Dream a Little Dream of Me - Julia Brylewska - ebook + audiobook

Dream a Little Dream of Me ebook i audiobook

Brylewska Julia

4,7

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!

45 osób interesuje się tą książką

Opis

Spin off serii „Gods of Law’’!

 

„Tej nocy czuł, że ta melodia istniała przed nim, że była złotą nicią, doskonałą i skończoną, unoszącą się eterycznie w innym wymiarze, w oczekiwaniu, aż zostanie odkryta’’.

Andres Pascual

 

Hayden Sanclair jako pierwszy potomek pary światowej sławy prawników niemal tuż po urodzeniu został okrzyknięty złotym dzieckiem prawniczego świata. W końcu posiadając takie nazwisko, jest się skazanym na sukces.

 

Nikt jednak nie wie, że Hayden każdej nocy wymyka się z domu, aby w jednym z zapomnianych nowojorskich barów grać piękne melodie na starym fortepianie. Tam na krótko ma okazję stać się kimś innym. 

 

Flora Sharman mieszka w Filadelfii i ma kochających rodziców. Dodatkowo jest najlepszą uczennicą w lokalnym liceum. Świetne wyniki pozwalają jej spełnić największe marzenie – dziewczyna dostaje się na studia prawnicze na prywatną uczelnię w Nowym Jorku.

 

Już pierwszego wieczoru uświadamia sobie, że marzenia skonfrontowane z nowojorską rzeczywistością nie są już takie cudowne. Gdy nagle zostaje zupełnie sama z walizką w dłoni, pod wpływem ulewy trafia do Sleepy Hallow. Tam do jej serca trafia smutna melodia płynąca ze starego fortepianu.

 

Od tej chwili Florę i Haydena zaczyna łączyć coś więcej niż sekret, którego będą musieli dochować. Przecież każda tajemnica zawsze niesie za sobą odrobinę magii, prawda?

 

Książka zawiera treści nieodpowiednie dla osób poniżej szesnastego roku życia.                                                                                                                                                                                                                                                                                                         Opis pochodzi od Wydawcy.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 470

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 11 godz. 39 min

Lektor: Monika Chrzanowska

Oceny
4,7 (1017 ocen)
811
151
49
5
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
Patrycja____

Całkiem niezła

Wydaje mi się, że Julia Brylewska nie mogła podjąć decyzji do jakiej grupy odbiorców książka ma zostać skierowana, więc stworzyła książkę nijaką. Proszę nie zrozumieć mnie źle, nie była to zła książka, ale podczas lektury miałam wrażenie, że czytałam o niczym. Główni bohaterowie byli mdli, pozbawieni charakteru, zwłaszcza Hayden, o którym wiadomo tyle, że wyglądał jak czarny charakter i świetnie grał na pianinie. Akcja powieści była chaotyczna, czasami pozbawiona sensu (do teraz nie rozumiem, dlaczego Hayden budził Florę w środku nocy i mówił, że muszą iść pobiegać), a główny antagonista nawet nie był tym „złym”, tylko autorka chciała żebyśmy tak o nim myśleli. Nie zmienia to jednak tego, że „Dream a Little Dream of Me” przeczytałam bardzo szybko i podczas czytania bawiłam się nieźle. Na duży plus, który z mojej perspektywy podnosi ogólną ocenę książki, jest rozdział bonusowy. Kto wie ten wie, a ja czekam na dalsze poczynania autorki w tej sprawie.
160
domiimess

Z braku laku…

Ogólnie to bardzo przewidywalna ,troszke nudnawa w niektórych momentach . Serie z ich rodzicami zdecydowanie lepsze !
130
AgatkaJaniszewska

Nie polecam

nuda!
101
Asiowa2561

Z braku laku…

nic specjalnego każda kolejna książka Julii podoba mi się coraz mniej
70
janinamat

Całkiem niezła

Czy naprawdę w Nowym Jorku ciągle pada deszcz albo śnieg? To chyba ulubiona pogoda autorki. Historia mało porywająca ale jakaś taka ciepła, w sumie czytało się z przyjemnością.
71

Popularność




Copyright © 2024

Julia Brylewska

Wydawnictwo NieZwykłe

All rights reserved

Wszelkie prawa zastrzeżone

Redakcja:

Anna Strączyńska

Korekta:

Karina Przybylik

Karolina Piekarska

Maria Klimek

Redakcja techniczna:

Paulina Romanek

Projekt okładki:

Paulina Klimek

www.wydawnictwoniezwykle.pl

ISBN 978-83-8362-294-1

Od Autorki

Drogi Czytelniku!

Dream A Little Dream Of Me jest sequelem, który łączy dwie wcześniej napisane przeze mnie serie – Trylogię „Inferno” (w jej skład wchodzą następujące książki: Devil, Angel oraz Sinner) a także dylogię „Gods Of Law” (Angry God oraz Angry Goddess).

Dream A Little Dream Of Me można czytać bez znajomości wyżej wymienionych tytułów, lecz jeżeli masz w planach zabrać się również za którąś z moich serii, polecam zacząć właśnie od nich, aby uniknąć ewentualnych spoilerów, na które natrafisz w tej historii.

Przyjemnej zabawy!

Julia ♪

I

The right music at the right time can change your life.

– Eric Christian

PrologO tym, jak mały chłopiec zakochał się w fortepianie

16 lat wcześniej

Hayden, jak większość siedmiolatków, marzył o tym, aby pójść z tatą na mecz amerykańskiego futbolu. Chciał zjeść przesolony popcorn na Sid Luckman Field1 i na własne oczy zobaczyć pierwszy występ Aarona Rodgersa pod skrzydłami Jetsów2.

Potem mógłby opowiadać o tym kolegom ze szkoły, podobnie jak robił to Charlie Evans z trzeciej klasy, którego tata zabierał na mecze praktycznie w każdy weekend, dając mu kolejne tematy do przechwałek. Dzięki nim Charlie uchodził w szkole za kogoś fajnego.

Hayden jednak doskonale wiedział, że jego tata bardzo różnił się od taty Charliego Evansa. Różnił się właściwie od wszystkich ojców jego kolegów. Nie chodziło tylko o fakt, że niemal nigdy nie pokazywał się bez ulubionego czarnego garnituru, ani o to, że praktycznie na każdej wywiadówce wdawał się w kłótnie z nauczycielami, zawsze stając po stronie syna, jakby nie chciał uwierzyć, że ten był w stanie włamać się do dziennika i wpisać sobie kilka dobrych ocen. Hayden zrobił to tylko raz i wcale nie żałował.

Oliver Sanclair tak bardzo różnił się od innych ojców, bo w sobotni wieczór zamiast zabrać syna na mecz futbolu, o którym ten tak marzył, wziął go do filharmonii. Do miejsca pełnego ciszy, eleganckich strojów i starszych ludzi, którzy posyłali Haydenowi pełne oburzenia spojrzenia za każdym razem, gdy ośmielił się po raz kolejny zapytać: Za ile stąd pójdziemy?

Chłopiec odwiedził filharmonię raptem dwa lub trzy razy – starał się wyrzucić te traumatyczne przeżycia z pamięci. I każdy z tych wieczorów wspominał z grymasem na twarzy. Nigdy nie rozumiał, dlaczego rodzice tak lubili spędzać tam czas.

Może bycie nudnym po prostu leżało w naturze każdego dorosłego? To by wyjaśniało, dlaczego przed snem tata wolał oglądać seriale dokumentalne, a nie kreskówki. I dlaczego mama co ranek piła czarną kawę zamiast soku pomarańczowego.

Hayden nie krył rozczarowania, gdy zza samochodowej szyby dostrzegł oświetlony żółtym światłem budynek. Kształtem przypominał klocek Lego, który chłopiec zgubił kilka tygodni temu – był kwadratowy, a ogromny dach z każdej strony wsparto dziesięcioma filarami. Wyróżniał się na tle innych budowli okalających Lincoln Center3 – błyszczał o wiele bardziej niż szare wieżowce, czy pobliskie bary i lokale usługowe, których właściciele zapewne wydawali fortunę, by przebić się przez blask serca nowojorskiej dzielnicy sztuki. Kompleks budynków przyćmiewał wszystkie z nich, jakby w tej niewypowiedzianej bitwie nawet na moment nie pozwalał dojść im do głosu.

– Nie rób takiej naburmuszonej miny, Haydenie.

Chłopiec oderwał wzrok od okna, odwrócił wspartą na rączce głowę i obdarzył ojca spojrzeniem, ciężko wzdychając, jakby chciał dać upust rozczarowaniu.

Oliver Sanclair miał na sobie czarny garnitur. Hayden czasami zastanawiał się, czy tata także w nim sypiał, ale dotąd nie pokusił się, by o to zapytać.

