Duch Święty w działaniu - o. Józef Kozłowski SJ - ebook

Duch Święty w działaniu ebook

o. Józef Kozłowski SJ

5,0

Opis

Duch Święty jest ciągle żywy i obecny w konkrecie naszego życia! Odkrywanie – także przez lekturę tej książki – różnorodnych sposobów Jego działania sprawia, że w naszej codzienności stajemy się bardziej wrażliwi na Boże natchnienia. A dzięki temu możemy żyć lepiej i pełniej – tak, jak chce tego sam Bóg.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 126

Odsłuch ebooka (TTS) dostepny w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
Oceny
5,0 (2 oceny)
2
0
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Ta książ­ka jest ta­nia.

KU­PUJ LE­GAL­NIE.

NIE KO­PIUJ!

o. Jó­zef Ko­złow­ski SJ

DUCH ŚWIĘ­TY

W DZIA­ŁA­NIU

Za po­zwo­le­niem

prze­ło­żo­ne­go Pro­win­cji Wiel­ko­pol­sko-Ma­zo­wiec­kiej

To­wa­rzy­stwa Je­zu­so­we­go o. Flo­ria­na Peł­ki SJ

Ldz. 92/265 z 25 sierp­nia 1993 r.

Ni­hil ob­stat

ks. dr An­drzej Perzyń­ski Cen­zor

Im­pri­ma­tur

+ Wła­dy­sław Zió­łek Ar­cy­bi­skup £ódz­ki

Ku­ria Bi­sku­pia Ar­chi­die­ce­zji £ódz­kiej

L.dz. 1268/93, z 20 wrze­śnia 1993 r.

Książ­ka nie za­wie­ra błę­dów teo­lo­gicz­nych

Re­dak­cja

M. Bar­ba­ra Li­bi­szow­ska

Ko­rek­ta

Mag­da­le­na My­jak

Gra­fi­ka

Bo­gu­mi­ła Dzie­dzic

© by Moc­ni w Du­chu

ISBN978-83-61803-16-4

Moc­ni w Du­chu – Cen­trum

90-058 Łódź, ul. Sien­kie­wi­cza 60

tel. 42 288 11 53

moc­ni.cen­trum@je­zu­ici.pl

www.od­no­wa.je­zu­ici.pl

Za­mó­wie­nia

tel. 42 288 11 57, 797 907 257

moc­ni.wy­daw­nic­two@je­zu­ici.pl

www.od­no­wa.je­zu­ici.pl/sklep

WSTĘP

„Uko­cha­łem cię od­wiecz­ną mi­ło­ścią. Dla­te­go też za­cho­wa­łem dla cie­bie ła­ska­wość” (Jer 31, 3) – sło­wa te stresz­cza­ją wspa­nia­ły plan zba­wie­nia, jaki ma Bóg wzglę­dem każ­dej oso­by ludz­kiej. Skie­ro­wa­ne są jako obiet­ni­ca do każ­de­go bez wy­jąt­ku. Każ­dy czło­wiek zo­stał za­pla­no­wa­ny i umi­ło­wa­ny przez Boga. Dla każ­de­go Bóg Oj­ciec przy­go­to­wał miesz­ka­nie. Każ­de­mu czło­wie­ko­wi Je­zus chce otwo­rzyć swo­je ser­ce, aby zna­lazł w Nim dro­go­cen­ne dary mi­ło­ści.

