Dwór czarownic - Joanna Sękowska - ebook + książka

Dwór czarownic ebook

Sękowska Joanna

2,6

Opis

Ta powieść to tajemnica, niepokojący klimat i postacie, które znamy z naszej wyobraźni. Przekonaj się, czy i Ty ulegniesz urokowi Dworu Czarownic. Melisa budzi się w nieznanym sobie miejscu. Nie pamięta, co się z nią działo przez ostatnie kilka godzin. Niepewność i strach mijają, kiedy stojąca w pokoju tajemnicza kobieta dotyka jej dłoni. Dziewczyna czuje, że wydarzyło się coś magicznego, wymykającego się logice, a jej uzdrowicielka to ktoś, kto całkowicie odmieni jej życie. Spotkanie Melisy z czarodziejką Miętą to początek niezwykłej przygody, w której pojawią się nadprzyrodzone istoty: wiedźmy, czarodzieje, demony, wampiry i żywiołaki. Czy obdarzona magicznymi mocami bohaterka odnajdzie się w nowym dla siebie świecie? I czy dowie się, kim naprawdę jest?

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 213

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
2,6 (22 oceny)
1
3
6
10
2
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Naminiki

Nie polecam

Książka miała potencjał. Nie wiem kto zawinił, autor czy wydawca. Akcja skokowa, zaplątana i niespójna. Sposób przedstawienia historii był tak tragiczny, że po przeczytaniu zastanawiam się, co się tam w ogóle wydarzyło? Zaczęło się ciekawie. Historia do opisania na co najmniej 3 tomy, a nie na 176 stron. Całość sprawia wrażenie, jak by ktoś chciał 3 tomy streścić w jednej, ciękiej książce i poplątał chronologię wydarzeń.
20

Popularność




Opieka redakcyjna

Agnieszka Gortat

Redaktor prowadzący

Kinga Kosiba

Korekta

Ewa AmbrochJolanta Miedzińska

Opracowanie graficzne i skład

Marzena Jeziak

Projekt okładki

Aleksandra Sobieraj

© Copyright by Joanna Sękowska 2020© Copyright by Borgis 2020

Wszelkie prawa zastrzeżone

Wydanie I

Warszawa 2020

ISBN: 978-83-66616-02-8

Wydawca

Borgis Sp. z o.o.ul. Ekologiczna 8 lok. 10302-798 Warszawatel. +48 (22) 648 12 [email protected]/borgis.wydawnictwowww.instagram.com/wydawnictwoborgis

Druk: Sowa Sp. z o.o.

Melisę obudził ogromny ból głowy. Jęknęła, podnosząc się z łóżka. Świat wirował szybko, nie dając jej się skupić. Nogi ugięły się pod nią, ale zdołała nie upaść na podłogę. Przytrzymała się materaca i powoli usiadła. Chciała nie ruszać się przez chwilę, by okropne łomotanie pod czaszką złagodniało. Rozejrzała się po pokoju, w którym się obudziła. „Gdzie ja jestem?” ‒ zastanowiła się zdezorientowana.

Sypialnia była duża i przestronna, tapeta na ścianach przedstawiała złote motywy kwiatowe na burgundowym tle. Do pokoju przez wysokie okna wpadało łagodne słoneczne światło. Był poranek, nie później niż dziesiąta. Melisa siedziała na łóżku, właściwie łożu z czerwoną narzutą, satynową pościelą i kolumienkami w rogach. Po drugiej stronie pokoju spostrzegła drzwi z ciemnego drewna. Cały pokój pełen był czerwieni, złota i czerni.

Pod jednym z okien stał niewielki stoliczek, a obok niego eleganckie krzesło z wyściełanymi podłokietnikami i wygiętymi nóżkami. Siedział na nim czarnoskóry chłopczyk. Wielkimi, nieruchomymi oczyma wpatrywał się w Melisę. Dziewczyna zdziwiła się, jak mogła wcześniej go nie dostrzec. Jego martwy wzrok sprawił, że przeszły ją ciarki. Powoli uniosła rękę i niemrawo pomachała dziecku. Chłopiec bez słowa zeskoczył z krzesła i wybiegł z pokoju. Dziewczyna wypuściła powietrze z płuc. Nie miała pojęcia, kim był ani gdzie się znajdowali. Powoli panika, która czaiła się w zakamarkach jej świadomości, zaczynała narastać. Głowa nadal ją bolała i nie mogła skupić się na żadnej myśli. Postanowiła wyjrzeć przez okno, ale tym razem wstała z łóżka powoli. Udało jej się dotrzeć do parapetu i odsłonić firankę. Na dole zauważyła zadbany, ascetyczny ogród z zielonymi krzewami, żwirowymi ścieżkami i białymi altanami. Jego skraj wyznaczał gęsty las nieoddzielony od ogrodu żadnym płotem. Szczyty drzew sięgały daleko, za horyzont.

„Gdzie ja mogę być?” ‒ pomyślała przestraszona, nie mogąc przypomnieć sobie, dlaczego znajduje się w tym miejscu i jak się tu dostała. „Skup się. Co pamiętasz jako ostatnie?”. Postarała się skoncentrować, by przypomnieć sobie cokolwiek: jak się tu znalazła, jaki był dzień, kim właściwie była. Z przerażeniem stwierdziła, że pamięta jedynie swoje imię. Wydawało się jej, że coś jeszcze majaczyło na skraju jej pamięci. Stukot kopyt, zapach wiatru i lasu. Cóż, niebogato.

Oparła się o parapet, jeszcze raz ogarniając spojrzeniem pokój, w którym się ocknęła. Naprzeciwko spostrzegła parę uchylonych drzwi, przez które wybiegł chłopiec. Teraz stała tam drobna blondynka. Melisa złapała się za serce zaskoczona. Nie mogła wykrztusić ani jednego słowa. Nieznajoma uśmiechnęła się delikatnie, ruszając z miejsca. Powoli, nie wykonując gwałtownych ruchów, podeszła do Melisy. Zachowywała się, jakby miała do czynienia z dzikim zwierzęciem. Starała się swoim zachowaniem nie wywołać żadnej negatywnej reakcji. Melisa nadal stała jak zamurowana przy oknie. Dziewczyna znalazła się tuż przed nią. Ból głowy nasilił się. Nieznajoma dotknęła delikatnie dłoni Melisy. Nagle, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, ból zaczął słabnąć.

‒ Już lepiej? ‒ zapytała dziewczyna. Miała łagodny głos.

Melisa mogła jedynie kiwnąć głową. Pozwoliła podprowadzić się do łóżka, z pomocą nieznajomej usiadła na nim powoli. Podniosła wzrok na intruza.

‒ Gdzie ja jestem? ‒ Głos jej się załamał. Nie była pewna, czy spytała wystarczająco głośno.

‒ W moim domu. Nie martw się, nic ci nie grozi. ‒ Dziewczyna usiadła obok niej. ‒ Mam na imię Mięta. A ty?

‒ Melisa ‒ zająknęła się, starając się uspokoić łomocące serce. Mięta ujęła ją za dłoń i łagodnie pogłaskała.

‒ Meliso, powiedz mi, kochanie, czy pamiętasz coś? Cokolwiek, co mogłoby nam pomóc odnaleźć twoich bliskich.

Melisa kątem oka dostrzegła ruch. Odwróciła głowę w jego kierunku. W drzwiach stała kobieta zwrócona w ich stronę. Miała na sobie kolorowe sari i mnóstwo srebrnej biżuterii. Mięta gestem kazała jej odejść, co tamta niezwłocznie uczyniła.

‒ Kochanie, chciałabym powiedzieć ci, co się z tobą stało, ale nie wiem, czy czujesz się na siłach.

‒ Nie wiesz? ‒ Melisie wydawało się, że Mięta posiada jakiś dar, dzięki któremu wie dokładnie, co czuje druga osoba. Jak inaczej wytłumaczyć to, że kiedy ustąpił jej ból głowy, spytała, czy już lepiej?

