Depresja i ciało. Biologiczne podstawy wiary i poczucia rzeczywistości - Alexander Lowen - ebook + książka

Depresja i ciało. Biologiczne podstawy wiary i poczucia rzeczywistości ebook

Alexander Lowen

4,5
34,99 zł

lub
-50%
Zbieraj punkty w Klubie Mola Książkowego i kupuj ebooki, audiobooki oraz książki papierowe do 50% taniej.
Dowiedz się więcej.
Opis

Ludzie, którzy kochają, nie wpadają w depresję. Poprzez miłość wyrażają siebie, afirmują swoje istnienie i tożsamość.

Człowiek pogrążony w depresji – powiada dr Alexander Lowen – traci kontakt z rzeczywistością, zwłaszcza z rzeczywistością własnego ciała. W tej inspirującej, pionierskiej pracy autor zgłębia kulturowe i psychologiczne czynniki, które przyczyniają się do tego stanu, i pokazuje, w jaki sposób możemy pokonać depresję – przede wszystkim odzyskując łączność z naszą fizyczną istotą i ucząc się rozpoznawać fizyczne przejawy naszych emocji. Wychodząc ze swoich rozległych doświadczeń z pacjentami cierpiącymi na depresję, proponuje serię prostych, a mimo to skutecznych ćwiczeń, które pomogą nam rozbudzić drzemiące w nas siły, pozwolą na pełne wyrażenie swej miłości i wyjątkowości, przywrócą nam duchowość i wiarę.

Książka dr. Lowena jest ważna, ale i zajmująca dla poważnie zainteresowanego tematem czytelnika. Styl autora jest niezwykle klarowny, wolny od zawodowego żargonu i bardzo osobisty.

„Publishers Weekly”

Dr Alexander Lowen (1910–2008), wybitny amerykański psychiatra i psychoterapeuta, początkowo był uczniem Wilhelma Reicha, po latach stworzył własne podejście terapeutyczne zwane bioenergetyką, której poświęcił ponad 60 lat życia. Jest autorem dwunastu książek na temat analizy bioenergetycznej, wśród nich: Wstęp do bioenergetyki, Miłość, seks i serce, Narcyzm – zaprzeczenie prawdziwemu ja, Duchowość ciała, Radość, Lęk przed życiem, Przyjemność.

Polecamy inne książki

Alexandra Lowena

Ebooka przeczytasz w aplikacjach Legimi lub dowolnej aplikacji obsługującej format:

EPUB
MOBI

Liczba stron: 354

Oceny
4,5 (2 oceny)
1
1
0
0
0
Więcej informacji
Więcej informacji
Legimi nie weryfikuje, czy opinie pochodzą od konsumentów, którzy nabyli lub czytali/słuchali daną pozycję, ale usuwa fałszywe opinie, jeśli je wykryje.

Popularność




Wstęp

Pod­sta­wo­wym celem sta­rań psy­chia­trów, zarówno w prze­szło­ści, jak i obec­nie, jest przy­wró­ce­nie oso­bie cho­rej psy­chicz­nie kon­taktu z rze­czy­wi­sto­ścią. Jeśli utrata tego kon­taktu jest poważna – pacjent błęd­nie oce­nia czas i miej­sce, w któ­rym się znaj­duje, albo wła­sną toż­sa­mość – to stan taki opi­suje się jako psy­chozę. Mówi się, że pacjent żywi uro­je­nia, które znie­kształ­cają jego odbiór rze­czy­wi­sto­ści. W przy­padku łagod­niej­szych zabu­rzeń emo­cjo­nal­nych mówimy o ner­wicy. Osoba neu­ro­tyczna nie jest zdez­o­rien­to­wana, jej postrze­ga­nie świata nie jest znie­kształ­cone, ale jej wyobra­że­nia o rze­czy­wi­sto­ści są błędne. Żyje ilu­zjami, zatem jej funk­cjo­no­wa­nie w real­nym świe­cie jest zabu­rzone. Ze względu na te ilu­zje neu­ro­tyka rów­nież uważa się za cho­rego psy­chicz­nie.

Nie zawsze jed­nak łatwo jest okre­ślić, czym jest rze­czy­wi­stość. Czę­sto mamy trud­no­ści z roz­róż­nie­niem, które prze­ko­na­nia są ilu­zjami, a które są zgodne z realiami naszego świata. Wiara w duchy, nie­gdyś żywiona przez więk­szość ludzi, dziś ucho­dzi za ilu­zję. W związku z tym czy­jeś spo­tka­nie z duchem nale­ża­łoby zakwa­li­fi­ko­wać jako uro­je­nie. Ale wobec rosną­cej akcep­ta­cji ist­nie­nia zja­wisk poza­zmy­sło­wych nasze prze­ko­na­nie, że rze­czy­wi­stość nie obej­muje tego rodzaju feno­me­nów, zaczyna się chwiać. Zbyt wąski obraz rze­czy­wi­sto­ści może rów­nież oka­zać się ilu­zo­ryczny. Nie­jed­no­krot­nie osoba szczy­cąca się reali­zmem w isto­cie żywi ukryte złu­dze­nia.

W życiu każ­dego czło­wieka jest jed­nak pewna rze­czy­wi­stość nie­pod­le­ga­jąca dys­ku­sji: jego fizyczna czy też cie­le­sna egzy­sten­cja. Jego toż­sa­mość, indy­wi­du­al­ność, oso­bo­wość są zde­ter­mi­no­wane przez ciało. Kiedy ciało umiera, ist­nie­nie czło­wieka jako osoby dobiega końca. Nie można ist­nieć poza cia­łem. Nie ma żad­nej formy egzy­sten­cji umy­sło­wej nie­za­leż­nej od egzy­sten­cji fizycz­nej. Kto myśli ina­czej, ulega ilu­zji. Stwier­dze­nie to nie neguje jed­nak faktu, że na naszą fizyczną egzy­sten­cję składa się obok aspektu mate­rial­nego także aspekt duchowy.

Z tego punktu widze­nia poję­cie cho­roby psy­chicz­nej jest także ilu­zją. Nie ma takich zabu­rzeń umy­sło­wych, które nie byłyby zara­zem zabu­rze­niami fizycz­nymi. Depre­sja jest zarówno depre­sją psy­chiczną, jak i fizyczną. To w isto­cie prze­jawy jed­nego zja­wi­ska na dwóch róż­nych pozio­mach oso­bo­wo­ści. To samo można powie­dzieć o każ­dym innym rodzaju tak zwa­nej cho­roby psy­chicz­nej. Prze­ko­na­nie, że „to wszystko dzieje się w gło­wie”, sta­nowi wielką ilu­zję naszych cza­sów, igno­ru­jącą fun­da­men­talny fakt, iż życie we wszyst­kich swo­ich naj­róż­niej­szych prze­ja­wach jest zja­wi­skiem fizycz­nym.

Wła­ści­wym ter­mi­nem na okre­śle­nie zabu­rzeń oso­bo­wo­ści jest sfor­mu­ło­wa­nie: „cho­roba emo­cjo­nalna”. Słowo „emo­cja” koja­rzy się z ruchem1 i nie­sie zarówno fizyczne, jak i umy­słowe impli­ka­cje. Ruch odbywa się na pozio­mie fizycz­nym, nato­miast postrze­ga­nie to sfera umy­słowa. Zabu­rze­nie emo­cjo­nalne dotyka oby­dwu aspek­tów oso­bo­wo­ści. A ponie­waż siłą napę­dową czło­wieka jest jego duch, więc i on jest zaan­ga­żo­wany w każdy kon­flikt emo­cjo­nalny. Osoba chora na depre­sję cierpi z powodu depre­sji ducho­wej.

Aby unik­nąć ilu­zji, iż „to wszystko dzieje się w gło­wie”, musimy uświa­do­mić sobie, że praw­dziwa ducho­wość ma pod­stawy fizyczne, czy też bio­lo­giczne. Podob­nie musimy doko­nać roz­róż­nie­nia pomię­dzy wiarą a prze­ko­na­niem. Prze­ko­na­nie to efekt aktyw­no­ści umy­sło­wej, nato­miast wiara jest głę­boko zako­rze­niona w bio­lo­gicz­nych pro­ce­sach cie­le­snych. Nie zro­zu­miemy rze­czy­wi­stej natury wiary, dopóki nie zba­damy tych pro­ce­sów u ludzi wie­rzą­cych i pozba­wio­nych wiary. Czło­wiek chory na depre­sję, jak zoba­czymy, to ktoś, kto utra­cił wiarę. Docie­ka­nie, w jaki spo­sób i dla­czego do tego docho­dzi, to główny temat tej książki. W toku ana­lizy dotrzemy do bio­lo­gicz­nych pod­staw poczu­cia rze­czy­wi­sto­ści i wiary. Nie spo­sób prze­ce­nić zna­cze­nia tych badań, gdyż utrata wiary jest pod­stawowym pro­ble­mem współ­cze­snego czło­wieka.

ROZ­DZIAŁ 1

Dla­czego dotyka nas depre­sja

Depre­sja i nie­rze­czy­wi­stość

Depre­sja stała się tak powszechną przy­pa­dło­ścią, że pewien psy­chia­tra opi­sał ją wręcz jako reak­cję „naj­zu­peł­niej nor­malną”, oczy­wi­ście pod warun­kiem że „nie utrud­nia nam wyko­ny­wa­nia codzien­nych obo­wiąz­ków”2. Jed­nak nawet jeśli depre­sja jest czymś „nor­mal­nym” w sta­ty­stycz­nym rozu­mie­niu, czyli ze względu na odse­tek osób, które jej doświad­czają, to nie można jej uznać za stan dobrego zdro­wia. Zgod­nie bowiem z taką defi­ni­cją nor­mal­no­ści, rów­nież skłon­no­ści schi­zo­idalne z towa­rzy­szą­cym im poczu­ciem alie­na­cji i zobo­jęt­nie­nia byłyby „nor­malne”, gdyby doty­czyły więk­szo­ści ludzi, pod warun­kiem że prze­ja­wia­łyby się łagod­nie i nie wyma­ga­łyby hospi­ta­li­za­cji. To samo można powie­dzieć o krót­ko­wzrocz­no­ści i bólach w krzyżu – przy­pa­dło­ściach dziś tak powszech­nych, że sta­ty­stycz­nie „nor­mal­nych” u współ­cze­snego czło­wieka.

