Do wesela się wyrobię - Anna Chaber - ebook + audiobook + książka

Do wesela się wyrobię ebook i audiobook

Chaber Anna

4,1

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Ile jesteś w stanie zrobić dla kogoś naprawdę Ci bliskiego?

Pierścionek? Jest. Sukienka? Jest. Tort? Jest. A przynajmniej tak się Oli wydawało. Przed ołtarz jej się nie spieszy, a do samej instytucji małżeństwa podchodzi z dużą dozą ostrożności. Gdy jednak jej najlepsza przyjaciółka Ala w ostatniej chwili zostaje bez konsultantki ślubnej, postanawia podjąć się organizacji tego wymarzonego dnia. Nie przewidziała, że ktoś jej starania będzie sabotować. Zgubiony pierścionek, niepasująca suknia, czy kryzys tortowy to tylko kilka z piętrzących się problemów.

Ola jednak łatwo się nie poddaje. Zaopatrzona w plan działania, cynizm  i niemal siostrzaną miłość do swojej przyjaciółki, robi wszystko, by ze wszystkim do wesela się wyrobić.

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 336

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 8 godz. 12 min

Oceny
4,1 (114 oceny)
46
38
22
7
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.
Sortuj według:
PokojPelenKsiazek

Dobrze spędzony czas

Bardzo lubię pióro Ani! Jest lekkie, zabwlawne i dopracowane tak jak jej książki. Świetnie się bawiłam i od razu sięgam po kontynuację!
10
pyszek12346

Nie oderwiesz się od lektury

Zabawna, lekka, ale nie płytka powieść :) Lektura była czystą przyjemnością , a głównej bohaterki Oli nie dało się nie polubić :)
10
Kikii98

Dobrze spędzony czas

Kolejna książka Anny Chaber! Ależ nie mogłam się jej doczekać! „Do wesela się wyrobię” to komediowa obyczajówka o tym jak kobieta, która uważa wesela i śluby za totalną głupotę zabiera się za organizacje wesela swojej przyjaciółki. I to nie takiego zwykłego wesela. To ma być idealne wesele, z przepychem, który spełni marzenia panny młodej, a jednocześnie zadowoli bogatych rodziców, którzy za wszystko płacą. Ola chyba nie za bardzo zdawała sobie z początku sprawę w co się pakuje. Cóż, jeżeli chodzi o rodzinę młodych to też nikt za bardzo nie spodziewał się, że Ola w ogóle podoła takiemu wyzwaniu. Dodatkowo ktoś usilnie sabotuje jej starania próbując nieźle namieszać. Przy okazji jest też świadkową, która między pracą, a organizacją wesela poszukuje towarzysza na tę huczną imprezę. Tak naprawdę „Do wesela się wyrobię” spodobała mi się już od samego początku. Świetnie się ją czytało. Historia z humorem, w której nie brakuje wrażeń. Jednocześnie miałam z nią trochę problem. Jaki? Sama n...
11
deegrengolada93

Całkiem niezła

Przyzwoita książka, dobrze spędzony czas
00
agusica69

Dobrze spędzony czas

Lekka, przyjemna, miejscami zabawna historia jednego wesela
00

Popularność




Copyright © Anna Podburaczyńska, 2022

Copyright © Wydawnictwo Poznańskie sp. zo.o., 2022

Redaktorka prowadząca: Zuzanna Sołtysiak

Marketing ipromocja: Judyta Kąkol

Redakcja: Joanna Jeziorna-Kramarz

Korekta: Anna Nowak, Marta Akuszewska

Skład iłamanie: Stanisław Tuchołka / panbook.pl

Elementy graficzne layoutu: Martyna Fabisiak

Projekt okładki istron tytułowych: Martyna Fabisiak

Fotografia autorki na skrzydełku: Adam Słowikowski

Zezwalamy na udostępnianie okładki książki winternecie.

ISBN 978-83-67176-50-7

CZWARTA STRONA

Grupa Wydawnictwa Poznańskiego sp. zo.o.

ul. Fredry 8, 61-701 Poznań

tel.: 61 853-99-10

[email protected]

www.czwartastrona.pl

To książka oprzyjaźni. Więc dedykuję ją wszystkimprzyjaciołom iznajomym, którzy tak dobrze mi życzą.

Spis treści

Gdzie by tu zacząć?

Rozdział 1

W którym udajemy się do ślubnej wyroczni, a ta nas wyśmiewa

Rozdział 2

W którym wybieramy tę jedyną (sukienkę), a ja próbuję poznać księcia z bajki

Rozdział 3

W którym to pozwalam sobie na magiczne, rozwiązujące wszelkie problemy zioło

Rozdział 4

W którym spotykam Artystkę i modlę się o jej życie

Rozdział 5

W którym to wątpliwość i wierność pojawiają się w jednej parze

Rozdział 6

W którym podążam za Księciem i sama na jednego wpadam

Rozdział 7

W którym to Artystka powraca

Rozdział 8

W którym spotykam tego palanta

Rozdział 9

W którym to spotykam się z Kapłanem i coś mnie strzela

Rozdział 10

W którym świąteczne celebracje są coraz bliżej

Rozdział 11

W którym odkrywam, jak nie wchodzić w nowy rok

Rozdział 12

W którym klątwy chodzą parami

Rozdział 13

W którym próbuję nie zapeszać

Rozdział 14

W którym odbywa się wieczór panieński

Rozdział 15

W którym dopada mnie trema przedślubna

Rozdział 16

W którym nadchodzi czas mojej ostatecznej próby

Czy to już koniec?

Posłowie

Gdzie by tu zacząć?

„Jeśli coś może pójść nie tak, to tak się stanie”. Hmm, no niech będzie, nie chciało mi się szukać czegoś bardziej adekwatnego. Skopiowałam iwkleiłam to podstawowe prawo Murphy’ego do prezentacji dla klienta, po czym przekreśliłam cytat ogromnym znakiem X, który dzięki animacji miał się pojawić po kliknięciu myszką. „Nie znami” — napisałam wdymku na slajdzie. „Znaszym szczegółowym planowaniem nic nie ma prawa pójść nie tak”. Czy było to nieco aroganckie stwierdzenie? Być może, ale prezentowało credo, któremu hołdowałam od kilkunastu lat. Wrogu ekranu pojawiła się nagle ikonka oznaczająca rozpoczęcie rozmowy na firmowym czacie.

— Hej, bejbe. Masz chwilę?

Taką wiadomość dostałam od Ali, mojej najlepszej przyjaciółki iwspółpracowniczki. Ubiegły weekend spędziła wraz ze swoim chłopakiem wRzymie. Wiedziałam, co się święci, byli ze sobą już tyle lat! Przecież Tymek nie mógł zmarnować takiej okazji! Przez cały weekend miałam telefon pod ręką, by usłyszeć nowinę, ale Alicja milczała jak zaklęta.

Nie byłam wielką romantyczką. Nie płakałam na filmach omiłości, nie patrzyłam tęsknie na suknie ślubne, nie rozmyślałam otym, jak wyglądałaby moja wymarzona ceremonia. Nie — lubiłam horrory iwspólne zbratem polowanie na zombie na PlayStation. Koronki wchodziły wgrę, tylko jeśli mowa ozębach. Afilm „Duma iuprzedzenie” przewijałam, by dotrzeć do słynnej sceny zpółnagim ColinemFirthem. Czy to wystarczająco dużo dowodów, by podkreślić, że romantyczność ija to biznes prosperujący równie dobrze, co sprzedaż grzejników na Saharze? Ale tu chodziło przecież omoją najlepszą przyjaciółkę!