‒ Chodziło mi o to, czy czujesz się na siłach, żeby teraz sobie poradzić z tym, co ci powiem. ‒ Mięta skrzywiła usta.

‒ Nie wiem, chyba… chyba tak. Czy to coś strasznego?

‒ W twojej sytuacji byłabym już i tak nieźle przerażona. ‒ Mięta uścisnęła jej dłoń. ‒ Ale masz moje słowo, że zależy mi na twoim dobru. Zaufaj mi, proszę.

Melisa jedynie kiwnęła głową.

Mięta milczała przez chwilę, potem powiedziała:

‒ Jeden z moich ochroniarzy znalazł cię w rowie przy drodze. Byłaś osłabiona, wychłodzona i nieprzytomna. Kiedy tylko bliżej ci się przyjrzałam, odkryłam, że ktoś próbował cię złamać. ‒ Mięta zamilkła, uważnie obserwując reakcję Melisy.

‒ Złamać? Tak… złamać? ‒ Wykonała gest obiema dłońmi.

‒ Nie, nie dosłownie. Coś lub ktoś zaburzył równowagę pomiędzy twoim ciałem a tłem, a to mogłoby doprowadzić nawet do twojej śmierci, gdybym odpowiednio szybko nie zareagowała.

‒ Moim czym? ‒ Ten fragment wypowiedzi Mięty nie był jasny. ‒ I, och, dziękuję za uratowanie życia.

‒ Tłem. To niematerialna część ciebie. Jeśli tło i ciało nie są w kompletnej równowadze, może doprowadzić to do utraty mocy, zdrowego rozumu, a nawet śmierci.

To, o czym mówiła Mięta, wydawało się coraz mniej zrozumiałe.

‒ Przepraszam, ale nie rozumiem. Jakich mocy? ‒ zażądała wyjaśnień Melisa. Na szczęście głowa już jej nie bolała i mogła myśleć jaśniej. Była pewna, że się nie przesłyszała.

Mięta zmarszczyła brwi, okazując zdziwienie.

‒ Twoich mocy oczywiście, magicznych. ‒ W celu wyjaśnienia delikatnym ruchem nadgarstka sprawiła, że okno otworzyło się powoli, a do sypialni wleciał niewielki brązowy wróbelek. Usiadł na wyciągniętej dłoni Mięty, która pogłaskała główkę ptaka długim palcem. Wróbel obejrzał się wkoło i w następnej sekundzie zaczął rosnąć, a jego pióra pojaśniały. Po chwili na dłoni dziewczyny siedziała kanarkowożółta papuga z wysokim grzebieniem białych piór i zakrzywionym masywnym dziobem.

Melisa wytrzeszczyła oczy zdumiona. Spojrzała na Miętę, która posadziła ptaka na ramie łóżka i obejrzała się na gościa.

‒ Ja też tak potrafię? ‒ Z tysiąca pytań, które wybuchły niczym kolorowe fajerwerki w głowie Melisy, jej usta wypowiedziały jedno z mniej rozsądnych.

Wzrok Mięty złagodniał. Wydawała się skruszona.

‒ Przepraszam, ale nie. Kiedy cię do mnie przyniesiono, większość twoich mocy zniknęła. Bardzo mi przykro. Skupiłam się na ratowaniu życia.

‒ Och ‒ westchnęła tylko Melisa. Nie wiedziała, co ma powiedzieć. Z jednej strony była bardzo wdzięczna Mięcie za uratowanie życia i opiekę, ale z drugiej wir niepoukładanych myśli, które zrodziły się tuż po przebudzeniu w tym pełnym przepychu pokoju i rodziły się nadal, im dłużej przebywała z tajemniczą czarownicą, niepokoił ją, nie dając się skupić. Nie wiedziała już, co ma myśleć o całej sytuacji.

‒ Meliso, posłuchaj. Jest jeszcze jedna rzecz, o której ci nie powiedziałam. ‒ Mięta położyła dłoń na ramieniu Melisy.

‒ Tak?

‒ Chodzi o twoją sytuację. Złamanie nie zdarza się przez przypadek, a jeśli tak, to nigdy o tym nie słyszałam. Nie może też odbyć się bez udziału drugiej osoby lub innego rodzaju świadomości. Zmierzam do tego, że ktoś prawdopodobnie chciał, żebyś straciła moce. Może nawet, żebyś… ‒ Mięta nie dokończyła, mając nadzieję, że Melisa domyśli się, co chciała powiedzieć.

Melisa przykryła dłonią usta. Ktoś chciał ją zabić. I ona nie wiedziała kto. I dlaczego. Zwłaszcza kto. Spanikowana ścisnęła dłoń Mięty, która dziwnym sposobem siedziała wystarczająco blisko, by przytulić ją i dodać otuchy.

‒ Nie martw się tym, proszę. Obiecuję, że zrobię wszystko, co w mojej mocy, żeby nie stało ci się nic złego. Masz moje słowo. ‒ Mięta gładziła Melisę po głowie. Dała jej chwilę na uspokojenie się i rozluźniła uścisk. ‒ Połóż się, proszę. Odpocznij, poukładaj myśli. Pewnie masz dużo do przemyślenia. Gdybyś mnie potrzebowała, mój pokój jest tuż obok.

Melisa patrzyła, jak Mięta opuszcza pokój. Kiedy drzwi się zamknęły, z westchnieniem opadła na łóżko. Ułożyła się pod kołdrą, zwijając się w kłębek.

***

Kiedy się obudziła, potrzebowała chwili, żeby przypomnieć sobie, gdzie jest. Nadal była zaniepokojona tym, że nie pamiętała kompletnie niczego, ale czuła, że może zaufać Mięcie. Tamta dziewczyna wytwarzała taki rodzaj atmosfery, w której trudno było obdarzyć ją negatywnymi emocjami. Rozejrzała się jeszcze raz po pokoju i postanowiła sprawdzić, co jest za drzwiami, które znajdowały się naprzeciwko łóżka. Za tajemniczym przejściem znalazła niewielką łazienkę, całą białą ze złotymi dodatkami.

„Dobrze przynajmniej, że nie jestem naga ani ranna” ‒ pomyślała z ulgą. Czuła się tylko trochę słabo, a łupanie pod czaszką przeszło w monotonne drżenie. Ostrożnie podeszła do drugich drzwi znajdujących się przy ścianie obok i wyjrzała. Jej oczom ukazał się korytarz prowadzący w prawo i lewo. Na podłodze leżał puszysty czerwony chodnik przykrywający dębowy parkiet koloru bursztynu. Po drugiej stronie korytarza była balustrada. Powoli przeszła przez próg sypialni, nasłuchując. W budynku słychać było przytłumiony odległością szelest rozmów prowadzonych piętro niżej. Melisa przysłuchiwała się głosom dochodzącym z dołu, ale nie mogła rozróżnić słów. Podeszła do barierki i wychyliła się. Niestety, zobaczyła jedynie szerokie schody. „No cóż. To zobaczmy, co my tu mamy” ‒ pomyślała.

Postanowiła ostrożnie rozejrzeć się po pokojach znajdujących się na piętrze. Po lewej stronie korytarz kończył się masywnymi, metalowymi wrotami z pokrętłem. Zupełnie jak w banku. Stanowiły dziwny widok w zestawieniu z eleganckim korytarzem. Melisa postanowiła więc udać się korytarzem na prawo. Zaraz za drzwiami do pokoju, w którym się obudziła, naprzeciwko pierwszego stopnia schodów zauważyła następne drzwi. Pokój, który ukazał się jej oczom po ich otworzeniu, wyglądał podobnie do tego, w którym się obudziła, a na łóżku spały dwie osoby. Dorosły mężczyzna i filigranowa dziewczyna zwinięta w kłębek u jego boku. Oboje byli bladzi i spoceni, leżeli nieruchomo, jakby byli nieprzytomni, a nie pogrążeni we śnie. Melisa ostrożnie wyszła z pokoju, by ich nie zbudzić.