– Nie chcę jechać do filharmonii – odburknął, krzyżując ramiona. – Tam jest strasznie nudno i nie ma popcornu.

– To nie potrwa zbyt długo – zapewnił tata. – Porozmawiam z klientem, a potem zabiorę cię…

– Na lody? – wtrącił chłopiec, odzyskując dobry humor.

Oliver obdarzył syna lekkim uśmiechem. Nie wiedział, czy był dobrym ojcem, choć ze wszystkich sił się o to starał. Wychowywał się w domu dziecka, więc nie miał wzoru, jakim mógłby się kierować. Błądził na ślepo, niekiedy popełniając błędy, jak wszyscy ojcowie.

Spędzał całe dnie w kancelarii lub w sądzie. Często pracował także w weekendy. I w każdej wolnej chwili – choć takie w ostatnim czasie zdarzały się wyjątkowo rzadko – próbował być takim ojcem, jakiego sam zawsze pragnął mieć. Nawet jeżeli czasami musiał naginać niepisane, rodzicielskie zasady jak ta, że nie powinno się dawać dzieciom lodów w środku zimy.

– Tak – odpowiedział, dając za wygraną. – Lody brzmią całkiem dobrze.

Hayden znów wyjrzał przez okno, tym razem z delikatnym uśmiechem na dziecięcej twarzy.

Choć nie zdawał sobie z tego sprawy, był kopią taty, gdy ten był w jego wieku – te same ciemne, gęste włosy, bystre spojrzenie i wręcz zadziwiające zamiłowanie do zadawania pytań, na które większość dorosłych nie potrafiła udzielić odpowiedzi. Dlaczego głowa jest na górze, a nogi na dole? Po co nam brzydkie słowa, skoro nie możemy ich wypowiadać? Czy ludzie mieszkający po drugiej stronie Ziemi chodzą do góry nogami?

Istniało jednak coś, w czym Hayden bardzo różnił się od ojca – ostatnim, czego pragnął, było zostanie prawnikiem. Chwile, kiedy chłopiec myślał o przyszłości, zdarzały się niezwykle rzadko. Wciąż był dzieckiem i jedynym, co zaprzątało jego głowę, było zaimponowanie kolegom lub ukrycie przed rodzicami kolejnej kiepskiej oceny.

Bywało, że takie chwile jednak się zdarzały – zwykle w czasie, kiedy z grymasem obrzydzenia przesuwał groszek po talerzu. Hayden unosił wtedy głowę, zerkał na puste miejsce przy krańcu stołu, które powinien zajmować jego ojciec, i myślał o tym, jak bardzo nie chciał wieść podobnego życia. Pełnego obowiązków, pracy i tych smętnych czarnych garniturów.

Pragnął zostać kimś innym. Nie wiedział jeszcze kim, ale miał sporo czasu, aby to odkryć.

Na razie liczyło się tylko to, że mimo panującego na zewnątrz zimna będzie mógł zjeść ulubione lody, nawet jeśli najpierw musiał przetrwać wycieczkę do filharmonii. Wiedział, że mama by się na to nie zgodziła. Pod względem przesadnej nadopiekuńczości nie miała sobie równych.

Przez resztę drogi w ciągnącym się na prawie dwa kilometry korku Hayden myślał o tym, na jaki smak się zdecyduje – czekolada czy może guma balonowa?

W radiu mężczyzna o ochrypłym głosie zapowiadał, że tej nocy Nowy Jork miała nawiedzić kolejna fala opadów śniegu. Od ponad tygodnia z nieba nieprzerwanie sypał biały puch i wszyscy zdawali się już zaakceptować taki stan rzeczy. Wycieraczki spychały śnieg z przedniej szyby białego porsche. Gdzieś w oddali zniecierpliwiony kierowca zatrąbił, dając upust irytacji.

Choć umykało to dziecięcym oczom Haydena, sobotnie wieczory w sercu Manhattanu miały w sobie coś magicznego. Zatłoczone ulice tętniły życiem nawet teraz, gdy temperatura na zewnątrz była bliska zera. Na chodnikach można było spotkać muzyków, którzy dbali o to, aby przy Lincoln Center nawet na moment nie zagościła cisza. Dźwięki skrzypiec mieszały się z nawoływaniami mężczyzny starającego się złapać jedną ze stojących w korku żółtych taksówek. Nieco dalej kobieta z gitarą pięknym głosem śpiewała jeden z hitów Whitney Houston – I Have Nothing.

Nowy Jork był miastem, które nigdy nie kładło się spać.

Chłopiec milczał, gdy auto wjechało na podziemny parking, a także chwilę później, kiedy z tatą wsiedli do windy. Wnętrze filharmonii nie było dla niego niczym zachwycającym. Czerwone, misternie zdobione dywany i błyszczące żyrandole wydawały mu się niemal babcine. Jego trampki ślizgały się po starannie wypolerowanej, marmurowej posadzce, przez co trudno mu było nadążyć za stawianymi przez ojca krokami.

U szczytu szerokich i nieznośnie długich schodów czekał na nich Andre Brown, dyrektor nowojorskiej filharmonii. Był człowiekiem niezwykle pogodnym i zawsze witał Haydena tymi samymi słowami:

– Ależ wyrosłeś, chłopcze!

Pan Brown przypominał George’a Wilsona – miał podobne do niego gęste, czarne wąsy, głębokie zmarszczki na twarzy i tak jak bohater filmu Dennis Rozrabiaka lubił do szarych garniturów dobierać kolorowe krawaty.

– Pan też trochę się postarzał – odpowiedział chłopiec.

Oliver posłał synowi karcące spojrzenie.

– Haydenie.

– Nie szkodzi – zapewnił z ciepłym uśmiechem dyrektor. – Nie możemy odebrać mu racji, w końcu nie młodnieję, prawda? – Zaśmiał się. – Przejdziemy do mojego gabinetu? Chciałbym załatwić tę sprawę przed pierwszym koncertem.

– Oczywiście.

„Ta sprawa” była, jak przypuszczał chłopiec, kłopotami dyrektora filharmonii, o których rodzice wspominali kilka razy podczas śniadania. Zwykle nie słuchał, gdy mówili o pracy, ale tego poranka skończyły się jego ulubione płatki czekoladowe i wszystko wydawało się ciekawsze niż owsianka.

Gabinet pana Browna mieścił się na pierwszym piętrze. Aby się do niego dostać, należało pokonać nieznośnie długi korytarz wyłożony tym samym czerwonym dywanem, co schody, które witały gości po wejściu do filharmonii.

Podczas trwającej kilka minut wędrówki można było usłyszeć dobiegające zza drzwi dźwięki skrzypiec, wiolonczeli, równe rytmy puzonów, a także przebijający się przez nie piskliwy głos operowej śpiewaczki, który sprawił, że na twarzy Haydena zagościł grymas.

Kiedy w końcu dotarli do gabinetu, dyrektor zwrócił się do sekretarki:

– Cindy, zajmiesz się Haydenem?

Starsza kobieta w eleganckiej białej koszuli i ołówkowej spódnicy posłała chłopcu uśmiech podobny do tych widywanych na twarzach przesadnie miłych nauczycielek, które zachowują się tak, jakby urodziły się tylko po to, aby zajmować się dziećmi.

– Z przyjemnością.

Hayden zerknął na tatę. Chciał obiecać, że nie będzie przeszkadzał podczas rozmowy, byle tylko nie zostawiał go samego z tą straszną kobietą. Ale było już za późno – zarówno Oliver Sanclair, jak i pan Brown zniknęli za drzwiami opatrzonymi złotą tabliczką z napisem: Dyrektor.

Tymczasem Cindy wstała zza biurka.

– Chcesz zobaczyć, jak niszczymy tu stare dokumenty? – zapytała, odwracając się w stronę niszczarki.

Na twarzy Haydena odznaczył się kolejny grymas. Jego ramiona nieznacznie opadły, gdy z płuc wyrwało się pełne irytacji westchnienie. Pomyślał o lodach, które obiecał mu tata, i po raz pierwszy w jego umyśle narodziło się pytanie, z jakim przez następne lata nieustannie się mierzył. Być może niektóre nagrody nie były warte aż takich poświęceń?

Chłopiec powiódł wzrokiem za kobietą, gdy ta z uśmiechem chwyciła plik kartek i wsunęła je do niszczarki.

– To całkiem wciągające, wiesz? Jeżeli chcesz, pozwolę ci spróbować. Mam jeszcze sporo dokumentów do… – rzuciła przez ramię.

Hayden już jednak nie słuchał. Korzystając z okazji, że kobieta stała odwrócona do niego tyłem, bezszelestnie wymknął się na korytarz. Następnie ruszył wzdłuż rzędu podobnych do siebie drzwi, zza których dobiegały stłumione dźwięki instrumentów.