Poznałyśmy się wpodstawówce, siedziałyśmy wtej samej ławce, wpierwszym rzędzie, bo wtedy obie nosiłyśmy okulary. Dość szybko stałyśmy się nierozłączne. Na wuefie nikt nie śmiał wybrać mnie do drużyny, nie wskazawszy najpierw Alicji, bo kończyło się to wybuchem złości. Stanowiłyśmy pakiet — Ala iOla, dopełniające się ying iyang, przyjaciółki, które przysięgły, że będą sobie powierzać wszystkie sekrety iże się nie opuszczą aż do późnej starości. Zperspektywy czasu muszę przyznać, że taka dziecięca naiwność była urocza.

Przyjaźń urwała się, gdy poszłam do gimnazjum. Akurat wtedy spotkała mnie rodzinna tragedia iwraz zbraćmi musieliśmy przenieść się poza Warszawę. Gadu-Gadu iNasza Klasa powoli się rozwijały, ale uwujostwa, które przyjęło nas pod swój dach, nie było internetu. Nie miałam zAlą żadnego kontaktu. Wliceum wkońcu dodałyśmy się do znajomych, ityle.

Do stolicy wróciłam na studia ijakież było moje zdziwienie, gdy wpierwszym dniu zajęć na SGH zobaczyłam przed salą Alicję. Przeznaczenie! Padłyśmy sobie wramiona. Po wykładzie poszłyśmy na kawę, potem na kolację, potem na drinka, ajeszcze później wróciłyśmy do jej mieszkania iprzegadałyśmy całą noc. Wtrakcie studiów nasza więź zczasów dzieciństwa odświeżyła się iumocniła. „Papużki nierozłączki” — tak onas mówili. Nikogo nie zdziwiło, gdy aplikowałyśmy do pracy wtej samej firmie. Łut szczęścia sprawił, że obie dostałyśmy się do tego samego działu. Przyjaźń nie przeszkadzała nam wpracy, wręcz przeciwnie. Miałyśmy komplementarne charaktery — ja byłam złym gliną: twardym, nieustępliwym negocjatorem, Ala, dla kontrastu, czarowała klientów słodkimi słówkami. Wspólnymi siłami zawsze osiągałyśmy cel.

Otrząsnęłam się zrozmyślań, bo Alicja wysłała mi ponaglający znak zapytania. „Już idę do kącika plotkowego” — odpisałam iztrudem podniosłam się zkrzesła. Kolana zachrzęściły wstawach. Ostatnio znów prowadziłam zbyt siedzący tryb życia. Nawet podekscytowanie czekającymi mnie nowinami nie pomogło, gdy pośladki musiały sprzeciwić się grawitacji. Obiecałam sobie, że zacznę ćwiczyć. Od poniedziałku. Nie sprecyzowałam którego.

Doczłapałam się do kącika zekspresem do kawy, aAla zjawiła się kilkanaście sekund później. Jej dłonie były ukryte pod rękawami bluzki, więc nie mogłam wywnioskować, czy od razu powinnam rzucić się na nią zgratulacjami.

— No ijak było wRzymie?

Zatrzepotała długimi jak ulalki rzęsami. Właściwie cała przypominała lalkę — drobna sylwetka, blond włosy, które układały się wnaturalne fale, błękitne oczęta tak pełne niewinności, gdy należało ułagodzić klienta. Nie tylko zcharakteru nie mogłyśmy się bardziej różnić — ja od zawsze byłam krągła, zciemnymi włosami ibrązowymi oczami, które zostały stworzone do gromienia iosądzania.

— Prawdziwala dolce vita, zeszliśmy chyba pół miasta, ado tego zjedliśmy pizzę, carbonarę, gelato i…

— Alka! — przerwałam jej, bo przecież widziałam, że wychodzi zsiebie, by przejść do sedna. Wdzieciństwie wpojono jej jednak, że zgrzeczności należy odpowiadać na zadane pytanie. — Czy myślisz, że przyszłam słuchać otwoim weekendowym menu izazdrościć ci, że wprzeciwieństwie do mnie możesz jeść gluten?

Westchnęła zulgą iwkońcu uwolniła spod rękawa prawą dłoń. Odgarnęła nią włosy, na palcu serdecznym prezentując piękny, połyskujący kamień.

— Aaa! — pisnęłam, choć ostatni raz zdarzyło mi się to wpodstawówce, gdy kolega ztylnej ławki pociągnął mnie za włosy.

— Aaa! — Ala wydała się zsiebie taki sam dźwięk ipad­łyśmy sobie wramiona.

Trwałyśmy chwilę wuścisku, na szczęście przez nikogo niedostrzeżone. Ludzie wbiurze itak już spekulowali, że pod płaszczykiem przyjaźni ukrywamy romans. Bawiło nas to na tyle, że podczas jednego zweekendowych wyjazdów integracyjnych po kilku głębszych, gdy zagrali „Ikissed agirl” Katy Perry, pocałowałyśmy się.

— Pokaż mi go! — Odsunęłam się, chwyciłam jej dłoń ispojrzałam na pierścionek.

Tymek wybrał małe jubilerskie cudo: białe złoto, szmaragd ikilka brylantów układały się wfantazyjny wzór. Niebanalnie.

— Gdzie ci się oświadczył? — zreflektowałam się.

Jak sroka rzuciłam się na błyskotkę, anie spytałam otak ważne dla Ali okoliczności. Choć przyznam, że zagadnęłam onie bardziej zgrzeczności niż zciekawości. Jak wspomniałam, daleko mi do zachwycania się romansami. Alicja była zaręczona. Przetworzyłam ten fakt jak komputer dane icieszyłam się jej szczęściem. Tyle.

Opowiedziała, że zrobili sobie późnowieczorny spacer po mieście, choć zmęczona po całodniowym chodzeniu, nie miała na niego ochoty. Tymek jednak nalegał. Gdy przechodzili koło słynnej Fontana di Trevi, nawet wnocy obleganej przez turystów, uklęknął ipoprosił ją orękę.

— Tak mnie wymęczył tym zwiedzaniem, że nie miałam siły mu odmówić. — Ala się uśmiechnęła.

Romantyczny moment został uwieczniony na zdjęciach przez grupę japońskich turystów, którzy oślepili ich fleszami.

— Nawet nie mogłam się przyjrzeć pierścionkowi, wdrodze do hotelu cały czas migały mi przed oczami te białe błyski — zakończyła moja przyjaciółka.

— No proszę, awięc od teraz oficjalnie jesteś narzeczoną! — stwierdziłam idopiłam kawę tylko po to, by zaraz zrobić sobie kolejną.

Mój brat od dawna żartował, że gdyby naciąć mi żyły, to wypłynęłoby znich espresso, anie krew.

— Tak, powiem ci, że wciąż to do mnie nie dociera. Muszę zacząć planować ślub!

Wiedziałam, że to spełnienie jej dziecięcych marzeń. Gdy jako dziewczynki się bawiłyśmy, ona zawsze była wyprawiającą bale księżniczką. Ja — czarodziejką. Nota bene wolałam tę rolę. Posługiwałam się magią inie musiałam czekać na żadnego księcia, by mnie uratował.

— Olu… Mam do ciebie pytanie. — Popatrzyła na mnie uważnie. — Zostaniesz moją świadkową?