Są prze­cież ludzie, któ­rzy nie cier­pią na depre­sję, nie są schi­zo­idami, nie mają wad wzroku i nie doznają bólów w krzyżu. Czy mamy uwa­żać ich za nie­nor­mal­nych? A może to oni są w pełni nor­malni, pod­czas gdy wielka liczba innych cierpi z powodu roz­ma­itych pato­lo­gii, zarówno fizycz­nych, jak i psy­chicz­nych? Nie­re­ali­styczne byłoby ocze­ki­wa­nie, że istota ludzka będzie żyła w sta­nie cią­głej rado­ści. Nawet nasze dzieci, z natury bar­dziej skłonne do tej emo­cji, nie są bez prze­rwy wesołe. Lecz fakt, że tylko od czasu do czasu dozna­jemy rado­ści, nie tłu­ma­czy zja­wi­ska depre­sji. Pod­stawą zdro­wego funk­cjo­no­wa­nia jed­nostki jest dobre samo­po­czu­cie. Zdrowa osoba przez więk­szą część czasu czuje się dobrze, wyko­nu­jąc swoje obo­wiązki, pie­lę­gnu­jąc związki, wypo­czy­wa­jąc, podej­mu­jąc taką czy inną aktyw­ność. Spo­ra­dycz­nie stan zado­wo­le­nia osiąga poziom rado­ści, a nawet szczyt w postaci uczu­cia eks­tazy. Taki czło­wiek nie­kiedy prze­żywa rów­nież roz­cza­ro­wa­nia, cierpi, jest smutny lub zawsty­dzony. Ale nie wpada w depre­sję.

Aby una­ocz­nić czy­tel­ni­kowi tę róż­nicę, pozwolę sobie porów­nać czło­wieka do skrzy­piec. Kiedy ich struny mają wła­ściwe napię­cie, wibrują i emi­tują dźwięki. Można na nich zagrać wesołą lub smutną melo­dię, marsz pogrze­bowy lub odę do rado­ści. Jeśli skrzypce są roz­stro­jone, otrzy­mamy tylko kako­fo­nię. Jeśli struny są zupeł­nie luźne, nie otrzy­mamy dźwięku w ogóle. Instru­ment jest wtedy mar­twy, nie reaguje na nasze zabiegi. To wła­śnie stan osoby pogrą­żo­nej w depre­sji: jest nie­zdolna do reago­wa­nia.

Nie­zdol­ność czło­wieka do reago­wa­nia odróż­nia depre­sję od innych sta­nów emo­cjo­nal­nych. Czło­wiek zała­many odzy­skuje wiarę w sie­bie i nadzieję, gdy sytu­acja ulega zmia­nie. Czło­wiekowi przy­gnę­bio­nemu popra­wia się nastrój, gdy znika przy­czyna smutku. Melan­cho­lię może roz­wiać ocze­ki­wa­nie przy­jem­no­ści. Nic jed­nak nie wywoła reak­cji u osoby tkwią­cej w depre­sji. Czę­sto per­spek­tywa przy­jem­no­ści lub poprawy sytu­acji depre­sję nawet pogłę­bia.

W poważ­nych przy­pad­kach depre­sji brak reak­cji na świat zewnętrzny bywa ewi­dentny. Chory może godzi­nami sie­dzieć w fotelu, patrząc nie­ru­chomo w prze­strzeń. Może spę­dzać w łóżku więk­szą część dnia, nie­zdolny wykrze­sać z sie­bie ener­gię do jakiej­kol­wiek aktyw­no­ści. Ale więk­szość przy­pad­ków nie sięga tak daleko. Pacjenci, u któ­rych leczy­łem depre­sję, nie byli w tak cięż­kim sta­nie. W zasa­dzie mogli podej­mo­wać codzienne czyn­no­ści. Mieli pracę i jakoś w niej sobie radzili. Wyko­ny­wali obo­wiązki domowe i rodzi­ciel­skie. Postron­nemu obser­wa­to­rowi jawili się jako osoby nor­malne. Wszy­scy jed­nak skar­żyli się na depre­sję, a ich bli­scy zda­wali sobie sprawę z ich stanu.

Typowy przy­pa­dek to Mar­ga­ret. Młoda kobieta w wieku około dwu­dzie­stu pię­ciu lat. Miała męża – jak sama twier­dziła – wspa­nia­łego czło­wieka, miała inte­re­su­jącą pracę, o któ­rej nie powie­działa ni­gdy niczego złego. W grun­cie rze­czy nie było w jej życiu żad­nego powodu do nie­za­do­wo­le­nia, a jed­nak skar­żyła się na chro­niczną depre­sję. Nie od razu posta­wi­łem taką dia­gnozę, gdyż pod­czas wizyt w moim gabi­ne­cie Mar­ga­ret zawsze była uśmiech­nięta, mówiła o sobie z oży­wie­niem, nieco piskli­wym gło­sem. Ktoś widzący ją po raz pierw­szy nie roz­po­znałby natury jej pro­ble­mów, o ile nie byłby na tyle wni­kliwy, by skon­sta­to­wać, że jej zacho­wa­nie jest maską. Jeśli obser­wo­wało się ją uważ­nie lub przy­ła­pało w chwili, gdy prze­stała się kon­tro­lo­wać, można było zauwa­żyć, że cza­sami nie­na­tu­ral­nie cich­nie, a jej twarz, pozba­wiona uśmie­chu, traci wszelki wyraz.

Mar­ga­ret wie­działa, że cierpi na depre­sję. Codzien­nie rano musiała zdo­by­wać się na wysi­łek, żeby wstać z łóżka i pójść do pracy. Mogłaby leżeć i nic nie robić. W isto­cie we wcze­śniej­szym okre­sie jej życia bywały chwile, gdy czuła się kom­plet­nie obez­wład­niona. Teraz to już się nie zda­rzało i w ciągu ostat­nich lat w sta­nie Mar­ga­ret nastą­piła ogólna poprawa. Wciąż jed­nak w jej oso­bo­wo­ści wystę­po­wały pewne nie­do­statki – poczu­cie pustki i nie­zdol­ność do odczu­wa­nia szcze­rej przy­jem­no­ści. Ukry­wała coś przed samą sobą. Uśmiech, elo­kwen­cja i cały spo­sób bycia to była fasada, mająca mówić światu, że wszystko jest w porządku. Kiedy była sama, fasada waliła się w gruzy i depre­sja wycho­dziła na powierzch­nię.

W toku tera­pii Mar­ga­ret nawią­zała kon­takt z głę­bo­kim uczu­ciem smutku. Uświa­do­miła sobie, że nie przy­zna­wała sobie prawa do wyra­ża­nia tego smutku. Kiedy mu się jed­nak pod­da­wała, zaczy­nała pła­kać i płacz ten zawsze przy­no­sił jej dużą ulgę. Potra­fiła także wzbu­dzić w sobie gniew skie­ro­wany prze­ciwko barie­rom unie­moż­li­wia­ją­cym jej wyra­ża­nie uczuć. Kopa­nie w kozetkę i wale­nie w nią pię­ściami popra­wiało jej nastrój i wzmac­niało siły duchowe. Wła­ści­wym celem tera­pii było odkry­cie przy­czyny smutku i wyeli­mi­no­wa­nie potrzeby skry­wa­nia się za fasadą weso­ło­ści. Gdy Mar­ga­ret weszła w kon­takt ze swo­imi emo­cjami i nauczyła się bez­po­śred­nio je wyra­żać, jej depre­sja osła­bła.

W następ­nych roz­dzia­łach omó­wię bar­dziej szcze­gó­łowo spo­sób lecze­nia depre­sji. Przed­sta­wi­łem przy­pa­dek Mar­ga­ret nie po to, by wyka­zać, że jest to pro­sta tera­pia, która przy­nosi szyb­kie i nie­za­wodne rezul­taty. Nie­któ­rym pacjen­tom pomaga, inni na nią nie reagują. Każdy przy­pa­dek jest inny, każdy czło­wiek jest jedyny w swoim rodzaju, każda oso­bo­wość kształ­tuje się pod wpły­wem nie­zli­czo­nych czyn­ni­ków. Nie­za­leż­nie jed­nak od tego, czy pacjent odpo­wied­nio reaguje na lecze­nie, czy nie, można wska­zać pewne wspólne cechy wszyst­kich reak­cji depre­syj­nych. Oto kilka innych histo­rii.

David to homo­sek­su­ali­sta pod pięć­dzie­siątkę, odno­szący znaczne suk­cesy zawo­dowe. Wpadł w depre­sję, według jego wła­snej opi­nii, z powodu poważ­nej utraty poten­cji sek­su­al­nej. Dzięki pracy, któ­rej gor­li­wie się odda­wał, miał wielu zna­jo­mych, ale nie miał żad­nej bli­skiej osoby, z którą mógłby dzie­lić życie. Był samotny, więc wyda­wało się, że ma dobry powód, by wpaść w depre­sję. Jed­nak pewne czy­telne cechy oso­bo­wo­ści Davida suge­ro­wały, że praw­dziwa przy­czyna jego depre­sji jest inna.

Twarz Davida sta­no­wiła maskę, lecz w prze­ci­wień­stwie do Mar­ga­ret nie silił się, by nadać jej jakiś wyraz. Była tak nie­ru­choma, że przy­po­mi­nała wręcz twarz nie­bosz­czyka. Szczęki zaci­śnięte, spoj­rze­nie bez­barwne, ciało sztywne jak deska. David skar­żył się na bóle w ple­cach i był podatny na anginę. Oddech miał płytki, głos cienki i bez­barwny. Patrząc na niego, mia­łem wra­że­nie, że jest tylko na pół żywy.

Rów­nie bez życia był, gdy cho­dziło o wyra­ża­nie uczuć. Po pro­stu ich nie dozna­wał. Po dłuż­szym okre­sie tera­pii, pod­czas któ­rej uczy­łem go głęb­szego oddy­cha­nia i roz­luź­nia­nia ciała, udało mi się wresz­cie skło­nić go, by się prze­ła­mał i zare­ago­wał pła­czem na moje zabiegi. Ale zda­rzyło się to tylko raz. David był nie do rusze­nia. Cho­ciaż chciał się leczyć, nie potra­fił zre­zy­gno­wać ze swo­jego pod­świa­do­mego oporu i zobo­jęt­nie­nia na bodźce. Nawią­zu­jąc do tej postawy, przy­wo­łał incy­dent ze swo­jego dzie­ciń­stwa, który dał mi pewien wgląd w źró­dło jego zacho­wa­nia. Matka, do któ­rej był bar­dzo przy­wią­zany, wpa­dła kie­dyś w histe­rię. Krzy­czała i zano­siła się pła­czem. David zamknął się w swoim pokoju, żeby tego nie słu­chać, ale matka zaczęła dobi­jać się do drzwi, na prze­mian żąda­jąc i bła­ga­jąc, żeby do niej wyszedł. David nie zare­ago­wał. Zamknął się w sobie i w pew­nym sen­sie pozo­stał zamknięty do dziś. Przy­po­mniało mi się powie­dze­nie o robie­niu dobrej miny do złej gry, tylko że w przy­padku Davida było to robie­nie ponu­rej miny do złej gry.