Po obu stronach korytarza ciągnęły się rzędy drzwi. Melisa podeszła do każdych, naciskając pozłacane klamki. Niestety, nie odkryła nic więcej, ponieważ za każdym razem napotykała opór. Po kilkunastu metrach korytarz zakręcał w lewo, a na zakręcie urządzono coś w stylu bawialni. Kanapa, dwa fotele, wszystko eleganckie i niewygodne, zapraszały, by odsapnąć na chwilkę i poczytać książkę. Na niskim stoliku przed kanapą leżała gazeta. Melisa otworzyła ją, ale niestety wszystko było napisane w języku, którego nie znała. Alfabet był nawet inny, podobny do arabskiego pisma, ale bardziej kanciasty. Zamrugała oczami, bo literki zaczęły się przesuwać, zmieniać. Dziewczyna ze zdumieniem stwierdziła, że teraz wszystko jest dla niej zrozumiałe.

Artykuł na pierwszej stronie opisywał jakieś brutalne morderstwo, a gazeta datowana była na kwiecień. Och, znowu zakłuło ją silnie pod czaszką. Ziemia zakręciła się gwałtownie pod stopami, a Melisa, zanim się zorientowała, wylądowała na podłodze. „Niedobrze. Powinnam coś zjeść i wyspać się, bo znowu stracę przytomność. Kto wie, gdzie potem wyląduję”. Pomimo dość niepewnej sytuacji Melisy nie opuszczał dobry humor.

Ziemia zadrżała znowu. Ktoś ujął ją pod łokieć i pomógł usiąść na kanapie.

‒ Wszystko dobrze? Jak się czujesz? ‒ odezwał się głęboki głos.

‒ Jakby ktoś łupał mi czaszkę dłutem ‒ jęknęła Melisa, łapiąc się za głowę.

Zobaczyła zmartwioną twarz kobiety pokrytą niebieskimi tatuażami. To była ta kobieta, którą Mięta wyprosiła gestem z pokoju Melisy. Nieznajoma ubrana była w bogato haftowane srebrem fioletowe sari. W nos wpięty miała ogromny złoty kolczyk. Uśmiechnęła się krzywo i położyła dłoń na czole Melisy.

‒ Spokojnie, nic nie powinno ci się dziać. Pomogę ci wstać.

Z pomocą dotarła do swojego pokoju, a potem położyła się na łóżku.

‒ Poczekaj chwilkę, przyniosę ci coś na ząb.

„Och, świetnie. Dobrze, że ktoś o tym pomyślał”.

Do pokoju weszła Mięta.

‒ Jenna? Co z naszym gościem? ‒ zwróciła się do kobiety w sari.

‒ Znalazłam ją leżącą na podłodze. Skarżyła się na ból głowy.

Mięta podeszła szybko do Melisy i ujęła ją za dłoń. Drugą rękę położyła jej na głowie. Dziewczyna od razu poczuła się lepiej. Zobaczyła, jak pod skórą Mięty jaśnieją żyły, jakby miała płynne złoto zamiast krwi. Światło przepłynęło z jej dłoni na dłoń Melisy, która również pojaśniała na chwilę.

‒ Lepiej? ‒ spytała ze zmarszczonymi nadal brwiami.

‒ Tak, dzięki ‒ odparła niemrawo Melisa nadal zafascynowana tym, co zobaczyła przed chwilą.

‒ Jenno, przynieś, proszę, coś… ‒ Nie zdążyła dokończyć zdania, kiedy do sypialni wkroczyła wytatuowana kobieta z tacą w dłoniach, również ozdobionych malunkami.

‒ Zjedz coś, kochanie. Jesteś wyczerpana ‒ odezwała się do Melisy.

Kiedy ta pochłaniała tosta za tostem, dziewczyna mówiła:

‒ Zostawię cię, żebyś trochę odpoczęła. Staraj się oszczędzać przez jakiś czas, twój organizm przeszedł ostatnio bardzo dużo. Możesz tu zostać, ile ci się tylko podoba, nie jesteś ciężarem. ‒ Uśmiechnęła się uspokajająco, wychodząc z sypialni.

Po jej wyjściu pokój ogarnęła cisza. Melisa westchnęła, odłożyła tacę z jedzeniem i ułożyła się na wygodnym łóżku. Po chwili spała już głębokim snem.

Kiedy wstała, okazało się, że słońce już zaszło i ktoś pomyślał o tym, by zapalić światło w jej sypialni. Melisa z radością odkryła, że głowa już jej nie boli, a kilkugodzinna drzemka orzeźwiła ją i napełniła entuzjazmem. Nie czuła się już tak zdezorientowana jak rankiem, kiedy obudziła się w nieznanym jej miejscu pośród obcych ludzi. Podniosła się z łóżka i w łazience pod strugami ciepłej wody zbierała myśli.

Znajdowała się w rezydencji jakiejś dziewczyny, Mięty, która prawdopodobnie była czarownicą tak jak Melisa. Nie pamiętała, skąd pochodziła, czy miała jakąś rodzinę ani ile miała dokładnie lat. Wyglądała na osiemnaście, może dwadzieścia. Długie kasztanowe włosy przykleiły się do jej szczupłych pleców. Oparła czoło o ścianę, wdychając gorące powietrze, ciężkie od pary wodnej. Wcześniej obejrzała się w lustrze, by znaleźć jakieś znamiona lub tatuaże, jakiekolwiek charakterystyczne znaki, by łatwiej jej było się zidentyfikować. Niestety, wszędzie była gładka niczym niemowlę. Pomimo że ktoś prawdopodobnie czyhał na jej życie, w ścianach swojego pokoju czuła się bezpiecznie. Ufała, że dopiero co poznana Mięta, która ją uratowała, będzie ją chronić. Niestety, jeszcze wiele pytań pozostało bez odpowiedzi. Kim była jej tajemnicza wybawicielka? Czy pomoże jej odszukać utraconą tożsamość? Czy w domu mieszkali jeszcze jacyś ludzie, którzy mogliby zasypać ją pytaniami, na które nie potrafiłaby odpowiedzieć?

Kiedy wytarta puchatym ręcznikiem wróciła do sypialni, uzyskała odpowiedź na jedno z jej pytań: w domu mieszkali inni ludzie. Jeden stał właśnie przed nią i uśmiechał się miło, błyskając rzędem białych zębów.

‒ Cześć ‒ odezwał się intruz, bardzo przystojny intruz, nonszalancko wkładając ręce do kieszeni spranych dżinsów. Melisa dostrzegła, że był bosy.

‒ H…hej! ‒ wykrztusiła.

‒ Jestem Symon. Mięta kazała mi się tobą zająć. Wiesz, oprowadzić i te sprawy. ‒ Wzruszył ramionami nadal rozpromieniony. ‒ Jesteś może głodna? Nie wiem, czy chcesz zjeść z resztą, czy na razie raczej w mniejszym gronie?

Melisa wzruszyła ramionami. Była przerażona perspektywą spotkania innych ludzi, ale wstydziła się do tego przyznać przed przystojnym Symonem.

‒ No dobra ‒ wydawał się zaskoczony ‒ to chodź, zaprowadzę cię do jadalni.

Melisa zerknęła na ręcznik, którym była owinięta.

‒ A nie powinnam się ubrać?

Symon wzruszył ramionami.

‒ Tylko jeśli tobie to przeszkadza. Na pewno nie będziesz jedyna w ręczniku, nie bój się.

Dziewczyna, nieprzekonana tymi słowami i nieoficjalnym strojem swojego towarzysza ubranego wyłącznie w dżinsy, postanowiła się jednak przebrać.