Poplułam się kawą, bo wzięła mnie zzaskoczenia. Ja? Świadkową?! Spojrzałam na nią takim wzrokiem, jakbym chciała jej przekazać, że oszalała. Przecież wiedziała, co sądziłam oślubach.

— Dobry Boże, Alka, schlebia mi twoja propozycja, ale wiesz, że ja się do tego nie nadaję! Co ztwoją siostrą? Czy to nie naturalna kandydatka do tej roli?

Szczególnie że to dzięki Sandrze Alicja poznała Tymka.

— Myślałam oniej, ale… jesteś moją najlepszą przyjaciółką. Nie wyobrażam sobie nikogo innego jako świadkowej, tylko ciebie.

Żeby kupić sobie trochę czasu, popatrzyłam na plamę zkawy na bluzce, po czym podeszłam do zlewu ispróbowałam ją zaprać.

— Wiem, że nie przepadasz za weselami, ale naprawdę to nie będzie dużo pracy. — Znała mnie imoje techniki zmiany tematu na tyle dobrze, że od razu przystąpiła do negocjacji. — Mam zamiar zatrudnić konsultantkę ślubną, która wszystkim się zajmie. Ty będziesz musiała tylko zaplanować mi wieczór panieński igdy przyjdzie co do czego, przywdziać kieckę ibyć tuż obok. Proszę! — Spojrzała na mnie tym wzrokiem jelonka Bambi.

Może nie byłam romantyczką, ale pod twardą skorupą miałam jakieś tam serce. Czegóż to się nie robi wimię przyjaźni? Poza tym planowanie wieczoru panieńskiego mogło być akurat całkiem dobrą zabawą.

Westchnęłam. Tylko dla niej. Itylko raz wżyciu.

— No dobrze, niech będzie.

Ala rzuciła się na mnie iznów przytuliła.

— Orany, ależ się cieszę! Szczerze mówiąc, bałam się, że odmówisz.

Musiałyśmy wrócić do pracy, bo czekało nas spotkanie zklientem, ale wdrodze do biurka Ala nawijała mi oswoich ślubnych planach. Powrotna podróż samolotem zRzymu była chyba wystarczająco długa, by miała czas to wszystko przemyśleć. Zresztą, co ja gadam, na pewno większość rzeczy zaplanowała już wpodstawówce.

— Iwiesz… taki boski pałacyk pod Warszawą… Muszę poprosić rodziców opomoc, znają właściciela… Tylko wktórym miesiącu?… Polne kwiaty czy jednak róże?

Wpuszczałam jej szczebiotanie jednym uchem, adrugim wypuszczałam… Aż do tego zdania:

— …nie martw się oosobę towarzyszącą, jakby co, to mój brat na pewno zgodzi się być twoją parą.

Nie dałam tego po sobie poznać, ale wewnątrz zamarłam. Wprawdzie znałyśmy się zAlą jak łyse konie, ale akurat tej jednej jedynej rzeczy omnie nie wiedziała. Ani oswoim bracie. Ilepiej, żeby tak pozostało.

— Zawsze mogę pójść sama, naprawdę nie będzie mi to przeszkadzać.

— Daj spokój, Ola, azkim wtedy będziesz tańczyć? Przecież świadkowa powinna mieć kogoś, kto będzie jej pilnował torebki, gdy ona zajmuje się panną młodą. — Alicja mrug­nęła porozumiewawczo. — Nie, jeśli mój brat lekkoduch nie znajdzie sobie towarzyszki na ten dzień, to możemy was sparować.

Już plułam sobie wbrodę, że zgodziłam się na bycie tą cholerną świadkową. Oczami wyobraźni widziałam tego palanta, Błażeja. Tak jak można było zgadnąć, raz przespaliśmy się ze sobą. Apotem nie poczekał nawet do rana iwywalił mnie za drzwi. Prędzej bym umarła, niż zgodziła się siedzieć obok niego choćby przez sekundę. Będę musiała znaleźć sobie osobę towarzyszącą. Do wesela się wyrobię, prawda? PRAWDA?

Rozdział 1

W którym udajemy się do ślubnej wyroczni, a ta nas wyśmiewa

Od czasu poproszenia obycie świadkową Ala próbowała mnie przekonać, że ta rola to bułka zmasłem. Świetnie, tyle że, jak już wspomniałam, ja nie tolerowałam glutenu, aizmlekiem nie zawsze się dogadywaliśmy (itak, wybieranie się ze mną do restauracji zawsze było koszmarem).

Pierwsze informacje wkwestii wesela, które dobiegały moich uszu, rzeczywiście brzmiały dość optymistycznie. Zgodnie zplanem rodzice panny młodej załatwili lokal po znajomości.

— To taki piękny mały pałacyk pod Warszawą! Mają tam cudowny ogród. Nie wiem, jak to możliwe, ale znaleźli termin na przyszły rok. Ito na maj!

Jedenaście miesięcy do wesela. Idealnie, bym znalazła ofiarę, która będzie mi towarzyszyć… Trzy miesiące na polowanie, potem dwa, by się upewnić, że osobnik jest wart uwagi, iparę tygodni, nim wkońcu nonszalancko rzucę: „Chciałbyś być moją osobą towarzyszącą na weselu przyjaciółki?”. Idużo czasu wzapasie, gdyby poszukiwania należało rozpocząć od nowa, bo ofiara okazałaby się padliną. Ugh, wybaczcie te zwierzęce porównania, ale ostatnio przed snem oglądam za dużo Animal Planet. Cóż mogłam jednak poradzić na to, że najlepiej usypia mnie głos Krystyny Czubówny?

Tego dnia wybierałyśmy się na spotkanie zkonsultantką ślubną. Ala mówiła, że ta specjalistka zorganizuje wszystko od Ado Z, amy będziemy jedynie aprobować podwykonawców iuczestniczyć wdegustacjach. Wprawdzie ze słodyczami musiałam uważać, ale do testowania win ipotraw zwiejskiego stołu nadawałam się jak mało kto. Kieliszek bordeaux iplasterek salami poproszę!

— Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że Sandra znalazła mi tę babeczkę! Sama nie dałabym rady wszystkiego zaplanować wmniej niż rok — stwierdziła przyjaciółka, gdy wsiad­łyśmy do mojego mini coopera, którego pieszczotliwie nazywałam Bradleyem.

Sandra była starszą siostrą Ali, dzieliły je dwa lata. Rzeczywiście miło zjej strony, że przełknęła fakt niebycia świadkową zgodnością izaproponowała pomoc.

— …ma cztery ipół gwiazdki na Google! Iraz była w„Dzień Dobry TVN”… — kontynuowała przyjaciółka, gdy ja wyjeżdżałam zparkingu naszej firmy.

Miałyśmy do przejechania pół Warszawy, do tego wgodzinach szczytu. Żywiłam nadzieję, że porozmawiamy oczymś innym niż wesele, ale Ala trajkotała wnajlepsze, wyliczając zalety pani koordynatorki.

— …no iwiesz, zwłaszcza teraz, gdy dostałam TEN projekt.

Auć, chciałam porozmawiać oczymś innym, no isię doigrałam. Pewnie to, co powiem, odbierzecie źle iwyjdę na dwulicową, bo jesteśmy na początku całej historii. Jak wspomniałam, naprawdę uwielbiam Alę. Jest jednak jedna kwestia, która… jak by to powiedzieć? Przyćmiła wostatnim czasie naszą przyjaźń.