David pozo­stał zamknięty w sobie, samotny i do pew­nego stop­nia pogrą­żony w cią­głej depre­sji. Z wie­kiem zamy­kał się coraz bar­dziej. Sys­te­ma­tycz­nie pogłę­bia­jąca się depre­sja była bez­po­śred­nim skut­kiem zablo­ko­wa­nia emo­cji i towa­rzy­szą­cej temu reduk­cji sił życio­wych. To z kolei stop­niowo nad­we­rę­żało jego poten­cję sek­su­alną. Nie było więc prawdą, że w depre­sję wpę­dziła go utrata poten­cji. Jego poten­cja wię­dła, bo wię­dło jego życie i kur­czyła się wital­ność. Wciąż jakoś się trzy­mał, ale funk­cjo­no­wał bar­dziej jak maszyna niż istota ludzka. Cho­dził nawet regu­lar­nie na siłow­nię, by utrzy­mać swoje ciało w dobrej kon­dy­cji.

Jakiś czas temu zaj­mo­wa­łem się psy­cho­lo­giem, który zgło­sił się na tera­pię jakoby w tym celu, by zapo­znać się z bio­ener­ge­tycz­nym podej­ściem do pro­ble­mów emo­cjo­nal­nych3. Geo­rge miał wiele pro­ble­mów, o któ­rych mogli­śmy otwar­cie roz­ma­wiać, gdyż mani­fe­sto­wały się w fizycz­nej eks­pre­sji jego ciała. Czę­sto przy­bie­rał głu­pawe, bła­zeń­skie pozy, które zaprze­czały jego bły­sko­tli­wej inte­li­gen­cji. Był sil­nie umię­śniony, cho­ciaż ni­gdy nie upra­wiał sportu ani nie wyko­ny­wał żad­nych ćwi­czeń gim­na­stycz­nych. Napięta i nad­mier­nie roz­bu­do­wana musku­la­tura wią­zała się z wysił­kiem, który podej­mo­wał, by powstrzy­mać bądź stłu­mić swoje emo­cje.

Kiedy poczy­ni­li­śmy w tera­pii znaczne postępy, pew­nego dnia stwier­dził: „Czuję teraz, że prze­ła­ma­łem swoją depre­sję. Zawsze byłem w lek­kiej depre­sji”. Zasko­czyła mnie jego uwaga. Ni­gdy wcze­śniej nie wspo­mi­nał, że cierpi na depre­sję, a co dziw­niej­sze, ja też nie roz­wa­ża­łem takiej ewen­tu­al­no­ści. Nie skar­żył się na trud­no­ści z wycho­dze­niem do pracy i wie­dzia­łem, że praca przy­nosi mu satys­fak­cję. Spra­wiał wra­że­nie czło­wieka aktyw­nego życiowo. Przez oto­cze­nie musiał więc być uwa­żany za osobę w pełni nor­malną.

Jed­nak jego reak­cje emo­cjo­nalne były upo­śle­dzone. Stale miał obni­żony nastrój, nie prze­ży­wał wzlo­tów ducho­wych, czuł się skrę­po­wany i przy­tło­czony. Jego depre­sja nie była na tyle poważna, by go para­li­żo­wać, ale tak czy ina­czej była to depre­sja. Jest to powszechna forma tej przy­pa­dło­ści. Obser­wu­jąc ludzi w moim gabi­ne­cie i poza nim, dosze­dłem do wnio­sku , że spo­ty­kamy się z nią na każ­dym kroku. Więk­szo­ści ludzi bra­kuje wewnętrz­nego pobu­dze­nia, które powinno doda­wać wigoru ich życiu. Cią­gną swój wózek, ale czę­sto z ponurą deter­mi­na­cją i sztyw­no­ścią wła­ściwą maszy­nie. Ponu­rość, gnu­śność i mono­to­nia wewnętrz­nego życia wyraź­nie odbi­jają się w ich cia­łach i mają bez­po­średni wpływ na ich sytu­ację życiową.

Przed­sta­wię jesz­cze jeden przy­pa­dek – kobiety cier­pią­cej na ciężką depre­sję ze skłon­no­ściami samo­bój­czymi. Pacjentka, którą będę nazy­wał Anne, przez kilka lat pod­da­wała się tera­pii psy­cho­ana­li­tycz­nej. W ostat­nim cza­sie zaczęła mie­wać myśli samo­bój­cze i wyda­wało się, że ich źró­dłem jest poczu­cie, iż nie spraw­dziła się jako kobieta. Wią­zało się to z fak­tem, że dobie­gała czter­dziestki i nie zawarła dotąd mał­żeń­stwa. Anne była osobą inte­li­gentną i osią­gała suk­cesy zarówno w pracy zawo­do­wej, jak i w swo­ich pró­bach twór­czych. Wraz z utratą ducha praca zaczęła jej spra­wiać trud­no­ści, a potrzeba aktyw­no­ści twór­czej osła­bła. Do jej zała­ma­nia przy­czy­niło się kilka czyn­ni­ków, ale wszyst­kie wią­zały się z utratą poczu­cia kobie­co­ści i atrak­cyj­no­ści.

Kiedy po raz pierw­szy ujrza­łem Anne, wyglą­dała na zała­maną. Jej ciało było zwiot­czałe, mię­śnie sfla­czałe, skóra twa­rzy obwi­sła i bez­barwna. Nie miała dość ener­gii, by głę­biej ode­tchnąć, i jej stały komen­tarz brzmiał: „To nie ma sensu”. Kiedy pacjent mówi coś takiego, na ogół ma to zna­czyć: „Nie ma sensu się sta­rać. I tak mi się nie uda”. Mia­łem jed­nak wra­że­nie, że Anne chce przez to powie­dzieć: „Życie nie ma sensu. To po pro­stu nie dla mnie”. Jej poczu­cie bez­na­dziej­no­ści było tak wszech­ogar­nia­jące, że w grun­cie rze­czy była gotowa umrzeć. Ciało odzwier­cie­dlało tę rezy­gna­cję. W jaki jed­nak spo­sób dopro­wa­dziła się do takiego stanu i o co toczyła walkę?

W toku roz­mowy wyszło na jaw, że kiedy Anne miała cztery lata, wyda­rzyło się coś, co wywarło decy­du­jący wpływ na jej dal­sze życie. Wcze­śniej przez jakieś pół­tora roku miała zwy­czaj przy­glą­dać się, jak jej ojciec oddaje mocz. Czę­sto doty­kała przy tym jego penisa. Ale pew­nego dnia przy takiej oka­zji ojciec zwró­cił się do niej i powie­dział: „Zostaw mnie, świn­tu­cho!”. Nie­trudno sobie wyobra­zić, jakim upo­ko­rze­niem było dla małej dziew­czynki takie nagłe odrzu­ce­nie. Była zdru­zgo­tana i zaczęła uni­kać wszel­kiego fizycz­nego kon­taktu z rodzi­cami. Ale rów­nie wiel­kie zna­cze­nie miał fakt, że zwró­ciła się prze­ciwko wła­snemu ciału i wła­snej sek­su­al­no­ści.

W doro­słym życiu Anne paro­krot­nie anga­żo­wała się w związki les­bij­skie. Prze­żyła rów­nież poważny romans z żona­tym męż­czy­zną. Ani jedno, ani dru­gie nie dało jej satys­fak­cji, gdyż nie pozwa­lała sobie na to, by praw­dzi­wie pra­gnąć lub potrze­bo­wać innej osoby. Rana była zbyt głę­boka i jej serce zamknęło się. Potra­fiła jedy­nie ofia­ro­wy­wać swoje ciało, swoją inte­li­gen­cję, swoją kre­atyw­ność i swoje piersi. W pier­siach sku­piła się cała jej zmy­sło­wość. Były dla niej jedy­nym źró­dłem ero­tycz­nej przy­jem­no­ści, ale nawet tego sobie odma­wiała. Jakiś rok przed­tem, zanim ją pozna­łem, pod­dała się ope­ra­cji pla­stycz­nej, jakoby w tym celu, by ujędr­nić swój biust i popra­wić jego wygląd, lecz w świe­tle cięż­kiej depre­sji, w któ­rej się następ­nie pogrą­żyła, tę dekla­ro­waną moty­wa­cję można podać w wąt­pli­wość. W rezul­ta­cie stra­ciła w pier­siach wszel­kie czu­cie.

Mogłem się domy­ślić, że bodź­cem do pod­da­nia się ope­ra­cji było nie­świa­dome pra­gnie­nie, by odciąć się od doznań ero­tycz­nych. Ciało z jego popę­dami sta­no­wiło pod­sta­wową przy­czynę pro­ble­mów Anne i pozo­sta­wało źró­dłem fru­stra­cji. Z dru­giej strony wciąż miała otwarty umysł, żywą inte­li­gen­cję i duży poten­cjał twór­czy. Cóż za pokusa – zapo­mnieć o ciele i żyć w czy­stej, ete­rycz­nej atmos­fe­rze psy­che! Lecz Anne nie była oso­bo­wo­ścią schi­zo­idalną ani schi­zo­fre­niczną i tak silna dyso­cja­cja była dla niej nie­do­stępna. Mogła znie­czu­lić swoje ciało, lecz nie mogła od niego uciec.

Jej dzie­cinne zain­te­re­so­wa­nie peni­sem ojca było czymś zupeł­nie nie­win­nym. Myślę, że trzeba to wyraź­nie powie­dzieć, aby­śmy zro­zu­mieli nisz­czące skutki opi­sa­nej sytu­acji. Owo zain­te­re­so­wa­nie miało dwa źró­dła. Pierw­szym było natu­ralne u wszyst­kich dzieci zacie­ka­wie­nie męskim orga­nem płcio­wym, sym­bo­lem roz­rod­czo­ści; dru­gim było zja­wi­sko prze­nie­sie­nia emo­cji. Do takiego prze­nie­sie­nia docho­dzi, gdy wła­ściwy obiekt pożą­da­nia jest nie­do­stępny. Brak satys­fak­cjo­nu­ją­cych rela­cji z matką nie tylko spo­wo­do­wał u Anne zde­cy­do­wane prze­nie­sie­nie emo­cji na ojca, lecz także stał się zasad­ni­czą pra­przy­czyną jej skłon­no­ści do depre­sji (rola matki w zja­wi­sku depre­sji będzie sze­rzej omó­wiona w dal­szej czę­ści książki). Zacho­wa­nie ojca ode­brała jako pozba­wie­nie jej prawa do odczu­wa­nia ero­tycz­nej satys­fak­cji z cie­le­snego z nim kon­taktu. To z kolei spra­wiło, że zane­go­wała moż­li­wość dozna­wa­nia przy­jem­no­ści we wła­snym ciele. Takie nasta­wie­nie to pod­stawa àààrozwoju depre­sji.

