Duchowość zdrowa emocjonalnie - Peter Scazzero - ebook

Duchowość zdrowa emocjonalnie ebook

Peter Scazzero

4,7

Opis

 

Duchowość emocjonalna nie jest możliwa bez dojrzałości emocjonalnej.

Peter Scazzero doświadczył na własnej skórze, że nie da się być dojrzałym duchowo, pozostając niedojrzałym emocjonalnie. Pomimo że piastował funkcję pastora rosnącego Kościoła, jego życie i wiara pozostawały niezdrowe w zakresie emocji. Podobnie jak wiele osób w Kościele, tak i on rutynowo:

  • unikał zdrowych konfliktów w imię dbania o pokój
  • ignorował i tłumił emocje
  • wykorzystywał pracę dla Boga, aby uciekać od Boga
  • żył bez świadomości swoich ograniczeń

To zaktualizowane wydanie książki jest trzonem kursu Duchowości zdrowej emocjonalnie, ścieżki uczniostwa używanej przez Kościoły na całym świecie, aby w Chrystusie głęboko przemieniać ludzi, którzy będą w stanie działać w świecie. Kurs obejmuje również płytę DVD, codzienną lekturę (Emotionally Healthy Spirituality Day by Day – Duchowość zdrowa emocjonalnie dzień po dniu) oraz bestsellerowy zestaw ćwiczeń. Więcej informacji znajduje się na stronie: www.emotionallyhealthy.org.

Peter Scazzero Jest założycielem New Life Fellowship Church w nowojorskiej dzielnicy Queens. Po 26-letniej posłudze jako starszy pastor, Scazzero służy teraz jako wolny pastor nauczający. Jest autorem książek Lider zdrowy emocjonalnie, Kościół zdrowy emocjonalnie oraz opracowań do kursu Duchowość zdrowa emocjonalnie dzień po dniu. Peter wraz ze swoją żoną, Geri, są założycielami przełomowej służby Duchowości Zdrowej Emocjonalnie, która wyposaża Kościoły wdrażając głęboko przemieniające uczniostwo.

Po więcej informacji wejdź na stronę emotionallyhealthy.org albo podążaj za Peterem na Twitterze @petescazzero.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 281

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
4,7 (7 ocen)
5
2
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wstęp

Kiedy Duchowość zdrowa emocjonalnie (DZE)została wydana po raz pierwszy ponad dekadę temu, miałem nadzieję, że pomoże ludziom. Nigdy jednak nie wyobrażałem sobie, że jej przesłanie tak mocno zarezonuje z odbiorcami, osobami wszystkich wyznań, przekonań teologicznych i Kościołów na całym świecie – od Afryki i Azji przez Europę, Południową i Środkową Amerykę, Bliski Wschódaż po Australię i Nową Zelandię oraz Amerykę Północną. Nigdy też nie spodziewałem się, że powstanie na jej podstawie kurs – Kurs duchowości dojrzałej emocjonalnie (ang. Emotionally Healthy [EH] Spirituality Course) wraz z zeszytem ćwiczeń, płytą DVD oraz książeczką z przemyśleniami na osiem tygodni. Nie przeszło mi przez myśl, że wytyczne DZE zostaną wpisane w DNA wielu Kościołów oraz w ich kulturę uczniostwa.

Kiedy słyszę pytanie, czemu moim zdaniem treść tej książki tak bardzo się rozpowszechniła i trafiła na tak chłonnych odbiorców, często zaczynam wypowiedź od tego, że DZE była najpierw wdrożona w życie, a dopiero potem spisana. Jako Kościół praktykowaliśmy, udoskonalaliśmy i absorbowaliśmy zasady spisane w tej książce przez ponad dwadzieścia lat. Tysiąc pięciuset dorosłych z siedemdziesięciu trzech krajów co tydzień zalewa kościelny budynek. To wytwarza jedyny w swoim rodzaju kontekst do praktyki zawartego tu materiału dla społeczności, która reprezentuje globalny Kościół.

Inną rzeczą, jaką podkreślam, jest to, że DZE różni się od tradycyjnego podejścia do uczniostwa. Wiele Kościołów zwykle podąża za modelem uczniostwa i wpływu płynącego ze służby, który wygląda mniej więcej tak:

Tradycyjne podejście skupia się zwykle na dostarczeniu odpowiednich rodzajów zajęć, lekcji, zaangażowania w małe grupki i tworzeniu sposobności do służenia, jednak zmiany w życiu ludzi są zwykle minimalne. Podobnie zasięg ich wpływu.

Dla kontrastu książki z cyklu Duchowości zdrowejemocjonalnie zostały zaprojektowane tak, by pomóc ludziom doświadczać przemiany wewnętrznej – duchowej i emocjonalnej. Dlaczego? Ponieważ ludzie głęboko przemienieni mają znacznie potężniejszy i trwalszy wpływ na świat – przemienieni ludzie przemieniają świat.

W rezultacie DZE przemiana, jakiej doświadczyliśmy jako Kościół – członkowie i liderzy – doprowadziła nas do granic życia w Duchu Świętym, o których nawet nie marzyliśmy. Dobrym przykładem może być niedawna zmiana w moim własnym przywództwie w Kościele. Po dwudziestu sześciu latach służby jako starszy pastor w Kościele New Life Fellowship i czteroipółletnim procesie sukcesji1 zmieniłem rolę na wolnego pastora/pastora nauczającego. To był ogromny krok i pogłębienie dla New Life. Innymi przykładami może być ogromny wpływ, jaki nasz Kościół ma na całym świecie, kreatywny zasięg, jaki DZE wyzwoliła w dzieleniu się Jezusem pośród ludzi biznesu, oraz zmiany, jakie DZE wywarła w kulturze i społeczności Kościoła jako ogółu.

Teraz twoja kolej. Wierzę całym sercem, że zasady i praktyki, które odmieniły moje życie oraz życie wielu osób i Kościołów na całym świecie, mogą odmienić także twoje życie.

Ta książka (w połączeniu z podręcznikiem do kursu DZE) jest zaproszeniem do głębszej i szerszej relacji z Jezusem Chrystusem, które będzie od ciebie wymagać podróży w nieznane, podobnie jak to było w przypadku Abrahama, który musiał opuścić swój wygodny dom w Ur. Połączenie zdrowia emocjonalnego oraz kontemplacyjnej duchowości – co stanowi sedno przesłania tych stronic – wywoła rewolucję w najgłębszych sferach twojego życia. Rewolucję, która odmieni wszystkie twoje relacje.

Zapraszam cię zatem do powolnej lektury pełnej modlitwy i rozmyślań. Zatrzymaj się, jeśli poczujesz potrzebę wpatrzenia się w obrazy Boga lub siebie, które pokaże ci Duch Święty. Spisuj to, jak Bóg do ciebie mówi. Kiedy czytam budującą książkę, której Bóg używa, żeby do mnie mówić, zapisuję na okładce kilka zdań na temat tego, co On mi pokazał i na jakiej to było stronie. W ten sposób mogę powrócić i z łatwością przeczytać, co Bóg mi powiedział, gdy szukałem drogi czy zrozumienia. Masz moje pozwolenie, by pisać na marginesach tej książki, choć być może wybierzesz prowadzenie notatek w dzienniku czy zeszycie.

Pomódl się, wykorzystując modlitwy na końcu każdego rozdziału – powoli. Nie spiesz się. Każdy rozdział mógłby z łatwością zostać rozwinięty w oddzielną książkę. Znajdziesz tu dużo materiału do przemyślenia.

Zachęcam cię też do używania listy, którą znajdziesz na końcu książki. To pomoże ci wprowadzić w życie prawdy zawarte na jej stronach. Wypełniaj ją, przechodząc przez kurs, a gdy skończysz, odwiedź emotionallyhealthy.org [strona w języku angielskim – przyp. tłum.], by uzyskać dyplom ukończenia.

Co najważniejsze – zachęcam cię, byś rozkoszował się i cieszył Panem Jezusem Chrystusem, gdy będziesz Go spotykać podczas lektury. Celem jest wzrost w tym, jak doświadczasz Jezusa, a nie jedynie w tym, ile na Jego temat wiesz.

Jan od Krzyża we wstępie do swojej książki Żywy płomień miłości zauważa, że wszystko, co napisał o swoim życiu z Bogiem, było „tak odległe od rzeczywistości, jak różny jest obraz od przedmiotu, jaki przedstawia”2. A jednak postanowił spisać to, co wiedział. W podobny sposób i ja zapraszam cię do odczytywania tego, co tu zapisane, jakby był to obraz, który odwołuje się do bogatszego i autentycznego spotkania z żywym Bogiem w Jezusie. Prawdziwy owoc tej książki wyrazi się w zmianach, których doświadczysz w swoich relacjach – z Jezusem, innymi i ze sobą samym.

Brak zdrowia emocjonalnego we wczesnych latach mojej służby omal nie kosztował mnie wszystkiego – małżeństwa, rodziny, pracy i ogólnego dobrostanu. Jestem wdzięczny Bogu za Jego miłosierdzie. To właśnie ono uzdolniło mnie nie tylko do przetrwania, ale też do czerpania radości z chrześcijańskiego życia, w które prawie już nie wierzyłem. Jeśli więc jesteś głodny tego, aby Bóg przemienił cię w twoim otoczeniu, nie przerywaj czytania.

Rozdział 1 - Problem niezdrowej emocjonalnie duchowości

Coś tutaj poszło nie tak

Chrześcijańska duchowość może być zabójcza, gdy nie powiąże się jej ze zdrowiem emocjonalnym. Może zniszczyć ciebie, twoją relację z Bogiem oraz otaczającymi cię ludźmi. Wiem to. Żyłem w ten sposób przez połowę swojego dorosłego życia i mam więcej przykładów, niż jestem w stanie przytoczyć.

Tego, o którym opowiem, wolałbym nie pamiętać.

Faith i basen

Johna i Susan poznałem, kiedy przemawiałem w innym kościele. Byli podekscytowani i entuzjastyczni na myśl o wizycie w New Life Fellowship w Queens, gdzie byłem pastorem. W pewną gorącą i parną lipcową niedzielę podjęli długą i mozolną podróż z Connecticut, by przesiedzieć wszystkie trzy nabożeństwa. W przerwie pomiędzy drugim i trzecim John zabrał mnie na stronę i powiedział, że mieli nadzieję na rozmowę ze mną i Geri.

Byłem wykończony. Bardziej jednak martwiłem się tym, co pomyśli mój przyjaciel, a ich pastor. Co by mu powiedzieli, gdybym odprawił ich z kwitkiem? Co powiedzieliby o mnie?

Więc skłamałem.

– Oczywiście! Z radością zaproszę was na obiad, na pewno Geri się ucieszy!