Idąc przed siebie, z dłońmi głęboko wepchniętymi w kieszenie spodni i ze spuszczoną głową, pomyślał o Charliem Evansie, o meczu Jetsów i o przesolonym popcornie. Znów poczuł tak dobrze mu znane uczucie niesprawiedliwości.

Hayden kochał rodziców, ale czasami chciał, by byli trochę mniej… niezwykli. Aby nie pracowali do późna, nie udzielali wywiadów w telewizji i nie pojawiali się na pierwszych stronach nowojorskich gazet. No i nie zabierali go do filharmonii, kiedy Aaron Rodgers debiutował na Sid Luckman Field.

Chłopiec skręcił w lewo i przystanął, gdy na końcu kolejnego korytarza dostrzegł automat z wodą i przekąskami. Poczuł się jak szczęściarz, który po długiej wędrówce po pustyni wreszcie odnalazł źródło wody i odrobinę cienia.

Nie myśląc zbyt wiele, podbiegł do automatu. Przesunął spojrzeniem po rzędzie czekoladowych batoników, a jego szeroki uśmiech odbił się w szybie. Sięgnął do kieszeni spodni i wyjął z niej pięciodolarowy banknot. Wygładził jego zmięte brzegi, wsunął podobiznę Abrahama Lincolna do automatu, po czym wybrał odpowiedni numer. Niemal przyciskając czoło do szyby, z uśmiechem patrzył, jak paczka niebieskich Takisów4 przesuwa się w przód, a następnie zatrzymuje się tuż przed jego nosem.

Uśmiech spłynął z twarzy Haydena równie szybko, jak się na niej pojawił.

– Co za szajs! – jęknął.

Odwrócił się, oparł plecy o automat i ze zmarszczonymi w złości brwiami po raz kolejny pomyślał o tym, że Charlie Evans siedział na stadionie, zajadając się popcornem i pijąc obrzydliwie słodką colę z dużego papierowego kubka.

Robił wszystko, o czym Hayden mógł tylko marzyć.

Niespodziewanie ciszę przerwał dziwaczny i obcy dźwięk. Nie byłoby w tym niczego nadzwyczajnego, bo w miejscu takim jak to nieustannie roznosiły się melodie, krążyły odgłosy rozmów czy barytony i soprany śpiewaków.

W tym dźwięku kryło się jednak coś, czego pośród tych niekończących się korytarzy nie spotykało się z taką łatwością – stłumiona przez ściany melodia wydawała się nie tyle czarująca, co po prostu… ludzka. Żywa. Nieidealna. Nie wyćwiczona do perfekcji.

Chłopiec odepchnął się od automatu z przekąskami i podążył za tym dźwiękiem. Niezwykle rzadko coś zdołało zaciekawić go na tyle, by z taką łatwością zapomniał o słodyczach. Już po chwili znalazł się w kolejnym korytarzu. Jego trampki z każdym krokiem zatapiały się głębiej w miękkim, szkarłatnym dywanie. Chłopiec szedł jednak uparcie przed siebie.

Nie wiedział, w którym skrzydle budynku się znalazł. Filharmonia wydawała mu się niekończącym się labiryntem. Z całą pewnością oddalił się od głównego wejścia, przy którym kręciło się najwięcej ludzi. Tutaj nie spotkał nikogo oprócz kilku zakurzonych rzeźb przedstawiających ludzi zastygłych w groteskowych pozach.

Melodia przybrała na sile. Nie była już tylko niewyraźnym echem, a czymś, czego położenie mógł określić i odnaleźć. Po dotarciu do dwuskrzydłowych drzwi, które stanowiły zwieńczenie korytarza, delikatnie je popchnął, pozwalając, by stare zawiasy wydały zduszony jęk.

Z natury był ciekawskim dzieckiem, co już nie raz wpakowało go w kłopoty. Jak wtedy, kiedy po usłyszeniu hałasów z sypialni rodziców postanowił do niej zajrzeć. Potem bardzo tego żałował.

Wsunął głowę do pomieszczenia zadziwiająco dużego i… pustego. Z trudem można było doszukać się tu czegoś poza masą zakurzonych kartonów. W jego sercu, za ogromnym, błyszczącym w słabym blasku żółtych lamp instrumentem siedział starszy człowiek, którego wygląd nie pasował do pełnego przepychu wnętrza filharmonii. Wątłe ramiona starca pokrywała szara koszula, nieco za duża jak na jego mizerną posturę. Na pomarszczonej twarzy widniał lekki uśmiech.

Hayden miał okazję odwiedzić filharmonię kilka razy, co w zupełności wystarczyło, aby zauważył, że w tym miejscu ludzie się nie uśmiechali, jakby po przekroczeniu progu ktoś odebrał im radość i zastąpił ją przerysowaną powagą.

Mężczyzna, na którego patrzył, uśmiechał się jednak z zadziwiającą szczerością, jakby nie istniało inne miejsce, w jakim pragnąłby być. Pochylony nad rzędem czarno-białych klawiszy, z na wpół przymkniętymi powiekami, grał melodię, za sprawą której chłopiec trafił do jednego z najbardziej zapomnianych zakamarków tego budynku.

Czysty dźwięk roznosił się w przestrzeni. Zdawał się dotykać ścian, muskać zawieszone na suficie czerwone płótna i sunąć po podłodze. Był wszędzie, wirując i krążąc bez umiaru, by niespodziewanie zniknąć. Zdawało się, że jego echo jeszcze przez kilka sekund pobrzmiewa między pustką a ciemnością.

Gdy Hayden zerknął w kierunku starca, ten patrzył na niego małymi, ciemnymi oczami.

Chłopiec przełknął głośno ślinę i cofnął się o pół kroku, mając wrażenie, że nie powinno go tu być.

– Zgubiłeś się? – zapytał mężczyzna.

– Nie – odpowiedział zgodnie z prawdą. – Uciekłem.

Na twarzy starca pojawił się ciepły uśmiech.

– Jeżeli mowa o uciekaniu, zapewniam, że nie ma lepszego miejsca niż to, do którego trafiłeś, chłopcze. – Z lekkim grymasem bólu powoli wstał. – Od lat praktycznie nikt tu nie zagląda.

– Oprócz pana.

– Tak – zgodził się. – Oprócz mnie. Podobało ci się, jak gram?

Hayden wzruszył ramionami. Wcześniejsza obawa ustąpiła miejsca ciekawości.

– Nie znam się na muzyce.

– Och, ależ nie musisz się na niej znać, żeby móc stwierdzić, czy przypadła ci do gustu.

– Była okej. Chyba.

– Uznam to zatem za komplement. – Zaśmiał się, po czym pochylił i sięgnął po skrzynkę z narzędziami.

Hayden nie spuszczał z niego wzroku. W końcu kompletnie zapomniał o obawach, otworzył drzwi nieco szerzej i wsunął się do środka. W pomieszczeniu pachniało kurzem i drewnem, a zalegające w nim powietrze wydawało się nieznośnie ciężkie i wilgotne.

– Jest pan muzykiem? – zapytał.

– Nie. Zajmuję się strojeniem instrumentów.

– Strojeniem? – powtórzył z zaciekawieniem.

– To trochę jak lekarz. Dbam o to, by każdy instrument w tym budynku wydawał z siebie dźwięk najwyższej jakości.

Stare deski podłogi zaskrzypiały, kiedy chłopiec zatrzymał się nieopodal instrumentu. Przyjrzał mu się uważnie, co nie umknęło uwadze mężczyzny.

– Jak ci na imię?

– Hayden, proszę pana – odparł.

– Ja jestem Richard. Grałeś kiedyś na fortepianie, Haydenie?

– Czy to nie jest instrument dla dorosłych? – zapytał, wywołując kolejny uśmiech na twarzy starca.

– Chopin skomponował pierwszy utwór, gdy miał zaledwie siedem lat.

Hayden zmarszczył brwi. Z trudem umiał spamiętać tabliczkę mnożenia, a większość jego kolegów z klasy wciąż miała problem z przeczytaniem kilku stron książki, więc śmiał sądzić, że historia o siedmioletnim geniuszu była zmyślona.

Dorośli nie mieli sobie równych w wymyślaniu niestworzonych opowieści.

– Chcesz spróbować? – zaproponował Richard.

– Nie wiem. Tata będzie zły, jeżeli coś tutaj popsuję.

No i nici z lodów, pomyślał.

– Tylko jeżeli się o tym dowie. Masz moje słowo, że będę milczał jak grób. – Mężczyzna przyłożył jedną dłoń do serca, a drugą rękę oparł na drewnianej klapie instrumentu. – Jeżeli natomiast chodzi o ten fortepian… – Zawiesił na moment głos, przesuwając palcami po drewnie. – Trafił tutaj zaraz po drugiej wojnie światowej, chłopcze. Nie wiemy, co działo się z nim wcześniej. Więc jak sam widzisz, przeszedł naprawdę wiele. Raczej nie jesteś w stanie mu zaszkodzić.