Pierw­szym czy­nem mi­ło­ści ze stro­ny Boga wzglę­dem czło­wie­ka było stwo­rze­nie go na swój wła­sny ob­raz i po­do­bień­stwo. Duch, któ­ry uno­sił się nad bez­mia­rem wód – jak czy­ta­my w Księ­dze Ro­dza­ju – za­mie­nił bez­ład i pust­ko­wie w śro­do­wi­sko, w któ­rym mo­gła za­miesz­kać pierw­sza para lu­dzi. Stwo­rze­ni z mi­ło­ści i dla mi­ło­ści, cie­szy­li się peł­nią da­rów Bo­żych. Świat, w któ­rym przy­szło im żyć, był po pro­stu do­bry – tak jak wszyst­ko, co stwo­rzył wszech­mo­gą­cy i mi­łu­ją­cy Bóg. Ręce Stwór­cy oka­za­ły się peł­ne da­rów: lu­dzie otrzy­ma­li całą zie­mię w po­sia­da­nie wraz z na­ka­zem uczy­nie­nia jej so­bie pod­da­nej. Naj­więk­szym jed­nak da­rem, jaki po­sia­da­li, była od­czu­wal­na bli­skość Tego, któ­ry ich stwo­rzył. Róż­ni­ca mię­dzy tam­tym sta­nem pier­wot­nej nie­win­no­ści, opi­sa­nym w pierw­szej księ­dze Bi­blii a dzi­siej­szym ob­ra­zem świa­ta znaj­du­je swo­je wy­ja­śnie­nie w tym, co świę­ty Pa­weł na­zy­wa „ta­jem­ni­cą bez­boż­no­ści” (2 Tes 2, 7). Tłu­ma­czy, że śmierć we­szła na świat za spra­wą dia­bła, po­przez grzech (Rz 5, 12). Pierw­si lu­dzie zo­sta­li zwie­dze­ni fałszywą obiet­nicą do­rów­na­nia do­sko­na­ło­ści Bożej. Ich miłość miała być pod­da­na pró­bie. Każda au­ten­tycz­na miłość zo­sta­je pod­da­na pró­bie. Przed­mio­tem pró­by było za­ufa­nie do Boga iwier­ność Jego przy­ka­za­niu. Spośród wie­lu drzew ogro­du tyl­ko jed­no mia­ło za­ka­za­ne owo­ce. Wąż –sym­bol sza­ta­na – przed­sta­wił ów za­kaz jako coś, co nie­spra­wie­dli­wie ogra­ni­cza wol­ność. Wten spo­sób zły duch za­siał w ludz­kich ser­cach nie­uf­ność do Boga. Został w nich za­ma­za­ny ob­raz Stwór­cy jako dawcy da­rów. Ewa iAdam uwie­rzy­li kłam­stwu diabłaipopełniając grzech,świa­do­mie od­wró­ci­li się od Bożego pra­wa. Od tej chwi­li ich stan nie­win­ności iwol­ności wmiłowa­niu za­mie­nił się wlęk, nie­po­kój istrach przed Bo­giem, nie­pew­ność ludz­kie­go ist­nie­nia. Zaczęli wza­jem­nie się oskarżać. Na świe­cie roz­lał się grzech, anie­na­wiść zaczęła zbie­rać swo­je żniwo. Człowiek spętany kaj­da­na­mi grze­chu prze­stał ro­zu­mieć Stwórcę, prze­stał ko­chać dru­gie­go człowie­ka. Nie po­tra­fił zro­zu­mieć na­wet sa­me­go sie­bie.