Dla wszyst­kich czte­rech opi­sa­nych przy­pad­ków i w ogóle wszyst­kich reak­cji depre­syj­nych typowy jest brak poczu­cia rze­czy­wi­sto­ści, widoczny w posta­wie i zacho­wa­niu pacjenta. Czło­wiek cier­piący na depre­sję żyje prze­szło­ścią i neguje teraź­niej­szość. Na przy­kład Anne, odrzu­ca­jąc wła­sne ciało, pod­trzy­my­wała poczu­cie odrzu­ce­nia, któ­rego doznała ze strony ojca. Prze­szłość była dla niej czymś real­nym i dawna trauma była wciąż na nowo odtwa­rzana w teraź­niej­szo­ści. Mar­ga­ret upar­cie nego­wała swój smu­tek, choć żadne bie­żące oko­licz­no­ści nie uspra­wie­dli­wiały takiej postawy. David zaś znaj­do­wał w samot­no­ści i izo­la­cji tę samą nie­zdrową satys­fak­cję, jakiej dozna­wał w dzie­ciń­stwie, zamy­ka­jąc się przed swoją zabor­czą matką. Oczy­wi­ście osoba w depre­sji nie uświa­da­mia sobie, że tkwi men­tal­nie w prze­szło­ści, ponie­waż żyje rów­nież przy­szło­ścią – w obli­czu teraź­niej­szo­ści rów­nie nie­re­alną, jak prze­szłość.

Ktoś, kto doświad­czył w dzie­ciń­stwie utraty lub traumy, które pod­ko­pały jego samo­ak­cep­ta­cję i poczu­cie bez­pie­czeń­stwa, two­rzy sobie obraz przy­szło­ści, która będzie odwrot­no­ścią minio­nego prze­ży­cia. Tak więc osoba, która jako dziecko doznała odrzu­ce­nia, wyobraża sobie przy­szłość pełną akcep­ta­cji i apro­baty. Jeśli w dzie­ciń­stwie zma­gała się z poczu­ciem bez­sil­no­ści, jej umysł w natu­ralny spo­sób kom­pen­suje ten uraz obra­zami przy­szłej potęgi i wła­dzy. W swych fan­ta­zjach i marze­niach umysł pró­buje odwró­cić nie­przy­jemną, trudną do zaak­cep­to­wa­nia rze­czy­wi­stość, pro­du­ku­jąc wizje, które wyno­szą jed­nostkę i roz­dy­mają jej ego. Jeśli znaczna część czy­jejś ener­gii sku­pia się na tych wizjach, czło­wiek traci z pola widze­nia ich źró­dło, czyli doświad­cze­nia z dzie­ciń­stwa, i będzie gotów poświę­cić teraź­niej­szość dla ich speł­nie­nia. Jest to jed­nak cel nie­re­alny i nie­moż­liwy do osią­gnię­cia.

Każdy z przed­sta­wio­nych wyżej pacjen­tów z depre­sją przy­wią­zał się wła­śnie do takiej nie­re­al­nej wizji przy­szło­ści. Według Mar­ga­ret ma to być czas dosko­na­łej har­mo­nii, wolny od smutku i cier­pie­nia. Pró­buje ona zbu­do­wać taką przy­szłość, negu­jąc swoje żale i resen­ty­menty. David w obra­zie przy­szło­ści widzi sie­bie jako czło­wieka kocha­nego i podzi­wia­nego za swoje nie­ule­ga­nie emo­cjom i sto­icyzm, cał­ko­wi­cie igno­ru­jąc fakt, że taka postawa unie­moż­li­wia nawią­zy­wa­nie kon­tak­tów i ska­zuje go na samot­ność. Geo­rge pie­lę­gnuje wizję potęgi à la Wal­ter Mitty4, co uze­wnętrz­nia się w jego nad­mier­nie roz­ro­śnię­tej musku­la­tu­rze, i nie zdaje sobie sprawy, że te same mię­śnie krę­pują go i ogra­ni­czają. A kiedy zwró­ci­łem Anne uwagę, że jej oddech jest płytki, odrze­kła: „Jakie zna­cze­nie ma oddech?”. Ale prze­cież gdyby nie oddy­chała, to jej inte­li­gen­cja i kre­atyw­ność nie mia­łyby żad­nej przy­szło­ści. Marze­nie o umy­śle, który nie potrze­buje ciała, to mrzonka.

Nie­re­ali­stycz­ność postawy osoby cier­pią­cej na depre­sję naj­le­piej uwi­docz­nia się w utra­cie kon­taktu z wła­snym cia­łem. Czło­wiek pogrą­żony w depre­sji jest pozba­wiony auto­per­cep­cji. Nie widzi sie­bie takim, jakim jest naprawdę, gdyż jego umysł kon­cen­truje się na nie­re­al­nej wizji. Nie zdaje sobie sprawy z ogra­ni­cza­ją­cych go napięć mię­śnio­wych, cho­ciaż to one są odpo­wie­dzialne za jego nie­moż­ność speł­nie­nia się w teraź­niej­szo­ści. Nie wyczuwa zabu­rzeń w funk­cjo­no­wa­niu wła­snego ciała, takich jak obni­żona mobil­ność i słabe oddy­cha­nie, ponie­waż iden­ty­fi­kuje się tylko ze swoim ego, wolą i wyobraź­nią. Igno­ruje życie ciała, życie w teraź­niej­szo­ści, uważa je za nie­istotne, gdyż jego wzrok spo­czywa na przy­szłych celach. Tylko one się liczą.

W pogoni za ilu­zją

Depre­sja jest dziś zja­wi­skiem powszech­nym, ponie­waż bar­dzo wielu ludzi dąży do nie­re­al­nych celów, które nie mają bez­po­śred­niego związku z pod­sta­wo­wymi potrze­bami istoty ludz­kiej. Każdy czło­wiek pra­gnie kochać, a zara­zem wie­dzieć, że jego miłość jest akcep­to­wana i w jakimś stop­niu odwza­jem­niana. Miłość i tro­skli­wość wiąże nas ze świa­tem, dając poczu­cie, że jeste­śmy czę­ścią życia. Jest dla nas ważne, by nas kochano, tylko o tyle, o ile wspiera to aktywną eks­pre­sję naszej wła­snej miło­ści. Ludzie, któ­rzy kochają, nie wpa­dają w depre­sję. Poprzez miłość wyra­żają sie­bie, afir­mują swoje ist­nie­nie i toż­sa­mość.

Auto­ek­spre­sja jest następną fun­da­men­talną potrzebą wszyst­kich istot ludz­kich i w ogóle wszyst­kich żywych stwo­rzeń. Leży ona u pod­staw wszel­kiej aktyw­no­ści twór­czej i jest naj­więk­szym źró­dłem przy­jem­no­ści. Roz­wi­ną­łem ten temat w mojej poprzed­niej książce5. W tym miej­scu ważne jest, żeby­śmy uświa­do­mili sobie, że auto­ek­spre­sja jed­nostki cier­pią­cej na depre­sję jest sil­nie ogra­ni­czona, jeśli nie stłu­miona cał­ko­wi­cie. U wielu ludzi prze­ja­wia się jedy­nie w wąskiej sfe­rze życia, na ogół w pracy lub biz­ne­sie, ale nawet w tym obsza­rze bywa zni­koma, jeśli praca jest wyko­ny­wana kom­pul­syw­nie lub mecha­nicz­nie. Swo­jego ja doświad­czamy przez auto­ek­spre­sję i jeśli drogi auto­ek­spre­sji są zablo­ko­wane, nasze ja bled­nie.

Ja jest zasad­ni­czo zja­wi­skiem cie­le­snym, zatem auto­ek­spre­sja ozna­cza wyra­ża­nie uczuć. Naj­głęb­szym z uczuć jest miłość, ale na nasze ja skła­dają się rów­nież inne uczu­cia i w zdro­wej oso­bo­wo­ści wszyst­kie one pra­wi­dłowo się mani­fe­stują. W isto­cie zakres uczuć, jakie dana osoba potrafi wyra­zić, okre­śla for­mat jej oso­bo­wo­ści. Wia­domo, że czło­wiek w depre­sji zamyka się w sobie i że uak­tyw­nie­nie jakiejś emo­cji, takiej jak smu­tek czy gniew – co może się wyra­żać pła­czem lub ude­rza­niem w kozetkę – ma natych­mia­stowy i dobro­czynny wpływ na jego stan. Kanały, przez które wyra­żamy uczu­cia, to głos, ruchy ciała i oczy. Kiedy oczy spo­glą­dają tępo, głos jest bez­barwny, a ruchy skrę­po­wane, te kanały są zamknięte, a czło­wiek pogrą­żony jest w depre­sji.

Kolejną pod­sta­wową potrzebą wszyst­kich istot ludz­kich jest wol­ność. Bez wol­no­ści nie ma mowy o auto­ek­spre­sji. Nie mam tu na myśli jedy­nie wol­no­ści poli­tycz­nej, acz­kol­wiek jest to ważny aspekt wol­no­ści. Chcemy być wolni we wszyst­kich życio­wych sytu­acjach – w domu, w szkole, w pracy, w życiu towa­rzy­skim. Nie szu­kamy abso­lut­nej wol­no­ści, lecz wol­no­ści wyra­ża­nia sie­bie, prawa głosu przy roz­strzy­ga­niu swo­ich spraw. Każda ludzka spo­łecz­ność w imię spój­no­ści grupy nakłada pewne ogra­ni­cze­nia na indy­wi­du­alną wol­ność. Są one do zaak­cep­to­wa­nia, pod warun­kiem że nie zabie­rają nam w zbyt dużym stop­niu prawa do auto­ek­spre­sji.

Jed­nak oprócz zewnętrz­nych ist­nieją rów­nież wewnętrzne wię­zie­nia. Tkwiące w nas samych bariery auto­ek­spre­sji są czę­sto moc­niej­sze niż obo­wią­zu­jące prawo czy inne przy­mu­sowe ogra­ni­cze­nia, hamu­jące naszą dąż­ność do wyra­ża­nia sie­bie. Ponie­waż czę­sto nie uświa­da­miamy ich sobie lub je racjo­na­li­zu­jemy, blo­kują nas bar­dziej, niż mogą to zro­bić ogra­ni­cze­nia zewnętrzne.

Osoba w depre­sji jest uwię­ziona za nie­uświa­do­mio­nymi murami roz­ma­itych „muszę” i „nie wolno mi”, które izo­lują ją, ogra­ni­czają i w rezul­ta­cie łamią jej ducha. Żyjąc w takim wię­zie­niu, snuje fan­ta­zje o wol­no­ści, obmy­śla spo­soby uwol­nie­nia się, marzy o innym życiu. Marze­nia te, jak wszel­kie ilu­zje, poma­gają w utrzy­ma­niu rów­no­wagi, ale unie­moż­li­wiają zara­zem reali­styczną kon­fron­ta­cję z krę­pu­ją­cymi jed­nostkę wewnętrz­nymi siłami. Wcze­śniej czy póź­niej ilu­zja roz­pada się, marze­nia gasną, plany zawo­dzą i rze­czy­wi­stość zagląda nam w oczy. Kiedy do tego docho­dzi, pogrą­żamy się w depre­sji i mamy poczu­cie bez­na­dziej­no­ści.

