Dlaczego mężczyzna jest sam - Jan Alexander - ebook + audiobook + książka

Dlaczego mężczyzna jest sam ebook i audiobook

Jan Alexander

3,3

Ten tytuł dostępny jest jako synchrobook® (połączenie ebooka i audiobooka). Dzięki temu możesz naprzemiennie czytać i słuchać, kontynuując wciągającą lekturę niezależnie od okoliczności!
Opis

Mam 34 lata. Jestem przystojnym, cynicznym i buntowniczym facetem. Znam gwiazdy z pierwszych stron gazet, stać mnie na luksusowe życie, a jak przestaje mnie stać, przyjmuję więcej zleceń.

Jestem fotografem.

Z każdej zawodowej imprezy mogę wrócić do mieszkania z piękną kobietą…

Mam teoretycznie wszystko, tylko coraz częściej zadaję sobie pytanie, czy to „wszystko” to wystarczająco dużo, by nazwać siebie szczęśliwym człowiekiem?!

Tęsknię za prawdziwą miłością, która nie zaczyna się porannym kacem i zawstydzeniem…

Chcę spojrzeć w oczy kobiety i ujrzeć w nich całą magię Wszechświata…

Męczy mnie konieczność „bywania” i kreowania siebie, aby pozostać cenioną owcą w stadzie gwiazd i celebrytów…

I zdecydowanie mam gdzieś rodzinne i społeczne oczekiwania co do tego, jaki powinienem być…

Opowiem ci o moim życiu szczerze i bez ściemy… białe wino już się mrozi…

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS
czytnikach certyfikowanych
przez Legimi
czytnikach Kindle™
(dla wybranych pakietów)
Windows
10
Windows
Phone

Liczba stron: 249

Audiobooka posłuchasz w abonamencie „ebooki+audiobooki bez limitu” w aplikacjach Legimi na:

Androidzie
iOS

Czas: 5 godz. 35 min

Lektor: Mateusz Drozda

Oceny
3,3 (7 ocen)
2
0
4
0
1
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




 

 

 

I

Mam na imię Janek. W zasadzie Jan, ale wszyscy mówią Janek. Albo Łosiu, ale nie pamiętam, skąd wzięło się to idiotyczne przezwisko.

Nie lubię pisać. Odnoszę ciche wrażenie, że piszą ludzie, którzy mają problemy ze sobą, a potem moim problemem jest to, że muszę to czytać. Nie mogę też pozbyć się podejrzenia, że facet reklamujący się jako przystojny i męski to tak naprawdę siedzący z papierosem w małym pokoiku przy oknie gruby i niski koleś, którego miesiąc wcześniej rzuciła kobieta.

Nie jestem facetem, co marudzi na prawo i lewo, zresztą, kiedy kocham, też szczególnie nie gadam o tym. Jest uczucie, jest fun. Po co to dodatkowo rozkminiać.

A pisanie o tym jest prawdziwą udręką… „Kochanie, napisz mi w mailu, co się u ciebie dzieje, co czujesz, co, Miśku?” „A nie mogę zadzwonić?” „Ale listy są takie romantyczne!” „To mail, nie list”. No właśnie… To może listy zaczniemy do siebie pisać?” „Szkoda lasu na papeterię”. „Kochanie… Dlaczego taki jesteś?” „Jaki?”

Tydzień po tej rozmowie zostawiła mnie definitywnie.

Dlaczego więc z własnej, nieprzymuszonej woli poddaję się temu cierpieniu? Po jaką cholerę siedzę w środku nocy, w dresie, modnym t-shircie, z iPadem i piwem i łamię podstawową zasadę prawdziwego faceta…

Nie mów o swoich słabościach…

Bo jestem wkurwiony. Jestem wściekły.

*

Spoglądam na łóżko i zastanawiam się, kiedy ostatnio leżała tam niezła laska?! A tak, ta modelka od kumpla z agencji, ale to było ze trzy tygodnie temu.

Są trzy rodzaje dziewczyn, które lądują u faceta w łóżku. Jedne o poranku uciekają zawstydzone i unikają cię jak hiszpańskiej zarazy, drugie same chcą cię wybzykać. Tych się boję. Trzecie z kolei tworzą wizję waszej wspólnej przyszłości i po tygodniu znajomości, niby przypadkiem, spotykasz mamusię na mieście. Modelka zniknęła w środku nocy. Prawdopodobnie. Byłem pijany i nie pamiętam.

Biorę łyk piwa. Zastanawiam się nad papierosem. Zdaje się, że większość wybitnych, ale i marnych pisarzy pali i pije, ale fajki rzuciłem pół roku temu i mam się dobrze.

Próbuję zebrać myśli. Co się właściwie stało?

Wyglądam tak, że większość samotnych koleżanek chce mieć ze mną dziecko, zresztą, te same kobiety twierdzą, że mam podobno twarz chłopca, co powoduje, że chcą się mną opiekować. Nie trzeba się mną zajmować. Jestem dorosłym, trzydziestoczteroletnim facetem. To ja mam opiekować się kobietą. Wzrost mam przyzwoity, metr osiemdziesiąt osiem, no, może siedem. Szare oczy. Jak jeszcze raz usłyszę, że są kocie, kupię soczewki. Lekko dłuższe włosy, które kobiety lubią przeczesywać. Wkurza mnie to. Przypomina mi to protekcjonalne przywitanie ciotki, która odwiedza cię raz do roku, a na jej widok i tak uciekasz do swojej kryjówki.