Bóg nie po­zo­sta­wił jed­nak człowie­ka pod władząśmier­ci i sza­ta­na. Już w chwi­li wy­da­nia spra­wie­dli­we­go wy­ro­ku za po­pe­łnio­ny grzech, za­po­wie­dział zwy­cię­stwo nad ku­si­cie­lem, któ­re mia­ło się do­ko­nać za spra­wą po­tom­ka nie­wia­sty. Przez wie­le lat ludz­kość była przy­go­to­wy­wa­na do przy­ję­cia daru zba­wie­nia, ja­kie mia­ło zo­stać lu­dziom ofia­ro­wa­ne w Je­zu­sie Chry­stu­sie. Za­nim jesz­cze na­stą­pi­ło wcie­le­nie Syna Bo­że­go, Bóg da­wał licz­ne do­wo­dy na to, że ko­cha lu­dzi. Wy­brał so­bie na­ród spo­śród lu­dów zie­mi, z któ­rym zwią­zał ta­jem­ni­cę przy­mie­rza. Wie­lo­krot­nie za­wie­rał przy­mie­rze z ludź­mi, aby ich ochra­niać. Gdy je ła­ma­li, po­uczał ich przez pro­ro­ków, wzy­wa­jąc do po­wro­tu z grzesz­nej dro­gi. Wy­pro­wa­dze­nie Izra­eli­tów z nie­wo­li egip­skiej było ob­ra­zem zmar­twych­wsta­nia Chry­stu­sa i uwol­nie­nia chrze­ści­jan z nie­wo­li grze­chu. Wie­lo­krot­nie i na róż­ne spo­so­by prze­ma­wiał Bóg do lu­dzi przez pro­ro­ków, a w cza­sach osta­tecz­nych prze­mó­wił do nas przez Syna (Hbr 1, 1-2). W śmier­ci i zmar­twych­wsta­niu Je­zu­sa wszy­scy otrzy­ma­li moż­li­wość po­wro­tu do przy­jaź­ni z Bo­giem. Bóg, bo­ga­ty w miło­sier­dzie, za­czął na­wo­ły­wać przez Je­zu­sa swo­ich mar­no­traw­nych sy­nów do po­wro­tu do domu. Za­pra­gnął tak­że na­uczyć ich żyć ży­ciem dzie­ci Bo­żych.

Hi­sto­ria zba­wie­nia – czy­li ina­czej mó­wiąc hi­sto­ria dia­lo­gu Boga z ludź­mi – ukry­ta jest w hi­sto­rii po­wszech­nej. Dziś tak­że Chry­stus po­przez swo­je­go Du­cha jest obec­ny w świe­cie i dzia­ła: na­ucza, uzdra­wia, uwal­nia od zła, pro­wa­dzi do od­kry­cia praw­dy. Dzia­łal­ność Chry­stu­sa ży­ją­ce­go w Ko­ście­le i po­sy­ła­ją­ce­go Du­cha ma na celu do­pro­wa­dze­nie lu­dzi do zba­wie­nia. Każ­dy czło­wiek jest we­zwa­ny po imie­niu. „Przyjdź­cie, wszyst­ko jest go­to­we!” (Mt 22, 4) – czy­ta­my w Ewan­ge­lii. Bóg jest go­to­wy przy­jąć czło­wie­ka, ale czy czło­wiek jest go­to­wy przyjść, a wła­ści­wie po­wró­cić do Boga? Może się zda­rzyć, że czło­wiek, za­pa­trzo­ny w sie­bie, już nie chce zre­zy­gno­wać ze swo­ich wła­snych pla­nów i osią­gnięć, za­da­wa­la­jąc się tym, kim jest i co po­sia­da. A może boi się Boga, nie zna at­mos­fe­ry domu Ojca, któ­ry tak umi­ło­wał świat, że Syna swe­go jed­no­ro­dzo­ne­go dał, aby każ­dy, kto w Nie­go wie­rzy nie zgi­nął, ale miał ży­cie wiecz­ne? Bywa i tak, że szlak po­wro­tu jest za­tar­ty, a dro­ga wy­da­je się od­le­gła i peł­na prze­szkód. Inni znów żyją w domu Ojca nie jako dzie­ci, ale jako sy­no­wie ma­ją­cy men­tal­ność nie­wol­ni­ków. Nie zna­jąc Boga, uwa­ża­ją Go tyl­ko za źró­dło za­ka­zów i ogra­ni­czeń.