W pogoni za ilu­zjami sta­wiamy sobie nie­re­alne cele – czyli cele, po któ­rych osią­gnię­ciu, jak wie­rzymy, auto­ma­tycz­nie sta­niemy się wolni, odzy­skamy prawo do auto­ek­spre­sji i będziemy zdolni do miło­ści. Wła­ści­wie nie­re­alny nie jest sam cel, lecz nagroda, jakiej się spo­dzie­wamy za jego osią­gnię­cie. Wśród celów, do któ­rych tak wielu ludzi nie­zmor­do­wa­nie dąży, są bogac­two, suk­ces i sława. W naszej kul­tu­rze ist­nieje mistyczny kult bogac­twa. Dzie­limy ludzi na tych, któ­rzy „mają”, i tych, któ­rzy „nie mają”. Wie­rzymy, że boga­cze są uprzy­wi­le­jo­wani, gdyż dys­po­nują środ­kami pozwa­la­ją­cymi im zaspo­ka­jać wszel­kie pra­gnie­nia, a zatem w pełni się reali­zo­wać. Nie­stety, w wielu przy­pad­kach to nie działa. Bogaci ludzie rów­nie czę­sto wpa­dają w depre­sję, jak ubo­dzy. Żadna ilość pie­nię­dzy nie gwa­ran­tuje wewnętrz­nej satys­fak­cji, a tylko dla niej warto żyć. W więk­szo­ści przy­pad­ków pęd do boga­ce­nia się odciąga ener­gię jed­nostki od aktyw­no­ści bar­dziej twór­czej i lepiej wyra­ża­ją­cej jej oso­bo­wość, co skut­kuje zubo­że­niem ducha.

Suk­ces i sława to nieco inny przy­pa­dek. Pożą­da­nie suk­cesu i sławy opiera się na ilu­zo­rycz­nym prze­świad­cze­niu, że ich osią­gnię­cie nie tylko wzmocni nasze poczu­cie wła­snej war­to­ści, lecz także zapewni nam sza­cu­nek oto­cze­nia i akcep­ta­cję, któ­rej pra­gniemy. To prawda, można w ten spo­sób popra­wić swoją samo­ocenę i pod­nieść swój pre­stiż spo­łeczny. Lecz te widoczne zyski nie mają więk­szego zna­cze­nia dla naszego wewnętrz­nego ja. Iluż to ludzi suk­cesu popeł­niło samo­bój­stwa u szczytu kariery! Nikomu sława nie przy­nio­sła praw­dzi­wej miło­ści, nie­wielu tylko prze­ła­mało dzięki niej wewnętrzne poczu­cie osa­mot­nie­nia. Nie­ważne, jak gło­śne sły­szymy okla­ski, jak bar­dzo entu­zja­zmuje się tłum. Nie poru­sza to naszego serca. Cho­ciaż te cele cie­szą się wiel­kim uzna­niem w spo­łe­czeń­stwie maso­wym, praw­dziwe życie toczy się na­dal w sfe­rze bar­dzo oso­bi­stej.

A zatem nie­re­alny cel defi­niu­jemy jako cel, z któ­rym wiążą się nie­re­ali­styczne ocze­ki­wa­nia. Za żądzą pie­nię­dzy, suk­cesu lub sławy kryje się w rze­czy­wi­sto­ści potrzeba samo­ak­cep­ta­cji, sza­cunku dla sie­bie i auto­ek­spre­sji. Dla wielu ludzi ubó­stwo, nie­po­wo­dze­nia, pozo­sta­wa­nie w cie­niu to znak, że są „nikim”, a zatem są nie­godni miło­ści i nie­zdolni do miło­ści. Jeśli jed­nak ktoś wie­rzy, że bogac­two, suk­ces i sława mogą zamie­nić „nikogo” w „kogoś”, to żyje w świe­cie ilu­zji. Czło­wiek suk­cesu może wyda­wać się „kimś”, ponie­waż ota­czają go zewnętrzne oznaki powo­dze­nia: dobre ubra­nia i samo­chody, ele­gancki dom, popu­lar­ność. Jest to obraz „kogoś”, ale obrazy to zja­wi­ska powierz­chowne, czę­sto nie­ma­jące więk­szego związku z życiem wewnętrz­nym. W grun­cie rze­czy, kiedy ktoś stwa­rza sobie wizję „bycia kimś”, świad­czy to o tym, że wewnętrz­nie czuje się „nikim”. Uczu­cie to wynika z ode­rwa­nia ego od ciała. Osoba iden­ty­fi­ku­jąca się ze swoim ego i negu­jąca zna­cze­nie ciała funk­cjo­nuje tak, jakby ciała nie miała w ogóle. Utrata poczu­cia ciała, toż­sama z poczu­ciem, że jest się „nikim”, zmu­sza ją do pod­sta­wie­nia w miej­sce cie­le­snej rze­czy­wi­sto­ści obrazu odwo­łu­ją­cego się do pozy­cji spo­łecz­nej, poli­tycz­nej lub eko­no­micz­nej.

Jeśli chcemy poznać praw­dziwe obli­cze czło­wieka skry­tego za fasadą kon­wen­cji spo­łecz­nej, musimy przyj­rzeć się jego ciału, wyczuć jego emo­cje i zro­zu­mieć rela­cje z oto­cze­niem. Jego oczy powie­dzą nam, czy potrafi kochać, twarz zdra­dzi, czy jest zdolny do auto­ek­spre­sji, ruchy ujaw­nią sto­pień wewnętrz­nej wol­no­ści. Kiedy widzimy ciało wibru­jące i pełne życia, natych­miast wyczu­wamy, że mamy do czy­nie­nia z „kimś”, nie­za­leż­nie od jego pozy­cji spo­łecz­nej. I nie­za­leż­nie od tego, co nam wpo­jono, praw­dziwe życie toczy się na tym oso­bi­stym pozio­mie, na któ­rym ciało wcho­dzi w rela­cję z innym cia­łem lub śro­do­wi­skiem natu­ral­nym. Cała reszta to tylko sce­no­gra­fia i jeśli pomy­limy ją z dra­ma­tem życia, to naprawdę wpad­niemy w pułapkę ilu­zji.

Nie­re­alny cel zmu­sza nas do schle­bia­nia oto­cze­niu, ponie­waż stoi za nim potrzeba apro­baty. Cel ten pier­wot­nie sta­wiamy sobie w dzie­ciń­stwie, a apro­baty szu­kamy u rodzi­ców, dopiero póź­niej prze­no­sząc to ocze­ki­wa­nie na innych. Zilu­struję ten aspekt zagad­nie­nia opi­sem pew­nego przy­padku.

Leczy­łem kie­dyś kobietę, która wpa­dła w ciężką depre­sję po roz­pa­dzie swego mał­żeń­stwa. Odkryła, że mąż pozo­staje w ero­tycz­nym związku z inną kobietą, i było to dla niej wstrzą­sem. Była kobietą nowo­cze­sną i pozba­wioną prze­są­dów, dosko­nale zda­wała sobie sprawę, że takie sytu­acje są na porządku dzien­nym. Co wię­cej, jej poży­cie z mężem nie było wolne od kon­flik­tów. Mąż słabo zara­biał i moja pacjentka musiała się dobrze gim­na­sty­ko­wać, by stwo­rzyć rodzi­nie przy­tulny dom. W dodatku w ich mał­żeń­stwie wystę­po­wały pro­blemy sek­su­alne – w trak­cie sto­sunku Selma ni­gdy nie osią­gała orga­zmu.

Czy Selma wpa­dła w depre­sję, ponie­waż utra­ciła miłość męża? Nie jest łatwo oce­nić, jak bar­dzo dwoje ludzi się kocha, ale pra­cu­jąc z Selmą, nie odno­si­łem wra­że­nia, by szcze­gól­nie cier­piała z powodu tej utraty. Była teraz samotna, ale samot­ność nie musi ozna­czać depre­sji. Zresztą wciąż miała przy sobie dziecko i dom, któ­rym musiała się zaj­mo­wać.

Selma prze­żyła szok, ponie­waż nie spo­dzie­wała się, że może zostać zdra­dzona i że tę zdradę odczuje tak dotkli­wie. Tym, co naprawdę utra­ciła, była wiara w sie­bie. Wcze­śniej sądziła, że pod wie­loma wzglę­dami ma prze­wagę nad mężem. Uwa­żała, że jest bar­dziej inte­li­gentna, bar­dziej wraż­liwa i roz­sąd­niej­sza. Czuła, że mąż jej potrze­buje, że to ona pod­syca jego ambi­cje i pomaga mu osią­gnąć suk­ces. Widziała sie­bie jako natchnie­nie i siłę spraw­czą jego dzia­łań.

Nie­trudno zro­zu­mieć, dla­czego Selma doznała szoku, skoro funk­cjo­no­wała w taki spo­sób i taki obraz pie­lę­gno­wała w umy­śle. Nie była w sta­nie wyobra­zić sobie, że mąż zwróci się ku innej kobie­cie, ponie­waż postrze­gała sie­bie jako ide­alną żonę na całe życie, taką, jakiej powi­nien pra­gnąć każdy męż­czy­zna. Ten roz­dęty niczym balon obraz wła­snej osoby znie­nacka prze­kłuła zdrada mał­żeń­ska. Jej ego zała­mało się i Selma wpa­dła w depre­sję.

Nie­re­al­nym celem, do któ­rego zmie­rzała Selma, był zwią­zek, w któ­rym czu­łaby się cał­ko­wi­cie bez­pieczna, gdyż part­ner nie mógłby sobie nawet wyobra­zić życia bez niej. Potrzeba takiego abso­lut­nego bez­pie­czeń­stwa wska­zy­wała na głę­boką wewnętrzną nie­pew­ność, co rze­czy­wi­ście ujaw­niło się w toku tera­pii. Jej rodzice roz­wie­dli się, kiedy była mała, i utrata związku z ojcem głę­boko ją zra­niła. W jej dzie­ciń­stwie było wię­cej takich wstrzą­sów emo­cjo­nal­nych, które ukształ­to­wały jej oso­bo­wość, wzbu­dza­jąc nad­mierną potrzebę bez­pie­czeń­stwa. Selma jed­nak nie zda­wała sobie sprawy z tej potrzeby, a nawet rzu­to­wała ją na męża. To on potrze­buje bez­pie­czeń­stwa – wma­wiała sobie i sta­rała się mu je zapew­nić, całym ser­cem odda­jąc się jego spra­wom.

Nie­re­alne cele, do któ­rych Selma dążyła, wkła­da­jąc w to całą swoją ener­gię, spro­wa­dzały się do tego, aby być ide­alną żoną i matką i zyskać dzięki temu stałą, nie­za­chwianą miłość, któ­rej odmó­wiono jej w dzie­ciń­stwie. Jeden z tych celów był wewnętrzny, drugi zewnętrzny, lecz oby­dwa były nie do osią­gnię­cia. Dąże­nie do dosko­na­ło­ści odbiera jed­no­stce czło­wie­czeń­stwo i nie­sie w sobie zalą­żek klę­ski. Może słu­żyć jedy­nie do odma­wia­nia tej dosko­na­ło­ści innym ludziom. W sto­sunku Selmy do męża można było dostrzec nutę lek­ce­wa­że­nia i dopa­trzeć się ukry­tej pod spodem wro­go­ści. W trak­cie lecze­nia depre­sji Selma ujaw­niła wiele gory­czy i nega­tyw­nych uczuć wobec mał­żonka.