Hayden zerknął niepewnie na starca. Wahał się tylko przez chwilę.

– Naprawdę mogę? – spytał.

– Śmiało.

Chłopiec wdrapał się na podest. Obszedł fortepian, uważnie mu się przyglądając. Obudowa z ciemnego drewna wiele lat temu straciła blask. Niektóre klawisze były zapadnięte, inne odcieniem przypominały bardziej szarość betonu niż biel. Niegdyś dumnie błyszczące złote litery układające się w napis Petrof5 wyblakły tak bardzo, że były już niemal niewidoczne.

Hayden usiadł niezgrabnie na obitym czarnym welurem stołku. Przesunął spojrzeniem po rzędzie czarno-białych klawiszy, zastanawiając się, ile ich jest.

Richard, jakby był w stanie usłyszeć zadane w myślach pytanie, powiedział:

– Osiemdziesiąt osiem. Pięćdziesiąt dwa białe i trzydzieści sześć czarnych. Zdarzają się także fortepiany z mniejszą liczbą klawiszy, ale w filharmonii zwykle z nich nie korzystamy. Raczej nie znajdziesz tutaj instrumentu, który nie ma koncertowych rozmiarów.

Chłopiec spojrzał na starca. W półmroku jego przyozdobiona zmarszczkami twarz wydawała się dziwnie niewyraźna. Był jednym z tych ludzi, obok których inni przechodzili obojętnie, nawet ich nie dostrzegając.

– Co to za miejsce? – zapytał chłopiec.

Richard się rozejrzał. W pomieszczeniu nie było okien, a blask padający z zawieszonej na suficie lampy z trudem oświetlał coś prócz fortepianu i kawałka podłogi.

– Wszyscy nazywają to graciarnią. Właśnie tu trafiają stare instrumenty, które nie nadają się do używania podczas koncertów.

Hayden zmarszczył brwi.

– Czy nie lepiej się ich pozbyć, skoro i tak są martwe?

Na szarej twarzy Richarda znów zagościł ten rodzaj uśmiechu, który pewni szczęśliwcy mają okazję ujrzeć tylko kilka razy w życiu. Było w nim wiele zrozumienia i tyle samo szczerości, co zwykłej, tak rzadko spotykanej życzliwości.

– Fortepiany nie umierają – odrzekł. – A ten tutaj, mój drogi, ma w sobie o wiele więcej życia, niż mógłbyś przypuszczać. Sam spróbuj. Zagraj coś na nim.

– Nie potrafię – odparł chłopiec.

– Skąd możesz to wiedzieć, skoro nigdy nie próbowałeś?

Hayden przeniósł wzrok ze starca na rząd klawiszy. Kiedy miał ich dotknąć, wydały mu się o wiele bardziej przerażające niż chwilę wcześniej.

– Śmiało, chłopcze – zachęcił pogodnie Richard. – Co złego może się wydarzyć? W najgorszym wypadku zagrasz coś tak okropnego, że Mozart przewróci się w grobie. Nic ponadto.

Chłopiec wziął głęboki wdech, po czym uniósł drobne dłonie i wreszcie opuszkami palców dotknął kilku białych klawiszy. Ten pełen nieśmiałości i niepewności ruch wystarczył, aby ściany pomieszczenia ponownie wypełniły dźwięki. Nie układały się w melodię i przypominały niepasujące do siebie połączenie kilku nut, ale zdołały wywołać na jego twarzy szeroki uśmiech.

Było coś niebywale magicznego w tym, że za sprawą kilku ruchów palców udało mu się przepędzić nużącą ciszę i wypełnić pokój brzmieniem. Jego echo trwało jeszcze przez chwilę, nawet gdy Hayden odsunął dłonie od fortepianu, zamknął oczy i z drżeniem wypuścił powietrze.

Zupełnie jakby muzyka nie chciała odejść. Jakby raz zaproszona, pragnęła zagościć tu na dobre.

Kiedy chłopiec powoli uniósł powieki i spojrzał na Richarda, ten po raz kolejny obdarzył go łagodnym uśmiechem.

– Widzisz? Nie trzeba grać jak Chopin czy Beethoven, żeby czerpać z tego radość. Wystarczy… – Zawiesił głos i powiódł dookoła wzrokiem. – Odrobina ciszy, trochę samotności i stary fortepian.

Hayden nie odrywał spojrzenia od starca.

Dopiero wiele lat później miał przekonać się, jak niewielu ludzi podobnych do Richarda uchowało się jeszcze w tym zepsutym świecie. Nikt nie potrafił już doszukiwać się piękna w rzeczach najprostszych i najbardziej przyziemnych.

Mężczyzna zastukał palcami w drewnianą obudowę instrumentu.

– I jak? Podobało ci się? – zapytał.

– Tak – odpowiedział bez wahania chłopiec.

– W takim razie obawiam się, że już nie ma dla ciebie ratunku, mój drogi.

– Słucham?

– Gdy fortepian raz skradnie twoje serce, już nigdy nie będziesz w stanie mu się oprzeć. Kto wie? Może właśnie mam przed sobą drugiego Chopina.

Na twarz Haydena wkradł się kolejny uśmiech.

Nagle zza drzwi oddzielających to zapomniane pomieszczenie od bogatych korytarzy filharmonii dobiegł stłumiony głos:

– Hayden!

Siedmiolatek westchnął.

– To mój tata – odparł, zeskakując ze stołka. – Muszę już iść. Dziękuję, że pozwolił mi pan zagrać na fortepianie.

– Cała przyjemność po mojej stronie, chłopcze.

Idąc w stronę drzwi, Hayden zawahał się kilka kroków przed wyjściem. Odwrócił głowę i po raz ostatni zerknął na Richarda, który pakował narzędzia do skrzynki.

W tamtej chwili nie mógł wiedzieć, że wiele lat później pewnego deszczowego dnia znów przyjdzie mu stanąć w tym opuszczonym i dawno zapomnianym pokoju. Wówczas odnajdzie w nim to, czego będzie mu trzeba – ciszę, samotność i kilka niewypowiedzianych słów.

– Jak się nazywała? – zapytał.

Mężczyzna uniósł wzrok.

– Melodia, którą pan grał – wyjaśnił chłopiec.

– Och, no tak. – Wytarł dłonie o materiał koszuli. – To Dream A Little Dream Of Me. Spodobała ci się?

– Była okej – odpowiedział.

Richard znów się uśmiechnął.

Hayden odwrócił się, nie podejrzewając, że spotkanie z tym człowiekiem miało na zawsze odmienić jego życie, po czym popchnął drzwi i wyszedł na korytarz.

Minął automat z przekąskami, nie poświęcając mu spojrzenia, i wrócił do głównego holu, gdzie natknął się na tatę.

– Szukałem cię – poinformował typowym dla siebie ojcowskim tonem. – Cindy o mało nie dostała zawału, kiedy się zorientowała, że zniknąłeś.

– Chciałem znaleźć toaletę – skłamał.

– Dlaczego nie poprosiłeś jej o pomoc?

Chłopiec wzruszył ramionami.

– Wydawała się bardzo zajęta niszczeniem dokumentów.

Oliver pokręcił głową.

– Chodźmy. – Skierował się w stronę schodów. – Wybrałeś już smak lodów?

Hayden z zaskoczeniem odkrył, że zapomniał nie tylko o obiecanych lodach, ale także o meczu Jetsów i o Aaronie Rodgersie.

*

– Tylko nie mów o tym mamie, dobrze? Gdyby dowiedziała się, że w taką pogodę dałem ci się namówić na lody, przez następny tydzień musiałbym spać na kanapie. Powiedzmy, że to będzie nasz mały sekret.

Chłopiec odebrał od ojca lody. Po kilku minutach bicia się z myślami – które zirytowały sprzedawczynię i paru czekających w kolejce klientów – stanęło na gumie balonowej.

Niekiedy najprostsze rozwiązania były tymi najwłaściwszymi.

– Jasne, tato.

Hayden był mistrzem w dochowywaniu sekretów. Wciąż nie zdradził tacie, że w poprzedni weekend podczas zakupów mama kupiła sukienkę, która „była zbyt droga, by mogła powiedzieć o tym tacie”. Jak jej wówczas obiecał, nie pisnął o tym słowem.

Ruszyli w drogę powrotną do zaparkowanego kilkanaście metrów dalej samochodu.

Śnieg padał z ciemnego nieba drobnymi, ledwie widocznymi płatkami, które połyskiwały w świetle ulicznych lamp. Mimo że stosunkowo późna pora i pogoda nie sprzyjały opuszczaniu ciepłego mieszkania, minęli wielu spacerowiczów.