Kiedy zadzwoniłem, Geri w swoim pragnieniu bycia dobrą żoną pastora zgodziła się na obiad, chociaż wolałaby odmówić. John, Susan i ja przybyliśmy do domu około trzeciej po południu i w ciągu kilku minut zasiedliśmy we czworo do stołu.

Potem John zaczął mówić, mówić... i mówić. Susan nie wtrąciła nawet słowa.

Geri i ja spoglądaliśmy na siebie co jakiś czas. Czuliśmy, że musimy dać mu chwilę. Ale jak długą?

A John mówił dalej, dalej... i dalej.

Nie byłem w stanie mu przerwać. Z taką intensywnością opowiadał o Bogu, o swoim życiu, o nowych możliwościach w pracy. Boże, chcę być kochający i miły, ale kiedy to się skończy? Rozmyślałem o tym, udając, że słucham. Byłem wściekły. Potem dopadło mnie poczucie winy z powodu złości. Chciałem, by John i Susan zobaczyli, że Geri i ja jesteśmy gościnni i łaskawi. Ale dlaczego nie dał szansy dojść do głosu swojej żonie? Ani nam?

W końcu Susan musiała wyjść do toalety. John przeprosił i powiedział, że musi zadzwonić. Geri odezwała się w końcu, kiedy byliśmy sami.

– Pete, nie mogę uwierzyć, że to zrobiłeś – wymamrotała głosem pełnym złości. – Nie widziałam cię, dzieci cię nie widziały.

Spuściłem głowę i skuliłem ramiona w nadziei, że moja pokorna postawa wzbudzi w niej litość.

Nie wzbudziła.

Susan wróciła z łazienki, a John nadal opowiadał. Nie mogłem znieść siedzenia przy tym kuchennym stole.

– Mam nadzieję, że nie mówię za dużo – powiedział, niczego nie podejrzewając.

– Nie, oczywiście, że nie – skłamałem w imieniu nas obojga i zapewniłem: – Cieszymy się, że możemy was gościć.

Geri siedziała obok mnie w ciszy. Nie chciałem na nią spojrzeć.

Po jakiejś godzinie wtrąciła się w jednej z rzadkich pauz.

– Nie słyszę, co robi Faith.

Faith to nasza córka, miała wtedy trzy lata.

John nadawał dalej, jakby Geri nic nie powiedziała. Wymieniliśmy się spojrzeniami i udawaliśmy, że słuchamy, rozglądając się poza pokój.

Z pewnością wszystko jest w porządku – przekonywałem siebie samego.

Po Geri zaczęło być widać zdenerwowanie. Jej twarz wyrażała napięcie, niepokój, zniecierpliwienie. Mogłem poznać po niej, że zastanawia się, gdzie też może być Faith.

W domu było zdecydowanie za cicho. John mówił dalej.

W końcu Geri odeszła od stołu, przepraszając tonem, który zdradzał złość.

– Muszę iść poszukać córki.

Przebiegła przez piwnicę. Ani śladu Faith. Sypialnie. Ani śladu Faith. Salon i jadalnię. Ani śladu Faith.

Wbiegła do kuchni i gorączkowo rzuciła:

– Pete! Mój Boże, nie mogę jej znaleźć. Nigdzie jej nie ma.

Strach złapał nas za serce, kiedy przez setną sekundy spojrzeliśmy sobie w oczy, a nasze umysły przeszyła myśl: „Basen!”.

Mieszkaliśmy wówczas w ciasnym bliźniaku, mieliśmy jednak na podwórku rozkładany basen, żeby móc się ochłodzić podczas gorącego nowojorskiego lata. Wybiegliśmy do ogrodu, a nasze najgorsze przeczucia właśnie się zmaterializowały.

Plecami do nas na środku basenu stała Faith. Nasza trzylatka, nago, ledwo dotykając dna koniuszkami palców. Woda sięgała jej do brody, niemal wlewała się do ust.

Poczuliśmy się, jakbyśmy sami znowu mieli pięć lat.

– Faith, nie ruszaj się! – krzyknęła Geri, gdy pędziliśmy, by wyciągnąć ją z wody.

W jakiś sposób Faith udało się pokonać drabinkę bez poślizgnięcia i stała tak na palcach w basenie nie wiadomo jak długo!

Gdyby się zachłysnęła, wyprawialibyśmy pogrzeb naszej córki. Byliśmy potwornie wstrząśnięci – przez wiele dni. Nawet dziś na myśl o tym wydarzeniu przechodzi mnie dreszcz.

Smutna prawda związana z tym incydentem jest taka, że nic w naszych wnętrzach nie uległo zmianie. Zmiana wymagała pięciu kolejnych lat, znacznie więcej bólu i kilka sytuacji, z których cudem wyszliśmy cało.

Jak z Geri mogliśmy być tak nieodpowiedzialni? Patrzę wstecz z zażenowaniem, myśląc o tym, jak nieszczerze i niedojrzale zachowałem się w stosunku do Johna i Susan, Boga i siebie samego! To nie John stanowił problem; ja nim byłem. Z pozoru byłem uprzejmy, cierpliwy i pełen gracji, ale wewnątrz mnie wszystko się kotłowało. Tak bardzo chciałem przedstawić wypolerowany obraz siebie jako dobrego chrześcijanina, że odcinałem się od tego, co działo się w moim wnętrzu. Podświadomie myślałem: Mam nadzieję, że jestem dość dobrym chrześcijaninem. Czy ta para nas polubi? Czy będą uważali, że jesteśmy w porządku?Czy John przedstawi nas w dobrym świetle w rozmowie ze swoim pastorem, a moim przyjacielem?

Udawanie było łatwiejsze niż szczerość i otwartość.

W rzeczywistości moje uczniostwo i duchowość nie odnosiły się do głębokich wewnętrznych zranień i schematów grzechu – szczególnie tych paskudnych, które miały miejsce za zamkniętymi drzwiami podczas prób, różnicy zdań, konfliktów czy niepowodzeń.

Utknąłem na poziomie niedojrzałej duchowości oraz niedojrzałego rozwoju emocjonalnego, a sposób, w jaki wiodłem swoje ówczesne chrześcijańskie życie, nie wpływał na głębsze obszary mojego życia.

Właśnie z tego względu Faith omal nie straciła życia. Coś było okropnie nie tak z moją duchowością – ale co?

Dorastanie emocjonalnie niedojrzałych

Bardzo niewiele osób opuszcza swoje rodzinne domy jako w pełni zdrowi i dojrzali. We wczesnych latach mojej służby wierzyłem, że moc Chrystusa może złamać wszelkie przekleństwo, więc nie zastanawiałem się zbyt dużo nad tym, jak może mnie kształtować dom, w którym dorastałem, po jego opuszczeniu. W końcu Paweł w Drugim Liście do Koryntian 5,17 uczył, że kiedy zostajesz chrześcijaninem, to, co stare, przemija, a wszystko staje się nowe. Jednak kryzys nauczył mnie, że muszę zrobić krok wstecz i zrozumieć, co należy do tych starych rzeczy, aby zaczęły one przemijać.

Moja amerykańsko-włoska rodzina, jak wszystkie rodziny, była połamana na kawałki. Rodzice byli dziećmi emigrantów. Poświęcili się dla czwórki swoich dzieci, aby mogły cieszyć się amerykańskim snem. Mój tato, z zawodu piekarz, pracował bez końca, początkowo we włoskiej cukierni mojego dziadka w Nowym Jorku, a potem dla dużego dostawcy pieczywa. Jego nadrzędnym celem było wysłanie nas na studia, byśmy zdobyli tytuł i „byli kimś”.

Moja mama zmagała się z kliniczną depresjąi niedostępnym emocjonalnie mężem. Wychowana przez znieważającego ojca, dusiła się pod presją, jaką stwarzało wychowanie czwórki dzieci. Jej małżeństwo, podobnie jak jej dzieciństwo, naznaczone było smutkiem i samotnością.

Moje rodzeństwo i ja wyrośliśmy w tym środowisku na osoby pełne strachu. Emocjonalnie byliśmy niedorozwinięci i desperacko pragnęliśmy czułości i uwagi. Wszyscy wyjechaliśmy z domu na studia, bezskutecznie próbując nie oglądać się wstecz.

Z zewnątrz nasz dom – jak wiele innych – wydawał się w porządku. Na tle domów moich znajomych rysował się nawet lepiej. Niczym domek z kart zaczął się jednak sypać, kiedy miałem szesnaście lat. Mój brat złamał niepisaną zasadę, sprzeciwiając się ojcu i rzucając studia. Co gorsza, ogłosił, że wielebny Moon wraz z żoną – założyciele Kościoła Zjednoczeniowego – byli prawdziwymi rodzicami ludzkości. Przez kolejnych dziesięć lat traktowaliśmy go, jakby nie żył – nie mógł nas więcej odwiedzać. Moi rodzice byli załamani i pogrążeni we wstydzie. Wycofali się z relacji rodzinnych i przyjacielskich. Presja i stres związane z jego dramatycznym odejściem odsłoniły duże kratery w funkcjonowaniu naszej rodziny. Zaczęliśmy się od siebie oddalać.

Potrzebowaliśmy dwudziestu lat, żeby zacząć proces uzdrowienia.

Jedna z potencjalnie najbardziej tragicznych części tej historii związana jest z tym, że duchowość mojego ojca i jego wierne zaangażowanie w Kościele (ojciec był jedyną osobą w mojej rodzinie z jakąkolwiek krztą duchowości) miały bardzo ograniczony wpływ na jego małżeństwo i wychowanie dzieci. Życie mojego taty świadczyło bardziej o jego pochodzeniu w sensie kultury i rodziny niż o związku z nową rodziną w Jezusie.

Moja rodzina z pewnością różni się od twojej. Natomiast jedną rzeczą, jakiej się nauczyłem, pracując przez trzydzieści lat z rodzinami tego pokroju, jest to, że wszystkie rodziny są dotknięte konsekwencjami nieposłuszeństwa naszych pierwszych rodziców (zob. Rdz 3). Wstyd, sekrety, kłamstwa, zdrady, kryzysy w relacjach, rozczarowania i niezaspokojone pragnienie bezwarunkowej miłości spoczywają pod cienką otoczką pozorów nawet najbardziej szanowanych rodzin.

Przyjście do wiary w Chrystusa

Pozbawiony złudzeń i niepewny istnienia Boga, odszedłem z Kościoła, zanim skończyłem trzynaście lat, w przekonaniu, że nie ma on znaczenia dla „prawdziwego życia”. Podczas chrześcijańskiego koncertu w małym kościele i uczestnictwa w studium biblijnym na uniwersyteckim kampusie dzięki Bożej łasce zostałem chrześcijaninem. Miałem wtedy dziewiętnaście lat. Ogrom Bożej miłości w Chrystusie zupełnie mną zawładnął. Natychmiast rozpocząłem pełną pasji wyprawę, której celem było dowiedzieć się więcej o tym Jezusie, który mi się objawił.

