Dwudyszna - Azi Kuder - ebook

Dwudyszna ebook

Azi Kuder

0,0

Opis

Julia, bohaterka powieści Dwudyszna, podobnie jak wiele kobiet po czterdziestce, zmuszona jest do konfrontacji z bolesnym problemem zdrady małżeńskiej, wywracającym do góry nogami całe jej dotychczasowe życie. Nauczona biernie znosić codzienne upokorzenia ze strony męża, coraz bardziej poddawana presji i tresurze, zatraciła poczucie godności i dawną artystyczną wrażliwość. Ostatnim jej bastionem pozostał wegetarianizm, z którego nie zamierzała nigdy zrezygnować. Matka dzieciom kuchareczka w obliczu zdrady początkowo zachowuje się w typowy sposób, daje upust rozpaczy i wściekłości oraz pozwala rozpanoszyć się niekontrolowanym uczuciom zazdrości. Sama nie do końca rozumie, na czym polega ów proces, ale wraz z zaangażowaniem małżonka w nowy związek po raz pierwszy w życiu uświadamia sobie nieodwracalność rozpadu małżeństwa. Ratunku dla rozchwianych emocji szuka nie u psychiatry, lecz na spotkaniach medytacyjnych. Dowiaduje się, na czym polega praca z umysłem, i zaczyna rozumieć złożoność procesów psychicznych. Sprawy przybierają nieoczekiwany obrót. Medytacja okazuje się wspaniałym lekarstwem, pozwalającym odkryć ukryte potencjały. Przełamuje wieloletnią bierność, angażuje się w propagowanie wegetarianizmu i zakłada klub wegetarian, wreszcie pokonuje wyobrażenia na temat małej atrakcyjności i zaczyna umawiać się na spotkania z poznanymi na portalu randkowym mężczyznami. Z czasem nabiera poczucia własnej wartości i odnajduje siłę do wyrwania się z toksycznego związku. Pomaga jej tajemniczy przyjaciel, dzięki któremu ciężar życia nie przygniata jej do ziemi, zaś rodzące się uczucie pozwala pokonywać bolesne etapy rozwodu i stawiać czoło kolejnym nieoczekiwanym przeszkodom.
Zdrada męża uruchamia także potrzebę skonfrontowania z samą sobą, czemu służy prowadzenie przez bohaterkę notatek, w których usiłuje zbliżyć się do odpowiedzi na pytanie: kim jestem? W tym celu sięga do historii przodków, ważnych etapów dzieciństwa i wczesnej młodości, wypowiada się o naukach buddyjskich, ezoteryce i wegetarianizmie, budując śmiały, synkretyczny światopogląd.
Dwudyszna nie jest powieścią w tradycyjnym znaczeniu słowa, zaskakuje teatralizacją rozwiązań fabularnych i doborem środków artystycznego wyrazu.
Dwa przeplatające się wątki: główny, związany z bieżącymi przeżyciami bohaterki oraz „Z zapisków Julii”, stanowiący w pewnym sensie jej manifest światopoglądowy, dopełniają się i wzajemnie komentują. Opowiadana historia zostaje urozmaicona poprzez wprowadzenie wielu pobocznych rozważań. Pojawiają się różne gatunki literackie: opowiadania, bajki, zabawne dialogi, przeplatane tekstami o wydźwięku ideologicznym. Oryginalny język poezji okraszony barwnymi personifikacjami czasem dryfuje w stronę groteski i czarnego humoru, nadając sprawom zwykłym artystyczny wyraz.
Dołączone do utworu zabawne satyryczne rysunki zaskakują przewrotnym humorem, stanowiąc zarazem doskonały komentarz do opisywanych wydarzeń i egzemplifikację aktualnych stanów psychicznych Julii
Czytając Dwudyszną zapuścimy się w odległe rejony, będziemy mieli okazję poznać różne duchowe ścieżki, wraz z bohaterką przeżywać jej uczuciowe dylematy i codzienne bolączki, drążyć egzystencjalne pytania podane w niekonwencjonalny i przystępny zarazem sposób. Jeżeli chcesz dowiedzieć się, dlaczego Dwudyszna – poznaj Julię.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 374

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
0,0
0
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Azi Kuder
Dwudyszna
© Copyright by Azi Kuder 2013
ISBN 978-83-7564-387-9
Wydawnictwo My Bookwww.mybook.pl
Publikacja chroniona prawem autorskim.Zabrania się jej kopiowania, publicznego udostępniania w Internecie oraz odsprzedaży bez zgody Wydawcy.

Droga

Najważniejszy jest styl. Możesz iść przed siebie, pokonując przeszkody lekko i z wdziękiem, czuć wiatr we włosach, rumieniec na policzkach, bicie serca, zmęczenie i radość. To jest Twoja droga, ty zbierasz kwiaty i ty pijesz ze strumieni, omijasz kałuże, a wchodzisz na trzęsawisko, by podziwiać rzadkie okazy roślin. Spoczywasz na kamieniu i kontemplujesz zachód słońca… Tarcza już dawno skryła się za lasem, a ty nadal siedzisz, obserwując nadchodzącą ciemność. Powinnaś już iść, ale zostajesz, pozwalając zaistnieć przemianie dnia w noc. Ziemia nadal oddycha i ty też robisz wdech i wydech, wdech i wydech. Rozpalasz ognisko, znów dzielisz świat na ja i nie ja. Ogień stwarza magiczny krąg, trzymający wilki i demony w bezpiecznej odległości, ale są blisko, o krok ocierają się o drzewa, wzdychają. Wyciągasz kawałek chleba, pieczesz na ogniu, pragniesz zaspokoić głód, ale one patrzą i wzdychają. To tylko chleb, myślisz, jeden mały kawałek chleba. Wpatrujesz się w ciemność. Wreszcie bierzesz scyzoryk, robisz nacięcie na palcu i kilka kropel krwi spada na chleb.

Gasisz ogień, pozwalasz ciemności podejść bliżej, one też podchodzą do samych rzęs, czujesz jak oddychają wąchają krew, prawie się ocierając o ciebie, krążąc wokół wygasłego ogniska to bliżej to dalej. Wreszcie odchodzą. Siedzisz i słuchasz nocy w sobie, a ona rozrasta się nieskrępowanie, zaprasza bogactwem szmerów i zapachów, przytula i ochrania, aż zmęczona zasypiasz. Kiedy się budzisz w znajomym świecie form i zastanawiasz się, dokąd masz iść, patrzysz na ogromny kamień porośnięty mchem, wchodzisz na niego, by lepiej rozeznać się w terenie. Być może właśnie po to się tu znalazł, byś mogła odnaleźć drogę, lecz wśród gąszczu widać jedynie plątaninę zieleni, więc idziesz dalej, przed siebie. Zapominasz, czego się nauczyłaś, jak wyznacza się azymut, które rośliny są trujące, jak odróżnić żmiję od zaskrońca. Zaczynasz nareszcie widzieć światło, rzeki światła, strumienie fotonów, wypływające z drzew i chmur i rzesze malutkich istot wiedzionych biologicznym instynktem przetrwania. Zaczynasz czuć swoje ciało, już wiesz, że nie jesteś swoimi myślami i emocjami. Wraz z żukiem gnojarzem toczysz kulkę nawozu i śmiejesz się do kwiatów. Kiedy jesteś zmęczona, odpoczywasz, pozwalając rzeczom się wydarzać i przejawiać się mądrości natury. To ty stwarzasz i niszczysz wszechświaty i mówisz życiu „tak”… bez względu na holokaust, rzeźnie, ból i rozpacz. Już nie uciekasz, lecz patrzysz prosto w oczy całemu pięknu i całemu okrucieństwu. Masz już swój styl, i droga cię poprowadzi, zaufaj jej…

Co się stało w wielki piątek

Nigdy nie wiadomo, kiedy zaczyna się początek końca. Zwyczajne początki bywają zazwyczaj spektakularne i pozostawiają po sobie niezatarte wrażenia Na przykład pierwsze kroki w szkole, ukradkowe spojrzenia to na rówieśników, to na tajemniczo uśmiechającą się panią nauczycielkę. Pierwsze poważne obrażenia odniesione na polu zabaw, pomijając siniaki i stłuczenia. Pierwsza miłość, do której dziewiczej ulotności tak chętnie niosą nas wspomnienia… ale jak rozpoznać, kiedy zaczyna się początek końca w długoletnim związku?