Po wyjściu z pokoju udali się schodami w dół i weszli do obszernego holu ze ścianami wyłożonymi boazerią i obwieszonymi portretami w złotych ramach. Większość obrazów przedstawiała kobiety w różnym wieku i różnych pozach, wśród nich było może dwóch lub trzech mężczyzn. Każda postać miała w oczach pewność siebie, a postawą wskazywała, że należy raczej do tych, którzy wydają polecenia, niż je wykonują. Melisa zapatrzyła się na twarze sportretowanych osób i prawie zgubiła swojego przewodnika, który przeszedł przez hol i zniknął za parą podwójnych, masywnych drzwi. Dziewczyna szybko pobiegła jego śladem. Za progiem jej oczom ukazała się obszerna jadalnia z ciężkim stołem otoczonym co najmniej tuzinem krzeseł, uginającym się pod ciężarem licznych półmisków z parującą zawartością. Usta Melisy wypełniły się śliną, kiedy zdała sobie sprawę, jak bardzo jest głodna. Poza nią i Symonem w jadalni znajdowali się jeszcze zgarbiona dziewczyna w grubych okularach i dużym swetrze oraz wysoki, szczupły mężczyzna. Siedzieli za stołem i byli pogrążeni w rozmowie.

Symon krzyknął, zwracając uwagę obecnych:

‒ Martho, Kasjuszu, to Melisa. Meliso, poznaj Marthę i Kasjusza ‒ przedstawił ich sobie. Para kiwnęła w jej stronę, a po chwili powróciła do rozmowy.

‒ Ci dwoje nie dali może przykładu najlepszych manier, ale przywitali cię najserdeczniej, jak mogli. ‒ Symon ujął ją za ramię i poprowadził do krzesła. Usiadł obok niej i zaczął nakładać sobie jedzenie.

‒ Dużo ludzi tu mieszka? ‒ zapytała Melisa po chwili przyzwyczajania się do nowego otoczenia.

‒ Zależy kiedy. Czasem wielu, czasem najwyżej dziesięcioro. Wiesz, każde z nas ma inne zdolności i inaczej pomaga Mięcie. ‒ Wzruszył ramionami. ‒ Najgorzej będzie tuż przed sabatem, kiedy cały dwór się tutaj zjedzie. Setki różnych magicznych, ważnych i mało ważnych będzie siedziało tutaj aż do pochodu ‒ westchnął i zajął się jedzeniem.

Zaraz potem do jadalni weszła Mięta, rozejrzała się po siedzących i kiedy dostrzegła Melisę, podeszła do niej i usiadła obok.

‒ Cześć, kochanie. Jak się masz?

‒ Lepiej, dziękuję. Ale mam do ciebie jeszcze jedno pytanie ‒ odpowiedziała, czując się głupio z powodu swojej niewiedzy.

‒ Co takiego? ‒ Mięta poświęcała Melisie całą swoją uwagę, wpatrując się w nią swoimi ogromnymi, jasnymi oczami.

‒ Co to jest sabat?

‒ Och! ‒ Mięta zaśmiała się. ‒ Sabat to spotkanie wszystkich żyjących czarownic. Co trzy lata zbieramy się, by zacieśnić więzy i nauczyć się nowych rzeczy. Czasem to właśnie na sabacie wybieramy naszą królową, która jest przykładem zachowania dla reszty i wiedzie życie całkowicie poświęcone sztuce magicznej.

Po zakończonym posiłku Mięta poprosiła Melisę, by na nią poczekała. Gospodyni wymieniła kilka słów z Marthą i wróciła do Melisy.

‒ Chodź za mną, kochanie. Chyba należy ci się kilka słów wyjaśnienia. ‒ Pociągnęła ją przez hol do przytulnego pokoju pod schodami. Cały obłożony był kwiecistą tapetą w ciepłych kolorach, pod ścianami stały regały z książkami, a wygodne kanapy kusiły, by na nich odpocząć po obfitym posiłku. Melisa, nie zwlekając, usiadła na jednej z nich.

‒ Wszystko dobrze? Głowa już nie boli? ‒ Mięta jeszcze raz spojrzała na nią uważnie.

‒ Tylko trochę, ale poza tym tak, wszystko w porządku. Nie wiem, jak ci dziękować za uratowanie życia, Mięto.

Mięta tylko machnęła dłonią, przysiadając obok niej.

‒ To mój obowiązek pomagać potrzebującym. Zwłaszcza jeżeli są, tak jak ja, magiczni. Zupełnie jak moja matka, jej matka i większość kobiet w mojej rodzinie, począwszy od Pierwszej.

‒ Od kogo? ‒ Melisa zmarszczyła brwi.

‒ Od Pierwszej. Każdy ród czarownic pochodzi od jednej z trzydziestu pierwszych wiedźm, które otrzymały swoje moce na samym początku istnienia ludzkości. ‒ Mięta wydawała się natchniona. Widząc niezrozumienie w oczach Melisy, wykrzyknęła: ‒ Ależ ty naprawdę nic nie pamiętasz! Chodź, pokażę ci coś. ‒ Wróciły do holu i stanęły przed jedną ze sportretowanych dam.

‒ To jest jedna z Pierwszych, Sofia, od której mój ród się rozpoczął. Ściślej mówiąc, to od jej praprawnuczki Eleonory, ale każda z nas wybiera sobie jedną z Pierwszych, która pomaga jej w byciu dobrą wiedźmą.

Podeszły do kolejnego obrazu, z którego łagodnym wzrokiem spoglądała na nich piękna blondynka ze szmaragdowymi oczami i wąskim nosem. Na jej ustach gościł delikatny, dobrotliwy uśmiech, zupełnie jakby miała zaraz wyjść z ram i upiec im ciasteczka.

‒ To jest Eleonora. Kiedy wyszła za mąż za Ewarysta, odeszła z domu rodzinnego i założyła własny klan. Przez wiele, naprawdę wiele wieków rósł on we wschodniej Europie, by skurczyć się do zaledwie garstki pięciu czarownic, które tuż przed wojną uciekły do Nowego Świata. ‒ Mięta prowadziła Melisę, mijając wiele obrazów, by zatrzymać się przed jednym, przedstawiającym bardzo przystojną kobietę w czepku i okularach. Dłonie miała złożone na podołku, a głowę zwróconą profilem do patrzących. ‒ To Maria, jedna z trzech wiedźm, które przeżyły podróż. Ona poprowadziła je wraz z ich rodzinami do tego miejsca i stała się głową rodziny w nowej siedzibie. Zupełnie jak Eleonora. Maria jest moją babcią.

‒ I wszystkie czarownice tak daleko wstecz potrafią określić swoje przodkinie?

‒ U nas rodzina jest na pierwszym miejscu. Trzeba wiedzieć, skąd się pochodzi ‒ odparła Mięta stanowczo, ale potem najwyraźniej przypomniała sobie, w jakim stanie jest Melisa. ‒ Och, przepraszam cię, kochanie. Nie chciałam zrobić ci przykrości.

‒ Nie, spokojnie. Rozumiem ‒ odparła, nie za bardzo przejmując się słowami Mięty. ‒ Skoro to jest twoja babcia, to to musi być twoja matka? ‒ Zmieniła temat, wskazując elegancką kobietę z gęstymi kruczoczarnymi włosami, wyniośle patrzącą z obrazu.

‒ Tak, to ona. Umarła, kiedy byłam mała ‒ odparła Mięta przygaszona.

‒ Teraz to mi jest przykro. ‒ Melisa uśmiechnęła się zakłopotana.

‒ Nie ma sprawy, słabo ją pamiętam. ‒ Dziewczyna wzruszyła ramionami. ‒ Kiedy moi rodzice zginęli, miałam pięć lat, wychowywała mnie mama mojego taty, póki sama nie zmarła. Po pogrzebie sprzedałam jej dom i przeniosłam się tutaj. ‒ Spojrzeniem ogarnęła hol. ‒ To dom, który wybudowała Maria, zawiera w sobie nawet fragment ściany z budynku, w którym mieszkała Eleonora.

‒ O, to niesamowite.

‒ Dzięki temu ten dom jest kontynuacją wszystkich poprzednich, czuję w nim czasem moc nagromadzoną przez pokolenia ‒ westchnęła zamyślona.