Wtych wszyst­kich sy­tu­acjach przy­cho­dzi na po­moc ludz­kiej słabości Duch Święty, któ­ry pra­gnie do­pro­wa­dzić każdego czło­wie­ka do spo­tka­nia z Bo­giem i pod­da­nia się Jego kie­row­nic­twu. Na prze­szko­dzie temu pra­gnie­niu Ser­ca Bo­że­go sta­je ludz­ka ułom­ność, gnu­śność, cza­sem za­twar­dzia­łość czy wręcz nie­uf­ność. Książ­ka ta jest świa­dec­twem o tym, jak Duch Świę­ty oka­zu­je się więk­szy od wszel­kich ludz­kich ogra­ni­czeń. Jest pró­bą oświe­tle­nia ludz­kiej rze­czy­wi­sto­ści świa­tłem za­czerp­nię­tym od Daw­cy Świa­tło­ści. Jest wresz­cie od­da­niem chwa­ły Temu, któ­ry tak czę­sto bywa nie­do­strze­ga­ny i nie­do­ce­nia­ny, choć za­wsze jest pierw­szym Daw­cą wszel­kie­go do­bra.

1. SPO­TKA­NIE Z OD­WIECZ­NYM PA­NEM

Duch Boży działa dla wspól­ne­go do­bra. Ujaw­nia to do­bro, któ­re jest za­kry­te iob­ja­wia jego cha­rak­ter służebny wo­bec ta­jem­ni­cy zba­wie­nia człowie­ka wChry­stu­sie. Jego dziełem jest uka­zy­wa­nie Zmar­twych­wstałego Pana.

Od­wo­łu­je się w czło­wie­ku do jego władz na­tu­ral­nych i nad­przy­ro­dzo­nych. Po­tra­fi wcho­dzić w dia­log z su­mie­niem czło­wie­ka, bę­dąc źródłem zdol­no­ści roz­po­zna­nia do­bra i zła. Ukie­run­ko­wu­je oso­bę na praw­dę Ob­ja­wie­nia Bo­że­go. Dzia­ła w du­chu ludz­kim jako Ktoś za­tro­ska­ny i czu­wa­ją­cy, zna­jąc we­wnętrz­ny cha­rak­ter czło­wie­ka i jego cel. Jest świa­tło­ścią ser­ca ludz­kie­go i jego na­tchnie­niem do po­zna­nia ca­łej praw­dy o so­bie oraz o Tym, któ­ry jest od po­cząt­ku. Wy­la­ny na całą ludz­kość, prze­ni­ka wszyst­kich lu­dzi tej zie­mi.

Pro­wa­dzi dzie­ło zba­wie­nia czło­wie­ka z usza­no­wa­niem jego wol­no­ści i po­szu­ki­wań. Jest bar­dzo wy­ro­zu­mia­ły dla błą­dze­nia czło­wie­ka i róż­no­ra­kich spo­so­bów od­kry­wa­nia prze­zeń praw­dy, przy­bie­ra­ją­cych nie­raz po­stać ca­łych sys­te­mów re­li­gij­nych. Nie lek­ce­wa­ży bo­skich atry­bu­tów w dzie­le stwo­rze­nia, a z dru­giej stro­ny nie za­trzy­mu­je się na ich uka­zy­wa­niu. Za ich po­mo­cą pro­wa­dzi czło­wie­ka do od­kry­cia oso­bo­wej obec­no­ści Boga, zdol­nej od­po­wie­dzieć na aspi­ra­cje i pra­gnie­nia ser­ca oso­by ludz­kiej. Nie chce, aby ocze­ki­wa­nie czło­wie­ka na wy­peł­nie­nie ludz­kie­go by­to­wa­nia oraz pra­gnie­nie prze­ży­cia wła­sne­go ży­cia w sz­czę­ściu i mi­ło­ści było nie­speł­nio­ne. On ra­czej jest u źró­deł tych pra­gnień, przy­cho­dząc jako Bo­ski Oży­wi­ciel, uka­zu­jąc mi­łość Boga i jej wy­pe­łnie­nie się w oso­bie Je­zu­sa Chry­stu­sa, Syna Ojca Przed­wiecz­ne­go.