Mężczyzna ze skrzypcami i kobieta śpiewająca piosenki Whitney Houston stali obok siebie i ze śmiechem popijali gorącą herbatę z tekturowych kubków.

– Tato? – zapytał Hayden.

– Tak?

– Od zawsze wiedziałeś, że zostaniesz prawnikiem?

Oliver spojrzał na syna z góry. Marszcząc ciemne brwi w zamyśleniu, odpowiedział:

– Tak sądzę.

– Mhm.

Mężczyzna znał syna zbyt dobrze, by nie domyślić się, że za tym pytaniem kryło się coś więcej niż zwykła dziecięca ciekawość.

– To w porządku, jeżeli jeszcze nie wiesz, kim chcesz być w przyszłości. Nie dorastaj zbyt szybko, Haydenie.

– Dlaczego nie?

– Bo gdy dorośniesz, ja się zestarzeję. No i nie będę już tak łatwo dawał się namówić na lody w środku zimy.

Chłopiec zareagował grymasem niezadowolenia, który wywołał u Olivera lekki uśmiech. W sercu mężczyzny zrodził się zalążek bólu. Sam był dzieckiem zbyt krótko i nie chciał, aby Haydena spotkał podobny los.

– Wiem, kim chcę zostać, tato – oznajmił nagle.

– Doprawdy?

Oliver spodziewał się, że jego syn zapragnie związać przyszłość z prawem lub zostać piłkarzem jednej z drużyn piłkarskich, których plakaty zdobiły ściany jego pokoju. Nie krył więc zdziwienia, gdy chwilę później nadeszła odpowiedź:

– Zostanę fortepianistą!

Mężczyzna nie zdołał powstrzymać pełnego rozbawienia uśmiechu, który zagościł na jego zwykle poważnej i niewzruszonej twarzy.

– Fortepianistą? – powtórzył.

– Tak. Będę grał na fortepianie.

– Więc zostaniesz pianistą – poprawił go.

– Przecież właśnie to powiedziałem. Nie słuchasz mnie, tato! – oburzył się.

Oliver Sanclair skrzyżował dłonie za plecami. Niekiedy dostrzegał w Haydenie o wiele więcej samego siebie, niż mógłby podejrzewać.

Zbliżali się do zaparkowanego przy ulicy białego porsche. Śnieg zaczynał sypać z nieba coraz mocniej, okalając pobliskie ławki białym puchem.

– W takim razie, gdy zagrasz pierwszy koncert, zajmę miejsce w rzędzie najbliżej sceny i będę klaskał najgłośniej ze wszystkich.

Hayden spojrzał na tatę.

– Obiecujesz? – zapytał.

– Tak, Haydenie. Obiecuję.

Po tych słowach ruszyli w dalszą drogę przez zaśnieżone ulice Nowego Jorku.

Żaden z nich nie miał pojęcia, że kilka złożonych pochopnie obietnic kryło w sobie nieprawdopodobnie wielką moc, która miała pociągnąć za sobą nie tylko żal i smutek, ale przede wszystkim skryte głęboko w sercu chłopca pełne śmiałości marzenie.

II

You write to become immortal, or because the piano happens to be open, or because you’ve looked into a pair of beautiful eyes.

– Robert Schumann

Rozdział 1Smutny los Małego Księcia

Kiedy w pewien słoneczny poniedziałek o ósmej rano zadzwonił stojący na szafce nocnej budzik, Flora Sharman już nie spała. Wciąż ubrana w piżamę, siedziała na parapecie jednego z okien w swoim pokoju i nie odrywała spojrzenia od ulicy, głaszcząc głowę drzemiącego na jej kolanach psa.

W myślach odliczała sekundy, z każdą minutą coraz bardziej się niecierpliwiąc.

No dalej, pomyślała z irytacją, przecież on nigdy się nie spóźnia.

Nerwowo przygryzła dolną wargę, zerkając na wiszący nad drzwiami zegar. Dostrzegła, że był kwadrans po ósmej, po czym znów wyjrzała przez okno. Ulica była niemal pusta, nie licząc pana Danielsa, który jak co ranek podlewał swoje ukochane hortensje zdobiące idealnie przystrzyżony trawnik.

Flora z rezygnacją zamknęła oczy i oparła głowę o ścianę. Z jej płuc wyrwało się ciężkie westchnienie, które było mieszanką smutku i zrezygnowania. Cóż, być może wielkie marzenia niekiedy niosły równie duże rozczarowania?

To nic, pomyślała, starając się zachować optymizm, przecież za tydzień też jest poniedziałek.

Do końca wakacji zostały ich aż trzy. Czy był to więc odpowiedni moment, aby już się stresować? Flora wiedziała, że podobnie jak większość nastolatków stojących u progu dorosłości powinna wykorzystać ostatnie dni wolności najlepiej, jak potrafiła – spotykać się ze znajomymi, chodzić późno spać i przede wszystkim nie myśleć o przyszłości, nawet jeśli ta czaiła się tuż za rogiem.

Problem polegał jednak na tym, że bez względu na to, jak bardzo się starała, nie była w stanie odpuścić. Nawet na moment.

Nagle poczuła, że Książę poruszył się niespokojnie. Otworzyła oczy i dostrzegła, że poderwał pokryty siwizną pyszczek, uniósł czarne uszy i zerknął w kierunku okna. W następnej chwili pies zeskoczył na podłogę i zniknął w korytarzu, merdając krótkim ogonem.

Flora jeszcze raz wyjrzała przez okno. Na widok idącego w kierunku skrzynki na listy listonosza na twarzy dziewczyny pojawił się szeroki uśmiech.

Pośpiesznie zsunęła z siebie kolorowy koc i pobiegła w stronę holu. Ignorując wołającą jej imię mamę, wypadła przez drzwi na drewniany ganek. Następnie popędziła przez zielony trawnik. Jej kolorowa piżama kontrastowała z szarością poranka.

Znajomy listonosz obdarzył dziewczynę uśmiechem, wyjął z torby plik listów i rzucił radośnie:

– Mam coś dla ciebie.

Flora odebrała od niego listy. Oddychając ciężko, przejrzała każdy z nich, aż w końcu natrafiła na ten opatrzony jej imieniem i nazwiskiem: Flora Sharman. Palce dziewczyny nieznośnie drżały, gdy rozrywała papier.

Pan Daniels przestał podlewać kwiaty i spojrzał w jej kierunku z drugiej strony ulicy. Listonosz przestąpił nerwowo z nogi na nogę, poprawiając torbę, która zsunęła mu się ze szczupłego ramienia. Każdy z mężczyzn w milczeniu patrzył, jak dziewczyna sunie wzrokiem po tekście. Gdy chwilę później uniosła szare oczy, wyraz jej twarzy nie zdradzał, czy ten kawałek papieru niósł pozytywną nowinę.

Pan Daniels jako pierwszy przerwał tę zgubną ciszę:

– Nie trzymaj nas dłużej w niepewności! Jeżeli zaraz nie wydusisz z siebie choćby słowa, przysięgam, że dostanę trzeciego zawału!

Flora po raz kolejny zatopiła wzrok w liście. Okryte zbyt dużym T-shirtem ramiona dziewczyny opadły, podobnie jak jej drobne dłonie. Choć wciąż kurczowo zaciskała palce na papierze, jakby ta kartka i zapisane na niej kilka zdań były najcenniejszym, co posiadała.

– Ja…

Niespodziewanie ogarnął ją tak przejmujący smutek, że pogubiła myśli. Nie potrafiła tego zrozumieć. Trzymała w rękach nagrodę za lata ciężkiej pracy, za wszystkie zarwane noce spędzone nad książkami. Dlaczego nie była w stanie wypowiedzieć tych kilku słów?

Cholera, dlaczego nagle wizja spełnienia jednego z największych marzeń wydawała jej się tak przerażająca? Czekała na to tak długo, lecz teraz nie miała pojęcia, co powinna z tym zrobić.

Gdy wreszcie zdała sobie sprawę z tego, że od dłuższego czasu stała w miejscu, jedynie poruszając bezgłośnie ustami, poderwała głowę. Wkładając w to zdanie wszystkie siły, jakie udało jej się zgromadzić, wybełkotała cicho:

– Udało się.

Na twarzy listonosza pojawił się szeroki uśmiech.

– Udało się! – powtórzył na tyle głośno, by stojący kilka metrów dalej pan Daniels również zdołał usłyszeć tę radosną nowinę.

– Udało się! – zawtórował wesoło starszy sąsiad, niemal wypuszczając z rąk konewkę pełną wody.

Flora z trudem przełknęła i w odruchu grzeczności zdobyła się na coś, co z oddali mogło wyglądać jak uśmiech.