Przez kolejne siedemnaście lat zanurzyłem się w swoją nowo odnalezioną ewangeliczną i charyzmatyczną tradycję, wchłaniając każdą kroplę uczniostwa i duchowości. Modliłem się i czytałem Biblię. Pochłaniałem chrześcijańskie książki. Brałem udział w spotkaniach grupy domowej i regularnie chodziłem do kościoła. Poznawałem duchowe zasady. Chętnie służyłem, jak tylko mogłem. Hojnie oddawałem pieniądze. Dzieliłem się wiarą z każdym, kto chciał mnie słuchać.

Po ukończeniu college’u przez rok uczyłem angielskiego w szkole średniej, a następnie przez trzy lata pracowałem w InterVarsity Christian Fellowship, chrześcijańskiej organizacji działającej pośród studentów. To zaprowadziło mnie do seminariów teologicznych w Princeton oraz Gordon-Conwell. Wyjechałem też na rok na Kostarykę, by nauczyć się hiszpańskiego i założyć wielonarodowościowy Kościół w Queens, dzielnicy Nowego Jorku.

Przez te siedemnaście lat oddanej służby Jezusowi emocjonalny aspekt mojego człowieczeństwa niestety pozostawał przeważnie nieporuszony. Rzadko mówiło się na te tematy na zajęciach szkółki niedzielnej, spotkaniach grupy domowej czy kursach dla liderów. W zasadzie sama fraza „emocjonalny aspekt mojego człowieczeństwa” pasowała bardziej do słownika doradcy biznesowego niż kościelnego.

Próbując różnych podejść do uczniostwa

Kiedy zasięg mojego przywództwa w służbie zdawał się osiągać pełny rozmach, moja żona Geri powoli zaczęła protestować i dawać mi do zrozumienia, że coś jest nie w porządku. Nie w porządku zarówno ze mną, jak i z Kościołem. Wiedziałem, że może mieć rację, więc próbowałem kłaść nacisk na różne aspekty uczniostwa, co w jakimś stopniu pomagało. Konwersacja w mojej głowie przebiegała mniej więcej tak:

– Więcej studiowania Biblii, Pete. To zmieni ludzi. Ich umysły ulegną odnowieniu. A za tym pójdzie zmiana życia.

– Nie. Chodzi o życie jako Ciało Chrystusa. Niech wszyscy tworzą głębsze poziomy społeczności. To zadziała!

– Pete, pamiętaj, głębokie przemiany wymagają mocy Ducha Świętego. To może przyjść jedynie przez modlitwę. Spędzaj więcej czasu na modlitwie, ty i cały Kościół New Life. Bóg się nie porusza, jeśli się nie modlisz.

– Nie, to kwestia wojny duchowej. Ludzie się nie zmieniają, bo nie stawiasz czoła demonicznym mocom w nich oraz wokół nich. Weź Słowo i módl się w autorytecie Jezusa, by uwolnić ludzi spod opresji złego.

– Pamiętasz słowa Jezusa z Mateusza 25,4. Spotykamy Jezusa, kiedy darmo dajemy tym najmniejszym braciom i siostrom, chorym, zapomnianym czy uwięzionym. Niech ludzie angażują się w pracę wśród ubogich, to ich zmieni.

– Ależ Pete. Ludzie potrzebują usłyszeć Boga w nadzwyczajny sposób; potrzebują proroczego wglądu. To zerwie ich niewidzialne łańcuchy.

– Dość tego, Pete. Ludzie nie rozumieją łaski Boga objawionej w Ewangelii. Nasza pozycja przed Bogiem opiera się na osiągnięciach Jezusa, nie na naszych. Na Jego sprawiedliwości, nie naszej! Wbijaj im to do głowy codziennie, jak mówił Luter, a oni się zmienią!

W każdym z tych ujęć jest biblijna prawda. Wierzę, że na każdą z tych rzeczy jest miejsce w naszej duchowej podróży i naszym rozwoju. Bez wątpienia i ty doświadczyłeś Boga i Jego obecności przez jedną lub kilka z tych rzeczy na swojej drodze z Chrystusem.

Problem jednak polega na tym, że odkryjesz niechybnie – jak i mnie się to przydarzyło – że nadal czegoś brakuje. Prawdę mówiąc, większość modeli uczniostwa często tylko dokłada dodatkową warstwę chroniącą ludzi przed emocjonalną dojrzałością. Kiedy ludzie doświadczają czegoś autentycznego – jak uwielbienie, modlitwa, studiowanie Biblii czy poczucie wspólnoty – błędnie wierzą, że mają się dobrze, nawet jeśli relacje w ich życiu są w ruinie, a ich wewnętrzny świat pogrążony jest w chaosie. Ich zauważalne „postępy” zapewniają duchowy powód do niezajmowania się ciężką pracą nad dojrzewaniem emocjonalnym.

Są zwiedzeni.

Wiem. Żyłem w ten sposób przez siedemnaście lat. Z powodu widocznego rozwoju duchowego w niektórych aspektach mojego życia oraz życia osób, które mnie otaczały, ignorowałem znaki emocjonalnej niedojrzałości.

W naszych najszczerszych chwilach wielu z nas przyzna, że podobnie jak góra lodowa składamy się z wielu warstw, które istnieją głęboko poniżej poziomu naszej codziennej świadomości. Jak pokazuje poniższa ilustracja, jedynie około dziesięć procent góry lodowej jest dla nas widoczne. To dziesięć procent symbolizuje sposób, w jaki się zachowujemy, i zmiany, jakich dokonujemy, które mogą być widoczne dla innych. Jesteśmy milsi, bardziej poważani. Chodzimy do kościoła i wykazujemy się zaangażowaniem. „Porządkujemy” nasze życie, rozprawiając się z problemem alkoholowym czy narkotykami, potem bierzemy się za swój język i potajemne zachowania itd. Zaczynamy się modlić i dzielić Jezusem z innymi.

MODEL GÓRY LODOWEJ

Co kryje się pod powierzchnią?

Jednak korzenie tego, kim jesteśmy, pozostają niezmienione i nieporuszone.

Dzisiejsze modele duchowej formacji i uczniostwa odnoszą się do jakiejś części tych dziewięćdziesięciu procent ukrytych pod powierzchnią. Problemem jest jednak to, że znaczna część (zob. przerywaną linię) pozostaje nietknięta przez Jezusa, dopóki nie pojawi się szczere zaangażowanie w to, co nazywam duchowością zdrową emocjonalnie.

Chwytając moją uwagę pomimo bólu

Trzy rzeczy w końcu zmusiły mnie, krzyczącego i kopiącego, abym otworzył się na koncept zdrowej emocjonalnie duchowości.

Po pierwsze nie doświadczałem radości i zadowolenia, które Pismo Święte obiecuje w Chrystusie. Byłem nieszczęśliwy, sfrustrowany, przepracowany i udręczony. Bóg przekonał mnie do chrześcijaństwa swoją ofertą: „Moje jarzmo jest wygodne, a brzemię – lekkie” (Mt 11,30) – zaproszeniem do wolnego i obfitego życia. Sęk w tym, że go nie doświadczałem.

Jarzmo w starożytnej Palestynie było wykonane z drewna, ręcznie, żeby dokładnie dopasować je do karku zwierząt jucznych i uniknąć otarć lub zranień. W ten sposób zapewnienie Jezusa o lekkim i wygodnym jarzmie można rozumieć następująco: „Własnoręcznie przygotowałem dla ciebie życie – twoje jarzmo – które idealnie pasuje do tego, kim jesteś. Będzie ono lekkie i wygodne, obiecuję”. Jednak rzeczywistość wyglądała tak, że po wielu latach aktywnego życia chrześcijańskiego byłem wykończony i potrzebowałem odpocząć. Moje życie było raczej reakcją na to, co robili inni ludzie lub co mogli zrobić, co myśleli lub mogli o mnie pomyśleć. Na poziomie głowy wiedziałem, że mam wieść życie, które cieszy Boga. Wprawienie tego w czyn to jednak zupełnie inna kwestia. Brzemię Jezusa zdawało się mi ciążyć.

Po drugie byłem wściekły, zgorzkniały i pogrążony w depresji. Przez pięć lat starałem się wykonywać pracę dwóch lub trzech osób. Mieliśmy dwa nabożeństwa po angielsku o poranku, a potem jedno po hiszpańsku po południu. Głosiłem na wszystkich. Kiedy mój współpracownik pociągnął za sobą dwustu z dwustu pięćdziesięciu hiszpańskich członków Kościoła, by założyć własny, odkryłem w sobie nienawiść do niego. Bezskutecznie starałem się mu wybaczyć.

Doświadczałem rosnącego napięcia związanego z prowadzeniem podwójnego życia. Głosiłem miłość i przebaczenie w niedzielę, a w poniedziałek kląłem w samochodzie. Przepaść pomiędzy moją wiarą idoświadczeniem objawiała się z zastraszającą jaskrawością.

Po trzecie Geri była samotna i zmęczona funkcjonowaniem jako samotna matka z czterema córkami. Chciała od naszego małżeństwa czegoś więcej i była coraz bardziej sfrustrowana, aż wreszcie doszło do konfrontacji. Dotarła do punktu, w którym nie tolerowała już moich wyjaśnień, spóźnień czy unikającego zachowania. Nie miała już nic do stracenia.

Późnym wieczorem któregoś dnia siedziałem na łóżku, czytając książkę, kiedy Geri weszła do pokoju i spokojnie poinformowała mnie: „Pete, byłabym szczęśliwsza, będąc sama, niż będąc w związku z tobą. Wysiadam z tej karuzeli. Kocham cię, ale nie chcę dłużej tak żyć. Czekałam… Próbowałam z tobą rozmawiać, ale ty nie słuchasz. Nie mogę cię zmienić. Tylko ty możesz to zrobić. Mam zamiar zrobić kolejny krok w swoim życiu”.Była stanowcza: „A tak przy okazji – odchodzę z Kościoła, w którym jesteś pastorem. Twoje przywództwo nie jest warte, by za nim podążać”.

Przez krótką chwilę zrozumiałem, dlaczego ludzie mordują osoby, które kochają. Geri odkryła moją nagość. Jakaś część mnie miała ochotę ją udusić. Czułem się głęboko zawstydzony. Dla mojego słabego ego to było niemalże nie do udźwignięcia.