Wfirmie zazwyczaj pozwalano nam pracować wduecie, czyli mieć pod opieką tych samych klientów, wymieniać się spotkaniami, dzielić mailami iobowiązkami. Ztym projektem miało być inaczej, bo wymagał częstego podróżowania do Stanów, abudżet nie był zgumy — tylko jedna osoba mogła się załapać. Może Ala nie zdawała sobie ztego sprawy, ale ja również starałam się otego klienta. Nie wyszło, to ona go dostała, awe mnie odezwała się nuta zazdrości. Zwłaszcza teraz, gdy słyszałam to:

— …pięć dni wChicago. Zarezerwowałam Hiltona, choć nie wiem, czy standard jest tak wysoki jak wEuropie. Zpowrotem myślałam, czyby nie lecieć zprzesiadką wNowym Jorku inie zostać na weekend. Dopłacę sobie te parę groszy. Co sądzisz? — Spojrzała na mnie, ale wbijałam wzrok wtablicę rejestracyjną auta przede mną, bo stałyśmy już wkorku. — Omatko, Olka! Amoże bym kupiła obrączki uTiffany’ego?!

Jęknęłam wduchu. Znów pewnie pomyślicie, że paskudna ze mnie przyjaciółka, bo tak obgaduję Alę. Nie potrafię się jednak ugryźć wjęzyk, poza tym sami zobaczycie, że to niezaprzeczalny fakt — moja przyjaciółka jest finansowo oderwana od rzeczywistości. Jej rodzice prowadzą sporą, dobrze prosperującą firmę wbranży żywieniowej (ojciec bardzo skorzystał na transformacji wlatach dziewięćdziesiątych), aich dzieci mogłyby leżeć plackiem inic wżyciu nie robić. Prócz rozbijania najnowszych ferrari na warszawskich latarniach (jak brat palant; nota bene, wciąż nie mogę uwierzyć, że się znim przespałam…). Praca była dla Ali kwestią hobbistyczną.

— Doskonały pomysł — odpowiedziałam, bo wyraźnie na to czekała.

— Ach, muszę otym powiedzieć Tymkowi! — Wyjęła telefon, by napisać narzeczonemu wiadomość, aja zyskałam kilka minut na przeklinanie wgłowie cholernego korka. Godniejsze to niż wkurzanie się na szefostwo, że to nie mnie przypadł tak interesujący projekt.

— Apodobno wprzyszłym roku na cały miesiąc będę musiała lecieć do Kalifornii! Ito na kilka tygodni przed weselem!

Cieszyłam się jej szczęściem, choć zazdrość wewnątrz mnie kiełkowała iwypuszczała zsiebie gorzkie plony. Przez większość życia próbowałam przekonać samą siebie, że jestem silna iniezłomna ito własne zdolności zaprowadziły mnie wyżej, niż celowałam wmarzeniach jako mała dziewczynka. Ale cokolwiek by mówić, ostatni poważny związek zaliczyłam na studiach, czyli dobre pięć lat temu. Dzieliłam mieszkanie zbratem. Ateraz najwyraźniej praca mojej przyjaciółki była oceniana lepiej niż moja własna. Powoli zaczynałam wierzyć wdeterminizm. Ala była księżniczką urodzoną do szczęścia. Ja mogłam jedynie zostać chłopką na dorobku, anie żadną pieprzoną czarodziejką.

Usłyszałam za sobą trąbienie, więc jak to miałam wzwyczaju, zaklęłam, pokazałam kierowcy za mną środkowy palec iruszyłyśmy do przodu. Ala wciąż opowiadała owszystkich zadaniach, jakie ją czekają wzwiązku zprojektem, aja przytakiwałam.

— Kurczę, Olka, pewnie też ci przybędzie obowiązków. Wkońcu grono naszych klientów jest całkiem pokaźne, aja nie będę mogła ich już obsługiwać.

— Na pewno przydzielą mi kogoś do pomocy. — Nie wiedziałam, czy próbuję zagłuszyć jej wyrzuty sumienia, czy pocieszyć samą siebie.

— Wkażdym razie ta konsultantka ślubna spadła nam znieba! Pałacyk jest już zarezerwowany na sto procent, tato musiał nieźle znimi negocjować, ale dobrze, że ma tam znajomości.

Po okropnej godzinie spędzonej wkorkach iwczerwcowym słońcu wkońcu zajechałyśmy do Wilanowa pod właściwy adres, do biura koordynatorki, które, jak się okazało, było również jej mieszkaniem. Przyznam szczerze, że po wygłaszanych przez całą drogę peanach na cześć tej całej wedding plannerki spodziewałam się domu godnego Małgorzaty Rozenek tudzież innej polskiej Marty Stewart. Wesela były przecież tak dochodowym biznesem.

Podekscytowana Ala podeszła do domofonu iwcisnęła guzik, przy którym widniał napis „Wasz dzień, Gołąbeczki”. Niezła nazwa. Ja bym pewnie poszła w„Poskramiaczka bridezilli*”.

Mieszkanie znajdowało się na ostatnim piętrze cztero­piętrowej kamienicy, oczywiście bez windy. Gdy kobieta, zktórą byłyśmy umówione, otworzyła nam drzwi, nie zdziwiłam się, że jest chuda jak szczypiorek. Prócz tego wyglądała, jakby dopiero co wyszła od fryzjera ikosmetyczki. Jedynie dłonie zdradzały, że musiała być po czterdziestce, bo twarz miała gładką jak mankiet jej idealnie wyprasowanej sukienki.

— Pani Alicja Sicińska? — upewniła się ipozwoliła nam przejść dalej.

Rozejrzałam się po wnętrzu. Ajednak perfekcyjna pani domu, po prostu na mniejszym metrażu. Biele, beże, pięknie oprawione zdjęcia, kwiaty wwazonach… Jak zportalu Pinterest.

— Zapraszam do salonu, porozmawiamy sobie opani wymarzonym weselu. — Konsultantka wskazała nam drogę wgłąb korytarza. — Apani godność? — zwróciła się do mnie.

— Aleksandra Szczęsna. Jestem świadkową — odparłam.

Przesunęła po mnie wzrokiem imogłam odczytać zjej spojrzenia ilekkiego skrzywienia ust, że pomyślała coś wstylu: „Hmm, nie będzie się prezentować na zdjęciach tak zgrabnie jak panna młoda”. Oczywiście, że przy smukłej Ali mogłam wydawać się grubasem, ale bez przesady, BMI miałam wnormie, arozmiar M pasował na mnie prawie wkażdej sieciówce.

Przeszłyśmy do przestronnego salonu ze szklanym stolikiem pośrodku irozstawionym dookoła zestawem wypoczynkowym wkolorze écru. Nie zdziwiło mnie, gdy wkącie dostrzegłam niewielką poduszkę, ana niej śpiącego pieska rasy chihuahua. Ikwiaty, wszędzie kwiaty wwazonach. Już zmienianie im wody musiało zabierać codziennie dobrą godzinę.

— Zaparzę herbaty iomówimy sobie wszystkie kwestie, dobrze?

Usiadłyśmy na sofie. Mimowolnie się spięłam iwyprostowałam, bo wtak wymuskanych wnętrzach czułam się jak wpoczekalni udentysty, choć może nie utakiego na NFZ.

— Popatrz, organizowała wesele Klary! — Ala chwyciła wdłoń katalog z„gołąbeczkami” izaczęła go kartkować.