Może od pierwszego pogardliwego spojrzenia, może od pierwszego niekontrolowanego wybuchu gniewu, może od pierwszego oporu emocjonalnego, który rodzi następne widzialne i niewidzialne przeszkody, niczym kurz pokrywające lustro, w którym nadaremnie szukamy swego odbicia…

Przygotowania do świąt wielkanocnych szły pełną parą. Julia jak zwykle taszczyła kolejne tobołki do domu, zastanawiając się, ile godzin przyjdzie jej spędzić w kuchni. Nie przepadała za ckliwo-sentymentalnym nastrojem świąt, gdzie z każdej witryny sklepowej spoglądały żółte kurczaczki w otoczeniu zajączków, kolorowych jajeczek i zielonej trawki. Nie czuła się bynajmniej wzruszona, zwłaszcza że w siatce niosła półtora kilograma kiełbasy białej oraz polskiej, pół kilo szynki, plastry łososia i filety z pstrąga, stanowiące nieodłączny atrybut wielkanocnego śniadania. Szła do domu, mamrocząc pod nosem: kiedy w końcu zjemy śniadanie upamiętniające zmartwychwstanie Chrystusa złożone z pokarmów niemających swego źródła w niepotrzebnym cierpieniu zwierząt?

Co prawda Wielkanoc była o niebo lepsza od wyjątkowo okrutnego Bożego Narodzenia, kiedy to przelewało się morze krwi niewinnych karpi. Będąc wegetarianką od ponad dwudziestu lat i nie znajdując zrozumienia wśród najbliższych, czuła się osamotniona w święta, kiedy jej wewnętrzny bunt stawał się źródłem bezskutecznej indoktrynacji najbliższych, zmęczonych tyradami na temat walorów wegetariańskiej diety i warunkami panującymi w rzeźniach. Zarówno mąż Adam, jak i dorosła córka Patrycja i nastoletni syn Paweł nie wykazywali zainteresowania wegetarianizmem, ponieważ lubili spożywać, mięso i nie zamierzali z tego powodu się zadręczać… a więc przygotowania szły pełną parą, mimo goryczy Julii, nieco łagodzonej korzennym zapachem domowych wypieków oraz obrazem właśnie rozkwitającego wiosennego ogrodu, kołyszącego oczy barwami. Przyjemne dopełnienie pejzażu stanowiły dwa puchate perskie koty, wylegujące się w wiosennym słoneczku.

W takiej atmosferze mijał ów, jakże brzemienny w konsekwencje, piątkowy dzień. Pod wieczór Adam niespodziewanie oznajmił, iż wybiera się na spotkanie partyjne. Co? Spotkanie partyjne? Julia nie przypominała sobie, żeby mąż należał do jakiejkolwiek partii. Jego osobowość, zdolna rozsadzić od wewnątrz każde męskie środowisko, z pewnością nie wróżyła kariery w żadnej zorganizowanej strukturze. No dobrze, jednak skoro chce iść, niech idzie – pomyślała.

Ze względu na ogólny rozgardiasz panujący w domu umknęło jej uwadze roztargnienie męża, nietypowa pora i okoliczności spotkania. Adam długo nie wracał, minęła godzina dziesiąta i jedenasta, i Julia zaczęła się niepokoić, ponieważ do tej pory zawsze ją informował o każdym spóźnieniu. Przez następne godziny telefon milczał jak zaklęty. Nad ranem małżonek pojawił się w doskonałym nastroju, ze swadą przekonując, iż spotkania partyjne bywają niezwykle uciążliwe i wyczerpujące, a zarazem tak bardzo ekscytujące, iż nikt nie spogląda na zegarek… a telefon, cóż, po prostu się rozładował. Julia ze spokojem przyjęła wyjaśnienia, mając w sercu cichą nadzieję, oby nie związał się z lewicą.

Następnego dnia wszyscy usiedli do świątecznego śniadania. Adam w milczeniu jadł swą ulubioną białą kiełbasę, popijając, zgodnie z rodzinną tradycją, kieliszkiem czystej wódki na lepsze trawienie. Wydawało się, iż najwyraźniej coś go dręczy, rozsadza od środka, podchodzi do gardła… Julia przyglądała się twarzy męża, czując, iż pragnie się czymś podzielić. Wreszcie dzieci poszły do swoich pokoi, a Adam spojrzał na Julię przeciągle i wyznał dramatycznym głosem:

– Pragnę być z tobą szczery, wszak moja matka nauczyła mnie nigdy nie kłamać, muszę, muszę ci to wyznać. Spotkałem miłość swojego życia, nie chcę być banalny, ale ten związek jest nadzwyczajny, szalony, cudownie uwznioślający romantyczny do bólu, bosko kreatywny… nieodmiennie przypominający dzieje średniowiecznych kochanków Tristana i Izoldy.

Jego oczy wypełniły się łzami wzruszenia, a na twarzy zakwitł błogi uśmiech, przypominający świadków Jehowy, głoszących rychłe nadejście Królestwa Bożego. Cóż mogła na te słowa odrzec Julia – matka dzieciom, kuchareczka, cóż mogła odrzec?…

Z zapisków JuliiPrzodkowie

Pozwolę sobie na siedzenie w kucki i przyglądanie się znakom wyczytanym z układu patyczków rozrzuconych po glinianej podłodze. Pozwolę sobie odnaleźć sens w dreptaniu wokół ognia i dokładaniu ciągle świeżych drew. Niech ogień rozpali łunę pod niebem, w które spoglądali moi przodkowie. Niech woda zalśni w cembrowanej studni. Niech wiatr opowie historię okienkom małym, gdzie przez grube, zielonkawe szkło sypią się promyki, leniwego światła. Niech ziemia wyda cichy jęk pod ich stopami…

Najchętniej zamknęlibyśmy naszych przodków w piwnicy, w towarzystwie pająków i starych rupieci, wyrażając szczerą nadzieję, że nigdy nie opuszczą ciemnego lochu. Czujemy się inni… nie chcemy słuchać, co mówi nam matka czy ojciec, zwłaszcza jeżeli raczą nas komunałami i żyją w organiczny sposób zrośnięci z telewizorem niczym rekin z podnawką. A nasi dziadkowie i pradziadkowie?… w jeszcze świeżych, albo całkiem spróchniałych trumnach nie przemawiają już wcale, zagłuszeni hałasem współczesnego świata. Spotkania z przodkami stają się wyprawą do korzeni, wyprawą w głąb ziemi, gdzie w ciemnościach ukrywają się przed naszym wzrokiem. Nie wiedzą, że są nam potrzebni, nie wiedzą, jak mają przemówić, do czasu kiedy… nasza uwaga strumieniem światła nie prześliźnie się po ich obliczach… Obdarzeni na nowo życiem, z wdzięcznością poprowadzą nas w głąb czasu i połączą ze strumieniem życia wiodącym przez pokolenia… Chcę spojrzeć wstecz, zobaczyć, co znajduje się za plecami, przywołać rzeczy kolory, wspomnienia, mrugnięcia powiek i stąpanie na palcach, wzruszenia i zamyślenia… ich… moje.

W żaden sposób nie chcę także narzucać sobie innych tematów i kierunków refleksji. Zamierzam pisać o ważnych etapach życia, które mnie ukształtowały… a więc dzieciństwo i wczesna młodość, kiedy próbowałam iść swoimi ścieżkami. Czas, kiedy karty zostały rozdane, a raczej dobrowolnie wyrzekłam się poszukiwań, zostawiam na potem. Może na nigdy. Chcę zobaczyć przed oczyma rzędy literek układających się w fabuły, historyjki, swobodne refleksje… Nie jest istotne, czy buduję pałac czy tylko kopię ziemiankę. Nawet jeżeli będzie to ziemianka, to i tak założę w niej elektryczność, wyhoduję pelargonię i codziennie będę wychodzić na próg, rozkoszując się promieniami słońca…

