Dżdżysty fus - Michał Stefańczyk - ebook

Dżdżysty fus ebook

Michał Stefańczyk

4,0

Opis

Rozmowy o miłości w zdrowiu i chorobie

Brawurowo napisana powieść, w której sny bywają bardziej realne od rzeczywistości, groteska miesza się ze śmiertelną powagą, a przyczyna wcale nie musi prowadzić do skutku. Wszystko rozpoczyna się od małej metalowej kulki tkwiącej w brzuchu młodego mężczyzny, Jerzego Osono. Ten niepozorny przedmiot okazuje się mieć ogromne znaczenie w jego życiu. Podczas trwającej wiele godzin rozmowy z profesorem medycyny, który stara się ze wszystkich sił pomóc swojemu pacjentowi, podróżujemy wraz z bohaterem po świecie jego wspomnień. Spotkanie z florencką mafią, tajemniczy wybuch atomowy, kontakty z pozaziemską cywilizacją – wszystko jest tu nieprawdopodobne, a jednak zupełnie możliwe... Oniryczna atmosfera książki przywołuje na myśl dzieła takich klasyków jak Boris Vian czy Bruno Schulz, zmuszając do refleksji nad tym, co kryje się w najdalszych zakamarkach naszej pamięci.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 181

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,0 (4 oceny)
1
2
1
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
KatPolGol

Całkiem niezła

wstawki o roślinach zakazanych dla kotów czy dbaniu o kociego seniora popsuły mi atmosferę, którą stworzyła końcówka książki. Na początku nie wczułam się tak w klimat, więc te historyczne wzmianki mi nie przeszkadzały, później już troszkę tak. W każdym razie, to przyjemna lektura na wieczór z herbatą, kocem i kotem na kolanach.4 To dziwna książka, ale chyba w dobrym tego słowa znaczeniu. Wstawki o charakterze absurdalnym bardzo wybijały mnie z rytmu podczas czytania, ale teraz po całej lekturze przemyślałam je i są zdecydowanie ciekawym rozwiązaniem. Nie spotkałam się wcześniej z takim zabiegiem. Moim zdaniem czytając tę pozycję trzeba mocno wyjść ze strefy komfortu i otworzyć się na coś nowego. Ciężko zakwalifikować tę opowieść do konkretnego gatunku, ma momenty satyry, komedii, ale też wzruszających momentów. Główny bohater jest zagubiony i pomimo opowieści o pochodzeniu ojca i dziadka czy sycylijskiej mafii, pod spodem można zobaczyć wielką samotność i niezrozumienie świata. Chy...
10



PRELUDIUM: BEZKRES

Wyszedłem zza parawanu, poprawiając koszulę pospiesznie wciśniętą w spodnie. Stara podłoga zaskrzypiała pod moimi butami. Usiadłem na krześle. Poprawiłem spodnie, które niewygodnie napięły się na kolanach. Profesor zdjął gumowe rękawiczki i wyrzucił je do kosza. Zmienił papierowy podkład na leżance, uporządkował przybory medyczne złożone na niewielkim okrągłym stoliku i rozpylił w powietrzu delikatny kwiatowy odświeżacz. Kichnął cicho w zgięcie łokcia, tak jak go uczono w trakcie studiów medycznych, i zakaszlał, maskując zdziwienie, że nie życzyłem mu zdrowia, tak jak nakazują niepisane reguły życia społecznego. Zaciągnął z zewnątrz parawan, odcinając tę część sali od reszty gabinetu. Podszedł do okna. Zamyślił się, rozchylił palcami metalowe żaluzje i wyjrzał na zewnątrz, po czym podciągnął je, wpuszczając do gabinetu dziesięć tysięcy luksów światła. Rozpełzło się błyskawicznie po pokoju i po chwili nie było po nim śladu, ale mimo to w pokoju zrobiło się nieco przytulniej i jaśniej.