Przestałem chodzić na siłownię, odrobinę przytyłem, ale nie jest to coś, co już zagraża mojej atrakcyjności, po prostu mi się nie chce, ale zaraz może mi się zacząć chcieć. Mówię, co myślę. Myślę dużo. Dużo się uśmiecham, ale nie dlatego, że ludzie mnie bawią. Pozwala mi to utrzymać minę jokera, by rozmówca nie wiedział, co naprawdę o nim myślę. Gorzej jak potem pijemy, bo po alkoholu jestem szczery.

Sportowe samochody mnie średnio kręcą. Lubię stare jeepy, które nawet w mieście noszą ślady niegrzecznych podróży.

I jestem w stanie wydać każde pieniądze na nowy obiektyw…

Moim pierwszym aparatem był Nikon FE2. Dostałem go od ojca na dziesiąte urodziny. Jaki ja byłem z niego dumny. Szwendałem się po wiejskich zakamarkach, by z ukrycia zatrzymać magię chwili. To była moja pierwsza, magiczna miłość.

Łaziłem po świecie w poszukiwaniu… w poczuciu głębokiej obserwacji, by móc w każdej chwili wyciągnąć mój skarb i uchwycić rozgrywającą się scenę. Początki łatwe nie były. Jak tylko przykładałem aparat do oka, aktor zdjęcia czmychał natychmiast. Nauczyłem się więc wykorzystywać zabawę w chowanego do celów przyszło-zawodowych, że tak je nazwę.

Wtedy to była tylko zabawa, ucieczka od rzeczywistości, która, później, stała się moim sposobem na życie.

Jestem, zdaje się, cholernie dobrym fotografem, o czym świadczy to, że to ja wybieram projekty, które mnie kręcą. Chyba że wydam za dużo. Wtedy robię nudną sesję do gazety albo packshoty do jakiegoś telewizyjnego programu i nie chwalę się tym.

Spędziłem cztery lata w Londynie. Nie chciałem wracać do Polski, inne standardy, ale zakochałem się. Modelka… banalnie, wiem. Przerażał ją wielki świat i wróciła do Białej Podlaskiej, by prowadzić rodzinny biznes. A ja, baran, wróciłem za nią, chociaż ta niby miłość nie przetrwała codzienności. Mnie z kolei przeraża pustka, cisza wokół mojego nazwiska. Nie boję się śmierci, boję się zapomnienia.

*

Kończąc butelkę, uświadomiłem sobie, dlaczego w zasadzie zacząłem to pisać. Biorę kolejną i jedna myśl, jedno słowo przypomniało mi o moim wkurwieniu. Wychodzi na to, bez ściemy, że jestem całkiem spoko kolesiem. Zarabiam, płacę podatki, segreguję śmieci, uczestniczę w zbiórkach karmy dla schronisk, pyskuję coraz mniej. Okazuje się jednak, że to wszystko chuj warte. Zapalam papierosa. Czuję, że ze wściekłości marszczę czoło, co powoduje ból głowy, spowodowany zapewne otwarciem kolejnego piwa.

Nie jestem człowiekiem sukcesu w oczach innych, nie jestem utalentowanym przedstawicielem młodego pokolenia. Wśród kumpli nie jestem nawet Casanovą, bo znudził mi się seks za drinka. Lubię wyzwania.

Otóż dla całej tej szanownej grupy moich pracodawców, koleżanek, rodziny i przemądrzałych ustatkowanych jestem po prostu singlem, biednym, samotnym kolesiem, co albo nie chce być z kimś, bo jest zbyt wymagający i zapewne skończy gdzieś samotnie, zapijając smutek, albo nie ma koleś farta i spotyka ciągle laski, co chcą wykorzystać jego pozycję i ogrzać się przy kasie. W jednym i drugim przypadku bida. Jestem traktowany jak emocjonalna sierota, jedni mi współczują, niektórzy zazdroszczą, a jeszcze inni mnie unikają, bo wiadomo, samotny po trzydziestce, czyli coś z nim nie tak.

Lekko się zataczając, wstaję i postanawiam przemówić do szacownego grona szczęśliwych mądrali, którzy znają mnie przecież lepiej i doskonale wiedzą, co ze mną nie tak. Otóż, moje miłe dupki, nie, nie boję się związku, byłem w niejednym, chociaż krótkim, i radziłem sobie co najmniej przyzwoicie. Głupi nie jestem i jak laska leci na kasę, nie przechodzę do etapu: drugie spotkanie. Nie bzykam na prawo i lewo, bo generalnie już mi się nie chce. Nie, że nie mogę. Chcę być z kimś, ogłaszam to oficjalnie, kurwa, chcę się zakochać! I w dupie mam wasze teorie, czemu to się nie dzieje. Nie dzieje się i tyle. Koniec tematu.

II

Co za franca sąsiedzka tak z rana napieprza dzwonkiem? Litości. Łeb mi pęka. Nie mam cukru, mąki ani jajek. Mam pustą lodówkę, no, może z wyjątkiem piwa, ale o tej godzinie nie polecam.

Odpuściła.

Nie, dalej się znęca. To musi być ta menda spod szóstki. Jak udaję, że mnie nie ma, potrafi kilka długich minut bawić się dzwonkiem tak, że człowiek ma ochotę mu walnąć. Wkurwiony położyłem się spać, wkurwiony wstałem. Otwieram drzwi i widzę zatroskaną minę Stefano.

– Stary, co się dzieje, dzwonię i dzwonię, nie odbierasz, a dwie godziny temu byliśmy umówieni na śniadanie.

Stefano włazi mi bezczelnie do mieszkania. Wie, że jemu wolno. Ledwo jeszcze ogarniam, więc zadaję jedyne pytanie, które nie wymaga myślenia.