Pogoń za nie­za­chwianą miło­ścią rów­nież jest samo­bój­cza. Selma chciała od męża cze­goś wię­cej niż przy­wią­za­nia i goto­wo­ści dzie­le­nia z nią życia. Chciała, by zwią­zał się z nią nawet wbrew wła­snym potrze­bom. Nikt jed­nak nie chce być tak zwią­zany, bo ogra­ni­cza to indy­wi­du­alną wol­ność. Reak­cją męża Selmy na te nie­wy­ar­ty­ku­ło­wane żąda­nia mógł być tylko skry­wany resen­ty­ment, a następ­nie bunt, który w końcu rzu­cił go w ramiona innej kobiety.

W próby reali­zo­wa­nia swo­ich nie­re­al­nych celów Selma inwe­sto­wała mnó­stwo ener­gii i wysiłku. Pod­jęła te próby jesz­cze przed okre­sem doj­rze­wa­nia, a zakoń­czyła dopiero w cza­sie zała­ma­nia ner­wo­wego. Kiedy do niego doszło, była u kresu sił – wyczer­pana fizycz­nie i zmal­tre­to­wana psy­chicz­nie. Jej depre­sję można inter­pre­to­wać jako głos natury wzy­wa­jący do wstrzy­ma­nia bez­sen­sow­nych wydat­ków ener­gii i dania sobie czasu na odzy­ska­nie sił. Jak­kol­wiek depre­sja to stan pato­lo­giczny, sprzyja zara­zem rege­ne­ra­cji. Zała­ma­nie przy­po­mina powrót do dzie­ciń­stwa i więk­szość ludzi z cza­sem spon­ta­nicz­nie powraca do zdro­wia.

Nie­stety, ta poprawa zdro­wia nie jest trwała. Gdy tylko ktoś wydo­bę­dzie się z depre­sji i odzy­ska dawną ener­gię, podej­muje na nowo próby reali­zo­wa­nia swo­ich marzeń. Nie­kiedy depre­sja znika w tak nagły i nie­kon­tro­lo­wany spo­sób, że nastrój pacjenta wybija się rów­nie wysoko ponad nor­mal­ność, jak głę­boko był uprzed­nio poni­żej nor­mal­no­ści. Taki dziki prze­skok od depre­sji do eufo­rii, a nawet zacho­wa­nia mania­kal­nego wróży kolejną reak­cję depre­syjną. Eufo­ria wynika z but­nego prze­świad­cze­nia, że tym razem wszystko pój­dzie ina­czej. Takie prze­świad­cze­nie ma alko­ho­lik, zakli­na­jąc się, że to była ostat­nia kro­pla alko­holu, jaką wypił. Ni­gdy nie jest ostat­nia. Jak długo nie­re­alne cele tkwią w pod­świa­do­mo­ści i ste­rują zacho­wa­niem jed­nostki, tak długo powrót depre­sji jest nie­uchronny.

Jeśli depre­sja jest dziś zja­wi­skiem powszech­nym, to przede wszyst­kim dla­tego, że żyjemy w nie­rze­czy­wi­sto­ści, poświę­ca­jąc mnó­stwo ener­gii na pogoń za nie­re­al­nymi celami. Jeste­śmy jak spe­ku­lanci gieł­dowi żon­glu­jący papie­ro­wymi zyskami, które nie­wielu z nas potrafi zamie­nić w realne korzy­ści. Inwe­sto­wa­nie w akcje zewnętrzne wzglę­dem naszej ludz­kiej egzy­sten­cji fik­cyj­nie pom­puje ich war­tość. Więk­szy dom, now­szy samo­chód, różne poży­teczne gadżety – to wszystko ma war­tość o tyle, o ile może zwięk­szyć przy­jem­ność, jaką czer­piemy z życia. Jeśli jed­nak patrzymy na te zdo­by­cze jako na miarę naszej oso­bi­stej war­to­ści, jeśli ocze­ku­jemy, że wypeł­nimy nimi nasze puste życie, to przy­go­to­wu­jemy sobie grunt pod zała­ma­nie, które nie­uchron­nie pogrąży nas w depre­sji – podob­nie spe­ku­lant wpada w depre­sję, gdy gorączka spe­ku­la­cyjna spada i na rynku nastę­puje krach.

Jeste­śmy podatni na depre­sję, kiedy źró­deł speł­nie­nia szu­kamy poza wła­sną osobą. Kto sądzi, że dorów­na­nie sąsia­dom pod wzglę­dem ilo­ści dóbr mate­rial­nych uczyni go kimś bar­dziej zna­czą­cym, bar­dziej pogo­dzo­nym ze sobą i lepiej wyra­ża­ją­cym sie­bie, ten prze­żyje gorz­kie roz­cza­ro­wa­nie. Kiedy ilu­zje się roz­wie­wają, pogrą­żamy się w depre­sji. Ponie­waż taką postawę pre­zen­tuje obec­nie bar­dzo wielu ludzi, sądzę, że możemy spo­dzie­wać się wzro­stu liczby przy­pad­ków depre­sji i samo­bójstw.

Osoba wewnątrz­ste­rowna

Pod wzglę­dem skłon­no­ści do depre­sji ludzi można podzie­lić na dwie kate­go­rie: zewnątrz- i wewnątrz­ste­row­nych. Nie jest to sztywny podział, lecz jedy­nie ter­mi­no­lo­gia przy­datna przy opi­sie postaw i zacho­wań. W rze­czy­wi­sto­ści wiele osób sytu­uje się gdzieś pośrodku, ale więk­szość wyka­zuje odchy­le­nie w kie­runku jed­nego z tych dwóch wzor­ców. Z powo­dów, które wkrótce staną się jasne, zewną­trz­ste­rowni męż­czyźni i kobiety są znacz­nie bar­dziej podatni na depre­sję niż wewnątrz­ste­rowni.

Mówiąc ogól­nie, osoba wewnątrz­ste­rowna ma silne i głę­bo­kie poczu­cie wła­snego ja. W prze­ci­wień­stwie do osoby zewną­trz­ste­row­nej na jej postawę i zacho­wa­nia nie mają więk­szego wpływu zmie­nia­jące się warunki śro­do­wi­skowe. Jej oso­bo­wość jest upo­rząd­ko­wana i sta­bilna, opiera się na solid­nym fun­da­men­cie samo­świa­do­mo­ści i samo­ak­cep­ta­cji. Taki czło­wiek mocno stoi na wła­snych nogach i wie, na czym stoi. Cech tych nie ma osoba zewną­trz­ste­rowna. Wyka­zuje ona silną skłon­ność do uza­leż­nie­nia od innych, na któ­rych musi wspie­rać się emo­cjo­nal­nie. Jeśli jej takie wspar­cie ode­brać, wpada w depre­sję. Cechuje się tym, co nazy­wamy oralną struk­turą cha­rak­teru, co ozna­cza, że w dzie­ciń­stwie jej potrzeba akcep­ta­cji, cie­pła i fizycz­nego kon­taktu nie była zaspo­ka­jana. Poczu­cie nie­za­spo­ko­je­nia odbiera jej wiarę w sie­bie i w sens życia.

Osoby zewnątrz- i wewnątrz­ste­rowne róż­nią się wła­śnie tym, w czym pokła­dają swoją wiarę. Czło­wiek wewnątrz­ste­rowny wie­rzy w sie­bie. Zewną­trz­ste­rowny swoją wiarę uza­leż­nia od innych ludzi, przez co naraża się na cią­głe roz­cza­ro­wa­nia. Wiecz­nie szuka cze­goś zewnętrz­nego, czemu mógłby zaufać: dru­giej osoby, sys­temu prze­ko­nań, reli­gii, jakiejś sprawy lub aktyw­no­ści. Na pozio­mie świa­do­mo­ści w bar­dzo znacz­nym stop­niu iden­ty­fi­kuje się ze swo­imi poczy­na­niami. Na pierw­szy rzut oka może się to wyda­wać pozy­tyw­nym nasta­wie­niem: czło­wiek anga­żuje się w to, co robi, i osiąga wyniki. Ale robi to dla innych, pod­świa­do­mie ocze­ku­jąc, że go doce­nią i odpo­wie­dzą miło­ścią, wspar­ciem i akcep­ta­cją. Osoba wewnątrz­ste­rowna działa dla sie­bie. Iden­ty­fi­kuje się przede wszyst­kim z samym sobą jako jed­nostką ludzką, a poprzez aktyw­ność wyraża swoją istotę. Speł­nie­nie znaj­duje w swo­jej reak­cji na świat, a nie w reak­cji świata na swoje poczy­na­nia. Jakie­kol­wiek jej potrzeby pozo­stały nie­za­spo­ko­jone w dzie­ciń­stwie – a wszy­scy mamy takie – nie ocze­kuje, że ktoś je zaspo­koi w jej doro­słym życiu.

Łatwo byłoby podzie­lić ludzi na nie­za­leż­nych i zależ­nych, po czym utoż­sa­mić pierw­szy typ z oso­bami wewnątrz­ste­row­nymi, a drugi z zewną­trz­ste­row­nymi. Odrzu­cam jed­nak tę kla­sy­fi­ka­cję, ponie­waż pozory czę­sto mylą. Czło­wiek zewną­trz­ste­rowny nie­rzadko działa w spo­sób bar­dzo nie­za­leżny. Usta­wia się w pozy­cji kogoś, kto jest potrzebny innym, wytwa­rza­jąc wra­że­nie wła­snej nie­za­leż­no­ści. Takie zacho­wa­nie to wyraźne świa­dec­two, że cho­dzi o osobę zewną­trz­ste­rowną, któ­rej uza­leż­nie­nie skrywa się za fasadą samo­wy­star­czal­no­ści. Jak już widzie­li­śmy, w ten spo­sób zaspo­kaja ona potrzeby, do któ­rych nie przy­znaje się ani przed innymi, ani przed sobą. Czło­wiek zdolny do otwar­tego wyra­ża­nia swo­jej potrzeby zależ­no­ści jest o wiele mniej podatny na depre­sję niż taki, który maskuje ją pozo­rami samo­dziel­no­ści.

