominającej płaszcz sukienki z długimi rękawami, o kilka rozmiarów za dużej męskiej marynarki w paski oraz chodaków nie do pary, których – tak jak jej doradzono – nie zdejmowała nawet podczas snu, co miało zapobiec kradzieży.

Odwróciła się, spojrzała w górę i utkwiła wzrok w drewnianej pryczy. Pozostałe kobiety jęknęły, bo oznaczało to, że one wszystkie też musiały się przesunąć. Ponure słowa Helgi rezonowały w głowie Evy i uderzały w nią niczym młot.

– Przeżyjemy – szepnęła, chwytając w ciemności dłoń Sofie. – Przetrwamy to, tak jak przetrwałyśmy Terezin.

– Jak? – wyszeptała Sofie.

Zawsze szczera do bólu i silna przyjaciółka Evy spojrzała na nią ze strachem. Miała sińce pod oczami. Nie spały w pociągu i wyglądało na to, że w kolejnych dniach też nie będą mogły liczyć na zbyt wiele snu.

– Jest tu kobieta, która mówiła, że wymordowali całe jej miasteczko. Zabrali wszystkich i zastrzelili pierwszego dnia. Prawie każdy, kto tu trafił, stracił rodziców, partnerów albo dzieci.

Eva patrzyła na nią w ciemności, próbując uporać się z tymi słowami.

– Właśnie – syknęła Helga, która podniosła się na pryczy, skrzywiła, a potem odwróciła w ich stronę i posłała im wściekłe spojrzenie, niezadowolona, że nie pozwalają jej spać. Jej szkliste oczy zdawały się lśnić z wściekłości.

Kilka innych kobiet jęknęło, reagując z niezadowoleniem na hałasy, ale Helga zignorowała je i pouczyła Evę:

– Myślisz, że jesteś wyjątkowa? Że właśnie ty spośród nas wszystkich zasługujesz na to, by przeżyć?

Eva pokręciła głową.

– Nie. Nie myślę tak.

Helga uniosła cienką brew.

– A mimo to wierzysz, że w jakiś sposób wyjdziesz z tego cało? – syknęła.

– Cisza! – krzyknęła kapo, wychylając się nagle ze swojego pomieszczenia na końcu baraku. – Bo każę was zastrzelić!

Natychmiast zamilkły.

Eva wyciągnęła się na pryczy. Przez chwilę wpatrywała się w drewno nad swoją głową, a potem szepnęła do Sofie:

– Przeżyjemy, a ja odnajdę Michala.

Helga parsknęła z niedowierzaniem.

– Twojego męża? – odgadła. – Jesteś kompletną idiotką. Nikogo tutaj nie stać na takie myślenie. Wierz mi, lepiej zapomnieć, kim kiedyś byłyśmy. To życie już się skończyło.

Eva otarła łzę i pomyślała z wściekłością: muzułman.

– Nie. Właśnie tak nie możemy myśleć: nie wolno mówić, że nie ma już nadziei, bo tylko w ten sposób oni rzeczywiście wygrywają.

2

Auschwitz rozmiarami przypominało niewielkie miasto. Napis wiszący nad bramą był kłamstwem: Arbeit macht frei. Praca czyni wolnym.

Eva zacisnęła szczękę. Chyba że nazistom chodziło o ostateczną wolność – wolność od życia. Ruszyła dalej, powłócząc nogami wzdłuż ogrodzenia z drutu kolczastego. Za duże chodaki zsuwały się jej ze stóp, a zimne błoto wdzierało się pomiędzy zmarznięte palce. Każdy krok przynosił rozdzierający ból, który sięgał aż do łydek.

Auschwitz funkcjonowało jako obóz pracy i obóz zagłady. Pierwotnie miał to być obóz jeniecki dla więźniów politycznych, ale po podjętej przez Hitlera decyzji o „ostatecznym rozwiązaniu” – zagładzie europejskich Żydów i eliminacji innych jednostek niepożądanych, w tym niepełnosprawnych umysłowo, Romów, homoseksualistów i innych ludzi uznanych przez nazistowskie Niemcy za niegodnych życia – obóz stał się gigantyczną machiną śmierci.