Z zapisków JuliiOgród – miejsce magiczne

Ogród mojego dzieciństwa stanowił miejsce magiczne, wypełnione zapachem papierówek, koszteli, białych i czerwonych porzeczek, świeżego rumianku i dzikich, parzących pokrzyw. Do bramki raju docierało się poprzez swoisty czyściec, a może piekło (wtedy koegzystowanie świata idealnego i brutalnego stanowiło normalny stan, nieobarczony jakąkolwiek refleksją); więc czyściec reprezentował placyk po prawicy, za którego ogrodzeniem paradowały kury, koguty indyczki i kaczki, tymczasem na wolności zażywające ruchu, do momentu kiedy ciotka Cecylia poucinała im głowy, a ciała zamknęła w szczelnych słoikach. Po lewicy znajdowały się klatki z norkami (własność mojego Taty), skaczącymi po siatkach. Ich los był bardziej dramatyczny. Nie zaznawszy wolności, ginęły wrzucone do worka, tłuczone o kamienie – w ten sposób ich cenne skórki nie ulegały uszkodzeniu. Tak… po otworzeniu bramki nagle pojawiał się inny świat, pełen soczystej zieleni, pośród której w rozbitym namiocie czytałam wiersze dla dzieci, szczęśliwa z powodu nowo nabytej umiejętności składania wyrazów. Wraz z kuzynostwem i dziećmi sąsiadów buszowaliśmy także po połączonych z sobą, przylegających do naszego, zdziczałych ogrodach, bawiąc się w Indian bądź symulując walki Polaków z niemieckim okupantem. Atmosferę podkręcały opowieści z dreszczykiem o Niemce zakopanej podczas wojny w ogrodzie i duchu nawiedzającym mieszkańców domu. Mieliśmy też inne typowo dziecięce zabawy, a także bardziej oryginalne, w których celował mój starszy kuzyn Andrzej. Na przykład posiadaliśmy przydomowy cmentarzyk, na którym w pudełkach od zapałek chowaliśmy motyle, pająki i inne owady. Nie szczędząc modłów, wykonywaliśmy małe krzyżyki, zrobione z dwu zapałek… Gdy przywołuję wspomnienia z dzieciństwa, usilnie wracają do mnie migawki obrazów: oto trzymam kurzą głowę, a ciotka Cecylia ucina ją jednym zwinnym ruchem; niespodziewanie kura wyrywa się, biegnie bez głowy, chlapiąc obficie krwią. Potem w domu pomagam w parzeniu piór. Ciotka rozcina jej brzuch, a ja podziwiam długie jelita, serce i wątrobę, a zwłaszcza jajeczko w cienkiej, przezroczystej skorupce i inne, małe jajeczka, wyglądające zupełnie jak małe żółte kwiatki. Obok na stole leży również główka z grzebieniem zakrywającym zamknięte oko… Ciotka śmieje się nad rozprutym ptakiem, ja wdycham zapach palonych piór i spoglądam na garnek, w którym za chwilę będzie gotował się rosół…

Oczy otwarte

Julia leżała na łóżku, całkowicie wyczerpana bezsilnym płaczem, pogrążona w ponurych rozmyślaniach. Oto przeżywa dramat milionów kobiet po czterdzieste, zdradzonych i poniżonych przez własnego męża. Kochanka znaleziona na jednym z portali randkowych wtargnęła w jej życie niczym huragan, bomba wodorowa, fala tsunami, lawina błotna czy inne równie porażające nieszczęście. Była istotą doskonalszą pod każdym względem: młoda, atrakcyjna i wysportowana, o czym nie omieszkała usłyszeć od Adama. Poza tym podczas rzetelnej spowiedzi przyznał się także do dawnego romansu z jej obecną dyrektorką (COO?), który rozpoczął się w czasach, kiedy Paweł był jeszcze małym dzieckiem. A więc to tak się sprawy mają? No nieeeeee – pomyślała Julia, nie mogąc uwierzyć, że On oszukiwał ją już od dziewięciu lat No proszę, jaki z niego konspirator!… Dopiero teraz przy okazji ekstatyczno-cielęcego romansu, płynąc na fali wszechogarniającego dążenia ku prawdzie, wyznał skrzętnie skrywaną tajemnicę. Od dawna pracowali razem w prywatnym zespole szkół, gdzie sprawował funkcję prezesa, a kilka lat temu wycofał się z pełnienia obowiązków dyrektora, kierownictwo powierzając energicznej blondynce, która jak się okazało, zagięła parol na słynącego z wierności małżonka. Teraz zaś dopadł go Kryzys Wieku Średniego… W sam raz przy kolacji między golonką a niedopitym browarem… w nieco przyciasnych bokserkach i czarnej koszulce z napisem Salvador Dali, kiedy tłustym paluszkiem nacisnął enter i… stało się… Nie… najpierw wszystko przemyślał i zaplanował, postanowił porzucić matkę dzieciom, kuchareczkę niesforną, a i Kryzys stał nad głową, żądając szczupłej brunetki, hop do przodu… więc poddał się, napisał i wcisnął. A bo to on jeden wciska. Inni też wciskają. Miłość trzeba znaleźć, żeby golonka smakowała i nóżki trzęsące… I czuprynę trzeba przyozdobić, pasemkami blond pokryć – kontynuował Kryzys Wieku Średniego, naśladując głos przyjaciela z dzieciństwa. Co też będziesz się z babą męczył. Co, do końca dni chcesz pocieszać się żołądkową i filmikami na RedTube? Coś ty, lasek w bród, mówię, co ręce całować będą, a nie to co… takie tam wege nie wiadomo co potłuczone…

Tak Kryzys Wieku Średniego mamił, podjudzał Onego, niczym prywatny diabeł. A czas mijał, dni zamieniały się w tygodnie…

Po kilku awanturach okraszonych niewybrednym słownictwem, którego Julia do tej pory nie używała, kazała Adamowi natychmiast zerwać znajomość z Izoldą, na co uśmiechnął się i ze stoickim spokojem odpowiedział:

– Bądź dla mnie dobra… a potem zobaczymy, co dalej.

„Dobra” oznaczało: dostosuj się do moich wymagań, wspieraj mnie we wszystkim. (Przecież nawet żony gangsterów nigdy nie występują przeciwko nim). Staraj się… Zachowaj poglądy dla siebie, nie krytykuj, do cholery, bądźże dyplomatką, zaskocz mnie czymś zainspiruj, włóżże koronkową bieliznę (ciekawe po co?)…

Kiedy wyjechał w delegację służbową, miała czas, żeby wszystko przemyśleć, ale nadal nie wiedziała, jak postąpić, ani co – oprócz bólu zranienia – czuje wobec swojego męża. W ponad dwudziestoletnim związku doznała z jego strony wielu cynicznych ataków agresji, ekshibicjonistycznie wylęgłych na zbyt często uczęszczanej ścieżce neuronalnej… Podziwiała natomiast rozległe horyzonty intelektualne i artyzm zdjęć, którymi przyozdobił szkolne korytarze…

Tokssssssssssyny wydzielały się powoli, nieodwołalnie porażając układ nerwowy, nieprzygotowany na konfrontację z niezrozumiałym procesem. Wieczorem drugiego dnia delegacji małżonek zadzwonił i łamiącym się głosem wyznał, iż za sprawą Izoldy Niezłotowłosej, która towarzyszyła mu w podróży do Stolicy, poczuł wielkie rozczarowanie i ból serca.

– Tyle w nią zainwestowałem emocjonalnie – rzekł teatralnym szeptem – zabrałem do Muzeum Narodowego, pokazałem Bitwę podGrunwaldem, zwiedzaliśmy miasto, potem wykwintna restauracja, teatr i elegancki hotel, a następnego dnia ta karczemna awantura. Ach, mówię ci, ona jest prostaczką! Wyobraź sobie, podczas kłótni użyła określenia: nie będę sobie robiła z gęby cholewy, cóż za potworny kolokwializm! Proszę, daj mi jeszcze jedną szansę, może nie wszystko stracone i…

– Porozmawiamy, jak wrócisz – odpowiedziała krótko Julia, odłożywszy szybko słuchawkę. Ten facet nie ma za grosz wyczucia – pomyślała. Jak śmie traktować mnie jak kumpla do zwierzeń, ale swoją drogą fakt, iż musiał jej pokazywać Bitwę pod Grunwaldem, świadczy skąpej edukacji kulturalnej Izoldy.

Kiedy wrócił z delegacji, nie wspominał już ani słowem o wieczornej rozmowie, znowu zaczął mieć pilne sprawy na mieście i wyjeżdżać na wycieczki rowerowe, z których wracał do tego stopnia rozpromieniony, że zdawało się, jakoby platynowa czupryna paruje w rytm rozochoconego serca.