‒ Mięta, jest sprawa, która wymaga twojej decyzji ‒ przerwała im rozmowę Jenna.

Mięta przeszła szybko do swojego gabinetu, a w holu zostały tylko Melisa i Jenna.

‒ Opowiadała ci o swojej rodzinie? ‒ zaciekawiła się wytatuowana kobieta.

‒ Tak. Coś niesamowitego, tak móc wyliczyć każdą pojedynczą czarownicę tyle pokoleń wstecz. Ty też pochodzisz od… ‒ Zapomniała, jak miała na imię Pierwsza, o której opowiadała jej Mięta

‒ Sofii? O nie, ja pochodzę od jednej z azjatyckich Pierwszych. Moi potomkowie prawdopodobnie są jakoś spowinowaceni z Miętą, ale kiedy ja byłam głową rodziny, czarownice z Europy i Azji trzymały się własnych podwórek. Oczywiście tyle czasu minęło, nie udało się uniknąć jakichś koligacji, ale zazwyczaj wiedźmy trzymają się miejsca, z którego pochodzą. Daje im to siłę i poczucie bezpieczeństwa.

‒ Jenno, ile masz lat? ‒ Melisę zainteresowało to, że Jenna opowiadała jakby o zamierzchłej przeszłości.

‒ Och, kilka stuleci zapewne. Kto by to liczył. ‒ Wzruszyła ramionami i oddaliła się do swoich obowiązków, unikając kontynuowania tematu.

‒ Jenna nie lubi, gdy jej się przypomina, jak dawno ostatni raz przebywała ze swoją rodziną ‒ odezwał się za plecami Melisy kobiecy głos. Dziewczyna odwróciła się, ale nie dostrzegła nikogo w pobliżu.

‒ Słucham?

‒ Jenna chciałaby wrócić do rodziny, ale nie może ‒ powtórzył głos.

Melisa była zdezorientowana. Rozglądała się na boki, szukając swojego rozmówcy.

‒ Jestem tutaj. – Głos znikąd znowu przestraszył Melisę.

‒ Gdzie?

Usłyszała westchnięcie.

‒ Tu, tuż przed tobą!

Melisa odwróciła twarz. W dalszym ciągu nie widziała nikogo.

‒ Jesteś… niewidzialna?

‒ Brawo. ‒ Usłyszała klaśnięcie.

Teraz mogła prawie dokładnie określić, skąd pochodziły dźwięki.

‒ Jesteś… naga?

Znów westchnięcie.

‒ No raczej byłoby mi zimno, nie? Jak coś jest moje przez dłuższy czas, to też robi się niewidzialne.

‒ Och. Hm… Jak to się stało, że jesteś niewidzialna?

‒ Sama o tym zdecydowałam. Jestem czarownicą, jak ty i Mięta. Postanowiłam nie pokazywać ludziom swojej fizycznej strony, by skupili się na mojej osobowości.

‒ To bardzo pomysłowe. Musisz być bardzo zdolną czarownicą. Co mówiłaś o Jennie?

‒ Bidulka z niej. Jest skazana na tysiąc lat służby potomkiniom Eleonory.

‒ Wszystkim?

‒ Jedynie Mięta została.

‒ Słucham? ‒ Zszokowana Melisa spojrzała po wszystkich pokoleniach czarownic uwiecznionych na obrazach. Tyle wieków sprowadziło się do jednej tylko Mięty. ‒ Jak to się stało?

‒ Wojna. Do Nowego Świata przedostały się zaledwie trzy czarownice, a jedyną żyjącą ich potomkinią jest nasza Mięta. To dlatego jest taka potężna. ‒ Rozmówczyni prawdopodobnie dostrzegła konsternację Melisy, ale ona przecież nie mogła być tego pewna. ‒ Ach, bo ty nie wiesz. Kiedy czarownica umiera, jej moc rozdzielana jest pośród wszystkich jej żyjących krewnych. Po wojnie babka Mięty i jej siostry były bardzo silne dzięki mocy, którą otrzymały od swoich zmarłych bliskich. A Mięta ma w sobie to wszystko. Cała potęga rodu Eleonory w tak małych, tak kruchych dłoniach ‒ westchnęła czarownica.

‒ Hm… jestem pewna, że Mięta da sobie radę ‒ powiedziała Melisa, ale wcale nie była pewna. Nie znała jej przecież.

‒ Skąd wiesz?

‒ Nie wiem. Chciałam cię uspokoić. ‒ Wzruszyła ramionami.

Niewidzialna czarownica roześmiała się.

‒ Z ciebie to jest numer. Skąd cię wzięli?

‒ Nie wiem. Nic nie pamiętam. Dzisiaj rano obudziłam się na górze. ‒ Melisa podniosła palec wskazujący.

‒ Pamiętam, jak cię znaleźli. Trzy dni temu centaur wbiegł do tego holu, dudniąc kopytami. Niósł cię na rękach, nieprzytomną. Niesamowity widok.

‒ Tak, pamiętam. ‒ Kiwnęła głową.

‒ Pamiętasz? Przecież byłaś nieprzytomna.

‒ Wydaje… wydaje mi się, że pamiętam. ‒ Zmieszała się. Jeszcze tego ranka wiedziała, że miała takie wspomnienie. Teraz nie była pewna. Skoro była nieprzytomna, to było to raczej niemożliwe.

***

‒ Anna? Rozmawiasz sobie z naszym nowym gościem? ‒ Mięta wyszła ze swojego gabinetu i najwyraźniej zwracała się do niewidzialnej czarownicy.

‒ Ucięłyśmy sobie pogawędkę o tobie jako o najważniejszej czarownicy na świecie, Wasza Wysokość ‒ odparła Anna.

‒ Wiesz, że nie lubię, jak ktoś tak do mnie mówi ‒ westchnęła Mięta i zwróciła się do Melisy: ‒ Jesteś w moim domu i każdy, kogo tu spotkasz, jest moim gościem, nie musisz się obawiać nikogo, nikt cię nie skrzywdzi. Możesz zostać, jak długo chcesz, to nie jest żaden problem.

‒ Dzięki. Zwłaszcza że chyba nawet nie wiedziałabym, dokąd pójść.

Na chwilę zapadła cisza.

‒ Mówiłaś… coś o moich mocach? ‒ Ten temat nadal intrygował Melisę.

‒ Ach, tak. Widzisz, kiedy czarownica traci równowagę pomiędzy duchem a ciałem, a tak właśnie się dzieje, kiedy ktoś próbuje cię złamać, czyli odebrać ci zdolności, to może być śmiertelne. Tak jest w większości przypadków. Starałam się zagarnąć to, co jeszcze w tobie zostało, by uratować ci życie. Najwyraźniej wraz z twoimi mocami uciekły wspomnienia. Bardzo mi przykro, że nie wiesz, kim jesteś, czy masz jakąś rodzinę albo kto chciał cię skrzywdzić.

‒ To znaczy, że… ‒ Melisa zawahała się przed zadaniem bardzo dla niej ważnego pytania. ‒ Umiem czarować czy nie?

Mięta spojrzała na Melisę uważnie, jakby oceniała, czy jest gotowa usłyszeć prawdę.

‒ Ty sama? Niestety nie.

‒ No, ale chwilka. Powiedziałaś, że jeśli moce znikają, to się umiera, tak?

‒ Tak. Ty nadal masz swoje moce, nadal jesteś magiczna, ale w niewielkim stopniu. Jak mówiłam, kiedy cię znaleziono, prawie wszystko już… wyciekło. Z tym, co zostało, nie jesteś w stanie rzucić najprostszego zaklęcia. ‒ Pstryknęła, a łyżeczka, która leżała na stoliku, zmieniła się w stokrotkę.

‒ Och! ‒ wykrzyknęła zaskoczona Melisa.

‒ Dziecko coś takiego zrobi, ale ty nie jesteś do tego zdolna. ‒ Mięta uśmiechnęła się smutno.

‒ A byłam?