Nie chodziło o to, że się nie cieszyła. Było wręcz przeciwnie – od tygodni nie czekała na nic tak bardzo, jak na ten list. Ale teraz, kiedy w końcu trzymała go w dłoniach, wyraźniej niż kiedykolwiek wcześniej pojęła, jak wiele konsekwencji niosło spełnianie marzeń. Ich wizja malowała się przed nią wyraźniej niż jeszcze kilka minut wcześniej, gdy z nadzieją wypatrywała listonosza.

Wtedy to wszystko było jeszcze zbyt odległe.

– Twoi rodzice muszą być z ciebie bardzo dumni.

Na dźwięk tych wypowiedzianych z zadziwiającą lekkością słów Flora zesztywniała.

Rodzice, przebiegło jej przez myśl.

– Przepraszam, muszę już… – Nie dokończywszy tego, co zamierzała powiedzieć, odwróciła się i pośpiesznie ruszyła w kierunku ganku.

Wpadła do domu i stanęła w przejściu między jasną kuchnią a długim korytarzem, ignorując drepczącego za nią psa. Spojrzała na mamę, która krzątała się przy kuchence, mrucząc pod nosem jakąś melodię.

Gdy dziewczyna rozchyliła usta, jej słowa utkwiły gdzieś pomiędzy ciężkimi uderzeniami serca a przejmującym pragnieniem, by zaszyć się w pokoju aż do wieczora.

– Mamo – powiedziała w końcu, głosem tak niewyraźnym, że sama z trudem zdołała go rozpoznać.

– Tak, kochanie?

– Dostałam list.

Hailey Sharman zamarła, a w następnej chwili gwałtownie się odwróciła. Jej długie, czarne włosy wyrwały się z luźnego koka, w który zwykle je spinała, i opadły pasmami na delikatnie umalowaną twarz.

Zanim Flora zdołała powiedzieć coś więcej, mama pojawiła się tuż przy niej i bez słowa wyrwała jej z dłoni list. Pośpiesznie przesunęła wzrokiem po jego treści, a na jej usta wkradł się promienny uśmiech, kiedy ponownie spojrzała na córkę.

– Och, nie masz pojęcia, jak bardzo się cieszę! To przecież świetna wiadomość, prawda?

– Tak, ale… – Flora zamilkła, napotykając spojrzenie mamy.

Nie chciała niepotrzebnie jej zamartwiać, bo przecież nie istniał powód do zmartwień, prawda? Wszystko układało się tak, jak powinno.

– Po prostu jestem zaskoczona – dokończyła, nakładając na twarz ten sam uśmiech, co chwilę wcześniej.

– Och, kochanie. – Hailey oddała córce list. – Zasłużyłaś na to bardziej niż ktokolwiek inny. Nie znam bardziej ambitnej osoby niż ty. I nie mówię tego tylko dlatego, że jesteś moją córką i mam do ciebie nadzwyczajną słabość.

Twarz Flory odrobinę się rozpromieniła.

– Tak lepiej – skomentowała jej mama.

W tej samej chwili dotarł do nich swąd spalenizny.

– Mamo, czy to…

– Cholera, moja pieczeń! – Hailey Sharman z grymasem odwróciła się w kierunku piekarnika. Gdy go otworzyła, kuchnię wypełnił duszący dym. – Cóż – westchnęła. – Wygląda na to, że kolacja z dziadkami trochę się opóźni.

– Potrzebujesz pomocy? – zapytała dziewczyna.

– Nie, skarbie. Sama muszę ogarnąć ten bałagan. Nie zaprzątaj sobie tym głowy. Zawołam cię, kiedy śniadanie będzie gotowe. Przygotuję twoje ulubione naleśniki.

Flora skinęła głową. Lepiej niż ktokolwiek inny – może nie licząc jej taty – wiedziała, że z Hailey Sharman w pewnych kwestiach lepiej było nie dyskutować. Szczególnie gdy w grę wchodziło coś spalonego.

– Pójdę wziąć prysznic – poinformowała, odwracając się w kierunku korytarza. Zanim zdołała postawić kolejny krok, zatrzymał ją głos mamy:

– Floro.

Dziewczyna zerknęła przez ramię. Na widok uśmiechu widniejącego na twarzy kobiety poczuła ucisk w żołądku.

– Tak?

– Jestem z ciebie bardzo dumna – powiedziała łagodnie, z tą rozbrajającą szczerością, która przez lata nie uległa zmianie. – Razem z tatą jesteśmy z ciebie dumni.

– Wiem, mamo – odparła, starając się odwzajemnić ten pełen ciepła gest.

Trzymając w dłoniach list z uczelni, wróciła do swojego pokoju. Książę wskoczył na łóżko chwilę przed tym, jak Flora opadła na nie z westchnieniem. Układając głowę na stosie poduszek, wypuściła z płuc głębokie westchnienie.

Być może największą wadą wszystkich marzycieli był fakt, iż niekiedy rzeczywistość napawała ich lękiem do tego stopnia, że pogrążeni w przerażeniu woleli skryć się w marzeniach na tak długo, jak tylko było to możliwe? Ale przecież nie można ukrywać się w nich przez wieczność.

Flora doskonale o tym wiedziała.

Nerwowo przygryzła dolną wargę, uniosła list i pomyślała o następstwach tego z pozoru niewinnego zdania, którym był zwieńczony.

Będzie musiała wyjechać z Filadelfii.

Opuścić rodzinę.

I, co gorsza, powiedzieć o tym tacie.

Z przyjemnością pragniemy poinformować, że została Pani przyjęta na pierwszy rok studiów na Wydziale Prawa Uniwersytetu Columbia.

*

Poniedziałkowe kolacje z dziadkami były w domu Sharmanów tradycją, o którą skrupulatnie dbała pani domu. Zazwyczaj panowała na nich swobodna i przyjemna atmosfera. Tego wieczoru jednak po raz pierwszy miało to ulec zmianie.

Flora pomagała mamie nakrywać do stołu, gdy z korytarza dobiegł trzask drzwi. Drzemiący dotychczas pies poderwał głowę ze swojego ulubionego miejsca na jasnej kanapie, a w następnej chwili popędził w kierunku wejścia. Jego czarny ogon merdał w oznace radości. Istniały tylko dwie osoby, na które zwierzak reagował w taki sposób – jedną z nich była Flora, drugą natomiast jej tata.

Victor Sharman pojawił się w jadalni. W przedpokoju pozbył się płaszcza oraz marynarki ulubionego garnituru. Rękawy białej koszuli podwinął na wysokość łokci i zdjął krawat, jak miał w zwyczaju robić zawsze, kiedy po pracy wracał do domu. Zupełnie jakby ten fragment materiału wiązał go z obowiązkami nieustannie ciążącymi mu na ramionach. Wyraz twarzy mężczyzny wyraźnie wskazywał, że dzień, który miał za sobą, nie należał do najłatwiejszych. Na widok córki i żony zdobył się jednak na szczery uśmiech. Nic nie działało na niego lepiej niż powrót do domu. Do rodziny.

– Dochodzi siódma. – Hailey skrzyżowała ramiona na piersi. – Obiecałeś, że wrócisz dzisiaj wcześniej…

Victor podszedł do żony i pochylił się, aby złożyć krótki pocałunek na jej ustach, nie pozwalając jej powiedzieć ani słowa więcej.

– Ciebie również miło widzieć, kochanie – odparł, prostując się.

Pani Sharman nie potrafiła zbyt długo walczyć z uśmiechem, który ostatecznie i tak zagościł na jej twarzy. Gest ten podszyty był jednak troską i zmartwieniem.

– Wyglądasz na zmęczonego – przyznała, ciepłą dłonią dotykając policzka męża.

– Miałem ciężki dzień – odpowiedział, nie wdając się w szczegóły.

– Może powinnam zadzwonić do rodziców i przełożyć kolację na inny dzień?

– To nie będzie konieczne – zapewnił. – Szybki prysznic postawi mnie na nogi. Daj mi piętnaście minut. – Znów się pochylił, by pocałować żonę.

Flora odchrząknęła.

– Nie przy ludziach.

Tata spojrzał na nią z pełnym rozbawienia uśmiechem.

– Pewnego dnia też się zakochasz, skarbie – napomknęła mama.

Flora wyraźnie się skrzywiła. Stracenie głowy dla jakiegoś chłopaka było ostatnim, czego potrzebowała. Z niepohamowaną tendencją dziewczyny do zamartwiania się praktycznie wszystkim miłość nie była czymś, co mogło się dobrze skończyć.

– Obiecaj, że poczekasz z tym przynajmniej do mojej śmierci – wtrącił tata.

– Jasne, pójdę do ołtarza z balkonikiem – mruknęła, sięgając po leżące na środku stołu sztućce.