– Która godzina?

– Późna…

Stefano rozgląda się po mieszkaniu, przypominając w ten sposób wizytację mamy, zatroskanej hulaszczym życiem syna.

– Łosiu, co się z tobą dzieje, cuchniesz piwem… syf masz na maksa.

Ukradkiem widzę otwartego iPada na moich żałosnych zażaleniach. Szybkim ruchem ręki odsuwam na bok świadka mojej zbrodni przeciwko znajomym i nieznajomym i szukam kawy. Stefano każe mi usiąść i trzeźwymi ruchami ogarnia mój drogi i jeszcze nieużywany ekspres do kawy. Wchodzi w rolę ojca, lubi to, niestety.

– Słuchaj, ja rozumiem, że laska była zajebista, ale minęły już dwa miesiące, odkąd Ania… Agata odeszła. Czas wziąć się w garść.

– Chyba Agnieszka, ale skoro ja też nie pamiętam, to znaczy, że twoja teoria kupy się nie trzyma.

Stefano przynosi mocną, gorzką kawę, siada naprzeciwko mnie, niczym profesor przekazujący swojemu studentowi tajemną wiedzę, i rozpoczyna znaną nam już obu procedurę stawiania Janka do pionu. Robię minę zbitego szczeniaka i zamyślam się.

Stefano, a tak naprawdę Stefan. Nienawidzi tego imienia i tylko ze strachu przed matką i z szacunku do dziadka nie zmienił go w dowodzie. Ale żeby nie widzieć już lekko ironicznych uśmiechów po podaniu ręki, Stef, tylko ja mam prawo do niego się tak zwracać, zaczął chodzić na solarium, dużo gestykulować i przedstawiać się Stefano. I, przynajmniej dopóki się nie odezwie, śmiało może uchodzić za rodowitego Włocha. Podobnie jak ja, mówi perfekcyjnie po angielsku, ale włoski mu jakoś nie idzie. Chwalę się trochę, wiem, ale słabo dzisiaj z moją samooceną.

Jest sześć lat starszy ode mnie. Ma opinię genialnego i niepokonanego adwokata. W życiu prywatnym towarzyszy mu piękna żona, Karolina, i pięcioletnia córeczka, Melissa. Jego ułożona sytuacja rodzinna przyprawia moją mamę o palpitacje serca.

Poznaliśmy się trzy lata temu na jakiejś imprezie. Trochę piłem, byłem tam z moją ówczesną dziewczyną, seksowną aktorką.

W pewnym momencie Stef, obcy wówczas koleś, wziął mnie na bok.

– Słuchaj, nie chcę się wtrącać, ale czy z tą dziewczyną to poważna sprawa?

Ja lekko oszołomiony, a naprzeciwko opalony koleś w różowej koszuli wyglądający jak gej (nic do homoseksualistów nie mam, żeby nie było) pyta mnie o moją laskę. Nie chciało mi się gadać. Już miałem odejść bez słowa, kiedy on złapał mnie za ramię.

– Słuchaj, przepraszam, ale lubię uczciwe sytuacje.

Wyciągnął kartkę z tekstem „podobasz mi się” i numerem telefonu. To było pismo mojej dziewczyny.

– Dała mi to dziesięć minut temu.

Spojrzeliśmy sobie głęboko w oczy, byłem, jak wspomniałem, odrobinę muśnięty szklaneczką whisky, co w tamtych czasach nie było rzadkością, więc normalnie zrobiłbym pewnie coś głupiego, ale w jego oczach było coś tak przyjaznego i jednocześnie przepraszającego, że być może w tym właśnie momencie niszczy mi życie, że podałem mu rękę i podziękowałem.

Uświadomiłem sobie jednocześnie, że już od wielu minut nie wiem, co się dzieje z moją dziewczyną.

Znalazłem ją flirtującą przy barze. Nie popełniłem mniejszej głupoty i nie uderzyłem tego faceta. Zrobiłem głupotę większą. Urządziłem popularnej aktorce publiczną awanturę. W jej obronie od razu wylazło stado palantów – obrońców i z limem pod okiem, publicznie zbity i upokorzony, prawie dobrowolnie, opuściłem znany, warszawski lokal. To chyba wtedy dostałem ksywę Łosiu.

Tego już nie pamiętam, ale podobno Stef zabrał mnie do siebie, położył na kanapie, a rano jego żona zrobiła mi poimprezowe śniadanie. Zostałem emocjonalnie adoptowany.

Oczywiście dla mojej mamy ten facet to właściwsza, uspołeczniona wersja mnie samego.

*

Mogę udawać, że go słucham, przez najwyżej trzy minuty, bo potem zawsze zadaje pytanie, które odsłania moje ukrywane niewsłuchanie. Stefan ma jeszcze jedną przypadłość, nie przeklina, a „kurczę” w jego ustach jest wyrazem ogromnego wkurwienia.

– Kurczę, Łosiu, mógłbyś się w końcu ogarnąć…

„Ogarnij się” jest ulubioną radą dla kogoś, kto, po pierwsze, nie wie, co to właściwie znaczy, po drugie, nie wie, jak to zrobić, a po trzecie, nie jest pewien, czy tego chce.

Z konieczności brnięcia w ten niechybnie przegrany dla mnie temat ratuje mnie telefon. Od mamy. Czyli niekoniecznie…

– Dlaczego nie odbierasz, czy wszystko w porządku?

– Mamo, przecież odebrałem!