– Zapowiada się ładny dzień – powiedział profesor i usiadł za biurkiem. – Chociaż w weekend też było ładnie. Co pan robił w weekend? Wypoczywał pan?

Nie czekając na odpowiedź, ciągnął dalej, tak jak to zwykli robić ludzie przekonani o swojej ważności.

– Ja wypocząłem pierwszorzędnie. Byliśmy z żoną cały dzień na działce, a po powrocie wybraliśmy się do kina. Piękny film – Jesienna Sonata. Widział pan?

– Nie – odparłem.

– Niezwykła historia, cudownie przedstawiona. Opowiada o wybitnej pianistce, która po latach odwiedza córkę. Czyż to nie wspaniałe? Tego znanego reżysera, wie pan, którego? Zapomniałem nazwiska…

Profesor zamachał ręką ze strapioną miną. Ściągnął brwi w geście niezwykłego skupienia. Niestety nie byłem w stanie mu pomóc.

– No nieważne… Tego Serba czy Bośniaka… – ciągnął dalej profesor. – To oczywiście trudny film, porusza sprawy ostateczne…

Urwał i spojrzał na mnie uważnie. Przez kilka chwil milczeliśmy, wpatrując się w siebie z napięciem. Przełknąłem ślinę i delikatnie, żeby nie czynić najmniejszego hałasu, zmieniłem ułożenie nóg. Pomyślałem, czy robiąc ten piękny i dyskretny wstęp profesor nie chce mi czegoś zasugerować.

– No tak… – Profesor zatarł ręce i uporządkował papiery złożone na biurku. – Ale przejdźmy do pana, po to tu w końcu jesteśmy… O filmie możemy porozmawiać po wizycie…

Wyjął z szuflady grubą kartę.

– Pora wypełnić dokumenty… – powiedział bardziej do siebie niż do mnie.

Założył okulary, podrapał się po łysej głowie, poprawił krawat wpijający się w suchą szyję i wziął do ręki długopis, który w zeszłym miesiącu dostał od ślicznej hostessy na konferencji sponsorowanej przez największy koncern medyczny z Albanii.

– Nazwisko… Jerzy…

– Jerzy Osono – podpowiedziałem.

– Jerzy Osono… – Wpisał. – Dziwne nazwisko.

Spojrzał na mnie zza okularów.

– Dlaczego? – zdziwiłem się.

– Nie wiem, po prostu…

– Nie dziwniejsze niż pańskie…

– Słuszna uwaga. – Profesor uśmiechnął się i wycelował we mnie palcem.

Przeniósł wzrok z powrotem na kartkę.

– No więc rozpoznanie potwierdza… – zaczął. – Stop, źle… Zapomniałem, że dokumentacji już nie wypełniamy na papierze.

Wskazał palcem na stojący na biurku komputer.

– Mamy teraz komputery – powiedział z ledwo wyczuwalnym sarkazmem. – Potem bym musiał to wszystko przepisywać…

Westchnął głęboko. Był wyraźnie zmartwiony.

– Tak się właśnie zastanawiałem… – próbowałem go pocieszyć, udając, że wczuwam się w jego sytuację.

– Źle – uciął profesor. – Musimy wszystko powtórzyć.

Wstał, uprzątnął papiery na biurku, wszedł za parawan, pokrzątał się chwilę, wyszedł do gabinetu i podszedł do okna. Zamyślił się, rozchylił palcami metalowe żaluzje i wyjrzał na zewnątrz, po czym podciągnął je, wpuszczając do gabinetu jedynie pięćdziesiąt noxów światła, co nie wpłynęło na panujący wewnątrz nastrój.

– Zapowiada się ładny dzień – powiedział i oparł się o parapet. – Chociaż ostatnio ciągle jest ładnie. Nie wydaje się panu?

Potwierdziłem i jednocześnie zaprzeczyłem, przybierając nieokreślony wyraz twarzy.