Każ­dy czło­wiek sta­je wo­bec wy­bo­ru uzna­nia tej mi­ło­ści lub też jej prze­mil­cze­nia. Może do­świad­czyć we­wnętrz­ne­go za­mę­tu, za­nie­po­ko­jo­ny nową ja­ko­ścią, jaka po­ja­wia się w jego ży­ciu. Po świa­do­mym przy­wo­ła­niu Du­cha Świę­te­go ujaw­nia się bo­wiem re­al­na no­wość ży­cia, któ­rą sta­je się od­mien­ne od do­tych­cza­so­we­go spo­so­bu do­świad­cza­nia ist­nie­nia. Uświa­do­mie­nie so­bie przez czło­wie­ka tej no­wo­ści do­ko­nu­je się po­wo­li i wy­ma­ga od nie­go uzna­nia owe­go ożyw­cze­go Tchnie­nia. Nie oby­wa się to bez we­wnętrz­ne­go na­pię­cia i lęku o przy­szłość. Prze­ciw­ko we­wnętrz­ne­mu za­ufa­niu wy­stę­pu­je w każ­dym skłon­ność do zbyt­nie­go po­le­ga­nia na przy­zwy­cza­je­niach oraz dzia­ła­nie du­cha złe­go, któ­ry z re­gu­ły wy­stę­pu­je prze­ciw­ko wszyst­kie­mu, co po­zwa­la czło­wie­ko­wi żyć w Je­zu­sie Chry­stu­sie. Gdy czło­wiek prze­ko­na się do cał­ko­wi­te­go przy­lgnię­cia ser­cem do Bo­żej mi­ło­ści, wów­czas od­czu­je w swej du­szy przy­nie­sio­ne jej przez Du­cha uci­sze­nie i głę­bo­ki po­kój, choć­by na­wet na po­cząt­ku mu­siał po­ko­nać nie­uf­ność. Ra­dość i po­kój sta­ją się udzia­łem tych, któ­rzy od­na­leźli w swo­im ży­ciu Pana.

Duch Boży, jako głów­ny dzia­ła­ją­cy, po­zo­sta­je w ukry­ciu, in­spi­ru­jąc nie­prze­rwa­nie czło­wie­ka, aby po­znaw­szy Je­zu­sa, nie za­prze­stał Go słu­chać. Gdy czło­wiek rze­czy­wi­ście to czy­ni, wów­czas Duch oświe­ca tak da­le­ce, że od­kry­wa no­wość po­zna­wa­ne­go przez sie­bie ży­cia. Wi­dzi sie­bie w praw­dzie, zaś jego ser­ce wy­ry­wa się ku dzięk­czy­nie­niu i uwiel­bie­niu.

Pro­ces wzro­stu wChry­stu­sie – Win­nym Krze­wie – zakłada od swe­go początku działanie Du­cha Świętego. Ten zaś roz­po­czy­na swoją działalność wczłowie­ku od prze­ko­na­nia go oko­niecz­no­ści uznania oso­by ludz­kiej jako ta­kiej.

Przy­ję­cie sie­bie sa­me­go jako daru Boga wią­że się z wy­po­wie­dze­niem Bogu „Tak!”, obej­mu­ją­ce­go wszyst­ko, czym się jest i co się prze­ży­wa. Bar­dzo czę­sto taka bez­wa­run­ko­wa zgo­da po­prze­dzo­na jest w ży­ciu ludz­kim wie­lo­ma utra­pie­nia­mi i prze­ciw­no­ścia­mi. Duch Świę­ty jed­nak sza­nu­je wol­ność czło­wie­ka i to­wa­rzy­sząc mu w dro­dze, po­wo­li tłu­ma­czy Pi­sma, spra­wia­jąc, że jego ser­ce za­czy­na pa­łać i pro­wa­dzi ku uzna­niu obec­no­ści Zmar­twych­wsta­łe­go Je­zu­sa. Duch dzia­ła nie tyl­ko we wnę­trzu czło­wie­ka, ale tak­że po­przez in­nych lu­dzi; dzia­ła po­przez zda­rze­nia i oko­licz­no­ści ży­cia. Po­przez prze­bieg wy­da­rzeń pra­gnie za­su­ge­ro­wać da­nej oso­bie, że nie ma do czy­nie­nia z ja­ki­miś mało zna­czą­cy­mi i nie­po­wią­za­ny­mi ze sobą fak­ta­mi, ale że w prze­ży­wa­nej se­kwen­cji wy­da­rzeń tkwi pew­ne po­ucze­nie i głęb­szy sens. In­ny­mi sło­wy – uczy roz­po­zna­wa­nia zna­ków cza­su. Bóg za­czy­na prze­ma­wiać do czło­wie­ka, od­wo­łu­jąc się do du­cho­wych sta­nów, ja­kie on prze­ży­wa i ja­kich do­świad­cza.