Emocje usiadły w kręgu, prezentując cały wachlarz możliwości. Ból i agresja wymieniały się koszulkami, a apatia paliła jointa na zmianę z bezsilnością, natomiast zazdrość zakładała czerwone rajstopy i minispódniczkę potem malowała usta, udając, że nie drżą jej ręce.

Myśli czołgały się w stronę tamtej kobiety, z nieubłaganym zamiarem wbicia jej szpilki pod paznokieć i… Tak, to ona zabrała jej męża, uwiodła go, była podła! Zadawała się z żonatym mężczyzną. Wiedziała, że kochanka zasłużyła na śmierć, i już w wyobraźni podnosiła kamień, aby zmiażdżyć jej głowę…

Powtarzała automatycznie: Nienawidzę jej… nienawidzę jej… a potem… jeszcze nie wszystko stracone, ona musi zniknąć, musi, musi…

W owym czasie żyła jak automat, jedyne wytchnienie znajdując w poezji. Jej twórczość z natury awangardowa i skoncentrowana wokół problematyki egzystencjalnej, stawała się coraz bardziej mroczna…

zabrali mnie na wzgórze

związali powrozami

błysk noża

w blasku ognia powitał mnie z oddali

dyszało bóstwo

żądne

krwi

w pomruku stali

Kiedy przeczytała wiersz mężowi, pokazał kółeczko na czole i rzekł:

– Kobieto powinnaś się leczyć, co ty wypisujesz! Przecież to jest choore.

Lecz Julia kochała swoją brutalną artystyczną rzeczywistość, dzięki której nikomu się jeszcze nie stała krzywda w realu. Jednak w słowach Adama tkwiła pewna prawda. Julia była chora z powodu opanowania przez niekontrolowane emocje.

Nie czuła się na siłach ratować swojego małżeństwa, nie mogła zrobić kroku w żadną stronę. Totalny impas. Pragnęła duchowego pocieszenia i wsparcia, i wiele podówczas rozmyślała nad utraconym związkiem z Kościołem i religijnością organicznie zrośniętą z jej dzieciństwem. Wtedy na plan pierwszy wyczołgiwało się wydarzenie sprzed lat, kiedy to podczas lekcji religii, na oczach wstrząśniętych rówieśników, ksiądz uderzył ją w twarz i szarpał za włosy. Wpadł w szał z powodu… żucia gumy na lekcji religii! Skutkiem incydentu było zaprzestanie uczęszczania do kościoła i mimo że Julia czuła cały czas związek z naukami Jezusa, nie chciała mieć do czynienia z instytucją, w której pracują ludzie bez powołania. Czasem przypominała sobie księdza w gorsecie ortopedycznym, próbując zrozumieć postępek schorowanego i znerwicowanego pedagoga, ale nie zapomniała jednak, że w miejscu, gdzie podawano duchową strawę, zaserwowano sporą dozę nienawiści, co pozostawiło trwały ślad w psychice, w postaci odruchu niechęci na widok czarnej sutanny. Miała jeszcze sposobność powrotu na łono Kościoła, kiedy kilka lat później, za namową koleżanki, uczestniczyła w obozie dla młodzieży organizowanym przez ruch oazowy. Wyjazd z grupą rozmodlonych rówieśników nie przyniósł oczekiwanego rezultatu, spowodował jednakże rozwój zainteresowań mistyką chrześcijańską, a w konsekwencji w ogóle życiem wewnętrznym. I tak w swoich poszukiwaniach trafiła na nauki drogi środka oraz na koreańskiego mistrza zen. Spotkanie z nauczycielem buddyzmu było mocnym wejściem w praktykę medytacji. Zbyt mocnym jak na ówczesne możliwości Julii. Próbowała medytować, ale nie była gotowa na wejście w nowy strukturalizm, nie potrafiła także skorzystać z nauk, zrozumieć ich głębi i praktycznego wymiaru, a i nauczyciel odbiegał od wyobrażeń na temat mistrza zen. Najbardziej jednak odstraszała obca sfera rytualna.

Minęło wiele lat, cała młodość i wiek dojrzały, cierpienie nadeszło i bezwzględnie anektowało kolejne obszary życia. Paląca potrzeba duchowej pomocy domagała się konkretnych działań, zaś tradycja, z którą miała związek w młodości, wydawała się zamkniętą kartą… zamkniętą może jednak nie do końca? Ponownie zaczęła przeglądać książki w swojej biblioteczce, zatrzymała wzrok na Trzech filarach zen, może dawno zapomniana lektura przyniesie odrobinę ukojenia? – pomyślała z nadzieją. Kolejne kilka godzin spędziła na czytaniu, odnajdywaniu zapomnianej drogi. Mądrość płynąca ze starożytnych nauk sprawiła, iż zapragnęła znów szukać odpowiedzi na pytanie: kim jestem? Przez następne wieczory powoli zagłębiała się w zagadnienie, wyszukała także inne książki o tematyce buddyjskiej. Codziennie pojawiał się nowy promyczek, czasem znikał, by znów zajaśnieć, przygasnąć i zajaśnieć.

Siddhartha Gautama

Siddhartha odwrócił się na drugi bok i westchnął ciężko, spojrzawszy na śpiącą w półmroku żonę. Niesforny kosmyk poruszał się w takt jej równego oddechu, opadając na ramiona synka wtulonego pod jej ramieniem. W świetle księżycowej poświaty ich twarze wyrażały bezgraniczną błogość i spokój właściwy wszystkim istotom pogrążonym w głębokim śnie.

Nie miałem odwagi spojrzeć jej prosto w oczy i powiedzieć: odchodzę… Odchodzę? Tak, zostawię jej list. Nie wiem, czy kiedykolwiek zrozumie mój krok, nie wiem, czy kiedykolwiek mi wybaczy… mi wybaczą?

Jeszcze raz spojrzał na śpiącego synka. Wstał z ociąganiem, ubrał się bezszelestnie i szybko opuścił komnatę, nie oglądając się za siebie. Przeczuwał, że jeszcze jedno spojrzenie, jedno drgnienie serca, a rozpuszczą się wszystkie postanowienia dokonane w ciągu ostatniego miesiąca, że zabraknie mu sił do realizacji misji. Misji? Czy rzeczywiście tak bardzo pragnie wyzwolić ludzkie istoty z cierpienia? Tak bardzo, by opuścić żonę i nowo narodzonego syna, zawieść ojca i nadzieje wszystkich tych, którzy widzieli w nim następcę tronu? Misja… powołanie… ale… czyż można się oprzeć powołaniu, tajemnemu nakazowi płynącemu z głębi jestestwa, silniejszemu niż wszelkie obawy i zwątpienia?

Wazy szeptały:

zostań

świece migotały:

zostań

wpół oślepłe lustra jęczały:

zostań

Ostatni raz spojrzał na śpiącą żonę i synka

otworzył drzwi

Na posadzce księżyc liczył

perły

łzy

Jakie to dziwne, że dopiero niedawno zobaczyłem z bliska starość. Pamiętam moje przerażenie na widok istoty, która, jak mnie zapewniano, jest także człowiekiem, czołgającej się po ziemi i wysuszonymi rękoma zbierającej okruchy ziaren, by następnie pochłonąć je bezzębnymi ustami. Kiedy zapytałem służącego, dlaczego on tak wygląda, uśmiechnął się znacząco i odpowiedział, że takie jest właśnie oblicze starości, która nikogo nie ominie. Jak to możliwe, że nigdy nie zetknąłem się z osobą starą, kiedy na świecie pełno jest istot zmierzających ku kresowi życia? No tak, ojciec zadbał o to, by za murami królewskiego zamku otaczały mnie zawsze osoby młode, zwłaszcza dziewczęta, wdzięczne tancerki o perlistych głosikach i gibkich ciałach, albo młodzieńcy o muskularnych torsach, połyskujący w słońcu złotymi nagolennikami. Czyż nie byli najlepszymi druhami przedniej zabawy przy winie i pieśniach… ech… byli… kiedyś…

Albo ta żebraczka umierająca wprost w szarym pyle ulicy. Nigdy nie zapomnę jej ostatniego tchnienia, poprzedzonego grymasem przerażenia na pooranej twarzy, tak prawdziwej i monumentalnej zarazem…

Pomyśleć, że stało się to jednego dnia, kiedy zapragnąłem zobaczyć, jak wygląda ów zakazany świat poza królewskimi ogrodami. Ujrzałem fantastyczny żywioł prawdziwego życia i prawdziwej śmierci, przed którym tak bardzo starał się uchronić mnie mój ojciec… I jeszcze stosy, płonące stosy, dziesiątki płonących szczątków ludzkich, tak bezceremonialnie popychanych kijem, by lepiej się spaliły. Widziałem także pogrzeby tych, których nie stać na drewno. Ich niedopalone resztki ciał dryfujące po rzece i przyciągając chmary ptactwa.