W tle Lepsza Wersja Mnie upuściła kubek i zrobił się wielki huk. Kolejną rzeczą, którą trzeba wiedzieć o Stefanie, jest to, że bywa pierdołą i gapą, według żony uroczą, ale jak patrzę na mój zbity kubek od Villeroy& Boch, mam wątpliwości. Do przedmiotów się nie przywiązuję, więc macham tylko łapą, widząc przerażoną minę dorosłego mężczyzny.

Głos mamy w telefonie łagodnieje, jakby otoczyła go aura nieśmiałej radości.

– Jasiu, masz poimprezowy głos, czy u ciebie jest może jakaś kobieta?

– Nie, mamo, jestem sam.

– Przecież słyszę hałas.

Nie mam siły na to przesłuchanie, żałość wczorajszego wieczoru wciąż daje mi się we znaki, a nie pamiętam, czy kupiłem zapas tabletek przeciwbólowych. Stef jakby czytał w moich myślach i po chwili poszukiwań wyciąga z szuflady bezcenny proszek, który z fachowością i precyzją człowieka rozumiejącego kaca rozpuszcza w szklance wody.

– To Stefano, mamo, niszczy mi mieszkanie.

– Jaki Stefano?! Synku, dużo ostatnio mówi się o homoseksualizmie i ja już od dawna się zastanawiam, czy ty chciałbyś mi może coś powiedzieć…

Siadam. Jestem słaby, chce mi się zemdleć, wypijam mój ostatni ratunek i uświadamiam sobie, że mniej więcej dwa razy do roku przeprowadzam z mamą tę samą rozmowę.

– Mamo, nic mi nie wiadomo o tym, żebym był gejem, a Stefana znasz dobrze, ma żonę i córeczkę. I nawet gdyby wolał facetów, na pewno nie jestem w jego typie.

Stef parska śmiechem, mama się uraża, a ja ze złością na siebie zauważam, że zapalam papierosa. W głowie świdruje mi wkurzające zdanie jakiegoś przemądrzałego perfekcjonisty, że możesz wyjść z nałogu, ale nałóg nie wyjdzie z ciebie. Mama nie daje za wygraną.

– Skoro tak mówisz, ale proszę, wyjaśnij mi, skąd na twoim Facebooku znalazły się zdjęcia półnagich mężczyzn… Jaś, jestem twoją matką, kocham cię i przyjmę wszystko…

– Mamo, jestem fotografem, pamiętasz? To zdjęcia z sesji do magazynu, który zresztą chętnie czytasz.

Mama się uspokaja, Stef wyżera mi z szafki jakieś belgijskie czekoladki, otrzymane pewnie od podrywającej mnie modelki, a ja już naprawdę nie mam siły.

– Mamo, muszę uciekać, zaraz mam kolejną sesję, pozdrów tatę, rozłączam się.

– No właśnie, muszę ci coś ważnego powiedzieć o tacie…

Przestraszyłem się. Nie jestem gotowy na informację, że mój ojciec ma raka albo inne cholerstwo. W ogóle tematu śmierci akurat świadomie nie ogarniam. Mama słucha, czy aby na pewno się nie rozłączyłem, a mój przyśpieszony oddech daje jej zielone światło do kontynuowania rozmowy.

– Synku, nie wiem, jak mu pomoc, może masz tam jakichś znajomych, co by wiedzieli co i jak…

Poziom stresu od wczoraj mi nie opada, a sposób, w jaki mama prowadzi ze mną rozmowę, grozi zawałem. Już widzę te nagłówki: „Znany fotograf zaledwie w wieku trzydziestu czterech lat dostał zawału w swoim mieszkaniu w centrum Warszawy, po telefonie od mamy”. Postanawiam przejąć inicjatywę w rozmowie i przyjmuję ton zbuntowanego nastolatka.

– Mamo, do rzeczy, proszę…

– Już, już, nie denerwuj się tak, bo to szkodzi zdrowiu. Wiesz, że ojciec kocha swój ogród, a o te swoje hortensje dba jak o córki, których nie mamy… i wyobraź sobie, że wszystkie kwiaty zeżarły mu ślimaki, a on teraz chodzi i płacze. Nie wiem, co robić…

Usiadłem. Jestem na granicy zejścia z tego świata przez cholerne ślimaki?!

Nie będę kłócić się z mamą, bo to oznacza kolejne minuty rozmowy, obiecuję więc znaleźć sposób na wytępienie ślimaków z podkrakowskiego ogródka i wracam do Stefa, który, o kurwa, właśnie czyta moją żałosną notatkę w iPadzie…

III

To nie jest tak, że moje życie jest beznadziejne. Nie chcę wyglądać jak goguś użalający się nad sobą.

Nie jestem nieszczęśliwy. Nie jestem też szczęśliwy. Próbuję odnaleźć odpowiedź na pytanie: czy coś źle zrobiłem? Przegapiłem? Podjąłem niewłaściwe decyzje? Chcę zrozumieć!

Mam życie, o jakim marzy większość osób. Nie jestem sławny, a wszyscy w Warszawie mnie znają. Modelki same proszą o sesje ze mną. Stresują mnie rozmowy telefoniczne z mamą, ale dzięki niej jestem dobrze wychowanym facetem, który wie, przynajmniej tak mu się wydaje, jaka jest rola mężczyzny w związku. Kocham seks, ale cenię uczucia. Podobno jestem bystry, chociaż zrozumienie moich własnych tęsknot często przekracza moje obecne umiejętności. Jestem empatyczny, ale nie obnoszę się z tym na dzień dobry. Lubię ludzi, chociaż czasem mnie wkurwiają. Jestem w miarę dobrym człowiekiem. Potrafię być okrutny, ale później odczuwam coś na kształt cierpienia.