– W taką pogodę można pysznie wypocząć, a nie zawsze nadarza się ku temu okazja. Na przykład w zeszły weekend byliśmy z żoną na działce, a po powrocie wybraliśmy się do kina. Piękny film – Jesienna Sonata. Zna to pan?

– To o tej pianistce, co po latach spotyka się z córką? Taki smutny i piękny film?

– Tak. – Spojrzał na mnie podejrzliwie. – Widział pan?

– Niestety nie.

– Ach, rozumiem… A nie pamięta pan nazwiska reżysera, uciekło mi…

– Przykro mi… Ale to ten, który lubił robić filmy o sprawach ostatecznych…

Ponownie wzbudziłem w sobie lęk dotyczący czekającej mnie diagnozy, żeby wszystko przebiegło tak samo jak uprzednio.

– No nic… – profesor usiadł przy biurku i podciągnął do siebie czarną klawiaturę komputera. – Przejdźmy do rzeczy, w końcu po to się widzimy.

Postukał w klawisze, żeby uruchomić komputer.

– Pora wypełnić dokumentację… – powiedział bardziej do siebie niż do mnie.

Obudzony komputer wydał szum niezadowolenia. Profesor założył okulary i sprawnym ruchem wyrwał niewielki włos z nosa, który przeszkadzał mu od wielu dni, niemiłosiernie podrażniając śluzówkę i prowokując do kichania.

– Nazwisko… Jerzy… Osono… – Wstukał, zerkając ukradkiem na wypełnioną uprzednio kartę. – Mężczyzna…

– Nie dziwi pana moje nazwisko? – zapytałem.

– Nie. Dlaczego pan pyta? – odgryzł się, patrząc na mnie zza okularów.

– Nie, nic, tak tylko… W sumie pańskie jest dziwniejsze niż moje…

– Słuszna uwaga. – Uśmiechnął się i wycelował we mnie palcem. – No dobra, mamy to… Możemy spokojnie kontynuować.

Spojrzał z powrotem na ekran.

– Wiek? Pytają o wiek. – Znów spojrzał na mnie.

– Wiek nieokreślony – odparłem.

– Wiek nieokreślony… – powtórzył, przepisując do komputera. – Słusznie, w pana wieku też bym nie podawał, skoro prawo daje nam taką możliwość.

– Skąd pan wie, ile mam lat? – zdziwiłem się.

– Wie pan, jestem lekarzem. – Teraz z kolei on się zdziwił, i to o wiele bardziej niż ja. – Pewne rzeczy potrafię ocenić w lot, chociaż niekoniecznie muszę się nad nimi rozwodzić.

Kontynuował pisanie.

– Orientacja?

– Heteroseksualny, ciało prawoskrętne. Myślałem, że to jasne.

– Tak, ale dziękuję, że pan tego nie ukrywa.

Przez chwilę pisał w milczeniu. Przyjrzałem się przyrządom schowanym w szklanej gablotce stojącej pod ścianą. Nie potrafiłem określić, do czego mogły służyć, więc szybko mnie to znudziło. Przeniosłem wzrok na schemat budowy ucha powieszony na przeciwległej ścianie. Przez uchylone okno wleciała mucha i usiadła na lampie. Profesor wciąż stukał rytmicznie w klawiaturę.

– To co mi dolega, panie profesorze? – przerwałem mu po chwili.

Spojrzał na mnie nieprzytomnie, odrywając wzrok od monitora.

– A, to pan? Proszę wybaczyć, już do pana wracam. Muszę zanotować kilka złotych myśli, które w tej chwili przyszły mi do głowy.

Jeszcze przez chwilę słychać było uderzenia w klawiaturę, po czym profesor odsunął ją od siebie, zdjął okulary i spojrzał na mnie uważnie.

– Pański przypadek jest bardzo ciekawy. Otóż badanie, które przed chwilą przeprowadziliśmy – wskazał palcem w stronę parawanu rozstawionego w rogu pokoju – potwierdza obraz radiologiczny.