‒ No pewnie. Nie wiem, jak silna byłaś na początku, ale teraz co najwyżej będziesz mogła wyczuć, czy jakaś osoba jest magiczna, czy nie.

‒ Jak?

‒ No pewnie tym bólem głowy, czy co tam masz. ‒ Wzruszyła ramionami.

‒ Chwila. Bolało mnie, gdy Jenna do mnie podeszła. Ona też jest czarownicą?

‒ Nie. – Mięta zaśmiała się. ‒ Ona jest dżinką. Może nie jest najweselszą osobą, jaką tutaj spotkasz, ale służy mojej rodzinie już od prawie tysiąca lat. Można jej ufać.

‒ No a ten chłopiec? ‒ Przypomniała sobie, że po raz pierwszy poczuła coś, kiedy go zobaczyła.

‒ Jaki chłopiec?

‒ No, mały taki. Murzynek.

‒ Nie wiem, o czym… A, Mobutu! No tak, zupełnie o nim zapomniałam, też niedawno się tu wprowadził. Wybacz mu, cokolwiek niestosownego zrobił, nie jest z tych stron, nie przywykł do naszych standardów.

‒ Co masz na myśli?

‒ Gdy byłam w odwiedzinach u pewnego afrykańskiego plemienia, jego matka, królowa, wcisnęła mi swojego wampirzego synka, bo chyba nie wiedziała, co ma z nim zrobić.

„W głowie się nie mieści. Afrykańskie książątko ‒ wampir. Ale heca”.

‒ Brzmi całkiem… nietypowo.

‒ Czy ja wiem, trochę to smutne. Dlatego staram się, żeby było mu tu jak najprzyjemniej. Żeby poczuł trochę miłości, bo w jego rodzinnym plemieniu raczej się go bano. Nawet jego własna matka… ‒ westchnęła smutno Mięta. Melisie też zrobiło się żal małego Mobutu.

Ich rozmowę przerwał wysoki mężczyzna, który do nich podszedł.

‒ Miętuś? Mogę cię prosić na chwilkę? ‒ Wskazał kciukiem kierunek, w którym chciał, żeby się z Miętą udali.

‒ Yyy… Tak, pewnie ‒ odpowiedziała. ‒ Pozwolisz, kochanie? To coś ważnego.

‒ Dobrze.

‒ Gdybyś chciała, to możesz się zdrzemnąć. Strojem się nie przejmuj, wszyscy chodzimy, w czym nam się chce.

‒ Okej. ‒ Zerknęła na obszerny t-shirt Mięty i szorty, w które była ubrana. Ulżyło jej, bo bardzo ceniła sobie wygodę.

Mięta już wyszła, ale wysoki mężczyzna nie poszedł w jej ślady. Stał w progu i przyglądał się Melisie. Kiedy ich oczy się spotkały, uśmiechnął się. Miał ostre rysy, dobrze zbudowaną szczękę, krótkie czarne włosy i brązowe oczy, pełne wargi i rząd równych, olśniewająco białych zębów.

‒ Tymon, miło mi poznać. ‒ Podszedł do Melisy i wyciągnął rękę do uścisku. Potrząsnęła nią delikatnie.

‒ Melisa.

‒ Widziałem, jak cię wnosili.

‒ Och. Kiedy to było?

‒ Jakieś dwa, trzy dni temu. Nic nie pamiętasz?

‒ Niestety, byłam nieprzytomna do dzisiaj. I… wiem niewiele więcej.

‒ Przykro mi. Nie wiemy, kogo zawiadomić.

‒ Właśnie, ja nie jestem nawet pewna, czy jest ktoś, kogo moglibyście zawiadomić.

W jego oczach dostrzegła współczucie. Nie przeszkadzało jej to w żadnym razie. Tymon był miłym, wrażliwym chłopakiem. Polubiła go, kiedy tylko dostrzegła życzliwość w jego oczach.

‒ Czy jest coś, czego potrzebujesz? ‒ spytał, podchodząc bliżej.

‒ Nie, dzięki.

‒ Spoko. Tak jak powiedziała Mięta, możesz swobodnie chodzić w piżamie po domu, nikomu to nie będzie przeszkadzać.

‒ Fajnie. ‒ Melisa odetchnęła.

‒ Czujesz się na siłach, żeby gdzieś wyjść? Mógłbym oprowadzić cię po domu albo ogrodzie.

‒ Dzięki, ale może nie dzisiaj. Dużo już dzisiaj zobaczyłam.

‒ Okej, to spotkajmy się tutaj jutro. Widzimy się po śniadaniu, hm?

‒ Pewnie, dzięki.

‒ Nie ma sprawy. I tak jutro nie będę miał nic do roboty ‒ powiedział, po czym odszedł.

Następnego dnia po obudzeniu się Melisa od razu powędrowała pod prysznic. Strugi ciepłej wody pozwoliły jej się uspokoić i zebrać myśli. Nadal nie miała pojęcia, gdzie jest ani kim byli ludzie, których spotkała, ale dlatego, że nic nie wiedziała, jedynym rozsądnym wyjściem było czekać na rozwój wydarzeń. Bycie wiedźmą przyjęła bez zbytniego niepokoju, całe to miejsce sprawiało wrażenie nie z tego świata, a bycie jego częścią dawało jej poczucie pewności, że jest tam, gdzie powinna być. Westchnęła ciężko. „No dobra, misiek, coś się ogarnie”. Wyszła spod natrysku i wytarła się jednym z puchatych ręczników leżących na kanapie. „Nieźle nadziana musi być Mięta, skoro stać ją na ławki w łazienkach” ‒ pomyślała.

Po wyjściu z łazienki zauważyła leżące na komodzie ubrania złożone w kostkę ‒ bieliznę, za duże na nią dżinsy i t-shirt, trochę mniejszy niż ten, który miała wcześniej na sobie, ale nadal luźny. Obok leżał gruby sweter i tenisówki. Ubrała się i wyszła z sypialni. Ani śladu kogokolwiek na korytarzu. Ruszyła w kierunku schodów. Zeszła po skrzypiących stopniach. Piętro niżej jej oczom ukazało się obszerne pomieszczenie. Na drugim końcu dostrzegła dwuskrzydłowe drzwi z kolorowymi witrażami. Pomieszczenie było przytulnie urządzone, odrobinę w stylu lat dwudziestych, ale nie bez elegancji. Z holu kilkoro drzwi prowadziło do innych pokoi. Na lewo od niej stały dwie kanapy, a między nimi niski stolik do kawy. Na jednej z kanap siedział Tymon, czytając gazetę. Na dźwięk kroków Melisy złożył gazetę i odłożył ją.

‒ O, już gotowa?

Kiwnęła głową.

‒ No to chodźmy. ‒ Podszedł do niej blisko.

‒ Na tym poziomie znajdują się kuchnia, jadalnia, gabinet Mięty i biblioteka. ‒ Po kolei wskazywał drzwi do różnych pomieszczeń. Kuchnia umiejscowiona była pod schodami. ‒ Dalej zejście do piwnicy, gdzie znajdziesz archiwa, spiżarnie, magazyny i jedno laboratorium.

‒ A te drzwi? ‒ spytała, wskazując na niewymienione przez niego wyjście.

‒ O, widzisz je? Jesteś magiczna? Nie wyczuwałem twojej mocy. ‒ Wydawał się zdziwiony.

‒ Widzę. Jestem w pewnym sensie ‒ odpowiedziała na zadane pytania.

Zmierzył dziewczynę wzrokiem.

‒ Tam jest portal. Możesz się z niego dostać wszędzie.

‒ Słucham?

‒ Wszędzie, gdzie są drzwi, oczywiście ‒ wyjaśnił.

‒ Jak to możliwe?

‒ Znajdujesz się w miejscu, w którym zdarza się wiele niemożliwych rzeczy. ‒ Znów olśnił ją swoim niesamowitym uśmiechem. Musiał złamać nim wiele serc.