Eva przebywała na terenie Birkenau, oficjalnie nazywanego Auschwitz II-Birkenau, największego z obozów, który mógł pomieścić ponad osiemdziesiąt tysięcy więźniów. W skład kompleksu Auschwitz wchodziło ponad czterdzieści takich obozów.

Spojrzała w górę, ponad bezkres błota ubijanego przez dziesiątki tysięcy stóp, ponad długim, ceglanym budynkiem z wieżą strażniczą, ponad rzędami rozpadających się drewnianych baraków – w kierunku niewielkiej grupy mężczyzn, którzy naprawiali dach kilkaset metrów dalej.

Gdzieś tam był Michal. Mógł nawet być wśród tamtych mężczyzn.

Wiedziała, jak mała jest szansa na to, że któryś z nich to rzeczywiście jej mąż i że w ogóle zdoła go odnaleźć w tak wielkim obozie, składającym się z tylu budynków i zajmującym taką przestrzeń. Ale gdyby tylko znalazła sposób, by z tymi mężczyznami porozmawiać, może okazałoby się, że coś wiedzą.

W końcu po to tu przyjechała.

Podczas gdy wszyscy w Terezinie, który funkcjonował nie tylko jako getto, ale również jako obóz przejściowy, walczyli o to, by nie dostać się do transportów, Eva przyjechała tu dobrowolnie. Tutaj. Zgłosiła się sama, w nadziei, że pozostanie blisko męża. Wtedy jeszcze nie wiedziała, co to oznaczało. Nie była jedyną żoną, która się na to zdecydowała. Wiele kobiet trafiło do Auschwitz z tego samego powodu.

Esesman zauważył, że Eva wpatruje się w grupę mężczyzn. Zbliżył niespokojną dłoń do kabury. Ruszyła dalej przez błoto tak szybko, jak umiała, kierując się w stronę pralni, gdzie tego dnia przydzielono pracę jej oraz innym kobietom. Uniosła podbródek i po raz ostatni zerknęła na strażnika. Zrobiłabym to jeszcze raz – pomyślała. – Nawet teraz, kiedy wiem to, co wiem. Jeśli tylko miałoby to oznaczać, że cię odnajdę, Michal. A odnajdę cię – przysięgła.

Zdobycie kubków zajęło trzy dni.

Wykorzystała to, czego nauczył ją wuj Bedrich, hazardzista i drobny oszust, który pokazał jej wszystkie swoje sztuczki w Terezinie. Po tym, jak naziści zajęli Czechosłowację i zdecydowali, że Żydzi nie będą już obywatelami własnego kraju, do tamtejszego getta przeniesiono całą jej rodzinę.

*

– To ta? – zapytał Bedrich któregoś wieczoru, sięgając po kartę, którą Eva wybrała chwilę wcześniej. W jakiś tajemniczy sposób karta znalazła się pod jego starym, szarym kapeluszem.

– Tak! – krzyknęła zaskoczona, wybałuszając orzechowe oczy, które wydawały się ogromne w porównaniu z jej twarzą w kształcie serca.

Zmarszczki wokół oczu wuja pogłębiły się, kiedy pod czujnym spojrzeniem Evy wyciągnął spod ronda królową pik. Mrugnął porozumiewawczo, a potem skręcił sobie papierosa.

Siedzieli na podwórku, a gdzieś nieopodal ktoś grał na gitarze ludową piosenkę o miłości i stracie. Nieco później odbył się zresztą koncert, na którym wykonywano nowe utwory znanego kompozytora. Czasem można było sobie nawet wmówić, że toczyło się tu zwykłe życie – choć brak higieny, przeludnienie i głodowe racje żywnościowe zawsze boleśnie dawały o sobie znać.

– Jak zwykle ciężko pracujesz, Bedrichu – rzucił jej ojciec, który właśnie ich mijał.