Przysięgam. Tytuł na okładce głosił: „Moje gołąbeczki”.

— Jakiej Klary?

— No wiesz, tej zprogramu… Azresztą, ty nie oglądasz takich rzeczy — zreflektowała się. — Wow, spójrz, jaki tort! — Pokazała mi zdjęcie pary krojącej pięciopiętrowe dzieło udekorowane toną masy cukrowej. — Sama nie wiem, jaki bym chciała. Czy lepiej iść wtakie coś, amoże jednak skromniejszy, taki minimalistyczny naked cake, no wiesz, boki tylko maźnięte kremem, bez tych wszystkich słodkich figurek…

— Jakiś smaczny — zasugerowałam.

Brawa dla mnie za ten jakże cenny wkład wweselne doradztwo.

— Na pewno poproszę obezglutenowe pięterko dla ciebie. — Poklepała mnie po ramieniu ikontynuowała przeglądanie katalogu, co jakiś czas wydając zsiebie westchnienia zachwytu.

Dla zabicia czasu zaczęłam pojedynkować się na spojrzenia zpsem, który otworzył jedno oko ileniwie mi się przyglądał. Po dwudziestu sekundach poddał się iwrócił do spania. To tyle, jeśli chodzi omoje dzisiejsze sukcesy.

Pani koordynatorka ślubna wróciła ze srebrną tacą, na której postawiła porcelanowy czajniczek wróże itrzy pasujące do niego filiżanki ozłotych brzegach. Zestaw wyglądał na drogi idelikatny. Mogłam czuć się kompletnie nie na miejscu, ale musiałam przyznać jedno — Ala ita kobieta miały ze sobą coś wspólnego, tę aurę ekskluzywności iwysublimowanego bogactwa, takiego bez krzykliwych błyskotek imetek. Wiedziałam, że ta kobieta urządzi jej perfekcyjne wesele. Aja skupię się na poszukiwaniach osoby towarzyszącej ićwiczeniu ładnego uśmiechu do zdjęć.

— No więc, pani Alu, proszę mi opowiedzieć oswoim wymarzonym dniu. — Konsultantka nalała nam herbaty do filiżanek irozsiadła się wfotelu.

Próbowałam słuchać tego, co mówi moja przyjaciółka, ale przyznam, że przy dywagacjach na temat: „Lepsze boho czy jednak glamour” miałam ochotę dołączyć do pieska iprzespać resztę rozmowy. Ztego, co wpadło mi do ucha isię wnim ostało, zrozumiałam, że pani poleca jednak Ali pójść wall-in, czyli cała naprzód iorganizujemy wesele stulecia.

— To taki piękny pałacyk, aż wstyd byłoby pójść wminimalizm — stwierdziła wedding plannerka.

Opowiadała Ali oróżnych możliwościach dekoracji koś­cioła iwnętrza sali weselnej. Wpewnym momencie zapadła cisza, aich spojrzenia utkwiły we mnie. Cholera, pogrążona we własnych myślach, coś przegapiłam.

— Tak? — spytałam niewinnym głosem.

— Zastanawiałyśmy się, czy druhny powinny mieć blado­różowe sukienki, czy może bardziej kremowe — wyjaśniła moja przyjaciółka.

— Widzisz mnie wbladym różu lub beżu?

Ala zmarszczyła brwi, próbując zmobilizować wyobraźnię. Pasującymi do mnie kolorami były: czerń, biel iczerwień, ale raczej żaden znich nie nadawał się na wesele.

— Chyba nie. Może jakiś chabrowy? — stwierdziła ispojrzała na organizatorkę, która zmarszczyła nos.

— No nie wiem, wmaju raczej nie dostaniemy chabrów do bukietu, więc kolory nam się będą gryzły…

— Butelkowa zieleń? — rzuciłam, próbując ratować moją godność. Ostatni raz wpastelowych ciuchach chodziłam wpodstawówce. — Jak liście.

— No dobrze, mamy jeszcze trochę czasu, pomyślimy… — Kobieta westchnęła, jakby moja osoba ikolor sukienki zepsuły jej cudowną wizję. — Pani Alu, wtakim razie wpiszę panią do kalendarza izaproponuję harmonogram organizacji wesela. Prześlę go wraz zumową na moje usługi. — Sięgnęła po grubaśny planer. Rozbłysły mi oczy, bo uwielbiałam takie gadżety. — Proszę mi przypomnieć, kiedy to wesele?

— Osiemnastego maja — powiedziała uradowana Ala, aja wiedziałam, że to jej szczęśliwa data, rocznica ich pierwszego pocałunku.

Kobieta zaczęła przewracać kartki.

— Och, jak nietypowo. Wponiedziałek? — zdziwiła się.

— Nie, to sobota. Wprzyszłym roku.

Koordynatorka zamarła na chwilę. Przez dobre piętnaście sekund przypominała woskową rzeźbę, amnie naszło nagłe przeczucie, że zaraz wszystko się sypnie. Kobieta zamknęła kalendarz izaczęła się głośno śmiać.

— Zorganizować wesele wprzyszłym roku? Czy pani zwariowała? — Jakby dla podkreślenia niedorzeczności tego pomysłu, rzuciła kalendarz na szklany stół. Taca zporcelanowym czajniczkiem aż podskoczyła, achihuahua otworzył oczy iszczeknął.

— Ale co jest nie tak? — spytałam, bo Ala straciła kolory ichyba wraz znimi mowę.

— Co jest nie tak? Co jest nie tak?! Jak można oczekiwać, że uda nam się zorganizować tak wielką uroczystość wjedenaście miesięcy?! — Rozbawienie płynnie przeszło wszczere oburzenie. — Półtora roku to minimum, tutaj powinniśmy mieć dwa lata!

— Ale oni dopiero co się zaręczyli! — broniłam mojej przyjaciółki, choć sama nie wiem, dlaczego musiałam to robić, przecież organizowanie wesela wprawie rok nie było przestępstwem, ba, aniechby iwzięli ten ślub pojutrze, na pewno dałoby się to ogarnąć! (Pojutrze, bo jutro miałam myć włosy, azawsze zajmowało mi to pół wieczoru inie mogłabym świadkować! Akto to widział, żeby świadkowa miała brudne włosy!)

— Więc powinni planować wesele wpóźniejszym terminie!

— Nawet jeśli udało im się zarezerwować pałacyk? — spytałam.

Kobieta widziała, że wpadam wbojowy nastrój, więc ułożyła dłonie na kolanach inieco złagodniała.

— Nie podejmę się organizacji tak ważnego wydarzenia wtak krótkim czasie. Nie ma mowy.

— Zapłacimy… więcej… — wykrztusiła zsiebie Ala, awjej oczach dostrzegłam szklące się łzy.

— Przykro mi, muszę dbać oreputację. — Konsultantka spojrzała na nas twardo. Jak sokół. Już wiedziałam, dlaczego tak lubiła gołębie. Były dla niej zwierzyną, którą mogła do woli kontrolować.

Lekko klepnęłam Alę wramię, sugerując tym gestem, żebyśmy wstały. Zaraz miała się rozkleić, apewnie nie chciała, by stało się to wobecności tego babsztyla. Okej, rozumiem, że koordynatorka ślubna nie miała terminu, ale czy musiała oznajmiać to waż tak chamski sposób?