Hailey pokręciła głową, po czym zwróciła się do męża:

– Rodzice wpadną przed ósmą. – Delikatnym ruchem smukłej dłoni poprawiła kołnierzyk jego koszuli. – Przygotowałam twoją ulubioną pieczeń.

– Nawet dwa razy – dodała Flora.

Jej mama przewróciła oczami i wyjaśniła:

– Pierwsza trochę się przypaliła. Ale to wszystko przez…

– Łyżeczki! – wtrąciła dziewczyna. – Zapomniałam o łyżeczkach – dodała już nieco ciszej.

Pani Sharman zmarszczyła brwi.

– Są w kuchni, w…

– …w trzeciej szufladzie. Tak, wiem. – Flora pośpiesznie opuściła jadalnię.

Victor powiódł za nią wzrokiem.

– Wszystko w porządku? – zapytał, gdy zostali w pomieszczeniu we dwoje. Zachowanie córki wydało mu się niecodzienne.

– Lepiej, niż myślisz – zapewniła Hailey, sprawiając, że mąż obdarzył ją pytającym spojrzeniem. Zanim zdołał coś powiedzieć, kobieta stanęła na palcach i cmoknęła go pośpieszenie w usta. Podobnie jak on chwilę wcześniej, chciała odwrócić jego uwagę. – Weź prysznic i odpocznij przed przyjazdem rodziców. Ja i Flora zajmiemy się resztą.

Gdy zostawiła go w pustej jadalni, Victor Sharman pomyślał o tym, jak bardzo kochał żonę i córkę. I czasami równie mocno nie potrafił ich zrozumieć. Może był za stary? A może po prostu kobiety wciąż stanowiły jedną z tych zagadek, których nikt nigdy nie będzie w stanie rozwikłać? Z tą myślą udał się do łazienki. Pies dreptał wytrwale tuż obok niego, jakby i on doszedł do wniosku, że mężczyźni powinni trzymać się razem.

Hailey odnalazła Florę w kuchni. Przystanęła w progu, po czym obdarzyła córkę zatroskanym spojrzeniem.

– Nie możesz wiecznie tego przed nim ukrywać – stwierdziła.

– Wiem, mamo – rzuciła Flora, zamykając szufladę. – Po prostu czekam na odpowiedni moment.

– Gdy się na niego czeka, z reguły nigdy nie nadchodzi.

Dziewczyna z westchnieniem oparła się o szafki.

– Po prostu nie chcę, żeby przeze mnie dostał zawał i trafił do szpitala.

Mama obdarzyła ją uśmiechem.

– Floro… – zaczęła, zatrzymując się naprzeciwko córki. – Twój ojciec szalenie cię kocha i choć momentami bywa odrobinę nadopiekuńczy…

– Odrobinę? – powtórzyła.

– Może bardziej niż odrobinę – sprostowała. – Chodzi mi o to, że chcemy dla ciebie tylko tego, co najlepsze. Fakt, że wyjedziesz na studia z dala od domu, jest trudny, bo dotychczas zawsze byliśmy we trójkę. Ale to niczego nie zmienia, kochanie. Musisz spełniać marzenia za wszelką cenę. W życiu istnieje niewiele rzeczy wartych więcej niż to.

– Po prostu nie chcę was zostawiać – wyszeptała, nie ufając swojemu głosowi na tyle, aby wypowiedzieć te słowa głośniej.

– Och, skarbie… Twój dziadek powiedział mi kiedyś bardzo ważną rzecz, o której staram się nie zapominać. I chcę, żebyś ty też o niej pamiętała, dobrze? – Pochyliła się i ściszyła głos: – Życie jest wyjątkowo krótkie i zanim się obejrzysz, przeleci ci przez palce. Dlatego lepiej jest niczego nie żałować. Nie martw się mną i tatą. – Wzruszyła ramionami, po czym dodała z radością: – Może gdy zostaniemy sami, w końcu uda mi się namówić go na lekcje tańca?

Flora uśmiechnęła się, słysząc te słowa.

– Prędzej ktoś zdoła udowodnić, że Ziemia jest płaska, niż to się stanie, mamo.

– Tak. Pewnie masz rację. – Obdarzyła córkę kolejnym promiennym uśmiechem. – Chodźmy. Dziadkowie powinni zaraz przyjechać, a musisz jeszcze wyprowadzić psa, żeby znowu nie nasikał nikomu do butów.

*

Babcia Kris miała w zwyczaju przytulać Florę o wiele dłużej, niż dziewczyna była w stanie znieść. Dziadek Edward natomiast na powitanie puszczał wnuczce oczko i rzucał zabawną uwagę na temat pogody albo aktualnej sytuacji na świecie.

Tym razem postanowił skomentować niedawną koronację króla Karola:

– Biedaczek, tak długo czekał, żeby zostać królem, a i tak pewnie długo się tym nie nacieszy.

– Edwardzie! – Kris Warren zgromiła go spojrzeniem.

– Nikt z nas nie żyje wiecznie, kruszynko – odpowiedział, kręcąc głową, i posłał wnuczce kolejne oczko.

Przy stole w jadalni Sharmanów każdy członek rodziny miał swoje miejsce. Nie były one co prawda do nikogo oficjalnie przypisane, ale podczas kolacji wszyscy zawsze zajmowali te same krzesła. Przy przeciwnych krańcach stołu niezmiennie zasiadali pan domu i jego teść. Flora zajmowała miejsce u boku dziadka. Bardzo lubiła gawędzić z nim podczas posiłku. Dziadek zawsze miał coś zabawnego i błyskotliwego do powiedzenia. Naprzeciw dziewczyny siadały mama i babcia, które przez znaczną część kolacji wymieniały się najświeższymi plotkami, na przykład tą, że panią Roberts z drugiego końca ulicy latem odwiedziło kilku młodych mężczyzn. Z pewnością żaden z nich nie był jej mężem, co skłaniało do zadawania wielu pytań, które pozostawały bez odpowiedzi.

Nagle z kuchni dobiegł charakterystyczny dźwięk przypominający odgłos windy, która dotarła do celu.

– Pieczeń jest już gotowa. – Hailey opuściła jadalnię.

Dziadek pochylił się w stronę Flory i dyskretnie szepnął:

– Nie uwierzę, jeżeli powiesz, że udało jej się niczego nie spalić. Kocham twoją matkę całym sercem, ale nie ma za grosz daru do gotowania. Obyś nie odziedziczyła tego po niej.

Flora zaśmiała się pod nosem.

– Jestem całkiem dobra w przyrządzaniu tostów z serem.

– To niezły początek – stwierdził, obdarzając ją uśmiechem.

– Edwardzie, czy możesz mówić nieco głośniej? – wtrąciła się babcia. – Przecież doskonale wiesz, że nie mam już słuchu dwudziestolatki i nie rozumiem, co bełkoczesz pod nosem.

– Może to i lepiej – westchnął, prostując się na krześle. – To nic, czym warto byłoby zaprzątać sobie głowę, najdroższa – dodał na tyle głośno, aby pani Warren usłyszała. – Rozmawiałem z Florą o pogodzie.

– Z każdym kolejnym rokiem coraz gorszy z ciebie kłamca. – Machnęła dłonią, po czym zwróciła się do zięcia: – Jak radzi sobie firma, Victorze?

Mężczyzna obdarzył spojrzeniem każdego z obecnych, a następnie odpowiedział:

– Bez zmian.

– Och, nie bądź tak skromny! Maria powiedziała mi, że widziała cię na okładce jednego z tych biznesowych magazynów. Podobno podpisałeś jakiś kontrakt w Azji.

Maria, jak podejrzewała Flora, była jedną z koleżanek babci, z którymi ta spotykała się na popołudniowych herbatkach.

– W Europie – poprawił.

– Maria musiała coś źle przeczytać – napomknęła kobieta.

– Albo ty źle usłyszałaś – mruknął pod nosem dziadek.

– Co powiedziałeś?

– Ależ nic, kochanie. Tak tylko sobie bredzę. – Czule dotknął wierzchu jej dłoni, a następnie podjął wcześniej rozpoczęty temat: – Inwestycja w Europie to spory krok w dobrym kierunku, Victorze.

– Spory i ryzykowny. Przez obecną sytuację tamtejszy rynek jest niepewny, ale jestem dobrej myśli – odparł, zdobywając się na nieznaczny uśmiech.

Nie przepadał za rozmowami o pracy, w szczególności podczas rodzinnej kolacji, gdy jedynym, o czym marzył, było spędzenie spokojnego wieczoru z najbliższymi.

Pojawienie się Hailey zakończyło wszystkie dyskusje.

– Po kolacji będę miała dla was niespodziankę – zdradziła, odkładając pieczeń na środek stołu. – Upiekłam tort.