Machnął do nich na powitanie, a w jego orzechowych oczach, tak podobnych do oczu Evy, malowało się rozbawienie. To był ich stale powtarzany żart.

– Zawsze – odpowiedział Bedrich, a kąciki jego ust uniosły się w szelmowskim uśmiechu.

Ojciec Evy skinął córce na pożegnanie, dodając na odchodnym, że szuka jej matka.

Otto, wysoki, szczupły mężczyzna w garniturze, miał gęste siwe włosy i miłe oczy. Niósł stos papierów, z którym zmierzał w stronę budynku obozowej administracji, swojego miejsca pracy. Jako jeden z najlepszych księgowych w Pradze wykorzystywał swoje doświadczenie, by usprawnić funkcjonowanie nazistowskiego obozu.

Robił to zresztą nie tylko Otto. Wszyscy tutaj musieli wspomagać działanie obozu. Jedni, tak jak Eva, pracowali w miejscowych ogrodach, inni, tak jak jej matka, w pralni, a jeszcze inni, tak jak Bedrich, byli skłonni wykonywać osobliwe zadania, do których zatrudniano ludzi niezadających zbyt wielu pytań. Nie mieli wyjścia. Mało komu dostawały się tak dobre posady jak ojcu Evy. Wynikało to głównie z jego statusu: znalazł się w grupie pierwszych przybyłych do Terezina więźniów. Obowiązywała tu nieoficjalna hierarchia, a ci, którzy pomogli zbudować to miejsce, znajdowali się na szczycie piramidy. Wbrew temu, co mogłoby się wydawać, nie mieli żadnego wyboru w kwestii budowy obozu. Żadnego. Ku rozgoryczeniu rodziny ojciec Evy nie potrafił wykorzystać swojego statusu, a co ważniejsze, zapewnić sobie i bliskim ochrony, jaką powinna gwarantować jego pozycja.

Bedrich potrząsnął głową i cicho wymamrotał: „Nasz Otto jak zawsze zajęty przestrzeganiem ich zasad”.

Wuj zauważył, że Eva mu się przygląda, i wydął wargi, po czym zaciągnął się papierosem, a następnie zgasił go i schował niedopałek do kapelusza. W czarnych oczach malowała się teraz nietypowa dla niego powaga.

– Evo, posłuchaj. To ważne. Twój ojciec jest najlepszym człowiekiem, jakiego znam. Osobą uczciwą i szlachetną. Podziwiałem go przez całe życie. Babička nazywała mnie czarną owcą, bo jak wiesz, ciągle, wpadałem w tarapaty. I robię to do dziś. – Mrugnął, a jego oczy zalśniły.

Eva odsłoniła zęby w uśmiechu. Od małego uwielbiała swojego szelmowskiego wuja, który chętnie prezentował jej różne sztuczki. Nieustannie opracowywał plany, które miały zapewnić mu bogactwo: przez pewien czas hodował egzotyczne gady, a później otworzył pokerową melinę, dzięki której istotnie się wzbogacił, choć ostatecznie wszystko mu odebrano.

– Twoja babcia marzyła, żebym był jak Otto – ciągnął Bedrich. – Żebym miał porządną pracę i widział świat w czerni i bieli, a nie w odcieniach szarości. Dla niego rzeczy zawsze muszą się sumować. To pewnie dlatego, że jest księgowym. – Szeroko się uśmiechnął, odsłaniając lekko wykrzywione zęby. Potrząsnął głową i mówił dalej: – No więc niedawno powiedział mi: „Bedrichu, nie zmienię się, nie przestanę walczyć o to, w co wierzę i co uważam za słuszne. Nie zamierzam uciekać się do kłamstw i wybiegów, żeby radzić sobie w tym miejscu. Nie chcę też czerpać korzyści z fałszywego poczucia, że coś mi się należy tylko dlatego, że znalazłem się w grupie pierwszych nieszczęśników, którzy tu dotarli. Jeśli moje nazwisko znajdzie się na liście osób przeznaczonych do transportu, to dlaczego miałbym o siebie walczyć, skoro oznaczałoby to, że ktoś inny zajmie moje miejsce?”.