Opuściłyśmy eleganckie mieszkanie bez słowa pożegnania izeszłyśmy na dół. Dobrze, że przyjechałyśmy moim autem, bo wtym stanie Ala nie mogłaby prowadzić. Pewnie, jakaś część mnie myślała: „Przecież to tylko głupie wesele, nikt nie umarł!”. Ale nie śmiałam tego powiedzieć na głos.

— Pewnie myślisz, że to tylko głupie wesele inikt nie umarł, co? — mruknęła przyjaciółka, ocierając zpoliczka kilka łez. Awięc udało nam się uniknąć dużego wybuchu płaczu.

— No co ty — skłamałam.

— Omówiłyśmy tak fantastyczne wesele… Czułam się jak wbajce Disneya. Ateraz nic ztego nie zostało… Daj mi kwadrans, awezmę się wgarść, teraz muszę sobie pochlipać, jak Kopciuszek, który nie mógł pójść na bal. — Zapięła pas ischowała twarz wdłoniach.

Próbowałam znaleźć jakieś słowa pocieszenia.

— To na pewno nie jedyna konsultantka ślubna wstolicy, co? Może spróbujemy poszukać jakiejś innej?

— Przez ostatni weekend wysłałam tyle maili idzwoniłam do tylu organizatorek. Ona miała rację, jedenaście miesięcy to naprawdę mało czasu. Gdy Sandra powiedziała mi, że kogoś znalazła, skakałam ze szczęścia.

Hmm, siostra Ali dotychczas nie była aż tak nierozgarnięta, wręcz przeciwnie. Czasem myślałam, że jest robotem, bo zachowywała się chłodno iwyważenie.

— Może chcecie jednak przełożyć orok? — zasugerowałam.

— Tato już podpisał umowę na ten pałacyk… Straciłby dużą zaliczkę. Poza tym to jego partnerzy biznesowi. Nie chcę do końca wnikać. Będę musiała sama to ogarnąć… Ale kurczaki, jak ja to zrobię, jeśli przez kolejne miesiące tyle czasu spędzę nad projektem?

„Ja przejmę projekt, nie ma sprawy” — miałam na końcu języka. To byłoby sensowne, czyż nie? Ala mogłaby się skupić na weselu, aja poświęciłabym należytą uwagę pracy. Wiem, że szefostwo czasem nas nie rozróżniało (uroki pracy wtandemie), ale przecież suma summarum mój bezpośredni styl negocjacji bardziej nadawał się do pracy zAmerykanami.

— Zorganizuję ci to wesele — powiedziałam jednak.

Głos wewnątrz mnie zaczął krzyczeć: „Posrało cię?! Ja iustalanie szczegółów wesela!”. Już zplanowaniem pogrzebu czułabym się bardziej komfortowo. „To osoba bliska ci jak siostra!” — skontrował drugi głos.

Akurat znów stanęłyśmy wkorku. Nic nie odpowiedziała, tylko spojrzała na mnie wielkimi oczami, godnymi postaci zanime. Chyba dopiero po minucie otworzyła usta.

— Aleks… — Nie nazwała mnie tak od czasów podstawówki. — … jesteś pewna? Przecież ty nie lubisz wesel.

— Słuchaj, to jak każdy inny projekt zszalonymi wytycznymi, marudnymi podwykonawcami iniemożliwymi deadline’ami. Nihil novi sub sole. Umiem zarządzać tym wpracy, to zweselem miałabym sobie nie poradzić? — Wcis­nęłam klakson, bo auto przede mną nie ruszało, mimo że od półtorej sekundy paliło się już zielone światło. — Chyba że… boisz się mi to powierzyć? — Spojrzałam na nią krótko, ale nieco podejrzliwie.

— Nie, nie, nie, broń Boże! Ale jedenaście miesięcy to mało czasu. Może zamiast tego wolałabyś przejąć mój projekt?

Cholera, to było jak test na dobrą przyjaciółkę. Stany ipodróże służbowe kusiły. Ale powątpiewanie Alicji wmoje umiejętności organizacyjnoweselne wjechało mi na ambicję. Babka od gołąbeczków potrafiła to ogarniać, aja nie? Od przedszkola byłam przewodniczącą grupy (tak, grupa Krasnoludków pod moim zwierzchnictwem złożyła koślawo napisaną petycję ozaprzestanie podawania kakao zkożuchem). Zorganizowałam (prawie sama) studniówkę, bo te małpy z3F uparły się na jakiś głupi motyw zkarnawałem wWenecji, apotem, gdy trzeba było wycinać idekorować maski, ulotniły się, żeby: „Uczyć się do matury” (tak jakbym ja miała maturę gdzieś). Już nie mówię, że mój diagram Gantta wpracy dostał nagrodę za najsprawniej zarządzany projekt (widzieliście kiedyś nagrody za tabelki wExcelu? No właśnie!). Do tego prowadziłam bullet journal, zktórym właściwie spałam pod poduszką. Miejscówka ijedzenie były już ustalone! Przecież do zrobienia zostało tyle co nic!

— Dam radę. Przestań się przejmować. Będziesz miała swoje wesele stulecia. William iKate będą się skręcać zzazdrości iżałować, że to nie ja organizowałam ich imprezę.

— Kocham cię — odparła przyjaciółka, znów po pewnym czasie, gdy przetrawiła, co jej zaoferowałam.

Przyznam, że tak dawno nie słyszałam tych słów wżadnym kontekście, nawet romantycznym, że aż zrobiło mi się ciepło na serduszku.

— Czyli co, przyszły tydzień zaczynamy od szukania sukienki? — stwierdziłam lekkim tonem.

— Hmm, wiesz, może wybrałybyśmy się już wten weekend? Ta kobieta twierdziła, że na gotowy model sukni czeka się czasem nawet dziewięć miesięcy. Ale wiesz, co też trzeba załatwić natychmiast?

— Jedzenie? — strzeliłam na oślep. No, może nie na oślep, akurat ten aspekt wesela był bliski mojemu sercu.

— No co ty, głuptasie, od tego jest restauracja wpałacyku. Nie, musimy zrobić listę gości iwysłać zawiadomienie oślubie! Obiecuję, że przegadam zTymkiem iprzekażemy ci wszystko do końca tygodnia.

Wjechałyśmy wjej ulicę, więc na szczęście Ala nie miała już czasu sprawdzić mojej wiedzy wkwestiach weselnych. Powinnam była słuchać uważniej, gdy rozmawiała zpanią konsultantką ślubną, anie rozmyślać otym, kto wygrałby wstarciu gołębia zpieskiem chihuahua.

Zostawiłam ją przed jej blokiem na Woli. Mieli zTymkiem całkiem duże (jak na warszawskie standardy) mieszkanie — trzy pokoje ipiękny taras. No ale on był prawnikiem zdziada pradziada, aoniej ijej rodzinie już wspomniałam.

Nim odjechałam, Alicja zastukała wokno pasażera, jakby sobie oczymś przypomniała. Opuściłam szybę, pozwalając gorącemu czerwcowemu powietrzu wlecieć do środka. Istne Eau de Varsovie, znutami bzu, asfaltu ispalin.

— Olu… naprawdę ci dziękuję. Nawet nie wiesz, ile to dla mnie znaczy. Wiem, że zrobisz to fenomenalnie.