‒ Chodźmy na zewnątrz. ‒ Objął ją w talii i poprowadził w kierunku wyjścia.

Za pierwszą parą drzwi zauważyła wiatrołap urządzony jak szatnia. Ostatnie były o wiele bardziej masywne, klamka poruszała się z trudem. Zeszli po kilku marmurowych schodkach na szeroki, żwirowy podjazd. Skręcili w lewo, idąc wzdłuż frontu domu obsadzonego krzakami czerwonych róż.

‒ Piękne miejsce ‒ powiedziała, wdychając orzeźwiająco chłodne powietrze.

‒ To prawda ‒ odpowiedział.

‒ Gdzie my właściwie jesteśmy?

Uniósł brwi, zastanawiając się nad pytaniem dziewczyny.

‒ Nie jestem do końca pewien. Chyba gdzieś w Europie.

‒ Co? Jak to?

‒ Przecież nie oczekujesz chyba, żeby miejsce tak przesiąknięte magią miało jakieś konkretne położenie? Przenosi się z jednego miejsca w inne, bo to właściwie nie przeszkadza jego mieszkańcom. Nie jest ważne, gdzie jesteśmy, bo zawsze bez trudu możemy przenieść się gdzie indziej. Może jesteśmy w pęknięciu pomiędzy wymiarami? Może to jest osobny świat? Wcale bym się nie zdziwił.

Nie potrafiła tego pojąć.

‒ To jakim cudem ja znalazłam to miejsce?

‒ Nie znalazłaś. Ono znalazło ciebie, kiedy potrzebowałaś pomocy. Chyba się cieszysz, nie? ‒ Wyszczerzył zęby.

– Tak, no tak.

Zanim go zauważyła, usłyszała tętent kopyt. Uniosła zaciekawiony wzrok za linię pierwszych drzew okalających ciasno ogród. Dostrzegła umięśnionego, półnagiego, właściwie nagiego, pół mężczyznę, pół konia.

‒ Nie… centaur? ‒ wyrzuciła z siebie zdumiona, patrząc, jak nieznajomy galopuje majestatycznie w głąb puszczy.

‒ Ach, tak. Od zawsze zajmują się ochroną domu. ‒ Tymon wzruszył ramionami. Zauważył, że Melisa nadal jest nieco skonsternowana. ‒ Jeden z jego towarzyszy ocalił ci życie, pędząc na złamanie karku do Mięty, kiedy tylko cię znalazł. Chciałabyś to widzieć, wjechał do holu, jego kopyta dudniły, delikatnie trzymał cię w ramionach, bo wyglądałaś, jakbyś miała się zaraz potłuc. Pachniał lasem i wiatrem. Naprawdę super.

Pomimo że nie mogła widzieć tego zdarzenia, bo była nieprzytomna, wydawało jej się, że widziała, jak to wyglądało.

‒ Łał. Jak on miał na imię? Chciałabym mu podziękować.

‒ Ksander? Tak, to chyba był on. ‒ Tymon zmarszczył brwi. ‒ Nie do końca pamiętam, to wszystko wydarzyło się tak gwałtownie.

‒ I one też mieszkają w domu? ‒ Nie potrafiła sobie wyobrazić, jak te tak dziko wyglądające istoty miałyby siedzieć przy stoliku do kawy i wcinać herbatniki na porcelanowej zastawie.

‒ Nie… Po drugiej stronie domu jest ich obóz. Śpią w takich wielgachnych, jasnych namiotach. Na pewno zauważysz.

Zanotowała sobie w pamięci, że musi tam pójść jeszcze dzisiaj. Podeszli do niewielkiej, pomalowanej na biało altanki i usiedli. Melisa rozejrzała się po otaczających ją klombach, tak niepasujących do surowego, wilgotnego lasu rosnącego tuż obok. To miejsce było niesamowite. Tak spokojne, ciche, ale przepełnione wyjątkowością. Czuło się, że pomimo przytulnego wnętrza i życzliwości gospodyni, nie można było być niczego pewnym. Ta niepewność, nieokreślenie do końca istoty rezydencji sprawiały, że było się zawsze gotowym na napotkanie czegoś… dużego, niebezpiecznego.

‒ To miejsce sprawia, że mam gęsią skórkę ‒ odezwała się Melisa po chwili przyjemnej ciszy.

Tymon się zaśmiał.

‒ Wiem, o czym mówisz. Też tak miałem na początku, ale spokojnie, przyzwyczaisz się. Jeśli oczywiście zostaniesz tu wystarczająco długo. ‒ Spojrzał jej uważnie w oczy; dostrzegła w nich coś na kształt… strachu? Niepewności?

‒ Nie… nie wiem. To znaczy, nie mam na razie lepszego pomysłu. Chciałabym się dowiedzieć, kim właściwie jestem. ‒ Spojrzała na swoje dłonie, szczupłe z długimi palcami i paznokciami w kształcie migdałów. Skórę miała twardą, opaloną. Raczej nie żyła w luksusach.

‒ Nie chcę ci nic narzucać, ale nie uważam, żeby to był dobry pomysł ‒ odpowiedział jej towarzysz, opierając się na ławce.

‒ Dlaczego? ‒ Zmarszczyła brwi, obserwując, jak kładzie ramiona na oparciu.

‒ Pomyśl, przybywając tu, byłaś prawie martwa. Ktoś chciał cię złamać, zrobić ci krzywdę, może zabić. Jeśli kiedyś odnajdziesz swoją przeszłość, może zdarzyć się tak, że ten ktoś będzie chciał zrobić to ponownie. Na twoim miejscu nie narażałbym się na to.

‒ Ale… to co mam robić? ‒ Głos jej się załamał.

Oczy Tymona wyrażały współczucie.

‒ Spokojnie, nie martw się tak. Tutaj nic ci się nie stanie, nie dopuszczę do tego. Po prostu nie przejmuj się tak bardzo. Ciesz się z możliwości życia bez zobowiązań. Mięta na pewno się ucieszy, jeśli postanowisz zostać tu do czasu, aż nie znajdziesz na siebie pomysłu. A to może wcale nie nastąpić. Teraz, w tym momencie, jesteś w bardzo komfortowej sytuacji i ja na twoim miejscu nie decydowałbym się na nic bez uprzedniego długiego przemyślenia.

Jego słowa uspokoiły ją. Upewniły, że nie jest ciężarem, że nie będzie musiała być nikomu za nic wdzięczna. Spojrzała śmielej w przyszłość.

‒ No dobrze, chyba tak zrobię.

Tymon uśmiechnął się czule.

‒ Bardzo się z tego cieszę ‒ mruknął.

***

Tego wieczoru udała się do obozowiska centaurów, by znaleźć swojego wybawcę i mu podziękować. Ruszyła w las, podążając przez ogród skąpany w świetle padającym z okien. Jego smugi rysowały duże żółte kwadraty na trawie, a cokolwiek znajdowało się poza ich zasięgiem, stawało się straszniejsze niż groteskowe cienie rzucane przez oświetlone krzaki. Biel namiotów dało się dostrzec nawet z miejsca, w którym była, pomimo niewielkiej ilości światła. Kiedy wyszła z poświaty padającej z okien i pogrążyła się w mroku, mogła zobaczyć ogniska rozpalone pomiędzy namiotami. Z niepokojem przekroczyła granicę ogrodu, zagłębiając się między drzewa odcinające dostęp do łagodnego blasku gwiazd i księżyca.

Szła głośno, łamiąc możliwie jak najwięcej patyków, by zwrócono na nią uwagę, zanim wejdzie w krąg światła rzucany przez ogień. Nie chciała być dla nich zaskoczeniem, duchem wyskakującym z mroku. Kiedy dotarła do pierwszych namiotów, stwierdziła, że jest wystarczająco blisko wpatrzonych w nią centaurów, by mogli ją usłyszeć.

‒ Szukam Ksandra. Jest może? ‒ zapytała cicho onieśmielona tymi masywnymi męskimi ciałami. Nie odzywali się, wydawali się zaskoczeni. Jeden z nich wstał od ogniska i skierował się w jej stronę.