Choćświatło Du­cha przy­cho­dzi zzewnątrz, to jed­nak ma po­twier­dze­nie wocze­ki­wa­niach ido­zna­niach oso­by, któ­ra szu­ka swe­go wypełnie­nia. Na ta­kie po­szu­ki­wa­nia po­przez do­świad­cze­nie własne­go cier­pie­nia wska­zu­je świa­dec­two Jo­lan­ty. Przed­sta­wia ono zma­ga­nia człowie­ka wswo­jej na­dziei by­cia przy Bogu. Uka­zu­je od­kry­cie Du­cha Świętego jako tego, któ­ry będąc obec­ny wtrud­nościach, pro­wa­dzi ukry­ty dia­log wludz­kiej du­szy; wska­zu­je na brak za­wie­rze­nia ze stro­ny człowie­ka jako przy­czy­nę roz­łą­ki zBo­giem. Przy­go­to­wu­je także do od­da­nia się Je­zu­so­wi w wiel­kim za­ufa­niu. Ze stro­ny Boga od­po­wie­dzią na od­da­nie się czło­wie­ka jest wiel­ka ra­dość i po­kój du­szy:

Po raz pierw­szy z Od­no­wą w Du­chu Świę­tym zetk­nę­łam się w ubie­głym roku, gdy w pe­wien czerw­co­wy wie­czór zo­sta­łam jak­by przy­cią­gnię­ta do tu­tej­sze­go ko­ścio­ła. Po Mszy świę­tej dla jed­nej z grup Od­no­wy oj­ciec Jó­zef mó­wił o swo­jej książ­ce. Ku­pi­łam ją i za­bra­łam ze sobą na urlop. Na po­cząt­ku lip­ca na­stą­pił na­wrót cho­ro­by krę­go­słu­pa, któ­ra trwa­ła już od po­nad roku. Mia­łam sil­ne bóle, nie mo­głam cho­dzić i dla­te­go le­żąc czy­ta­łam książ­kę „Z grze­chu do wol­no­ści” – a ści­ślej mó­wiąc, roz­wa­ża­łam roz­dział po roz­dzia­le, wczy­tu­jąc się w każ­de jej zda­nie. Koń­co­we roz­dzia­ły przy­bli­ży­ły mi bar­dzo Du­cha Świę­te­go, któ­ry do­tąd był dla mnie je­dy­nie trze­cią Oso­bą Trój­cy Świę­tej. Po­wo­li za­czę­łam poj­mo­wać, że nie­obec­ność Du­cha Świę­te­go w moim ży­ciu spra­wia, że cier­pie­nie, któ­re prze­ży­wam przy­tła­cza mnie; że wła­śnie przez to brak mi we­wnętrz­nej ra­do­ści. Czy­ta­na książ­ka sta­ła się dla mnie zna­kiem na­dziei.