Uśmiechnęłam się ido niej pomachałam. Maskowałam rosnącą wewnątrz mnie panikę igłos, który powtarzał, że wpakowałam się wmission impossible. Wdrodze do domu zajechałam do centrum handlowego iwparowałam do Empiku, żeby zgarnąć wszystkie możliwe czasopisma otematyce ślubnej. Babeczka przy kasie skanowała je jedno po drugim ipróbowała wypatrzeć, czy mam na palcu pierścionek wielkością proporcjonalny do ilości makulatury, którą nabywałam.

Waucie rozmyślałam omojej przyjaźni zAlą. Naprawdę zorganizowanie wesela to było spłacenie długu za całe lata dobrych uczynków zjej strony — wtrakcie tych boles­nych miesiączek, kiedy przyjaciółka kryła mnie przed szefostwem, twierdząc, że jestem na spotkaniu, podczas gdy ja zwijałam się zbólu wtoalecie lub samochodzie. Kiedy upolowała mi wejściówkę na koncert Placebo, bo ja przegapiłam informację oich trasie iwszystkie bilety zostały wyprzedane. Gdy zorganizowała mi szałowe urodziny niespodziankę wnajbardziej obleganym klubie wmieście.

— Dasz radę — mruknęłam do siebie ibynajmniej nie chodziło oumieszczenie samochodu wekstremalnie wąskiej zatoczce pod moim blokiem. Bradley ija byliśmy mistrzami, gdy chodziło oparkowanie.

Zebrałam czasopisma, które zpowodu śliskich okładek rozsunęły się niczym wachlarz na tylnym siedzeniu. Wchodząc po schodach, przekartkowałam na szybko pierwszy kwartalnik, „Twój Ślub”. Naszła mnie refleksja, że to katalog reklamowy, za który zapłaciłam zwłasnej inieprzymuszonej woli. Ito całe dwadzieścia złotych!

Już zza drzwi usłyszałam odgłosy strzelania ikrzyki: „Go, go, go” i„Motherfucker!”. Wiedziałam, kogo ico zastanę wmieszkaniu.

Moja sytuacja rodzinna prezentowała się następująco: miałam dwóch braci, jednego otrzy lata starszego (Artura), drugiego otrzy lata młodszego (Antoniego). Ponieważ urodziliśmy się wtym samym miesiącu, pod koniec maja, podejrzewaliśmy, że każde znas było pamiątką po celebracji sierpniowej rocznicy ślubu naszych rodziców. Tuż po moich trzynastych urodzinach staruszkowie zostawili nas na weekend uwujostwa iwybrali się wromantyczną podróż nad morze. Nie dotarli na miejsce. Jakiś gnój wracał zzakrapianej imprezy istwierdził, że mimo dwóch promili jest mistrzem kierownicy. Nie wiem, jaka posrana karma sprawiła, że on przeżył zderzenie, amoi rodzice nie.

Zostaliśmy ubrata mamy ijego żony, którym wprawdzie daleko do wujka iciotki Harry’ego Pottera, ale na pewno nie było im na rękę wykarmienie iwychowanie trzech dodatkowych gęb. Atmosfera wdomu robiła się coraz gęstsza, aż wkońcu Artur, gdy tylko skończył osiemnaście lat, podjął pracę iwystąpił oopiekę nade mną iAntkiem. Nieco odetchnęliśmy, gdy uwolniliśmy się od ganiących spojrzeń wujostwa, wyliczających każdy wydany na nas grosz.

Podziwiałam mojego brata. Przejął rolę głowy rodziny, pracował isię kształcił, wykorzystując do tego siłę internetu, aprzecież kursy online dopiero raczkowały. Wreszcie skończył studia zaoczne izostał programistą, ateraz pracuje jako freelancer.

Zwyglądu przypominał stereotypowego nerda — dłuższe włosy, nieokiełznany zarost na brodzie, okulary. Dodać do tego łagodne usposobienie, wysoki wzrost, brzuszek, lekko zgarbioną sylwetkę od ciągłego siedzenia przy komputerze ischylania się przy za niskich futrynach, inic dziwnego, że zAntonim wołaliśmy na niego Papa Bear. Był przecież jak poczciwy ojciec miś.

Otworzyłam drzwi. Nie był sam. Kamil, najlepszy przyjaciel Artura, już dawno stał się częstym gościem wnaszym domu. Tak częstym, że właściwie byłam przekonana, że coś ich łączy, ale tak jak potrafiłam rozmawiać zArturem owielu sprawach (hej, ktoś musiał ze mną iść do ginekologa zpowodu tych bolesnych okresów, nim wkroczyłam wpełno­letniość), tak jego związki czy nawet orientacja seksualna pozostawały terra incognita. Wkońcu był dla mnie figurą ojca, aznim opewnych rzeczach się nie rozmawia.

— Cześć, Olka — przywitał mnie zkanapy Artur. Znów grali w„Counter Strike’a”. Ito beze mnie. Poczułam się urażona. — Jest pizza, jakbyś chciała. Wziąłem ci na bezglutenowym spodzie.

Nie skomentowałam, że mieliśmy się zdrowiej odżywiać. Byłam piekielnie głodna, więc otworzyłam pudełko znapisem „BG” iniczym narkoman wciągnęłam wnozdrza zapach sosu pomidorowego.

Przez dużą część dzieciństwa cierpiałam na dziwne przypadłości żołądkowe. Gdy żaden gastrolog nie zidentyfikował, co mi dolega, myśleli, że to od traumy po śmierci rodziców. Psycholog maglował mnie imaglował, kazał na nowo przeżywać tę tragedię, rozłożyć ją na czynniki pierwsze. Zperspektywy czasu stwierdzam, że nie był dobrym specjalistą.

Gdy raz po obiedzie wgimnazjalnej stołówce zemdlałam zbólu, zabrano mnie do szpitala. Zaczęto podejrzewać raka jelita, bo któżby wtedy myślał oalergiach pokarmowych? Na szczęście Artur poradził się internetu izetknął zprzypadkiem podobnym do mojego. Szybkie badanie alergologiczne wykazało celiakię. Diagnoza niby przynosząca ulgę, ale jakże komplikująca życie. Spróbujcie iść do restauracji inie wyjść na roszczeniową klientkę, gdy każde danie chcecie analizować niemalże paranoicznie.

Położyłam zakupione czasopisma na stole izaczęłam je przeglądać, podgryzając jeden trójkącik pizzy za drugim. Nawet nie wiem, kiedy Kamil iArtur pojawili się za moimi plecami.

— Chcesz mi oczymś powiedzieć? — spytał brat, wpatrując się wkolekcję czasopism. — Założyłaś się zkimś, że okradniesz kiosk, iwybrałaś najbardziej błyszczące okładki?

— Obiecałam Ali, że zorganizuję jej wesele — westchnęłam, przyglądając się zdjęciu sukni ślubnej za dziesięć średnich krajowych.

— Ha! Czy musimy wezwać psychiatrę? — Artur zaczął kartkować „ELLE Wedding”. — „Czy beże, perły istoły wiejskie wciąż są modne? Bentleyem czy mercedesem? Lampiony po zmroku rozświetlą waszą przyszłość. Mikrotrendy ślubne dla ochrony klimatu” — przeczytał nagłówki artykułów. — No nie powiem, zaciekawili mnie. Zwłaszcza tym, jak pogodzić puszczanie tych śmiecących lampionów iochronę klimatu.

— Nie przeszkadzajcie sobie. Wróćcie do zabijania wrogów. — Wskazałam palcem wstronę PlayStation.

— Mówiłem ci, że będzie zła, że na nią nie poczekaliśmy — stwierdził Kamil.