Więc tak wygląda kres, który i mnie czeka, i Rahulę, i żonę, i ojca… wszystkich… Zobaczyłem prawdę o stawaniu się i przemijaniu i nic już nie jest w stanie powstrzymać wielkiego pytania o możliwość wyzwolenia z cierpienia.

A, a… potem jeszcze mnich w żebraczych szatach, tylko z miseczką w dłoni, taki spokojny, pełen godności, pozdrowił mnie lekko uniesioną dłonią, a jego oczach ujrzałem Drogę… Znajdę, obiecuję, że znajdę drogę wyzwolenia… znajdę… dla was, dla Ciebie, Jasiodaro, dla Ciebie, Rahulo, i dla ciebie, Ojcze.

Siddhartha szedł powoli, przyglądając się twarzom napotkanych ludzi, naznaczonym przeważnie znojem i trudem codziennej egzystencji. Wiedział, że swoją osobą wzbudza zainteresowanie. Chociaż starał się ubrać w najskromniejszy, niezwracający uwagi strój, jego szaty i tak wyglądały na zbyt nowe. Poza tym wyniosłe oblicze w obramowaniu pięknie trefionych pukli włosów musiało zwracać uwagę wśród tłumu biedoty i żebraków. W pewnej chwili jego spojrzenie skrzyżowało się z natarczywym wzrokiem rozczochranego osobnika, pożądliwie spoglądającego na wzorzystą opończę, okrywającą ramiona młodzieńca.

– Podoba ci się moje ubranie? – niespodziewanie zagaił żebraka. – Chciałbyś się ze mną zamienić? Dam ci opończę, pas i sandały.

Żebrak zacmokał ze zdziwienia i uśmiechnął się bezzębnymi ustami. Po chwili Siddhartha stał przyodziany w łachmany, natomiast żebrak, nie mogąc do końca uwierzyć swemu szczęściu, szybko oddalił się, kurczowo trzymając dary, a w oddali mignęły jedynie jego wychudzone pośladki, wykrzywione kończyny i pokryte strupami plecy. Młodzieniec pochylił się, wziął do ręki trochę piasku, wtarł we włosy i powoli udał się w stronę bram miasta. Zauważył, że teraz nikt nie zwraca na niego uwagi, a nawet niektórzy potrącają go bezceremonialnie, rzucając kąśliwe uwagi, by nie paradował środkiem drogi.

Jakie to dziwne, pomyślał, jeszcze wczoraj zażywałem wszelkich światowych uciech, a dziś nawet biedacy otaczają mnie pogardą.

Zbliżał się już wieczór, kiedy dotarł do gaju położonego poza murami miasta, zamieszkiwanego przez różnych ascetów. Wokół ognia siedziało w milczeniu kilku mężczyzn. Siddhartha przyglądał się ich wynędzniałym ciałom z widocznymi śladami ran. Jeden z nich cały czas stał na jednej nodze, wpatrzony w ogień, inny zaś, podobny bardziej do szkieletu niż żywego człowieka, medytował pod rachitycznym krzewem. Oto na własne oczy Siddhartha ujrzał ascetów, o których umartwianiu się krążyły legendy. Przysiadł na kamieniu, wpatrując się w ogień, a oni milcząco wyrazili zgodę na jego obecność.

Odtąd zamieszkał z nimi, żył jak oni poza społeczeństwem. Obiecał sobie odnaleźć ścieżkę wyzwolenia i znieść wszelkie trudy. Prawie nie jadł, nie spał. Wystawiał się na żar i słotę, godzinami trzymał język przy podniebieniu i kontrolował oddech. Powoli wyrzekał się wszystkiego – przywiązań ciała, przeszkadzających uczuć. Nie wiedział, jak długo medytuje, czasem prawie zapomniał o sobie, tylko obolałe ciało i coraz bardziej otępiały umysł dawały znać o realiach egzystencji. Ostatkiem sił powlókł się nad rzekę, by ukoić pragnienie. Kiedy odpoczywał w cieniu opuncji, niespodziewanie pojawiła się młoda dziewczyna, która przyszła zaczerpnąć wody. Przez chwilę ich spojrzenia zetknęły się. Dziewczyna drgnęła, zawahała się na moment, potem położyła dzbanek na ziemi i podeszła do Siddharthy. Na jej twarzy malowało się niewypowiedziane współczucie dla obdartego nędzarza, wpatrującego się w nią gorejącymi oczyma. Dziewczyna podeszła bliżej, wyciągnęła zawiniątko, położyła przed nim bez słowa, potem wzięła dzbanek i poszła w stronę wioski. Siddhartha przez moment przypatrywał się podarunkowi, potem spojrzał na rzekę i zobaczył w niej swoje odbicie, podarte łachmany i strupy na ciele. Jeszcze raz spojrzał na wodę i zobaczył, że właśnie obok przepływa łódka, a w niej dwaj rybacy. Młodszy z nich usiłował zagrać melodię na sitarze, drugi zaś starszy pouczał cierpliwie:

– Pamiętaj, synu, jeżeli zbyt mocno napniesz strunę – pęknie, jeżeli zaś zbyt słabo, nie wyda dźwięku…

Siddhartha zaczął bezwiednie powtarzać zasłyszane słowa: nie wyda dźwięku, nie wyda… Potem jeszcze raz spojrzał na odbicie w wodzie, wstał i powoli zaczął zdejmować łachmany, potem obmył się w rzece. Kiedy usiadł na brzegu, spojrzał na zawiniątko, zajrzał do środka i zobaczył misę wypełnioną ziarnem. Zawinął ją na powrót, wstał i poszedł w kierunku gaju, w którym przebywali asceci. Kiedy zobaczyli, że idzie umyty, rozpromieniony, z pożywieniem w dłoni, odwrócili się od niego i z daleka złorzecząc, żądali natychmiastowego opuszczenia wspólnoty.

Dlaczego nie chcą mnie wysłuchać?, pomyślał rozgoryczony. Przecież uważali mnie za swego mistrza, a teraz… usłyszałem bolesne słowa o zdradzie duchowej drogi… Tak… zajęło mi to wiele lat… tak… dopiero dzisiaj pojąłem, iż prawda i poznanie kroczą drogą środka, wolną od wszelkich skrajności.

Siddhartha rozprostował obolałe kości, posilił się i czuł, jak z każdą chwilą jego ciało nabiera energii życiowej. Wstał i powoli udał się w stronę zachodzącego słońca. Patrzył zachwycony na piękno bujnej przyrody, jakby został właśnie o obudzony z głębokiego, trwającego zbyt długo snu. Zdawało się, że natura mu towarzyszy i prowadzi we właściwym kierunku. Miało się ku wieczorowi kiedy Je ujrzał. Drzewo figowe, które nawiedzało go w snach, kwitnące wonnym kwieciem i bujnie owocujące. Zaszumiało lekko i zaprosiło, by usiadł w cieniu jego konarów… co też uczynił, a ono obdarowało go mocą płynącą ze źródła życia, z samego serca wszechświata.

Figowiec

kwitnący

Siddhartha

milczący

bliski już świt

podnosi brwi

demonów rój

demonów wrzask

demonów ścisk

Duchy Północy:

Ossoria: do światła drzwi, przerwijmy nić

Chorzyca: przywołam Moc by zetrzeć w proch

Wenda: zawieśmy się na serca dnie kołyszmy je niech wzburzy się

Za późno jest

Otwarte drzwi

zdmuchnięty los

karmiczny

stos

płonie

Czterdziestego dziewiątego dnia medytacji, w dzień pełni księżyca w miesiącu Visakha, Siddhartha Gautama z rodu Siakjów osiągnął annutara samiak sambodi.

Praktyka zen – początki

Julia zapragnęła uratować siebie przed samą sobą. Nie poszła do psychiatry po leki, które odcięły by jej emocjonalny balast, ale postanowiła w naturalny sposób zająć się światem psychicznym, obecnie przypominającym pobojowisko z połamanymi kikutami drzew i lejami po bombach. Przeczytane lektury na nowo wzbudziły zainteresowanie buddyzmem, głównie ze względu na konkretne narzędzia pracy z umysłem, w postaci technik medytacyjnych.