W sierp­niu, po po­wro­cie do domu i po ko­lej­nym wy­pad­nię­ciu dys­ku, zde­cy­do­wa­łam się na ope­ra­cję krę­go­słu­pa, któ­rą już wcze­śniej su­ge­ro­wa­li le­ka­rze. Wra­ca­jąc od neu­ro­chi­rur­ga tak­sów­ką, po­pro­si­łam kie­row­cę o ostroż­ną jaz­dę. Kie­dy spy­tał dla­cze­go, wy­ja­śni­łam mu przy­czy­ny mo­jej proś­by i wte­dy oka­za­ło się, że on tak­że kie­dyś prze­cho­dził cięż­ką dys­ko­pa­tię, ale od ośmiu lat jest już zdro­wy. Za­py­ta­łam z za­in­te­re­so­wa­niem, kto go wy­le­czył i po chwi­li mil­cze­nia usły­sza­łam od­po­wiedź: „Pan Bóg!”. Od­par­łam, że ro­zu­miem, iż mo­dlił się o zdro­wie, ale mi cho­dzi o to, któ­ry z le­ka­rzy mu po­mógł. I znów pa­dła od­po­wiedź: „Prze­cież mó­wię, że Pan Bóg!”. Oka­za­ło się, że gdy stan jego zdro­wia był kry­tycz­ny, po­je­chał na Ja­sną Górę, przy­stą­pił tam do spo­wie­dzi, mo­dlił się o zdro­wie, a po dwóch ty­go­dniach cho­ro­ba ustą­pi­ła. Z pew­ną dozą za­zdro­ści od­po­wie­dzia­łam mu, że pew­nie jest w lep­szych ukła­dach z Pa­nem Bo­giem, bo prze­cież ja też się cią­gle mo­dlę, a jed­nak cho­ru­ję. Pa­dły wów­czas sło­wa, że nie wy­star­czy się mo­dlić, trze­ba rów­nież Bogu coś ofia­ro­wać. Za­mil­kłam, zdu­mio­na głę­bo­ką wia­rą owe­go czło­wie­ka. Po po­wro­cie do domu za­czę­łam in­ten­syw­nie my­śleć, co mo­gła­bym ofia­ro­wać Bogu. Są­dzi­łam, ze od­ma­wia­jąc mo­dli­twę od­da­nia sło­wa­mi świę­te­go Igna­ce­go Lo­y­oli po­wie­rzy­łam już Bogu wszyst­ko. Jed­nak na dru­gi dzień, kie­dy obu­dzi­łam się rano, od­nio­słam wra­że­nie, że wiem, co jesz­cze po­win­nam od­dać. Przed kil­ku­na­stu laty do­zna­łam krzyw­dy od pew­nej oso­by i od tego cza­su prze­sta­łam się z nią kon­tak­to­wać. Po­ro­zu­mie­wa­li­śmy się li­stow­nie tyl­ko wte­dy, gdy była ja­kaś po­trze­ba. Aku­rat w tym cza­sie otrzy­ma­łam taki list i za­mie­rza­łam od­pi­sać. I na­gle do­tar­ło do mnie, że mu­szę na­tych­miast, bez za­sta­na­wia­nia się, za­te­le­fo­no­wać. Od­czu­wa­łam to jako ko­niecz­ność, może na­wet jako pe­wien przy­mus. Za­dzwo­ni­łam więc. Roz­mo­wa prze­bie­ga­ła zu­peł­nie spo­koj­nie. Ode­tchnę­łam z ulgą, my­śląc, że chy­ba o to wła­śnie cho­dzi­ło, abym się prze­mo­gła i pierw­sza wy­cią­gnę­ła rękę.