Eva wydała stłumiony okrzyk przerażenia. Listy nie były ani idealne, ani sprawiedliwe, wbrew temu, w co chcieli wierzyć ci, którzy je konstruowali. Mimo słynnej niemieckiej skuteczności i precyzji ludzi do transportów – bo tak nazywano tutaj pociągi – wybierano często losowo. Absolutnie zdrowych, zdolnych do pracy ludzi odbierano rodzinom i wysyłano „na Wschód”. Nie mieli nawet czasu, by się pożegnać, stawali się tylko ciałami wykorzystywanymi do wypełnienia przestrzeni w wagonach. A wszystko dlatego, że akurat na nich padł wzrok strażników.

Właśnie to spotkało Michala. Eva wiedziała tylko, że został on niespodziewanie zabrany i wepchnięty do pociągu. Nic więcej. Jej świat zawalił się w ciągu kilku minut, a rozpaczliwe rozważania, gdzie znalazł się mąż, dokąd go wywieźli, nie dawały jej odtąd spokoju. Odwróciła wzrok, do oczu napłynęły jej łzy.

Wuj uszczypnął grzbiet nosa i pokiwał głową, tak jakby doskonale wiedział, o czym myślała.

– Odpowiedziałem na to: „Nie bądź głupi, robi się to z tego samego powodu, dla którego próbuje się uniknąć kuli. Nie musisz ułatwiać im zadania”. Ale Otto nie chce mnie słuchać. Może przynajmniej ty posłuchasz? Wiem, jak to wygląda z twojej perspektywy. Jesteś młoda, zawsze zatopiona w marzeniach. Szkicujesz, a poprzez swoją sztukę próbujesz tworzyć lepszy świat. Zawsze taka byłaś, nawet jako mała dziewczynka. – Uśmiechnął się. – Tak jak Mila.

Oboje posmutnieli. Jego córkę, kuzynkę i najlepszą przyjaciółkę Evy, zabrała przedwcześnie szkarlatyna, która latem szerzyła się w getcie. Bedrich podniósł wzrok, starając się powstrzymać łzy.

– W miejscu takim jak to bycie niskim i wrażliwym może się wiązać ze szczególnymi utrudnieniami. Jeśli nie zatroszczysz się o siebie, ludzie wdepczą cię w ziemię. Czasem oznacza to, że musisz walczyć zacieklej od innych, rozumiesz?

Eva wzruszyła ramionami. Doskonale to wiedziała. Owszem, czasem musiała rozpychać się łokciami, żeby nie zostać wypchnięta z kolejki po jedzenie. Wystarczyło nie znaleźć się tam w porę, by stracić swoją rację żywnościową. Nie było żadnych resztek. Szybko się tego nauczyła. Nie potrzebowała kolejnej lekcji.

Bedrich pokiwał głową, tak jakby czytał jej w myślach.

– Czasem trzeba wykorzystać inne umiejętności, żeby przetrwać. Spryt – dodał, stukając palcem w czoło i puszczając siostrzenicy oko. – Na pewne rzeczy, do których zostaniesz zmuszona, nie zdecydowałabyś się w prawdziwym świecie. Ale będą konieczne. Bo jesteśmy tutaj, rozumiesz? I nieprędko ktokolwiek przyjdzie nam z pomocą. To miejsce rządzi się swoimi prawami. W obecnych czasach obowiązują inne zasady. Zrozum to, a może przeżyjesz. Musisz przeżyć, dobrze, dítě? Zbyt wielu już straciliśmy.

Wkrótce rozpoczęły się wspólne lekcje. Stanowiły one dla Evy atrakcyjną odskocznię od rozpaczy związanej ze stratą kuzynki i lękiem o Michala.

Miała teraz tylko jeden cel: ustalić, dokąd go zabrali, i odnaleźć go tak szybko, jak się da. A do tego czasu zamierzała nauczyć się wszystkiego, co pomoże jej wyjść z tego cało. Bez reszty poświęciła się nauce.