Zaczęła przeglądać strony internetowe w poszukiwaniu wspólnoty praktykujących, możliwie blisko domu. Zatelefonowała do pewnej sangi związanej z japońską szkołą zen i umówiła się na pierwsze spotkanie. Pełna obaw przybyła pod wskazany adres. W drzwiach przywitał ją szczupły, starszy mężczyzna o czarnych oczach. Zaprowadził ją do sąsiedniego pokoju, udzielił krótkich instrukcji co do istoty medytacji zen, po czym dyskretnie wszedł na pół godziny. Kiedy wrócił, spojrzał z uwagą na Julię i powiedział: w takim razie zapraszam na wspólną praktykę. Julia weszła do zendo, gdzie twarzą do ściany siedział już jeden z praktykujących, zajęła miejsce przy drzwiach, po chwili przyszedł gospodarz wraz z żoną i rozpoczęła się sesja medytacyjna. Po jej zakończeniu wszyscy w milczeniu pili herbatę. Po raz pierwszy od paru miesięcy poczuła że ogarnia ją spokój, nareszcie nikt o nic nie pytał, nie musiała odgrywać żadnej roli, nie była już kobietą w średnim wieku uginającą się pod ciężarem problemów, lecz istotą posiadającą czystą naturę Buddy, którą w tej oto małej społeczności zamierzała odkrywać. Wróciła do domu z silnym postanowieniem podjęcia wyzwania pracy z umysłem. Bardzo przypadł jej do gustu fakt, iż ma do czynienia wyłącznie z medytacją, bez orientalnej otoczki i wizerunków egzotycznych bóstw. Zen zauroczył prostotą filozofii zawierającą się w słowach pewnego Mistrza:

„Ludzie szukają prawdy daleko, nie wiedząc, że znajduje się ona tak blisko.

Są jak umierający z pragnienia pośrodku rzeki, który błaga o łyk wody”.

Z zapisków JuliiDom z czerwonej cegły

Dom był nieduży, piętrowy z poddaszem, z czerwonej cegły, obrośnięty od południa winną latoroślą. Od frontu znajdował się niewielki kwiatowy ogródek, zaś na tyłach rozpościerał się magiczny ogród mojego dzieciństwa. W 1945 roku moja babcia Aniela wraz z trójką małych dzieci dotarła na Wybrzeże z grupą repatriantów ze wschodu. Karta historii się odwróciła i teraz Niemcy zostali zmuszeni opuścić Gdańsk, pozostawiając po sobie liczne wolne domy. Nowe porządki w Europie i zmiany granic zmusiły miliony ludzi do bolesnej wędrówki ludów. Tak więc babcia sprowadziła się do czerwonego domku, obok zaś po sąsiedzku zamieszkała jej przyjaciółka, również obarczona trójką dzieci. Kilka miesięcy wcześniej ich mężowie udali się na zachodnie Ziemie Odzyskane, gdzie obie rodziny miały w przyszłości zamieszkać. Jak głosi legenda, opuszczający swą siedzibę Niemcy przyjęli przybyszów gościnnie, wyprawili pożegnalną kolację, wznieśli wiele toastów za lepsze czasy. Jednak po paru godzinach okazało się, iż dla obu mężczyzn uczta stała się ostatnią w ich życiu, ponieważ zostali otruci. Niemcy wyjechali następnego dnia, zaś przyjaciele na wieki spoczęli na pobliskim cmentarzu.

Naprawdę okoliczności śmierci mojego dziadka i jego druha nigdy nie zostały wyjaśnione; jedno jest pewne, że obaj nie wstali żywi od stołu.

Tak więc wskutek tragicznych wydarzeń plany uległy zmianie i Aniela udała się na północ, postanawiając zamieszkać na obrzeżach Gdańska. Zmuszona do ciężkiej pracy, aby zapewnić byt trójce swoich dzieci, wstawała o świcie, kładła się późną nocą W owym czasie imała się różnych zajęć – pracowała jako salowa w szpitalu, handlowała na rynku rybami.

Aniela była niewątpliwie dzielną, urodziwą kobietą, obdarzoną wschodnim temperamentem, zaradną i na swój sposób inteligentną, jej edukacja natomiast zakończyła się na poziomie podstawowym. Na pewno zagadką pozostanie fakt, iż została żoną człowieka wykształconego, przedwojennego inżyniera geodety. Właśnie to małżeństwo i wyjazd z rodzinnego domu na Białorusi uchroniły ją, jako jedyną z familii, przed zesłaniem. Pochodziła z bogatej rodziny młynarzy, którzy jednak utracili swój majątek z powodu zarządzeń władzy radzieckiej i jako kułacy zostali zesłani na Sybir. Po kilku latach Aniela udała się w dwutygodniową podróż za Ural, by zobaczyć swą matkę. Ojciec już nie żył, rodzeństwo zostało rozdzielone i nie wiadomo, co się z nimi stało. Wzięła z sobą zapasy chleba oraz gotówkę, którą starannie ukryła. Na miejscu przekupiła kogo trzeba, załatwiła stosowne papiery i wsiadły razem na statek, przypuszczalnie na rzece Ob. Statek miał już odpływać, gdy okazało się, że strażnicy poszukują uciekinierki. Niewątpliwie ktoś musiał złożyć donos. Matkę aresztowano i babka sama w rozpaczy udała się w powrotną drogę na Białoruś. Nigdy już nie ujrzała swej matki, siostry się jednak odnalazły i wróciły z zesłania w 1956, zaś po trójce braci słuch zaginął.

Podobno Aniela wykazała się także odwagą i determinacją w innej dramatycznej sytuacji życiowej. Zdołała ocalić swojego męża, oskarżonego o działanie przeciw władzy ludowej, stojącego przed plutonem egzekucyjnym. Nie wiadomo, jakich argumentów i sposobów użyła, aby osiągnąć swój cel, męża jednak uratowała…

Właściwie miała być to opowieść o moim dzieciństwie. Chciałam przypomnieć sobie swój dom, pachnący kawą zbożową i lawendą, zamieszkały przez osoby mi znane od dnia narodzin. Jednak nie sposób pochylić się nad losem babki Anieli, która go wybrała i zamieszkała w nim jako pierwsza z naszej familii, losem kobiety, w której odnajduję cześć siebie. Powinowactwo nie zasadza się bynajmniej na podobieństwie fizycznym, kolejach losu czy też wykształceniu, jakże odmiennych, ale na pewnym stylu bycia, komunikowania się czy też temperamencie. Doświadczenie przemiany i konieczność skonfrontowania się z nową trudną sytuacją pojawiła się u nas w wieku dojrzałym i rozpoczęła nowa fazę życia.

Pytanie, kim jestem, pytanie o tożsamość nurtuje mnie od jakiegoś czasu i może ta opowieść przybliży mnie zrozumienia siebie.

Kochanka numer 2

Po kilku miesiącach okazało się iż cudowna, romantyczna miłość Pawła równie szybko wygasła, jak i zapłonęła. Znajomy lekarz stwierdził, iż według najnowszych badań medycznych za zakochanie odpowiedzialna jest fenyloetyloamina produkowana w międzymózgowiu i czas jej intensywnego działania wynosi około trzech miesięcy. Co by się zgadzało w przypadku Adama, ponieważ właśnie tyle czasu potrzebował by wyleczyć się z „przejściowego imbecylizmu i psychicznej anginy” (jak powiedział Jose Ortega y Gasset). Widocznie jednak wyleczenie nie było całkowite, ponieważ wkrótce ponownie został ponownie zainfekowany. Nową wybranką serca okazała się także nauczycielka, na dodatek jej imienniczka, podobnie jak w pierwszym przypadku wyszukana na serwisie randkowym. Znajomość szybko z etapu nocnych wynurzeń i konspiracji wyewoluowała w stronę konkretnych działań. Kochanka została zatrudniona w jednej z placówek podlegających Adamowi i sukcesywnie rozpoczęła powiększanie sfery wpływów. Ponieważ Julii zdarzyło się prowadzić lekcje w zastępstwie za chorą koleżankę, wkrótce spotkała się z rywalką w pokoju nauczycielskim. Niespodziewana konfrontacja wywołała lekką konsternację z obu stron, ale zakończyła się konwencjonalną wymianą grzeczności. Podobny przebieg miały inne sporadyczne kontakty, a Julia czuła, że cały zakład pracy komentuje romans szefa i obserwuje jej reakcje. Kiedy postanowiła z pewnym dystansem przyjrzeć się z bliska młodszej rywalce, przebojowej i pewnej siebie osobie, na obliczu której gościł wyraz determinacji, lecz nie otwartego tryumfu, okazało się, że całkiem spokojnie znosi jej obecność…

Następna kobieta w życiu Adama bolała mniej intensywnie, przypominając jednakże, że ich małżeństwo nieubłaganie dryfuje w kierunku całkowitego rozpadu. Początkowo on zapewniał o czysto zawodowym gruncie kontaktów, a podejrzenia o romansie uznawał za banialuki wyssane z palca, historyjki wyprodukowane w zazdrosnym umyśle, opanowanym obsesyjnymi wizjami zdrady małżeńskiej. Nie zdołał jednak ukryć nocnych rozmów, których charakter nie pozostawiał żadnych wątpliwości co do łączącej ich relacji.