Pomimo to wiem, że to był jeden z największych przejawów miłości, jakimi Geri obdarowała mnie w naszym małżeństwie. Choć w tym momencie nie potrafiła tego wyartykułować, uświadomiła sobie coś niezwykle ważnego: zdrowie emocjonalne i dojrzałość duchowa nie dają się od siebie oddzielić. Nie można być dojrzałym duchowo człowiekiem, pozostając niedojrzałym emocjonalnie.

Szczerze kochałem Jezusa i wierzyłem w wiele prawd na Jego temat, a jednocześnie pozostawałem duchowym niemowlakiem, niechętnym do przyjrzenia się swojej niedojrzałości.

Odejście Geri z Kościoła zmusiło mnie do zajrzenia pod powierzchnię mojej góry lodowej, do głębokości, która do tej pory była zbyt przerażająca, by o niej myśleć. Ból ma niezwykłą siłę pokazywania nam prawdy, która do tej pory nie była dla nas dostępna, i popychania nas do przodu. W końcu musiałem pogodzić się z bolesną rzeczywistością: olbrzymia część mojego życia (czy góry lodowej) pozostawała nieporuszona przez Chrystusa. Moja wiedza biblijna, przywódcza pozycja, wykształcenie w seminarium, doświadczenie i umiejętności nie zmieniły wstydliwej prawdy.

Byłem zaangażowany w to, co dziś nazywam duchowością niezdrową emocjonalnie. Byłem starszym pastorem, ale pragnąłem uciec i dołączyć do osób, które odchodzą z Kościoła.

Szanując całe twoje człowieczeństwo

Bóg stworzył nas jako kompletnych ludzi, na swój obraz (Rdz 1,27). Ten obraz uwzględnia sferę fizyczną, duchową, emocjonalną, intelektualną i społeczną. Spójrz na tę ilustrację.

Ignorancja względem jakiegokolwiek aspektu tego, kim jesteśmy jako ludzie stworzeni na obraz Boga, zawsze skutkuje wyniszczającymi konsekwencjami – w naszej relacji z Bogiem, z innymi, a nawet z samymi sobą. Jeśli spotkasz kogoś, kto jest na przykład fizycznie lub mentalnie niesprawny, to jego wybrakowanie od razu staje się oczywiste. Autystyczne dziecko na placu zabaw, które godzinami stoi, z nikim się nie bawiąc, od razu przyciąga uwagę.

Inaczej jest z niedorozwojem emocjonalnym. Nie jest on tak oczywisty, kiedy spotykamy ludzi. Dopiero z czasem, kiedy poznajemy ich bliżej, te braki stają się dostrzegalne.

Przez siedemnaście lat ignorowałem „komponent emocjonalny” w moim poszukiwaniu Boga. Duchowe nauczanie, jakiego doświadczyłem w Kościołach i służbach, które mnie kształtowały, nie dysponowały językiem, teologią i wyszkoleniem odpowiednim dla tej sfery. Wszytkie książki, które przyczytałem, i seminaria, na które poszedłem, dotyczyły pozostałych sfer: fizycznej, społecznej, intelektualnej i duchowej. Pozostałbym emocjonalnym niemowlakiem, gdyby ta sfera mojego życia nie została odkryta i dotknięta mocą Jezusa Chrystusa. Duchowy fundament, na jakim dotąd budowałem swoje życie (i o którym nauczałem innych), był niepełny. Nie dało się tego ukryć przed najbliższymi mi osobami.

Kiedy wreszcie odkryłem związek pomiędzy dojrzałością duchową i dojrzałością emocjonalną, zaczęła się dla mnie rewolucja – nie dało się już zawrócić. Nie używam słowa „rewolucja” lekkomyślnie. Duchowa droga opisana w tej książce jest radykalna. Dociera do korzeni wszystkich spraw w naszym życiu, włączywszy w to nasze podejście do podążania za Jezusem.

Zrozumienie związku pomiędzy duchową i emocjonalną dojrzałością odmieniło moją osobistą relację z Jezusem, moje małżeństwo, rodzicielstwo i ostatecznie wpłynęło na nasz Kościół: New Life Fellowship. Jeśli przyjmiesz zaproszenie do tej podróży, to samo przydarzy się tobie, a rewolucja w sposobie, w jaki podążasz za Jezusem, przyniesie głęboką i trwałą zmianę w twoim życiu. Bez tego rodzaju zmiany istnieje bardzo duże prawdopodobieństwo, że popadniesz w pułapkę duchowej rutyny, podobną do tej, jaką opisał mi kiedyś Jay – członek naszego Kościoła: „Byłem chrześcijaninem przez dwadzieścia dwa lata. Jednak zamiast być chrześcijaninem z dwudziestodwuletnim stażem, dwadzieścia dwa lata powtarzałem pierwszy rok. Popełniałem wciąż te same błędy”.

Diagnoza problemu: dziesięć symptomów duchowości niedojrzałej emocjonalnie.

Jakie są wskaźniki czy symptomy duchowości niedojrzałej emocjonalnie? Zanim zgłębimy prawdy, które prowadzą do dojrzałości emocjonalnej, kluczowe jest zidentyfikowanie objawów duchowości niezdrowej emocjonalnie – schematy myśli i zachowań, które tworzą koleiny, w które wpadamy, a następnie sieją spustoszenie w naszym życiu i Kościele.

Oto krótka lista dziesięciu najważniejszych objawów emocjonalnie chorej duchowości:

Wykorzystywanie Boga, by uciec od Niego;Ignorowanie złości, smutku i strachu;Umieranie dla niewłaściwych rzeczy;Zaprzeczanie wpływowi przeszłości na teraźniejszość;Dzielenie życia na przedziały „duchowe” i „nie-duchowe”;Robienie rzeczy dlaBoga zamiast bycia z Bogiem;Uduchawianie sytuacji konfliktowych;Przykrywanie słabości i porażek;Życie bez stawiania granic;Ocenianie duchowej drogi innych osób.Wykorzystywanie Boga, by uciec od Niego

Niewiele jest śmiertelnych wirusów, które trudniej rozpoznać niż ten. Pozornie wydaje się, że wszystko jest dobrze, ale tak nie jest. Ten wirus czai się w niekończących się godzinach spędzonych na czytaniu chrześcijańskiej literatury, zaangażowaniu w rozmaite aktywności i obowiązki chrześcijańskie poza domem, godzinach poświęconych na modlitwę i studiowanie Biblii. Możesz zastanawiać się, w jaki sposób wszystkie te rzeczy mogą szkodzić twojej duszy. Owe chrześcijańskie aktywności stają się krzywdzące, kiedy używamy ich, próbując w ten sposób uciec od bólu.

Wykorzystywanie Boga, by od Niego uciec, ma miejsce za każdym razem, kiedy podejmuje się działanie zwiazane z Bogiem tylko po to, by uniknąć trudnych sfer swojego życia, które Bóg chce zmienić. Wiem, że mam problem, jeśli:

wykonuję pracę dla Boga, chcąc zaspokoić siebie, a nie Jego;robię w Jego imieniu rzeczy, o które On nigdy nie prosił;modlę się, by Bóg wypełnił moją wolę, zamiast poddać się Jemu;demonstruję „chrześcijańskie zachowania”, aby ważni ludzie dobrze o mnie myśleli;skupiam się na jakichś teologicznych zagadnieniach ze strachu lub z powodu nierozwiązanych problemów emocjonalnych, a nie ze względu na pragnienie zrozumienia Bożych prawd;korzystam z prawd biblijnych, aby osądzać i dewaluować innych;przerysowuję moje osiągnięcia dla Boga, aby subtelnie pokazać swoją wyższość;wygłaszam stwierdzenia takie jak: „Bóg mi powiedział, żebym tak postąpił”, gdy w rzeczywistości nie jestem tego pewny;wykorzystuję Biblię, by usprawiedliwiać grzeszne postępowanie mojej rodziny, grzeszne wartości kulturowe, politykę państwa itd., zamiast oceniać je przez pryzmat Bożego panowania; chowam się za wywodami o Bogu, unikając światła reflektorów, które obnażyłyby moje wewnętrzne pęknięcia albo wyeksponowałyby moje niepowodzenia;wykorzystuję wybiórczo biblijne prawdy, aby unikać wszystkiego, co wymaga ode mnie wprowadzenia znaczących zmian w życiu.

Za przykład posłuży nam John. Wykorzystuje on Boga do potwierdzania swoich zdecydowanych opinii dotyczących takich spraw jak długość kobiecych spódnic w kościele, wybór właściwych kandydatów partii politycznych, role płciowe i nieumiejętność porozumienia się ze swoim współpracownikiem – niewierzącym menedżerem. Nie słucha innych, nie weryfikuje też niezliczonych założeń na ich temat. Z łatwością wyciąga wnioski. Jego przyjaciele, rodzina i współpracownicy odbierają go jako protekcjonalnego i niepewnego.

John jest jednak przekonany, że spełnia Bożą wolę, i tłumaczy taki stan rzeczy, błędnie odnosząc do siebie fragmenty Pisma Świętego: „Oczywiście, że ta osoba nie może mnie znieść” – wyjaśnia. „– Wszyscy, którzy pragną być wierni Bogu, będą znosić prześladowanie”. Ostatecznie jednak wykorzystuje Boga, by od Niego uciekać.

Ignorowanie złości, smutku i strachu

Wielu chrześcijan wierzy całym sercem, że złość, smutek i strach to grzechy i należy ich unikać. Kiedy przeżywamy te emocje, jesteśmy przekonani, że coś jest nie w porządku z naszym życiem duchowym. Złość jest niebezpieczna i pozbawiona miłości wobec innych. Smutek wskazuje na brak wiary w Boże obietnice. Depresja to już jasny wskaźnik życia z dala od Bożej woli. A strach? Biblia pełna jest nakazów mówiących „przestańcie martwić się o cokolwiek” oraz „nie bój się” (Flm 4,6 oraz Iz 41,10).

Co zatem robimy? Nadymamy się fałszywą odwagą, aby sprawić, że te uczucia ustąpią. Pojawiają się i znikają i tłumaczymy sobie, że są ostatnią rzeczą, na której powinniśmy skupiać uwagę w naszym duchowym życiu. To prawda, że niektórzy chrześcijanie nadmiernie podążają za swoimi uczuciami w niezdrowy, niebiblijny sposób. Częściej jednak spotykamy chrześcijan, którzy nie wierzą, że mogą przyznać się do swoich uczuć lub wyrazić je otwarcie. To odnosi się szczególnie do tak trudnych uczuć jak strach, smutek, wstyd, złość, zranienie czy ból. Lecz jak mamy słuchać tego, co mówi do nas Bóg, i jak mamy odnieść się do tego, co dzieje się w naszym wnętrzu, jeśli odcinamy się od naszych emocji?