‒ To ja. Co się stało? ‒ Ksander był wysoki i postawny. Nie różnił się budową od innych, ale jako jeden z niewielu miał siwe umaszczenie. Jego długie kasztanowe włosy opadały w miękkich falach na ramiona. Kiedy stanął przed nią, miała twarz na poziomie jego pępka.

‒ Chciałam ci podziękować. Zaniosłeś mnie do domu ‒ wyjaśniła, chociaż była pewna, że ją pamiętał.

Wzruszył ramionami.

‒ To jest coś, co robię. ‒ Patrzył na nią przenikliwie, jakby czekając, żeby coś jeszcze dodała.

‒ Galopujesz z nieprzytomnymi dziewczynami po lesie? Brzmi nieźle. – Zaśmiała się, starając się odzyskać odwagę, którą straciła, kiedy dostrzegły ją inne centaury.

Prychnął, a potem ściągnął łopatki i wyprostował się. Nadal mierzył ją wzrokiem.

‒ Masz może ochotę się przejść? To wyjątkowa noc ‒ odezwał się ni z tego, ni z owego.

Zaskoczona kiwnęła głową. Ksander ustawił się do niej bokiem i ugiął kolana.

‒ Mam… na ciebie wsiąść?

‒ Jest tak ciemno, że zaraz byś trafiła na jakiś korzeń.

Zachichotała nerwowo.

‒ Co prawda, to prawda ‒ odpowiedziała i wdrapała się na jego grzbiet. Miała przy tym tyle gracji co worek kartofli. Kątem oka dostrzegła, że reszta centaurów zajęła się sobą. Odczuła ulgę i nagle poczuła się swobodniej. Ksander wcale nie był niewygodny, a kiedy ruszył, odkryła, że z łatwością może się na nim utrzymać, amortyzując jego krok ruchami bioder. Nie wiedziała, co począć z rękami. Nieśmiało położyła je na umięśnionych ramionach swojego towarzysza. Był bardzo ciepły. Nie zareagował negatywnie na jej dotyk, więc rozluźniła się jeszcze bardziej.

‒ Dlaczego ta noc jest wyjątkowa?

‒ Planety z naszego układu ustawią się w bardzo rzadkiej kolejności. Ta noc jest przesiąknięta wyjątkowością. Tak samo jak ty.

‒ Słucham? ‒ Takich rzeczy nie słyszy się co dzień.

‒ Poczułem to, kiedy cię zobaczyłem. To nie było związane z twoim wyglądem, byłaś przemęczona i brudna. Ja… Kiedy cię dotknąłem, poczułem twój zapach… Wiedziałem, że nie jesteś zwykłą dziewczyną. Musiałem cię uratować.

‒ Ja… dziękuję. Gdyby nie ty, nie byłoby mnie tu teraz ‒ odpowiedziała jednym tchem.

Poczuła, jak Ksander drgnął.

‒ Już ci mówiłem: to jest coś, co robię. Pomagam. I bardzo się cieszę, że nic ci się nie stało.

‒ Dlaczego?

‒ Poza tym, że wyczułem w tobie coś, co jest potrzebne światu? Ja… jestem tu już od dłuższego czasu i widziałem wiele takich sytuacji. Może niekoniecznie tak niebezpiecznych, na skraju życia i śmierci, ale niejednokrotnie ważnych. Bardzo. Obserwowałem, jak pani Mięta ratuje ludzi, pomaga im. Ona… pokazała mi, że pomaganie innym sprawia radość. Że dając coś innym, zawsze otrzymujesz coś w zamian.

‒ Och. ‒ Nie wiedziała, co powiedzieć.

‒ Jeśli zostaniesz tu dłużej, zrozumiesz, o czym mówię.

‒ Ja… nie wiem, czy zostać. Symon również mi to proponował.

‒ Jeśli pytasz mnie o radę, to się zgodzę z tym wilczurem. On tak samo jak my otrzymał pomoc od pani Mięty i odnalazł tutaj swoje miejsce.

‒ Jestem tu dopiero jeden dzień, a czuję, że drugiego takiego miejsca nie ma na świecie.

‒ To prawda. Jesteś bystra, jeśli tak szybko to spostrzegłaś. I mam nadzieję, że potrafisz to docenić. Spójrz w górę. ‒ Znaleźli się na polanie, na której mogła z łatwością podziwiać ogrom gwiazd rozsianych na atramentowym niebie. Większe, jaśniejsze punkty to planety, o których wspomniał Ksander. Westchnęła z zachwytu. Tak wielką moc wyczuwała teraz przesiąknięta zimnem i magią.

Siedzieli na tej polanie przez wiele godzin. Centaur wskazywał jej gwiazdy i opisywał gwiazdozbiory. Był doskonałym opowiadaczem. Zdołał wielokrotnie zachwycić Melisę ich historiami, miał dużą wiedzę na temat nieba. Półleżała na trawie przemoknięta od rosy, ale ogrzewana ciepłym, miękkim ciałem swojego nauczyciela. W tym wyjątkowym miejscu, w zachwycającym momencie czuła się oderwana od ziemi. Zapomniała o wszystkim, co ją trapiło, ważne było tylko przeżywanie intensywności tej nocy. Nie mogłaby wymarzyć sobie lepszego towarzystwa. Nie zauważyła, kiedy zasnęła, wtulona w ramiona Ksandra.

Obudziła się bardzo wcześnie rano. Centaur czuwał, kiedy Melisa znajdowała się w objęciach Morfeusza. Spojrzała w oczy swojemu opiekunowi. Chciała podziękować mu jeszcze raz za to, co dla niej zrobił.

Pół człowiek, pół koń oparł policzek o czubek jej głowy. Trwali tak przez chwilę, w ciszy. Melisa zadrżała z zimna.

‒ Chyba pora się zbierać. – Ksander zaśmiał się.

‒ Chyba tak. ‒ Ziewnęła, przecierając oczy. Do obozu centaurów wróciła na grzbiecie swojego towarzysza, tak samo, jak z niego wyszła.

‒ Chcesz zjeść z nami śniadanie czy zawieźć cię do domu?

‒ No nie wiem, a co macie w menu? ‒ Już nie bała się tych brutalnie męskich istot. Ksander był jednym z nich i nie był straszny. Oni teraz też jej nie przerażali. W bladym świetle poranka spotkała jedynie kilku, którzy przywitali ją zaspanymi głosami.

Ksander zaśmiał się grubym głosem.

‒ Nic zdrożnego. Jajecznicę z kiełbasą i czarną kawę. Może znajdzie się kromka chleba.

‒ A to poproszę ‒ odparła, siadając na pniu drzewa służącym za ławkę. Ksander wszedł do jednego z namiotów i wziął z niego koc, którym otulił ją delikatnie. Śniadanie było przepyszne, może dlatego, że była taka głodna.

‒ A ty nie pijesz kawy? ‒ spytała Ksandra dorzucającego drewna do wesoło trzaskającego ognia.

‒ Nie, zaraz idę spać. Nie doświadczyłem za dużo snu tej nocy ‒ zaśmiał się.

‒ Przepraszam.

‒ No coś ty. ‒ Machnął ręką. ‒ To była przyjemność.

Po posiłku Ksander odprowadził ją do domu. Stanęła w progu i raz jeszcze spojrzała mu w oczy.

‒ Dzięki, to było świetne. Kiedy powtórzy się ta noc?

‒ Za jakieś półtora tysiąca lat. ‒ Parsknął śmiechem, widząc jej zaskoczenie. ‒ Ale nie musisz czekać tak długo, żeby znów mnie odwiedzić. Będę wdzięczny za wcześniejszą wizytę. ‒ Uśmiechnął się.

Spiekła raka.

‒ Do zobaczenia, Ksander. Dzięki jeszcze raz.

‒ Nie ma za co. Do zobaczenia, Meliso.