Nowy związek nie przynosił jednak upragnionego ukojenia, a wręcz przeciwnie, jakby stał się jeszcze jednym pretekstem, by negatywne emocje kierować w stronę pozostałych domowników, wykazujących się doskonale opanowaną sztuką dyplomacji (w przypadku Pawła) albo, jak w przypadku Julii, nieodmiennie dającej wciągać się w klimat niekończących się tyrad, nieposiadającej dość odwagi, by przeciwstawić się wciąż rosnącej presji.

Rafał – serce ożywa

Mijały miesiące życia obok siebie, w światach równoległych, coraz bardziej obcych, bez widoków na zmiany, wszak byli cały czas rodziną i pozory należało utrzymywać. Wszak były kredyty i zobowiązania. Więc żyli długo i nieszczęśliwie, tymi słowy mógłby rozpocząć się kolejny akt historii, opowieści o ludziach dojrzałych, którzy znają smak słowa „odpowiedzialność”, ale całkiem zapomnieli, co znaczy bliskość, czułość.

Los jednak chciał inaczej…

Julia nadal uczęszczała na praktyki medytacyjne, które stały się cotygodniowym wydarzeniem pozwalającym utrzymać energię przez kolejne dni. Na medytację przychodziło kilka osób, potrzebujących tej samej duchowej strawy, pragnących żyć bardziej świadomie, czerpiących inspirację do życia z uniwersalnych nauk Buddy. Duży plus stanowił fakt poczucia pewnej anonimowości w grupie, gdzie nikt nie wypytywał o to, czym się kto zajmuje ani jaki status społeczny posiada. Każdy uczestnik wnosił swoją jakość, dyskretnie serwowaną w czasie pomedytacyjnych herbatek. Często bywało, iż praktyka odbywała się w skromnym, czteroosobowym gronie, w skład którego oprócz gospodarza i jego żony wchodziła Julia i Rafał, sporo od niej młodszy mężczyzna, od wielu lat praktykujący zen. Zdarzało się, że Julia wieczorem szła do pociągu w jego towarzystwie, prowadząc nieobowiązującą konwersację. Niejednokrotnie wracali razem, by pożegnać się przy kolejce podmiejskiej, po czym Rafał udawał się na swój przystanek autobusowy.

Pewnego jednak wieczoru zaprosił ją na herbatkę do małej, stylowej kawiarenki. Julia chętnie skorzystała z zaproszenia, ponieważ nie miała ochoty spędzać kolejnego samotnego wieczoru w domu. Usiedli przy herbatce naprzeciwko siebie i dopiero wtedy Julia zwróciła uwagę na urodę Rafała, której do tej pory nie zauważała, na jego szlachetny, rasowy profil, piękne zielone oczy, eleganckie dłonie i w ogóle jakiś powiew tajemniczości i skupienia, które ją onieśmielały. Czuła się trochę zestresowana pod spokojnym badawczym spojrzeniem, mówiła szybko i nieskładnie, on natomiast prawie wyłącznie słuchał. W ciągu godziny znał już najważniejsze fakty z jej życia, łącznie z sytuacją domową, zdradami męża i jej obawami o przyszłość. Od tej pory zdarzało się, iż zachodzili gdzieś razem na pogawędki. Trochę dowiedziała się o jego historii, o związku, który kończył się i jakoś nie mógł ostatecznie zostać zerwany, i o problemach ze starszymi rodzicami. Poza tym odnajdywali wspólne tematy dotyczące książek, filmów i różnorakich duchowych ścieżek.

Julia czuła, że serce ożywa pod spojrzeniem zielonych, przenikliwych oczu i ogarnia ją niezapowiedziana błogość i coraz większe zauroczenie jego osobą, co zresztą starała się skrzętnie ukryć, by nie psuć ciepłej relacji…

Z jednej strony cieszyła ją nagła zdolność przeżywania wielu wzruszeń, jednak z drugiej wiedziała, nie powinna pielęgnować uczuć niemających żadnych szans spełnienia się w rzeczywistości.

Przeżywała zatem rozterki, pocieszając się światem literatury i muzyki, znów czytała powieści Hermana Hessego i na okrągło puszczała nagrania grupy Myslovitz i Green Day.

Mimo wszystko, bez względu na dyskomfort psychiczny, nadal pragnęła uczestniczyć w medytacjach, czuła bowiem, iż każda praktyka wnosi do jej życia więcej przestrzeni, spokoju, zrozumienia siebie oraz innych. Wiedziała, iż musi zmierzyć się z obcym, wewnętrznym światem; cokolwiek by tam było, stanowiło przecież jej umysł.

Z zapisków JuliiCzas na sen

Co wieczór zapadam w sen, oddaję się we władanie nieznanej natury. Nigdy nie wiem, co się wydarzy, gdzie zaprowadzą mnie wspomnienia, czy sen okaże się banalnym przetworzeniem rzeczywistości, zadziwi oryginalnością konfiguracji osób i wydarzeń, czy też pojawi się w postaci symbolicznych obrazów, które głęboko zapadają w pamięć i nieustannie powracają, domagając się interpretacji. Przypomniałam sobie sen o piekle. Miałam wtedy sześć lat i bardzo się bałam. Znalazłam się w czeluści, niby wielkiej kopalni wyposażonej w piece, przy których pracowały diabły o wyglądzie górników z doczepionymi rogami i ogonami. Miały czerwone wnętrza ust i wyraz determinacji na obliczach. Wykonywały niewdzięczną robotę, polegającą na łapaniu potępionych i paleniu ich w piecach. Męka nie wyglądała na wieczną, raczej była to jednorazowa kara unicestwienia. Czekałam na swoją kolej wciśnięta za skałą, licząc, że może mnie nie zauważą, jestem przecież taka mała, nie chodzę nawet do szkoły, moje grzechy nie są tak samo ciężkie jak pozostałych, dorosłych osób. Wreszcie jeden z szatanów znajduje mnie wystraszoną i podchodzi powoli z widłami. Widzę jego wykrzywioną, czarną twarz i trójząb wymierzony prosto w pierś… budzę się z krzykiem i stwierdzam, że siedzę, płacząc, we własnym łóżeczku. Obraz diabłów towarzyszył mi potem przez wiele lat, przypominając, iż kara została tylko odsunięta w czasie.

A sny prorocze? Dawniej nie wierzyłam w ich istnienie, potem zaczęłaś się ich obawiać, nie chciałam przyjąć obrazu w zdeterminowanej przyszłości, ale były faktem. Pamiętam sen, który miałam tuż przed śmiercią mojej przyjaciółki Anny. Obserwowałam, jak biega po mieście ubrana w kostium kąpielowy, eksponujący jej kulturystycznie umięśnione plecy. Przebiegając koło mnie, rzuciła w przelocie, że bardzo się spieszy na autobus. Sprężyście wspinała się po schodach, pokonując po dwa stopnie naraz, ale już widziałam kierowcę szykującego się do odjazdu, wiedziałam, że nie zdąży… i po chwili odjechał, pozostawiając jedynie smugę spalin. Tej właśnie nocy Anna umarła, pokonana przez nowotwór.