Wziął do ręki kliszę leżącą na biurku i pomachał nią w powietrzu.

– Ma pan w brzuchu, a precyzyjnie mówiąc, w układzie pokarmowym, metalową kulkę.

– Metalową kulkę? – zdziwiłem się.

– Tak. A dokładnie, i tak to zapiszemy w dokumentacji – nachylił się w stronę klawiatury – kulkę wykonaną z nieokreślonego stopu metalu.

– Nieokreślonego?

– Tak, bo tego przecież nie wiemy. Kulka może być z ołowiu albo z aluminium, a nawet z żelaza, złota czy platyny. Nie wiemy…

Popatrzyłem na niego, nic nie rozumiejąc.

– Tak, to ciekawy przypadek, widziałem pacjentów z przeróżnymi przedmiotami w jelitach, ale metalowej kulki nigdy…

– Nigdy? – zdziwiłem się.

– Absolutnie nigdy.

– I co teraz?

– Musimy się zastanowić. – Podrapał się po niedogolonym policzku. – Zapewne należy ją usunąć, ale najpierw dobrze byłoby się dowiedzieć, skąd się tam wzięła.

– Jak się tego dowiedzieć?

– Jak to jak? – Uśmiechnął się pobłażliwie. – Na drodze wywiadu z pacjentem.

– Ze mną? – Uśmiechnąłem się, odpowiadając pobłażliwością na pobłażliwość.

– Tak.

– A skąd ja mam to wiedzieć? Jeszcze przed chwilą nie wiedziałem, że mam w brzuchu jakąkolwiek kulkę… Jakbym wiedział, to bym do pana nie przyszedł po poradę.

– Zapewniam pana, że pan wie.

– Skądże.

– Wie pan, tylko pan to wyparł.

Zapadło krępujące milczenie. Cóż mogłem na to odpowiedzieć? Mucha zniknęła niepostrzeżenie. Dopiero teraz dostrzegłem, że szyba w gablotce pokryta jest nigdy niezmywanymi zaciekami z płynów ustrojowych pacjentów. Wbiłem palce w drewniane siedzenie krzesła i namacałem od spodu starą zaschniętą gumę do żucia.

– Tak pan uważa? – dopytałem dla spokoju sumienia.

– Jestem o tym przekonany.

Zrozumiałem, że mam do czynienia z wybitnym specjalistą, którego rad nie wolno mi lekceważyć. Usiadłem wygodniej na krześle, starając się rozluźnić. Profesor przeniósł wzrok na monitor, aby mnie nie krępować podczas rozluźniania.

– A czy taka kulka jest niebezpieczna? – zapytałem.

– Doskonałe pytanie! Czekałem na nie!

Profesor ożywił się i zbyt gwałtownie odsunął z krzesłem do tyłu, uderzając głową o ostry parapet. Uraz był śmiertelny. Przestraszyłem się, że już nigdy nie poznam odpowiedzi na moje pytanie, jednak profesor, będąc znakomitym praktykiem, momentalnie powstrzymał negatywne skutki uderzenia i powrócił do świata żywych, dając kolejny dowód na to, że nauka może postawić tamę śmierci.

– Źle to wyszło. – Skrzywił się, rozcierając bolącą potylicę, i poprawił okulary, które nieco zsunęły mu się z nosa. – Musimy to powtórzyć.

– Od samego początku? – przestraszyłem się.

– Nie, szkoda czasu, pacjenci czekają. Od ostatniego pytania.

Wskazał na mnie dłonią.

– A czy taka kulka jest niebezpieczna? – powtórzyłem.

– Doskonałe pytanie, czekałem na nie – powiedział, delikatnie odsuwając się od biurka i oglądając za siebie.

Oparł dłonie na kolanach i nachylił się w moim kierunku.