Po ba­da­niu to­mo­gra­ficz­nym le­karz nie pod­jął de­cy­zji o ope­ra­cji, tyl­ko za­le­cił in­ten­syw­ną re­ha­bi­li­ta­cję, na któ­rą cho­dzi­łam już zresz­tą od kil­ku mie­się­cy. Co­dzien­nie do­jeż­dża­łam do szpi­ta­la na kil­ka go­dzin ćwi­czeń oraz za­bie­gów i po pew­nym cza­sie spo­strze­głam, że bóle się zmniej­sza­ją, a dysk tkwi we wła­ści­wym miej­scu. Pierw­sze­go wrze­śnia, wra­ca­jąc ze szpi­ta­la, by­łam bar­dzo roz­ra­do­wa­na fak­tem, że cho­dzę, mogę nor­mal­nie żyć. Po­my­śla­łam so­bie, że nad­sze­dł wresz­cie kres cho­ro­by. Czu­łam się bar­dzo sz­czę­śli­wa i wdzięcz­na Bogu. Wie­czo­rem tego sa­me­go dnia po­ja­wił się ostry ból, go­rącz­ka i znów prze­sta­łam cho­dzić. Le­karz stwier­dził za­krze­po­we za­pa­le­nie żył. By­łam bar­dzo za­ła­ma­na i po­czu­łam się w ja­kiś spo­sób „przy­gnie­cio­na” przez Boga cier­pie­niem. Zu­peł­nie nie wie­dzia­łam, o co cho­dzi, co mam ro­bić. Po­wró­ci­łam znów do książ­ki „Z grze­chu do wol­no­ści”, szu­ka­jąc w niej od­po­wie­dzi na py­ta­nia i mo­dląc się o świa­tło. Po kil­ku dniach po­my­śla­łam, że po­win­nam wy­ko­rzy­stać czas le­że­nia na prze­czy­ta­nie po­zo­sta­łych ksią­żek z se­rii „Żyć Do­brą No­wi­ną”, któ­rych ty­tu­ły za­miesz­czo­ne były na okład­ce. Po dłu­gich po­szu­ki­wa­niach mąż przy­wiózł mi wresz­cie po­zy­cję „Je­zus żyje”. Prze­czy­ta­łam ją w cią­gu jed­ne­go wie­czo­ru i by­łam oszo­ło­mio­na, znaj­du­jąc w niej opis fak­tów, któ­rych tak bar­dzo mi bra­ko­wa­ło we współ­cze­snym świe­cie. Nie­raz za­sta­na­wia­łam się nad tym, dla­cze­go zna­ki i cuda, któ­re uczy­nił Je­zus cho­dząc po zie­mi, zda­rza­ją się tak rzad­ko. I na­gle do­wie­dzia­łam się, że jest ina­czej i było to dla mnie wiel­kie od­kry­cie. Wie­lo­krot­nie wra­ca­łam do książ­ki „Je­zus żyje” i sta­ra­łam się zna­leźć od­po­wiedź na py­ta­nie, cze­go Bóg ode mnie ocze­ku­je. Dużo się mo­dli­łam. Po­wo­li za­czę­łam od­kry­wać, że moje od­da­nie się Bogu nie było cał­ko­wi­te – nie było we mnie we­wnętrz­nej zgo­dy na cho­ro­bę i cią­gle chcia­łam sama ukła­dać swo­je ży­cie. Ze zdro­wiem było jed­nak co­raz go­rzej, ko­lej­ne leki nie skut­ko­wa­ły, zaś kil­ku­mi­nu­to­we pró­by cho­dze­nia koń­czy­ły się wie­lo­go­dzin­ny­mi bó­la­mi. Dla­te­go le­ża­łam. Na prze­ciw­ko mo­je­go tap­cza­nu wisi krzyż i cały czas mię­dzy mną a wi­ze­run­kiem Ukrzy­żo­wa­ne­go to­czył się ci­chy dia­log. Wła­ści­wie to wa­dzi­łam się z Bo­giem. Ba­łam się, że gdy po­wiem bez­wa­run­ko­we „Tak”, być może już ni­gdy nie wsta­nę, a tak bar­dzo chcia­łam cho­dzić i pra­co­wać. Były też chwi­le, gdy usi­ło­wa­łam od Boga ucie­kać: pro­si­łam, aby mnie zo­sta­wił i po­zwo­lił mi żyć jak do­tąd. Nie mia­łam z ludz­kiej stro­ny po­mo­cy i czu­łam się osa­mot­nio­na. Bra­ko­wa­ło mi spo­wie­dzi, Ko­mu­nii, Mszy świę­tej. Był tyl­ko Bóg i książ­ki, przez któ­re prze­ma­wiał – tyl­ko tyle i aż tyle. Ta we­wnętrz­na wal­ka trwa­ła po­nad dwa ty­go­dnie.