Na Facebooku mam tylu znajomych, że połowy nie pamiętam. Mam swojego fanpage’a, którego prowadzi mój kumpel. Ja nie mam czasu i ochoty się tam za bardzo szwendać.

Co jakiś czas sprawdzam, czy nie podrywa lasek w moim imieniu, i szybko wracam do photoshopa.

Mam kasę, która pozwala mi żyć, jak chcę. Nie wiem tylko, jak chcę żyć. Pieniądze dają niewyobrażalną wolność, ale szczęścia nie dają. Tak myślę. Gdyby tak było, to przecież wielkie hollywoodzkie gwiazdy nie kończyłyby życia przypadkowym samobójstwem po zażyciu kokainy.

Narkotyki. Są dosłownie na wyciagnięcie ręki. Próbowałem wszystkiego, ale mnie nie kręcą. Siedzi we mnie kretyn, który co jakiś czas robi z siebie idiotę, upijając się publicznie, ale ostrzejsze używki nie są dla mnie funem.

To pewnie też sprawka mamy…

Kiedy miałem piętnaście lat, mama znalazła przy mnie marihuanę i dała mi niezły wycisk. Dostałem ją od kumpla, takiego, którego lepiej nigdy nie spotkać, bo jak lawina ściąga cię w dół. Podpalałem już trochę, ale to miała być zabawa do potęgi entej. I była.

Mama kazała mi przy sobie wypalić jointa. Po trzecim machu byłem już tak przerażony i zdezorientowany, że błagałem, żebym nie musiał brać kolejnego. Obok posłusznie siedział na fotelu przygotowany na nagły zwrot akcji lekarz, czyli mój ojciec. Kochałem go całym sercem, ale jednocześnie nie wiedziałem, jak dobrym jest chirurgiem, i dlatego postanowiłem nigdy nie wylądować w szpitalu. Na wszelki wypadek. Jestem dość słowny. Do tej pory omijam skutecznie lekarskie gabinety.

*

Siedzę w ogródku mojej ulubionej kawiarni na Nowym Świecie. Jest piękny, letni dzień. Światło tak magicznie rozbija się o podrapane budynki, że zatęskniłem za sesją w plenerze. Zrobiłem sobie chwilę przerwy. Stać mnie. Zwiedziłem Rzym, odwiedziłem kumpli w Londynie i byłą dziewczynę w Amsterdamie. Jest szczęśliwą mężatką, chociaż kiedy ja wspominałem o ślubie, marszczyła brwi na znak wewnętrznej dezaprobaty.

Wieje lekki wiatr. Zamykam oczy. Nic mnie nie dotyka. Nie przeszkadzają mi mijający mnie ludzie. Moja ulubiona kelnerka przynosi mi sałatkę (muszę, kurde, schudnąć) i latte na półprocentowym mleku. Ohyda. Póki co przegrywam z nałogiem i w popielniczce gaszę mojego (chwilowego tylko, mam nadzieję) pana.

Spoglądam na świat. Co jakiś czas mija mnie znajomy z gatunku tych, którzy udają radość ze spotkania, zadają trzy krótkie, zazwyczaj idiotyczne pytania i biegną dalej w przekonaniu, że ładnie utrzymali tę może procentującą znajomość, chociaż jakbyśmy mieli się wzajemnie przedstawić w towarzystwie, zapadłaby zapewne chwilowa, kłopotliwa cisza.

Podchodzi bezdomny, prosi o papierosa. Daję mu całą paczkę. W ten sposób oszukuję się, że kolejnej już nie kupię.

W bramie obok starsza pani sprzedaje kwiaty, nie pamięta mnie, ale ja doskonale pamiętam, jak piękny bukiet mi przygotowała, kiedy śpieszyłem się na randkę z uroczą nieznajomą. Byłem zakochany, a może zafascynowany tylko.

Jestem czujny.

Obok siedzą dwie dziewczyny. Jedna z nich uporczywie na mnie spogląda i, dotykając zalotnie szyi, daje do zrozumienia, że mogę podejść. Śmieje się odrobinę za głośno i ma, na bank, powiększone usta.

Jestem łowcą. Lubię decydować o kogo walczyć. Cenię naturalność. Kiedy spotykam piękną kobietę, upewniam się, czy mam pozwolenie, i dopiero ruszam. Nie lubię, jak kobieta przejmuje inicjatywę. Gubię się wtedy. Kocham kobiety pewne siebie, ale delikatne, mądre „dziewczyny z sąsiedztwa”, które, jak mogą, to biegają wyluzowane w dresie, a jak sytuacja tego wymaga, wciskają szpilki.

Zaczyna padać. Siedzę pod parasolem, więc olewam wkurwiającą zmienność warszawskiej aury. Nie wiem czemu, spoglądam w prawo. Widzę piękną blondynkę w krótkich spodniach i przemoczonym t-shircie, który seksownie łamie się na jej biuście. Dość niezdarnie, ale uroczo zarazem biegnie na przystanek, by złapać stojący tam autobus. Wielki pojazd zasłania mi dalszy widok.

Pewnie już jest w środku. Autobus odjeżdża, a ja widzę, jak przemoczona uśmiecha się do stojących ludzi i macha ręką na znak swojego niefartu. Nie jest zła, raczej rozbawiona i zawstydzona, że przez tak banalną sytuację znalazła się w centrum uwagi obcych ludzi. Podoba mi się. Przez ułamek sekundy chcę wstać i zaprosić ją na kawę. Może to właśnie moja miłość?! Waham się jednak. Podchodzi kelnerka i zabiera pusty talerz, uśmiechając się zalotnie, pyta, czy czegoś potrzebuję. Odpowiadam, że dziękuję, i natychmiast spoglądam na przystanek naprzeciwko. Szukam jej wzrokiem. Zniknęła.