Sny zwiastujące kolejne, radykalne przemiany w życiu pojawiały się niczym posłańcy złych wieści, którym nie sposób było zamknąć drzwi przed nosem, a ewentualne ucięcie im głowy stanowiłoby pusty gest, potwierdzający jedynie lęk i bezsilność wobec nadchodzących wydarzeń. Docierając do głębi snów, odkrywałam znaczenie symbolicznych obrazów i nagle stawały się jasne, oczywiste, a wkrótce potwierdzały swą prawdziwość w realnym życiu. Zadawałam sobie pytanie, czyż nie jest fatalizmem wiara w wydarzanie rzeczy ze względu na sny, a może czy może raczej na odwrót, sny wydarzają się ze względu na rzeczywistość istniejącą tu i teraz, ale skoro wszystko jest teraz, to przecież zmieniając postawę, można też zmienić bieg wydarzeń, ale na razie nie wiedziałam, jak to zrobić…

Sny przenoszą w świat będący poza kontrolą racjonalnego umysłu i tylko nieliczni posiadają zdolność świadomego kreowania rzeczywistości w różnych wymiarach. Sen i tak zwana realna rzeczywistość są w istocie jednością W każdym ze światów spotykasz i przyjaciół na ścieżce oraz pakiet specjalnych wydarzeń mniej lub bardziej traumatycznych oraz tak zwanych wrogów, będących w istocie specjalnymi przyjaciółmi, pozwalającymi dokładnie zobaczyć, z czym w życiu masz największe problemy, i określić miejsce, w którym się znajdujesz. Podziękuj wszystkim swoim nauczycielom i wszystkim doświadczeniom – i tym przynoszącym ukojenie, i tym niosącym cierpienie, ponieważ stanowią nieodłączny element twojej własnej niepowtarzalnej historii…

Z zapisków JuliiPod kamieniem

Życie pod presją przypomina egzystencję pod kamieniem. Nie dziwi ani ciemność, ani ciasnota, ani niewielka ilość tlenu. Można się przecież jakoś poruszać, drążyć swoje tunele, a nawet prowadzić życie towarzyskie. Czasami ktoś podnosi kamień, gwałtowny powiew powietrza i oślepiające światło wywołują chaos. Wszystkie robaki rozpełzają się w panice, szukając ratunku w ziemi, bojąc się parzących promieni – podobnie człowiek żyjący od wielu lat pod presją za wszelką cenę unika zmiany swojej sytuacji, powtarzając sobie: przecież to jest moje życie, dobre jest, najlepsze z możliwych.

Wyszukiwanie plusów sytuacji staje się codziennym zwyczajem, tak jak przywoływanie w pamięci osób, którym się nie powiodło, chorych na wózkach inwalidzkich, biednych, opuszczonych samotnych i bez żadnych perspektyw. Wobec ogromu cierpienia własne położenie wydaje się naprawdę korzystne i zwyczajną niewdzięcznością byłoby narzekanie na los.

Julia długo nie zdawała sobie sprawy, że jest ofiarą przemocy domowej, którą kojarzyła wyłącznie z agresją fizyczną. Stawiała znak równości pomiędzy przemocą a katowaniem fizycznym, pozostawiającym po sobie widoczne ślady, ale szarpanie, niszczenie mienia, zastraszanie i szantaż zostały zdefiniowane i zaszufladkowane jako efekt uboczny stresującego życia, znajdujący zawsze wytłumaczenie w sytuacji, którą sprowokowała. Dopiero po wielu latach zrozumiała istotę zjawiska, kiedy obejrzała film instruktażowy przeznaczony dla osób zajmujących się psychoterapią. Jednego dnia dokonała się poważna zmiana w postrzeganiu problemu, wobec którego do tej pory nie posiadała żadnego dystansu. Film w wielu aspektach nawiązywał do jej własnych losów. Bohaterowie, czteroosobowa rodzina, żyli w cyklu przypominającym naturalny bieg dni i nocy. Z zadziwiającą regularnością okresy harmonii przeplatały się z okresami traumatycznych przeżyć. Wykresy w postaci sinusoidy, przedstawiające na przestrzeni kilku lat historię konfliktów w rodzinie, porażały precyzją, niczym niezawodny mechanizm szwajcarskiego zegarka. Otóż Julia wtedy, po raz pierwszy w życiu, spojrzała na przeszłość z wielkim zdziwieniem.

Ależ to banalne, okrutnie banalne i przewidywalne zarazem, pomyślała.

Innym odkryciem stał się także fakt, iż jeżeli związek będzie trwał siłą inercji, przyniesie rodzinie tylko więcej cierpienia…

I jeszcze jednej ważnej rzeczy miała dowiedzieć się Julia, mianowicie, iż zarówno przemoc fizyczna, jak i psychiczna są uznane za przestępstwo z mocy paragrafu 207 Kodeksu Karnego…

Z zapisków JuliiŚwinka szczerze

Znowu te zakupy, tony żarcia przynoszone na plecach, pierdolona, rozpasana konsumpcja.

Najbardziej wkurwia mnie chodzenie do sklepu mięsnego, zero nastroju żałoby, prozaiczna normalność, nikogo nie obchodzi cierpienie zwierząt, zwłaszcza w święta. A jednak uczestniczę w tej paranoi od prawie dwudziestu lat, sama nie jem mięsa, ale przygotowuję posiłki dla rodziny. I po co im daję bazujący na cierpieniu chemiczny śmietnik? Bo nie ma alternatywy, oni nie zamierzają przejść na wegetarianizm i muszę się z tym pogodzić. Smutne, ale prawdziwe. Stać mnie jedynie na odwracanie wzroku i wściekłość, no może czasem napiszę jakiś artykuł lub wierszyk…

świnka szczerze

Żyłam sobie w chlewie

lecz nie w siódmym niebie

rosłam w ciemnościach

zimno czułam w kościach

chociaż jeść dawali

głowę odrąbali

Z zapisków JuliiMam tego dość…

Powiesz coś nie tak i awantura gotowa, chcesz się podzielić swoimi przemyśleniami – dowiesz się, że masz iść do psychiatry, nie możesz oglądać scen przemocy – błąd! Nie możesz znieść, jak obraża się ludzi, następny błąd… Nie podziwiasz nihilistycznej prozy Houellebecqa – nie znasz się na literaturze, nie śmiejesz się z wulgarnych dowcipów, trafiony zatopiony… nie można z tobą spokojnie zjeść obiadu w restauracji, bo z wyrzutem patrzysz na spożywanie mięsa… bo… można by długo wyliczać……

Miłość absolutna

Pajączek śpiewa:

Kochałam, więc nóżki swoje oddałam estecie, co pajączki kocha najbardziej w świecie

Pajączek wspomina:

osiem nóg… stuk, stuk, stuk

siedem… nadal zgodnie wystukuje swój rytm

symetria sześciu… wciąż urzeka

i w piątkę obejdziemy świat cały

czwórka… w sam raz do brydża

trójka… prawie ze święta

dwójka… w sam raz do pary

jedna… zaskakująco zgrabna

samotny tułów…

hop, hop poturlajmy się w stronę zachodzącego słońca

Pajączek śpiewa:

Chociaż nie mam nóżek

przetrwam każdą burzę, la, la, la, la

Życie na wkręcie

Pierwsze skojarzenie ze słowem wkręcony? Wkręcona śrubka. Drugie skojarzenie, szmata wkręcona w szprychy roweru. Do wkręcenia śrubki potrzebny jest śrubokręt, a szmata zazwyczaj sama się wkręca, nie wiadomo kiedy. Wykręcanie śrubki bywa żmudne, wyciąganie szmaty ze szprych wymaga zaś zatrzymania roweru. Tak czy inaczej, znacznie łatwiej się wkręca niż wykręca. Słowo „wkręcanie” zrobiło dziś zawrotną karierę. Zawiera w sobie istotę zjawiska wchłonięcia obcej informacji, chwilowe bądź długoterminowe poddanie napływowi bodźców ze środowiska, utratę kontroli nad sytuacją i nawet się nie obejrzysz, jak masz już swoją śrubkę w centralnym miejscu i nie dość, że ci nie przeszkadza jej obecność, to nawet jesteś dumna, że została wykonana ze szlachetnego kruszcu. Ze szmatą jest podobnie, wkręcona w szprychy roweru udaje ozdobę bicykla, co zwalnia tempo podróżowania, ale dzięki niej stajesz się z daleka rozpoznawalna.

Dobrze… dalej idźmy tropem śrubek…