Następna ważna róż­nica pomię­dzy tymi dwoma typami oso­bo­wo­ści to spo­sób, w jaki postrze­gają swoje pro­blemy i defi­niują pra­gnie­nia. Osoba wewnątrz­ste­rowna wie, czego chce, i wyraź­nie to arty­ku­łuje. Może na przy­kład powie­dzieć: „Czuję, że za dużo na sie­bie wzią­łem, muszę tro­chę odpu­ścić” albo: „Moje ciało jest zbyt sztywne, a oddech płytki, powi­nie­nem się wylu­zo­wać”. Wypo­wiada się o oso­bi­stych spra­wach z pozy­cji samo­świa­do­mo­ści. Osoby zewną­trz­ste­row­nej na to nie stać. Jej pra­gnie­nia są bar­dzo ogólne i ujmo­wane w kate­go­riach ogól­ni­ków w rodzaju: „Pra­gnę miło­ści” albo: „Chcę być szczę­śliwy”. Ten spo­sób mówie­nia świad­czy o braku samo­świa­do­mo­ści i sil­nych emo­cji, które pozwa­la­łyby sku­pić się na sobie, jak to czyni osoba wewnątrz­ste­rowna.

Wewnętrzne ste­ro­wa­nie zawdzię­czamy sil­nemu uczu­ciu, które jed­no­znacz­nie deter­mi­nuje nasze dzia­ła­nie. Nie zna­czy to, że osoba wewnątrz­ste­rowna jest zdo­mi­no­wana przez jedno tylko uczu­cie i poru­sza się zawsze w tym samym kie­runku. Taka postawa ozna­cza­łaby sztyw­ność i pro­wa­dzi­łaby nie­uchron­nie do zała­ma­nia po wyczer­pa­niu moż­li­wo­ści pod­trzy­ma­nia nie­zbęd­nego napię­cia. Emo­cje zdro­wego czło­wieka są w nie­ustan­nym ruchu. Można być roz­gnie­wa­nym, a potem peł­nym czu­ło­ści, zasmu­co­nym, a potem rado­snym. Każde silne uczu­cie wyty­cza nowy kie­ru­nek, który jest indy­wi­du­alną reak­cją czło­wieka na śro­do­wi­sko. Wszyst­kie praw­dziwe emo­cje mają tę cechę. Sta­no­wią bez­po­śred­nią mani­fe­sta­cję naszych wewnętrz­nych sił życio­wych.

Wiarę można postrze­gać jako pochodną uczuć. Im wię­cej czło­wiek czuje, tym sil­niej­sza jest jego wiara. Nie można czuć samej wiary. To, co nor­mal­nie odczu­wamy, to są roz­ma­ite emo­cje. Ale kiedy dzia­łamy pod wpły­wem emo­cji czy uczuć, odwo­łu­jemy się do wiary – wiary w auten­tycz­ność tych emo­cji, wiary we wła­sne ja.

Osoba, któ­rej bra­kuje wiary, tłumi w sobie wszyst­kie sil­niej­sze emo­cje. W ich miej­sce pod­sta­wia zbiór prze­ko­nań lub ilu­zji, które kie­rują jej zacho­wa­niem. Może na przy­kład być stu­den­tem rady­ka­łem, prze­ko­na­nym, że tylko prze­mocą można oba­lić ist­nie­jący sys­tem, który uważa za opre­syjny. W imię tego prze­ko­na­nia musi zgro­ma­dzić poważne zasoby swo­jej ener­gii i wzbu­dzić w sobie coś, co mogłoby wyda­wać się praw­dzi­wymi emo­cjami. Ale w tych emo­cjach nie ma niczego oso­bi­stego. Jego gniew nie wynika z poczu­cia oso­bi­stej krzywdy. Jeśli jest smutny, to nie dla­tego, że on sam coś stra­cił. Odsta­wił na bok oso­bi­ste uczu­cia, odda­jąc pierw­szeń­stwo temu, co uważa za ważne dla innych. I wła­śnie taka postawa zdra­dza osobę zewną­trz­ste­rowną. Aż nazbyt czę­sto tacy ludzie wpa­dają w depre­sję, kiedy sprawa, za którą wal­czą i cier­pią, zamie­nia się w swoje prze­ci­wień­stwo.

Nie mam nic prze­ciwko zaan­ga­żo­wa­niu się w jakąś ideę. Wydaje się jed­nak, że zasad­ni­czym przed­mio­tem naszej tro­ski powi­nien być oso­bi­sty dobro­stan. Gdyby każda jed­nostka potra­fiła zadbać o sie­bie, zatrosz­czyć się o wła­sne potrzeby, świat na pewno byłby lep­szym miej­scem. Osoba wewnątrz­ste­rowna by­naj­mniej nie jest ego­istą. Jest sku­piona na sobie, a kto praw­dzi­wie trosz­czy się o sie­bie, musi dostrzec, że jego dobro zależy od dobra innych człon­ków spo­łecz­no­ści. Przyj­muje postawę szcze­rze huma­ni­tarną, gdyż uświa­da­mia sobie swoją ludzką naturę, swój jed­nost­kowy byt.

Prze­rzu­ca­nie wła­snych pro­ble­mów na innych i doma­ga­nie się, by je roz­wią­zy­wali, to znak roz­po­znaw­czy osoby zewną­trz­ste­row­nej. Choć to smutne, jest to zara­zem znak naszych cza­sów. Nie­stety obser­wu­jemy stop­niową ero­zję poczu­cia oso­bi­stej odpo­wie­dzial­no­ści. Nie­in­ten­cjo­nal­nie przy­czy­niła się do tego psy­cho­ana­liza. Wyka­zu­jąc w każ­dym kon­kret­nym przy­padku, że jed­nostki nie można winić za jej nie­do­statki i nie­po­wo­dze­nia, sprzy­jała ten­den­cji o prze­ciw­nym kie­runku – ten­den­cji do obwi­nia­nia spo­łecz­no­ści za jed­nost­kowe cier­pie­nia. Jeśli wina jest po stro­nie spo­łecz­no­ści, to ona musi zna­leźć środki zarad­cze. A skoro spo­łecz­ność two­rzą wszy­scy pozo­stali ludzie, to nikt nie czuje się za nic oso­bi­ście odpo­wie­dzialny.

Lecz spo­łecz­ność to byt mgli­sty i pozba­wiony rze­czy­wi­stej siły spraw­czej. A zatem brze­mię wszyst­kich naszych pry­wat­nych i spo­łecz­nych nie­do­ma­gań zostaje prze­rzu­cone na wła­dze. Trudno sobie jed­nak wyobra­zić, w jaki spo­sób rząd miałby zara­dzić naszym sta­nom depre­syj­nym, wyle­czyć nas ze skłon­no­ści schi­zo­idal­nych, uchro­nić nas przed lękami. Jeśli poszcze­gólni oby­wa­tele zrzu­cają z sie­bie odpo­wie­dzial­ność za bez­pie­czeń­stwo, ład i porzą­dek spo­łeczny, to nawet zapew­nie­nie tych dóbr na pod­sta­wo­wym pozio­mie staje się dla rządu trud­nym zada­niem. Ilu­zją jest prze­ko­na­nie, że wystar­czy, by rząd syp­nął pie­niędzmi, i wszyst­kie nasze pro­blemy spo­łeczne znikną. Takie ilu­zje są cha­rak­te­ry­styczne dla osób zewną­trz­ste­row­nych.

Ufność w połą­cze­niu z poczu­ciem oso­bi­stej odpo­wie­dzial­no­ści to rdzeń każ­dego sys­temu reli­gij­nego. Gdyby jed­nostka nie czuła się odpo­wie­dzialna za prze­strze­ga­nie zasad moral­nych, które wno­szą do reli­gii ele­ment ziem­skiej rze­czy­wi­sto­ści, wiara reli­gijna nie mia­łaby żad­nego zna­cze­nia. Wiara i zaufa­nie two­rzą inte­gralną całość, gdy sta­no­wią skład­nik czy­je­goś codzien­nego życia. U ludzi zdol­nych do takiego podej­ścia praw­do­po­do­bień­stwo depre­sji znacz­nie się obniża.

Z dru­giej strony ludzie cier­piący na depre­sję czę­sto stwa­rzają pozory poczu­cia odpo­wie­dzial­no­ści, podob­nie jak sta­rają się spra­wiać wra­że­nie nie­za­leż­nych. Czy­nią wysiłki, by stać na wła­snych nogach, lecz sądząc z drę­czą­cej ich depre­sji, nie wkła­dają w nie całego serca. Głęb­sza ana­liza zawsze ujaw­nia w takich przy­pad­kach, że sta­rają się nie dla sie­bie, lecz w celu zdo­by­cia akcep­ta­cji oto­cze­nia. Ta uda­wana odpo­wie­dzial­ność różni się fun­da­men­tal­nie od szcze­rego reli­gij­nego prze­ko­na­nia, że doj­rzała jed­nostka ponosi odpo­wie­dzial­ność za swoje życie przed Bogiem i samym sobą. Siła ducha i odwaga ludzi praw­dzi­wie wie­rzą­cych w obli­czu trud­no­ści i nie­bez­pie­czeństw robią wiel­kie wra­że­nie. Taka postawa jest dzi­siaj rzad­ko­ścią.

Jeśli czło­wiek pogrąża się w depre­sji, to dowód, że nie stoi na wła­snych nogach. To oznaka braku wiary w sie­bie i rezy­gna­cji z nie­za­leż­no­ści w zamian za obiet­nicę speł­nie­nia, któ­rego ma nadzieję doświad­czyć dzięki innym ludziom. Zain­we­sto­wał całą ener­gię w próby reali­za­cji tego marze­nia – marze­nia nie­osią­gal­nego. Depre­sja dowo­dzi, że jego wysiłki się zała­mały, a ilu­zje roz­wiały. Jed­nak depre­sja może otwo­rzyć drogę do nowego, lep­szego życia, jeśli wła­ści­wie ją zro­zu­miemy i poczy­nimy odpo­wied­nie kroki.

Wielu ludziom w poko­na­niu depre­sji pomaga tera­pia – pozwala ona odzy­skać kon­takt z wła­snymi uczu­ciami, ze swoim wewnętrz­nym bytem. To z kolei przy­wraca pacjen­towi poczu­cie nie­za­leż­no­ści i pano­wa­nia nad wła­snym życiem. W dal­szym ciągu pro­cesu zaczyna on zwra­cać się ku swo­jemu ja. Udana tera­pia koń­czy się odzy­ska­niem wiary w sie­bie. Jeśli pacjent ma pozbyć się skłon­no­ści do depre­sji, musi stać się osobą wewnątrz­ste­rowną.

ROZ­DZIAŁ 2

Ugrun­to­wa­nie w rze­czy­wi­sto­ści

Eufo­ria a depre­sja

Ponie­waż główną bolączką pacjen­tów i przy­czyną, dla któ­rej zgła­szają się na tera­pię, jest stan depre­syjny, łatwo prze­oczamy fakt, że sta­nowi on część cyklu skła­da­ją­cego się z naprze­mien­nych wzlo­tów i zała­mań. W więk­szo­ści przy­pad­ków reak­cję depre­syjną poprze­dza okres eufo­rii i dopiero kiedy mija, pacjent pogrąża się w depre­sji. Jeśli mamy w pełni zro­zu­mieć mecha­nizm depre­sji, musimy rów­nież zro­zu­mieć zja­wi­sko eufo­rii.