Odczuwanie jest częścią bycia człowiekiem. Minimalizując odczuwanie lub zaprzeczając temu, co czujemy, umniejszamy znaczenie tego, że jesteśmy Bożym obrazem. Pozostajemy niepełni w swojej umiejętności miłowania Boga, innych, a nawet siebie samych w takim stopniu, w jakim nie potrafimy wyrazić naszych emocji. Dlaczego? Ponieważ nasze uczucia są częścią tego, co oznacza być stworzonym na obraz Boga. Odrzucenie ich to odcięcie żywotnej części naszego człowieczeństwa.

Chcąc poprzeć swoje błędne postrzeganie Boga i własnych uczuć, niewłaściwie stosowałem poniższą ilustrację3.

Wierzyłem, że moje duchowe życie powinno zmierzać po torach, napędzane przez lokomotywę faktów, czyli tego, co powiedział Bóg. Kiedy czułem złość, musiałem zacząć od faktów: „Co cię tak zezłościło, Pete? A więc ten człowiek oszukał cię i zdradził. Bóg zasiada na tronie. Jezus także był zdradzony i oszukany. Przestań się gniewać”.

Po rozważeniu Bożej prawdy zastanawiałem się nad moją wiarą – kwestią tego, do czego chcę być przekonany. Czy dokonałem wyboru, by moją wiarę złożyć w Bożym Słowie? Czy może podążałem za moimi uczuciami i „cielesnymi” pożądaniami, którym nie można ufać?

Na końcu składu znajdował się wagon mieszkalny dla załogi pociągu – miejsce, w stosunku do którego zaufanie jest absolutnie niewskazane – moje emocje: „Pete, pod żadnym pozorem nie polegaj na swoich uczuciach. Zdradliwe jest serce, bardziej niż wszystko inne, nieuleczalnie chore, kto zdoła je poznać? (zob. Jr 17,9). To doprowadzi cię jedynie do grzechu”.

Kiedy spojrzymy na to globalnie, praktyczne skutki takiego niezrównoważonego i wąskiego systemu wierzeń są, jak zobaczymy później, ogromne. A jest to dewaluacja bycia jednocześnie człowiekiem i stworzonym na podobieństwo Boże. Niestety nasze wykrzywione chrześcijańskie przekonania i wymagania są w stanie – jak to ujął Thomas Merton – „jedynie uśmiercić nasze człowieczeństwo, zamiast pomóc mu bogato rozkwitnąć w pełni jego możliwości pod wpływem łaski”4.

Umieranie dla niewłaściwych rzeczy

Święty Ireneusz wiele stuleci temu powiedział, że „Bożą chwałą jest, gdy człowiek żyje w pełni”.

Jezus z kolei powiedział: „Jeśli ktoś chce iść za Mną, niech się wyrzeknie samego siebie, bierze swój krzyż na siebie codziennie i naśladuje Mnie (Łk 9,23)”. Ale jeśli bezpośrednio zastosujemy ten wers, bez uwzględnienia reszty Pisma Świętego, to doprowadzi nas to do przeciwieństwa tego, co Bóg dla nas zaplanował. Rezultatem będzie ograniczona i wypaczona teologia, która głosi: „Im bardziej jesteś nieszczęśliwy, im bardziej cierpisz, tym bardziej Bóg cię kocha. Zapomnij o swoim indywidualizmie, nie ma na niego miejsca w Bożym Królestwie”.

Musimy umrzeć dla grzesznych części tego, kim jesteśmy, takich jak nadwrażliwość na krytykę, obojętność wobec innych, arogancja, zawziętość, hipokryzja, osąd i brak wrażliwości, oraz dla innych oczywistych grzechów, jak np.: nie morduj, nie kradnij, nie składaj fałszywego świadectwa (zob. Wj 20,13–16; Ef 4,25).

Bóg nie wzywa nas, abyśmy umarli dla tego, co w nas „dobre”. Bóg nigdy nie oczekiwał, że umrzemy dla zdrowych pragnień i przyjemności życia, takich jak: przyjaźń, radość, sztuka, muzyka, piękno, odpoczynek, śmiech czy natura. Bóg zaszczepił w naszych sercach pragnienia, abyśmy się o nie troszczyli i je pielęgnowali. Często te pragnienia i pasje są zaproszeniem od Boga, darami od Niego. Jednak czasem czujemy się nieswojo, rozpakowując te prezenty.

Kiedy proszę ludzi: „Opowiedz mi o swoich życzeniach, nadziejach i marzeniach”, często brak im słów.

„Dlaczego o to pytasz?” – odpowiadają. „– Czy moim największym marzeniem, życzeniem i pragnieniem nie powinno być służenie Jezusowi?”

Niezupełnie. Bóg nie chciał nigdy unicestwić naszej osobowości. Nie mamy stać się „nieludźmi”, kiedy zostajemy chrześcijanami. W zasadzie to jest dokładnie odwrotnie. Bóg pragnie, aby nasza głębsza, prawdziwa osobowość, którą On stworzył, rozkwitała, gdy będziemy za Nim podążać. Bóg obdarzył każdego z nas indywidualnymi cechami, które odzwierciedlają i wyrażają nas w unikalny sposób. Tak naprawdę kluczową częścią procesu uświęcenia jest to, by pozwolić Duchowi Świętemu na oczyszczenie nas z fałszywych konstruktów, które nagromadziliśmy, aby nasza prawdziwa tożsamość w Chrystusie mogła się ujawnić.

Zaprzeczanie wpływowi przeszłości na teraźniejszość

Kiedy przychodzimy do wiary w Jezusa, czy jesteśmy dziećmi, nastolatkami, czy dorosłymi, mówiąc dramatycznym językiem Biblii – „rodzimy się na nowo” (J 3,3). Apostoł Paweł opisuje to w ten sposób: „Stare przeminęło — i nastało nowe!” (2 Kor 5,17).

Jednak te dwa wersety i ich znaczenie często bywają rozumiane opacznie. Tak, prawdą jest, że kiedy przychodzimy do Jezusa, nasze grzechy zostają wybaczone, otrzymujemy nowe imię, nową tożsamość, nową przyszłość i nowe życie. To prawdziwy cud. Zostajemy nazwani sprawiedliwymi przed Bogiem dzięki życiu, śmierci i zmartwychwstaniu Jezusa (Flm 3,9–10). Wieczny Święty Bóg wszechświata nie jest już naszym sędzią, jest naszym Ojcem. To wspaniałe przesłanie Ewangelii. To jednak nie oznacza, że nasza przeszłość nie będzie na nas miała wpływu w przeróżny sposób. Przez lata ulegałem złudzeniu, że skoro przyjąłem Jezusa, moje stare życie nie jest już częścią mnie. Moja przeszłość bez Chrystusa była bolesna. Chciałem o niej zapomnieć. Nie chciałem patrzeć wstecz. Życie było dużo lepsze, odkąd był w nim Jezus.

Myślałem, że jestem wolny.

Geri, spędziwszy ze mną dziewięć lat małżeństwa, wiedziała lepiej. Nigdy nie zapomnę, jak pierwszy raz robiliśmy genogram – to rodzaj drzewa genealogicznego, który pokazuje pewne schematy w rodzinie. Nasz terapeuta spędził z nami około godziny, zadając pytania dotyczące relacji pomiędzy członkami naszych rodzin, prosił też, żebyśmy napisali po dwa lub trzy przymiotniki określające relacje naszych rodziców i ich związek.

Kiedy terapeuta skończył, zapytał nas: „Czy widzicie jakieś podobieństwa między waszym małżeństwem a małżeństwami waszych rodziców?”.

Obydwoje siedzieliśmy oszołomieni.

Byliśmy ewangelicznymi chrześcijanami. Oddanymi i stabilnymi. Nasze priorytety i wybory życiowe znacząco odbiegały od decyzji naszych rodziców. Mimo to pod powierzchnią nasze małżeństwo było rażąco podobne do ich związków. Role płciowe, sposoby na radzenie sobie z gniewem, konfliktem i wstydem; to, jak definiowaliśmy sukces; nasze poglądy na temat rodziny, dzieci, odpoczynku, przyjemności, seksualności i rozpaczy oraz nasza relacja z przyjaciółmi zostały ukształtowane w rodzinach, z których pochodziliśmy, i przez naszą kulturę.

Tego dnia u terapeuty, siedząc zawstydzeni stanem naszego małżeństwa, otrzymaliśmy lekcję, której nigdy nie zapomnimy: pomimo że byliśmy wówczas od dwudziestu lat oddanymi chrześcijanami, nasze relacje w większej mierze były lustrzanym odbiciem naszych rodzin niż odbiciem tego, co Bóg zamyślił dla nas jako nowej rodziny w Chrystusie.

Praca związana z wzrastaniem w Jezusie (niektórzy nazywają to uświęceniem) nie oznacza, że nie wracamy do przeszłości, kiedy brniemy wprzód za tym, co Bóg dla nas przeznaczył. Właściwie to wymaga powrotu, aby wyrwać się z niezdrowych, destrukcyjnych schematów, które przeszkadzają nam kochać siebie samych i kochać innych, tak jak Bóg to zaprojektował.

Dzielenie życia na przedziały „duchowe” i „nieduchowe”

Istoty ludzkie posiadają niepokojącą umiejętność prowadzenia podzielonego, podwójnego życia.

Frank chodzi do kościoła, gdzie śpiewa o Bożej miłości. Wracając autem do domu, życzy śmierci innemu kierowcy. Dla Franka niedziela to dzień dla Boga, od poniedziałku do soboty jest czas na pracę.

Jane wrzeszczy na męża, krytykując jego brak duchowego przywództwa w życiu dzieci. On odchodzi zbity i wypompowany, ona – z przekonaniem, że dzielnie walczyła dla Boga.

Ken jest zdyscyplinowany w swojej praktyce spędzania czasu z Bogiem przed pracą, ale potem nawet o Nim nie myśli – ani w pracy, ani po powrocie do domu, kiedy ma czas dla żony i dzieci.

Judith zalewa się łzami w kościele podczas piosenek o Bożej miłości i łasce. Po wyjściu regularnie narzeka i obwinia innych za trudności i próby w swoim życiu.

Bardzo łatwo wprowadzić do swojego życia przedziały, a Boga zamknąć w tym przeznaczonym na „chrześcijańskie aktywności”. Wówczas ograniczamy Go jedynie do sfery naszej duchowości i kościoła, ale nie myślimy o Nim w naszym małżeństwie, w wychowaniu dzieci, w wydawaniu pieniędzy, w spędzaniu wolnego czasu czy podczas nauki do egzaminów. Według badań firmy Gallup i socjologów jednym z największych skandali jest to, że „ewangeliczni chrześcijanie często przyjmują styl życia równie hedonistyczny, materialistyczny, skupiony na sobie i niemoralny seksualnie jak świat”5. Statystyki są porażające:

członkowie Kościoła rozwodzą się tak często, jak ich niewierzący sąsiedzi,członkowie Kościoła biją żony równie często, jak niewierzący mężowie,schematy dawania wskazują, że członkowie Kościoła są tak materialistyczni, jak niechrześcijanie,biali chrześcijanie ewangeliczni są grupą najbardziej skłonną do obiekcji względem sąsiadów o innym kolorze skóry,pośród „zaangażowanych” ewangelicznych chrześcijan szybko rośnie grupa młodych ludzi, którzy sądzą, że wspólne mieszkanie przed ślubem jest do zaakceptowania6.