W ciągu pierwszego tygodnia wuj nauczył ją kuglarstwa i sztuki odwracania uwagi. W drugim tygodniu potrafiła już zabrać coś ze stołu w taki sposób, żeby nikt się nie zorientował, a w trzecim – odłożyć ten przedmiot na miejsce równie dyskretnie, co okazało się zdecydowanie trudniejsze. Nie chciała okradać przyjaciół ani innych mieszkańców getta i z zasady tego nie robiła, była za to gotowa okradać strażników i wrogów, jeśli miało to pomóc utrzymać jej bliskich przy życiu. Nauczyła się, że większość ludzi nie widzi, co się dzieje wokół nich, nawet gdy dzieje się to tuż pod ich nosem. Nauczyła się też, że w razie potrzeby można sobie pomóc, odwracając czyjąś uwagę.

Po trzech miesiącach opanowała już sztuczki karciane. Teraz, kiedy znała zasady, przychodziło jej to z łatwością. Po raz kolejny przekonała się, że wiedza jest prawdziwą potęgą.

*

Zdobycie kubków okazało się względnie prostym zadaniem, choć wcale nie przyszło im łatwo. Musiały przez trzy dni odkładać czarny żytni chleb, żeby zapłacić nim kobiecie, która – jak wspomniała Helga – załatwiała takie rzeczy. Ostatecznie wysoka Polka o szerokich biodrach, Zuzanna, wręczyła Evie trzy kubki.

– Załatwiłam je dla ciebie – oznajmiła, odstawiając jeden na bok.

Tak to tutaj nazywano: „załatwianie”. Eva zerknęła na ostatni kubek.

– Potrzebuję czterech – oświadczyła stanowczo.

– To będzie cię więcej kosztować.

Eva pokiwała głową i zaoferowała szalik, cenny przedmiot znaleziony przez Sofie w stercie ubrań bezpośrednio po przyjeździe. Gdyby Sofie wiedziała, że jej przyjaciółka głodzi się, żeby zdobyć kubki, zgotowałaby jej piekło. Zresztą Eva i tak przeszła prawdziwe piekło podczas tych trzech dni, które musiała przetrwać na sztucznej kawie i wodnistej zupie. Żywność była jednak podstawową kartą przetargową w Auschwitz, najcenniejszą lokalną walutą.

Zuzanna uważnie przyjrzała się podniszczonemu, ale ciepłemu, grubemu szalikowi, a następnie skinęła głową i podała jej czwarty kubek. Zaraz po jedzeniu za najcenniejsze uznawano w obozie wszystko, co pozwalało radzić sobie z nieznośnym zimnem.

Warto się było poświęcić dla pełniejszego żołądka: dzięki kubkom mogły otrzymywać pełne racje żywnościowe zamiast tej odrobiny zupy i kawy, które spływały każdego dnia pomiędzy ich palcami. Taki drobiazg, a jaka różnica. Kubki miały przypaść w udziale Evie, Sofie, Vandzie oraz czwartej dziewczynie o imieniu Noemi, która spała na pryczy pod nimi.

Eva wręczyła jej kubek tamtego ranka przed apelem. Noemi wybałuszyła oczy na widok podarunku. Choć zgolono jej czarne włosy, wciąż była piękną kobietą o bladoniebieskich oczach i wysokich kościach policzkowych.

– To dla mnie? – zapytała zaskoczona. – Jak to załatwiłaś? Jestem twoją dłużniczką, dziękuję.

Eva wzruszyła ramionami i mrugnęła do niej. Noemi była jej dłużniczką, tak to tutaj funkcjonowało. Życie w tym miejscu opierało się na konkretnej walucie: im większą przysługę się wyświadczało, tym większą otrzymywało się w zamian. Czasem nic to nie dawało, a czasem stawało się polisą ubezpieczeniową na przyszłość. Postępował tak każdy rozsądny więzień.

– Masz to we krwi, Evo – przyznała Vanda, która ruszyła za nimi, ściskając w dłoniach nowy kubek. Już teraz oświadczyła, że zamierza na czas snu przywiązywać go sobie do pasa, żeby nie paść ofiarą powszechnych w obozie kradzieży.