Był nerdem wnieco innym typie niż mój brat, obiektywnie przystojniejszym. Również dość wysokim iprzygarbionym, ale szczuplejszym. Itakże nosił okulary, wciemnych grubych oprawkach. Czarne włosy ścinał krótko, bo tak było praktyczniej. Zpowodu wypadku wdzieciństwie utykał na jedną nogę ichyba się tego wstydził, bo zawsze próbował poruszać się za moimi plecami. Uważałam, że jest uroczy. Lubiłam znim gadać owszystkim ioniczym ibyłabym szczęśliwa, gdyby się okazało, że tak naprawdę to chłopak Artura.

— Olka, dlaczego się zgodziłaś zorganizować wesele? Ito jeszcze dla Sicińskich? Przecież oni będą oczekiwać cuda-wianków. — Brat potrafił czytać wmoich myślach.

Przysięgam, że to ostatni raz, gdy powracam do tego pytania, bo ileż można, ale — czemu to sobie zrobiłam? Gardziłam całym tym weselnym biznesem, amiałam wejść woko ślubnego cyklonu. Sięgnęłam po kolejne czasopismo tylko po to, by zorientować się, że są wnim wyłącznie suknie ślubne. Najgorzej wydane piętnaście złotych wtym tygodniu, aprzecież poszłam na basen idopiero wprzymierzalni zobaczyłam, że zapomniałam stroju.

— Lepiej pomóż mi znaleźć osobę towarzyszącą, bo skończę przy stole ztym posranym bratem Ali.

Hmm, właściwie skoro organizowałam wesele, to czy nie byłam odpowiedzialna za usadzenie gości? Wkońcu jakiś pozytyw — mogłam umieścić Sandrę iBłażeja jak najdalej ode mnie.

— Czy ty nie pracowałeś ostatnio nad jakąś aplikacją dla wybrednych singli? Trochę bardziej zaawansowaną niż Tinder? — Spojrzałam na Kamila.

Zmieszał się, jak zwykle, gdy wspominałam opracy. Kierował założonym przez siebie start-upem, który wciągu ostatniego roku rozwinął się wtempie godnym pozazdroszczenia przez firmy wSilicon Valley. Jeszcze kilka miesięcy, apewnie zadzwoni do niego Zuckerberg izaproponuje wykupienie. Może troszkę koloryzowałam, ale radził sobie świetnie.

— Na razie to wersja alfa… Wfazie testów wsensie…

Wyjęłam smartfona ipodsunęłam mu go pod dłoń.

— Wiem, co to alfa. Ale może mógłbyś mnie dodać do testerów? Ilu macie facetów wtej bazie?

— Pięciuset…

— Pięciuset?! Kamil, mi potrzeba tylko jednego! Proszę. Zainstaluj mi tę apkę idodaj mnie. Mam wesele do zorganizowania, pracę do ogarnięcia ibrakuje mi czasu na szukanie osoby towarzyszącej. Artur mówił, że wymyśliłeś jakiś niesamowity algorytm.

Posłał mojemu bratu spojrzenie, nie widziałam, czy gromiące, czy też błagające opomoc. Tamten jednak tylko wzruszył ramionami iodwrócił się wstronę zmywarki.

Kamil westchnął iwziął mój telefon. Chwilę przesuwał po nim palcem.

— Będziesz musiała podać kilka informacji osobie. Niektóre dość… intymne. Na przykład rozmiar stanika. — Spalił cegłę, aja ztrudem się powstrzymywałam, by nie wybuchnąć śmiechem na widok tej reakcji.

Podał mi moją komórkę ispojrzałam na pytania. Zarobki, wykształcenie, zainteresowania irozmiar miseczki.

— Rozumiem, że faceci podają męski ekwiwalent miseczki? — spytałam, oddając mu telefon, bo aplikacja rzeczywiście była jeszcze wbudowie inie wiedziałam, co teraz kliknąć.

— Nie… — Kamil poprawił okulary nerwowym gestem. — Według badań kobiety nie przywiązują aż takiej wagi do intymnego wyglądu partnera. Patrzą za to na zarobki. Wiesz, podstawowa biologia.

Jasne. Przewróciłam oczami, zastanawiając się, czy na pewno chcę testować aplikację, która zzałożenia była tak seksistowska. Nie miałam jednak innego pomysłu, ana Tindera straciłam już za dużo czasu, odrzucając chyba połowę Warszawy.

Chwilę majstrował jeszcze przy telefonie, aż wkońcu mi go oddał.

— Ten algorytm jest wciąż wbudowie. Może się zdarzyć, że trafi ci się paskudna randka — ostrzegł.

— Ostatnie trzy lata nie były dla mnie zbyt łaskawe pod tym względem, więc się nie przejmuj, gorzej nie będzie. — Spojrzałam na ekran iuniosłam brwi. — Twoja apka nazywa się Alfa Mate? Serio?

— To tylko tytuł roboczy, zresztą nikt ci nie każe zniej korzystać — zauważył.

— Dobrze, dobrze, już nie krytykuję. — Uniosłam ręce wgeście poddania się. — Dam ci znać, jeśli znajdę miłość mojego życia.

Artur odwrócił się na te słowa iostentacyjnie prychnął.

Zebrałam czasopisma, bo chciałam iść do pokoju ina podstawie artykułów zrobić listę rzeczy niezbędnych do tego, aby wesele wypaliło. Wprawdzie wciąż towarzyszyło mi uczucie paniki, ale cokolwiek by mówić, organizowanie sprawiało mi dziką przyjemność.

Nim zdążyłam przystąpić do pracy, telefon zamrugał. To aplikacja już mnie zkimś dobrała. Zapowiadał się ciekawy tydzień.

* Bridezilla — określenie panny młodej, która wzwiązku zprzygotowaniami do uroczystości weselnej zamienia się wpotwora, jest nieuprzejma itrudna we współpracy, wszystko chce kontrolować; wyraz powstał zpołączenia słów bride (ang. panna młoda) iGodzilla.

Rozdział 2

W którym wybieramy tę jedyną (sukienkę), a ja próbuję poznać księcia z bajki

Od rana towarzyszyło mi przeczucie, że dziś wydarzy się coś dobrego, awierzcie mi, taki nastrój nie zdarza się każdego dnia. Było jakoś inaczej. Nawet poranną kawę wypiłam dopiero po ubraniu się, anie przed, czym zmartwiłam Artura.

Podszedł ipołożył mi dłoń na czole, szukając oznak gorączki.

— Nie jesteś chora? Mam ci napisać zwolnienie, tak jak na wuef? — spytał.

— Popatrz, jaki piękny mamy lipiec, dwadzieścia dziewięć stopni, słoneczko, ptaszki śpiewają, adzieci sąsiadów już od siódmej rano walą wścianę piłką do kosza… Czego więcej chcieć od życia?

— Znowu wczoraj siedziałaś do późna — westchnął.

Wtakich chwilach zastanawiałam się, czy nie powinnam sobie znaleźć własnego kąta, bo czułam się tak, jakbym mieszkała zrodzicem, anie zbratem. Ale cokolwiek by mówić, mieliśmy ładne M3 zcałkiem dużym salonem połączonym zkuchnią iwygodnie mi się tu żyło.

— To wesele bardzo mnie angażuje. Alicja wysłała mi wczoraj folder zinspiracjami. Ale nie martw się, twoja siostra wszystko ogarnia. — Poklepałam go po ramieniu i