Ron Sider w swojej książce Skandal Ewangelicznego Sumienia (org. The Scandal of Evangelical Conscience)podsumowuje: „Czy problemem jest małżeństwo i seksualność, czy pieniądze i troska o ubogich, ewangeliczni chrześcijanie wiodą dziś skandalicznie niebiblijne życie… Dane sugerują, że w wielu kluczowych sferach życia chrześcijanie nie żyją inaczej od swoich niewierzących sąsiadów”7.Jednak, aby to stwierdzić, nie potrzebujemy statystyk. Zapytajcie tylko Angelę, nową członkinię naszego Kościoła, która odpowiedziała pytaniem na moje pytanie, dlaczego pięć lat temu zrezygnowała z chodzenia do kościoła: „Dlaczego tak wielu chrześcijan jest tak fatalnymi ludźmi?”.

Przełożenie negatywnych konsekwencji tego postępowania na skuteczność naszego świadczenia o Jezusie jest nie do oszacowania – ani dla nas, ani dla świata, który nas otacza. Umyka nam prawdziwa radość życia z Jezusem, którą On obiecuje (J 15,11). A świat patrzy i kręci głową, niedowierzając, jak możemy być tak ślepi na rozbieżności pomiędzy naszymi deklaracjami a codziennym życiem.

Robienie rzeczy dla Boga zamiast bycie z Bogiem

Bycie produktywnym i domykanie spraw ma wysoki priorytet w zachodniej kulturze. Modlitwa i rozkoszowanie się Bogiem, które są celem samym w sobie – to luksus. Ktoś mi kiedyś powiedział, że będziemy się Nim rozkoszować, kiedy pójdziemy do nieba. Póki co jest za dużo do zrobienia. Ludzie są zagubieni. Świat pogrążony jest w głębokich problemach. W tym wszystkim Bóg powierzył nam obowiązek szerzenia Ewangelii.

Przez większość mojego chrześcijańskiego życia zastanawiałem się, czy mnisi faktycznie są chrześcijanami. Ich styl życia wydawał mi się eskapistyczny. Z pewnością nie pełnią woli Boga. Co oni właściwie robią dla rozpowszechniania Ewangelii w świecie umierającym bez Chrystusa? Co z tymi wszystkimi owcami, które są zagubione? Czy oni nie wiedzą, że robotników do żniwa jest mało (Mt 9,37)?

Rozumowałem w ten sposób:

Robienie wielu rzeczy dla Boga to jasny objaw duchowego wzrostu.Wszystko zależy ode mnie, więc jak długo żyję na ziemi, praca nie będzie miała końca. Bóg nie może się poruszać, jeśli się nie modlę.Jestem odpowiedzialny, by dzielić się Jezusem z każdym, inaczej ludzie pójdą do piekła. Wszystko zacznie się sypać, jeśli nie będę uparcie dążył do celu i trzymał swoich spraw w ryzach.

Czy wszystkie te przekonania są prawdziwe? Nie. Praca dla Boga, która nie jest odżywiana głębokim życiem z Bogiem, w końcu zostanie skażona ludzkim ego, władzą, potrzebą uznania ze strony innych i przyjmowaniem niewłaściwej definicji sukcesu albo niewłaściwego poglądu, że nie może nam się nie powieść. Kiedy pracujemy dla Boga z któregoś z tych powodów, nasze osobiste doświadczanie Ewangelii usuwa się w cień. Stajemy się ludzkimi robotami, nie ludzkimi istotami. Poziom naszej samooceny i wartości przestaje wynikać z bezwarunkowej miłości Bożej w Chrystusie i zaczyna zależeć od naszej pracy i jej wyników. Radość z obecności Jezusa stopniowo zanika, podczas gdy nasza działalność dla Boga może wynikać jedynie z naszego życia zNim.

Nie można ofiarować czegoś, czego się nie posiada. Wykonywanie działań proporcjonalnie do przebywania z Najwyższym to jedyna droga do czystego serca i dostrzegania Boga (Mt 5,8).

Uduchawianie sytuacji konfliktowych

Nikt nie lubi konfliktów. Pomimo to znajdziemy je wszędzie – od sal sądowych po miejsca pracy, od szkolnych klas po osiedla, od małżeństwa po rodzicielstwo, od bliskich przyjaźni po sytuacje, w których ktoś potraktował nas niewłaściwie. Istnieje pewien destrukcyjny mit, który zadomowił się w chrześcijańskich społecznościach, a mówi on o tym, że wygładzanie niezgody lub „zamiatanie nieporozumień pod dywan” jest częścią tego, co nazywamy podążaniem za Jezusem. Z tego powodu Kościoły, grupy domowe, zespoły w służbie, całe denominacje i społeczności doświadczają bólu nierozwiązanych konfliktów.

Naprawdę niewielu z nas pochodzi z rodzin, w których konflikt był rozwiązywany w dojrzały, zdrowy sposób. Większość z nas grzebie swoje napięcia i idzie dalej. Kiedy zostałem chrześcijaninem, stałem się także wielkim orędownikiem pokoju. Robiłem, co w mojej mocy, by zachować jedność i miłość w Kościele, moim małżeństwie i mojej rodzinie. Postrzegałem konflikt jako coś, co należy jak najszybciej rozwiązać i zażegnać. Widziałem go jako radioaktywne odpady z elektrowni jądrowej, które należy szybko opanować, w przeciwnym razie doprowadzą do ogromnych szkód.

Robiłem więc to, co większość chrześcijan – okłamywałem siebie samego i innych.

Co robisz, kiedy musisz stawić czoła napięciom i bałaganowi spowodowanemu przez nieporozumienia? Niektórzy z nas:

mówią jedno ludziom w twarz, a co innego za ich plecami,składają obietnice, których nie mają zamiaru spełnić,obwiniają innych,atakują,stosują „ciche dni”,są sarkastyczni,poddają się z obawy przed byciem znielubionym,„wylewają” gniew poprzez wysłanie maila z niezbyt delikatną krytyką,opowiadają półprawdy, ponieważ fakty mogłyby zranić kogoś bliskiego,mówią „tak”, gdy myślą „nie”,unikają, wycofują się i zrywają kontakt,szukają osoby niezaangażowanej w konflikt, z którą mogą się podzielić problemami, aby sobie ulżyć.

Jezus pokazuje nam, że zdrowi chrześcijanie nie powinni unikać konfliktów. Jego życie pełne było sytuacji konfliktowych! Był On aktywnie skonfliktowany z religijną elitą, z tłumem, z uczniami – nawet z własną rodziną. Chcąc przynieść prawdziwy pokój, Jezus burzył fałszywy pokój, gdziekolwiek się udawał. Nie zgadzał się na uduchawianie unikania konfliktu.

Przykrywanie słabości i porażek

Presja zaprezentowania się jako silni i zdrowi duchowo ludzie prześladuje większość z nas. Czujemy się winni, gdy nie spełniamy pokładanych w nas oczekiwań. Zapominamy, że nie ma osób doskonałych i wszyscy jesteśmy grzesznikami. Zapominamy, że Dawid, jeden z najbliższych przyjaciół Boga, dopuścił się cudzołóstwa z Batszebą i zamordował jej męża. To dopiero skandal! Ilu z nas nie usunęłoby wzmianki o tym wydarzeniu ze wszystkich książek do historii, byle tylko Boże imię nie zostało zniesławione?

Dawid tego nie zrobił. Zamiast tego skorzystał ze swojej królewskiej władzy, żeby jego gigantyczne przewinienie nie uszło niczyjej uwadze i zostało opublikowane we wszystkich podręcznikach historii dla przyszłych pokoleń. Dawid napisał nawet pieśń o swojej porażce, która trafiła do żydowskiego podręcznika uwielbienia, Księgi Psalmów, i była śpiewana na nabożeństwach. (Mam nadzieję, że najpierw zapytał Batszebę o pozwolenie!) Dawid wiedział: „Ofiarą miłą Bogu jest duch pełen skruchy, sercem skruszonym, przejętym własnym stanem, nie pogardzisz, o Boże” (Ps 51,19).

Inny wielki Boży mąż – apostoł Paweł, napisał o Bogu, który nie odpowiada na jego modlitwy, i o „kolcu w swoim ciele”. Dziękował Bogu za swoje słabości, przypominając swoim czytelnikom, że „w słabości doskonali się moc” Chrystusa (2 Kor 12,7–10). Ilu znasz chrześcijan, którzy dzisiaj postąpiliby podobnie?

Biblia nie snuje opowieści na temat wad i słabości swoich bohaterów. Mojżesz był mordercą. Żona Ozeasza prostytutką. Piotr napominał Boga! Noe się upił. Jonasz był rasistą. Jakub – kłamcą. Jan Marek porzucił Pawła. Eliasz przeszedł wypalenie. Jeremiasz miał depresję i myśli samobójcze. Tomasz był niewierny. Mojżesz potrafił się wściec. Tymoteusz miał wrzody na żołądku. Wszyscy ci ludzie wysyłają jasny przekaz: każdy człowiek na ziemi, pomimo licznych zalet i silnych stron, jest słaby, podatny na zranienia i zależny od Boga i innych.

Całymi latami obserwowałem niezwykle utalentowanych ludzi, którzy osiągali świetne wyniki – czy to w sztuce, spor­cie, przywództwie, nauce, rodzicielstwie czy w Kościele. Zastanawiałem się wówczas, w jaki sposób udało im się uniknąć plagi słabości, podczas gdy innym to nie wychodziło. Dziś już wiem, że wcale im się nie udało. Wszyscy mamy wady i słabości. Bez wyjątków.

Życie bez stawiania granic

Nauczono mnie, że dobry chrześcijanin stale daje i chętnie skłania się ku potrzebom innych. Nie powinienem odmawiać, kiedy nadarza się możliwość pomocy, jednocześnie nie powinienem prosić o pomoc, bo jest to samolubne.

Niektórzy chrześcijanie są samolubni. Wierzą w Boga i w Jezusa Chrystusa, ale prowadzą życie w taki sposób, jakby Boga nie było. Nie myślą i nie przejmują się kochaniem i służeniem innym poza swoją rodziną czy przyjaciółmi. To tragedia.