– A cóż to za okazja? – zdziwił się pan Warren. – Czyżby zdarzył się cud i doczekamy się drugiego wnuka?

– Edwardzie, ich czas przeminął już dobre dziesięć lat temu – stwierdziła pani Warren. – Dziecko w tym wieku to z całą pewnością…

– Dostałam się na studia – wtrąciła niespodziewanie Flora, zaskakując tymi słowami nie tylko swoich bliskich, ale także samą siebie.

Nie wiedziała, dlaczego zdecydowała się wyznać to właśnie teraz. Może mama miała dużo racji? Może odpowiedni moment nigdy nie nadchodził, bez względu na to, jak długo byśmy na niego czekali?

Przy stole zapadła cisza. Okazała się znacznie gorsza, niż Flora sobie wyobrażała. Zdawało się, że te kilka nieznośnie długich sekund trwa bez końca. Jednak o wiele trudniejsze do zniesienia okazało się to, co wydarzyło się chwilę później.

– Za trzy tygodnie wyjeżdżam do Nowego Jorku – dodała, czując na sobie ciężar spojrzeń. Jedno z nich wydawało się znacznie cięższe od pozostałych.

Dziadek dziewczyny odezwał się jako pierwszy:

– To przecież wspaniała wiadomość! Dlaczego mówisz nam o tym dopiero teraz?

– Dostałam list dzisiaj rano… – Flora niepewnie przeniosła wzrok na tatę.

Gdy ich spojrzenia się spotkały, mężczyzna odchrząknął i wstał od stołu.

– Wybaczcie mi na moment – powiedział.

Flora w milczeniu patrzyła, jak tata wychodzi z jadalni. Chciała zerwać się z miejsca i pójść za nim, ale zatrzymała ją mama:

– Pozwól mi się tym zająć.

Dziewczyna ponownie usiadła, jak z oddali słysząc słowa babci:

– Maria nie uwierzy, kiedy jej o tym powiem! Moja wnuczka będzie studiować w Nowym Jorku!

*

Hailey odnalazła męża na ganku przed domem. Stał przy drewnianej barierce i z dłońmi schowanymi w kieszeniach garniturowych spodni, wpatrywał się w opustoszałą ulicę. Wysokie lampy zaczęły rzucać na nią pierwsze blade promienie światła. Był koniec lata, więc w powietrzu wyczuć można było pierwsze powiewy chłodnego, jesiennego wiatru.

Kobieta przytuliła go od tyłu. Poczuła, jak rozluźnił się pod wpływem dotyku. Nie musiała patrzeć, by wiedzieć, że zamknął oczy. Sama uczyniła podobnie, wtulając policzek w jego bark. Pachniał mocnymi perfumami, których woń tak uwielbiała.

Przez chwilę tkwili w takiej pozycji, w ciszy, pośród wielu niewypowiedzianych słów, jakie ciążyły im na sercach. Bo przecież byli rodzicami, którzy właśnie pojęli, jak szybko dorosło ich ukochane dziecko.

– Wiedzieliśmy, że to w końcu nadejdzie – szepnęła.

– Tak – zgodził się. – Ale nie podejrzewałem, że aż tak szybko. Czasami zapominam, że ona nie ma już pięciu lat.

Hailey objęła Victora odrobinę mocniej.

Ona także o tym zapominała. A może po prostu za wszelką cenę starała się o tym nie pamiętać?

– Wiem, że chciałbyś jak najdłużej mieć ją przy sobie, ale czasu nie da się zatrzymać. Nieważne, jak mocno byśmy tego pragnęli, Flora nie jest już dzieckiem. Te studia od zawsze były jej największym marzeniem.

– Wiem. – Odnalazł dłoń Hailey, a następnie uniósł ją do swoich ust i złożył na jej wierzchu pełen czułości pocałunek. Potem dodał odrobinę ciszej: – Wiem…

Już jako mała dziewczynka Flora nieustannie powtarzała, że pewnego dnia zostanie prawniczką. Podczas jednej ze szkolnych wycieczek do Nowego Jorku kupiła nawet bluzę z logo wymarzonego uniwersytetu. Miała ją w szafie aż do tej chwili.

Victor wiedział, że jego córka mierzyła wysoko. Przecież sam nieustannie powtarzał jej, że zasługiwała na wszystko, co najlepsze. Dlaczego więc czuł smutek, gdy nie tylko odważyła się po to sięgnąć, ale także to zdobyła?

Może pragnął zatrzymać czas o wiele bardziej, niż chciałby się do tego przyznać?

– Nowy Jork, dasz wiarę?

Mężczyzna odwrócił się, wciąż pozostając w ciepłych objęciach żony. Spojrzał na nią z góry i odgarnął jej z policzka kosmyk włosów, opuszkami palców delikatnie muskając miękką skórę.

– Tak. – Uśmiechnął się. – Nasza córka bezapelacyjnie wdała się w ciebie, skarbie.

Hailey również studiowała w Nowym Jorku, więc lepiej niż ktokolwiek inny wiedziała, jak ekscytująca podróż malowała się przed Florą. To miasto było magiczne w każdym znaczeniu tego słowa. Kobieta cieszyła się, że jej córka będzie miała okazję, by przekonać się o tym na własnej skórze.

– Uznam to za komplement. – Powoli odsunęła się od Victora. – Porozmawiaj z nią, proszę. Cały ranek zamartwiała się tym, jak zareagujesz.

– Zrobię to – obiecał.

Kobieta zareagowała na te słowa uśmiechem.

– Powinnam wracać do rodziców. Nie siedź tutaj zbyt długo, robi się coraz chłodniej. – Potarła dłońmi nagie ramiona.

– Kochanie?

Hailey zatrzymała się tuż przed drzwiami. Odwróciła głowę i obdarzyła męża spojrzeniem niebieskich oczu. Na jego twarzy dostrzegła lekki uśmiech.

– Tak?

– Mówiłem ci już, że jesteś moją lepszą połową? – zapytał.

– Tak – odpowiedziała. – Powtarzasz to każdego ranka, zanim wyjedziesz do pracy.

– I zamierzam robić to codziennie, byś nigdy o tym nie zapomniała.

– To obietnica?

– Tak, Hailey. To obietnica.

*

Po kolacji Flora pożegnała się z dziadkami i odprowadziła ich do samochodu. Machała im na pożegnanie, aż ich stare kombi zniknęło w mroku ulicy, wydając charakterystyczne warknięcia. Potem przez dłuższy czas stała na chodniku, pozwalając, aby chłodny wiatr muskał jej policzki.

Z domu pana Danielsa dobiegały stłumione dźwięki skrzypiec. Mężczyzna grał na nich każdego wieczoru. Zawsze wybierał tę samą melodię. Gdy kilka lat wcześniej, będąc jeszcze dzieckiem, które nie potrafiło zapanować nad ciekawością, Flora zapytała, dlaczego nigdy nie zagrał innego utworu, mężczyzna obdarzył ją pełnym zrozumienia uśmiechem i odpowiedział:

– Bo to była ulubiona melodia mojej żony. Gdy gram ją wieczorami, czuję się odrobinę mniej samotny.

Flora nigdy nie miała okazji poznać pani Daniels, ale była pewna, że by ją polubiła.

Na końcu ulicy grupka dzieciaków ścigała się na rowerach. Gdzieś w oddali słychać było szczekanie psa.

Przedmieścia Filadelfii wbrew pozorom skrywały w sobie wiele uroku. Trzeba było jednak zatrzymać się na moment w tym szaleńczym biegu i dojrzeć go pośród podobnych do siebie białych domków, spokoju i ciszy.

Flora pomyślała o tym, jak bardzo będzie za tym wszystkim tęsknić.

Pierwszym miejscem, w jakie udała się po powrocie do domu, była jej sypialnia. Zatrzymała się przy upchniętym w kącie pomieszczenia regale na książki i wyjęła jedną z nich – tę najstarszą, najbardziej zniszczoną i zarazem najbardziej sentymentalną. Zgarnęła z łóżka kolorowy koc i przeszła do jadalni, gdzie natknęła się na mamę.

1 Sid Luckman Field – boisko futbolowe na Brooklynie, w Nowym Jorku (przy. aut.).

2 New York Jets – zawodowy zespół futbolu amerykańskiego z siedzibą w New Jersey (przyp. aut.).

3 Lincoln Center – kompleks budynków znajdujący się w obrębie dzielnicy Lincoln Square na Manhattanie. W jego skład wchodzą m.in.: Filharmonia Nowojorska, Metropolitan Opera i New York State Theater (przyp. aut).

4 Takisy – popularne w Stanach bardzo ostre chrupki kukurydziane (przyp. aut.).

5 Petrof – wywodzące się z Czech przedsiębiorstwo produkujące fortepiany, które działa od 1864 roku (przyp. aut.).