– Wszystko zależy od tego, skąd ta kulka wzięła się w pana organizmie. Odpowiedź na to pytanie pozwoli nam określić, ile mamy czasu na to, by przeprowadzić zabieg, jakich powikłań możemy się spodziewać i tak dalej, i tak dalej.

– Zapewne ma pan rację, profesorze – zgodziłem się i podwinąłem rękawy koszuli. – Jednak czy mamy czas na takie analizy? W kolejce czekają inni pacjenci. Nie lepiej tę kulkę od razu wyjąć?

– Proszę się tym nie przejmować. I nie kwestionować moich zaleceń. Każdego ze swoich pacjentów traktuję indywidualnie i przeznaczam mu tyle czasu, ile wymaga aktualna potrzeba.

– Rozumiem, bardzo panu dziękuję. Czyli to ważne…

– Oczywiście, że ważne. Wyobraźmy sobie taką sytuację: owa kulka została panu wszyta do żołądka przez palestyńskich terrorystów z Hamasu i jest de facto materiałem wybuchowym czekającym na detonację. W takim przypadku mamy mało czasu, a dodatkowo ważną informacją jest fakt, że narażone będzie życie i zdrowie operatora.

– Operatora?

– Tak, osoby, która będzie panu operacyjnie wyciągać to ciało obce z układu pokarmowego.

– Acha, no tak, rozumiem. – Poczułem, że rozwiązuje mi się sznurówka w lewym bucie. – Jednak taką sytuację możemy wykluczyć, dawno nie byłem w Palestynie…

– Jest pan pewien? Oni mogli przyjechać do pana…

– Nie, nie, jestem pewien. Nikogo z Palestyny u mnie nie było.

– Doskonale, to już coś wiemy. Zatem musimy zastanowić się nad innymi scenariuszami.

Pokiwałem głową. Zamyśliłem się. Z głowy wypadł mi włos i zaczepił się na brwi, przesłaniając wzrok. Strzepnąłem go na ziemię.

– Chociaż… – zacząłem.

– Tak, słucham.

– Jak pan wspomniał o tym Hamasie, to trochę to we mnie zarezonowało…

– Tak, tak – zachęcił mnie.

– Myślę, że nie zajmie nam to dużo czasu. Wydaje mi się, że znam odpowiedź.

– Świetnie, zatem słucham pana.

I: UNE FRAUDE MÉLANCOLIQUE

Dalsza część dostępna w wersji pełnej

Spis treści:

Okładka
Karta tytułowa
PRELUDIUM: BEZKRES
I: UNE FRAUDE MÉLANCOLIQUE
INTERLUDIUM I: ZMEŁŁ
II: ENTRE VIE ET ÉTERNITÉ
INTERLUDIUM II: ŹDŹBŁO
III: SONATE D’ANTAN, PARTIE UN
INTERROGATIO SINE TITULO
III: SONATE D’ANTAN, PARTIE DEUX
INTERLUDIUM III: ŻARNO

Dżdżysty fus

ISBN: 978-83-8313-131-3

© Michał Stefańczyk i Wydawnictwo Novae Res 2022

Wszelkie prawa zastrzeżone. Kopiowanie, reprodukcja lub odczyt

jakiegokolwiek fragmentu tej książki w środkach masowego przekazu

wymaga pisemnej zgody wydawnictwa Novae Res.

Redakcja: Maria Ślęczka

Korekta: Małgorzata Brzezowska-Borcz

Okładka: Paulina Radomska-Skierkowska

Wydawnictwo Novae Res należy do grupy wydawniczej Zaczytani.

Zaczytani sp. z o.o. sp. k.

ul. Świętojańska 9/4, 81-368 Gdynia

tel.: 58 716 78 59, e-mail: [email protected]

http://novaeres.pl

Publikacja dostępna jest w księgarni internetowej zaczytani.pl.

Na zlecenie Woblink

woblink.com

plik przygotowała Katarzyna Rek