Spotykam jednak znacznie więcej osób, które noszą w sobie winę, ponieważ nie robią dość dużo. „Pete, spędziłem dwie godziny, słuchając go, ale to nie wystarczy” – pożalił się niedawno mój znajomy. „– Czasem mam ochotę uciec”.

To poczucie winy często prowadzi do zniechęcenia. Ono zaś prowadzi chrześcijan do braku zaangażowania i izolacji od „potrzebujących”, ponieważ nie wiedzą, co więcej mogliby zrobić.

Duchowy trzon tego problemu odnosi się do naszych ograniczeń i naszego człowieczeństwa. Nie jesteśmy Bogiem. Nie możemy usłużyć każdemu. Jesteśmy ludźmi. Paweł powiedział: „Wszystko mogę w Tym, który mnie umacnia, w Chrystusie” (Flp 4,13), a kontekst tej wypowiedzi był taki, żeby nauczyć się bycia zadowolonym niezależnie od okoliczności. Siła, jaką otrzymywał od Chrystusa, nie służyła zmianie, wyparciu okoliczności czy zaprzeczeniu im, ta siła uzdalniała go do tego, aby w każdej sytuacji cieszyć się i poddawać woli kochającego Ojca (Flp 4,10–13).

Jezus dał nam przykład tego, będąc w ludzkiej postaci – w pełni Bogiem, a zarazem w pełni człowiekiem. Nie uzdrowił każdego chorego w Palestynie. Nie wskrzesił z martwych każdego zmarłego. Nie nakarmił każdego głodnego żebraka ani nie otworzył centrów pomocy społecznej dla wszystkich biednych w Jerozolimie.

Nie uczynił tego, więc i my nie powinniśmy czuć się winni, skoro tego nie robimy. A jednak tak się czujemy. Dlaczego nie troszczymy się o siebie we właściwy sposób? Dlaczego tak wielu chrześcijan przypomina ludzi naszej kultury – wyczerpanych, zabieganych, przeładowanych obowiązkami i żyjących w pośpiechu?

Zbyt mało chrześcijan łączy miłość bliźniego z miłością do siebie. Smutne jest to, gdy tak wielu z nas wierzy, że troska o własny dobrostan to grzech, „psychologizowanie” Ewangelii zaczerpnięte z naszej egocentrycznej kultury. Sam uważałem tak przez wiele lat.

Prawdą jest, że powinniśmy innych uważać za ważniejszych od siebie (Flp 2,3). Zostaliśmy wezwami do złożenia swojego życia za innych (1 J 3,16). Pamiętaj jednak, że najpierw musisz mieć życie, by je oddać.

Jak powiedział Parker Palmer: „Troska o siebie nie jest aktem samolubstwa – to po prostu dobre zarządzanie jedynym darem, jaki mam, darem, którym mam dzielić się z innymi. Za każdym razem, gdy możemy wsłuchać się w nasze prawdziwe «ja» i zapewnić sobie troskę, jakiej potrzebujemy, nie robimy tego tylko dla siebie, ale dla wielu innych osób, których życia dotkniemy”8.

Ocenianie duchowej drogi innych osób

Pewien ojciec pustyni (ojcowie pustyni to wczesnochrześcijańscy mnisi żyjący w ascezie i odosobnieniu, głównie na pustyni, od końca III w. n.e. – przyp. tłum.) powiedział: „Mnisi muszą umrzeć dla swojego bliźniego i nigdy nie oceniać go za jego sposób życia w żaden sposób”. Kontynuując, dodał: „Jeśli jesteś zajęty własnymi słabościami, nie masz czasu na zajmowanie się słabościami bliźniego”9.

Zostałem nauczony, aby osoby żyjące w zwiedzeniu czy grzechu napominać, aby zawsze doradzać osobom pogubionym duchowo. Z tego powodu czułem się winny, kiedy zauważyłem coś podejrzanego, a nie wytknąłem tego jasno. Czułem się jeszcze bardziej winny, kiedy czułem, że moim zadaniem jest pomóc komuś w rozwiązaniu problemu, a musiałem przyznać, że nie wiem jak albo że nie wiem, co powiedzieć. Czy nie otrzymałem nakazu, aby być zawsze gotowym „do obrony przed każdym, kto zechce, byście mu wyjaśnili, dlaczego żyjecie nadzieją” (1 P 3,15)?

Oczywiście wielu z nas nie ma najmniejszych problemów w udzielaniu porad albo wytykaniu błędów. Spędzamy na tym tyle czasu, że kończymy zwiedzeni i przekonani, że mamy wiele do zaoferowania, a niewiele do przyjęcia od innych. W końcu to przecież my mamy rację, czyż nie? Taka postawa często prowadzi do niezdolności do przyjmowania czegokolwiek od normalnych ludzi, mniej dojrzałych od nas. Przyjmujemy cokolwiek jedynie od ekspertów i profesjonalistów.

To zawsze było jednym z największych zagrożeń chrześcijaństwa. Postrzegamy rzeczywistość na zasadzie „my kontra oni”. W czasach Jezusa w grupie tych „lepszych” znajdowali się faryzeusze, którzy przestrzegali Bożych przykazań. Ci gorsi, wyłączeni, to grupa składająca się wówczas z grzeszników, poborców podatków i prostytutek.

Z przykrością stwierdzam, że my również zamieniamy nasze różnice na moralną wyższość czy cnotę. Obserwuję to cały czas. Oceniamy ludzi ze względu na muzykę, której słuchają (zbyt łagodna lub za głośna). Oceniamy ich poprzez zbyt eleganckie lub zbyt luźne ubrania, filmy, jakie oglądają, czy samochody, jakimi jeżdżą. Tworzymy coraz to nowe grupy, żeby delikatnie podzielić ludzi na kategorie:

• „Ci artyści i muzycy. Są tacy nieogarnięci”.

• „Inżynierzy to mózgowcy. Są zimni jak ryba”.

• „Mężczyźni są idiotami. Są społecznie infantylni”.

• „Kobiety są zbyt wrażliwe i emocjonalne”.

• „Bogaci są egoistyczni i zbytnio sobie pobłażają”.

• „Biedni są zwyczajnie leniwi”.

Osądzamy prezbiterian za zbytnie uporządkowanie. Zielonoświątkowców za brak struktury. Kościół episkopalny za ich świece i spisane modlitwy. Osądzamy Kościół katolicki za jego postrzeganie Wieczerzy, a prawosławnych za ich dziwną kulturę i miłość do ikon.

Nie zgadzając się na to, by inni mogli być sobą przed Bogiem i poruszać się za Nim w swoim własnym tempie, przerzucamy na nich nasz własny dyskomfort spowodowany tym, że dokonali wyboru, aby żyć inaczej niż my. Koniec końców eliminujemy ich w naszych umysłach. Wolelibyśmy, by przypominali nas, więc odrzucamy ich albo wdajemy się w obojętność: „Kogo to obchodzi?”. Pod niektórymi względami cicha obojętność może być nawet gorsza niż niechęć czy nienawiść. Tak jak powiedział Jezus, jeśli nie wyjmę ze swojego oka belki, która sprawia, że nie widzę spraw jak należy, pozostaję niebezpieczny. Muszę dostrzec to, jakie zniszczenia spowodował w moim życiu grzech – zarówno w moich emocjach, intelekcie, ciele, woli, jak i duchu. Dopiero gdy to zrobię, mogę spróbować wyciągnąć drzazgę z oka kogoś innego (Mt 7,1–5).

Rewolucyjne antidotum

Droga do uwolnienia przemieniającej mocy Jezusa, która uzdrowi nasze duchowe życie, wiedzie poprzez połączenie zdrowia emocjonalnego oraz kontemplacyjnej duchowości. (Definicję zdrowia emocjonalnego oraz kontemplacyjnej duchowości znajdziesz w Dodatku B, gdzie wyjaśniam też dlaczego oba elementy są potrzebne).

Pozwól, że zaproszę cię w ekscytującą podróż po siedmiu ścieżkach duchowości zdrowej emocjonalnie. Zaczniemy od kluczowego pierwszego kroku: musisz poznać siebie, aby móc poznać Boga.

Boże, gdy rozważam ten rozdział, jedyne, co mogę powiedzieć, to: „Panie Jezu Chryste, miej miłosierdzie dla mnie grzesznego”. Dziękuję Ci, że stoję przed Tobą w sprawiedliwości Jezusa, przez wzgląd na Jego nieskazitelne życie i wyniki służby – nie moje. Modlę się nie tylko, abyś usunął objawy tego, co w moim życiu niewłaściwe, lecz także chirurgicznie usunął wszystko we mnie, co od Ciebie nie pochodzi. Kiedy będę rozważał to, co przeczytałem, wypełnij światłem ukryte miejsca, Panie. Chcę widzieć wyraźnie, jak czule trzymasz mnie w swoich dłoniach. W imieniu Jezusa, amen.

1Proces sukcesji opisany jest w pełni w książce The Emotionally Healthy Leader, rozdział 9, „Endings and Beginnings” (Zakończenia i początki).

2Święty Jan od Krzyża, cytat zaczerpnięty z: Kieran Kavanaugh, ed., John of the Cross: Selected Writings, Classics of Western Spirituality, (Mahwah, NJ: Paulist Press, 1987), 292.

3Bill Bright, The Four Spiritual Laws (New Life Publications, 1995), 12.

4Thomas Merton, Thoughts in Solitude, (Boston: Shambhala Publications, 1956), 13, (tłum. własne).

5Quoted in Ron Sider, The Scandal of the Evangelical Conscience: Why Are Christians Living Just Like the Rest of the World?, (Grand Rapids: Baker Books, 2005), 13.

6Ibid., 17–27.

7Ibid., 28–29.

8Parker Palmer, Let Your Life Speak: Listening for the Voice of Vocation, (San Francisco: Jossey-Bass, 2000), 30–31.

9Quoted in Rowan Williams, Where God Happens: Discovering Christ in One Another, (Boston: Shambhala Publications, 2005), 14.

10W języku angielskim, zobacz: http://www.soul-guidance.com/houseofthesun/eckhart.htm.

11Jan Kalwin, Institutes of the Christian Religion, Volume 1, (Grand Rapids:Eerdmans Publishing Company, 1957), 37, (tłum. własne).

12Daniel Goleman, Emotional Intelligence: Why It Can Matter More than IQ, (New York: Bantam Books, 1995), 199–200.

13Dla bardziej obszernego wprowadzenia do nauczania Ignacego na temat rozwagi i naszych emocji, zobacz: Thomas H. Green, Weeds Among the Wheat: Discernment: Where Prayer and Action Meet, (Notre Dame, IN: Ave Maria Press, 1984). Zobacz też serię kazań w języku angielskim: „Discovering the Will of God” dostępnych na www.emotionallyhealthychurch.com.