Żeby przetrwać, ludzie byli gotowi na wszystko.

Eva znowu wzruszyła ramionami. Kiedyś nie miała tego we krwi, w żadnym wypadku. Zbyt często błądziła gdzieś myślami, zbyt często oddawała się marzeniom. Ale Bedrich świetnie ją wyszkolił.

3

Zaczął padać śnieg, a grube płatki wirowały wokół kobiet, które z trudem brnęły przed siebie, walcząc z kaszlem i tłumiąc kichnięcia. Te sprytniejsze starały się wyglądać na silne i sprawne. Więźniów niezdolnych do pracy przydzielano zwykle do najcięższych zadań, które oznaczały szybki koniec.

Choć śnieg głuszył dźwięki, znad długich szeregów kobiet rozlegał się odgłos przypominający brzęczenie pszczół. Eva stała na odrętwiałych palcach, wyprostowana, żeby wydawać się wyższa i silniejsza. Postanowiła, że w następnej kolejności zdobędzie pończochy. Gdzieś w tyle głowy coraz bardziej bała się odmrożeń.

Jej zmartwienia nie mogły się jednak równać z zagrożeniem, w obliczu którego stanęła teraz Vanda. Węgierka przełknęła ślinę. Mocno zacisnęła usta, a z jej bladej, piegowatej twarzy odpłynęły resztki krwi. Krótkie rude włosy błyszczały w promieniach słabego zimowego słońca.

Esesman, niejaki Wilhem Hinterschloss – człowiek o zimnych, stalowych oczach, wąskich wargach i jeszcze drobniejszych zębach – patrzył na nią z wściekłością, jak na robaka, którego chciałby jak najszybciej rozgnieść.

Powtórzył rozkaz, zaciskając szczękę, ale nie ulegało wątpliwości, że Vanda, której znajomość niemieckiego była w najlepszym wypadku ograniczona, nadal nie rozumiała.

– Magazyn – wyszeptała Eva, podchodząc bliżej. Serce waliło jej jak szalone. – Chcą, żebyś poszła sortować rzeczy w magazynie, który nazywają Kanadą.

Więźniowie nazwali to miejsce Kanadą ze względu na to, że kojarzyło im się z krainą bogactwa i obfitości.

Hinterschloss gwałtownie odwrócił się w stronę Evy. Dostrzegła błysk w jego oczach, tak żółtych, jakby zanurzono je w nikotynie. Miał chłodny głos, który przeszywał głębiej niż panujący na zewnątrz mróz.

– Co powiedziałaś?

Po plecach Evy przebiegł dreszcz. Zaschło jej w ustach.

Błysnęły szczurze zęby, a ona pomyślała o gryzoniu, który zastyga w bezruchu, żeby rzucić się na ofiarę.

Serce zaczęło jej mocniej bić, a ramiona i nogi zdrętwiały. Język uwiązł jej w gardle, kiedy usiłowała wydusić jakąś odpowiedź.

Esesman zrobił krok w jej stronę. Przełknęła ślinę. Jego grube, nabijane ćwiekami buty zanurzyły się w śniegu, a twarz znalazła się kilka centymetrów od jej twarzy. Miał nieświeży oddech i cuchnął whisky. Eva przypuszczała, że strażnicy popijali alkohol, żeby się rozgrzać, kiedy musieli pilnować więźniarek na dworze.

Zawahała się.

– Ja… tylko przetłumaczyłam, proszę pana.

Dłonie Hinterschlossa przesunęły się w kierunku broni, a Eva zamknęła na chwilę oczy. Nagle przypomniał jej się dzień, w którym poznała Sofie w Terezinie, tuż przed tym, jak rozpoczęła lekcje z wujkiem Bedrichem.

*

– Mówisz po niemiecku?