Oznaki eufo­rii wyła­pać nie­trudno. Osoba w sta­nie eufo­rycz­nym prze­ja­wia gorącz­kową aktyw­ność, mówi szybko, żon­gluje pomy­słami, demon­struje wyso­kie mnie­ma­nie o sobie. W pogłę­bio­nej for­mie to zacho­wa­nie prze­kształca się w manię. Psy­cho­ana­liza długo zma­gała się z pro­ble­mem naprze­mien­nych sta­nów mania­kal­nych i depre­syj­nych. Otto Feni­chel uwa­żał, że zja­wi­skiem pier­wot­nym jest depre­sja. „Nastrój mania­kalny – pisał – poja­wia się na sku­tek uwol­nie­nia ener­gii, którą przed­tem pochła­niała walka z depre­sją i która teraz szuka ujścia”6. Z punktu widze­nia ego ta inter­pre­ta­cja jest czę­ściowo trafna. W sta­nie depre­sji ego jest uwię­zione w zapad­nię­tym ciele, przy­tło­czone uczu­ciami roz­pa­czy i bez­na­dziej­no­ści. Wal­czy o uwol­nie­nie się z tych wię­zów i kiedy mu się to uda, wzla­tuje trium­fal­nie niczym balo­nik, który wyrwał się z rąk dziecka, i im wyżej się wznie­sie, tym bar­dziej się roz­dyma. W sta­nie mania­kal­nym docho­dzi do wzro­stu pobu­dze­nia, lecz pobu­dze­nie to czy też nała­do­wa­nie ener­ge­tyczne doty­czy tylko głowy i tych czę­ści ciała, w któ­rych uak­tyw­nia pod­da­jące się woli mię­śnie szkie­le­towe, wywo­łu­jąc w efek­cie cha­rak­te­ry­styczną nadak­tyw­ność i prze­sadną elo­kwen­cję. Ten kie­ru­nek prze­pływu ener­gii, z dołu do góry, nie pro­wa­dzi do roz­ła­do­wa­nia, które jest funk­cją dol­nej czę­ści ciała. Przy­ciąga jedy­nie do jed­nostki uwagę oto­cze­nia i sta­nowi próbę odzy­ska­nia przed­wcze­śnie utra­co­nego dzie­cię­cego poczu­cia omni­po­ten­cji. Feni­chel zwraca uwagę na ilu­zo­ryczny cha­rak­ter manii, stwier­dza­jąc: „Mania nie jest praw­dzi­wym uwol­nie­niem od depre­sji, lecz sztucz­nym zane­go­wa­niem uza­leż­nie­nia”7.

Stan eufo­rii jest jedy­nie łagod­niej­szą formą tej reak­cji. Ego osoby prze­ży­wa­ją­cej eufo­rię jest rów­nież nad­mier­nie pobu­dzone, jak gdyby w ocze­ki­wa­niu jakie­goś nad­zwy­czaj­nego, cudow­nego zda­rze­nia, które będzie speł­nie­niem jej naj­głęb­szych pra­gnień. Możemy to porów­nać z reak­cją dziecka, które zostało oddzie­lone od matki i teraz wielce pod­eks­cy­to­wane ocze­kuje jej powrotu. Dla bar­dzo małych dzieci powrót utra­co­nej matki lub odzy­ska­nie jej miło­ści jest wła­śnie takim naj­głęb­szym pra­gnie­niem. Mat­czyna miłość ozna­cza zaspo­ko­je­nie wszel­kich potrzeb.

Pod­ło­żem każ­dej reak­cji depre­syj­nej jest utrata miło­ści matki. Ten aspekt zagad­nie­nia omó­wię w następ­nym roz­dziale. W tym miej­scu chcę jedy­nie zazna­czyć, że jed­nostka ni­gdy nie godzi się z nie­od­wra­cal­no­ścią tej utraty. Nadzieja na odzy­ska­nie miło­ści, na ogół żywiona nie­świa­do­mie, wywo­łuje przy­pływ ener­gii, któ­rego efek­tem jest eufo­ria. Nie­stety, osoba prze­ży­wa­jąca eufo­rię nie jest świa­doma dyna­miki swo­ich reak­cji i faktu, że trak­tuje ota­cza­ją­cych ją ludzi jako sub­sty­tut matki, kocha­ją­cej, opie­kuń­czej, a nawet kar­mią­cej. Oka­zy­wane przez nich z początku zain­te­re­so­wa­nie sprzyja temu prze­nie­sie­niu. Kiedy jed­nak eufo­ria nara­sta, inni czują się skrę­po­wani i wyco­fują się. Nie ma naj­mniej­szych szans, by zaspo­ko­ili pod­świa­dome ocze­ki­wa­nia osoby w eufo­rii, więc wcze­śniej czy póź­niej poczuje się ona odrzu­cona. Wtedy pęka balon pew­no­ści sie­bie i wyso­kiej samo­oceny, które towa­rzy­szyły uczu­ciu eufo­rii, i depre­sja stoi u wrót. To zała­ma­nie jest zja­wi­skiem bio­ener­ge­tycz­nym. Nad­miar ener­gii, który prze­peł­niał pery­fe­ryjne, powierzch­niowe struk­tury ciała, usuwa się do jego wnę­trza, do rejonu prze­pony, żołądka i splotu sło­necz­nego. Miej­sce omni­po­ten­cji ego zaj­muje impo­ten­cja. Osoba w depre­sji nie jest w sta­nie zmo­bi­li­zo­wać się do dzia­ła­nia nawet naj­więk­szym wysił­kiem woli.

Ludzie cier­piący na depre­sję mają nie­za­spo­ko­jone potrzeby oralne. Pra­gną być oto­czeni opieką, doty­kani i przy­tu­lani, ocze­kują cie­pła, zain­te­re­so­wa­nia i apro­baty. Tego rodzaju potrzeby nazy­wamy oral­nymi, gdyż nawią­zują do wcze­snego okresu życia, zdo­mi­no­wa­nego przez aktyw­ność oralną. Rów­nie dobrze można powie­dzieć, że osoby o takich potrze­bach czują się pozba­wione mat­czy­nej miło­ści czy też speł­nie­nia, które zapew­nia ta bez­pieczna, bez­wa­run­kowa miłość. Jeśli to odczu­cie zdo­mi­nuje fun­da­men­talną struk­turę cha­rak­teru jed­nostki, to można mówić o oso­bo­wo­ści oral­nej8. U czło­wieka doro­słego nie­za­spo­ko­jone potrzeby mani­fe­stują się jako lęk przed samot­no­ścią i wyob­co­wa­niem, prze­sadna gada­tli­wość lub aktyw­ność innego rodzaju, prze­chwa­la­nie się czy inne manewry mające na celu przy­cią­gnię­cie uwagi, a także jako wraż­li­wość na zimno i ule­gła postawa. Gdy depry­wa­cja nie jest bez­względna, mówimy o oral­nych skłon­no­ściach albo oral­nych cechach oso­bo­wo­ści.

Potrzeby oralne, któ­rych nie zaspo­ko­jono w dzie­ciń­stwie, nie mogą być zaspo­ko­jone w doro­sło­ści. Żadna ilość sub­sty­tu­tów macie­rzyń­stwa nie zapewni jed­no­stce poczu­cia bez­pie­czeń­stwa, któ­rego nie doznał w pierw­szym okre­sie życia. Czło­wiek doro­sły musi poczu­cie bez­pie­czeń­stwa zna­leźć w samym sobie. Jeśli ma oso­bo­wość oralną, to naj­więk­sza nawet miłość, apro­bata, podziw i zain­te­re­so­wa­nie przy­cho­dzące z zewnątrz nie wypeł­nią jego wewnętrz­nej pustki. Może osią­gnąć speł­nie­nie tylko na płasz­czyź­nie wła­ści­wej dla jego wieku: poprzez miłość, pracę i sek­su­al­ność. Marze­nie o odwró­ce­niu tego, co zda­rzyło się w prze­szło­ści, jest ilu­zją. Kiedy w trak­cie tera­pii nakła­niamy pacjenta, by wró­cił do stanu dzie­ciń­stwa, cho­dzi o to, żeby doświad­czył ponow­nie daw­nej utraty, a następ­nie sta­wił czoło uczu­ciom i kon­flik­tom, któ­rych była źró­dłem. Celem jest prze­ła­ma­nie nie­świa­do­mej, dzie­cin­nej fik­sa­cji, co pomoże mu peł­niej funk­cjo­no­wać w bie­żą­cym życiu. Jak długo na jego zacho­wa­nie mają wpływ potrzeby oralne, tak długo będzie podatny na huś­tawkę nastro­jów eufo­rii i depre­sji.

Czę­sto obser­wo­wa­łem to zja­wi­sko u ludzi z oso­bo­wo­ścią oralną, więc kiedy podej­muję z nimi pracę, prze­strze­gam przed wpa­da­niem w eufo­rię, a gdy w nią wpadną, uprze­dzam, że po niej nastąpi depre­sja. Takie ostrze­że­nie jest zawsze korzystne, ponie­waż wpro­wa­dza do myśle­nia pacjenta powiew rze­czy­wi­sto­ści, który przy prze­sko­kach nastro­jów działa jak hamu­lec, dzięki czemu nad­cho­dząca depre­sja nie jest tak głę­boka. W fazie eufo­rii pacjent sądzi, że wszystko idzie zna­ko­mi­cie. Ale to nie­prawda, jeśli jego wewnętrzne pro­blemy nie zostały prze­pra­co­wane. Przy­trzy­mu­jąc go „w dole”, poma­gamy mu zacho­wać kon­takt z tymi pro­ble­mami, co jest warun­kiem ich roz­wią­za­nia.

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Zapraszamy do zakupu pełnej wersji książki

Ang. emo­tion – emo­cja, motion – ruch (przyp. tłum.). [wróć]

L. Cam­mer: Up from Depres­sion, New York, Simon & Schu­s­ter 1969, s. 9. [wróć]

A. Lowen: The Lan­gu­age of the Body, New York, Col­lier Books 1971. [wróć]

Wal­ter Mitty – ste­reo­ty­powa postać z ame­ry­kań­skiej powie­ści z 1939 r., póź­niej zekra­ni­zo­wa­nej. Szary czło­wiek pro­wa­dzący mało atrak­cyjne życie, lecz snu­jący fan­ta­zje, w któ­rych wystę­puje jako jed­nostka o naj­wyż­szych walo­rach, na przy­kład boha­ter­ski żoł­nierz (przyp. tłum.). [wróć]

A. Lowen: Przy­jem­ność. Kre­atywne podej­ście do życia, War­szawa, Czarna Owca 2011. [wróć]

O. Feni­chel: The Psy­cho­ana­ly­tic The­ory of Neu­ro­sis, New York, W. W. Nor­ton & Co 1945, s. 408. [wróć]

Tamże, s. 410. [wróć]

A. Lowen: Phy­si­cal Dyna­mics of Cha­rac­ter Struc­ture, New York, Grune & Strat­ton 1958. [wróć]