14Dan Allender and Tremper Longman III, The Cry of the Soul, (Dallas: Word, 1994), 24–25, (tłum. własne).

15Cytat za: James Finley, Merton’s Palace of Nowhere: A Search for God Through Awareness of the True Self, (Notre Dame, IN: Ave Maria Press, 1978), 54, (tłum. własne)

16M. Scott Peck, A World Waiting to Be Born: Civility Rediscovered, (New York: Bantam Books, 1993), 112–113, (tłum. własne).

17Richard Ben Cramer, Joe DiMaggio: The Hero’s Life, (New York: Simon and Schuster, 2000), 519, (tłum. własne).

18Leadership (Summer 2002), 52–53, (tłum. własne).

19M. Robert Mulholland Jr., The Deeper Journey: The Spirituality of Discovering Your True Self, (Downers Grove, IL: InterVarsity Press, 2006). Patrz rozdziały 2 i 3 dla szczegółowej analizy tych konsekwencji.

20Używam słów „prawdziwe ja”w tym samym sensie, co M. Robert Mulholland Jr. (patrz wcześniejszy przypis) W 1 komentarzu w stopce w 2 rozdziale książki The Deeper Journey, Mulholland stwierdza: „Self is used here not in the contemporary sense of the psychological ‘self’, an implicitly reductionistic term, but in the larger biblical sense of personhood framed within the context of a life lived in relationship with God, in community with others and as part of creation”.

21Michael Kerr and Murray Bowen, Family Evaluation: The Role of the Family as an Emotional Unit That Governs Individual Behavior and Development, (New York: Norton Press, 1988), 97–109.

22Merton, New Seeds of Contemplation, 35.

23Parker Palmer, A Hidden Wholeness: The Journey Toward an Undivided Life, (San Francisco: Jossey-Bass, 2004), 80–84.

24Ibid., 114–115.

25Benedicta Ward, tłum., The Sayings of the Desert Fathers, (Kalamazoo, MI: Cistercian Study Series, 1975), 139, (tłum. własne).

26Dietrich Bonhoeffer, Life Together, (New York: HarperCollins, 1954), 78, (tłum. własne).

27Palmer, A Hidden Wholeness, 57, (tłum. własne).

28John Cassian, The Conferences, tłum. Boniface Ramsey (Mahwah, NJ: Paulist Press, 1997), 87–89, (tłum. własne).

29Coleman Barks, tłum., The Illuminated Rumi, (New York: Doubleday, 1997), 80, (tłum. własne).

30Materiał Bowena podsumowany został w: Harriet Lerner, The Dance of Anger: A Woman’s Guide to Changing the Pattern of Intimate Relationships, (New York: Harper and Row, 1985), 34, (tłum. własne).

31Chuck Yeager and Leo Janos, Yeager: An Autobiography, (New York: Bantam Books, 1985), 154, (tłum. własne).

32Ibid., 165.

33Thomas Merton, The Ascent to Truth, (New York: Harcourt Brace and Co., 1951), 238, (tłum. własne).

34Patrz Judith Rich Harris, The Nurture Assumption: Why Children Turn Out the Way They Do, (New York: Touchstone, 1998). Zwolennicy „wychowania” twierdzą, że to, czego dzieci nauczą się na temat związków i zasad życia we wczesnych latach, ustanawia schematy zachowań na całe życie. Zwolennicy „natury” patrzą na czynniki biologiczne i genetyczne. Judith Harris twierdzi, że żadne podejście nie jest właściwe. Uważa ona, że to grupy rówieśnicze z dzieciństwa i okresu dorastania kształtują nasze zachowanie i nastawienie do życia.

35Zobacz: Rodney Clapp, Families at the Crossroads: Beyond Traditional and Modern Options, (Downers Grove, IL: InterVarsity Press, 1993) oraz Ray Anderson i Dennis Guernsey, On Being Family: A Social Theology of the Family, (Grand Rapids: Eerdmans, 1985), 158, (tłum. własne).

36Wyjaśnienie i opis pięciu poziomów Modelu Systemów Beaversa znajdziesz w: Maggie Scarf, Intimate Worlds: Life Inside the Family, (New York: Random House, 1995).

37Janet O. Hagberg and Robert A. Guelich, The Critical Journey: Stages in the Life of Faith, (Salem, WI: Sheffield Publishing Company, 2005), (tłum. własne).

38Ibid., 9.

39Merton, The Ascent to Truth, 188–189, (tłum. własne).

40Krótkie streszczenie Bożego celu odbywania podróży znaj­dziesz w: David G. Benner, Sacred Companions: The Gift of Spiritual Friendship and Direction, (Downers Grove, IL: InterVarsity Press, 2002). Aby wysłuchać serii kazań, które wygłosiłem na temat podejmowania podróży przez „ścianę”, odwiedź stronę www.emotionallyhealthychurch.com.

41St. John of the Cross, Dark Night of the Soul, tłum. E. Allison Peers, (New York: Image, Doubleday Publishing), 1959.

42Ibid., 36–90.

43Gerald G. May, The Dark Night of the Soul: A Psychiatrist Explores the Connection Between Darkness and Spiritual Growth, (New York: HarperCollins, 2004), 90, (tłum. własne).

44St. John of the Cross, The Dark Night of the Soul, 106, 115, (tłum. własne).

45To kluczowa lekcja z Listu Jakuba 1,3–4, gdzie pisze on o radowaniu się z prób: „Wiedzcie, że takie doświadczanie waszej wiary kształtuje wytrwałość. Wytrwałość natomiast niech was prowadzi do dzieła doskonałego, abyście byli doskonali, nienaganni i bez jakichkolwiek braków”. Grecka fraza przetłumaczona jako „bez jakichkolwiek braków” niesie w sobie taki sens, że Bóg dodaje coś ze swojej natury do naszego charakteru na drodze trudności i ciężkich prób.

46St. John of the Cross, The Dark Night of the Soul, 113, 117, (tłum. własne).

47Karl Barth, Church Dogmatics, vol. 3, The Doctrine of Reconciliation: Part One, (Edinburgh: T. & T. Clark, 1956), 231–234, (tłum. własne).

48G. K. Chesterton, St. Francis of Assisi, (New York: Image Books, Doubleday, 1957), 67.

49Helen Bacovcin, tłum., The Way of a Pilgrim and The Pilgrim Continues His Way, (New York: Doubleday, 1978).

50Merton, The Ascent of Truth.

51Zaadaptowane z: Robert Barron, And Now I See: A Theology of Transformation, (New York: Crossroad Publishing, 1998), 148.

52Wayne Muller, Sabbath: Finding Rest, Renewal, and Delight in Our Busy Lives, (New York: Bantam, 1999), 187–188.

53Everett Ferguson and Abraham J. Malherbe, tłum., wstęp i komentarz do: Gregory of Nyssa: The Life of Moses, (New York: Paulist Press, 1978), 94–97.

54Zobacz: G. K. Chesterton, Saint Thomas Aquinas: „The Dumb Ox”, (New York: Image Books, Doubleday, 1956), 116 oraz http://en.wikipedia.org/wiki/Thomas_Aquinas.

55Basil Pennington, Thomas Merton, Brother Monk: The Quest for True Freedom, (New York: Continuum Publishing, 1997), 15–16.

56Richard Rohr, Adam’s Return: The Five Promises of Male Initiation, (New York: Crossroad Publishing, 2004).

57Ibid., 152–166.

58Merton, New Seeds, 203, (tłum. własne).

59John E. Hartley, The Book of Job: The New International Commentary on the Old Testament, (Grand Rapids: Eerdmans, 1988), 82–83.

60Froma Walsh and Monica McGoldrick, red., Living Beyond Loss: Death in the Family, (New York: W. W. Norton & Company, 1991), 105–106.

61Gerald L. Sittser, A Grace Disguised: How the Soul Grows Through Loss, (Grand Rapids: Zondervan, 1995), 33–34.

62Dla częściowej listy zobacz: James E. Loder, The Logic of the Spirit: Human Development in Theological Perspective, (San Francisco: Jossey-Bass Publishers, 1998), 183–184.

63Sheila Carney, God Damn God: A Reflection on Expressing Anger in Prayer, Biblical „Theology Bulletin”, 13, no. 4, (October 1983), 116, (tłum. własne).

64Zobacz: Lori Gordon with Jon Frandsen, Passage to Intimacy, (self-published, revised version, 2000), 40. I am grateful to PAIRS for this insight.

65Robert Moore and Douglas Gillette, King, Warrior, Magician, Lover: Rediscovering the Archetypes of the Mature Masculine, (San Francisco: HarperCollins, 1990), 23–47.

66Zobacz: Timothy Fry, red., RB 1980: The Rule of St. Benedict in English, (Collegeville, MN: 1981), 32–38.

67Obszerniejsze wyjaśnienie różnicy między modlitwą, którą charakteryzuje chęć otrzymywania, i modlitwą opartą na relacji znajdziesz w: Larry Crabb, The Papa Prayer: The Prayer You’ve Never Prayed, (Nashville: Integrity, 2006), 34–35.

68Zobacz na przykład: http://www.lambtononline.com/winter_storms.

69Zobacz dosknałą książkę Richarda Swensona: Margin: How to Create the Emotional, Physical, Financial, and Time Reserves You Need, (Colorado Springs: NavPress, 1992).

70 W internecie znajdziesz mnóstwo dobrych materiałów na temat uczniostwa. Zobacz: Adele Ahlberg Calhoun, Spiritual Disciplines Handbook: Practices That TransformUs, (Downers Grove, IL: InterVarsity Press, 2005); Tony Jones, The Sacred Way: Spiritual Practices for Everyday Life, (Grand Rapids: Zondervan, 2005);i oczywiście klasyk: Richard Foster, Celebration of Discipline, (New York: Harper and Row, 1986).

71Robert Barron, And Now I See, 37. Jestem wdzięczny Barronowi za jego wyjaśnienie, że główny grzech w Ogrodzie polegał na wzięciu spraw w swojej ręce.

72 Ibid., 38.

73James Loder, The Logic of the Spirit: Human Development in Theological Perspective, (San Francisco: Jossey-Bass Publishers, 1998).

74Phyllis Tickle, The Divine Hours: Prayers for Autumn and Wintertime, (New York: Doubleday, 2000), xii.

75 Timothy Fry, RB 1980, 65.

76Łatwa do przeczytania i dostępna trzywoluminowa seria na temat codziennej służby Bożej to: Phyllis Tickle, The Divine Hours: Prayers for Autumn and Wintertime: A Manual for Prayer, (New York: Doubleday, 2001), The Divine Hours: Prayers for Springtime: A Manual for Prayer, (New York: Doubleday, 2001) oraz