Eva podniosła wzrok znad notatnika – zbioru porwanych skrawków papieru połączonych kawałkiem drutu, za który oddała kiedyś ziemniaka. Młoda kobieta przeniesiona tego ranka do ich baraku stała teraz obok jej pryczy. Musiała znaleźć sobie miejsce do spania. Ciemna blondynka o dużych, ciemnych oczach, była wysoka i chuda. Miała na sobie starą zieloną sukienkę, znoszoną i z postrzępionymi brzegami. Górną część jej czoła szpeciła gruba rana, która zaczęła pokrywać się strupem. Wyglądało na to, że przekształci się w niemałą bliznę. Mimo to nieznajoma wydała się Evie bardzo ładna, miała pełne usta i mocno zarysowane kości policzkowe.

Nagle usłyszała w tle kłótnię dwóch kobiet, na którą wcześniej nie zwracała uwagi, zbyt pochłonięta szkicowaniem. Ograniczone racje żywnościowe, zamknięcie, a także nieustające zagrożenie deportacją do obozu pracy i rozstaniem z rodziną – prowadziły do ogromnych napięć. Eva często dystansowała się od tego wszystkiego. Sztuka pozwalała jej zanurzać się w przeszłości, uciekać z tego miejsca.

Spojrzała w duże, ciemne i pełne ciekawości oczy nieznajomej, która usiadła obok. Wzruszyła ramionami i odpowiedziała:

– Właściwie nie. Wszyscy tutaj mówią po czesku.

– To szaleństwo.

Długie, ciemne włosy Evy zafalowały, kiedy poruszyła głową i z zaskoczeniem spojrzała na kobietę.

– Dlaczego?

– Więźniowie mówią po czesku, Kritzelei, ale ludzie, którzy dowodzą, ludzie, którzy ustalają zasady, ludzie, od których mogłabyś coś dostać… ci mówią po niemiecku.

Słysząc dziwne słowa i jeszcze dziwniejsze pomysły nieznajomej, Eva mocniej wybałuszyła oczy.

– Dostać coś od Niemców? – powtórzyła. – Niby co, kulę? – Potrząsnęła głową i wróciła do swojego szkicu. Przedstawiał Wełtawę na przełomie wiosny i lata, w okresie, gdy kwitły kaczeńce. Właśnie tam chciała teraz być, bardziej niż gdziekolwiek indziej. W domu. Mówiła dalej, nie przerywając rysowania: – Nie rozumiesz, że nigdy nie uznają nas za swoje? Dlatego tu jesteśmy.

– Owszem, nigdy nie uznają cię za swoją, ale poznając ich język, dasz im o jeden powód mniej, by traktować cię jak zwierzę.

Eva zmarszczyła brwi i zaczęła rozważać te słowa. Nieznajoma miała rację, poza tym znajomość niemieckiego mogła jej pomóc, gdyby udało jej się ustalić, dokąd zabrano Michala. Podniosła wzrok znad rysunku.

– Ale jak to zrobić?

– Nauczę cię.

– Dlaczego miałabyś to robić?

– Ponieważ słyszałam – uśmiechnęła się dziewczyna – że na twojej pryczy zostało trochę wolnego miejsca. To prawda?

– Tak.

Miejsce zwolniło się niedawno, kiedy kobieta, z którą Eva dzieliła pryczę, została przeniesiona do kolejnego obozu, gdzieś „na Wschód”, tak jak pozostali. Któż mógł wiedzieć, dokąd ich wywożono?

Dziewczyna nachyliła się nad krawędzią pryczy.

– Czyli mogę ją zająć? – Szeroki, szelmowski uśmiech natychmiast budził sympatię. – A tak w ogóle nazywam się Sofie Weis.

Eva przyglądała jej się przez chwilę, po czym odwzajemniła uśmiech.

– Dobrze – zgodziła się, a następnie również się przedstawiła: – Eva Adami.

Sofie okazała się wymagającą nauczycielką. Była surowa, mówiła bez ogródek i nie tolerowała żadnych wymówek, zwłaszcza w kwestii wymowy. Mijały kolejne tygodnie, a ona rządziła twardą ręką.

– Nie, Kritzelei. Spłaszcz wargi i nie zaokrąglaj tak wyrazów.