*

Dzwoni Magda. Mój zawodowy anioł. Jest kierownikiem produkcji w znanej firmie produkcyjnej. Nie pamiętam, jak się poznaliśmy, ale pamiętam, że zakochała się we mnie od pierwszego spotkania. Między innymi dzięki niej mam zlecenia, które mnie nudzą, ale które ratują mój budżet, gdy przeginam finansowo. Przegiąłem ostatnio, więc chętnie przyjmuję propozycję zrobienia sesji modelkom biorącym udział w kolejnym telewizyjnym show.

Dlaczego w zasadzie nie zainteresuję się Magdą? Jest uroczą, malutką, szczupłą blondynką z cudnym uśmiechem. Traktuje mnie niczym zawodowego boga, i z pewnością, według mojej mamy, stworzylibyśmy ładną parę. Myślę chwilę, ale nic nie przychodzi mi do głowy. To nie TO. Po prostu.

Pewne rzeczy po prostu wiem, nie umiejąc czasem ich nazwać. Nie chcę mówić o intuicji, bo to zbyt kobiece stwierdzenie, a ja walczę o utrzymanie pozycji macho.

Mogę mieć kaca, bo Magda wysyła po mnie taksówkę. Czeka na mnie przy wejściu i zbyt radośnie, jak na typowe zawodowe spotkanie, całuje mnie w policzek. Moja czuła odpowiedź ewidentnie onieśmiela tę słodką istotę. Przeprowadza mnie jak najważniejszego w jej życiu VIP-a przez wszystkie bramki w studiu i wchodzimy na salę, gdzie to ja jestem szefem.

Już widzę, że moim asystentem jest znany mi laluś, który ma wszystko w dupie. Ustawię go w trzy minuty, a jak będzie się stawiać, wyrzucę. Mogę. Sprawdzam sprzęt i scenografię, witam się z producentką programu i czaruję naturalnie.

Kobiety mnie lubią. Ja lubię kobiety. Mogę być nygusem życiowym, ale w pracy jestem wymagający jak żołnierz sprawdzający broń przed pójściem na front. Jestem miły, ale i wkurwiający, jeśli pracuję z leniami lub niezdolnymi dzieciakami.

Tę sesję robisz, Janek, dla kasy. Pamiętaj, bądź wyluzowany, miły i postaraj się z nikim nie pokłócić. Nieważne jak zajebistym fotografem jesteś tak naprawdę. Póki jest na ciebie moda, reszta świata jest w stanie znosić twoje humory i wybryki. Kiedy kończy się twoja wznosząca fala, twoim jedynym ratunkiem może okazać się tylko prawdziwy talent albo grono znaczących znajomych.

Jak będę trudny, wkurwiający lub niefajny, moje miejsce szybko zajmie inny Janek, który, mając talent i spryt, za połowę ceny i z ogromną pokorą zrobi to samo. Jego pokochają, a o mnie zapomną.

Pamiętam, jak wróciłem z Londynu. Kontakty tam tutaj tak naprawdę niewiele znaczą. Dobre portfolio to niezły początek, ale póki nikt cię nie zna i ty nikogo nie znasz musisz cierpliwie pukać i pukać, aż może ktoś cię zauważy, polubi, uwierzy w ciebie…

Pamiętam pierwsze zamieszkanie u mojej chwilowej dziewczyny. Naszą codzienność otulało rozczarowanie, że tak niezależny facet jak ja mieszka u kobiety. To ja przecież mam zapewnić bezpieczny azyl.

Może właśnie to jej dumne i wzniosłe spojrzenie zmotywowało mnie do tego, by tak zaciekle walczyć o mały chociażby sukces? Pogarda kobiety dla faceta bez kasy. Niewidoczna na pierwszy rzut oka, a wyczuwalna niczym drobny kamyk schowany głęboko w twoim bucie.

Chcę już zawsze być facetem z kasą. Czy zrobię dosłownie wszystko, by tak było? Mam nadzieję, że nie.

Czekamy na modelki. Magda przynosi mi kawę. Pyszną. Wiem, że wymagało to zejścia do knajpki na parterze, bo kawa planowa jest nieznośna.

Czuję podekscytowanie innych z racji pracy ze mną. Ładny, fajny, zdolny. Obserwują mnie z nadzieją, że zrobię coś, o czym będzie można z radością opowiedzieć znajomym. Jakaś słabość?… Głupota?… Fanaberia? Pilnuję się…

Kochają mnie, bo jestem chwilowo na topie. Czerpią z moich pomysłów, by znaleźć inspirację w sobie i też zabłysnąć.

Mój problem polega na tym, że chociaż jestem ceniony jako fotograf, chwilowo nie mam pomysłu. Kurwa, nie czuję nic. Błagam świat o to, by do pokoju weszła modelka, która mnie zaintryguje, która mnie uchroni. Jestem pusty. Mam wrażenie, że uczestniczę w rosyjskiej ruletce…

Są modelki piękne, znane, nijakie. Nie wszystkie znane są ciekawe. Wydobycie z nich jakiejkolwiek magii wymaga czasem górniczej pracy. Jak się uda, zachowujesz pozycję, jak nie, wracasz do ligi pełnej byle jakich fotografów. Możesz robić zdjęcia paszportowe. Whocares[1]?

Nikogo nie interesuje, że gwiazda jest w sumie nijaką, nudną laską, którą tak naprawdę tworzą graficy.

To moja walka o przetrwanie, ale i moja słabość, że szukam inspiracji w spojrzeniu. Muszę się zawodowo zauroczyć, by z radością stworzyć modelkę…

Ile razy zakochałem się w życiu naprawdę?

Oszukuję się, by przetrwać…

Gwiazda, która może za chwilę zgasnąć…

Do pokoju włażą jakieś ciekawskie istoty. Wypraszam. Nie chcę świadków swojej możliwej porażki. Nie mam pomysłu, kurwa, niby mam pomysł… ale czy wypali? Proszę, niech wejdzie istota, w której zobaczę coś, co mnie otuli… coś, co obudzi we mnie jakąkolwiek tęsknotę…

Czekam…

Wchodzi pierwsza modelka. Kurwa. Jest tak nieciekawa, że w ciemnościach bym się przestraszył. Ale jest wyuzdana, ma w sobie pewność zwycięstwa i sukcesu. Ma siłę, która szepcze jej, że jest najlepsza i że jest w stanie przyjąć każdą pozę, o którą ją poproszę. Poza jedną, nie odsłoni dziewczęcej niewinności, a tego potrzebowałem.

Jest osiemnastoletnią kobietą, która uwierzyła, że seks i manipulacja mężczyzną to szansa na sukces. Połknęła więc swoją dziewczęcość, a nie będąc jeszcze dojrzałą i świadomą kobietą, sprzedaje mi coś wykreowanego.

Jak mam do niej dotrzeć? Kogo mogę z niej stworzyć? Jeszcze bardziej nieprawdziwą lalkę?

Wpadam wewnętrznie w panikę. Magda musiała coś wyczuć, bo podchodzi, głaszcze mnie po szyi i mówi mi, że jestem najzdolniejszym fotografem, jakiego zna, i że będzie dobrze.

Dobrze dla kogo?! Mam kurewską potrzebę bycia uczciwym wobec samego siebie, a muszę znowu łgać jak szesnastolatek, przyłapany przez rodziców na całowaniu swojej nastoletniej miłości.

Może powinienem spojrzeć na Magdę łaskawszym okiem, ale jak?! Ona jest tak pewna mojej siły i stabilności, że nie mógłbym jej obarczać widokiem mnie samego, czasem zagubionego i nierzadko skacowanego o poranku.

Jestem profesjonalistą, podchodzę do małej, dorosłej modelki i mówię jej, że ma być uwodzącą kochanką. Dziewczyna kupuje temat w sekundę.

Następna lolitka to kolejna porażka. Próbuję przetłumaczyć sobie samemu, że mam do czynienia z amatorkami, i staję się łagodniejszy. Chowam ego, staję się miłym i wyrozumiałym panem fotografem.

Kurwa, sierota stara się utrzymać na szpilkach… Nie mogę zrobić jednego dobrego zdjęcia, bo dziewczyna, chwiejąc się na trzynastocentymetrowej szpilce, ciągle przymyka oczy i robi minę wróbla idioty.

– Czy jest tu stylistka?

Podchodzi do mnie znudzona laska żująca nienaturalnie gumę. Nie lubię jej.

– O co chodzi?

– Czy możemy zmienić dziewczynie buty? Tańczy na nich jak czapla na łodydze i nie jestem w stanie wydobyć z niej żadnej pozy…

Laska robi z gumy balona i przyjmuje spojrzenie pyskatej licealistki. Ma może metr sześćdziesiąt, więc powinienem czuć się w miarę pewnie. Wygląda dziwacznie – ze trzy, lekko sraczkowate kolory na włosach, spodnie o dwa numery za duże i mnóstwo kolczyków. Nie znam jej. Podobno jest niezła. Podobno ja też jestem niezły.

– Dobry fotograf potrafi zrobić profesjonalne zdjęcie w każdej sytuacji.

Co za łajza pseudofilozoficzna! Chce walki, dostanie ją. Przyglądam się jej chwilę, by znaleźć właściwą broń. Co ją wkurwi, zaboli? A jednocześnie mnie nie utopi. A, cholera, jednak nie chce mi się walczyć.

– Słuchaj, możemy się licytować na lepsze teksty, a czas leci, zmień małej buty, bo w nich poza walką o utrzymanie się w pionie nie zaprezentuje mi nic więcej…

Mała nieśmiało przytakuje w tle. „Nie atakuję cię, dziewczyno, odpuść, nie musisz nic udowadniać. Tym bezsensownym uporem nic nie osiągniesz. Nie jestem twoim wrogiem”.

Patrzę łagodnie, a ona zadziornie.

– To jest stylizacja zaakceptowana przez reżysera, więc skoro, podobno, jesteś tak dobry, musisz sobie poradzić.

Atmosfera w powietrzu zrobiła się gęsta niczym kisiel. Kurwa. Idiotka. Włazi mi na ego. Rozumiem, że chcesz błyszczeć, ale nie tak, nie wtedy, kiedy trzeba ustąpić. Miałem być miły i grzeczny. Miałem.

– Dobrze, zawołajmy reżysera…

Redaktorka podchodzi do mnie nieśmiało i szepcze mi do ucha.

– Tak między nami, reżyser przesadził na imprezie wczoraj i będzie dopiero po dwunastej…

– OK, a ty zgadzasz się na zmianę tych cholernie mało istotnych wizualnie butów?

– Ja przepraszam, ale sama nie mogę podejmować takich decyzji.

Rozglądam się po grupie zdezorientowanych ludzi.

– A czy jest tutaj ktoś, kto może podejmować takie decyzje?

Cisza. Cisza przerwana kaszlnięciem i upadkiem młodej, o której mowa. Idiotyczna rozmowa zakończyła się złamaniem obcasa.

– To ja pierdolę, przepraszam, taką współpracę. Jeżeli buty marki, cholera wie jakiej, są ważniejsze niż twarz modelki, dziękuję za współpracę…

No i ostatecznie porzuciłem kostium dżentelmena.

– Nie widzisz, kurwa, amatorko, że dziewczyna nigdy nie nosiła pół centymetra szpilki i nie jest w stanie, stojąc na trzynastu centymetrach, przypomnieć sobie, jak się nazywa? Wiesz, co mi proponujesz? To tak jakbym postawił obok ciebie nagą laskę i poprosił o soczysty opis jej kreacji! Do widzenia…

Podobno dookoła dało się usłyszeć cichy chichot. Podobno nawet ktoś bił mi brawo. Nie wiem. Wyszedłem wkurwiony, zamknąłem się w pokoju produkcyjnym i zapaliłem nielegalnego papierosa.

Po niedługiej chwili wpadła Magda, która gdzieś zniknęła i, przepraszając mnie łagodnie, poprosiła o powrót. Zrobiła to, czego nienawidzę.

Usiadła obok i zaczęła przeczesywać moje włosy. Skąd w kobietach ta pewność ruchu w dotykaniu, jakby nie było, obcego mężczyzny? Przecież nie zrobiłem nic, by na to pozwolić. Chyba że flirt stał się tak naturalną częścią mojego charakteru, że już nie odróżniam pewnych subtelności?!

– Słońce, wróć, proszę, ona jest idiotką, kazałam jej zmienić buty, wszyscy są tam za tobą. Przepraszam za nią…

Udaję urażonego, ale wiedziałem, że tak to się skończy. Nadęta, niepewna laska chce się wybić, walcząc ze znanym w środowisku kolesiem. Nie ze mną te numery. Jestem lubiany i pyskaty. Nie masz szans…

Wracam oswojony. Już mi się nie chce robić tej sesji. Coś pękło, zanim w ogóle zaistniało. Mam dużo energii, więc by ukryć swoje olewactwo, wesoło motywuję wszystkich do lepszej, znaczy szybszej, pracy. Magda jest zachwycona.

Doczłapuję się do domu wykończony. Czemu?! W lodówce nie ma nawet piwa. Nikt mnie nie wita. Może powinienem kupić sobie psa?! Właściwie czemu nie mam żadnego sierściucha?!

Aha. Pies to spacery w ciągu dnia, a mnie głównie nie ma. Może rybki? Rybki są nieuspołecznione i zbyt introwertyczne.

*

Mam ochotę dzisiaj być niegrzecznym Jankiem, ale kompletnie nie wiem, kogo w ten pomysł wciągnąć. No co… zadzwonię do laski, z którą ostatni raz rozmawiałem z miesiąc temu, i powiem: „Hej, mała, pobzykajmy się… Ale tak inaczej niż zazwyczaj… bez oczekiwań, bez pretensji, sprawimy sobie przyjemność i każde wróci do swojego życia, okay?”. Zdesperowany palant.

Idę po piwo, mam tak wyjebane na rzeczywistość, że przy kasie wkładam do ust papierosa. Pierwszego „cześć” nie słyszę, przy drugim spoglądam na niezłą blondynkę, która stoi obok w kolejce i uśmiecha się do mnie.

Nie lubię takich momentów, zapominam PIN-u i zdaje się, że wyglądam niczym pierdołowata wersja Jana…. Boję się, że to jedna z dziewczyn, z którą spałem. Teraz jej kompletnie nie pamiętam, a ona zaraz zrobi mi publiczną awanturę, po której będę omijać mój ulubiony osiedlowy sklep. Wyglądam tępo, ale ona dalej ma łagodność w uśmiechu.

– Cześć, nie kojarzysz mnie pewnie, jestem nową sąsiadką… Monia…

Wyciąga przyjaźnie rękę, czuję ulgę. Przedstawiam się. Stoję trochę jak cielę, na szczęście Blondi kupuje tylko chipsy i wychodzimy. Nie mam jak dyskretnie przyjrzeć się jej figurze, bo cały czas głęboko zagląda mi w oczy.

– Często rano biegam i widuję cię, jak ze sprzętem idziesz do samochodu, jesteś fotografem?

Ha, zajebiście dobrym, mała. Czuję, jak wraca mi pewność siebie. Ale jakim sposobem nigdy cię nie zauważyłem?! Myśli sporo, a odpowiedź oczywiście kozacka niemalże…

– Aha.

Mógłbyś być, palancie, bardziej elokwentny. Nie wiem czemu, ale jej spojrzenie nagle zaczęło mnie onieśmielać. Idziemy do bloku, a ja jedynie uśmiecham się jak nastoletni kretyn. Kiedy dochodzimy do drzwi, ta subtelna kobieta zwala mnie dosłownie z nóg.

– Mam dobre wino, wejdziesz na chwilę?

Uśmiecha się tak zalotnie, że nie można mieć wątpliwości, jakiej natury jest to zaproszenie. Aż mi się wierzyć nie chce. Godzinę temu w odległych telefonach szukałem partnerki na ten seksowny wieczór, a ona sama znalazła mnie dwieście metrów od mojego mieszkania.

– Z przyjemnością, przyjdę do ciebie za dziesięć minut.

– Mieszkanie numer sześć.

– Okay.

Ale, ale…

– Czekaj, a tam nie mieszka przypadkiem taki wielki koleś?

– Już nie.

Ulga podwójna. Nie będzie mi już łajza psuć dzwonka.